AlekSob

  • Dokumenty879
  • Odsłony125 579
  • Obserwuję109
  • Rozmiar dokumentów1.9 GB
  • Ilość pobrań72 198

Angelsen Trine - Córka Morza 24 - Obcy

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :677.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Angelsen Trine - Córka Morza 24 - Obcy.pdf

AlekSob Fantastyka
Użytkownik AlekSob wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 131 stron)

TRINE ANGELSEN OBCY

Rozdział 1 Z sypialni dobiegały bolesne jęki Ane. Elizabeth zaciskała zęby z niepokoju i bezsilności. Wpatrywała się w leżący na podłodze list. Słowa wirowały jej przed oczami. Ból jest większy, gdy tracimy kogoś z naszych bliskich. Czytała to zdanie ciągle od nowa. Ciarki jej przeszły po plecach, gdy podniosła wzrok i spojrzała na Dorte i Marię. List był zapewne w pudełku czekoladek, które dostała Ane. A Maria sądziła, że to przesyłka od narzeczonego siostrzenicy... Gdy lensman zabierał Pernille, dziewczyna zapowiedziała zemstę. Elizabeth nie potraktowała jednak jej słów poważnie, bo przecież opiekunka miała trafić do więzienia. Jak więc tego dokonała? - Co tam jest napisane? - Maria chwyciła siostrę za ramię. W jej głosie słychać było przerażenie. Elizabeth zapanowała nad sobą. - Ze... Zresztą sama przeczytaj - powiedziała i podała list Marii. Dopiero teraz zrozumiała: jej córka została otruta! Zerwała się i pobiegła do Ane. - Przynieś wiadro! - krzyknęła do siostry. Rzuciła się do łóżka i potrząsnęła córką. - Włóż palec do gardła, Ane. Szybko! Musisz zwymiotować! Ane zrobiła, co jej kazała matka. Wkładała palec do gardła kilka razy, ale choć łzy stawały jej w oczach, nie zdołała zwymiotować. - Nie dam rady! - łkała. - Co się dzieje? To tak boli! - Spróbuj jeszcze raz! Musisz wszystko zwrócić. Szybko! Pomogła Ane wsunąć palec jeszcze głębiej. Dziewczyna miała purpurową twarz i zwijała się z bólu, ale tym razem się udało. Elizabeth kilkakrotnie zmusiła ją do wymiotów, aż do opróżnienia żołądka. - Proszę! - Dorte wbiegła do pokoju z kubkiem mleka. - To powinno pomóc - dodała. Elizabeth wlała córce mleko do gardła. Po chwili Ane znów wszystko zwymiotowała. Wtedy matka odgarnęła jej mokre włosy z czoła i pomogła ułożyć się na poduszkach. Nic więcej zrobić nie mogła. Ane powinna teraz odpocząć. Elizabeth spojrzała na bladą twarz córki, która leżała z zamkniętymi oczami i jęczała. Zlana potem Elizabeth trzęsła się z gniewu i lęku. Zerknęła na siebie i spostrzegła na bluzce wilgotne od potu plamy. Ale to nie miało znaczenia. Ważna była tylko Ane. - Posłałaś po Torsteina? - spytała Marię, która załamywała bezradnie dłonie. Obok niej stała zdenerwowana i blada Dorte. - Tak. - Maria pokiwała głową. - Co znaczą te słowa Pernille? Elizabeth nie miała siły na wyjaśnienia. Pochyliła się nad córką i pogłaskała ją czule

po spoconym czole. -Już, już. Wszystko będzie dobrze, kochana. Wszystko będzie dobrze, nie bój się, proszę. Ane ciągle szlochała. - Dlaczego mnie tak boli? Maria podniosła list i czytała go jeszcze raz ze zmarszczonym czołem. Nagle aż się zachłysnęła powietrzem. - Co ta Pernille wymyśliła? Chyba nie próbowała otruć Ane? Elizabeth zauważyła strach w oczach córki, chciała więc zaprzeczyć. Wiedziała jednak, że na nic się to nie zda, bo wszyscy domyślili się już prawdy. Dorte wyrwała list z rąk Marii. - Pokaż! - zażądała. Ane znów jęknęła i przycisnęła ręce do brzucha. Kiedy skurcz ustąpił, opadła bez sił na poduszkę. - Wszystko będzie dobrze, obiecuję - szepnęła Elizabeth. - Czekoladki - jęknęła Ane. - Pernille zatruła te czekoladki! Nie było nadawcy, więc pomyślałam, że to przesyłka od Bertine i Simona z Bergen. Listu nie zauważyłam. Znów zwinęła się z bólu i jęcząc, poskarżyła się, że jest jej niedobrze. Maria pobiegła po wiadro. Ane jeszcze raz zwymiotowała mleko wymieszane z sokami żołądkowymi. Dorte przyniosła kolejny kubek mleka. - Myślę, że to ci przeczyści żołądek. Ane pokręciła głową. - Nie dam rady - szepnęła i otarła policzek rękawem. - Spróbuj. - Matka podała jej kubek. - Jeśli jeszcze coś zostało w żołądku, zwymiotujesz to razem z mlekiem. Jeśli trucizna nie rozeszła się już po organizmie, pomyślała Elizabeth z przerażeniem. Żałowała, że się na tym nie zna. Ile trucizny potrzeba, żeby zabić człowieka? I ile czasu? - Kiedy wreszcie zjawi się ten doktor? W jej głosie brzmiała pretensja, jakby to Dorte i Maria były winne temu, że lekarza jeszcze nie ma. Z trudem powstrzymując łzy, odwróciła się do córki. Musi być silna. Wielki Boże, czy chcesz, żeby moje własne dziecko umarło mi na rękach? - zapytała w duchu. Ale gdy wypowiedziała to, czego najbardziej się bała, poczuła się jeszcze gorzej. Czy naprawdę 7 przyjdzie jej stracić córkę, która nie ma jeszcze osiemnastu lat? Nie, świat nie może być taki zły. A może jednak? Przypomniała sobie, jak jej ojciec skaleczył się starym haczykiem od wędki i dostał zakażenia. Jakob musiał go przytrzymywać, gdy Anders zwijał się z bólu. To była straszliwa agonia. Dopiero śmierć skróciła jego męki. Elizabeth czuła, że łzy płyną po jej policzkach. Próbowała je ocierać, ale nie nadążała.

Wreszcie dała sobie z tym spokój. Człowiek nie jest przecież w stanie znieść wszystkiego. Czy to właśnie miała na myśli wróżka z Kabelvaag? Po co w ogóle ona, Elizabeth, weszła do jej namiotu? Słowa kobiety przeraziły ją tak bardzo, że długo jeszcze nie mogła się uwolnić od nocnych koszmarów. W końcu udało jej się przekonać samą siebie, że to tylko wymysły i przesądy. Aż do dziś. - Elizabeth, weź się w garść - szepnęła Maria. - Torstein zaraz tu będzie. Elizabeth chciała powiedzieć, że to nie ma żadnego znaczenia, jeśli trucizna zdążyła dotrzeć do krwi. Ale nic nie odparła. - Znowu - jęknęła Ane i pochyliła się nad wiadrem. Tym razem zwymiotowała tylko mlekiem. To dobry znak, pomyślała Elizabeth i zamknęła oczy. Czepiała się każdej iskierki nadziei. Gdyby miała stracić córkę, i to w sposób tak straszny jak ojca, nie zniosłaby tego. Bóg nie chce chyba, żeby jeszcze raz przez to przechodziła. To byłoby nieludzkie. To nie może się zdarzyć! Otworzyła oczy. Ane tymczasem trochę się uspokoiła. Leżała cicho, z półprzymkniętymi powiekami, na poły senna, na poły wycieńczona. Elizabeth zdrętwiała. Czy to koniec? Czy Ane umiera? - Jest doktor - powiedziała Dorte tak nagle, że Elizabeth aż podskoczyła. Torstein stanął w drzwiach. Przyniósł ze sobą powiew zimy. Śnieg wokół niego topniał, tworząc kałuże na podłodze. Elizabeth przełknęła ślinę. Nie mogła dobyć z siebie nawet słowa. Patrzyła tylko na niego z bezdenną rozpaczą w oczach. Lekarz skinął jej głową i od razu podszedł do Ane. Położył chorej dłoń na czole i spokojnie zapytał: - Co cię boli, Ane? - Połknęła trutkę na szczury - ubiegła ją Elizabeth, ocierając twarz dłonią. - Trutkę na szczury? - Torstein spojrzał na nią ze zdumieniem. - Tak. Pernille... Ane zjadła zatrute czekoladki. - Jesteście tego pewne? - Tak! Nie słyszysz, co do ciebie mówię? Napisała to w liście, który był w pudełku - tłumaczyła Elizabeth z rozpaczą i złością. Czy on nie zamierza nic zrobić? - Widzę, że wymiotowałaś - powiedział Torstein równie spokojnie jak przedtem. - Dałam jej dużo mleka - wtrąciła Dorte. Stała z zaciśniętymi dłońmi, a jej twarz wydawała się całkiem biała na tle rudych włosów. - To dobrze. Udało ci się opróżnić żołądek? - Torstein nadal zwracał się do chorej. Ane pokiwała głową. Leżała na boku, nie patrząc na lekarza. Jedną dłoń trzymała pod

brzuchem. - To dobrze. Dajcie jej jeszcze coś do picia. Cokolwiek. Mleka, wody, soku, herbaty. Trzeba przepłukać żołądek. Płyny oczyszczają organizm. Elizabeth usłyszała, że któraś z kobiet pobiegła po picie. Sama stała apatycznie nad córką. - Myślisz... myślisz, że ona z tego wyjdzie? - zapytała schrypniętym głosem. Torstein pogłaskał Ane po głowie. - Nie możemy przecież stracić naszej akuszerki. Prawda, Ane? Dziewczyna kiwnęła głową. - Nie chcę umierać - szepnęła. Elizabeth zasłoniła usta dłonią, żeby się nie rozszlochać na głos. Maria wróciła z kuchni z dzbankom soku. - Proszę! - powiedziała i podała szklankę chorej. -Sok malinowy! Słodki i dobry! Sama go robiłam. Ane uniosła się na łokciu, wypiła parę łyków i znów chciała się położyć, ale Torstein kazał jej opróżnić całą szklankę. A potem jeszcze jedną. Najlepiej cały dzbanek Ane pokiwała głową i wypiła wszystko. Później jęknęła i opadła na poduszkę. Maria usiadła na brzegu łóżka i wzięła ją za rękę. Nuciła coś cicho, głaszcząc siostrzenicę po dłoni. Elizabeth wyciągnęła Torsteina z pokoju. - Teraz powiedz mi prawdę - zażądała. - Jakie ma szanse? - Wydaje mi się, że wszystko będzie dobrze. - Wydaje ci się? Powinieneś to wiedzieć! Przecież jesteś doktorem! Uśmiechnął się pod wąsem, lecz zaraz znów spoważniał. - Nie wiem, ile tego połknęła, Elizabeth. Ale sprowokowane wymioty prawdopodobnie uratowały jej życie. Kiedy zjadła te czekoladki? Elizabeth spojrzała na zegar ościenny. - Nie wiem. Zajmowaliśmy się sprawą Pedera i... - Pedera? A co mu się stało? - Zniknął. - Zniknął? - Torstein wskazał okno brodą. - To jego szukają? - Tak. - Elizabeth przycisnęła dłonie do policzków, żeby się opanować. Tego już było za wiele. Peder zniknął, Ane jest umierająca... Poczuła dłoń na ramieniu i odwróciła się do lekarza. Przemówił do niej głębokim i spokojnym głosem: - Słuchaj, Elizabeth, jestem prawie pewien, że Ane z tego wyjdzie. Pilnuj tylko, żeby jak najwięcej pila.

- Dziękuję ci, Torstein. Poczuła ulgę. A kiedy opadło z niej napięcie, posłuszeństwa odmówiły nogi. Oparła się o stół i przysiadła na krześle. - A teraz opowiedz mi, co się stało z Pederem - poprosił Torstein. - Nie było go, kiedy Maria się obudziła. Nikt go nie widział, a Maria nie ma pojęcia, dlaczego zniknął i gdzie się podział. Doktor zmarszczył czoło i wsunął dłonie do kieszeni. - Miejmy nadzieję, że wkrótce się znajdzie. - Tak - przytaknęła Elizabeth, przełykając łzy. Chrząknęła, wstała i poszła do Arie. Torstein podążył za nią. - Lepiej się czujesz? Ane kiwnęła głową. - Już mnie tak nie boli. - To dobrze. Pij, ile tylko zdołasz, a gwarantuję, że wyzdrowiejesz. Dzięki przytomności umysłu tych kobiet - dodał, spoglądając na wszystkie trzy. Maria podniosła się z łóżka. - Opatrzność nad nią czuwała, Torstein. To nie nasza zasługa. Obyśmy teraz szybko znaleźli Pedera -załkała. Elizabeth otoczyła ją ramieniem i przytuliła. - Tyle zmartwień jednego dnia. Ale Ane wyzdrowieje, a Peder na pewno niedługo wróci do domu. - Tak myślisz? - Lepiej za wiele nie myśleć. I nie płacz już. - Powiedziałaś, że Pernille przysłała Ane truciznę w czekoladkach - zauważył Torstein. - Ale zdaje się, że ona siedzi w więzieniu? Elizabeth pokiwała głową i spojrzała na pozostałe kobiety. Opowiedziała im, co się stało z nianią, nie wspomniała jednak o jej ostatniej groźbie. - Siedzi. Ale musiała jakoś przemycić truciznę - zakończyła. - Dają im w więzieniu czekoladę? - zapytała Ane. Elizabeth odwróciła się do córki. - Lepiej się czujesz? Ane skinęła głową. - Trochę lepiej - szepnęła i zamknęła oczy.

Rozdział 2 Siedzieli apatycznie w izbie, spoglądając na siebie w milczeniu. Ane spała w sypialni. - Sądzę, że niewiele tej trucizny połknęła - odezwał się w końcu Torstein. - Dosyć jednak, żeby się rozchorować. Trudno powiedzieć, co by się zdarzyło, gdyby nie zwymiotowała. Powinna odpocząć, zanim wrócicie do domu - dodał, patrząc na Elizabeth. - Dziękuję ci - odparła, zerkając na uchylone drzwi do sypialni. - Nie mogę pojąć, w jaki sposób Pernille to zrobiła. - Ktoś jej musiał pomóc - stwierdził Torstein. - Ale kto i jak? Doktor wzruszył ramionami. - Może ktoś, kogo właśnie wypuścili. Porozmawiają o tym z lensmanem. Elizabeth pokiwała głową i spojrzała na Marię, która trzymała na rękach Kristine. Przytulała córeczkę mocno, jakby się bała, że ją także może stracić. Czyżby Maria przypuszczała, że Peder zniknął na zawsze? - pomyślała Elizabeth. Teraz, gdy była już spokojniejsza o Ane, znów zaczęła się martwić o szwagra. Jak długo już go szukają? Nie spojrzała na zegar, gdy zaczynali. Wyjrzała przez okno i zobaczyła, że wielu poszukujących stoi na podwórzu. Nie słychać już było głośnych nawoływań, a grupka mężczyzn wracała właśnie znad fiordu, gdzie zostało tylko kilka łódek. Wszystko wydało jej się nagle jakieś nierzeczywiste. Tyle się wydarzyło. Czuła się tak, jakby miała się zaraz obudzić obok Kristiana i stwierdzić, że to był tylko zły sen. Jak to możliwe, żeby człowiek był zdolny do takiego zła? - pomyślała. Pernille musi być niespełna rozumu. Umysł ludzki jest tak skomplikowany, nic więc dziwnego, że zwyczajni ludzie nie wiedzą, co się dzieje w głowach innych. Odwróciła się od okna. - Czy Pernille może mieć coś wspólnego ze zniknięciem Pedera? - spytała. - Jak sądzicie? Przez twarz Marii przemknął cień zaniepokojenia, ale nic nie odparła. Dorte pokręciła głową. - Nie, to niemożliwe. Siedzi przecież w więzieniu. -Jakoś jednak przesłała czekoladki - zauważyła Elizabeth. - Ale co ona ma przeciwko Pederowi? - zdziwiła się Dorte. - Może chciała, żebym wpadła w jeszcze większą rozpacz - powiedziała Elizabeth i rozłożyła ramiona. - Nie, to niemożliwe - stwierdził Torstein. - Wysłać zatrute czekoladki to jednak coś zupełnie innego niż sprawić, żeby człowiek rozpłynął się nagle w powietrzu. Elizabeth pokiwała głową.

- Masz rację. Tak mi tylko przyszło do głowy. Torstein chwycił swoją torbę lekarską. - Muszę już jechać. Zadbajcie, żeby Ane dużo piła, kiedy się obudzi. Poza tym potrzeba jej tylko odpoczynku. - Odwrócił się do Marii. Kristine zasnęła na jej ramieniu, ale ona nawet nie próbowała położyć córeczki. - Jestem pewien, że Peder niedługo się pojawi. Nie trać nadziei, Mario. I wezwij mnie w razie potrzeby. Maria pokiwała głową. Elizabeth wyjęła kilka monet, żeby zapłacić lekarzowi. Doktor podziękował, schował pieniądze do kieszeni i się pożegnał. Po jego wyjściu zapadła cisza, zakłócana jedynie tykaniem zegara. - Zajrzę do Ane - powiedziała Elizabeth i ruszyła do sypialni. Ane już się obudziła. - Jak się czujesz? - spytała matka i pogłaskała ją po głowie. - Lepiej. - Pij, ile tylko zdołasz. Podała jej szklankę wody z sokiem. Ane wypiła napój duszkiem, aż się jej odbiło. - Znaleźliście Pedera? - spytała. - Jeszcze nie. - Mam nadzieję, że wkrótce wróci do domu - szepnęła dziewczyna i zamknęła oczy. Elizabeth wymknęła się z pokoju na palcach i zamknęła za sobą drzwi. W tej samej chwili otworzyły się drzwi wejściowe i do kuchni wszedł Jakob. Minę miał niewyraźną. Ściągnął czapkę z głowy, odsłaniając potargane czarne włosy. Dobrze się trzyma, pomyślała Elizabeth. Jeszcze nie posiwiał. - Ludzie są już zmęczeni, przestają szukać - oznajmił. Maria skuliła się i mocniej przytuliła córeczkę. - Szukaliśmy wszędzie. Nie wiem, co jeszcze można by zrobić - dodał i rozłożył ręce. - Nie ma go nigdzie w okolicy, jestem tego pewien. Marii zaszkliły się oczy. - Całe szczęście, że Ane czuje się lepiej - powiedziała załamującym się głosem. - Co się jej stało? - Jakob spojrzał z niepokojem na Dorte. - Zatruła się czekoladkami, które przysłała jej Pernille. Torstein... - Zatruła się? - powtórzył Jakob z niedowierzaniem. - Ale... Gdzie ona jest? Jak się czuje? - Już dobrze - uspokoiła go Dorte. - Jest w sypialni. Był u niej Torstein. Na szczęście wszystko zwymiotowała. Teraz śpi. Jakob pogłaskał się po czarnej brodzie. - Mówisz, że to Pernille? Dorte pokiwała głową. Jej mąż zaniemówił ze zdumienia. Opadł na krzesło i w milczeniu kręcił głową.

- Pójdę pogadać z ludźmi - oznajmiła Maria i podała Dorte śpiącą córeczkę. Potem wzięła coś z szuflady i zarzuciła na ramiona szal. - Idę z tobą! - zawołała Elizabeth, chwyciła kurtkę i pobiegła za siostrą. Maria zatrzymała się w pewnej odległości od grupki cicho rozmawiających mężczyzn. - Posłuchajcie! - zawołała. Niektórzy podeszli bliżej, inni się tylko odwrócili. - Dziękuję wam za wszystko. Bardzo wam dziękuję. Ane leży chora w pokoju, ale jeśli ktoś chce wejść i napić się czegoś ciepłego, to... - Głos jej się załamał. Elizabeth otoczyła ją ramieniem. Mężczyźni byli zakłopotani, niektórzy wbili wzrok w ziemię. W końcu któryś się odezwał: - Nic nam nie trzeba, Mario. Nie przejmuj się. - No to zajrzyjcie jutro do sklepu - powiedziała Maria, odzyskawszy kontrolę nad głosem. - Każdy dostanie trochę kawy albo czegoś innego. - Wsunęła dłoń do kieszeni i wyjęła sakiewkę. - Zresztą mam tu coś dla każdego za fatygę. Zaczęła rozdawać monety. Niektórzy nie mogli oderwać od nich wzroku, inni wsuwali zapłatę szybko do kieszeni, jakby się bali, że ją utracą. - Jeszcze raz wam dziękuję - powtórzyła Maria. Schowała pustą sakiewkę i poszła do domu ze spuszczoną głową. - Rozejdźcie się już - poprosiła Elizabeth, widząc, jak kiepsko ci ludzie są odziani. - Nie stójcie tu, bo jeszcze się któryś rozchoruje. A w ten sposób nikomu nie pomoże. Pokiwali głowami i zaczęli się rozchodzić. Elizabeth zadrżała z zimna i podążyła za siostrą. - Położyłam Kristine do łóżka - poinformowała Dorte. - Będzie lepiej spała. Maria nie odpowiedziała, opadła tylko na krzesło i podniosła dłoń do czoła. - Ane śpi? - spytała. - Tak - potwierdziła Dorte. - Jakob przed chwilą do niej zaglądał. -Jak ona mogła zrobić coś takiego?! Po prostu mnie zatkało - odezwał się Jakob. - Ane czuje się coraz lepiej - pocieszyła go Dorte. - Jeszcze tylko musimy znaleźć Pedera... - Dobrze przeszukałyście dom? - zapytał Jakob, krążąc niespokojnie po kuchni. - Co masz na myśli? Że Peder schował się pod łóżkiem? - W głosie Marii słychać było zmęczenie. - Nie. - Jakob uśmiechnął się nieznacznie. - Chodzi mi o to, że może zostawił jakiś list albo zabrał ubrania. - Szukałam listu, ale nic nie znalazłam. - Jeśli się spakował, to znaczy, że nie zamierzał popełnić samobójstwa - stwierdził

Jakob i zatrzymał się przy piecu. Maria zerwała się na równe nogi., - O tym nie pomyślałam! Pobiegła do pokoju Pedera. Słychać było, jak otwiera szuflady, szafę, przesuwa meble. Potem zapadła cisza. - Są wszystkie ubrania - oznajmiła po powrocie. - A zaglądałaś do jego biura w sklepie? Maria pokiwała głową. - Ale zajrzę jeszcze raz. Chwyciła szal i wybiegła. Elizabeth życzyła siostrze, żeby znalazła coś, co podsunie im jakąś odpowiedź. A jeśli rzeczywiście Peder zostawił list pożegnalny? Wówczas nie będzie już żadnej nadziei. Pozostanie tylko pytanie, kiedy i gdzie znajdą ciało. - Biedna Maria - westchnęła Dorte. - Biedna - mruknął Jakob. Podszedł do okna. - Nic nie rozumiem. Gdzie on się podział? Elizabeth milczała. Już ze sto razy zadawała sobie to samo pytanie. Teraz bolała ją głowa i było jej słabo. Od dawna nic nie jadła, lecz nie czuła głodu. Tylko mdłości. Maria wróciła z niczym. - Nic tam nie ma - powiedziała. - Szukałam wszędzie. Wiele razy. Elizabeth podeszła do niej. - Kochana moja. - Chciała dodać coś jeszcze, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Zresztą nie było słów, które mogłyby przynieść pociechę zrozpaczonej Marii. - Muszę wkrótce wracać do domu. Będą się o nas martwić. Przyszłyśmy przecież tylko po pocztę. William na pewno się niecierpliwi. - Rozumiem - mruknęła Maria. - Na pewno dasz sobie radę? Maria pokiwała głową. - Ja mogę zostać - zaproponowała Dorte. - Jakob wróci do domu, żeby wszystkich zawiadomić, a ja zostanę. Maria uśmiechnęła się z wdzięcznością. - Jeśli chcesz... - Oczywiście! - Dorte poklepała ją po ramieniu. -Zostanę tak długo, jak tylko zechcesz. Nie mam przecież małych dzieci. W gospodarstwie nie brakuje rąk do pracy, a Elen będzie gotować. Elizabeth zrobiło się ciepło na sercu. Jak dobrze mieć przyjaciół, którzy pomogą w potrzebie! Na Dorte zawsze można liczyć. I na Jakoba. Elizabeth weszła do sypialni i musnęła twarz córki. Ane otworzyła oczy i uśmiechnęła się lekko. - Muszę jechać do domu - powiedziała Elizabeth. -Dasz radę pojechać ze mną na

leżąco? Ane kiwnęła głową. Potem usiadła, spuściła stopy na podłogę i podniosła się z łóżka. Zachwiała się lekko, ale Elizabeth natychmiast ją podtrzymała. - Nogi się pode mną uginają - jęknęła dziewczyna, lecz zrobiła kilka niepewnych kroków. Matka pomogła jej wyjść z pokoju. - Ubierz się ciepło. Rozłożę w wozie futro, żebyś nie zmarzła i żeby ci było wygodnie. Podprowadziła Ane do krzesła; dziewczyna natychmiast na nie opadła. Elizabeth przyniosła buty, włożyła je córce na nogi i zasznurowała. - Możesz tu zostać, Ane - zaproponowała Maria. - Dziękuję, ale chyba wolę wrócić do domu. - Wyprostowała się i nadstawiła uszu. - Na dworze jest tak cicho. Znaleźliście Pedera? Maria pokręciła głową. - Jeszcze nie. Elizabeth poczuła, że ogarnia ją bezradność. Chciała jak najszybciej znaleźć się w Dalsrud. Nie mogła dłużej siedzieć tu bezczynnie. Wprawdzie sumienie trochę ją gryzło, podpowiadało, że powinna zostać jeszcze trochę, ale przecież domownicy na nią czekają. A z Marią pobędzie Dorte. - Przyjadę jutro - obiecała. - Jeśli dowiecie się czegoś o Pederze, dajcie nam znać. - Na pewno to zrobimy - przyrzekła Maria. - Muszę do wygódki! - Ane się wykrzywiła i już jej nie było. Elizabeth zebrała wszystkie skóry i futra. Całe szczęście, że wniosła je do domu zaraz po przyjeździe. - No to do zobaczenia - powiedziała i uścisnęła siostrę. Potem pomachała pozostałym i wyszła. Ane już czekała na dworze. - Wymiotowałaś? - Nie, już nie, ale ciągle boli mnie brzuch. - Jesteś pewna, że zniesiesz podróż? - Tak, chcę do domu. Do własnego łóżka. Elizabeth pomogła jej ułożyć się wygodnie, po czym sama wdrapała się na kozła. Koń ruszył stępa, ale zaraz przeszedł w kłus. Elizabeth cały czas kątem oka zerkała na córkę, której wystawał spod futer tylko czubek nosa. Biedna Maria, biedna Ane, pomyślała. Najgorsza jednak była niepewność. Tajemnicze zniknięcie Pedera wydawało się złym snem. Oby szybko przeminął. Elizabeth odwróciła się i spojrzała na córkę. - Wszystko w porządku? - Tak, dobrze mi zrobiło świeże powietrze. Dalej jechały w milczeniu. Elizabeth uznała, że Ane potrzebuje spokoju, żeby jakoś przetrawić to, co się wydarzyło. Sama na chwilę przymknęła oczy; też chciała się położyć.

Ale zaraz się wyprostowała. Nie wolno się poddawać.

Rozdział 3 Elizabeth pomogła córce wysiąść z wozu i podtrzymywała ją w drodze do domu. Kristian czekał na nie na schodach. - Co się stało? - zapytał. - Dlaczego tak długo was nie było? - Niech Lars zabierze konia do stajni, zaraz wam wszystko opowiem. Ane jest chora, najpierw trzeba położyć ją do łóżka. Kristian zawołał Larsa. Ane zaś poszła prosto do siebie i rzuciła się na łóżko w ubraniu. - Och, jak dobrze być w domu, we własnym łóżku - powiedziała, wtulając policzek w poduszkę. Elizabeth ściągnęła jej buty i kurtkę. - Łóżko Marii nie było wygodne? - Było, było, ale kiedy człowiek jest chory, najlepiej mu w domu. Elizabeth pogłaskała ją po policzku. - Postaraj się zasnąć. Wygląda na to, że pozbyłaś się trucizny z organizmu, teraz musisz tylko odpocząć. Zaraz ci przyniosę ten stary dzwoneczek, którego używała Sara. Zadzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała. Każę też przynieść ci wody z sokiem. Cały dzbanek - Jesteś taka dobra - westchnęła Ane, zamykając oczy. - Jestem twoją matką. Ane zaśmiała się bezgłośnie. Elizabeth wymknęła się po cichu. Na dole poprosiła Helene, żeby zaniosła Ane dzbanek wody z sokiem, a sama poszła do sieni, żeby się rozebrać. Lars wrócił tymczasem ze stajni. - Ane dostała biegunki? Roztaczał wokół siebie zapach koni. Przyjemny, dający poczucie bezpieczeństwa. - Nie - odparła Elizabeth. - Została otruta. - Chyba żartujesz! Elizabeth pokręciła głową i weszła przed nim do kuchni. Pozostali domownicy zebrali się już wokół stołu. Pachniało syropem, kawą, masłem i chlebem. Elizabeth się rozejrzała, popatrzyła na ich zaciekawione twarze i usiadła w końcu stołu. - Ane dostała przesyłkę z czekoladkami - oznajmiła. - Okazało się, że była to paczka od Pernille, a czekoladki zawierały najprawdopodobniej trutkę na szczury. Helene o mało nie upuściła dzbanka z kawą. Musiała go czym prędzej odstawić na piec. - Mama, na ręce! - zażądał William. Elizabeth wzięła synka na kolana. Pocałowała go w policzek i mówiła dalej, nie pomijając sprawy zaginięcia Pedera. Wszyscy słuchali w milczeniu. Nikt nawet nie tknął

jedzenia, kawa stygła w kubkach. - Wiele w życiu widziałem i słyszałem - powiedział Lars - ale to przechodzi wszelkie pojęcie. Kristian zerwał się gwałtownie i mruknął pod nosem coś, co zabrzmiało jak przekleństwo. - Czy oni nie potrafią nawet upilnować więźniów? Jakim cudem wysłała te czekoladki? Tak łatwo zdobyć w więzieniu trutkę na szczury? Bardzo proszę, niech każdy bierze sobie tyle, ile potrzebuje! Czekolady i trucizny. - W zasadzie nie wiemy, czy to była trutka na szczury - powiedziała Elizabeth, wtulając policzek we włosy Williama. - W liście nic na ten temat nie napisała. Ale Sarze to właśnie próbowała podać, więc... Zapadła cisza. Wszyscy siedzieli, pogrążeni we własnych myślach, wstrząśnięci tym, co usłyszeli. - Gdzie może być Peder? - spytała Lina cicho. Usta jej drżały. - Nie wiemy. Nie mamy pojęcia. - Ktoś został z Marią? - zapytała Helene. - Tak. Dorte. - To dobrze. Helene uniosła imbryk z kawą i zapytała, kto chce dolewki. A potem obeszła stół i dolała każdemu trochę, nie czekając na odpowiedź. Kristian wciąż krążył nerwowo po kuchni. - Czy Ane może leżeć sama tam, na górze? - spytał nagle. Elizabeth pokiwała głową z uśmiechem. - Ależ tak. Śpi przecież. Usiądź, proszę. - Tata chodzi i chodzi - zaśpiewał William, bawiąc się nożem do masła, który zdołał jakoś pochwycić. Matka zabrała mu nóż i odłożyła dalej. - Jesteś zły na Pernille? - zapytała Signe, patrząc na Kristiana wielkimi oczami. Elizabeth spojrzała na małą. Signe miała już cztery lata i prawie wszystko rozumiała. Była bardzo rezolutna i ładna - oczy odziedziczyła po Jensie, włosy po Linie. - Nie, skądże, Kristian nie jest na nikogo zły - zapewniła szybko Lina. - A dlaczego Ane jest chora? - Bo zjadła za dużo słodyczy, a za mało chleba. Musisz więc ładnie jeść, bo inaczej też zachorujesz. Signe skinęła główką i zabrała się do jedzenia kawałków chleba posmarowanych masłem i posypanych cukrem. Namawiała przy tym Williama, żeby zrobił to samo. Helene dolała sobie mleka do kawy. - Wydawało mi się, że Peder i Maria byli ze sobą szczęśliwi.

- Bo byli - potwierdziła Elizabeth. -1 dlatego to jest takie dziwne. Dlatego nic nie rozumiemy. - Nie sądzę, żeby się zabił - stwierdziła Helene stanowczo. - To gdzie się podział? Helene wzruszyła ramionami. - Nie wiem. Nie miał żadnego powodu, żeby uciec od Marii. Właśnie urodziło im się dziecko, miał sklep, młodą żonę... wszystko! - Musimy porozmawiać z lensmanem - oświadczył Kristian. - O, właśnie tu idzie - zauważył Lars, rozchylając zasłonkę. Mężczyźni zawsze tak to robią, pomyślała Elizabeth. Łokciem, gniotąc przy tym materiał. Ale jakie to ma znaczenie teraz, gdy Peder gdzieś zniknął, a Ane o mało nie została otruta! Wstała i wyjrzała przez okno. - Helene, posmaruj kilka kromek i zaparz więcej kawy. Zaprosimy go do salonu. Elizabeth wzięła Williama za rękę i wyszła przywitać lensmana. - Nie przeszkadzam? - zapytał urzędnik. - Ależ skądże! - zapewnił Kristian. - Właśnie się do ciebie wybierałem. - Dzień dobry - powiedział William i ukłonił się nisko. - Dzień dobry. Jaki grzeczny z ciebie chłopiec. Ile masz już lat? William podniósł do góry palec wskazujący i kciuk. - Dwa? No, no. Zdaje się, że latem miałeś urodziny? William kiwnął główką. - W takim razie masz więcej niż dwa lata - ciągnął lensman. Malec znów pokiwał głową. - Może pójdziesz teraz do Signe? - zaproponowała Elizabeth, kucając przed synkiem. - Potem się pobawimy. - Tak! Do Signe! - zawołał rozpromieniony i pobiegł z powrotem do kuchni. - Zdarzyło się coś szczególnego? - Lensman patrzył to na Elizabeth, to na Kristiana. - Skoro się do mnie wybierałeś. Ja zajrzałem tu tylko po drodze. - Tak, musimy porozmawiać - oznajmił Kristian, wskazując urzędnikowi drogę do salonu. W tym momencie pojawiła się Helene z tacą. - Ja to zaniosę - powiedziała Elizabeth i poczuła, że kiszki grają jej marsza. Do tej pory nic nie jadła, a dawno minęła pora obiadu i zaczęło się już ściemniać. Na szczęście mdłości i ból głowy przestały jej dokuczać. Kristian opowiedział o wszystkim lensmanowi. Teraz siedział pochylony do przodu, opierając się łokciem o kolano, i pił kawę. - I co o tym myślisz? - spytał niecierpliwie. Lensman zaczął skubać wąsy i przymrużył

oko. - Czy ja wiem... - mruknął. - W każdym razie Pernille na pewno nie zdobyła czekoladek w więzieniu. Co do tego macie rację. Ktoś musiał ją wyręczyć. - W takim razie może to zrobić jeszcze raz - zauważyła Elizabeth. Lensman pokręcił głową. - Wątpię. Ile osób zdoła do tego namówić? - Ale w liście napisała, że jeszcze o niej usłyszę. - Myślisz, że jej pomocnik zaryzykuje więzienie? Nie sądzę. - Lensman wziął pół kromki chleba i zaczął go żuć. - Nie ma powodu do obaw - wymamrotał z ustami pełnymi jedzenia. Popił chleb kawą i mlasnął. - Oczywiście, wyślę do więzienia raport o tym, to się stało. Pewnie przedłużą jej wyrok. W każdym razie nie musicie się już tym martwić. - Mlasnął raz jeszcze. - Nie mogę jednak zrozumieć, dlaczego Peder tak nagle zniknął. Coś mi się tu nie zgadza. Nie trzeba być lensmanem, żeby to stwierdzić, pomyślała Elizabeth. A głośno powiedziała: - Nie miał żadnych powodów. Zaczęła się zastanawiać, ile już razy wypowiedziała to zdanie. Ktoś zapukał delikatnie do drzwi. Odpowiedziała „proszę", ale nikt nie wszedł. Podeszła więc do drzwi i je otworzyła. - To ty, Williamie? Miałeś się przecież bawić z Signe. - Signe głupia - oznajmił chłopiec. - O nikim nie wolno ci mówić, że jest głupi - skarciła go matka. - Rozumiesz? Chłopiec pokiwał głową. - Chodź, posiedzisz trochę z nami. Wzięła go za rękę i posadziła między sobą a Kristianem. Lensman puścił do niego oko. William się zaśmiał. Matka dała mu kawałek chleba, przykazując, żeby nie nakruszył. - Mogłeś nas ostrzec. - Kristian zwrócił się do lensmana. - Przed czym? - Przed Pernille. Przecież to twoja szwagierka, powinieneś wiedzieć, do czego jest zdolna. Lensman strzepnął okruszki ze swojego brzucha. - To nie takie proste, Kristianie. Dobrze o tym wiesz. Kristianowi twarz pociemniała, szczęka zaczęła mu drżeć. - Doprowadziła swojego męża do samobójstwa! - przypomniał. - Musieliście chyba zauważyć, że coś z nią jest nie tak. Lensman pokiwał głową z pewnym zawstydzeniem. - Owszem. Pernille zawsze była dziwna. - Wyprostował się i podniósł wzrok. - Co

miałem wam powiedzieć? Że jest dziwna, więc powinniście czym prędzej zerwać z nią umowę? - Nie ma sensu oskarżać się nawzajem - wtrąciła Elizabeth. - To niczego nie zmieni. Wszyscy jakoś zawiniliśmy. Mężczyźni spojrzeli na nią. - Nie pozwólmy, żeby nas ze sobą skłóciła - dodała cicho. - Masz rację. - Kristian wyraźnie złagodniał. - Dość już krzywd wyrządziła. Ale ogarnia mnie rozpacz i wściekłość, gdy pomyślę, że Ane mogła umrzeć. - Doktor potwierdził, że niebezpieczeństwo minęło? - spytał lensman. Elizabeth kiwnęła głową. - Powiedział, że zażyła niewiele trucizny. No i na szczęście wszystko szybko zwymiotowała. Lensman podniósł się z trudem. - Dziękuję za poczęstunek. Zajrzę jeszcze do Marii i zapytam, jak się sprawy mają. Elizabeth i Kristian także wstali. Tylko Wiliam nadal siedział, zajadając kolejną kromkę chleba. . -Jeśli się czegoś dowiesz, dasz nam znać? - Oczywiście. - Urzędnik wziął płaszcz, przewieszony przez oparcie krzesła. - Pozdrówcie ode mnie Ane. Elizabeth otworzyła mu drzwi. - Dobrze - odparła, pożegnała się z nim i zamknęła drzwi. - Pan gdzie? - zainteresował się Wiliam, który wyszedł właśnie na korytarz z chlebem w obu rączkach. - Co ty robisz? - zdziwiła się matka, strzepując okruszki z jego sweterka. - Po co ci dwie kromki? - Dwieee! - zawołał synek. Elizabeth westchnęła z rezygnacją. - Idź do kuchni i usiądź przy stole. Lina da ci mleka. Z zadowoleniem kiwnął główką i zniknął. - Zajrzę do Ane - powiedziała Elizabeth. Kristian objął ją i przytulił policzek do jej głowy. - Co za dzień... - westchnął. Uwolniła się delikatnie z jego objęć. - Wszystko będzie dobrze, Kristianie. Ane dochodzi do siebie, Peder też niedługo się znajdzie. Pogłaskał ją po ramionach. - Obyś miała rację. No, to idź już do niej. Ane nie spała, gdy matka weszła do jej pokoju. - Myślałam, że śpisz - szepnęła Elizabeth. - Boli cię coś?

- Nie, tylko mnie mdli. - Więc nie masz ochoty na jedzenie? Ane się wykrzywiła. - O nie, za nic w świecie! - Zwymiotowałaś tę wodę z sokiem? Ane pokręciła głową. - Słyszałam jakieś głosy na dole. Kto to był? - Lensman. Mam cię od niego pozdrowić. Pojechał teraz do Storvika. Elizabeth przyglądała się bladej buzi córki. Jasne włosy wymknęły się z warkocza i okalały teraz jej wymizerowaną twarz. Jakbym widziała siebie za młodu, pomyślała Elizabeth. - Opowiesz mi o swoim narzeczonym? Ane uśmiechnęła się z rozmarzeniem. - Jest najmilszy na całym świecie. Jak tata Jens i tata Kristian. I ma starszego brata, który przejął gospodarstwo po rodzicach... Ale może już ci o tym mówiłam? Elizabeth kiwnęła głową. - Nic nie szkodzi. Mów dalej. - Ale co? - Jak ma na imię? - Trygve! - Ane się roześmiała. - A jak wygląda? Dziewczyna spoważniała. - Ma niebieskie oczy i brązowe włosy, lekko kręcone. I to wszystko. Elizabeth czuła, że Ane coś ukrywa. Czy przycisnąć ją, żeby powiedziała, o co chodzi, czy raczej dać jej spokój? Ane obróciła się na bok i jęknęła. - Boli? Mdli cię? - Nie. Trochę mi słabo. Matka pogłaskała ją po głowie. - Kiedy wyzdrowiejesz, napisz do Trygvego i zaproś go do nas. Wigilię spędzimy pewnie z rodziną, ale po świętach będziemy mieć dużo czasu, więc miło byłoby go poznać. Ane przygryzła wargę. - Czy ja wiem... - odparła z wahaniem. - Dlaczego nie? Wstydzisz się nas? - Nie, dlaczego miałabym się was wstydzić? - Może więc z jakiegoś powodu nie chcesz go nam pokazać? Jest kaleką? - Nie, nie o to chodzi! Ale... - Ane zamilkła. - Może zostanie kiedyś naszym zięciem. - Elizabeth nie zamierzała się poddać. - Czy nie powinniśmy go poznać? - Tak, oczywiście.

- Więc napisz do niego. Czy wolisz, żebym ja to zrobiła? - Nie. Napiszę, jak tylko wyzdrowieję. - Dobrze. - Elizabeth wstała i podała jej książkę. - Jeśli poczujesz się lepiej i będzie ci nudno, możesz trochę poczytać. Musisz pozostać w łóżku przez cały dzień. Ane uśmiechnęła się leciutko. - Czy przynieść ci coś jeszcze? Wody z sokiem? Samej wody? - Nie, dziękuję. Mam jeszcze pół dzbanka. Elizabeth pocałowała ją w policzek i wyszła bezszelestnie. W drzwiach jednak zatrzymała się jeszcze na chwilę. - Zadzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała. - Wskazała owczy dzwoneczek. Ane skinęła głową. Elizabeth skończyła dojenie, ale nadal stała koło jednej z krów i drapała ją po łbie, u nasady rogów. William przeszedł obok niej, ściskając w piąstce trochę siana. Za nim kroczyła Signe, niosąc nieco więcej siana. Wyglądała jak mała gospodyni, gdy tak krzątała się po oborze w chustce zawiązanej pod brodą. Elizabeth przyglądała się, jak maluchy rzucają siano owcom i maszerują po kolejną porcję. W skrzyni pod ścianą siedziała Kathinka, gaworząc radośnie pośród zabawy. - Co powiedział lensman? - spytała nagle Lina, wyrywając Elizabeth z zamyślenia. Elizabeth chwyciła wiadro i poszła przecedzić mleko. - Nie za wiele. W zasadzie zajrzał tylko z grzeczności. Ale zmartwiło go oczywiście to, co usłyszał. - Zaszłam do Ane w drodze do obory - oznajmiła Lina. - Chyba czuje się lepiej, bo zaczęła się nudzić. -Pokręciła głową. - I pomyśleć tylko, że wreszcie będzie wiedziała, co to nuda. Elizabeth uśmiechnęła się do siebie. Rzeczywiście, ona sama też nigdy nie miała czasu, żeby się nudzić. - Słyszałyście, że Ane ma narzeczonego? - zapytała nagle. Obie kobiety pokręciły głowami. - Co to za człowiek? - zainteresowała się Helene. Elizabeth powtórzyła to, co usłyszała od córki. - Zaproponowałam, żeby odwiedził nas po świętach, ale Ane jakoś dziwnie zareagowała. - Jak? - Lina położyła dłonie na krowim grzbiecie. - Tak jakby tego nie chciała. Zapytałam, czy się nas wstydzi, czy może on jest kaleką.

Zaprzeczyła, ale... Wyraźnie coś przede mną ukrywa. - Chcesz, żebym ją wypytała? - zaproponowała Helene. Elizabeth się zawahała. - Czułabym się nie w porządku. Nie powinnam robić takich rzeczy za plecami własnej córki. - Nic nie robisz za jej plecami - prychnęła Helene, wsuwając pod chustkę niesforny kosmyk włosów. -Zresztą obudziłaś moją ciekawość. Sama chciałabym wiedzieć, co się za tym kryje. - Ale nie powtarzaj jej tego, co powiedziałam. - Oczywiście, że nie. - Ane nie ocenia ludzi po wyglądzie - dodała w zamyśleniu Lina. - A poza tym to przecież jej ukochany, więc musi jej się podobać bez względu na to, jak wygląda. - Święta prawda - przytaknęła Elizabeth, kiwając głową. Siedzieli przy kolacji. Na dworze zrobiło się tak ciemno, że można było przeglądać się w szybach. Elizabeth nasłuchiwała. Liczyła, że może ktoś zajedzie, lensman albo ktoś inny, i powie im, że Peder się znalazł. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Być może pozostali domownicy też na to czekali, bo rozmowa jakoś się nie kleiła, wszyscy uciekali spojrzeniami w stronę okna. - Co będzie z Marią, jeśli Peder nie wróci? - spytała w końcu Lina. Jens spojrzał na nią. - Maria sobie poradzi - powiedział spokojnie. - Jest silna. Ale miejmy nadzieję, że Peder wkrótce się znajdzie. Kristian wpatrywał się w okno. Przesunął swój kubek, upił trochę kawy i chrząknął. - Dobrze, że sprowadziliśmy już owce z hali. I to wszystkie - oznajmił Elizabeth zorientowała się, że mąż próbuje skierować myśli wszystkich na inny temat. Marii i tak nie mogli w żaden sposób pomóc. - Tak. I ziemniaki w tym roku obrodziły - podchwycił Lars, który też się domyślił, o co Kristianowi chodzi. - Nikomu nie zabraknie jedzenia. Elizabeth słuchała rozmowy na codzienne tematy, która powoli zaczęła się rozkręcać. Wiedziała, że życie musi toczyć się dalej, bez względu na to, co się stało z Pederem.

Rozdział 4 Minęły już dwa tygodnie od zniknięcia Pedera. Maria westchnęła i odłożyła kalendarz do szafy. – Dwa tygodnie - szepnęła. Jej spojrzenie powędrowało ku oknu. Na dworze wiało, fale zaczęły się pienić, zacumowane łodzie kołysały się na wodzie. Koło okna przeszła stara kobieta w czerni, z pochylonymi plecami. Wiele osób odwiedziło Marię w ciągu tych dwóch tygodni. Wszyscy z Dalsrud, Dorte i Indianne, ale też kilka kobiet ze Storvika. Nareszcie stała się jedną z nich. Przedtem zawsze była Marią z Dalsrud, siostrą Elizabeth. Wiedziała, że na początku ludzie krzywo na nią patrzyli, trzymali się z daleka. Pochodziła z bogatej rodziny, wyszła za mąż za zamożnego człowieka. Dopiero tragedia, która ją dotknęła, uczyniła ją zwyczajnym członkiem ich społeczności. Tak to zapewne widzieli. Trzeba było wypadku, żeby mnie zaakceptowali, pomyślała ze smutkiem. Jeśli rzeczywiście jest to wypadek. Odwróciła się od okna i zaczęła ubierać Kristine. Otwierała sklep później niż Peder, ale nikt tego nie komentował. Widać ludzie rozumieli, że nie jest jej łatwo teraz, gdy została sama z małym dzieckiem. Na dworze minęła grupkę mężczyzn, którzy stali i rozmawiali szeptem. Skinęła im głową w przelocie, ale gdy usłyszała imię Pedera, przystanęła i odwróciła się do nich. - Słyszeliście coś? - zapytała. Żaden nie spojrzał jej w oczy. Ten i ów poruszył się niespokojnie, któryś wypluł tytoń. - Nie - odezwał się w końcu jeden z nich. - Nic nie słyszeliśmy. Maria znów straciła nadzieję. - Wydawało mi się, że rozmawiacie o Pederze - powiedziała i chciała się odwrócić. - Myślimy, że wypłynął na fiord - rzucił ten sam mężczyzna. Maria spojrzała na niego. - Dlaczego tak myślicie? - To jedyna możliwość. Pewnie prąd go porwał na pełne morze. I dlatego nie możemy go odnaleźć. Maria chciała zaprzeczyć, podać jakieś inne wyjaśnienie zniknięcia męża. Nocami nie mogła spać. Raz po raz przeszukiwała dom, licząc, że może trafi na jakiś trop. Od dwóch tygodni szukała rozwiązania zagadki, ale go nie znalazła. Pokiwała głową, odwróciła się i poszła dalej. Przekręciła klucz w zamku i weszła do sklepu. Było ciemno i zimno, postanowiła więc nie rozbierać małej, póki nie napali w piecu. Posadziła córeczkę w starym łóżeczku, które pożyczyła jej Dorte. Potem zajęła się piecem i

lampami, wciąż jednak myślała o tym, co przed chwilą usłyszała. A jeśli Peder naprawdę wypłynął w morze? Tylko dlaczego miałby to zrobić? Wydawał się przecież szczęśliwy i zadowolony. To on chciał, żeby się pobrali. Czyżby to była zwykła maskarada? Czyżby pożałował swojej decyzji? Nie umiał żyć w ten sposób? Z kobietą? Przeszył ją zimny dreszcz. Co właściwie o nim wiedziała? Co wiedziała o... Drgnęła, gdy zaskrzypiały drzwi i w sklepie pojawił się pierwszy klient. Stary człowiek, który bezgłośnie poruszał bezzębną szczęką. Miał długi, ostry podbródek, obrośnięty bokobrodami, spod szarej czapki wystawały krzaczaste brwi. - Potrzebuję, potrzebuję - zaczął, jeszcze mocniej pracując bezzębną szczęką - potrzebuję trochę tytoniu do żucia. Więc gdyby panienka mogła... Panienka, pomyślała Maria. Nie była przecież panienką, była mężatką. Może nawet wdową! Przyszło jej jednak do głowy, że klient mówi tak do niej z grzeczności. - Proszę bardzo - powiedziała, wyjmując paczkę. - Na kredyt? - Jeśli można. - Zerknął na nią z pewnym zawstydzeniem i podtarł nos brudną dłonią. - Któregoś dnia przyniosę trochę jajek na sprzedaż. Maria zanurzyła pióro w atramencie i starannie zapisała towar i jego cenę. - Proszę bardzo - odparła z uśmiechem. - Potrącimy wtedy odpowiednią sumę z zadłużenia. Im większy ciężar, tym trudniej go unieść. - Święta prawda, święta prawda - pokiwał głową stary. - Poczułem to wiosną, gdy wywoziłem łajno z obory po zimie. Tyle tego było. Bo jesienią nie wszystko wyniosłem... No, może to nie całkiem to samo. - Uśmiechnął się nieśmiało, wsunął paczkę z tytoniem do kieszeni i zniknął. Maria nie mogła powstrzymać uśmiechu. Po chwili znów zadźwięczał dzwoneczek nad drzwiami. Odłożyła zeszyt, żeby przywitać kolejnego klienta. Drzwi ciągle się otwierały, jedni przychodzili tylko pogawędzić, inni po zakupy. Niektórzy przynosili jakieś towary na wymianę albo sprzedawali jej mięso, mleko lub masło. Nikt nie wspomniał o Pederze; najczęściej komentowano pogodę albo wiatr. Byli tacy, którzy brali towary na kredyt. Tym, którzy mieli za duży dług, Maria dyskretnie zwracała uwagę, żeby nikt inny tego nie słyszał. Ale zjawili się i tacy, którzy chcieli spłacić cały dług. I tylko jeden odważył się zadać pytanie, które zapewne wszyscy mieli na końcu języka: - Co słychać, Mario? Nie zamkniesz sklepu? Odpowiedziała mu pytaniem: - A dlaczego miałabym go zamknąć? Mężczyzna się zmieszał i cofnął. Nikt więcej o nic nie pytał, zostawili ją w spokoju. Przed południem zrobiło się spokojniej. Jakby wszyscy zaspokoili już swoją

ciekawość i kupili to, czego potrzebowali. Maria nakarmiła i przewinęła Kristine. Mała była teraz stale w centrum zainteresowania. Wszystkie kobiety podchodziły do niej i zagadywały. Niektóre pytały, czy mogą wziąć ją na ręce, inne tylko łaskotały ją pod bródką. Maria usiadła właśnie z kawą na zapleczu, gdy znów usłyszała dzwoneczek. Zerwała się i weszła do sklepu. W drzwiach stał młody mężczyzna... Serce zabiło jej mocniej, gdy rozpoznała w nim Olava. - Jesteś sam? - wyrwało się jej. Podszedł bliżej i oparł się o ladę. - Martwi cię to? - zapytał, przyglądając się dziewczynie badawczo. - Nie... To znaczy, tak... Ja... Zastanawiałam się po prostu, czy przyszedłeś z Elen. Pokręcił głową. - Dzisiaj nie. - Wyjął z kieszeni karteczkę. - Dziś mam kupić parę rzeczy dla mamy. Tu jest lista. Maria wzięła kartkę. Olav i Indianne czasem nazywali Dorte mamą, a nieraz mówili jej po imieniu. - Zaraz wszystko przyszykuję - powiedziała i się odwróciła. Przygotowała odpowiednią porcję cukru, potem kawy i syropu. Nagle poczuła, że Olav stoi za jej plecami. Owiało ją ciepło jego ciała. - Myślę o tobie dniami i nocami - szepnął schrypniętym głosem. Odwróciła się do niego, starając się zdobyć na surowość. - Ja mam męża, ty żonę. - Gdzie jest Peder? Wiesz? Powiedział to tak łagodnie, z takim współczuciem, że coś ścisnęło ją za gardło. - Nie, nie wiem. - Gdybym odszedł od Elen, moglibyśmy... - Nie mów takich rzeczy - przerwała mu. - Nie wiem, co się stało z Pederem, a ty nie odważysz się opuścić Elen. - Dlaczego miałbym się nie odważyć? - Bo to nie jej wina, że czujemy do siebie to, co czujemy. - Więc zależy ci na mnie? Cofnęła się o kilka kroków, aż pod ścianę. - Nie zadawaj mi takich pytań - szepnęła. - Zwłaszcza teraz, gdy Peder... - Spuściła wzrok i zamrugała powiekami. - Nie zamierzam cię do niczego zmuszać - zapewnił łagodnie. - Będziesz miała tyle czasu, ile potrzebujesz. - Na co? Nigdy nie będziemy razem, Olav. Powinieneś to wreszcie zrozumieć. - Nigdy nie stracę nadziei.

- Przesuń się! - nakazała oschle. - Przeszkadzasz mi. Przesunął się, żeby ją przepuścić. Kiedy szykowała towary, przyglądał się jej tak uporczywie, że w końcu musiała na niego spojrzeć. - Przestań tak na mnie patrzeć. - Przepraszam. Uśmiechnął się, cofnął w głąb sklepu i zaczął się przechadzać. Nagle spostrzegł łóżeczko. Przystanął i podszedł do niego. Maria wiedziała, że Kristine śpi. - Nie budź jej - powiedziała. Nie chciała, żeby przyglądał się dziecku. - Szszsz... - Przyłożył palec do ust. Maria położyła wszystkie towary na ladzie. - Gotowe - oznajmiła. - Kupujesz czy nie? Skinął głową, nadal wpatrując się w śpiące dziecko. Serce Marii zabiło mocniej. Może domyślił się, że jest ojcem małej? Drzwi się otworzyły i do sklepu wszedł jakiś mężczyzna. Chciał kupić nowe buty. Maria ściągnęła kilka par, podwieszonych pod powałą. Długo się im przyglądał, stukał w drewniane podeszwy, badał jakość skóry. Potem przymierzył jedną z nich i przeszedł się po sklepie. Maria kątem oka patrzyła na Olava, który wciąż stał pochylony nad dziecięcym łóżeczkiem. Kilka razy otwierała usta, żeby kazać mu się odsunąć, ale nic nie powiedziała. Nie chciała niepotrzebnego zamieszania. Klient tymczasem ściągnął buty i znów zaczął je oglądać. - Muszę się przespać z tą myślą - oznajmił. - Przyjdę jutro rano. Do tego czasu podejmę decyzję. Maria skinęła głową i odstawiła buty na jakąś beczkę. Olav tymczasem wyprostował się i podszedł do lady. Wstrzymała oddech, lękając się spojrzeć mu w oczy. On jednak zebrał tylko swoje zakupy i zapytał, ile płaci. Gdy podała sumę, położył pieniądze na stole, pożegnał się i ruszył do drzwi. W progu zatrzymał się, odwrócił i powiedział powoli: - Kristine jest podobna nie tylko do swojej matki. Maria poczuła, że dłoń, którą zacisnęła na krawędzi lady, zrobiła się mokra. Czyżby zrozumiał? I co z tym zrobi? Lina objęła Signe ramieniem, żeby mała nie wypadła z wozu. Zerknęła na Jensa, który siedział na koźle. Miał wyrazisty, zdecydowany profil. Jak odlany z formy, pomyślała. Jasna grzywka zrobiła się za długa i ciągle opadała mu na oczy. Wtedy dmuchał po prostu albo zarzucał głową. Jakże kochała tego mężczyznę! Pokochała go w chwili, gdy wpadł do domu jej rodziców w Kabelvaag, prawie bez życia. I od razu uwierzyła, że on także ją kocha, choć szukał kobiety o imieniu Elizabeth. Lina uśmiechnęła się do siebie. Bo przecież pomagała mu

szukać tej Elizabeth, pewna, że to jego matka albo siostra. No, ale to jednak z nią, Liną, ostatecznie się ożenił. I nawet jeśli nie kochał jej aż tak gorąco jak ona jego, nie miała powodów do narzekania. Znała tyle małżeństw, w których kłótnie i bicie były na porządku dziennym, w których mężczyźni pili tylko i się wałkonili. Nie wspominając już o tych, od których z daleka śmierdziało. Na samą myśl o tym marszczyła nos. Jens był miły. Pomagał jej w domu, a nawet w oborze w razie potrzeby. Nic nie szkodzi, że nie kocha jej tak mocno jak ona jego. I tak są dobrym małżeństwem. Jej uwagę zwróciła paplanina Signe. Mała, uradowana obecnością obojga rodziców, mówiła bez przerwy. Wydawała się przy tym jakby doroślejsza, bo w Dalsrud nie była zbyt absorbująca. Jakby rozumiała, że są tam też inne dzieci, którymi dorośli muszą się zajmować. - Tato, a jak zwierzęta umierają? Tak jak ten mały ptaszek. Ten, którego znalazłam, pamiętasz? Jens pokiwał głową. - Był już stary. Dlatego zdechł. - I pochowaliśmy go pod oborą. A co będzie, jak Elizabeth i Kristian umrą? Też ich tam pochowamy? - Nie, no coś ty! Ludzi się chowa na cmentarzu. Ale to nieszybko nastąpi. Signe zmarszczyła czółko. - Nie jestem tego taka pewna. Oni też są już trochę starzy. Lina zaśmiała się głośno. - Ty głuptasie! Przecież to są rodzice Williama. Nie mogą więc umrzeć. - Wtedy William mógłby zamieszkać z nami - ciągnęła niczym niezrażona Signe. - Chociaż czasami jest po prostu niemożliwy. - Bzdury opowiadasz - stwierdził Jens, uśmiechając się do córeczki. - Cieszę się, że zobaczę dzidziusia Marii. Czy jestem jego ciocią? - Nie - odparła Lina. Signe spojrzała na matkę wielkimi niebieskimi oczami. Rzęsy ma ciemne i długie jak Jens, pomyślała Lina. - Ale możesz nazywać się jego ciocią - dodała szybko, muskając policzek córeczki palcem. Signe musiałaby mieć rodzeństwo, żeby zostać ciocią, pomyślała. A to niemożliwe. Bo ona i Jens nie żyją już ze sobą w taki sposób. - Jesteśmy na miejscu! - zawołał Jens i pociągnął za wodze. - Cała załoga do sklepu Marii - marsz! - Nie jestem załoga - wykrzywiła się Signe. Maria wyszła z zaplecza, gdy cała trójka wkroczyła do sklepu. Uśmiechnęła się i ucieszyła na ich widok. Ale Lina dostrzegła ślady żałoby na jej twarzy.