Rozdział 1
Zaległa grobowa cisza. Pomimo panującego w kuchni ciepła Marię przeniknął
lodowaty chłód. Elen spoglądała na nią wrogo, a przez jej twarz przemknął lekki grymas.
Co takiego powiedziałam na weselu Bergette? - zastanawiała się zrozpaczona Maria.
Czyżby Elen domyśliła się, co zaszło między mną a Olavem? Mogę wszystkiemu zaprzeczyć,
czy nie ma to już sensu? Tamtego wieczora Elen prawie nie piła alkoholu, pamięta więc z
pewnością każde słowo. Ale przecież od wesela upłynęło tyle czasu! Dziwne, że do tej pory o
niczym nie wspomniała, mimo że wielokrotnie spotykały się w sklepie.
- Nie bardzo rozumiem, o co ci chodzi - odparła wreszcie Maria i zakasłała. W gardle
poczuła straszną suchość, nalała więc sobie wody do szklanki i wypiła duszkiem. Dopiero
wówczas odwróciła się do Elen i dodała: - Mówisz, że na weselu Bergette coś powiedziałam?
- Nie udawaj, że nie masz o niczym pojęcia - prychnęła Elen ze śmiechem
pozbawionym radości. Maria poczuła się tak, jakby otrzymała cios prosto w brzuch.
- Wiem, że kochasz Olava. Nie zapominaj jednak, że to ja jestem jego żoną -
wycedziła Elen, obracając obrączkę na palcu. Marii ulżyło. Spodziewała się usłyszeć cięższe
zarzuty.
Chwyciła imbryk z kawą i podszedłszy do stołu, drżącą ręką nalała do filiżanek.
- Dziękuję, nie chcę kawy - odezwała się Elen chłodno. Maria tylko wzruszyła
ramionami i wyjaśniła z pozoru obojętnym tonem:
- Kocham Olava tak jak brata, to chyba oczywiste.
- Jak brata - przedrzeźniała ją Elen, a jej urodziwa buzia wykrzywiła się ze złości. -
Nie tak mówiłaś na weselu.
- Minęło tyle czasu. Pewnie coś źle zapamiętałaś - rzuciła lekkim tonem Maria,
zdziwiona, skąd wzięła w sobie tyle odwagi. Elen pochyliła się nad stołem i ściszonym
głosem wycedziła:
- Nie udawaj przede mną, Mario. Powiedziałaś, że kochasz Olava, i gdybym go nie
poślubiła, to ty byś wyszła za niego za mąż. Takich rzeczy nie mówi się o kimś, wobec kogo
żywi się braterskie uczucia. Naprawdę tak powiedziałam? - zastanawiała się Maria, zdjęta
nagłym lękiem. Dlaczego jednak Elen od razu nie dała po sobie poznać, jak bardzo ją to
zdenerwowało? Czemu sączyła swoją niechęć kropelka po kropelce. Może czerpie
przyjemność z dręczenia mnie? Ciekawe, czy jeszcze coś ukrywa?
- Tamtego wieczora wypiłam trochę za dużo wina i plątał mi się język - odparła lekko,
chuchając, by ostudzić gorącą kawę. Z obawy, że filiżanka wyślizgnie się jej ze spoconej
dłoni, odstawiła ją jednak na spodek. -Chodziło mi o to, że masz szczęście, iż poślubiłaś
Olava. Pomyśl, gdyby mi naprawdę na nim zależało, to zakręciłabym się koło niego, zanim
poznał ciebie. Prawda? Jej słowa zabrzmiały rozsądnie. Poczuła przypływ odwagi.
- Mnie nie oszukasz, Mario. Myślisz, że nie zauważyłam, jak na niego patrzysz?
Jestem pewna, że wciąż ci na nim zależy!
- Jeśli nawet, to nie masz się czego obawiać. Jesteś przecież jego żoną. Proszę,
poczęstuj się naleśnikiem.
Podsunęła jej talerz, ale ponieważ Elen udawała, że tego nie widzi, odstawiła go z
powrotem na stół.
- Powiedziałaś coś jeszcze - wtrąciła Elen znienacka.
- O, co takiego? - zapytała Maria, pochylając wzrok nad talerzykiem.
- Widziałam wiele razy, jak się gapisz na Olava, jak się do niego uśmiechasz i z nim
żartujesz - mówiła podniesionym głosem. Wstała gwałtownie, ciężko dysząc, a jej dłonie
zacisnęły się w pięści. - Teraz wreszcie rozumiem, dlaczego. Na weselu zachwycałaś się, jaki
on przystojny, jak świetnie zbudowany, jakie ma silne ramiona, płaski brzuch...
- Siadaj, Elen - odezwała się Maria spokojnie. - Niemożliwe, bym coś takiego
powiedziała, zresztą po co miałabym to robić? Bywa, że z upływem czasu wyobraźnia
podsuwa nam coś i...
- Milcz, ty ladacznico! - zawołała Elen. Maria zerwała się z krzesła, omal go nie
wywracając.
- Cofnij te słowa! I bardzo cię proszę, ucisz się, bo obudzisz Kristine.
- Phi, ani myślę cofnąć tego, co powiedziałam! - odparła, dużo ciszej i dodała po
chwili: - Czy to na pewno Peder jest ojcem twojego dziecka? Marię przepełnił strach
przemieszany z gniewem. Drżącym palcem wskazała na drzwi i rzuciła stanowczo:
- Wyjdź stąd, Elen, natychmiast! Żona Olava nawet się nie poruszyła.
- Nie zamierzam się powtarzać. Wyjdź! - odezwała się ponownie Maria, podchodząc
bliżej.
Elen sięgnęła po swoją chustę i zerkając na Marię, oznajmiła z satysfakcją:
- Zdaje się, że trafiłam w sedno. Kristine nie jest córką Pedera. W tym momencie w
Marii coś pękło. Złapała Elen za ramiona i popchnęła ją w stronę drzwi. Ta jednak wyrwała
się i wymierzywszy jej siarczysty policzek, wrzasnęła tak głośno, że obudziła Kristine, która
spała w alkierzu.
- Nie dotykaj mnie! Maria złapała ją mocniej i wyprowadziła na dwór.
- Bądź pewna, że któregoś dnia pożałujesz swego zachowania, mogę ci to przyrzec -
wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- A co, może rzucisz na mnie klątwę? Nie zdziwiłoby mnie to, bo wyglądasz jak
lapońska wiedźma - zaśmiała się Elen i wsiadła do bryczki. Maria zamknęła za sobą drzwi i
pośpieszyła do córeczki.
- Dobrze już, dobrze - pocieszała małą. - Coś ci się śniło, skarbie? Spij już! Mama
zaśpiewa ci kołysankę.
Zanuciła cicho, a po policzkach spłynęły jej łzy. Na szczęście w pomieszczeniu
panował mrok. Wkrótce Kristine przestała płakać, a gdy z łóżeczka dał się słyszeć jej
miarowy oddech, Maria wymknęła się cicho do kuchni.
Zasunęła zasłony w oknach i postawiła w kuchni zapaloną lampę. Naleśniki wyschły,
a kawa ostygła. Podgrzeję sobie jutro, pomyślała, odstawiając imbryk na ławie kuchennej.
Uprzątnąwszy ze stołu, otarła policzki mokre od łez i przysiadła z łokciami opartymi na
drewnianym blacie. Ukryła twarz w dłoniach, a jej ciałem wstrząsnął płacz. Wciąż piekł ją
policzek, ale jeszcze bardziej dokuczały jej wyrzuty sumienia. Bo chociaż wyrzuciła Elen z
domu i zaprzeczyła wszystkiemu, o co ją posądzała, to czuła, że Elen ma rację, wyzywając ją
od najgorszych. Przecież oddała się żonatemu mężczyźnie i zaszła z nim w ciążę. Peder jako
jedyny zna prawdę, on jednak zaginął. Nad nim także zapłakała. Siedziała tak, póki ciało jej
nie zdrętwiało i zabrakło jej łez. Dopiero wtedy się wyprostowała i otarła fartuchem twarz.
Pomyślała, że Elen mimo wszystko nie miała prawa nazywać jej ladacznicą, skoro opierała
się jedynie na domysłach.
Nalała chochlą wody do szklanki i, pochlipując, oparła się biodrem o ławę. Sama
słyszała, że Elen nie do końca jest taka, jaką udaje. Może ona też coś ukrywa, zasłaniając się
słodkim uśmiechem i obrączką? Maria pokiwała głową i od razu zrobiło jej się lżej. Poza tym,
wciąż broniła się w duchu, nikt poza Pederem nie zna prawdy. Nigdy nie miała zamiaru
niszczyć związku Elen i Olava. Przeciwnie, lubiła Elen i nigdy nie życzyła jej źle. A Olav...
Cóż, kocha go, choć wie, że nigdy nie będą razem.
Zgasiła lampę i skierowała swe kroki do alkierza. Zwinięta w kłębek w chłodnej
pościeli, złożyła dłonie do modlitwy i wyszeptała w mrok:
- Dobry Boże, nie modlę się o wybaczenie za to, że zgrzeszyłam, bo nie potrafię
spojrzeć na to w ten sposób, skoro urodziłam tak śliczną córeczkę. Zresztą, jeśli już, to nie
ciebie lecz Elen i Olava powinnam prosić o wybaczenie, jeśli ich skrzywdziłam. Ale wiesz
przecież, że nie mogę tego uczynić, bo tylko bym pogorszyła sytuację. Dlatego, proszę cię,
byś ich strzegł, i sprawił, by było im ze sobą dobrze. Amen. Modlitwa przyniosła jej ulgę.
Maria zamknęła oczy i wkrótce spała już twardym snem.
Następnego ranka, gdy Kristine ją obudziła, Marii kręciło się w głowie ze zmęczenia i
dopiero po chwili przypomniała sobie, co się wydarzyło poprzedniego wieczoru. Wyjęła
córkę z łóżeczka i skierowała się do kuchni. Mijając lustro, zatrzymała się i przyjrzała swemu
odbiciu. Oczy miała spuchnięte od płaczu, ale na szczęście na policzku nie został ślad od
uderzenia Elen.
- Zimno ci? - spytała córeczkę i kucnęła, by napalić w piecu. Kristine pokręciła
główką.
- Posiedź sobie tutaj, blisko pieca - przykazała córeczce, sadzając ją na krześle, po
czym zajęła się poranną toaletą.
Gdy po śniadaniu zbierała się, aby wyjść do sklepu, sięgnęła po odłożoną na ławie
kartkę, którą napisała wcześniej, i przeczytała raz jeszcze:
Książki do wypożyczenia.
Książki na półce wypożycza się za darmo. Każda osoba może wziąć jednorazowo
jedną książkę na okres trzech tygodni.
Bardzo była ciekawa, jak klienci przyjmą jej pomysł. Czy napisała dość wyraźnie?
Zresztą, gdyby coś było niejasne, zawsze mogą zapytać.
- Chodź, Kristine - powiedziała i chwyciła córeczkę za rękę. Na dworze panował
jesienny chłód, ale na niebie nie widać było ani jednej chmurki. Przez noc na kałużach
utworzyła się cienka warstewka lodu. Kristine miała dużo uciechy, stąpając po pękającym
lodzie. Zaraz po wejściu do sklepu Maria ustawiła książki na półce. Potem napaliła w piecu i
powiesiła kartkę.
Cofnąwszy się o krok, by zobaczyć, jak to wygląda, pokiwała głową z zadowoleniem.
Obróciła się na dźwięk dzwonka przy drzwiach i dostrzegła Jeremiasza, który rozglądał się
nieco bezradny przy wejściu. Zauważył kartkę z ogłoszeniem. Zmrużywszy oczy,
przesylabizował powoli pierwszą linijkę tekstu.
Maria przypomniała sobie tamten wieczór, gdy Jeremiasz próbował wziąć ją siłą.
Najwyraźniej wstydził się tego zdarzenia i pokornie próbował ją jakoś udobruchać.
- Chcesz wypożyczyć książkę? - zapytała, by mu trochę pomóc. - Możesz ją trzymać
w domu przez trzy tygodnie, ale musisz pilnować, by się nie zniszczyła.
Pokręcił głową i wytarł nos w rękaw kurtki.
Maria odwróciła się z obrzydzeniem, zadowolona, że nie był zainteresowany
książkami.
- Czym mogę służyć? - zapytała. Pogrzebał w kieszeni spodni i wyjąwszy parę monet,
oznajmił:
- Wczoraj dostałem wypłatę. Powinno chyba starczyć na spłacenie długu. Maria
otworzyła gruby zeszyt w twardych okładkach, znalazła jego nazwisko i przekreśliła
wypisane towary, które wziął na kredyt.
- Załatwione. Masz czyste konto - rzekła po chwili z uśmiechem i zamknęła zeszyt.
Następnie do papierowej torebki nasypała trochę ziarnistej kawy i podała
Jeremiaszowi. - Proszę bardzo.
- Ale z jakiej racji? Nie mogę tego przyjąć - zastrzegał się i, nie mogąc oderwać
wzroku od tutki z kawą, przełykał ślinę. Na chudej szyi widać było wyraźnie poruszającą się
grdykę.
- To podziękowanie za szybką spłatę długu - wyjaśniła.
- W takim razie po stokroć dziękuję - odparł, chwytając łapczywie prezent. Następnie
uchylił czapki i, kłaniając się parokrotnie, zniknął za drzwiami.
Maria zaśmiała się pod nosem, po czym wychyliła się zza lady, by sprawdzić, co robi
Kristine.
- Sprzątasz? Pomagasz mamusi? - zapytała. Kristine pokiwała główką i uśmiechnęła
się, przestawiając towary ustawione na najniższej półce. Już dawno Maria usunęła stamtąd
tłukące się przedmioty, nie obawiała się więc, że córeczka coś strąci.
Wyjrzała przez okno i zauważyła gromadę mężczyzn przy dużej szopie na łodzie. Jeśli
zajrzą do sklepu, to poprosi ich, by wnieśli jej nową beczkę z syropem. Potrzebny jest też
worek cukru, bo ten już jest prawie pusty.
Do sklepu weszła kolejna klientka i zażyczyła sobie mąki, a kiedy Maria ważyła,
kobieta ucięła sobie pogawędkę z Kristine.
- Ale jesteś pracowita! Może kiedyś i ty będziesz miała własny sklep?
- Lubisz czytać? - spytała Maria, gdy już kobieta zapakowała wszystko, po co
przyszła.
- No, czytuję gazetę Lofoten Tidende, którą, jak ci wiadomo, prenumerujemy.
- A książki?
- Jedynie Biblię.
- Postanowiłam otworzyć wypożyczalnię książek. Zerknij sobie, proszę, może któraś
ci się spodoba. O, ta jest godna polecenia - rzekła Maria, zdejmując książkę z półki.
- A ile to kosztuje? - spytała kobieta, marszcząc czoło. " Wypożyczanie jest bezpłatne.
Możesz trzymać książkę w domu przez trzy tygodnie.
Jeszcze o czymś takim nie słyszałam - zdziwiła się kobieta, biorąc książkę do ręki.
- Ale takie wypożyczalnie już istnieją w wielu miejscach - odpowiedziała Maria z
uśmiechem.
- Tak mówisz? - Kobieta przewróciła kartkę i, poruszając wargami, przeczytała
pierwsze linijki. - To znaczy, że mogę zabrać książkę do domu, i nie będę ci winna ani ore?
- Właśnie! - Maria pokiwała głową z ożywieniem.
- W takim razie bardzo dziękuję - rzekła, przyciskając książkę do piersi.
- Proszę bardzo. Nie zapomnij mąki!
Kiedy klientka wyszła, Maria zapisała w specjalnym zeszycie jej nazwisko, tytuł
książki i datę wypożyczenia. Uśmiechnęła się do siebie. Kobiety potrzebują książek, by
zapomnieć o codziennej harówce. Należy im się trochę radości i wytchnienia, gdy już położą
dzieci spać i uporają się z robotą. Tak, miała nadzieję, że wiele kobiet skorzysta z tej
możliwości.
Tuż przed zamknięciem, gdy już ustawiła na pólkach świeży towar, przy ladzie stanął
nieoczekiwanie Olav. Poza nim już żadnego klienta w sklepie nie było.
- O, dziś ty przyszedłeś po sprawunki - wyjąkała. Podrapał się po głowie i rzekł:
- Hm, tak sobie pomyślałem, by tu do ciebie zajrzeć. Dawno się nie widzieliśmy.
- Nie mów tak - odparła, odwracając głowę. By zająć czymś ręce, chwyciła nożyce,
którymi wcześniej rozcięła worek z cukrem.
- A dlaczego nie? - Oparł się o ladę i znalazł się tak blisko, że mimowolnie cofnęła się
o krok.
- Boisz się mnie? - zaśmiał się, jakby się z nią droczył.
- Nie, nie o to chodzi, ale...
- Co jest? - Uśmiech nagle zniknął mu z twarzy. - Miałaś jakieś wieści od Pedera?
- Nie - pokręciła głową gwałtownie i dodała niepewnie: - Ale ty jesteś żonaty, Olavie
Elen...
- Co z nią? Czyżbym nie miał prawa już porozmawiać z moimi przyjaciółmi z
dzieciństwa? Maria spojrzała mu prosto w oczy.
- Z przyjaciółmi? Traktujesz mnie jedynie jak przyjaciela?
Poczuła się nagle oszukana i w pewnym sensie wykorzystana przez niego. Zwlekał z
odpowiedzią, ale w końcu wyjaśnił:
- Nie. Nie tylko. Dobrze wiesz, że jesteś dla mnie wszystkim, Mario. Pokiwała głową,
a jej gniew uleciał. Owszem, wie. Olav by jej nie okłamał.
- Elen wie o nas - wyrwało jej się.
- Skąd takie przypuszczenie? Coś ci mówiła?
- Odwiedziła mnie wczoraj wieczorem i była bardzo rozgniewana. Na weselu Bergette
wypiłam za dużo wina. Nie pamiętam, co mówiłam. Ona twierdzi, że wygadywałam, iż gdyby
ona nie poślubiła ciebie, ja bym została twoją żoną. Zarzucała mi, że się za tobą uganiam.
Zamilkła, nie mając ochoty opowiedzieć reszty. Olav wyglądał przez okno, zagryzł
dolną wargę, po czym rzekł:
- A więc to dlatego zachowuje się ostatnio tak dziwnie.
- Jak to dziwnie? Olav popatrzył na Marię z powagą.
- Elen nie jest taka łagodna i cicha, jak wszyscy sądzą. Nie rozumiałem tego,
oczywiście, gdy się poznaliśmy, ani nawet wówczas, gdy się z nią żeniłem. Bywa, że
zachowuje się jak troll - rzekł z naciskiem, ale zaraz jego twarz oblała się rumieńcem, jakby
uznał, że powiedział za dużo. Maria, choć sama doświadczyła furii Elen, uznała, że powinna
ją wziąć w obronę.
- Może to ma jakiś związek z tym, że nie może zajść w ciążę. Olav pokręcił głową.
- Nie, coś ty. Ona się zmieniła tak gwałtownie zaraz po naszym ślubie. Przy ludziach
nadal udaje milutką. Nawet domownicy nie podejrzewają, jaka jest naprawdę. A może nic nie
mówią i tylko udają ze względu na mnie - dodał i spojrzał na nią: - Mario, nie należę do
takiego typu mężczyzn, którzy uganiają się za innymi. Ale moje małżeństwo z Elen stało się
piekłem. Możesz mi wierzyć, że wiele razy żałowałem swego wyboru. Pociechą są mi tylko te
nasze spotkania od czasu do czasu -dodał, patrząc jej prosto w oczy.
Maria zwilżyła usta i nachyliła się, by wziąć na ręce Kristine, która wkładała rączkę
do worka z cukrem i oblizywała palce.
- Rozumiem, że nie jest ci lekko - odparła. - Ale okoliczności są takie, jakie są, i nic na
to nie poradzimy. Lepiej byśmy trzymali się od siebie z daleka. Zajmij się Elen. To mimo
wszystko twoja żona.
Skinął lekko głową.
- Wiem, rozsądek tak mi podpowiada, ale...
- Żadnego ale. Zrób tak, jak ci mówię. Tak będzie najlepiej.
- Z pewnością masz rację - przyznał potulnie, i, obrzuciwszy spojrzeniem Kristine,
zapytał ją z uśmiechem: - A co u ciebie słychać, co? Kristine zachichotała i przytuliła się do
mamy, chowając buzię.
- Masz dużo szczęścia, że urodziłaś dziecko - orzekł Olav.
Maria poczuła ukłucie w piersi. Najchętniej opowiedziałaby mu prawdę. Pogłaskała
po policzku i pocieszyła: - Nie martw się, Kristine jest także twoją córką. Przezornie jednak
milczała. Olav nie może się tego dowiedzieć. Nigdy.
- No to żegnaj! - rzucił i po cichu wyszedł.
- Żegnaj - opowiedziała Maria, gdy drzwi już się zdążyły za nim zamknąć.
Rozdział 2
Elizabeth policzyła oczka i sprawdziła, czy wzór się zgadza. Drugi rękaw swetra był
już prawie gotowy. Pogładziła dłonią czarno-szaro-białą robótkę, dzierganą z miłością i
troską, i uznała, że sweter, który Kristian dostanie w prezencie na Boże Narodzenie, wyszedł
naprawdę ładnie. Była pewna, że mężowi będzie w nim do twarzy.
Ane oznajmiła, że dobra żona powinna umieć uszyć ślubną koszulę dla swojego męża,
i przystąpiła do dzieła. Elizabeth przyznała jej rację, zresztą taka była tradycja.
- Też uszyłaś koszulę do ślubu tacie Jensowi? - spytała nieoczekiwanie Ane. Elizabeth
roześmiała się.
- Nie, nie miałam z czego.
- A ty, mamo, jaki miałaś strój do ślubu?
- Włożyłam tę samą suknię, w której przystąpiłam do konfirmacji -odpowiedziała
zamyślona. - Miałam, jak wiesz, zaledwie siedemnaście lat, suknia więc była niemal nowa.
Przez długi czas używałam jej od święta.
- Opowiedz, jak to było kiedy wychodziłaś za mąż. Elizabeth przerobiła wiele oczek,
zanim odpowiedziała. Opanowała już wzór, więc szło jej łatwo.
- Jak było? No... wspaniale - odparła niepewnie.
- A wesele? Właściwie nigdy mi o tym nie opowiadałaś.
- Nie mieliśmy żadnego wesela. Urządziliśmy jedynie w Dalen skromny poczęstunek
bez tańców i muzyki. Było miło. Strasznie denerwowałam się przed... -urwała.
- Przed czym?
- Nocą poślubną - odparła, unikając wzroku córki. O takich sprawach nie rozmawiało
się głośno.
- Doskonale rozumiem - odparła Ane ze współczuciem i odłożywszy tkaninę na
kolana, zapatrzyła się przed siebie zamyślona. - Ja się specjalnie nie denerwuję. Elizabeth
spojrzała na córkę. Czyżby już...?
- Wiem przecież, co się wydarzy - dodała ze śmiechem. - Jestem akuszerką, mamo.
- Tak, oczywiście - odparła Elizabeth, przerabiając kolejne oczka.
- Poza tym z tobą było inaczej - rzekła ściszonym głosem Ane. - Na pewno byłaś
przerażona po tym, jak Leonard...
- Rzeczywiście, wydawało mi się, że czeka mnie znów taki sam koszmar.
Na chwilę zaległo milczenie pełne niedopowiedzeń i domysłów.
- A jak było potem? Kiedy już zostałaś gospodynią we własnym gospodarstwie i sama
musiałaś podejmować decyzje? Elizabeth uśmiechnęła się.
- Nie zawsze było mi łatwo, ale na szczęście w pobliżu mieszkał mój ojciec, na
którego mogłam liczyć, a i do Heimly było niedaleko. Mężatka jednak z większością spraw
musi sobie radzić sama. Musi podołać ciężkiej harówce, ale też stawić czoło samotności i
nachodzącej ją raz po raz tęsknocie za domem. Poczucie bezpieczeństwa, jakie dotąd dawała
rodzina, a które wydawało się takie oczywiste, teraz trzeba stworzyć samemu. Ane pokiwała
głową.
- Kłóciłaś się czasem z tatą Jensem?
- Tak, zdarzało się. Wiesz, że łatwiej wpadam w złość niż on. Ty i Trygve też pewnie
nieraz się poróżnicie. Ważne jednak jest zachowanie rozsądku. Nie wolno pozwolić na to, by
trwać w gniewie dłużej niż do zachodu słońca. Pamiętaj, zanim położycie się spać, wszystko
sobie wyjaśnijcie! Do domu rodzinnego możesz przychodzić, kiedy zechcesz, ale nie wolno ci
przybiegać z płaczem, ilekroć pokłócisz się z Trygvem. Sami musicie rozwiązywać własne
sprawy. Trygye jest miły i na pewno nigdy nie podniesie na ciebie ręki ani nie będzie urządzał
awantur, ale on też ma swoje zdanie, które musisz uszanować.
Ane przez długą chwilę szyła w skupieniu, nim wreszcie podniosła wzrok.
- Wydaje mi się, mamo, że będzie dobrze. Pomyśl o Marii. Została sama z Kristine i
jakoś sobie radzi. Nigdy nie słyszałam, żeby narzekała.
- Maria zawsze była silna i praktyczna. Ale ty też to potrafisz, jeśli będzie trzeba,
wiem o tym. - Pogłaskała córkę po policzku i dodała: - Jesteś podobna do mnie. 19
- Dziękuję! Elizabeth uśmiechnęła się do niej.
- Mamo, właściwie nie rozmawialiśmy jeszcze gdzie zamieszkamy z Trygvem po
ślubie, a przecież zostało niewiele czasu, raptem pół roku.
- Na początku możecie mieszkać w Dalsrud, jeśli chcecie. Przygotuje się dla was
pokój gościnny.
- Ale my byśmy chcieli mieć jakieś własne miejsce, tylko dla siebie. Przecież każda
mężatka o tym marzy, prawda?
Rozmowę przerwał im Kristian, który nieoczekiwanie otworzył drzwi i zapytał:
- Co robicie?
- Zamknij oczy! - zawołała Elizabeth w popłochu, przykrywając robótkę kawałkiem
filcu, który miała pod ręką.
- Dlaczego?
- Ponieważ niedługo Boże Narodzenie i każdy ma prawo mieć swoje tajemnice -
prychnęła.
- Oj, przepraszam, chciałem tylko powiedzieć, że mamy gości.
- Kto przyszedł?
- Chodź i sama zobacz. Wkrótce Boże Narodzenie i każdy ma prawo mieć swoje
tajemnice - zaśmiał się, zamykając drzwi. Schowały swoje robótki, po czym skierowały się do
kuchni.
- Dzień dobry, Olavie, jak miło, że się do nas wybrałeś! - Elizabeth powitała wesoło
gościa, ale w sercu poczuła ukłucie niepokoju. Olav nigdy nie zjawiał się u nich sam. - Nie
zabrałeś ze sobą Elen?
- Nie, była czymś zajęta. Prosiła jednak, żeby was pozdrowić. Dzieci przysunęły
krzesła, żeby usiąść jak najbliżej Olava.
- Dzieci! Zostawcie gościa w spokoju - nakrzyczała na nie Lina. - Zachowujecie się
tak, jakbyście nigdy nie oglądały ludzi. Olav się roześmiał.
- Niech zostaną, mnie to zupełnie nie przeszkadza. Lina puściła Signe, która trzymała
się kurczowo oparcia krzesła.
- Co tam u was słychać? - spytał Olav, spoglądając na Williama.
- Nie za dobrze. Zobacz! - odparł William, pokazując podrapany przez Hagbarta palec.
- Czyżbyś źle obchodził się z kotem, skoro cię podrapał?
- Ależ nie, zawsze jestem dla niego miły. To Signe zaczęła go tak ściskać, że...
- Wcale nie - zaprotestowała głośno Signe.
- Idą kolejni goście - przerwał im Kristian. - Dzieci, idźcie się pobawić na podłodze.
Elizabeth wyjrzała pośpiesznie przez okno.
- To Maria! Pośpiesznie wyszła na schody, a za nią stanął Lars, mówiąc:
- Zaprowadzę konia do stajni, bo pewnie jest spocony i zgrzany.
- Wejdźcie szybko do środka! - Elizabeth pociągnęła lekko Marię i Kristine. -
Biedulki, pośmiałyście aż z zimna.
- Macie gości? - spytała Maria i zatrzymała się gwałtownie, zauważywszy buty z
cholewami w korytarzu.
Elizabeth bez słowa popchnęła ją lekko do ciepłej kuchni. Siostra zamarła na widok
Olava, szybko jednak opanowała się i spytała:
- O, ty tutaj? Sam przyjechałeś?
- Tak, chciałbym zaprosić was do Heimly w drugi dzień świąt.
- Dziękujemy za zaproszenie, na pewno przyjedziemy - odpowiedziała w imieniu
wszystkich Elizabeth. -Prawda? - dodała, popatrzywszy po twarzach wokół.
- Oczywiście, dziękujemy za zaproszenie - pokiwał głową Kristian. -Bardzo nam miło.
Przekaż wszystkim podziękowanie i pozdrowienia od nas.
Maria rozbierała wiercącą się Kristine, która nie mogła się doczekać, kiedy pobawi się
z dziećmi.
- Ciebie też zapraszamy, Mario - dodał Olav. Maria podniosła wzrok.
- O, dziękuję bardzo, miło mi.
- Przyjedziesz? Pokiwała głową.
Elizabeth przyglądała się siostrze badawczo, zdziwiona jej zachowaniem. Odniosła
wrażenie, że Maria nie ma chęci odwiedzić Heimly. Zawahała się, czy ją o to zapytać na
osobności, ale szybko porzuciła ten pomysł. To nie jej Sprawa. Nie wolno jej zapominać, że
Maria jest dorosła. Przecież dopiero co kładła Ane do głowy, żeby nie przybiegała do domu
po każdej drobnej sprzeczce z Trygvem i z każdym błahym kłopotem. Jeśli jednak naprawdę
coś by je dręczyło, mogą z nią porozmawiać o każdej porze. Zarówno Maria, jak i Ane dobrze
o tym wiedzą.
W izbie zapachniało kawą. Mężczyźni gawędzili ze sobą, Lina i Helene nakryły do
stołu, Elizabeth zaś poszła do spiżarni po naleśniki i inne smakołyki, planując w myślach, jak
się ubierze w gościnę do Heimly. Nieczęsto miała okazję się wystroić, takie świąteczne
wizyty stanowiły więc miłą odmianę.
Może włożę tę czerwoną suknię? Nie, za bardzo rzuca się w oczy. Chociaż... Jeszcze
się zastanowię.
W ciągu dnia zostały napełnione wodą obie balie, tak by wszyscy mogli wziąć
porządną kąpiel przed Wigilią. Nanoszenie tylu wiader wody i drewna wymagało sporego
nakładu pracy. Elizabeth uśmiechała się pod nosem, przypominając sobie, jak Kristian
powiedział: - Przed Wigilią zawsze się kąpię, obojętnie czy to konieczne, czy nie.
W całym domu pachniało czystością, a gdy dzieci poszły spać, w salonie ustawiono
choinkę. Ane siedziała przy klawikordzie i ćwiczyła kolędy. Helene nuciła jakąś melodię,
wyjmując ozdoby z przyniesionych ze strychu pudełek.
- Och, pamiętacie? - zapytała, pokazując krzywe rożki z szarego papieru.
- O, jest jeszcze jeden! Signe i William sami je kleili w ubiegłym roku! Nasypała do
rożków odrobinę kandyzowanego cukru, po czym powiesiła je na gałązkach.
Elizabeth, mimo iż przed Bożym Narodzeniem miała pełne ręce roboty, szorowała,
sprzątała, zmieniała zasłony, piekła, to cieszyła się na te święta jak dziecko. A gdy choinka
stała już ustrojona, spływał na nią cudowny spokój i poddawała się bez reszty świątecznemu
nastrojowi. Ustaliła z Marią, że w okresie od Wigilii do Nowego Roku córka przeniesie się
wraz z Kristine do Dalsrud. Namówiła też Linę i Jensa, by całą rodziną nocowali we dworze.
Jens zgodził się i obiecał Linie, że sam będzie chodził rankiem do Linastua, by oporządzić
inwentarz. Elizabeth sięgnęła po mniejsze pudełko, ze świeczkami na choinkę. Mocowała je
w specjalnych metalowych uchwytach i jedną po drugiej przypinała na gałązkach. Odwróciła
się, usłyszawszy szmer przy drzwiach i zobaczyła, że klamka porusza się powoli w dół. W
jednej chwili znalazła się w progu.
- Williamie i Signe, co tu robicie? Kto wam pozwolił wstać z łóżek?
- Tak bardzo chcieliśmy zobaczyć - przymilała się Signe. - Tylko troszkę! Tyci tyci!
Pokazała palcem wskazującym i kciukiem, jak niewiele pragną.
- Nie, nie ma mowy! Choinka to niespodzianka na jutrzejszy poranek. Niektóre dzieci
muszą czekać jeszcze dłużej, bo rodzice pozwolą im zobaczyć choinkę dopiero w wieczór
wigilijny.
- Biedaki - mruknęła Signe. Tymczasem zjawił się Jens i, chwyciwszy córkę na ręce,
oznajmił:
- Idziemy do łóżka, młoda panno. Nóżki masz lodowate. Co będzie, jeśli się na jutro
rozchorujesz?
Ruszył w stronę pokoiku przy kuchni, Elizabeth zaś skierowała się wraz z Williamem
na poddasze. Otuliła synka porządnie kołdrą i odgarnęła z czoła ciemną grzywkę.
- Teraz bądź już grzeczny i więcej nie wstawaj z łóżka. Obiecujesz? Malec pokiwał
głową.
- Ale zaśpiewaj mi kołysankę!
Spełniła jego prośbę, William jednak nie miał jeszcze ochoty się z nią rozstawać.
- Jeszcze raz - odezwał się błagalnym głosem.
- Dwa razy - zgodziła się Elizabeth z uśmiechem. -I na tym koniec. Gdy skończyła
śpiewać, William posłusznie obrócił się na bok. Posiedziała przy nim jeszcze parę minut,
głaszcząc go po głowie. Wstała, gdy już oddychał miarowo pogrążony we śnie. Wymknęła się
po cichu, zostawiwszy uchylone drzwi, na wypadek, gdyby chłopiec się obudził i ją wołał. Na
dole w korytarzu natknęła się na Jensa, który wychodził właśnie z kuchni.
- Też musiałaś posiedzieć chwilę? - zapytał. Przytaknęła. Odgarnął jej za ucho kosmyk
włosów i musnął delikatnie policzek. Poczuła, jak przenika ją dreszcz.
- Boże Narodzenie powinno trwać przez cały rok - odezwał się cicho. Wstrzymała
oddech. Z salonu dolatywały dźwięki kolęd wygrywanych na klawikordzie.
- Dlaczego? - wyszeptała, patrząc mu prosto w oczy.
- Ponieważ jesteś wówczas taka szczęśliwa. Zaśmiała się cicho i spuściła wzrok.
- Przez resztę roku też jestem szczęśliwa.
- Ale nie tak jak teraz.
- Możliwe - odparła i znów popatrzyła na niego uważnie. - A ty Jensie? -zapytała. -
Jesteś szczęśliwy?
- Nie powinienem narzekać. Z salonu wyszła Maria.
- O, tu jesteście? Idę zagotować kawy i przynieść trochę ciasteczek. Będzie miło.
Elizabeth w zamyśleniu skinęła głową i ruszyła do kuchni. Chciała zapytać Jensa, co
właściwie miał na myśli, ale coś ją powstrzymało. Po trosze domyślała się prawdy. Nie wolno
im jednak zapominać, że oboje są teraz związani z innymi partnerami...
Późnym popołudniem Elizabeth napaliła w piecu. W sypialni na poddaszu zdążyło się
przyjemnie nagrzać. Wykrochmalona pościel była gładka i czysta, dokładnie taka, jaka
powinna być w noc przed Wigilią. Jej włosy pachniały dobrym mydłem. Gruby warkocz,
jeszcze trochę wilgotny, przez noc z pewnością wyschnie, pomyślała, wsuwając się pod
kołdrę.
Kristian ustawił na swym nocnym stoliku zapaloną łojową lampkę. Ułożyła się obok
męża i przez chwilę przyglądała mu się w milczeniu.
- Aleś ty przystojny! - wyszeptała wreszcie. Uśmiechnął się do niej, odsłaniając białe
zęby.
- A ty piękna niczym huldra!
- Huldra nie włożyła nocnej koszuli - rzuciła z pozoru obojętnie.
- Wiem.
Przysunęła się nieco bliżej i wtuliła się w niego. Poczuła przyjemne łaskotanie jego
oddechu. Gorąca, silna dłoń pogładziła ją po plecach, dokładnie wiedząc, gdzie skierować
swe pieszczoty, by sprawić jej przyjemność.
Elizabeth zamknęła oczy i poddała się czułościom, wodząc także dłonią po jego ciele.
Milczeli, mimo że nie obawiali się, iż zbudzą synka, bo malec spał twardo. Słowa jednak
wydawały się zbędne. Wiedzieli oboje, czego pragnie to drugie. Obsypywali się nawzajem
delikatnymi pocałunkami, zagryzali leciutko wargi, koniuszkiem języka sprawdzali ich smak.
Kristian zanurzył dłonie w jej włosach, jego usta stały się bardziej zachłanne, a oddech
szybszy. Westchnęła, szeptem dając znak, że jest gotowa. Wtuliwszy twarz w jego tors,
stłumiła krzyk, gdy świat rozsypał się na milion gwiazd. Leżała później na jego piersi, a ich
nogi splotły się w miłosnym uścisku. Wówczas też nie potrzebowali słów.
Rozdział 3
Chłodny wiatr bezlitośnie smagał twarze. Szarówka za oknem zwiastowała rychłe
nadejście polarnych nocy. Ale Elizabeth w ogóle się tym nie przejmowała. Była szczęśliwa.
Jens miał rację, mówiąc, że Boże Narodzenie powinno trwać przez cały rok. Żałowała, że dni
upływają tak szybko. Nastał już drugi dzień świąt. Nim się obejrzą, minie świąteczna pora,
trzeba będzie wynieść choinkę i pochować ozdoby. Stoimy u progu nowego roku, tysiąc
osiemset dziewięćdziesiątego. Okrągła liczba, pomyślała Elizabeth, przymykając oczy.
Kristian bardzo się ucieszył ze swetra zrobionego przez nią na drutach. Nie myliła się, bo
sweter pasował na niego idealnie i był bardzo twarzowy. Z rozrzewnieniem przypomniała
sobie Trygvego, który, otrzymawszy w prezencie koszulę, tak się wzruszył, że omal nie
rozpłakał się ze szczęścia. Poza tym wśród prezentów świątecznych znalazły się: jedwabne
wstążki, artykuły piśmienne, książki, wełniane skarpety, rękawice i zabawki. William
zapakował kawałek brązowego sera dla Hagbarta, a kot, ku uciesze wszystkich dzieci,
natychmiast zjadł prezent. Nie, pomyślała, otwierając znów oczy. Jednak nie chciałabym, by
święta Bożego Narodzenia nigdy się nie kończyły. Przecież przez resztę roku też jestem
szczęśliwa. Ludzie nie są stworzeni do tego, by nieustannie świętować. Zresztą, czy
potrafiliby wówczas to docenić? Po omacku odszukała dłoń Kristiana i mocno ją uścisnęła.
Oczywiście, że jest szczęśliwa!
Budynek mieszkalny w Heimly, oświetlony aż po strych, emanował ciepłem i
gościnnością. Elizabeth cieszyła się, że znów spotka wszystkich mieszkańców dworu, którzy
wyczekiwali ich niecierpliwie, bo na dźwięk dzwoneczków przy końskiej uprzęży podbiegli
do okien. W chwilę później na schodach stanęli Dorte i Jakob, witając gości serdecznie:
- Wesołych świąt! Zapraszamy!
- Dziękujemy - odpowiedzieli gromadnie, a z ich ust popłynęły obłoczki pary. Z
końskich nozdrzy także biła para. Jakob zniknął na moment za drzwiami, zaraz jednak wrócił
wraz z Danielem. Obaj włożyli buty z cholewami, a na ramiona zarzucili ciepłe kurtki.
- Trzeba wprowadzić konie do stajni - oznajmił Jakob. - Jest zbyt zimno, by pozostały
na zewnątrz.
Gdy mężczyźni zajęli się wyprzęganiem, kobiety wraz z dziećmi skierowały się do
ciepłego wnętrza. W korytarzu zrobiło się tłoczno i gwarno. Goście wraz z zimowym
chłodem wnieśli pogodę i radość. Serdecznym powitaniom i świątecznym życzeniom nie było
końca. W pachnącym czystością domu unosiła się woń kawy i świątecznego ciasta. Elizabeth
przywitała się serdecznie z Mathilde i jej córką Sofie, które też przybyły z wizytą do Heimly.
Pomyśleć tylko, że Sofie skończyła już szesnaście lat! Dziewczyna zerkała na Daniela
zarumieniona. Nie do wiary, przecież to już dorosła panna! - uświadomiła sobie Elizabeth.
Dzieci z Dalsrud, otrzymawszy należną porcję uwagi, strasznie się zawstydziły. Dzięki
Bogu, pomyślała Elizabeth. Może William przynajmniej przez chwilę będzie siedział
spokojnie.
Tymczasem do korytarza weszli, tupiąc nogami, mężczyźni, kobiety zaś przeniosły się
do salonu. Elizabeth zobaczyła Olava rozmawiającego z młodym, nie znanym jej mężczyzną.
Na widok gości wstali i przyszli się przywitać, a Olav dokonał prezentacji:
- To Elizabeth, o której ci już opowiadałem. Elizabeth, poznaj mojego przyjaciela ze
studiów, Amunda Davidsena.
Wymienili uściski dłoni. Gdy Amund witał się z pozostałymi, przyjrzała mu się
ukradkiem. Był niezbyt wysoki i raczej szczupły, miał jednak w sobie coś pociągającego.
Uczesany na bok, odgarniał co chwila ciemną grzywkę, opadającą mu na błękitne oczy. Czy
to bystre spojrzenie, mocny uścisk dłoni, a może piękny uśmiech? Z pewnością złamał
niejedno dziewczęce serce, pomyślała Elizabeth i zerknęła na Marię, ciekawa, czy i ona
ulegnie urokowi tego młodego mężczyzny. Nie. Siostra przywitała się uprzejmie i skierowała
swą uwagę w inną stronę. Biedna Maria, najwyraźniej wciąż nie może przestać myśleć o
Pederze!
- Trzymaliśmy się razem przez całe studia - opowiadał Olav. - Amund, jego
dziewczyna, Elen i ja.
- Jesteś zaręczony? - zapytała Ane.
- Nie, już nie. Zerwaliśmy, niestety, ze sobą - odparł Amund.
- Jaka szkoda - rzekła Ane, ujmując Trygvego za ramię. Elizabeth uchwyciła
spojrzenie Elen. Żona Olava nie spuszczała wzroku z Amunda, a każdy jego żart przyjmowała
głośnym śmiechem.
- Śliczna bluzka, Elen. Nie widziałam jej jeszcze, nowa? - zagadnęła ją Maria,
podchodząc bliżej.
Elen nie odpowiedziała. Wsunęła dłoń pod rękę Olava, nie przestając patrzeć na
Amunda.
Elizabeth zamarła. Co to ma znaczyć? Czyżby Elen ostentacyjnie ignorowała Marię?
- Siadajcie, bardzo proszę - odezwała się Dorte. - Rozstawiliśmy długi stół, żebyśmy
się wszyscy zmieścili.
Elizabeth przecisnęła się pomiędzy krzesłami i usadowiła się obok Kristiana. Dorte
gawędziła wesoło, krzątając się pomiędzy kuchnią a salonem. Mathilde i Sofie pomagały jej
wnosić półmiski i talerze ze świątecznym ciastem, naleśnikami, chlebem, masłem, wędliną, a
także miski z leguminą i deserem z bagiennych malin. Na stole, przykrytym śnieżnobiałym
lnianym obrusem, stały delikatne porcelanowe filiżanki, które wyjmowano tylko od święta.
Oby tylko dzieci nic nie rozlały, pomyślała Elizabeth, zerkając na Williama. Synek siedział
grzecznie obok niej wyprostowany jak generał i rozglądał się wokół swymi dużymi ciemnymi
oczętami. Przed wyjazdem do Heimly Kristian pokropił go męską wodą toaletową, z czego
chłopiec był bardzo dumny. Na szczęście zapach zdążył już wywietrzeć.
W rogu salonu stała choinka ustrojona rożkami, ciastkami i papierowymi figurkami.
Na tę okazję też zapalono wszystkie białe świeczki na drzewku.
W salonie zapanował wesoły gwar. Zewsząd dochodziły odgłosy rozmów. Kristian,
który usadowił się obok Jakoba, dowcipkował, a siedzącej naprzeciwko Elen buzia się wprost
nie zamykała. Co chwila kładła dłoń na ramieniu Amunda, którego miała po prawej stronie, i
wybuchała perlistym śmiechem. Elizabeth przypomniało się, jak spotkała ją po raz pierwszy.
Dziewczyna powiedziała jej wówczas, że pochodzi z rodziny, w której bliskość jest zupełnie
naturalna i nikt nie wstydzi się okazywać czułości. Pewnie więc Olavowi nie przeszkadza to,
że jego żona jest taka wylewna wobec ich wspólnego przyjaciela ze studiów. Przecież znają
się od dawna.
Puste miejsce obok Marii zajął niebawem Olav. Uśmiechnęła się promiennie, gdy ją
zagadnął.
- Czy Olav i Maria się kochają? - szepnął do niej William, który także spojrzał w
tamtą stronę.
- Nie, coś ty, głuptasie, nie wolno tak mówić - ofuknęła go Elizabeth. -Bądź grzeczny,
to dostaniesz zaraz ciasto. Popatrz, jak Kathinka ładnie siedzi.
- E, ona jest mała i nic nie rozumie.
- Proszę bardzo, częstujcie się! - głos Dorte przedarł się przez gwar rozmów.
Jakob podniósł się, obciągnął kamizelkę, po czym postukał łyżeczką w filiżankę.
Goście umilkli i przy stole zrobiło się cicho.
- Chciałbym wam przede wszystkim podziękować za to, że zechcieliście wybrać się
dziś do nas - zaczął. -Niestety, Indianne z Torsteinem nie mogli przybyć, pojechali bowiem na
święta do jego rodziny. Prosili jednak, by was wszystkich pozdrowić i życzyć wam zdrowia i
wszelkiej pomyślności. Mam nadzieję, że wszystko wam będzie smakować, trunki zaszumią
w głowach i wspólnie spędzimy prawdziwie miłe chwile. Dorte tak się cieszyła na wasz
przyjazd i tak się starała, by wszystko przygotować, że przez ostatnie dni zupełnie nie dało się
z nią porozmawiać. Salwa śmiechu wywołała rumieniec na twarzy Dorte.
- W takim razie, wasze zdrowie! - wzniósł toast Jakob, chwytając kieliszek. Dopiero
wówczas Elizabeth zauważyła, że kobietom nalano likieru, a mężczyznom koniaku.
Wychyliła łyczek. Słodki mocny trunek przyjemnie rozgrzewał przełyk.
- Dobry? - spytał Kristian, pochylając się w jej stronę.
- Wspaniały - odpowiedziała z uśmiechem, i poklepała go po udzie. -Wiesz... przy
okazji... - urwała.
- Tak? - popatrzył na nią pytająco.
- Nie, nic takiego.
- Ależ powiedz.
- Nie wydaje ci się, ze Elen zachowuje się trochę dziwnie? Nie, nie patrz od razu w
tamtą stronę, głuptasie! Cofnął natychmiast wzrok i spytał:
- A co właściwie wydaje ci się takie dziwne?
- Przykleiła się do tego Amunda, a Marię całkiem ignoruje. Sądziłam, że się
przyjaźnią.
- Och kobiety! Kto je zrozumie? - rzucił rozbawiony Kristian. - Au, nie szczyp mnie!
- No to uważaj! Nie żartuj sobie ze mnie, gdy mówię poważnie. Zaśmiał się cicho i
wyprostował, po czym, na pozór obojętnie, prześliznął wzrokiem po biesiadnikach i rzekł do
Elizabeth:
- Nie, oni się po prostu przyjaźnią. Nie zamartwiaj się niepotrzebnie! Odpręż się i
dobrze się baw!
Posmakowała kawy, a ponieważ była jeszcze zbyt gorąca, odstawiła filiżankę i
odpowiedziała:
- Z pewnością masz rację. To tylko przyjaźń.
Kristian wydawał się zadowolony, że żona nie kwestionuje jego słów, tymczasem ona
miała nadal wątpliwości. Dobrze wiedziała, jakie potrafią być kobiety. Zresztą już na weselu
Olava i Elen, znalazł się ktoś, kto twierdził, że Elen udaje inną, niż jest w rzeczywistości.
Może to prawda? Zastanawiała się, czy nie porozmawiać o tym z Marią, ale szybko porzuciła
ten pomysł. Wątpliwe, by siostra coś jej powiedziała, o ile sama nie zechce się zwierzyć.
Po jakimś czasie wspólnego biesiadowania dzieci zrobiły się niecierpliwe i po kolei
zsuwały się z krzeseł. Dorte uśmiechała się wyrozumiale, mówiąc że dzieci są dziećmi i mają
prawo się ruszać. Kazała zdmuchnąć świeczki na choince, by żadne się nie poparzyło, a jeśli
posmakują przysmaków zawieszonych na drzewku, to przecież nic nie szkodzi, stwierdziła.
Sofie natychmiast się zadeklarowała, że przypilnuje maluchy, co ich mamy przyjęły z
wdzięcznością. Dzięki temu mogły sobie spokojnie pogawędzić.
Gdy mężczyźni wstali od stołu, by rozprostować nogi, a Jakob poszedł zapalić fajkę,
kobiety szybko uprzątnęły stół, pozostawiając jedynie ciasto, a także karafki z koniakiem i
likierem. Zagotowały też świeżej kawy.
- Może znalazłabyś chwilę, by przejść się ze mną na cypel? - Sofie zagadnęła Marię. -
Niebawem przeprowadzi się tam Daniel. I ja też -dodała, bawiąc się guzikiem przy bluzce. -
Właściwie jesteśmy już po słowie, choć jeszcze się oficjalnie nie zaręczyliśmy.
- Gratuluję - ucieszyła się Maria i wycałowała dziewczynę. - Bardzo chętnie się z tobą
przejdę. Dawno już nie byłam na cyplu. A wiesz, że mieszkałam tam jakiś czas, kiedy moja
mama zachorowała, a Elizabeth pracowała w Dalsrud?
- Naprawdę? - zdziwiła się Sofie. - Opowiesz mi o tym?
Maria pokiwała głową. Usadowiły się na sofie i pogrążyły w rozmowie. Dorte
tymczasem zerknęła na Ane i zagadnęła:
- Jak tam przygotowania do wesela?
- Dobrze. Chociaż tyle jest jeszcze do zrobienia! Muszę zgromadzić w skrzyni
wyprawnej wszystkie potrzebne rzeczy. Ale z drugiej strony jest to miłe. Akurat teraz haftuję
monogramy na powłoczkach poduszek.
- Szkoda, że nie ma dziś z nami Indianne - westchnęła Dorte i wytarła ręce w ręcznik.
- Miałybyście z pewnością o czym porozmawiać. Przecież ona dopiero co wyszła za mąż.
Elizabeth zauważyła Elen, która przechodziła obok, kołysząc biodrami. Wykorzystała
więc okazję, by ją zagadnąć.
- Co u ciebie słychać? - zapytała i poufale chwyciwszy ją pod ramię, odciągnęła młodą
kobietę na bok, by nikt ich nie słyszał.
- Dziękuję, znakomicie - odparła Elen z uśmiechem.
- Masz śliczną bluzkę.
- Dziękuję, jest nowa. Materiał przysłała mi przyjaciółka, która mieszka na południu
kraju. Tym razem słyszała, zauważyła Elizabeth i rzuciła lekko:
- Powiedz, widziałaś te piękne tkaniny, które ostatnio pojawiły się w sklepie u Marii?
Twarz Elen stężała, ale, zwilżywszy wargi, dziewczyna odpowiedziała po chwili:
- Nie, już dość dawno nie byłam w Storvka.
- Dlaczego?
- Jakoś tak się złożyło. Tyle mieliśmy tu pracy. Elizabeth uniosła brew i nie
spuszczając wzroku z Elen, dodała:
- Słyszałam, że bardzo lubisz czytać. Powinnaś koniecznie wybrać się do sklepu teraz,
gdy Maria zaczęła wypożyczać książki. Podobno wypożyczalnia cieszy się dużą
popularnością.
- Ach tak? - rzuciła obojętnie Elen i rozejrzała się wokół, jakby szukała pretekstu, by
się uwolnić od towarzystwa Elizabeth.
- Coś cię dręczy, Elen? - Słucham? Nie, dlaczego tak sądzisz?
- Takie odniosłam wrażenie. Pewnie trochę cię nudzi rozmowa ze mną?
- Ależ skąd! Szukałam tylko A... Urwała, a na jej twarzy pojawiły się czerwone plamy.
- Wygląda na to, że ty i Amund jesteście bardzo dobrymi przyjaciółmi - stwierdziła
Elizabeth, patrząc na nią badawczo.
Czoło Elen pokryło się kropelkami potu, jednak dziewczyna napotkała jej spojrzenie i
odparła surowo:
- Tak samo jak Maria i Olav.
Elizabeth nie zdążyła odpowiedzieć, bowiem do salonu weszli mężczyźni,
wpuszczając chłodny zimowy powiew, a Elen pośpiesznie się oddaliła.
Nie ruszając się z miejsca, popatrzyła na smukłą sylwetkę młodej kobiety, która
przemknęła pomiędzy gośćmi i zniknęła.
Maria słuchała z zainteresowaniem opowieści Sofie. Dziewczyna wydawała się bystra,
a przy okazji mądra i rozsądna. Nie porażała wprawdzie urodą: włosy w nieokreślonym
spłowiałym kolorze, zwykłe niebieskie oczy i sylwetka nie wyróżniały jej z tłumu. Dopiero
gdy zabierała głos, zwracała na siebie uwagę i chciało jej się słuchać. Szczerze opowiedziała
o tym, co ją łączy z Danielem. Jak się świetnie rozumieją i mają wspólne zainteresowania.
Naturalnie, Daniela nie ciekawią domowe obowiązki, ale ona na przykład chętnie wypływa z
nim łodzią i nie przeraża jej nawet to, że czasem trzeba coś dźwignąć. Maria uśmiechała się
zaciekawiona. Wygląda na to, że tym dwojgu naprawdę jest ze sobą dobrze. W końcu Sofie
przerwała i przeprosiła na chwilę.
- Muszę wyjść za potrzebą, zaraz wracam. Posiedzisz tu?
Maria pokiwała głową. Kristine przydreptała do niej i wspięła się jej na kolana. Maria
pogłaskała córeczkę po głowie i poprawiła kołnierzyk sukienki.
- Chce ci się pić? - zapytała.
Kristine pokręciła główką i zaraz chciała zejść, bo to, co robiły inne dzieci wydało jej
się o wiele ciekawsze.
Gdy otworzyły się drzwi wejściowe, usłyszała charakterystyczny śmiech Olava,
głośny i radosny. Co się wydarzyło między małżonkami po wizycie Elen w Storvika?
-zastanawiała się. Ciekawe, czy żona coś mu wyznała? A jeśli tak, to czy się pogodzili?
O tym, że Elen nadal żywi do niej urazę, Maria przekonała się na własnej skórze. Za
każdym razem, gdy Elen ostentacyjnie ją ignorowała, sprawiało jej to straszną przykrość i
czuła palący wstyd. Równocześnie jednak uważała, że Elen nie ma powodu, by posuwać się
do tak drastycznej niechęci, zwłaszcza w obecności innych. Chyba że Olav opowiedział jej
prawdę... Wróciwszy do salonu, Sofie zapytała:
- Nie przeszłabyś się teraz ze mną na cypel, żeby zobaczyć, jak tam wygląda? Na
pewno zdążymy wrócić, nim podany zostanie następny posiłek. Rozmawiałam już z Dorte.
Chodź!
Maria, patrząc na Sofie, której oczy błyszczały z ożywienia, odezwała się ze
śmiechem:
- Chyba nie mam wyjścia.
- Oczywiście, że możecie się przejść na cypel - orzekła Dorte, z pęku kluczy na pasku
zdejmując jeden. - Kristine zostanie tu z nami. Tylko ubierzcie się ciepło! - zawołała za nimi.
- I weźcie lampę, bo robi się ciemno.
Minęły na schodach rozmawiających z ożywieniem mężczyzn, a Jakob, pykając z
fajki, zapytał:
- A dokąd to się wybieracie?
- Na cypel - odparła z uśmiechem Sofie. - Chcę pokazać Marii chatę. Maria nie
dosłyszała, co odpowiedział Jakob, bo odgłos tupania, wracających do środka mężczyzn,
zagłuszył słowa. Obawiała się, że w chacie na cyplu może im być trochę zimno, ale podążyła
za roześmianą dziewczyną. Śnieg chrzęścił im pod stopami, a z ust, przy wydychaniu
powietrza, wydobywały się obłoczki pary.
- Kiedy byłam mała, podczas mrozów udawałam, że palę papierosy -zaśmiała się Sofie
i pokazując, jak trzyma na niby fajkę, wypuściła powietrze z płuc.
Maria także się roześmiała i wzięła ją pod ramię. Od razu zrobiło im się cieplej.
Na cypel nie było daleko, wkrótce więc dotarły na miejsce. Maria zadrżała, gdy
weszły do chaty, bo temperatura w środku nie różniła się prawie od tej na zewnątrz, a gdy
Sofie uniosła nieco lampę, dostrzegła szron na ścianach. W kuchni na stole Sofie odstawiła
lampę i rozłożywszy ręce, zapytała:
- Czyż nie jest tu ładnie? Maria przytaknęła i, rozglądając się dokoła, odpowiedziała:
- Pamiętam, jak krótko po śmierci mamy przyprowadziła mnie tu Elizabeth.
Siedziałam tam w kąciku i bawiłam się lalkami. - Uśmiechnęła się do wspomnień. - Jedna
lalka pytała drugiej, gdzie jest jej mama, a ta odpowiedziała, że leży w szopie na łodzie, ale
zaraz przyfruną po nią anioły.
- Musiało ci być ciężko. Stracić mamę w tak młodym wieku... - odezwała się Sofie z
powagą. Maria nie od razu jej odpowiedziała.
- Elizabeth mi ją zastąpiła. Kiedy była na posadzie w Dalsrud, a mama zachorowała,
mieszkałam tu, u Dorte. Tata bardzo się obawiał, bym się nie zaraziła.
- I tu urodził się też Daniel - dodała Sofie. W kuchni na podłodze. Dorte mi
opowiadała.
- To prawda. Elizabeth przyjmowała poród. A teraz będziecie mieszkać tu wy dwoje...
Sofie zakręciła się, a jej spódnica rozłożyła się niczym wachlarz.
- Tak, czy to nie wspaniale! Zapewne najpierw wprowadzi się tu Daniel, a ja dopiero
po ślubie. - Uśmiechnęła się w blasku lampy. - Zaczęłam już zbierać wyprawę. Teraz właśnie
szyję obrus na stół kuchenny, a potem uszyję firanki. Prawda, że będzie tu ładnie?
- Z pewnością - odparła jej z uśmiechem Maria. - Weź pod uwagę to, że Dorte was z
pewnością także wyposaży.
- Tak, ale przyjemnie zrobić coś samemu.
- To prawda - odparła i zamilkła na chwilę. - Wracamy? Robi się chłodno. Sofie
pozamykała dokładnie chatę i ruszyły w drogę powrotną. Niebo usiane było gwiazdami.
Lampa kołysała się przy każdym kroku Sofie.
- Uważaj, żeby nie zgasła - upomniała ją Maria.
- A co, boisz się ciemności?
- Nie, a ty?
- Też nie. Obawiać się raczej należy żywych ludzi i to za dnia. Maria popatrzyła
zdumiona na Sofie, która zatrzymała się i wyjaśniła:
- Mama zaszła w ciążę z gospodarzem, u którego pracowała. On zrzucił winę na
biedaka przezywanego Głupim Frantzem, ale to nie Frantz wziął ją gwałtem. Na takich ludzi
jak ten bogaty gospodarz trzeba uważać i ich się wystrzegać.
- Kto ci o tym opowiedział?
- Mama. Wypytałam ją o wszystko wiele lat temu. Powiedziałam, że chcę znać
prawdę. Dzieciaki w szkole słyszały o tym pewnie od swych rodziców i próbowały mi
dokuczać. Ponieważ wiedziałam o wszystkim, potrafiłam się im odciąć. W końcu przestały
się mnie czepiać. Wiesz, każdy człowiek ukrywa coś, co wolałby, żeby nie wyszło na jaw.
Sofie ruszyła, a Maria podążyła za nią.
- Sprytna jesteś, Sofie. Kiedy mnie dzieciaki dokuczały w szkole, spuszczałam im
lanie.
- Naprawdę? - roześmiała się dziewczyna.
- Tak, za siebie i za Ane. Powiedz mi jednak, Sofie, nie wolałaś wymyślić jakiejś
historii o swym ojcu?
- Nie - odparła stanowczo dziewczyna. - Prawda i tak zawsze kiedyś wyjdzie na jaw.
- Pewnie tak - mruknęła Maria, czując bolesny skurcz w żołądku.
Kiedy dotarły na dziedziniec dworu, Maria uznała, że musi zahaczyć o wygódkę,
zwróciła się więc do Sofie:
- Wejdź już do domu, a ja zaraz przyjdę. Dziewczyna, pokiwawszy głową, zniknęła w
drzwiach. Do wygódki prowadziła wąska ścieżka. Maria uniosła
spódnicę, by przejść przez wysoką pryzmę i stąpała po śladach, by nie nasypał jej się
do butów śnieg. W uszach dźwięczały jej słowa Sofie:
- Prawda i tak zawsze wyjdzie na jaw. Mathilde bardzo jej zaimponowała. Wykazała
się niezwykłą odwagą, opowiadając córce o tak bolesnym zdarzeniu. Sama też zamierzała
opowiedzieć Kristine prawdę o jej pochodzeniu, ale dopiero gdy córeczka dorośnie i będzie w
stanie to zrozumieć.
Maria zatrzymała się gwałtownie. Z wygódki dolatywały jakieś odgłosy. Ktoś jest w
środku, pomyślała i zamierzała się wycofać, ale wówczas usłyszała wyraźniej jęki i
westchnienia, które raczej nie były spowodowane bólem brzucha...
Zarumieniła się po cebulki włosów. Co za bezwstydność! Jak można się tak
zachowywać w gościach? Zmarszczyła czoło, zastanawiając się, kto to może być? Jens i
Lina? Elizabeth i Kristian? O, nie! Nie zamierza być świadkiem czegoś takiego. Odwróciła
się i już chciała odejść, gdy nagle doleciały ją słowa:
- Och tak, Amund, jeszcze!
Maria zastygła w bezruchu. Nie miała już żadnych wątpliwości, że w środku jest Elen
z Amundem i... Zrobiło jej się najpierw gorąco, a potem zimno. Zaraz jednak zebrała fałdy
spódnicy ruszyła biegiem za oborę. Ukucnęła i załatwiła się, po czym zasypała śniegiem ślady
i pośpiesznie skierowała się do budynku mieszkalnego. Chciała zdążyć wrócić przed tamtymi,
którzy zabawiali się w wygódce. Z drugiej strony może przydałaby im się taka nauczka,
gdyby natknęli się na nią po drodze. Ciekawe, co by powiedzieli? Jakiego udzieliliby jej
wyjaśnienia. Po chwili uświadomiła sobie, że przecież sama zachowała się niemal tak samo
wtedy, gdy wypiła zbyt dużo wina. Czy Elen kocha Amunda, tak jak ja kocham Olava? Tak
czy inaczej, nie jest to żadne wytłumaczenie, pomyślała w następnej chwili. Otrzepała na
schodach śnieg z ubrania. Dorte usłyszała ją i otworzyła drzwi.
- O, to ty! Nie widziałaś czasem Elen i Amunda? Maria poczuła, że się czerwieni,
musiała się więc odwrócić.
- Nie, a gdzie mieliby być?
- Nie wiem. Nagle gdzieś przepadli. Pewnie za chwilę wrócą. W tej samej chwili
otworzyły się drzwi wejściowe i wszedł Amund. Trochę się speszył, zauważywszy, że w
korytarzu ktoś jest.
- Nie widziałeś Elen? - zapytała Dorte.
- Elen? Nie... - zająknął się, umykając wzrokiem. -Może jest w wygódce. Dorte
skinęła głową i już chciała zamknąć drzwi, gdy nagle znieruchomiała i spojrzawszy na niego,
zapytała:
- A ty gdzie byłeś?
- Zgrzałem się, więc wyszedłem się trochę przewietrzyć.
Maria popatrzyła na niego przeciągle, po czym odwróciła wzrok i weszła do izby
razem z Dorte. Mogłaby oczywiście poczekać, aż wróci Elen, trochę im utrudnić, patrzeć, jak
się rumienią i tłumaczą, ale nie miała siły. Zawładnęła nią lawina myśli i uczuć. Zdawała
sobie sprawę, że nie jest tą, która by mogła pierwsza rzucić kamieniem. A jednak nie
omieszka porozmawiać z Elen, gdy tylko nadarzy się okazja.
Długi stół znów uginał się pod obfitym jadłem. Tym razem podano: chleb,
podpłomyki, śmietanę, suszone mięso w najróżniejszych odmianach. No i oczywiście piwo
własnego wyrobu. Dzieci mogły wybrać sok albo mleko.
Jakob wygłosił jeszcze spontanicznie jedną mowę. Dało się wyczuć, że nie
przygotował jej wcześniej. Jeszcze raz podziękował gościom za przybycie i prosił, by posilali
się do syta. W końcu święta są raz do roku, rzekł. Skąd można wiedzieć, czy za rok znów się
spotkamy.
Przy stole Maria, która siedziała prawie naprzeciwko Elen, wielokrotnie próbowała
uchwycić jej spojrzenie, ale żona Olava skutecznie unikała jej wzroku. W końcu Maria dała
za wygraną. Zresztą przy gościach i tak nie mogła z nią otwarcie porozmawiać. Olav tryskał
humorem, a Amund rozmawiał i śmiał się, jakby nic się nie stało. Jak mógł zrobić coś takiego
swojemu przyjacielowi, który zaprosił go do domu, by spędził święta wraz z jego rodziną?
Naszła ją przemożna ochota, by mu to wykrzyczeć prosto w twarz. Nie wstyd ci? - chętnie by
go zapytała. Sama strasznie się wstydziła tego, co zaszło między nią a Olavem. Po tym
zdarzeniu całkiem zamknęła się w sobie i długo unikała ludzi. Przytłoczona brzemieniem
grzechu, nie miała odwagi modlić się do Boga o wybaczenie.
Elen i Amund najwyraźniej nie mieli takich problemów. Widząc, że Kristine trze oczy
ze zmęczenia i nie chce zejść jej z kolan, nachyliła się do Dorte i zapytała:
- Mogłabym gdzieś położyć małą?
- Ależ oczywiście, moja droga! Łóżeczko dziecinne nadal stoi w tym pokoju, w
TRINE ANGELSEN OCZEKIWANIE
Rozdział 1 Zaległa grobowa cisza. Pomimo panującego w kuchni ciepła Marię przeniknął lodowaty chłód. Elen spoglądała na nią wrogo, a przez jej twarz przemknął lekki grymas. Co takiego powiedziałam na weselu Bergette? - zastanawiała się zrozpaczona Maria. Czyżby Elen domyśliła się, co zaszło między mną a Olavem? Mogę wszystkiemu zaprzeczyć, czy nie ma to już sensu? Tamtego wieczora Elen prawie nie piła alkoholu, pamięta więc z pewnością każde słowo. Ale przecież od wesela upłynęło tyle czasu! Dziwne, że do tej pory o niczym nie wspomniała, mimo że wielokrotnie spotykały się w sklepie. - Nie bardzo rozumiem, o co ci chodzi - odparła wreszcie Maria i zakasłała. W gardle poczuła straszną suchość, nalała więc sobie wody do szklanki i wypiła duszkiem. Dopiero wówczas odwróciła się do Elen i dodała: - Mówisz, że na weselu Bergette coś powiedziałam? - Nie udawaj, że nie masz o niczym pojęcia - prychnęła Elen ze śmiechem pozbawionym radości. Maria poczuła się tak, jakby otrzymała cios prosto w brzuch. - Wiem, że kochasz Olava. Nie zapominaj jednak, że to ja jestem jego żoną - wycedziła Elen, obracając obrączkę na palcu. Marii ulżyło. Spodziewała się usłyszeć cięższe zarzuty. Chwyciła imbryk z kawą i podszedłszy do stołu, drżącą ręką nalała do filiżanek. - Dziękuję, nie chcę kawy - odezwała się Elen chłodno. Maria tylko wzruszyła ramionami i wyjaśniła z pozoru obojętnym tonem: - Kocham Olava tak jak brata, to chyba oczywiste. - Jak brata - przedrzeźniała ją Elen, a jej urodziwa buzia wykrzywiła się ze złości. - Nie tak mówiłaś na weselu. - Minęło tyle czasu. Pewnie coś źle zapamiętałaś - rzuciła lekkim tonem Maria, zdziwiona, skąd wzięła w sobie tyle odwagi. Elen pochyliła się nad stołem i ściszonym głosem wycedziła: - Nie udawaj przede mną, Mario. Powiedziałaś, że kochasz Olava, i gdybym go nie poślubiła, to ty byś wyszła za niego za mąż. Takich rzeczy nie mówi się o kimś, wobec kogo żywi się braterskie uczucia. Naprawdę tak powiedziałam? - zastanawiała się Maria, zdjęta nagłym lękiem. Dlaczego jednak Elen od razu nie dała po sobie poznać, jak bardzo ją to zdenerwowało? Czemu sączyła swoją niechęć kropelka po kropelce. Może czerpie przyjemność z dręczenia mnie? Ciekawe, czy jeszcze coś ukrywa? - Tamtego wieczora wypiłam trochę za dużo wina i plątał mi się język - odparła lekko, chuchając, by ostudzić gorącą kawę. Z obawy, że filiżanka wyślizgnie się jej ze spoconej
dłoni, odstawiła ją jednak na spodek. -Chodziło mi o to, że masz szczęście, iż poślubiłaś Olava. Pomyśl, gdyby mi naprawdę na nim zależało, to zakręciłabym się koło niego, zanim poznał ciebie. Prawda? Jej słowa zabrzmiały rozsądnie. Poczuła przypływ odwagi. - Mnie nie oszukasz, Mario. Myślisz, że nie zauważyłam, jak na niego patrzysz? Jestem pewna, że wciąż ci na nim zależy! - Jeśli nawet, to nie masz się czego obawiać. Jesteś przecież jego żoną. Proszę, poczęstuj się naleśnikiem. Podsunęła jej talerz, ale ponieważ Elen udawała, że tego nie widzi, odstawiła go z powrotem na stół. - Powiedziałaś coś jeszcze - wtrąciła Elen znienacka. - O, co takiego? - zapytała Maria, pochylając wzrok nad talerzykiem. - Widziałam wiele razy, jak się gapisz na Olava, jak się do niego uśmiechasz i z nim żartujesz - mówiła podniesionym głosem. Wstała gwałtownie, ciężko dysząc, a jej dłonie zacisnęły się w pięści. - Teraz wreszcie rozumiem, dlaczego. Na weselu zachwycałaś się, jaki on przystojny, jak świetnie zbudowany, jakie ma silne ramiona, płaski brzuch... - Siadaj, Elen - odezwała się Maria spokojnie. - Niemożliwe, bym coś takiego powiedziała, zresztą po co miałabym to robić? Bywa, że z upływem czasu wyobraźnia podsuwa nam coś i... - Milcz, ty ladacznico! - zawołała Elen. Maria zerwała się z krzesła, omal go nie wywracając. - Cofnij te słowa! I bardzo cię proszę, ucisz się, bo obudzisz Kristine. - Phi, ani myślę cofnąć tego, co powiedziałam! - odparła, dużo ciszej i dodała po chwili: - Czy to na pewno Peder jest ojcem twojego dziecka? Marię przepełnił strach przemieszany z gniewem. Drżącym palcem wskazała na drzwi i rzuciła stanowczo: - Wyjdź stąd, Elen, natychmiast! Żona Olava nawet się nie poruszyła. - Nie zamierzam się powtarzać. Wyjdź! - odezwała się ponownie Maria, podchodząc bliżej. Elen sięgnęła po swoją chustę i zerkając na Marię, oznajmiła z satysfakcją: - Zdaje się, że trafiłam w sedno. Kristine nie jest córką Pedera. W tym momencie w Marii coś pękło. Złapała Elen za ramiona i popchnęła ją w stronę drzwi. Ta jednak wyrwała się i wymierzywszy jej siarczysty policzek, wrzasnęła tak głośno, że obudziła Kristine, która spała w alkierzu. - Nie dotykaj mnie! Maria złapała ją mocniej i wyprowadziła na dwór. - Bądź pewna, że któregoś dnia pożałujesz swego zachowania, mogę ci to przyrzec -
wycedziła przez zaciśnięte zęby. - A co, może rzucisz na mnie klątwę? Nie zdziwiłoby mnie to, bo wyglądasz jak lapońska wiedźma - zaśmiała się Elen i wsiadła do bryczki. Maria zamknęła za sobą drzwi i pośpieszyła do córeczki. - Dobrze już, dobrze - pocieszała małą. - Coś ci się śniło, skarbie? Spij już! Mama zaśpiewa ci kołysankę. Zanuciła cicho, a po policzkach spłynęły jej łzy. Na szczęście w pomieszczeniu panował mrok. Wkrótce Kristine przestała płakać, a gdy z łóżeczka dał się słyszeć jej miarowy oddech, Maria wymknęła się cicho do kuchni. Zasunęła zasłony w oknach i postawiła w kuchni zapaloną lampę. Naleśniki wyschły, a kawa ostygła. Podgrzeję sobie jutro, pomyślała, odstawiając imbryk na ławie kuchennej. Uprzątnąwszy ze stołu, otarła policzki mokre od łez i przysiadła z łokciami opartymi na drewnianym blacie. Ukryła twarz w dłoniach, a jej ciałem wstrząsnął płacz. Wciąż piekł ją policzek, ale jeszcze bardziej dokuczały jej wyrzuty sumienia. Bo chociaż wyrzuciła Elen z domu i zaprzeczyła wszystkiemu, o co ją posądzała, to czuła, że Elen ma rację, wyzywając ją od najgorszych. Przecież oddała się żonatemu mężczyźnie i zaszła z nim w ciążę. Peder jako jedyny zna prawdę, on jednak zaginął. Nad nim także zapłakała. Siedziała tak, póki ciało jej nie zdrętwiało i zabrakło jej łez. Dopiero wtedy się wyprostowała i otarła fartuchem twarz. Pomyślała, że Elen mimo wszystko nie miała prawa nazywać jej ladacznicą, skoro opierała się jedynie na domysłach. Nalała chochlą wody do szklanki i, pochlipując, oparła się biodrem o ławę. Sama słyszała, że Elen nie do końca jest taka, jaką udaje. Może ona też coś ukrywa, zasłaniając się słodkim uśmiechem i obrączką? Maria pokiwała głową i od razu zrobiło jej się lżej. Poza tym, wciąż broniła się w duchu, nikt poza Pederem nie zna prawdy. Nigdy nie miała zamiaru niszczyć związku Elen i Olava. Przeciwnie, lubiła Elen i nigdy nie życzyła jej źle. A Olav... Cóż, kocha go, choć wie, że nigdy nie będą razem. Zgasiła lampę i skierowała swe kroki do alkierza. Zwinięta w kłębek w chłodnej pościeli, złożyła dłonie do modlitwy i wyszeptała w mrok: - Dobry Boże, nie modlę się o wybaczenie za to, że zgrzeszyłam, bo nie potrafię spojrzeć na to w ten sposób, skoro urodziłam tak śliczną córeczkę. Zresztą, jeśli już, to nie ciebie lecz Elen i Olava powinnam prosić o wybaczenie, jeśli ich skrzywdziłam. Ale wiesz przecież, że nie mogę tego uczynić, bo tylko bym pogorszyła sytuację. Dlatego, proszę cię, byś ich strzegł, i sprawił, by było im ze sobą dobrze. Amen. Modlitwa przyniosła jej ulgę. Maria zamknęła oczy i wkrótce spała już twardym snem.
Następnego ranka, gdy Kristine ją obudziła, Marii kręciło się w głowie ze zmęczenia i dopiero po chwili przypomniała sobie, co się wydarzyło poprzedniego wieczoru. Wyjęła córkę z łóżeczka i skierowała się do kuchni. Mijając lustro, zatrzymała się i przyjrzała swemu odbiciu. Oczy miała spuchnięte od płaczu, ale na szczęście na policzku nie został ślad od uderzenia Elen. - Zimno ci? - spytała córeczkę i kucnęła, by napalić w piecu. Kristine pokręciła główką. - Posiedź sobie tutaj, blisko pieca - przykazała córeczce, sadzając ją na krześle, po czym zajęła się poranną toaletą. Gdy po śniadaniu zbierała się, aby wyjść do sklepu, sięgnęła po odłożoną na ławie kartkę, którą napisała wcześniej, i przeczytała raz jeszcze: Książki do wypożyczenia. Książki na półce wypożycza się za darmo. Każda osoba może wziąć jednorazowo jedną książkę na okres trzech tygodni. Bardzo była ciekawa, jak klienci przyjmą jej pomysł. Czy napisała dość wyraźnie? Zresztą, gdyby coś było niejasne, zawsze mogą zapytać. - Chodź, Kristine - powiedziała i chwyciła córeczkę za rękę. Na dworze panował jesienny chłód, ale na niebie nie widać było ani jednej chmurki. Przez noc na kałużach utworzyła się cienka warstewka lodu. Kristine miała dużo uciechy, stąpając po pękającym lodzie. Zaraz po wejściu do sklepu Maria ustawiła książki na półce. Potem napaliła w piecu i powiesiła kartkę. Cofnąwszy się o krok, by zobaczyć, jak to wygląda, pokiwała głową z zadowoleniem. Obróciła się na dźwięk dzwonka przy drzwiach i dostrzegła Jeremiasza, który rozglądał się nieco bezradny przy wejściu. Zauważył kartkę z ogłoszeniem. Zmrużywszy oczy, przesylabizował powoli pierwszą linijkę tekstu. Maria przypomniała sobie tamten wieczór, gdy Jeremiasz próbował wziąć ją siłą. Najwyraźniej wstydził się tego zdarzenia i pokornie próbował ją jakoś udobruchać. - Chcesz wypożyczyć książkę? - zapytała, by mu trochę pomóc. - Możesz ją trzymać w domu przez trzy tygodnie, ale musisz pilnować, by się nie zniszczyła. Pokręcił głową i wytarł nos w rękaw kurtki. Maria odwróciła się z obrzydzeniem, zadowolona, że nie był zainteresowany książkami. - Czym mogę służyć? - zapytała. Pogrzebał w kieszeni spodni i wyjąwszy parę monet, oznajmił:
- Wczoraj dostałem wypłatę. Powinno chyba starczyć na spłacenie długu. Maria otworzyła gruby zeszyt w twardych okładkach, znalazła jego nazwisko i przekreśliła wypisane towary, które wziął na kredyt. - Załatwione. Masz czyste konto - rzekła po chwili z uśmiechem i zamknęła zeszyt. Następnie do papierowej torebki nasypała trochę ziarnistej kawy i podała Jeremiaszowi. - Proszę bardzo. - Ale z jakiej racji? Nie mogę tego przyjąć - zastrzegał się i, nie mogąc oderwać wzroku od tutki z kawą, przełykał ślinę. Na chudej szyi widać było wyraźnie poruszającą się grdykę. - To podziękowanie za szybką spłatę długu - wyjaśniła. - W takim razie po stokroć dziękuję - odparł, chwytając łapczywie prezent. Następnie uchylił czapki i, kłaniając się parokrotnie, zniknął za drzwiami. Maria zaśmiała się pod nosem, po czym wychyliła się zza lady, by sprawdzić, co robi Kristine. - Sprzątasz? Pomagasz mamusi? - zapytała. Kristine pokiwała główką i uśmiechnęła się, przestawiając towary ustawione na najniższej półce. Już dawno Maria usunęła stamtąd tłukące się przedmioty, nie obawiała się więc, że córeczka coś strąci. Wyjrzała przez okno i zauważyła gromadę mężczyzn przy dużej szopie na łodzie. Jeśli zajrzą do sklepu, to poprosi ich, by wnieśli jej nową beczkę z syropem. Potrzebny jest też worek cukru, bo ten już jest prawie pusty. Do sklepu weszła kolejna klientka i zażyczyła sobie mąki, a kiedy Maria ważyła, kobieta ucięła sobie pogawędkę z Kristine. - Ale jesteś pracowita! Może kiedyś i ty będziesz miała własny sklep? - Lubisz czytać? - spytała Maria, gdy już kobieta zapakowała wszystko, po co przyszła. - No, czytuję gazetę Lofoten Tidende, którą, jak ci wiadomo, prenumerujemy. - A książki? - Jedynie Biblię. - Postanowiłam otworzyć wypożyczalnię książek. Zerknij sobie, proszę, może któraś ci się spodoba. O, ta jest godna polecenia - rzekła Maria, zdejmując książkę z półki. - A ile to kosztuje? - spytała kobieta, marszcząc czoło. " Wypożyczanie jest bezpłatne. Możesz trzymać książkę w domu przez trzy tygodnie. Jeszcze o czymś takim nie słyszałam - zdziwiła się kobieta, biorąc książkę do ręki. - Ale takie wypożyczalnie już istnieją w wielu miejscach - odpowiedziała Maria z
uśmiechem. - Tak mówisz? - Kobieta przewróciła kartkę i, poruszając wargami, przeczytała pierwsze linijki. - To znaczy, że mogę zabrać książkę do domu, i nie będę ci winna ani ore? - Właśnie! - Maria pokiwała głową z ożywieniem. - W takim razie bardzo dziękuję - rzekła, przyciskając książkę do piersi. - Proszę bardzo. Nie zapomnij mąki! Kiedy klientka wyszła, Maria zapisała w specjalnym zeszycie jej nazwisko, tytuł książki i datę wypożyczenia. Uśmiechnęła się do siebie. Kobiety potrzebują książek, by zapomnieć o codziennej harówce. Należy im się trochę radości i wytchnienia, gdy już położą dzieci spać i uporają się z robotą. Tak, miała nadzieję, że wiele kobiet skorzysta z tej możliwości. Tuż przed zamknięciem, gdy już ustawiła na pólkach świeży towar, przy ladzie stanął nieoczekiwanie Olav. Poza nim już żadnego klienta w sklepie nie było. - O, dziś ty przyszedłeś po sprawunki - wyjąkała. Podrapał się po głowie i rzekł: - Hm, tak sobie pomyślałem, by tu do ciebie zajrzeć. Dawno się nie widzieliśmy. - Nie mów tak - odparła, odwracając głowę. By zająć czymś ręce, chwyciła nożyce, którymi wcześniej rozcięła worek z cukrem. - A dlaczego nie? - Oparł się o ladę i znalazł się tak blisko, że mimowolnie cofnęła się o krok. - Boisz się mnie? - zaśmiał się, jakby się z nią droczył. - Nie, nie o to chodzi, ale... - Co jest? - Uśmiech nagle zniknął mu z twarzy. - Miałaś jakieś wieści od Pedera? - Nie - pokręciła głową gwałtownie i dodała niepewnie: - Ale ty jesteś żonaty, Olavie Elen... - Co z nią? Czyżbym nie miał prawa już porozmawiać z moimi przyjaciółmi z dzieciństwa? Maria spojrzała mu prosto w oczy. - Z przyjaciółmi? Traktujesz mnie jedynie jak przyjaciela? Poczuła się nagle oszukana i w pewnym sensie wykorzystana przez niego. Zwlekał z odpowiedzią, ale w końcu wyjaśnił: - Nie. Nie tylko. Dobrze wiesz, że jesteś dla mnie wszystkim, Mario. Pokiwała głową, a jej gniew uleciał. Owszem, wie. Olav by jej nie okłamał. - Elen wie o nas - wyrwało jej się. - Skąd takie przypuszczenie? Coś ci mówiła? - Odwiedziła mnie wczoraj wieczorem i była bardzo rozgniewana. Na weselu Bergette
wypiłam za dużo wina. Nie pamiętam, co mówiłam. Ona twierdzi, że wygadywałam, iż gdyby ona nie poślubiła ciebie, ja bym została twoją żoną. Zarzucała mi, że się za tobą uganiam. Zamilkła, nie mając ochoty opowiedzieć reszty. Olav wyglądał przez okno, zagryzł dolną wargę, po czym rzekł: - A więc to dlatego zachowuje się ostatnio tak dziwnie. - Jak to dziwnie? Olav popatrzył na Marię z powagą. - Elen nie jest taka łagodna i cicha, jak wszyscy sądzą. Nie rozumiałem tego, oczywiście, gdy się poznaliśmy, ani nawet wówczas, gdy się z nią żeniłem. Bywa, że zachowuje się jak troll - rzekł z naciskiem, ale zaraz jego twarz oblała się rumieńcem, jakby uznał, że powiedział za dużo. Maria, choć sama doświadczyła furii Elen, uznała, że powinna ją wziąć w obronę. - Może to ma jakiś związek z tym, że nie może zajść w ciążę. Olav pokręcił głową. - Nie, coś ty. Ona się zmieniła tak gwałtownie zaraz po naszym ślubie. Przy ludziach nadal udaje milutką. Nawet domownicy nie podejrzewają, jaka jest naprawdę. A może nic nie mówią i tylko udają ze względu na mnie - dodał i spojrzał na nią: - Mario, nie należę do takiego typu mężczyzn, którzy uganiają się za innymi. Ale moje małżeństwo z Elen stało się piekłem. Możesz mi wierzyć, że wiele razy żałowałem swego wyboru. Pociechą są mi tylko te nasze spotkania od czasu do czasu -dodał, patrząc jej prosto w oczy. Maria zwilżyła usta i nachyliła się, by wziąć na ręce Kristine, która wkładała rączkę do worka z cukrem i oblizywała palce. - Rozumiem, że nie jest ci lekko - odparła. - Ale okoliczności są takie, jakie są, i nic na to nie poradzimy. Lepiej byśmy trzymali się od siebie z daleka. Zajmij się Elen. To mimo wszystko twoja żona. Skinął lekko głową. - Wiem, rozsądek tak mi podpowiada, ale... - Żadnego ale. Zrób tak, jak ci mówię. Tak będzie najlepiej. - Z pewnością masz rację - przyznał potulnie, i, obrzuciwszy spojrzeniem Kristine, zapytał ją z uśmiechem: - A co u ciebie słychać, co? Kristine zachichotała i przytuliła się do mamy, chowając buzię. - Masz dużo szczęścia, że urodziłaś dziecko - orzekł Olav. Maria poczuła ukłucie w piersi. Najchętniej opowiedziałaby mu prawdę. Pogłaskała po policzku i pocieszyła: - Nie martw się, Kristine jest także twoją córką. Przezornie jednak milczała. Olav nie może się tego dowiedzieć. Nigdy. - No to żegnaj! - rzucił i po cichu wyszedł.
- Żegnaj - opowiedziała Maria, gdy drzwi już się zdążyły za nim zamknąć.
Rozdział 2 Elizabeth policzyła oczka i sprawdziła, czy wzór się zgadza. Drugi rękaw swetra był już prawie gotowy. Pogładziła dłonią czarno-szaro-białą robótkę, dzierganą z miłością i troską, i uznała, że sweter, który Kristian dostanie w prezencie na Boże Narodzenie, wyszedł naprawdę ładnie. Była pewna, że mężowi będzie w nim do twarzy. Ane oznajmiła, że dobra żona powinna umieć uszyć ślubną koszulę dla swojego męża, i przystąpiła do dzieła. Elizabeth przyznała jej rację, zresztą taka była tradycja. - Też uszyłaś koszulę do ślubu tacie Jensowi? - spytała nieoczekiwanie Ane. Elizabeth roześmiała się. - Nie, nie miałam z czego. - A ty, mamo, jaki miałaś strój do ślubu? - Włożyłam tę samą suknię, w której przystąpiłam do konfirmacji -odpowiedziała zamyślona. - Miałam, jak wiesz, zaledwie siedemnaście lat, suknia więc była niemal nowa. Przez długi czas używałam jej od święta. - Opowiedz, jak to było kiedy wychodziłaś za mąż. Elizabeth przerobiła wiele oczek, zanim odpowiedziała. Opanowała już wzór, więc szło jej łatwo. - Jak było? No... wspaniale - odparła niepewnie. - A wesele? Właściwie nigdy mi o tym nie opowiadałaś. - Nie mieliśmy żadnego wesela. Urządziliśmy jedynie w Dalen skromny poczęstunek bez tańców i muzyki. Było miło. Strasznie denerwowałam się przed... -urwała. - Przed czym? - Nocą poślubną - odparła, unikając wzroku córki. O takich sprawach nie rozmawiało się głośno. - Doskonale rozumiem - odparła Ane ze współczuciem i odłożywszy tkaninę na kolana, zapatrzyła się przed siebie zamyślona. - Ja się specjalnie nie denerwuję. Elizabeth spojrzała na córkę. Czyżby już...? - Wiem przecież, co się wydarzy - dodała ze śmiechem. - Jestem akuszerką, mamo. - Tak, oczywiście - odparła Elizabeth, przerabiając kolejne oczka. - Poza tym z tobą było inaczej - rzekła ściszonym głosem Ane. - Na pewno byłaś przerażona po tym, jak Leonard... - Rzeczywiście, wydawało mi się, że czeka mnie znów taki sam koszmar. Na chwilę zaległo milczenie pełne niedopowiedzeń i domysłów. - A jak było potem? Kiedy już zostałaś gospodynią we własnym gospodarstwie i sama
musiałaś podejmować decyzje? Elizabeth uśmiechnęła się. - Nie zawsze było mi łatwo, ale na szczęście w pobliżu mieszkał mój ojciec, na którego mogłam liczyć, a i do Heimly było niedaleko. Mężatka jednak z większością spraw musi sobie radzić sama. Musi podołać ciężkiej harówce, ale też stawić czoło samotności i nachodzącej ją raz po raz tęsknocie za domem. Poczucie bezpieczeństwa, jakie dotąd dawała rodzina, a które wydawało się takie oczywiste, teraz trzeba stworzyć samemu. Ane pokiwała głową. - Kłóciłaś się czasem z tatą Jensem? - Tak, zdarzało się. Wiesz, że łatwiej wpadam w złość niż on. Ty i Trygve też pewnie nieraz się poróżnicie. Ważne jednak jest zachowanie rozsądku. Nie wolno pozwolić na to, by trwać w gniewie dłużej niż do zachodu słońca. Pamiętaj, zanim położycie się spać, wszystko sobie wyjaśnijcie! Do domu rodzinnego możesz przychodzić, kiedy zechcesz, ale nie wolno ci przybiegać z płaczem, ilekroć pokłócisz się z Trygvem. Sami musicie rozwiązywać własne sprawy. Trygye jest miły i na pewno nigdy nie podniesie na ciebie ręki ani nie będzie urządzał awantur, ale on też ma swoje zdanie, które musisz uszanować. Ane przez długą chwilę szyła w skupieniu, nim wreszcie podniosła wzrok. - Wydaje mi się, mamo, że będzie dobrze. Pomyśl o Marii. Została sama z Kristine i jakoś sobie radzi. Nigdy nie słyszałam, żeby narzekała. - Maria zawsze była silna i praktyczna. Ale ty też to potrafisz, jeśli będzie trzeba, wiem o tym. - Pogłaskała córkę po policzku i dodała: - Jesteś podobna do mnie. 19 - Dziękuję! Elizabeth uśmiechnęła się do niej. - Mamo, właściwie nie rozmawialiśmy jeszcze gdzie zamieszkamy z Trygvem po ślubie, a przecież zostało niewiele czasu, raptem pół roku. - Na początku możecie mieszkać w Dalsrud, jeśli chcecie. Przygotuje się dla was pokój gościnny. - Ale my byśmy chcieli mieć jakieś własne miejsce, tylko dla siebie. Przecież każda mężatka o tym marzy, prawda? Rozmowę przerwał im Kristian, który nieoczekiwanie otworzył drzwi i zapytał: - Co robicie? - Zamknij oczy! - zawołała Elizabeth w popłochu, przykrywając robótkę kawałkiem filcu, który miała pod ręką. - Dlaczego? - Ponieważ niedługo Boże Narodzenie i każdy ma prawo mieć swoje tajemnice - prychnęła.
- Oj, przepraszam, chciałem tylko powiedzieć, że mamy gości. - Kto przyszedł? - Chodź i sama zobacz. Wkrótce Boże Narodzenie i każdy ma prawo mieć swoje tajemnice - zaśmiał się, zamykając drzwi. Schowały swoje robótki, po czym skierowały się do kuchni. - Dzień dobry, Olavie, jak miło, że się do nas wybrałeś! - Elizabeth powitała wesoło gościa, ale w sercu poczuła ukłucie niepokoju. Olav nigdy nie zjawiał się u nich sam. - Nie zabrałeś ze sobą Elen? - Nie, była czymś zajęta. Prosiła jednak, żeby was pozdrowić. Dzieci przysunęły krzesła, żeby usiąść jak najbliżej Olava. - Dzieci! Zostawcie gościa w spokoju - nakrzyczała na nie Lina. - Zachowujecie się tak, jakbyście nigdy nie oglądały ludzi. Olav się roześmiał. - Niech zostaną, mnie to zupełnie nie przeszkadza. Lina puściła Signe, która trzymała się kurczowo oparcia krzesła. - Co tam u was słychać? - spytał Olav, spoglądając na Williama. - Nie za dobrze. Zobacz! - odparł William, pokazując podrapany przez Hagbarta palec. - Czyżbyś źle obchodził się z kotem, skoro cię podrapał? - Ależ nie, zawsze jestem dla niego miły. To Signe zaczęła go tak ściskać, że... - Wcale nie - zaprotestowała głośno Signe. - Idą kolejni goście - przerwał im Kristian. - Dzieci, idźcie się pobawić na podłodze. Elizabeth wyjrzała pośpiesznie przez okno. - To Maria! Pośpiesznie wyszła na schody, a za nią stanął Lars, mówiąc: - Zaprowadzę konia do stajni, bo pewnie jest spocony i zgrzany. - Wejdźcie szybko do środka! - Elizabeth pociągnęła lekko Marię i Kristine. - Biedulki, pośmiałyście aż z zimna. - Macie gości? - spytała Maria i zatrzymała się gwałtownie, zauważywszy buty z cholewami w korytarzu. Elizabeth bez słowa popchnęła ją lekko do ciepłej kuchni. Siostra zamarła na widok Olava, szybko jednak opanowała się i spytała: - O, ty tutaj? Sam przyjechałeś? - Tak, chciałbym zaprosić was do Heimly w drugi dzień świąt. - Dziękujemy za zaproszenie, na pewno przyjedziemy - odpowiedziała w imieniu wszystkich Elizabeth. -Prawda? - dodała, popatrzywszy po twarzach wokół. - Oczywiście, dziękujemy za zaproszenie - pokiwał głową Kristian. -Bardzo nam miło.
Przekaż wszystkim podziękowanie i pozdrowienia od nas. Maria rozbierała wiercącą się Kristine, która nie mogła się doczekać, kiedy pobawi się z dziećmi. - Ciebie też zapraszamy, Mario - dodał Olav. Maria podniosła wzrok. - O, dziękuję bardzo, miło mi. - Przyjedziesz? Pokiwała głową. Elizabeth przyglądała się siostrze badawczo, zdziwiona jej zachowaniem. Odniosła wrażenie, że Maria nie ma chęci odwiedzić Heimly. Zawahała się, czy ją o to zapytać na osobności, ale szybko porzuciła ten pomysł. To nie jej Sprawa. Nie wolno jej zapominać, że Maria jest dorosła. Przecież dopiero co kładła Ane do głowy, żeby nie przybiegała do domu po każdej drobnej sprzeczce z Trygvem i z każdym błahym kłopotem. Jeśli jednak naprawdę coś by je dręczyło, mogą z nią porozmawiać o każdej porze. Zarówno Maria, jak i Ane dobrze o tym wiedzą. W izbie zapachniało kawą. Mężczyźni gawędzili ze sobą, Lina i Helene nakryły do stołu, Elizabeth zaś poszła do spiżarni po naleśniki i inne smakołyki, planując w myślach, jak się ubierze w gościnę do Heimly. Nieczęsto miała okazję się wystroić, takie świąteczne wizyty stanowiły więc miłą odmianę. Może włożę tę czerwoną suknię? Nie, za bardzo rzuca się w oczy. Chociaż... Jeszcze się zastanowię. W ciągu dnia zostały napełnione wodą obie balie, tak by wszyscy mogli wziąć porządną kąpiel przed Wigilią. Nanoszenie tylu wiader wody i drewna wymagało sporego nakładu pracy. Elizabeth uśmiechała się pod nosem, przypominając sobie, jak Kristian powiedział: - Przed Wigilią zawsze się kąpię, obojętnie czy to konieczne, czy nie. W całym domu pachniało czystością, a gdy dzieci poszły spać, w salonie ustawiono choinkę. Ane siedziała przy klawikordzie i ćwiczyła kolędy. Helene nuciła jakąś melodię, wyjmując ozdoby z przyniesionych ze strychu pudełek. - Och, pamiętacie? - zapytała, pokazując krzywe rożki z szarego papieru. - O, jest jeszcze jeden! Signe i William sami je kleili w ubiegłym roku! Nasypała do rożków odrobinę kandyzowanego cukru, po czym powiesiła je na gałązkach. Elizabeth, mimo iż przed Bożym Narodzeniem miała pełne ręce roboty, szorowała, sprzątała, zmieniała zasłony, piekła, to cieszyła się na te święta jak dziecko. A gdy choinka stała już ustrojona, spływał na nią cudowny spokój i poddawała się bez reszty świątecznemu nastrojowi. Ustaliła z Marią, że w okresie od Wigilii do Nowego Roku córka przeniesie się wraz z Kristine do Dalsrud. Namówiła też Linę i Jensa, by całą rodziną nocowali we dworze.
Jens zgodził się i obiecał Linie, że sam będzie chodził rankiem do Linastua, by oporządzić inwentarz. Elizabeth sięgnęła po mniejsze pudełko, ze świeczkami na choinkę. Mocowała je w specjalnych metalowych uchwytach i jedną po drugiej przypinała na gałązkach. Odwróciła się, usłyszawszy szmer przy drzwiach i zobaczyła, że klamka porusza się powoli w dół. W jednej chwili znalazła się w progu. - Williamie i Signe, co tu robicie? Kto wam pozwolił wstać z łóżek? - Tak bardzo chcieliśmy zobaczyć - przymilała się Signe. - Tylko troszkę! Tyci tyci! Pokazała palcem wskazującym i kciukiem, jak niewiele pragną. - Nie, nie ma mowy! Choinka to niespodzianka na jutrzejszy poranek. Niektóre dzieci muszą czekać jeszcze dłużej, bo rodzice pozwolą im zobaczyć choinkę dopiero w wieczór wigilijny. - Biedaki - mruknęła Signe. Tymczasem zjawił się Jens i, chwyciwszy córkę na ręce, oznajmił: - Idziemy do łóżka, młoda panno. Nóżki masz lodowate. Co będzie, jeśli się na jutro rozchorujesz? Ruszył w stronę pokoiku przy kuchni, Elizabeth zaś skierowała się wraz z Williamem na poddasze. Otuliła synka porządnie kołdrą i odgarnęła z czoła ciemną grzywkę. - Teraz bądź już grzeczny i więcej nie wstawaj z łóżka. Obiecujesz? Malec pokiwał głową. - Ale zaśpiewaj mi kołysankę! Spełniła jego prośbę, William jednak nie miał jeszcze ochoty się z nią rozstawać. - Jeszcze raz - odezwał się błagalnym głosem. - Dwa razy - zgodziła się Elizabeth z uśmiechem. -I na tym koniec. Gdy skończyła śpiewać, William posłusznie obrócił się na bok. Posiedziała przy nim jeszcze parę minut, głaszcząc go po głowie. Wstała, gdy już oddychał miarowo pogrążony we śnie. Wymknęła się po cichu, zostawiwszy uchylone drzwi, na wypadek, gdyby chłopiec się obudził i ją wołał. Na dole w korytarzu natknęła się na Jensa, który wychodził właśnie z kuchni. - Też musiałaś posiedzieć chwilę? - zapytał. Przytaknęła. Odgarnął jej za ucho kosmyk włosów i musnął delikatnie policzek. Poczuła, jak przenika ją dreszcz. - Boże Narodzenie powinno trwać przez cały rok - odezwał się cicho. Wstrzymała oddech. Z salonu dolatywały dźwięki kolęd wygrywanych na klawikordzie. - Dlaczego? - wyszeptała, patrząc mu prosto w oczy. - Ponieważ jesteś wówczas taka szczęśliwa. Zaśmiała się cicho i spuściła wzrok. - Przez resztę roku też jestem szczęśliwa.
- Ale nie tak jak teraz. - Możliwe - odparła i znów popatrzyła na niego uważnie. - A ty Jensie? -zapytała. - Jesteś szczęśliwy? - Nie powinienem narzekać. Z salonu wyszła Maria. - O, tu jesteście? Idę zagotować kawy i przynieść trochę ciasteczek. Będzie miło. Elizabeth w zamyśleniu skinęła głową i ruszyła do kuchni. Chciała zapytać Jensa, co właściwie miał na myśli, ale coś ją powstrzymało. Po trosze domyślała się prawdy. Nie wolno im jednak zapominać, że oboje są teraz związani z innymi partnerami... Późnym popołudniem Elizabeth napaliła w piecu. W sypialni na poddaszu zdążyło się przyjemnie nagrzać. Wykrochmalona pościel była gładka i czysta, dokładnie taka, jaka powinna być w noc przed Wigilią. Jej włosy pachniały dobrym mydłem. Gruby warkocz, jeszcze trochę wilgotny, przez noc z pewnością wyschnie, pomyślała, wsuwając się pod kołdrę. Kristian ustawił na swym nocnym stoliku zapaloną łojową lampkę. Ułożyła się obok męża i przez chwilę przyglądała mu się w milczeniu. - Aleś ty przystojny! - wyszeptała wreszcie. Uśmiechnął się do niej, odsłaniając białe zęby. - A ty piękna niczym huldra! - Huldra nie włożyła nocnej koszuli - rzuciła z pozoru obojętnie. - Wiem. Przysunęła się nieco bliżej i wtuliła się w niego. Poczuła przyjemne łaskotanie jego oddechu. Gorąca, silna dłoń pogładziła ją po plecach, dokładnie wiedząc, gdzie skierować swe pieszczoty, by sprawić jej przyjemność. Elizabeth zamknęła oczy i poddała się czułościom, wodząc także dłonią po jego ciele. Milczeli, mimo że nie obawiali się, iż zbudzą synka, bo malec spał twardo. Słowa jednak wydawały się zbędne. Wiedzieli oboje, czego pragnie to drugie. Obsypywali się nawzajem delikatnymi pocałunkami, zagryzali leciutko wargi, koniuszkiem języka sprawdzali ich smak. Kristian zanurzył dłonie w jej włosach, jego usta stały się bardziej zachłanne, a oddech szybszy. Westchnęła, szeptem dając znak, że jest gotowa. Wtuliwszy twarz w jego tors, stłumiła krzyk, gdy świat rozsypał się na milion gwiazd. Leżała później na jego piersi, a ich nogi splotły się w miłosnym uścisku. Wówczas też nie potrzebowali słów.
Rozdział 3 Chłodny wiatr bezlitośnie smagał twarze. Szarówka za oknem zwiastowała rychłe nadejście polarnych nocy. Ale Elizabeth w ogóle się tym nie przejmowała. Była szczęśliwa. Jens miał rację, mówiąc, że Boże Narodzenie powinno trwać przez cały rok. Żałowała, że dni upływają tak szybko. Nastał już drugi dzień świąt. Nim się obejrzą, minie świąteczna pora, trzeba będzie wynieść choinkę i pochować ozdoby. Stoimy u progu nowego roku, tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego. Okrągła liczba, pomyślała Elizabeth, przymykając oczy. Kristian bardzo się ucieszył ze swetra zrobionego przez nią na drutach. Nie myliła się, bo sweter pasował na niego idealnie i był bardzo twarzowy. Z rozrzewnieniem przypomniała sobie Trygvego, który, otrzymawszy w prezencie koszulę, tak się wzruszył, że omal nie rozpłakał się ze szczęścia. Poza tym wśród prezentów świątecznych znalazły się: jedwabne wstążki, artykuły piśmienne, książki, wełniane skarpety, rękawice i zabawki. William zapakował kawałek brązowego sera dla Hagbarta, a kot, ku uciesze wszystkich dzieci, natychmiast zjadł prezent. Nie, pomyślała, otwierając znów oczy. Jednak nie chciałabym, by święta Bożego Narodzenia nigdy się nie kończyły. Przecież przez resztę roku też jestem szczęśliwa. Ludzie nie są stworzeni do tego, by nieustannie świętować. Zresztą, czy potrafiliby wówczas to docenić? Po omacku odszukała dłoń Kristiana i mocno ją uścisnęła. Oczywiście, że jest szczęśliwa! Budynek mieszkalny w Heimly, oświetlony aż po strych, emanował ciepłem i gościnnością. Elizabeth cieszyła się, że znów spotka wszystkich mieszkańców dworu, którzy wyczekiwali ich niecierpliwie, bo na dźwięk dzwoneczków przy końskiej uprzęży podbiegli do okien. W chwilę później na schodach stanęli Dorte i Jakob, witając gości serdecznie: - Wesołych świąt! Zapraszamy! - Dziękujemy - odpowiedzieli gromadnie, a z ich ust popłynęły obłoczki pary. Z końskich nozdrzy także biła para. Jakob zniknął na moment za drzwiami, zaraz jednak wrócił wraz z Danielem. Obaj włożyli buty z cholewami, a na ramiona zarzucili ciepłe kurtki. - Trzeba wprowadzić konie do stajni - oznajmił Jakob. - Jest zbyt zimno, by pozostały na zewnątrz. Gdy mężczyźni zajęli się wyprzęganiem, kobiety wraz z dziećmi skierowały się do ciepłego wnętrza. W korytarzu zrobiło się tłoczno i gwarno. Goście wraz z zimowym chłodem wnieśli pogodę i radość. Serdecznym powitaniom i świątecznym życzeniom nie było końca. W pachnącym czystością domu unosiła się woń kawy i świątecznego ciasta. Elizabeth przywitała się serdecznie z Mathilde i jej córką Sofie, które też przybyły z wizytą do Heimly.
Pomyśleć tylko, że Sofie skończyła już szesnaście lat! Dziewczyna zerkała na Daniela zarumieniona. Nie do wiary, przecież to już dorosła panna! - uświadomiła sobie Elizabeth. Dzieci z Dalsrud, otrzymawszy należną porcję uwagi, strasznie się zawstydziły. Dzięki Bogu, pomyślała Elizabeth. Może William przynajmniej przez chwilę będzie siedział spokojnie. Tymczasem do korytarza weszli, tupiąc nogami, mężczyźni, kobiety zaś przeniosły się do salonu. Elizabeth zobaczyła Olava rozmawiającego z młodym, nie znanym jej mężczyzną. Na widok gości wstali i przyszli się przywitać, a Olav dokonał prezentacji: - To Elizabeth, o której ci już opowiadałem. Elizabeth, poznaj mojego przyjaciela ze studiów, Amunda Davidsena. Wymienili uściski dłoni. Gdy Amund witał się z pozostałymi, przyjrzała mu się ukradkiem. Był niezbyt wysoki i raczej szczupły, miał jednak w sobie coś pociągającego. Uczesany na bok, odgarniał co chwila ciemną grzywkę, opadającą mu na błękitne oczy. Czy to bystre spojrzenie, mocny uścisk dłoni, a może piękny uśmiech? Z pewnością złamał niejedno dziewczęce serce, pomyślała Elizabeth i zerknęła na Marię, ciekawa, czy i ona ulegnie urokowi tego młodego mężczyzny. Nie. Siostra przywitała się uprzejmie i skierowała swą uwagę w inną stronę. Biedna Maria, najwyraźniej wciąż nie może przestać myśleć o Pederze! - Trzymaliśmy się razem przez całe studia - opowiadał Olav. - Amund, jego dziewczyna, Elen i ja. - Jesteś zaręczony? - zapytała Ane. - Nie, już nie. Zerwaliśmy, niestety, ze sobą - odparł Amund. - Jaka szkoda - rzekła Ane, ujmując Trygvego za ramię. Elizabeth uchwyciła spojrzenie Elen. Żona Olava nie spuszczała wzroku z Amunda, a każdy jego żart przyjmowała głośnym śmiechem. - Śliczna bluzka, Elen. Nie widziałam jej jeszcze, nowa? - zagadnęła ją Maria, podchodząc bliżej. Elen nie odpowiedziała. Wsunęła dłoń pod rękę Olava, nie przestając patrzeć na Amunda. Elizabeth zamarła. Co to ma znaczyć? Czyżby Elen ostentacyjnie ignorowała Marię? - Siadajcie, bardzo proszę - odezwała się Dorte. - Rozstawiliśmy długi stół, żebyśmy się wszyscy zmieścili. Elizabeth przecisnęła się pomiędzy krzesłami i usadowiła się obok Kristiana. Dorte gawędziła wesoło, krzątając się pomiędzy kuchnią a salonem. Mathilde i Sofie pomagały jej
wnosić półmiski i talerze ze świątecznym ciastem, naleśnikami, chlebem, masłem, wędliną, a także miski z leguminą i deserem z bagiennych malin. Na stole, przykrytym śnieżnobiałym lnianym obrusem, stały delikatne porcelanowe filiżanki, które wyjmowano tylko od święta. Oby tylko dzieci nic nie rozlały, pomyślała Elizabeth, zerkając na Williama. Synek siedział grzecznie obok niej wyprostowany jak generał i rozglądał się wokół swymi dużymi ciemnymi oczętami. Przed wyjazdem do Heimly Kristian pokropił go męską wodą toaletową, z czego chłopiec był bardzo dumny. Na szczęście zapach zdążył już wywietrzeć. W rogu salonu stała choinka ustrojona rożkami, ciastkami i papierowymi figurkami. Na tę okazję też zapalono wszystkie białe świeczki na drzewku. W salonie zapanował wesoły gwar. Zewsząd dochodziły odgłosy rozmów. Kristian, który usadowił się obok Jakoba, dowcipkował, a siedzącej naprzeciwko Elen buzia się wprost nie zamykała. Co chwila kładła dłoń na ramieniu Amunda, którego miała po prawej stronie, i wybuchała perlistym śmiechem. Elizabeth przypomniało się, jak spotkała ją po raz pierwszy. Dziewczyna powiedziała jej wówczas, że pochodzi z rodziny, w której bliskość jest zupełnie naturalna i nikt nie wstydzi się okazywać czułości. Pewnie więc Olavowi nie przeszkadza to, że jego żona jest taka wylewna wobec ich wspólnego przyjaciela ze studiów. Przecież znają się od dawna. Puste miejsce obok Marii zajął niebawem Olav. Uśmiechnęła się promiennie, gdy ją zagadnął. - Czy Olav i Maria się kochają? - szepnął do niej William, który także spojrzał w tamtą stronę. - Nie, coś ty, głuptasie, nie wolno tak mówić - ofuknęła go Elizabeth. -Bądź grzeczny, to dostaniesz zaraz ciasto. Popatrz, jak Kathinka ładnie siedzi. - E, ona jest mała i nic nie rozumie. - Proszę bardzo, częstujcie się! - głos Dorte przedarł się przez gwar rozmów. Jakob podniósł się, obciągnął kamizelkę, po czym postukał łyżeczką w filiżankę. Goście umilkli i przy stole zrobiło się cicho. - Chciałbym wam przede wszystkim podziękować za to, że zechcieliście wybrać się dziś do nas - zaczął. -Niestety, Indianne z Torsteinem nie mogli przybyć, pojechali bowiem na święta do jego rodziny. Prosili jednak, by was wszystkich pozdrowić i życzyć wam zdrowia i wszelkiej pomyślności. Mam nadzieję, że wszystko wam będzie smakować, trunki zaszumią w głowach i wspólnie spędzimy prawdziwie miłe chwile. Dorte tak się cieszyła na wasz przyjazd i tak się starała, by wszystko przygotować, że przez ostatnie dni zupełnie nie dało się z nią porozmawiać. Salwa śmiechu wywołała rumieniec na twarzy Dorte.
- W takim razie, wasze zdrowie! - wzniósł toast Jakob, chwytając kieliszek. Dopiero wówczas Elizabeth zauważyła, że kobietom nalano likieru, a mężczyznom koniaku. Wychyliła łyczek. Słodki mocny trunek przyjemnie rozgrzewał przełyk. - Dobry? - spytał Kristian, pochylając się w jej stronę. - Wspaniały - odpowiedziała z uśmiechem, i poklepała go po udzie. -Wiesz... przy okazji... - urwała. - Tak? - popatrzył na nią pytająco. - Nie, nic takiego. - Ależ powiedz. - Nie wydaje ci się, ze Elen zachowuje się trochę dziwnie? Nie, nie patrz od razu w tamtą stronę, głuptasie! Cofnął natychmiast wzrok i spytał: - A co właściwie wydaje ci się takie dziwne? - Przykleiła się do tego Amunda, a Marię całkiem ignoruje. Sądziłam, że się przyjaźnią. - Och kobiety! Kto je zrozumie? - rzucił rozbawiony Kristian. - Au, nie szczyp mnie! - No to uważaj! Nie żartuj sobie ze mnie, gdy mówię poważnie. Zaśmiał się cicho i wyprostował, po czym, na pozór obojętnie, prześliznął wzrokiem po biesiadnikach i rzekł do Elizabeth: - Nie, oni się po prostu przyjaźnią. Nie zamartwiaj się niepotrzebnie! Odpręż się i dobrze się baw! Posmakowała kawy, a ponieważ była jeszcze zbyt gorąca, odstawiła filiżankę i odpowiedziała: - Z pewnością masz rację. To tylko przyjaźń. Kristian wydawał się zadowolony, że żona nie kwestionuje jego słów, tymczasem ona miała nadal wątpliwości. Dobrze wiedziała, jakie potrafią być kobiety. Zresztą już na weselu Olava i Elen, znalazł się ktoś, kto twierdził, że Elen udaje inną, niż jest w rzeczywistości. Może to prawda? Zastanawiała się, czy nie porozmawiać o tym z Marią, ale szybko porzuciła ten pomysł. Wątpliwe, by siostra coś jej powiedziała, o ile sama nie zechce się zwierzyć. Po jakimś czasie wspólnego biesiadowania dzieci zrobiły się niecierpliwe i po kolei zsuwały się z krzeseł. Dorte uśmiechała się wyrozumiale, mówiąc że dzieci są dziećmi i mają prawo się ruszać. Kazała zdmuchnąć świeczki na choince, by żadne się nie poparzyło, a jeśli posmakują przysmaków zawieszonych na drzewku, to przecież nic nie szkodzi, stwierdziła. Sofie natychmiast się zadeklarowała, że przypilnuje maluchy, co ich mamy przyjęły z wdzięcznością. Dzięki temu mogły sobie spokojnie pogawędzić.
Gdy mężczyźni wstali od stołu, by rozprostować nogi, a Jakob poszedł zapalić fajkę, kobiety szybko uprzątnęły stół, pozostawiając jedynie ciasto, a także karafki z koniakiem i likierem. Zagotowały też świeżej kawy. - Może znalazłabyś chwilę, by przejść się ze mną na cypel? - Sofie zagadnęła Marię. - Niebawem przeprowadzi się tam Daniel. I ja też -dodała, bawiąc się guzikiem przy bluzce. - Właściwie jesteśmy już po słowie, choć jeszcze się oficjalnie nie zaręczyliśmy. - Gratuluję - ucieszyła się Maria i wycałowała dziewczynę. - Bardzo chętnie się z tobą przejdę. Dawno już nie byłam na cyplu. A wiesz, że mieszkałam tam jakiś czas, kiedy moja mama zachorowała, a Elizabeth pracowała w Dalsrud? - Naprawdę? - zdziwiła się Sofie. - Opowiesz mi o tym? Maria pokiwała głową. Usadowiły się na sofie i pogrążyły w rozmowie. Dorte tymczasem zerknęła na Ane i zagadnęła: - Jak tam przygotowania do wesela? - Dobrze. Chociaż tyle jest jeszcze do zrobienia! Muszę zgromadzić w skrzyni wyprawnej wszystkie potrzebne rzeczy. Ale z drugiej strony jest to miłe. Akurat teraz haftuję monogramy na powłoczkach poduszek. - Szkoda, że nie ma dziś z nami Indianne - westchnęła Dorte i wytarła ręce w ręcznik. - Miałybyście z pewnością o czym porozmawiać. Przecież ona dopiero co wyszła za mąż. Elizabeth zauważyła Elen, która przechodziła obok, kołysząc biodrami. Wykorzystała więc okazję, by ją zagadnąć. - Co u ciebie słychać? - zapytała i poufale chwyciwszy ją pod ramię, odciągnęła młodą kobietę na bok, by nikt ich nie słyszał. - Dziękuję, znakomicie - odparła Elen z uśmiechem. - Masz śliczną bluzkę. - Dziękuję, jest nowa. Materiał przysłała mi przyjaciółka, która mieszka na południu kraju. Tym razem słyszała, zauważyła Elizabeth i rzuciła lekko: - Powiedz, widziałaś te piękne tkaniny, które ostatnio pojawiły się w sklepie u Marii? Twarz Elen stężała, ale, zwilżywszy wargi, dziewczyna odpowiedziała po chwili: - Nie, już dość dawno nie byłam w Storvka. - Dlaczego? - Jakoś tak się złożyło. Tyle mieliśmy tu pracy. Elizabeth uniosła brew i nie spuszczając wzroku z Elen, dodała: - Słyszałam, że bardzo lubisz czytać. Powinnaś koniecznie wybrać się do sklepu teraz, gdy Maria zaczęła wypożyczać książki. Podobno wypożyczalnia cieszy się dużą
popularnością. - Ach tak? - rzuciła obojętnie Elen i rozejrzała się wokół, jakby szukała pretekstu, by się uwolnić od towarzystwa Elizabeth. - Coś cię dręczy, Elen? - Słucham? Nie, dlaczego tak sądzisz? - Takie odniosłam wrażenie. Pewnie trochę cię nudzi rozmowa ze mną? - Ależ skąd! Szukałam tylko A... Urwała, a na jej twarzy pojawiły się czerwone plamy. - Wygląda na to, że ty i Amund jesteście bardzo dobrymi przyjaciółmi - stwierdziła Elizabeth, patrząc na nią badawczo. Czoło Elen pokryło się kropelkami potu, jednak dziewczyna napotkała jej spojrzenie i odparła surowo: - Tak samo jak Maria i Olav. Elizabeth nie zdążyła odpowiedzieć, bowiem do salonu weszli mężczyźni, wpuszczając chłodny zimowy powiew, a Elen pośpiesznie się oddaliła. Nie ruszając się z miejsca, popatrzyła na smukłą sylwetkę młodej kobiety, która przemknęła pomiędzy gośćmi i zniknęła. Maria słuchała z zainteresowaniem opowieści Sofie. Dziewczyna wydawała się bystra, a przy okazji mądra i rozsądna. Nie porażała wprawdzie urodą: włosy w nieokreślonym spłowiałym kolorze, zwykłe niebieskie oczy i sylwetka nie wyróżniały jej z tłumu. Dopiero gdy zabierała głos, zwracała na siebie uwagę i chciało jej się słuchać. Szczerze opowiedziała o tym, co ją łączy z Danielem. Jak się świetnie rozumieją i mają wspólne zainteresowania. Naturalnie, Daniela nie ciekawią domowe obowiązki, ale ona na przykład chętnie wypływa z nim łodzią i nie przeraża jej nawet to, że czasem trzeba coś dźwignąć. Maria uśmiechała się zaciekawiona. Wygląda na to, że tym dwojgu naprawdę jest ze sobą dobrze. W końcu Sofie przerwała i przeprosiła na chwilę. - Muszę wyjść za potrzebą, zaraz wracam. Posiedzisz tu? Maria pokiwała głową. Kristine przydreptała do niej i wspięła się jej na kolana. Maria pogłaskała córeczkę po głowie i poprawiła kołnierzyk sukienki. - Chce ci się pić? - zapytała. Kristine pokręciła główką i zaraz chciała zejść, bo to, co robiły inne dzieci wydało jej się o wiele ciekawsze. Gdy otworzyły się drzwi wejściowe, usłyszała charakterystyczny śmiech Olava, głośny i radosny. Co się wydarzyło między małżonkami po wizycie Elen w Storvika? -zastanawiała się. Ciekawe, czy żona coś mu wyznała? A jeśli tak, to czy się pogodzili? O tym, że Elen nadal żywi do niej urazę, Maria przekonała się na własnej skórze. Za
każdym razem, gdy Elen ostentacyjnie ją ignorowała, sprawiało jej to straszną przykrość i czuła palący wstyd. Równocześnie jednak uważała, że Elen nie ma powodu, by posuwać się do tak drastycznej niechęci, zwłaszcza w obecności innych. Chyba że Olav opowiedział jej prawdę... Wróciwszy do salonu, Sofie zapytała: - Nie przeszłabyś się teraz ze mną na cypel, żeby zobaczyć, jak tam wygląda? Na pewno zdążymy wrócić, nim podany zostanie następny posiłek. Rozmawiałam już z Dorte. Chodź! Maria, patrząc na Sofie, której oczy błyszczały z ożywienia, odezwała się ze śmiechem: - Chyba nie mam wyjścia. - Oczywiście, że możecie się przejść na cypel - orzekła Dorte, z pęku kluczy na pasku zdejmując jeden. - Kristine zostanie tu z nami. Tylko ubierzcie się ciepło! - zawołała za nimi. - I weźcie lampę, bo robi się ciemno. Minęły na schodach rozmawiających z ożywieniem mężczyzn, a Jakob, pykając z fajki, zapytał: - A dokąd to się wybieracie? - Na cypel - odparła z uśmiechem Sofie. - Chcę pokazać Marii chatę. Maria nie dosłyszała, co odpowiedział Jakob, bo odgłos tupania, wracających do środka mężczyzn, zagłuszył słowa. Obawiała się, że w chacie na cyplu może im być trochę zimno, ale podążyła za roześmianą dziewczyną. Śnieg chrzęścił im pod stopami, a z ust, przy wydychaniu powietrza, wydobywały się obłoczki pary. - Kiedy byłam mała, podczas mrozów udawałam, że palę papierosy -zaśmiała się Sofie i pokazując, jak trzyma na niby fajkę, wypuściła powietrze z płuc. Maria także się roześmiała i wzięła ją pod ramię. Od razu zrobiło im się cieplej. Na cypel nie było daleko, wkrótce więc dotarły na miejsce. Maria zadrżała, gdy weszły do chaty, bo temperatura w środku nie różniła się prawie od tej na zewnątrz, a gdy Sofie uniosła nieco lampę, dostrzegła szron na ścianach. W kuchni na stole Sofie odstawiła lampę i rozłożywszy ręce, zapytała: - Czyż nie jest tu ładnie? Maria przytaknęła i, rozglądając się dokoła, odpowiedziała: - Pamiętam, jak krótko po śmierci mamy przyprowadziła mnie tu Elizabeth. Siedziałam tam w kąciku i bawiłam się lalkami. - Uśmiechnęła się do wspomnień. - Jedna lalka pytała drugiej, gdzie jest jej mama, a ta odpowiedziała, że leży w szopie na łodzie, ale zaraz przyfruną po nią anioły. - Musiało ci być ciężko. Stracić mamę w tak młodym wieku... - odezwała się Sofie z
powagą. Maria nie od razu jej odpowiedziała. - Elizabeth mi ją zastąpiła. Kiedy była na posadzie w Dalsrud, a mama zachorowała, mieszkałam tu, u Dorte. Tata bardzo się obawiał, bym się nie zaraziła. - I tu urodził się też Daniel - dodała Sofie. W kuchni na podłodze. Dorte mi opowiadała. - To prawda. Elizabeth przyjmowała poród. A teraz będziecie mieszkać tu wy dwoje... Sofie zakręciła się, a jej spódnica rozłożyła się niczym wachlarz. - Tak, czy to nie wspaniale! Zapewne najpierw wprowadzi się tu Daniel, a ja dopiero po ślubie. - Uśmiechnęła się w blasku lampy. - Zaczęłam już zbierać wyprawę. Teraz właśnie szyję obrus na stół kuchenny, a potem uszyję firanki. Prawda, że będzie tu ładnie? - Z pewnością - odparła jej z uśmiechem Maria. - Weź pod uwagę to, że Dorte was z pewnością także wyposaży. - Tak, ale przyjemnie zrobić coś samemu. - To prawda - odparła i zamilkła na chwilę. - Wracamy? Robi się chłodno. Sofie pozamykała dokładnie chatę i ruszyły w drogę powrotną. Niebo usiane było gwiazdami. Lampa kołysała się przy każdym kroku Sofie. - Uważaj, żeby nie zgasła - upomniała ją Maria. - A co, boisz się ciemności? - Nie, a ty? - Też nie. Obawiać się raczej należy żywych ludzi i to za dnia. Maria popatrzyła zdumiona na Sofie, która zatrzymała się i wyjaśniła: - Mama zaszła w ciążę z gospodarzem, u którego pracowała. On zrzucił winę na biedaka przezywanego Głupim Frantzem, ale to nie Frantz wziął ją gwałtem. Na takich ludzi jak ten bogaty gospodarz trzeba uważać i ich się wystrzegać. - Kto ci o tym opowiedział? - Mama. Wypytałam ją o wszystko wiele lat temu. Powiedziałam, że chcę znać prawdę. Dzieciaki w szkole słyszały o tym pewnie od swych rodziców i próbowały mi dokuczać. Ponieważ wiedziałam o wszystkim, potrafiłam się im odciąć. W końcu przestały się mnie czepiać. Wiesz, każdy człowiek ukrywa coś, co wolałby, żeby nie wyszło na jaw. Sofie ruszyła, a Maria podążyła za nią. - Sprytna jesteś, Sofie. Kiedy mnie dzieciaki dokuczały w szkole, spuszczałam im lanie. - Naprawdę? - roześmiała się dziewczyna. - Tak, za siebie i za Ane. Powiedz mi jednak, Sofie, nie wolałaś wymyślić jakiejś
historii o swym ojcu? - Nie - odparła stanowczo dziewczyna. - Prawda i tak zawsze kiedyś wyjdzie na jaw. - Pewnie tak - mruknęła Maria, czując bolesny skurcz w żołądku. Kiedy dotarły na dziedziniec dworu, Maria uznała, że musi zahaczyć o wygódkę, zwróciła się więc do Sofie: - Wejdź już do domu, a ja zaraz przyjdę. Dziewczyna, pokiwawszy głową, zniknęła w drzwiach. Do wygódki prowadziła wąska ścieżka. Maria uniosła spódnicę, by przejść przez wysoką pryzmę i stąpała po śladach, by nie nasypał jej się do butów śnieg. W uszach dźwięczały jej słowa Sofie: - Prawda i tak zawsze wyjdzie na jaw. Mathilde bardzo jej zaimponowała. Wykazała się niezwykłą odwagą, opowiadając córce o tak bolesnym zdarzeniu. Sama też zamierzała opowiedzieć Kristine prawdę o jej pochodzeniu, ale dopiero gdy córeczka dorośnie i będzie w stanie to zrozumieć. Maria zatrzymała się gwałtownie. Z wygódki dolatywały jakieś odgłosy. Ktoś jest w środku, pomyślała i zamierzała się wycofać, ale wówczas usłyszała wyraźniej jęki i westchnienia, które raczej nie były spowodowane bólem brzucha... Zarumieniła się po cebulki włosów. Co za bezwstydność! Jak można się tak zachowywać w gościach? Zmarszczyła czoło, zastanawiając się, kto to może być? Jens i Lina? Elizabeth i Kristian? O, nie! Nie zamierza być świadkiem czegoś takiego. Odwróciła się i już chciała odejść, gdy nagle doleciały ją słowa: - Och tak, Amund, jeszcze! Maria zastygła w bezruchu. Nie miała już żadnych wątpliwości, że w środku jest Elen z Amundem i... Zrobiło jej się najpierw gorąco, a potem zimno. Zaraz jednak zebrała fałdy spódnicy ruszyła biegiem za oborę. Ukucnęła i załatwiła się, po czym zasypała śniegiem ślady i pośpiesznie skierowała się do budynku mieszkalnego. Chciała zdążyć wrócić przed tamtymi, którzy zabawiali się w wygódce. Z drugiej strony może przydałaby im się taka nauczka, gdyby natknęli się na nią po drodze. Ciekawe, co by powiedzieli? Jakiego udzieliliby jej wyjaśnienia. Po chwili uświadomiła sobie, że przecież sama zachowała się niemal tak samo wtedy, gdy wypiła zbyt dużo wina. Czy Elen kocha Amunda, tak jak ja kocham Olava? Tak czy inaczej, nie jest to żadne wytłumaczenie, pomyślała w następnej chwili. Otrzepała na schodach śnieg z ubrania. Dorte usłyszała ją i otworzyła drzwi. - O, to ty! Nie widziałaś czasem Elen i Amunda? Maria poczuła, że się czerwieni, musiała się więc odwrócić. - Nie, a gdzie mieliby być?
- Nie wiem. Nagle gdzieś przepadli. Pewnie za chwilę wrócą. W tej samej chwili otworzyły się drzwi wejściowe i wszedł Amund. Trochę się speszył, zauważywszy, że w korytarzu ktoś jest. - Nie widziałeś Elen? - zapytała Dorte. - Elen? Nie... - zająknął się, umykając wzrokiem. -Może jest w wygódce. Dorte skinęła głową i już chciała zamknąć drzwi, gdy nagle znieruchomiała i spojrzawszy na niego, zapytała: - A ty gdzie byłeś? - Zgrzałem się, więc wyszedłem się trochę przewietrzyć. Maria popatrzyła na niego przeciągle, po czym odwróciła wzrok i weszła do izby razem z Dorte. Mogłaby oczywiście poczekać, aż wróci Elen, trochę im utrudnić, patrzeć, jak się rumienią i tłumaczą, ale nie miała siły. Zawładnęła nią lawina myśli i uczuć. Zdawała sobie sprawę, że nie jest tą, która by mogła pierwsza rzucić kamieniem. A jednak nie omieszka porozmawiać z Elen, gdy tylko nadarzy się okazja. Długi stół znów uginał się pod obfitym jadłem. Tym razem podano: chleb, podpłomyki, śmietanę, suszone mięso w najróżniejszych odmianach. No i oczywiście piwo własnego wyrobu. Dzieci mogły wybrać sok albo mleko. Jakob wygłosił jeszcze spontanicznie jedną mowę. Dało się wyczuć, że nie przygotował jej wcześniej. Jeszcze raz podziękował gościom za przybycie i prosił, by posilali się do syta. W końcu święta są raz do roku, rzekł. Skąd można wiedzieć, czy za rok znów się spotkamy. Przy stole Maria, która siedziała prawie naprzeciwko Elen, wielokrotnie próbowała uchwycić jej spojrzenie, ale żona Olava skutecznie unikała jej wzroku. W końcu Maria dała za wygraną. Zresztą przy gościach i tak nie mogła z nią otwarcie porozmawiać. Olav tryskał humorem, a Amund rozmawiał i śmiał się, jakby nic się nie stało. Jak mógł zrobić coś takiego swojemu przyjacielowi, który zaprosił go do domu, by spędził święta wraz z jego rodziną? Naszła ją przemożna ochota, by mu to wykrzyczeć prosto w twarz. Nie wstyd ci? - chętnie by go zapytała. Sama strasznie się wstydziła tego, co zaszło między nią a Olavem. Po tym zdarzeniu całkiem zamknęła się w sobie i długo unikała ludzi. Przytłoczona brzemieniem grzechu, nie miała odwagi modlić się do Boga o wybaczenie. Elen i Amund najwyraźniej nie mieli takich problemów. Widząc, że Kristine trze oczy ze zmęczenia i nie chce zejść jej z kolan, nachyliła się do Dorte i zapytała: - Mogłabym gdzieś położyć małą? - Ależ oczywiście, moja droga! Łóżeczko dziecinne nadal stoi w tym pokoju, w