MEG CABOT
GWIAZDKOWY PREZENT
PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 6 i ½
Tytuł oryginału
TYTUŁ ORYGINAŁU THE PRINCESS PRESENT
- Trudno było dziś być księżniczką - powiedziała. - Trudniej niż zwykłe.
Mała księżniczka
Frances Hodgson Burnett
Wtorek, 22 grudnia, południe,
książęca sypialnia w Genowii
O mój Boże, oni przyjeżdżają! Tutaj! Przyjeżdżają! Będą tutaj jutro!
Dlaczego jestem jedyną osobą, którą to obchodzi? Grandmčre tylko spojrzała na mnie
znad swojego soku cytrynowego z ciepłą wodą i powiedziała do naszego kamerdynera
Antoine'a:
- Proszę przygotować błękitno - złote skrzydło.
I to by było na tyle.
Jest tak pochłonięta planowaniem Balu Gwiazdkowego (królewskie rody z całego
świata zjadą się na ten bal do Genowii), że nie może myśleć o niczym innym. Nie żeby
ktokolwiek inny z moich krewnych przejmował się tym balem. Tata zapytał nawet, czy nie
moglibyśmy raz dla odmiany spędzić świąt spokojnie, w gronie rodziny.
Grandmčre przeszyła go spojrzeniem ostrym jak sztylet i odezwała się, sortując
wszystkie odpowiedzi na zaproszenia, które dostała z pocztą:
- No cóż, jeśli książę Nikolaois z Grecji sądzi, że może do nas przyjechać ze swoim
kucykiem do gry w polo, to się grubo myli.
Tata tylko westchnął i wrócił do lektury „Wall Street Journal”.
Mówię wam, coś z tą rodziną jest nie tak.
- To wszystko! - zawołałam. - Przyszły książę Michael Moscovitz Renaldo przyjeżdża
jutro ze swoją pierwszą w życiu wizytą do kraju, którym kiedyś będzie pomagał rządzić, a ty
mówisz tylko: „Antoine, proszę przygotować błękitno - złote skrzydło”?
Na co tata uniósł głowę znad gazety.
- Zaręczyliście się, wy dwoje? - Między jego brwiami pojawiła się taka totalnie
głęboka zmarszczka. Zabawne, nigdy przedtem jej nie zauważyłam. Gdybym wetknęła w nią
drobną monetę, na pewno z ust wyskoczyłoby mu opakowanie gumy do żucia. - A kiedy to
się stało?
Niestety, byłam zmuszona przyznać, że Michael jeszcze mi się nie oświadczył.
Ale jestem pewna, że to wreszcie nastąpi, bo miłość, jaka łączy Michaela i mnie, nie
zna przeszkód - nieważne, co sobie wyobrażają różne wytwórnie filmowe kręcące wszystkie
te filmy rzekomo oparte na moim życiu.
- Aha - powiedział tata. I stracił zainteresowanie tematem. Zmarszczka zupełnie
znikła. Właściwie cała jego głowa znów znikła za gazetą.
- Amelio, świeżo ścięte kwiaty zostaną ustawione we wszystkich pokojach w błękitno
- złotym skrzydle - powiedziała Grandmčre, stukając w skorupkę swojego jajka na miękko
krawędzią srebrnej łyżeczki. - Czego więcej chcesz? Gali na cześć tego młodego człowieka?
Jakbyśmy jeszcze nie mieli dość zmartwień w związku z Balem Gwiazdkowym. Dlaczego
upierasz się, żeby się zamartwiać takimi drobiazgami?
Drobiazgami? Pierwsza wizyta Michaela i Lilly w Genowii to drobiazg? To znaczy, ja
rozumiem, że oni przylatują tu tylko na tydzień... Zaledwie siedem dni... Tylko sto
sześćdziesiąt osiem godzin...
Ale spróbuję myśleć pozytywnie, jak zaleca doktor Phil.
- Tydzień to niewiele czasu, żeby nacieszyć się wszystkimi niesamowitymi widokami,
jakie oferuje ten kraj.
Tylko tyle miała do powiedzenia zgromadzonym przy śniadaniu Filomena, najnowsza
dziewczyna mojego taty. I pewnie mieliśmy się nie zorientować, że usiłuje mu się w ten
sposób podlizać. No wiecie, że niby aż tak podoba jej się Genowia. Jakby liczyła na to, że w
rewanżu tata rzuci gazetę i zawoła: „Filomeno, światło mego życia, bądź moją na zawsze!”
Nieważne.
Nie żebym nie popierała w pełni prawa każdej kobiety do wykorzystania wszystkich
danych jej przez stwórcę atutów w celu zmuszenia jakiegoś księcia do oświadczyn albo
zrobienia kariery, która opiera się na lataniu po wybiegu w stringach i z parą skrzydeł
przyczepionych do ramiączek stanika.
Ja tylko, wiecie, mam nadzieję, że ona część dochodów lokuje w jakimś porządnym
banku albo w funduszu emerytalnym.
Grandmčre zignorowała Filomenę. Tak się zwykle zachowuje wobec dziewczyn
mojego taty.
- Musisz pamiętać i poprosić Antoine'a, żeby przygotował jakiś smoking dla tego
twojego młodego człowieka - dodała. - Nie chcę, żeby pojawił się na balu w bojówkach. I
powiedz Lilly, że oczekuję, iż pozbędzie się tych wszystkich okropnych bransoletek
przyjaźni, które nosi. Znoszone, złachmanione śmieci: oto, co o nich sądzę. Nie życzę sobie,
żeby hrabina Trevanni wzięła najlepszą przyjaciółkę mojej wnuczki za bezdomną.
Podczas całej tej przemowy Rommel, bezwłosy miniaturowy pudel Grandmčre,
totalnie wytrzeszczał oczka, z wielką nadzieją, że upadnie mu jakiś okruch tosta, na którym
rozsmarowywała ugotowaną na miękko jajową breję. Bo Rommel jest teraz na diecie i wolno
mu jadać wyłącznie specjalnie przyrządzone psie jedzenie. To dlatego, że nadworny
weterynarz zdiagnozował u niego niedawno zespół jelita drażliwego. Najwyraźniej ten zespół
jest wywołany antydepresantami, które Rommel zażywa na swoje zaburzenie obsesyjno -
kompulsywne, które objawia się tym, że wylizuje sobie do gołej skóry całą sierść.
- A rodzice twoich przyjaciół nie mają nic przeciwko temu, że ich dzieci spędzą święta
poza domem? - zapytała słodziutko Filomena.
- Nie - wyjaśniłam jej, mówiąc powoli, bo ona jest Dunką. I modelką. -
Moscovitzowie nie obchodzą Bożego Narodzenia. Są żydami.
- Ale przylatują do Genowii książęcym odrzutowcem? - spytała Filomena, unosząc
swoje idealnie wydepilowane brwi. Bo żeby przyjechać do pałacu, ona musiała pofatygować
się samolotem rejsowym - wprawdzie klasą biznes, ale zawsze - i to właśnie dlatego, że
odrzutowiec został wysłany po Michaela i Lilly.
- Niektórzy ludzie - odezwał się mój tata zza gazety - odmówili spędzenia świąt w Ge-
nowii (pod pretekstem, że ominie ich pierwsza Gwiazdka młodszego rodzeństwa), o ile nie
zostaną spełnione pewne warunki.
Filomena zrobiła niepewną minę, bo najwyraźniej nie pojęła, że tata mówi o mnie i o
awanturze, w której wyniku zmusiłam go, żeby wysłał odrzutowiec po Michaela i Lilly.
- Ależ to straszne - powiedziała Filomena z tym swoim duńskim akcentem. - Kto by
wolał zostać na święta w Ameryce, zamiast przyjechać do tego pięknego kraju?
Jak mam znosić te antyamerykańskie aluzje, których muszę się nasłuchać w tej części
świata. Czasami po prostu krew mi się od tego gotuje.
Ale nieważne.
Oni przyjeżdżają! Będą tu już za dwadzieścia cztery godziny! Muszę się zabrać do
roboty, jeśli mam zdążyć ze wszystkim przed ich przylotem.
LISTA RZECZY DO ZROBIENIA
1. Przypilnować, żeby Michael dostał Książęcą Sypialnię - pamięci księcia Guillaume'a,
tę z panoramicznym widokiem na Zatokę Genowiańską - i wcale nie tylko dlatego, że
jej balkon i mój się łączą, więc moglibyśmy wymykać się wieczorami i oglądać
wschód księżyca, trzymając się w ramionach. Michael! Moja miłość! To już całe trzy
dni, odkąd widziałam go po raz ostatni!
2. Kazać Antoine'owi zanieść dobre mydło dla gości do ich pokojów, a nie to paskudne,
robione na genowiańskiej oliwie z oliwek, z odciskiem książęcego herbu, które w
ogóle się nie pieni.
3. Upewnić się, że w pałacowej kuchni będą mieli ketchup Heinza, bo to jedyny, jaki lubi
Lilly.
4. Zadbać, żeby we wszystkich pokojach był dostęp do telewizji satelitarnej!
5. Sprawdzić, co się właściwie dzieje z moimi włosami.
6. Zadbać, żeby w pokojach leżały ambitne pisma, takie jak „New Yorker” i „Time”, a
nie wyłącznie „US Weekly” i „Cosmo Girl”. Nie chcę, żeby Michael pomyślał sobie,
że obchodzą mnie wyłącznie sławni ludzie i własny wygląd!
7. Paski wybielające do zębów Crest. Kupić. Używać.
8. Skórki przy paznokciach. Totalnie je zapuściłam. A teraz wyglądają okropnie i są
pozadzierane. A to wszystko dlatego, że nie widziałam swojego chłopaka całe trzy dni.
9. Paznokcie u nóg! Obciąć je! Zaczynam wyglądać jak małpka rezus.
10. Jeszcze raz przejrzeć listę gwiazdkowych prezentów:
Tata: Prenumerata „Golf Digest”. Załatwione.
Grandmère: Atłasowe, pikowane wieszaki do ubrań, jak zwykle. Sama powiedziała, że żadna
księżna nigdy nie ma ich zbyt wiele. Załatwione.
Filomena: Co nowoczesna księżniczka powinna kupić najnowszej lasce swojego taty? Wymy-
śliłam wegański balsam do ust Pussy Pucker Pots, żeby przynajmniej tata nie
spożywał szkodliwych produktów ubocznych pochodzenia zwierzęcego za każdym
razem, kiedy się z nią całuje. Załatwione.
Mama: Spodnie do jogi. Nie żeby mama ćwiczyła jogę. Ale na tym etapie swojej walki z
nadwagą po ciąży uwielbia wszystko, co ma elastyczną talię. Załatwione.
Pan G.: Słuchawki Bose, żebyśmy nie musieli słuchać jego AC/DC. Załatwione.
Rocky: Video Baby Mozart, ponieważ badania naukowe sugerują, że istnieje związek między
słuchaniem Mozarta a rozwojem umiejętności postrzegania przestrzennego i ogólnej
inteligencji, a ja nie chcę, żeby Rocky cierpiał w taki sposób jak ja, kiedy zacznie się
uczyć geometrii. Załatwione.
Gruby Louie: Kocimiętka w skarpetce. On nie jest zbyt wybredny. Załatwione.
Lars: Odnowić prenumeratę „Guns & Ammo”. Załatwione.
Tina: Podręcznik pisania romansów i znajdowania wydawcy. Załatwione.
Ling Su: Pędzle malarskie... nie ze zwierzęcej sierści. Załatwione.
Shameeka: Wszystkie odcinki The O.C. Nagrywałam je dla niej w tajemnicy, bo nie pozwa-
lają jej oglądać tego serialu. Załatwione.
Boris: Egzemplarz Gejowskiego poradnika dla heteryka - Jak się lepiej ubierać. Załatwione.
Lilly: Egzemplarz Jestem taka cudowna, dlaczego nadal nie mam chłopaka? Dziesięć
wskazówek, które raz na zawsze odmienia twoje życie miłosne. Bardzo trudno jest
wymyślić jakiś prezent dla Michaela i Lilly, bo oni obchodzą święto Chanuka, a to
oznacza po jednym prezencie na każdy z ośmiu wieczorów. My za to musimy mieć
fart, żeby dostać jednego dnia aż osiem prezentów. I chociaż Lilly twierdzi, że
prezenty, jakie dostaje, to w większości bielizna czy skarpetki, nie mogę przestać
myśleć, że żydowskim dzieciakom trafiły się o wiele fajniejsze święta niż nam.
Chociaż Lilly mówi, że to mordęga spróbować znaleźć osiem prezentów dla jej ojca,
bo ile krawatów i/lub prenumerat czasopism możesz dać jednej osobie?
Pavlov i Rommel: Zabawki do gryzienia z surowej skóry. Załatwione.
Michael: Tu miałam prawdziwy zgryz. Muszę dać Michaelowi coś naprawdę totalnie fajnego
na tę Gwiazdkę, bo prezent, który mu dałam z okazji Chanuki, był po prostu bez-
nadziejny. Sama chciałam mieć Dance Dance Revolution Party na Playstation 2, więc
po prostu założyłam, że on też chciałby to mieć. No cóż, okej, wiedziałam, że tak
naprawdę on wcale tego nie chce, ale stwierdziłam, że kiedy raz już zobaczy, jakie to
superowe, to też mu się spodoba. Ale widzę, że nigdy go nie używa, chyba że mam do
niego przyjść, bo mata na podłogę leży zawsze zwinięta dokładnie tak, jak j?
zwinęłam ostatnim razem.
Dlatego teraz muszę wymyślić jakiś świetny prezent gwiazdkowy, żeby mu
zrekompensować tę wpadkę z okazji Chanuki. Mam zamiar dać mu oryginalny, jednostronny,
klasyczny plakat z Gwiezdnych Wojen George'a Lucasa z 1977 roku, o wymiarach
siedemdziesiąt na sto centymetrów, w niemal idealnym stanie, według sprzedawcy na eBay,
od którego usiłuję go kupić. Będzie się bardzo ładnie prezentował w pokoju Michaela w
akademiku. Cena wynosi na razie dwadzieścia trzy dolary siedemdziesiąt dwa centy, ale do
końca aukcji zostały dwa dni. Wpisałam pięćdziesiąt dolarów jako górną licytowaną kwotę.
Lepiej, żeby nikt nie przebił mojej oferty, bo zbankrutuję. Musiałam sprzedać moją ukochaną
figurkę Fiesta Gilesa z Buffy - postrach wampirów, żeby uzbierać tyle kasy, żeby w ogóle
było mnie stać na ten prezent dla Michaela (a to bolało, bo poza figurką Military Xandra,
której mi brakowało, miałam komplet). Poza tym za Gilesa w tym jego sombrero dostałam
tylko dwadzieścia osiem dolarów, więc wygląda na to, że będę musiała naruszyć
oszczędności.
Ale nie ma sprawy. Michael jest totaaalnie tego wart.
Papeteria
JKW Amelii Renaldo
Drogi Antoine
Wiem, że jesteś zajęty szykowaniem błękitno - złotego skrzydła dla Moscovitzów,
którzy jutro przyjeżdżają. Pomyślałam tylko, że dam Ci znać o paru rzeczach, które
mógłbyś może umieścić w ich pokojach, żeby się tu czuli jak w domu.
Michael Moscovitz:
- teleskop (może być ten naprawdę duży z pałacowego planetarium)
- komputer Power Mac G5 z dwudziestocalowym monitorem Cinematic Display i
AirPort Extreme Base Station
- odtwarzacz CD i kompakt Flaming Lips: Yoshimi Battles the Pink Robots
Lilly Moscovitz:
- pojazd Segway Human Transporter
- egzemplarz systemu diagnozy Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego
DSM - IV
- odtwarzacz CD i kompakt Lash: The Beautiful and the Damned
Ponadto byłabym bardzo wdzięczna za umieszczenie w ich pokojach minilodówek z
zapasem yoo - hoo i precelków w czekoladzie na późnowieczorne przekąski.
JKW Mia Thermopolis
Wtorek, 22 grudnia, 11.00 wieczorem,
książęca sypialnia w Genowii
W pełni respektuję sprzeciw mojego taty wobec zakupu pojazdu Segway Human
Transporter dla Lilly. Ale nie musiał aż tak zrzędzić. Już totalnie usprawnili te transportery i
wcale nie są teraz wywrotne.
Poza tym uważam, że taki transporter bardzo by się przydawał do, na przykład,
przeglądów genowiańskich sił zbrojnych. Myślałam, że tata doceni moje wysiłki
wprowadzenia naszego pałacu w XXI stulecie. Ale chyba się pomyliłam.
I nie wiem, czemu Grandmčre narobiła tyle zamieszania nad moją listą gwiazdkowych
prezentów. Uważam, że wszystkie rzeczy, o jakie prosiłam, są całkowicie rozsądne:
LISTA ŻYCZEŃ MII THERMOPOLIS:
PREZENTY GWIAZDKOWE
1. Światowy pokój.
2. Uratować zagrożony gatunek żółwi morskich.
3. iPod i Power Book ze studolarowym abonamentem do internetowego sklepu
muzycznego iTunes.
4. Powszechny zakaz palenia w pomieszczeniach mieszkalnych.
5. TiVo.
6. Rozwiązanie problemu światowego głodu.
7. Figurka Military Xander z B - pw.
8. Pojazd Segway Human Transporter.
9. Likwidacja emisji spalin przyczyniających się do globalnego ocieplenia.
10. Ab Roller, żebym mogła wyglądać jak Britney Spears.
I co to niby za problem, chciałabym spytać? Przecież Ab Roller jest do kupienia na
kanale Home Shopping. A transportery Segway sprzedają na amazon.com!
Nieważne. Jakbym nie miała większych zmartwień. Oni tu będą już za dwanaście
godzin! Poszłam sprawdzić ich pokoje. Antoine nie zaniósł tam ani jednej rzeczy z tych, o
które go prosiłam. Zamiast egzemplarza DSM - IV położył w pokoju Lilly egzemplarz
Historii Genowii. A zamiast teleskopu zostawił w pokoju Michaela lornetkę. (Zabrałam ją
stamtąd. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebuję, to żeby Michael odkrył, iż niemieckie turystki na
genowiańskiej plaży lubią się opalać topless. Nie potrzebuję tego typu konkurencji!).
A w minilodówkach nie było wcale yoo - hoo, tylko orangina! Jakby oranżada
pasowała do precelków w czekoladzie! Wow! Można by pomyśleć, że Antoine nigdy w życiu
nie napił się oranżady, zagryzając potem Oreo. Tak obrzydliwe połączenie może pozostawić
trwałe ślady na kubkach smakowych człowieka.
Ale to jeszcze nie jest najgorsze. Najgorsze jest to, że dzisiaj przy kolacji ciocia
Simone wypytywała mnie, czy zatańczę na balu z księciem Williamem, a kiedy
powiedziałam, że nie, Grandmčre dostała szału. Przy Filomenie i tacie, księciu René i
Sebastianie (obaj przyjechali tu na święta), przy lokajach i przy wszystkich!!!
A potem przyłączyła się do niej ciocia Jean Marie i zaczęła mówić, że w tym morzu
jest wiele ryb i że nie powinnam się ograniczać w tak młodym wieku do jednego chłopaka, a
zwłaszcza kogoś, kto sam nie ma ani kropli królewskiej krwi. Nie wiem, co odbiło tym trzem
- to znaczy Grandmčre i jej siostrom. A ciotki mają przecież swój własny pałac, Miragnac, po
drugiej stronie ulicy. Dlaczego nigdy nie posiedzą u siebie w domu? Ja rozumiem, że
Grandmčre czuje się w obowiązku krzątać się po pałacu taty jako gospodyni, skoro nie ma tu
żadnej innej, ale...
O mój Boże, i jak ja mam się skoncentrować, kiedy z zewnątrz dochodzą takie
okropne hałasy? Rozumiem, że ludzie się cieszą, że święta już za pasem, ale mogliby mieć
tyle szacunku dla innych, żeby nie miauczeć pod balkonami ich książęcych sypialni...
Środa, 23 grudnia, 1.00 w nocy,
książęca sypialnia w Genowii
Jednak to nie pijani turyści narobili tyle hałasu pod moim balkonem. To była
przesłodka, mała czarno - biała koteczka! Dlaczego ludzie nie potrafią się lepiej opiekować
swoimi domowymi zwierzątkami? Przysięgam, była zagłodzona. Kiedy wracałam do pokoju,
nadal przeżuwała ten kilogram resztek homara Thermidor, którego wykradłam dla niej z
pałacowej kuchni. Ale już udało jej się wsunąć większość kawioru.
W każdym razie na czym to ja stanęłam?
Aha, no właśnie. Na mojej totalnie żenującej rodzinie. Przysięgam, jeśli ktokolwiek z
nich wspomni chociaż słowem o tym, że powinnam zatańczyć z księciem Williamem, kiedy
Michael tu będzie, urządzę im totalną powtórkę z Córki prezydenta.
Dziesięć godzin do ich przyjazdu! Muszę trochę się przespać, inaczej jutro będę miała
podpuchnięte oczy i na dodatek tego wielkiego pryszcza. Właśnie go przed chwilą
przyuważyłam na brodzie. Pacnęłam na niego sporo pasty do zębów z nadzieją, że do rana mi
zniknie.
Środa, 23 grudnia, południe,
książęca toaleta w Genowii
Już tu są!
Jejku, tak strasznie dziwnie było zobaczyć Michaela i Lilly w otoczeniu palm i z
morzem w tle. Wysiedli z limuzyny, mrugając oczami w tym jasnym, śródziemnomorskim
słońcu, i tak dalej, a ja podbiegłam do nich, wołając: „Witajcie w Genowii!” A oni popatrzyli
na uzbrojoną książęcą straż na warcie przy wjeździe do pałacu i na tych wszystkich turystów,
którzy się zgromadzili przy bramie, którą właśnie przejechali, i robili zdjęcia, i nawoływali:
„O, tam jest! Księżniczka Genowii! Mort, rób zdjęcie!”
Lilly się odezwała:
- Ty tu mieszkasz? To miejsce jest większe niż całe cholerne Metropolitan Museum.
To chyba jest, no wiecie, zrozumiała reakcja. No bo ona widziała przedtem pałac tylko
na zdjęciach. A on jest, w pewnym sensie, przytłaczający, kiedy dowiadujesz się, że są tu
trzydzieści dwie sypialnie, sala balowa, dwa baseny (pod dachem i na świeżym powietrzu),
sala kinowa i kręgielnia (dziadek regularnie zaliczał powyżej dwustu punktów).
A kiedy Franco, lokaj, zszedł po schodach i próbował odebrać Lilly jej torbę Emily
Rocks (!), wyszarpnęła mu ją i rzuciła:
- To moje, pacanie.
Wtedy jej łagodnie wyjaśniłam, że Franco jest książęcym lokajem i płaci mu się za to,
żeby pomagał pałacowym gościom nosić bagaże.
A wtedy Lilly bardzo się ożywiła i wręczyła Francowi swoją walizkę na kółkach,
odtwarzacz CD, krótką kurtkę, książęcą genowiańską maseczkę na oczy do spania w
samolocie i docmartensy, które powiesiła sobie na szyi. Nie chciały jej się zmieścić w
walizce, a dla wygody podczas transatlantyckiego lotu na nogi włożyła buty na po nartach.
Michael tylko złapał mnie w ramiona i pocałował. Mogę się założyć, że mnóstwo
turystów uwieczniło to na swoich zdjęciach. Słyszałam, jak wołają: „Szybko! Złapałeś to?
Zarobimy fortunę na sprzedaży zdjęć dla »Enquirera«!”, a ich aparaty cyfrowe co rusz
pstrykały.
Teraz Lilly i Michael „się odświeżają”, bo Grandmčre zmusza do tego natychmiast po
przyjeździe każdego bez wyjątku gościa zatrzymującego się w pałacu na noc. Sama
zaprowadziłam ich do pokojów (no cóż, Franco szedł za nami, a za nim jeszcze Antoine,
który bardzo się przejął tym potknięciem z yoo - hoo). Oboje byli chyba bardzo zadowoleni z
pokojów, jakie im wyznaczono... Zwłaszcza Michael, kiedy zwróciłam mu uwagę na to, że
nasze balkony do siebie przylegają.
Kiedy się już „odświeżą”, Antoine ma ich zabrać na zwiedzanie pałacu. Ja tymczasem
będę miała krótką sesję zdjęciową z tatą i Grandmčre, i adwentowym kalendarzem od
Fabergego w Sali Lustrzanej.
Ale potem cały dzień mamy dla siebie.
No cóż, do chwili, kiedy będę musiała jechać na plac miejski Genowii i zapalić światła
na choince.
Ale poza tym możemy robić, co nam się żywnie podoba!
Hm, tak, przynajmniej do kolacji. Niektórzy z gości zaproszonych na jutrzejszy bal już
się zaczęli zjeżdżać, a ja obiecałam tacie i Grandmčre, że pomogę zabawiać młodszych
członków rodzin królewskich.
Ale poza tym na pewno będziemy mogli się bawić do woli!
Środa, 23 grudnia, 11.00 wieczorem,
książęca sypialnia w Genowii
Porażka.
Po pierwsze, nie mam pojęcia, co się dzieje z Lilly. To znaczy, ja wiem, że ten pałac
jest pełen bogactw, po których sprzedaży można by wykarmić setki tysięcy głodujących ludzi.
Sam kalendarz adwentowy od Fabergego - stanowiący idealną replikę genowiańskiego
pałacu, tyle że w wersji Fabergégo, gdzie okiennice każdego okna można otworzyć, a w każ-
dym okienku ukazuje się perfekcyjnie oszlifowany klejnot, jeden na każdy dzień adwentu -
został ubezpieczony na siedemnaście milionów dolarów.
Ale uwaga! Adwentowy kalendarz Fabergégo nie jest mój. Szkice da Vinci w galerii
też nie są moje. Nie jestem właścicielką rembrandtów w Wielkiej Sieni ani rodina, który stoi
w pałacowym ogrodzie, ani nawet moneta, który wisi nad wanną w mojej własnej książęcej
łazience.
Na razie.
I dopóki nie stanę się ich właścicielką, nie mogę ich sprzedać i przekazać pieniędzy
Oxfam czy Human Rights Watch, tak jak zdaniem Lilly powinnam zrobić.
I o co chodziło z tym obrzydliwym materializmem związanym ze świętami Bożego
Narodzenia, kiedy byłyśmy na uroczystości zapalania lampek na choince? Ja tylko włączyłam
do prądu lampki na drzewku stojącym na środku miejskiego placu, a wszyscy dokoła klaskali
w dłonie. Czy to moja wina, że po ceremonii wrócili zgodnie do stolików baccarata?
Turystyka stanowi bardzo znaczącą część gospodarki Genowii, a najbardziej przyciąga
turystów hazard.
A poza tym Genowia zużywa dużą część tych dochodów na pomoc dla biednych;
wytknęłam to Lilly podczas drogi powrotnej do pałacu. My nawet nie każemy naszym
obywatelom płacić podatków.
Ale Lilly dalej robiła niegrzeczne uwagi, aż Michael, który jest najbardziej
zrównoważonym mężczyzną na świecie, wreszcie się obrócił i powiedział:
- Lilly. Zamknij się.
Oczywiście, wcale go nie posłuchała. A ja wiedziałam, że będzie jeszcze gorzej,
kiedy, na kolacji, Lilly pojawiła się w Kryształowym Pawilonie, gdzie się zebraliśmy przed
posiłkiem przy kir royalach, ubrana w swój T - shirt z napisem What What Would Joan Jett
Do? i dżinsy biodrówki. Wiem z całą pewnością, że matka kategorycznie zabroniła jej
pokazywać się w tych dżinsach publicznie. Musiałam się na nią praktycznie rzucić, żeby za-
słonić Grandmčre ten widok i uratować ją przed zawałem przy koktajlu.
- Lilly - szepnęłam - co ty tu robisz w tych spodniach? Mówiłam ci, że tutejsze kolacje
to bardzo oficjalne imprezy.
- A co? - Lilly miała zdegustowaną minę. - Chcesz, żebym się ubierała jak ta
pudernica, tam? - Pokazała palcem Camillę Parker - Bowles. - Że niby różowa tafta pasuje do
mojej osobowości?
- Nie - odparłam. - Ale mogłabyś przynajmniej okazać odrobinę szacunku mojemu
tacie, który zadał sobie tyle trudu i wysłał po ciebie odrzutowiec, i będzie cię gościł przez
tydzień. Uważasz, że Michael jest szczęśliwy w tym garniturze?
Obie zerknęłyśmy na Michaela, który szarpał kołnierzyk koszuli, pogrążony w
rozmowie na temat synchrocyklotronów z księciem Andrzejem. Chociaż wyraźnie nie czuł się
w swoim garniturze swobodnie, Michael i tak wyglądał seksownie.
- Widzisz? - Obrzuciłam Lilly oburzonym spojrzeniem. - Twój brat ma na tyle
rozumu, żeby nie obrażać swoich gospodarzy. Czemu ty go nie masz?
Lilly przewróciła oczami.
- Dobra - powiedziała. - Przebiorę się. Ale musisz pokazać mi drogę do pokoju. To
miejsce jest takie wielkie, że skręciłam nie w tę stronę i trafiłam do jakiejś kręgielni...
Rozejrzałam się wkoło i zobaczyłam Franca, który mijał nas, niosąc tacę z tartinkami.
Dałam mu znak, a on natychmiast podszedł i powiedział, że z największą przyjemnością
wskaże pannie Moscovitz drogę powrotną do jej pokoju. A potem we dwoje wyszli... I w
sumie zniknęli na bardzo długo.
Ale kiedy Lilly wróciła (tuż zanim Antoine wszedł do sali i powiedział, że kolację
podano), miała na sobie sukienkę od Betsey Johnson, która przynajmniej pozbawiona była
wszelkich napisów, więc uznałam, że już wszystko będzie dobrze.
Taa. Jasne.
Nie wiem, czyj to był pomysł, żeby posadzić Lilly między moim kuzynem René a
Pierre'em, trzynastoletnim hrabią de Brissakiem. Wiem tylko, że w połowie podanej na
pierwsze danie zupy René cisnął serwetkę na stół, wstał i wypadł z jadalni, mrucząc pod
nosem francuskie przekleństwa i powtarzając, że to faszyści wypędzili jego rodzinę z ich
rodowego włoskiego pałacu, a nie chów wsobny, jak najwyraźniej zasugerowała Lilly. Wrócił
dopiero na deser, a i wtedy usiadł po drugiej stronie stołu, na miejscu opuszczonym przez
pewnego starszego wiekiem księcia, który miał wyraźny problem z kontrolowaniem funkcji
fizjologicznych, i wbił ponure spojrzenie w swój budyń.
Pierre jednakże nie miał chyba nic przeciwko towarzystwu Lilly. W gruncie rzeczy
wpatrywał się w nią przez cały siedmiodaniowy posiłek z miną, która przypominała mi Setha,
kiedy gapił się na Summer we wczesnych odcinkach The O.C.
Ale atakowanie członków mojej rodziny najwyraźniej Lilly nie wystarczyło. Na
następny ogień poszła Filomena...
...co właściwie, jak się nad tym zastanowić, jest totalnie poniżej Lilly. No bo dla kogoś
z jej uzdolnieniami - a zaliczyła dwieście dziesięć punktów w internetowym teście na
inteligencję, który razem robiłyśmy w tym roku, kiedy ja zdobyłam tylko sto dwadzieścia
(chociaż w teście inteligencji emocjonalnej miałam sto dwadzieścia, a ona tylko
dziewięćdziesiąt) - znęcanie się nad Filomeną to jak strzelanie z gumek do szczurów na
torach kolejki metra.
- A więc, Filo... - zaczęła Lilly tonem swobodnej konwersacji - w swoim zawodzie
spotykasz zapewne wielu książąt?
Filomena uśmiechnęła się i odparła:
- Och, nie, nie tak znów wielu.
- A więc kiedy wreszcie już jakiegoś poznasz, naprawdę musisz się go mocno trzymać
- powiedziała Lilly tym tonem: „Och, to tylko tak między nami dziewczynami”.
- No cóż. - Filomena uśmiechnęła się, oglądając się na tatę, czy słucha. Nie słuchał.
Rozmawiał o golfie z hiszpańskim królem Juanem Carlosem. - Tak, oczywiście.
- Bo - ciągnęła Lilly tym samym porozumiewawczym tonem - skoro zarabiasz na
swoim wyglądzie i nigdy nie zadałaś sobie trudu zdobycia wyższego wykształcenia, to kiedy
tylko biust ci obwiśnie, twoja agencja modelek wykopie cię na zbity pysk i nie będziesz miała
dwóch euro przy duszy, prawda? Więc lepiej wyjdź za jakiegoś księcia, albo za gwiazdę ro-
cka, i to szybko, albo będziesz musiała się pożegnać z tym balejażem za czterysta dolarów,
racja?
- Lilly. - Podniosłam się z miejsca. - Czy mogłabym zamienić z tobą słówko w
salonie?
- Nie trzeba - rzekła Lilly z czarującym uśmiechem. - O, patrz. Podano sery.
Na szczęście Filomena nie rozumie wystarczająco dobrze po angielsku - albo jest po
prostu za głupia, żeby zrozumieć, co Lilly do niej mówiła. Uśmiechnęła się tylko i zrobiła
zagubioną minę, która zwykle gości na jej twarzy.
Ale Pierre wyglądał, jakby Lilly totalnie mu zaimponowała. Nawet słyszałam, jak
mruknął nad swoim kawałkiem kremowego sera St. Andre:
- Mademoiselle, zauroczyła mnie pani.
Na co Lilly rzuciła:
- Masz roquefort na krawacie, mały.
I jakby jeszcze tego wszystkiego nie było dosyć, po kolacji, kiedy dorośli przeszli do
salonu na porto, cygara i plotki, a ja zostałam zabawiać młodsze koronowane głowy przy
fancie, bierkach i talii kart, Lilly rozejrzała się wkoło, ziewnęła i oświadczyła:
- Mam jet lag. Idę do łóżka. Do zobaczenia rano.
I znikła!
Michael i ja musieliśmy przez dwie godziny grać w bierki z Pierre'em i paroma innymi
koronowanymi głowami przed dwudziestką... Którym, przy okazji, ta gra specjalnie się nie
podobała. Simon, lord Mulberry, daleki kuzyn Windsorów, ciągle mnie pytał, czy zamiast
tego nie moglibyśmy pograć w rozbieranego pokera.
Wiecie, można by się spodziewać, że członkowie rodzin panujących będą się ze sobą o
wiele lepiej dogadywać, biorąc pod uwagę, że wszyscy co do jednego (no cóż, poza
Michaelem) dźwigają na swoich nastoletnich barkach ciężar korony, a kilkoro z nas wie, jak
to jest, kiedy robią filmy oparte na ich życiu... Filmy, które niekoniecznie oparte są na
faktach, jeśli wiecie, co chcę przez to powiedzieć, i traktują z dużą swobodą prawdziwe
wydarzenia.
Nie wiem, jak Michaelowi udało się nie zasnąć, skoro dopiero co przyleciał z zupełnie
innej strefy czasowej, i tak dalej. Wiem, że mnie oczy się same zamykały, a już miałam trzy
dni na to, żeby przywyknąć do czasu genowiańskiego. Ledwie zdołałam pocałować go na
dobranoc i zaraz padłam na łóżko w swoim pokoju.
A na domiar wszystkiego złego, ktoś przebił moją ofertę pięćdziesiąt dolarów za
plakat z Gwiezdnych Wojen dla Michaela! Skoro do końca aukcji zostało tylko dwanaście
godzin, weszłam do niej z górną kwotą siedemdziesięciu dolarów. Przy ekspresowym
transporcie, żeby plakat zdążył tu dojechać przed Gwiazdką, ledwie będę w stanie...
O mój Boże. Co to? Ktoś stoi przy drzwiach mojego balkonu!
Och! Nie żaden ktoś, tylko Michael.
Nagle zupełnie odechciało mi się spać...
Czwartek, 24 grudnia, 1.00 w nocy,
książęca sypialnia w Genowii
Wow! To, co się stało, nie mieści mi się w głowie! Michael i ja spędzaliśmy urocze
chwile, całując się na moim balkonie pod gwiazdami, wdychając zapach bugenwilli i ciesząc
się poświatą lampek na choince w centrum miasta, które świeciły tam wyłącznie dla nas
dwojga, kiedy nagle usłyszeliśmy jakieś niesamowite zawodzenie... Przysięgam, pomyślałam,
że to duch księcia Guillaume'a, w którego sypialni ulokowano teraz Michaela, wrócił, żeby mi
zarzucić, że się całuję z kimś, kto nie jest królewskiej krwi...
Ale okazało się, że to nie był duch księcia Guillaume'a. Tylko ta mała czarno - biała
koteczka!
Ale tym razem przyprowadziła kolegę! I to nie jednego, ale... pięciu. Pięć
zaprzyjaźnionych zagłodzonych kotów!
Michael był przeciwny ich karmieniu. Powiedział, że to je tylko zachęci, żeby
przychodzić tu częściej. Ale co ja miałam zrobić, pozwolić im umrzeć z głodu na moich
oczach?
Michael powiedział, że wcale mu się nie wydają zagłodzone, i stwierdził - kiedy już
go zaciągnęłam do ogrodu, żeby im się przyjrzał z bliska - że wszystkie mają chyba normalną
wagę i że jeden nosi nawet obróżkę.
Ale po obejrzeniu tylu odcinków Miracle Pets wiem, że obróżka na szyi kota wcale
jeszcze nie znaczy, że zwierzak nie głodował przez bardzo długi czas, z dala od domu. Na
przykład, takie jedno małżeństwo zgubiło swojego kota, który wdrapał się do samochodu
wywożącego rzeczy sąsiadów w czasie przeprowadzki. Nie widzieli go potem przez trzy
miesiące, aż wreszcie zadzwonił do nich traper handlujący futrami na Alasce, pięć tysięcy
kilometrów od ich domu, który powiedział, że znalazł należącego do nich kota na drzewie
pod swoim domkiem myśliwskim, i spytał czy chcą tego kota z powrotem.
Tak więc zakradliśmy się do pałacowej kuchni i zabraliśmy trochę pieczonych żeberek
i filetów z soli, żeby nakarmić te biedne, zagłodzone stworzenia.
Widać było, że naprawdę się ucieszyły, bo odgłos ich zgodnego mruczenia był niemal
tak głośny, jak szum fal rozbijających się o brzeg w zatoce.
Po tym wszystkim, oczywiście, Michael nie był już w stanie dłużej walczyć z
zaburzeniami snu wywołanymi lotem, nawet po to, żeby się całować.
Ale nie ma sprawy, bo zawsze zostaje nam jutrzejszy wieczór! Najlepszy prezent
gwiazdkowy, jakiego mogłabym sobie życzyć, to jeszcze jeden wieczór pocałunków z
Michaelem pod genowiańskim rozgwieżdżonym niebem.
I kolejna dziwna sprawa: kiedy Michael i ja wracaliśmy na górę po nakarmieniu
kotów, chyba widziałam Franca, lokaja, który wychodził z błękitno - złotego skrzydła jakiś
taki... zarumieniony.
Ciekawe, co on tam mógł robić?
No cóż, może Lilly obudziła się w środku nocy i potrzebny jej był kogel - mogel czy
coś. Zapytam ją o to rano.
W głowie mi się nie mieści, że Michael śpi w pokoju tuż za ścianą. Rozdziela nas
tylko ta jedna ściana - i łazienka z jacuzzi i całą hydrauliką do jego obsługi. Dobranoc, mój
drogi wybawco! Śpij smacznie!
O kurczę, mam nadzieję, że jeśli będę chrapała, on tego przez ścianę nie usłyszy.
Czwartek, 24 grudnia, 5.00 po południu,
książęca sypialnia w Genowii
Jak na razie o wiele lepszy dzień niż wczoraj. W sumie jeden z najlepszych dni, jakie
kiedykolwiek spędziłam w Genowii!
Po pierwsze, wygrałam licytację tego plakatu z Gwiezdnych Wojen! Tak! Moja oferta
była najwyższa! Już kontaktowałam się ze sprzedawcą, a on zgodził się wysłać plakat
ekspresem lotniczym, żeby dotarł do nas w porę, na jutrzejszą Gwiazdkę.
Tak! Chcesz i masz.
I jakby nie było dość tego dobrego, Lilly była dzisiaj w naprawdę świetnym humorze.
Śmiała się i żartowała już od śniadania. Zupełnie jakby przez jedną noc zmieniła się w
zupełnie inną osobę. Nie stawała na głowie, żeby wyprowadzić z równowagi Grandmčre albo
księcia René (który i tak trzymał się od niej z daleka; oświadczył, że idzie strzelać do rzutków
z panią Parker - Bowles i księciem Walii, i wrócił do pałacu dopiero na popołudniową
herbatę). Nie powiedziała ani słowa na widok trzech i pół kilo wędzonych śledzi na
śniadaniowym bufecie i nawet chyba się nieźle bawiła, maczając paski posmarowanego
masłem tosta w swoim pierwszym w życiu jajku na miękko.
A potem zdarzył się prawdziwy cud: Grandmčre - która uwijała się po pałacu z walkie
- talkie w ręku, powarkując polecenia dla Antoine'a, podczas gdy coraz więcej koronowanych
głów (szybowiec księżnej Matyldy Belgijskiej o mało nie wylądował na dachu planetarium)
zjeżdżało się tu z całej Europy i nie tylko - kazała nam wynosić się z pałacu. Powiedziała, że
męczy ją, kiedy tyle dzieci kręci jej się pod nogami. Rozkazała więc, żeby kapitan książęcego
jachtu zabrał nas na wycieczkę wzdłuż wybrzeża Genowii na resztę dnia!
No i dobrze, ale musieliśmy zabrać ze sobą inne nastoletnie - i młodsze - latorośle
królewskich rodów.
Ale i tak dzień na morzu jest fajniejszy od wałęsania się po pałacu i potrząsania
prezentami ułożonymi pod sześciometrową choinką w Wielkiej Sieni, żeby dojść do wniosku,
że żaden z nich nie jest dość duży, by zmieścił się w nim pojazd Segway Human Transporter.
Nie trzeba też uczestniczyć w takich nudnych świątecznych rytuałach jak ten wstrętny
zwyczaj związany z gałązką oliwną. Polega on na tym, że najmłodszy członek rodziny (to
znaczy ja) musi wziąć gałązkę namoczoną w oliwie z oliwek i wymachiwać nią we wnętrzu
kominka, mrucząc jakieś bzdury typu, żeby rodzina była zdrowa i szczęśliwa w
nadchodzącym roku, podczas gdy wszyscy inni popijają sobie grappę, czyli mocną wódkę
pędzoną z resztek winogronowych wytłoczyn pozostających przy produkcji wina.
To ja już wolę dzień na morzu.
Już teraz na pewno się domyślacie, czemu tak walczyłam, żeby móc spędzić święta w
Nowym Jorku. Jedyne świąteczne zwyczaje mojej mamy i pana G. to: ozdobienie choinki
powycinanymi zdjęciami sławnych osób, które zmarły w ciągu mijającego roku, a potem
zamówienie kaczki po pekińsku z Number One Noodle Son i zajadanie jej podczas oglądania
Christmas story po raz chyba milionowy. Raj.
W każdym razie wszyscy poszliśmy się przebrać w stroje odpowiednie na rejs (dżinsy
i sweter dla Michaela, dla mnie bojówki i wiatrówka, dla Lilly rybaczki i koszulka z napisem
Touqhtitties - ale nie ma sprawy, bo karczek rybaczek zakrył napis, więc Pierre, książę
William i Harry oraz inne koronowane głowy płci męskiej nie muszą się gorszyć - spodnie
khaki, granatowy blezer i czerwono - złoty krawat oraz kompletne zestawy od Lilly Pulitzer
dla księżniczki Yorku i kilku dziewczyn z rodziny Grimaldich, które, tak nawiasem mówiąc,
nadal udają, że wcale nie jesteśmy spokrewnione).
Tak bardzo chciałam, żeby pojechała z nami japońska księżniczka Aiko (jest moim
zdaniem zdecydowanie najsłodszą koronowaną głową, jaką kiedykolwiek miałam okazję
poznać), ale jej mama nie chciała się zgodzić, nawet kiedy wyjaśniłam, że mając w domu
młodsze rodzeństwo, potrafię się nią zaopiekować - biorąc pod uwagę, że tata Rockiego jest,
no rozumiecie, mężczyzną, a moja mama z kolei anarchistką - jestem chyba najbardziej
odpowiedzialną członkinią królewskiego rodu na tej planecie, jakiej można powierzyć małe
dziecko.
Ale księżna Masako totalnie się nie zgodziła. I kropka.
Kiedy już znaleźliśmy się przy kei, przy której przycumowany był jacht, rozdałam
wszystkim potrzebującym dramaminę przeciwko chorobie morskiej (Michael i Lilly
skorzystali z propozycji, ale nikt z arystokracji nie chciał lekarstwa. Niektórzy z Windsorów,
ich imion tu nie wymienię... - no dobra, lord Mulberry - wręcz się ze mnie śmiali. Kurczę,
bardzo przepraszam. Tylko dlatego, że ktoś z was spędzał wszystkie wakacje swojego życia
na jachcie albo na nartach wodnych, to jeszcze nie powód, żeby się wyśmiewać z tych,
którym się to nie zdarzało. Chciałabym zobaczyć, jak byście sobie poradzili z przejazdem z
rogu Czternastej ulicy i Dziewiątej Alei aż do skrzyżowania Siedemdziesiątej Siódmej i Lex
na jednym bilecie metra. Ha! Coś wam jakoś rzedną miny, moje drogie Jaśnie Oświecone
Wysokości!)
Kapitan Marco w mgnieniu oka wyprowadził nas z genowiańskiego portu - mijając
wszystkie te mniejsze jachty należące do niemieckich turystów oraz olbrzymi statek
wycieczkowy, który zawinął do portu, żeby jego pasażerowie mogli spędzić Gwiazdkę w
Genowii - a potem na otwarte morze. Kiedy już mknęliśmy po przejrzyście błękitnej wodzie,
z wiatrem we włosach i promieniami słońca na twarzach, zrobiło się naprawdę bardzo
pięknie.
Oczywiście było za zimno na pływanie, ale kiedy siedzieliśmy na słońcu, popijając
oranginę i pojadając koktajlowe krewetki, zrobiło się nam całkiem ciepło. Tak ciepło, że paru
chłopców musiało zdjąć blezery. Nie spuszczałam oka z Michaela i moją uwagę totalnie mi
wynagrodził widok nagiej klatki piersiowej, która mignęła, kiedy wreszcie zaczął ściągać
sweter. Bo ze swetrem podciągnął sobie częściowo T - shirt i dopiero po chwili udało mu się
go z powrotem obciągnąć.
Wszystko razem biorąc, uroczy dzień.
Zdarzyło się też coś niezwykłego, kiedy bowiem podeszłam do leżaka Lilly, żeby ją
zapytać, czy chce trochę sałatki caprese, zobaczyłam lorda Mulberry'ego siedzącego obok
niej. Ich głowy - jej ciemna i jego rudawa - były jakoś tak blisko siebie.
A to dziwne, bo Lilly jest zajadłą przeciwniczką brytyjskiej monarchii. Pomysł
opodatkowania obywateli, żeby utrzymywać głowę państwa, która nie jest wybierana przez
obywateli, jest dla niej nie do przyjęcia i mówi, że niecierpliwie czeka na upadek angielskiej
arystokracji (twierdzi, że Genowia jest w porządku, bo my nie pobieramy podatku od naszych
mieszkańców... i dlatego aż tylu ludzi chciałoby w naszym księstwie zamieszkać).
Ale jakoś mi się nie wydawało, żeby Lilly dzieliła się swoimi opiniami z lordem
Mulberrym, który, tak się składa, jest dwudziesty w kolejce do brytyjskiego tronu. Zwłaszcza
że kiedy do nich podeszłam, śmiał się z czegoś, co właśnie powiedziała, jakby w życiu nie
słyszał zabawniejszego żartu.
Ale kiedy mnie zobaczył, zamknął się w sobie jak ostryga i oświadczył:
- Muszę się z kimś zobaczyć w sprawie takiego jednego psa.
A potem przeszedł na dziób jachtu. A tam byli tylko jacyś moi kuzyni z rodziny
Grimaldich; wszyscy oni mają alergię na psią sierść. A przynajmniej tak zawsze mówią
Grandmčre, ile razy prosi ich, żeby się na trochę zaopiekowali jej Rommlem.
Kiedy pytałam Lilly, o co w tym wszystkim chodzi, powiedziała tylko, że rozmawiała
z lordem Mulberrym o pogodzie.
Niemniej kiedy odeszłam, hrabia de Brissac wyskoczył zza szalupy ratunkowej i
poinformował mnie cichym głosem, że lord Mulberry przez cały dzień „zadręcza
mademoiselle Moscovitz”.
...A potem, jakby tego jeszcze było mało, dodał, że Franco, lokaj, zaczął tak często
podchodzić i pytać, czy nic Lilly nie potrzeba, na przykład masażu stóp albo „Herald
Tribune”, że on (Pierre) doszedł do wniosku, że Franco na „zbyt wiele sobie pozwala”, i
chciałby zobaczyć, jak „ten sługus dostaje chłostę za spoufalanie się z młodą damą”.
Na co jedyną sensowną odpowiedzią było:
- Pierre, ty to masz zdrowo nakopane.
Ale hrabia totalnie wziął to za komplement. Skłonił się i powiedział:
- Uważam za swój obowiązek przy każdej sposobności bronić słabszej płci.
Potem podeszłam do leżaka Lilly i zapytałam ją, czy lord Mulberry jej się narzuca i
czy Franco się z nią spoufala.
Lilly zsunęła okulary przeciwsłoneczne, żeby dobrze mnie widzieć, i odezwała się:
- Hę?
Więc jej wyjaśniłam, co powiedział mi hrabia, a Lilly parsknęła, znów nasunęła
okulary i stwierdziła:
- A to mała francuska gnida. Franco po prostu wykonuje swoją pracę. A lord Mulberry
tylko smarował mi emulsją do opalania łydki tam, gdzie nie mogłam sama dosięgnąć. -
Zauważyłam, że podwinęła nogawki swoich rybaczek. - Był naprawdę całkiem pomocny.
- No cóż... To chyba w takim razie w porządku.
Ale kiedy poszłam i powtórzyłam to Pierre'owi, on tylko zaśmiał się cynicznie i
powiedział:
- Czy kiedykolwiek zdarzyło ci się nie móc dosięgnąć z tyłu własnych łydek,
księżniczko? Bo mnie się to jeszcze nie zdarzyło.
Hm. Chyba Lilly trochę za bardzo zaczyna się podobać styl życia bogatych członków
królewskich rodów.
Ale nieważne. To i tak był miły dzień. Nikt nie został wepchnięty do wody, a jedna z
księżniczek Yorku nawet złapała rybę!
MEG CABOT GWIAZDKOWY PREZENT PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 6 i ½ Tytuł oryginału TYTUŁ ORYGINAŁU THE PRINCESS PRESENT
- Trudno było dziś być księżniczką - powiedziała. - Trudniej niż zwykłe. Mała księżniczka Frances Hodgson Burnett
Wtorek, 22 grudnia, południe, książęca sypialnia w Genowii O mój Boże, oni przyjeżdżają! Tutaj! Przyjeżdżają! Będą tutaj jutro! Dlaczego jestem jedyną osobą, którą to obchodzi? Grandmčre tylko spojrzała na mnie znad swojego soku cytrynowego z ciepłą wodą i powiedziała do naszego kamerdynera Antoine'a: - Proszę przygotować błękitno - złote skrzydło. I to by było na tyle. Jest tak pochłonięta planowaniem Balu Gwiazdkowego (królewskie rody z całego świata zjadą się na ten bal do Genowii), że nie może myśleć o niczym innym. Nie żeby ktokolwiek inny z moich krewnych przejmował się tym balem. Tata zapytał nawet, czy nie moglibyśmy raz dla odmiany spędzić świąt spokojnie, w gronie rodziny. Grandmčre przeszyła go spojrzeniem ostrym jak sztylet i odezwała się, sortując wszystkie odpowiedzi na zaproszenia, które dostała z pocztą: - No cóż, jeśli książę Nikolaois z Grecji sądzi, że może do nas przyjechać ze swoim kucykiem do gry w polo, to się grubo myli. Tata tylko westchnął i wrócił do lektury „Wall Street Journal”. Mówię wam, coś z tą rodziną jest nie tak. - To wszystko! - zawołałam. - Przyszły książę Michael Moscovitz Renaldo przyjeżdża jutro ze swoją pierwszą w życiu wizytą do kraju, którym kiedyś będzie pomagał rządzić, a ty mówisz tylko: „Antoine, proszę przygotować błękitno - złote skrzydło”? Na co tata uniósł głowę znad gazety. - Zaręczyliście się, wy dwoje? - Między jego brwiami pojawiła się taka totalnie głęboka zmarszczka. Zabawne, nigdy przedtem jej nie zauważyłam. Gdybym wetknęła w nią
drobną monetę, na pewno z ust wyskoczyłoby mu opakowanie gumy do żucia. - A kiedy to się stało? Niestety, byłam zmuszona przyznać, że Michael jeszcze mi się nie oświadczył. Ale jestem pewna, że to wreszcie nastąpi, bo miłość, jaka łączy Michaela i mnie, nie zna przeszkód - nieważne, co sobie wyobrażają różne wytwórnie filmowe kręcące wszystkie te filmy rzekomo oparte na moim życiu. - Aha - powiedział tata. I stracił zainteresowanie tematem. Zmarszczka zupełnie znikła. Właściwie cała jego głowa znów znikła za gazetą. - Amelio, świeżo ścięte kwiaty zostaną ustawione we wszystkich pokojach w błękitno - złotym skrzydle - powiedziała Grandmčre, stukając w skorupkę swojego jajka na miękko krawędzią srebrnej łyżeczki. - Czego więcej chcesz? Gali na cześć tego młodego człowieka? Jakbyśmy jeszcze nie mieli dość zmartwień w związku z Balem Gwiazdkowym. Dlaczego upierasz się, żeby się zamartwiać takimi drobiazgami? Drobiazgami? Pierwsza wizyta Michaela i Lilly w Genowii to drobiazg? To znaczy, ja rozumiem, że oni przylatują tu tylko na tydzień... Zaledwie siedem dni... Tylko sto sześćdziesiąt osiem godzin... Ale spróbuję myśleć pozytywnie, jak zaleca doktor Phil. - Tydzień to niewiele czasu, żeby nacieszyć się wszystkimi niesamowitymi widokami, jakie oferuje ten kraj. Tylko tyle miała do powiedzenia zgromadzonym przy śniadaniu Filomena, najnowsza dziewczyna mojego taty. I pewnie mieliśmy się nie zorientować, że usiłuje mu się w ten sposób podlizać. No wiecie, że niby aż tak podoba jej się Genowia. Jakby liczyła na to, że w rewanżu tata rzuci gazetę i zawoła: „Filomeno, światło mego życia, bądź moją na zawsze!” Nieważne. Nie żebym nie popierała w pełni prawa każdej kobiety do wykorzystania wszystkich danych jej przez stwórcę atutów w celu zmuszenia jakiegoś księcia do oświadczyn albo zrobienia kariery, która opiera się na lataniu po wybiegu w stringach i z parą skrzydeł przyczepionych do ramiączek stanika. Ja tylko, wiecie, mam nadzieję, że ona część dochodów lokuje w jakimś porządnym banku albo w funduszu emerytalnym. Grandmčre zignorowała Filomenę. Tak się zwykle zachowuje wobec dziewczyn mojego taty. - Musisz pamiętać i poprosić Antoine'a, żeby przygotował jakiś smoking dla tego twojego młodego człowieka - dodała. - Nie chcę, żeby pojawił się na balu w bojówkach. I
powiedz Lilly, że oczekuję, iż pozbędzie się tych wszystkich okropnych bransoletek przyjaźni, które nosi. Znoszone, złachmanione śmieci: oto, co o nich sądzę. Nie życzę sobie, żeby hrabina Trevanni wzięła najlepszą przyjaciółkę mojej wnuczki za bezdomną. Podczas całej tej przemowy Rommel, bezwłosy miniaturowy pudel Grandmčre, totalnie wytrzeszczał oczka, z wielką nadzieją, że upadnie mu jakiś okruch tosta, na którym rozsmarowywała ugotowaną na miękko jajową breję. Bo Rommel jest teraz na diecie i wolno mu jadać wyłącznie specjalnie przyrządzone psie jedzenie. To dlatego, że nadworny weterynarz zdiagnozował u niego niedawno zespół jelita drażliwego. Najwyraźniej ten zespół jest wywołany antydepresantami, które Rommel zażywa na swoje zaburzenie obsesyjno - kompulsywne, które objawia się tym, że wylizuje sobie do gołej skóry całą sierść. - A rodzice twoich przyjaciół nie mają nic przeciwko temu, że ich dzieci spędzą święta poza domem? - zapytała słodziutko Filomena. - Nie - wyjaśniłam jej, mówiąc powoli, bo ona jest Dunką. I modelką. - Moscovitzowie nie obchodzą Bożego Narodzenia. Są żydami. - Ale przylatują do Genowii książęcym odrzutowcem? - spytała Filomena, unosząc swoje idealnie wydepilowane brwi. Bo żeby przyjechać do pałacu, ona musiała pofatygować się samolotem rejsowym - wprawdzie klasą biznes, ale zawsze - i to właśnie dlatego, że odrzutowiec został wysłany po Michaela i Lilly. - Niektórzy ludzie - odezwał się mój tata zza gazety - odmówili spędzenia świąt w Ge- nowii (pod pretekstem, że ominie ich pierwsza Gwiazdka młodszego rodzeństwa), o ile nie zostaną spełnione pewne warunki. Filomena zrobiła niepewną minę, bo najwyraźniej nie pojęła, że tata mówi o mnie i o awanturze, w której wyniku zmusiłam go, żeby wysłał odrzutowiec po Michaela i Lilly. - Ależ to straszne - powiedziała Filomena z tym swoim duńskim akcentem. - Kto by wolał zostać na święta w Ameryce, zamiast przyjechać do tego pięknego kraju? Jak mam znosić te antyamerykańskie aluzje, których muszę się nasłuchać w tej części świata. Czasami po prostu krew mi się od tego gotuje. Ale nieważne. Oni przyjeżdżają! Będą tu już za dwadzieścia cztery godziny! Muszę się zabrać do roboty, jeśli mam zdążyć ze wszystkim przed ich przylotem. LISTA RZECZY DO ZROBIENIA 1. Przypilnować, żeby Michael dostał Książęcą Sypialnię - pamięci księcia Guillaume'a, tę z panoramicznym widokiem na Zatokę Genowiańską - i wcale nie tylko dlatego, że
jej balkon i mój się łączą, więc moglibyśmy wymykać się wieczorami i oglądać wschód księżyca, trzymając się w ramionach. Michael! Moja miłość! To już całe trzy dni, odkąd widziałam go po raz ostatni! 2. Kazać Antoine'owi zanieść dobre mydło dla gości do ich pokojów, a nie to paskudne, robione na genowiańskiej oliwie z oliwek, z odciskiem książęcego herbu, które w ogóle się nie pieni. 3. Upewnić się, że w pałacowej kuchni będą mieli ketchup Heinza, bo to jedyny, jaki lubi Lilly. 4. Zadbać, żeby we wszystkich pokojach był dostęp do telewizji satelitarnej! 5. Sprawdzić, co się właściwie dzieje z moimi włosami. 6. Zadbać, żeby w pokojach leżały ambitne pisma, takie jak „New Yorker” i „Time”, a nie wyłącznie „US Weekly” i „Cosmo Girl”. Nie chcę, żeby Michael pomyślał sobie, że obchodzą mnie wyłącznie sławni ludzie i własny wygląd! 7. Paski wybielające do zębów Crest. Kupić. Używać. 8. Skórki przy paznokciach. Totalnie je zapuściłam. A teraz wyglądają okropnie i są pozadzierane. A to wszystko dlatego, że nie widziałam swojego chłopaka całe trzy dni. 9. Paznokcie u nóg! Obciąć je! Zaczynam wyglądać jak małpka rezus. 10. Jeszcze raz przejrzeć listę gwiazdkowych prezentów: Tata: Prenumerata „Golf Digest”. Załatwione. Grandmère: Atłasowe, pikowane wieszaki do ubrań, jak zwykle. Sama powiedziała, że żadna księżna nigdy nie ma ich zbyt wiele. Załatwione. Filomena: Co nowoczesna księżniczka powinna kupić najnowszej lasce swojego taty? Wymy- śliłam wegański balsam do ust Pussy Pucker Pots, żeby przynajmniej tata nie spożywał szkodliwych produktów ubocznych pochodzenia zwierzęcego za każdym razem, kiedy się z nią całuje. Załatwione. Mama: Spodnie do jogi. Nie żeby mama ćwiczyła jogę. Ale na tym etapie swojej walki z nadwagą po ciąży uwielbia wszystko, co ma elastyczną talię. Załatwione. Pan G.: Słuchawki Bose, żebyśmy nie musieli słuchać jego AC/DC. Załatwione. Rocky: Video Baby Mozart, ponieważ badania naukowe sugerują, że istnieje związek między słuchaniem Mozarta a rozwojem umiejętności postrzegania przestrzennego i ogólnej inteligencji, a ja nie chcę, żeby Rocky cierpiał w taki sposób jak ja, kiedy zacznie się uczyć geometrii. Załatwione. Gruby Louie: Kocimiętka w skarpetce. On nie jest zbyt wybredny. Załatwione. Lars: Odnowić prenumeratę „Guns & Ammo”. Załatwione.
Tina: Podręcznik pisania romansów i znajdowania wydawcy. Załatwione. Ling Su: Pędzle malarskie... nie ze zwierzęcej sierści. Załatwione. Shameeka: Wszystkie odcinki The O.C. Nagrywałam je dla niej w tajemnicy, bo nie pozwa- lają jej oglądać tego serialu. Załatwione. Boris: Egzemplarz Gejowskiego poradnika dla heteryka - Jak się lepiej ubierać. Załatwione. Lilly: Egzemplarz Jestem taka cudowna, dlaczego nadal nie mam chłopaka? Dziesięć wskazówek, które raz na zawsze odmienia twoje życie miłosne. Bardzo trudno jest wymyślić jakiś prezent dla Michaela i Lilly, bo oni obchodzą święto Chanuka, a to oznacza po jednym prezencie na każdy z ośmiu wieczorów. My za to musimy mieć fart, żeby dostać jednego dnia aż osiem prezentów. I chociaż Lilly twierdzi, że prezenty, jakie dostaje, to w większości bielizna czy skarpetki, nie mogę przestać myśleć, że żydowskim dzieciakom trafiły się o wiele fajniejsze święta niż nam. Chociaż Lilly mówi, że to mordęga spróbować znaleźć osiem prezentów dla jej ojca, bo ile krawatów i/lub prenumerat czasopism możesz dać jednej osobie? Pavlov i Rommel: Zabawki do gryzienia z surowej skóry. Załatwione. Michael: Tu miałam prawdziwy zgryz. Muszę dać Michaelowi coś naprawdę totalnie fajnego na tę Gwiazdkę, bo prezent, który mu dałam z okazji Chanuki, był po prostu bez- nadziejny. Sama chciałam mieć Dance Dance Revolution Party na Playstation 2, więc po prostu założyłam, że on też chciałby to mieć. No cóż, okej, wiedziałam, że tak naprawdę on wcale tego nie chce, ale stwierdziłam, że kiedy raz już zobaczy, jakie to superowe, to też mu się spodoba. Ale widzę, że nigdy go nie używa, chyba że mam do niego przyjść, bo mata na podłogę leży zawsze zwinięta dokładnie tak, jak j? zwinęłam ostatnim razem. Dlatego teraz muszę wymyślić jakiś świetny prezent gwiazdkowy, żeby mu zrekompensować tę wpadkę z okazji Chanuki. Mam zamiar dać mu oryginalny, jednostronny, klasyczny plakat z Gwiezdnych Wojen George'a Lucasa z 1977 roku, o wymiarach siedemdziesiąt na sto centymetrów, w niemal idealnym stanie, według sprzedawcy na eBay, od którego usiłuję go kupić. Będzie się bardzo ładnie prezentował w pokoju Michaela w akademiku. Cena wynosi na razie dwadzieścia trzy dolary siedemdziesiąt dwa centy, ale do końca aukcji zostały dwa dni. Wpisałam pięćdziesiąt dolarów jako górną licytowaną kwotę. Lepiej, żeby nikt nie przebił mojej oferty, bo zbankrutuję. Musiałam sprzedać moją ukochaną figurkę Fiesta Gilesa z Buffy - postrach wampirów, żeby uzbierać tyle kasy, żeby w ogóle było mnie stać na ten prezent dla Michaela (a to bolało, bo poza figurką Military Xandra,
której mi brakowało, miałam komplet). Poza tym za Gilesa w tym jego sombrero dostałam tylko dwadzieścia osiem dolarów, więc wygląda na to, że będę musiała naruszyć oszczędności. Ale nie ma sprawy. Michael jest totaaalnie tego wart.
Papeteria JKW Amelii Renaldo Drogi Antoine Wiem, że jesteś zajęty szykowaniem błękitno - złotego skrzydła dla Moscovitzów, którzy jutro przyjeżdżają. Pomyślałam tylko, że dam Ci znać o paru rzeczach, które mógłbyś może umieścić w ich pokojach, żeby się tu czuli jak w domu. Michael Moscovitz: - teleskop (może być ten naprawdę duży z pałacowego planetarium) - komputer Power Mac G5 z dwudziestocalowym monitorem Cinematic Display i AirPort Extreme Base Station - odtwarzacz CD i kompakt Flaming Lips: Yoshimi Battles the Pink Robots Lilly Moscovitz: - pojazd Segway Human Transporter - egzemplarz systemu diagnozy Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego DSM - IV - odtwarzacz CD i kompakt Lash: The Beautiful and the Damned Ponadto byłabym bardzo wdzięczna za umieszczenie w ich pokojach minilodówek z zapasem yoo - hoo i precelków w czekoladzie na późnowieczorne przekąski. JKW Mia Thermopolis
Wtorek, 22 grudnia, 11.00 wieczorem, książęca sypialnia w Genowii W pełni respektuję sprzeciw mojego taty wobec zakupu pojazdu Segway Human Transporter dla Lilly. Ale nie musiał aż tak zrzędzić. Już totalnie usprawnili te transportery i wcale nie są teraz wywrotne. Poza tym uważam, że taki transporter bardzo by się przydawał do, na przykład, przeglądów genowiańskich sił zbrojnych. Myślałam, że tata doceni moje wysiłki wprowadzenia naszego pałacu w XXI stulecie. Ale chyba się pomyliłam. I nie wiem, czemu Grandmčre narobiła tyle zamieszania nad moją listą gwiazdkowych prezentów. Uważam, że wszystkie rzeczy, o jakie prosiłam, są całkowicie rozsądne: LISTA ŻYCZEŃ MII THERMOPOLIS: PREZENTY GWIAZDKOWE 1. Światowy pokój. 2. Uratować zagrożony gatunek żółwi morskich. 3. iPod i Power Book ze studolarowym abonamentem do internetowego sklepu muzycznego iTunes. 4. Powszechny zakaz palenia w pomieszczeniach mieszkalnych. 5. TiVo. 6. Rozwiązanie problemu światowego głodu. 7. Figurka Military Xander z B - pw. 8. Pojazd Segway Human Transporter. 9. Likwidacja emisji spalin przyczyniających się do globalnego ocieplenia. 10. Ab Roller, żebym mogła wyglądać jak Britney Spears.
I co to niby za problem, chciałabym spytać? Przecież Ab Roller jest do kupienia na kanale Home Shopping. A transportery Segway sprzedają na amazon.com! Nieważne. Jakbym nie miała większych zmartwień. Oni tu będą już za dwanaście godzin! Poszłam sprawdzić ich pokoje. Antoine nie zaniósł tam ani jednej rzeczy z tych, o które go prosiłam. Zamiast egzemplarza DSM - IV położył w pokoju Lilly egzemplarz Historii Genowii. A zamiast teleskopu zostawił w pokoju Michaela lornetkę. (Zabrałam ją stamtąd. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebuję, to żeby Michael odkrył, iż niemieckie turystki na genowiańskiej plaży lubią się opalać topless. Nie potrzebuję tego typu konkurencji!). A w minilodówkach nie było wcale yoo - hoo, tylko orangina! Jakby oranżada pasowała do precelków w czekoladzie! Wow! Można by pomyśleć, że Antoine nigdy w życiu nie napił się oranżady, zagryzając potem Oreo. Tak obrzydliwe połączenie może pozostawić trwałe ślady na kubkach smakowych człowieka. Ale to jeszcze nie jest najgorsze. Najgorsze jest to, że dzisiaj przy kolacji ciocia Simone wypytywała mnie, czy zatańczę na balu z księciem Williamem, a kiedy powiedziałam, że nie, Grandmčre dostała szału. Przy Filomenie i tacie, księciu René i Sebastianie (obaj przyjechali tu na święta), przy lokajach i przy wszystkich!!! A potem przyłączyła się do niej ciocia Jean Marie i zaczęła mówić, że w tym morzu jest wiele ryb i że nie powinnam się ograniczać w tak młodym wieku do jednego chłopaka, a zwłaszcza kogoś, kto sam nie ma ani kropli królewskiej krwi. Nie wiem, co odbiło tym trzem - to znaczy Grandmčre i jej siostrom. A ciotki mają przecież swój własny pałac, Miragnac, po drugiej stronie ulicy. Dlaczego nigdy nie posiedzą u siebie w domu? Ja rozumiem, że Grandmčre czuje się w obowiązku krzątać się po pałacu taty jako gospodyni, skoro nie ma tu żadnej innej, ale... O mój Boże, i jak ja mam się skoncentrować, kiedy z zewnątrz dochodzą takie okropne hałasy? Rozumiem, że ludzie się cieszą, że święta już za pasem, ale mogliby mieć tyle szacunku dla innych, żeby nie miauczeć pod balkonami ich książęcych sypialni...
Środa, 23 grudnia, 1.00 w nocy, książęca sypialnia w Genowii Jednak to nie pijani turyści narobili tyle hałasu pod moim balkonem. To była przesłodka, mała czarno - biała koteczka! Dlaczego ludzie nie potrafią się lepiej opiekować swoimi domowymi zwierzątkami? Przysięgam, była zagłodzona. Kiedy wracałam do pokoju, nadal przeżuwała ten kilogram resztek homara Thermidor, którego wykradłam dla niej z pałacowej kuchni. Ale już udało jej się wsunąć większość kawioru. W każdym razie na czym to ja stanęłam? Aha, no właśnie. Na mojej totalnie żenującej rodzinie. Przysięgam, jeśli ktokolwiek z nich wspomni chociaż słowem o tym, że powinnam zatańczyć z księciem Williamem, kiedy Michael tu będzie, urządzę im totalną powtórkę z Córki prezydenta. Dziesięć godzin do ich przyjazdu! Muszę trochę się przespać, inaczej jutro będę miała podpuchnięte oczy i na dodatek tego wielkiego pryszcza. Właśnie go przed chwilą przyuważyłam na brodzie. Pacnęłam na niego sporo pasty do zębów z nadzieją, że do rana mi zniknie.
Środa, 23 grudnia, południe, książęca toaleta w Genowii Już tu są! Jejku, tak strasznie dziwnie było zobaczyć Michaela i Lilly w otoczeniu palm i z morzem w tle. Wysiedli z limuzyny, mrugając oczami w tym jasnym, śródziemnomorskim słońcu, i tak dalej, a ja podbiegłam do nich, wołając: „Witajcie w Genowii!” A oni popatrzyli na uzbrojoną książęcą straż na warcie przy wjeździe do pałacu i na tych wszystkich turystów, którzy się zgromadzili przy bramie, którą właśnie przejechali, i robili zdjęcia, i nawoływali: „O, tam jest! Księżniczka Genowii! Mort, rób zdjęcie!” Lilly się odezwała: - Ty tu mieszkasz? To miejsce jest większe niż całe cholerne Metropolitan Museum. To chyba jest, no wiecie, zrozumiała reakcja. No bo ona widziała przedtem pałac tylko na zdjęciach. A on jest, w pewnym sensie, przytłaczający, kiedy dowiadujesz się, że są tu trzydzieści dwie sypialnie, sala balowa, dwa baseny (pod dachem i na świeżym powietrzu), sala kinowa i kręgielnia (dziadek regularnie zaliczał powyżej dwustu punktów). A kiedy Franco, lokaj, zszedł po schodach i próbował odebrać Lilly jej torbę Emily Rocks (!), wyszarpnęła mu ją i rzuciła: - To moje, pacanie. Wtedy jej łagodnie wyjaśniłam, że Franco jest książęcym lokajem i płaci mu się za to, żeby pomagał pałacowym gościom nosić bagaże. A wtedy Lilly bardzo się ożywiła i wręczyła Francowi swoją walizkę na kółkach, odtwarzacz CD, krótką kurtkę, książęcą genowiańską maseczkę na oczy do spania w samolocie i docmartensy, które powiesiła sobie na szyi. Nie chciały jej się zmieścić w walizce, a dla wygody podczas transatlantyckiego lotu na nogi włożyła buty na po nartach.
Michael tylko złapał mnie w ramiona i pocałował. Mogę się założyć, że mnóstwo turystów uwieczniło to na swoich zdjęciach. Słyszałam, jak wołają: „Szybko! Złapałeś to? Zarobimy fortunę na sprzedaży zdjęć dla »Enquirera«!”, a ich aparaty cyfrowe co rusz pstrykały. Teraz Lilly i Michael „się odświeżają”, bo Grandmčre zmusza do tego natychmiast po przyjeździe każdego bez wyjątku gościa zatrzymującego się w pałacu na noc. Sama zaprowadziłam ich do pokojów (no cóż, Franco szedł za nami, a za nim jeszcze Antoine, który bardzo się przejął tym potknięciem z yoo - hoo). Oboje byli chyba bardzo zadowoleni z pokojów, jakie im wyznaczono... Zwłaszcza Michael, kiedy zwróciłam mu uwagę na to, że nasze balkony do siebie przylegają. Kiedy się już „odświeżą”, Antoine ma ich zabrać na zwiedzanie pałacu. Ja tymczasem będę miała krótką sesję zdjęciową z tatą i Grandmčre, i adwentowym kalendarzem od Fabergego w Sali Lustrzanej. Ale potem cały dzień mamy dla siebie. No cóż, do chwili, kiedy będę musiała jechać na plac miejski Genowii i zapalić światła na choince. Ale poza tym możemy robić, co nam się żywnie podoba! Hm, tak, przynajmniej do kolacji. Niektórzy z gości zaproszonych na jutrzejszy bal już się zaczęli zjeżdżać, a ja obiecałam tacie i Grandmčre, że pomogę zabawiać młodszych członków rodzin królewskich. Ale poza tym na pewno będziemy mogli się bawić do woli!
Środa, 23 grudnia, 11.00 wieczorem, książęca sypialnia w Genowii Porażka. Po pierwsze, nie mam pojęcia, co się dzieje z Lilly. To znaczy, ja wiem, że ten pałac jest pełen bogactw, po których sprzedaży można by wykarmić setki tysięcy głodujących ludzi. Sam kalendarz adwentowy od Fabergego - stanowiący idealną replikę genowiańskiego pałacu, tyle że w wersji Fabergégo, gdzie okiennice każdego okna można otworzyć, a w każ- dym okienku ukazuje się perfekcyjnie oszlifowany klejnot, jeden na każdy dzień adwentu - został ubezpieczony na siedemnaście milionów dolarów. Ale uwaga! Adwentowy kalendarz Fabergégo nie jest mój. Szkice da Vinci w galerii też nie są moje. Nie jestem właścicielką rembrandtów w Wielkiej Sieni ani rodina, który stoi w pałacowym ogrodzie, ani nawet moneta, który wisi nad wanną w mojej własnej książęcej łazience. Na razie. I dopóki nie stanę się ich właścicielką, nie mogę ich sprzedać i przekazać pieniędzy Oxfam czy Human Rights Watch, tak jak zdaniem Lilly powinnam zrobić. I o co chodziło z tym obrzydliwym materializmem związanym ze świętami Bożego Narodzenia, kiedy byłyśmy na uroczystości zapalania lampek na choince? Ja tylko włączyłam do prądu lampki na drzewku stojącym na środku miejskiego placu, a wszyscy dokoła klaskali w dłonie. Czy to moja wina, że po ceremonii wrócili zgodnie do stolików baccarata? Turystyka stanowi bardzo znaczącą część gospodarki Genowii, a najbardziej przyciąga turystów hazard. A poza tym Genowia zużywa dużą część tych dochodów na pomoc dla biednych; wytknęłam to Lilly podczas drogi powrotnej do pałacu. My nawet nie każemy naszym obywatelom płacić podatków.
Ale Lilly dalej robiła niegrzeczne uwagi, aż Michael, który jest najbardziej zrównoważonym mężczyzną na świecie, wreszcie się obrócił i powiedział: - Lilly. Zamknij się. Oczywiście, wcale go nie posłuchała. A ja wiedziałam, że będzie jeszcze gorzej, kiedy, na kolacji, Lilly pojawiła się w Kryształowym Pawilonie, gdzie się zebraliśmy przed posiłkiem przy kir royalach, ubrana w swój T - shirt z napisem What What Would Joan Jett Do? i dżinsy biodrówki. Wiem z całą pewnością, że matka kategorycznie zabroniła jej pokazywać się w tych dżinsach publicznie. Musiałam się na nią praktycznie rzucić, żeby za- słonić Grandmčre ten widok i uratować ją przed zawałem przy koktajlu. - Lilly - szepnęłam - co ty tu robisz w tych spodniach? Mówiłam ci, że tutejsze kolacje to bardzo oficjalne imprezy. - A co? - Lilly miała zdegustowaną minę. - Chcesz, żebym się ubierała jak ta pudernica, tam? - Pokazała palcem Camillę Parker - Bowles. - Że niby różowa tafta pasuje do mojej osobowości? - Nie - odparłam. - Ale mogłabyś przynajmniej okazać odrobinę szacunku mojemu tacie, który zadał sobie tyle trudu i wysłał po ciebie odrzutowiec, i będzie cię gościł przez tydzień. Uważasz, że Michael jest szczęśliwy w tym garniturze? Obie zerknęłyśmy na Michaela, który szarpał kołnierzyk koszuli, pogrążony w rozmowie na temat synchrocyklotronów z księciem Andrzejem. Chociaż wyraźnie nie czuł się w swoim garniturze swobodnie, Michael i tak wyglądał seksownie. - Widzisz? - Obrzuciłam Lilly oburzonym spojrzeniem. - Twój brat ma na tyle rozumu, żeby nie obrażać swoich gospodarzy. Czemu ty go nie masz? Lilly przewróciła oczami. - Dobra - powiedziała. - Przebiorę się. Ale musisz pokazać mi drogę do pokoju. To miejsce jest takie wielkie, że skręciłam nie w tę stronę i trafiłam do jakiejś kręgielni... Rozejrzałam się wkoło i zobaczyłam Franca, który mijał nas, niosąc tacę z tartinkami. Dałam mu znak, a on natychmiast podszedł i powiedział, że z największą przyjemnością wskaże pannie Moscovitz drogę powrotną do jej pokoju. A potem we dwoje wyszli... I w sumie zniknęli na bardzo długo. Ale kiedy Lilly wróciła (tuż zanim Antoine wszedł do sali i powiedział, że kolację podano), miała na sobie sukienkę od Betsey Johnson, która przynajmniej pozbawiona była wszelkich napisów, więc uznałam, że już wszystko będzie dobrze. Taa. Jasne.
Nie wiem, czyj to był pomysł, żeby posadzić Lilly między moim kuzynem René a Pierre'em, trzynastoletnim hrabią de Brissakiem. Wiem tylko, że w połowie podanej na pierwsze danie zupy René cisnął serwetkę na stół, wstał i wypadł z jadalni, mrucząc pod nosem francuskie przekleństwa i powtarzając, że to faszyści wypędzili jego rodzinę z ich rodowego włoskiego pałacu, a nie chów wsobny, jak najwyraźniej zasugerowała Lilly. Wrócił dopiero na deser, a i wtedy usiadł po drugiej stronie stołu, na miejscu opuszczonym przez pewnego starszego wiekiem księcia, który miał wyraźny problem z kontrolowaniem funkcji fizjologicznych, i wbił ponure spojrzenie w swój budyń. Pierre jednakże nie miał chyba nic przeciwko towarzystwu Lilly. W gruncie rzeczy wpatrywał się w nią przez cały siedmiodaniowy posiłek z miną, która przypominała mi Setha, kiedy gapił się na Summer we wczesnych odcinkach The O.C. Ale atakowanie członków mojej rodziny najwyraźniej Lilly nie wystarczyło. Na następny ogień poszła Filomena... ...co właściwie, jak się nad tym zastanowić, jest totalnie poniżej Lilly. No bo dla kogoś z jej uzdolnieniami - a zaliczyła dwieście dziesięć punktów w internetowym teście na inteligencję, który razem robiłyśmy w tym roku, kiedy ja zdobyłam tylko sto dwadzieścia (chociaż w teście inteligencji emocjonalnej miałam sto dwadzieścia, a ona tylko dziewięćdziesiąt) - znęcanie się nad Filomeną to jak strzelanie z gumek do szczurów na torach kolejki metra. - A więc, Filo... - zaczęła Lilly tonem swobodnej konwersacji - w swoim zawodzie spotykasz zapewne wielu książąt? Filomena uśmiechnęła się i odparła: - Och, nie, nie tak znów wielu. - A więc kiedy wreszcie już jakiegoś poznasz, naprawdę musisz się go mocno trzymać - powiedziała Lilly tym tonem: „Och, to tylko tak między nami dziewczynami”. - No cóż. - Filomena uśmiechnęła się, oglądając się na tatę, czy słucha. Nie słuchał. Rozmawiał o golfie z hiszpańskim królem Juanem Carlosem. - Tak, oczywiście. - Bo - ciągnęła Lilly tym samym porozumiewawczym tonem - skoro zarabiasz na swoim wyglądzie i nigdy nie zadałaś sobie trudu zdobycia wyższego wykształcenia, to kiedy tylko biust ci obwiśnie, twoja agencja modelek wykopie cię na zbity pysk i nie będziesz miała dwóch euro przy duszy, prawda? Więc lepiej wyjdź za jakiegoś księcia, albo za gwiazdę ro- cka, i to szybko, albo będziesz musiała się pożegnać z tym balejażem za czterysta dolarów, racja?
- Lilly. - Podniosłam się z miejsca. - Czy mogłabym zamienić z tobą słówko w salonie? - Nie trzeba - rzekła Lilly z czarującym uśmiechem. - O, patrz. Podano sery. Na szczęście Filomena nie rozumie wystarczająco dobrze po angielsku - albo jest po prostu za głupia, żeby zrozumieć, co Lilly do niej mówiła. Uśmiechnęła się tylko i zrobiła zagubioną minę, która zwykle gości na jej twarzy. Ale Pierre wyglądał, jakby Lilly totalnie mu zaimponowała. Nawet słyszałam, jak mruknął nad swoim kawałkiem kremowego sera St. Andre: - Mademoiselle, zauroczyła mnie pani. Na co Lilly rzuciła: - Masz roquefort na krawacie, mały. I jakby jeszcze tego wszystkiego nie było dosyć, po kolacji, kiedy dorośli przeszli do salonu na porto, cygara i plotki, a ja zostałam zabawiać młodsze koronowane głowy przy fancie, bierkach i talii kart, Lilly rozejrzała się wkoło, ziewnęła i oświadczyła: - Mam jet lag. Idę do łóżka. Do zobaczenia rano. I znikła! Michael i ja musieliśmy przez dwie godziny grać w bierki z Pierre'em i paroma innymi koronowanymi głowami przed dwudziestką... Którym, przy okazji, ta gra specjalnie się nie podobała. Simon, lord Mulberry, daleki kuzyn Windsorów, ciągle mnie pytał, czy zamiast tego nie moglibyśmy pograć w rozbieranego pokera. Wiecie, można by się spodziewać, że członkowie rodzin panujących będą się ze sobą o wiele lepiej dogadywać, biorąc pod uwagę, że wszyscy co do jednego (no cóż, poza Michaelem) dźwigają na swoich nastoletnich barkach ciężar korony, a kilkoro z nas wie, jak to jest, kiedy robią filmy oparte na ich życiu... Filmy, które niekoniecznie oparte są na faktach, jeśli wiecie, co chcę przez to powiedzieć, i traktują z dużą swobodą prawdziwe wydarzenia. Nie wiem, jak Michaelowi udało się nie zasnąć, skoro dopiero co przyleciał z zupełnie innej strefy czasowej, i tak dalej. Wiem, że mnie oczy się same zamykały, a już miałam trzy dni na to, żeby przywyknąć do czasu genowiańskiego. Ledwie zdołałam pocałować go na dobranoc i zaraz padłam na łóżko w swoim pokoju. A na domiar wszystkiego złego, ktoś przebił moją ofertę pięćdziesiąt dolarów za plakat z Gwiezdnych Wojen dla Michaela! Skoro do końca aukcji zostało tylko dwanaście godzin, weszłam do niej z górną kwotą siedemdziesięciu dolarów. Przy ekspresowym transporcie, żeby plakat zdążył tu dojechać przed Gwiazdką, ledwie będę w stanie...
O mój Boże. Co to? Ktoś stoi przy drzwiach mojego balkonu! Och! Nie żaden ktoś, tylko Michael. Nagle zupełnie odechciało mi się spać...
Czwartek, 24 grudnia, 1.00 w nocy, książęca sypialnia w Genowii Wow! To, co się stało, nie mieści mi się w głowie! Michael i ja spędzaliśmy urocze chwile, całując się na moim balkonie pod gwiazdami, wdychając zapach bugenwilli i ciesząc się poświatą lampek na choince w centrum miasta, które świeciły tam wyłącznie dla nas dwojga, kiedy nagle usłyszeliśmy jakieś niesamowite zawodzenie... Przysięgam, pomyślałam, że to duch księcia Guillaume'a, w którego sypialni ulokowano teraz Michaela, wrócił, żeby mi zarzucić, że się całuję z kimś, kto nie jest królewskiej krwi... Ale okazało się, że to nie był duch księcia Guillaume'a. Tylko ta mała czarno - biała koteczka! Ale tym razem przyprowadziła kolegę! I to nie jednego, ale... pięciu. Pięć zaprzyjaźnionych zagłodzonych kotów! Michael był przeciwny ich karmieniu. Powiedział, że to je tylko zachęci, żeby przychodzić tu częściej. Ale co ja miałam zrobić, pozwolić im umrzeć z głodu na moich oczach? Michael powiedział, że wcale mu się nie wydają zagłodzone, i stwierdził - kiedy już go zaciągnęłam do ogrodu, żeby im się przyjrzał z bliska - że wszystkie mają chyba normalną wagę i że jeden nosi nawet obróżkę. Ale po obejrzeniu tylu odcinków Miracle Pets wiem, że obróżka na szyi kota wcale jeszcze nie znaczy, że zwierzak nie głodował przez bardzo długi czas, z dala od domu. Na przykład, takie jedno małżeństwo zgubiło swojego kota, który wdrapał się do samochodu wywożącego rzeczy sąsiadów w czasie przeprowadzki. Nie widzieli go potem przez trzy miesiące, aż wreszcie zadzwonił do nich traper handlujący futrami na Alasce, pięć tysięcy kilometrów od ich domu, który powiedział, że znalazł należącego do nich kota na drzewie pod swoim domkiem myśliwskim, i spytał czy chcą tego kota z powrotem.
Tak więc zakradliśmy się do pałacowej kuchni i zabraliśmy trochę pieczonych żeberek i filetów z soli, żeby nakarmić te biedne, zagłodzone stworzenia. Widać było, że naprawdę się ucieszyły, bo odgłos ich zgodnego mruczenia był niemal tak głośny, jak szum fal rozbijających się o brzeg w zatoce. Po tym wszystkim, oczywiście, Michael nie był już w stanie dłużej walczyć z zaburzeniami snu wywołanymi lotem, nawet po to, żeby się całować. Ale nie ma sprawy, bo zawsze zostaje nam jutrzejszy wieczór! Najlepszy prezent gwiazdkowy, jakiego mogłabym sobie życzyć, to jeszcze jeden wieczór pocałunków z Michaelem pod genowiańskim rozgwieżdżonym niebem. I kolejna dziwna sprawa: kiedy Michael i ja wracaliśmy na górę po nakarmieniu kotów, chyba widziałam Franca, lokaja, który wychodził z błękitno - złotego skrzydła jakiś taki... zarumieniony. Ciekawe, co on tam mógł robić? No cóż, może Lilly obudziła się w środku nocy i potrzebny jej był kogel - mogel czy coś. Zapytam ją o to rano. W głowie mi się nie mieści, że Michael śpi w pokoju tuż za ścianą. Rozdziela nas tylko ta jedna ściana - i łazienka z jacuzzi i całą hydrauliką do jego obsługi. Dobranoc, mój drogi wybawco! Śpij smacznie! O kurczę, mam nadzieję, że jeśli będę chrapała, on tego przez ścianę nie usłyszy.
Czwartek, 24 grudnia, 5.00 po południu, książęca sypialnia w Genowii Jak na razie o wiele lepszy dzień niż wczoraj. W sumie jeden z najlepszych dni, jakie kiedykolwiek spędziłam w Genowii! Po pierwsze, wygrałam licytację tego plakatu z Gwiezdnych Wojen! Tak! Moja oferta była najwyższa! Już kontaktowałam się ze sprzedawcą, a on zgodził się wysłać plakat ekspresem lotniczym, żeby dotarł do nas w porę, na jutrzejszą Gwiazdkę. Tak! Chcesz i masz. I jakby nie było dość tego dobrego, Lilly była dzisiaj w naprawdę świetnym humorze. Śmiała się i żartowała już od śniadania. Zupełnie jakby przez jedną noc zmieniła się w zupełnie inną osobę. Nie stawała na głowie, żeby wyprowadzić z równowagi Grandmčre albo księcia René (który i tak trzymał się od niej z daleka; oświadczył, że idzie strzelać do rzutków z panią Parker - Bowles i księciem Walii, i wrócił do pałacu dopiero na popołudniową herbatę). Nie powiedziała ani słowa na widok trzech i pół kilo wędzonych śledzi na śniadaniowym bufecie i nawet chyba się nieźle bawiła, maczając paski posmarowanego masłem tosta w swoim pierwszym w życiu jajku na miękko. A potem zdarzył się prawdziwy cud: Grandmčre - która uwijała się po pałacu z walkie - talkie w ręku, powarkując polecenia dla Antoine'a, podczas gdy coraz więcej koronowanych głów (szybowiec księżnej Matyldy Belgijskiej o mało nie wylądował na dachu planetarium) zjeżdżało się tu z całej Europy i nie tylko - kazała nam wynosić się z pałacu. Powiedziała, że męczy ją, kiedy tyle dzieci kręci jej się pod nogami. Rozkazała więc, żeby kapitan książęcego jachtu zabrał nas na wycieczkę wzdłuż wybrzeża Genowii na resztę dnia! No i dobrze, ale musieliśmy zabrać ze sobą inne nastoletnie - i młodsze - latorośle królewskich rodów.
Ale i tak dzień na morzu jest fajniejszy od wałęsania się po pałacu i potrząsania prezentami ułożonymi pod sześciometrową choinką w Wielkiej Sieni, żeby dojść do wniosku, że żaden z nich nie jest dość duży, by zmieścił się w nim pojazd Segway Human Transporter. Nie trzeba też uczestniczyć w takich nudnych świątecznych rytuałach jak ten wstrętny zwyczaj związany z gałązką oliwną. Polega on na tym, że najmłodszy członek rodziny (to znaczy ja) musi wziąć gałązkę namoczoną w oliwie z oliwek i wymachiwać nią we wnętrzu kominka, mrucząc jakieś bzdury typu, żeby rodzina była zdrowa i szczęśliwa w nadchodzącym roku, podczas gdy wszyscy inni popijają sobie grappę, czyli mocną wódkę pędzoną z resztek winogronowych wytłoczyn pozostających przy produkcji wina. To ja już wolę dzień na morzu. Już teraz na pewno się domyślacie, czemu tak walczyłam, żeby móc spędzić święta w Nowym Jorku. Jedyne świąteczne zwyczaje mojej mamy i pana G. to: ozdobienie choinki powycinanymi zdjęciami sławnych osób, które zmarły w ciągu mijającego roku, a potem zamówienie kaczki po pekińsku z Number One Noodle Son i zajadanie jej podczas oglądania Christmas story po raz chyba milionowy. Raj. W każdym razie wszyscy poszliśmy się przebrać w stroje odpowiednie na rejs (dżinsy i sweter dla Michaela, dla mnie bojówki i wiatrówka, dla Lilly rybaczki i koszulka z napisem Touqhtitties - ale nie ma sprawy, bo karczek rybaczek zakrył napis, więc Pierre, książę William i Harry oraz inne koronowane głowy płci męskiej nie muszą się gorszyć - spodnie khaki, granatowy blezer i czerwono - złoty krawat oraz kompletne zestawy od Lilly Pulitzer dla księżniczki Yorku i kilku dziewczyn z rodziny Grimaldich, które, tak nawiasem mówiąc, nadal udają, że wcale nie jesteśmy spokrewnione). Tak bardzo chciałam, żeby pojechała z nami japońska księżniczka Aiko (jest moim zdaniem zdecydowanie najsłodszą koronowaną głową, jaką kiedykolwiek miałam okazję poznać), ale jej mama nie chciała się zgodzić, nawet kiedy wyjaśniłam, że mając w domu młodsze rodzeństwo, potrafię się nią zaopiekować - biorąc pod uwagę, że tata Rockiego jest, no rozumiecie, mężczyzną, a moja mama z kolei anarchistką - jestem chyba najbardziej odpowiedzialną członkinią królewskiego rodu na tej planecie, jakiej można powierzyć małe dziecko. Ale księżna Masako totalnie się nie zgodziła. I kropka. Kiedy już znaleźliśmy się przy kei, przy której przycumowany był jacht, rozdałam wszystkim potrzebującym dramaminę przeciwko chorobie morskiej (Michael i Lilly skorzystali z propozycji, ale nikt z arystokracji nie chciał lekarstwa. Niektórzy z Windsorów, ich imion tu nie wymienię... - no dobra, lord Mulberry - wręcz się ze mnie śmiali. Kurczę,
bardzo przepraszam. Tylko dlatego, że ktoś z was spędzał wszystkie wakacje swojego życia na jachcie albo na nartach wodnych, to jeszcze nie powód, żeby się wyśmiewać z tych, którym się to nie zdarzało. Chciałabym zobaczyć, jak byście sobie poradzili z przejazdem z rogu Czternastej ulicy i Dziewiątej Alei aż do skrzyżowania Siedemdziesiątej Siódmej i Lex na jednym bilecie metra. Ha! Coś wam jakoś rzedną miny, moje drogie Jaśnie Oświecone Wysokości!) Kapitan Marco w mgnieniu oka wyprowadził nas z genowiańskiego portu - mijając wszystkie te mniejsze jachty należące do niemieckich turystów oraz olbrzymi statek wycieczkowy, który zawinął do portu, żeby jego pasażerowie mogli spędzić Gwiazdkę w Genowii - a potem na otwarte morze. Kiedy już mknęliśmy po przejrzyście błękitnej wodzie, z wiatrem we włosach i promieniami słońca na twarzach, zrobiło się naprawdę bardzo pięknie. Oczywiście było za zimno na pływanie, ale kiedy siedzieliśmy na słońcu, popijając oranginę i pojadając koktajlowe krewetki, zrobiło się nam całkiem ciepło. Tak ciepło, że paru chłopców musiało zdjąć blezery. Nie spuszczałam oka z Michaela i moją uwagę totalnie mi wynagrodził widok nagiej klatki piersiowej, która mignęła, kiedy wreszcie zaczął ściągać sweter. Bo ze swetrem podciągnął sobie częściowo T - shirt i dopiero po chwili udało mu się go z powrotem obciągnąć. Wszystko razem biorąc, uroczy dzień. Zdarzyło się też coś niezwykłego, kiedy bowiem podeszłam do leżaka Lilly, żeby ją zapytać, czy chce trochę sałatki caprese, zobaczyłam lorda Mulberry'ego siedzącego obok niej. Ich głowy - jej ciemna i jego rudawa - były jakoś tak blisko siebie. A to dziwne, bo Lilly jest zajadłą przeciwniczką brytyjskiej monarchii. Pomysł opodatkowania obywateli, żeby utrzymywać głowę państwa, która nie jest wybierana przez obywateli, jest dla niej nie do przyjęcia i mówi, że niecierpliwie czeka na upadek angielskiej arystokracji (twierdzi, że Genowia jest w porządku, bo my nie pobieramy podatku od naszych mieszkańców... i dlatego aż tylu ludzi chciałoby w naszym księstwie zamieszkać). Ale jakoś mi się nie wydawało, żeby Lilly dzieliła się swoimi opiniami z lordem Mulberrym, który, tak się składa, jest dwudziesty w kolejce do brytyjskiego tronu. Zwłaszcza że kiedy do nich podeszłam, śmiał się z czegoś, co właśnie powiedziała, jakby w życiu nie słyszał zabawniejszego żartu. Ale kiedy mnie zobaczył, zamknął się w sobie jak ostryga i oświadczył: - Muszę się z kimś zobaczyć w sprawie takiego jednego psa.
A potem przeszedł na dziób jachtu. A tam byli tylko jacyś moi kuzyni z rodziny Grimaldich; wszyscy oni mają alergię na psią sierść. A przynajmniej tak zawsze mówią Grandmčre, ile razy prosi ich, żeby się na trochę zaopiekowali jej Rommlem. Kiedy pytałam Lilly, o co w tym wszystkim chodzi, powiedziała tylko, że rozmawiała z lordem Mulberrym o pogodzie. Niemniej kiedy odeszłam, hrabia de Brissac wyskoczył zza szalupy ratunkowej i poinformował mnie cichym głosem, że lord Mulberry przez cały dzień „zadręcza mademoiselle Moscovitz”. ...A potem, jakby tego jeszcze było mało, dodał, że Franco, lokaj, zaczął tak często podchodzić i pytać, czy nic Lilly nie potrzeba, na przykład masażu stóp albo „Herald Tribune”, że on (Pierre) doszedł do wniosku, że Franco na „zbyt wiele sobie pozwala”, i chciałby zobaczyć, jak „ten sługus dostaje chłostę za spoufalanie się z młodą damą”. Na co jedyną sensowną odpowiedzią było: - Pierre, ty to masz zdrowo nakopane. Ale hrabia totalnie wziął to za komplement. Skłonił się i powiedział: - Uważam za swój obowiązek przy każdej sposobności bronić słabszej płci. Potem podeszłam do leżaka Lilly i zapytałam ją, czy lord Mulberry jej się narzuca i czy Franco się z nią spoufala. Lilly zsunęła okulary przeciwsłoneczne, żeby dobrze mnie widzieć, i odezwała się: - Hę? Więc jej wyjaśniłam, co powiedział mi hrabia, a Lilly parsknęła, znów nasunęła okulary i stwierdziła: - A to mała francuska gnida. Franco po prostu wykonuje swoją pracę. A lord Mulberry tylko smarował mi emulsją do opalania łydki tam, gdzie nie mogłam sama dosięgnąć. - Zauważyłam, że podwinęła nogawki swoich rybaczek. - Był naprawdę całkiem pomocny. - No cóż... To chyba w takim razie w porządku. Ale kiedy poszłam i powtórzyłam to Pierre'owi, on tylko zaśmiał się cynicznie i powiedział: - Czy kiedykolwiek zdarzyło ci się nie móc dosięgnąć z tyłu własnych łydek, księżniczko? Bo mnie się to jeszcze nie zdarzyło. Hm. Chyba Lilly trochę za bardzo zaczyna się podobać styl życia bogatych członków królewskich rodów. Ale nieważne. To i tak był miły dzień. Nikt nie został wepchnięty do wody, a jedna z księżniczek Yorku nawet złapała rybę!