Ankiszon

  • Dokumenty3 512
  • Odsłony228 514
  • Obserwuję250
  • Rozmiar dokumentów4.6 GB
  • Ilość pobrań145 773

Cabot Meg - Pamietnik Ksiezniczki 09 - Ksie

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Ankiszon
EBooki
EBooki prywatne

Cabot Meg - Pamietnik Ksiezniczki 09 - Ksie.pdf

Ankiszon EBooki EBooki prywatne Cabot Meg
Użytkownik Ankiszon wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 22 osób, 18 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 174 stron)

MEG CABOT KSIĘŻNICZKA MIA PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 9 Tytuł oryginału THE PRINCESS DIARIES 9 PRINCESS MIA

Dla Amandy Maciel, z miłością i podziękowaniami

- Ach, oczywiście, wasza wysokość - powiedziała. - Jesteśmy przecież księżniczkami. A przynajmniej, jedna z nas jest. Sara poczuła, że oblewa się rumieńcem. Opanowała się z najwyższym trudem. Przecież księżniczki nie wybuchają gniewem. - To prawda - przyznała. - Czasami udaję, że jestem księżniczką. Udaję, że jestem księżniczką, żeby móc się zachowywać jak księżniczka. Frances Hodgson Burnett Mała księżniczka Przekład Wacława Komornicka

PIĄTEK, 10 WRZEŚNIA, 21.00, PRZEDSTAWIENIA PIĘKNEJ I BESTII, LUNT - FONTANNE THEATER, DAMSKA TOALETA Nie zadzwonił. Przed chwilą dowiadywałam się u mamy. To trochę nie w porządku, że mama mnie oskarża, jakoby moim zdaniem cały świat kręcił się wokół zerwania z Michaelem. Bo wcale tak nie jest. Naprawdę. Skąd miałam wiedzieć, że dopiero co udało jej się ułożyć Rocky'ego do snu? Powinna była wyciszyć dzwonek telefonu, jeśli mały zaczyna stwarzać takie kłopoty przy zasypianiu. W każdym razie żadnych wiadomości dla mnie nie było. Pewnie nie powinnam się ich spodziewać. Przecież sprawdziłam jego lot; ma dotrzeć do Japonii dopiero za jakieś czternaście godzin. A kiedy samolot jest w powietrzu, nie wolno korzystać z komórki ani palmtopów. To znaczy dzwonić lub wysyłać esemesy. Albo odpowiadać na maile. Ale nie ma sprawy. Poważnie. On zadzwoni. Dostanie mojego maila i zadzwoni, a potem się pogodzimy i wszystko będzie jak dawniej. Musi być. Na razie trzeba zachowywać się normalnie, jakby nic złego się nie stało. O ile da się normalnie czekać na odzew chłopaka, z którym chodziło się przez dwa lata, potem się z nim zerwało, ale któremu wysłało się maila z przeprosinami, zrozumiawszy, że się popełniło wielki i karygodny błąd. Zwłaszcza zaś wiedząc, że jeśli nie dojdzie do zgody, będzie się skazanym na bezsensowne życie i serię nic nieznaczących związków z supermodelkami. Chwileczkę. To dotyczy tylko taty. Nieważne. Ale rozumiecie. Mnie też to czeka. Supermodelki pomijając. Oglądając dziś wieczorem Piękną i Bestię w towarzystwie J.P., pojęłam, jaką kompletną idiotką byłam przez cały zeszły tydzień. Nie, żebym zrozumiała to dopiero teraz. Ale przedstawienie uświadomiło mi to ostatecznie. Co jest o tyle dziwne, że z Michaelem nigdy nie byliśmy zgodni co do teatru. Z

najwyższym trudem udawało mi się w ogóle wyciągnąć go na przedstawienia, które lubię, czyli takie, w których występują dziewczyny w krynolinach i różne obiekty zlatujące spod sklepienia nad sceną (na przykład w Upiorze w operze albo Tarzanie). A przy tych nielicznych okazjach, kiedy udało mi się wyciągnąć go do teatru, przez cały czas pochylał się do mnie i szeptał: - Już rozumiem, czemu to przedstawienie schodzi z afisza. Żaden facet nie wyśpiewywałby piosenek do gadającego imbryka o tym, że bardzo podoba mu się jakaś dziewczyna. Mam rację, prawda? I skąd się tu wzięła ta cała orkiestra symfoniczna? Przecież oni na dobrą sprawę siedzą w lochu. To wszystko jest zupełnie bez sensu. Kiedyś wydawało mi się, że takie uwagi psują całą zabawę. Psuło mi ją także to, że Michael co pięć minut przepraszał mnie i wychodził do toalety, tłumacząc, że przy obiedzie wypił za dużo wody. Chociaż naprawdę szedł sprawdzać na komórce komunikaty ze swojej rozgrywki w World of Warcraft. Ale chociaż w towarzystwie J.P. czuję się w teatrze dobrze, to nie mogę odżałować, że nie ma ze mną Michaela, który narzekałby, że Piękna i Bestia to tylko obciachowy disneyowski musical dla małych dzieci, które nie stanowią wymagającej widowni, i że muzyka jest fatalna, a całe to przedstawienie służy tylko temu, żeby nakłonić turystów do wydawania kasy na drogie tiszerty, badziewne kubki i pretensjonalne teatralne programy. A jeszcze bardziej mi smutno, że go tutaj nie ma, bo właśnie zdałam sobie sprawę, że historia Pięknej i Bestii właściwie opowiada o Michaelu i o mnie. Nie chodzi o to, że dotyczy piękności (oczywiście). Ani bycia Bestią. Ale o to, że opowiada o dwojgu ludziach, którzy zaczynają się ze sobą przyjaźnić i nawet nie zdają sobie sprawy z tego, że się kochają, dopóki nie zrobi się prawie za późno... To jest totalnie o nas. Poza tym, oczywiście, że Piękna jest o wiele mądrzejsza niż ja. Na przykład, czy Piękna przejmowałaby się tym, że Bestia, jeszcze przed uwięzieniem jej w swoim zamku, zadawała się z Judith Gershner, a potem jakoś zapomniała o tym wspomnieć? Nie. Bo to wszystko zdarzyło się, ZANIM Piękna i Bestia odnaleźli się nawzajem. Więc jakie to teraz miało znaczenie? No właśnie: żadne. W głowie mi się nie mieści, że byłam taka głupia. Przysięgam, obciachowy czy nie - dobra, muszę przyznać, teraz widzę w tym musicalu coś z obciachu - Piękna i Bestia wniosła w moje życie coś nowego. Chociaż nie powinno bardzo zaskakiwać, skoro to jest historia stara jak świat.

W przeszłości twierdziłam, że mój ideał mężczyzny to umiałby wysiedzieć przez cały spektakl Pięknej i Bestii, najromantyczniejszej i najpiękniejszej historii, jaką kiedykolwiek opowiedziano, i nie rżeć w nieodpowiednich momentach (na przykład, kiedy Bestia na scenie przeobraża się w księcia, albo kiedy pojawiają się takie śmieszne wilki - przecież nie mogą być tak bardzo przerażające, skoro na widowni siedzą małe dzieci). Teraz wiem, że jedyny facet, z którym byłam na tym przedstawieniu, a który ten test przeszedł, to J.P. Reynolds - Abernathy IV. Jemu nawet - nie mogłam tego nie zauważyć - spłynęła po policzku jakaś samotna łza, kiedy Piękna ofiarowała własne życie, żeby ratować ojca. Michael nigdy nie płakał w czasie żadnego przedstawienia na Broadwayu. Poza sceną w Tarzanie, w której brutalnie morduje się ojca małp. Ale popłakał się wtedy wyłącznie ze śmiechu. Do czego zmierzam: zaczynam myśleć, że to nic złego. Możliwe, że faceci RÓŻNIĄ się od dziewczyn. Nie tylko dlatego, że nie przejmują się takimi rzeczami jak to, czy Nightstalker kiedykolwiek zostanie sfilmowany z udziałem Jessiki Biel i czy ona powtórzy sukces, jaki osiągnęła rolą Abby Whistler w Blade: Mroczna Trójca. Ani dlatego, że ich zdaniem nie ma nic złego, jeśli śpi się z Judith Gershner, a potem nic o tym nie mówi swojej dziewczynie, bo to się działo, zanim z tą dziewczyną zaczęło się chodzić. Ale dlatego, że oni są po prostu inaczej ZAPROGRAMOWANI. Na przykład tak, żeby nie wzruszał ich widok faceta w przebraniu goryla, który na scenie zostaje zastrzelony na niby. A przy tym skłonni są uważać, że jak najbardziej realna jest scena z filmu Notting Hill, w której aktorka grana przez Julię Roberts, wraca do faceta granego przez Hugh Granta, chociaż taka zarozumiała gwiazda kina nigdy w życiu nie zakochałaby się w skromnym właścicielu księgarni. A mówię to przecież z pozycji księżniczki zakochanej w zwykłym studencie wyższej uczelni. Wreszcie teraz zrozumiałam; faceci się od nas różnią. Ale to nie zawsze oznacza coś złego. Jak powiedzieliby moi przodkowie: Vive la difference. Bo cóż, przecież wielu facetów nie lubi musicali. Ale ci sami faceci potrafią też podarować ci łańcuszek ze śnieżynką na twoje piętnaste urodziny, żeby przypominał ci o Zimowym Balu Wielu Kultur, w czasie którego po raz pierwszy wyznaliście sobie miłość. To, trzeba przyznać, jest szalenie romantyczne.

Och! Światła właśnie zamigotały. Czas wracać na drugi akt. Którego, szczerze mówiąc, wcale nie chce mi się oglądać. Wszystko byłoby dobrze, gdyby J.P. nie pytał mnie bez przerwy, czy wszystko gra. Ja totalnie rozumiem, że on się o mnie po przyjacielsku troszczy, ale jakiej odpowiedzi się spodziewa? Czy może nie wiedzieć, że odpowiedź brzmi: nie, nie wszystko gra? Czy muszę mu przypominać, że niecałe dwie doby temu jak idiotka zerwałam z szyi ten łańcuszek ze śnieżynką i RZUCIŁAM nim w faceta, który mi go podarował? Czy on uważa, że człowiek po czymś takim dochodzi do siebie automatycznie, tylko dlatego że wybrał się na musical, w którym występują tańczące imbryki do herbaty? J.P. jest słodki, ale czasami trochę tępy. Chociaż, jak się okazuje, Tina ma absolutną rację: J.P. to naprawdę wulkan stłumionej namiętności. Ta pojedyncza łza tego dowodzi. Trzeba tylko odpowiedniej kobiety, która znajdzie klucz do jego serca - do tej pory dla bezpieczeństwa skrywanego pod zimną, twardą skorupą - a on eksploduje jak ta kipiąca kaldera, którą można zobaczyć w Parku Narodowym Yellowstone. PIĄTEK, 10 WRZEŚNIA, 23.45, PODDASZE Maile: 0 Wiadomości na poczcie głosowej też nie ma. Ale samolot Michaela będzie w powietrzu jeszcze przez jedenaście i pół godziny. Zadzwoni do mnie, kiedy wyląduje. Bo NA PEWNO zadzwoni. Prawda? Dobra, nie będę teraz o tym myśleć, bo za każdym razem zaczynam dostawać takich dziwnych palpitacji serca i dłonie mi się pocą. Podczas mojej nieobecności kurier dostarczył mi jakąś kopertę. Mama powiedziała mi o niej (niezbyt uradowanym tonem), kiedy ją obudziłam, żeby zapytać, czy Michael do mnie nie dzwonił. Serio, nie miałam pojęcia, że już spała. Zwykle nie śpi i ogląda Davida Lettermana, czekając, aż o dwunastej trzydzieści pojawi się gość muzyczny. Skąd miałam wiedzieć, że muzycznym gościem była Fergie, więc mama poszła do łóżka wcześniej? Koperta dostarczona przez kuriera zdecydowanie nie została wysłana przez Michaela. Ta wyszukana papeteria w odcieniu kości słoniowej, z wielką lakową pieczęcią z

odciśniętymi na środku inicjałami D i R. Aż biło w oczy, że przesyłka musi mieć coś wspólnego z Grandmère. Nie zdziwiłam się więc specjalnie, kiedy mama powiedziała mocno zrzędliwym tonem: - Twoja babka mówi, że masz to natychmiast otworzyć. Ale zdziwiłam się trochę, gdy dodała: - A kiedy otworzysz, masz do niej zadzwonić. Niezależnie od pory dnia. - Mam dzwonić do Grandmère PO JEDENASTEJ WIECZOREM? To nie miało najmniejszego sensu. Grandmère codziennie bez wyjątku kładzie się do łóżka tuż przed wieczornymi wiadomościami o jedenastej, o ile nie imprezuje gdzieś z Henrym Kissingerem czy kimś takim. Twierdzi, że jeśli nie zadba o swoje pełne osiem godzin snu, to następnego ranka nie jest w stanie nic poradzić na worki pod oczyma, i to niezależnie od ilości zaaplikowanego na nie kremu przeciw hemoroidom. - Tak właśnie powiedziała - mruknęła mama i z powrotem naciągnęła kołdrę na głowę. (Jak ona może spać, kiedy koło niej pan Gianini tak okropnie chrapie, pozostaje dla mnie tajemnicą. To musi być prawdziwa miłość). Nie podobał mi się wygląd tej koperty, a już ZDECYDOWANIE nie podobał mi się pomysł dzwonienia do Grandmère o jedenastej trzydzieści wieczorem. Ale poszłam do swojego pokoju, złamałam pieczęć, wyciągnęłam list i zaczęłam go czytać... I o mało nie dostałam ataku serca. Wybranie numeru Grandmère zajęło mi mniej więcej dwie sekundy. - Och, Amelio - powiedziała całkowicie przytomnym głosem. - Nareszcie. Otrzymałaś list? - Od MATKI Lany Weinberger? - O mało nie wrzasnęłam. Pamiętałam, żeby nie podnosić głosu tylko dlatego, że mieszkam na poddaszu, a za ścianą śpi mój mały braciszek, a ja nie chciałam ryzykować furii mamy, gdybym go obudziła. - Z zaproszeniem do wygłoszenia inauguracyjnego przemówienia na wielkiej imprezie charytatywnej organizowanej przez jej kobiece stowarzyszenie w celu zebrania funduszy na afrykańskie sie- roty? Tak. Ale... Skąd wiedziałaś? Też takie dostałaś? - Nie bądź śmieszna - sarknęła. - Mam swoje metody, żeby o takich rzeczach się dowiadywać. A teraz, Amelio, ja muszę wiedzieć. To szalenie ważne. Czy wspomniała coś o zaproszeniu cię do wstąpienia do Domina Rei, kiedy osiągniesz pełnoletniość? - Niemal dostała zadyszki, tak była podekscytowana. - Czy napisała coś o tym, że cię poprosi o

złożenie ślubowania, kiedy skończysz osiemnaście lat?! - Tak - potwierdziłam. - Ale, Grandmère, ja do tej pory nic nie słyszałam o tej całej Dominie Rei. I nie mam na to teraz czasu. Obecnie przeżywam bardzo stresujące chwile i naprawdę muszę się skoncentrować na tym, żeby nad sobą panować... Ale to była niewłaściwa reakcja, niestety. Grandmère prawie ziała ogniem, kiedy odpowiedziała mi swoim najbardziej książęcym głosem: - Dla twojej informacji, Domina Rei to jedna z najbardziej wpływowych kobiecych organizacji na świecie. Jak to możliwe, że nie jesteś tego świadoma, Amelio? One są jak Opus Dei wśród kobiecych stowarzyszeń. Tylko bez zabarwienia religijnego. Musiałam przyznać, że to mnie, wbrew samej sobie, zainteresowało. - Naprawdę? Jak tamto tajne stowarzyszenie z Kodu Leonarda da Vinci? To, którego członkowie się biczują? Mama Lany nosi na nodze takie dziwne urządzenie z metalowymi kolcami? - Oczywiście, że nie. - Grandmère pociągnęła nosem. - Użyłam przenośni. Rozczarowałam się, słysząc te słowa. Nie znam mamy Lany (a ona najwyraźniej nic nie wie o mnie, bo w swoim liście wspomniała, że Lana bardzo sobie ceni naszą wieloletnią przyjaźń i że to ogromnie przykre, że napięty kalendarz książęcych obowiązków uniemożliwił mi częstsze bywanie na imprezach, na które przecież Lana zapraszała mnie do siebie do domu. Hm. Tak...), ale sama myśl, że komuś z rodziny Weinbergerów metalowe szpikulce wbijają się w nogę, napełniała mnie wielką radością. - Poza tym - ciągnęła Grandmère - wiem, że już ci kiedyś o Domina Rei opowiadałam, Amelio. Hrabina Trevanni jest członkinią... - Babcia Belli? - Grandmère rzadko wspomina hrabinę, swojego wroga numer jeden, odkąd podczas ostatnich świąt Bożego Narodzenia wnuczka hrabiny, Bella, zachwyciła całą rodzinę Trevannich swoją ucieczką z moim niby - kuzynem, księciem René, któremu, no cóż, dała zrobić sobie dziecko (Grandmère mówi, że ładniej jest używać francuskiego słowa enceinte, ale on jej naprawdę zrobił dziecko. Czy w mojej rodzinie nikt nie słyszał o wynalezieniu kondomów?). Po ostrej reprymendzie mojego taty (i, jak sądzę, zastrzyku gotówki - René tylko parę dni dzieliło od podpisania umowy na udział w nowym telewizyjnym reality show, Wymarzony Książę, w czasie którego grupa młodych, wolnych kobiet miała konkurować o szansę wybrania się na randkę z prawdziwym księciem... to znaczy, z René), René wreszcie ożenił się z Bellą. Ku zmartwieniu jej babki, ślub ograniczył się do prywatnej, cichej ceremonii, bo René tak długo zwlekał z oświadczynami, że ciążę Belli już było wyraźnie widać, a w

czasopiśmie „Majestat” nadal są na takie sytuacje uczuleni. A teraz Bella i René mieszkają na Upper East Side w apartamencie na ostatnim piętrze, który dostali od hrabiny w prezencie ślubnym, i razem chodzą do szkoły rodzenia metodą Lamaze'a, i sprawiają wrażenie przeszczęśliwych. Grandmère o mało nie padła z zazdrości, że René dostał się Belli zamiast mnie, chociaż jestem dopiero w szkole średniej! W ogóle na ten temat nie rozmawiamy. - Audrey Hepburn też należała do Domina Rei - ciągnęła Grandmère. - Tak samo jak księżna Grace z Monako. Hillary Rodham Clinton. Sędzia Sądu Najwyższego Sandra Day O'Connor. Jacqueline Kennedy Onassis. A nawet Oprah Winfrey. Obie przyciszyłyśmy głosy, jak to bywa w dobrym towarzystwie, kiedy wymienia się nazwisko pani Winfrey. A potem dodałam: - To wszystko bardzo pięknie, Grandmère. Ale, jak powiedziałam, to naprawdę nie jest najlepsza chwila. Ja... Ale Grandmère, jak zwykle, mnie nie słuchała. - Oczywiście, wiele lat temu mnie też zaproszono do złożenia ślubowania. Niestety, w związku z pewnym kompletnym nieporozumieniem, związanym z osobą dżentelmena, którego imienia nie będziemy tu wymieniać, moja kandydatura została bezlitośnie przegłosowana na nie. - No cóż, wielka szkoda. Ja... - Świetnie. Skoro musisz wiedzieć, poszło o księcia Rainiera z Monako. Ale te plotki były zupełnie bezpodstawne! Przecież w ogóle na niego nie zwracałam uwagi! Czy to moja wina, że tak na moim punkcie oszalał, że snuł się kiedyś za mną jak szczenię? Nie wiem, jakim cudem ktoś mógł odebrać całą sprawę inaczej, niż naprawdę wyglądała... Zwykłe zauroczenie starszego mężczyzny o wiele od niego młodszą kobietą, która nic nie mogła poradzić na to, że skrzyła się dowcipem i joie de vivre. Dopiero po jakiejś chwili dotarło do mnie, o kim ona mówi. - Chcesz powiedzieć... że ty...? - Oczywiście, że nie, Amelio! Co się z tobą dzieje? Jak uważasz, dlaczego on się ożenił z Grace Kelly? Jak sądzisz, dlaczego rodzina pozwoliła mu ożenić się z aktorką? Wyłącznie dlatego, że aż tak im ulżyło, że zgodził się ożenić z kimkolwiek, kiedy złamałam mu serce, odrzucając go... Aż sapnęłam. - Grandmère! Przez ciebie został gejem?

- Oczywiście, że nie! Amelio, co ty znów wymyślasz. Ja... No, zresztą nieważne. Jakim cudem w ogóle zeszłyśmy na ten temat? Pozostaje faktem, że hrabina Trevanni dostanie szału, jeśli wygłosisz inauguracyjne przemówienie na gali charytatywnej tego kobiecego stowarzyszenia. Jej wnuczki nigdy nie poproszono o wystąpienie. Oczywiście, dlaczego miały ją prosić? Ona nigdy nie osiągnęła niczego poza tym, że zaszła w ciążę, co potrafi każda idiotka. Zresztą jest taka niemrawa, że pewnie by ją zmroził widok dwóch tysięcy świetnie zadbanych, odnoszących sukcesy kobiet biznesu, które by się w nią wpatrywały... Znów sapnęłam... Ale tym razem z nieco innego powodu. - Zaraz... Dwa tysiące? - Będziemy musiały natychmiast umówić przymiarkę u Chanel - plotła dalej Grandmère. - Moim zdaniem, coś wyciszonego, ale młodzieńczego. Uważam, że już pora sprawić ci jakiś kostium. Nie mam nic przeciwko sukienkom, ale w porządnym wełnianym kostiumie kobieta zawsze jest elegancka... - Świetnie zadbane, odnoszące sukcesy kobiety biznesu? - powtórzyłam, czując, że robi mi się nieco słabo. - Myślałam, że one tam wszystkie będą jak mama Lany... Damy z towarzystwa, które zatrudniają na cały etat nianie, kucharki i pokojówki... - Nancy Weinberger to jedna z najbardziej poszukiwanych dekoratorek wnętrz na Manhattanie - przerwała mi chłodno Grandmère. - Kompletnie zmieniła wystrój apartamentu, który hrabina kupiła dla René i Belli. Zaraz, niech się zastanowię, kolory Domina Rei to błękit i biel... W błękitach nigdy nie było ci jakoś specjalnie do twarzy, ale trzeba będzie się tym zadowolić... - Grandmère... - wyjąkałam. Gardło ścisnęło mi się z powodu paniki. Podobnie jak wtedy, kiedy zaczynam myśleć o Michaelu, tylko nie pocą mi się dłonie. - Nie mogę tego zrobić. Nie mogę wygłosić mowy dla dwóch tysięcy odnoszących sukcesy kobiet biznesu. Nie rozumiesz, ja przeżywam teraz uczuciowy kryzys i dopóki on się nie rozwiąże, będę musiała mniej się udzielać... A nawet, kiedy się rozwiąże, nie sądzę, żebym zdołała wystąpić dla tak dużej widowni. - Nonsens - odparła energicznie Grandmère. - Przemawiałaś w genowiańskim parlamencie w sprawie parkometrów, zapomniałaś? - Tak, ale to byli tylko starsi panowie w perukach, a nie mama Lany Weinberger! Chyba powinnam po prostu... - Oczywiście, Bóg jeden wie, co zrobimy z twoją fryzurą. Do tego czasu włosy raczej ci nie odrosną. Może Paolo zdoła wymyślić jakieś przedłużki. Zadzwonię do niego rano...

- Grandmère - powiedziałam - chyba nie dam... Ale było już za późno. Rozłączyła się, nadal mrucząc coś na temat przedłużek. Super. Tylko tego mi brakowało. SOBOTA, 11 WRZEŚNIA, 9.00, PODDASZE Maile: 0 Co wcale mnie nie dziwi. On wyląduje dopiero za trzy godziny. A potem będzie jeszcze musiał przejść przez odprawę. Muszę się zdobyć na cierpliwość. Muszę zachować spokój. Muszę tylko... GRLOUIE: TINA!!!! JESTEŚ TAM???? Jeżeli jesteś, to odpisz. JA TU UMIERAM!!!! ILUVROMANCE: Cześć, Mia. Jestem tu. Dlaczego umierasz????? Och, dzięki Bogu. Dzięki Bogu za Tinę Hakim Babę. GRLOUIE: BO chociaż wiem, że więź, jaka łączyła mnie z Michaelem, jest zbyt mocna, żeby nagle przerwało ją zwykłe nieporozumienie, i że on do mnie zadzwoni, kiedy doleci do Japonii, i powie, że mi wybacza i wszystko będzie dobrze - to co, jeśli tak się nie stanie? Co, jeśli on tego nie zrobi? O Boże, ręce cały czas mi się pocą! I chyba zaczynam mieć atak serca... ILUVROMANCE: Mia! Wszystko będzie dobrze! Oczywiście, że Michael ci wybaczy! Wrócicie do siebie i wszystko będzie zupełnie tak samo, jak kiedyś. A może nawet lepiej. Bo pary, które mają za sobą trudne chwile, zawsze wychodzą z tego umocnione... GRLOUIE: Racja! I nie ma sprawy, prawda? Moje przodkinie stawiały czoło znacznie większym przeciwnościom losu. Takim jak grasujący najeźdźcy, porwania, zmuszanie do picia wina z czaszki własnego zamordowanego ojca, i tak dalej. Z Michaelem i ze mną wszystko się ułoży!

ILUVROMANCE: Totalnie! Rozumiem z tego, że dziś wieczorem nie idziesz? GRLOUIE: Gdzie miałabym iść? ILUVROMANCE: Na imprezę zwycięstwa. GRLOUIE: Jaką imprezę zwycięstwa? ILUVROMANCE: NO wiesz, imprezę zwycięstwa Lilly i Perin. Bo wygrały w wyborach do samorządu szkolnego. GRLOUIE: Nie zostałam zaproszona na imprezę zwycięstwa. ILUVROMANCE: Nie dostałaś maila? GRLOUIE: Nieeeeeeeeee... ILUVROMANCE: Och. GRLOUIE: Co, „och”? ILUVROMANCE: Nie sądziłam, że mówiła poważnie. GRLOUIE: Kto? O czym ty mówisz? ILUVROMANCE: O Lilly. Mówiła, że nigdy więcej się do ciebie nie odezwie, bo odbijasz dziewczynom chłopaków i potrafisz wbić nóż człowiekowi w plecy. Ale myślałam, że żartowała. GRLOUIE: CO TAKIEGO???? JAK ONA MOŻE COŚ TAKIEGO MÓWIĆ??? PRZECIEŻ TO BYŁ TYLKO ZWYKŁY CMOK!!! MIAŁ TRAFIĆ W POLICZEK!!!! POCAŁOWAŁAM GO W USTA WYŁĄCZNIE PRZEZ PRZYPADEK!!!! ILUVROMANCE: Wiem. Ale nie poszłaś wczoraj wieczorem z J.P. na Piękną i Bestię? GRLOUIE: NO CÓŻ, owszem. Ale bez żadnej złej myśli. Poszliśmy zwyczajnie, jako PRZYJACIELE. ILUVROMANCE: Ale czy nie twierdziłaś dawniej, że twój ideał mężczyzny to ktoś, kto potrafi wysiedzieć przez całe przedstawienie Pięknej i Bestii, najromantyczniejszej i najpiękniejszej historii wszech czasów i nie śmiać się złośliwie w niewłaściwych momentach? GRLOUIE: Tak. Ale to było dawno temu. I od tej pory zrozumiałam, że się myliłam. Teraz mój ideał mężczyzny to ktoś, kto się złośliwie śmieje. ILUVROMANCE: NO CÓŻ, lepiej powiedz o tym Lilly, GRLOUIE: Dlaczego? Co ona mówiła? Czekaj - skąd ona w ogóle

WIE, co J.P. i ja robiliśmy wczoraj wieczorem? A TY SAMA skąd wiesz? ILUVROMANCE: Och... Nie widziałaś go? GRLOUIE: CZEGO NIE WIDZIAŁAM???? ILUVROMANCE: Tego wielkiego zdjęcia jak wychodzisz z J.P. z teatru, które dziś rano ukazało się w „New York Post”, z nagłówkiem: „Załamana księżniczka znajduje nową miłość?” ZAŁAMANA KSIĘŻNICZKA ZNAJDUJE NOWĄ MIŁOŚĆ Sobota, 11 września, Nowy Jork Wygląda na to, że nasza nowojorska księżniczka, Mia Thermopolis (z Genowii) oraz jej stały chłopak, student Uniwersytetu Columbia - a przy tym plebejusz - Michael Moscovitz, rozstali się. Mówi się, że Moscovitz przyjął roczne stypendium w japońskiej firmie robotycznej w Tsukubie, gdzie będzie pracował nad pewnym ściśle tajnym projektem. Jej Książęca Wysokość nie sprawia jednak wrażenia osoby usychającej z tęsknoty za swoją dawną miłością. Były adorator już został zastąpiony pewnym tajemniczym młodzieńcem, który towarzyszył młodej księżniczce na broadwayowskim przedstawieniu Pięknej i Bestii w piątkowy wieczór. Nieujawnione źródła donoszą, że ten młody człowiek to nikt inny jak John Paul Reynolds - Abernathy IV, syn zamożnego producenta i propagatora teatru, Johna Paula Reynolds - Abernathy III. Znany nam miłośnik teatru, który obserwował młodą parę w ich prywatnej loży, stwierdził: - Czulili się tam do siebie. - Inny z kolei dodał: - Bardzo ładnie razem wyglądają. Oboje są tacy wysocy i jasnowłosi. Poproszony o jakieś oświadczenie, rzecznik prasowy genowiańskiego pałacu oświadczył: - Nie komentujemy prywatnego życia księżniczki. SOBOTA, 11 WRZEŚNIA, 10.00, PODDASZE

No cóż. Przynajmniej wiem, dlaczego Lilly się do mnie nie odezwała. To wszystko tak się pokręciło... Bo, po pierwsze, to był najzwyklejszy cmok w policzek. A po drugie, oni już ze sobą nie chodzili, kiedy ten cmok w policzek miał miejsce. A po trzecie, POSZLIŚMY DO TEATRU JAKO PARA PRZYJACIÓŁ. Tylko ktoś nienormalny mógł pomyśleć, że UMAWIAM SIĘ NA RANDKI z J.P. Reynolds - Abernathym IV. Oczywiście jest zabawnym i miłym facetem, i tak dalej. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Ale moje serce należy do Michaela Moscovitza już na zawsze! To wszystko nie ma sensu. Lilly to moja najlepsza przyjaciółka. Jak ona mogła uwierzyć w coś tak okropnego na mój temat? I to prawda, w tym tygodniu potraktowałam jej brata dość paskudnie. Ale to tylko dlatego, że (jak idiotka) nie rozumiałam, jak wspaniałe było to, co nas łączyło, dopóki tego nie zniszczyłam. Ale PRZEPROSIŁAM go. To tylko kwestia czasu (dwie godziny), zanim odbierze mojego maila i zadzwoni do mnie (proszę cię, Boże), i pogodzimy się, a on mi odeśle ten wisiorek ze śnieżynką, i znów będziemy razem i wszystko się ułoży. Chyba, że zajrzy do Google News i zobaczy ten wielki artykuł o mnie i o J.P. Ale dlaczego miałby w to UWIERZYĆ? Nigdy nie wierzył w żadne z tych kłamstw, które paparazzi zawsze wypisywali o mnie i Jamesie Franco. Dlaczego miałby uwierzyć akurat w TO? Nie uwierzy. To NIEMOŻLIWE. Więc O CO chodzi tej całej Lilly? W każdym razie nie mam zamiaru świrować. To prawda, że w przeszłości zdarzało mi się dostawać histerii w takich sytuacjach. Dzwoniłabym do ojca i błagała go, żeby nasi prawnicy zażądali sprostowania. Próbowałabym dotrzeć do tego, kto dał cynk gazetom - jak bym sama nie wiedziała (Grandmère). Słałabym Michaelowi rozpaczliwe maile, gęsto się tłumacząc, że to wszystko nieprawda. Ale dość tego. Jestem na to o wiele za dorosła. Poza tym zdążyłam się przyzwyczaić. I jeszcze jedno: już i tak WYSTARCZAJĄCO świruję. Jak mogłabym ześwirować jeszcze bardziej? Ledwie mogę utrzymać pióro, tak bardzo poci mi się dłoń. No więc... nieważne. Dam Lilly trochę czasu, żeby ochłonęła. Jestem pewna, że kiedy impreza się zacznie i znajdą się tam wszyscy poza mną (dzwoniłam do Tiny, kiedy już zdążyłam pobiec i kupić gazetę. Powiedziałam jej, że OCZYWIŚCIE, musi iść na imprezę do

Lilly, chociaż chciała ją zbojkotować przez solidarność wobec mnie. Ale ja naprawdę chcę, żeby ona tam poszła, bo będę mogła dowiedzieć się, co Lilly wygaduje na mój temat. Przysięgam, jeśli Lilly mnie obsmaruje, zadzwonię do Federalnej Komisji Łączności i doniosę im, że użyła brzydkiego słowa w zeszłotygodniowym odcinku Lilly mówi prosto z mostu, kiedy opisywała bieżącą sytuację w Iraku), to ona za mną zatęskni i odezwie się z zaproszeniem. Wtedy tam pojadę, uściskamy się, i wszystko znów będzie jak dawniej. Do tego czasu posiedzę sobie tutaj i odrobię rachunek różniczkowy. Bo, Bóg mi świadkiem, w zeszłym tygodniu w ogóle nie uważałam w szkole, więc nie mam ZIELONEGO POJĘCIA, co działo się na lekcjach matematyki. Ani na żadnych innych lekcjach. Ostatnia rzecz, jakiej mi potrzeba na dodatek do tego wszystkiego, to wylecieć z liceum. A kiedy będę odrabiać lekcje, przy okazji zjem resztę tych pierożków z wieprzowiną z Number One Noodle Son (Niesamowite rzeczy dzieją się z tym mięsem. Jak raz zaczniesz je jeść, nie możesz przestać). Bo właśnie tak poradziłaby sobie w takiej sytuacji osoba dojrzała. JESZCZE DWIE GODZINY DO LĄDOWANIA!!!!!!! AAAAAAAAAAA AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA AAAAAAAAA SOBOTA, 11 WRZEŚNIA, 10.15, PODDASZE Właśnie wrzuciłam swoje imię i nazwisko w wyszukiwarkę Google News, żeby zobaczyć, czy jest tam dużo informacji na mój temat, i jakie jest prawdopodobieństwo, że Michael zobaczy ten artykuł o mnie i J.P. ...wyskoczyło mi 527 rekordów na ten temat. Ale to nie wszystko. Zajrzałam do wyszukiwarki Google Blog, żeby zobaczyć, czy ktoś na mój temat

bloguje, i trafiłam na nową stronę: www. nienawidzemiithermopolis.com. Jest tam lista dziesięciu najgłupszych rzeczy związanych z Mią Thermopolis. Numer jeden to moja fryzura. Numer dziesięć to moje nazwisko. A pomiędzy, co jedno to gorsze. Wiem, że powinnam ignorować złą prasę. Grandmère mówiła, że jeśli będę na nią reagować albo w jakikolwiek sposób zauważać jej istnienie, to będę ją jeszcze podsycać i prowokować tych, którzy mnie nienawidzą, do dalszych wystąpień. Ale to? To jest naprawdę... Świetnie. Jak bym miała za mało zmartwień. Teraz jeszcze pojawił się ktoś, kto mnie nienawidzi do tego stopnia, że informuje cały świat, że w tej nowej fryzurze mam uszy, które przypominają uchwyty od imbryka do herbaty. Dokładnie tego było mi potrzeba. SOBOTA, 11 WRZEŚNIA. 10.30. PODDASZE Kochany Michaelu Na pewno już zdążyłeś zauważyć Kochany Michaelu Cześć! Zastanawiałam się tylko, czy widziałeś może Kochany Michaelu Bardzo Cię proszę, nie zaglądaj na Drogi założycielu strony www.nienawidzemiithermopolis.com, JEŚLI AŻ TAK BARDZO MNIE NIENAWIDZISZ, TO CZEMU NIE POWIESZ MI TEGO W TWARZ, TY TCHÓRZU???? SOBOTA. 11 WRZEŚNIA, 10.30,

PODDASZE Maile: 0 Właśnie odezwała się moja komórka. Byłam taka pewna, że to Michael (jego samolot właśnie wylądował), że o mało jej nie upuściłam na ziemię, tak mi się dłonie spociły i tak drżały (nie mówiąc o tym, że były tłuste od nóżki kurczaka, którą znalazłam w głębi lodówki i właśnie ogryzałam). Ale to był tylko J.P. Chciał zapytać, czy widziałam artykuł. - Zabawne, prawda? - Usiłowałam mówić to lekkim tonem. Co nie jest wcale takie proste, kiedy w ustach ma się resztkę pieczonej kurzej nóżki. - Uważają, że jesteśmy w sobie zakochani. Ha ha. - Tak - powiedział J.P. - Ha ha. Całe szczęście, że on się zna na żartach. - Bardzo cię przepraszam - powiedziałam. - To ryzyko związane ze spotkaniami ze mną. Mam na myśli, że człowiek trafia do gazet. - Nie wspomniałam o stronie www.nienawidzemiithermopolis.com. Uznałam, że sam na to wpadnie wystarczająco szybko. - Nie gniewam się - rzekł J.P. - Za to, że kojarzą mnie z księżniczką i dziedziczką tronu? Nawet moi rodzice są pod wrażeniem. Uważają, że wreszcie udało mi się czegoś dokonać. Teraz przyszła kolej na odpowiedź: - Ha ha. - Chociaż, prawdę mówiąc, zrobiło mi się trochę niedobrze. Może to z powodu mięsa, które opchnęłam w ciągu ostatniej półtorej godziny. Wymiotłam lodówkę do czysta. Naprawdę nie wiem, co się ze mną dzieje. Z wegetarianki w niecały tydzień zamieniłam się w kanibala. Może niezupełnie kanibala. Tylko w... Jak się nazywa tych, co jedzą za dużo mięsa? Ale wiedziałam, o co mi chodzi. Było mi niedobrze nie z powodu mięsa, które zjadłam, ale dlatego że samolot Michaela już na pewno wylądował, i że to możliwe, że on zaraz zacznie sprawdzać, czy ktoś mu nie przesyłał jakichś wiadomości. - Posłuchaj - powiedział J.P. - Tak się zastanawiałem... Słyszałaś o imprezie u Lilly? - Tak - potwierdziłam. - Nie jestem zaproszona. - Tak sadziłem. - J.P. westchnął. - Miałem nadzieję, że już jej przeszło. - Cóż, oglądanie naszych zdjęć, poutykanych we wszystkich gazetach, raczej nie poprawi sytuacji. - Ano - zgodził się J.P. - Może damy jej weekend na zastanowienie...

- Może. - Mam nadzieję. Ale raczej nie wierzę, żeby weekend coś tu zmienił. - Chcesz się ze mną spotkać dziś wieczorem? Urządzimy sobie własną imprezę - zaproponował J.P. - No wiesz, żeby pokazać im, jak to się robi. - O kurczę, strasznie miło z twojej strony - stwierdziłam. - Ale lepiej zostanę w domu. Bo samolot Michaela już wylądował i on niedługo zacznie sprawdzać swoje maile. A ja naprawdę chcę być w domu, kiedy zadzwoni. O ile zadzwoni. Ale przecież na pewno zadzwoni. PRAWDA?????? - Och! - W głosie J.P. pojawiło się coś jak rozczarowanie. - A nie byłoby lepiej, gdyby cię tam nie było, kiedy on się odezwie? Żeby zrozumiał, jak bardzo jesteś popularna i rozrywana? Roześmiałam się. J.P. ma naprawdę pokrętne poczucie humoru. - Zabawne! Ale wystarczy, że zerknie do prasy. To znaczy, jeśli to nasze zdjęcie trafi do agencji AP Wire i ukaże się w Japonii. Poza tym naprawdę muszę popracować nad rachunkiem różniczkowym, jeśli chcę zdać. - Jeśli będziesz potrzebować pomocy, chętnie do ciebie przyjdę - zaproponował J.P. - Jestem geniuszem współczynników dążących do nieskończoności. Czy on nie jest kochany? Wyobraźcie sobie, proponuje, że poświęci sobotę na pomaganie mi w rachunku różniczkowym! - Bardzo dziękuję. Ale poradzę sobie. Pamiętaj, że ja mieszkam pod jednym dachem z prawdziwym nauczycielem matematyki, do którego mogę się zwrócić, jeśli zacznę sobie rwać włosy z rozpaczy. To znaczy to, co mi z włosów zostało. - Dobra. Ale jeśli zmienisz zdanie... - To wiem, do kogo dzwonić - dokończyłam. Próbowałam już jakoś się go pozbyć z tej linii telefonicznej. Przecież Michael mógł dzwonić właśnie w tym momencie. Komórka wprawdzie nie dała mi znać o oczekującej rozmowie, ale, rozumiecie... - Dobra - powiedział J.P. - I pamiętaj, że jesteśmy bardzo atrakcyjną parą. - Bo oboje jesteśmy tacy wysocy i jasnowłosi - uzupełniłam. J.P. też się roześmiał i skończył rozmowę. Kiedy wulkan w Yellowstone wybuchł po raz ostatni, sześćset czterdzieści tysięcy lat temu, wyrzucił z siebie tysiąc kilometrów sześciennych materiału skalnego, pokrywając pół Ameryki Północnej stosem popiołów głębokich na prawie dwa metry. Coś takiego zdarzy się, kiedy J.P. wreszcie odnajdzie swoją prawdziwą miłość. Wiem, że nieładnie jest mówić takie rzeczy, ale mam tylko nadzieję, że kiedy on

odnajdzie swoją, ja jeszcze będą miała moją. SOBOTA, 11 WRZEŚNIA, 16.00, PODDASZE Maile: 0 Wiadomości na sekretarce: 0 W głowie mi się to nie mieści. Jeszcze nie zadzwonił ani nie napisał. Mama przed chwilą zajrzała do mnie i spytała: - Mia? Nie idziesz nigdzie dziś wieczorem? To chyba było widać, bo nadal mam na sobie flanelową piżamę Hello Kitty, którą wkładam na noc. - Nie... - powiedziałam, starając się, by mój głos zabrzmiał bardziej rześko, niż się czułam. DLACZEGO ON JESZCZE NIE ZADZWONIŁ?! - Mam zamiar posiedzieć w domu i zająć się rachunkiem różniczkowym. - Rachunkiem różniczkowym? - Mama aż wyciągnęła rękę i dotknęła mojego czoła. - Gorączki nie masz... - Ha ha. - Ostatnio wszyscy w moim otoczeniu wprost tryskają dowcipem. Schowałam dłonie za plecami, żeby nie zauważyła, jak mi się pocą. - Mia... - zaczęła mama, przywołując na twarz swoją macierzyńską minę. - Nie możesz zamykać się w domu i usychać z tęsknoty za Michaelem. - Wiem - powiedziałam, zaszokowana. - Boże, mamo! Wydaje ci się, że tak robię? Wiesz, jestem feministką. Nie potrzebuję mężczyzny do szczęścia. - Tyle tylko że, kiedy jest przy mnie ten konkretny facet, a ja mogę powąchać jego szyję, podnosi mi się poziom oksytocyny i robię się spokojniejsza, i bardziej zrelaksowana, niż kiedy jestem sama. Albo z kimkolwiek innym. - Cóż! - westchnęła mama sceptycznie. Ona wie o tej oksytocynie. - Ale chyba nie siedzisz w domu z powodu tego głupiego artykułu, prawda? - Chodzi ci o artykuł, który oskarża mnie o umawianie się z byłym chłopakiem mojej najlepszej przyjaciółki, kiedy mój chłopak i ja zerwaliśmy ze sobą niecały tydzień temu? - powiedziałam lekko. - Jej, no coś ty, dlaczego miałabym się przejmować takim drobiazgiem? - Mia... - Mama zaczęła zaciskać wargi, wyraźny znak, że była ze mnie niezadowolona. - Nie możesz się umartwiać tylko dlatego, że Michael poszedł w swoją

stronę. Oczywiście, to ważne, żeby odżałować stratę, ale... - JAKĄ STRATĘ?! MOŻE MICHAEL JESZCZE NIE DOSTAŁ MOJEGO MAILA Z PRZEPROSINAMI! Z TEGO, CO WIEMY, MOŻE WŁAŚNIE TERAZ ŚCIĄGAĆ POCZTĘ I CZYTAĆ MOJE PRZEPROSINY, I SZYKOWAĆ SIĘ DO TEGO, ŻEBY DO MNIE ZADZWONIĆ, I POGODZIĆ SIĘ ZE MNĄ! TO MOŻE SIĘ STAĆ W KAŻDEJ CHWILI! - Przestań się wydzierać - powiedziała mama. - Naprawdę nic ci nie jest? Jesteś jakaś taka mizerna. Jadłaś coś dzisiaj? - Hm. - Nie byłam pewna, jak jej powiedzieć, że wyjadłam całą szynkę i kanadyjski bekon przeznaczone na jutrzejsze śniadanie. Na całym poddaszu nie została ani odrobina wędliny. I lodów. Pochłonęłam też wszystkie ciasteczka Girl Scout. - Owszem. - No cóż, jeżeli jesteś pewna, że dobrze się czujesz i nie zamierzasz wychodzić, to Frank i ja może zajrzymy do Angeliki obejrzeć ten jej nowy grunge'owy dokument rockowy. Zajęłabyś się Rockym, kiedy nas nie będzie? - Jasne - zgodziłam się. Uznałam, że ponieważ nie mogę powąchać szyi Michaela, dobrze mi zrobi godzinka ulubionej zabawy Rocky'ego, która polega na wskazywaniu różnych elementów jego kolekcji i wywrzaskiwaniu słowa: „wóz”, które w języku mojego brata oznacza ciężarówkę. Może w ten sposób się odprężę. Więc siedzę w domu i opiekuję się Rockym. Gdyby tylko fotoreporterzy „New York Post” mogli mnie teraz zobaczyć. Oto pełne blasku życie ulubionej księżniczki Ameryki: siedzi na podłodze salonu z małym braciszkiem i bawi się w „wóz” we flanelowej piżamie Hello Kitty... ...a jej serce powoli i nieodwołalnie pęka. NIEDZIELA, 12 WRZEŚNIA. 10.00, PODDASZE Maile: 0 Telefony: 0 Ale przyszło mi właśnie coś na Instant Messengerze! Och, to tylko Tina. Ale to chyba lepiej niż nic. ILUVROMANCE: Cześć, Mia!!!! Zadzwonił?????

GRLOUIE: Jeszcze nie. Ale jestem pewna, że niedługo się odezwie. Pewnie jeszcze dochodzi do siebie po podróży i tak dalej. Zadzwoni albo napisze, jak tylko będzie miał okazję. Boże, wydaję się taka spokojna i dzielna, a w środku trzęsę się jak... Nawet nie wiem, jak co. Coś tak maleńkiego, lecz roztrzęsionego. DLACZEGO ON JESZCZE NIE ZADZWONIŁ???? ILUVROMANCE: No jasne, że zadzwoni. Chyba że widział tamto zdjęcie. No dobra, pora zmienić temat. GRLOUIE: I jak było na imprezie???? ILUVROMANCE: Na imprezie było raczej w porządku. Nie działo się nic specjalnie ciekawego. Kenny Showalter przyprowadził paru facetów ze swojej sekcji tajskiego boksu i wszyscy pozdejmowali koszulki, i zaczęli robić pompki na kostkach dłoni, i chyba Lilly zaimponowało to, co zobaczyła, bo totalnie jednego z nich poderwała. A potem Perin zjadła za dużo wisienek koktajlowych i zwymiotowała do umywalki w łazience, a mnóstwo tych wisienek było jeszcze w całości, więc Ling Su musiała je pociąć nożyczkami, żeby spłynęły z wodą. I to mniej więcej tyle. Jak mówiłam, niewiele straciłaś. GRLOUIE: Zaraz, moment. Lilly PODERWAŁA JAKIEGOŚ FACETA Z SEKCJI BOKSU TAJSKIEGO KENNY'EGO SHOWALTERA?! ILUVROMANCE: Och. Tak. No cóż, to znaczy, Boris mi powiedział, że widział, jak Lilly całowała się z jakimś gościem w kuchni. Ale rzuciła mu w głowę pokrywką od garnka na homary, zanim zdążył rozpoznać faceta. Wiesz, że Boris boi się homarów... GRLOUIE: Ale to na pewno był jeden z tych chłopaków od boksu tajskiego???? ILUVROMANCE: Tak. No cóż, facet był bez koszulki, więc tak musiało być.

GRLOUIE: Ale to jest... Po prostu tak nie wolno! Przecież ona nawet nie zdążyła się otrząsnąć po tym, jak J.P. złamał jej serce! Najwyraźniej próbuje się tylko po nim pocieszyć! Co ta Lilly sobie w ogóle wyobraża? Ktoś musi z nią porozmawiać. Próbowałaś z nią porozmawiać???? ILUVROMANCE: NO cóż... W pewnym sensie. Ale ona tylko roześmiała mi się w twarz i powiedziała, żebym nie robiła z siebie takiej... GRLOUIE: Czego? CZEGO miałaś z siebie nie robić? ILUVROMANCE: Nieważne. Mia, słuchaj, muszę iść, mama mnie woła. Narazka! Ale wcale nie musiała mi tego mówić. Wiem, co jej powiedziała Lilly. Żeby nie robiła z siebie takiej Mii. Ale ja mam POWÓD, żeby się o nią niepokoić. Czasami Lilly dokonuje naprawdę złych wyborów. A potem ktoś jej robi krzywdę. Prawda, że czasem wybiera dobrze - na przykład, umawiając się z J.P. - a i tak dzieje jej się krzywda. Ale żeby całować się z jakimś przypadkowym tajskim bokserem we własnej kuchni zaledwie dzień po tym, jak rozstała się z chłopakiem, z którym chodziła pół roku? To na pewno nie mógł być dobry wybór. Ktoś musi z nią porozmawiać, zanim zrobi coś, czego będzie później żałowała. Gdyby tylko pani doktor Moscovitz jeszcze mnie kompletnie nie znienawidziła - za to, że rzuciłam jej syna, a potem RZEKOMO zaczęłam się umawiać z chłopakiem jej córki - tobym do niej zadzwoniła. Ale biorąc pod uwagę stan naszych kontaktów, chyba nie byłoby to najmądrzejsze rozwiązanie. NIEDZIELA, 12 WRZEŚNIA, 11.00, PODDASZE Maile: 0 A potem zadzwoniła moja komórka! Ale to nie był Michael. To był tylko J.P.

J.P: Hej! Jak się masz? Trochę trudno było mi ukryć potworne rozczarowanie. JA: Dobrze. A ty? J.P.: Co się stało? Zaraz... Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że nie zadzwonił? JA: Nie zadzwonił. Jakieś niewyraźne pomruki z drugiej strony linii. A potem: J.P.: Nie martw się. Zadzwoni. JA: Mam nadzieję. J.P.: Żartujesz sobie? Byłby idiotą, gdyby nie zadzwonił. No i jak tam wczorajszy wieczór? JA: Nieźle. To znaczy, nie robiłam nic specjalnego. Bawiłam się tylko w „wóz” z moim bratem. J.P.: W co się bawiłaś?! Widzicie, Michael wie, co to znaczy „wóz”. I nie tylko wie, on się wiele razy BAWIŁ w to z Rockym. Moim zdaniem, on nawet LUBI się w to bawić. To go odpręża tak samo, jak mnie. JA: To jest... Zresztą, nieważne. Słyszałeś o Lilly? J.P.: Nie. A co zrobiła? Nie chciałam być zwiastunką złych wiadomości na temat byłej dziewczyny J.P., ale stwierdziłam, że lepiej, żeby się o tym dowiedział ode mnie niż od kogoś w poniedziałek w szkole. JA: Na swojej wczorajszej imprezie poderwała jakiegoś przypadkowego faceta z sekcji boksu tajskiego. Ale zamiast przerażonego wdechu J.P., którego się spodziewałam, dobiegło mnie

coś... No cóż, to bardzo przypominało śmiech. J.P.: To zupełnie w stylu Lilly. Byłam zaszokowana. Bo, fakt, że to brzmiało zupełnie jak DAWNY styl Lilly - ten sprzed J.P. Ale nie styl nowej, lepszej Lilly. A on się z tego ŚMIAŁ! JA: J.P., czy ty nie rozumiesz? Lilly zwyczajnie wyżywa się, bo jest tak załamana i zrozpaczona po tym, co uważa za naszą zdradę! Cała ta sprawa z facetem z sekcji boksu tajskiego bezpośrednio wiąże się z tym artykułem w „New York Post”. Musimy coś zrobić, zanim ona zacznie się staczać po spirali autodestrukcyjnych zachowań, jak Lindsay Lohan! J.P.: Ja tam nie wiem, co moglibyśmy na to poradzić. Lilly jest już na tyle dorosła, żeby podejmować decyzje. Jeśli chce podrywać przypadkowych facetów z sekcji boksu tajskiego, to jest to jej sprawa, nie nasza. W głowie mi się to nie mieściło, ale on nadal się ŚMIAŁ. JA: J.P., to nie jest śmieszne. J.P.: No cóż, trochę jest. JA: Nie, nie jest. To... NIEDZIELA, 12 WRZEŚNIA, 12.00, PODDASZE Musiałam przestać pisać, bo moja komórka znów zadzwoniła. To był Michael. Jest w Japonii. Dostał mojego maila. Widział też nasze zdjęcie z J.P. w „Post”. Ale powiedział, że to bez znaczenia. Stwierdził, że mu przykro, że musimy załatwiać całą sprawę przez telefon, ale że nic na to nie poradzi.