Ankiszon

  • Dokumenty8 745
  • Odsłony244 494
  • Obserwuję266
  • Rozmiar dokumentów9.8 GB
  • Ilość pobrań155 949

Dunn Carola - Kryminalne przypadki Daisy D. 05 - Młoda dama w opałach

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Ankiszon
EBooki
PDF

Dunn Carola - Kryminalne przypadki Daisy D. 05 - Młoda dama w opałach.pdf

Ankiszon EBooki PDF Dunn Carola - Kryminalne przypadki Daisy D. 1 - 21
Użytkownik Ankiszon wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 247 stron)

Carola Dunn KRYMINALNE PRZYPADKI DAISY D. TOM 5 Młoda dama w opałach

In memoriam Margaret C. Brauer (1917 - 1996), która zawsze dodawała mi otuchy i zawsze zapewniała mnie, że moja ostatnia książka jest najlepsza ze wszystkich, jakie dotąd napisałam. Dziękuję, Mamo.

ROZDZIAŁ PIERWSZY Phillip wytężył słuch. Nie, nie mylił się. Do jego uszu znów dotarło złowieszcze stukanie. Stary silnik dwuosobowego swifta z łoskotem piął się po stromym wzgórzu, a podwozie i karoseria wydawały dziwne piski i grzechotania. Samochód był zupełnie wyeksploatowany. Co naoliwiono złącze, co dokręcono śrubkę, to psuło się coś innego. Ale ten stukot był nowy i całkiem świeży. I bardzo złowrogi. Bezpiecznie minąwszy wzniesienia Surrey Downs, Phillip zjechał z szosy w najbliższą wiejską drogę. Krowa popatrzyła na niego znad drewnianej bramy pastwiska i zamuczała. - Zniknę stąd na długo przed porą dojenia - zapewnił ją Phillip, wyskakując z auta. Zdjął blezer, rzucił go na fotel, zakasał rękawy i otworzył maskę. Gdy wpatrywał się w nasmarowane olejem wnętrze auta, od strony szosy rozległo się jednostajne buczenie zadbanego silnika. Podniósłszy głowę, zobaczył, jak mknący ze świstem purpurowy aston martin hamuje, zawraca i zatrzymuje się tuż przed nim. - Halo! Zepsuł się? - zapytała siedząca za kierownicą dziewczyna. Odrzuciła chroniącą przed kurzem woalkę, odsłaniając śliczną, otoczoną jasnymi lokami buzię. - Podwieźć cię? - Bardzo dziękuję, ale właściwie to się nie zepsuł. - No tak. - Amerykanka - Phillip był pewien, że dziewczyna musi być Amerykanką - spojrzała ciekawie na swifta. - Ma podniesiony dach. - Dach? - Phillip zerknął na zwinięty tego pięknego wiosennego dnia dach auta. Ach! Ale przecież ona była Amerykanką. - Chodzi ci o maskę? Coś stuka w silniku - wyjaśnił. - Jeśli nie dam rady tego naprawić swoimi narzędziami, będę musiał pożyczyć jakieś w najbliższym warsztacie.

- Sam naprawiasz swój samochód? Wow, to naprawdę bombowe. - Ee tam, nie ma o czym mówić - odpowiedział skromnie Phillip. Teraz, gdy lepiej przyjrzał się dziewczynie, stwierdził, że jej włosy nie są po prostu jasne, ale złote, a tak cudnej twarzy, w dodatku niewymazanej pudrem i makijażem, nie widział od lat. - Lubię dłubać przy samochodach - dodał, dziękując w duchu, że nie zdążył jeszcze wymazać się olejem. - Chciałbym tylko mieć na to więcej czasu. - Zawsze chciałam tego spróbować. - To dopiero wspaniała dziewczyna! - Ale tatuś mi nie pozwala. Mówi, że to nie przystoi damie. Tatusiowi strasznie zależy, żebym zachowywała się jak dama. Wyobraź sobie, że kilka lat musiałam go namawiać, żeby w ogóle pozwolił mi prowadzić! Teraz testuję dla niego auta. Jeżdżę sobie i dzielę się wrażeniami. - I to właśnie robisz teraz z tym cackiem? Nieczęsto się tu takie widuje. - Jeździ fantastycznie. Tatuś chciałby zainwestować w niego parę dolców i zacząć produkcję. Tym właśnie zajmujemy się w Anglii. Wynajdujemy wróżące sukces firmy samochodowe i w nie inwestujemy. Chyba zgadłeś już, że nie jestem Angielką? - zapytała jakby ze smutkiem. - Masz rewelacyjny akcent. - Serio? A ja tak chciałam nauczyć się mówić jak prawdziwa angielska dama. Jestem zupełnie zakochana w Anglii. Macie te śliczne maleńkie wioski i historię i wszędzie pełno kwiatów! - Dziewczyna szerokim gestem objęła pobocze drogi i porośniętą żywopłotem skarpę. Phillip dopiero teraz dostrzegł kwietniową obfitość pierwiosnków, fiołków, jaskółczego ziela i gwiazdnicy. - O rany - ciągnęła, jakby ze skruchą - nie będę ci dłużej przeszkadzać. Szczerze mówiąc, to jakby się zgubiłam. Wszystkie znaki wskazują drogę do

miejsc, do których wcale nie mam ochoty jechać. Mógłbyś mi powiedzieć, jak dojechać do głównej drogi do Londynu? Phillip już miał otworzyć usta, by powiedzieć „druga na prawo i prosto aż do świtu" czy jakkolwiek inaczej, gdy uderzyła go genialna myśl. A przynajmniej tak sądził. Wielmożny Phillip Petrie nie był wystarczająco zaznajomiony z tymi diabelnymi sprawami, by od razu być tego pewnym. Właściwie to przyzwyczaił się już, że rodzina i przyjaciele zawsze mieli go za kompletnego matoła. A jednak myśl ta naprawdę wydawała się genialna. - To trochę skomplikowane - skłamał. - Jeśli nie spieszysz się bardzo i zechciałabyś zaczekać kilka minut, mogłabyś pojechać za mną. - Wspaniały pomysł! - wykrzyknęła dziewczyna, a jej olśniewający uśmiech zupełnie go oszołomił. Podniesiony na duchu Phillip zdecydował się na wyartykułowanie drugiej części swojego zamysłu. - Nie wiem jak ty - powiedział beztrosko - ale ja robię się trochę głodny. Już pora na herbatę, a ja znam świetną kawiarenkę w Purley. Czy chcesz... Czy nie dałabyś się zaprosić na herbatę? - Wow, super! - odpowiedziała cudowna dziewczyna. - Nie mamy czegoś takiego jak popołudniowa herbatka, ale jak wrócę do domu, to na pewno będę pielęgnować ten zwyczaj. A w ogóle to nazywam się Gloria Arbuckle. - Phillip Petrie - powiedział Phillip. - Ale nie powinnaś chyba - dodał, marszcząc brwi - przyjmować zaproszeń od obcych, panno Arbuckle, a twój ojciec nie powinien puszczać cię samej na wieś. Co by było, gdyby zepsuł ci się samochód? - Powinnam brać ze sobą asystenta tatusia - przyznała - ale był akurat zajęty. A w pierwszy w tym roku tak piękny dzień musiałam wyrwać się z tego zadymionego miasta. Co do zaproszenia to przecież nie idziemy pić i tańczyć w jakimś

podejrzanym barze z nielegalnym alkoholem. Nawet nie macie tu takich miejsc. - Nie mamy - powiedział Phillip, powtórnie doznając olśnienia - ale mamy świetne i zupełnie przyzwoite parkiety. Będę najszczęśliwszym mężczyzną na świecie, jeśli kiedyś zechciałabyś pójść ze mną na tańce. - Zobaczymy - powiedziała. Ale uśmiechnęła się. - Hej, mała! Słysząc to bezceremonialne powitanie, Daisy z irytacją podniosła głowę znad kupionej na wyprzedaży maszyny do pisania. Miała nadzieję, że kroki w holu należały do gościa Lucy, z którą wynajmowała ten niewielki dom. - Ach, to ty, Phillipie. Czego chcesz? Mówiłam pani Potter, że nie mogę się z nikim widzieć. Jestem zajęta. - Powiedziała, że tylko piszesz - bronił się Phillip, rzucając na biurko swój szary hamburski kapelusz. - Tylko piszę! Będę musiała z nią poważnie porozmawiać. - To „tylko" to już sam dodałem. Nie ma co niepokoić kochanej staruszki. - Na litość boską, Phillipie! Właśnie pisaniem zarabiam na życie i mam dwa zaległe artykuły. Zawsze zapominam, jak długo poczta idzie do Nowego Yorku. To amerykańskie pismo bardzo dobrze płaci i nie mam zamiaru stracić tej pracy przez opóźnienia. Więc jeśli to nic pilnego... - Pilnego nie, ale obiecuję, że to zajmie tylko minutkę. Phillip niepewnie przygładził błyszczące, jasne włosy. Jego pospolicie przystojna twarz miała tak błagalny wyraz, że Daisy dała za wygraną. - Dobrze więc - westchnęła. - O co chodzi? Phillip usadowił swoje chude, sprężyste ciało na jej biurku. Wyciągnął jedną nogę odzianą w prążkowane spodnie

i kontemplował wypolerowany czubek buta. Daisy obróciła swoje krzesło i usiadła twarzą do przyjaciela. - No więc - odezwał się, a jego policzki lekko się zaczerwieniły - to jest tak. No... - Phillip! Streszczaj się! - No tak... Oj, to nie jest takie łatwe. - A jest konieczne? - Uważam, że jest absolutnie konieczne. Byłbym niezłym draniem, gdybym był innego zdania. Widzisz, chodzi o to... Daisy, wiesz, że kilka razy ci się oświadczałem. - Przynajmniej z sześć. - Aż tak dużo? - zdziwił się. - A ja odrzucałam cię za każdym razem. Wiem, że robiłeś to tylko ze względu na Gervaise'a, bo myślisz, że on by oczekiwał, że się mną zaopiekujesz. - Brat Daisy, Gervaise, który zginął w Wielkiej Wojnie, był najlepszym przyjacielem Phillipa. Znali się od dziecka, wychowując się w sąsiednich posiadłościach. - Jest to oczywista bzdura, więc nie wracajmy do tego. Znalazłeś sobie kogoś innego, prawda? Kogoś, z kim naprawdę chciałbyś się ożenić? - O rany, jak na to wpadłaś? - Na widok wyraźnej ulgi, jaka odmalowała się na twarzy Phillipa, Daisy omal nie wybuchła śmiechem. Opanowała się jednak. - Kto to jest? Znam ją? Któraś z debiutantek w towarzystwie? - To Amerykanka. Lubisz Amerykanów, prawda? - zapytał z niepokojem. - Spotkałam kilku całkiem czarujących. Na myśl przychodzi mi właśnie jeden z nich, a mianowicie pan Thorwald, mój redaktor. - Daisy tęsknie rzuciła okiem na zapisaną do połowy kartkę w maszynie. - Opowiedz mi o niej - powiedziała zrezygnowana. - Nazywa się Gloria. Gloria Arbuckle. Moja umiłowana.

Daisy oczekiwała raczej czegoś w rodzaju „cudowna", „anioł" czy też „świetna babka". Staroświeckie słowo, którego użył Phillip, zrobiło na niej jeszcze większe wrażenie niż blask w jego niebieskich oczach. Phillip nie zakochiwał się w pierwszej lepszej ładnej dziewczynie jak inni, których znała, więc może naprawdę znalazł tę jedyną. Taką miała nadzieję. - Panna Arbuckle jest tu ze swoją rodziną? - zapytała. - Z ojcem. Jej matka zmarła kilka lat temu, a Gloria jest jedynaczką. Pan Arbuckle jest milionerem. Wiem, co ludzie będą mówić, Daisy - powiedział poważnie - ale ty chyba wiesz, że nie chodzi mi o baksy. - Oczywiście, że wiem, stary. Tym bardziej że oświadczałeś mi się regularnie jakoś raz na miesiąc. Rozumiem, że panna Arbuckle jest przekonana o twojej bezinteresowności, ale co na to jej ojciec? - Równy z niego facet i chyba mnie nawet polubił. Gloria mówi, że on bardzo mnie ceni, ale nie wie jeszcze, że chcę się z nią ożenić. - Wie, że twój ojciec jest lordem? - zapytała Daisy. Mimo republikańskiej natury wielu Amerykanów sądziło, że tytuł dla córki warty jest ceny transakcji. - Wie, ale myślę, że nie ma o arystokracji najlepszego zdania. Poza tym powiedziałem mu, że jestem młodszym synem, bez szans na wielki spadek i odziedziczenie tytułu i zawsze będę tylko „wielmożny". Moja rodzina jeszcze ich nie poznała. - Aha! Oczekujesz połajanek ze strony... O co chodzi, pani Potter? Sapiąc ciężko, tęga pomoc domowa uśmiechnęła się szeroko i postawiła na biurku tacę z herbatą. - Woda się właśnie zagotowała, więc żem pomyślała, że się panienka zechce napić z panem herbaty. Nie ma ciasteczek

- dodała z żalem. - Zjadłyśmy wszystkie na drugie śniadanie, panienka pamięta? - Tak - odpowiedziała Daisy, pełna poczucia winy. Chociaż wiedziała, że żadna dieta nie uczyni jej zaokrąglonej sylwetki modnie chłopięcej, to przecież powinna zrobić jakiś wysiłek. Tak przynajmniej mawiała Lucy. Nader często. - Dziękuję, pani Potter. - Ja naleję - zaoferował się Phillip. Zsunął się z biurka i przyciągnął sobie drugie krzesło. - Trzeba przestawić maszynę. - Co to, to nie! Nie urządzamy tutaj herbatki! Jedna filiżanka i sobie idziesz. Cieszę się z twoich wieści, ale mam pracę. - Ale znajdziesz chwilę w weekend? - zapytał z nadzieją, podając jej parującą filiżankę. - Chciałbym, żebyś poznała Glorię i jej ojca, i... i chciałbym, żebyś była ze mną, jak przedstawię ich mojej rodzinie. Potrzebuję twojego wsparcia i w ogóle... - Zamierzasz wziąć się w garść i stawić im czoła? Postaram się znaleźć kilka godzin, jeśli myślisz, że moja obecność coś pomoże. Czy lord i lady Petrie przyjeżdżają do miasta specjalnie, by się z wami spotkać? - Mój Boże, nie! Gloria i jej ojciec zatrzymali się w Great Malvern, w hotelu Abbey. Gloria chciała wyjechać z miasta, uwielbia angielską wieś. Tak więc przekonałem jej ojca, że z Malvern jest niedaleko do Oksfordu, Coventry i Birmingham, gdzie akurat on robi interesy. - Ładne mi niedaleko! A okolica, poza Malvern Hills, jest zupełnie zwyczajna. - Łatwo dojechać do Cotswolds i w walijskie góry - argumentował Phillip. - A miasta nie znajdują się dalej niż pięćdziesiąt mil. Nie wspominając już o koncertach, tenisie i golfie...

- Wystarczy - roześmiała się Daisy. - Czytałam reklamy. „Najzdrowsze z uzdrowisk, najniższy wskaźnik śmiertelności w królestwie, najczystsza woda na świecie". - Wyrecytowałem mu wszystkie te bajdy, ale sprawę przesądziła obecność firmy Morgan Motor Company. Arbuckle chce zainwestować w producentów samochodów, żeby zdywersyfikować udziały. Zbił forsę na sprzedaży akcji kolejowych i zwróceniu się we właściwym momencie ku amerykańskiemu przemysłowi samochodowemu. - Giełda, papiery wartościowe, udziały - twoja działka. Phillip pokręcił głową. - Nie mogę znieść zmienności giełdy. Zupełnie się na tym nie znam. Jeśli Gloria za mnie wyjdzie, to mam nadzieję, że jej ojciec znajdzie mi posadę w biznesie samochodowym. Muszę powiedzieć swojemu ojcu, że się z tego wypisuję. - Nigdy tego nie lubiłeś - powiedziała Daisy ze zrozumieniem. - Tak jak ja nie lubiłam stenografii. - Wolę być zwykłym mechanikiem w zatłuszczonym chałacie. Jeszcze zrobiłbym na tym większe pieniądze. Mógłbym nawet sprzedawać używane samochody. Jeśli ojciec nie dostrzeże, że jestem w tym konsekwentny, to równie dobrze może dać mi kasę na rozpoczęcie własnego interesu. Znam gościa, który dałby wszystko, żeby wejść w spółkę i... - Nie mogę jechać do Malvern w ten weekend, Phillipie, ale jeśli zechcesz poczekać tydzień, to wtedy chętnie pojadę potrzymać cię za rękę. - Naprawdę? Zrobisz to? Równa z ciebie babka, Daisy! - I tak powinnam odwiedzić matkę. Czuje się zaniedbana i zawsze mi to wypomina. - Ja do niej wpadnę w sobotę. Odkąd Gloria wyjechała z Londynu, bywam w domu w każdy weekend. W ich hotelu mieszka jakiś gostek - Phillip spochmurniał nagle - który

ciągle ją podrywa. Przyjeżdżam tam tak często, jak tylko mogę. - Twoi rodzice muszą być zaskoczeni tym nagłym synowskim zainteresowaniem, a Arbuckle'owie pewnie zastanawiają się, dlaczego jeszcze ich nie przedstawiłeś. Dopiero teraz zebrałeś się na odwagę? - Nie - odpowiedział wyniośle. - Dopiero teraz jestem pewny, że mam u Glorii jakieś szanse. A potem musiałem jeszcze porozmawiać z tobą. Moja matka... Dobrze już, dobrze - powiedział, wstając pośpiesznie, bo Daisy rzuciła w niego jego kapeluszem. - Porozmawiałem. Już wychodzę. Polubisz Glorię. Ma złote loki, a bardziej błękitnych oczu w życiu nie widziałaś i... - Do widzenia, Phillip - powiedziała Daisy, ucinając tę rapsodię. - Dobra. Pa. Ale na pewno nie masz nic przeciwko temu? - Nic a nic. Phillip wyszedł wreszcie i wydawało się, że spadł mu z serca wielki ciężar. Daisy położyła palce na klawiszach maszyny do pisania, ale zanim podjęła przerwany wątek, zamyśliła się. A więc Gloria miała złote włosy i błękitne oczy? I z pewnością garderobę wartą milion dolarów. Daisy też miała błękitne oczy, ale jej modnie pofalowane włosy miały raczej kolor brązowy, a ubrania w jej szafie były z zeszłego roku, o ile nie starsze. Na domiar złego prawie wszystkie pochodziły z wyprzedaży u Selfridge'a. Nie, nie była zazdrosna. Phillip był dla niej jak brat. Nigdy nawet nie udawał, że jest w niej zakochany. Martwiła się po prostu, że kochany matoł zadurzył się w ładnej buzi i nie zastanawiał się, co kryło się pod spodem. A jednak opisał Glorię jako umiłowaną, a nie jako fajną babkę. Daisy miała tylko nadzieję, że polubi tę Amerykankę.

Od czasu do czasu, w prześwitach rosnących wzdłuż szosy żywopłotów, widać było na horyzoncie Brendon Hill, a naprzeciw rysowały się wzgórza Malvern. Żar z bezchmurnego nieba spływał na spalone słońcem pola i sady. Pechowa pogoda dla rolników, ale idealna dla zakochanego chłopaka. - Już trzecia nad ranem - fałszował Phillip wesoło, jadąc niespiesznie wąską drogą przecinającą równinę Surrey. - Przetańczyliśmy całą noc. Był już prawie w domu. Umyje się szybko, zmieni ubranie, a potem pojedzie do Great Malvern, zatrzymując się po drodze w Violet's po pudełko czekoladek. Po herbacie u Arbuckle'ów w hotelu Abbey zabierze Glorię na spacer nad łabędzią sadzawkę w parku Priory. Może później pójdą do kina, jeśli będą grać coś ciekawego, albo na tańce do Winter Gardens, posłuchać zespołu Billy'go Gammona. Miał nadzieję na tańce. Była tylko jedna rzecz wspanialsza od charlestona, tanga albo fokstrota z Glorią. Był to walc z Glorią. Pogrążony w marzeniach minął zakręt i nagle wcisnął hamulce. Ogromny samochód, chociaż zaparkowany w zatoczce, zatarasował pół drogi. - Cholera! - wymamrotał Phillip. - Całe szczęście, że wcześniej sprawdziłem hamulce. Co do licha... Och! - Jego irytacja idiotą, który zatrzymał się w takim miejscu, zniknęła, gdy tylko zdał sobie sprawę, że wielki niebieski samochód turystyczny marki Studebaker należał do Arbuckle'a, który machał mu właśnie z tylnego siedzenia. Była tam i Gloria. Siedziała na drewnianym polnym płocie. Jedwabne pończochy podkreślały jej szczupłe kostki, a złote włosy były jaśniejsze niż słoma na rozciągającym się za nią ściernisku. - Phil... Pan Petrie! - zawołała. - Czyżby był pan aniołem? Prawdziwy Biały Rycerz spieszący na ratunek! - powiedziała, schodząc z ogrodzenia. Phillip wyskoczył z auta, przecisnął

się między studebakerem a żywopłotem i znalazł się przy niej w sam raz, by złapać ją, gdy zeskoczyła z ostatnich dwóch szczebli płotu. - Ostrożnie - powiedział bez tchu, obejmując ją w pasie. Rozchyliwszy różane usta, spojrzała na niego błękitnymi jak niebo oczyma. Nad ich głowami rozśpiewał się skowronek, a powietrze wypełniał zapach dzikich róż. Pan Arbuckle zakaszlał. Phillip i Gloria odskoczyli od siebie. - A niech mnie - odezwał się jej ojciec, niewysoki, skromny mężczyzna o pociągłej twarzy, wydłużonej jeszcze przez łysiejące czoło. - To ci dopiero zbieg okoliczności! - Pana samochód się zepsuł? - zapytał Phillip, zauważając wreszcie otwartą z obu stron maskę auta. - Mogę rzucić okiem? - To bardzo miło z twojej strony, chłopcze, ale nie sądzę, żeby dało się to naprawić na miejscu. Ja sam jestem finansowym czarodziejem, ale nawet nie udaję, że znam się na samochodach. Prowadził Crawford, mój mechanik. Ale pan przecież już go poznał? - Tak, przedstawił nas pan sobie. - Phillip nie pogłębiał tej znajomości. Nie zapałał do mechanika szczególną przyjaźnią, mimo jego obszernej wiedzy na temat konstrukcji i produkcji samochodów. - Crawford zna się na samochodach jak nikt inny. Zabrał jakąś uszkodzoną część i poszedł poszukać warsztatu. - Ja też mogę zerknąć. Mówiąc to, Phillip zdjął swoją znoszoną tweedową marynarkę, rzucił ją do studebakera i podwinął rękawy. Nie mógł przepuścić okazji i nie zajrzeć do nieznanego silnika. Gloria podeszła do niego i stanęła obok. - Pan Crawford mówił coś o chłodnicy - powiedziała niepewnie. - Prawda, tatusiu?

- Nie mam pojęcia, kochanie. - Zgadza się - powiedział Phillip. - Popatrz, nie ma węża. Musiał pęknąć. Powinienem mieć zapasowy w swoim samochodzie. Zobaczmy. - Zuch chłopak! - powiedział pan Arbuckle z uznaniem. - To właśnie lubię słyszeć. Zawsze przygotowany. Wspaniałe motto i nie tylko dla harcerzyków. - Tak jest - uśmiechnął się do niego Phillip. Zaczynał naprawdę lubić tego staruszka. Wyciągnął ze skrzynki z narzędziami kilka węży różnej wielkości, nóż, klucz i śrubokręt. Gdy pochylił się nad silnikiem, nadjechał brązowy ford z napisem FARRIS, RZEŹNICY i zatrzymał się. Wysiadł z niego krzepki, niechlujnie ubrany mężczyzna. Dotknął czapki na powitanie i zwrócił się do Phillipa. - Bry, kolego. Pomóc w czymś? - Nie, dzięki. Trzeba tylko zamontować nowy wąż do chłodnicy. Mężczyzna oparł mięsiste ręce na zderzaku studebakera. - Będzie potrzebna woda, panie kolego - zauważył. - Prawda - zgodził się Phillip. - Podjadę swoim swiftem do najbliższego gospodarstwa. Machnąwszy śrubokrętem w stronę auta, lekko odwrócił głowę, bo kątem oka dostrzegł jakiś nagły ruch. Arbuckle krzyknął. Phillip odwrócił się błyskawicznie. Na suchej, ubitej jezdni zadudniły ciężkie buty. Samochód został otoczony przez czterech zamaskowanych mężczyzn. Dwóch z nich skoczyło ku Arbuckle'owi, trzeci złapał Glorię, a czwarty rzucił się na Phillipa z żelaznym drągiem, ale ten uchylił się przed ciosem. - Gloria! - krzyknął i rzucił się ze śrubokrętem na tego, który ją zaatakował. Kierowca ciężarówki złapał go z tyłu i

wyrwał śrubokręt z jego dłoni. Drugi cios drąga dosięgnął jego głowy. Phillipa oślepiła eksplozja gwiazd. Dzwoniło mu w uszach. Zanim zatopił się w ciemności, poczuł jeszcze ciężką, słodkawą woń.

ROZDZIAŁ DRUGI Chloroform! To słowo dotarło do Phillipa, gdy tylko odzyskał świadomość. Zaraz potem całą jego uwagę odwrócił ryk eksplodujących w jego głowie bomb. Po jakimś czasie, gdy prawie przyzwyczaił się do wewnętrznego ostrzału, uświadomił sobie, że leży zwinięty na jednym boku. Ręce miał związane na plecach, a ramiona przepełniał tępy ból. Ciemna czerwień pod powiekami przywodziła na myśl przyćmione światło. Ostrożnie otworzył oczy. Wąski promień słońca zadrżał na zakurzonej i nierównej podłodze, by zaraz wspiąć się zygzakiem wyżej i paść na beżowe jedwabne pończochy... Gloria! Na litość boską, jak mógł zapomnieć? Bandyci porwali i ją! - Panno Arbuckle? - szepnął. - Glorio? Nie poruszyła się. Uniósł głowę, modląc się, że nie zrobili jej krzywdy i by jej bezruch był tylko rezultatem użycia chloroformu, którego zapach wciąż czuł. W tej samej chwili przeszył go świdrujący ból i Phillip ponownie zapadł w ciemność. Znów się ocknął. Pięć minut, pół godziny czy też pół dnia później - nie miał pojęcia. Na policzku poczuł spadającą kroplę. Detonacje w jego czaszce zmniejszyły się i teraz przypominały już tylko dalekie uderzenia młotka. Puk - puk - puk, jak dzięcioł. A to rozzłoszczone zrzędzenie brzmiało jak kłótnia wiewiórek. Czyżby znajdowali się w lesie? Powietrze było wilgotne i pachniało lasem i pleśnią, ale podłoże, na którym leżał, było zbyt twarde jak na stos liści. Czuć było zapach nafty. Przypomniał sobie wypaczone i popękane deski podłogi. I Glorię! Otworzył oczy. Na policzek spadła następna kropla. Odwrócił głowę i tuż nad sobą zobaczył jej twarz. Światła było jeszcze wystarczająco, by mógł zobaczyć, że jej niebiańsko błękitne oczy były czerwone i spuchnięte od łez.

- Nie płacz, świetliku. Jakoś się stąd wydostaniemy. - Och, Phillipie! Bałam się, że nie żyjesz - zaszlochała, dosłownie zalewając go łzami. - Nic podobnego. Bądź dobrą dziewczynką, wytrzyj oczy i wydmuchaj nos. Razem coś wymyślimy. - N - nie m - mogę dosięgnąć do mojej chusteczki. Nie mogłam n - nawet wytrzeć krwi z twojej biednej głowy. Jej ręce były związane z przodu. Phillip zawrzał z wściekłości na widok sznura kaleczącego jej smukłe nadgarstki. Zacisnął zęby. Wybuch gniewu nic im nie pomoże. - Może dosięgniesz do mojej - powiedział spokojnie. - W kieszeni mojej koszuli. Jego marynarka musiała zostać w studebakerze, gdzie ją wcześniej wrzucił... Kiedy to było? Podczas gdy Gloria klęcząc, starała się znaleźć jego chustkę, on badał wzrokiem otoczenie. Niskie, otynkowane sklepienie było szorstkie i szare. Między wygiętymi ze starości belkami stropowymi widać było ślady pleśni. W jednym z rogów dostrzegł ciemnobrązową plamę, powstałą pewnie na skutek przecieku gdzieś w dachu ponad nimi. Plama sięgała aż do ziemi. Na podłodze poniżej leżało kilka pieńków i niewielka sterta pokruszonego tynku. Dziura? Phillip przeklął w myśli krępujące go więzy. Nie sądził wprawdzie, by ucieczka na strych mogła im w czymkolwiek pomóc, ale drażniło go, że nie może nawet tego sprawdzić. - Mam! Gloria triumfalnie wyciągnęła chusteczkę dwoma palcami. - Dobra robota! Chustka wypadła jej na podłogę. - No nie! Teraz nie przyłożę jej już do twojej rany. Szukając po omacku, znalazła chustkę i ujęła ją między kciuk i palec. Gdy nią potrząsnęła, uniosła się z niej chmura kurzu.

Phillip wstrzymał oddech, dopóki kurz nie opadł. Czuł, że kichnięcie oderwałoby mu pół głowy. - I tak musiałabyś na nią napluć, świetliku - powiedział. - Wiem, że pewnie wyglądam okropnie, ale wolałbym jednak, żebyś nie dotykała mojej głowy. - Biedaku! Tak bardzo cię boli? Mimo całej sytuacji Phillip rozkoszował się jej troskliwością. Phillip niezdarnie przewrócił się na bok i wstał. Wystrzały w jego głowie powróciły z taką siłą, że przez jedną straszną chwilę myślał, że zwymiotuje. Potem ból znów zelżał i zaczął tępo pulsować. - Już trochę mniej, ale nie chciałbym sprawdzać, jak bardzo tkliwe jest miejsce uderzenia. A jak ty się czujesz? - Gdy się obudziłam, kręciło mi się w głowie, ale teraz jest już lepiej. Wiesz, co to mogło być? - Chloroform. Poznałem po zapachu. Raz mnie tym uśpiono, jak złamałem rękę i trzeba było ją nastawić. Wolałbym to od uderzenia łomem! - Och, Phillipie! Ale dlaczego oni nam to zrobili? Czego od nas chcą? - Gloria zagryzła usta, ale Phillip usłyszał, że szlocha. - I co się stało z tatusiem? Usiadła obok Phillipa i przytuliła się do niego. Gdyby był posiadaczem wielkiej fortuny, oddałby każdego pensa, by móc ją teraz objąć. Ale to Arbuckle miał pieniądze. - Okup! - powiedział. - Nie skrzywdzą twojego ojca, bo liczą na jego dolary. - Tak myślisz? - Mogę się założyć, że o to właśnie im chodzi. Tak się przecież robi w Ameryce. Nielegalne knajpy, gangsterzy i porwania, człowiek cały czas czyta o tym w gazetach.

- Myślisz, że tam jest tak strasznie, a to nieprawda. Przynajmniej nie wszędzie. Zwyczajni ludzie nie mają nic wspólnego z gangsterami. - Ale ty nie jesteś zwyczajna, świetliku - zauważył łagodnie. - Oprócz tego, że jesteś najsłodszą, najśliczniejszą... No tak, ale nie czas na to. Oprócz tego wszystkiego nie jest tajemnicą, że twój tata po prostu śpi na forsie. Jest idealnym celem dla bandziorów. - Ale nie jesteśmy w Stanach, a facet z ciężarówki mówił jak rodowity Anglik. Bo on był chyba jednym z nich, prawda? Reszta musiała być schowana w środku. - Możliwe. Tak, ten facet z pewnością był Anglikiem. Mówił cockneyem (Cockney - dialekt używany w dzielnicy East End we wschodnim Londynie. Nazwa cockney określa zarówno mieszkańców, jak i specyficzną wymowę ich dialektu [przyp. tłum.].), chociaż tablice miał miejscowe. Musieli ukraść albo rejestrację, albo samochód. - Tym slangiem mówi się w Londynie? Ja nie słyszę żadnej różnicy. Dla mnie wszyscy mówicie po prostu jak Brytyjczycy. - A dla mnie wszyscy Amerykanie mówią po prostu po amerykańsku. Pozostali chyba wcale się nie odzywali? Może to byli Jankesi? Pierwszy raz zdarzyło się, że Gloria nie zbeształa go za używanie tego obraźliwego dla jej rodaków określenia, i nie zagroziła, że teraz i jego będzie nazywać Angolem. Jeśli w ten sposób chciał odwrócić jej uwagę, to mu się to nie udało. - Mam nadzieję, że to nie Amerykanie - powiedziała przeszyta dreszczem. - Niektórzy z tych gangsterów nie szczędzą kul. - Nie zrobią tego. Zanim twój ojciec da im chociaż pensa, chociaż centa, będzie chciał dowodu, że jesteś bezpieczna.

- Och, Phillipie, tak się cieszę, że tu jesteś. Boję się, ale bałabym się jeszcze bardziej, gdyby ciebie tu nie było. Potrzebowała go. Nie tak jak Daisy, która za nic miała jego wysiłki. Chciał się nią zaopiekować, a dla niej było to tylko irytujące narzucanie się. Ale co ma zrobić facet, który pragnie chronić swoją ukochaną przed światem, a nie może nawet wziąć jej za rękę, żeby ją pocieszyć? Przechylił głowę i pocałował ją w czoło, choć nie tak wyobrażał sobie ich pierwszy pocałunek. Duch bojowy słabł wraz z zapadającą ciemnością. Małe kwadratowe okienko w jednej ze ścian niewielkiego pomieszczenia było zabarykadowane ciężkimi deskami. Promyk słońca, który wcześniej przecisnął się pomiędzy nimi, dawno już zniknął. Na zewnątrz mógł trwać jeszcze długi, letni wieczór, ale w środku wkrótce będzie już zupełnie ciemno. Czas mijał. Od chwili gdy odzyskał świadomość, nie mogło upłynąć więcej niż kilka minut, ale co za dureń z niego, że oto siedzi tu sobie i gada w najlepsze! - Świetliku, próbowałaś drzwi? - Tak. Nie ma klucza, ale ani drgną. Muszą być zabarykadowane od zewnątrz. - Cóż, nie ma się co łudzić, że o nich zapomnieli. Zanim ściemni się zupełnie, zobacz, czy uda ci się rozwiązać mi ręce. - Już próbowałam, gdy byłeś nieprzytomny. Są za mocno związane. Ale może uda mi się przeciąć sznur kawałkiem szkła. Pod oknem leży kilka odłamków. Gloria podniosła się z wysiłkiem, podeszła do okna i schyliła się. - Nie próbowałam tego wcześniej, bo bałam się, że nagle się ockniesz, poruszysz i przetnę ci żyłę. Phillip dołączył do niej. Pośród drzazg i fragmentów potłuczonych szyb znaleźli parę większych odłamków. - Podniesiesz kawałek, nie kalecząc się?

- Tak, ale nie wiem, czy zdołam go utrzymać. Nie widzę dobrze. Szkoda, że nie jestem prawdziwym świetlikiem. - Odwrócę się, żebyś miała więcej światła. Tnij i nie bój się, jeśli mnie skaleczysz. Rzeczywiście go skaleczyła. A także ukłuła i zadrapała. Po pierwszym „och, przepraszam" piłowała sznur w milczeniu, a Phillip zdołał ani nie jęknąć, ani się nie poruszyć, co było o tyle proste, że od braku krążenia miał zdrętwiałe ręce. W ciszy, jaka zapadła, nagle usłyszał głosy. Zdawało się, że dochodzą gdzieś z dołu, spomiędzy szczelin w wypaczonych deskach podłogi. - Słyszysz? - szepnął. - Poczekaj chwilę. Może dowiem się, o czym rozmawiają. Położył się na podłodze i przycisnął ucho do jednej z większych szpar. Zapach nafty stał się silniejszy. - ...jeszcze nieprzytomni? - Nad życie, kiedy ostatnio do nich zaglądałem. „Nad życie" - „całkowicie". Rymowanka z East Endu (Cockney Rhyming Slang - rymowana gwara charakterystyczna dla dialektu cockney [przyp. tłum.].)! A więc nie żaden Jankes, lecz Anglik, i to z samego Londynu! - Ten chloroform to mocna rzecz - dorzucił. - Na pewno nie przywaliłeś mu za mocno tym drągiem, Jimmy? - zapytał z niepokojem trzeci głos, również z East Endu. - Cholernie pewno. Myślisz, że chcę wisieć? Szkoda tylko, że nie miałem ciężarka z piaskiem, ale mieliśmy potrzebować tylko chloro. No, ale co by nie było, zrobiłem z tego niezłą sztukę, co? Więc nic się nie martw, kolego. - Lepiej zacznij - odezwał się znów pierwszy głos. Phillip był pewien, że należał do kierowcy ciężarówki.

- Jankes wściekł się jak diabli, że zabraliście też tego chłopaka. - My! A kto mówił, że on gada jak panicz, i kto znalazł w aucie jego wizytówki? Sam powiedziałeś, że to arystokrata, a jego ojciec na pewno jest lordem. - A kazałem ci go porywać na okup razem z dziewczyną? - zapytał żałośnie kierowca. - Tak czy nie? Nie! Nic takiego nie mówiłem! Jankes ma rację. Ci arystokraci nie mają gotówki, a cała ich forsa jest w ziemi, domach i sztuce. Nie to, co nasz Pan Miliarder. Chcesz go tu trzymać tygodniami, zanim ten twój lord sprzeda jakieś obrazki? - Tygodniami? O cholercia, no skąd. - No. - No to co robimy? - zapytał ten zaniepokojony. - Nie możemy go tak, o, wypuścić. Prosto do psów poleci. - Potrzymamy go, aż dostaniemy okup, i wypuścimy dziewczynę. - Nic tu po nim - powiedział lekko kierowca. - Tylko zawadza. Jankes mówi, że lepiej będzie się go pozbyć. Na zawsze. Migiem. Zapadła długa cisza. Phillip zadrżał. W ciągu czterech przerażających lat spędzonych w okopach nic nie wstrząsnęło nim tak bardzo, jak ten zdawkowy rozkaz zamordowania go z zimną krwią. Pociski i szrapnele, gaz trujący, karabiny maszynowe, a nawet ostrzał snajpera nie dotyczyły go osobiście. Nie znało się imienia człowieka, z którym twarzą w twarz walczyło się na bagnety. Poza tym to była sprawa życia i śmierci. A dla tych ludzi Phillip nie stanowił żadnego niebezpieczeństwa, a już na pewno nie śmiertelnego. Lecz za to, co zrobili Glorii, chętnie zobaczyłby ich zamkniętych w pace na resztę życia. - No, nie wiem... - odezwał się któryś z wahaniem.

- Nie ja - powiedział ten od łomu. - Nie mam zamiaru za niego zawisnąć. - I tak wszyscy jesteście współwinowajcami - zauważył kierowca. - Jankesa nie obchodzi, kto to zrobi. Ale ktoś musi. Albo nici z umowy. Nikt nie będzie za nim tęsknił. Dziś żyw, jutro martwy. Jak chcecie swoją część, to lepiej nie zadzierajcie z Jankesem. Ciągnijcie losy albo coś. - My? A co z tobą? - Ja wracam do miasta. Stary widział moją twarz, nie jestem tu bezpieczny. Swoje zrobiłem. Miałem ich tu zaprowadzić, zaprowadziłem. Kasę dostałem. Kto chce zgarnąć resztę, musi ciężej pracować. Miłej zabawy z wsiokami, chłopaki. Metropolio, nadchodzę! Jego beztroski głos oddalił się, a po chwili Phillip usłyszał trzaśnięcie drzwi. - Poszli sobie? - zapytała Gloria. - Co mówili? Phillip dziękował w duchu, że Gloria nic nie usłyszała. - Jeden wyszedł, reszta została albo wyszła tylko na chwilę. Tak jak się spodziewaliśmy, chcą okupu. Powiedzieli, że cię wypuszczą, jak tylko dostaną pieniądze. - Tatuś zapłaci tak szybko, jak tylko zdoła. - No pewnie. Lecz nie dość szybko, by uratować Phillipa. Ale nie podda się bez walki. - Przecięłaś ten sznur? - To zabiera strasznie dużo czasu - powiedziała przepraszająco. - Jeden supeł już prawie przecięty, ale jest już zbyt ciemno i... I ciężko mi utrzymać szkło. Zrobiło się śliskie. - Śliskie? Od mojej krwi? Spróbuj innym kawałkiem. - To nic nie da. Ja... ja też się pokaleczyłam. Gloria wyciągnęła ręce. W ostatnich promieniach słońca widać było krew spływającą powoli z jej palców. - Och, świetliku!

Podeszła do niego i założyła mu swoje skrępowane ręce na szyję. Przytuliła się do niego mocno i musnęła miękkimi ustami jego wargi. - To nic, dopóki jesteś przy mnie. Och, idą tu! Na dźwięk dudniących na schodach kroków zdjęła ręce z jego szyi, ale pozostała blisko niego. - Poprosimy, żeby nas rozwiązali - powiedziała. - Przecież i tak nie możemy stąd uciec. - Nie zaszkodzi zapytać... Phillip rozpaczliwie starał się coś wymyślić. Mężczyzn jest czterech, myślał, ale drzwi są za wąskie, by wszyscy zmieścili się w nich naraz. Jeśli uda mu się ominąć jednego, to pozostali będą już na niego czekać. Sytuacja była beznadziejna, ale nie mógł dać się im prowadzić jak baranek na rzeź lub, co gorsza, pozwolić, by zabili go na oczach Glorii. To był dobry moment, by przekonać się, czy tenis i squash utrzymywały go w tak dobrej kondycji, jak przypuszczał. Nie był to także czas ani miejsce, by pamiętać o tym, że dżentelmen nie awanturuje się w obecności damy. Nawet ze związanymi rękoma mógł przecież zrobić coś, by popamiętali go na długo. Z głuchym zgrzytem odsunięto zasuwę i drzwi się otworzyły. Na progu stała muskularna postać, odcinająca się na tle migoczącego światła lampy naftowej. Głowa Phillipa uderzyła bydlaka w brzuch. Potem Phillip zrobił kilka kroków w tył i rzucił się z impetem na następnego. Razem stoczyli się ze schodów. Próbując odzyskać równowagę, Phillip dostrzegł niewyraźne sylwetki okrążające go z obu stron na maleńkim półpiętrze. Rozpaczliwie wierzgnął nogami, gdy złapali go za ramiona i gdy słodki, mdlący zapach chloroformu znalazł się w jego nozdrzach. Na twarzy zaciśnięto mu wilgotną szmatę.

Nie mógł złapać tchu. W głowie odezwał się piekielny ból, ale nic go to już nie obchodziło. Odurzony odpłynął w nicość.