Carola Dunn
KRYMINALNE PRZYPADKI DAISY D.
TOM 6
Wet za wet, milordzie
Dziękuję Toddowi Jesdale'wi, trenerowi wioślarstwa
Cincinnati Juniors i National Junior Team Boys, oraz Philowi
Holmesowi, trenerowi wioślarstwa z uniwersytetu w
Oregonie, za informacje i wskazówki techniczne na temat
wioślarstwa i lodzi wyścigowych.
Dziękuję również Richardowi S. Goddardowi,
sekretarzowi Henley Royal Regatta, za szczegółowe
informacje dotyczące regat z 1923 roku, w tym
eksperymentalnego toru, nazwisk poszczególnych wioślarzy w
każdym z wyścigów i katastrof, które spadły na kilka osad.
Spieszę donieść, że nikt nie został zamordowany.
Wszelkie błędy, pominięcia, nieścisłości czy zmiany
faktów są wyłącznie moim dziełem.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Daisy zatrzymała się na szczycie kamiennych schodów
prowadzących z tarasu do ogrodu. Ciemnoskóry kamerdyner
poinformował ją, że lady Cheringham znajdzie w ogrodzie na
tyłach domu, ale nigdzie nie było śladu ciotki Daisy.
Po obu stronach schodów kwitły róże, wypełniając swoją
wonią zastygłe powietrze. Przy najniższym stopniu zaczynała
się żwirowa ścieżka, która przecinała trawnik częściowo
ukryty w cieniu olbrzymiego kasztanowca, i łagodnie opadała
w stronę rzeki, niczym murawa do gry w bowls (Bowls -
dyscyplina sportu bliska petanque i curlingowi [przyp.
tłum.].).Szarozielona Tamiza płynęła wokół zakola,
nieśpiesznie, ale i nieprzerwanie, kierując się w stronę
Londynu i morza.
W górze rzeki Daisy dostrzegła drzewa na wyspie Tempie,
które zasłaniały niewielkie miasteczko Henley - on - Thames.
W dole widać było białe zabudowania młyna w Hambleden i
słupki oddzielające kanał dla łódek od młynówki, które
wyznaczały pozycję śluzy i tamy. Od strony Berkshire, za
przybrzeżną ścieżką na przeciwległym brzegu rzeki wnosiło
się zwieńczone lasem wzgórze Remenham. Po tej stronie, przy
końcu trawnika, znajdował się długi, niski hangar, częściowo
zasłonięty przez krzaki i wybujały krzew powojnika z
liliowymi kwiatami. Wzdłuż brzegu ciągnął się drewniany
pomost, przy którym zacumowały dwa małe skify (Skif -
jednoosobowa łódź wiosłowa, jedynka wioślarska [przyp.
tłum.].) wyściełane jaskrawym materiałem. Na pomoście stały
dwie dziewczyny bez kapeluszy, w letnich sukienkach - jedna
w żółtej, druga w niebieskiej.
Daisy z ulgą zdjęła własny kapelusz. Schłodzona wodą
bryza mierzwiła jej miodowobrązowe, krótko ścięte włosy.
Dziewczęta wpatrywały się w górę rzeki, osłaniając oczy
przed zachodzącym słońcem, które wciąż było wysoko na
bezchmurnym niebie. Ze swojego punktu widokowego Daisy
podążyła wzrokiem za ich spojrzeniem i dostrzegła wioślarską
ósemkę wyłaniającą się z przesmyku od północnej strony
wyspy. Smukła łódź, zniekształcona z powodu odległości,
pełzła w ich stronę niczym dziwaczny owad. Wiosła w
równym tempie unosiły się i opuszczały po obu stronach. Głos
sternika niósł się po wodzie.
- Mam cię! - w pobliżu rozległ się triumfalny kobiecy
okrzyk.
Spoglądając w dół, Daisy zauważyła pokrytą plamami
postać, odzianą w brązowy płócienny fartuch, ostrożnie
wycofującą się z klombu róż, za którą wyłonił się słomkowy
kapelusz z szerokim rondem.
- Witaj, ciociu Cynthio.
- Cały czas mu powtarzam, że ścinanie samych główek
nic nie daje. - Lady Cheringham wyprostowała się,
wymachując zabłoconą rękawiczką, w której trzymała żonkila
z dwunastocalowym korzeniem. Na jej szczupłej twarzy,
ogorzałej po latach spędzonych w tropikach, pojawił się
uśmiech. - Witaj, Daisy. O rety, to już po czwartej?
Daisy ruszyła w dół.
- Dopiero kwadrans po. Pociąg był wyjątkowo
punktualny, a wasz człowiek czekał już na mnie na stacji. - Na
najniższym stopniu prawie się przewróciła, zahaczając o
ogrodowy rozpylacz.
- Uważaj, kochanie! Spryskiwałam róże, próbując pozbyć
się tych okropnych mszyc, kiedy zauważyłam tego żonkila.
- Mam nadzieję, że to nie trucizna. Zdaje się, że
poplamiło ci bluzkę.
- To tylko wywar tytoniowy, ale może rzeczywiście
powinnam go zmyć. Zostają po nim okropne plamy.
- Lady Cheringham położyła zwiędłego żonkila obok
rozpylacza. - Bister nie może zrozumieć, że motyką nie da się
pozbyć tych zwyrodnialców. Ale tak to się kończy, gdy się ma
szofera, ogrodnika i złotą rączkę w jednej osobie.
- Ja nawet lubię żonkile - przyznała Daisy.
- Nie obawiaj się, niezależnie od tego, ile my, ogrodnicy,
byśmy je tępili, zawsze wyrosną nowe.
- Pochyliła się, by podnieść koszyk wypełniony ściętymi
różowymi i żółtymi różami, który stał na trawie.
- Tak naprawdę przyszłam tylko po to, by poobrywać
zwiędnięte kwiaty i ściąć kilka róż do twojego pokoju. Na
pewno nie masz nic przeciwko, by dzielić pokój z kuzynką?
Dom jest wypełniony po sam dach.
- Ależ skąd. Będzie kapitalnie. Będę miała okazję ją bliżej
poznać. Teraz, kiedy Patsy dorosła, pięcioletnia różnica wieku
między nami nie będzie aż tak odczuwalna.
- Tish, kochanie. Patricia nalega, by mówić na nią Tish,
Bóg raczy wiedzieć dlaczego. Powinnam być chyba
wdzięczna, że nie wołają do siebie po nazwisku, ona i jej
koleżanka, Dotty. - Lady Cheringham pomachała w kierunku
dwóch dziewcząt stojących nad rzeką. - Z tego, co wiem, taki
jest teraz zwyczaj w żeńskich college'ach, papugują mężczyzn.
To takie niestosowne. Cały czas zastanawiam się, czy dobrze
zrobiliśmy, powierzając wychowanie Patricii bratu Ruperta,
kiedy byliśmy za granicą - westchnęła.
- Dorastanie w domu dwóch wykładowców z Oksfordu z
pewnością skłoniło Pat... Tish, do skosztowania studenckiego
życia.
Daisy miała nadzieję, że w jej głosie nie dało się wyczuć
zazdrości. Ani rodzina, ani szkoła nie przygotowały jej na
studia. Tak naprawdę nawet nie przyszło jej to do głowy,
dopóki gazety nie ogłosiły, że uniwersytet w Oksfordzie
zaczął przyjmować kobiety, zaledwie trzy lata temu, w 1920
roku. Miała wówczas dwadzieścia dwa lata, z trudem wiązała
koniec z końcem, i zdała sobie sprawę, że jej szansa minęła.
Ciotka odezwała się wesołym głosem:
- Och, Patricia musi wkuwać jak szalona. Wcale nie jest
większą intelektualistką ode mnie. I całe szczęście, bo
podejrzewam, że jest po słowie z Rollo Friethem. Uroczy,
młody człowiek, choć niezbyt bystry, ale jest studentem w
Ambrose College.
- To załoga, którą wystawiacie w regatach, prawda?
- Zgadza się. Siostrzeniec Ruperta będzie wiosłował dla
Ambrose. Na chrzcie dali biedakowi Erasmus, ale wszyscy
mówią na niego Cherry.
- Jestem pewna, że miałam okazję go spotkać, i to pewnie
nieraz, ale to było wieki temu.
- Bardzo prawdopodobne. Dla Patricii jest niemal jak brat.
Spotkasz się z nim na podwieczorku i poznasz całą resztę.
- Chyba widziałam, jak tędy przepływali.
Odwróciły się i spojrzały na rzekę. Łódka była oddalona o
paręset jardów i dryfowała z prądem w ich stronę. Wioślarze
w białych koszulkach i bordowych czapkach odpoczywali
przy wiosłach. Daisy usłyszała odgłosy kłótni, ale nie
zrozumiała poszczególnych słów.
- Muszę iść i się przebrać, no i zająć się kwiatami -
powiedziała pośpiesznie lady Cheringham. - Idź na dół i
przywitaj się z Patricia. Została w domu specjalnie po to, żeby
się z tobą przywitać. Jest z nią Dottie Carrick.
Daisy ruszyła w stronę pomostu. Słysząc jej kroki na
żwirowej ścieżce, Patricia, Tish, i jej przyjaciółka obejrzały
się.
Tish była ładną jasnowłosą dziewczyną, która właśnie
skończyła dwadzieścia lat. Szczupła, w jasnoniebieskiej
pikowanej sukience, nisko przepasanej granatową szarfą. Jak
zauważyła z zazdrością Daisy, jej figura idealnie pasowała do
kanonów obecnej mody, lansującej brak biustu i bioder.
Nie znała zbyt dobrze swojej kuzynki. Sir Rupert
Cheringham, urzędnik w służbie kolonialnej, zostawił swoje
jedyne dziecko na wychowanie bratu i szwagierce,
wykładowcom akademickim na uniwersytecie w Oksfordzie.
Kontakty między rodziną akademicką i arystokratyczną
rodziną Daisy były rzadkie i przelotne, chociaż lady
Cheringham była siostrą matki Daisy.
Daisy Oksford kojarzył się z dworcem kolejowym lub
miejscem, przez które przejeżdżało się w drodze z Londynu
do rezydencji jej przodków w Gloucestershire, stanowiącej
teraz własność jej kuzyna Edwarda. Brat Daisy, Gervaise,
prawdopodobnie wybrałby się do Oksfordu, gdyby wojna nie
pokrzyżowała mu planów. Jego śmierć wykluczyła taką
możliwość. Z kolei śmierć narzeczonego sprawiła, że Daisy
przestała interesować się mężczyznami, którzy po wojnie
mogliby zapraszać ją na majowe bale (May Balls - formalne
bale, odbywające się na koniec roku akademickiego w
college'ach uniwersytetów w Oksfordzie i Cambridge [przyp.
tłum.].), kiedy to odwołani do cywila oficerowie masowo
ruszyli na studia.
Minęło już pięć lat od śmierci Gervaise'a i Michaela.
Nowy mężczyzna w życiu Daisy uzyskał dyplom plebejskiego
uniwersytetu w Manchesterze.
- Witaj, Daisy! - przywitała ją Patricia. - Nie wzięłaś ze
sobą pana Fletchera? Alec Fletcher jest narzeczonym Daisy -
wyjaśniła przyjaciółce.
- Będzie wolny dopiero w piątkowy wieczór.
Zarezerwował pokój w White Hart.
- Może to i lepiej. Matka musiałaby go chyba upchnąć na
strychu. Połowa mężczyzn śpi na łóżkach polowych, dzieląc
pokoje, a sternik śpi w pomieszczeniu na pościel, bo tylko on
jest na tyle niski, by się tam zmieścić! Och, nie znasz Dottie,
prawda? Dorothy Carrick, koleżanka z college'u - jest
zaręczona z Cherrym. Dottie, to moja kuzynka, Daisy
Dalrymple.
Panna Carrick miała okrągłą twarz, okulary, ziemistą cerę,
upiornie proste, mysie włosy, obcięte na obowiązkowego
pazia, i wyglądała jak typowa studentka. Sukienka w
olbrzymie żółte, cukrowe róże nie dodawała uroku jej
korpulentnej figurze. Daisy, która sama nie czuła się dobrze ze
swoimi niemodnymi krągłościami, od razu poczuła do niej
sympatię.
- Bardzo mi miło, panno Carrick - powiedziała. - Pan
Cheringham wiosłuje, prawda?
Dottie uśmiechnęła się w chłopięcy sposób, ukazując
równe, niezwykle białe zęby.
- Zgadza się. Zarówno w pucharze Tamizy, jak i w
pucharze gości - to znaczy w ósemce i czwórce bez sternika -
odezwała się pięknym, melodyjnym kontraltem. - Czwórka
wygrała rano swoje eliminacje i czekamy, żeby się
dowiedzieć, co z ósemką. Tish mówiła, że będzie pani pisała o
regatach?
- Tak, dla amerykańskiego czasopisma. Harvard oraz inne
uczelnie często wysyłają swoje ekipy, by relacjonowały
zawody, szczególnie gdy wygrywa jakaś amerykańska załoga,
ale mój wydawca zlecił mi artykuł o towarzyskim aspekcie
regat.
- Szampan i truskawki w Stewards' Enclosure
(Najbardziej ekskluzywny sektor regat Henley Royal Regatta
w Henley on Thames, tak zwany Stewards' Enclosure, który
jest otwarty wyłącznie dla organizatorów, sportowców i ich
gości [przyp. tłum.].)? - zapytała Tish.
- Tak, coś w tym stylu. Kapelusze z Ascot, fajerwerki w
Phyllis Court (Phyllis Court - prywatny klub tylko dla
członków w Henley - on - Thames, usytuowany nad Tamizą
[przyp. tłum.].). Przyjaciel mojego ojca jest jego członkiem, a
mąż mojej przyjaciółki należy do Stewards' Enclosure. Obaj
byli na tyle mili, że mnie zaprosili. Napiszę też coś o wesołym
miasteczku.
- Towarzyska rozrywka dla plebsu - zauważyła Dottie. -
Świetnie. Pomogę ci przygotować materiał. Nie mogę się
doczekać, by przejechać się na diabelskim młynie.
Tish wzdrygnęła się.
- Ty może i tak! Ja za to jestem ekspertem w strącaniu
kokosów. Namówmy Cherry'ego i Rolla, by poszli z nami po
podwieczorku.
- Rollo? - zapytała podstępnie Daisy.
- Roland Frieth. - Jasna karnacja Tish pokryła się
delikatnym rumieńcem, tym samym potwierdzając słowa jej
matki. - To kolega Cherry'ego.
- I kapitan Ambrose - wtrąciła Dottie. - A oto i oni.
- Lepiej nie wchodzić im w drogę, gdy wyciągają łódź -
doradziła Tish. - Traktują to bardzo poważnie.
Osamotniona kokoszka zwyczajna czmychnęła na środek
rzeki, kiwając głową, w poszukiwaniu azylu, gdy łódź płynnie
podpłynęła do pomostu, tuż obok dwóch przycumowanych
skifów. Sternik, niski i żylasty mężczyzna, z odsłoniętymi
opalonymi kolanami wystającymi spod bordowych
wioślarskich szortów, wyskoczył na brzeg. Mocno trzymał za
rufę, gdy jego załoga odliczała.
- Bow (Wioślarz siedzący na przedzie łodzi [przyp.
tłum.].). - Daisy poznała kuzyna Tish, Erasmusa „Cherry'ego"
Cheringhama, jasnowłosego, poważnie wyglądającego
młodzieńca, który był o wiele wyższy i bardziej umięśniony
niż zapamiętała.
- Dwa. - Kolejny potężny, muskularny młody człowiek o
ciemnych włosach. Pomachał wesoło w ich stronę. Daisy
domyśliła się, że wygrali eliminacje.
- Trzy.
- Cztery.
- Pięć.
- Sześć.
- Siedem.
- Szlakowy (Inaczej strok, wioślarz nadający tempo
osadzie [przyp. tłum.].). - W przeciwieństwie do reszty
szlakowy wydawał się nadąsany. Gdyby nie odmienny kolor
włosów, równie dobrze mogliby być siedmioraczkami. Daisy
nie widziała między nimi różnicy.
Na komendę sternika ośmiu potężnych, muskularnych,
spoconych młodzieńców weszło na deski pomostu,
wprawiając je w ruch pod stopami Daisy. Czym prędzej
wróciła na stały ląd.
Bow i szlakowy trzymali łódź, podczas gdy pozostała
szóstka układała wiosła na trawie. Po chwili cała ósemka
pochyliła się nad łódką.
- Ręce na pokład - zakomenderował sternik. - Gotowi. Do
góry!
Jednym płynnym ruchem łódź uniosła się nad wodą i
odwróciła do góry dnem nad ich głowami.
- Gotowe. Ruszamy!
Wydłużony, wielonożny żółw pomaszerował do hangaru.
- Wygraliśmy - zawołał wesoło, ruszając w drogę.
- Za chwilę do was dołączymy, miłe panie.
Tish i Dottie podniosły po jednym wiośle w bordowe,
zielone oraz białe pasy i ruszyły za nimi. Zerkając na
pozostałe mające ponad trzy metry i ociekające wodą wiosła,
Daisy postanowiła darować sobie swoją pomoc.
Sternik został w tyle, patrząc spode łba na pozostałych
wioślarzy.
- Myślałam, że wygraliście? - zapytała zdumiona Daisy.
- Co takiego? A tak, pewnie że wygraliśmy - przyznał
nerwowym głosem okrągły oksfordczyk z monotonnym,
nosowym akcentem rodem z Midlands (Midlands - kraina
geograficzno - historyczna obejmująca środkową część Anglii,
położona pomiędzy Anglią Północną a Południową [przyp.
tłum.].).
- Może i jesteśmy niewielkim college'em i nie
mielibyśmy szans w Wielkim Wyścigu, ale w pucharze
Tamizy możemy powalczyć.
- Nie wydaje się pan zbyt szczęśliwy. Och, nazywam się
Daisy Dalrymple, jestem kuzynką Patricii.
- Horace Bott. Bardzo mi miło, panno Dalrymple.
Oczywiście, że się cieszę, że wygraliśmy eliminacje - ciągnął
ponurym głosem - ale nawet jeśli wygramy finał, nadal będę
outsiderem.
- Ponieważ pan nie wiosłuje?
- Ponieważ nie mam odpowiedniego pochodzenia,
akcentu, stroju czy instynktu. Kiedy zdobyłem stypendium do
Ambrose, myślałem, że wystarczy, jeśli udowodnię, że na nie
zasłużyłem. Ale mogę zdobyć setki dyplomów z
wyróżnieniem, a mój ojciec wciąż będzie tylko drobnym
sklepikarzem.
- Nie ma w tym nic złego - powiedziała pocieszająco
Daisy. - Napoleon mówił, że jesteśmy narodem sklepikarzy, a
i tak go pokonaliśmy.
- Owszem, nie ma w tym nic złego, dopóki zna się swoje
miejsce - marudził Bott - które z pewnością nie jest w
Oksfordzie, gdzie rywalizuję z lepszymi od siebie. „Lepszymi
od siebie", też coś! Połowa z tych zarozumiałych snobów,
którzy traktują mnie jak śmiecia, dostała się do Ambrose tylko
dzięki swoim koneksjom. Nawet biorąc niezliczone
korepetycje, będą mieli szczęście, jeśli w ogóle uda im się
ukończyć studia.
Daisy nie przejmowała się jego zgorzkniałym tonem, choć
podejrzewała, że miał powody do niezadowolenia. Gdyby
Gervaise dostał się do Oksfordu, z pewnością nie byłaby to
zasługa jego wybitnych osiągnięć akademickich, nie miałby
też ambicji, by cokolwiek osiągnąć. Chyba raczej gardziłby
tymi, którzy się starali, a już z pewnością nie podzielałby jej
entuzjazmu, by bratać się z niższymi klasami.
- A bierze pan udział w innych zajęciach? - zapytała,
dodając ogólnikowo - kółkach teatralnych, debatach,
zbiórkach charytatywnych, sporcie i tak dalej... No tak, w
sporcie.
- Myślałem, że sport mi pomoże, sterowanie. Gram też w
rackets (Rackets - angielska gra powstała w XVIII w.,
zbliżona w swych zasadach do tenisa [przyp. tłum.].) - w
zeszłym roku dostałem się nawet do drużyny uniwersyteckiej.
- Gra pan w rackets dla uniwersytetu, nie tylko college'u?
Gratuluję.
- Wszystko pięknie, ale te eleganciki wciąż nie chcą napić
się ze mną piwa po meczu - powiedział z żalem Bott.
Daisy domyśliła się, że jego brak popularności był raczej
wynikiem wiecznego utyskiwania niż pochodzenia. Już miała
powiedzieć to na głos, ale ugryzła się w język. Z pewnością
nie przyjąłby dobrze jej rad, choćby wypowiedzianych w
dobrej wierze, i chociaż mu współczuła, nie darzyła go
sympatią.
Wyjął z kieszeni koszulki papierosy marki Woodbines
(Woodbines - marka tanich papierosów produkowanych w
Anglii w latach 1888 - 1988 [przyp. tłum.].).
- Zapali pani? - zaproponował.
- Nie, dziękuję.
Zapalił taniego papierosa, rzucając zapałkę do rzeki.
- Założę się, że sięga pani jedynie po tureckie.
- Tak się składa, że w ogóle nie palę. Nie przepadam za
zapachem dymu papierosowego - fajka to co innego,
szczególnie fajka Aleca.
Bott zrobił krok do tyłu, odganiając rękoma dym.
- Przepraszam. Moja dziewczyna też tego nie lubi.
Przyjeżdża dziś wieczorem, zarezerwowała pokój w mieście,
więc jak skończę tę paczkę, przez kilka dni nie kupię kolejnej.
- Jego chwilowa radość związana z przyjazdem dziewczyny
znikła, ponownie zastąpiona smutkiem. - I tak mnie nie stać na
nie.
Daisy kusiło, by wymienić mu listę rzeczy, na które jej nie
było stać, ale uratował ją powrót pozostałych wioślarzy. Obok
hangaru leżała odwrócona do góry dnem łódź, spoczywająca
na podporach, zbyt długa, by zmieścić się w środku.
Trzech mężczyzn ruszyło w kierunku domu, rezydencji w
stylu gregoriańskim zbudowanej ze szlachetnej, czerwonej
cegły z białymi, pionowo otwieranymi oknami. Za nimi
rozległ się krzyk:
- Tylko nie zużyjcie całej ciepłej wody!
Tish, Dottie, Cherry i czwórka pozostałych podeszli do
Daisy i Botta.
- Daisy, pamiętasz Cherry'ego? - zapytała Tish. - Tak,
oczywiście.
- Bardzo mi miło, panno Dalrymple - przywitał się
jasnowłosy wioślarz.
- Proszę mi mówić Daisy. W końcu jesteśmy prawie
kuzynami.
Na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- A zatem niech będzie Daisy, jeśli obiecasz, że nigdy nie
nazwiesz mnie Erasmusem.
- Obiecuję!
Podczas tej kurtuazyjnej wymiany uprzejmości dwóch z
mężczyzn podniosło wiosła i wróciło do hangaru, a Daisy
usłyszała jak ciemnowłosy wioślarz numer dwa powiedział do
Botta:
- Świetna robota, Bott.
- Tylko dzięki temu, że święta Teresa uderzyła w zaporę -
powiedział sarkastycznie wioślarz numer pięć. Miał ciemne
włosy, podobnie jak wioślarz numer dwa, ale zaczesane do
tyłu i posmarowane brylantyną. Daisy domyśliła się, że był to
nadąsany szlakowy.
- Wiele łodzi w nią uderza, ten eksperymentalny tor jest
piekielnie wąski. Bott kierował nas cały czas prosto. Jutro
damy Richmondowi popalić.
- Chyba że nas wszystkich otruje tym świństwem, które
pali.
Bott posłał szlakowemu nienawistne spojrzenie, po czym
odwrócił się i ruszył w stronę domu.
- Daj spokój, DeLancey - powiedział numer dwa. - Nie
wszyscy szaleją też na punkcie tych twoich okropnych cygar.
- Nie mogę pogodzić się z tym, że muszę przyjmować
rozkazy od tego wymoczka - grzmiał DeLancey.
- Wszyscy sternicy są mali...
- Bott nie jest żadnym wymoczkiem! - przerwała im
rozgorączkowana Dottie. - Jest mądrzejszy niż wy wszyscy
razem wzięci.
- Daj spokój - zaprotestował Cherry.
- No prawie - potwierdziła niewzruszonym głosem jego
narzeczona. - Ty masz całkiem niezły umysł, mój drogi, ale
jego jest pierwsza klasa.
Cherry wyglądał na zrozpaczonego.
- Lepiej niech pani uważa, panno Carrick - odezwał się
złośliwym głosem DeLancey - bo jeszcze zostanie pani starą
panną.
- Wolnego! - Cherry zrobił krok do przodu.
- Uważaj na język, DeLancey.
Tish położyła mu rękę na ramieniu.
- Nie ekscytuj się tak, kochany. Najlepszym sposobem na
to, by odszczekał swoje słowa, jest niezrywanie zaręczyn z
Dottie.
- Oczywiście! - warknął jej kuzyn - ale chętnie
wepchnąłbym mu je do gardła!
- To nie pora na awantury. Jutro macie wyścig
- przypomniała im Tish.
- No proszę, zdrowy rozsądek i uroda - pochwalił ją
kpiącym głosem DeLancey. - Dziewczyna taka jak ty marnuje
się nad książkami i na wykładach. Chętnie pokazałbym ci, jak
miło spędzić czas.
Tish odwróciła się do niego plecami. Numer dwa,
czerwony ze złości, odezwał się przez zaciśnięte zęby:
- Mówiłem ci chyba, że teraz twoja kolej, by pomóc przy
wiosłach, DeLancey?
- Owszem, kapitanie, mówiłeś. - Nie spiesząc się,
DeLancey ruszył w stronę pozostałych wioseł.
Kapitan, a zatem numer dwa, to nie kto inny, jak Rollo,
narzeczony Tish, czego Daisy zdążyła się już domyślić.
Wpatrywał się w DeLanceya z zaciśniętymi pięściami, po
czym wzruszył ramionami i odwrócił się do pozostałych.
- Tak mi przykro, Daisy - przeprosiła ją nieszczęśliwym
głosem Tish. - Też mi powitanie!
Daisy wymruczała coś na pocieszenie.
- Ale nie przedstawiłam ci jeszcze Rolla, prawda? - oblała
się rumieńcem. - Roland Frieth, kapitan załogi.
- Musi mnie pani uważać za kiepskiego kapitana, panno
Dalrymple - powiedział żałosnym głosem Rollo. - Nie potrafię
nawet stłumić buntu w szeregach.
- Sądzę, że całkiem nieźle pan sobie poradził -
powiedziała z uśmiechem Daisy. - Wiosła są w drodze do
hangaru, prawda?
Wszyscy spojrzeli na oddalającego się DeLanceya.
- Jego też powinnam była przedstawić - zmartwiła się
Tish.
Dottie prychnęła.
- Nie dał ci zbyt wielu okazji.
- Któregoś dnia - powiedział ponuro Cherry - naprawdę
przeholuje i ktoś wybije mu zęby.
Rollo pokręcił głową.
- Wątpię. Jest mistrzem w boksie, pamiętasz? Obawiam
się tylko, że któregoś dnia przyłoży Bottowi.
- Bott! Jeśli o mnie chodzi, może z nim robić, co chce,
byle po regatach.
- Ale Cherry, on jest od Botta dwa razy większy -
zaprotestowała Dottie.
- Nie sądzę, by to go miało powstrzymać - powiedział
Rollo. - Jego ojciec jest wprawdzie hrabią, ale on nie jest
żadnym dżentelmenem, gdy w ten sposób obraża kobiety. Ale
na Botta naprawdę się uwziął.
- Z Botta też nie jest żaden dżentelmen - wymruczał
Cherry - nawet jeśli jest cholernym geniuszem.
- Kochanie! - Stając na palcach, Dottie pocałowała go w
policzek. - Jedyne, co podziwiam u Botta, to jego umysł. Nie
wyszłabym za niego za żadne skarby świata. Pomyśl tylko,
jakżebym mogła nazywać się Dottie Bott?
Śmiejąc się, ruszyli w stronę domu.
ROZDZIAŁ DRUGI
Popołudniową herbatę podano na tarasie. Cała załoga była
obecna. Fakt, iż mieli na sobie flanelowe spodnie i blezery,
zredukował ich w oczach Daisy do rozsądnych proporcji. Ale
nawet gdy została przedstawiona tym, których jeszcze nie
znała, nie była wcale pewna, czy następnym razem, gdy
spotka ich nad rzeką, będzie w stanie ich odróżnić.
Zdała sobie sprawę, że Cherry i Rollo wyróżniali się, nie
tylko ze względu na relacje z jej kuzynką. Byli starsi od
pozostałych, mniej więcej w jej wieku, gdyż przed
przybyciem do Oksfordu walczyli na wojnie. Byli na trzecim
roku, podobnie jak Horace Bott i Basil DeLancey, pozostali
byli studentami pierwszego i drugiego roku.
Niektórzy siedzieli na ogrodowych krzesłach i ławkach,
inni, relaksując się na tarasie, rozłożyli się na poduszkach na
posadzce o nieregularnych kształtach. Tish nadzorowała
imbryk z herbatą i termos bufetowy, gdyż jej matka się nie
zjawiła.
- Może pójdę poszukać cioci Cynthii? - zaproponowała
Daisy, czując nagły niepokój, gdy przypomniała sobie plamy
środka owadobójczego widoczne na bluzce lady Cheringham.
Ale wywar tytoniowy nie wydawał się szczególnie
niebezpieczny, niezależnie od tego, jak szkodliwy mógł być
dym z tanich papierosów. Ale musiał zawierać nikotynę, a ta,
jak przeczuwała, w pewnych okolicznościach mogła okazać
się trująca. Po sprawie w Albert Hall przeczytała książkę o
truciznach, choć szczegółów już nie pamiętała.
- Widziałem lady Cheringham w ogrodzie przed domem,
kiedy schodziłem na dół - powiedział Rollo. - Miała przy
sobie nożyce ogrodowe i szła w kierunku jednego z tych
krzewów przypominających łabędzie.
- Matka jest wniebowzięta, że ma prawdziwy angielski
ogród, i trudno ją od niego odciągnąć - wyjaśniła Tish.
Cherry roześmiał się.
- A wuja Ruperta ciężko oderwać od jego rękopisów.
Daisy, wiesz, że pisze wspomnienia? Najwyraźniej taki jest
zwyczaj wśród emerytowanych urzędników kolonialnych,
rodzaj hobby, podobnie jak nadawanie domom okropnych
nazw w stylu Bulawayo. Zaniosę mu herbatę. Służba pada z
nóg, mając na głowie całą tę zgraję. - Machnął niedbale ręką
w kierunku sączących herbatę towarzyszy.
- Ja pójdę - powiedziała Daisy. - Nie przywitałam się
jeszcze z wujkiem Rupertem. On lubi kanapki z ogórkiem,
prawda?
Zaczęła układać na talerzu stosik cienko pokrojonych
trójkącików z odkrojoną skórką, ale Tish, zajęta
obsługiwaniem dwójki spośród gości, odwróciła się, by ją
powstrzymać.
- Obawiam się, że tatuś dal nogę - powiedziała z miną
winowajcy, jakby to ona ponosiła winę za to, że ojciec
postanowił darować sobie obowiązki gospodarza. - Mówił, że
nie może zebrać myśli, kiedy po domu pałęta się tuzin atletów,
spakował więc swoje dzieło i pojechał do klubu. Bister
zawiózł go na stację, kiedy pojechał po ciebie, Daisy, musiałaś
się z nimi minąć.
Cherry roześmiał się, ale Rollo wydawał się
niepocieszony.
- Do diabła, tak mi przykro, Tish - odparł. - Powinnaś mi
była powiedzieć. Uciszyłbym tę zgraję.
- Nie ma sprawy, głuptasie - powiedziała z czułością. -
Matka mówi, że to jego wina, skoro zgodził się przyjąć całą
załogę. Ona, rzecz jasna, jest przyzwyczajona, ciągle gości
przeróżnych podróżujących Europejczyków. Tak naprawdę
wydaje mi się, że ojciec nie słuchał, gdy zaproponowałam, by
was wszystkich zaprosić, więc może będzie to dla niego
nauczka, by słuchać własnej córki!
- Typowy facet! - powiedziała Dottie i dodała coś, czego
Daisy nie zrozumiała.
Cherry odpowiedział jej w tym samym języku.
- Greka - wyjaśniła Tish, widząc puste spojrzenie Daisy,
gdy Dottie i Cherry odeszli na bok i stanęli przy balustradzie,
najwyraźniej zaangażowani w pasjonującą debatę. -
Starożytna greka, nie współczesna. Ja też nic nie rozumiem,
ale potrafię ją rozpoznać.
- Dla mnie to wszystko greka - przyznał Rollo,
najwyraźniej zadowolony z własnego żartu. - Przez rok
uczyłem się w szkole, ale nigdy nie złapałem bakcyla. Łacina
była równie okropna.
- Rozumiem, że nie robi pan dyplomu z języków
starożytnych - roześmiała się Daisy.
- Skądże! Języki nowożytne. Nauczyłem się francuskiego
w czasie podróży do Francji, a niemieckiego w wojsku. W
końcu wylądowałem w łączności.
- To musiało być szalenie interesujące.
- Bardzo. Byłem naprawdę zaangażowany. Ale problem
polega na tym, że język mówiony różni się od pisanego, a co
dopiero czytanie czy dyskutowanie o literaturze i tak dalej.
Nigdy nie dostałbym się do Ambrose, gdyby nie ustępstwa na
rzecz byłych wojskowych. Oczywiście pomógł też fakt, że
ojciec jest absolwentem college'u. A teraz będę musiał
powtarzać rok - zakończył niepocieszony.
- A to pech - powiedziała Daisy.
- Niezupełnie. Powinienem był rzucić wioślarstwo i
skupić się na egzaminach. Wiem, że nie jestem szczególnie
bystry, nie tak jak Cherry, któremu udało się pogodzić
wioślarstwo z nauką i ukończyć studia z oceną bardzo dobrą. -
Rollo odwrócił się i ściszył głos. - Nie wspominając już o tym
małym wypierdku, który bez większego wysiłku zdobył
dyplom z podwójnym wyróżnieniem.
Daisy spojrzała na nieszczęsnego Botta, siedzącego
samotnie na ławce po przeciwnej stronie tarasu, markotnie
sączącego herbatę. I choć po raz kolejny bardzo mu
współczuła, nie miała ochoty do niego dołączyć. Odwróciła
się z powrotem do Rolla.
- Będzie pan jeszcze raz próbował? - zapytała.
- Tak - powiedziała w tym samym momencie Tish.
Wymienili spojrzenia.
Zanim Daisy zdążyła poprosić o wyjaśnienie, zjawił się
DeLancey i poprosił Tish o dolewkę.
- Bądź tak miła, piękna pani - powiedział, a jego znaczący
ton pozbawił jego słowa wszelkiej niewinności.
Tish z kamienną twarzą nalała mu herbaty.
Odwrócił się od niej z kpiącym uśmiechem, podniósł
niemal pusty talerz makaroników (Makaroniki - słodkie
ciastka przyrządzane z białek jaj, cukru pudru i mielonych
migdałów, czasem także z niewielkim dodatkiem masła, mąki,
drożdży, miodu, śmietany, żółtek, czekolady, kakao, bakalii i
przypraw korzennych [przyp. tłum.].) i zaproponował je
Daisy.
- Lepiej się poczęstować, zanim wykończą je te
wygłodzone hordy. „Najmilsza z dziewic, bądź zdrowa!"
(Cytat z Hamleta (akt 5, scena 1)) - powiedział mało
oryginalnie.
Daisy może i nie posiadała wyższego wykształcenia, ale
Hamleta znała na wylot.
- Zamierza je pan rozsypać na moim grobie, panie
DeLancey? - zapytała słodkim głosem. - Zapewniam pana, że
nie zamierzam topić się z powodu nieodwzajemnionej miłości.
Poczęstowała się ciasteczkiem, w końcu należały do jej
ulubionych, celowo używając lewej ręki, by jej szafirowy
pierścionek zaręczynowy błysnął w słońcu. Kamień nie był
wielki, ale był dokładnie w kolorze jej oczu, powiedział Alec,
szczerych, błękitnych oczu, które sprawiały, że ludzie mieli
ochotę się jej zwierzać, podobnie jak on. Zatracając się w ich
głębi, często zdradzał jej tajemnice śledztwa.
Zaledwie godzinę temu, po dwuminutowej znajomości,
Bott odkrył przed nią swoją duszę. Daisy miała nadzieję, że
DeLancey nie pójdzie w jego ślady. Nie miała zamiaru tego
słuchać. Był równie niesympatyczny jak Bott, ale nic go nie
usprawiedliwiało, jak tamtego nieszczęśnika.
DeLancey wydawał się zdumiony jej ripostą. Cokolwiek
studiował, z pewnością nie był to Szekspir. Zrozumiał
natomiast wymowę szafiru.
Rzucając pogardliwe spojrzenie w kierunku Dottie, wciąż
zatopionej w rozmowie z Cherrym, powiedział:
- A więc pani również jest zaręczona, panno Dalrymple? -
przynajmniej nie wydawał się zaskoczony.
- Tak, z policjantem - poinformowała go Daisy.
- Z...? Ale myślałem... To znaczy, lord Dalrymple nie jest
pani bratem?
- Nie - powiedziała szczerze Daisy, z zainteresowaniem
śledząc jego reakcję.
- Proszę mi tylko nie mówić, że jest pani jedną z tych
niedoszłych intelektualistek?
- Jestem pisarką.
- Niech Bóg ma nas w swojej opiece! Skąd mi przyszło
do głowy, że jest pani hrabianką. Siostra Gervaise'a?
- Byłam.
- Co takiego? Jak to pani była? Nie chce mi chyba pani
powiedzieć, że kopnął w kalendarz?
- Owszem. - Daisy zrobiła pauzę, by pozwolić mu na
wyrażenie żalu, ale na próżno. - Ale nie mógł go pan znać. Był
pan wtedy tylko małym chłopcem. - A do tego bardzo
rozpieszczonym, pomyślała.
Słysząc jej lekceważący ton, DeLancey się zarumienił.
- Cedric, mój brat, znał go z Francji i czasami go
wspominał, kiedy przyjeżdżał do domu na przepustki. Ale
Ceddie wrócił do domu przed końcem wojny, więc nie
wiedziałem... Na czas regat zatrzymał się w Crowswood
Place.
- Również interesuje się wioślarstwem?
- Nieszczególnie, czasami wygłupia się na łódce albo
żaglówce na Isis (Isis - tak studenci Oksfordu nazywają
Tamizę, która przepływa przez miasteczko Oksford [przyp.
tłum.].). Ale to w końcu spore wydarzenie towarzyskie.
Wybieramy się wieczorem z paroma osobami na tańce do
klubu Phyllis Court. Może wybrałaby się pani z nami?
- Nie, dziękuję - powiedziała Daisy. Szkoda, bo chociaż
nie była wielką entuzjastką tańców, był to doskonały temat na
artykuł. Ale nic nie mogło jej nakłonić, by wyszła wieczorem
z DeLanceyem.
Wtrącił się Rollo:
- Ty też się nigdzie nie wybierasz, DeLancey. Jutro jako
pierwsi mamy eliminacje do pucharu Tamizy. Dziś wieczorem
nikt nigdzie nie wychodzi. Za kwadrans chcę widzieć całą
czwórkę w łodzi, by poćwiczyć start. Powiedz pozostałym,
dobrze?
- Gdzieżbym śmiał przerywać tak urocze tete - a - tete -
powiedział sarkastycznie szlakowy.
- Ja powiem Cherry'emu - powiedziała Daisy, podnosząc
się z miejsca. - Zaniosę też filiżankę herbaty cioci Cynthii, nie
wydaje mi się, by miała się zjawić.
Gdy podeszła do stojącej przy balustradzie pary, usłyszała,
jak Dottie mówiła z przejęciem:
- A po dziewiąte...
- Przepraszam, że przerywam ci wyliczanie - powiedziała
ze śmiechem Daisy - ale kapitan wzywa do siebie Cherry'ego.
Ćwiczenia dla czwórki za kwadrans.
- Już idę. - Pocałował Dottie w policzek. - Kochanie, nie
zapomnij o numerze dziewięć. Może uda ci się mnie
przekonać.
Patrząc, jak odchodzi, Dottie powiedziała z czułością:
- Głuptas, dawno by się zgodził, gdybym nie była rok
niżej. Ale muszę mu to oddać, nie zbywa moich argumentów,
tylko dlatego że jestem kobietą.
- Jakżeby śmiał! - zauważyła Daisy. - W końcu jego
matka jest wykładowcą akademickim.
Dottie roześmiała się.
- To prawda. Otrzymał porządne wychowanie. Kurczę,
herbata mi zupełnie wystygła, a prawie nic nie wypiłam. Mam
nadzieję, że coś zostało.
Wróciły do stolika z herbatą. Daisy na próżno szukała
herbatnika, kawałka ciasta czy choćby kanapki, którą mogłaby
zanieść ciotce. Wszystko zniknęło, co do ostatniego okruszka.
- Co ciekawe, to wcale nie pomniejsza ich apetytów przed
kolacją - powiedziała Tish, nadzorując pobojowisko. - To
filiżanka herbaty dla matki, Daisy. Będzie musiało jej to
wystarczyć. Aha, zdaje się, że dzisiaj nici z wesołego
miasteczka, skoro wyciągają łódź.
- Nie szkodzi. I tak wolę zaczekać na Aleca. Jeśli zaś
chodzi o tańce z tym okropnym DeLanceyem - akurat! Znasz
jego brata?
- Lorda DeLanceya? Nie, nigdy go nie spotkałam, ale
wiem, że jest najstarszym synem hrabiego z Bicester, sporo
starszym niż nasz drogi Basil, a Cherry mówił mi, że... - Tish
przerwała i uśmiechnęła się spokojnie do Botta, który
przymaszerował do stolika, trzymając w pogotowiu filiżankę i
talerz.
- Życzy pan sobie jeszcze herbaty, panie Bott? -
zaproponowała. - Woli pan hinduską, prawda?
- A nawet jeśli tak? - warknął wojowniczym tonem
sternik.
Daisy uciekła. Odnalazła lady Cheringham przed domem,
gdy ta przywiązywała ostróżkę do słupka. W pobliżu Bister -
wcześniej elegancki szofer, teraz ubrany w krótki rękaw,
wyjątkowo szmatławe spodnie i rozpadający się słomkowy
kapelusz - kosił okrągły trawnik wokół powozowni. Upojny
zapach świeżo skoszonej trawy rywalizował ze zmieszaną
wonią kwiatów.
- O rety, znowu przegapiłam podwieczorek? - Lady
Cheringham ostrożnie wyszła z rabatki z ziołami. - Dziękuję,
Daisy, kochana jesteś - szybko wypiła herbatę.
Wciąż miała na sobie poplamioną tytoniem bluzkę,
zapewne nieodwracalnie poplamioną, chociaż nie wyglądało
na to, by jej właścicielka odczuwała jakieś skutki uboczne.
Mokre plamy musiały szybko wyschnąć w tak upalny dzień,
pomyślała Daisy. Uznała jednak, że powinna poszukać
informacji na temat szkodliwych efektów nikotyny, by mogła
ostrzec ciotkę i poprosić, by bardziej uważała.
Po kilkuminutowej pogawędce weszła do domu i zakradła
się do biblioteki sir Ruperta, znajdującej się na tyłach budynku
naprzeciwko salonu. Pośrodku stał długi stół otoczony
kilkoma prostymi krzesłami. O tej porze roku wygodne
skórzane fotele ustawiono przy oknach, a obok nich stały
niewielkie stoliki. Między oknami stało ogromne orzechowe
biurko, oświetlone z obydwu stron. Z wyjątkiem ściany, na
której znajdował się kominek, obydwie ściany naprzeciwko
drzwi i okien były od góry do dołu wypełnione książkami.
I chociaż książki były ułożone tematycznie, Daisy nie
miała pojęcia, gdzie rozpocząć poszukiwania, i przez jakiś
czas bezskutecznie przeszukiwała półki. Już miała się poddać,
gdy zerknęła na książki leżące na stole. Dostrzegła Trujące
rośliny Henslowa, a rozdział o truciznach tropikalnych był
zaznaczony zakładkami.
Zerkając na spis treści, Daisy znalazła tytoń, otworzyła
odpowiednią stronę i szybko przeczytała opis. Odkryła, że
nikotyna związana była z wilczą jagodą. Obszerna lista
straszliwych symptomów zatrucia nikotynowego obejmowała:
bóle głowy, nudności, zawroty głowy, chaotyczne zachowanie
i konwulsje, które mogły prowadzić do śmierci. Ale
najbardziej niepokojące było to, że substancja wchłaniana
przez skórę była szczególnie niebezpieczna.
Pobiegła poszukać ciotki.
- Tak, kochanie - powiedziała lady Cheringham z
roztargnieniem, choć nie chaotycznie, pochylając się, by
wyciągnąć z róż natrętny chwast, bez wyraźnych zawrotów
głowy. - Zaraz pójdę i się przebiorę. Przypomnę też Bisterowi,
by zamykał szopę, choć jestem pewna, że już to robi.
Arszenik, wiesz, na szczury, i cyjanek na gniazda os.
Paskudne rzeczy.
Daisy czuła, że zrobiła wszystko, co w jej mocy, by
uchronić ciotkę Cynthię przed okrutną śmiercią.
Kolacja, w jeszcze większym stopniu niż podwieczorek,
miała na celu zaopatrzenie załogi w paliwo. Daisy była
zdumiona ilością pochłanianego jedzenia. W tych
okolicznościach rozmowa była zbędna.
Dzięki pewnemu jąkale, jasnym, rzadkim wąsom i
godnym pozazdroszczenia długim, czarnym, kręconym
rzęsom, Daisy udało się dopasować imiona do twarzy.
Czwórka studentów drugiego roku obejmowała: Poindextera
(jąkałę), Wellsa (z rzęsami), Mereditha (z wąsami) i Leigha.
Daisy siedziała obok Fosdyke'a, jedynego
pierwszoroczniaka w załodze, a właściwie w dwóch załogach.
Pierwszorzędny wioślarz, jak określił go Rollo, wiosłował już
dla szkoły St. Paul, zanim trafił do Oksfordu, i był członkiem
Carola Dunn KRYMINALNE PRZYPADKI DAISY D. TOM 6 Wet za wet, milordzie
Dziękuję Toddowi Jesdale'wi, trenerowi wioślarstwa Cincinnati Juniors i National Junior Team Boys, oraz Philowi Holmesowi, trenerowi wioślarstwa z uniwersytetu w Oregonie, za informacje i wskazówki techniczne na temat wioślarstwa i lodzi wyścigowych. Dziękuję również Richardowi S. Goddardowi, sekretarzowi Henley Royal Regatta, za szczegółowe informacje dotyczące regat z 1923 roku, w tym eksperymentalnego toru, nazwisk poszczególnych wioślarzy w każdym z wyścigów i katastrof, które spadły na kilka osad. Spieszę donieść, że nikt nie został zamordowany. Wszelkie błędy, pominięcia, nieścisłości czy zmiany faktów są wyłącznie moim dziełem.
ROZDZIAŁ PIERWSZY Daisy zatrzymała się na szczycie kamiennych schodów prowadzących z tarasu do ogrodu. Ciemnoskóry kamerdyner poinformował ją, że lady Cheringham znajdzie w ogrodzie na tyłach domu, ale nigdzie nie było śladu ciotki Daisy. Po obu stronach schodów kwitły róże, wypełniając swoją wonią zastygłe powietrze. Przy najniższym stopniu zaczynała się żwirowa ścieżka, która przecinała trawnik częściowo ukryty w cieniu olbrzymiego kasztanowca, i łagodnie opadała w stronę rzeki, niczym murawa do gry w bowls (Bowls - dyscyplina sportu bliska petanque i curlingowi [przyp. tłum.].).Szarozielona Tamiza płynęła wokół zakola, nieśpiesznie, ale i nieprzerwanie, kierując się w stronę Londynu i morza. W górze rzeki Daisy dostrzegła drzewa na wyspie Tempie, które zasłaniały niewielkie miasteczko Henley - on - Thames. W dole widać było białe zabudowania młyna w Hambleden i słupki oddzielające kanał dla łódek od młynówki, które wyznaczały pozycję śluzy i tamy. Od strony Berkshire, za przybrzeżną ścieżką na przeciwległym brzegu rzeki wnosiło się zwieńczone lasem wzgórze Remenham. Po tej stronie, przy końcu trawnika, znajdował się długi, niski hangar, częściowo zasłonięty przez krzaki i wybujały krzew powojnika z liliowymi kwiatami. Wzdłuż brzegu ciągnął się drewniany pomost, przy którym zacumowały dwa małe skify (Skif - jednoosobowa łódź wiosłowa, jedynka wioślarska [przyp. tłum.].) wyściełane jaskrawym materiałem. Na pomoście stały dwie dziewczyny bez kapeluszy, w letnich sukienkach - jedna w żółtej, druga w niebieskiej. Daisy z ulgą zdjęła własny kapelusz. Schłodzona wodą bryza mierzwiła jej miodowobrązowe, krótko ścięte włosy. Dziewczęta wpatrywały się w górę rzeki, osłaniając oczy przed zachodzącym słońcem, które wciąż było wysoko na
bezchmurnym niebie. Ze swojego punktu widokowego Daisy podążyła wzrokiem za ich spojrzeniem i dostrzegła wioślarską ósemkę wyłaniającą się z przesmyku od północnej strony wyspy. Smukła łódź, zniekształcona z powodu odległości, pełzła w ich stronę niczym dziwaczny owad. Wiosła w równym tempie unosiły się i opuszczały po obu stronach. Głos sternika niósł się po wodzie. - Mam cię! - w pobliżu rozległ się triumfalny kobiecy okrzyk. Spoglądając w dół, Daisy zauważyła pokrytą plamami postać, odzianą w brązowy płócienny fartuch, ostrożnie wycofującą się z klombu róż, za którą wyłonił się słomkowy kapelusz z szerokim rondem. - Witaj, ciociu Cynthio. - Cały czas mu powtarzam, że ścinanie samych główek nic nie daje. - Lady Cheringham wyprostowała się, wymachując zabłoconą rękawiczką, w której trzymała żonkila z dwunastocalowym korzeniem. Na jej szczupłej twarzy, ogorzałej po latach spędzonych w tropikach, pojawił się uśmiech. - Witaj, Daisy. O rety, to już po czwartej? Daisy ruszyła w dół. - Dopiero kwadrans po. Pociąg był wyjątkowo punktualny, a wasz człowiek czekał już na mnie na stacji. - Na najniższym stopniu prawie się przewróciła, zahaczając o ogrodowy rozpylacz. - Uważaj, kochanie! Spryskiwałam róże, próbując pozbyć się tych okropnych mszyc, kiedy zauważyłam tego żonkila. - Mam nadzieję, że to nie trucizna. Zdaje się, że poplamiło ci bluzkę. - To tylko wywar tytoniowy, ale może rzeczywiście powinnam go zmyć. Zostają po nim okropne plamy. - Lady Cheringham położyła zwiędłego żonkila obok rozpylacza. - Bister nie może zrozumieć, że motyką nie da się
pozbyć tych zwyrodnialców. Ale tak to się kończy, gdy się ma szofera, ogrodnika i złotą rączkę w jednej osobie. - Ja nawet lubię żonkile - przyznała Daisy. - Nie obawiaj się, niezależnie od tego, ile my, ogrodnicy, byśmy je tępili, zawsze wyrosną nowe. - Pochyliła się, by podnieść koszyk wypełniony ściętymi różowymi i żółtymi różami, który stał na trawie. - Tak naprawdę przyszłam tylko po to, by poobrywać zwiędnięte kwiaty i ściąć kilka róż do twojego pokoju. Na pewno nie masz nic przeciwko, by dzielić pokój z kuzynką? Dom jest wypełniony po sam dach. - Ależ skąd. Będzie kapitalnie. Będę miała okazję ją bliżej poznać. Teraz, kiedy Patsy dorosła, pięcioletnia różnica wieku między nami nie będzie aż tak odczuwalna. - Tish, kochanie. Patricia nalega, by mówić na nią Tish, Bóg raczy wiedzieć dlaczego. Powinnam być chyba wdzięczna, że nie wołają do siebie po nazwisku, ona i jej koleżanka, Dotty. - Lady Cheringham pomachała w kierunku dwóch dziewcząt stojących nad rzeką. - Z tego, co wiem, taki jest teraz zwyczaj w żeńskich college'ach, papugują mężczyzn. To takie niestosowne. Cały czas zastanawiam się, czy dobrze zrobiliśmy, powierzając wychowanie Patricii bratu Ruperta, kiedy byliśmy za granicą - westchnęła. - Dorastanie w domu dwóch wykładowców z Oksfordu z pewnością skłoniło Pat... Tish, do skosztowania studenckiego życia. Daisy miała nadzieję, że w jej głosie nie dało się wyczuć zazdrości. Ani rodzina, ani szkoła nie przygotowały jej na studia. Tak naprawdę nawet nie przyszło jej to do głowy, dopóki gazety nie ogłosiły, że uniwersytet w Oksfordzie zaczął przyjmować kobiety, zaledwie trzy lata temu, w 1920 roku. Miała wówczas dwadzieścia dwa lata, z trudem wiązała koniec z końcem, i zdała sobie sprawę, że jej szansa minęła.
Ciotka odezwała się wesołym głosem: - Och, Patricia musi wkuwać jak szalona. Wcale nie jest większą intelektualistką ode mnie. I całe szczęście, bo podejrzewam, że jest po słowie z Rollo Friethem. Uroczy, młody człowiek, choć niezbyt bystry, ale jest studentem w Ambrose College. - To załoga, którą wystawiacie w regatach, prawda? - Zgadza się. Siostrzeniec Ruperta będzie wiosłował dla Ambrose. Na chrzcie dali biedakowi Erasmus, ale wszyscy mówią na niego Cherry. - Jestem pewna, że miałam okazję go spotkać, i to pewnie nieraz, ale to było wieki temu. - Bardzo prawdopodobne. Dla Patricii jest niemal jak brat. Spotkasz się z nim na podwieczorku i poznasz całą resztę. - Chyba widziałam, jak tędy przepływali. Odwróciły się i spojrzały na rzekę. Łódka była oddalona o paręset jardów i dryfowała z prądem w ich stronę. Wioślarze w białych koszulkach i bordowych czapkach odpoczywali przy wiosłach. Daisy usłyszała odgłosy kłótni, ale nie zrozumiała poszczególnych słów. - Muszę iść i się przebrać, no i zająć się kwiatami - powiedziała pośpiesznie lady Cheringham. - Idź na dół i przywitaj się z Patricia. Została w domu specjalnie po to, żeby się z tobą przywitać. Jest z nią Dottie Carrick. Daisy ruszyła w stronę pomostu. Słysząc jej kroki na żwirowej ścieżce, Patricia, Tish, i jej przyjaciółka obejrzały się. Tish była ładną jasnowłosą dziewczyną, która właśnie skończyła dwadzieścia lat. Szczupła, w jasnoniebieskiej pikowanej sukience, nisko przepasanej granatową szarfą. Jak zauważyła z zazdrością Daisy, jej figura idealnie pasowała do kanonów obecnej mody, lansującej brak biustu i bioder.
Nie znała zbyt dobrze swojej kuzynki. Sir Rupert Cheringham, urzędnik w służbie kolonialnej, zostawił swoje jedyne dziecko na wychowanie bratu i szwagierce, wykładowcom akademickim na uniwersytecie w Oksfordzie. Kontakty między rodziną akademicką i arystokratyczną rodziną Daisy były rzadkie i przelotne, chociaż lady Cheringham była siostrą matki Daisy. Daisy Oksford kojarzył się z dworcem kolejowym lub miejscem, przez które przejeżdżało się w drodze z Londynu do rezydencji jej przodków w Gloucestershire, stanowiącej teraz własność jej kuzyna Edwarda. Brat Daisy, Gervaise, prawdopodobnie wybrałby się do Oksfordu, gdyby wojna nie pokrzyżowała mu planów. Jego śmierć wykluczyła taką możliwość. Z kolei śmierć narzeczonego sprawiła, że Daisy przestała interesować się mężczyznami, którzy po wojnie mogliby zapraszać ją na majowe bale (May Balls - formalne bale, odbywające się na koniec roku akademickiego w college'ach uniwersytetów w Oksfordzie i Cambridge [przyp. tłum.].), kiedy to odwołani do cywila oficerowie masowo ruszyli na studia. Minęło już pięć lat od śmierci Gervaise'a i Michaela. Nowy mężczyzna w życiu Daisy uzyskał dyplom plebejskiego uniwersytetu w Manchesterze. - Witaj, Daisy! - przywitała ją Patricia. - Nie wzięłaś ze sobą pana Fletchera? Alec Fletcher jest narzeczonym Daisy - wyjaśniła przyjaciółce. - Będzie wolny dopiero w piątkowy wieczór. Zarezerwował pokój w White Hart. - Może to i lepiej. Matka musiałaby go chyba upchnąć na strychu. Połowa mężczyzn śpi na łóżkach polowych, dzieląc pokoje, a sternik śpi w pomieszczeniu na pościel, bo tylko on jest na tyle niski, by się tam zmieścić! Och, nie znasz Dottie, prawda? Dorothy Carrick, koleżanka z college'u - jest
zaręczona z Cherrym. Dottie, to moja kuzynka, Daisy Dalrymple. Panna Carrick miała okrągłą twarz, okulary, ziemistą cerę, upiornie proste, mysie włosy, obcięte na obowiązkowego pazia, i wyglądała jak typowa studentka. Sukienka w olbrzymie żółte, cukrowe róże nie dodawała uroku jej korpulentnej figurze. Daisy, która sama nie czuła się dobrze ze swoimi niemodnymi krągłościami, od razu poczuła do niej sympatię. - Bardzo mi miło, panno Carrick - powiedziała. - Pan Cheringham wiosłuje, prawda? Dottie uśmiechnęła się w chłopięcy sposób, ukazując równe, niezwykle białe zęby. - Zgadza się. Zarówno w pucharze Tamizy, jak i w pucharze gości - to znaczy w ósemce i czwórce bez sternika - odezwała się pięknym, melodyjnym kontraltem. - Czwórka wygrała rano swoje eliminacje i czekamy, żeby się dowiedzieć, co z ósemką. Tish mówiła, że będzie pani pisała o regatach? - Tak, dla amerykańskiego czasopisma. Harvard oraz inne uczelnie często wysyłają swoje ekipy, by relacjonowały zawody, szczególnie gdy wygrywa jakaś amerykańska załoga, ale mój wydawca zlecił mi artykuł o towarzyskim aspekcie regat. - Szampan i truskawki w Stewards' Enclosure (Najbardziej ekskluzywny sektor regat Henley Royal Regatta w Henley on Thames, tak zwany Stewards' Enclosure, który jest otwarty wyłącznie dla organizatorów, sportowców i ich gości [przyp. tłum.].)? - zapytała Tish. - Tak, coś w tym stylu. Kapelusze z Ascot, fajerwerki w Phyllis Court (Phyllis Court - prywatny klub tylko dla członków w Henley - on - Thames, usytuowany nad Tamizą [przyp. tłum.].). Przyjaciel mojego ojca jest jego członkiem, a
mąż mojej przyjaciółki należy do Stewards' Enclosure. Obaj byli na tyle mili, że mnie zaprosili. Napiszę też coś o wesołym miasteczku. - Towarzyska rozrywka dla plebsu - zauważyła Dottie. - Świetnie. Pomogę ci przygotować materiał. Nie mogę się doczekać, by przejechać się na diabelskim młynie. Tish wzdrygnęła się. - Ty może i tak! Ja za to jestem ekspertem w strącaniu kokosów. Namówmy Cherry'ego i Rolla, by poszli z nami po podwieczorku. - Rollo? - zapytała podstępnie Daisy. - Roland Frieth. - Jasna karnacja Tish pokryła się delikatnym rumieńcem, tym samym potwierdzając słowa jej matki. - To kolega Cherry'ego. - I kapitan Ambrose - wtrąciła Dottie. - A oto i oni. - Lepiej nie wchodzić im w drogę, gdy wyciągają łódź - doradziła Tish. - Traktują to bardzo poważnie. Osamotniona kokoszka zwyczajna czmychnęła na środek rzeki, kiwając głową, w poszukiwaniu azylu, gdy łódź płynnie podpłynęła do pomostu, tuż obok dwóch przycumowanych skifów. Sternik, niski i żylasty mężczyzna, z odsłoniętymi opalonymi kolanami wystającymi spod bordowych wioślarskich szortów, wyskoczył na brzeg. Mocno trzymał za rufę, gdy jego załoga odliczała. - Bow (Wioślarz siedzący na przedzie łodzi [przyp. tłum.].). - Daisy poznała kuzyna Tish, Erasmusa „Cherry'ego" Cheringhama, jasnowłosego, poważnie wyglądającego młodzieńca, który był o wiele wyższy i bardziej umięśniony niż zapamiętała. - Dwa. - Kolejny potężny, muskularny młody człowiek o ciemnych włosach. Pomachał wesoło w ich stronę. Daisy domyśliła się, że wygrali eliminacje. - Trzy.
- Cztery. - Pięć. - Sześć. - Siedem. - Szlakowy (Inaczej strok, wioślarz nadający tempo osadzie [przyp. tłum.].). - W przeciwieństwie do reszty szlakowy wydawał się nadąsany. Gdyby nie odmienny kolor włosów, równie dobrze mogliby być siedmioraczkami. Daisy nie widziała między nimi różnicy. Na komendę sternika ośmiu potężnych, muskularnych, spoconych młodzieńców weszło na deski pomostu, wprawiając je w ruch pod stopami Daisy. Czym prędzej wróciła na stały ląd. Bow i szlakowy trzymali łódź, podczas gdy pozostała szóstka układała wiosła na trawie. Po chwili cała ósemka pochyliła się nad łódką. - Ręce na pokład - zakomenderował sternik. - Gotowi. Do góry! Jednym płynnym ruchem łódź uniosła się nad wodą i odwróciła do góry dnem nad ich głowami. - Gotowe. Ruszamy! Wydłużony, wielonożny żółw pomaszerował do hangaru. - Wygraliśmy - zawołał wesoło, ruszając w drogę. - Za chwilę do was dołączymy, miłe panie. Tish i Dottie podniosły po jednym wiośle w bordowe, zielone oraz białe pasy i ruszyły za nimi. Zerkając na pozostałe mające ponad trzy metry i ociekające wodą wiosła, Daisy postanowiła darować sobie swoją pomoc. Sternik został w tyle, patrząc spode łba na pozostałych wioślarzy. - Myślałam, że wygraliście? - zapytała zdumiona Daisy. - Co takiego? A tak, pewnie że wygraliśmy - przyznał nerwowym głosem okrągły oksfordczyk z monotonnym,
nosowym akcentem rodem z Midlands (Midlands - kraina geograficzno - historyczna obejmująca środkową część Anglii, położona pomiędzy Anglią Północną a Południową [przyp. tłum.].). - Może i jesteśmy niewielkim college'em i nie mielibyśmy szans w Wielkim Wyścigu, ale w pucharze Tamizy możemy powalczyć. - Nie wydaje się pan zbyt szczęśliwy. Och, nazywam się Daisy Dalrymple, jestem kuzynką Patricii. - Horace Bott. Bardzo mi miło, panno Dalrymple. Oczywiście, że się cieszę, że wygraliśmy eliminacje - ciągnął ponurym głosem - ale nawet jeśli wygramy finał, nadal będę outsiderem. - Ponieważ pan nie wiosłuje? - Ponieważ nie mam odpowiedniego pochodzenia, akcentu, stroju czy instynktu. Kiedy zdobyłem stypendium do Ambrose, myślałem, że wystarczy, jeśli udowodnię, że na nie zasłużyłem. Ale mogę zdobyć setki dyplomów z wyróżnieniem, a mój ojciec wciąż będzie tylko drobnym sklepikarzem. - Nie ma w tym nic złego - powiedziała pocieszająco Daisy. - Napoleon mówił, że jesteśmy narodem sklepikarzy, a i tak go pokonaliśmy. - Owszem, nie ma w tym nic złego, dopóki zna się swoje miejsce - marudził Bott - które z pewnością nie jest w Oksfordzie, gdzie rywalizuję z lepszymi od siebie. „Lepszymi od siebie", też coś! Połowa z tych zarozumiałych snobów, którzy traktują mnie jak śmiecia, dostała się do Ambrose tylko dzięki swoim koneksjom. Nawet biorąc niezliczone korepetycje, będą mieli szczęście, jeśli w ogóle uda im się ukończyć studia. Daisy nie przejmowała się jego zgorzkniałym tonem, choć podejrzewała, że miał powody do niezadowolenia. Gdyby
Gervaise dostał się do Oksfordu, z pewnością nie byłaby to zasługa jego wybitnych osiągnięć akademickich, nie miałby też ambicji, by cokolwiek osiągnąć. Chyba raczej gardziłby tymi, którzy się starali, a już z pewnością nie podzielałby jej entuzjazmu, by bratać się z niższymi klasami. - A bierze pan udział w innych zajęciach? - zapytała, dodając ogólnikowo - kółkach teatralnych, debatach, zbiórkach charytatywnych, sporcie i tak dalej... No tak, w sporcie. - Myślałem, że sport mi pomoże, sterowanie. Gram też w rackets (Rackets - angielska gra powstała w XVIII w., zbliżona w swych zasadach do tenisa [przyp. tłum.].) - w zeszłym roku dostałem się nawet do drużyny uniwersyteckiej. - Gra pan w rackets dla uniwersytetu, nie tylko college'u? Gratuluję. - Wszystko pięknie, ale te eleganciki wciąż nie chcą napić się ze mną piwa po meczu - powiedział z żalem Bott. Daisy domyśliła się, że jego brak popularności był raczej wynikiem wiecznego utyskiwania niż pochodzenia. Już miała powiedzieć to na głos, ale ugryzła się w język. Z pewnością nie przyjąłby dobrze jej rad, choćby wypowiedzianych w dobrej wierze, i chociaż mu współczuła, nie darzyła go sympatią. Wyjął z kieszeni koszulki papierosy marki Woodbines (Woodbines - marka tanich papierosów produkowanych w Anglii w latach 1888 - 1988 [przyp. tłum.].). - Zapali pani? - zaproponował. - Nie, dziękuję. Zapalił taniego papierosa, rzucając zapałkę do rzeki. - Założę się, że sięga pani jedynie po tureckie. - Tak się składa, że w ogóle nie palę. Nie przepadam za zapachem dymu papierosowego - fajka to co innego, szczególnie fajka Aleca.
Bott zrobił krok do tyłu, odganiając rękoma dym. - Przepraszam. Moja dziewczyna też tego nie lubi. Przyjeżdża dziś wieczorem, zarezerwowała pokój w mieście, więc jak skończę tę paczkę, przez kilka dni nie kupię kolejnej. - Jego chwilowa radość związana z przyjazdem dziewczyny znikła, ponownie zastąpiona smutkiem. - I tak mnie nie stać na nie. Daisy kusiło, by wymienić mu listę rzeczy, na które jej nie było stać, ale uratował ją powrót pozostałych wioślarzy. Obok hangaru leżała odwrócona do góry dnem łódź, spoczywająca na podporach, zbyt długa, by zmieścić się w środku. Trzech mężczyzn ruszyło w kierunku domu, rezydencji w stylu gregoriańskim zbudowanej ze szlachetnej, czerwonej cegły z białymi, pionowo otwieranymi oknami. Za nimi rozległ się krzyk: - Tylko nie zużyjcie całej ciepłej wody! Tish, Dottie, Cherry i czwórka pozostałych podeszli do Daisy i Botta. - Daisy, pamiętasz Cherry'ego? - zapytała Tish. - Tak, oczywiście. - Bardzo mi miło, panno Dalrymple - przywitał się jasnowłosy wioślarz. - Proszę mi mówić Daisy. W końcu jesteśmy prawie kuzynami. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. - A zatem niech będzie Daisy, jeśli obiecasz, że nigdy nie nazwiesz mnie Erasmusem. - Obiecuję! Podczas tej kurtuazyjnej wymiany uprzejmości dwóch z mężczyzn podniosło wiosła i wróciło do hangaru, a Daisy usłyszała jak ciemnowłosy wioślarz numer dwa powiedział do Botta: - Świetna robota, Bott.
- Tylko dzięki temu, że święta Teresa uderzyła w zaporę - powiedział sarkastycznie wioślarz numer pięć. Miał ciemne włosy, podobnie jak wioślarz numer dwa, ale zaczesane do tyłu i posmarowane brylantyną. Daisy domyśliła się, że był to nadąsany szlakowy. - Wiele łodzi w nią uderza, ten eksperymentalny tor jest piekielnie wąski. Bott kierował nas cały czas prosto. Jutro damy Richmondowi popalić. - Chyba że nas wszystkich otruje tym świństwem, które pali. Bott posłał szlakowemu nienawistne spojrzenie, po czym odwrócił się i ruszył w stronę domu. - Daj spokój, DeLancey - powiedział numer dwa. - Nie wszyscy szaleją też na punkcie tych twoich okropnych cygar. - Nie mogę pogodzić się z tym, że muszę przyjmować rozkazy od tego wymoczka - grzmiał DeLancey. - Wszyscy sternicy są mali... - Bott nie jest żadnym wymoczkiem! - przerwała im rozgorączkowana Dottie. - Jest mądrzejszy niż wy wszyscy razem wzięci. - Daj spokój - zaprotestował Cherry. - No prawie - potwierdziła niewzruszonym głosem jego narzeczona. - Ty masz całkiem niezły umysł, mój drogi, ale jego jest pierwsza klasa. Cherry wyglądał na zrozpaczonego. - Lepiej niech pani uważa, panno Carrick - odezwał się złośliwym głosem DeLancey - bo jeszcze zostanie pani starą panną. - Wolnego! - Cherry zrobił krok do przodu. - Uważaj na język, DeLancey. Tish położyła mu rękę na ramieniu.
- Nie ekscytuj się tak, kochany. Najlepszym sposobem na to, by odszczekał swoje słowa, jest niezrywanie zaręczyn z Dottie. - Oczywiście! - warknął jej kuzyn - ale chętnie wepchnąłbym mu je do gardła! - To nie pora na awantury. Jutro macie wyścig - przypomniała im Tish. - No proszę, zdrowy rozsądek i uroda - pochwalił ją kpiącym głosem DeLancey. - Dziewczyna taka jak ty marnuje się nad książkami i na wykładach. Chętnie pokazałbym ci, jak miło spędzić czas. Tish odwróciła się do niego plecami. Numer dwa, czerwony ze złości, odezwał się przez zaciśnięte zęby: - Mówiłem ci chyba, że teraz twoja kolej, by pomóc przy wiosłach, DeLancey? - Owszem, kapitanie, mówiłeś. - Nie spiesząc się, DeLancey ruszył w stronę pozostałych wioseł. Kapitan, a zatem numer dwa, to nie kto inny, jak Rollo, narzeczony Tish, czego Daisy zdążyła się już domyślić. Wpatrywał się w DeLanceya z zaciśniętymi pięściami, po czym wzruszył ramionami i odwrócił się do pozostałych. - Tak mi przykro, Daisy - przeprosiła ją nieszczęśliwym głosem Tish. - Też mi powitanie! Daisy wymruczała coś na pocieszenie. - Ale nie przedstawiłam ci jeszcze Rolla, prawda? - oblała się rumieńcem. - Roland Frieth, kapitan załogi. - Musi mnie pani uważać za kiepskiego kapitana, panno Dalrymple - powiedział żałosnym głosem Rollo. - Nie potrafię nawet stłumić buntu w szeregach. - Sądzę, że całkiem nieźle pan sobie poradził - powiedziała z uśmiechem Daisy. - Wiosła są w drodze do hangaru, prawda? Wszyscy spojrzeli na oddalającego się DeLanceya.
- Jego też powinnam była przedstawić - zmartwiła się Tish. Dottie prychnęła. - Nie dał ci zbyt wielu okazji. - Któregoś dnia - powiedział ponuro Cherry - naprawdę przeholuje i ktoś wybije mu zęby. Rollo pokręcił głową. - Wątpię. Jest mistrzem w boksie, pamiętasz? Obawiam się tylko, że któregoś dnia przyłoży Bottowi. - Bott! Jeśli o mnie chodzi, może z nim robić, co chce, byle po regatach. - Ale Cherry, on jest od Botta dwa razy większy - zaprotestowała Dottie. - Nie sądzę, by to go miało powstrzymać - powiedział Rollo. - Jego ojciec jest wprawdzie hrabią, ale on nie jest żadnym dżentelmenem, gdy w ten sposób obraża kobiety. Ale na Botta naprawdę się uwziął. - Z Botta też nie jest żaden dżentelmen - wymruczał Cherry - nawet jeśli jest cholernym geniuszem. - Kochanie! - Stając na palcach, Dottie pocałowała go w policzek. - Jedyne, co podziwiam u Botta, to jego umysł. Nie wyszłabym za niego za żadne skarby świata. Pomyśl tylko, jakżebym mogła nazywać się Dottie Bott? Śmiejąc się, ruszyli w stronę domu.
ROZDZIAŁ DRUGI Popołudniową herbatę podano na tarasie. Cała załoga była obecna. Fakt, iż mieli na sobie flanelowe spodnie i blezery, zredukował ich w oczach Daisy do rozsądnych proporcji. Ale nawet gdy została przedstawiona tym, których jeszcze nie znała, nie była wcale pewna, czy następnym razem, gdy spotka ich nad rzeką, będzie w stanie ich odróżnić. Zdała sobie sprawę, że Cherry i Rollo wyróżniali się, nie tylko ze względu na relacje z jej kuzynką. Byli starsi od pozostałych, mniej więcej w jej wieku, gdyż przed przybyciem do Oksfordu walczyli na wojnie. Byli na trzecim roku, podobnie jak Horace Bott i Basil DeLancey, pozostali byli studentami pierwszego i drugiego roku. Niektórzy siedzieli na ogrodowych krzesłach i ławkach, inni, relaksując się na tarasie, rozłożyli się na poduszkach na posadzce o nieregularnych kształtach. Tish nadzorowała imbryk z herbatą i termos bufetowy, gdyż jej matka się nie zjawiła. - Może pójdę poszukać cioci Cynthii? - zaproponowała Daisy, czując nagły niepokój, gdy przypomniała sobie plamy środka owadobójczego widoczne na bluzce lady Cheringham. Ale wywar tytoniowy nie wydawał się szczególnie niebezpieczny, niezależnie od tego, jak szkodliwy mógł być dym z tanich papierosów. Ale musiał zawierać nikotynę, a ta, jak przeczuwała, w pewnych okolicznościach mogła okazać się trująca. Po sprawie w Albert Hall przeczytała książkę o truciznach, choć szczegółów już nie pamiętała. - Widziałem lady Cheringham w ogrodzie przed domem, kiedy schodziłem na dół - powiedział Rollo. - Miała przy sobie nożyce ogrodowe i szła w kierunku jednego z tych krzewów przypominających łabędzie. - Matka jest wniebowzięta, że ma prawdziwy angielski ogród, i trudno ją od niego odciągnąć - wyjaśniła Tish.
Cherry roześmiał się. - A wuja Ruperta ciężko oderwać od jego rękopisów. Daisy, wiesz, że pisze wspomnienia? Najwyraźniej taki jest zwyczaj wśród emerytowanych urzędników kolonialnych, rodzaj hobby, podobnie jak nadawanie domom okropnych nazw w stylu Bulawayo. Zaniosę mu herbatę. Służba pada z nóg, mając na głowie całą tę zgraję. - Machnął niedbale ręką w kierunku sączących herbatę towarzyszy. - Ja pójdę - powiedziała Daisy. - Nie przywitałam się jeszcze z wujkiem Rupertem. On lubi kanapki z ogórkiem, prawda? Zaczęła układać na talerzu stosik cienko pokrojonych trójkącików z odkrojoną skórką, ale Tish, zajęta obsługiwaniem dwójki spośród gości, odwróciła się, by ją powstrzymać. - Obawiam się, że tatuś dal nogę - powiedziała z miną winowajcy, jakby to ona ponosiła winę za to, że ojciec postanowił darować sobie obowiązki gospodarza. - Mówił, że nie może zebrać myśli, kiedy po domu pałęta się tuzin atletów, spakował więc swoje dzieło i pojechał do klubu. Bister zawiózł go na stację, kiedy pojechał po ciebie, Daisy, musiałaś się z nimi minąć. Cherry roześmiał się, ale Rollo wydawał się niepocieszony. - Do diabła, tak mi przykro, Tish - odparł. - Powinnaś mi była powiedzieć. Uciszyłbym tę zgraję. - Nie ma sprawy, głuptasie - powiedziała z czułością. - Matka mówi, że to jego wina, skoro zgodził się przyjąć całą załogę. Ona, rzecz jasna, jest przyzwyczajona, ciągle gości przeróżnych podróżujących Europejczyków. Tak naprawdę wydaje mi się, że ojciec nie słuchał, gdy zaproponowałam, by was wszystkich zaprosić, więc może będzie to dla niego nauczka, by słuchać własnej córki!
- Typowy facet! - powiedziała Dottie i dodała coś, czego Daisy nie zrozumiała. Cherry odpowiedział jej w tym samym języku. - Greka - wyjaśniła Tish, widząc puste spojrzenie Daisy, gdy Dottie i Cherry odeszli na bok i stanęli przy balustradzie, najwyraźniej zaangażowani w pasjonującą debatę. - Starożytna greka, nie współczesna. Ja też nic nie rozumiem, ale potrafię ją rozpoznać. - Dla mnie to wszystko greka - przyznał Rollo, najwyraźniej zadowolony z własnego żartu. - Przez rok uczyłem się w szkole, ale nigdy nie złapałem bakcyla. Łacina była równie okropna. - Rozumiem, że nie robi pan dyplomu z języków starożytnych - roześmiała się Daisy. - Skądże! Języki nowożytne. Nauczyłem się francuskiego w czasie podróży do Francji, a niemieckiego w wojsku. W końcu wylądowałem w łączności. - To musiało być szalenie interesujące. - Bardzo. Byłem naprawdę zaangażowany. Ale problem polega na tym, że język mówiony różni się od pisanego, a co dopiero czytanie czy dyskutowanie o literaturze i tak dalej. Nigdy nie dostałbym się do Ambrose, gdyby nie ustępstwa na rzecz byłych wojskowych. Oczywiście pomógł też fakt, że ojciec jest absolwentem college'u. A teraz będę musiał powtarzać rok - zakończył niepocieszony. - A to pech - powiedziała Daisy. - Niezupełnie. Powinienem był rzucić wioślarstwo i skupić się na egzaminach. Wiem, że nie jestem szczególnie bystry, nie tak jak Cherry, któremu udało się pogodzić wioślarstwo z nauką i ukończyć studia z oceną bardzo dobrą. - Rollo odwrócił się i ściszył głos. - Nie wspominając już o tym małym wypierdku, który bez większego wysiłku zdobył dyplom z podwójnym wyróżnieniem.
Daisy spojrzała na nieszczęsnego Botta, siedzącego samotnie na ławce po przeciwnej stronie tarasu, markotnie sączącego herbatę. I choć po raz kolejny bardzo mu współczuła, nie miała ochoty do niego dołączyć. Odwróciła się z powrotem do Rolla. - Będzie pan jeszcze raz próbował? - zapytała. - Tak - powiedziała w tym samym momencie Tish. Wymienili spojrzenia. Zanim Daisy zdążyła poprosić o wyjaśnienie, zjawił się DeLancey i poprosił Tish o dolewkę. - Bądź tak miła, piękna pani - powiedział, a jego znaczący ton pozbawił jego słowa wszelkiej niewinności. Tish z kamienną twarzą nalała mu herbaty. Odwrócił się od niej z kpiącym uśmiechem, podniósł niemal pusty talerz makaroników (Makaroniki - słodkie ciastka przyrządzane z białek jaj, cukru pudru i mielonych migdałów, czasem także z niewielkim dodatkiem masła, mąki, drożdży, miodu, śmietany, żółtek, czekolady, kakao, bakalii i przypraw korzennych [przyp. tłum.].) i zaproponował je Daisy. - Lepiej się poczęstować, zanim wykończą je te wygłodzone hordy. „Najmilsza z dziewic, bądź zdrowa!" (Cytat z Hamleta (akt 5, scena 1)) - powiedział mało oryginalnie. Daisy może i nie posiadała wyższego wykształcenia, ale Hamleta znała na wylot. - Zamierza je pan rozsypać na moim grobie, panie DeLancey? - zapytała słodkim głosem. - Zapewniam pana, że nie zamierzam topić się z powodu nieodwzajemnionej miłości. Poczęstowała się ciasteczkiem, w końcu należały do jej ulubionych, celowo używając lewej ręki, by jej szafirowy pierścionek zaręczynowy błysnął w słońcu. Kamień nie był wielki, ale był dokładnie w kolorze jej oczu, powiedział Alec,
szczerych, błękitnych oczu, które sprawiały, że ludzie mieli ochotę się jej zwierzać, podobnie jak on. Zatracając się w ich głębi, często zdradzał jej tajemnice śledztwa. Zaledwie godzinę temu, po dwuminutowej znajomości, Bott odkrył przed nią swoją duszę. Daisy miała nadzieję, że DeLancey nie pójdzie w jego ślady. Nie miała zamiaru tego słuchać. Był równie niesympatyczny jak Bott, ale nic go nie usprawiedliwiało, jak tamtego nieszczęśnika. DeLancey wydawał się zdumiony jej ripostą. Cokolwiek studiował, z pewnością nie był to Szekspir. Zrozumiał natomiast wymowę szafiru. Rzucając pogardliwe spojrzenie w kierunku Dottie, wciąż zatopionej w rozmowie z Cherrym, powiedział: - A więc pani również jest zaręczona, panno Dalrymple? - przynajmniej nie wydawał się zaskoczony. - Tak, z policjantem - poinformowała go Daisy. - Z...? Ale myślałem... To znaczy, lord Dalrymple nie jest pani bratem? - Nie - powiedziała szczerze Daisy, z zainteresowaniem śledząc jego reakcję. - Proszę mi tylko nie mówić, że jest pani jedną z tych niedoszłych intelektualistek? - Jestem pisarką. - Niech Bóg ma nas w swojej opiece! Skąd mi przyszło do głowy, że jest pani hrabianką. Siostra Gervaise'a? - Byłam. - Co takiego? Jak to pani była? Nie chce mi chyba pani powiedzieć, że kopnął w kalendarz? - Owszem. - Daisy zrobiła pauzę, by pozwolić mu na wyrażenie żalu, ale na próżno. - Ale nie mógł go pan znać. Był pan wtedy tylko małym chłopcem. - A do tego bardzo rozpieszczonym, pomyślała. Słysząc jej lekceważący ton, DeLancey się zarumienił.
- Cedric, mój brat, znał go z Francji i czasami go wspominał, kiedy przyjeżdżał do domu na przepustki. Ale Ceddie wrócił do domu przed końcem wojny, więc nie wiedziałem... Na czas regat zatrzymał się w Crowswood Place. - Również interesuje się wioślarstwem? - Nieszczególnie, czasami wygłupia się na łódce albo żaglówce na Isis (Isis - tak studenci Oksfordu nazywają Tamizę, która przepływa przez miasteczko Oksford [przyp. tłum.].). Ale to w końcu spore wydarzenie towarzyskie. Wybieramy się wieczorem z paroma osobami na tańce do klubu Phyllis Court. Może wybrałaby się pani z nami? - Nie, dziękuję - powiedziała Daisy. Szkoda, bo chociaż nie była wielką entuzjastką tańców, był to doskonały temat na artykuł. Ale nic nie mogło jej nakłonić, by wyszła wieczorem z DeLanceyem. Wtrącił się Rollo: - Ty też się nigdzie nie wybierasz, DeLancey. Jutro jako pierwsi mamy eliminacje do pucharu Tamizy. Dziś wieczorem nikt nigdzie nie wychodzi. Za kwadrans chcę widzieć całą czwórkę w łodzi, by poćwiczyć start. Powiedz pozostałym, dobrze? - Gdzieżbym śmiał przerywać tak urocze tete - a - tete - powiedział sarkastycznie szlakowy. - Ja powiem Cherry'emu - powiedziała Daisy, podnosząc się z miejsca. - Zaniosę też filiżankę herbaty cioci Cynthii, nie wydaje mi się, by miała się zjawić. Gdy podeszła do stojącej przy balustradzie pary, usłyszała, jak Dottie mówiła z przejęciem: - A po dziewiąte... - Przepraszam, że przerywam ci wyliczanie - powiedziała ze śmiechem Daisy - ale kapitan wzywa do siebie Cherry'ego. Ćwiczenia dla czwórki za kwadrans.
- Już idę. - Pocałował Dottie w policzek. - Kochanie, nie zapomnij o numerze dziewięć. Może uda ci się mnie przekonać. Patrząc, jak odchodzi, Dottie powiedziała z czułością: - Głuptas, dawno by się zgodził, gdybym nie była rok niżej. Ale muszę mu to oddać, nie zbywa moich argumentów, tylko dlatego że jestem kobietą. - Jakżeby śmiał! - zauważyła Daisy. - W końcu jego matka jest wykładowcą akademickim. Dottie roześmiała się. - To prawda. Otrzymał porządne wychowanie. Kurczę, herbata mi zupełnie wystygła, a prawie nic nie wypiłam. Mam nadzieję, że coś zostało. Wróciły do stolika z herbatą. Daisy na próżno szukała herbatnika, kawałka ciasta czy choćby kanapki, którą mogłaby zanieść ciotce. Wszystko zniknęło, co do ostatniego okruszka. - Co ciekawe, to wcale nie pomniejsza ich apetytów przed kolacją - powiedziała Tish, nadzorując pobojowisko. - To filiżanka herbaty dla matki, Daisy. Będzie musiało jej to wystarczyć. Aha, zdaje się, że dzisiaj nici z wesołego miasteczka, skoro wyciągają łódź. - Nie szkodzi. I tak wolę zaczekać na Aleca. Jeśli zaś chodzi o tańce z tym okropnym DeLanceyem - akurat! Znasz jego brata? - Lorda DeLanceya? Nie, nigdy go nie spotkałam, ale wiem, że jest najstarszym synem hrabiego z Bicester, sporo starszym niż nasz drogi Basil, a Cherry mówił mi, że... - Tish przerwała i uśmiechnęła się spokojnie do Botta, który przymaszerował do stolika, trzymając w pogotowiu filiżankę i talerz. - Życzy pan sobie jeszcze herbaty, panie Bott? - zaproponowała. - Woli pan hinduską, prawda?
- A nawet jeśli tak? - warknął wojowniczym tonem sternik. Daisy uciekła. Odnalazła lady Cheringham przed domem, gdy ta przywiązywała ostróżkę do słupka. W pobliżu Bister - wcześniej elegancki szofer, teraz ubrany w krótki rękaw, wyjątkowo szmatławe spodnie i rozpadający się słomkowy kapelusz - kosił okrągły trawnik wokół powozowni. Upojny zapach świeżo skoszonej trawy rywalizował ze zmieszaną wonią kwiatów. - O rety, znowu przegapiłam podwieczorek? - Lady Cheringham ostrożnie wyszła z rabatki z ziołami. - Dziękuję, Daisy, kochana jesteś - szybko wypiła herbatę. Wciąż miała na sobie poplamioną tytoniem bluzkę, zapewne nieodwracalnie poplamioną, chociaż nie wyglądało na to, by jej właścicielka odczuwała jakieś skutki uboczne. Mokre plamy musiały szybko wyschnąć w tak upalny dzień, pomyślała Daisy. Uznała jednak, że powinna poszukać informacji na temat szkodliwych efektów nikotyny, by mogła ostrzec ciotkę i poprosić, by bardziej uważała. Po kilkuminutowej pogawędce weszła do domu i zakradła się do biblioteki sir Ruperta, znajdującej się na tyłach budynku naprzeciwko salonu. Pośrodku stał długi stół otoczony kilkoma prostymi krzesłami. O tej porze roku wygodne skórzane fotele ustawiono przy oknach, a obok nich stały niewielkie stoliki. Między oknami stało ogromne orzechowe biurko, oświetlone z obydwu stron. Z wyjątkiem ściany, na której znajdował się kominek, obydwie ściany naprzeciwko drzwi i okien były od góry do dołu wypełnione książkami. I chociaż książki były ułożone tematycznie, Daisy nie miała pojęcia, gdzie rozpocząć poszukiwania, i przez jakiś czas bezskutecznie przeszukiwała półki. Już miała się poddać, gdy zerknęła na książki leżące na stole. Dostrzegła Trujące
rośliny Henslowa, a rozdział o truciznach tropikalnych był zaznaczony zakładkami. Zerkając na spis treści, Daisy znalazła tytoń, otworzyła odpowiednią stronę i szybko przeczytała opis. Odkryła, że nikotyna związana była z wilczą jagodą. Obszerna lista straszliwych symptomów zatrucia nikotynowego obejmowała: bóle głowy, nudności, zawroty głowy, chaotyczne zachowanie i konwulsje, które mogły prowadzić do śmierci. Ale najbardziej niepokojące było to, że substancja wchłaniana przez skórę była szczególnie niebezpieczna. Pobiegła poszukać ciotki. - Tak, kochanie - powiedziała lady Cheringham z roztargnieniem, choć nie chaotycznie, pochylając się, by wyciągnąć z róż natrętny chwast, bez wyraźnych zawrotów głowy. - Zaraz pójdę i się przebiorę. Przypomnę też Bisterowi, by zamykał szopę, choć jestem pewna, że już to robi. Arszenik, wiesz, na szczury, i cyjanek na gniazda os. Paskudne rzeczy. Daisy czuła, że zrobiła wszystko, co w jej mocy, by uchronić ciotkę Cynthię przed okrutną śmiercią. Kolacja, w jeszcze większym stopniu niż podwieczorek, miała na celu zaopatrzenie załogi w paliwo. Daisy była zdumiona ilością pochłanianego jedzenia. W tych okolicznościach rozmowa była zbędna. Dzięki pewnemu jąkale, jasnym, rzadkim wąsom i godnym pozazdroszczenia długim, czarnym, kręconym rzęsom, Daisy udało się dopasować imiona do twarzy. Czwórka studentów drugiego roku obejmowała: Poindextera (jąkałę), Wellsa (z rzęsami), Mereditha (z wąsami) i Leigha. Daisy siedziała obok Fosdyke'a, jedynego pierwszoroczniaka w załodze, a właściwie w dwóch załogach. Pierwszorzędny wioślarz, jak określił go Rollo, wiosłował już dla szkoły St. Paul, zanim trafił do Oksfordu, i był członkiem