Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 129 579
  • Obserwuję517
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań691 182

Angelsen Trine - Córka morza 24 - Obcy

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :809.8 KB
Rozszerzenie:pdf

Angelsen Trine - Córka morza 24 - Obcy.pdf

Beatrycze99 EBooki A
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 185 stron)

Angelsen Trine Córka Morza 24 Obcy

Rozdział 1 Z sypialni dobiegały bolesne jęki Ane. Elizabeth zaciskała zęby z niepokoju i bezsilności. Wpatrywała się w leżący na podłodze list. Słowa wirowały jej przed oczami. Ból jest większy, gdy tracimy kogoś z naszych bliskich. Czytała to zdanie ciągle od nowa. Ciarki jej przeszły po plecach, gdy podniosła wzrok i spojrzała na Dorte i Marię. List był zapewne w pudełku czekoladek, które dostała Ane. A Maria sądziła, że to przesyłka od narzeczonego siostrzenicy... Gdy lensman zabierał Pernille, dziewczyna zapowiedziała zemstę. Elizabeth nie potraktowała jednak jej słów poważnie, bo przecież opiekunka miała trafić do więzienia. Jak więc tego dokonała? - Co tam jest napisane? - Maria chwyciła siostrę za ramię. W jej głosie słychać było przerażenie. Elizabeth zapanowała nad sobą. - Ze... Zresztą sama przeczytaj - powiedziała i podała list Marii. Dopiero teraz zrozumiała: jej córka została otruta! Zerwała się i pobiegła do Ane. - Przynieś wiadro! - krzyknęła do siostry. Rzuciła się do łóżka i potrząsnęła córką. - Włóż palec do gardła, Ane. Szybko! Musisz zwymiotować! Ane zrobiła, co jej kazała matka. Wkładała palec do gardła kilka razy, ale choć łzy stawały jej w oczach, nie zdołała zwymiotować. - Nie dam rady! - łkała. - Co się dzieje? To tak boli! 2

- Spróbuj jeszcze raz! Musisz wszystko zwrócić. Szybko! Pomogła Ane wsunąć palec jeszcze głębiej. Dziewczyna miała purpurową twarz i zwijała się z bólu, ale tym razem się udało. Elizabeth kilkakrotnie zmusiła ją do wymiotów, aż do opróżnienia żołądka. - Proszę! - Dorte wbiegła do pokoju z kubkiem mleka. - To powinno pomóc - dodała. Elizabeth wlała córce mleko do gardła. Po chwili Ane znów wszystko zwymiotowała. Wtedy matka odgarnęła jej mokre włosy z czoła i pomogła ułożyć się na poduszkach. Nic więcej zrobić nie mogła. Ane powinna teraz odpocząć. Elizabeth spojrzała na bladą twarz córki, która leżała z zamkniętymi oczami i jęczała. Zlana potem Elizabeth trzęsła się z gniewu i lęku. Zerknęła na siebie i spostrzegła na bluzce wilgotne od potu plamy. Ale to nie miało znaczenia. Ważna była tylko Ane. - Posłałaś po Torsteina? - spytała Marię, która załamywała bezradnie dłonie. Obok niej stała zdenerwowana i blada Dorte. - Tak. - Maria pokiwała głową. - Co znaczą te słowa Pernille? Elizabeth nie miała siły na wyjaśnienia. Pochyliła się nad córką i pogłaskała ją czule po spoconym czole. -Już, już. Wszystko będzie dobrze, kochana. Wszystko będzie dobrze, nie bój się, proszę. Ane ciągle szlochała. - Dlaczego mnie tak boli? Maria podniosła list i czytała go jeszcze raz ze zmarszczonym czołem. Nagle aż się zachłysnęła po- wietrzem. - Co ta Pernille wymyśliła? Chyba nie próbowała otruć Ane? Elizabeth zauważyła strach w oczach córki, chciała 3

więc zaprzeczyć. Wiedziała jednak, że na nic się to nie zda, bo wszyscy domyślili się już prawdy. Dorte wyrwała list z rąk Marii. - Pokaż! - zażądała. Ane znów jęknęła i przycisnęła ręce do brzucha. Kiedy skurcz ustąpił, opadła bez sił na poduszkę. - Wszystko będzie dobrze, obiecuję - szepnęła Elizabeth. - Czekoladki - jęknęła Ane. - Pernille zatruła te czekoladki! Nie było nadawcy, więc pomyślałam, że to przesyłka od Bertine i Simona z Bergen. Listu nie zauważyłam. Znów zwinęła się z bólu i jęcząc, poskarżyła się, że jest jej niedobrze. Maria pobiegła po wiadro. Ane jeszcze raz zwymiotowała mleko wymieszane z sokami żołądkowymi. Dorte przyniosła kolejny kubek mleka. - Myślę, że to ci przeczyści żołądek. Ane pokręciła głową. - Nie dam rady - szepnęła i otarła policzek rękawem. - Spróbuj. - Matka podała jej kubek. - Jeśli jeszcze coś zostało w żołądku, zwymiotujesz to razem z mlekiem. Jeśli trucizna nie rozeszła się już po organizmie, pomyślała Elizabeth z przerażeniem. Żałowała, że się na tym nie zna. Ile trucizny potrzeba, żeby zabić człowieka? I ile czasu? - Kiedy wreszcie zjawi się ten doktor? W jej głosie brzmiała pretensja, jakby to Dorte i Maria były winne temu, że lekarza jeszcze nie ma. Z trudem powstrzymując łzy, odwróciła się do córki. Musi być silna. Wielki Boże, czy chcesz, żeby moje własne dziecko umarło mi na rękach? - zapytała w duchu. Ale gdy wypowiedziała to, czego najbardziej się bała, poczuła się jeszcze gorzej. Czy naprawdę 7

przyjdzie jej stracić córkę, która nie ma jeszcze osiemnastu lat? Nie, świat nie może być taki zły. A może jednak? Przypomniała sobie, jak jej ojciec skaleczył się starym haczykiem od wędki i dostał zakażenia. Jakob musiał go przytrzymywać, gdy Anders zwijał się z bólu. To była straszliwa agonia. Dopiero śmierć skróciła jego męki. Elizabeth czuła, że łzy płyną po jej policzkach. Próbowała je ocierać, ale nie nadążała. Wreszcie dała sobie z tym spokój. Człowiek nie jest przecież w stanie znieść wszystkiego. Czy to właśnie miała na myśli wróżka z Kabelva-ag? Po co w ogóle ona, Elizabeth, weszła do jej namiotu? Słowa kobiety przeraziły ją tak bardzo, że długo jeszcze nie mogła się uwolnić od nocnych koszmarów. W końcu udało jej się przekonać samą siebie, że to tylko wymysły i przesądy. Aż do dziś. - Elizabeth, weź się w garść - szepnęła Maria. - Torstein zaraz tu będzie. Elizabeth chciała powiedzieć, że to nie ma żadnego znaczenia, jeśli trucizna zdążyła dotrzeć do krwi. Ale nic nie odparła. - Znowu - jęknęła Ane i pochyliła się nad wiadrem. Tym razem zwymiotowała tylko mlekiem. To dobry znak, pomyślała Elizabeth i zamknęła oczy. Cze- piała się każdej iskierki nadziei. Gdyby miała stracić córkę, i to w sposób tak straszny jak ojca, nie zniosłaby tego. Bóg nie chce chyba, żeby jeszcze raz przez to przechodziła. To byłoby nieludzkie. To nie może się zdarzyć! Otworzyła oczy. Ane tymczasem trochę się uspokoiła. Leżała cicho, z półprzymkniętymi powiekami, na poły senna, na poły wycieńczona. Elizabeth zdrętwiała. Czy to koniec? Czy Ane umiera? - Jest doktor - powiedziała Dorte tak nagle, że Elizabeth aż podskoczyła. 5

Torstein stanął w drzwiach. Przyniósł ze sobą powiew zimy. Śnieg wokół niego topniał, tworząc kału- że na podłodze. Elizabeth przełknęła ślinę. Nie mogła dobyć z siebie nawet słowa. Patrzyła tylko na niego z bezdenną rozpaczą w oczach. Lekarz skinął jej głową i od razu podszedł do Ane. Położył chorej dłoń na czole i spokojnie zapytał: - Co cię boli, Ane? - Połknęła trutkę na szczury - ubiegła ją Elizabeth, ocierając twarz dłonią. - Trutkę na szczury? - Torstein spojrzał na nią ze zdumieniem. - Tak. Pernille... Ane zjadła zatrute czekoladki. - Jesteście tego pewne? - Tak! Nie słyszysz, co do ciebie mówię? Napisała to w liście, który był w pudełku - tłumaczyła Elizabeth z rozpaczą i złością. Czy on nie zamierza nic zrobić? - Widzę, że wymiotowałaś - powiedział Torstein równie spokojnie jak przedtem. - Dałam jej dużo mleka - wtrąciła Dorte. Stała z zaciśniętymi dłońmi, a jej twarz wydawała się całkiem biała na tle rudych włosów. - To dobrze. Udało ci się opróżnić żołądek? - Torstein nadal zwracał się do chorej. Ane pokiwała głową. Leżała na boku, nie patrząc na lekarza. Jedną dłoń trzymała pod brzuchem. - To dobrze. Dajcie jej jeszcze coś do picia. Cokolwiek. Mleka, wody, soku, herbaty. Trzeba przepłukać żołądek. Płyny oczyszczają organizm. Elizabeth usłyszała, że któraś z kobiet pobiegła po picie. Sama stała apatycznie nad córką. - Myślisz... myślisz, że ona z tego wyjdzie? - zapytała schrypniętym głosem. Torstein pogłaskał Ane po głowie. - Nie możemy przecież stracić naszej akuszerki. Prawda, Ane? 9

Dziewczyna kiwnęła głową. - Nie chcę umierać - szepnęła. Elizabeth zasłoniła usta dłonią, żeby się nie rozszlochać na głos. Maria wróciła z kuchni z dzbankom soku. - Proszę! - powiedziała i podała szklankę chorej. -Sok malinowy! Słodki i dobry! Sama go robiłam. Ane uniosła się na łokciu, wypiła parę łyków i znów chciała się położyć, ale Torstein kazał jej opróżnić całą szklankę. A potem jeszcze jedną. Najlepiej cały dzbanek Ane pokiwała głową i wypiła wszystko. Później jęknęła i opadła na poduszkę. Maria usiadła na brzegu łóżka i wzięła ją za rękę. Nuciła coś cicho, głaszcząc siostrzenicę po dłoni. Elizabeth wyciągnęła Torsteina z pokoju. - Teraz powiedz mi prawdę - zażądała. - Jakie ma szanse? - Wydaje mi się, że wszystko będzie dobrze. - Wydaje ci się? Powinieneś to wiedzieć! Przecież jesteś doktorem! Uśmiechnął się pod wąsem, lecz zaraz znów spoważniał. - Nie wiem, ile tego połknęła, Elizabeth. Ale sprowokowane wymioty prawdopodobnie uratowały jej życie. Kiedy zjadła te czekoladki? Elizabeth spojrzała na zegar ościenny. - Nie wiem. Zajmowaliśmy się sprawą Pedera i... - Pedera? A co mu się stało? - Zniknął. - Zniknął? - Torstein wskazał okno brodą. - To jego» szukają? - Tak. - Elizabeth przycisnęła dłonie do policzków, żeby się opanować. Tego już było za wiele. Peder zniknął, Ane jest umierająca... Poczuła dłoń na ramieniu i odwróciła się do lekarza. Przemówił do niej głębokim i spokojnym głosem: 7

- Słuchaj, Elizabeth, jestem prawie pewien, że Ane z tego wyjdzie. Pilnuj tylko, żeby jak najwięcej pila. - Dziękuję ci, Torstein. Poczuła ulgę. A kiedy opadło z niej napięcie, posłuszeństwa odmówiły nogi. Oparła się o stół i przysiadła na krześle. - A teraz opowiedz mi, co się stało z Pederem - poprosił Torstein. - Nie było go, kiedy Maria się obudziła. Nikt go nie widział, a Maria nie ma pojęcia, dlaczego zniknął i gdzie się podział. Doktor zmarszczył czoło i wsunął dłonie do kieszeni. - Miejmy nadzieję, że wkrótce się znajdzie. - Tak - przytaknęła Elizabeth, przełykając łzy. Chrząknęła, wstała i poszła do Arie. Torstein podążył za nią. - Lepiej się czujesz? Ane kiwnęła głową. - Już mnie tak nie boli. - To dobrze. Pij, ile tylko zdołasz, a gwarantuję, że wyzdrowiejesz. Dzięki przytomności umysłu tych kobiet - dodał, spoglądając na wszystkie trzy. Maria podniosła się z łóżka. - Opatrzność nad nią czuwała, Torstein. To nie nasza zasługa. Obyśmy teraz szybko znaleźli Pedera - załkała. Elizabeth otoczyła ją ramieniem i przytuliła. - Tyle zmartwień jednego dnia. Ale Ane wyzdrowieje, a Peder na pewno niedługo wróci do domu. - Tak myślisz? - Lepiej za wiele nie myśleć. I nie płacz już. - Powiedziałaś, że Pernille przysłała Ane truciznę w czekoladkach - zauważył Torstein. - Ale zdaje się, że ona siedzi w więzieniu? Elizabeth pokiwała głową i spojrzała na pozostałe kobiety. Opowiedziała im, co się stało z nianią, nie wspomniała jednak o jej ostatniej groźbie. 11

- Siedzi. Ale musiała jakoś przemycić truciznę - zakończyła. - Dają im w więzieniu czekoladę? - zapytała Ane. Elizabeth odwróciła się do córki. - Lepiej się czujesz? Ane skinęła głową. - Trochę lepiej - szepnęła i zamknęła oczy. Rozdział 2 Siedzieli apatycznie w izbie, spoglądając na siebie w milczeniu. Ane spała w sypialni. - Sądzę, że niewiele tej trucizny połknęła - odezwał się w końcu Torstein. - Dosyć jednak, żeby się rozchorować. Trudno powiedzieć, co by się zdarzyło, gdyby nie zwymiotowała. Powinna odpocząć, zanim wrócicie do domu - dodał, patrząc na Elizabeth. - Dziękuję ci - odparła, zerkając na uchylone drzwi do sypialni. - Nie mogę pojąć, w jaki sposób Pernille to zrobiła. - Ktoś jej musiał pomóc - stwierdził Torstein. - Ale kto i jak? Doktor wzruszył ramionami. - Może ktoś, kogo właśnie wypuścili. PorozmawiajB o tym z lensmanem. Elizabeth pokiwała głową i spojrzała na Marię, która trzymała na rękach Kristine. Przytulała córeczkę mocno, jakby się bała, że ją także może stracić. Czyżby Maria przypuszczała, że Peder zniknął na zawsze? - pomyślała Elizabeth. Teraz, gdy była już spokojniej- 9

sza o Ane, znów zaczęła się martwić o szwagra. Jak długo już go szukają? Nie spojrzała na zegar, gdy zaczynali. Wyjrzała przez okno i zobaczyła, że wielu poszukujących stoi na podwórzu. Nie słychać już było głośnych nawoływań, a grupka mężczyzn wracała właśnie znad fiordu, gdzie zostało tylko kilka łódek. Wszystko wydało jej się nagle jakieś nierzeczywiste. Tyle się wydarzyło. Czuła się tak, jakby miała się zaraz obudzić obok Kristiana i stwierdzić, że to był tylko zły sen. Jak to możliwe, żeby człowiek był zdolny do takiego zła? - pomyślała. Pernille musi być niespełna rozumu. Umysł ludzki jest tak skomplikowany, nic więc dziwnego, że zwyczajni ludzie nie wiedzą, co się dzieje w głowach innych. Odwróciła się od okna. - Czy Pernille może mieć coś wspólnego ze zniknięciem Pedera? - spytała. - Jak sądzicie? Przez twarz Marii przemknął qień zaniepokojenia, ale nic nie odparła. Dorte pokręciła głową. - Nie, to niemożliwe. Siedzi przecież w więzieniu. -Jakoś jednak przesłała czekoladki - zauważyła Eli- zabeth. - Ale co ona ma przeciwko Pederowi? - zdziwiła się Dorte. - Może chciała, żebym wpadła w jeszcze większą rozpacz - powiedziała Elizabeth i rozłożyła ramiona. - Nie, to niemożliwe - stwierdził Torstein. - Wysłać zatrute czekoladki to jednak coś zupełnie innego niż sprawić, żeby człowiek rozpłynął się nagle w powietrzu. Elizabeth pokiwała głową. - Masz rację. Tak mi tylko przyszło do głowy. Torstein chwycił swoją torbę lekarską. - Muszę już jechać. Zadbajcie, żeby Ane dużo piła, kiedy się obudzi. Poza tym potrzeba jej tylko odpoczynku. - Odwrócił się do Marii. Kristine zasnęła na jej 13

ramieniu, ale ona nawet nie próbowała położyć córeczki. - Jestem pewien, że Peder niedługo się pojawi. Nie trać nadziei, Mario. I wezwij mnie w razie potrzeby. Maria pokiwała głową. Elizabeth wyjęła kilka monet, żeby zapłacić leka/ rzowi. Doktor podziękował, schował pieniądze do kieszeni i się pożegnał. Po jego wyjściu zapadła cisza, zakłócana jedynie tykaniem zegara. - Zajrzę do Ane - powiedziała Elizabeth i ruszyła do sypialni. Ane już się obudziła. - Jak się czujesz? - spytała matka i pogłaskała ją po głowie. - Lepiej. - Pij, ile tylko zdołasz. Podała jej szklankę wody z sokiem. Ane wypiła napój duszkiem, aż się jej odbiło. - Znaleźliście Pedera? - spytała. - Jeszcze nie. - Mam nadzieję, że wkrótce wróci do domu - szepnęła dziewczyna i zamknęła oczy. Elizabeth wymknęła się z pokoju na palcach i zamknęła za sobą drzwi. W tej samej chwili otworzyły się drzwi wejściowe i do kuchni wszedł Jakob. Minę miał niewyraźną. Ściągnął czapkę z głowy, od- słaniając potargane czarne włosy. Dobrze się trzyma, pomyślała Elizabeth. Jeszcze nie posiwiał. - Ludzie są już zmęczeni, przestają szukać - oznajmił. Maria skuliła się i mocniej przytuliła córeczkę. - Szukaliśmy wszędzie. Nie wiem, co jeszcze można by zrobić - dodał i rozłożył ręce. - Nie ma go nigdzie w okolicy, jestem tego pewien. Marii zaszkliły się oczy. 14

- Całe szczęście, że Ane czuje się lepiej - powiedziała załamującym się głosem. - Co się jej stało? - Jakob spojrzał z niepokojem na Dorte. - Zatruła się czekoladkami, które przysłała jej Per-nille. Torstein... - Zatruła się? - powtórzył Jakob z niedowierzaniem. - Ale... Gdzie ona jest? Jak się czuje? - Już dobrze - uspokoiła go Dorte. - Jest w sypialni. Był u niej Torstein. Na szczęście wszystko zwy- miotowała. Teraz śpi. Jakob pogłaskał się po czarnej brodzie. - Mówisz, że to Pernille? Dorte pokiwała głową. Jej mąż zaniemówił ze zdumienia. Opadł na krzesło i w milczeniu kręcił głową. - Pójdę pogadać z ludźmi - oznajmiła Maria i podała Dorte śpiącą córeczkę. Potem wzięła coś z szuflady i zarzuciła na ramiona szal. - Idę z tobą! - zawołała Elizabeth, chwyciła kurtkę i pobiegła za siostrą. Maria zatrzymała się w pewnej odległości od grupki cicho rozmawiających mężczyzn. - Posłuchajcie! - zawołała. Niektórzy podeszli bliżej, inni się tylko odwrócili. - Dziękuję wam za wszystko. Bardzo wam dziękuję. Ane leży chora w pokoju, ale jeśli ktoś chce wejść i napić się czegoś ciepłego, to... - Głos jej się załamał. Elizabeth otoczyła ją ramieniem. Mężczyźni byli zakłopotani, niektórzy wbili wzrok w ziemię. W końcu któryś się odezwał: - Nic nam nie trzeba, Mario. Nie przejmuj się. - No to zajrzyjcie jutro do sklepu - powiedziała Maria, odzyskawszy kontrolę nad głosem. - Każdy do- stanie trochę kawy albo czegoś innego. - Wsunęła dłoń do kieszeni i wyjęła sakiewkę. - Zresztą mam tu coś dla każdego za fatygę. 12

Zaczęła rozdawać monety. Niektórzy nie mogli oderwać od nich wzroku, inni wsuwali zapłatę szybko do kieszeni, jakby się bali, że ją utracą. - Jeszcze raz wam dziękuję - powtórzyła Maria. Schowała pustą sakiewkę i poszła do domu ze spusz-' czoną głową. - Rozejdźcie się już - poprosiła Elizabeth, widząc, jak kiepsko ci ludzie są odziani. - Nie stójcie tu, bo jeszcze się któryś rozchoruje. A w ten sposób nikomu nie pomoże. Pokiwali głowami i zaczęli się rozchodzić. Elizabeth zadrżała z zimna i podążyła za siostrą. - Położyłam Kristine do łóżka - poinformowała Dorte. - Będzie lepiej spała. Maria nie odpowiedziała, opadła tylko na krzesło i podniosła dłoń do czoła. - Ane śpi? - spytała. - Tak - potwierdziła Dorte. - Jakob przed chwilą do niej zaglądał. -Jak ona mogła zrobić coś takiego?! Po prostu mnie zatkało - odezwał się Jakob. - Ane czuje się coraz lepiej - pocieszyła go Dorte. - Jeszcze tylko musimy znaleźć Pedera... - Dobrze przeszukałyście dom? - zapytał Jakob, krążąc niespokojnie po kuchni. - Co masz na myśli? Że Peder schował się pod łóżkiem? - W głosie Marii słychać było zmęczenie. - Nie. - Jakob uśmiechnął się nieznacznie. - Chodzi mi o to, że może zostawił jakiś list albo zabrał ubrania. - Szukałam listu, ale nic nie znalazłam. - Jeśli się spakował, to znaczy, że nie zamierzał popełnić samobójstwa - stwierdził Jakob i zatrzymał się przy piecu. Maria zerwała się na równe nogi., - O tym nie pomyślałam! 13

Pobiegła do pokoju Pedera. Słychać było, jak otwiera szuflady, szafę, przesuwa meble. Potem zapadła cisza. - Są wszystkie ubrania - oznajmiła po powrocie. - A zaglądałaś do jego biura w sklepie? Maria pokiwała głową. - Ale zajrzę jeszcze raz. Chwyciła szal i wybiegła. Elizabeth życzyła siostrze, żeby znalazła coś, co podsunie im jakąś odpo- wiedź. A jeśli rzeczywiście Peder zostawił list pożegnalny? Wówczas nie będzie już żadnej nadziei. Pozostanie tylko pytanie, kiedy i gdzie znajdą ciało. - Biedna Maria - westchnęła Dorte. - Biedna - mruknął Jakob. Podszedł do okna. - Nic nie rozumiem. Gdzie on się podział? Elizabeth milczała. Już ze sto razy zadawała sobie to samo pytanie. Teraz bolała ją głowa i było jej sła- bo. Od dawna nic nie jadła, lecz nie czuła głodu. Tylko mdłości. Maria wróciła z niczym. - Nic tam nie ma - powiedziała. - Szukałam wszędzie. Wiele razy. Elizabeth podeszła do niej. - Kochana moja. - Chciała dodać coś jeszcze, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Zresztą nie było słów, które mogłyby przynieść pociechę zrozpaczonej Marii. - Muszę wkrótce wracać do domu. Będą się o nas martwić. Przyszłyśmy przecież tylko po pocztę. Wil- liam na pewno się niecierpliwi. - Rozumiem - mruknęła Maria. - Na pewno dasz sobie radę? Maria pokiwała głową. - Ja mogę zostać - zaproponowała Dorte. - Jakob wróci do domu, żeby wszystkich zawiadomić, a ja zostanę. Maria uśmiechnęła się z wdzięcznością. - Jeśli chcesz... - Oczywiście! - Dorte poklepała ją po ramieniu. - 17

Zostanę tak długo, jak tylko zechcesz. Nie mam przecież małych dzieci. W gospodarstwie nie brakuje rąk do pracy, a Elen będzie gotować. Elizabeth zrobiło się ciepło na sercu. Jak dobrze mieć przyjaciół, którzy pomogą w potrzebie! Na Dorte zawsze można liczyć. I na Jakoba. Elizabeth weszła do sypialni i musnęła twarz córki. Ane otworzyła oczy i uśmiechnęła się lekko. - Muszę jechać do domu - powiedziała Elizabeth. -Dasz radę pojechać ze mną na leżąco? Ane kiwnęła głową. Potem usiadła, spuściła stopy na podłogę i podniosła się z łóżka. Zachwiała się lekko, ale Elizabeth natychmiast ją podtrzymała. - Nogi się pode mną uginają - jęknęła dziewczyna, lecz zrobiła kilka niepewnych kroków. Matka pomogła jej wyjść z pokoju. - Ubierz się ciepło. Rozłożę w wozie futro, żebyś nie zmarzła i żeby ci było wygodnie. Podprowadziła Ane do krzesła; dziewczyna natychmiast na nie opadła. Elizabeth przyniosła buty, włożyła je córce na nogi i zasznurowała. - Możesz tu zostać, Ane - zaproponowała Maria. - Dziękuję, ale chyba wolę wrócić do domu. - Wyprostowała się i nadstawiła uszu. - Na dworze jest tak cicho. Znaleźliście Pedera? Maria pokręciła głową. - Jeszcze nie. Elizabeth poczuła, że ogarnia ją bezradność. Chciała jak najszybciej znaleźć się w Dalsrud. Nie mogła dłużej siedzieć tu bezczynnie. Wprawdzie sumienie trochę ją gryzło, podpowiadało, że powinna zostać jeszcze trochę, ale przecież domownicy na nią czekają. A z Marią pobędzie Dorte. - Przyjadę jutro - obiecała. - Jeśli dowiecie się czegoś o Pederze, dajcie nam znać. 15

- Na pewno to zrobimy - przyrzekła Maria. - Muszę do wygódki! - Ane się wykrzywiła i już jej nie było. Elizabeth zebrała wszystkie skóry i futra. Całe szczęście, że wniosła je do domu zaraz po przyjeździe. - No to do zobaczenia - powiedziała i uścisnęła siostrę. Potem pomachała pozostałym i wyszła. Ane już czekała na dworze. - Wymiotowałaś? - Nie, już nie, ale ciągle boli mnie brzuch. - Jesteś pewna, że zniesiesz podróż? - Tak, chcę do domu. Do własnego łóżka. Elizabeth pomogła jej ułożyć się wygodnie, po czym sama wdrapała się na kozła. Koń ruszył stępa, ale zaraz przeszedł w kłus. Elizabeth cały czas kątem oka zerkała na córkę, której wystawał spod futer tylko czubek nosa. Biedna Maria, biedna Ane, pomyślała. Najgorsza jednak była niepewność. Tajemnicze zniknięcie Pedera wydawało się złym snem. Oby szybko przeminął. Elizabeth odwróciła się i spojrzała na córkę. - Wszystko w porządku? - Tak, dobrze mi zrobiło świeże powietrze. Dalej jechały w milczeniu. Elizabeth uznała, że Ane potrzebuje spokoju, żeby jakoś przetrawić to, co się wydarzyło. Sama na chwilę przymknęła oczy; też chciała się położyć. Ale zaraz się wyprostowała. Nie wolno się poddawać. 19

Rozdział 3 Elizabeth pomogła córce wysiąść z wozu i podtrzymywała ją w drodze do domu. Kristian czekał na nie na schodach. - Co się stało? - zapytał. - Dlaczego tak długo was nie było? - Niech Lars zabierze konia do stajni, zaraz wam wszystko opowiem. Ane jest chora, najpierw trzeba położyć ją do łóżka. Kristian zawołał Larsa. Ane zaś poszła prosto do siebie i rzuciła się na łóżko w ubraniu. - Och, jak dobrze być w domu, we własnym łóżku - powiedziała, wtulając policzek w poduszkę. Elizabeth ściągnęła jej buty i kurtkę. - Łóżko Marii nie było wygodne? - Było, było, ale kiedy człowiek jest chory, najlepiej mu w domu. Elizabeth pogłaskała ją po policzku. - Postaraj się zasnąć. Wygląda na to, że pozbyłaś się trucizny z organizmu, teraz musisz tylko odpocząć. Zaraz ci przyniosę ten stary dzwoneczek, którego używała Sara. Zadzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała. Każę też przynieść ci wody z sokiem. Cały dzbanek - Jesteś taka dobra - westchnęła Ane, zamykając oczy. - Jestem twoją matką. Ane zaśmiała się bezgłośnie. Elizabeth wymknęła się po cichu. Na dole poprosi- 17

la Helenę, żeby zaniosła Ane dzbanek wody z sokiem, a sama poszła do sieni, żeby się rozebrać. Lars wrócił tymczasem ze stajni. - Ane dostała biegunki? Roztaczał wokół siebie zapach koni. Przyjemny, dający poczucie bezpieczeństwa. - Nie - odparła Elizabeth. - Została otruta. - Chyba żartujesz! Elizabeth pokręciła głową i weszła przed nim do kuchni. Pozostali domownicy zebrali się już wokół stołu. Pachniało syropem, kawą, masłem i chlebem. Elizabeth się rozejrzała, popatrzyła na ich zaciekawione twarze i usiadła w końcu stołu. - Ane dostała przesyłkę z czekoladkami - oznajmiła. - Okazało się, że była to paczka od Perhille, a czekoladki zawierały najprawdopodobniej trutkę na szczury. Helenę o mało nie upuściła dzbanka z kawą. Musiała go czym prędzej odstawić na piec. - Mama, na ręce! - zażądał William. Elizabeth wzięła synka na kolana. Pocałowała go w policzek i mówiła dalej, nie pomijając sprawy zaginięcia Pedera. Wszyscy słuchali w milczeniu. Nikt nawet nie tknął jedzenia, kawa stygła w kubkach. - Wiele w życiu widziałem i słyszałem - powiedział Lars - ale to przechodzi wszelkie pojęcie. Kristian zerwał się gwałtownie i mruknął pod nosem coś, co zabrzmiało jak przekleństwo. - Czy oni nie potrafią nawet upilnować więźniów? Jakim cudem wysłała te czekoladki? Tak łatwo zdobyć w więzieniu trutkę na szczury? Bardzo proszę, niech każdy bierze sobie tyle, ile potrzebuje! Czekolady i trucizny. - W zasadzie nie wiemy, czy to była trutka na szczury - powiedziała Elizabeth, wtulając policzek we włosy Williama. - W liście nic na ten temat nie napisała. Ale Sarze to właśnie próbowała podać, więc... 21

Zapadła cisza. Wszyscy siedzieli, pogrążeni we własnych myślach, wstrząśnięci tym, co usłyszeli. - Gdzie może być Peder? - spytała Lina cicho. Usta jej drżały. - Nie wiemy. Nie mamy pojęcia. - Ktoś został z Marią? - zapytała Helenę. - Tak. Dorte. - To dobrze. Helenę uniosła imbryk z kawą i zapytała, kto chce dolewki. A potem obeszła stół i dolała każdemu trochę, nie czekając na odpowiedź. Kristian wciąż krążył nerwowo po kuchni. - Czy Ane może leżeć sama tam, na górze? - spytał nagle. Elizabeth pokiwała głową z uśmiechem. - Ależ tak. Śpi przecież. Usiądź, proszę. - Tata chodzi i chodzi - zaśpiewał William, bawiąc się nożem do masła, który zdołał jakoś pochwycić. Matka zabrała mu nóż i odłożyła dalej. - Jesteś zły na Pernille? - zapytała Signe, patrząc na Kristiana wielkimi oczami. Elizabeth spojrzała na małą. Signe miała już cztery lata i prawie wszystko rozumiała. Była bardzo rezolutna i ładna - oczy odziedziczyła po Jensie, włosy po Linie. - Nie, skądże, Kristian nie jest na nikogo zły - zapewniła szybko Lina. - A dlaczego Ane jest chora? - Bo zjadła za dużo słodyczy, a za mało chleba. Musisz więc ładnie jeść, bo inaczej też zachorujesz. Signe skinęła główką i zabrała się do jedzenia kawałków chleba posmarowanych masłem i posypanych cukrem. Namawiała przy tym Williama, żeby zrobił to samo. Helenę dolała sobie mleka do kawy. - Wydawało mi się, że Peder i Maria byli ze sobą szczęśliwi. 19

- Bo byli - potwierdziła Elizabeth. -1 dlatego to jest takie dziwne. Dlatego nic nie rozumiemy. - Nie sądzę, żeby się zabił - stwierdziła Helenę stanowczo. - To gdzie się podział? Helenę wzruszyła ramionami. - Nie wiem. Nie miał żadnego powodu, żeby uciec od Marii. Właśnie urodziło im się dziecko, miał sklep, młodą żonę... wszystko! - Musimy porozmawiać z lensmanem - oświadczył Kristian. - O, właśnie tu idzie - zauważył Lars, rozchylając zasłonkę. Mężczyźni zawsze tak to robią, pomyślała Elizabeth. Łokciem, gniotąc przy tym materiał. Ale jakie to ma znaczenie teraz, gdy Peder gdzieś zniknął, a Ane o mało nie została otruta! Wstała i wyjrzała przez okno. - Helenę, posmaruj kilka kromek i zaparz więcej kawy. Zaprosimy go do salonu. Elizabeth wzięła Williama za rękę i wyszła przywitać lensmana. - Nie przeszkadzam? - zapytał urzędnik. - Ależ skądże! - zapewnił Kristian. - Właśnie się do ciebie wybierałem. - Dzień dobry - powiedział William i ukłonił się nisko. - Dzień dobry. Jaki grzeczny z ciebie chłopiec. Ile masz już lat? William podniósł do góry palec wskazujący i kciuk. - Dwa? No, no. Zdaje się, że latem miałeś urodziny? William kiwnął główką. - W takim razie masz więcej niż dwa lata - ciągnął lensman. Malec znów pokiwał głową. - Może pójdziesz teraz do Signe? - zaproponowała Elizabeth, kucając przed synkiem. - Potem się pobawimy. 23

- Tak! Dó Signe! - zawołał rozpromieniony i pobiegł z powrotem do kuchni. - Zdarzyło się coś szczególnego? - Lensman patrzył to na Elizabeth, to na Kristiana. - Skoro się do mnie wybierałeś. Ja zajrzałem tu tylko po drodze. - Tak, musimy porozmawiać - oznajmił Kristian, wskazując urzędnikowi drogę do salonu. W tym mo- mencie pojawiła się Helenę z tacą. - Ja to zaniosę - powiedziała Elizabeth i poczuła, że kiszki grają jej marsza. Do tej pory nic nie jadła, a dawno minęła pora obiadu i zaczęło się już ściemniać. Na szczęście mdłości i ból głowy przestały jej dokuczać. Kristian opowiedział o wszystkim lensmanowi. Teraz siedział pochylony do przodu, opierając się łok- ciem o kolano, i pił kawę. - I co o tym myślisz? - spytał niecierpliwie. Lensman zaczął skubać wąsy i przymrużył oko. - Czy ja wiem... - mruknął. - W każdym razie Per-nille na pewno nie zdobyła czekoladek w więzieniu. Co do tego macie rację. Ktoś musiał ją wyręczyć. - W takim razie może to zrobić jeszcze raz - zauważyła Elizabeth. Lensman pokręcił głową. - Wątpię. Ile osób zdoła do tego namówić? - Ale w liście napisała, że jeszcze o niej usłyszę. - Myślisz, że jej pomocnik zaryzykuje więzienie? Nie sądzę. - Lensman wziął pół kromki chleba i zaczął go żuć. - Nie ma powodu do obaw - wymamrotał z ustami pełnymi jedzenia. Popił chleb kawą i mlasnął. - Oczywiście, wyślę do więzienia raport o tym, to się stało. Pewnie przedłużą jej wyrok. W każdym razie nie musicie się już tym martwić. - Mlasnął raz jeszcze. - Nie mogę jednak zrozumieć, dlaczego Peder tak nagle zniknął. Coś mi się tu nie zgadza. Nie trzeba być lensmanem, żeby to stwierdzić, pomyślała Elizabeth. A głośno powiedziała: 21

- Nie miał żadnych powodów. Zaczęła się zastanawiać, ile już razy wypowiedziała to zdanie. Ktoś zapukał delikatnie do drzwi. Odpowiedziała „proszę", ale nikt nie wszedł. Podeszła więc do drzwi i je otworzyła. - To ty, Williamie? Miałeś się przecież bawić z Signe. - Signe głupia - oznajmił chłopiec. - O nikim nie wolno ci mówić, że jest głupi - skarciła go matka. - Rozumiesz? Chłopiec pokiwał głową. - Chodź, posiedzisz trochę z nami. Wzięła go za rękę i posadziła między sobą a Kristia-nem. Lensman puścił do niego oko. William się zaśmiał. Matka dała mu kawałek chleba, przykazując, żeby nie nakruszyl. - Mogłeś iias ostrzec. - Kristian zwrócił się do lens-mana. - Przed czym? - Przed Pernille. Przecież to twoja szwagierka, powinieneś wiedzieć, do czego jest zdolna. Lensman strzepnął okruszki ze swojego brzucha. - To nie takie proste, Kristianie. Dobrze o tym wiesz. Kristianowi twarz pociemniała, szczęka zaczęła mu drżeć. - Doprowadziła swojego męża do samobójstwa! -przypomniał. - Musieliście chyba zauważyć, że coś z nią jest nie tak. Lensman pokiwał głową z pewnym zawstydzeniem. - Owszem. Pernille zawsze była dziwna. - Wyprostował się i podniósł wzrok. - Co miałem wam powiedzieć? Że jest dziwna, więc powinniście czym prędzej zerwać z nią umowę? - Nie ma sensu oskarżać się nawzajem - wtrąciła Elizabeth. - To niczego nie zmieni. Wszyscy jakoś zawiniliśmy. Mężczyźni spojrzeli na nią. 25

- Nie pozwólmy, żeby nas ze sobą skłóciła - dodała cicho. - Masz rację. - Kristian wyraźnie złagodniał. - Dość już krzywd wyrządziła. Ale ogarnia mnie rozpacz i wściekłość, gdy pomyślę, że Ane mogła umrzeć. - Doktor potwierdził, że niebezpieczeństwo minęło? - spytał lensman. Elizabeth kiwnęła głową. - Powiedział, że zażyła niewiele trucizny. No i na szczęście wszystko szybko zwymiotowała. Lensman podniósł się z trudem. - Dziękuję za poczęstunek. Zajrzę jeszcze do Marii i zapytam, jak się sprawy mają. Elizabeth i Kristian także wstali. Tylko Wiliam nadal siedział, zajadając kolejną kromkę chleba. . - Jeśli się czegoś dowiesz, dasz nam znać? - Oczywiście. - Urzędnik wziął płaszcz, przewieszony przez oparcie krzesła. - Pozdrówcie ode mnie Ane. Elizabeth otworzyła mu drzwi. - Dobrze - odparła, pożegnała się z nim i zamknęła drzwi. - Pan gdzie? - zainteresował się Wiliam, który wyszedł właśnie na korytarz z chlebem w obu rączkach. - Co ty robisz? - zdziwiła się matka, strzepując okruszki z jego sweterka. - Po co ci dwie kromki? - Dwieee! - zawołał synek. Elizabeth westchnęła z rezygnacją. - Idź do kuchni i usiądź przy stole. Lina da ci mleka. Z zadowoleniem kiwnął główką i zniknął. - Zajrzę do Ane - powiedziała Elizabeth. Kristian objął ją i przytulił policzek do jej głowy. - Co za dzień... - westchnął. Uwolniła się delikatnie z jego objęć. - Wszystko będzie dobrze, Kristianie. Ane dochodzi do siebie, Peder też niedługo się znajdzie. 26

Pogłaskał ją po ramionach. - Obyś miała rację. No, to idź już do niej. Ane nie spała, gdy matka weszła do jej pokoju. - Myślałam, że śpisz - szepnęła Elizabeth. - Boli cię coś? - Nie, tylko mnie mdli. - Więc nie masz ochoty na jedzenie? Ane się wykrzywiła. - O nie, za nic w świecie! - Zwymiotowałaś tę wodę z sokiem? Ane pokręciła głową. - Słyszałam jakieś głosy na dole. Kto to był? - Lensman. Mam cię od niego pozdrowić. Pojechał teraz do Storvika. Elizabeth przyglądała się bladej buzi córki. Jasne włosy wymknęły się z warkocza i okalały teraz jej wy-mizerowaną twarz. Jakbym widziała siebie za młodu, pomyślała Elizabeth. - Opowiesz mi o swoim narzeczonym? Ane uśmiechnęła się z rozmarzeniem. - Jest najmilszy na całym świecie. Jak tata Jens i tata Kristian. I ma starszego brata, który przejął gospodarstwo po rodzicach... Ale może już ci o tym mówiłam? Elizabeth kiwnęła głową. - Nic nie szkodzi. Mów dalej. - Ale co? - Jak ma na imię? - Trygve! - Ane się roześmiała. - A jak wygląda? Dziewczyna spoważniała. - Ma niebieskie oczy i brązowe włosy, lekko kręcone. I to wszystko. Elizabeth czuła, że Ane coś ukrywa. Czy przycisnąć ją, żeby powiedziała, o co chodzi, czy raczej dać jej spokój? 24

Ane obróciła się na bok i jęknęła. - Boli? Mdli cię? - Nie. Trochę mi słabo. Matka pogłaskała ją po głowie. - Kiedy wyzdrowiejesz, napisz do Trygyego i zaproś go do nas. Wigilię spędzimy pewnie z rodziną, ale po świętach będziemy mieć dużo czasu, więc miło byłoby go poznać. Ane przygryzła wargę. - Czy ja wiem... - odparła z wahaniem. - Dlaczego nie? Wstydzisz się nas? - Nie, dlaczego miałabym się was wstydzić? - Może więc z jakiegoś powodu nie chcesz go nam pokazać? Jest kaleką? - Nie, nie o to chodzi! Ale... - Ane zamilkła. - Może zostanie kiedyś naszym zięciem. - Elizabeth nie zamierzała się poddać. - Czy nie powinniśmy go poznać? - Tak, oczywiście. - Więc napisz do niego. Czy wolisz, żebym ja to zrobiła? - Nie. Napiszę, jak tylko wyzdrowieję. - Dobrze. - Elizabeth wstała i podała jej książkę. - Jeśli poczujesz się lepiej i będzie ci nudno, możesz trochę poczytać. Musisz pozostać w łóżku przez cały dzień. Ane uśmiechnęła się leciutko. - Czy przynieść ci coś jeszcze? Wody z sokiem? Samej wody? - Nie, dziękuję. Mam jeszcze pół dzbanka. Elizabeth pocałowała ją w policzek i wyszła bezszelestnie. W drzwiach jednak zatrzymała się jeszcze na chwilę. - Zadzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała. - Wskazała owczy dzwoneczek. Ane skinęła głową. 28