Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 129 579
  • Obserwuję517
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań691 182

Angelsen Trine - Córka morza 26 - Tęsknota

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :784.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Angelsen Trine - Córka morza 26 - Tęsknota.pdf

Beatrycze99 EBooki A
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 184 stron)

Angelsen Trine Córka Morza 26 Tęsknota

Rozdział 1 Nie powinnam była kłócić się z Jensem, pomyślała Lina. Nie powinnam iść sama do Dalsrud i szukać towarzystwa Steffena. Nie tak to wszystko zrozumiał. Gdybym inaczej się zachowała, nic by się nie stało. Zamknęła oczy, żeby się nie rozpłakać. Steffen był brutalny; wziął ją siłą, potraktował tak jakby była zwierzęciem, myślał tylko o własnej przyjemności. Poczuła ostry ból. Mężczyzna przycisnął ją do ziemi, a przy tym przeklinał i jęczał. Poruszał się w niej coraz szybciej, a ona miała wrażenie, że zaraz coś w niej pęknie. Była przerażona. Jeszcze nigdy w życiu tak się nie bała. Chciała krzyczeć, ale krzyk uwiązł jej w gardle, wydawało jej się, że się dusi. Czy to nigdy się nie skończy? Czarne punkciki tańczyły jej przed oczami, przez moment marzyła jedynie o śmierci, byle tylko uciec od bólu i poniżenia. Od wstydu. Nagle potężnym ciałem mężczyzny szarpnął skurcz. Steffen opadł na nią z głębokim westchnieniem, a ona nawet się nie poruszyła. Leżała i niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w belki na suficie, na których szare pajęczyny osnuły koronkową firanę. Oddychała z trudem, ale może to i dobrze, pomyślała. Im szybciej umrze tym lepiej. Mężczyzna poruszył się, wymamrotał coś, czego nie zrozumiała, odsunął się na bok i wstał. Kątem oka zauważyła, jak, stojąc odwrócony do niej plecami, wciąga spodnie. Odwróciła wzrok. Nadal wpatrywała się w zawiły wzór pajęczyny. Dziwne, że taki mały owad 2

potrafi stworzyć coś tak misternego. Jak nieprzeniknione były zamiary Pana. Może właśnie o to chodzi: że nie wszystko mamy rozumieć. - Zamierzasz tak leżeć? Usłyszała pytanie, ale nie odpowiedziała. Nie poruszyła się. - Ogłuchłaś? Kopnął ją lekko butem. Powoli odwróciła głowę. Patrzyła na niego niewidzą-cym wzrokiem. Wiedziała, że nadal ma podciągniętą spódnicę, ale było jej wszystko jedno. Wiedziała też, że musi zebrać siły, musi zacząć myśleć. Stał nad nią niczym olbrzym, ale już się go nie bała. Po prostu wpatrywała się w niego. - Sama tego chciałaś - odezwał się władczo. - Nawet tym swoim małym rozumkiem powinnaś to pojąć. Słyszała, co mówi, i pokiwała głową. Skoro tak twierdzi, to pewnie tak jest. Mężczyzna ukucnął i przyglądał jej się wąskimi jak szparki oczami. Jego usta wykrzywił grymas. Chwycił ręką jej brodę. - Wiesz, co się stanie, jeśli piśniesz choć słowo? Gdyby mogła, skinęłaby, ale nie była w stanie. Trzymał jej głowę w żelaznym uścisku. - Nikt ci nie uwierzy. Wystawisz się na pośmiewisko, powiem, że to ty za mną latałaś. Napadłaś na mnie i porwałaś mi ubranie. Powiem, że już od dawna miałaś na mnie oko. Nawet twój mąż mnie uwierzy, nie tobie. Rozumiesz, co mówię? Mężczyzna poluzował nieco chwyt. Skinęła głową. Powoli docierały do niej jego słowa. Wiedziała, że ma rację. To wszystko jej wina. Często szukała jego towarzystwa; mógł więc sobie Bóg wie co pomyśleć. Zarówno Elizabeth, jak i Jens ostrzegali ją, ale nie chciała ich słuchać. Steffen zdawał się sympatyczny, zawsze miał czas jej wysłuchać, porozmawiać, powiedzieć jej coś 3

miłego. A ona dzisiaj włożyła swoją zieloną bluzkę, bo przecież kiedyś powiedział, że jest jej w niej do twarzy. Wiedziała, co robi. - No, ubieraj się, wciągnij na siebie te szmaty - rzucił pogardliwie. - Nie leż obnażona jak jakaś latawica. Ostre słowa ją zapiekły. Powoli usiadła i patrzyła, jak mężczyzna odchodzi, po czym znika w drzwiach. Zamknęły się za nim z trzaskiem. Jak we śnie chwyciła garść siana i zaczęła się wycierać. Miała wrażenie, że jej podbrzusze jest jedną wielką, bolesną raną. Spróbowała wstać i jęknęła. Strzepa-ła siano z fałd spódnicy. Sprawdziła, czy jakieś źdźbła nie zostały jej we włosach. Nie chciała, by ktokolwiek coś zauważył. Bluzka, ta zielona, jej najładniejsza, była pognieciona, ale na to nie mogła teraz nic poradzić. Zrobiła krok i znów przeszył ją ból. Usiadła na stołku i jęknęła. Nie wiedziała, czy zdoła ukryć swoje fatalne samopoczucie. - Przepraszam, Jens - wyszeptała. Oparła głowę o ciepły brzuch krowy, czując jak płacz podchodzi jej do gardła. Zaczęła doić zwierzę, a po policzkach popłynęły łzy, mieszając się z mlekiem, które spływało do drewnianego wiadra. Kiedy do obory weszły Elizabeth i Ane, Lina zdążyła już umyć twarz i trochę się ogarnąć. - Już jesteś? - spytała Elizabeth, przyglądając się jej zdziwiona. Lina zdobyła się na uśmiech. - Wcześnie się dzisiaj obudziłam, więc tu przyszłam. Nie miała odwagi spojrzeć na nie, bojąc się, że mogą zauważyć ślady łez na jej twarzy. Chociaż w oborze było ciemno, więc pewnie i tak nikt by niczego nie zauważył. - Wydoiłaś już wszystkie krowy? - spytała Ane. - Tak. Zaraz zaprowadzę je na pastwisko. 9

- Nie musisz - wpadła jej w słowo Elizabeth. - Idź do domu. Mężczyźni już wstali, zresztą zaraz będzie śniadanie. Jens pewnie też za chwilę się tu zjawi... - Nie! - zaprotestowała Lina, odwracając się gwałtownie. - Popędzę krowy na łąkę - dodała. Starała się opanować, żeby nie zwracać na siebie uwagi. - Nie czuję się najlepiej. Świeże powietrze dobrze mi zrobi - zaczęła się tłumaczyć. Ane spojrzała na nią podejrzliwie. - Nie masz chyba porannych mdłości? - spytała, uśmiechając się. - Nie, to nie to - powiedziała Lina i wzruszyła ramionami. - Od czasu do czasu tak się po prostu czuję. Nie wiem, dlaczego. Chwyciła krowy za postronki. Niektóre od razu ruszyły do przodu; Elizabeth szybko otworzyła drzwi obory, zwierzęta wyszły i, zadowolone, zaczęły muczeć. Pewnie cieszą się na myśl o soczystej, zielonej trawie na łące, pomyślała Lina. - Mogę iść z tobą - zaproponowała Ane. - Nie chcę być niegrzeczna, ale chciałabym trochę pobyć sama - rzekła Lina, nieśmiało. - Wtedy lepiej mi się myśli. - Jak chcesz - powiedziała Ane, usuwając się na bok i przepuściła krowy. - Chodź, mamo - rzuciła głośniej. Lina ruszyła szybko przed siebie. Krowy szły spokojnym tempem, podskubując od czasu do czasu tra- wę, która rosła obok wąskiej ścieżki. Gdyby tak mogła iść i iść i nigdy już nie wracać, pomyślała. Wzdrygnęła się na samą myśl o tym, że w końcu będzie przecież musiała spojrzeć w oczy i Jensowi, i Steffenowi. A jeśli Steffen opowiedział komuś o tym, co się wydarzyło? Nie, nie zrobił tego. Jens nie może się o niczym dowiedzieć. Nigdy! Wtedy już na pewno nie mogłaby spojrzeć mu w oczy. Co za wstyd! 5

Droga powrotna wydała jej się za krótka. Lina celowo szła powoli, by zyskać na czasie. W końcu jednak stanęła przed domem. W drodze z pastwiska zaszła jeszcze do siebie umyć się i zmienić bieliznę. Nadal jednak czuła się brudna; wiedziała, że musi wytrwać do końca dnia, nie zwracając na siebie uwagi. Może uda jej się skończyć pracę nieco wcześniej? Powie, że chce położyć Signe spać. Miała nadzieję, że Jens jak zwykle zostanie dłużej, tak że będzie miała trochę czasu dla siebie. Zaczerpnęła powietrza i weszła do środka. - Jesteś - powitała ją Elizabeth, uśmiechając się. Lina skinęła głową. Nie miała odwagi spojrzeć na Steffena. Schyliła się, żeby wziąć na ręce Signe, która właśnie do niej podbiegła. - Dlaczego wyszłaś tak wcześnie, mamo? Ja jeszcze spałam. - Tak, zauważyłam, nawet chrapałaś - odpowiedziała, uśmiechając się i czochrając włosy córeczki. - Nieprawda - oburzyła się dziewczynka. Lina puściła ją, a dziecko podbiegło do stołu i usiadło na krześle. Zajęła miejsce obok córeczki. Zerknęła na Jensa, który odpowiedział jej uśmiechem. Najwyraźniej nic nie wiedział o tym, co stało się w oborze. Mimo wcześniejszej kłótni, był w dobrym nastroju. Odwzajemniła jego uśmiech. Kątem oka zauważyła, że do kuchni wszedł Steffen. Usiadł naprzeciwko niej. Skuliła się. Dlaczego to zrobił? To nie było jego zwykłe miejsce. Właściwie wszyscy mieli tu swoje stałe miejsca, ale nie zawsze tego przestrzegano. Nie podniosła głowy. Rozmawiała z sąsiadami przy stole, śmiała się, jakby nigdy nic. Czuła się jednak rozbita. Poza tym nadal dokuczał jej ból. Chociaż ból zapewne wkrótce minie, gorzej z tym, który czuła w swoim sercu. Ten na pewno nie zniknie tak szybko, jeśli w ogóle kiedykolwiek to się stanie. 11

Podczas śniadania cały czas czuła na sobie wzrok Steffena, mimo że on też starał się zachowywać jak zwykle, rozmawiał, śmiał się. Co sobie teraz myśli? Gardzi nią, skoro zachowała się jak dziwka? A ona była dla niego po prostu miła. Nigdy nie przypuszczała, że to może się tak skończyć. A może się myli? Przecież specjalnie dla niego włożyła odświętną zieloną bluzkę, zamiast zwykłej szarej, tej z łatami na łokciach. Zależało jej, by ładnie wyglądać, kusiła go. - Jaka jesteś dzisiaj śliczna! - wykrzyknęła Helenę, przerywając jej rozmyślania.. - Co masz na myśli? - spytała Lina przestraszona. - Masz ładną bluzkę. Wystroiłaś się do obory! Lina czuła, że się czerwieni i spuściła wzrok. - A co w tym złego? - spytała Ane. - Wszystkie mamy czasem ochotę się wystroić. Ty też, Helenę. Sama nieraz to widziałam. To normalne, że kobiety chcą ładnie wyglądać, nawet w taki zwykły dzień. Lina podniosła głowę. Zauważyła wzrok Steffena. Patrzył na nią. Uśmiechnął się, ale nic nie powiedział. Szybko spuściła głowę i chwyciła stojący przed nią kubek z mlekiem. Zaczęła pić łapczywie, jakby mając nadzieję, że w ten sposób stłumi płacz. Gdy mężczyźni wyszli do swoich prac, została i zaproponowała, że pozmywa. Helenę i Ane zabrały dzieci do izby obok kuchni. - Jesteś dzisiaj jakaś nieswoja - powiedziała Elizabeth. Przyglądała się jej uważnie, wyraźnie zatroskana. Lina zaczęła się wahać. Może powinna jej powiedzieć? Jak Elizabeth by zareagowała? Kazałaby jej pójść precz? Powiedziałaby, że w jej domu nie ma miejsca dla dziwek? Może uznałaby, że sama jest sobie winna? A nie mówiłam? powiedziałaby. No i może powiedziałaby o wszystkim Jensowi? W końcu uznała, że Elizabeth ma dość własnych kło- 7

potów. Z pozoru zdawała się twarda, ale Lina widziała, że nadal przeżywa śmierć Kristiana. Być może sądziła, że najgorsze już za nią, że życie toczy się dalej, ale Lina wiedziała, że to nieprawda. Elizabeth długo jeszcze będzie nosić w sobie tęsknotę, jak ranę, która nie chce się zagoić. - Po prostu nie najlepiej się czuję - odpowiedziała i odwróciła się. - Coś cię boli? - Nie - pokręciła gwałtownie głową. Zaczęła się zastanawiać, czy może Elizabeth zwróciła uwagę, że chodzi inaczej niż zwykle? Musi zrobić wszystko, żeby nikt niczego się nie domyślił. - Dostałam miesiączkę - powiedziała szybko. - Dzisiaj? - Tak. To takie dziwne? - Zwykle mamy ją w tym samym czasie, ale sama wiesz najlepiej. Ze też Elizabeth pamięta nawet takie rzeczy, pomyślała Lina z pewnym podziwem. Nic nie uszło jej uwadze. - Nie zawsze mam ją regularnie. - Pewnie nie. Masz podpaskę? Lina skinęła głową, ale zaraz energicznie zaprzeczyła. - Nie, będę musiała pójść do domu. - To nie będzie konieczne - zapewniła ją Elizabeth. - Chodź ze mną na górę, dam ci jedną z moich. Możesz ją zatrzymać. - Dziękuję, to miło z twojej strony, ale... - Nie masz mi za co dziękować, Lino. Chodź. Jeśli chcesz, możesz też się wymyć. - Dziękuję - odpowiedziała Lina, nie bardzo wiedząc, jak ma się zachować. Poszły razem na górę. Elizabeth wszystko jej naszykowała i wyszła, zostawiając ją samą. Lina zamoczyła szmatkę w wodzie; zimna woda przyniosła jej ulgę, 13

przynamniej na chwilę. Bała się użyć mydła, żeby nie podrażnić naskórka. Podpaskę schowała do kieszeni. Wychodząc, zatrzymała się chwilę przed lustrem. Jego tafla była pokryta drobnymi czarnymi plamkami, podobnie jak jej małe lustro w domu. To wyglądało na bardzo stare, być może należało jeszcze do matki Kri-stiana. Stanęła i zaczęła się przeglądać. Czy było coś po niej widać? Czy ktoś mógł coś wyczytać z jej twarzy? Zmieniła się? Miała duże, przestraszone oczy. Bluzka, którą najchętniej by wyrzuciła, była pognieciona. Spódnica zresztą też. Poza tym była poplamiona kaszą. Nie próbowała jednak usunąć plam, bo po co? Nie zależało jej na tym, jak wygląda. Nie była ladacznicą. Przez kilka godzin udawało jej się unikać Steffena. Starała się jak najrzadziej wychodzić, pracowała głównie w domu. Cały czas czuła na sobie badawcze spojrzenie Helenę. W końcu zauważyła, że Elizabeth szepcze jej coś do ucha. - Biedaczka, nie wiedziałam - usłyszała współczujący głos kobiety. W końcu dano jej spokój. Kiedy siadali do obiadu, znalazła sobie miejsce tak daleko od Steffena, jak to było możliwe. Nie chciała, żeby ich spojrzenia się spotkały. Podczas posiłku żywo uczestniczyła w rozmowach przy stole, ale myślami była gdzieś indziej. Marzyła, żeby wrócić do domu i się przebrać! 'W domu będzie bezpieczna, tam Stef fen jej nie dosięgnie. Wszystko będzie dobrze. - Lino, możesz przynieść wodę do zmywania? - spytała Elizabeth, kiedy skończono jeść. - Weź nosidła do wiader, żeby nie było ci za ciężko - dodała. Tym samym gospodyni rozstrzygnęła właściwie sprawę, nie zostawiając jej wyboru. Nie chcąc robić zamieszania, Lina posłusznie wzię- 14

ła do ręki dwa wiadra i wyszła. Na dziedzińcu było pusto. Drzwi do kuźni były otwarte; dochodzące stamtąd dźwięki świadczyły o tym, że Trygye najwyraźniej wrócił już do pracy. Wzięła drewniane nosidło i szybkim krokiem ruszyła nad rzekę. Oby tylko nie natknęła się na Steffena! Jeszcze moment, napełni wiadra wodą i będzie mogła wrócić. Nagle pojawił się przed nią. - To znów ty? Znów za mną chodzisz? - spytał. - Nie! Musiałam iść po wodę. Elizabeth mi kazała, nie mogłam odmówić. - Pewnie nie mogłaś - roześmiał się. Powiódł wzrokiem po jej ciele, zatrzymał się chwilę na jej piersiach, po czym spojrzał jej w oczy. - Rozmawiałaś z Elizabeth? - Nie. - Nie wyspowiadałaś się jej ze swoich grzechów? Nie powiedziałaś, co zrobiłaś? - Nie byłam w stanie - powiedziała, spuszczając głowę. - I niech tak zostanie. - Chwycił ją za brodę i zmusił, żeby spojrzała mu w oczy. - Jesteś rozsądną kobietą, Lino. Pomyśl, co się stanie, jeśli Jens się o wszystkim dowie. Chyba nie chcesz, żeby się zezłościł, prawda? - Nie - odpowiedziała, czując, że zaraz się rozpłacze. Po policzku poleciały jej łzy. Steffen otarł je i chwycił za wiadra z wodą. - Pomogę ci - rzucił, jakby chciał ją pocieszyć. - Poradzę sobie sama. - Z pewnością, ale taka drobna kobieta nie powinna nosić takich ciężarów. Wziął wiadra i ruszył z nimi przez dziedziniec, jakby w ogóle nic nie ważyły. Ładnie z jego strony, pomyślała Lina, zapominając na chwilę, co jej zrobił. Przed schodami zatrzymała się. - Teraz już poradzę sobie sama. Steffen oddał jej wiadra, nie protestując. 10

- Następnym razem od razu mi powiedz, zawsze chętnie ci pomogę - powiedział, skłonił się jej i odszedł w stronę szopy. - Dobrze, że go mamy - dał się słyszeć głos Elizabeth. Lina postawiła wiadra na ziemi i patrzyła na nią przestraszona. - Widziałam, że Steffen pomógł ci nieść wiadra -uśmiechnęła się Elizabeth. - Tak, jest miły... - Przypomina mi nieco Kristiana. Nie do końca, tylko trochę. W sposobie bycia, chociaż... - urwała nagle i wyprostowała się. Nie mówiąc nic więcej, wygładziła fartuch i wróciła do swoich zajęć. Lina odetchnęła z ulgą, kiedy w końcu zaczął się zbliżać wieczór. Odciągnęła na bok Elizabeth i spytała, czy może nieco wcześniej wrócić do domu. - Wszystko już zrobiłam - zapewniała ją. - Oczywiście, że możesz iść. Nadal cierpisz? - Tak - potwierdziła Lina, zresztą zgodnie z prawdą, chociaż pewnie nie taki ból Elizabeth miała na myśli. -Wezmę ze sobą Signe. Jens ma jeszcze trochę pracy. Powiesz mu, że już poszłam? - Oczywiście. Może przygotujesz sobie napar z ziół? Zwykle pomaga. Lina podziękowała i wzięła niewielką papierową torebeczkę, którą podała jej Elizabeth. Po chwili Lina i Signe szły już wąską ścieżką, prowadzącą do ich domku. Signe nie zamykała się buzia; dziewczynka opowiadała o wszystkim, co dzisiaj robiła, i o tym, co robiły inne dzieci. Była bardzo dumna z siebie, bo Helenę nauczyła ją robić na drutach. Zaczęła właśnie samodzielnie dziergać ściereczkę do garnków. Dostanie ją od niej na święta, oznajmiła jej. Lina uśmiechnęła się. Sciereczka zawsze się przyda. 11

- Do świąt jeszcze daleko, na pewno zdążysz zapomnieć, co ci powiedziałam - oświadczyła Signe rozpromieniona. Lina znów musiała przyznać jej rację. Ledwie weszły przez drzwi, a Lina natychmiast nastawiła wodę i poszła przynieść sobie coś do przebrania. - Będziesz się teraz myć? I przebierać się? - Kobiety czasem muszą - powiedziała Lina. Nalała ciepłej wody do miski i zaczęła się rozbierać za wełnianym kocem, który pełnił rolę kotary, czy parawanu. Nie był równie ładny jak parawany w Dalsrud, ale spełniał swoją rolę. Umyła się cała, ale nadal czuła się zbrukana. Zmieniła bieliznę, spódnicę i bluzkę i poczuła się nieco lepiej. Brudną bieliznę i zieloną bluzkę zmięła w kulę i schowała. Przy okazji będzie musiała się jej pozbyć. Może nie powinna tego robić, bo nie miała dużo ubrań, ale wiedziała, że i tak już nigdy nie będzie w stanie na nią spojrzeć. Na samą myśl robiło jej się niedobrze. Signe nadal była pochłonięta swoją robótką. Siedziała skupiona z wysuniętym językiem. Lina przyglądała się jej z czułością. Żałowała, że nie można cofnąć czasu. Wiele rzeczy zrobiłaby teraz inaczej. Rozdział 2 Trawa na łące była zielona i soczysta. Gdzieniegdzie prześwitywały niebieskie dzwoneczki, jaskry i rumianki. Kwiaty pochylały swoje główki na wietrze, jakby mówiły: „Dzień dobry, Elizabeth, wyszłaś na spacer? Jak się dzisiaj czujesz?" 17

Kobieta zatrzymała się na końcu łąki. Cały czas szła jej skrajem, żeby nie zdeptać wysokiej trawy, która wkrótce miała być koszona. Na szczęście ludzie przestali już się dopytywać, jak się czuje. Była im za to wdzięczna, bo to znaczyło, że pewnie uznali w końcu, że doszła już do siebie. Że pokonała smutek. Tylko Ane wolno było wspominać Kristiana. Często mówiła: „Kristian powiedział kiedyś...", albo: „Kristian to bardzo lubił...", to było naturalne. Elizabeth myślała o nim codziennie, szczególnie, kiedy była sama. Wtedy też zdarzało jej się płakać. Rano, leżąc w łóżku, wyciągała rękę i natrafiała na puste miejsce. Niekiedy miała też wrażenie, że słyszy jego kroki na strychu, albo że szepcze jej imię. Zdarzało się, że czuła jego obecność w pokoju, ale kiedy odwracała głowę, zawsze okazywało się, że jest sama. Dotknęła złotego pierścionka na serdecznym palcu prawej ręki. Może powinna go zdjąć i schować do szkatułki z biżuterią? Zdarzało się, że wdowy przekładały pierścionek na lewą rękę, ale ona wolała zachować go na palcu, na który Kristian go jej włożył. Nie chciała niczego zmieniać. Miałaby wtedy poczucie zdrady, poza tym bez pierścionka czułaby się nago. Usiadła na kamieniu i zwróciła twarz do słońca. Nagle przypomniała jej się Lina. Ostatnio coś dziwnego się z nią działo. Nie była taka radosna jak zwykle, nie śmiała się. Wykonywała swoją pracę bez zarzutu, ale była jakby... Elizabeth szukała właściwego słowa. Była jakby zalękniona. Najmniejszy dźwięk sprawiał, że się kuliła. Nie lubiła zostawać sama. Elizabeth miała nadzieję, że nie powróci choroba i że nie będą musieli znów wysłać ją do Danii! Powinnam z nią porozmawiać, pomyślała i westchnęła. Czuła, że nie ma siły, miała dość własnych pro- 13

blemów. Jeśli po prostu spyta Linę, czy coś ją dręczy, ta zaprzeczy wszystkiemu. Jens nic jej nie mówił, więc może coś sobie niepotrzebnie wyobrażała? A może to była sprawa między nimi, między Liną a Jensem? Jak zareagowałby Kristian, gdyby był na jej miejscu? Pewnie uznałby, że nie powinna się mieszać w cudze sprawy, tylko zaczekać, aż Lina sama do niej przyjdzie. Często zdarzało się, że w myślach radziła się Kristiana i niekiedy jej to pomagało. Wstała i ruszyła z powrotem. Na sznurach przed domem suszyła się biała pościel, a na dachu szopy na łodzie siedziała mewa i głośno krzyczała. Elizabeth powiodła dokoła wzrokiem. Także w tym roku Ane zadbała o budki dla ptaków. Przylatywały tu i składały jajka, zostawiając delikatny puch, który córka potem zbierała i sprzedawała Marii. Elizabeth przypomniała sobie, że Steffen w pewnej chwili zaproponował Marii pomoc, ale siostra jej nie przyjęła. Jej też proponował pomoc w prowadzeniu rachunków, ale i ona mu odmówiła. Musi radzić sobie sama. Chce być niezależna, tłumaczyła mu. Na szczęście Steffen się nie obraził. Powiedział nawet, że ją rozumie. Nagle, gdzieś zza składziku, doszły ją głosy Williama i Signe. Podeszła bliżej. Dzieci stały odwrócone do niej plecami, nie zdając sobie sprawy z tego, że ktoś je obserwuje. - Wiesz, co robią mężczyźni, kiedy są na łodzi i chce im się sikać? - spytała Signe. - Pewnie po prostu sikają - odpowiedział William, wzruszając ramionami. - Zimą? Kiedy mają na sobie skórzane spodnie, sięgające im do pach? - powiedziała Signe, wznosząc oczy do nieba. - Ojej, masz rację - zafrasował się William. - Zdejmują je? - zaczął się zastanawiać. - Nie! 19

Signe starała się podtrzymać napięcie. - Robią tak - powiedziała, odsuwając na bok jedną nogę. - A potem wyjmują siusiaka przez taki specjalny otwór w kalesonach i w spodniach i siusiają po wewnętrznej stronie skórzanych spodni. Muszą tylko uważać, żeby nie nasikać sobie do buta. - Kto ci to powiedział? - spytał William, zaśmiewając się do rozpuku. - Dorośli rozmawiają czasem o takich sprawach. William pokręcił głową zdumiony. - A wiesz, że niektóre kobiety noszą pęknięte majtki? - Jak to? - To takie specjalne majtki, które nie są zszyte po środku, tak że widać pupę. Kiedy idą na spacer i nagle chce im się siusiu, to po prostu przystają i sikają. Sprytne, prawda? A niektóre kobiety w ogóle nie noszą majtek. - No, dobrze, zrobią siusiu, ale kiedy ruszą dalej, to przecież będzie widać, bo zostanie ślad - nie dawał za wygraną William. Dzieci roześmiały się. Elizabeth sama stłumiła śmiech. Niewiarygodne, jakie dzieci są spostrzegawcze. To, co Signe opowiadała, było prawdą. Tak rzeczywiście było. Elizabeth postanowiła nie mówić dzieciom, że podsłuchała ich rozmowę. Ruszyła dalej. Na schodach spotkała Jensa. Zatrzymał się. - Wracasz ze spaceru? - spytał, uśmiechając się do niej. - Potrzebowałam świeżego powietrza, żeby móc jasno myśleć. - Myślałaś o Kristianie? -Tak. Jensowi mogła się przyznać. Zawsze była z nim szczera. A on nigdy nie przekonywał jej, że musi pokonać smutek i iść dalej. Rozumiał ją. Wiedział, że potrzebuje czasu. - To dobrze - powiedział i spojrzał gdzieś daleko poza nią. - Człowiek musi wszystko przemyśleć, aż po- 15

czuje, że jest gotów. Wtedy się uspokaja. Rozumiesz, o co mi chodzi? - spytał i znów się do niej uśmiechnął. - Tak - odrzekła, kiwając głową. - Podobnie czułam się, kiedy zniknąłeś. Początkowo ciągle o tobie myślałam i płakałam. Potem wspominałam cię już coraz rzadziej, i już tak nie cierpiałam. Jens zrobił duże oczy i uszczypnął ją w bok. - Więc nie masz mi za złe, że tyle czasu mieszkałem z Laviną na Wyspie Topielca? - Nie żartuj sobie! Dobrze wiesz, o co mi chodzi! -roześmiała się Elizabeth. - Spacer najwyraźniej dobrze ci zrobił. Dawno nie śmiałaś się tak szczerze - powiedział, patrząc na nią czule. - Masz rację. Tego było mi trzeba. - Pamiętaj, że twoja żałoba jeszcze się nie skończyła - dodał Jens, jakby chciał ją przestrzec. - Wiem. Czeka mnie jeszcze wiele ciężkich dni. Trudno mi sobie wyobrazić tegoroczne święta. Za każdym razem, kiedy William zrobi coś zabawnego, natychmiast chcę iść i opowiedzieć o tym Kristianowi. Albo kiedy coś mnie ucieszy, czy zasmuci... O tylu rzeczach nie zdążyłam mu opowiedzieć. I ten list, który do niego pisałam, a którego nie zdążyłam skończyć... - Zawsze tak by było. Nawet gdyby umarł jako stary człowiek. Pociesz się, że tylko ciebie to boli, jego nie. Musisz sobie z tym poradzić, inaczej się załamiesz. Zbyt dużo ponurych myśli nikomu nie służy. - Wiem. Przez dziedziniec przebiegły dzieci, wykrzykując coś głośno. Elizabeth patrzyła chwilę za nimi. Nagle odwróciła się do Jensa. - To ty opowiedziałeś Signe, jak mężczyźni oddają mocz, kiedy są na morzu? - Co? Tak ci powiedziała? - spytał Jens, marszcząc czoło. 21

- Mnie nie. Williamowi. - Zabawna dziewczynka - roześmiał się głośno Jens. - Bardzo - przyznała Elizabeth. Minęła go i ruszyła na górę po schodach. - Pomyśleć, czego ona uczy mojego małego synka. Ciekawe, co będzie dalej? - Dobrze, że ma taką nauczycielkę - roześmiał się znów Jens. Elizabeth weszła do domu, zamknęła za sobą drzwi, ale nadal słyszała jego śmiech. Następnego dnia postanowiła wybrać się do Heimly. Ubrała Williama w krótkie spodenki i błyszczące buciki. Narzekał, że drapią go skarpety; najchętniej poszedłby w samych drewniakach, ale Elizabeth się nie zgodziła. Jens był w Heimly wkrótce po tym, jak rozeszła się wieść, że Elen spodziewa się dziecka. Przekazał, że wszyscy bardzo się cieszą, ale właściwie nic więcej nie potrafił powiedzieć. Elizabeth wzięła ze sobą robótkę. Robiła na drutach sweter z żółtej wełny. Sama ją farbowała i była z tego bardzo dumna. - Szkoda, że Signe nie jedzie z nami - narzekał William, najwyraźniej znużony długą drogą. - A ja myślę, że dobrze wam zrobi, jak trochę od siebie odpoczniecie. - Jak to? Elizabeth wiedziała, że musi coś odpowiedzieć. Jak miała wytłumaczyć synkowi, że nie chce, żeby on i Signe bez przerwy byli razem? - Widzisz tamten domek, ten, w którym mieszkają Mathilde i Sofie? Chłopiec pokiwał głową, ale minę miał nadal skwaszoną. - Mieszkałam w nim, kiedy byłam mała. 17

- Naprawdę? Byłaś wtedy taka, jak ja teraz? - spytał, wyciągając szyję, żeby lepiej zobaczyć. - Byłam dokładnie w twoim wieku. Potem przeprowadziliśmy się tam. Wskazała ręką dom w Dalen. - W takim małym domku mieszkaliście? - Był bardzo przyjemny. Kiedyś się tam wybierzemy i wtedy sam się przekonasz. - Już nie mogę się doczekać. Elizabeth zdziwiła się, kiedy wjechali na dziedziniec i nikt nie wyszedł im na spotkanie. Zwykle któryś z domowników wychodził przynajmniej na schody. Teraz odniosła wrażenie, że wszędzie jest pusto. Tylko z daleka dochodził dźwięk dzwoneczków i beczenie owiec. Poza tym panowała cisza. Zeszła z wozu, uwiązała konia i pomogła zejść Williamowi. Drzwi do obory stały otworem, ale latem często się to zdarzało. Robiono tak, żeby przewietrzyć oborę, kiedy nie było w niej inwentarza. Czyżby nagle wszyscy gdzieś wyjechali? - zastanawiała się Elizabeth. Ale nie, koń stał na pastwisku; łódź cumowała przy brzegu, huśtając się leniwie na falach. - Gdzie jest Dorte? - spytał synek, ciągnąc ją za fałdy spódnicy. - Nie wiem. - Zapukajmy do drzwi. - Chodź - powiedziała, biorąc go za rękę. Weszli po schodkach i Elizabeth zapukała delikatnie do drzwi wej ściowych. Kiedy nikt nie odpowiedział, zapukała znów, tym razem głośniej. Po chwili usłyszała kroki i ciche głosy, i po chwili w drzwiach stanęła Dorte. Wyglądało na to, że przed chwilą płakała, miała za-puchnięte oczy i czerwony nos. Była wyraźnie zaskoczona, ale uśmiechnęła się i zaprosiła gości do środka. - Przybywamy nie w porę? - spytała Elizabeth z wahaniem w głosie. 23

- Nie, skądże. Wejdźcie, proszę. ^ Cofnęła się, żeby przepuścić gości. William natychmiast wyrwał się matce i wbiegł do środka. - Co tam u ciebie? - spytała Dorte, pochylając się nad chłopcem. - Dobrze, dziękuję. Kobieta pogładziła go po głowie i uśmiechnęła się do Elizabeth. - Piękną mamy dzisiaj pogodę, prawda? Gdyby utrzymała się do żniw, byłabym bardzo zadowolona. Elizabeth słuchała jej, coraz bardziej przekonana, że coś jest nie tak jak powinno. Dorte nie była sobą. Starała się być grzeczna wobec gości, ale myślami była nieobecna. - Spójrzcie, kto nas odwiedził - powiedziała, otwierając drzwi do kuchni. Wokół stołu kuchennego zebrani byli domownicy, wszyscy mieli grobowe miny i milczeli. Elizabeth poczuła się skrępowana. Czuła wyraźnie, że coś się stało. Zastanawiała się, czy spytać, czy czekać aż ktoś jej coś powie. Postanowiła zaczekać. - Dzień dobry - powiedział William i pokłonił się pięknie, jak nauczyła go mama. Twarz Jakoba rozpromieniła się na chwilę, chwycił chłopca i posadził go sobie na kolanach. - Proszę, siadaj - zachęcała Dorte Elizabeth. Gospodyni zaczęła mleć kawę. Elizabeth zauważyła, że ma nowoczesny młynek z rączką, taki sam jak Lina. Prezent bożonarodzeniowy od Jensa, jak jej powiedziała. Ona sama używała swojego starego, który bardziej przypominał moździerz. - Wszystko u was w porządku? - spytał 01av. Elizabeth spojrzała na niego. Miała wrażenie, że pyta raczej z grzeczności, niż z zainteresowania. Co tu się wydarzyło? A może to ona zrobiła, czy powiedziała coś nie tak? W takim razie powinni jej to powiedzieć, a nie zachowywać się w ten sposób. 19

- Dziękuję, u nas wszystko dobrze - odpowiedziała po chwili. - Mam ludzi do pomocy, a ostatnio zamieszkał z nami Steffen - dodała. - Tak, słyszeliśmy o tym - pokiwał głową Olav. - Podobno jest bardzo pomocny, miły człowiek. - Nie narzekam. Mimo że wychowywał się w mieście, ma dryg do roboty. Jest silny, ale głowę też ma nie od parady. Zaproponował, że poprowadzi mi rachunki, i mnie, i Marii, ale obie mu podziękowałyśmy... Urwała nagle. Uświadomiła sobie, że też mówi, byle coś powiedzieć, chociaż najwyraźniej nikogo to nie interesowało. - A co u was? - spytała. Nikt nie odpowiedział. Jakob zaczął nucić coś pod nosem. „Wypłynął chłopiec na morze, a dziewczyna na brzegu stała i łzy za nim wylewała..." - Naucz mnie tej piosenki - poprosił William. - Zaśpiewam ją Signe. - Nie ma tu dzisiaj Mathilde? - odezwała się znów Elizabeth, głównie żeby coś powiedzieć. - Nie, miała trochę pracy u siebie - powiedziała Dorte. Zajęta nakrywaniem do stołu, nawet na nią nie spojrzała. - Dla mnie nie szykuj - odezwał się nagle Olav. Wstał i uśmiechnął się przepraszająco do Elizabeth. - Praca na mnie czeka - rzucił, ruszając do drzwi. Po chwili wyszli też Fredrik i Daniel. Przy stole zostali tylko Jakob i Elen. - Pomóc ci w czymś? - spytała Elen teściową. - Nie, siedź spokojnie. - A jak ty się czujesz? - spytała Elizabeth, wskazując głową na brzuch kobiety. - Masz mdłości, torsje? - Nie, nic. - To masz szczęście. Wiele kobiet ciężko znosi ciążę. Puchną im nogi, boli krzyż. 25

Elen pokiwała głową i sięgnęła po robótkę. Druty migały jej w ręku, mimo to nie spuszczała z nich oczu. Na stole pojawiła się kawa i bułeczki. Dorte podała też cukier. Jakob wziął kawałek i pozwolił Williamowi umoczyć go w kawie. - Z kawą smakuje jeszcze lepiej - uśmiechnął się. -Mam rację? - Tak, ale mama mówi, że tylko świnki tak jedzą. Straszne bzdury, prawda? - Kobiety nie wiedzą co dobre - skwitował Jakob. Elizabeth zauważyła, że gospodarz stara się podtrzymać rozmowę. Sięgnęła po swoją filiżankę. Kawa była mocna i dobra. Po chwili przy stole znów zaległa cisza. William też milczał, skupiony na swojej bułeczce. Elizabeth niemal zaczęła żałować, że zawsze uczyła go, żeby siedział przy stole cicho i nie rozmawiał. - Niedługo żniwa - odezwała się. - Ano, niedługo - odpowiedziała Elen. - A Jakob ma wkrótce urodziny. Kończy sześćdziesiąt lat - dodała. - Nie chcę żadnej uroczystości - stwierdził Jakob stanowczo. - Nie? - Obejdziemy to spokojnie. - Żadnych gości? - Żadnych. Elizabeth nie drążyła dalej. To nie była jej sprawa, nie chciała być niegrzeczna. Chociaż wydało jej się to dziwne, bo wcześniej rozmawiali przecież, że uczczą ten dzień. Może Jakob rzeczywiście zaczynał się już starzeć? Ostatnio nieco posiwiał, ale było mu z tym do twarzy. - Niedługo będziecie mieli wnuki w Heimly - odezwała się po dłuższej chwili milczenia. Nikt nie odpowiedział. Zastanawiała się, czy nie wyjąć swojej robótki, ale uznała, że jednak nie. Może powinna już wyjść? Ale czy 21

nie zostanie to odczytane jako afront? Chociaż najwyraźniej gospodarze nie byli w towarzyskim nastroju, Miała wrażenie, że wręcz by się ucieszyli. Dawniej, kiedy była młodsza, pewnie spytałaby ich wprost, o co chodzi; z wiekiem jednak nauczyła się wstrzemięźliwości. - Radzisz sobie z gospodarstwem po tym, jak Kri-stian... - zaczął Jakob i urwał. - Radzę sobie. Mam ludzi do pomocy. Czterech parobków i dziewczęta... - No tak, mówiłaś - wymamrotał Jakob. Też zdawał się być nieswój. Po chwili wstał i ruszył do drzwi, tłumacząc, że pewnie potrzebują jego pomocy w obejściu. Elizabeth chciała poprosić, żeby został jeszcze chwilę, ale się nie odezwała. Zostały więc same: ona, Dorte i Elen. - Wiecie, co Signe mi kiedyś powiedziała? Mówiła, że kiedy mężczyźni wypływają łodzią na połów... - Nie teraz, Williamie, opowiesz tę historię innym razem - przerwała mu Elizabeth, wiedząc, co zaraz nastąpi. - Właściwie to powinniśmy już wracać - dodała. - Już chcesz jechać? - spytała Dorte zmieszana. - Już pora. Właściwie to wybrałam się do Marii, ale pomyślałam, że wstąpię do was na chwilę. - Pojedziemy do Marii? - spytał William rozpromieniony. - Idź, włóż buty. Pospiesz się - powiedziała Elizabeth i pchnęła go lekko. - No tak - wymamrotała Dorte. - Może następnym razem będziesz miała więcej czasu. - Na pewno. Dziękuję za kawę i bułeczki, bardzo nam smakowały. - Nie masz za co dziękować. Dorte odprowadziła Elizabeth do drzwi. Zatrzymały się w przedpokoju, gdzie William mocował się z bucikami. Elizabeth schyliła się i pomogła mu. Przypilnowała też, żeby grzecznie się pożegnał. 27

Po chwili siedzieli już w wozie, kierując się w stronę domu. - Nie mieliśmy jechać do Marii? - spytał William zdziwiony. -Nie, nie dzisiaj. Zmieniłam zdanie. - Ale przecież mówiłaś, że... - Innym razem, synku. Chłopiec zrobił obrażoną minę i odwrócił się do niej plecami. - Opowiedz mi lepiej, co ci powiedziała Signe. - Nie masz pojęcia, jaka ona jest mądra, mamo! -rozpromienił się chłopiec. Elizabeth słuchała synka jednym uchem, pogrążona we własnych myślach. Rozdział 3 Podjeżdżając pod dom zobaczyła na dziedzińcu Linę. Była w swoim roboczym fartuchu, tuż za nią szła Signe. Kiedy zobaczyła Williama, ruszyła biegiem w ich stronę. - Jak to dobrze, że już wróciłeś! Chłopiec natychmiast się rozpromienił. - Tęskniłaś za mną? - spytał. - Tak - skinęła głową. - Ale tylko trochę - dodała od razu. - Ja tak samo - powiedział William, gramoląc się z wozu. Elizabeth pomogła mu zejść, dzieci od razu zaczęły rozmawiać. Najwyraźniej brakowało im siebie bardziej, niż chciały przyznać, mimo że nie widziały się zaledwie kilka godzin. 28

- Idziesz przyprowadzić krowy z pastwiska? - spytała Elizabeth, zerkając na Linę. - Tak. Wezmę ze sobą Signe. Jest już na tyle duża, że może zacząć mi pomagać. - William może iść z wami? - Oczywiście - uśmiechnęła się Lina. - Idź, synku, przebierz się. Pójdziesz z Liną i Signe na łąkę po krowy. Dzieci pobiegły razem do domu. - Co nowego w Heimly? - dopytywała się Lina. Stała, trzymając w ręku kij; kiedy szło się daleko, dobrze było mieć się na czym wesprzeć. - Sama nie wiem. Panuje tam jakiś dziwny nastrój -odpowiedziała Elizabeth z pewnym wahaniem w głosie. - Co to znaczy? - Albo coś się wydarzyło, albo o coś się pokłócili. Coś na pewno jest nie tak. Lina stała i rysowała kijem wzory na piasku. A może była to jakaś litera? „J"? - Tak mówisz? - odezwała się obojętnie. - Wiesz, co tam się stało? - spytała Elizabeth czujnie. Lina pokręciła głową przecząco. - Spójrz na mnie! Powoli podniosła głowę, ale wyraźnie unikała wzroku Elizabeth. W tym momencie dzieci wybiegły z domu z krzykiem. William miał na sobie krótkie spodenki i koszulę w niebieskie paski, a na nogach drewniaki. - Wyglądasz jak z ochronki - roześmiała się Elizabeth. - Co to jest ta chronka? - Nie chronka tylko... - zaczęła, ale nie dokończyła. - Nieważne. Jesteś moim największym skarbem i bardzo cię kocham. Chciała go pocałować, ale chłopiec odwrócił się od niej gwałtownie. - Nie przy wszystkich, mamo! Możesz mnie całować tylko na dobranoc. 24

- Zapomniałam. Przepraszam. Stała chwilę i patrzyła, jak odchodzą. Zastanawiała się, co Lina przed nią ukrywa. Przypomniała sobie, kiedy dowiedzieli się o ciąży Elen. Wtedy Lina też dziwnie się zachowywała i też nie chciała jej nic powiedzieć. Postanowiła, że jak tylko nadarzy się okazja, żeby porozmawiać na osobności, dokładnie ją o wszystko wypyta. Lina będzie musiała w końcu powiedzieć jej prawdę. Zebrała fałdy spódnicy i skierowała się do wejścia. Nagle dostrzegła idącego w jej stronę Steffena. - Patrzysz za Liną? - spytał. - Tak, ona... - zaczęła i urwała, jakby nagle zmieniła zdanie. - Poszła przyprowadzić krowy z pastwiska -dokończyła po chwili. - Widzę, że zabrała dzieci. Jeszcze trochę i pewnie też zaczną mieć swoje obowiązki. - Co ty mówisz! - żachnęła się Elizabeth. - William ma zaledwie pięć lat; Signe w październiku skończy sześć. - Tak, oczywiście - powiedział mężczyzna i uniósł ręce, jakby chciał się poddać. Nagle spostrzegła jak bardzo jest podobny do Kristiana, który, kiedy był zły, wykonywał bardzo podobny gest. - Chodziło mi tylko o to, że dzieci, tu na północy, bardzo wcześnie zaczynają pracować. Może dzieci biedaków, bo nie mają innego wyboru, pomyślała Elizabeth. - Coś cię gryzie - odezwał się nagle Steffen, przyglądając się jej uważnie. - Nie, to nic poważnego - uśmiechnęła się, próbując zbagatelizować sprawę. - Martwisz się Liną? Elizabeth podniosła głowę i przyglądała mu się uważnie. Skąd on to wie, zastanawiała się. - A więc to o nią chodzi - stwierdził. - Też zauwa- 30