Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 129 579
  • Obserwuję517
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań691 182

Angelsen Trine - Córka morza 27 - Wiosna prawdy

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :802.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Angelsen Trine - Córka morza 27 - Wiosna prawdy.pdf

Beatrycze99 EBooki A
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 183 stron)

Angelsen Trine Córka Morza 27 Wiosna prawdy

Rozdział 1 W korytarzu zapadła śmiertelna cisza. Ane wodziła wzrokiem od Marii do lensmana. Co on takiego powiedział? Czy nie coś o Pederze? „Chodzi o Pedera...". Tak, tak powiedział. Oparła się o ścianę w obawie, że upadnie. Maria stała bez ruchu. - Czy... masz od niego wiadomość? - wyszeptała wreszcie. Jej dolna warga drżała, zauważyła Ane. Tak bardzo chciała podejść i pocieszyć ciotkę, ale sama z trudem trzymała się na nogach. Lensman nerwowymi ruchami obracał kapelusz w dłoniach. Odchrząknął i uniósł głowę. - Tak. Chociaż nie, nie jest to wiadomość, ale... -Spojrzał Marii prosto w oczy. - Przykro mi, Mario, ale go znaleźliśmy. - Znaleźliście go? Żyje? - Jej oczy rozświetliła nadzieja. - Gdzie on jest? Lensman zwilżył ukryte pod siwymi wąsami usta. - Przykro mi to mówić, ale Peder nie żyje. Znaleziono jego zwłoki. Maria opadła na krzesło i wpatrzyła się przed siebie pustym wzrokiem. Po chwili ukryła twarz w dłoniach. Ane poczuła otaczające ją ramię Trygvego i zamknęła oczy. Nie żyje, nie żyje, powtarzała w myślach. A więc nadzieja na odnalezienie go żywego, zgasła. 2

Znaleziono jego zwłoki. Cóż za okropne słowo. Tak smutne, że miała ochotę wymazać je z pamięci na zawsze. Czy lensman nie mógł użyć innego określenia? Ukryła twarz na piersi Trygvego i starała się niczego więcej nie słyszeć. To było zbyt straszne. Elizabeth przenosiła wzrok z Marii na Ane. Właściwie nie wiedziała, której ma bardziej współczuć: Ane, której wesele zakończyło się tak tragicznym wydarzeniem, czy Marii, która otrzymała ostateczne potwierdzenie, że Peder nie żyje. Zebrała się w sobie i podeszła do siostry. Niezgrabnie pogłaskała ją po plecach i powiedziała cicho: - No już, nie płacz... Maria spojrzała na nią. Na jej twarzy nie było śladu łez, ale oczy miała pociemniałe od smutku, a skórę białą jak papier. - Skąd wiecie, że to Peder? - szepnęła, patrząc na lensmana. - Miał obrączkę z wyrytym twoim imieniem. Zapomniałem ją wziąć, ale dostaniesz ją jutro. Maria pokiwała głową, jakby potwierdzając. Jej imię było na jego obrączce. Twoja Maria, oraz data. - Może wejdziecie - zreflektowała się Elizabeth. -Chodźmy do salonu. Otoczyła Marię ramieniem i pociągnęła za sobą. Siostra szła niczym lunatyczka. - Przyniosę filiżanki - mruknęła Helenę i zniknęła w kuchni. Elizabeth usiadła obok Marii. Pozostali też usiedli. Nikt nic nie mówił, zerkali tylko po sobie w oszołomieniu. Dobrze, że goście się rozjechali, zanim przybył lensman, pomyślała. Splotła dłonie, zbierając siły, po czym uniosła głowę i spytała o to, co każdy z nich chciał wiedzieć: 3

- Gdzie go znaleziono? - Taki jeden ze Storsdka znalazł go dziś rano. Na rumowisku. - Lensman zawahał się chwilę. - Wygląda na to, że Peder był na polowaniu i spadł gdzieś ze skały. Potłukł się tak, że zmarł na miejscu. Maria popatrzyła na niego i pokiwała głową. - Peder często chodził na polowanie - powiedziała cichym głosem. - Strzelał do pardw i zajęcy. Także do lisów. Sprzedawał skóry. Jego inicjały były wyryte na kolbie strzelby - dodała. - Zgadza się - rzucił lensman. - Też ją oczywiście jutro dostaniesz. Helenę weszła z tacą pełną filiżanek i z dużym dzbankiem kawy. Siedzieli w ciszy, gdy ona stawiała przed każdym spodek i filiżankę, i nalewała kawę. - Może napijemy się czegoś mocniejszego? - zaproponował Lars, rozglądając się. Elizabeth pokiwała głową, więc Helenę wyjęła butelkę koniaku i kieliszki. Nadal nikt nic nie mówił, wypili tylko po łyku i odstawili kieliszki. Elizabeth poczuła, jak mocny trunek rozgrzewa ją i uspokaja. - A więc znaleziono go dziś rano? - spytał Jens. - Zgadza się. - I dopiero teraz z tym przychodzicie? - Jens zmarszczył brwi. Lensman pokiwał głową. - Ten, kto go znalazł, zawiadomił mnie dopiero wieczorem. Rozumiecie, bał się. Uciekł stamtąd i nie chciał nikomu powiedzieć, co widział. Dopiero potem zebrał się na odwagę i mnie zawiadomił. Od razu tam pojechałem. Strzelba i pierścionek dowodzą, że to Peder. - Gdzie on jest teraz? - spytała drżącym głosem Maria. - U mnie w domu. 9

- Peder... - O, przepraszam. - Policzki lensmana oblał rumieniec. - Włożyłem go do trumny, którą miałem u siebie. Możecie ją na razie pożyczyć. Stoi u mnie w szopie. Nie chciałem, by tam został - dodał, spoglądając na Marię. - To dobrze. Dziękuję. - Nie ma za co. - Wziął w dłonie filiżankę i ją obracał. - Możecie po niego przyjechać jutro, gdy się rozjaśni. - Przeszkodzono wam w świętowaniu urodzin żony - napomknęła Maria. Lensman wzruszył ramionami. - Nie ma o czym mówić. - Zerknął na swoje wielkie dłonie. - Przykro mi, że przyniosłem taką wiadomość, Mario. Bardzo mi przykro. Peder był takim dobrym człowiekiem. On... - Coś zdławiło mu głos i zamilkł. Maria kilka razy pokiwała głową. Potem przyszły łzy. Najpierw płakała cicho, po czym przytuliła się do siostry i załkała: - Biedny Peder - wykrztusiła z trudem. - Ze też musiał umrzeć w taki okropny sposób! Przecież był taki dobry! Lensman poczuł się niepewnie. Odchrząknął kilka razy i nie wiedział, co zrobić z rękami. - Można się było domyślić, że umarł na miejscu. Poprosiłem doktora, by na niego spojrzał, i potwierdził to. - A skąd to wie? - spytała Ane. - Powiedział, że czaszka Pedera odniosła ciężkie obrażenia. Elizabeth podała Marii chusteczkę. Siostra przycisnęła ją do twarzy, starając się stłumić wstrząsający nią szloch. - Może pójdziesz na górę się położyć? - szepnęła jej do ucha Elizabeth. 5

Maria pokręciła głową. Lensman podniósł się powoli. - Ja nie mam już nic więcej do dodania. Możecie po niego przyjechać, kiedy wam pasuje. - Zatrzymał się pośrodku salonu. - Przykro mi, że przyniosłem tę nowinę w taki dzień. - Wyciągnął dłoń najpierw do Ane, potem do Trygvego. - Mimo to przyjmijcie moje gratulacje. Podziękowali cicho i Ane zaoferowała się, że go odprowadzi. W salonie zapadła przytłaczająca cisza. Wszyscy wpatrywali się w kieliszki lub podłogę. Wróciła Ane, opadła na najbliższe krzesło i wydmuchała nos. Spojrzała na Marię. - Jak się czujesz? Maria pokiwała głową i wyprostowała się. - Idźcie^ i kładźcie się - rzekła. - Jutro jest nowy dzień. Elizabeth rozejrzała się po salonie. Wynajęte służące zwolniła przed sprzątaniem i pozwoliła im wyjść razem z gośćmi. Teraz się z tego cieszyła, bo nie musiała mieć obcych ludzi w domu w chwili tragedii. - Tak mi przykro, że wasz wielki dzień tak się zakończył - powiedziała Maria, spoglądając na Ane zapłakanymi oczami. - Powinniście go wspominać z radością... - Do tej chwili był to najlepszy dzień mojego życia - rzekł Trygve. - To, że dalej tak się potoczył, nie jest niczyją winą. A już na pewno nie twoją, Mario. Maria uśmiechnęła się blado, po czym machnęła dłonią. - Cóż, będziecie tak siedzieć przez całą noc i patrzeć, jak płaczę? Jens wstał i pogładził ją po włosach. - Uważam, że ty też potrzebujesz snu. Ale zawsze byłaś uparta, więc pewnie posiedzisz tu do rana. 11

Maria uśmiechnęła się drżącymi wargami i pokiwała głową. - Dobranoc, Jens - powiedziała. - Dobranoc, Mario. Pozostali także wstali, pożegnali się i wyszli. Została jedynie Elizabeth. - Nie idziesz? - spytała Maria. - Nie, jeszcze nie. - Jesteś taka uparta - powtórzyła Maria słowa Jensa i uśmiechnęła się. Zapadła cisza. Elizabeth czuła jednak, że to dobra cisza. Pozostały tylko we dwie, z nikim nie musiały dzielić się myślami i mogły spokojnie pogrążyć się w smutku. Szczerze mówiąc, czuła ulgę, że wreszcie wiedzą, co się stało z Pederem. Bywały chwile, gdy miała nadzieję, że on powróci. Kiedy indziej wyobraźnia podsuwała jej obrazy jego śmierci. Utonął w morzu? Zginął inną okropną śmiercią? Maria otarła oczy i wyjrzała przez okno na pogrążone w mroku podwórze. , - Szkoda, że dowiedzieliśmy się tego właśnie dziś. Gdyby tylko poczekał do jutra... A może i nie? Niezależnie od tego, kiedy usłyszy się wiadomość o śmierci, i tak jest równie smutna. A właściwie to dobrze, że wreszcie wiem, co się z nim stało. Elizabeth spojrzała na siostrę i wierzchem dłoni pogładziła jej zapłakany policzek. - Właśnie też tak sobie pomyślałam. Lepiej jest mieć jakąś pewność, mimo że sprawia ból. Teraz możesz się uspokoić i zacząć patrzeć w przyszłość. Maria pokiwała głową. - Wiesz, Elizabeth, ja nie sądzę, by Peder był... inny - oznajmiła, patrząc siostrze w oczy. - Skąd ci to przyszło do głowy?, - Zauważyłam, jak na mnie czasem patrzył. 7

- Może kochał cię jak przyjaciółkę? W końcu byliście małżeństwem. - Nie, Elizabeth. Długo się nad tym zastanawiałam i wiem, jak mężczyzna patrzy na kobietę, gdy jej pożąda. A Peder tak właśnie na mnie patrzył. - No to dlaczego chciał, żebyście mieli osobne sypialnie? - Bo był miły! Dużo starszy ode mnie i wcale nie naiwny. Ożenił się ze mną, by Kristine miała ojca. Chciał się nami opiekować, zapewnić nam bezpieczeństwo. Ponieważ długo nie mógł znaleźć sobie żony, ludzie zaczęli gadać. Wyciągali wnioski, jakie im tylko przyszły do głowy i uznali, że on jest inny. Nigdy nie zauważyłaś, czy oglądał się za kobietami, zanim się ze mną ożenił? Elizabeth dobrze się zastanowiła, zanim odpowiedziała: - Nie wiem. Nigdy nie patrzyłam na Pedera w ten sposób. Ale skoro tak mówisz... - zamyśliła się. -W każdym razie nie oglądał się za mężczyznami. - Niektórzy twierdzili, że nie jest prawdziwym mężczyzną, bo ma zbyt ładnie i porządnie w domu -prychnęła Maria. - Peder żył samotnie przez większość swego dorosłego życia i nie miał nikogo, kto by po nim sprzątał. Możliwe, że niektórzy, gdy muszą sobie sami radzić, uczą się dbać o porządek w domu. Elizabeth uśmiechnęła się. - Peder był dobrym człowiekiem. Czy to nie szkoda, &że często mówi się o kimś dobrze dopiero, gdy umrze? Siostra pokiwała głową. - Tak, ale na szczęście my z Pederem nie szczędziliśmy sobie miłych słów. Elizabeth ujęła jej dłoń i uścisnęła. - Powinnaś się z tego cieszyć, Mario. Pójdziemy już spać? Sama powiedziałaś, że jutro czeka nas nowy dzień. 13

Maria wstała. - Zostawiamy to tak? - skinęła głową w stronę stosów brudnych naczyń i poprzestawianych mebli. - Zostawiamy. Chodź już. Ramię w ramię weszły po schodach na poddasze. Mało im pozostało godzin na sen, pomyślała Elizabeth, ale pozwoli jutro Marii dłużej pospać. Rozdział 2 Maria obudziła się nagle. Spała twardo, ale od razu poczuła się przytomna, wpatrując się w pogrążony w mroku pokój. Chwilę potrwało, zanim przypomniała sobie wydarzenia poprzedniego dnia. Zamknęła znów oczy, pragnąc przespać wszystkie przykre rzeczy, które ją jeszcze czekają. Pomimo że Peder zaginął już dawno i wszyscy liczyli się z możliwością, że nie żyje, taka wiadomość była bolesna. W ten sposób stało się to ostateczne. Otworzyła oczy. Powoli przyzwyczajały się do ciemności i zaczynała odróżniać zarysy mebli. Komoda, szafa, łóżko Ane, w którym spała Kristine. Ane przeniosła się teraz do pokoju Trygvego. To chyba są wyroki boskie, uderzyło ją nagle. Ktoś umierał, ktoś się żenił, rodziły się dzieci. Zycie toczyło się dalej. Niesprawiedliwe było, gdy umierali młodzi. Według niej Pan Bóg mógł ich oszczędzić i zamiast nich pozwolić pójść do nieba starym, sytym życia ludziom. Ostatnio umarło wiele osób, pomyślała. Najpierw 9

Kristian, potem Lina, teraz Peder. Wydawało jej się niemal, że częściej była w kościele na pogrzebie niż na zwykłym, niedzielnym nabożeństwie. Odrzuciła kołdrę i postawiła stopy na lodowatej podłodze. Szybko nalała wody z dzbanka do misy i umyła twarz. Włożyła ubranie, trzęsąc się z zimna. Nie chciała obudzić Kristine, więc wyśliznęła się na korytarz z butami w ręku. Włożyła je dopiero w kuchni. Jak przypuszczała, nikt jeszcze nie wstał. Z salonu dobiegły ją cztery uderzenia zegara. Ziewnęła. Naprawdę jest tak wcześnie? Mogła jeszcze pospać godzinę, albo i dwie. Położyła na palenisku trochę torfu i szczap, i wkrótce ogień zapłonął z trzaskiem. - No, dobrze - mruknęła z zadowoleniem, ocierając dłonie o fartuch. Złapała tacę i weszła do salonu. Skoro już wstała, równie dobrze może zabrać się za sprzątanie po weselu. Gdy wyniosła naczynia, pozostało tylko poustawiać na swoich miejscach meble. Usłyszała skrzypienie desek w korytarzu i w szparze drzwi pojawiła sięs głowa Jensa. - Jens, co robisz tak wcześnie? - Mógłbym cię spytać o to samo. Ziewnął i przeciągnął dłonią po rozczochranych włosach. Maria roześmiała się na widok jego fryzury. Włosy utworzyły jakby koguci grzebień. - Sprzątam - odparła. - Widzę. Ale dlaczego w środku nocy? Maria opadła na fotel. - Nie mogłam już spać. Obudziłam cię? Pokręcił głową i wszedł do salonu. - Nie. Śnił mi się Peder - powiedział zamyślony. -Lepiej się czujesz? - spytał, zerkając na nią. - Tak. Przynajmniej już nie płaczę. Najpierw pła- 15

kalam, gdy zaginął, a wczoraj, gdy go znaleziono. Ale teraz już dosyć. Chyba dosyć. Jens uśmiechnął się kącikiem ust. - Chyba nigdy nie przestaniesz za nim tęsknić. Tak już jest z osobami, które kochamy. Ale z biegiem lat będzie ci łatwiej. Jestem pewien, że gdyby Peder wiedział, co tu się dzieje, życzyłby ci szczęścia. I żebyś kiedyś znalazła sobie innego mężczyznę. Maria zesztywniała, bojąc się spojrzeć na Jensa. Czyżby wiedział, co ona czuje do 01ava? I że Kristine jest jego córką? Poczuła, jak ogarnia ją wstyd. Nie była ani trochę lepsza od Elen. Ani od 01ava. - Zobaczymy - mruknęła. Jens zaśmiał się. - To raczej nie będzie trudne. Maria wstała. - Muszę tu dokończyć. Mam dziś jeszcze wiele do załatwienia. Muszę porozmawiać z pastorem, trzeba zbić trumnę i... Jens także wstał. - Oczywiście ci pomożemy, Mario. Nie musisz sama sobie z tym radzić. Pozwoliła, by pogładził jej ramiona i uśmiechnęła się. - Dziękuję, jestem wam wdzięczna. Wszystkie naczynia stały zebrane na ławie, gdy do kuchni weszła Helenę. Zdumiona, zatrzymała się i wpatrzyła w piętrzące się stosy. - Wielkie nieba! Czy to ty zrobiłaś, Mario? - Jeszcze nie pozmywałam, ale Jens poszedł już po wodę. - Ależ kochana! - Helenę podeszła do Marii i objęła ją. - Nie musiałaś tego robić. To moje obowiązki. Ty i tak masz o czym myśleć. Maria uśmiechnęła się smutno. 16

- Nie myślę mniej, jeśli siedzę z założonymi rękami. - Zupełnie, jakbym słyszała Elizabeth - westchnęła z rezygnacją Helenę. - Rzeczywiście jesteście siostrami. - Podwinęła rękawy bluzki, wzdychając ponownie. Nakryto stół do śniadania. Kristine obudziła się i ktoś po nią poszedł, ale długi czas potrwało, zanim pojawili się Ane i Trygve. Wyglądali, jakby ciążyły im wyrzuty sumienia. Ane podeszła prosto do Marii. - Jak się czujesz? - Dobrze, ale... - zawahała się. - Może i byłam przygotowana na to, że Peder nie żyje, ale że umarł w taki sposób... - Tak. - Ane spuściła wzrok. - Ale z czasem... - Wiem. Czas będzie mi pomagał. - Maria z trudem się uśmiechnęła. Już chyba nie zniesie więcej pocieszeń i uwagi. Musi przez to przejść na swój sposób i nawet wiedziała, jak to zrobi. Najpierw jednak powinna zebrać nieco sił. Około południa pojawił się lensman. Jens zbił już trumnę i wstawił do szopy nad morzem. Maria poszła ją obejrzeć! Pochwaliła robotę, szczególnie pomysł pomalowania jej na czarno. Jens podziękował z dumą, mówiąc, że starał się jak najlepiej. Maria siedziała w salonie, spisując wszystko, o czym należało pamiętać przed pogrzebem. O tylu drobiazgach łatwo zapomnieć! Chciała, żeby Peder miał ładny pogrzeb, choć bez niepotrzebnego zamieszania. On by tego nie chciał. Gdy dojrzała Jensmana zajeżdżającego na podwórze, odwróciła się i usiadła dalej od okna. Wiedziała, że przywiózł szczątki Pedera. Jens podjął się przełożenia ich do nowej trumny, za co Maria była mu głęboko wdzięczna. 12

Niedługo potem przyszła do niej Ane i przekazała, że lensman chce z nią rozmawiać. Powoli wyszła mu na spotkanie. Stał w korytarzu. Spojrzał na nią ze współczuciem, po czym podał jej strzelbę. - Jest Pedera, to znaczy teraz twoja. Wzięła ją do ręki, nie oglądając. - A oto obrączka - dodał, wyciągając dłoń. Maria przyjęła ją i delikatnie ścisnęła. - Dziękuję - szepnęła, czując ogarniający ją płacz. Gdy urzędnik się pożegnał, pobiegła na poddasze. Zawinęła obrączkę w wyprasowaną chusteczkę, a strzelbę postawiła w kącie. Może zostać w Dalsrud, pomyślała. Nie chciała mieć broni palnej w domu po tym, co zdarzyło się u Bergette. Niech Elizabeth zrobi z nią, co zechce. Dopiero po południu poczuła, że jest w stanie wyjść do ludzi. - Na pewno nie chcesz, by ktoś pojechał z tobą do pastora? - spytała Elizabeth. - Na pewno. Mam też coś jeszcze do załatwienia, więc trochę potrwa, zanim wrócę. Nie bójcie się o mnie. Elizabeth pogłaskała siostrę po policzku i szepnęła: - Moja ty Maryjko... Troska w jej głosie ogrzała serce Marii. Wizyta u pastora przeszła gładko. Pogrzeb odbędzie się za tydzień. Nie będzie mowy pogrzebowej, ale pastor obiecał, że przyjdzie i pobłogosławi grób. Maria szczodrze zapłaciła, podziękowała i opuściła stare domostwo. Skierowała konia w stronę obejścia lensmana. Uniosła dłoń do pozdrowienia, gdy dostrzegła urzęd- 13

nika wychodzącego z altany. Czyżby sprawdzał jej stan? Maria wiedziała, jak bardzo jest z niej dumny. Podszedł do niej, zanim zdążyła zejść z wozu. - Mogę ci jeszcze w czymś pomóc? - wydyszał lensman, czerwony na twarzy. Najwyraźniej droga pod górkę była dla niego męcząca. - Tak, chodzi mi o to... - zawahała się, nie wiedząc, jak ma przedstawić swoją sprawę. - Zastanawiałam się, na którym rumowisku znaleziono Pedera. Może pan mi powiedzieć, gdzie to jest? - Wszystko jest uprzątnięte - odparł lensman. - Nic więcej tam nie ma. - To nie dlatego - przerwała mu Maria. - Chciałam tylko zobaczyć, gdzie on leżał. Pożegnać się, rozumie pan? Po dłuższej chwili pokiwał głową. - Pojadę z tobą. Nie umiałbym wytłumaczyć, jak tam dojechać. Pojechali, rozdzieleni ścianą ciszy. Maria poczuła, że powinna coś powiedzieć, by ją przerwać, ale nie miała siły. W jej głowie krążyło zbyt wiele myśli. Gdy dojechali na miejsce, zsiedli z wozu i lensman wytłumaczył jej, gdzie leżał Peder. Nie chciał z nią iść, ale niepokoił się i pytał po wielokroć, czy na pewno da radę sama. Twierdził, że ten teren nie nadaje się dla kobiet w długich spódnicach. Maria słuchała go nieuważnie. Jedną ręką zebrała spódnice i poszła do miejsca, które wskazał. Kamienie były śliskie i pokryte cienką warstwą lodu i śniegu, więc musiała uważnie stawiać kroki. Próbowała sobie wyobrazić, którędy Peder szedł tam na górze, o czym myślał i dlaczego wybrał właśnie tę trasę. Obejrzała się. Lensman siedział w wozie, więc miała chwilę dla siebie. W Dalsrud zrobiła bukiet bibułkowych kwiatów. Wyjęła je teraz i położyła na ziemi. 19

- Peder, jeśli mnie słyszysz, chcę, żebyś wiedział, że nigdy ciebie nie zapomnę. Nawet jeśli kiedyś znów wyjdę za mąż. To, co dla mnie zrobiłeś, było dobre i wspaniałe. Nikt inny, kogo znam, nie poświęciłby się tak, jak ty. Nikt. Ty zrobiłeś to bez żadnych ukrytych myśli, nie żądając niczego w zamian. Jestem pewna, że jest ci dobrze tam, gdzie teraz jesteś. Na pewno jesteś w niebie, mimo że nie spocząłeś jeszcze w poświęconej ziemi. Żegnaj, Pederze. Kiedyś się zobaczymy. Gdy wracała, było jej lżej na duszy. Za tydzień odbędzie się pogrzeb, ale ona pożegnała się już teraz. Rozdział 3 Elizabeth siedziała na wozie razem z pozostałymi domownikami z Dalsrud. Jechali z kościoła. Cieszyła się, że ziemia akurat odmarzła, bo inaczej musieliby odłożyć pogrzeb aż do wiosny. Z ust leciały obłoczki pary, lecz pod baranicami było ciepło i dobrze. Założyła dodatkową parę grubych pończoch i nieco większe buty, ale i tak nie było ich widać spod kilku warstw spódnic. Ceremonia była ładna, o ile można tak nazwać nabożeństwo pogrzebowe. Według niej, było smutne i bolesne, ale Marii zapewne przyniosło ulgę. Dobrze, że wiedziała, co się stało z Pederem i że mogła teraz odwiedzać jego grób. Ponieważ nie miało być kazania, na cmentarzu nie pojawiło się wiele osób. Maria stwierdziła, że się z tego cieszy. Byli wszyscy z Heimly, Mathilde z Sofie 15

i oczywiście wszyscy z Dalsrud. Zaprosiła ich na stypę. Elizabeth proponowała, żeby ją zrobić w Dalsrud, lecz Maria była nieugięta. Stypa miała się odbyć w Storvika, gdzie był dom Pedera. I koniec dyskusji. - Jedź szybciej! - zawołał William. - Nie wypada - odparła Elizabeth. - Dlaczego? - Bo jedziemy z pogrzebu i powinno się jechać powoli. Szybko się jedzie tylko na wesele. - Takie, jak miała Ane? Elizabeth pokiwała głową i przytuliła chłopca do siebie. - Marzniesz? - Nie. A dostaniemy ciasto i sok u Marii? - Tak, ale musisz się grzecznie zachowywać. Mały salon wkrótce zapełnił się gośćmi. Dzieci posadzono w kuchni. Elizabeth wczoraj pomogła Marii nakryć stoły, więc teraz stały gotowe. Pozostało tylko rozpalić w piecu i pod kuchnią, i podgrzać rosół. Nikt się nie przyznawał, że zmarzł, ale wszyscy mieli czerwone twarze i rozcierali zesztywniałe dłonie. Początkowo rozmawiali półgłosem, nikt nie odważył się odezwać głośniej. Maria wydawała się ożywiona, zauważyła Elizabeth. Zmiana nastąpiła po jej wizycie u pastora. Gdzie jeszcze wtedy była siostra, nie wiedziała. Śmierć Pedera nikogo nie zaskoczyła, nieprzyjemne były jedynie jej okoliczności i że wiadomość przyszła akurat w dzień ślubu Ane i Trygvego. Przyniesiono wazy z rosołem i rozlano go do talerzy. Szklanki napełniono wodą. Odmówiono modlitwę i wszyscy zaczęli jeść. Gorący rosół rozgrzewał. Elizabeth wyciągnęła szyję, by dojrzeć, jak się sprawują dzieci w kuchni. Szeptały do siebie i czasem chichotały, ale wydawało się, że także jedzą. 21

Srebrne łyżki dźwięczały o talerze, szklanki odstawiano ostrożnie na biały obrus, lecz nikt nic nie mówił. Atmosfera stawała się przytłaczająca. Elizabeth pociła się w swojej czarnej, wełnianej sukni i podwójnych pończochach. Żałowała, że nie zdjęła jednej pary przed tym, jak zasiedli do stołu. Zrobi to od razu, gdy skończą jeść, pomyślała. - Ależ masz piękne zasłonki, Mario - rzuciła znienacka Mathilde. Wszyscy wpatrzyli się w nią, zdumieni. Cóż to za kwestia na stypie? - pomyślała Elizabeth i rozejrzała się wokół. - Sama je uszyłaś? - pytała dalej Mathilde, nie przejmując się wbitymi w nią spojrzeniami. Maria uśmiechnęła się z dumą. - Tak, zamówiłam materiał tylko na te okna. Chciałam, by były wyjątkowe. - Zgadzam się z tobą - odezwała się ostrożnie Dorte, ocierając usta lnianą serwetką. - Jesteś zdolna - pochwaliła ją Mathilde. Policzki Marii poróżowiały. - Dziękuję. Ale to tylko proste ściegi. To Dorte jest zdolna, potrafi uszyć najpiękniejsze suknie! Jakob odchrząknął. - No, a co u was słychać? - spytał Jensa. - Wypływałeś ostatnio na morze? Elizabeth ogarnęła gwałtowna ochota do śmiechu, z trudem udało jej się opanować. Oto siedzieli, z szacunku dla bólu Marii nie odzywając się ani słowem, podczas gdy ona tęskniła za rozmową! Do pogawędki mężczyzn przyłączył się 01av i atmosfera stała się lżejsza. Szybko skończyli jeść i Elizabeth wyśliznęła się do sypialni siostry, żeby pozbyć się dodatkowych pończoch. Gdy wróciła, kobiety zaczęły sprzątać ze stołu. 17

- Jestem najedzony - obwieścił William. - Zjadłeś wszystko? - Tak, inni też. Nawet mała Kristine. - Ja duuza! - Kristine wyciągnęła swoje pulchne ramionka w górę, co rozśmieszyło Williama. - Jesteście zuchy - rzuciła Elizabeth, mierzwiąc mu włosy. Podeszła do nich Maria. - To dziwny dzień - wyrzekła w zamyśleniu. - Dlaczego? - Elizabeth spojrzała na siostrę. - Tak się obawiałam tego dnia, przygnębiającej ciszy i smutnych rozmów. Peder by tak nie chciał. Wolałby, żebyśmy miło spędzili czas i weselili się. Nie uważasz? - Tak. - Elizabeth pokiwała głową, chociaż nie znała Pedera aż tak dobrze. - Chodź, zrobimy kawę - rzuciła Maria. - Mężczyźni już na nią czekają. Na stół wjechało ciasto czekoladowe i ciasto z kremem. Dzieci do picia dostały mleko i nawet William nie domagał się soku. Po jakimś czasie rozmowa w naturalny sposób zeszła na Pedera. Wszyscy mieli do powiedzenia o nim coś dobrego. To musiało być krzepiące dla Marii, pomyślała Elizabeth. Rozmowa wokół stołu stała się nie- wymuszona i czas przy kawie mijał przyjemnie. - My chyba już podziękujemy i pojedziemy - powiedziała Helenę, wstając. - Nie, nie, wy zostańcie -dodała, gdy Elizabeth odstawiła filiżankę na spodek. -Lars i ja weźmiemy dzieci i pojedziemy do domu. Obrządzimy też w oborze. A tam zaczyna być trochę głośno - kiwnęła głową w stronę kuchni, gdzie dzieci śmiały się i śpiewały. - Dziękuję, że zechcieliście przyjechać - powiedziała Maria, ściskając ich dłonie. 23

- No, jakżeby inaczej - rzucił Lars z uśmiechem, po czym zmieszał się i nie wiedział, co ma jeszcze powiedzieć. Maria uśmiechnęła się w odpowiedzi i Lars skłonił się z ulgą. - Zajrzę do konia, a ty niedługo przyj- dziesz z dziećmi? Spojrzał na Helenę, która potwierdzająco skinęła głową. Po ich wyjeździe zrobiło się pusto i dopiero po chwili podjęto przerwane rozmowy. Maria poszła do sypialni z Kristine. Spróbuję ją położyć na trochę, pomyślała, bo inaczej wieczorem będzie zbyt zmęczona i szybko nie zaśnie. - A co tam się dzieje na zewnątrz? - spytał Jakob, wstając. Podszedł do okna i wyjrzał. - Co, u diabła... Elizabeth też wyjrzała, lecz nie mogła odróżnić osób na podwórzu, dochodziła ją tylko ostra wymiana słów. Po chwili usłyszała kroki w korytarzu i drzwi otworzyły się gwałtownie. - A więc tu siedzicie! - wysyczała Elen. Zatrzymała się, oparła dłonie na biodrach, uwydatniając w ten sposób swą ciążę i spojrzała na zebranych spod zmrużonych powiek. 01av wstał, blady na twarzy. W tej chwili z sypialni wyszła Maria. - Tak właśnie myślałam, że jesteś tutaj razem z nią! - Wskazała palcem na Olaya, a potem na Marię. - Co ty gadasz? - szepnął Ołav. Jego twarz zmieniła kolor na purpurowy. - Idź stąd! - zawołał. Przeszedł przez salon kilkoma długimi krokami i złapał Elen za ramię. Elen wstrząsnęła głową i wyrwała ramię z uścisku. - Puść mnie! Zrozumiałam, że to dlatego mnie już nie chcesz! Bo wolisz ją! Dobrzy przyjaciele! - dodała z grymasem. - Aha, już w to wierzę! W tej chwili podniósł się Jakob i zagrzmiał z wysokości swego słusznego wzrostu: 19

- Elen! Zebraliśmy się tutaj, by pożegnać Pedera, i radzę ci: zabieraj się stąd do diabła, bo inaczej ja cię wyprowadzę! Elizabeth poczuła, jak krew szumi jej w uszach ze złości i szoku. Dostrzegła, że Elen mruga oczami i jakby zapada się w sobie. - Stypa? - wyszeptała. - Czy odnalezionó Pedera? Olav nie odpowiedział, tylko złapał ją za ramię i wyprowadził z domu. Dorte poklepała Jakoba po ramieniu i coś szepnęła. Jakob usiadł niechętnie. Siedzieli w milczeniu, dopóki 01av nie wrócił. - Przepraszam - powiedział zawstydzony. - To nie twoja wina - odparła cicho Maria. - Szkoda mi Elen. - Nie sądzę, by była trzeźwa - stwierdziła Mathilde. 01av uśmiechnął się z przekąsem. - O tak, była trzeźwa, ale będzie udawała, że to się nigdy nie wydarzyło. - Westchnął ciężko i zwilżył usta. - To ta druga strona Elen, której wcześniej nie znaliście. - Jest zazdrosna? - spytała Elizabeth. - O, tak! - odparł Olav. - Uważa, że mam kochankę na każdym cyplu. Oskarżała mnie o wszystko. Jej napady wściekłości były straszne, ale już za moment wydawała się aniołem, bez najmniejszych oznak zazdrości czy gniewu. - A więc może i dobrze, że tak się stało - rzuciła Elizabeth cicho. - Może to słuszne, że się rozstaliście. Sofie zaczęła chichotać, zasłaniając usta dłonią i dostała od matki kuksańca w bok. - Przepraszam - wykrztusiła, lecz znów porwał ją śmiech. - Cóż cię tak śmieszy? - spytał 01av. - Radzę ci - zagrzmiała Sofie udawanym, poważ- 25

nym tonem głosu - zabieraj się stąd do diabła, bo inaczej ja cię wyprowadzę! Ramiona Ołava zaczęły drgać, po czym roześmiał się serdecznie. Pozostali poszli za jego przykładem. - Tak, tato, ty jak już coś powiesz... - rzucił 01av, ocierając łzę. Jakob nie odpowiedział, lecz Elizabeth dostrzegła uśmiech kryjący się pod jego brodą. Zerknęła na Marię, która także siedziała z lekkim uśmiechem na twarzy. Nawet i ona dostrzegła w tej sytuacji coś komicznego. Czyżby było prawdą to, co powiedział 01av, że Elen będzie udawała, że jej nieproszona wizyta nigdy nie miała miejsca? - Jakżebym chciała, żeby Peder tu był - westchnęła Maria. - Śmiałby się razem z nami. - Na pewno słyszy to w niebie - odparła Dorte ciepło. - Tak sądzisz? - Z całą pewnością. Elizabeth była pewna, że Dorte ma rację. Pomiędzy niebem a ziemią było więcej, niż ludzie mogą przypuszczać. I Peder na pewno śledzi wszystko z góry. Na swój sposób. Rozdział 4 - Nie wyobrażam sobie, jak zdążymy ze wszystkim przed świętami. - Elizabeth zeskrobała resztkę kremu ze spodeczka i spojrzała na Bergette. - Jest nas za mało. Ogarnął ją nagły smutek. Lino i Kristianie, pomyślała, jaka szkoda, że was tu nie ma. 21

Bergette zerknęła na nią znad filiżanki z kawą. - Nie myślałaś, by zatrudnić jeszcze jedną służącą i parobka? Elizabeth obracała filiżankę w dłoniach. - Trudno znaleźć odpowiednią osobę. Żadna nie dorówna Linie. - Nie, oczywiście, że nie - odparła Bergette cicho. - Nikt nie może zastąpić innego człowieka. Ale Lina stanowiła dowód, że na świecie istnieją odpowiedni ludzie. Lars też jest dobry, prawda? - O, tak. Wszyscy w Dalsrud są pracowici, ale ja już kiedyś źle wybrałam. Bóg to wie. Bergette pokiwała ze zrozumieniem głową. - Tak jak my wszyscy, Elizabeth. Pomyśl o tej, która uganiała się za Sigvardem! Elizabeth zadrżała na wspomnienie tego, do czego to doprowadziło. - Ile już zrobiłaś i ile ci pozostało? - spytała Bergette. - Jestem pewna, że tylko panikujesz, jak zwykle. - Flatbrod już upieczony, wynajęliśmy do tego kobietę. Oczywiście, jesteśmy już po uboju i rolada się już marynuje. Pozostały ciasta i sprzątnięcie domu. - To gdzie jest problem? - Bergette uniosła brwi. -Niedługo skończysz. Machnęła dłonią i wzięła jeszcze jeden kawałek ciasta. - Jeszcze nie skończyłam prezentów. - Elizabeth sięgnęła do koszyczka obok krzesła po robótkę na drutach. Nie powinna narzekać na brak czasu i siedzieć z założonymi rękami. Właściwie powinna teraz pracować, a nie siedzieć tu z Bergette. Ale przecież jej nie wygoni, to jej dobra przyjaciółka. - Rozchorujesz się, Elizabeth, jeśli nie potraktujesz tego lżej. Jesteście we trzy kobiety i jeśli popracujecie razem dwa, trzy dni, wszystko upieczecie. Przecież masz taki dobry, żelazny piecyk! 27

Elizabeth uśmiechnęła się. - Może i masz rację. A jak idzie u ciebie? Zdążysz ze wszystkim? Bergette wzruszyła ramionami. - Raczej tak. Karen-Louise jest taka pomocna! Będzie z niej dobra gospodyni. Pomyśl, to już jedenaście lat temu pomogłaś jej i jej bratu przyjść na świat! -Bergette zamilkła i pogrążyła się we wspomnieniach. Elizabeth też przypomniała sobie ów straszny czas, gdy Sigyard oskarżył ją, że zabiła jego syna. I biedna Bergette... Dużo czasu upłynęło, zanim doszła do siebie. Strata dziecka dotknęła ją głęboko. Bergette pierwsza wyrwała się z zamyślenia. - Nie rozmyślajmy zbyt wiele o tym, co przeszło, ale cieszmy się z tego, co jeszcze przed nami. - Nie zawsze jest to łatwe. - Może i nie, Elizabeth, ale powinnyśmy próbować. No, o czym to mówiłyśmy? A tak, masz piec j sprzątać. Jeśli poślesz Helenę i Ane do sprzątania góry, możesz zacząć sama na dole. - Zamilkła. - A co z Marią, ona nie może pomóc? - No tak... - Elizabeth zawahała się. - Nie chcę prosić jej o zbyt wiele, ma swoje obowiązki w sklepie i w domu. No i małą Kristine, ale ona jest tak miła i słodka, że opieka nad nią to sama przyjemność. - No, ale dlaczego nie wynajmiesz służącej? A co z dziewczętami ze Słonecznego Wzgórza? - Są zajęte. Rozumiesz, trochę się spóźniłam. - No tak, to do ciebie podobne. Gdy zegar wybił dwanaście uderzeń, Bergette aż podskoczyła. - O Boże, to już aż tak późno? Przecież zaraz obiad! Dziękuję za kawę i ciasto, Elizabeth, było pyszne. -Zaczęła zbierać swoje rzeczy, ale nagle zatrzymała się. - Chyba ci nie przeszkodziłam, co? 28

Elizabeth pokręciła głową. - Dobrze było porozmawiać, Bergette. Trzeba czasem odpocząć od pracy, sama wiesz. Przyjaciółka uśmiechnęła się z zadowoleniem. - No widzisz! Wszystko się ułoży. A Boże Narodzenie i tak przyjdzie. Poklepała Elizabeth po ramieniu i pożegnała się. Po jej wyjściu w powietrzu unosił się jeszcze długo zapach wody różanej. Po obiedzie Elizabeth rozdzieliła zadania. - Helenę, pójdź po wodę, a ty, Ane, zmień pościel A może nie, to może poczekać do wigilii. Może weź wszystkie dywaniki z poddasza i wywieś je na powietrzu. Wytrzepiemy je potem na śniegu. Nie musimy ich kłaść z powrotem na podłodze przed świętami. - A ty co będziesz robiła? - spytała Signe, wpatrując się w nią swoimi niebieskimi oczami. - Będę uważała, żebyście nie wchodzili sobie w drogę - zażartowała. - Phi, to nie za wielka robota. Elizabeth roześmiała się. - Nie, ja pomogę Helenę sprzątać poddasze. A wy ubierzcie się i pomóżcie Jensowi. - A co on robi? - Zbiera drewno naniesione przez morze. - Och, to wspaniale! - ucieszył się William. - Wspaniale - powtórzyła po nim Kathinka i zaklaskała w dłonie, aż brązowe loczki zatańczyły wokół jej głowy. Elizabeth pomogła im ubrać się i wysłała ich na podwórze. Zatrzymała się i popatrzyła w niebo. Czy wreszcie spadnie śnieg, czy będą czarne święta? Zadrżała, bo ten zwrot wydał się jej okropny. Czarne święta... I tak będzie inaczej niż zwykle, bez Kristiana 24

i Liny. Czy już każda wigilia będzie taka? Czy przy każdych świętach będą odczuwać żałobę po tych, których z nimi już nie ma? Pokręciła głową i objęła się ramionami. Żadne z nich by tego nie chciało. Spojrzała w górę na szare niebo. Zrobiło się zimniej. - Jeśli mnie teraz widzicie - wyszeptała - to wiem, że chcielibyście, by życie szło dalej. I tak będzie. Nie będziemy odczuwać żalu, tylko zachowamy dobre wspomnienia. Chyba tak byście chcieli,, prawda? Pojedynczy płatek śniegu sfrunął z nieba i znieruchomiał na schodach. Po chwili stopniał i zniknął. Elizabeth uśmiechnęła się. Czyżby to był znak? Czy to Lina albo Kristian go jej zesłali, dając znać, że słyszeli jej słowa? Cicho zamknęła drzwi i weszła do domu. - Idę po więcej wody - rzuciła Helenę, krzyżując szal przez piersi i zawiązując jego końce na plecach. Złapała dwa wiadra stojące na ławie i wyszła. Elizabeth wyjęła szmaty i mydło, i poszła na poddasze. Zaczęła odsuwać łóżka od ścian i kichnęła, gdy wytoczyły się spod nich wielkie kłębki kurzu. - Boże jedyny, kiedy tu ostatnio sprzątano? - mruknęła przerażona. Podejrzewała, że to Ane zaniedbała obowiązki. Z drugiej strony jednak córka miała ostatnio sporo pracy. Poza codziennymi zajęciami miała przecież urządzanie wesela i odbieranie porodów. - Elizabeth! Eliiiizabeth! - rozległ się krzyk Helenę z dołu schodów. - Kochana, co się stało? - Elizabeth wypadła z pokoju i niemal zderzyła się z Ane, która także wybiegła w dywanikami pod pachą. - Nie mogę się ruszyć! - wykrztusiła Helenę. Łzy spływały jej po twarzy. - Co ty mówisz? Nie możesz się ruszyć? 30