Rozdział 1
Maria siedziała jak skamieniała. Co tu się dzieje? Dlaczego rodzina nie cieszy się z dobrej nowiny?
Kristine podniosła rączkę na znak, że chce na kolana. Przez chwilę Maria zastanawiała się, czy zdoła
podnieść córeczkę, tak bardzo nagle się poczuła słaba; w końcu jej się jednak udało.
Wodziła teraz oczyma od jednej twarzy do drugiej: wszyscy milczeli jak zaklęci. Od dawna już
chciała powiedzieć im prawdę o sobie i 01avie; myślała, że się ucieszą... I co się stało? Najgorsze, co
można było sobie wyobrazić... Słowa Ane zapadły w nią głęboko. Siostrzenica nazwała ją ladacznicą!
Dorte skuliła się z twarzą ukrytą w dłoniach i płakała cicho, a Jakob głaskał ją po plecach, mrucząc
coś, czego Maria nie mogła dosłyszeć. Dzieci siedziały sztywno, rozglądając się z przerażeniem
dookoła. Spojrzenie Marii zatrzymało się na Elizabeth, ale siostra miała odwróconą twarz, więc Maria
nie widziała jej miny.
Zerknęła na 01ava. Dlaczego nic nie mówi? Dlaczego na to pozwala? Dlaczego godzi się, by używano
wobec niej takich słów i to na wieść o tym, że się pobiorą?
- Czy ty naprawdę nie pojmujesz, czego narobiłaś? - spytała groźnym głosem Ane, podchodząc bliżej.
-Elen wygnano z Heimly, bo złapano ją na zdradzie, ale ty, obłudnico, nie przyznałaś się do swojej... -
Wbiła
2
wzrok w 01ava. - Ty... Ty... dziwkarzu! - prychnęła z pogardą w oczach.
- Już dosyć, Ane - wtrąciła się ostro Elizabeth, wstając. - Helenę, zabierz dzieci do kuchni.
Natychmiast! -dorzuciła, bowiem służąca ociągała się z wykonaniem polecenia.
Helenę szybko zebrała dzieci i próbowała wziąć Kristine na ręce.
- Nie, chcę tutaj - chlipnęła mała, obejmując Marię mocno za szyję.
- No chodź, pokażę ci coś ciekawego - kusiła Helenę, - Potem wszystkie dostaniecie cukru!
Kristine niechętnie puściła szyję matki.
Pozbawiona ciepła dziecka, Maria poczuła się naga i bezbronna. Chwyciła 01ava za rękę, a on ścisnął
jej dłoń w swojej.
- Od dawna miałem takie podejrzenia - powiedział cicho Jens.
- I nic nie powiedziałeś? - Ane odwróciła się do niego gwałtownie.
Maria nie mogła już dłużej powstrzymywać płaczu. Łzy zmoczyły jej policzki, ale nawet nie
próbowała ich otrzeć. Nie miało to znaczenia. Nic już nie-miało znaczenia.
- A niby dlaczego? - spytał Jens. - To była ich sprawa. A ja nie mam zwyczaju rozpowiadać o tym, co
mi się tylko wydaje.
- Więc wolisz, żeby Marię wytykano palcami jako...
- Uspokójcie się - fuknęła Elizabeth. - Ane, usiądź. Siadaj, mówię! - Drżącym palcem wskazała jej
krzesło.
Ane niechętnie usiadła.
Elizabeth zwilżyła językiem wargi, wstała i zaczęła chodzić po izbie.
- Możecie mi to bliżej wyjaśnić? - zapytała. Była bardzo wzburzona i próbowała to ukryć.
3
- A co tu jest jeszcze do wyjaśniania? - odparł 01av. - Jestem ojcem Kristine i ożenię się z Marią. Może
za jakiś rok.
- A Elen wie o tym wszystkim? - naciskała Elizabeth. Maria pokręciła głową. Czuła, że musi jakoś
wesprzeć 01ava.
- A kiedy jej powiecie? - spytał Jakob.
- Nie zastanawiałem się nad tym... - Olav odchrząknął. - Na wszystko przyjdzie czas. Poza tym to, co
ja robię, jej już nie dotyczy.
- Tak ci się wydaje? - parsknęła Ane. Maria poczuła, że wzbiera w niej gniew.
- Dlaczego się w to mieszasz, Ane? A może nie jesteś z naszej rodziny? Bo rodzina powinna się wspie-
rać... Wiesz, że kiedyś sama możesz potrzebować od nas pomocy?
- Ja nie biegam za żonatymi - odparowała Ane.
- Dość tego trajkotania - wtrącił się Jens. - Lepiej powiedzcie, jak to się stało.
- No, Duch Święty tego nie sprawił - próbował zażartować Ołav, ale dowcip nie padł na podatny grunt.
O ile przedtem większość milczała, teraz zapadła całkowita cisza.
Przerwała ją w końcu Maria.
- Kocham 01ava od wielu lat. To się zaczęło w czasach, kiedy chodził do szkoły rolniczej. Wtedy... -
Mimo wszystko musiała otrzeć łzy. - Pisywaliśmy do siebie, ale ja za dużo sobie wyobraziłam... Kiedy
miał ogłosić dobrą nowinę, myślałam, że chodzi o nasze zaręczyny... Ale wtedy chodziło o niego i
Elen. i
Wzięła od Elizabeth chusteczkę i wytarła nos.
- Nie potrafiłam o nim zapomnieć. Na weselu Indianne wypiliśmy za dużo wina, no i skończyło się
tak, jak się skończyło. Ale to był ten jeden jedyny raz, przysięgam!
9
- Elen zdradziła mnie wiele razy - wtrącił się Ołav. - Nie mogłem jej tego wybaczyć.
- Czyli nie ma czego się wstydzić? - zapytała sarkastycznie Ane.
- Owszem, Ane, jest. - Maria spojrzała jej prosto w oczy. - Prosiłam Boga o przebaczenie i brałam
Elen w obronę, kiedy ktoś o niej źle mówił. Uwierz mi, nie było mi z tym wszystkim lekko...
Musiałam przecież znosić to, że mój ukochany jest żonaty z inną. Dlatego nic nikomu nie
powiedziałam, nawet Ołavowi. Przestałam milczeć długo po tym, kiedy się rozeszli. Teraz okazało
się, że 01av mnie kocha, mamy Kristine... Więc myślcie sobie, co chcecie. - Tu podniosła głos i
ostatnie słowa wykrzyczała: - I mam was wszystkich dość, a zwłaszcza ciebie, Ane!
Wybiegła z izby, mocno zatrzaskując drzwi za sobą. Podniosła spódnice i pobiegła przed siebie,
potykając się, bo łzy zalewały jej oczy i niewiele widziała. Przebiegła przez podwórze, skręciła za
oborę i stamtąd pobiegła wzdłuż brzegu morza, w stronę pól. Oddychała ciężko, w uszach jej tętniło.
Biegła, dopóki starczyło jej tchu, a potem upadła na ziemię, z trudem łapiąc powietrze. Oparła się o
duży kamień i przez ubranie na plecach poczuła chłód. W jej płaczu było rozczarowanie i złość:
inaczej wyobrażała sobie reakcję rodziny! Sumiertia nie miała czystego, bo oddała się żonatemu
mężczyźnie. Przyznała się do tego i nie było to wcale łatwe... Ale są przecież rodziną, więc
spodziewała się czegoś innego!
No i reakcja Ane. Prawie jej siostry! Nazwała ją ladacznicą! To słowo wciąż paliło i nigdy, przenigdy
nie zostanie zapomniane. I jeszcze na domiar wszystkiego płacz Dorte! Szykowała im się nowa
synowa i wnuczka, a oni płakali... Tylko Jens zachował się jak należy. Powiedział, że od razu miał
pewne podejrzenia, ale nic nikomu nie powiedział. Podziwiała go za to.
5
Płakała aż do bólu w piersi i w brzuchu. Czuła, że twarz ma spuchniętą. Co to powiedziała Mathilde?
Ze 01av i Elen... Nie zdążyła dokończyć, bo inni jej przerwali... Maria zapatrzyła się w przestrzeń
niewidzącym wzrokiem. Zapewne Mathilde widziała Ołava razem z Elen i wyciągnęła z tego
wniosek, że się pogodzili. Jest taka prostoduszna...
Nagle usłyszała, że Ołav wykrzykuje jej imię. Widziała, jak idzie wzdłuż brzegu, ale nie miała siły go
przywołać. Dlaczego przyszedł dopiero teraz? I dlaczego nie stanął w jej obronie tam, w izbie?
- Tchórz - szepnęła, wydmuchując nos. Pomyślała o Kristine: czy mała słyszała awanturę? Widziała,
jak matka wybiega z domu? Na myśl o córce zakłuło ją w sercu. Miał to być dla małej szczęśliwy
dzień, dzień, w którym miała się dowiedzieć, że ma ojca i że jest nim 01av, którego tak bardzo
polubiła...
Zebrało jej się znowu na płacz, ale powstrzymała go. Już dosyć. Twarz miała zapewne umorusaną i
spuchniętą, ale łez na niej już nie zobaczą.
01av zauważył ją i długim krokiem ruszył w jej stronę. Bez tchu i z czerwoną twarzą dotarł do niej i
opasał ramieniem.
- Maria, moje ty biedactwo.
Przytulił ją do siebie, ale jej ciało było sztywne i mu niechętne; on wydawał się jednak tego nie czuć,
bo mówił do niej tym samym tonem:
- Dlaczego tak nagle wybiegłaś? Szukałem cię.
- Chcę już wracać do domu.
- Do domu? Nie zostaniesz do jutra? Parsknęła.
- A uważasz, że mam powody? - Ruszyła w stronę obejścia. - Nie, zabiorę Kristine i już do Dalsrud nie
wrócę. Do Heimly też zresztą nie.
- Rozmawiałem z nimi. - Dogonił ją i szedł teraz obok.
11
- Wspaniale.
- Powiedziałem im, co myślę o takim zachowaniu -dodał, spoglądając na nią.
- I co, może się wzruszyli i na kolanach prosili o wybaczenie?
- Daj im trochę czasu, Mario. Nie zacinaj się w sobie. Spojrzała na niego.
- Nie zacinaj się? - powtórzyła. - A co, mam się może weselić? Cieszyć się tym, że mnie nazwano
ladacznicą?
- Ona tak wcale nie myśli... Wytłumaczyłem im, jak było. To nie twoja wina, Mario. Przecież było nas
wtedy dwoje.
- Ale to ja byłam tą latawicą, która cię omotała. I zawsze nią będę, choćbym nie wiem jak przepraszała
i prosiła o wyrozumiałość.
- Mario, posłuchaj mnie...
- Nie! - syknęła. - Wystarczy. Zostaw mnie w spokoju!
Doszli już do schodów, otworzyła szarpnięciem drzwi i weszła do środka, nie zdejmując butów. Były
bardzo ubłocone i zostawiały na podłodze brzydkie ślady, ale ona wcale się tym nie przejęła.
Z izby wyszła Elizabeth, a z kuchni Helenę. Dobiegł ją stamtąd dziecięcy śmiech i Maria pomyślała z
ulgą, że Kristine nie zrozumiała, co się wydarzyło.
- Maryj ko! - Elizabeth ruszyła ku niej z rozłożonymi rękami, ale Maria odwróciła się szybko.
- Jadę do domu - powiedziała opryskliwie i zwróciła się w stronę schodów. - Przyniosę tylko moje
rzeczy.
Elizabeth poszła za nią na górę i stanęła w progu pokoju.
- Przepraszam cię, Mario... Wybaczysz nam nasze zachowanie? - zapytała potulnym głosem.
Maria rzuciła na nią przelotne spojrzenie i zaczęła pakować swoje ubrania. Nie składała ich, tylko we-
7
pchnęła luzem do sakwojażu. Na to wszystko rzuciła szczotkę do włosów, a potem zamknęła torbę i
zatrzasnęła zamek.
Elizabeth dalej stała w drzwiach.
- Mario, wysłuchaj mnie, proszę - powiedziała błagalnie.
Maria znieruchomiała, ale nie odrzekła nic.
- To spadło na nas tak nagle. Mówiłaś nam wcześniej, że ojcem Kristine jest żonaty mężczyzna, ale w
życiu nie przyszłoby nam do głowy, że to 01av... Byliście przecież jak... rodzeństwo - zakończyła
bezradnie.
- Aha. Skończyłaś już? - Maria poczuła, że znów zbiera jej się na płacz i zapragnęła jak najszybciej
wyjść.
- Wybacz mi, kochanie! Nie mogę się doczekać twojego ślubu z 01avem... Zostań tu, Mario. Powiedz
Kristine, kto jest jej ojcem, o ile tego jeszcze nie wie. Razem zaplanujemy wesele. Jestem twoją siostrą
i twoją jedyną krewną. Odkąd mama umarła... Jesteś dla mnie jak córka.
Marię piekło pod powiekami i musiała mocno zamrugać, żeby odzyskać panowanie nad sobą.
- Rozumiem, że teraz żałujesz - powiedziała spokojnym głosem. - I wcale nie byłaś najgorsza. Ale ja
mam już dosyć przebywania tutaj. Przykro mi. - Wyminęła ją, ale Elizabeth nie dawała za wygraną.
- Wrócisz kiedyś? Możemy cię odwiedzać?
- Kiedyś... - Maria zawahała się. - Na pewno spotkamy się w sklepie i pogadamy. - Odwróciła się i
ruszyła schodami w dół.
W kuchni siedział 01av, przyglądając się dzieciom bawiącym się na podłodze. Kiedy weszła, podniósł
głowę.
- Kristine, chodź. Jedziemy do domu - powiedziała Maria, wyciągając do córki rękę.
- Już do domu? Nie będziemy tu nocować?
- Nie. Może kiedy indziej.
13
- A dlaczego? - Kristine wysunęła dolną wargę i skrzyżowała rączki na piersi. - Chcę tu jeszcze zostać.
- Wiem, wiem, ale nie możemy... Musimy zaraz jechać. Chodź. - Wzięła córeczkę za rękę i pociągnęła
do drzwi.
Kristine uderzyła w płacz.
- Jadę z tobą. - Ołav wstał. Maria zaczęła ubierać Kristine.
- Po co? - zapytała.
- Muszę się z tobą rozmówić na osobności. Maria zobaczyła bezradny wyraz twarzy Helenę
i niemal zrobiło jej się żal służącej. Co ona sobie o tym wszystkim myśli? Jakie jest jej zdanie?
Jakby czytając w jej myślach, Helenę podeszła bliżej.
- Nie przejmuj się tym, co inni gadają, Mario. Dzielna jesteś, że tak sobie cały czas dajesz sama radę i
dzielna byłaś, że się przyznałaś... Powodzenia.
Maria spojrzała na nią.
- Dziękuję - szepnęła i uśmiechnęła się do niej blado. Otworzyły się drzwi do izby. Dobiegał stamtąd
gwar
głosów: jedne były głośniejsze, inne cichsze. Mówili wszyscy na raz.
Tymczasem Kristine położyła się na podłodze, płacząc rozpaczliwie. 01av podniósł ją zdecydowanym
ruchem i wyniósł na zewnątrz.
- Jedziesz do domu? - zagadnął Jens, wychodząc z izby.
Za nim pojawiła się Elizabeth, a zaraz potem Dorte. Oczy miała czerwone i wyglądała jak zbity pies.
- Przepraszamy, Mario - powiedzieli prawie chórem. Dorte podeszła do niej i uścisnęła, ale Maria
czuła
tylko pustkę i sztywność w ciele. Dorte z pewnością to zauważyła i szybko ją puściła.
Jens odchrząknął i powiedział cicho:
- Życzę waszej trójce wszystkiego dobrego. Nie tylko ja zresztą.
9
Maria pojęła w lot, że mówi pewnie o nich wszystkich z wyjątkiem Ane. Kiwnęła głową, ale poczuła
się rozczarowana, że pozostali nie odważyli się szczerze wypowiedzieć. Słowo „przepraszamy" w tej
sytuacji nie wydało jej się wystarczające. Za bardzo ją zawiedli.
Bez słowa odwróciła się na pięcie i wyszła. 01av zaprzągł tymczasem konia do dwukółki, a Kristine,
już spokojna, uśmiechnęła się do matki.
- 01av mówi, że w domu czeka na nas niespodzianka! Wsiadając do dwukółki, Maria spojrzała na
niego pytająco.
- Coś Kristine opowiemy - powiedział. - Prawda, Mario?
Skinęła głową.
- Tak, opowiemy. - Pogłaskała córkę po policzku i posadziła sobie na kolanach. Lejce oddała 01avowi.
On zaś uderzył nimi konia i cmoknął. I tak wyjechali z Dalsrud.
Rozdział 2
Dom w Dalen był coraz bliżej. Wyglądał na opuszczony: okna były ciemne, nikt nie wyglądał zza
firanki, nikt nie wyszedł na podwórze. Elizabeth poczuła dziwny lęk i po plecach przeszedł jej zimny
dreszcz. Naturalnie mogli być wszyscy poza domem: w sklepie, u Dorte albo... Uwiązała konia i
powoli ruszyła w stronę domu, rozglądając się czujnie dookoła.
Nie słychać było uderzeń młotka, a więc Trygvego też nie było w domu. Z gór dochodziło
pobekiwanie
15
owiec. Stanęła, ale nie mogła ich dojrzeć. Chyba że... Nie, to plamy śniegu z poprzedniej zimy.
Pomyślała, że wkrótce trzeba będzie spędzić owce z gór.
Drzwi nie były zamknięte, weszła więc do środka. Uśmiechnęła się do siebie. W Dalsrud zamykano
drzwi na zamek, ale tu, wysoko, uważano to widać za zbędne.
- Ane! - Nasłuchiwała przez chwilkę, a potem powtórzyła imię. Na próżno.
Stała w kuchni, bezradnie rozglądając się dokoła. Wszędzie panował idealny porządek, nic nie
nasuwało wskazówki, gdzie mogą znajdować się domownicy. Znowu poczuła dziwny lęk; zrzuciła
drewniaki i poszła stromymi schodami na górę. Może Ane jest w łóżku, chora? A może upadła i leży
gdzieś tam bez przytomności? Z niejakim trudem wdrapała się na pięterko.
- Ane, jesteś tu? - Zajrzała do izby, którą Ane dzieliła z Trygvem; łoże było jednak posłane, skrzynie
pozamykane i nigdzie nie leżała luźna odzież. Nagle poczuła, że coś dotyka jej łydki i wydała
przerażony okrzyk. Zanim zorientowała się, co to takiego, serce zaczęło jej walić, a ciało pokryło się
potem.
- Biedne maleństwo, przestraszyłam cię? Nastroszone kociątko podniosło ogonek pionowo do
góry i znów otarło się łebkiem o jej łydkę. Elizabeth uniosła je do góry, by mu się dokładniej
przyjrzeć. Było całkiem czarne i zapewne z czasem miało porosnąć długim włosem.
- Jak masz na imię? - spytała.
Kotek leniwie zmrużył zielono-brązowe oczka, a potem otworzył pyszczek i miauknął cichutko.
- Chodźmy na dół, poszukamy Ane.
Na dole w kuchni Elizabeth wsunęła stopy z powrotem w drewniaki, wypuściła kotka i wyszła za nim
na dwór. Drzwi od obory były zamknięte na haczyk od zewnątrz, więc w środku nikogo nie było.
Podążyła wzrokiem za kotkiem: biegł ku rzece przez trawę i na
16
wpół zwiędłe kwiaty. Nagła myśl sprawiła, że ruszyła raźno za nim. Ileż to razy szła tą drogą, zarówno
zimą, jak i latem, zmagając się z koszami pełnymi świeżo wypranej bielizny, którą trzeba było
wypłukać w rzece... Albo z tymi wszystkimi wiadrami wody, noszonymi do domu i do obory,
drewnianymi wiadrami szybko nasiąkającymi wodą i przybierającymi przez to na wadze...
Szczególnie dobrze pamiętała dzień, w którym dostała ataku, bo stało się to po takiej przechadzce nad
rzekę z bielizną. Teraz gospodarkę przejęli Ane i Trygve, nowe pokolenie. Zastanawiała się, czy Ane
też będzie miała kiedyś córkę chodzącą z bielizną nad rzekę, czy też dom w Dalen podupadnie i w
końcu się zawali? -
Kotek gdzieś przepadł, ale tam, na wielkim płaskim kamieniu, klęczała Ane, płucząc w zimnej wodzie
bieliznę.
- Ane!
Dziewczyna obróciła się i odgarnęła włosy z oczu. I nagle twarz rozjaśniła jej się w uśmiechu.
- Mamo, to ty? - Wstała i wytarła czerwone ręce w fartuch.
Elizabeth podbiegła do niej, chwyciła jej palce i zaczęła na nie dmuchać, ogrzewając ciepłym
oddechem.
- Tak ci robiłam, jak byłaś mała, pamiętasz?
- Tak, a potem kładłaś sobie na gołym ciele. Opowiedziałam o tym Hansine, wiesz, tej przyjaciółce
In-dianne, tej, co Maria jej tak nie lubi.
Elizabeth kiwnęła głową.
- A ona na to, że jak się coś sobie odmrozi, to trzeba w to wcierać śnieg. Słyszałaś podobną bzdurę?
- Nie ona jedna tak uważa. Ale ja mam swój sposób. - Elizabeth spojrzała na górę bielizny. - Dużo ci
jeszcze zostało?
- Nie, skończyłam... - Po twarzy dziewczyny nagle przesunął się cień.
- Coś ci jest? - Matka spojrzała na nią uważnie.
12
- Nie, skąd. - Ane uśmiechnęła się lekko. - Pomożesz mi wnieść kosz?
Elizabeth skinęła głową i chwyciła za jeden ze sznurowych uchwytów wielkiego cebra.
- A jak go tu zniosłaś?
- Trygye mi pomógł.
- A gdzie on jest?
- Łowi ryby. Będziemy mieli świeże mięso na obiad. Znów się lekko uśmiechnęła; Elizabeth
pomyślała,
że próbuje może usprawiedliwić Trygvego. Czyżby się pokłócili? Coś było między nimi nie tak?
Albo może podpowiedział jej to matczyny instynkt? Była jak wszystkie matki, pragnęła chronić swoje
dziecko przed wszelkim złem. Uśmiechnęła się blado. Najlepiej dać sobie spokój, o nic nie pytać.
Może jak wejdą do środka, Ane sama coś powie.
A może Ane nie dawało spokoju to, co zdarzyło się w Dalsrud? Od czasu nieszczęsnego zajścia córka
nie rozmawiała z Marią. Po jej wyjeździe Elizabeth wzięła Ane na poważną rozmowę. Nakrzyczała na
nią tak, że córka wybuchnęła w końcu płaczem. Nie wiedziała do końca, czy dziewczyna płacze z
żalu, czy ze złości, ale za swoje ostre słowa przeprosić nie chciała.
Pozostali w każdym razie żałowali. Dorte chodziła i płakała, nie pojmując, jak mogła się tak
zachować. Jakob próbował ją pocieszać, ale na niewiele to się zdało i oni wkrótce też pojechali do
domu.
Elizabeth zajrzała do sklepu kilka dni później. Maria nadal mieszkała z 01avem; opowiedziała
siostrze, że wszyscy z Heimly byli już u niej z przeprosinami. Nawet Trygve zdobył się na kilka słów
usprawiedliwienia, ale Ane się u niej nie pokazała.
Elizabeth pomyślała, że może jednak jest jakaś nadzieja na pogodzenie się dziewcząt, bo Ane przed
chwilą wspomniała wszak imię ciotki.
13
- Sprawiłaś sobie kota? - zapytała, kiedy czarny kotek wybiegł na ścieżkę przed nimi.
- Tak, to Piszczek Drugi.
- Jeszcze pamiętasz kocura w Heimly? - Elizabeth zaczęła się śmiać.
- Oczywiście. Jak mogłabym zapomnieć Piszczka? Ten też cieniutko popiskuje, więc uważam, że imię
mu pasuje.
Nie powiedziała tego żartobliwie, stwierdziła tylko fakt. I to zmęczonym głosem.
- Pewna jesteś, że nic ci nie jest? - zapytała Elizabeth, kiedy już powiesiły bieliznę i weszły do kuchni.
Ane zerknęła na nią z ukosa.
- A bo co? - Szybkim ruchem przegarnęła węgle na palenisku.
- Wyglądasz na zmęczoną. - Córka miała odwróconą twarz, więc Elizabeth nie widziała jej reakcji.
- Dużo było tego prania - odpowiedziała po chwili Ane wymijająco. Czajnik został już nastawiony, a
córka znieruchomiała na chwilę, wpatrując się weń. - Nie ma co narzekać, przecież jest nas tu tylko
dwoje.
- Pościel to za dużo dla słabych kobiecych rąk - powiedziała sucho Elizabeth. - Nawet jak jest was tu
tylko dwoje.
Ane odwróciła się w końcu od kuchni.
- To prawda. - Wyjęła z szafki duży talerz i położyła na nim kilka placuszków. Potem wydostała
filiżanki, spodki i talerzyki.
Elizabeth wstała.
- Pozwól, niech ja to zrobię. - Wzięła naczynia i nakryła do stołu, zdejmując zeń wpierw ozdobną
serwetę.
- Dalej wam tu dobrze? - spytała.
- Tak. - Ane postawiła talerz z placuszkami na stole.
- To taki dom, w którym przyjemnie się budzić.
19
- Naprawdę tak uważasz? - Elizabeth uśmiechnęła się. Ane skinęła głową.
- Miło to słyszeć.
Usiadły. Elizabeth przyglądała się córce uważnie.
- Myślisz czasem o tym, co się stało w Dalsrud? Ane oderwała oczy od swoich dłoni, spoczywających
na podołku.
- A dlaczego pytasz?
- Bo mi to nie daje spokoju.
Ane znów spojrzała na swoje dłonie i zaczęła obskubywać skórkę przy paznokciu.
- Jakoś nie mam ochoty teraz o tym rozmawiać. To moja prywatna sprawa.
- Nieprawda. To także sprawa Marii, 01ava, małej Kristine i nas wszystkich, którzy kochają ich i
ciebie. Masz zamiar traktować Marię jak wroga przez resztę życia? Nie sądzisz, że powinnaś się z tego
wytłumaczyć? - W środku aż się trzęsła, ale głos miała spokojny. - A jeśli chodzi o Olava, to bardzo
nieładnie go nazwałaś.
- Jemu jest wszystko jedno. Zachowuje się jak zawsze.
- Mężczyźni często tacy są - powiedziała cicho Elizabeth.
W tej samej chwili wykipiała woda i Ane zerwała się na równe nogi, by ratować czajnik. Potem
zabrała się za liczenie łyżeczek.
- Jedna, dwie, trzy... - liczyła głośno i potrząsała każdą łyżeczką, by zrzucić nadmiar kawy.
Trzasnęły drzwi wejściowe i do kuchni wetknął głowę Trygve.
- Dzień dobry, Elizabeth, tak mi się zdawało, że to twój koń u nas stoi. Dałem mu wody i wyprzągłem
z bryczki.
- Dzięki ci, na śmierć o nim zapomniałam - Elizabeth uśmiechnęła się, czując wyrzuty sumienia w
związku z koniem.
15
- Muszę przynieść więcej kawy - powiedziała Ane i minęła go, wchodząc do spiżarni. Mąż poszedł za
nią. Nie zamknęli drzwi i Elizabeth usłyszała głos Trygyego:
- Powiedziałaś matce?
- Nie. - Odpowiedź była krótka i zdecydowana.
- Dlaczego nie? - Teraz przymknęli drzwi i Elizabeth nie była już w stanie rozróżnić słów; kusiło ją, by
wstać i podejść do drzwi, ale nie ruszyła się z miejsca.
Ane mówiła coś podniesionym głosem, głos Trygve-go był opanowany.
Elizabeth zaczęła nerwowo zacierać ręce. Co tu się dzieje? Czy małżeństwo i współżycie nie spełnia
ich oczekiwań? Może Ane kłamała, mówiąc, że im tu dobrze razem? Przyszła jej do głowy
przerażająca myśl: Czy oni przypadkiem nie myślą o rozwodzie?
Ane wróciła do kuchni. Na policzkach miała czerwone plamy. Znów trzasnęły drzwi wejściowe i
nastała cisza.
- Wyszedł? - zapytała Elizabeth niby obojętnie.
- Tak.
- Nie chciał z nami wypić kawy?
- Nie, ma coś do roboty. - Ane odkręciła wieczko puszki. - O rety, skończyła mi się kawa. - Zajrzała do
saganka z kawą. - Będzie za cienka.
Elizabeth wstała.
- Pobiegnę i pożyczę od Dorte. Może ją od razu zaproszę, co?
- Rób jak chcesz. - Ane wzruszyła ramionami. Elizabeth zerknęła na córkę. Ane stała, opierając się
o piec, tak jakby trudno jej było ustać o własnych siłach. Elizabeth poważnie się zaniepokoiła. Miała
nadzieję na parę słów na osobności z Trygyem, ale nigdzie go nie widziała. Podążyła szybko do
Heimly; kiedy weszła tam na podwórze, zobaczyła wychodzącą z ustępu Dorte. Wygładziwszy
spódnice, gospodyni podniosła głowę i zobaczyła przyjaciółkę. Pomachała do niej.
21
- Co, dzisiaj na piechotę? - spytała.
- Nie, konia mam u Ane. Miałyśmy się napić kawy, ale się skończyła. Masz może za dużo?
- Naturalnie. - Dorte pospieszyła do domu i prawie od razu pojawiła się z powrotem na progu. -
Starczy? - zapytała, podając jej niewielki woreczek.
- Aż nadto. - Z kieszeni spódnicy Elizabeth wysupłała kilka monet. - Proszę.
Dorte popatrzyła na pieniądze.
- Przecież nie musisz...
- Kawa jest droga. Chciałam spytać, czy byś nam nie dotrzymała towarzystwa?
- Chętnie - Dorte spojrzała po sobie. - Mogę tak iść?
- Chyba na pójście do Dalen nie musisz się specjalnie stroić? - Elizabeth roześmiała się.
- Nie, ale pomyślałam... - Dorte rozłożyła ręce i zaśmiała się z samej siebie.
Elizabeth celowo szła powoli, udała nawet, że do chodaka wpadł jej kamyk i musi się zatrzymać.
- Mogę cię o coś spytać? - zagadnęła, zdejmując i zakładając chodaka na nowo.
- Tak. - Na czole Dorte pojawiła się głęboka bruzda.
- Ale niech to zostanie między nami.
- To chyba oczywiste. Ja nie roznoszę plotek, Elizabeth.
- Zauważyłaś, że Ane wygląda na zmęczoną i przygnębioną?
Dorte otworzyła szeroko oczy.
- Też to zauważyłaś?
- Tak, ale dopiero dzisiaj.
- Od dawna to widzę. - Chwyciła Elizabeth za ramię. - Zachodzę w głowę, co to może być. Pytałam
nawet Jakoba: Widziałeś, jak Ane wygląda? Jak wyżęta ścierka. Dokładnie tak powiedziałam. Trygve
jest pracowity jak mrówka i poczciwy, więc zupełnie nie poj-
17
muję, co ją gnębi. Chyba nie ta awantura z Marią? -Spojrzała na Elizabeth.
- Sama o tym pomyślałam - przyznała Elizabeth. -Oczywiście, to może być to, ale... Może jest chora?
- Nie, przecież nie kaszle ani nic ją nie boli. Ale łatwo się denerwuje, zwłaszcza na Trygyego.
- Mieli dziś w spiżarni małą sprzeczkę.
- Co mówili?
- Nie usłyszałam.
Szły przez chwilę w milczeniu; Elizabeth dumała nad słowami Dorte. Tak, Trygye był ze wszech miar
sympatyczny. Przecież ich nie oszukał, nie podał się za kogoś, kim nie jest? Nie, na pewno by go już
przejrzała. Chyba że jest znakomitym aktorem...
- Spytasz ją wprost? - zapytała nagle Dorte.
- Próbowałam, ale nie dostałam odpowiedzi. Mówi, że nic jej nie jest, ale to bzdura. Widzę, że coś jest
nie tak.
- Spróbuj jeszcze raz - zaproponowała Dorte. Elizabeth nic nie powiedziała.
Ane trzymała cienką kawę na ogniu i jak przyszły, od razu wystawiła na stół dodatkową filiżankę.
Kotek dostał kawałeczek koziego sera i wcinał go teraz w kącie. W spodeczku obok miał odrobinę
mleka. Elizabeth słyszała, jak jedząc, cicho mruczy.
- Jakie to miłe wytchnienie, być tak zaproszonym -powiedziała Dorte, opadając na najbliższe krzesło.
- Dzięki za kawę - powiedziała Ane, trzymając woreczek w ręce.
- Elizabeth za nią zapłaciła - zastrzegła się Dorte.
- Dlaczego to zrobiłaś? - Ane wbiła wzrok w matkę.
- Bo się o ciebie martwię. I chciałam ci oddać przysługę.
Ane zamilkła i dosypała do saganka trochę kawowego proszku. To było typowe dla Dorte, że
podzieliła się z nimi już zmieloną kawą.
23
Wkrótce kawa była nalana i Ane mogła wreszcie usiąść. Zachęcała obie kobiety, by jadły, ale sama
ledwo skubała swój placuszek.
Dorte umiejętnie podtrzymywała rozmowę. Opowiadała o tym, co teraz szyje, o sąsiadach, o związku
Daniela i Sofie. Mówili co prawda coś o ślubie, ale postanowili poczekać jeszcze rok czy dwa.
Opowiedziała też o tym, czego dowiedziała się w sklepie.
Po pewnym czasie nadszedł Trygve. Stanął w drzwiach i uśmiechnął się szeroko, pokazując swoje
duże, białe zęby.
- Coś podobnego! Jeszcze jeden gość? Ane szybko wstała i nakryła dla niego.
- Siadaj - poprosiła, podsuwając mu krzesło.
- Dzięki, gołąbeczku. - Usiadł i uśmiechnął się do niej czule.
Napotykając jego spojrzenie, Ane zarumieniła się.
- Wiem - Elizabeth nie wytrzymała - że coś tu się dzieje, i chcę wiedzieć, co to takiego.
Dorte z trzaskiem odstawiła filiżankę na spodeczek. Nastała cisza.
Ane zaczęła przyglądać się z zainteresowaniem swoim paznokciom. Trygve odłożył na talerz
placuszek, który właśnie podnosił do ust.
- Chcecie się rozejść? - zapytała Elizabeth.
- Zwariowałaś, mamo? - Ane spojrzała na nią z przerażeniem. - Jak mogło ci coś takiego przyjść do
głowy?
- Kłóciliście się dziś w spiżarni.
- Podsłuchiwałaś nas?
- Nie, ale nie zamknęliście za sobą drzwi. Poza tym widzę, że cię coś dręczy.
Trygve wyprostował się na krześle i poruszył kilka razy ramionami.
- Ane-Elise będzie miała dziecko - powiedział szybko. Elizabeth zauważyła wściekłe spojrzenie, które
posłała mu Ane. Wstała i uścisnęła córkę.
19
- To fantastyczne, Ane! Gratulacje! Dorte też wstała.
- Będziecie mieli dziecko i nic nam nie powiedzieliście? - Nagle zasłoniła usta ręką i zrobiła wielkie
oczy.
- Jak to, będziemy pradziadkami? - roześmiała się głośno, a w jej zielonych oczach pojawiły się
wesołe błyski.
- Wiecie, jak zareaguje na to Jakob? Siądzie na rzyci z przerażenia!
- Ane-Elise się martwi - powiedział Trygve.
- A czemuż to? - Elizabeth usiadła z powrotem.
- Myślę o tych wszystkich kobietach, którym nie pomogę, kiedy będę sama chodzić z wielkim
brzuchem. Ani wtedy, kiedy dziecko będzie mnie stale potrzebować.
- Kochanie - Elizabeth przykryła jej dłoń swoją - nie możesz za dużo o tych rzeczach myśleć. Mimo że
jesteś tutaj położną, jakoś dadzą sobie tu radę. W najgorszym razie niech te baby pod koniec ciąży
zamieszkają tu, z tobą. Jak by co, mają też Torsteina. A przecież, zanim ty zdobyłaś swoje
wykształcenie, wszyscy tutaj też sobie jakoś radzili.
- Ale one chcą mnie, bo to ze mną czują się pewnie!
- Na pewno, ale każ im zacisnąć nogi i poczekać, aż sama będziesz gotowa.
Ane uśmiechnęła się lekko, ale zaraz spoważniała.
, - Łatwo ci mówić - westchnęła ciężko. Dolna warga jej drżała. - Źle się czuję, mam mdłości. Szybko
się denerwuję, bez przerwy beczę. - Zaczęła płakać.
- Biedne dziecko - powiedziała miękko Elizabeth. -Chyba wiesz, że to wszystko jest w ciąży
normalne? - Oczywiście, że wiem, ale jak to nagle spada na ciebie, to jest jakoś... inaczej. Nie potrafię
na siebie spojrzeć... zawodowo. - Otarła łzy.
- No, pokaż, że jesteś córką swojej matki - powiedziała Dorte, pochylając się nad stołem. - Nie
narzekaj, że chodzisz z brzuchem, tylko dziękuj za to Panu Bogu.
25
Ane spojrzała z ukosa na Dorte, potem na Trygye-go. A potem uśmiechnęła się z zawstydzeniem.
- Przecież wiem, że to wszystko przechodzi. Pewnie myślicie, że jestem głupia?
- No pewnie - powiedziała Dorte, podnosząc filiżankę. - Wypijmy za Ane, maleństwo w jej brzuchu i
za Trygyego.
Ane zaczęła się śmiać i oczy rozbłysły jej z ulgą. Elizabeth spojrzała na nią czule. Była pewna, że
wszystko pójdzie dobrze.
Rozdział 3
- Kiedy wreszcie wróci? Nie ma jej i nie ma. - William rozpłaszczył nos o szybę. Od czasu do czasu
ścierał parę rękawem swetra, zostawiając na szybie smugi.
- Musisz uzbroić się w cierpliwość - powiedziała Elizabeth. - Ona nie może sama sobie skrócić szkoły.
A potem ma daleko do domu.
- A Jens nie mógłby po nią pojechać?
- Nie, Signe musi wracać z innymi dziećmi. Rodzice po nikogo nie wyjeżdżają.
- Co za durnie - mruknął pod nosem.
- Nie życzę tu sobie takich słów - powiedziała Elizabeth surowym głosem.
- Przepraszam.
- Dostaniesz zaraz świeżego chleba z masłem.
- Mogę dostać piętkę? - Obrócił się na ławce tak szybko, że omal z niej nie spadł.
21
- A przestaniesz marudzić? - spytała Helenę, wyjmując nóż do chleba.
Elizabeth poszła do spiżarni i przyniosła masło.
- Ciekawa jestem, co tam u doktorostwa? Pewnie chrzciny już przygotowane?
- Pewnie będzie bogato - zgadywała Helenę. - Byle kogo w końcu nie chrzczą. Ale i tak Indianne
naprawdę się cieszyła, że może pożyczyć wasz becik.
- Drugi dostała z Heimly - powiedziała Elizabeth, smarując masłem piętkę. Podała ją Williamowi, po
czym posmarowała drugą kromkę, dla Kathinki. - Będzie czworo rodziców chrzestnych - ciągnęła,
oparta biodrem o stół. - 01av z Marią i Jakob z Dorte: Niektórzy mają czwórkę chrzestnych do jednego
dziecka, ale Indianne nie chciała aż tylu. Zdecydowała, że dwoje na dziecko absolutnie wystarczy.
- Zupełnie się z nią zgadzam. - Helenę zaczęła sprzątać ze stołu. Zebrała okruszki w dłoń i wrzuciła do
pomyj. - Dorte chciała, żeby przyjęcie było w Heimly, ale Indianne stanęła okoniem. Powiedziała, że
od tego mają własny dom.
- Oczywiście, że powinno być u nich - zgodziła się Elizabeth.
Helenę zerknęła na nią spod oka.
- A ty może nie zaproponujesz przyjęcia u siebie, kiedy już będzie co chrzcić?
- William - Elizabeth udała, że nie słyszy - nie smaruj masłem szyby. Opętało cię czy co? Jak mam ją
teraz oczyścić?
Helenę odchrząknęła i wytarła ręce o fartuch.
- Nie wiesz przypadkiem, czy Kristine już wie o 01avie?
- Przecież powiedzieli jej tego samego dnia. - Elizabeth uśmiechnęła się. - Strasznie się ucieszyła,
chociaż jest jeszcze taka malutka. Dumna była, że ma tatusia.
27
- A ludzie już zaczęli gadać?
- Nie, bo kazali jej zatrzymać to dla siebie i, o dziwo, mala milczy. Dzieci zawsze wszystko wypaplą,
ale nie ona.
- A Ane dalej taka zacięta?
- Niestety tak. - Elizabeth westchnęła. - Boli mnie to i stale o tym myślę... Głowię się nad tym, jak je ze
sobą pogodzić.
- Nie mieszaj się do tego, one muszą to jakoś załatwić między sobą - oświadczyła zdecydowanym
tonem Helenę. - Albo Ane musi to załatwić. Paskudnie przygadała wtedy Marii.
- Też tak uważam. Ale w końcu to moja córka...
- Doskonale cię rozumiem, Elizabeth. Czułabym się tak samo w stosunku do Kathinki... Jakoś bym ją
usprawiedliwiała, chociaż nie byłoby to w porządku.
- No bo nie jest w porządku - orzekła Elizabeth, czując, że załamuje się jej głos. Ale Maria też jest dla
mnie prawie jak córka... Ją też biorę w obronę.
- Idzie! Signe wraca! - wrzasnął William i pobiegł jej na spotkanie. Kathinka zaraz wybiegła za nim.
- Umyję to okno - powiedziała Helenę i wzięła do ręki ścierkę.
Elizabeth skwapliwie pozwoliła jej na to.
Signe miała zaróżowione policzki i gadała jak najęta.
- Pojęcia nie macie, jaki nasz nowy kierownik jest miły. Ten poprzedni odszedł, bo był stary. To ten,
co uczył Kristiana, jak mi się wydaje. Zobaczcie, czego się nauczyłam! - Złapała rysik i naskrobała na
swojej tabliczce wielkie A. - Patrzcie teraz! - Obok narysowała B, a potem starła wszystko zajęczą
łapką.
- Co to takiego? - zapytał William.
- Litery. Nauczyć cię? Jak pójdziesz do szkoły, będziesz już wszystko umiał. Chciałbyś?
- Pewnie. Pokaż mi jeszcze raz.
28
Nad stołem kuchennym pochyliły się dwie głowy: jedna ruda, druga czarna jak smoła, a po chwili dały
się stamtąd słyszeć szepty i śmiechy.
Helenę patrzyła na Kathinkę, która wdrapała się na krzesło i też próbowała coś zobaczyć.
- To cudowne, że jest jej tu dobrze - powiedziała. -Mnóstwo jest nieśmiałych dzieci, gnębionych przez
inne. Na szczęście Signe nie da sobie w kaszę dmuchać.
- Cóż to - do kuchni wszedł Jens - moja uczenniczka już w domu? - Podszedł do niej i nachylił się nad
stołem.
- Popatrz, umiem już litery! - wykrzyknęła Signe z podnieceniem.
- Ciszej! Naprawdę już umiesz? To już niedługo poczytasz mi Lofoten Tidendd
- Kto wie - zachichotała Signe i narysowała litery jeszcze raz. - Umiem też cyfry! - dodała.
Jens posiedział jeszcze przy córce, a potem zwrócił się do Helenę i Elizabeth.
- Mam wieści - powiedział poważnym tonem. Elizabeth poczuła, jak coś ją ściska w żołądku.
- Jakie?
- Wiecie, że Indianne i Torstein mają w niedzielę chrzest, tak?
- Owszem, i co z tego?
- Więc właśnie usłyszałem, że...
Pojawienie się Ane w sklepie kompletnie zaskoczyło Marię. Dziewczyna weszła wyprostowana, z
ponurą twarzą. Tuż za drzwiami stanęła i szybko rozejrzała się dookoła, sprawdzając, kto jest w
środku.
Maria miała kilku klientów, czekających na swoją kolej. Kiedy odmierzała cukier, drżały jej ręce,
więc trochę wysypało się na podłogę. Bardzo się zawstydziła i miała nadzieję, że nikt tego nie
zauważył, bo było to ogromne marnotrawstwo.
24
Starsza kobieta spytała, czy może coś wziąć na zeszyt, a Maria odpowiedziała szybko:
- Oczywiście!
- Obiecuję, że wkrótce zwrócę - dodała zawstydzona kobieta, zerkając na długi słupek liczb pod
swoim nazwiskiem.
Maria była na siebie zła. Powinna była odmówić, zażądać uregulowania choć części długu. Ale nie
dzisiaj. Nie wtedy, kiedy Ane stała w drzwiach, czekając, aż ciotka będzie wolna. Czego chciała? Czy
przyszła prosić o wybaczenie? A jeśli tak, czy ona sama gotowa była jej wybaczyć? Bo jeśli nie, całe
zdarzenie będzie nadal w niej tkwiło jak zadra, dzień po dniu, aż w końcu ból stanie się nie do
wytrzymania. A może Ane przyszła, by dorzucić jeszcze parę przykrych słów? Przyszła ją
zwymyślać, biorąc stronę Elen?
Starsza kobieta kilka razy podziękowała za towar i zgarbiona pospiesznie opuściła skład, robiąc
miejsce następnemu klientowi. Ten chciał tylko prymkę tytoniu do żucia i zapłacił gotówką.
Pozostałym dwóm nigdzie się nie spieszyło. Najwyraźniej mieli dużo do omówienia, więc Maria
przyniosła wiadro i ścierkę.
- Przepraszam, możecie się przesunąć? - poprosiła. Ich reakcja była natychmiastowa: pospiesznie
wyszli
na zewnątrz. Odstawiając wiadro, pomyślała, że zachowali się jak typowi mężczyźni: na widok ścierki
od razu zniknęli...
Powoli obróciła się w stronę Ane i przełknęła ślinę.
- Sama dziś jesteś? - zagaiła Ane. Maria spojrzała na nią pytająco.
- Nie widzę tu Kristine - wyjaśniła szybko Ane.
- Czasem się nią zajmują znajome dziewczyny, mam takich kilka. Bywa, że dni w sklepie strasznie się
jej dłużą.
30
Angelsen Trine Córka Morza 28 Bezbronna
Rozdział 1 Maria siedziała jak skamieniała. Co tu się dzieje? Dlaczego rodzina nie cieszy się z dobrej nowiny? Kristine podniosła rączkę na znak, że chce na kolana. Przez chwilę Maria zastanawiała się, czy zdoła podnieść córeczkę, tak bardzo nagle się poczuła słaba; w końcu jej się jednak udało. Wodziła teraz oczyma od jednej twarzy do drugiej: wszyscy milczeli jak zaklęci. Od dawna już chciała powiedzieć im prawdę o sobie i 01avie; myślała, że się ucieszą... I co się stało? Najgorsze, co można było sobie wyobrazić... Słowa Ane zapadły w nią głęboko. Siostrzenica nazwała ją ladacznicą! Dorte skuliła się z twarzą ukrytą w dłoniach i płakała cicho, a Jakob głaskał ją po plecach, mrucząc coś, czego Maria nie mogła dosłyszeć. Dzieci siedziały sztywno, rozglądając się z przerażeniem dookoła. Spojrzenie Marii zatrzymało się na Elizabeth, ale siostra miała odwróconą twarz, więc Maria nie widziała jej miny. Zerknęła na 01ava. Dlaczego nic nie mówi? Dlaczego na to pozwala? Dlaczego godzi się, by używano wobec niej takich słów i to na wieść o tym, że się pobiorą? - Czy ty naprawdę nie pojmujesz, czego narobiłaś? - spytała groźnym głosem Ane, podchodząc bliżej. -Elen wygnano z Heimly, bo złapano ją na zdradzie, ale ty, obłudnico, nie przyznałaś się do swojej... - Wbiła 2
wzrok w 01ava. - Ty... Ty... dziwkarzu! - prychnęła z pogardą w oczach. - Już dosyć, Ane - wtrąciła się ostro Elizabeth, wstając. - Helenę, zabierz dzieci do kuchni. Natychmiast! -dorzuciła, bowiem służąca ociągała się z wykonaniem polecenia. Helenę szybko zebrała dzieci i próbowała wziąć Kristine na ręce. - Nie, chcę tutaj - chlipnęła mała, obejmując Marię mocno za szyję. - No chodź, pokażę ci coś ciekawego - kusiła Helenę, - Potem wszystkie dostaniecie cukru! Kristine niechętnie puściła szyję matki. Pozbawiona ciepła dziecka, Maria poczuła się naga i bezbronna. Chwyciła 01ava za rękę, a on ścisnął jej dłoń w swojej. - Od dawna miałem takie podejrzenia - powiedział cicho Jens. - I nic nie powiedziałeś? - Ane odwróciła się do niego gwałtownie. Maria nie mogła już dłużej powstrzymywać płaczu. Łzy zmoczyły jej policzki, ale nawet nie próbowała ich otrzeć. Nie miało to znaczenia. Nic już nie-miało znaczenia. - A niby dlaczego? - spytał Jens. - To była ich sprawa. A ja nie mam zwyczaju rozpowiadać o tym, co mi się tylko wydaje. - Więc wolisz, żeby Marię wytykano palcami jako... - Uspokójcie się - fuknęła Elizabeth. - Ane, usiądź. Siadaj, mówię! - Drżącym palcem wskazała jej krzesło. Ane niechętnie usiadła. Elizabeth zwilżyła językiem wargi, wstała i zaczęła chodzić po izbie. - Możecie mi to bliżej wyjaśnić? - zapytała. Była bardzo wzburzona i próbowała to ukryć. 3
- A co tu jest jeszcze do wyjaśniania? - odparł 01av. - Jestem ojcem Kristine i ożenię się z Marią. Może za jakiś rok. - A Elen wie o tym wszystkim? - naciskała Elizabeth. Maria pokręciła głową. Czuła, że musi jakoś wesprzeć 01ava. - A kiedy jej powiecie? - spytał Jakob. - Nie zastanawiałem się nad tym... - Olav odchrząknął. - Na wszystko przyjdzie czas. Poza tym to, co ja robię, jej już nie dotyczy. - Tak ci się wydaje? - parsknęła Ane. Maria poczuła, że wzbiera w niej gniew. - Dlaczego się w to mieszasz, Ane? A może nie jesteś z naszej rodziny? Bo rodzina powinna się wspie- rać... Wiesz, że kiedyś sama możesz potrzebować od nas pomocy? - Ja nie biegam za żonatymi - odparowała Ane. - Dość tego trajkotania - wtrącił się Jens. - Lepiej powiedzcie, jak to się stało. - No, Duch Święty tego nie sprawił - próbował zażartować Ołav, ale dowcip nie padł na podatny grunt. O ile przedtem większość milczała, teraz zapadła całkowita cisza. Przerwała ją w końcu Maria. - Kocham 01ava od wielu lat. To się zaczęło w czasach, kiedy chodził do szkoły rolniczej. Wtedy... - Mimo wszystko musiała otrzeć łzy. - Pisywaliśmy do siebie, ale ja za dużo sobie wyobraziłam... Kiedy miał ogłosić dobrą nowinę, myślałam, że chodzi o nasze zaręczyny... Ale wtedy chodziło o niego i Elen. i Wzięła od Elizabeth chusteczkę i wytarła nos. - Nie potrafiłam o nim zapomnieć. Na weselu Indianne wypiliśmy za dużo wina, no i skończyło się tak, jak się skończyło. Ale to był ten jeden jedyny raz, przysięgam! 9
- Elen zdradziła mnie wiele razy - wtrącił się Ołav. - Nie mogłem jej tego wybaczyć. - Czyli nie ma czego się wstydzić? - zapytała sarkastycznie Ane. - Owszem, Ane, jest. - Maria spojrzała jej prosto w oczy. - Prosiłam Boga o przebaczenie i brałam Elen w obronę, kiedy ktoś o niej źle mówił. Uwierz mi, nie było mi z tym wszystkim lekko... Musiałam przecież znosić to, że mój ukochany jest żonaty z inną. Dlatego nic nikomu nie powiedziałam, nawet Ołavowi. Przestałam milczeć długo po tym, kiedy się rozeszli. Teraz okazało się, że 01av mnie kocha, mamy Kristine... Więc myślcie sobie, co chcecie. - Tu podniosła głos i ostatnie słowa wykrzyczała: - I mam was wszystkich dość, a zwłaszcza ciebie, Ane! Wybiegła z izby, mocno zatrzaskując drzwi za sobą. Podniosła spódnice i pobiegła przed siebie, potykając się, bo łzy zalewały jej oczy i niewiele widziała. Przebiegła przez podwórze, skręciła za oborę i stamtąd pobiegła wzdłuż brzegu morza, w stronę pól. Oddychała ciężko, w uszach jej tętniło. Biegła, dopóki starczyło jej tchu, a potem upadła na ziemię, z trudem łapiąc powietrze. Oparła się o duży kamień i przez ubranie na plecach poczuła chłód. W jej płaczu było rozczarowanie i złość: inaczej wyobrażała sobie reakcję rodziny! Sumiertia nie miała czystego, bo oddała się żonatemu mężczyźnie. Przyznała się do tego i nie było to wcale łatwe... Ale są przecież rodziną, więc spodziewała się czegoś innego! No i reakcja Ane. Prawie jej siostry! Nazwała ją ladacznicą! To słowo wciąż paliło i nigdy, przenigdy nie zostanie zapomniane. I jeszcze na domiar wszystkiego płacz Dorte! Szykowała im się nowa synowa i wnuczka, a oni płakali... Tylko Jens zachował się jak należy. Powiedział, że od razu miał pewne podejrzenia, ale nic nikomu nie powiedział. Podziwiała go za to. 5
Płakała aż do bólu w piersi i w brzuchu. Czuła, że twarz ma spuchniętą. Co to powiedziała Mathilde? Ze 01av i Elen... Nie zdążyła dokończyć, bo inni jej przerwali... Maria zapatrzyła się w przestrzeń niewidzącym wzrokiem. Zapewne Mathilde widziała Ołava razem z Elen i wyciągnęła z tego wniosek, że się pogodzili. Jest taka prostoduszna... Nagle usłyszała, że Ołav wykrzykuje jej imię. Widziała, jak idzie wzdłuż brzegu, ale nie miała siły go przywołać. Dlaczego przyszedł dopiero teraz? I dlaczego nie stanął w jej obronie tam, w izbie? - Tchórz - szepnęła, wydmuchując nos. Pomyślała o Kristine: czy mała słyszała awanturę? Widziała, jak matka wybiega z domu? Na myśl o córce zakłuło ją w sercu. Miał to być dla małej szczęśliwy dzień, dzień, w którym miała się dowiedzieć, że ma ojca i że jest nim 01av, którego tak bardzo polubiła... Zebrało jej się znowu na płacz, ale powstrzymała go. Już dosyć. Twarz miała zapewne umorusaną i spuchniętą, ale łez na niej już nie zobaczą. 01av zauważył ją i długim krokiem ruszył w jej stronę. Bez tchu i z czerwoną twarzą dotarł do niej i opasał ramieniem. - Maria, moje ty biedactwo. Przytulił ją do siebie, ale jej ciało było sztywne i mu niechętne; on wydawał się jednak tego nie czuć, bo mówił do niej tym samym tonem: - Dlaczego tak nagle wybiegłaś? Szukałem cię. - Chcę już wracać do domu. - Do domu? Nie zostaniesz do jutra? Parsknęła. - A uważasz, że mam powody? - Ruszyła w stronę obejścia. - Nie, zabiorę Kristine i już do Dalsrud nie wrócę. Do Heimly też zresztą nie. - Rozmawiałem z nimi. - Dogonił ją i szedł teraz obok. 11
- Wspaniale. - Powiedziałem im, co myślę o takim zachowaniu -dodał, spoglądając na nią. - I co, może się wzruszyli i na kolanach prosili o wybaczenie? - Daj im trochę czasu, Mario. Nie zacinaj się w sobie. Spojrzała na niego. - Nie zacinaj się? - powtórzyła. - A co, mam się może weselić? Cieszyć się tym, że mnie nazwano ladacznicą? - Ona tak wcale nie myśli... Wytłumaczyłem im, jak było. To nie twoja wina, Mario. Przecież było nas wtedy dwoje. - Ale to ja byłam tą latawicą, która cię omotała. I zawsze nią będę, choćbym nie wiem jak przepraszała i prosiła o wyrozumiałość. - Mario, posłuchaj mnie... - Nie! - syknęła. - Wystarczy. Zostaw mnie w spokoju! Doszli już do schodów, otworzyła szarpnięciem drzwi i weszła do środka, nie zdejmując butów. Były bardzo ubłocone i zostawiały na podłodze brzydkie ślady, ale ona wcale się tym nie przejęła. Z izby wyszła Elizabeth, a z kuchni Helenę. Dobiegł ją stamtąd dziecięcy śmiech i Maria pomyślała z ulgą, że Kristine nie zrozumiała, co się wydarzyło. - Maryj ko! - Elizabeth ruszyła ku niej z rozłożonymi rękami, ale Maria odwróciła się szybko. - Jadę do domu - powiedziała opryskliwie i zwróciła się w stronę schodów. - Przyniosę tylko moje rzeczy. Elizabeth poszła za nią na górę i stanęła w progu pokoju. - Przepraszam cię, Mario... Wybaczysz nam nasze zachowanie? - zapytała potulnym głosem. Maria rzuciła na nią przelotne spojrzenie i zaczęła pakować swoje ubrania. Nie składała ich, tylko we- 7
pchnęła luzem do sakwojażu. Na to wszystko rzuciła szczotkę do włosów, a potem zamknęła torbę i zatrzasnęła zamek. Elizabeth dalej stała w drzwiach. - Mario, wysłuchaj mnie, proszę - powiedziała błagalnie. Maria znieruchomiała, ale nie odrzekła nic. - To spadło na nas tak nagle. Mówiłaś nam wcześniej, że ojcem Kristine jest żonaty mężczyzna, ale w życiu nie przyszłoby nam do głowy, że to 01av... Byliście przecież jak... rodzeństwo - zakończyła bezradnie. - Aha. Skończyłaś już? - Maria poczuła, że znów zbiera jej się na płacz i zapragnęła jak najszybciej wyjść. - Wybacz mi, kochanie! Nie mogę się doczekać twojego ślubu z 01avem... Zostań tu, Mario. Powiedz Kristine, kto jest jej ojcem, o ile tego jeszcze nie wie. Razem zaplanujemy wesele. Jestem twoją siostrą i twoją jedyną krewną. Odkąd mama umarła... Jesteś dla mnie jak córka. Marię piekło pod powiekami i musiała mocno zamrugać, żeby odzyskać panowanie nad sobą. - Rozumiem, że teraz żałujesz - powiedziała spokojnym głosem. - I wcale nie byłaś najgorsza. Ale ja mam już dosyć przebywania tutaj. Przykro mi. - Wyminęła ją, ale Elizabeth nie dawała za wygraną. - Wrócisz kiedyś? Możemy cię odwiedzać? - Kiedyś... - Maria zawahała się. - Na pewno spotkamy się w sklepie i pogadamy. - Odwróciła się i ruszyła schodami w dół. W kuchni siedział 01av, przyglądając się dzieciom bawiącym się na podłodze. Kiedy weszła, podniósł głowę. - Kristine, chodź. Jedziemy do domu - powiedziała Maria, wyciągając do córki rękę. - Już do domu? Nie będziemy tu nocować? - Nie. Może kiedy indziej. 13
- A dlaczego? - Kristine wysunęła dolną wargę i skrzyżowała rączki na piersi. - Chcę tu jeszcze zostać. - Wiem, wiem, ale nie możemy... Musimy zaraz jechać. Chodź. - Wzięła córeczkę za rękę i pociągnęła do drzwi. Kristine uderzyła w płacz. - Jadę z tobą. - Ołav wstał. Maria zaczęła ubierać Kristine. - Po co? - zapytała. - Muszę się z tobą rozmówić na osobności. Maria zobaczyła bezradny wyraz twarzy Helenę i niemal zrobiło jej się żal służącej. Co ona sobie o tym wszystkim myśli? Jakie jest jej zdanie? Jakby czytając w jej myślach, Helenę podeszła bliżej. - Nie przejmuj się tym, co inni gadają, Mario. Dzielna jesteś, że tak sobie cały czas dajesz sama radę i dzielna byłaś, że się przyznałaś... Powodzenia. Maria spojrzała na nią. - Dziękuję - szepnęła i uśmiechnęła się do niej blado. Otworzyły się drzwi do izby. Dobiegał stamtąd gwar głosów: jedne były głośniejsze, inne cichsze. Mówili wszyscy na raz. Tymczasem Kristine położyła się na podłodze, płacząc rozpaczliwie. 01av podniósł ją zdecydowanym ruchem i wyniósł na zewnątrz. - Jedziesz do domu? - zagadnął Jens, wychodząc z izby. Za nim pojawiła się Elizabeth, a zaraz potem Dorte. Oczy miała czerwone i wyglądała jak zbity pies. - Przepraszamy, Mario - powiedzieli prawie chórem. Dorte podeszła do niej i uścisnęła, ale Maria czuła tylko pustkę i sztywność w ciele. Dorte z pewnością to zauważyła i szybko ją puściła. Jens odchrząknął i powiedział cicho: - Życzę waszej trójce wszystkiego dobrego. Nie tylko ja zresztą. 9
Maria pojęła w lot, że mówi pewnie o nich wszystkich z wyjątkiem Ane. Kiwnęła głową, ale poczuła się rozczarowana, że pozostali nie odważyli się szczerze wypowiedzieć. Słowo „przepraszamy" w tej sytuacji nie wydało jej się wystarczające. Za bardzo ją zawiedli. Bez słowa odwróciła się na pięcie i wyszła. 01av zaprzągł tymczasem konia do dwukółki, a Kristine, już spokojna, uśmiechnęła się do matki. - 01av mówi, że w domu czeka na nas niespodzianka! Wsiadając do dwukółki, Maria spojrzała na niego pytająco. - Coś Kristine opowiemy - powiedział. - Prawda, Mario? Skinęła głową. - Tak, opowiemy. - Pogłaskała córkę po policzku i posadziła sobie na kolanach. Lejce oddała 01avowi. On zaś uderzył nimi konia i cmoknął. I tak wyjechali z Dalsrud. Rozdział 2 Dom w Dalen był coraz bliżej. Wyglądał na opuszczony: okna były ciemne, nikt nie wyglądał zza firanki, nikt nie wyszedł na podwórze. Elizabeth poczuła dziwny lęk i po plecach przeszedł jej zimny dreszcz. Naturalnie mogli być wszyscy poza domem: w sklepie, u Dorte albo... Uwiązała konia i powoli ruszyła w stronę domu, rozglądając się czujnie dookoła. Nie słychać było uderzeń młotka, a więc Trygvego też nie było w domu. Z gór dochodziło pobekiwanie 15
owiec. Stanęła, ale nie mogła ich dojrzeć. Chyba że... Nie, to plamy śniegu z poprzedniej zimy. Pomyślała, że wkrótce trzeba będzie spędzić owce z gór. Drzwi nie były zamknięte, weszła więc do środka. Uśmiechnęła się do siebie. W Dalsrud zamykano drzwi na zamek, ale tu, wysoko, uważano to widać za zbędne. - Ane! - Nasłuchiwała przez chwilkę, a potem powtórzyła imię. Na próżno. Stała w kuchni, bezradnie rozglądając się dokoła. Wszędzie panował idealny porządek, nic nie nasuwało wskazówki, gdzie mogą znajdować się domownicy. Znowu poczuła dziwny lęk; zrzuciła drewniaki i poszła stromymi schodami na górę. Może Ane jest w łóżku, chora? A może upadła i leży gdzieś tam bez przytomności? Z niejakim trudem wdrapała się na pięterko. - Ane, jesteś tu? - Zajrzała do izby, którą Ane dzieliła z Trygvem; łoże było jednak posłane, skrzynie pozamykane i nigdzie nie leżała luźna odzież. Nagle poczuła, że coś dotyka jej łydki i wydała przerażony okrzyk. Zanim zorientowała się, co to takiego, serce zaczęło jej walić, a ciało pokryło się potem. - Biedne maleństwo, przestraszyłam cię? Nastroszone kociątko podniosło ogonek pionowo do góry i znów otarło się łebkiem o jej łydkę. Elizabeth uniosła je do góry, by mu się dokładniej przyjrzeć. Było całkiem czarne i zapewne z czasem miało porosnąć długim włosem. - Jak masz na imię? - spytała. Kotek leniwie zmrużył zielono-brązowe oczka, a potem otworzył pyszczek i miauknął cichutko. - Chodźmy na dół, poszukamy Ane. Na dole w kuchni Elizabeth wsunęła stopy z powrotem w drewniaki, wypuściła kotka i wyszła za nim na dwór. Drzwi od obory były zamknięte na haczyk od zewnątrz, więc w środku nikogo nie było. Podążyła wzrokiem za kotkiem: biegł ku rzece przez trawę i na 16
wpół zwiędłe kwiaty. Nagła myśl sprawiła, że ruszyła raźno za nim. Ileż to razy szła tą drogą, zarówno zimą, jak i latem, zmagając się z koszami pełnymi świeżo wypranej bielizny, którą trzeba było wypłukać w rzece... Albo z tymi wszystkimi wiadrami wody, noszonymi do domu i do obory, drewnianymi wiadrami szybko nasiąkającymi wodą i przybierającymi przez to na wadze... Szczególnie dobrze pamiętała dzień, w którym dostała ataku, bo stało się to po takiej przechadzce nad rzekę z bielizną. Teraz gospodarkę przejęli Ane i Trygve, nowe pokolenie. Zastanawiała się, czy Ane też będzie miała kiedyś córkę chodzącą z bielizną nad rzekę, czy też dom w Dalen podupadnie i w końcu się zawali? - Kotek gdzieś przepadł, ale tam, na wielkim płaskim kamieniu, klęczała Ane, płucząc w zimnej wodzie bieliznę. - Ane! Dziewczyna obróciła się i odgarnęła włosy z oczu. I nagle twarz rozjaśniła jej się w uśmiechu. - Mamo, to ty? - Wstała i wytarła czerwone ręce w fartuch. Elizabeth podbiegła do niej, chwyciła jej palce i zaczęła na nie dmuchać, ogrzewając ciepłym oddechem. - Tak ci robiłam, jak byłaś mała, pamiętasz? - Tak, a potem kładłaś sobie na gołym ciele. Opowiedziałam o tym Hansine, wiesz, tej przyjaciółce In-dianne, tej, co Maria jej tak nie lubi. Elizabeth kiwnęła głową. - A ona na to, że jak się coś sobie odmrozi, to trzeba w to wcierać śnieg. Słyszałaś podobną bzdurę? - Nie ona jedna tak uważa. Ale ja mam swój sposób. - Elizabeth spojrzała na górę bielizny. - Dużo ci jeszcze zostało? - Nie, skończyłam... - Po twarzy dziewczyny nagle przesunął się cień. - Coś ci jest? - Matka spojrzała na nią uważnie. 12
- Nie, skąd. - Ane uśmiechnęła się lekko. - Pomożesz mi wnieść kosz? Elizabeth skinęła głową i chwyciła za jeden ze sznurowych uchwytów wielkiego cebra. - A jak go tu zniosłaś? - Trygye mi pomógł. - A gdzie on jest? - Łowi ryby. Będziemy mieli świeże mięso na obiad. Znów się lekko uśmiechnęła; Elizabeth pomyślała, że próbuje może usprawiedliwić Trygvego. Czyżby się pokłócili? Coś było między nimi nie tak? Albo może podpowiedział jej to matczyny instynkt? Była jak wszystkie matki, pragnęła chronić swoje dziecko przed wszelkim złem. Uśmiechnęła się blado. Najlepiej dać sobie spokój, o nic nie pytać. Może jak wejdą do środka, Ane sama coś powie. A może Ane nie dawało spokoju to, co zdarzyło się w Dalsrud? Od czasu nieszczęsnego zajścia córka nie rozmawiała z Marią. Po jej wyjeździe Elizabeth wzięła Ane na poważną rozmowę. Nakrzyczała na nią tak, że córka wybuchnęła w końcu płaczem. Nie wiedziała do końca, czy dziewczyna płacze z żalu, czy ze złości, ale za swoje ostre słowa przeprosić nie chciała. Pozostali w każdym razie żałowali. Dorte chodziła i płakała, nie pojmując, jak mogła się tak zachować. Jakob próbował ją pocieszać, ale na niewiele to się zdało i oni wkrótce też pojechali do domu. Elizabeth zajrzała do sklepu kilka dni później. Maria nadal mieszkała z 01avem; opowiedziała siostrze, że wszyscy z Heimly byli już u niej z przeprosinami. Nawet Trygve zdobył się na kilka słów usprawiedliwienia, ale Ane się u niej nie pokazała. Elizabeth pomyślała, że może jednak jest jakaś nadzieja na pogodzenie się dziewcząt, bo Ane przed chwilą wspomniała wszak imię ciotki. 13
- Sprawiłaś sobie kota? - zapytała, kiedy czarny kotek wybiegł na ścieżkę przed nimi. - Tak, to Piszczek Drugi. - Jeszcze pamiętasz kocura w Heimly? - Elizabeth zaczęła się śmiać. - Oczywiście. Jak mogłabym zapomnieć Piszczka? Ten też cieniutko popiskuje, więc uważam, że imię mu pasuje. Nie powiedziała tego żartobliwie, stwierdziła tylko fakt. I to zmęczonym głosem. - Pewna jesteś, że nic ci nie jest? - zapytała Elizabeth, kiedy już powiesiły bieliznę i weszły do kuchni. Ane zerknęła na nią z ukosa. - A bo co? - Szybkim ruchem przegarnęła węgle na palenisku. - Wyglądasz na zmęczoną. - Córka miała odwróconą twarz, więc Elizabeth nie widziała jej reakcji. - Dużo było tego prania - odpowiedziała po chwili Ane wymijająco. Czajnik został już nastawiony, a córka znieruchomiała na chwilę, wpatrując się weń. - Nie ma co narzekać, przecież jest nas tu tylko dwoje. - Pościel to za dużo dla słabych kobiecych rąk - powiedziała sucho Elizabeth. - Nawet jak jest was tu tylko dwoje. Ane odwróciła się w końcu od kuchni. - To prawda. - Wyjęła z szafki duży talerz i położyła na nim kilka placuszków. Potem wydostała filiżanki, spodki i talerzyki. Elizabeth wstała. - Pozwól, niech ja to zrobię. - Wzięła naczynia i nakryła do stołu, zdejmując zeń wpierw ozdobną serwetę. - Dalej wam tu dobrze? - spytała. - Tak. - Ane postawiła talerz z placuszkami na stole. - To taki dom, w którym przyjemnie się budzić. 19
- Naprawdę tak uważasz? - Elizabeth uśmiechnęła się. Ane skinęła głową. - Miło to słyszeć. Usiadły. Elizabeth przyglądała się córce uważnie. - Myślisz czasem o tym, co się stało w Dalsrud? Ane oderwała oczy od swoich dłoni, spoczywających na podołku. - A dlaczego pytasz? - Bo mi to nie daje spokoju. Ane znów spojrzała na swoje dłonie i zaczęła obskubywać skórkę przy paznokciu. - Jakoś nie mam ochoty teraz o tym rozmawiać. To moja prywatna sprawa. - Nieprawda. To także sprawa Marii, 01ava, małej Kristine i nas wszystkich, którzy kochają ich i ciebie. Masz zamiar traktować Marię jak wroga przez resztę życia? Nie sądzisz, że powinnaś się z tego wytłumaczyć? - W środku aż się trzęsła, ale głos miała spokojny. - A jeśli chodzi o Olava, to bardzo nieładnie go nazwałaś. - Jemu jest wszystko jedno. Zachowuje się jak zawsze. - Mężczyźni często tacy są - powiedziała cicho Elizabeth. W tej samej chwili wykipiała woda i Ane zerwała się na równe nogi, by ratować czajnik. Potem zabrała się za liczenie łyżeczek. - Jedna, dwie, trzy... - liczyła głośno i potrząsała każdą łyżeczką, by zrzucić nadmiar kawy. Trzasnęły drzwi wejściowe i do kuchni wetknął głowę Trygve. - Dzień dobry, Elizabeth, tak mi się zdawało, że to twój koń u nas stoi. Dałem mu wody i wyprzągłem z bryczki. - Dzięki ci, na śmierć o nim zapomniałam - Elizabeth uśmiechnęła się, czując wyrzuty sumienia w związku z koniem. 15
- Muszę przynieść więcej kawy - powiedziała Ane i minęła go, wchodząc do spiżarni. Mąż poszedł za nią. Nie zamknęli drzwi i Elizabeth usłyszała głos Trygyego: - Powiedziałaś matce? - Nie. - Odpowiedź była krótka i zdecydowana. - Dlaczego nie? - Teraz przymknęli drzwi i Elizabeth nie była już w stanie rozróżnić słów; kusiło ją, by wstać i podejść do drzwi, ale nie ruszyła się z miejsca. Ane mówiła coś podniesionym głosem, głos Trygve-go był opanowany. Elizabeth zaczęła nerwowo zacierać ręce. Co tu się dzieje? Czy małżeństwo i współżycie nie spełnia ich oczekiwań? Może Ane kłamała, mówiąc, że im tu dobrze razem? Przyszła jej do głowy przerażająca myśl: Czy oni przypadkiem nie myślą o rozwodzie? Ane wróciła do kuchni. Na policzkach miała czerwone plamy. Znów trzasnęły drzwi wejściowe i nastała cisza. - Wyszedł? - zapytała Elizabeth niby obojętnie. - Tak. - Nie chciał z nami wypić kawy? - Nie, ma coś do roboty. - Ane odkręciła wieczko puszki. - O rety, skończyła mi się kawa. - Zajrzała do saganka z kawą. - Będzie za cienka. Elizabeth wstała. - Pobiegnę i pożyczę od Dorte. Może ją od razu zaproszę, co? - Rób jak chcesz. - Ane wzruszyła ramionami. Elizabeth zerknęła na córkę. Ane stała, opierając się o piec, tak jakby trudno jej było ustać o własnych siłach. Elizabeth poważnie się zaniepokoiła. Miała nadzieję na parę słów na osobności z Trygyem, ale nigdzie go nie widziała. Podążyła szybko do Heimly; kiedy weszła tam na podwórze, zobaczyła wychodzącą z ustępu Dorte. Wygładziwszy spódnice, gospodyni podniosła głowę i zobaczyła przyjaciółkę. Pomachała do niej. 21
- Co, dzisiaj na piechotę? - spytała. - Nie, konia mam u Ane. Miałyśmy się napić kawy, ale się skończyła. Masz może za dużo? - Naturalnie. - Dorte pospieszyła do domu i prawie od razu pojawiła się z powrotem na progu. - Starczy? - zapytała, podając jej niewielki woreczek. - Aż nadto. - Z kieszeni spódnicy Elizabeth wysupłała kilka monet. - Proszę. Dorte popatrzyła na pieniądze. - Przecież nie musisz... - Kawa jest droga. Chciałam spytać, czy byś nam nie dotrzymała towarzystwa? - Chętnie - Dorte spojrzała po sobie. - Mogę tak iść? - Chyba na pójście do Dalen nie musisz się specjalnie stroić? - Elizabeth roześmiała się. - Nie, ale pomyślałam... - Dorte rozłożyła ręce i zaśmiała się z samej siebie. Elizabeth celowo szła powoli, udała nawet, że do chodaka wpadł jej kamyk i musi się zatrzymać. - Mogę cię o coś spytać? - zagadnęła, zdejmując i zakładając chodaka na nowo. - Tak. - Na czole Dorte pojawiła się głęboka bruzda. - Ale niech to zostanie między nami. - To chyba oczywiste. Ja nie roznoszę plotek, Elizabeth. - Zauważyłaś, że Ane wygląda na zmęczoną i przygnębioną? Dorte otworzyła szeroko oczy. - Też to zauważyłaś? - Tak, ale dopiero dzisiaj. - Od dawna to widzę. - Chwyciła Elizabeth za ramię. - Zachodzę w głowę, co to może być. Pytałam nawet Jakoba: Widziałeś, jak Ane wygląda? Jak wyżęta ścierka. Dokładnie tak powiedziałam. Trygve jest pracowity jak mrówka i poczciwy, więc zupełnie nie poj- 17
muję, co ją gnębi. Chyba nie ta awantura z Marią? -Spojrzała na Elizabeth. - Sama o tym pomyślałam - przyznała Elizabeth. -Oczywiście, to może być to, ale... Może jest chora? - Nie, przecież nie kaszle ani nic ją nie boli. Ale łatwo się denerwuje, zwłaszcza na Trygyego. - Mieli dziś w spiżarni małą sprzeczkę. - Co mówili? - Nie usłyszałam. Szły przez chwilę w milczeniu; Elizabeth dumała nad słowami Dorte. Tak, Trygye był ze wszech miar sympatyczny. Przecież ich nie oszukał, nie podał się za kogoś, kim nie jest? Nie, na pewno by go już przejrzała. Chyba że jest znakomitym aktorem... - Spytasz ją wprost? - zapytała nagle Dorte. - Próbowałam, ale nie dostałam odpowiedzi. Mówi, że nic jej nie jest, ale to bzdura. Widzę, że coś jest nie tak. - Spróbuj jeszcze raz - zaproponowała Dorte. Elizabeth nic nie powiedziała. Ane trzymała cienką kawę na ogniu i jak przyszły, od razu wystawiła na stół dodatkową filiżankę. Kotek dostał kawałeczek koziego sera i wcinał go teraz w kącie. W spodeczku obok miał odrobinę mleka. Elizabeth słyszała, jak jedząc, cicho mruczy. - Jakie to miłe wytchnienie, być tak zaproszonym -powiedziała Dorte, opadając na najbliższe krzesło. - Dzięki za kawę - powiedziała Ane, trzymając woreczek w ręce. - Elizabeth za nią zapłaciła - zastrzegła się Dorte. - Dlaczego to zrobiłaś? - Ane wbiła wzrok w matkę. - Bo się o ciebie martwię. I chciałam ci oddać przysługę. Ane zamilkła i dosypała do saganka trochę kawowego proszku. To było typowe dla Dorte, że podzieliła się z nimi już zmieloną kawą. 23
Wkrótce kawa była nalana i Ane mogła wreszcie usiąść. Zachęcała obie kobiety, by jadły, ale sama ledwo skubała swój placuszek. Dorte umiejętnie podtrzymywała rozmowę. Opowiadała o tym, co teraz szyje, o sąsiadach, o związku Daniela i Sofie. Mówili co prawda coś o ślubie, ale postanowili poczekać jeszcze rok czy dwa. Opowiedziała też o tym, czego dowiedziała się w sklepie. Po pewnym czasie nadszedł Trygve. Stanął w drzwiach i uśmiechnął się szeroko, pokazując swoje duże, białe zęby. - Coś podobnego! Jeszcze jeden gość? Ane szybko wstała i nakryła dla niego. - Siadaj - poprosiła, podsuwając mu krzesło. - Dzięki, gołąbeczku. - Usiadł i uśmiechnął się do niej czule. Napotykając jego spojrzenie, Ane zarumieniła się. - Wiem - Elizabeth nie wytrzymała - że coś tu się dzieje, i chcę wiedzieć, co to takiego. Dorte z trzaskiem odstawiła filiżankę na spodeczek. Nastała cisza. Ane zaczęła przyglądać się z zainteresowaniem swoim paznokciom. Trygve odłożył na talerz placuszek, który właśnie podnosił do ust. - Chcecie się rozejść? - zapytała Elizabeth. - Zwariowałaś, mamo? - Ane spojrzała na nią z przerażeniem. - Jak mogło ci coś takiego przyjść do głowy? - Kłóciliście się dziś w spiżarni. - Podsłuchiwałaś nas? - Nie, ale nie zamknęliście za sobą drzwi. Poza tym widzę, że cię coś dręczy. Trygve wyprostował się na krześle i poruszył kilka razy ramionami. - Ane-Elise będzie miała dziecko - powiedział szybko. Elizabeth zauważyła wściekłe spojrzenie, które posłała mu Ane. Wstała i uścisnęła córkę. 19
- To fantastyczne, Ane! Gratulacje! Dorte też wstała. - Będziecie mieli dziecko i nic nam nie powiedzieliście? - Nagle zasłoniła usta ręką i zrobiła wielkie oczy. - Jak to, będziemy pradziadkami? - roześmiała się głośno, a w jej zielonych oczach pojawiły się wesołe błyski. - Wiecie, jak zareaguje na to Jakob? Siądzie na rzyci z przerażenia! - Ane-Elise się martwi - powiedział Trygve. - A czemuż to? - Elizabeth usiadła z powrotem. - Myślę o tych wszystkich kobietach, którym nie pomogę, kiedy będę sama chodzić z wielkim brzuchem. Ani wtedy, kiedy dziecko będzie mnie stale potrzebować. - Kochanie - Elizabeth przykryła jej dłoń swoją - nie możesz za dużo o tych rzeczach myśleć. Mimo że jesteś tutaj położną, jakoś dadzą sobie tu radę. W najgorszym razie niech te baby pod koniec ciąży zamieszkają tu, z tobą. Jak by co, mają też Torsteina. A przecież, zanim ty zdobyłaś swoje wykształcenie, wszyscy tutaj też sobie jakoś radzili. - Ale one chcą mnie, bo to ze mną czują się pewnie! - Na pewno, ale każ im zacisnąć nogi i poczekać, aż sama będziesz gotowa. Ane uśmiechnęła się lekko, ale zaraz spoważniała. , - Łatwo ci mówić - westchnęła ciężko. Dolna warga jej drżała. - Źle się czuję, mam mdłości. Szybko się denerwuję, bez przerwy beczę. - Zaczęła płakać. - Biedne dziecko - powiedziała miękko Elizabeth. -Chyba wiesz, że to wszystko jest w ciąży normalne? - Oczywiście, że wiem, ale jak to nagle spada na ciebie, to jest jakoś... inaczej. Nie potrafię na siebie spojrzeć... zawodowo. - Otarła łzy. - No, pokaż, że jesteś córką swojej matki - powiedziała Dorte, pochylając się nad stołem. - Nie narzekaj, że chodzisz z brzuchem, tylko dziękuj za to Panu Bogu. 25
Ane spojrzała z ukosa na Dorte, potem na Trygye-go. A potem uśmiechnęła się z zawstydzeniem. - Przecież wiem, że to wszystko przechodzi. Pewnie myślicie, że jestem głupia? - No pewnie - powiedziała Dorte, podnosząc filiżankę. - Wypijmy za Ane, maleństwo w jej brzuchu i za Trygyego. Ane zaczęła się śmiać i oczy rozbłysły jej z ulgą. Elizabeth spojrzała na nią czule. Była pewna, że wszystko pójdzie dobrze. Rozdział 3 - Kiedy wreszcie wróci? Nie ma jej i nie ma. - William rozpłaszczył nos o szybę. Od czasu do czasu ścierał parę rękawem swetra, zostawiając na szybie smugi. - Musisz uzbroić się w cierpliwość - powiedziała Elizabeth. - Ona nie może sama sobie skrócić szkoły. A potem ma daleko do domu. - A Jens nie mógłby po nią pojechać? - Nie, Signe musi wracać z innymi dziećmi. Rodzice po nikogo nie wyjeżdżają. - Co za durnie - mruknął pod nosem. - Nie życzę tu sobie takich słów - powiedziała Elizabeth surowym głosem. - Przepraszam. - Dostaniesz zaraz świeżego chleba z masłem. - Mogę dostać piętkę? - Obrócił się na ławce tak szybko, że omal z niej nie spadł. 21
- A przestaniesz marudzić? - spytała Helenę, wyjmując nóż do chleba. Elizabeth poszła do spiżarni i przyniosła masło. - Ciekawa jestem, co tam u doktorostwa? Pewnie chrzciny już przygotowane? - Pewnie będzie bogato - zgadywała Helenę. - Byle kogo w końcu nie chrzczą. Ale i tak Indianne naprawdę się cieszyła, że może pożyczyć wasz becik. - Drugi dostała z Heimly - powiedziała Elizabeth, smarując masłem piętkę. Podała ją Williamowi, po czym posmarowała drugą kromkę, dla Kathinki. - Będzie czworo rodziców chrzestnych - ciągnęła, oparta biodrem o stół. - 01av z Marią i Jakob z Dorte: Niektórzy mają czwórkę chrzestnych do jednego dziecka, ale Indianne nie chciała aż tylu. Zdecydowała, że dwoje na dziecko absolutnie wystarczy. - Zupełnie się z nią zgadzam. - Helenę zaczęła sprzątać ze stołu. Zebrała okruszki w dłoń i wrzuciła do pomyj. - Dorte chciała, żeby przyjęcie było w Heimly, ale Indianne stanęła okoniem. Powiedziała, że od tego mają własny dom. - Oczywiście, że powinno być u nich - zgodziła się Elizabeth. Helenę zerknęła na nią spod oka. - A ty może nie zaproponujesz przyjęcia u siebie, kiedy już będzie co chrzcić? - William - Elizabeth udała, że nie słyszy - nie smaruj masłem szyby. Opętało cię czy co? Jak mam ją teraz oczyścić? Helenę odchrząknęła i wytarła ręce o fartuch. - Nie wiesz przypadkiem, czy Kristine już wie o 01avie? - Przecież powiedzieli jej tego samego dnia. - Elizabeth uśmiechnęła się. - Strasznie się ucieszyła, chociaż jest jeszcze taka malutka. Dumna była, że ma tatusia. 27
- A ludzie już zaczęli gadać? - Nie, bo kazali jej zatrzymać to dla siebie i, o dziwo, mala milczy. Dzieci zawsze wszystko wypaplą, ale nie ona. - A Ane dalej taka zacięta? - Niestety tak. - Elizabeth westchnęła. - Boli mnie to i stale o tym myślę... Głowię się nad tym, jak je ze sobą pogodzić. - Nie mieszaj się do tego, one muszą to jakoś załatwić między sobą - oświadczyła zdecydowanym tonem Helenę. - Albo Ane musi to załatwić. Paskudnie przygadała wtedy Marii. - Też tak uważam. Ale w końcu to moja córka... - Doskonale cię rozumiem, Elizabeth. Czułabym się tak samo w stosunku do Kathinki... Jakoś bym ją usprawiedliwiała, chociaż nie byłoby to w porządku. - No bo nie jest w porządku - orzekła Elizabeth, czując, że załamuje się jej głos. Ale Maria też jest dla mnie prawie jak córka... Ją też biorę w obronę. - Idzie! Signe wraca! - wrzasnął William i pobiegł jej na spotkanie. Kathinka zaraz wybiegła za nim. - Umyję to okno - powiedziała Helenę i wzięła do ręki ścierkę. Elizabeth skwapliwie pozwoliła jej na to. Signe miała zaróżowione policzki i gadała jak najęta. - Pojęcia nie macie, jaki nasz nowy kierownik jest miły. Ten poprzedni odszedł, bo był stary. To ten, co uczył Kristiana, jak mi się wydaje. Zobaczcie, czego się nauczyłam! - Złapała rysik i naskrobała na swojej tabliczce wielkie A. - Patrzcie teraz! - Obok narysowała B, a potem starła wszystko zajęczą łapką. - Co to takiego? - zapytał William. - Litery. Nauczyć cię? Jak pójdziesz do szkoły, będziesz już wszystko umiał. Chciałbyś? - Pewnie. Pokaż mi jeszcze raz. 28
Nad stołem kuchennym pochyliły się dwie głowy: jedna ruda, druga czarna jak smoła, a po chwili dały się stamtąd słyszeć szepty i śmiechy. Helenę patrzyła na Kathinkę, która wdrapała się na krzesło i też próbowała coś zobaczyć. - To cudowne, że jest jej tu dobrze - powiedziała. -Mnóstwo jest nieśmiałych dzieci, gnębionych przez inne. Na szczęście Signe nie da sobie w kaszę dmuchać. - Cóż to - do kuchni wszedł Jens - moja uczenniczka już w domu? - Podszedł do niej i nachylił się nad stołem. - Popatrz, umiem już litery! - wykrzyknęła Signe z podnieceniem. - Ciszej! Naprawdę już umiesz? To już niedługo poczytasz mi Lofoten Tidendd - Kto wie - zachichotała Signe i narysowała litery jeszcze raz. - Umiem też cyfry! - dodała. Jens posiedział jeszcze przy córce, a potem zwrócił się do Helenę i Elizabeth. - Mam wieści - powiedział poważnym tonem. Elizabeth poczuła, jak coś ją ściska w żołądku. - Jakie? - Wiecie, że Indianne i Torstein mają w niedzielę chrzest, tak? - Owszem, i co z tego? - Więc właśnie usłyszałem, że... Pojawienie się Ane w sklepie kompletnie zaskoczyło Marię. Dziewczyna weszła wyprostowana, z ponurą twarzą. Tuż za drzwiami stanęła i szybko rozejrzała się dookoła, sprawdzając, kto jest w środku. Maria miała kilku klientów, czekających na swoją kolej. Kiedy odmierzała cukier, drżały jej ręce, więc trochę wysypało się na podłogę. Bardzo się zawstydziła i miała nadzieję, że nikt tego nie zauważył, bo było to ogromne marnotrawstwo. 24
Starsza kobieta spytała, czy może coś wziąć na zeszyt, a Maria odpowiedziała szybko: - Oczywiście! - Obiecuję, że wkrótce zwrócę - dodała zawstydzona kobieta, zerkając na długi słupek liczb pod swoim nazwiskiem. Maria była na siebie zła. Powinna była odmówić, zażądać uregulowania choć części długu. Ale nie dzisiaj. Nie wtedy, kiedy Ane stała w drzwiach, czekając, aż ciotka będzie wolna. Czego chciała? Czy przyszła prosić o wybaczenie? A jeśli tak, czy ona sama gotowa była jej wybaczyć? Bo jeśli nie, całe zdarzenie będzie nadal w niej tkwiło jak zadra, dzień po dniu, aż w końcu ból stanie się nie do wytrzymania. A może Ane przyszła, by dorzucić jeszcze parę przykrych słów? Przyszła ją zwymyślać, biorąc stronę Elen? Starsza kobieta kilka razy podziękowała za towar i zgarbiona pospiesznie opuściła skład, robiąc miejsce następnemu klientowi. Ten chciał tylko prymkę tytoniu do żucia i zapłacił gotówką. Pozostałym dwóm nigdzie się nie spieszyło. Najwyraźniej mieli dużo do omówienia, więc Maria przyniosła wiadro i ścierkę. - Przepraszam, możecie się przesunąć? - poprosiła. Ich reakcja była natychmiastowa: pospiesznie wyszli na zewnątrz. Odstawiając wiadro, pomyślała, że zachowali się jak typowi mężczyźni: na widok ścierki od razu zniknęli... Powoli obróciła się w stronę Ane i przełknęła ślinę. - Sama dziś jesteś? - zagaiła Ane. Maria spojrzała na nią pytająco. - Nie widzę tu Kristine - wyjaśniła szybko Ane. - Czasem się nią zajmują znajome dziewczyny, mam takich kilka. Bywa, że dni w sklepie strasznie się jej dłużą. 30