Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 130 077
  • Obserwuję517
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań691 440

Courths Mahler Jadwiga - Łabędzi śpiew

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :722.8 KB
Rozszerzenie:pdf

Courths Mahler Jadwiga - Łabędzi śpiew.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse C
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 177 stron)

JADWIGA COURTHS-MAHLER Łabędzi śpiew Katowice 1991

ISBN 83-85397-15-9 Tytuł wydania przedwojennego: (Die Liebe hóret nimmer auf...) „Ofiarne serca" Adaptacja tekstu i redakcja ANNA LUBASIOWA Redakcja techniczna LECH DOBRZAŃSKI Opracowanie graficzne MAREK MOSIŃSKI Wydanie pierwsze powojenne. P.P.U. AKAPIT sp. z o.o. Katowice 1991 Ark. druk. 11,25. Ark. wyd. 11,0. Papier offset, ki. III, rola 61 cm, 70 g Druk i oprawa Opolskie Zakłady Graficzne w Opolu Zam. 1133/91

— Panienka będzie łaskawa pójść do pani. Flawia Janotta podniosła się natychmiast i spojrzała z niepokojem na służącego. —Czy obudziła się? —Tak, panienko. —A jak się czuje? Na twarzy służącego pojawił się zatroskany wyraz. — Mam wrażenie, że bardzo źle. Siostra i lekarz są bardzo zaniepokojeni. To mówiąc, służący otworzył drzwi i przepuścił Flawię. Towarzyszył jej przez długi korytarz, na sam koniec pięknej, podobnej do pałacu willi. Okna tego korytarza wychodziły na szeroką halę, wspartą na kolumnach, skąd miało się widok na przepiękną górską panoramę. Gigantyczne szczyty gór piętrzyły się na tle ciemnobłękitnego nieba. Przedwiosenne powietrze było tak czyste, iż zdawało się, że można dojrzeć oddzielnie każdą szczelinę w skałach. Piękna willa należała do wielkiego przemysłowca Herberta Ritt- berga i wznosiła się na połowie wysokości góry porośniętej lasem; ze wszystkich okien tej budowli miało się nieopisanie piękny widok na góry. Flawia Janotta ogarnęła wzrokiem malowniczy krajobraz. Dzięki zaokrąglonym łukowym oknom w wielkim holu zdawało się, że obraz jest oprawiony w ramy. Dalej na górze stały ukryte w lesie zabudowania gospodarskie, leśniczówka i wiejskie chaty. Wszystko to nale- 3

żało do posiadłości zmarłego przed rokiem Herberta Rittberga, jednego z owych „książąt" przemysłu, których majątek jest niemal legendarny. A wszystkie te bogactwa zdobył sam, dzięki swej niezwykłej pracowitości, genialnym zdolnościom i niesłychanej energii. A jednak człowiek ten, któremu zazdrościło wielu ludzi — nie był szczęśliwy. Flawia była jego jedyną krewną, poza żoną i synem-jedynakiem. Była ona córką jednej z jego kuzynek, którą zawsze bardzo lubił, a która wyszła za mąż za znakomitego skrzypka-wirtuoza. Wskutek nieszczęśliwego wypadku złamał on prawą rękę i to tak niefortunnie, że pozostała na zawsze bezwładna. Nie mógł już nadal uprawiać swej sztuki, stał się zgorzkniałym człowiekiem i wkrótce potem umarł. Wdowa wraz z córeczką zostały w bardzo złych warunkach. Wkrótce potem umarła także matka Flawii, ona zaś znalazła schronienie w domu swego wuja, który się nią czule zaopiekował. W tym bogatym i pięknym domu, gdzie wszystko tchnęło zbytkiem i przepychem, Flawia powinna była się czuć bardzo dobrze. Odgadła jednak wkrótce już z wrodzoną sobie subtelnością, że w domu jej wuja nie było szczęścia. Wuj i jego małżonka żyli obok siebie jak dwoje obcych ludzi. Nie robili sobie nawzajem przykrości, lecz nie okazywali sobie również przywiązania. Obcowali ze sobą chłodno i uprzejmie. Między tą dziwną parą małżeńską stał ich syn Jan Rittberg, który zmartwiony, lecz zupełnie bezradny, patrzył na ten dziwny stosunek rodziców. Flawia Janotta spędziła rok w domu Rittbergów, gdy umarł jej wuj. Od chwili jego zgonu upłynął znowu rok, a teraz ciotka już od kilku tygodni leżała na łożu boleści. Z początku zdawało się, że to tylko lekkie przeziębienie, było to jednak coś innego. Po śmierci męża w Eleonorze Rittberg wygasła chęć do życia. Traciła siły, stan jej pogorszył się nagle bardzo poważnie. Zwołani lekarze byli bardzo zaniepokojeni, a lekarz domowy uważał za stosowne wezwać Jana Rittberga. Nastąpiło to tego ranka. Zatelefonowano do niego, on zaś oznajmił, że przybędzie natychmiast. Pracował ostatnio w wielkim przedsiębiorstwie, założonym przez ojca. Zostało ono przekształcone na towarzystwo akcyjne. Dziadek jego był prostym czeladnikiem ślusarskim, który dorobił się własnego warsztatu. Herbert Rittberg odziedziczył po ojcu małą fabryczkę, która 4

rozwinęła się i stała wielkim przedsiębiorstwem. Tysiące robotników miało dzięki niej pracę i zapewniony byt. Jan, jedyny syn Herberta Rittberga, odziedziczył po ojcu duże zdolności i pracowitość. Dzielny i energiczny młodzieniec wstąpił w ślady swego ojca, po jego śmierci zaś objął kierownicze stanowisko w przedsiębiorstwie. Fabryka znajdowała się w pobliżu Monachium. W zimie cała rodzina mieszkała w mieście, na wiosnę zaś przenosiła sie do pięknej willi w górach. Jan Rittberg przebywał ostatnio w Monachium, ponieważ musiał codziennie bywać w fabryce. Matka jego jednak od śmierci męża pozostała w willi. Tutaj zmarł jej mąż, tutaj — stosownie do jego życzenia — stało w parku mauzoleum, a w nim urna z jego popiołami. Przed tym mauzoleum Eleonora Rittberg przesiadywała codziennie całymi godzinami, bez względu na pogodę. Zapewne wskutek tego zaziębiła się i wpadła w ciężką chorobę. Flawia z prawdziwym zaparciem pielęgnowała ciotkę i nie chciała słyszeć o tym, by Jan przysłał z miasta pielęgniarkę. On jednak uparł się, twierdził bowiem, że nie chce, aby i kuzynka zachorowała z prze- męczenia. Flawia przed godziną wyszła z pokoju ciotki, gdzie została pielęg- niarka. Poleciła, by zawołano ją natychmiast, gdy ciotka się obudzi. Flawia w ciągu tego czasu odpoczęła trochę i czuła się teraz silna i rześka. Kochała i szanowała ona swoją ciotkę, choć nie potrafiła się do niej zbliżyć. Z wysokiej dumnej postaci kobiecej w czarnych wdowich szatach tchnął jakby zimny powiew, który tłumił w zarodku każdy objaw poufałości. Pani Eleonora była wobec wszystkich wyniosła i niedostępna. Nie była też nigdy inna w stosunku do męża i syna. Na pozór okazywała im chłód i obojętność. A jednak niewymownie kochała swego męża. Między małżonkami była jakby jakaś tajemnica, która uniemożliwiała tkliwe współżycie. Herbert Rittberg poślubił swoją żonę z rozsądku. Jej wielki majątek był mu potrzebny do powiększenia przedsiębiorstwa. Uważał także, iż piękna i dumna Eleonora będzie godnie reprezentowała jego dom. Nie kochał jej nigdy. Sądził zawsze, iż miłość nigdy nie odegra roli w jego życiu, nie chciał w każdym razie ulec jej potędze. Omylił się jednak. 5

On także nie mógł ujść władzy potężnej, płomiennej miłości. Z całą namiętnością swej natury, ujarzmionej dotąd silną wolą, zakochał się w kilka lat po ślubie w pewnej młodej malarce, u której kupował kilka obrazków. Nie miała ona pojęcia, że człowiek, który zjawił się na drodze jej życia, jest żonaty. Na Herbercie zaś zrobiła ona tak wielkie wrażenie, że nie chciał się jej wyrzec za żadną cenę. Obawiał się, że artystka odwróci się od niego, gdy się dowie, że jest żonaty. Dlatego też zataił to przed nią. Młoda malarka, samotna sierota, pokochała go również, był bowiem czarującym mężczyzną. Pełna ufności oddała się ukochanemu. Powiedział jej, że na razie nie może jej poślubić, wkrótce jednak uda mu się usunąć wszelkie przeszkody. Wtedy zostanie ona jego żoną. I tak młoda artystka żyła swoją miłością i swoim szczęściem. Herbert Rittberg owego lata skradł sobie krótkie, gorące szczęście, o czym jego żona nie miała pojęcia. Pojechała wówczas na kurację do pewnego uzdrowiska dla poprawy zdrowia, podczas gdy Herbert Rittberg z młodą malarką udał się do małej miejscowości wczasowej nad Bałtykiem. Tutaj przekonał się, że nie potrafi już żyć bez ukochanej dziewczyny. Napisał więc do swej żony, aby zwróciła mu wolność, gdyż kocha inną kobietę. Jednocześnie wyznał Ewie Werner — tak nazywała się młoda malarka — że jest związany z niekochaną żoną i że zwrócił się do niej z prośbą o rozwód. Ewa przeżyła to boleśnie. Położenie jej było wprawdzie okropne, lecz nie potrafiła innej kobiecie zabrać męża. Nie potrafiła też potępić Herberta i po wysłuchaniu jego wyznania skryła się przede wszystkim w samotności, aby się trochę uspokoić. Gdy ujrzał ją następnego dnia, przeraził go jej wygląd. W milczeniu pokazał jej odpowiedź, jaką po kilku dniach dręczącego oczekiwania otrzymał od żony. Nie wiedział, jak bardzo dotknął dumną kobietę, gdyż nie przeczuwał, że Eleonora kocha go. Napisała do niego bardzo chłodno, że przystałaby na rozwód, gdyby nie to, że czuje się matką. Nie może dziecku odbierać ojca, chociaż ten pragnie się pozbyć swoich obowiązków dla jakiejś tam lekkomyślnej artystki. — Nie zwrócę ci wolności! — napisała. Herbert Rittberg wpadł w wielką rozpacz. Ewa musiała go pocie- szać. Prosiła, żeby nie robił sobie wyrzutów. Jest mu bardzo wdzięczna za jego miłość, teraz jednak powinni oboje ponieść ofiarę swej miłości. 6

Nie potrafi ona odebrać męża innej kobiecie, zwłaszcza tej, która ma zostać matką jego dziecka. Tak czy inaczej zerwałaby z nim, skoro już wie, że jest żonaty. Usiłował ją nakłonić, aby poczekała jeszcze, aż pomówi ze swoją żoną. Był tak zgnębiony i zrozpaczony, że musiała mu długo przemawiać do sumienia, zanim zgodził się na rozstanie z nią na zawsze. Nie mógł pogodzić się z losem. Przywykł zawsze przeprowadzać swoją wolę. Nie chciał być igraszką losu, nie miał zamiaru wyrzekać się ukochanej. Słaba dziewczyna okazała się jednak w tym wypadku silniejsza od niego. Pragnęła ona odpokutować swoje winy. Nazajutrz rano Ewa wyjechała, nie pożegnawszy się z nim. Pozo- stawiła list, w którym donosiła, że znika na zawsze z jego życia. Niechaj nie szuka jej, niech nie stara się dotrzeć do niej, bo nie znajdzie jej nigdy. Zapewniała raz jeszcze, że przebacza mu wszystko i życzyła mu szczęścia. Obiecywała również, że nigdy nie będzie należała do innego mężczyzny i zachowa mu wierność do końca życia. Herbert Rittberg nie mógł w tym stanie ducha powrócić do swojej żony. Wiedział tylko, że ukryła się w jakiejś górskiej wiosce w Tyrolu, gdzie zamierzała pozostać do urodzenia się dziecka. Głęboko zasmucony po zniknięciu Ewy, nie był zdolny pocieszyć się po tej stracie. Człowiek ten, który dotąd uważał miłość za rzecz podrzędną, przekonał się obecnie, że jest ona potężna i nieubłagana, że nie można jej pokonać silną wolą. Nawet po upływie długich miesięcy, gdy otrzymał wiadomość od żony, że urodził mu się syn — nawet wtedy nie pocieszył się po utracie Ewy. Napisał do żony, że ma nawał pracy i że na razie nie może przybyć do niej. Pochłonięty swoim egoistycznym bólem, nie zastanawiał się nad tym, jak okrutnie postanowienie to dotknęło Eleonorę. Myślał jedynie i wyłącznie o swoim utraconym szczęściu. Minęły jeszcze trzy miesiące od chwili urodzenia dziecka, a on nie znał wcale swego syna. I oto pewnego dnia otrzymał list. Nie nosił stempla pocztowego. Herbert zastał go na swoim biurku. Podobno przyniósł go posłaniec, młody wiejski chłopak. Poznał na kopercie charakter pisma Ewy Werner. 7

Przycisnął list do warg, po czym otworzył go. Był wstrząśnięty do głębi. Zaś po przeczytaniu osunął się zdruzgotany na podłogę. Z ust jego wydarł się głuchy jęk. Dowiedział się, że Ewa Werner jest ciężko chora, i że otrzyma ten list tylko w razie jej śmierci. Ewa po raz ostatni darzyła go najtkliwszymi wyrazami miłości. Na końcu prosiła, aby powrócił do swojej żony; błagała, by całą miłość, jaką niegdyś żywił dla niej, przelał teraz na swego syna. Ten wzruszający list raz jeszcze ukazał Herbertowi cały ogrom straty, jaką poniósł. Kilka dni spędził, pogrążony w smutku i bezdennej rozpaczy. Później jednak zebrał siły, postanowił bowiem spełnić ostatnie życzenie Ewy. Pojechał więc do domu i po raz pierwszy wziął w ramiona swego syna i dziedzica. Dziwne było, jak nagle i jak mocno zbudziła się w nim ojcowska miłość. Była ona tak wielka, że pocieszyła go po utracie Ewy. Dzięki tej miłości do dziecka, stał się też o wiele lepszy i serdeczniejszy dla żony. I wszystko byłoby się może dobrze skończyło, gdyby Eleonora Rittberg potrafiła się zdobyć na wielkoduszność i przebaczenie. Dumna kobieta jednak nie umiała przebaczyć, może dlatego, że tak bardzo kochała męża, który dotkliwie zranił jej miłość. W sercu jej żyła wciąż jeszcze zazdrość o tamtą nieznajomą dziewczynę. Nienawidziła wszystkich artystów, dlatego że ukochana męża była artystką. Nie wiedziała o jej śmierci. I jeszcze coś dzieliło małżonków, coś — co powinno było ich złączyć. Oto Eleonora była zazdrosna o swego syna. Czuła, że chłopiec zdobywa sobie coraz bardziej serce ojca. Widziała, że ojciec i syn kochają się ogromnie, tak bardzo, że dla niej nie pozostało już ani krzty uczucia. Pani Eleonora miała zawsze zasadę: wszystko albo nic. A ponieważ nie mogła mieć wszystkiego, więc wolała nic nie mieć. Herbert Rittberg starał się naprawić swoje błędy wobec żony, napotykał jednak zawsze na jej opór. Okazywała mu obrażoną dumę zamiast miłości, którą ukrywała w najgłębszej tajemnicy. Pewnego dnia — Janek liczył wówczas sześć lat — pani Eleonora wybuchnęła znowu gwałtownym oskarżeniem przeciw wszystkim artys- tom. Wtedy Herbert powiedział: — Nie potrzebujesz już nienawidzić tej dziewczyny, którą niegdyś kochałem. Ona już nie żyje. 8

Wtedy z piersi pani Eleonory wyrwało się westchnienie ulgi. Zdawało się, że teraz stanie się bardziej tkliwa, bardziej wrozumiała; trwało to jednak krótko. Opancerzyła się znowu swoją nieugiętą dumą, a zazdrość o syna wystąpiła w jeszcze silniejszym stopniu. Jej stosunek do męża pozostał chłodny, za to Herbert i jego syn kochali się tym bardziej. Flawia wkrótce po swoim przyjeździe do krewnych przejrzała na wskroś te dziwne stosunki rodzinne. Dziwił ją stosunek pani domu do męża i syna, dziwił tym bardziej, że sama posiadała niezwykle czułą i kochającą matkę. Nie rozumiała natury tej kobiety. Serce jej przepeł- niało współczucie dla Janka Rittberga, a współczycie to przerodziło się wkrótce w gorącą miłość. Ukrywała jednak starannie to uczucie, zwłaszcza iż wiedziała, że serce Jana należy do innej. Okazywała mu siostrzane przywiązanie, on zaś odpłacał jej podobnym uczuciem, była mu bowiem bliska i droga. Poza tym żywił dla niej wdzięczność za to, że wniosła trochę ciepła i słońca w życie jego ojca. Nawet chłodna, dumna pani domu okazywała Flawii coś na kształt przychylności. Była dla niej znacznie czulsza niż dla własnego syna. Po śmierci Herberta Rittberga Eleonora odnosiła się jeszcze chłod- niej i powściągliwiej do syna. Janek byłby zupełnie samotny w swoim bólu po stracie ojca, gdyby nie Flawia, która dzieliła jego żałobę. Ręka w rękę stali oboje przy katafalku zmarłego, Flawia zaś swoim melodyj- nym, łagodnym głosem pocieszała tak czule Janka, że ucałował jej rękę, a oczy jego zwilgotniały. Być może, iż Flawia mogłaby się stać dla niego czymś więcej, ucieleśniała ona bowiem bardziej jego kobiecy ideał niż wybranka jego serca. Pokochał on jednak pewną młodą aktorkę z Monachium, a jeżeli dotąd nie poślubił jej, to jedynie dlatego, że znał awersję matki do wszystkich artystów. Nie zwierzył się także i ojcu ze swoich uczuć, nie chciał go bowiem podczas choroby niepokoić takimi sprawami. Jedyną jego powiernicą stała się Flawia. Nie domyślał się, jaki był okrutny, zwierzając się jej ze swojej miłości do innej kobiety. Nie przeczuwał, że Flawia go kocha. On uważał ją po prostu za swoją miłą, kochaną kuzyneczkę, do której żywił braterskie uczucia. Sądził, że i ona kocha go jak siostra. 9

Jakże się jednak mylił! Serce Flawii, pełne żarliwej miłości, należało do Janka. Kochała go każdą kroplą krwi, stał się bohaterem jej dziewczęcych snów. Wiedziała, że ta miłość jest beznadziejna, a jednak nie potrafiła się jej wyrzec. I od dawna pogodziła się z faktem, że nie pozyska wzajemności Janka. Mimo to serce jej zabiło radością, gdy lekarz powiedział jej, że wezwał Jana Rittberga. Wiedziała, że przybędzie on wkrótce. A chwile jego obecności stanowiły jakby promienie słońca w jej smutnym życiu. Teraz, udając sie do pokoju jego chorej matki, wodziła wzrokiem w dal, spoglądając z utęsknieniem na drogę, prowadzącą z Monachium. * * * Gdy Flawia weszła do pokoju chorej, pacjentka spojrzała na nią oczyma płonącymi gorączką i skinęła ręką. — Jak się czyjesz, ciociu? — spytała Flawia z gorącym współ czuciem, przyciskając wargi do ręki ciotki. Chora przez chwilę patrzyła na nią w milczeniu. Później zwróciła się do pielęgniarki. — Siostro Beato, pragnę zostać sama z moją siostrzenicą. Niech siostra tymczasem odpocznie. W razie potrzeby każę siostrę zawołać. Flawia zostanie teraz ze mną. Siostra Beata oddaliła się. Chora wskazała ręką fotel stojący obok łóżka. — Usiądź, Flawio, muszę z tobą pomówić, nie chcę dłużej zwlekać z tą sprawą. Flawię ogarnęło dziwne uczucie zmieszania gdy usłyszała te słowa. Może zaniepokoiła ją blada twarz chorej, z której znikły nagle gorączkowe rumieńce. — Nie powinnaś się męczyć i denerwować, droga ciociu, nie powinnaś mówić zbyt wiele — rzekła z troską w głosie. Twarz chorej drgnęła. — Nie będę mówić więcej niż potrzeba, Flawio. Nie wolno mi jednak zwlekać dłużej z tym, co mam do powiedzenia. Czuję, że zbliża się mój koniec. 10

— Ciociu Eleonoro! — zawołała Flawia ze strachem. Chora niecierpliwie machnęła ręką. — Przestań, nie znoszę tych miłosiernych kłamstw! Wiesz równie dobrze jak ja, że wkrótce umrę, nie masz potrzeby mnie oszczędzać. Nie lękam się śmierci, marzę o niej, będzie ona dla mnie wyzwoleniem po długich katuszach. Pozwól mi mówić bez ogródek, postaram się być zwięzła. A więc moja droga — ty kochasz Janka. Flawia drgnęła, a na twarz jej wystąpiły nagłe rumieńce. Po chwili jednak zbladła. — Ciociu... ja... ja... —Przestań, wiem, że go kochasz. Ojciec jego także wiedział o tym i pragnął — tak jak ja — żebyście się kiedyś pobrali. —To niemożliwe, ciociu! To nie stanie się nigdy. Nigdy! — zawoła- ła Flawia drżącym głosem. — Czy nie kochasz go? — spytała chora. — On mnie nie kocha, to przecież ważniejsze — odparła Flawia, siląc się na spokój. — Nie możesz tego wiedzieć — rzekła surowo i chłodno pacjentka. — A jednak wiem o tym. Serce jego nie należy do mnie. Chciała powiedzieć, że serce jego należy do innej, lecz nie chciała zdradzić tajemnicy Janka. Eleonora Rittberg uniosła się lekko na poduszkach. — Będzie jednak należeć do ciebie. Musi... Ja tak chcę... Janek musi zostać twoim mężem, ja życzę sobie tego, czy słyszysz... Smętny uśmiech okrasił wargi Flawii. — O, ciociu, nie można nikogo zmusić do miłości! Pani Rittberg spojrzała przed siebie płonącymi oczyma, po czym rzekła ochryple: — Nie, nie można nikogo zmusić do miłości. Powiedz mi jednak jedno: czy kochasz go? — Nie pytaj! — szepnęła Flawia, spuszczając oczy. — Muszę jednak wiedzieć... Bądź spokojna, nikt się nie dowie, nie zdradzę nikomu tajemnicy twego serca. Flawia odetchnęła głęboko. — Tak, kocham go ponad wszystko. Dotrzymaj jednak słowa, nikt oprócz ciebie, ciociu, nie powinien wiedzieć o tym... U

Oczy chorej zabłysły. — Dziękuję ci, Flawio, że mi to powiedziałaś. I Janek zostanie twoim mężem. Flawia chciała zaprotestować, chciała powiedzieć, że nigdy nie zostanie niekochaną żoną Jana Rittberga. Musiała jednak mieć względy dla chorej, toteż powiedziała tylko: — Nie mówmy już o tym, ciociu, nie denerwuj się. — Dobrze, dobrze, wiem już dosyć! Weź kluczyki z nocnego stolika i otwórz tę szafę! Flawia spełniła jej życzenie. — Tak! Czy widzisz na drugiej półce kasetkę? Przynieś mi ją. Flawia podała jej kasetkę. Chora otworzyła ją i wyjęła dużą zamkniętą kopertę. Było na niej pięć pieczęci. Podała ją Flawii. Dziewczyna spojrzała na nią ze zdumieniem. „Do Flawii Janotty" — brzmiał napis na kopercie. — Weź to, Flawio, i schowaj dobrze. Zapamiętaj dokładnie moje słowa: jeżeli Janek w ciągu roku po mojej śmierci nie poprosi o twoją rękę, wtedy otwórz to pismo i przeczytaj, co ci tu napisałam. Pamiętaj jednak, tylko wtedy, jeżeliby Janek do tego czasu nie poprosił, byś została jego żoną. Jeżeli przed tym czasem zostaniesz jego żoną, to spal ten list, nie czytając go. Niczyje oczy nie powinny spocząć na tym piśmie. Spal je w dniu twego ślubu i nie mów o tym z nikim, przysięgnij mi, że tak uczynisz. — Przysięgam ci, ciociu Eleonoro! — szepnęła dziewczyna. — Dobrze, Flawio! Gdyby Janek nie oświadczył ci się w ciągu roku, albo gdyby ożenił się z inną, wtedy przeczytaj to pismo. Po przeczytaniu pokaż je Jankowi, niech i on przeczyta. Schowaj dobrze tę koperę, sprawa jest niezmiernie ważna. Uważaj ten list za spuściznę po mnie. Flawia miała wrażenie, jakby list parzył jej dłonie. Nie wiedziała czemu doznawała dziwnie dręczącego uczucia. —Wszystko stanie się według twej woli, ciociu Eleonoro! Przy- rzekam ci to. —Wiem, że dotrzymasz słowa, Flawio, dziękuję ci za twoją obietnicę. W kopercie tej jest jeszcze drugie pismo, tego jednak nie otwieraj, lecz oddaj Jankowi. Jednakże tylko w tym wypadku, gdyby nie ożenił się z tobą. Tajemnica zawarta w tych obu listach tylko wtedy jest 12

ważna i ma znaczenie, jeżeli ty i Janek nie pobierzecie się. Jeżeli się pobierzecie, wówczas wszystko staje się bezcelowe, oszczędzicie mi wówczas pewnego przykrego wyznania, które spisałam z konieczności. Znam cię, jako uczciwą, godną zaufania dziewczynę, toteż spokojnie składam w twoje ręce tę spuściznę. — Możesz być spokojna, ciociu, zastosuję się ściśle do twoich życzeń. — Dziękuję ci, Flawio. A teraz odstaw kasetkę do szafy. Flawia zamknęła kasetkę, po czym powróciła do chorej i usiadła obok niej. Pani Rittberg podała jej zapieczętowaną kopertę. Flawia znużona padła przed łóżkiem na kolana: —Ciociu, czy mogę ci zadać pewne pytanie? —Co pragniesz wiedzieć, Flawio? — Dlaczego nie kochasz twego syna? Dlaczego zachowujesz się w stosunku do niego jak obca osoba. Twarz chorej przybrała zagadkowy wyraz. — Nie pytaj, nie staraj się dociec, co się dzieje w sercu kobiety, takiej jak ja. Może pojmiesz to kiedyś. Życzę ci jednak, żebyś nigdy nie mogła tego zrozumieć. Niechaj ci to wystarczy, że ta odrobina miłości, do jakiej zdolne jest moje martwe, umęczone serce, należy do ciebie, mała Flawio. Niewiele jej już zostało. Wszystko spoczywa w jednej mogile. Ty jesteś uczciwa i szlachetna, a chociaż nie potrafisz mnie zrozumieć, to jed nak darzysz mnie szczerym współczuciem. Czuję to i jestem ci wdzięczna. Niegdyś byłam także dobra i bez winy — później zwaliło się na mnie ciężkie przeznaczenie, stałam się bezlitosna i grzeszna, a serce mam jak kamień. Ciebie kocham, mała Flawio, pragnę twego szczęścia. Któż jednak potrafi stworzyć innemu człowiekowi szczęście? Przecież nikt nie może nawet zbudować sobie własnego szczęścia. Pragnę jednak, aby sprawiedliwości stało się zadość, abyś nie zo stała pokrzywdzona. A więc uczyń to, o co cię prosiłam, i nie myśl o czymś innym! Flawia pocałowała ją w rękę i skinęła głową. Nie mogła mówić w tej chwili. Przez chwilę w dużym, wysokim pokoju panowała cisza. Później dobiegł z dołu warkot zajeżdżającego samochodu. Flawia drgnęła. — To Janek — powiedziała drżącym głosem. 13

— Tak, to on. Zabierz tę kopertę i odejdź teraz. Chcę być z nim sama. Flawia jeszcze raz spojrzała błagalnie na ciotkę. —Nie zapomnij, ciociu, o twojej obietnicy. Nie mów mu o tym, co czuję do niego. Zabiłby mnie wstyd! —Nie bój się, dotrzymam słowa. A teraz odejdź — a tych papierów pilnuj jak skarbu! Zanim Flawia zdążyła się podnieść, ktoś otworzył drzwi, a na progu stanął wysoki, młody mężczyzna o sympatycznej, ogorzałej twarzy. Szare, głęboko osadzone oczy spoglądały przed siebie z wyrazem energii i stanowczości. Młody człowiek zbliżył się do łóżka chorej i ucałował jej ręce. — Jak się czujesz, mamo? — zapytał. — Jestem zadowolona! — powiedziała dziwnym tonem pani Eleonora. Teraz Jan Rittberg przywitał się przyjaźnie z Flawia. —Dzień dobry, Flawio! Czy dotrzymywałaś towarzystwa mamie? —Tak, Janku, skoro jednak ty przyjechałeś, to pójdę sobie. — Później się jeszcze zobaczymy! — zawołał, gdy odchodziła. Następnie usiadł na miejscu Flawii i pochylając się nad matką, ujął jej rękę. —Jestem bardzo zaniepokojony, mamo. Czy naprawdę czyjesz się lepiej? —Umrę i to niedługo — powiedziała spokojnie i chłodno, jakby mówiła do obcego człowieka. — Nie daj Boże! — zawołał z lękiem. — Nie sil się na frazesy, Janku, przecież wiesz, dlaczego lekarz cię tu wezwał. I nie będziesz się przecież bardzo martwił moją śmiercią. —Jak możesz tak mówić, mamo? —Czy chcesz się zapierać, że nasz stosunek był bardzo chłodny? —Nikt bardziej ode mnie nie żałował tego. Dręczyło mnie to okropnie i pragnąłem, by nastąpiło zbliżenie. Ty jednak nie życzyłaś sobie tego. —Nie mówmy o tym, są ważniejsze sprawy do omówienia. Czy widziałeś pismo, które zabrała Flawia? — Widziałem, że przyciska do siebie jakąś dużą kopertę. 14

— Flawia otrzymała ją ode mnie ze szczególnym zleceniem. O tym jednak pomówimy później. Cieszę się, że przyjechałeś tak prędko, muszę z tobą pomówić o ważnych sprawach, a mam już nie wiele czasu. — Nie męcz się, mamo. — Mniejsza o to. Pragnę, by starczyło mi sił, gdyż chcę ci zakomunikować moje ostatnie życzenie. Czy jesteś gotów wy słuchać mnie? —Mów, mamo! —Czy na pewno spełnisz moją ostatnią wolę? —Na pewno, o ile będzie to w mojej mocy. — A więc posłuchaj: pragnę przede wszystkim, aby popioły moje spoczęły obok prochów mego męża. — Jak sobie życzysz, mamo! —Następnie chcę, aby Flawia pozostała w tym domu tak długo, jak zapragnie. —Ależ, mamo, to przecież jasne. Przecież Flawię uważam za moją siostrę! —Chciałabym, żebyś kochał ją inaczej. I to jest moje ostatnie życzenie. Przyrzeknij mi, że Flawia zostanie twoją żoną! —Mamo, to niemożliwe! Kocham Flawię jak brat! Nigdy nie pomyślałem o tym, żeby się z nią ożenić! —Więc pomyśl o tym teraz. Jest ona piękna, dobra i godna miłości. Twój ojciec także pragnął gorąco waszego związku. Flawia musi zostać panią tego domu. —Mamo, jeżeli zależy ci na tym, aby Flawia była panią tego domu, to można będzie urządzić to w jakiś inny sposób. —Nie, pragnę, by została twoją żoną. Przyrzeknij mi, że poślubisz Flawię! Twarz Jana pobladła, w oczach jego zabłysła stanowczość. Był w tej chwili niezmiernie podobny do swego ojca, którego portret naturalnej wielkości wisiał na przeciwległej ścianie. Chora, jak urzeczona, spo- glądała na niego. Ciałem jej wstrząsnął dreszcz. Z ust jej dobył się cichy jęk, opadła na poduszki. —Co ci jest, mamo? — zapytał zatroskany. —Nic, nic. Przyrzeknij mi to, o co cię prosiłam. 15

—Nie mogę, mamo. Nie kocham Flawii tak, jak się kocha kobietę, którą się pragnie poślubić. —Nauczysz sieją kochać. Kobieta taka jak ona potrafi uszczęśliwić każdego mężczyznę. Jest bardziej godna miłości niż każda inna. —Wybacz, mamo, lecz jestem już związany słowem z inną. Nie miałem tylko dotąd okazji, by pomówić o tym z tobą. Znałem tę dziewczynę, zanim jeszcze Flawia zamieszkała u nas. Pokochałem ją od razu, tak że nie zwracałem już uwagi na inne kobiety. Na krótko przed śmiercią ojca wyznałem jej moją miłość i poprosiłem, by została moją żoną. Nie chciałem o tym tylko mówić w czasie żałoby po ojcu. Dlatego nie wiedziałaś o tym aż do tej chwili. — Kogo kochasz? Kto posiada twoje słowo? — wykrztusiła chora. — Pewna młoda artystka monachijska, aktorka. Zaśmiała się chrapliwie. Śmiech ten brzmiał okropnie. — Artystka! To nonsens! Nikt nie żeni się z artystkami. Wszystkie one to dziwki, dziwki! — Mamo! — zawołał porywczo Jan. —Tak, dziwki, które zarzucają sieci na mężów innych kobiet, uwodzą ich, pozbawiają rozsądku! Nie żeń się z nią, proszę cię, przyrzeknij mi, że się z nią nie ożenisz! —Uspokój się, mamo, dziewczyna, którą kocham, jest dobra i czysta. Znowu zaśmiała się chrapliwie. Mówił o tej dziewczynie w taki sposób, jak jego ojciec o tamtej. Wszyscy mężczyźni wpadają w sieci tych syren, myślała, pełna udręki. Zadrżała z gniewu. —Wszystkie one to komediantki, działają wam tylko na zmysły. Nigdy nie pobłogosławię tego związku, czy słyszysz? Bądź rozsądny, ożeń się z Flawią, tak jak tego pragnął twój ojciec. Po raz pierwszy przecież proszę cię o coś! A przy tym to moja ostatnia prośba! Ożeń się z Flawią! —Nie mogę na razie obiecać tego — rzekł, aby ją uspokoić — twoja propozycja jest tak nieoczekiwana. Pozwól mi się namyśleć, pomówimy o tym jeszcze, gdy się uspokoisz, mamo. —Pragnę tylko twego dobra. Flawia jest wartościowym człowie- kiem. Nigdy nie pobłogosławię twego związku z tą aktorką, nigdy. Przyrzeknij mi przynajmniej, że o ile Flawia nie zostanie twoją żoną, 16

to nie ożenisz się z tamtą przed upływem roku. Flawię możesz poślubić wcześniej, ale nie wiąż się przed tym terminem z inną kobietą. Poczekaj, aż minie rok po mojej śmierci, przysięgnij mi to, Janku... Odetchnął z ulgą. Mógł przysiąc, gdyż tak czy inaczej poczekałby, aż minie rok żałoby. — Przysięgam ci, mamo! — rzekł z powagą. — Na razie poprzestanę na tym. Flawia otrzymała już ode mnie wskazówki. Widziałeś kopertę w jej ręku, zabroniłam jej jednak mówić o tym z tobą. Przeczyta treść mego listu w rok po mojej śmierci. Wtedy pokaże ci także ten list. Gdybyś jednak ożenił się z Flawią wcześniej, wówczas spali ona list w dniu waszego ślubu. Czy zrozumiałeś wszystko? — Tak, mamo. Nie będę rozmawiał z Flawią o tej sprawie. — Dobrze... Pragnę gorąco, abyś ożenił się z nią. Wtedy spali owe papiery, a nikt nie dowie się, że... że... nikt się nie dowie... Nie mogła mówić dalej, straciła przytomność. Głowa jej opadła bezsilnie na poduszki. Janek przerażony pociągnął za sznurek od dzwonka. Do pokoju wpadła pielęgniarka. — Lekarza, siostro Beato! Prędko, prędko! Lekarz był jeszcze na miejscu. Dzięki jego pomocy pacjentka odzyskała przytomność i otworzyła oczy. Pozostawił ją pod opieką siostry, po czym wszedł z Jankiem do przyległego pokoju. —Nie mogę ukrywać przed panem, że koniec jest bliski — rzekł do niego. — Lada chwila może nastąpić zgon. Dobrze, że pan przyjechał. —Czy nie ma nadziei, panie doktorze? — spytał Janek, wstrząśnięty do głębi. Lekarz z ubolewaniem wzruszył ramionami. Janek powrócił do pokoju chorej. Zastał tam znowu Flawię. Była bardzo blada. Wstała i chciała mu ustąpić swego miejsca. On jednak usiadł na łóżku matki. Tak minęło piętnaście minut. Chora otworzyła nagle oczy i zaczęła się rozglądać wokoło. Ujrzała syna, siedzącego na łóżku, po czym spojrzała na portret zmarłego męża. W oczach jej pojawił się wyraz grozy. To wielkie podobieństwo zdawało się wstrząsać nią do głębi. — Czy to możliwe? Jakim sposobem? Czy to możliwe? — szeptała niedosłyszalnie. I z wyrazem rozpaczy spoglądała wciąż na portret. 2 — Łabędzi śpiew 17

— Herbercie! Herbercie! — krzyknęła nagle rozdzierającym gło sem. Janek ocknął się z bolesnej zadumy. — Mamo, kochana mamo! — zawołał ze smutkiem. Spojrzała na niego, po czym znowu zwróciła oczy na portret. Oczy jej stanęły nagle w słup. Okrutny lęk ogarnął Jana. — Matko! — zawołał. Po raz pierwszy w życiu nazwał ją tym imieniem. Na twarzy umierającej pojawił się uśmiech. Ostatkiem sił wlepiła oczy w portret, a z ust jej z trudem dobyło się kilka wyrazów: — Herbercie... on nie jest... moim... Ostatnie słowo nie przeszło jej przez usta, rozpłynęło się w cichym westchnieniu. Eleonora Rittberg skonała. Jan ujął jej ręce: — Matko, kochana matko! Nie potrafił już nazwać jej inaczej. Ona jednak nie słyszała tego. Jej piękna twarz zastygła w cichym majestacie śmierci. * * * Jan Rittberg stał zadumany w dawnym gabinecie swego ojca. Spoglądał z daleka na mauzoleum, w którym przed kilku dniami spoczęły również prochy matki. W tych dniach spadło na niego wiele zajęć, toteż nie mógł powrócić do miasta — do fabryki. Co chwila zwracał się ktoś do niego z innym zapytaniem. Przed chwilą odbył właśnie rozmowę z leśniczym, poprzednio miał naradę gospodarczą z administratorem. Teraz jednak, tak sądził — wszystko zostało załatwione. Pozostawała jeszcze tylko rozmowa z Flawią. I teraz także zadawał sobie to pytanie: dlaczego matce zależało tak ogromnie, żeby poślubił właśnie Flawię? Kochała Flawię, o ile to dumne serce było w ogóle zdolne do miłości. A i ojciec jego kochał także Flawię. Wierzył, że ojcu zależało na jego małżeństwie z kuzynką. Opromieniła ona ostatni rok życia jego ojca, stała się promykiem słońca dla całego domu. Dała ojcu wiele ciepła, którego mu tak brakowało w małżeństwie. Ojciec jednak nigdy nie 18

wywierałby na niego presji, za bardzo go przecież kochał. Cóż więc skłaniało matkę do tej dziwnej prośby? Jan rozmyślał o tym, co właściwie dzieliło jego rodziców. Czemu matka była tak zimna i wyniosła dla ojca? I czemu matka nie kochała jego, swego jedynego syna? Przecież nie z braku miłości unikała ojca? Gdy ojciec umarł, nie posiadała się z bólu, była zupełnie zdruzgotana po tym ciosie. A raz — jeszcze za życia ojca — Jan ujrzał matkę, klęczącą przed portretem męża. Podnosiła ku niemu błagalnie ręce, jakby z żarliwą prośbą. Wyszedł wtedy dyskretnie z pokoju, nie zauważyła go. Nie chciał zadrasnąć nieugiętej dumy matki. Nie powinna była wiedzieć, że zobaczył ją w takiej postawie. A po śmierci ojca przesiadywała całymi godzinami przed mauzole- um, skamieniała z bólu. Flawia i on nieraz łamali sobie głowę nad przyczyną jej oziębłości i dumy wobec męża. Przecież, sądząc ze wszystkiego, musiała go namiętnie, głęboko kochać. I czemu nie kochała swego jedynego syna? Co właściwie miały znaczyć jej ostatnie słowa: — Herbercie, on nie jest moim... Mniejsza o to, nie będzie starał się dociec prawdy. Niechaj ta tajemnica spoczywa wraz z matką w grobie. A Flawia? Dlaczego matka pragnęła, by poślubił ją? I jakie dokumenty matka dała Flawii na przechowanie? Cóż, dowie się tego po upływie roku. W rok po śmierci matki on i Flawia mają przeczytać jej wyznanie. On bowiem nigdy nie zostanie małżonkiem Flawii, to rzecz pewna. Uczynił już wybór i dał słowo innej. Od czasu, gdy matka wyjawiła mu swoje życzenie, zaczął się jednak przyglądać Flawii innymi oczyma. Stwierdził, że była rzeczywiście bardzo piękną i godną miłości istotą, stworzoną, by dać szczęście mężczyźnie. Tak, przyznawał nawet, że od śmierci ojca nic nie ciągnęło go do domu oprócz Flawii. Podziwiał jej dobroć, jej miłe obejście, lubił melodyjny dźwięk jej głosu. Nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, że czuje się tak dobrze w towarzystwie Flawii. Nic dziwnego, że ją tak serdecznie polubił, skoro potrafiła nawet oczarować jego dumną wyniosłą matkę. Nie potrafił sobie tylko wyobrazić Flawii jako swej 19

żony. Nie, nie mógł myśleć o tym, przecież był już związany słowem z inną kobietą. I w wyobraźni stanął nagle obraz ukochanej — Stefy Mareny. Tak nazywała sie owa młoda aktorka, którą pokochał. Schronił się w jej ramiona, aby zapomnieć o chłodnej atmosferze domu rodzinnego. Była wesoła, miła, lubiła się śmiać i żartować, a gdy pieściła go — zapominał o swoich zmartwieniach. Jej tkliwość wywierała na niego wielki wpływ, ona też skłoniła go do obietnicy, że ją kiedyś poślubi. Powiedział jej tylko, że musi zaczekać, aż on przygotuje swoich rodziców. Nim jednak mógł zwierzyć się ojcu, ten umarł, toteż nie wiedział, jakie stanowisko ojciec zająłby w tej sprawie. A matka? Wstrząsał nim lekki dreszcz. Przypomniał sobie, z jaką pogardą wyrażała się o artystkach. Już raz, jeszcze za życia ojca, wypowiedziała podobne zdanie: artystki to ladacznice. Wtedy ojciec drgnął, jakby go uderzyła, i chciał coś odpowiedzieć. Pokonał jednak wybuch gniewu, zdawało się, że słowa zamarły mu w ustach. Blady i milczący wyszedł z pokoju. Janek szybko podążył za nim. Gdy zbliżył się do niego, ojciec objął go ramieniem, spojrzał na niego czule i powiedział: — Nie żeń się nigdy bez miłości, mój synu, bo małżeństwo bez miłości to piekło na ziemi! Janek nie mógł odpowiedzieć, gdyż w tej chwili nadeszła matka. Gdy ujrzała ojca i syna, złączonych tkliwym uściskiem, w oczach jej zamigotał płomień nienawiści. Jan Rittberg westchnął głęboko, wspominając tę chwilę. — Dlaczego moja matka mnie nie kochała? Dlaczego czyniła wszystko, żeby i w moim sercu stłumić każdą iskierkę miłości? Z zadumy zbudziło go pukanie do drzwi. Przypomniał sobie, że prosił poprzednio, aby Flawia przyszła do niego. * * Flawia weszła do gabinetu. Spojrzała na niego swymi pięknymi, aksamitnymi, ciemnymi oczyma. Jej kasztanowate włosy o metalicznym połysku wydawały się szczególnie jasne i lśniące w przeciwieństwie do czarnej żałobnej sukni. Była bardzo blada, oczy jej nosiły ślady świeżo wylanych łez. 20

— Kazałeś mnie zawołać, Janku. —Tak, Flawio, muszę z tobą pomówić. Jutro rano muszę wyjechać do fabryki i przyjadę tu nieprędko, bo mam rozmaite ważne interesy. Będziesz się tu czuła bardzo samotna i dlatego chciałem zapytać, czy nie wolałabyś przenieść się do naszego domu w Monachium. —Nie wiem, Janku. Przecież nie wiem, czy pozwolisz mi w przy- szłości mieszkać w twoim domu. — Jakże możesz mówić coś podobnego! Co masz na myśli? —Twój ojciec udzielił mi gościny, a twoja matka pozwoliła mi zostać u was; to jednak bynajmniej nie obowiązuje ciebie. Teraz ty jesteś panem i wszystko zależy od ciebie. —I sądziłaś, że wypędzę cię z tego domu? Flawio, czy naprawdę wątpiłaś w to, że kocham cię jak siostrę? — powiedział Janek z wyrzutem. Flawia zapłoniła się. —Wiem, że jesteś dobry i wielkoduszny jak twój ojciec, którego przypominasz pod każdym względem. Lecz... mogłam bez skrupułów przyjmować wszystko od twego ojca, od ciebie zaś nie mogę... — Flawio! — Nie gniewaj się, Janku! Jeżeli pozwolisz, to chętnie zostanę w tym domu, muszę jednak mieć jakieś zajęcie. Daj mi jakąś pracę, pozwól mi być zarządzającą tego domu. Podczas choroby twej matki prowadziłam samodzielnie gospodarstwo i nabrałam pewnej wprawy. Gdy ty wyje dziesz, ja będę dbała tutaj o ład i porządek. Wierz mi, że nie potrafię żyć bez pracy i obowiązków. — Aha, dumna Flawia nie chce ode mnie nic darowanego. —Dobrze, nazywaj to dumą! Spodziewam się jednak, że mnie zrozumiałeś. —Tak, rozumiem, bo i ja nie znoszę bezczynnego życia. Czy jednak nie będziesz się czuła samotna w tym dużym domu? —O, nie! Uważam, że tu jest przepięknie. —Będziesz jednak prowadziła życie pustelnicy. —Czy ty nie będziesz przyjeżdżał od czasu do czasu? — Naturalnie, że będę. W lecie przyjadę nawet na kilkuty godniowy odpoczynek. To jednak nie wystarczy dla tak młodej panienki, która pragnie się bawić i mieć coś z życia. Nie wytrzymasz tutaj sama. 21

—Przecież jesteśmy w żałobie, więc i w Monachium nie bywałabym nigdzie. A tutaj czułam się zawsze najlepiej. Mam bibliotekę, fortepian i moje skrzypce. Gdy minie okres żałoby, będę jeździła do Monachium na dobre koncerty, będę bywała w teatrze. Nie będę ci na pewno przeszkadzać, Janku. —Mnie? Ależ, Flawio, ty mi nigdy nie przeszkadzasz. Przecież wiesz, jak bardzo się cieszę, gdy cię widzę. Flawia zarumieniła się. Janek ujął jej rękę i poczuł, że zadrżała w jego dłoni. Doznał dziwnego wrażenia i spojrzał badawczo na kuzynkę. Siedziała ze spuszczonymi oczyma, a w jej postawie, w wyrazie jej pięknej twarzy było coś — co wzbudziło w nim lekki niepokój. Uścisnął lekko jej rękę, po czym puścił ja. Flawia opanowała się i podniosła na niego oczy: —Tak, Janku, byłeś dla mnie bardzo dobry. Nie wiadomo jednak, co przyszłość przyniesie. Przecież na pewno się ożenisz, a nie wiem, czy nie będę przeszkadzać twojej żonie. —Nawet, jeżeli się ożenię, to i wtedy znajdzie się dla ciebie zawsze miejsce w moim domu. Przecież uważam cię za siostrę. Możesz mieszkać tutaj czy w naszym monachijskim domu, to zależy od ciebie. Mamy wprawdzie dobrą służbę, lecz zawsze jest lepiej, gdy jej ktoś dogląda. —Przecież tym zajmie się w przyszłości twoja żona, Janku. Zdaje się, że lepiej będzie, jeżeli zostanę tutaj. —Na razie możesz pozostać, później zaś zobaczymy. Moi rodzice pozostawili mi ciebie jak najświętszą spuściznę. Jestem ci winien wiele wdzięczności. — Nie ty mnie, lecz ja tobie, Janku. — Nie sprzeczajmy się o to. A teraz powiedz mi, Flawio, czy moja matka przed śmiercią poruszyła z tobą pewną sprawę... czy mówiła o swoim ostatnim życzeniu, jakie mamy spełnić...? Flawii zdawało się, że serce jej przestanie bić za chwilę. Lecz jej dziewczęca duma pomogła jej w tej sytuacji. Zupełnie spokojnie odpowiedziała: —Czy masz na myśli jej życzenie, żebyśmy się pobrali? —Tak, Flawio! Więc i z tobą mówiła o tym? — Mówiła. Przypuszczam, że uczyniła to wiedziona zbyt kiem dobroci. Powiedziałam jej od razu, że nie może o tym być 22

mowy. My dwoje — my przecież kochamy się jak rodzeństwo. Małżeństwo byłoby wykluczone, nawet gdybyś nie był już związany słowem z inną. Odetchnął z ulgą, a mimo to zbudziło się w nim coś na kształt sprzeciwu. Był zły, że tak stanowczo odrzuciła myśl o małżeństwie. Nazywał się w duchu głupim, lecz uczucie to zakiełkowało w jego duszy. Wreszcie odezwał się: — Dziś powiem ci, Flawio, kim jest moja wybrana. Znasz ją na pewno ze sceny. To Stefa Marena. Mimo zwykłego opanowania Flawia zbladła i musiała zebrać ostatek sił, aby zachować spokój. Więc to była kobieta, z którą Janek chciał się związać na całe życie? To żywe, swawolne stworzenie, które tańczyło na scenie jak mały chochlik? Zapewne zachwyciła widzów swoim wdziękiem i urodą — nie mogła jej sobie jednak wyobrazić jako pani tego domu. —Och, to niezwykle urocza, czarująca artystka! — rzekła Flawia, siląc się na spokój. —A przy tym jest dobrą dziewczyną o gorącym sercu, Flawio. Nie mogąc wytrzymać w oschlej atmosferze naszego domu, szukałem ucieczki u niej. Rozumiesz chyba, jak bardzo tęskniłem za jakimś kochającym, dobrym człowiekiem? —Rozumiem, Janku, i życzę ci, abyś zaznał wiele szczęścia. Czy... czy już wkrótce się ożenisz? —W każdym razie nie przed upływem roku. Przyrzekłem to mojej matce. Flawia pomyślała o piśmie, jakie pozostawiła jej Eleonora Rittberg. Jan myślał o tym samym. Milczeli przez chwilę. Janek bez ustanku patrzył na Flawię. Zdawało mu się, że widzi ją po raz pierwszy w życiu. Dziś dopiero uderzyła go jej wielka uroda i czar. Była piękna, miła i niezmiernie dystyngowana. Tej dystynkcji nie posiadała Stefa Marena. Przestraszył się, gdy zaczął sobie zdawać z tego sprawę. Stefa była milutka, ładna i zabawna, ale... tak, właściwie była trochę pospolita. — Nikt nie żeni się z artystkami — powiedziała jego matka. Musiał w tej chwili myśleć o tym, a także i o dalszych, nienawistnych sło wach: — Wszystkie one to dziwki!! 23

Zaczerwienił się mocno i zerwał się z miejsca, jakby chciał uciec przed tą myślą. Flawia drgnęła przestraszona. — Mówmy o czymś innym, Flawio! — zawołał Janek gwałtownie. Zaczęli więc omawiać inne sprawy. Tak zbiegł im czas do obiadu. Po obiedzie oboje poszli na spacer do lasu. Gawędzili, jak zwykle, a jednak w rozmowie ich brzmiała jakaś nowa nuta, której poprzednio nie było. W powrotnej drodze musieli minąć mauzoleum. Była to mała okrągła świątynia, wzniesiona na postumencie z piaskowca i wsparta na smukłych kolumnach. Wewnątrz stały dwie urny z popiołami Eleonory i Herberta Rittbergow. Nad urnami stała pochylona biała niewieścia postać z marmuru —- alegoria miłości. Na cokole wyryty był napis: „Miłość nie ustaje nigdy..." Janek w zamyśleniu spoglądał na ten werset, który został wyryty na zlecenie jego matki. Jakie to dziwne, że matka wybrała właśnie to zdanie. Po chwili zwrócił się do Flawii: —Czy ty, Flawio, mogłabyś mi rozwiązać pewną zagadkę? Dlacze- go moja matka wydawała się zawsze tak wyniosła i niedostępna? Przecież w głębi duszy nie mogła być taka? —Myślałam nieraz o tym, lecz nie udało mi się zgłębić natury twojej matki. Jedno tylko wiem z całą pewnością. — No? —Że była bardzo nieszczęśliwa i bardziej cierpiała nad swoim chłodem niż jej otoczenie, które musiało go znosić. —Czemu jednak nie powiedziała nigdy, z jakiego powodu jest nieszczęśliwa? —Istnieją ludzie, których dumna wstydliwość nie pozwala im mówić o swoich nieszczęściach — odparła Flawia. —Czy wiesz, Flawio, co ja sądzę? —Co takiego? —Sądzę, że jesteś także tak dumna i że potrafiłabyś ukryć swoje najtajniejsze uczucia. Nie jesteś jednak przy tym zimna i surowa, lecz tkliwa i dobra. —Przecież nie wiadomo nigdy, jak życie ukształtuje człowieka — odparła w zamyśleniu — nie mówmy jednak o mnie, to bardzo nieciekawy temat. Twoja matka — jestem tego pewna — cierpiała więcej, niż chciała okazać, a miała już taką naturę, że nie starała się 24

o ulżenie w cierpieniu. Mam jednak wrażenie, że kochała bardzo twego ojca i ciebie, chociaż starała się ukrywać swoje uczucia. — Ojca kochała na pewno. Ale mnie? Nie, nie kochała mnie tak, jak matka powinna kochać dziecko. — Zapewne nie potrafiła ci tylko okazać swojej miłości. — Przecież raz, jeden jedyny raz mogła mi pokazać, że mnie kocha. Nie uczyniła tego jednak nigdy, nawet w godzinie śmierci. Bolało mnie to bardzo, że odnosiła się do mnie jak obca. Nie mówmy już o tym. Chodźmy do domu, powietrze jest wilgotne, gotowa jesteś się przeziębić w tej cienkiej sukience. W głosie jego brzmiała tak serdeczna troskliwość, że Flawia mocno zacisnęła zęby, aby nie okazać się słaba. Podążyli razem do willi, nie mówiąc ani słowa. Oboje pochłonięci swoimi myślami. * * * Nazajutrz rano Jan Rittberg odjechał samochodem do Monachium. Gdy odjeżdżał do fabryki, Flawia stanęła na ganku i z daleka przesyłała mu ręką pozdrowienia. Janek odwracał się raz po raz, by spojrzeć na nią. Tym razem pożegnanie z Flawią było dla niego bardziej bolesne niż kiedykolwiek. Nie miał już przecież nikogo na świecie oprócz niej. Samochód pędził po szosie, a Janek starał się myśleć o Stefie, o swojej malutkiej, ślicznej Stefie. Dziś zobaczy ją nareszcie. Wieczór należy do niej. W ostatnich czasach napisał do niej tylko dwa krótkie liściki. W jednym oznajmił jej śmierć matki, w drugim — swój rychły powrót. Stefa na pewno będzie się dąsała na niego. Ale właśnie z tym jest jej bardzo do twarzy. Udobrucha ją i przebaczy mu na pewno, jego maleńka, najdroższa dziewczyna. Zaczął sobie wyobrażać w najświetniejszych barwach powitanie ze Stefą. Rzecz dziwna, że nie cieszył się tak bardzo, jak zazwyczaj. Zdawało mu się, że jakiś szary cień padł na jego radość. Czy był to ból po śmierci matki? A może dręczyło go, że matka odmówiła mu swego błogosławieństwa, że nie chciała słyszeć o związku ze Stefą? Nie potrafił określić swoich uczuć, w każdym jednak razie nie odczuwał tak wielkiej radości, jak zazwyczaj. 25