FRID INGULSTAD
ZŁOTA BROSZKA
Saga Wiatr Nadziei
część 1
OSOBY
Elise Lovlien, ma osiemnaście lat, mieszka na ulicy Sandakerveien na osiedlu
robotniczym Sagene, pracuje jako prządka w przędzalni Nedre Voien, opiekuje się młodszym
rodzeństwem.
Hilda, szesnastoletnia siostra Elise, pracuje jako pomocnica w przędzalni.
Peder, najmłodszy spośród rodzeństwa, wychudzony, drobny i wrażliwy ośmiolatek.
Kristian, młodszy brat, ma dziewięć lat. Twardy i zamknięty w sobie, w niczym nie
przypomina Pedera.
Jensine Lovlien, około czterdziestoletnia, dotknięta chorobą (suchoty) matka
rodzeństwa. Pochodzi z rodziny robotniczej z Ulefoss. Prawa i religijna.
Mathias Lovlien, ich ojciec, były marynarz, alkoholik. W jego żyłach płynie
cygańska krew.
Johan Thoresen, narzeczony Elise, mieszka piętro niżej w tej samej czynszówce
Andersengarden.
Anna Thoresen, siostra Johana, sparaliżowana po polio, leży w domu.
Pani Thoresen (Aslaug), matka Johana i Anny, pracuje w tkalni Hjula.
Ojciec Johana jest marynarzem, rodzina dawno nie miała od niego żadnych wieści.
Evert, ośmiolatek, sierota, mieszka u alkoholika Hermansena, a na jego utrzymanie
łoży gmina.
Emanuel Ringstad, oficer w Armii Zbawienia, dwudziestosiedmioletni jedynak i
dziedzic dworu Ringstad. Wynajmuje pokój na poddaszu u Oscara Carlsena:
Pan Paulsen, majster w przędzalni Nedre Voien, podstarzały, otyły wdowiec, z
którym Hilda zachodzi w ciążę. Mieszka na wzgórzu Aker.
Agnes Zakariassen, przyjaciółka Elise, tkaczka, mieszka z rodzicami na ulicy
Maridalsveien.
Pani Evertsen, jedna z okolicznych plotkarek, mieszka na parterze w
Andersengarden.
Pani Albertsen, mieszka w sąsiednim domu czynszowym.
Pani Berg, miła i dobroduszna, zaopiekowała się Pederem.
Lort - Anders, przyjaciel Johana z czasów, gdy razem pływali na statku, podejrzany
typ, przestępca.
Maren Sorby, samarytanka z Armii Zbawienia w stopniu kapitana.
Magda, właścicielka sklepu kolonialnego na rogu.
Otto, nocny stróż w przędzalni Nedre Voien.
Othilie, prostytutka z Vaterlandu.
Oline, wdowa, matka czworga dzieci, traci pracę w przędzalni.
PRZEDMOWA
Nie ma chyba drugiej takiej stolicy na całym świecie, przez którą przepływałaby rzeka
z malowniczymi kaskadami, progami skalnymi i wodospadami. Maridalen i Aker,
poprzecinane urokliwymi ścieżkami spacerowymi, to obecnie teren chroniony jako
dziedzictwo kultury. Ciekawe jednak, jak wyglądało to miejsce nad rzeką przed stu laty.
Spróbujmy sobie wyobrazić życie prządki z przędzalni Graaha w 1905 roku, robotnicy
pracującej po dwanaście, czternaście godzin w fabrycznej hali w kłębach kurzu i w
ogłuszającym huku maszyn. Dziesięcio - , a nawet dwunastoosobowe rodziny gnieździły się
w mieszkaniach składających się z jednej izby i kuchni. Co czuła matka, która szła do pracy i
zostawiała w domu gromadkę dzieci bez opieki, w czasach gdy palono w piecu, a
pomieszczenia oświetlano lampami naftowymi i świecami?
W serii Wiatr nadziei Czytelnicy śledzić będą losy osiemnastoletniej Elise, na której
barkach spoczywa odpowiedzialność za młodsze rodzeństwo. Towarzyszyć jej będą w
kłopotach i radościach, w chwilach, gdy przeżywa miłość, a także gdy zmaga się z
przeciwnościami losu i walczy o przetrwanie. Bohaterowie powieści są postaciami
fikcyjnymi, ale akcja została oparta na autentycznych zdarzeniach. Opisałam środowisko i
miejsca, które sama odwiedziłam. Wykorzystałam informacje zasłyszane w rozmowach ze
starszymi ludźmi, którzy w młodości pracowali w fabrykach i mieszkali na osiedlach
robotniczych, gdzie w tamtych czasach stały przyfabryczne czynszówki.
Ich życie było ciężką harówką, ale miało także swoje uroki. Ci ludzie potrafili się
cieszyć drobiazgami, a miłość... no cóż, ta się właściwie nie zmieniła.
Frid Ingulstad
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kristiania1
, początek stycznia 1905 roku
- Nie ma mowy! Co mnie obchodzi, że wszystkie twoje dzieciaki leżą chore na odrę?
To nie moja sprawa! - ryknął nadzorca tak głośno, że słychać go było z daleka.
Elise zatrzymała się gwałtownie i przestraszona skierowała wzrok w stronę oszklonej
budki. Kto tym razem dostawał reprymendę? Ciarki przeszły jej po plecach. Przystanęła na
moment i nasłuchiwała, zastanawiając się, kim jest ta biedaczka, której gromadka dzieci
zachorowała na odrę. Elise - słyszała, że choroba szerzy się na osiedlu robotniczym Sagene
niczym zaraza, a umiera na nią co drugi chory.
- Możesz iść do kantoru i odebrać swoją zapłatę! - wykrzykiwał wciąż ze złością
nadzorca, a jego głos zabrzmiał falsetem. - I nie wyobrażaj sobie, że pozwolę ci tu nadal
pracować. Co by się stało z przędzalnią, gdyby prządki przychodziły, kiedy im się podoba?
Elise z całego serca współczuła biedaczce, na której skupiła się wściekłość nadzorcy,
choć nadal nie widziała, kim ona jest. Zawahała się. Może odważyć się podejść kilka kroków
bliżej i zajrzeć do środka? - pomyślała i podkradłszy się bezgłośnie, wyciągnęła szyję.
Zależało jej, by sprawdzić, o kogo chodzi. Nadzorca stał na środku czerwony jak burak i
trzęsąc podwójnym podbródkiem, ciskał z oczu gromy. Naprzeciwko niego, plecami do Elise
stała wychudzona Oline. Skuliła się i skrzyżowawszy ręce na piersi, zwiesiła głowę i wbiła
wzrok w podłogę. Ramiona jej drżały od tłumionego płaczu.
- Już drugi raz w tym tygodniu przychodzisz spóźniona. Dość tego! Wynoś się! Nie
życzę tu sobie takich leni!
Elise obserwowała tę scenę z rosnącym przerażeniem. Oline była wdową i miała na
utrzymaniu czworo małych dzieci. Jeśli straci pracę, nie będą mieli z czego żyć.
Wstrzymała oddech, gdy ujrzała, że Oline pada nadzorcy do nóg i uczepiwszy się
nogawek jego spodni, błaga z płaczem:
- Proszę się nade mną ulitować! Przyrzekam, że to się nigdy więcej nie powtórzy.
Spóźniłam się, bo mój najmłodszy synek majaczył w gorączce, a potem nagle zaczął mi się
przelewać przez ręce i już myślałam, że umrze.
Nadzorca odsunął ją poirytowany.
- Wynoś się, mówię. Nie moja wina, że rodzicie tyle bachorów!
Oline z trudem wzięła się w garść. Odwróciła się i pochlipując, chwiejnym krokiem
1
Kristiania - taką nazwę nosiło Oslo w latach 1878 - 1924 (przyp. tłum.)
skierowała się w stronę drzwi.
Elise pośpiesznie oddaliła się od budki, a gdy Oline wyszła, udawała, że otula się
szalem. Wprost rozsadzała ją wściekłość i z trudem łapała oddech.
Jakie to niesprawiedliwe, pomstowała w duchu, czując, jak narasta w niej sprzeciw.
Pewnego dnia... - pomyślała gniewnie i zacisnęła pięści w niemym buncie... Pewnego dnia
dostaną za swoje...
Oline nawet na nią nie spojrzała, być może wcale jej nie zauważyła. Szła, potykając
się o własne nogi, i pochlipywała.
Elise, otulona szorstkim szalem zrobionym na drutach, otworzyła ciężkie drzwi
fabryczne. Nie mogła przestać myśleć o nieszczęściu, jakie spadło na Oline. Co teraz zrobi?
Nie pozostaje jej chyba nic innego, jak szukać wsparcia w gminie, ale jak zdoła przeżyć wraz
z czworgiem dzieci z marnego zasiłku?
Czy to takie dziwne, że nie mogła odejść od rozpalonego gorączką dziecka? Przecież
nie ma nikogo, kto zaopiekowałby się maluchami podczas jej nieobecności, a teraz gdy
wszystkie są chore, jest jej jeszcze ciężej.
Uderzył w nią lodowaty podmuch śnieżnej zamieci, w powietrzu wirowały płatki
śniegu. Elise pochyliła się i brnęła pod wiatr, trzęsąc się z zimna. Gdy ktoś jest wychudzony,
zimowy chłód dokucza szczególnie mocno. Wysłużone buty, poprzecierane i popękane
między zelówką a cholewką, przemokły w śniegowej brei już po paru krokach. Elise czuła,
jak marzną jej palce u nóg, i wiedziała, że nim zdąży dojść do domu, całkiem straci w nich
czucie, tak jak wczoraj.
Przywołała w myślach obraz córki dyrektora, która tanecznym krokiem przechodziła
przez halę przędzalni ubrana w ciepły zimowy płaszcz obszyty futerkiem. Na głowie miała
czapkę z tego samego futra, na szyi zawieszoną mufkę, a na nogach ciepłe sznurowane
trzewiki. Na pewno nie marzła, bo na twarzy nie znać było śladów odmrożeń, a nos jej nie
siniał. Śmiała się i żartowała z nadzorcą i wyglądała tak, jakby nie miała żadnych trosk.
Ale też nie musi pracować w fabryce do końca swych dni, zrastając się niemal w jedno
z maszyną, pomyślała Elise i westchnęła. Nie haruje od godziny szóstej rano do szóstej lub
ósmej wieczorem w ogłuszającym huku maszyn, w hali, gdzie wirują w szalonym tempie
umieszczone na suficie kołowroty, a wrzeciona przyprawiają o zawrót głowy, gdzie unoszący
się kurz wdziera się robotnicom do ust i do nosa, a one nie mogą ani na moment spuścić
wzroku z nitek, pilnując, by się nie zerwały. Nie potrzebuje się śpieszyć do domu do chorej
matki, dwóch hałaśliwych młodszych braci i młodszej siostry, która też wraca wykończona po
długim dniu pracy jako pomocnica w przędzalni. I do ojca, który pieniądze przeznacza nie na
to bynajmniej, co trzeba. Nie, córka dyrektora wygrzewa się w ciepłym salonie obsługiwana
przez pokojówkę. Ma suche stopy, piękne ubrania, najada się do syta i kładzie się spać, gdy
ma na to ochotę. Żyje się jej jak w niebie.
Ukradkiem razem z Agnes podśmiechiwały się z dyrektora, niewysokiego mężczyzny
z wystającym brzuchem. Wygląda komicznie, gdy kołysząc się jak kaczka, przemierza
każdego przedpołudnia fabryczną halę, cmokając z dezaprobatą wyblakłymi wargami.
Elise przeszła pośpiesznie przez most Beierbrua, zginając się niemal wpół, by osłonić
się przed silnymi podmuchami wiatru. Rzadko tak strasznie wiało o tej porze roku. Przecież
dopiero co minęły święta Bożego Narodzenia i Nowego Roku.
Przemoknięte liche pończochy ocierały się wewnątrz butów i Elise czuła, że na pięcie
zrobiła jej się dziura. Znów je będzie musiała cerować dziś wieczorem.
Biedna Oline! Co się z nią stanie? I tak nie było jej lekko, ale teraz, bez pracy i
zarobku, czeka ją ciężki los.
Zarówno w przędzalni, jak i w tkalni od godziny dwunastej do pierwszej
przysługiwała robotnicom godzinna przerwa na obiad. Elise śpieszyła się, by zdążyć kupić w
sklepie na rogu mleko, szare mydło, kawę, węgiel na opał i naftę. Ulicę Sandakerveien
oświetlały wciąż jeszcze latarnie gazowe, ale po drugiej stronie rzeki ustawiono latarnie
elektryczne. Także w willi dyrektora na ulicy Oscarsgate we wszystkich pomieszczeniach
paliły się lampy elektryczne, tak przynajmniej mówiła Agnes. Elise wyobrażała sobie, że
gdyby znalazła się w takim domu, poczułaby się jak w królewskim pałacu z baśni. Pomyśleć,
że wystarczy nacisnąć guzik i całe pomieszczenie wypełnia się jasnym światłem!
Na szczęście ugotowała wczoraj wieczorem ziemniaki, wystarczy je więc teraz tylko
podgrzać. Rano przed wyjściem do przędzalni przyniosła wody z pompy. Jeśli się pośpieszy,
zdąży ze wszystkim, nim będzie musiała wracać na popołudniową zmianę.
Skręciła za róg i już miała wejść do sklepu, ciesząc się, że choć na chwilę schroni się
przed lodowatym chłodem, gdy nagle zauważyła Everta. Chłopiec przyjaźnił się z Pederem,
jej najmłodszym bratem. Potykając się, ciągnął wózek na dwóch kółkach wypełniony po
brzegi towarami.
Zatrzymała się i patrząc na niego zdziwiona, zapytała:
- Nie jesteś w szkole, Evert?
Chłopiec pokręcił głową i pośpieszył dalej.
- Dlaczego?
- Nie pozwolili mi - odrzekł Evert z niechęcią w głosie, jak zawsze, gdy nie chciał o
czymś mówić. - Gmina się nie zgodziła! - zawołał i zniknął za rogiem.
Elise stała przez chwilę nieruchomo, myśląc Z oburzeniem o tym, że Evertowi nie
pozwolono kontynuować nauki, chociaż należał do najzdolniejszych uczniów w klasie.
Straszna niesprawiedliwość! Evert był sierotą. Opiekę nad nim powierzono Hermansenowi,
który dostawał na chłopca zasiłek z kasy zapomogowej. Jednak Hermansen przepijał
wszystko, zarówno swoją wypłatę, jak i pieniądze z gminy. Dlatego Evert wciąż chodził
głodny. Peder przyznał się parę razy siostrze, że dzielił się swoimi kanapkami z Evertem.
Kładł kanapkę pod pulpit ławki, tak by nikt inny nie zauważył. Czasem Evert zasypiał na
lekcjach, gdy całą noc spędził w fabryce. Wtedy nauczyciel złościł się i ciągnął go za ucho,
omal mu go nie urywając, tak że chłopcu leciała krew. Tak opowiadał Peder.
Wszystko się w niej burzyło ze złości i gniewnie wkroczyła do sklepu.
A kiedy parę chwil później wbiegła na podwórze czynszówki, uderzył ją w nozdrza
smród z wychodków. Obok przepełnionych, niedomykających się kubłów na śmieci leżała
sterta odpadków, spod której wyskoczył szczur i przemknął pod płotem jak strzała do
sąsiedniej posesji. Pewnie wróci, gdy tylko na podwórzu zrobi się spokojniej. Pośpieszyła w
stronę drzwi wejściowych na klatkę i weszła na drugie piętro.
W kuchni było zimno, zanim więc zajrzała do izby, w której leżała chora mama,
rozpaliła w piecu. Zastanawiała się, czemu Hilda jeszcze nie przyszła. Nim opuściła halę
fabryczną, siostra mignęła jej w tłumie robotnic, nie miała jednak czasu na nią zaczekać.
Nalała wody do garnka i starając się nie hałasować fajerkami, nastawiła do zagotowania.
Następnie uchyliła drzwi do izby.
Mama leżała w łóżku blada i cicha, z zamkniętymi oczami. Złożone dłonie położyła na
kocu. Tak zazwyczaj spędzała całe dnie.
- Mamo? - odezwała się półgłosem Elise, nie chcąc budzić chorej. Pragnęła się jedynie
upewnić, czy nadal tli się w niej życie.
Mama podniosła powieki i zmusiła usta do uśmiechu.
- A, to ty - odezwała się słabym głosem i znów zamknęła oczy.
Elise po cichu wróciła do kuchni. Mieszkanie składało się tylko z tych dwóch
pomieszczeń, ale na szczęście nie musieli dzielić kuchni z inną rodziną, jak wielu ludzi w
czynszówkach przyfabrycznych.
Sięgnęła po szmatkę i wytarła blat stołu, po czym postawiła na nim blaszane talerze i
kubki, położyła noże. Miała nadzieję, że lada chwila zjawi się Hilda.
Elise uznawała godzinną przerwę obiadową za najlepszą porę w ciągu całego dnia.
Błogosławieństwem było wyrwać się z hałasu i kurzu w przędzalni i rozprostować bolące od
trzymania wciąż w tej samej pozycji plecy. O tej porze chłopcy byli w szkole, a mama leżała
w izbie, kuchnię więc siostry miały dla siebie.
Hilda skończyła szesnaście lat i była młodsza od Elise o dwa lata. Miała jasne włosy,
piegi, zadarty nos i głębokie dołeczki w policzkach, gdy się uśmiechała. Właściwie były do
siebie podobne, tyle że włosy Elise miały odcień brązowy. Mimo różnicy wieku śmiały się i
chichotały z tego samego, dzieliły się sekretami i plotkowały o koleżankach z przędzalni.
Oczywiście brakowało im towarzystwa mamy, która nim zachorowała, także
przychodziła do domu na przerwę obiadową, a wtedy posilały się we trójkę. Kiedyś, gdy
ojciec jeszcze miał pracę, zdarzało się, że i on jadał razem z nimi, ale to było tak dawno.
Teraz większość czasu spędzał ze swoimi kompanami od kieliszka. Elise wzdrygnęła się i
pośpiesznie odsunęła na bok tę przykrą myśl. Na schodach rozległy się kroki i po chwili w
drzwiach pojawiła się Hilda.
Siostra w ostatnim czasie bardzo wychudła i pobladła. Żeby tylko nie zapadła na
suchoty tak jak mama, pomyślała Elise przerażona, obrzuciwszy siostrę uważnym
spojrzeniem. Ale czy to dziwne, że chorują, skoro muszą od rana do nocy pracować w kurzu i
hałasie? Przypomniało jej się, jak mama powiedziała kiedyś, że nie dojdzie do rozprawy z
niesprawiedliwością, póki Norwegia nie stanie się samodzielnym państwem. Teraz krążyły
pogłoski, że zmierza do rozwiązania unii ze Szwecją. Ojciec Agnes, najlepszej przyjaciółki
Elise, wiedział o wielu sprawach, a ponieważ Agnes była jedynaczką, dzielił się z nią swymi
przemyśleniami. Tym sposobem Elise także dowiadywała się o tym, co się działo i nad czym
debatowali ludzie decydujący o losach kraju. Zastanawiała się, czy odzyskanie przez
Norwegię niepodległości zmieni coś na lepsze. Trudno jej było w to uwierzyć, .skoro ludzie u
władzy bardziej dbali o interesy tych, którzy posiadali dużo, aniżeli tych, którzy nic nie mieli.
- Chyba nie jesteś chora, Hildo? - zapytała, patrząc na pobladłą twarz siostry.
Hilda pokręciła głową i odparła:
- Nie, ale strasznie marznę. Poza tym w głowie mi szumi od tego okropnego huku.
Agnes mówi, że w końcu wszystkie, które tam pracujemy, stracimy słuch. Zresztą podobno
niektóre robotnice już to dotknęło.
- Spotkałaś Agnes?
- Szłyśmy kawałek razem. Ona też mi powiedziała, że marnie wyglądam.
- Rozgrzej się trochę przy piecu, a ja szybko dokończę szykować obiad.
Nie wiem, jak sobie poradzę, jeśli Hilda zachoruje, uświadomiła sobie w tej samej
chwili. Mój zarobek nie starczy na obłożnie chorą mamę, ojca, który przesiaduje w knajpach,
i młodszych braci chodzących do szkoły. Elise zarabiała siedem koron tygodniowo i wszystko
szło na jedzenie, czynsz i opał. Osiemdziesiąt ore na chleb, syrop i kawę na śniadanie,
pięćdziesiąt siedem ore na rybę, ziemniaki i marchew na obiad i pięćdziesiąt ore na mleko,
chleb, masło i kawę na podwieczorek w sobotę i niedzielę, dwadzieścia pięć ore na owsiankę
na kolację. Trzy korony i pięćdziesiąt ore musieli zapłacić za czynsz, a koronę i pięćdziesiąt
ore za opał i naftę. By starczyło pieniędzy na ubrania, buty, mydło i na gazetę oraz inne
potrzebne rzeczy, Hilda musiała oddawać swój zarobek, co czyniła bez większych protestów.
Mimo to im się nie przelewało.
W zeszłym tygodniu Elise musiała zwrócić się o pomoc do Johana i pożyczyć ponad
połowę opłaty za czynsz. Skąd on wziął pieniądze, nie miała pojęcia. Johan był miły i nigdy z
jego ust nie usłyszała odmowy, gdy go o coś poprosiła. Unikała tego jednak, bo Johanowi też
nie było lekko. Jego ojciec wypłynął na morze, a mama pracowała w tkalni. Siostra zaś była
przykuta do łóżka po chorobie przebytej w dzieciństwie. Gdy Johan mówił, że jej stan nigdy
się nie poprawi, na jego twarzy pojawiał się smutek.
Zarówno Johan, jak i Elise od dzieciństwa mieszkali w tej samej czynszówce
Andersengarden. Gdy byli mali, bawili się zawsze razem, a kiedy inne dzieci wyśmiewały się
z piegów Elise i jej zadartego nosa, Johan zawsze stawał w jej obronie i groził, że zbije
każdego, kto jeszcze raz ośmieli się z niej wyśmiewać. Był największy i najsilniejszy ze
wszystkich chłopców na osiedlu robotniczym Sagene, a poza tym miał w sobie coś takiego,
co sprawiało, że inni czuli przed nim respekt. Nawet nauczyciel traktował go inaczej niż
pozostałych uczniów. Może dlatego, że Johan wypowiadał się ładniej niż inne dzieciaki z
ulicy. Mama Elise zawsze powtarzała, że Johan urodził się dorosły. Już jako cztero - ,
pięcioletni brzdąc otwierał bramę matkom z podwórka, kłaniał się uprzejmie i pytał, czy może
w czymś pomóc.
Na myśl o Johanie zrobiło jej się cieplej na sercu. Zeszłego lata zaczęli się ze sobą
spotykać. Choć od dzieciństwa traktowała go jak brata, nagle coś między nimi zaiskrzyło.
Zdarzyło się to pewnej niedzieli, gdy wracali z nabożeństwa. Ich matki chodziły do domu
modlitewnego zwanego Świątynią, w którym odbywały się spotkania i nabożeństwa Armii
Zbawienia, i zazwyczaj zabierały dzieci ze sobą. Teraz nie mieli zbyt wiele wolnego czasu, by
chodzić na takie nabożeństwa, a zresztą, szczerze mówiąc, woleli inne rozrywki...
Uśmiechnęła się pod nosem, przypomniawszy sobie tamten dzień. Po deszczu pewnie
poślizgnęłaby się i upadła na mokrym bruku, gdyby Johan jej nie przytrzymał. Zamiast jednak
ją puścić, gdy już złapała równowagę, zatrzymał się i objął ją mocniej. Zanim się
zorientowała, poczuła na swych ustach jego gorące i delikatne wargi. To był jej pierwszy
pocałunek. Zawsze ze wstrętem myślała o całowaniu, zwłaszcza po opowieściach jednej z
koleżanek, która wciąż się przechwalała, że wszystkie chłopaki chcą ją całować i obmacywać.
Tymczasem ku swemu zdumieniu przeżyła coś przyjemnego, niesłychanie przyjemnego.
Potem całowali się wielokrotnie...
Dziewczyny z przędzalni zazdrościły jej, domyślała się tego. Niektóre pozwalały sobie
na złośliwe przytyki pod jej adresem, zastanawiając się na głos, co Johan widzi w takiej
piegusce z zadartym nosem. Przeglądając się w lusterku zawieszonym w izbie na ścianie, w
pełni podzielała ich opinię. Miała nieciekawą twarz, w każdym razie gdy zachowywała
powagę. Gdy się jednak uśmiechnęła, w policzkach pojawiały się dołeczki, które dodawały jej
uroku.
Zauważyła, że wieczorami kręcą się pod ich domem różne dziewczyny. Chichocząc
się i wybuchając głośnym śmiechem, zerkały co rusz w okno Johana. Johan dobrze wiedział,
że go wypatrują, ale gdy Elise zapytała go kiedyś, czy go to nie krępuje, on tylko wzruszył
obojętnie ramionami, jakby inne dziewczyny w ogóle go nie interesowały. Uradowało ją to i
odzyskała pewność siebie, a jej ciało przeniknął dreszcz.
- Spotkałam na podwórzu Johana - odezwała się nagle Hilda, jakby czytając w jej
myślach. - Wydawało mi się, że czeka na ciebie.
Mam nadzieję, że nie potrzebuje pilnie zwrotu pieniędzy, które mi pożyczył,
pomyślała Elise zatrwożona. Zarządca domu narzekał z najbłahszych powodów, a już gdy
czynsz nie został zapłacony w terminie, nie było zmiłuj się.
Elise postawiła na stole samą rybę i ziemniaki, bo na kupno marchwi nie było jej dziś
stać, i zwróciła się do Hildy:
- Oline została wyrzucona z pracy, widziałam na własne oczy.
Hilda podniosła głowę i popatrzyła na nią z przerażeniem.
- Wyrzucili ją? - zapytała.
- Spóźniła się do pracy drugi raz w tym tygodniu - wyjaśniła Elise, zaciskając
gniewnie usta.
- Przecież jej dzieci zachorowały na odrę. Wszystkie czworo!
- Wiem. Najmłodsze jest w tak ciężkim stanie, że obawiała się, iż wybiła jego ostatnia
godzina.
Hilda nałożyła sobie mały kawałek ryby i pół ziemniaka.
- To podłe ze strony Ropuchy! - oświadczyła, mając na myśli nadzorcę, którego tak
nazywały między sobą, bo gdy się zdenerwował, skrzeczał jak żaba. A denerwował się często.
Elise przytaknęła i przyglądając się siostrze z rosnącym niepokojem, zapytała w
końcu:
- Coś ci dolega?
Hilda pokręciła głową i odpowiedziała:
- Nie, ale jakoś mi dziwnie.
- Jak?
- Szumi mi w uszach i mam zawroty głowy.
Elise nie odzywała się przez chwilę.
- Spróbuj jednak trochę zjeść. Na pewno poczujesz się lepiej. Hilda wmusiła w siebie
jeszcze jeden kęs, ale potem zrezygnowała i odłożyła widelec.
- Zjedz za mnie! - powiedziała do siostry.
Elise łapczywie sięgnęła po jedzenie i zjadła wszystko, nie zostawiając nawet
okruszka. Nic nie mogło się zmarnować.
- Idź do mamy i powiedz, jak się czujesz - poprosiła Hildę. - Może ona będzie
wiedziała, co ci jest. Przy okazji zapytaj, czy nie zjadłaby trochę obiadu.
Hilda posłuchała siostry, ale gdy wróciła z izby, wyglądała na jeszcze bardziej
wycieńczoną. Trzęsąc się i szczękając zębami z zimna, rzekła:
- Mama jest zmęczona i niewiele się odzywa, ale wymamrotała coś o przeziębieniu.
Nie chce nic jeść.
- Jeśli nie masz siły wracać do przędzalni, powiadomię nadzorcę.
Hilda zdecydowanie potrząsnęła głową.
- Myślisz, że Ropucha przyjmie ze spokojem wiadomość, że leżę chora w łóżku? On,
który zwolnił Oline tylko dlatego, że dwa razy się spóźniła?
Elise nie odezwała się, w duchu przyznając Hildzie rację. Nadzorca nie tolerował
usprawiedliwień, że któraś z robotnic została w domu z powodu kaszlu czy gorączki, a
wyrzucał ludzi z pracy nawet z bardziej błahych powodów.
Gdy Hilda zamknęła za sobą drzwi, Elise pośpiesznie nalała do miski ciepłej wody z
czajnika i pozmywała blaszane talerze i kubki, noże i widelce. W kominie słychać było
gwizdanie wiatru. Pewnie teraz wieje jeszcze mocniej, pomyślała, niechętnie zbierając się do
wyjścia. Po zmyciu naczyń zostawiła wodę w misce, bo szkoda jej było wylewać mydlin.
Wieczorem po powrocie do domu wykorzysta je do mycia podłogi. /
Wyszła na dwór. Wiatr uderzył w nią z taką siłą, że aż zaparło jej dech. Chłód
przeniknął przez ubranie, twarz ją szczypała, paliły uszy. Ruszyła naprzód pochylona,
skrzyżowawszy ramiona na piersi.
Nagle w śniegu pomiędzy połamanymi gałęziami i uschniętym, podrywanym przez
podmuchy wiatru listowiem zauważyła, że coś błyszczy. Może to jakaś moneta? - pomyślała
zaintrygowana i schyliwszy się, podniosła z ziemi błyszczący przedmiot. Stała przez chwilę
jak oniemiała, wpatrując się w to, co leżało na jej dłoni. Nie była to jednokoronówka ani tym
bardziej pięć ore. Czegoś takiego jeszcze nigdy nie oglądała z bliska! Była to błyszcząca złota
broszka z drobnymi połyskującymi kamykami szlachetnymi.
Elise wstrzymała oddech. Kto tu mógł zgubić taki kosztowny drobiazg? Podniosła
głowę i rozejrzała się dookoła, ale nikogo w pobliżu nie zauważyła. Zresztą nikt z sąsiadów
zamieszkujących Andersengarden nie posiadał takiej cennej rzeczy. Ba, na całym osiedlu
Sagene i na innych osiedlach robotniczych wzdłuż rzeki Aker trudno by kogoś takiego
znaleźć.
Jedyną osobą, która przychodziła Elise na myśl, osobą, która mogłaby okazać się
właścicielką tak cennej broszki, była córka dyrektora fabryki, tyle że ona nigdy nie bywała w
tej okolicy. Co najwyżej podjeżdżała powozem lub saniami do przędzalni, kiedy miała ochotę
odwiedzić ojca. Albo automobilem, bo dyrektor kupił sobie taki pojazd, który mógł się
poruszać bez koni. Johan opowiadał, że strasznie to rozgniewało woźniców. Za dostateczne
zło uważali tramwaje elektryczne, które przed piętnastu laty zastąpiły w mieście tramwaje
konne. Konie zaprzężone do powozów płoszyły się, gdy te hałaśliwe potwory mknęły przez
ulice. Proponowano nawet, by z przodu wagonu umieścić wypchanego konia, by uspokoić
przerażone zwierzęta.
Elise rozejrzała się jeszcze raz dookoła i pośpiesznie schowała broszkę do kieszeni
fartucha.
Miała wrażenie, że ją parzy, że ciąży jej w kieszeni jak ołowiany odważnik i
przyprawia o przyśpieszone bicie serca. Tak się musi czuć złodziej, pomyślała nagle. Jeśli
ktoś znajdzie przy mnie broszkę, może mnie posądzić, że ją ukradłam, a wtedy wsadzą mnie
do aresztu i ukarzą. Nikt nie uwierzy, że ją znalazłam, ta historia brzmi zbyt niewiarygodnie.
Nie mogę nawet opowiedzieć o tym mamie, pomyślała z żalem. Jest zbyt chora, by jeszcze
dokładać jej zmartwień. Nie zwrócę się z tym też do ojca. Wyłudziłby jeszcze ode mnie
broszkę, sprzedał ją i wszystkie pieniądze przepił, bo dla niego liczy się tylko wódka.
Elise nie miała też odwagi poprosić o radę Agnes, swojej najlepszej przyjaciółki,
której powierzała wszystkie tajemnice. Obawiała się, że Agnes powie swojemu ojcu, a ten
także gotów jest uznać, iż Elise jest złodziejką.
Nie, jedyną osobą, której mogę się zwierzyć, jest Johan, tylko że z nim spotkam się
nie wcześniej niż późnym wieczorem, przyszło jej na myśl. On będzie wiedział, co zrobić.
Strach ścisnął ją za gardło. Dlaczego akurat ja miałam to nieszczęście znaleźć
broszkę? - rozpaczała w duchu. Jak mogłam być tak głupia, by ją podnieść? Trzeba było
zostawić tam, gdzie leżała!
ROZDZIAŁ DRUGI
Zdawało się, że ten dzień nigdy się nie skończy. Godziny mijały w ślimaczym tempie.
Elise rozejrzała się po hali fabrycznej i zorientowała się, że wszystkie robotnice są
głęboko wstrząśnięte tym, co się stało z Oline. Na szarych, zmęczonych twarzach znać było
większe niż zwykle przygnębienie. Elise starała się skupić na pracy, ale pomimo hałasu
panującego w hali wciąż wracała myślami do ciężkiego losu Oline i wszelkiej
niesprawiedliwości, by po chwili znów przypomnieć sobie o cennym przedmiocie, jaki ukryła
w kieszeni fartucha.
Ropucha był wyjątkowo nieznośny tego popołudnia. Jego skrzekliwy głos zagłuszał
zarówno szum wodospadu, przy którym mieściła się hala, jak i stukot maszyn. Wyzywał i
pohukiwał na robotnice, wciąż z czegoś niezadowolony. Pomocnice biegały co sił w nogach,
by jak najszybciej donieść kolejne nawoje z niedoprzędem, jak nazywano przędzę w postaci
wąskiej i lekko skręconej tasiemki włókien. Kołowroty wirowały, prządki pokrzykiwały,
domagając się kolejnych nawojów, a pomocnice uwijały się jak w ukropie. Prządki pracowały
na akord i narzekały, jeśli pomocnice były zbyt powolne.
Elise martwiła się o Hildę i co rusz zerkała na drugi koniec ogromnej hali. Niełatwo
pracować w takim tempie, gdy ktoś się źle czuje. Wiedziała o tym, bo sama nieraz
przychodziła do pracy przeziębiona, kaszląc tak, że wstrząsało całym jej ciałem. A teraz
zaniemogła Hilda.
Gdy tylko któraś z pomocnic zatrzymała się na chwilę, by złapać oddech, Ropucha już
był przy niej i oznajmiał zły jak szewc:
- Dziesięć ore kary za marnowanie czasu!
Dziesięć ore, myślała wzburzona Elise, to więcej, niż wynosi stawka godzinowa.
Jedynie gdyby prządce zerwały się nitki i trzeba było zatrzymać maszynę, Hilda
mogłaby trochę odpocząć.
Elise wróciła myślami do cudzej własności, którą miała w fartuchu. Mogłabym
przerwać pracę i pójść do kantoru, żeby pokazać broszkę dyrektorowi i opowiedzieć, gdzie ją
znalazłam, myślała po raz nie wiadomo który. Ale za każdym razem, gdy już bliska była
podjęcia takiego postanowienia, ulatywała z niej odwaga. Bo co się stanie, jeśli dyrektor nie
uwierzy, że broszka leżała na ulicy, na której jego córka ani inne kobiety posiadające piękną
biżuterię nigdy nie bywały? Zresztą może broszka wcale nie należy do jego córki, a wówczas
stanie się jeszcze bardziej podejrzliwy? Na samą myśl zrobiło jej się niedobrze.
Zmuszała się więc, by odsunąć to od siebie. Przypomniała sobie znów Oline, matkę
czworga małych dzieci. Zastanawiała się, jak się czuje najmłodszy synek, który majaczył w
gorączce i nagle zaczął się matce przelewać przez ręce. Znów wszystko się w niej
zagotowało. Jaka to niesprawiedliwość, by wyrzucać robotnicę z pracy za to, że się spóźniła z
powodu ciężko chorego dziecka! Miała nadzieję, że Ropuchę prędzej czy później spotka za to
kara.
Potem zastanawiała się, jak to będzie, gdy Norwegia odzyska niepodległość i będzie
samodzielnym krajem rządzonym przez Norwegów. Niezależnym od innego państwa, z
własnym królem. Bo że w Norwegii będzie król, tego była pewna. Wszyscy tak mówili.
Przypomniała sobie patriotyczne pieśni, których uczyła się w szkole, opowiadające o tym, że
Norwegia jest wyjątkowym krajem, innym niż wszystkie. Na przykład taka pieśń Te stare
góry... albo Jest taki kraj pośród śniegów. Na zakończenie szkoły uczyła się na pamięć Terje
Vigena, napisanego przez Henryka Ibsena poematu, który zrobił na niej wielkie wrażenie.
Ojciec Agnes opowiadał, że przed pięciu laty norweska flaga, prawdziwa norweska flaga, a
nie „sałatka śledziowa”, jak nazywano tę ze szwedzkimi barwami w rogu, załopotała po raz
pierwszy na budynku parlamentu.
Elise mimowolnie wsunęła dłoń do kieszeni. A może broszka wcale nie jest zrobiona
ze złota? - pomyślała z nadzieją. Może to tylko tania podróbka z drobnymi szkiełkami zamiast
szlachetnych kamieni? Jeśli tak, to nikt jej nie posądzi o kradzież. Wiele osób kupowało
ozdoby, które tylko wyglądały na kosztowną biżuterię i dla niewprawnego oka były trudne do
odróżnienia.
Johan na pewno mi pomoże! Jest mądry i rozsądny i zawsze potrafi znaleźć radę. A
może będzie tak miły i zaofiaruje się, że sam odniesie dyrektorowi broszkę? Albo odda ją na
posterunku policji? Myśl ta przyniosła jej ulgę. Kiedy następnym razem pani Berg poczęstuje
ją karmelkiem, zachowa go dla Johana, by mu się jakoś odwdzięczyć.
Mama nieraz powtarzała, że Johan zajdzie w życiu daleko, ponieważ potrafi
zachowywać się uprzejmie, pięknie się wypowiada, a w szkole osiągał zawsze świetne wyniki
i nigdy nie broił. Właściwie powinien kontynuować naukę, ale ponieważ od długiego czasu
jego ojciec nie dawał znaku życia i nie przysyłał też pieniędzy, nie daliby rady utrzymać się
wyłącznie z tego, co jego mama zarabiała w tkalni. Zwłaszcza że sparaliżowana siostra
potrzebowała lekarstw i opieki. Z tego powodu Johan uznał, że musi popracować w fabryce
przez pewien czas. Żartował jednak, że kiedyś wymyśli coś takiego jak Rotte - Anders, który
nie potrafił czytać ani pisać, ale był cwany. W żelaznej klatce umieścił dużego szczura i
ustawił w swoim kramie. Chłopi przychodzili tłumnie popatrzeć na szczura i przy okazji
robili jakieś zakupy. I tym sposobem Rotte - Anders się wzbogacił.
Johan był mądrzejszy od innych i Elise nie miała wątpliwości, że z czasem dostanie
jakąś dobrze płatną pracę, ale nie z tego powodu go kochała i podziwiała. Wydawał jej się
taki dorosły i pewny siebie, a poza tym był bardzo przystojny i miał piękne oczy. Podobało jej
się także, że jest bardzo dobry dla swojej matki i siostry.
Nie, nie mogła trafić na lepszego mężczyznę, choć jeszcze za wcześnie myśleć o
ślubie. Najpierw muszą zaoszczędzić trochę pieniędzy. Na razie nawet nie mieliby gdzie
zamieszkać, bo u niej w domu jest za ciasno. Johan wierzył jednak, że znajdzie się jakieś
rozwiązanie. Elise nie bardzo wiedziała jakie, ale ufała Johanowi. Na pewno coś wymyśli!
Może udało mu się nawet odłożyć już trochę grosza?
Zeszłej zimy mama Elise zdradziła się, że chciałaby, żeby Johan i Elise się kiedyś
pobrali, wtedy jednak córka tylko się roześmiała.
- Mam wyjść za mąż za Johana? Przecież to tak jakbym poślubiła swojego brata.
- A co to za bzdura! - zareagowała mama surowo.
Elise wyjaśniła jej więc pośpiesznie, że traktuje Johana jak starszego brata, bo znają
się właściwie od zawsze.
Ale na wiosnę nagle wszystko się zmieniło i ujrzała go w całkiem nowym świetle.
Najpierw zauważyła, że podczas rozmowy z nim czuje się zawstydzona, a i on zachowuje się
w jej towarzystwie jakoś inaczej. Nie potrafiła tego wyjaśnić, ale napełniło ją to smutkiem.
Coś jej mówiło, że Johan wyrósł z przyjaźni z nią. Bo gdy ona wciąż była podlotkiem, on stał
się mężczyzną.
No a potem, latem, pocałował ją. Uśmiechnęła się do tego wspomnienia i poczuła, że
ogarnia ją błogie ciepło.
Zerknęła na duże okna hali, za którymi już dawno pociemniało. Kiedy wreszcie
skończy się ten dzień?
Zauważyła, że wścibska Valborg spogląda na nią z ciekawością, i uznała, że musi się
wziąć w garść. Jeśli broszkę zgubiła córka dyrektora, wtedy zostaną przesłuchane wszystkie
robotnice w przędzalni. Valborg może wówczas zeznać, że Elise wyglądała tego dnia na
przestraszoną i zachowywała się nerwowo, jakby dokuczały jej wyrzuty sumienia. I jej
zeznania okażą się brzemienne w skutki.
Znów pomyślała o siostrze, a jej serce napełniło się dziwnym niepokojem. W ostatnim
czasie Hilda nie była sobą. Nie dość, że wyglądała na chorą i wycieńczoną, to i zachowywała
się jakoś inaczej. Ucichła i spoważniała, była bardziej skupiona na sobie, jakby dręczyło ją
coś, o czym nie chciała nikomu powiedzieć. Kiedyś w nocy Elise słyszała nawet
popłakiwanie siostry, ale gdy ją o to zapytała następnego ranka, Hilda uciekła spojrzeniem.
Elise uświadomiła sobie wówczas zdumiona, że siostra nie płakała przez sen, ale nie mogła
spać, bo miała jakiś kłopot.
Dlaczego cierpiała w samotności i nie chciała nic powiedzieć? W ich codziennym
życiu nie nastąpiły ostatnio jakieś drastyczne zmiany. Ojciec upijał się już od dwóch lat, a
mama chorowała od roku. W fabryce życie płynęło monotonnie. I chociaż wieczorami, gdy
kładły się do łóżka, padały ze zmęczenia, to przecież tak samo było i w ubiegłym roku.
Właściwie teraz, gdy Hilda jest starsza i przywykła już do pracy, powinno być jej lżej.
Może ma jakieś problemy sercowe? Elise widziała ją kiedyś na ulicy Seilduksgata
razem z Lorangiem, gońcem. Śmiali się i wygłupiali. A kiedy potem wróciła do domu, była
radosna i zadowolona. Lorang wydawał się równie zajęty nią jak ona nim, więc chyba nie
zawód miłosny był powodem łez Hildy.
Elise nagle ogarnął strach i ciarki przeszły jej po plecach. Gdzieś głęboko nosiła go w
sobie od dawna, ale nie chciała do siebie dopuścić. Ilekroć niejasne podejrzenie przemknęło
jej przez myśl, szybko odsuwała je na bok, nie mając odwagi się z nim zmierzyć. Teraz
jednak, gdy starała się przestać myśleć o broszce, znów pojawił się ten niepokój o Hildę.
Coś musiało się jej stać... i to coś strasznego, skoro jest to dla niej takie bolesne, że
siostra nie potrafi podzielić się tym nawet z Elise, której zwykle mówiła o wszystkim.
Już jakiś czas temu zauważyła po raz pierwszy coś, co ją zaniepokoiło. Hilda wracała
z podwórka, a kiedy weszła po schodach na górę, całe czoło pokryte miała kroplami potu,
mimo że na dworze panował ziąb, z jej dużych oczu zaś wyzierało przerażenie.
- Co z tobą? - zapytała ją Elise, ale wtedy Hilda zrobiła się jeszcze bardziej
niespokojna. Odwróciła się gwałtownie i trzaskając fajerkami na piecu, chciała wstawić wodę
na kawę, choć kawa dopiero co się zagotowała i była gorąca.
Było coś jeszcze, co niepokoiło Elise. Hilda miesiączkowała zazwyczaj niemal w tym
samym czasie co starsza siostra. Obie prały wówczas wstrętne wydziergane na szydełku
podpaski. Ale ostatnio już dawno nie wkładała do cynkowego wiadra żadnych podpasek do
odmoczenia...
Hilda ma dopiero szesnaście lat... Mamę ta wiadomość zabije, a ojciec dostanie
zapewne napadu szału i będzie się awanturował jeszcze bardziej niż zwykle. Może nawet nam
wszystkim się dostaną baty, jeśli ojciec będzie miał zły humor. Jak zdołamy utrzymać jeszcze
jedną osobę, jeśli pozostanie tylko moja wypłata? - martwiła się Elise.
Zerwała jej się nitka, zatrzymała więc maszynę i związała nić, po czym usiadła na
skrzyni, czekając, aż kołowrotki znów zaczną się kręcić.
Czy Hilda naprawdę okazała się taka głupia? Co prawda nie ona pierwsza ani nie
ostatnia. Gdzie się nie odwrócić, wszędzie słychać było dziecięcy płacz. Dzieci rodziły często
niezamężne prządki. Zanim o poranku zawyły syreny fabryczne, robotnice zanosiły swe
pociechy do żłobka, a odbierały je wieczorem po skończonej pracy. Elise nie miała pojęcia,
ile trzeba zapłacić za całodzienny pobyt dziecka w żłobku, ale młodym matkom na pewno nie
zostawało wiele z zarobku, gdy opłaciły czynsz, jedzenie i opał. Nocami budził ich płacz
dzieci, a o godzinie szóstej znów ryk syren oznajmiał początek harówki, obojętnie czy były
wyspane, czy nie. Takie życie wymagało wielkiego hartu i delikatne dziewczęta nie były w
stanie mu podołać.
Elise potrząsnęła głową i westchnęła ciężko. Jej i Johanowi też nie było łatwo
zapanować nad uczuciami, zwłaszcza latem, gdy kusiła ziemia rozgrzana od słońca, a
niedziela obdarzała bogactwem czasu. Przypomniała sobie ich spacer pośród pól i drzew w
górę do Nydalen. Zatrzymali się na zacienionej polance pomiędzy zaroślami, położyli się na
mchu, a potem oddali pieszczotom, beztroscy i rozochoceni. Gdzieś uleciał rozsądek,
pozostały rozpalone gorączką i nienasycone pieszczotami ciała. Całowali się niemal do utraty
tchu.
Ale gdy Johan stał się nazbyt śmiały, zdołała go jakoś powstrzymać...
Hilda jednak pewnie się zapomniała. I to z Lorangiem, który zarabia zbyt mało, by
starczyło choćby na dodatkową kromkę chleba. Dobry Boże, co za nieszczęście!
Skończył się niedoprzęd, Elise więc wprawnym ruchem założyła nowy nawój. I
dopiero wtedy rozległ się ryk fabrycznej syreny. Elise westchnęła ciężko, po czym ruszyła
pośpiesznie razem z innymi prządkami do wyjścia.
Wiatr ucichł, ale wciąż padał gęsty śnieg. Elise włożyła rękę do kieszeni, by
sprawdzić, czy nadal ma tam broszkę. Miała cichą nadzieję, że może gdzieś jej wypadła i
przestanie być jej kłopotem.
Równocześnie nie mogła uwolnić się od myśli, że ta cenna ozdoba, o ile jest ze
szczerego złota, mogłaby ich wszystkich uratować, mamę, Hildę, chłopców i ją samą. Czy
stanie się jej własnością, jeśli nie uda jej się znaleźć właściciela? Zaniosłaby ją wówczas do
lombardu i może dostałaby za nią sto koron, co starczyłoby na jedzenie i czynsz na wiele
miesięcy. Aż jej się zakręciło w głowie od takiej możliwości.
Czy Bóg potępiłby ją, gdyby zatrzymała dla siebie cenną broszkę? Przecież jej nie
ukradła, podniosła jedynie z ziemi, gdzie leżała i jakby na nią czekała. Może Bożym
zamysłem było właśnie to, by ona ją znalazła?
Oczywiście zapyta Johana, już wcześniej to postanowiła. On na pewno uzna, że trzeba
najpierw się rozejrzeć i spróbować odszukać właściciela.
A jeśli nie?
Johan jest dorosły, mądry i rozsądny. Poza tym mama zawsze powtarzała, że jest
dobrym i szlachetnym człowiekiem. Nie zrobi niczego, co byłoby niezgodne z prawem. Nie,
Johan z pewnością uczyni wszystko, co w jego mocy, by znaleźć właściciela. Najpierw
zwróci się zapewne do Ropuchy i bladych kancelistów z kantoru, a potem zdobędzie się na
odwagę i uda się do samego dyrektora albo na policję.
A jeśli nikt nie będzie wiedział, do kogo należy broszka? Co wówczas zrobi nadzorca
czy kanceliści? Wezmą od Johana broszkę i schowają w szufladzie, na wypadek gdyby zgłosił
się właściciel? A może osoba, która zgubiła ozdobę, ma sporo biżuterii i nawet nie zauważyła
straty? Bóg chyba zrozumiałby, że w takiej sytuacji lepiej by było, gdyby to Elise ją
zachowała, by pomóc mamie, Hildzie i chłopcom, niżby miała dostać się komuś, kto opływa
w dostatki. Jeśli jest na tym świecie sprawiedliwość...
Johan śmiał się z niej, gdy mówiła o sprawiedliwości. Sam w nią nie wierzył.
Sprawiedliwości nie ma, mawiał, przynajmniej tu na ziemi. A nie wiadomo, czy i tam, w
górze, istnieje. Bo niby czemu Bóg nie zadbał o to, by od razu wszystko naprawić? Po co
czekać z tym, aż człowiek porzuci ziemskie życie?
Elise mimo to miała niejasne przeczucie, że sprawiedliwość jednak istnieje, choć sama
nie stykała się z nią często. To, co spotkało dziś Oline, nie napawało szczególną nadzieją.
Kiedy była mała, wierzyła, że kto w dzieciństwie zazna krzywdy, na starość doświadczy
dobra. A ci, którzy mają za dobrze, gdy są mali, w dorosłym życiu poznają smak cierpienia.
Teraz jednak nie była już tego taka pewna. Wśród robotnic w tkalni i w przędzalni
Elise spotkała wiele takich, które spędziły przy maszynie całe życie. Zaczynały jako młode
dziewczęta, a teraz postarzały i przygarbiły się, twarze ich pokryły się zmarszczkami, włosy
posiwiały. Nie oglądały innych miejsc poza własną ciasną izbą i halą fabryczną, zanim
karawan nie wywiózł ich ciał w trumnie na cmentarz Nordre Gravlund. Mimo to Elise nie
dopuszczała nawet do siebie myśli, że czeka ją podobny los i spędzi przy maszynie w
przędzalni całe swoje życie. Jeśli poślubi Johana, na pewno się tak nie stanie.
- Co z tobą, Elise?
Odwróciła się gwałtownie, słysząc za plecami głos Valborg.
- Co ze mną? A co ma być? - odpowiedziała. - To samo co zawsze.
Valborg zaśmiała się swoim wstrętnym śmiechem, którego Elise nie znosiła.
- Mnie nie oszukasz. Od powrotu z przerwy obiadowej wydajesz się kompletnie
wytrącona z równowagi. Nie musisz być taka chytra i skrywać wszystkiego dla siebie.
Elise wzdrygnęła się. O co tak naprawdę chodzi tej Valborg? Czemu mówi jej, że jest
chytra? Czy ona coś wie? Widziała może, jak Elise podnosiła coś z ziemi?
- Nie rozumiem, o co ci chodzi - odparła. - Zachowuję się tak samo jak zwykle, poza
tym że zdenerwowałam się na Ropuchę za to, że wyrzucił z pracy Oline.
- Hmm. Nie o to mi chodziło - odpowiedziała Valborg i zadarłszy dumnie głowę,
wyminęła Elise.
Odprowadziła ją wzrokiem, póki nie zniknęła jej z oczu w gęstej śnieżycy. Strach ją
niemal sparaliżował. Przekonywała się w duchu, że Valborg zauważyła jej nerwowość, i
dlatego próbowała z niej coś wyciągnąć, jednak nie dawało jej to spokoju. Obawiała się, że
Valborg ją widziała, mimo że Elise rozejrzała się uważnie dookoła, gdy uświadomiła sobie,
co znalazła. Ale może nie dość dokładnie popatrzyła na wszystkie strony. Może Valborg
wyłoniła się zza rogu w chwili, gdy Elise wkładała broszkę do kieszeni i skierowała się w
stronę fabryki. Może zauważyła błysk złota?
Elise poszukała wzrokiem Hildy, zanim przeszła przez most, ale nigdzie jej nie
zauważyła. Zresztą w zamieci nie było łatwo odróżnić postacie poruszające się pośpiesznie w
kierunku dużych czynszowych domów. Otulone szalami wychudzone dziewczęta szły
pochylone w chustkach naciągniętych na czoła. Przypominają czarne mrówki, pomyślała
Elise. Wciąż w ruchu, wciąż się śpieszą w drodze między jednym miejscem a drugim, zaś
mroczna fabryka, w której się zbierają, to wielkie mrowisko. Jedno z wielu mrowisk z
wysokimi kominami rozbrzmiewające rykiem syren, gdy robotnice jeszcze przecierają oczy,
odpędzając sen, a potem na ich wycie czekają długo, mimo że zmęczenie przenika każdy
skrawek ich ciała.
I tak właśnie wygląda nasze życie, pomyślała Elise z ciężkim westchnieniem. Spanie,
kawa, kromka chleba, a potem zdający się nie mieć końca dzień w fabrycznej hali pośród
huku maszyn, znowu kawa, kromka chleba i na końcu łóżko. Z przerwą na obiad, jedynym
jasnym punktem szarej beznadziejnej egzystencji. Nie, buntowała się w duchu Elise. Nie chcę
tak żyć! Nie chodziła co sobotę i niedzielę do knajpy jak większość robotnic, by wydać marne
grosze, które udało jej się zaoszczędzić.
„Przecież to nasza jedyna radość”, usprawiedliwiały się, zapominając, że ta jedyna
radość okrada ich z szansy na lepsze życie.
A jednak czy miała prawo je osądzać? W końcu jakkolwiek by się starać, możliwości
wyrwania się z tego nędznego życia były praktycznie znikome. Nie wszystkie dziewczyny
miały to szczęście, by trafić na kogoś takiego jak Johan, pomocnego, silnego i mądrego
mężczyznę, który dąży z determinacją do tego, by coś w życiu osiągnąć.
Patrzyła, jak ciemne sylwetki przed nią znikają w bramach kamienic jedna po drugiej.
Cieszyła się, że żadna nie zatrzymała się i nie obejrzała za siebie. Elise nie miała dziś siły z
nikim gawędzić. Nie mogła się skupić, zdenerwowana z powodu znalezionej broszki, którą
schowała do kieszeni, i biedy, jakiej nabawiła się Hilda.
Zanim jeszcze doszła do drugiego piętra, już na schodach słyszała hałasujących w
kuchni braci. Że też nie mogą się nauczyć tego, by spożytkować swoją energię na podwórzu,
zamiast urządzać awantury w domu! - pomyślała z gniewem. Przyśpieszyła i wpadła do
mieszkania jak burza.
- Spokój, dzieciaki! Ile razy wam mówiłam, że macie być cicho. Mama potrzebuje
spokoju!
Peder i Kristian ucichli momentalnie i popatrzyli na siostrę skruszeni. Kristian od razu
siadł przy stole i wyciągnął podręczniki, natomiast Peder, wrażliwszy z braci, podszedł do
niej i przeprosił:
- Nie złość się, Elise, bawiliśmy się tylko.
A gdy popatrzył na nią błagalnie swymi dużymi niebieskimi oczami, w jednej chwili
stopniała w niej wszelka złość. Pogłaskała go po sterczącej grzywce i zapytała:
- Widzieliście Hildę?
Peder pokręcił głową i uśmiechnął się znacząco.
- Za to widziałem kogoś innego. Kiedy wracaliśmy z bramy, wychodził Johan.
Elise poczuła, że się rumieni, i wściekła na samą siebie odwróciła się plecami do brata
i zapytała:
- Zaglądaliście do mamy?
- Tak.
- I jak ona się czuje?
- Tak jak zwykle.
Elise podeszła do wiadra z wodą i napełniła filiżankę, po czym skierowała się w stronę
izby i otworzyła drzwi na oścież. Na komodzie paliła się lampa naftowa i rozświetlała
wnętrze. Dobrze, że chociaż pamiętali o lampie, skoro nie napalili w piecu, pomyślała i
westchnęła. Bo choć w przerwie obiadowej rozpaliła porządnie, dawno już pogasło i w
mieszkaniu zrobiło się zimno, zupełnie jakby ciepło uleciało przez cienkie ściany.
Elise podeszła bezgłośnie do łóżka. Mama leżała odwrócona do niej plecami, oczy
miała wpółprzymknięte, jakby wpatrzone już w całkiem inne krajobrazy, w inny świat.
- Mamo? Jesteś spragniona? Napijesz się trochę?
Chora odwróciła twarz. Cienka skóra ciasno opinała wystające kości policzkowe,
odgarnięte z czoła brązowe włosy, posklejane od potu, przylepiły się do czaszki. Boże święty,
ona prawie nie ma włosów, przeraziła się Elise i poczuła, jak ją dusi w gardle. Podkrążone
oczy mamy wpatrywały się w nią jak ciemne kratery. Ona jest naznaczona śmiercią,
pomyślała Elise, przypominając sobie słowa pani Evertsen z parteru, która któregoś dnia
zaszła odwiedzić mamę.
Elise trzymała filiżankę, podczas gdy mama daremnie usiłowała unieść głowę nad
poduszkę. Dziewczyna odstawiła więc na chwilę wodę i ostrożnie pomogła mamie siąść.
Podłożyła jej poduszki pod plecy i podtrzymywała ją ramieniem, by się nie osunęła. Mama
tak wychudła, że jej żebra wbijały się Elise w ramię. Przyłożyła filiżankę do spierzchniętych
ust i usiłowała się napić. Jęknęła jednak żałośnie, bo wargi przywarły do krawędzi filiżanki.
- Ostrożnie, mamo, pomogę ci.
Oparła chorą o poduszki i namoczywszy palec, zwilżyła nim najpierw usta mamy, tak
że się odkleiły, a następnie sięgnęła po łyżeczkę i po kropelce wlewała wodę do zaschniętego
gardła mamy. Patrzyła, z jakim trudem przełyka, jakby to był wysiłek powyżej możliwości
osłabionego chorobą ciała, głęboko w piersi zaś coś jej świszczało. Pewnie zaraz dostanie
ataku kaszlu i wszystko zwymiotuje, pomyślała Elise i wytarła szorstkim rękawem czoło,
czując w sercu głęboką rozpacz.
- Gdzie jest Hilda? - odezwała się z trudem mama, a jej głos zabrzmiał jak szept.
- Jeszcze nie wróciła z fabryki. Pewnie się zagadała po drodze z koleżankami - dodała
pośpiesznie, choć w głębi serca czuła strach. Spodziewała się, że Hilda wróci prosto do domu.
Przecież w przerwie źle się czuła.
- A Peder i Kristian? - Mama zakasłała, a z kącików jej ust spłynęły błyszczące
niczym szare perły krople wody. Elise otarła ją szmatką, która leżała na komodzie.
- Są w kuchni. Odrabiają lekcje - odpowiedziała. - Zaglądali do ciebie, gdy spałaś, i
zapalili lampę.
Mama wyciągnęła dłoń i po omacku odszukała ramię córki. Jej ręka niczym żółtawy
szpon zacisnęła się na szorstkim rękawie Elise. Muszę obciąć jej paznokcie, pomyślała,
wzdrygając się.
Duże oczy mamy spoczęły na jej twarzy i patrzyły badawczo, zupełnie jakby chciała
coś powiedzieć, ale nie mogła.
- Chcesz jeszcze wody, mamo?
Pokręciła słabo głową, powieki jej opadły i mama na powrót zapadła w dziwny sen, w
którym w ostatnim czasie szukała schronienia.
Elise zabrała ostrożnie jedną poduszkę, tak by mama leżała wygodniej. Wyprostowała
obolałe plecy, zabrała filiżankę i szmatkę, po czym wyszła z izby, zastanawiając się, czy
jeszcze kiedyś zobaczy mamę krzątającą się po mieszkaniu.
Gdy weszła do kuchni, Peder posłał jej zatrwożone spojrzenie, ale się nie odezwał.
Ona też milczała. Nie potrafiła przed nim kłamać, bo choć brat miał dopiero osiem lat,
rozumiał powagę sytuacji i domyślał się, że ciąży nad nimi nieszczęście.
- Gdzie jest Hilda? - zapytał Kristian, nie podnosząc wzroku znad książki.
- Zaraz przyjdzie - odpowiedziała Elise, wyciągając z butów kawałki złożonej gazety,
którymi starała się ochronić nogi przed zmarznięciem. Zgniotła je i włożyła do pieca,
dorzuciła parę drew i podpaliła.
- Evert mówi, że Hilda wciąż lata na drugą stronę rzeki.
Elise odwróciła się do brata zdumiona.
- Lata na drugą stronę rzeki? O co mu właściwie chodzi?
Kristian wzruszył ramionami, nie patrząc na siostrę.
- Nie wiem dokładnie, ale zdaje się, że ona ma tam kogoś.
Elise poderwała się gwałtownie.
- A co ty opowiadasz za głupoty? - zawołała, sama dokładnie nie wiedząc, dlaczego
tak ją rozgniewało to, co powiedział Kristian. - Przestań rozpowiadać takie bzdury. A któż to
niby miałby być?
- Nie wiem, przecież mówię. Ale Evert opowiada dużo różnych dziwnych rzeczy.
- Ma może na myśli gońca Loranga?
Kristian roześmiał się.
- A co on by tam robił? Dobrze wiesz, jacy ludzie trzymają się zachodniego brzegu
rzeki Aker.
- Zupełnie nie pojmuję, co ty bredzisz. Nawet jeśli Hilda szła tam z kimś
porozmawiać, to jedynie w związku z pracą. Może uda jej się przejść ze stanowiska
pomocnicy na stanowisko prządki? - dodała z nadzieją w głosie.
Kristian nie odezwał się więcej, a gdy Elise gotowała kawę i smarowała dla braci
kromki chleba, usiłowała przekonać samą siebie, że takie jest właśnie wyjaśnienie.
Równocześnie dała się ponieść wyobraźni. Może siostra spotyka się nie z gońcem
Lorangiem, ale z którymś z kancelistów? Gdyby okazało się to prawdą, nieszczęście nie
byłoby znów takie duże. Bo choć kanceliści w porównaniu z dyrektorem uchodzili za
biedaków, zarabiali jednak znacznie więcej niż robotnicy. W takiej sytuacji mama może nie
rozpaczałaby aż tak bardzo, mimo że Hilda ma dopiero szesnaście lat.
Daj spokój, upomniała się w duchu surowo. Zbyt łatwo dawała ponieść się fantazji.
Przecież zarówno Hildzie, jak i jej zdarzało się miesiączkować nieregularnie, zwłaszcza gdy
były przemęczone i przez dłuższy czas nie dojadały.
- Wspomniałeś, Peder, że Johan gdzieś wychodził? - odezwała się po chwili. - Dokąd
szedł?
- A skąd Peder ma to wiedzieć? - wtrącił się Kristian naburmuszony.
Peder zerknął na nią z błyskiem w oku i zapytał:
- A o co chodzi?
- O nic, chciałam tylko z nim o czymś porozmawiać.
- Elise i Johan, zakochana para! Elise i Johan, zakochana para! - wydarł się Peder na
cały głos, aż siostra musiała go uciszyć.
- Przestań wrzeszczeć! Mama śpi. Tu jest dla was kolacja. Pilnujcie, żeby nie zgasło
w piecu, bo ja muszę coś załatwić. Wrócę za chwilę.
Założyła chustkę i zarzuciła na ramiona szal, po czym skierowała się do drzwi i zeszła
po schodach. Zbliżając się do pierwszego piętra, zwolniła nieco. A jeśli Johan każe jej iść do
fabryki jeszcze dziś i oddać broszkę? Może będzie na nią zły, że nie zrobiła tego od razu, i
będzie się dopytywał, po co nosiła broszkę przez cały dzień w kieszeni fartucha? Johan jest
taki pewny siebie, zawsze wie, jak należy się zachować i co robić.
Zapukała i uchyliła drzwi. Pani Thoresen stała przy piecu odwrócona do niej plecami.
- Wejdź, Elise - odezwała się, nie odwracając głowy. W kuchni unosił się swąd
przypalonego mleka.
- Jest może Johan?
- Nie, wyszedł, nim zdążyłam chwilę odetchnąć po pracy. Wejdź i usiądź, bo jestem
ciekawa, jak się czuje twoja mama.
Elise usiadła na stołku kuchennym i rozejrzała się dokoła. Pomieszczenie, choć
skromne i ubogie, lśniło czystością. Kuchnia była jeszcze mniejsza niż ich na drugim piętrze i
bardziej zagracona, ale wydawała się ciepła i przytulna. Nad piecem na sznurku suszyło się
pranie. W narożniku obok stał stołek z dwoma wiadrami wody, a na jednym z nich wisiała z
boku chochla. Pod spodem stało wiadro i szczotka do szorowania podłogi oraz drewniany
pojemnik na szare mydło. Leżały też szmaty. W kącie za drzwiami wisiała szufelka, miotła i
fartuch. Pani Thoresen myła podłogę codziennie. Na kolanach szorowała szczotką i wodą z
mydłem zniszczone deski.
W drugim kącie stał ręcznej roboty taboret z błyszczącą miską i dzbankiem na wodę,
pod którym schowany był nocnik. O taboret opierała się tara do prania. Na gwoździu wbitym
w ścianę wisiał szmaciany worek z klamerkami i wieszak na pokrywki, na drugim zaś
gwoździu szal i chustka mamy Johana. Stół był przykryty świeżo uprasowaną serwetą z
bawełny, a stojąca na nim lampa naftowa miała starannie wyczyszczone szkło.
Pani Thoresen pochodziła ze wsi, jak większość robotników mieszkających wzdłuż
Aker. Wszyscy oni wraz z upływem lat przejęli dialekt, jakim posługiwano się we wschodniej
części stolicy, ale nadal używali wielu słów, do których przywykli w rodzinnych stronach.
Zarówno Johan, jak i jego siostra Anna wypowiadali się jednak bardzo starannie,
wyszukanym i pięknym językiem. Johan uważał, że dzięki temu będzie miał większe
możliwości uzyskania lepiej płatnej pracy. Mama Elise twierdziła to samo i wbijała bez
przerwy córkom do głowy, by zwracały uwagę na to, jak mówią, i pozbyły się złych
nawyków językowych.
Pani Thoresen zauważyła, że Elise rozgląda się wokół zamyślona, bo zagadnęła, jakby
się tłumacząc:
- Staram się przynajmniej, by było tu czysto. Chcesz kawy?
Elise wiedziała, że powinna wrócić szybko na górę do chłopców, ale tak liczyła na to,
że uda się jej porozmawiać jeszcze tego wieczoru z Johanem i załatwić sprawę broszki.
- Dziękuję, odrobinę, bo muszę zaraz wracać.
- Co z mamą?
- Źle - odparła Elise, unikając wzroku sąsiadki. Pomyślała, że pani Thoresen nie
wygląda wcale lepiej, wychudzona i blada. Pod cienką bluzką widoczne były wystające
łopatki przypominające zaciśnięte pięści. Posiwiałe włosy wiązała w ciasny węzeł na karku.
Szyję miała chudą jak u oskubanego ptaka. - Pani Evertsen powiedziała, że mama jest
naznaczona śmiercią.
Wypowiedziawszy na głos te słowa, poczuła, jak ścisnęło ją w gardle. Głos jej zadrżał
i zamrugała pośpiesznie powiekami, by się nie rozpłakać.
- Może to będzie dla niej najlepsze, Elise? Przecież ona już prawie rok nie wstaje z
łóżka.
Elise pokiwała głową.
- Całe szczęście, że rodzeństwo ma ciebie.
Elise znów przytaknęła, z trudem powstrzymując się od łez.
- Oline straciła dziś pracę - zmieniła pośpiesznie temat, by nie mówić o swoich
kłopotach, choć i ta sprawa bardzo ją bolała.
Na twarzy matki Johana pojawił się ponury wyraz.
- Najchętniej bym... - urwała, zaciskając usta i pięści.
Elise wiedziała, co kobieta chciała powiedzieć. Wszystkie prządki myślały o nadzorcy
FRID INGULSTAD ZŁOTA BROSZKA Saga Wiatr Nadziei część 1
OSOBY Elise Lovlien, ma osiemnaście lat, mieszka na ulicy Sandakerveien na osiedlu robotniczym Sagene, pracuje jako prządka w przędzalni Nedre Voien, opiekuje się młodszym rodzeństwem. Hilda, szesnastoletnia siostra Elise, pracuje jako pomocnica w przędzalni. Peder, najmłodszy spośród rodzeństwa, wychudzony, drobny i wrażliwy ośmiolatek. Kristian, młodszy brat, ma dziewięć lat. Twardy i zamknięty w sobie, w niczym nie przypomina Pedera. Jensine Lovlien, około czterdziestoletnia, dotknięta chorobą (suchoty) matka rodzeństwa. Pochodzi z rodziny robotniczej z Ulefoss. Prawa i religijna. Mathias Lovlien, ich ojciec, były marynarz, alkoholik. W jego żyłach płynie cygańska krew. Johan Thoresen, narzeczony Elise, mieszka piętro niżej w tej samej czynszówce Andersengarden. Anna Thoresen, siostra Johana, sparaliżowana po polio, leży w domu. Pani Thoresen (Aslaug), matka Johana i Anny, pracuje w tkalni Hjula. Ojciec Johana jest marynarzem, rodzina dawno nie miała od niego żadnych wieści. Evert, ośmiolatek, sierota, mieszka u alkoholika Hermansena, a na jego utrzymanie łoży gmina. Emanuel Ringstad, oficer w Armii Zbawienia, dwudziestosiedmioletni jedynak i dziedzic dworu Ringstad. Wynajmuje pokój na poddaszu u Oscara Carlsena: Pan Paulsen, majster w przędzalni Nedre Voien, podstarzały, otyły wdowiec, z którym Hilda zachodzi w ciążę. Mieszka na wzgórzu Aker. Agnes Zakariassen, przyjaciółka Elise, tkaczka, mieszka z rodzicami na ulicy Maridalsveien. Pani Evertsen, jedna z okolicznych plotkarek, mieszka na parterze w Andersengarden. Pani Albertsen, mieszka w sąsiednim domu czynszowym. Pani Berg, miła i dobroduszna, zaopiekowała się Pederem. Lort - Anders, przyjaciel Johana z czasów, gdy razem pływali na statku, podejrzany typ, przestępca. Maren Sorby, samarytanka z Armii Zbawienia w stopniu kapitana.
Magda, właścicielka sklepu kolonialnego na rogu. Otto, nocny stróż w przędzalni Nedre Voien. Othilie, prostytutka z Vaterlandu. Oline, wdowa, matka czworga dzieci, traci pracę w przędzalni.
PRZEDMOWA Nie ma chyba drugiej takiej stolicy na całym świecie, przez którą przepływałaby rzeka z malowniczymi kaskadami, progami skalnymi i wodospadami. Maridalen i Aker, poprzecinane urokliwymi ścieżkami spacerowymi, to obecnie teren chroniony jako dziedzictwo kultury. Ciekawe jednak, jak wyglądało to miejsce nad rzeką przed stu laty. Spróbujmy sobie wyobrazić życie prządki z przędzalni Graaha w 1905 roku, robotnicy pracującej po dwanaście, czternaście godzin w fabrycznej hali w kłębach kurzu i w ogłuszającym huku maszyn. Dziesięcio - , a nawet dwunastoosobowe rodziny gnieździły się w mieszkaniach składających się z jednej izby i kuchni. Co czuła matka, która szła do pracy i zostawiała w domu gromadkę dzieci bez opieki, w czasach gdy palono w piecu, a pomieszczenia oświetlano lampami naftowymi i świecami? W serii Wiatr nadziei Czytelnicy śledzić będą losy osiemnastoletniej Elise, na której barkach spoczywa odpowiedzialność za młodsze rodzeństwo. Towarzyszyć jej będą w kłopotach i radościach, w chwilach, gdy przeżywa miłość, a także gdy zmaga się z przeciwnościami losu i walczy o przetrwanie. Bohaterowie powieści są postaciami fikcyjnymi, ale akcja została oparta na autentycznych zdarzeniach. Opisałam środowisko i miejsca, które sama odwiedziłam. Wykorzystałam informacje zasłyszane w rozmowach ze starszymi ludźmi, którzy w młodości pracowali w fabrykach i mieszkali na osiedlach robotniczych, gdzie w tamtych czasach stały przyfabryczne czynszówki. Ich życie było ciężką harówką, ale miało także swoje uroki. Ci ludzie potrafili się cieszyć drobiazgami, a miłość... no cóż, ta się właściwie nie zmieniła. Frid Ingulstad
ROZDZIAŁ PIERWSZY Kristiania1 , początek stycznia 1905 roku - Nie ma mowy! Co mnie obchodzi, że wszystkie twoje dzieciaki leżą chore na odrę? To nie moja sprawa! - ryknął nadzorca tak głośno, że słychać go było z daleka. Elise zatrzymała się gwałtownie i przestraszona skierowała wzrok w stronę oszklonej budki. Kto tym razem dostawał reprymendę? Ciarki przeszły jej po plecach. Przystanęła na moment i nasłuchiwała, zastanawiając się, kim jest ta biedaczka, której gromadka dzieci zachorowała na odrę. Elise - słyszała, że choroba szerzy się na osiedlu robotniczym Sagene niczym zaraza, a umiera na nią co drugi chory. - Możesz iść do kantoru i odebrać swoją zapłatę! - wykrzykiwał wciąż ze złością nadzorca, a jego głos zabrzmiał falsetem. - I nie wyobrażaj sobie, że pozwolę ci tu nadal pracować. Co by się stało z przędzalnią, gdyby prządki przychodziły, kiedy im się podoba? Elise z całego serca współczuła biedaczce, na której skupiła się wściekłość nadzorcy, choć nadal nie widziała, kim ona jest. Zawahała się. Może odważyć się podejść kilka kroków bliżej i zajrzeć do środka? - pomyślała i podkradłszy się bezgłośnie, wyciągnęła szyję. Zależało jej, by sprawdzić, o kogo chodzi. Nadzorca stał na środku czerwony jak burak i trzęsąc podwójnym podbródkiem, ciskał z oczu gromy. Naprzeciwko niego, plecami do Elise stała wychudzona Oline. Skuliła się i skrzyżowawszy ręce na piersi, zwiesiła głowę i wbiła wzrok w podłogę. Ramiona jej drżały od tłumionego płaczu. - Już drugi raz w tym tygodniu przychodzisz spóźniona. Dość tego! Wynoś się! Nie życzę tu sobie takich leni! Elise obserwowała tę scenę z rosnącym przerażeniem. Oline była wdową i miała na utrzymaniu czworo małych dzieci. Jeśli straci pracę, nie będą mieli z czego żyć. Wstrzymała oddech, gdy ujrzała, że Oline pada nadzorcy do nóg i uczepiwszy się nogawek jego spodni, błaga z płaczem: - Proszę się nade mną ulitować! Przyrzekam, że to się nigdy więcej nie powtórzy. Spóźniłam się, bo mój najmłodszy synek majaczył w gorączce, a potem nagle zaczął mi się przelewać przez ręce i już myślałam, że umrze. Nadzorca odsunął ją poirytowany. - Wynoś się, mówię. Nie moja wina, że rodzicie tyle bachorów! Oline z trudem wzięła się w garść. Odwróciła się i pochlipując, chwiejnym krokiem 1 Kristiania - taką nazwę nosiło Oslo w latach 1878 - 1924 (przyp. tłum.)
skierowała się w stronę drzwi. Elise pośpiesznie oddaliła się od budki, a gdy Oline wyszła, udawała, że otula się szalem. Wprost rozsadzała ją wściekłość i z trudem łapała oddech. Jakie to niesprawiedliwe, pomstowała w duchu, czując, jak narasta w niej sprzeciw. Pewnego dnia... - pomyślała gniewnie i zacisnęła pięści w niemym buncie... Pewnego dnia dostaną za swoje... Oline nawet na nią nie spojrzała, być może wcale jej nie zauważyła. Szła, potykając się o własne nogi, i pochlipywała. Elise, otulona szorstkim szalem zrobionym na drutach, otworzyła ciężkie drzwi fabryczne. Nie mogła przestać myśleć o nieszczęściu, jakie spadło na Oline. Co teraz zrobi? Nie pozostaje jej chyba nic innego, jak szukać wsparcia w gminie, ale jak zdoła przeżyć wraz z czworgiem dzieci z marnego zasiłku? Czy to takie dziwne, że nie mogła odejść od rozpalonego gorączką dziecka? Przecież nie ma nikogo, kto zaopiekowałby się maluchami podczas jej nieobecności, a teraz gdy wszystkie są chore, jest jej jeszcze ciężej. Uderzył w nią lodowaty podmuch śnieżnej zamieci, w powietrzu wirowały płatki śniegu. Elise pochyliła się i brnęła pod wiatr, trzęsąc się z zimna. Gdy ktoś jest wychudzony, zimowy chłód dokucza szczególnie mocno. Wysłużone buty, poprzecierane i popękane między zelówką a cholewką, przemokły w śniegowej brei już po paru krokach. Elise czuła, jak marzną jej palce u nóg, i wiedziała, że nim zdąży dojść do domu, całkiem straci w nich czucie, tak jak wczoraj. Przywołała w myślach obraz córki dyrektora, która tanecznym krokiem przechodziła przez halę przędzalni ubrana w ciepły zimowy płaszcz obszyty futerkiem. Na głowie miała czapkę z tego samego futra, na szyi zawieszoną mufkę, a na nogach ciepłe sznurowane trzewiki. Na pewno nie marzła, bo na twarzy nie znać było śladów odmrożeń, a nos jej nie siniał. Śmiała się i żartowała z nadzorcą i wyglądała tak, jakby nie miała żadnych trosk. Ale też nie musi pracować w fabryce do końca swych dni, zrastając się niemal w jedno z maszyną, pomyślała Elise i westchnęła. Nie haruje od godziny szóstej rano do szóstej lub ósmej wieczorem w ogłuszającym huku maszyn, w hali, gdzie wirują w szalonym tempie umieszczone na suficie kołowroty, a wrzeciona przyprawiają o zawrót głowy, gdzie unoszący się kurz wdziera się robotnicom do ust i do nosa, a one nie mogą ani na moment spuścić wzroku z nitek, pilnując, by się nie zerwały. Nie potrzebuje się śpieszyć do domu do chorej matki, dwóch hałaśliwych młodszych braci i młodszej siostry, która też wraca wykończona po długim dniu pracy jako pomocnica w przędzalni. I do ojca, który pieniądze przeznacza nie na
to bynajmniej, co trzeba. Nie, córka dyrektora wygrzewa się w ciepłym salonie obsługiwana przez pokojówkę. Ma suche stopy, piękne ubrania, najada się do syta i kładzie się spać, gdy ma na to ochotę. Żyje się jej jak w niebie. Ukradkiem razem z Agnes podśmiechiwały się z dyrektora, niewysokiego mężczyzny z wystającym brzuchem. Wygląda komicznie, gdy kołysząc się jak kaczka, przemierza każdego przedpołudnia fabryczną halę, cmokając z dezaprobatą wyblakłymi wargami. Elise przeszła pośpiesznie przez most Beierbrua, zginając się niemal wpół, by osłonić się przed silnymi podmuchami wiatru. Rzadko tak strasznie wiało o tej porze roku. Przecież dopiero co minęły święta Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Przemoknięte liche pończochy ocierały się wewnątrz butów i Elise czuła, że na pięcie zrobiła jej się dziura. Znów je będzie musiała cerować dziś wieczorem. Biedna Oline! Co się z nią stanie? I tak nie było jej lekko, ale teraz, bez pracy i zarobku, czeka ją ciężki los. Zarówno w przędzalni, jak i w tkalni od godziny dwunastej do pierwszej przysługiwała robotnicom godzinna przerwa na obiad. Elise śpieszyła się, by zdążyć kupić w sklepie na rogu mleko, szare mydło, kawę, węgiel na opał i naftę. Ulicę Sandakerveien oświetlały wciąż jeszcze latarnie gazowe, ale po drugiej stronie rzeki ustawiono latarnie elektryczne. Także w willi dyrektora na ulicy Oscarsgate we wszystkich pomieszczeniach paliły się lampy elektryczne, tak przynajmniej mówiła Agnes. Elise wyobrażała sobie, że gdyby znalazła się w takim domu, poczułaby się jak w królewskim pałacu z baśni. Pomyśleć, że wystarczy nacisnąć guzik i całe pomieszczenie wypełnia się jasnym światłem! Na szczęście ugotowała wczoraj wieczorem ziemniaki, wystarczy je więc teraz tylko podgrzać. Rano przed wyjściem do przędzalni przyniosła wody z pompy. Jeśli się pośpieszy, zdąży ze wszystkim, nim będzie musiała wracać na popołudniową zmianę. Skręciła za róg i już miała wejść do sklepu, ciesząc się, że choć na chwilę schroni się przed lodowatym chłodem, gdy nagle zauważyła Everta. Chłopiec przyjaźnił się z Pederem, jej najmłodszym bratem. Potykając się, ciągnął wózek na dwóch kółkach wypełniony po brzegi towarami. Zatrzymała się i patrząc na niego zdziwiona, zapytała: - Nie jesteś w szkole, Evert? Chłopiec pokręcił głową i pośpieszył dalej. - Dlaczego? - Nie pozwolili mi - odrzekł Evert z niechęcią w głosie, jak zawsze, gdy nie chciał o czymś mówić. - Gmina się nie zgodziła! - zawołał i zniknął za rogiem.
Elise stała przez chwilę nieruchomo, myśląc Z oburzeniem o tym, że Evertowi nie pozwolono kontynuować nauki, chociaż należał do najzdolniejszych uczniów w klasie. Straszna niesprawiedliwość! Evert był sierotą. Opiekę nad nim powierzono Hermansenowi, który dostawał na chłopca zasiłek z kasy zapomogowej. Jednak Hermansen przepijał wszystko, zarówno swoją wypłatę, jak i pieniądze z gminy. Dlatego Evert wciąż chodził głodny. Peder przyznał się parę razy siostrze, że dzielił się swoimi kanapkami z Evertem. Kładł kanapkę pod pulpit ławki, tak by nikt inny nie zauważył. Czasem Evert zasypiał na lekcjach, gdy całą noc spędził w fabryce. Wtedy nauczyciel złościł się i ciągnął go za ucho, omal mu go nie urywając, tak że chłopcu leciała krew. Tak opowiadał Peder. Wszystko się w niej burzyło ze złości i gniewnie wkroczyła do sklepu. A kiedy parę chwil później wbiegła na podwórze czynszówki, uderzył ją w nozdrza smród z wychodków. Obok przepełnionych, niedomykających się kubłów na śmieci leżała sterta odpadków, spod której wyskoczył szczur i przemknął pod płotem jak strzała do sąsiedniej posesji. Pewnie wróci, gdy tylko na podwórzu zrobi się spokojniej. Pośpieszyła w stronę drzwi wejściowych na klatkę i weszła na drugie piętro. W kuchni było zimno, zanim więc zajrzała do izby, w której leżała chora mama, rozpaliła w piecu. Zastanawiała się, czemu Hilda jeszcze nie przyszła. Nim opuściła halę fabryczną, siostra mignęła jej w tłumie robotnic, nie miała jednak czasu na nią zaczekać. Nalała wody do garnka i starając się nie hałasować fajerkami, nastawiła do zagotowania. Następnie uchyliła drzwi do izby. Mama leżała w łóżku blada i cicha, z zamkniętymi oczami. Złożone dłonie położyła na kocu. Tak zazwyczaj spędzała całe dnie. - Mamo? - odezwała się półgłosem Elise, nie chcąc budzić chorej. Pragnęła się jedynie upewnić, czy nadal tli się w niej życie. Mama podniosła powieki i zmusiła usta do uśmiechu. - A, to ty - odezwała się słabym głosem i znów zamknęła oczy. Elise po cichu wróciła do kuchni. Mieszkanie składało się tylko z tych dwóch pomieszczeń, ale na szczęście nie musieli dzielić kuchni z inną rodziną, jak wielu ludzi w czynszówkach przyfabrycznych. Sięgnęła po szmatkę i wytarła blat stołu, po czym postawiła na nim blaszane talerze i kubki, położyła noże. Miała nadzieję, że lada chwila zjawi się Hilda. Elise uznawała godzinną przerwę obiadową za najlepszą porę w ciągu całego dnia. Błogosławieństwem było wyrwać się z hałasu i kurzu w przędzalni i rozprostować bolące od trzymania wciąż w tej samej pozycji plecy. O tej porze chłopcy byli w szkole, a mama leżała
w izbie, kuchnię więc siostry miały dla siebie. Hilda skończyła szesnaście lat i była młodsza od Elise o dwa lata. Miała jasne włosy, piegi, zadarty nos i głębokie dołeczki w policzkach, gdy się uśmiechała. Właściwie były do siebie podobne, tyle że włosy Elise miały odcień brązowy. Mimo różnicy wieku śmiały się i chichotały z tego samego, dzieliły się sekretami i plotkowały o koleżankach z przędzalni. Oczywiście brakowało im towarzystwa mamy, która nim zachorowała, także przychodziła do domu na przerwę obiadową, a wtedy posilały się we trójkę. Kiedyś, gdy ojciec jeszcze miał pracę, zdarzało się, że i on jadał razem z nimi, ale to było tak dawno. Teraz większość czasu spędzał ze swoimi kompanami od kieliszka. Elise wzdrygnęła się i pośpiesznie odsunęła na bok tę przykrą myśl. Na schodach rozległy się kroki i po chwili w drzwiach pojawiła się Hilda. Siostra w ostatnim czasie bardzo wychudła i pobladła. Żeby tylko nie zapadła na suchoty tak jak mama, pomyślała Elise przerażona, obrzuciwszy siostrę uważnym spojrzeniem. Ale czy to dziwne, że chorują, skoro muszą od rana do nocy pracować w kurzu i hałasie? Przypomniało jej się, jak mama powiedziała kiedyś, że nie dojdzie do rozprawy z niesprawiedliwością, póki Norwegia nie stanie się samodzielnym państwem. Teraz krążyły pogłoski, że zmierza do rozwiązania unii ze Szwecją. Ojciec Agnes, najlepszej przyjaciółki Elise, wiedział o wielu sprawach, a ponieważ Agnes była jedynaczką, dzielił się z nią swymi przemyśleniami. Tym sposobem Elise także dowiadywała się o tym, co się działo i nad czym debatowali ludzie decydujący o losach kraju. Zastanawiała się, czy odzyskanie przez Norwegię niepodległości zmieni coś na lepsze. Trudno jej było w to uwierzyć, .skoro ludzie u władzy bardziej dbali o interesy tych, którzy posiadali dużo, aniżeli tych, którzy nic nie mieli. - Chyba nie jesteś chora, Hildo? - zapytała, patrząc na pobladłą twarz siostry. Hilda pokręciła głową i odparła: - Nie, ale strasznie marznę. Poza tym w głowie mi szumi od tego okropnego huku. Agnes mówi, że w końcu wszystkie, które tam pracujemy, stracimy słuch. Zresztą podobno niektóre robotnice już to dotknęło. - Spotkałaś Agnes? - Szłyśmy kawałek razem. Ona też mi powiedziała, że marnie wyglądam. - Rozgrzej się trochę przy piecu, a ja szybko dokończę szykować obiad. Nie wiem, jak sobie poradzę, jeśli Hilda zachoruje, uświadomiła sobie w tej samej chwili. Mój zarobek nie starczy na obłożnie chorą mamę, ojca, który przesiaduje w knajpach, i młodszych braci chodzących do szkoły. Elise zarabiała siedem koron tygodniowo i wszystko szło na jedzenie, czynsz i opał. Osiemdziesiąt ore na chleb, syrop i kawę na śniadanie,
pięćdziesiąt siedem ore na rybę, ziemniaki i marchew na obiad i pięćdziesiąt ore na mleko, chleb, masło i kawę na podwieczorek w sobotę i niedzielę, dwadzieścia pięć ore na owsiankę na kolację. Trzy korony i pięćdziesiąt ore musieli zapłacić za czynsz, a koronę i pięćdziesiąt ore za opał i naftę. By starczyło pieniędzy na ubrania, buty, mydło i na gazetę oraz inne potrzebne rzeczy, Hilda musiała oddawać swój zarobek, co czyniła bez większych protestów. Mimo to im się nie przelewało. W zeszłym tygodniu Elise musiała zwrócić się o pomoc do Johana i pożyczyć ponad połowę opłaty za czynsz. Skąd on wziął pieniądze, nie miała pojęcia. Johan był miły i nigdy z jego ust nie usłyszała odmowy, gdy go o coś poprosiła. Unikała tego jednak, bo Johanowi też nie było lekko. Jego ojciec wypłynął na morze, a mama pracowała w tkalni. Siostra zaś była przykuta do łóżka po chorobie przebytej w dzieciństwie. Gdy Johan mówił, że jej stan nigdy się nie poprawi, na jego twarzy pojawiał się smutek. Zarówno Johan, jak i Elise od dzieciństwa mieszkali w tej samej czynszówce Andersengarden. Gdy byli mali, bawili się zawsze razem, a kiedy inne dzieci wyśmiewały się z piegów Elise i jej zadartego nosa, Johan zawsze stawał w jej obronie i groził, że zbije każdego, kto jeszcze raz ośmieli się z niej wyśmiewać. Był największy i najsilniejszy ze wszystkich chłopców na osiedlu robotniczym Sagene, a poza tym miał w sobie coś takiego, co sprawiało, że inni czuli przed nim respekt. Nawet nauczyciel traktował go inaczej niż pozostałych uczniów. Może dlatego, że Johan wypowiadał się ładniej niż inne dzieciaki z ulicy. Mama Elise zawsze powtarzała, że Johan urodził się dorosły. Już jako cztero - , pięcioletni brzdąc otwierał bramę matkom z podwórka, kłaniał się uprzejmie i pytał, czy może w czymś pomóc. Na myśl o Johanie zrobiło jej się cieplej na sercu. Zeszłego lata zaczęli się ze sobą spotykać. Choć od dzieciństwa traktowała go jak brata, nagle coś między nimi zaiskrzyło. Zdarzyło się to pewnej niedzieli, gdy wracali z nabożeństwa. Ich matki chodziły do domu modlitewnego zwanego Świątynią, w którym odbywały się spotkania i nabożeństwa Armii Zbawienia, i zazwyczaj zabierały dzieci ze sobą. Teraz nie mieli zbyt wiele wolnego czasu, by chodzić na takie nabożeństwa, a zresztą, szczerze mówiąc, woleli inne rozrywki... Uśmiechnęła się pod nosem, przypomniawszy sobie tamten dzień. Po deszczu pewnie poślizgnęłaby się i upadła na mokrym bruku, gdyby Johan jej nie przytrzymał. Zamiast jednak ją puścić, gdy już złapała równowagę, zatrzymał się i objął ją mocniej. Zanim się zorientowała, poczuła na swych ustach jego gorące i delikatne wargi. To był jej pierwszy pocałunek. Zawsze ze wstrętem myślała o całowaniu, zwłaszcza po opowieściach jednej z koleżanek, która wciąż się przechwalała, że wszystkie chłopaki chcą ją całować i obmacywać.
Tymczasem ku swemu zdumieniu przeżyła coś przyjemnego, niesłychanie przyjemnego. Potem całowali się wielokrotnie... Dziewczyny z przędzalni zazdrościły jej, domyślała się tego. Niektóre pozwalały sobie na złośliwe przytyki pod jej adresem, zastanawiając się na głos, co Johan widzi w takiej piegusce z zadartym nosem. Przeglądając się w lusterku zawieszonym w izbie na ścianie, w pełni podzielała ich opinię. Miała nieciekawą twarz, w każdym razie gdy zachowywała powagę. Gdy się jednak uśmiechnęła, w policzkach pojawiały się dołeczki, które dodawały jej uroku. Zauważyła, że wieczorami kręcą się pod ich domem różne dziewczyny. Chichocząc się i wybuchając głośnym śmiechem, zerkały co rusz w okno Johana. Johan dobrze wiedział, że go wypatrują, ale gdy Elise zapytała go kiedyś, czy go to nie krępuje, on tylko wzruszył obojętnie ramionami, jakby inne dziewczyny w ogóle go nie interesowały. Uradowało ją to i odzyskała pewność siebie, a jej ciało przeniknął dreszcz. - Spotkałam na podwórzu Johana - odezwała się nagle Hilda, jakby czytając w jej myślach. - Wydawało mi się, że czeka na ciebie. Mam nadzieję, że nie potrzebuje pilnie zwrotu pieniędzy, które mi pożyczył, pomyślała Elise zatrwożona. Zarządca domu narzekał z najbłahszych powodów, a już gdy czynsz nie został zapłacony w terminie, nie było zmiłuj się. Elise postawiła na stole samą rybę i ziemniaki, bo na kupno marchwi nie było jej dziś stać, i zwróciła się do Hildy: - Oline została wyrzucona z pracy, widziałam na własne oczy. Hilda podniosła głowę i popatrzyła na nią z przerażeniem. - Wyrzucili ją? - zapytała. - Spóźniła się do pracy drugi raz w tym tygodniu - wyjaśniła Elise, zaciskając gniewnie usta. - Przecież jej dzieci zachorowały na odrę. Wszystkie czworo! - Wiem. Najmłodsze jest w tak ciężkim stanie, że obawiała się, iż wybiła jego ostatnia godzina. Hilda nałożyła sobie mały kawałek ryby i pół ziemniaka. - To podłe ze strony Ropuchy! - oświadczyła, mając na myśli nadzorcę, którego tak nazywały między sobą, bo gdy się zdenerwował, skrzeczał jak żaba. A denerwował się często. Elise przytaknęła i przyglądając się siostrze z rosnącym niepokojem, zapytała w końcu: - Coś ci dolega?
Hilda pokręciła głową i odpowiedziała: - Nie, ale jakoś mi dziwnie. - Jak? - Szumi mi w uszach i mam zawroty głowy. Elise nie odzywała się przez chwilę. - Spróbuj jednak trochę zjeść. Na pewno poczujesz się lepiej. Hilda wmusiła w siebie jeszcze jeden kęs, ale potem zrezygnowała i odłożyła widelec. - Zjedz za mnie! - powiedziała do siostry. Elise łapczywie sięgnęła po jedzenie i zjadła wszystko, nie zostawiając nawet okruszka. Nic nie mogło się zmarnować. - Idź do mamy i powiedz, jak się czujesz - poprosiła Hildę. - Może ona będzie wiedziała, co ci jest. Przy okazji zapytaj, czy nie zjadłaby trochę obiadu. Hilda posłuchała siostry, ale gdy wróciła z izby, wyglądała na jeszcze bardziej wycieńczoną. Trzęsąc się i szczękając zębami z zimna, rzekła: - Mama jest zmęczona i niewiele się odzywa, ale wymamrotała coś o przeziębieniu. Nie chce nic jeść. - Jeśli nie masz siły wracać do przędzalni, powiadomię nadzorcę. Hilda zdecydowanie potrząsnęła głową. - Myślisz, że Ropucha przyjmie ze spokojem wiadomość, że leżę chora w łóżku? On, który zwolnił Oline tylko dlatego, że dwa razy się spóźniła? Elise nie odezwała się, w duchu przyznając Hildzie rację. Nadzorca nie tolerował usprawiedliwień, że któraś z robotnic została w domu z powodu kaszlu czy gorączki, a wyrzucał ludzi z pracy nawet z bardziej błahych powodów. Gdy Hilda zamknęła za sobą drzwi, Elise pośpiesznie nalała do miski ciepłej wody z czajnika i pozmywała blaszane talerze i kubki, noże i widelce. W kominie słychać było gwizdanie wiatru. Pewnie teraz wieje jeszcze mocniej, pomyślała, niechętnie zbierając się do wyjścia. Po zmyciu naczyń zostawiła wodę w misce, bo szkoda jej było wylewać mydlin. Wieczorem po powrocie do domu wykorzysta je do mycia podłogi. / Wyszła na dwór. Wiatr uderzył w nią z taką siłą, że aż zaparło jej dech. Chłód przeniknął przez ubranie, twarz ją szczypała, paliły uszy. Ruszyła naprzód pochylona, skrzyżowawszy ramiona na piersi. Nagle w śniegu pomiędzy połamanymi gałęziami i uschniętym, podrywanym przez podmuchy wiatru listowiem zauważyła, że coś błyszczy. Może to jakaś moneta? - pomyślała zaintrygowana i schyliwszy się, podniosła z ziemi błyszczący przedmiot. Stała przez chwilę
jak oniemiała, wpatrując się w to, co leżało na jej dłoni. Nie była to jednokoronówka ani tym bardziej pięć ore. Czegoś takiego jeszcze nigdy nie oglądała z bliska! Była to błyszcząca złota broszka z drobnymi połyskującymi kamykami szlachetnymi. Elise wstrzymała oddech. Kto tu mógł zgubić taki kosztowny drobiazg? Podniosła głowę i rozejrzała się dookoła, ale nikogo w pobliżu nie zauważyła. Zresztą nikt z sąsiadów zamieszkujących Andersengarden nie posiadał takiej cennej rzeczy. Ba, na całym osiedlu Sagene i na innych osiedlach robotniczych wzdłuż rzeki Aker trudno by kogoś takiego znaleźć. Jedyną osobą, która przychodziła Elise na myśl, osobą, która mogłaby okazać się właścicielką tak cennej broszki, była córka dyrektora fabryki, tyle że ona nigdy nie bywała w tej okolicy. Co najwyżej podjeżdżała powozem lub saniami do przędzalni, kiedy miała ochotę odwiedzić ojca. Albo automobilem, bo dyrektor kupił sobie taki pojazd, który mógł się poruszać bez koni. Johan opowiadał, że strasznie to rozgniewało woźniców. Za dostateczne zło uważali tramwaje elektryczne, które przed piętnastu laty zastąpiły w mieście tramwaje konne. Konie zaprzężone do powozów płoszyły się, gdy te hałaśliwe potwory mknęły przez ulice. Proponowano nawet, by z przodu wagonu umieścić wypchanego konia, by uspokoić przerażone zwierzęta. Elise rozejrzała się jeszcze raz dookoła i pośpiesznie schowała broszkę do kieszeni fartucha. Miała wrażenie, że ją parzy, że ciąży jej w kieszeni jak ołowiany odważnik i przyprawia o przyśpieszone bicie serca. Tak się musi czuć złodziej, pomyślała nagle. Jeśli ktoś znajdzie przy mnie broszkę, może mnie posądzić, że ją ukradłam, a wtedy wsadzą mnie do aresztu i ukarzą. Nikt nie uwierzy, że ją znalazłam, ta historia brzmi zbyt niewiarygodnie. Nie mogę nawet opowiedzieć o tym mamie, pomyślała z żalem. Jest zbyt chora, by jeszcze dokładać jej zmartwień. Nie zwrócę się z tym też do ojca. Wyłudziłby jeszcze ode mnie broszkę, sprzedał ją i wszystkie pieniądze przepił, bo dla niego liczy się tylko wódka. Elise nie miała też odwagi poprosić o radę Agnes, swojej najlepszej przyjaciółki, której powierzała wszystkie tajemnice. Obawiała się, że Agnes powie swojemu ojcu, a ten także gotów jest uznać, iż Elise jest złodziejką. Nie, jedyną osobą, której mogę się zwierzyć, jest Johan, tylko że z nim spotkam się nie wcześniej niż późnym wieczorem, przyszło jej na myśl. On będzie wiedział, co zrobić. Strach ścisnął ją za gardło. Dlaczego akurat ja miałam to nieszczęście znaleźć broszkę? - rozpaczała w duchu. Jak mogłam być tak głupia, by ją podnieść? Trzeba było zostawić tam, gdzie leżała!
ROZDZIAŁ DRUGI Zdawało się, że ten dzień nigdy się nie skończy. Godziny mijały w ślimaczym tempie. Elise rozejrzała się po hali fabrycznej i zorientowała się, że wszystkie robotnice są głęboko wstrząśnięte tym, co się stało z Oline. Na szarych, zmęczonych twarzach znać było większe niż zwykle przygnębienie. Elise starała się skupić na pracy, ale pomimo hałasu panującego w hali wciąż wracała myślami do ciężkiego losu Oline i wszelkiej niesprawiedliwości, by po chwili znów przypomnieć sobie o cennym przedmiocie, jaki ukryła w kieszeni fartucha. Ropucha był wyjątkowo nieznośny tego popołudnia. Jego skrzekliwy głos zagłuszał zarówno szum wodospadu, przy którym mieściła się hala, jak i stukot maszyn. Wyzywał i pohukiwał na robotnice, wciąż z czegoś niezadowolony. Pomocnice biegały co sił w nogach, by jak najszybciej donieść kolejne nawoje z niedoprzędem, jak nazywano przędzę w postaci wąskiej i lekko skręconej tasiemki włókien. Kołowroty wirowały, prządki pokrzykiwały, domagając się kolejnych nawojów, a pomocnice uwijały się jak w ukropie. Prządki pracowały na akord i narzekały, jeśli pomocnice były zbyt powolne. Elise martwiła się o Hildę i co rusz zerkała na drugi koniec ogromnej hali. Niełatwo pracować w takim tempie, gdy ktoś się źle czuje. Wiedziała o tym, bo sama nieraz przychodziła do pracy przeziębiona, kaszląc tak, że wstrząsało całym jej ciałem. A teraz zaniemogła Hilda. Gdy tylko któraś z pomocnic zatrzymała się na chwilę, by złapać oddech, Ropucha już był przy niej i oznajmiał zły jak szewc: - Dziesięć ore kary za marnowanie czasu! Dziesięć ore, myślała wzburzona Elise, to więcej, niż wynosi stawka godzinowa. Jedynie gdyby prządce zerwały się nitki i trzeba było zatrzymać maszynę, Hilda mogłaby trochę odpocząć. Elise wróciła myślami do cudzej własności, którą miała w fartuchu. Mogłabym przerwać pracę i pójść do kantoru, żeby pokazać broszkę dyrektorowi i opowiedzieć, gdzie ją znalazłam, myślała po raz nie wiadomo który. Ale za każdym razem, gdy już bliska była podjęcia takiego postanowienia, ulatywała z niej odwaga. Bo co się stanie, jeśli dyrektor nie uwierzy, że broszka leżała na ulicy, na której jego córka ani inne kobiety posiadające piękną biżuterię nigdy nie bywały? Zresztą może broszka wcale nie należy do jego córki, a wówczas stanie się jeszcze bardziej podejrzliwy? Na samą myśl zrobiło jej się niedobrze.
Zmuszała się więc, by odsunąć to od siebie. Przypomniała sobie znów Oline, matkę czworga małych dzieci. Zastanawiała się, jak się czuje najmłodszy synek, który majaczył w gorączce i nagle zaczął się matce przelewać przez ręce. Znów wszystko się w niej zagotowało. Jaka to niesprawiedliwość, by wyrzucać robotnicę z pracy za to, że się spóźniła z powodu ciężko chorego dziecka! Miała nadzieję, że Ropuchę prędzej czy później spotka za to kara. Potem zastanawiała się, jak to będzie, gdy Norwegia odzyska niepodległość i będzie samodzielnym krajem rządzonym przez Norwegów. Niezależnym od innego państwa, z własnym królem. Bo że w Norwegii będzie król, tego była pewna. Wszyscy tak mówili. Przypomniała sobie patriotyczne pieśni, których uczyła się w szkole, opowiadające o tym, że Norwegia jest wyjątkowym krajem, innym niż wszystkie. Na przykład taka pieśń Te stare góry... albo Jest taki kraj pośród śniegów. Na zakończenie szkoły uczyła się na pamięć Terje Vigena, napisanego przez Henryka Ibsena poematu, który zrobił na niej wielkie wrażenie. Ojciec Agnes opowiadał, że przed pięciu laty norweska flaga, prawdziwa norweska flaga, a nie „sałatka śledziowa”, jak nazywano tę ze szwedzkimi barwami w rogu, załopotała po raz pierwszy na budynku parlamentu. Elise mimowolnie wsunęła dłoń do kieszeni. A może broszka wcale nie jest zrobiona ze złota? - pomyślała z nadzieją. Może to tylko tania podróbka z drobnymi szkiełkami zamiast szlachetnych kamieni? Jeśli tak, to nikt jej nie posądzi o kradzież. Wiele osób kupowało ozdoby, które tylko wyglądały na kosztowną biżuterię i dla niewprawnego oka były trudne do odróżnienia. Johan na pewno mi pomoże! Jest mądry i rozsądny i zawsze potrafi znaleźć radę. A może będzie tak miły i zaofiaruje się, że sam odniesie dyrektorowi broszkę? Albo odda ją na posterunku policji? Myśl ta przyniosła jej ulgę. Kiedy następnym razem pani Berg poczęstuje ją karmelkiem, zachowa go dla Johana, by mu się jakoś odwdzięczyć. Mama nieraz powtarzała, że Johan zajdzie w życiu daleko, ponieważ potrafi zachowywać się uprzejmie, pięknie się wypowiada, a w szkole osiągał zawsze świetne wyniki i nigdy nie broił. Właściwie powinien kontynuować naukę, ale ponieważ od długiego czasu jego ojciec nie dawał znaku życia i nie przysyłał też pieniędzy, nie daliby rady utrzymać się wyłącznie z tego, co jego mama zarabiała w tkalni. Zwłaszcza że sparaliżowana siostra potrzebowała lekarstw i opieki. Z tego powodu Johan uznał, że musi popracować w fabryce przez pewien czas. Żartował jednak, że kiedyś wymyśli coś takiego jak Rotte - Anders, który nie potrafił czytać ani pisać, ale był cwany. W żelaznej klatce umieścił dużego szczura i ustawił w swoim kramie. Chłopi przychodzili tłumnie popatrzeć na szczura i przy okazji
robili jakieś zakupy. I tym sposobem Rotte - Anders się wzbogacił. Johan był mądrzejszy od innych i Elise nie miała wątpliwości, że z czasem dostanie jakąś dobrze płatną pracę, ale nie z tego powodu go kochała i podziwiała. Wydawał jej się taki dorosły i pewny siebie, a poza tym był bardzo przystojny i miał piękne oczy. Podobało jej się także, że jest bardzo dobry dla swojej matki i siostry. Nie, nie mogła trafić na lepszego mężczyznę, choć jeszcze za wcześnie myśleć o ślubie. Najpierw muszą zaoszczędzić trochę pieniędzy. Na razie nawet nie mieliby gdzie zamieszkać, bo u niej w domu jest za ciasno. Johan wierzył jednak, że znajdzie się jakieś rozwiązanie. Elise nie bardzo wiedziała jakie, ale ufała Johanowi. Na pewno coś wymyśli! Może udało mu się nawet odłożyć już trochę grosza? Zeszłej zimy mama Elise zdradziła się, że chciałaby, żeby Johan i Elise się kiedyś pobrali, wtedy jednak córka tylko się roześmiała. - Mam wyjść za mąż za Johana? Przecież to tak jakbym poślubiła swojego brata. - A co to za bzdura! - zareagowała mama surowo. Elise wyjaśniła jej więc pośpiesznie, że traktuje Johana jak starszego brata, bo znają się właściwie od zawsze. Ale na wiosnę nagle wszystko się zmieniło i ujrzała go w całkiem nowym świetle. Najpierw zauważyła, że podczas rozmowy z nim czuje się zawstydzona, a i on zachowuje się w jej towarzystwie jakoś inaczej. Nie potrafiła tego wyjaśnić, ale napełniło ją to smutkiem. Coś jej mówiło, że Johan wyrósł z przyjaźni z nią. Bo gdy ona wciąż była podlotkiem, on stał się mężczyzną. No a potem, latem, pocałował ją. Uśmiechnęła się do tego wspomnienia i poczuła, że ogarnia ją błogie ciepło. Zerknęła na duże okna hali, za którymi już dawno pociemniało. Kiedy wreszcie skończy się ten dzień? Zauważyła, że wścibska Valborg spogląda na nią z ciekawością, i uznała, że musi się wziąć w garść. Jeśli broszkę zgubiła córka dyrektora, wtedy zostaną przesłuchane wszystkie robotnice w przędzalni. Valborg może wówczas zeznać, że Elise wyglądała tego dnia na przestraszoną i zachowywała się nerwowo, jakby dokuczały jej wyrzuty sumienia. I jej zeznania okażą się brzemienne w skutki. Znów pomyślała o siostrze, a jej serce napełniło się dziwnym niepokojem. W ostatnim czasie Hilda nie była sobą. Nie dość, że wyglądała na chorą i wycieńczoną, to i zachowywała się jakoś inaczej. Ucichła i spoważniała, była bardziej skupiona na sobie, jakby dręczyło ją coś, o czym nie chciała nikomu powiedzieć. Kiedyś w nocy Elise słyszała nawet
popłakiwanie siostry, ale gdy ją o to zapytała następnego ranka, Hilda uciekła spojrzeniem. Elise uświadomiła sobie wówczas zdumiona, że siostra nie płakała przez sen, ale nie mogła spać, bo miała jakiś kłopot. Dlaczego cierpiała w samotności i nie chciała nic powiedzieć? W ich codziennym życiu nie nastąpiły ostatnio jakieś drastyczne zmiany. Ojciec upijał się już od dwóch lat, a mama chorowała od roku. W fabryce życie płynęło monotonnie. I chociaż wieczorami, gdy kładły się do łóżka, padały ze zmęczenia, to przecież tak samo było i w ubiegłym roku. Właściwie teraz, gdy Hilda jest starsza i przywykła już do pracy, powinno być jej lżej. Może ma jakieś problemy sercowe? Elise widziała ją kiedyś na ulicy Seilduksgata razem z Lorangiem, gońcem. Śmiali się i wygłupiali. A kiedy potem wróciła do domu, była radosna i zadowolona. Lorang wydawał się równie zajęty nią jak ona nim, więc chyba nie zawód miłosny był powodem łez Hildy. Elise nagle ogarnął strach i ciarki przeszły jej po plecach. Gdzieś głęboko nosiła go w sobie od dawna, ale nie chciała do siebie dopuścić. Ilekroć niejasne podejrzenie przemknęło jej przez myśl, szybko odsuwała je na bok, nie mając odwagi się z nim zmierzyć. Teraz jednak, gdy starała się przestać myśleć o broszce, znów pojawił się ten niepokój o Hildę. Coś musiało się jej stać... i to coś strasznego, skoro jest to dla niej takie bolesne, że siostra nie potrafi podzielić się tym nawet z Elise, której zwykle mówiła o wszystkim. Już jakiś czas temu zauważyła po raz pierwszy coś, co ją zaniepokoiło. Hilda wracała z podwórka, a kiedy weszła po schodach na górę, całe czoło pokryte miała kroplami potu, mimo że na dworze panował ziąb, z jej dużych oczu zaś wyzierało przerażenie. - Co z tobą? - zapytała ją Elise, ale wtedy Hilda zrobiła się jeszcze bardziej niespokojna. Odwróciła się gwałtownie i trzaskając fajerkami na piecu, chciała wstawić wodę na kawę, choć kawa dopiero co się zagotowała i była gorąca. Było coś jeszcze, co niepokoiło Elise. Hilda miesiączkowała zazwyczaj niemal w tym samym czasie co starsza siostra. Obie prały wówczas wstrętne wydziergane na szydełku podpaski. Ale ostatnio już dawno nie wkładała do cynkowego wiadra żadnych podpasek do odmoczenia... Hilda ma dopiero szesnaście lat... Mamę ta wiadomość zabije, a ojciec dostanie zapewne napadu szału i będzie się awanturował jeszcze bardziej niż zwykle. Może nawet nam wszystkim się dostaną baty, jeśli ojciec będzie miał zły humor. Jak zdołamy utrzymać jeszcze jedną osobę, jeśli pozostanie tylko moja wypłata? - martwiła się Elise. Zerwała jej się nitka, zatrzymała więc maszynę i związała nić, po czym usiadła na skrzyni, czekając, aż kołowrotki znów zaczną się kręcić.
Czy Hilda naprawdę okazała się taka głupia? Co prawda nie ona pierwsza ani nie ostatnia. Gdzie się nie odwrócić, wszędzie słychać było dziecięcy płacz. Dzieci rodziły często niezamężne prządki. Zanim o poranku zawyły syreny fabryczne, robotnice zanosiły swe pociechy do żłobka, a odbierały je wieczorem po skończonej pracy. Elise nie miała pojęcia, ile trzeba zapłacić za całodzienny pobyt dziecka w żłobku, ale młodym matkom na pewno nie zostawało wiele z zarobku, gdy opłaciły czynsz, jedzenie i opał. Nocami budził ich płacz dzieci, a o godzinie szóstej znów ryk syren oznajmiał początek harówki, obojętnie czy były wyspane, czy nie. Takie życie wymagało wielkiego hartu i delikatne dziewczęta nie były w stanie mu podołać. Elise potrząsnęła głową i westchnęła ciężko. Jej i Johanowi też nie było łatwo zapanować nad uczuciami, zwłaszcza latem, gdy kusiła ziemia rozgrzana od słońca, a niedziela obdarzała bogactwem czasu. Przypomniała sobie ich spacer pośród pól i drzew w górę do Nydalen. Zatrzymali się na zacienionej polance pomiędzy zaroślami, położyli się na mchu, a potem oddali pieszczotom, beztroscy i rozochoceni. Gdzieś uleciał rozsądek, pozostały rozpalone gorączką i nienasycone pieszczotami ciała. Całowali się niemal do utraty tchu. Ale gdy Johan stał się nazbyt śmiały, zdołała go jakoś powstrzymać... Hilda jednak pewnie się zapomniała. I to z Lorangiem, który zarabia zbyt mało, by starczyło choćby na dodatkową kromkę chleba. Dobry Boże, co za nieszczęście! Skończył się niedoprzęd, Elise więc wprawnym ruchem założyła nowy nawój. I dopiero wtedy rozległ się ryk fabrycznej syreny. Elise westchnęła ciężko, po czym ruszyła pośpiesznie razem z innymi prządkami do wyjścia. Wiatr ucichł, ale wciąż padał gęsty śnieg. Elise włożyła rękę do kieszeni, by sprawdzić, czy nadal ma tam broszkę. Miała cichą nadzieję, że może gdzieś jej wypadła i przestanie być jej kłopotem. Równocześnie nie mogła uwolnić się od myśli, że ta cenna ozdoba, o ile jest ze szczerego złota, mogłaby ich wszystkich uratować, mamę, Hildę, chłopców i ją samą. Czy stanie się jej własnością, jeśli nie uda jej się znaleźć właściciela? Zaniosłaby ją wówczas do lombardu i może dostałaby za nią sto koron, co starczyłoby na jedzenie i czynsz na wiele miesięcy. Aż jej się zakręciło w głowie od takiej możliwości. Czy Bóg potępiłby ją, gdyby zatrzymała dla siebie cenną broszkę? Przecież jej nie ukradła, podniosła jedynie z ziemi, gdzie leżała i jakby na nią czekała. Może Bożym zamysłem było właśnie to, by ona ją znalazła? Oczywiście zapyta Johana, już wcześniej to postanowiła. On na pewno uzna, że trzeba
najpierw się rozejrzeć i spróbować odszukać właściciela. A jeśli nie? Johan jest dorosły, mądry i rozsądny. Poza tym mama zawsze powtarzała, że jest dobrym i szlachetnym człowiekiem. Nie zrobi niczego, co byłoby niezgodne z prawem. Nie, Johan z pewnością uczyni wszystko, co w jego mocy, by znaleźć właściciela. Najpierw zwróci się zapewne do Ropuchy i bladych kancelistów z kantoru, a potem zdobędzie się na odwagę i uda się do samego dyrektora albo na policję. A jeśli nikt nie będzie wiedział, do kogo należy broszka? Co wówczas zrobi nadzorca czy kanceliści? Wezmą od Johana broszkę i schowają w szufladzie, na wypadek gdyby zgłosił się właściciel? A może osoba, która zgubiła ozdobę, ma sporo biżuterii i nawet nie zauważyła straty? Bóg chyba zrozumiałby, że w takiej sytuacji lepiej by było, gdyby to Elise ją zachowała, by pomóc mamie, Hildzie i chłopcom, niżby miała dostać się komuś, kto opływa w dostatki. Jeśli jest na tym świecie sprawiedliwość... Johan śmiał się z niej, gdy mówiła o sprawiedliwości. Sam w nią nie wierzył. Sprawiedliwości nie ma, mawiał, przynajmniej tu na ziemi. A nie wiadomo, czy i tam, w górze, istnieje. Bo niby czemu Bóg nie zadbał o to, by od razu wszystko naprawić? Po co czekać z tym, aż człowiek porzuci ziemskie życie? Elise mimo to miała niejasne przeczucie, że sprawiedliwość jednak istnieje, choć sama nie stykała się z nią często. To, co spotkało dziś Oline, nie napawało szczególną nadzieją. Kiedy była mała, wierzyła, że kto w dzieciństwie zazna krzywdy, na starość doświadczy dobra. A ci, którzy mają za dobrze, gdy są mali, w dorosłym życiu poznają smak cierpienia. Teraz jednak nie była już tego taka pewna. Wśród robotnic w tkalni i w przędzalni Elise spotkała wiele takich, które spędziły przy maszynie całe życie. Zaczynały jako młode dziewczęta, a teraz postarzały i przygarbiły się, twarze ich pokryły się zmarszczkami, włosy posiwiały. Nie oglądały innych miejsc poza własną ciasną izbą i halą fabryczną, zanim karawan nie wywiózł ich ciał w trumnie na cmentarz Nordre Gravlund. Mimo to Elise nie dopuszczała nawet do siebie myśli, że czeka ją podobny los i spędzi przy maszynie w przędzalni całe swoje życie. Jeśli poślubi Johana, na pewno się tak nie stanie. - Co z tobą, Elise? Odwróciła się gwałtownie, słysząc za plecami głos Valborg. - Co ze mną? A co ma być? - odpowiedziała. - To samo co zawsze. Valborg zaśmiała się swoim wstrętnym śmiechem, którego Elise nie znosiła. - Mnie nie oszukasz. Od powrotu z przerwy obiadowej wydajesz się kompletnie wytrącona z równowagi. Nie musisz być taka chytra i skrywać wszystkiego dla siebie.
Elise wzdrygnęła się. O co tak naprawdę chodzi tej Valborg? Czemu mówi jej, że jest chytra? Czy ona coś wie? Widziała może, jak Elise podnosiła coś z ziemi? - Nie rozumiem, o co ci chodzi - odparła. - Zachowuję się tak samo jak zwykle, poza tym że zdenerwowałam się na Ropuchę za to, że wyrzucił z pracy Oline. - Hmm. Nie o to mi chodziło - odpowiedziała Valborg i zadarłszy dumnie głowę, wyminęła Elise. Odprowadziła ją wzrokiem, póki nie zniknęła jej z oczu w gęstej śnieżycy. Strach ją niemal sparaliżował. Przekonywała się w duchu, że Valborg zauważyła jej nerwowość, i dlatego próbowała z niej coś wyciągnąć, jednak nie dawało jej to spokoju. Obawiała się, że Valborg ją widziała, mimo że Elise rozejrzała się uważnie dookoła, gdy uświadomiła sobie, co znalazła. Ale może nie dość dokładnie popatrzyła na wszystkie strony. Może Valborg wyłoniła się zza rogu w chwili, gdy Elise wkładała broszkę do kieszeni i skierowała się w stronę fabryki. Może zauważyła błysk złota? Elise poszukała wzrokiem Hildy, zanim przeszła przez most, ale nigdzie jej nie zauważyła. Zresztą w zamieci nie było łatwo odróżnić postacie poruszające się pośpiesznie w kierunku dużych czynszowych domów. Otulone szalami wychudzone dziewczęta szły pochylone w chustkach naciągniętych na czoła. Przypominają czarne mrówki, pomyślała Elise. Wciąż w ruchu, wciąż się śpieszą w drodze między jednym miejscem a drugim, zaś mroczna fabryka, w której się zbierają, to wielkie mrowisko. Jedno z wielu mrowisk z wysokimi kominami rozbrzmiewające rykiem syren, gdy robotnice jeszcze przecierają oczy, odpędzając sen, a potem na ich wycie czekają długo, mimo że zmęczenie przenika każdy skrawek ich ciała. I tak właśnie wygląda nasze życie, pomyślała Elise z ciężkim westchnieniem. Spanie, kawa, kromka chleba, a potem zdający się nie mieć końca dzień w fabrycznej hali pośród huku maszyn, znowu kawa, kromka chleba i na końcu łóżko. Z przerwą na obiad, jedynym jasnym punktem szarej beznadziejnej egzystencji. Nie, buntowała się w duchu Elise. Nie chcę tak żyć! Nie chodziła co sobotę i niedzielę do knajpy jak większość robotnic, by wydać marne grosze, które udało jej się zaoszczędzić. „Przecież to nasza jedyna radość”, usprawiedliwiały się, zapominając, że ta jedyna radość okrada ich z szansy na lepsze życie. A jednak czy miała prawo je osądzać? W końcu jakkolwiek by się starać, możliwości wyrwania się z tego nędznego życia były praktycznie znikome. Nie wszystkie dziewczyny miały to szczęście, by trafić na kogoś takiego jak Johan, pomocnego, silnego i mądrego mężczyznę, który dąży z determinacją do tego, by coś w życiu osiągnąć.
Patrzyła, jak ciemne sylwetki przed nią znikają w bramach kamienic jedna po drugiej. Cieszyła się, że żadna nie zatrzymała się i nie obejrzała za siebie. Elise nie miała dziś siły z nikim gawędzić. Nie mogła się skupić, zdenerwowana z powodu znalezionej broszki, którą schowała do kieszeni, i biedy, jakiej nabawiła się Hilda. Zanim jeszcze doszła do drugiego piętra, już na schodach słyszała hałasujących w kuchni braci. Że też nie mogą się nauczyć tego, by spożytkować swoją energię na podwórzu, zamiast urządzać awantury w domu! - pomyślała z gniewem. Przyśpieszyła i wpadła do mieszkania jak burza. - Spokój, dzieciaki! Ile razy wam mówiłam, że macie być cicho. Mama potrzebuje spokoju! Peder i Kristian ucichli momentalnie i popatrzyli na siostrę skruszeni. Kristian od razu siadł przy stole i wyciągnął podręczniki, natomiast Peder, wrażliwszy z braci, podszedł do niej i przeprosił: - Nie złość się, Elise, bawiliśmy się tylko. A gdy popatrzył na nią błagalnie swymi dużymi niebieskimi oczami, w jednej chwili stopniała w niej wszelka złość. Pogłaskała go po sterczącej grzywce i zapytała: - Widzieliście Hildę? Peder pokręcił głową i uśmiechnął się znacząco. - Za to widziałem kogoś innego. Kiedy wracaliśmy z bramy, wychodził Johan. Elise poczuła, że się rumieni, i wściekła na samą siebie odwróciła się plecami do brata i zapytała: - Zaglądaliście do mamy? - Tak. - I jak ona się czuje? - Tak jak zwykle. Elise podeszła do wiadra z wodą i napełniła filiżankę, po czym skierowała się w stronę izby i otworzyła drzwi na oścież. Na komodzie paliła się lampa naftowa i rozświetlała wnętrze. Dobrze, że chociaż pamiętali o lampie, skoro nie napalili w piecu, pomyślała i westchnęła. Bo choć w przerwie obiadowej rozpaliła porządnie, dawno już pogasło i w mieszkaniu zrobiło się zimno, zupełnie jakby ciepło uleciało przez cienkie ściany. Elise podeszła bezgłośnie do łóżka. Mama leżała odwrócona do niej plecami, oczy miała wpółprzymknięte, jakby wpatrzone już w całkiem inne krajobrazy, w inny świat. - Mamo? Jesteś spragniona? Napijesz się trochę? Chora odwróciła twarz. Cienka skóra ciasno opinała wystające kości policzkowe,
odgarnięte z czoła brązowe włosy, posklejane od potu, przylepiły się do czaszki. Boże święty, ona prawie nie ma włosów, przeraziła się Elise i poczuła, jak ją dusi w gardle. Podkrążone oczy mamy wpatrywały się w nią jak ciemne kratery. Ona jest naznaczona śmiercią, pomyślała Elise, przypominając sobie słowa pani Evertsen z parteru, która któregoś dnia zaszła odwiedzić mamę. Elise trzymała filiżankę, podczas gdy mama daremnie usiłowała unieść głowę nad poduszkę. Dziewczyna odstawiła więc na chwilę wodę i ostrożnie pomogła mamie siąść. Podłożyła jej poduszki pod plecy i podtrzymywała ją ramieniem, by się nie osunęła. Mama tak wychudła, że jej żebra wbijały się Elise w ramię. Przyłożyła filiżankę do spierzchniętych ust i usiłowała się napić. Jęknęła jednak żałośnie, bo wargi przywarły do krawędzi filiżanki. - Ostrożnie, mamo, pomogę ci. Oparła chorą o poduszki i namoczywszy palec, zwilżyła nim najpierw usta mamy, tak że się odkleiły, a następnie sięgnęła po łyżeczkę i po kropelce wlewała wodę do zaschniętego gardła mamy. Patrzyła, z jakim trudem przełyka, jakby to był wysiłek powyżej możliwości osłabionego chorobą ciała, głęboko w piersi zaś coś jej świszczało. Pewnie zaraz dostanie ataku kaszlu i wszystko zwymiotuje, pomyślała Elise i wytarła szorstkim rękawem czoło, czując w sercu głęboką rozpacz. - Gdzie jest Hilda? - odezwała się z trudem mama, a jej głos zabrzmiał jak szept. - Jeszcze nie wróciła z fabryki. Pewnie się zagadała po drodze z koleżankami - dodała pośpiesznie, choć w głębi serca czuła strach. Spodziewała się, że Hilda wróci prosto do domu. Przecież w przerwie źle się czuła. - A Peder i Kristian? - Mama zakasłała, a z kącików jej ust spłynęły błyszczące niczym szare perły krople wody. Elise otarła ją szmatką, która leżała na komodzie. - Są w kuchni. Odrabiają lekcje - odpowiedziała. - Zaglądali do ciebie, gdy spałaś, i zapalili lampę. Mama wyciągnęła dłoń i po omacku odszukała ramię córki. Jej ręka niczym żółtawy szpon zacisnęła się na szorstkim rękawie Elise. Muszę obciąć jej paznokcie, pomyślała, wzdrygając się. Duże oczy mamy spoczęły na jej twarzy i patrzyły badawczo, zupełnie jakby chciała coś powiedzieć, ale nie mogła. - Chcesz jeszcze wody, mamo? Pokręciła słabo głową, powieki jej opadły i mama na powrót zapadła w dziwny sen, w którym w ostatnim czasie szukała schronienia. Elise zabrała ostrożnie jedną poduszkę, tak by mama leżała wygodniej. Wyprostowała
obolałe plecy, zabrała filiżankę i szmatkę, po czym wyszła z izby, zastanawiając się, czy jeszcze kiedyś zobaczy mamę krzątającą się po mieszkaniu. Gdy weszła do kuchni, Peder posłał jej zatrwożone spojrzenie, ale się nie odezwał. Ona też milczała. Nie potrafiła przed nim kłamać, bo choć brat miał dopiero osiem lat, rozumiał powagę sytuacji i domyślał się, że ciąży nad nimi nieszczęście. - Gdzie jest Hilda? - zapytał Kristian, nie podnosząc wzroku znad książki. - Zaraz przyjdzie - odpowiedziała Elise, wyciągając z butów kawałki złożonej gazety, którymi starała się ochronić nogi przed zmarznięciem. Zgniotła je i włożyła do pieca, dorzuciła parę drew i podpaliła. - Evert mówi, że Hilda wciąż lata na drugą stronę rzeki. Elise odwróciła się do brata zdumiona. - Lata na drugą stronę rzeki? O co mu właściwie chodzi? Kristian wzruszył ramionami, nie patrząc na siostrę. - Nie wiem dokładnie, ale zdaje się, że ona ma tam kogoś. Elise poderwała się gwałtownie. - A co ty opowiadasz za głupoty? - zawołała, sama dokładnie nie wiedząc, dlaczego tak ją rozgniewało to, co powiedział Kristian. - Przestań rozpowiadać takie bzdury. A któż to niby miałby być? - Nie wiem, przecież mówię. Ale Evert opowiada dużo różnych dziwnych rzeczy. - Ma może na myśli gońca Loranga? Kristian roześmiał się. - A co on by tam robił? Dobrze wiesz, jacy ludzie trzymają się zachodniego brzegu rzeki Aker. - Zupełnie nie pojmuję, co ty bredzisz. Nawet jeśli Hilda szła tam z kimś porozmawiać, to jedynie w związku z pracą. Może uda jej się przejść ze stanowiska pomocnicy na stanowisko prządki? - dodała z nadzieją w głosie. Kristian nie odezwał się więcej, a gdy Elise gotowała kawę i smarowała dla braci kromki chleba, usiłowała przekonać samą siebie, że takie jest właśnie wyjaśnienie. Równocześnie dała się ponieść wyobraźni. Może siostra spotyka się nie z gońcem Lorangiem, ale z którymś z kancelistów? Gdyby okazało się to prawdą, nieszczęście nie byłoby znów takie duże. Bo choć kanceliści w porównaniu z dyrektorem uchodzili za biedaków, zarabiali jednak znacznie więcej niż robotnicy. W takiej sytuacji mama może nie rozpaczałaby aż tak bardzo, mimo że Hilda ma dopiero szesnaście lat. Daj spokój, upomniała się w duchu surowo. Zbyt łatwo dawała ponieść się fantazji.
Przecież zarówno Hildzie, jak i jej zdarzało się miesiączkować nieregularnie, zwłaszcza gdy były przemęczone i przez dłuższy czas nie dojadały. - Wspomniałeś, Peder, że Johan gdzieś wychodził? - odezwała się po chwili. - Dokąd szedł? - A skąd Peder ma to wiedzieć? - wtrącił się Kristian naburmuszony. Peder zerknął na nią z błyskiem w oku i zapytał: - A o co chodzi? - O nic, chciałam tylko z nim o czymś porozmawiać. - Elise i Johan, zakochana para! Elise i Johan, zakochana para! - wydarł się Peder na cały głos, aż siostra musiała go uciszyć. - Przestań wrzeszczeć! Mama śpi. Tu jest dla was kolacja. Pilnujcie, żeby nie zgasło w piecu, bo ja muszę coś załatwić. Wrócę za chwilę. Założyła chustkę i zarzuciła na ramiona szal, po czym skierowała się do drzwi i zeszła po schodach. Zbliżając się do pierwszego piętra, zwolniła nieco. A jeśli Johan każe jej iść do fabryki jeszcze dziś i oddać broszkę? Może będzie na nią zły, że nie zrobiła tego od razu, i będzie się dopytywał, po co nosiła broszkę przez cały dzień w kieszeni fartucha? Johan jest taki pewny siebie, zawsze wie, jak należy się zachować i co robić. Zapukała i uchyliła drzwi. Pani Thoresen stała przy piecu odwrócona do niej plecami. - Wejdź, Elise - odezwała się, nie odwracając głowy. W kuchni unosił się swąd przypalonego mleka. - Jest może Johan? - Nie, wyszedł, nim zdążyłam chwilę odetchnąć po pracy. Wejdź i usiądź, bo jestem ciekawa, jak się czuje twoja mama. Elise usiadła na stołku kuchennym i rozejrzała się dokoła. Pomieszczenie, choć skromne i ubogie, lśniło czystością. Kuchnia była jeszcze mniejsza niż ich na drugim piętrze i bardziej zagracona, ale wydawała się ciepła i przytulna. Nad piecem na sznurku suszyło się pranie. W narożniku obok stał stołek z dwoma wiadrami wody, a na jednym z nich wisiała z boku chochla. Pod spodem stało wiadro i szczotka do szorowania podłogi oraz drewniany pojemnik na szare mydło. Leżały też szmaty. W kącie za drzwiami wisiała szufelka, miotła i fartuch. Pani Thoresen myła podłogę codziennie. Na kolanach szorowała szczotką i wodą z mydłem zniszczone deski. W drugim kącie stał ręcznej roboty taboret z błyszczącą miską i dzbankiem na wodę, pod którym schowany był nocnik. O taboret opierała się tara do prania. Na gwoździu wbitym w ścianę wisiał szmaciany worek z klamerkami i wieszak na pokrywki, na drugim zaś
gwoździu szal i chustka mamy Johana. Stół był przykryty świeżo uprasowaną serwetą z bawełny, a stojąca na nim lampa naftowa miała starannie wyczyszczone szkło. Pani Thoresen pochodziła ze wsi, jak większość robotników mieszkających wzdłuż Aker. Wszyscy oni wraz z upływem lat przejęli dialekt, jakim posługiwano się we wschodniej części stolicy, ale nadal używali wielu słów, do których przywykli w rodzinnych stronach. Zarówno Johan, jak i jego siostra Anna wypowiadali się jednak bardzo starannie, wyszukanym i pięknym językiem. Johan uważał, że dzięki temu będzie miał większe możliwości uzyskania lepiej płatnej pracy. Mama Elise twierdziła to samo i wbijała bez przerwy córkom do głowy, by zwracały uwagę na to, jak mówią, i pozbyły się złych nawyków językowych. Pani Thoresen zauważyła, że Elise rozgląda się wokół zamyślona, bo zagadnęła, jakby się tłumacząc: - Staram się przynajmniej, by było tu czysto. Chcesz kawy? Elise wiedziała, że powinna wrócić szybko na górę do chłopców, ale tak liczyła na to, że uda się jej porozmawiać jeszcze tego wieczoru z Johanem i załatwić sprawę broszki. - Dziękuję, odrobinę, bo muszę zaraz wracać. - Co z mamą? - Źle - odparła Elise, unikając wzroku sąsiadki. Pomyślała, że pani Thoresen nie wygląda wcale lepiej, wychudzona i blada. Pod cienką bluzką widoczne były wystające łopatki przypominające zaciśnięte pięści. Posiwiałe włosy wiązała w ciasny węzeł na karku. Szyję miała chudą jak u oskubanego ptaka. - Pani Evertsen powiedziała, że mama jest naznaczona śmiercią. Wypowiedziawszy na głos te słowa, poczuła, jak ścisnęło ją w gardle. Głos jej zadrżał i zamrugała pośpiesznie powiekami, by się nie rozpłakać. - Może to będzie dla niej najlepsze, Elise? Przecież ona już prawie rok nie wstaje z łóżka. Elise pokiwała głową. - Całe szczęście, że rodzeństwo ma ciebie. Elise znów przytaknęła, z trudem powstrzymując się od łez. - Oline straciła dziś pracę - zmieniła pośpiesznie temat, by nie mówić o swoich kłopotach, choć i ta sprawa bardzo ją bolała. Na twarzy matki Johana pojawił się ponury wyraz. - Najchętniej bym... - urwała, zaciskając usta i pięści. Elise wiedziała, co kobieta chciała powiedzieć. Wszystkie prządki myślały o nadzorcy