Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 116 497
  • Obserwuję513
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań682 741

Ingulstad Frid - Saga Wiatr Nadziei 06 - Straż Graniczna

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :711.2 KB
Rozszerzenie:pdf

Ingulstad Frid - Saga Wiatr Nadziei 06 - Straż Graniczna.pdf

Beatrycze99 EBooki I
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 144 stron)

FRID INGULSTAD STRAŻ GRANICZNA Saga Wiatr Nadziei część 6

ROZDZIAŁ PIERWSZY Kristiania, czerwiec 1905 roku Przy weselnym stole zaległa całkowita cisza. Wszyscy z przerażeniem patrzyli na Agnes, która z wyzywającą miną, chwiejąc się na nogach, stała w drzwiach. Elise najchętniej zapadłaby się pod ziemię i zniknęła. Nie tyle widziała, co domyślała się, jaki szok musieli przeżyć państwo Ringstad; wyobrażała sobie niedowierzanie w oczach ciotki Ulrikke; czuła skrępowanie żołnierzy Armii Zbawienia. Nie wiedziała, w którą stronę spojrzeć; nie miała odwagi się ruszyć, a już tym bardziej podnieść wzrok. Agnes zaśmiała się chrapliwie. - Ale tu się zrobiło cicho. Myślałam, że to radosny dzień, ale coś mi na taki nie wygląda! - Co to za osoba? - spytała ciotka Ulrikke, a w jej głosie słychać było zdziwienie. Emanuel podniósł się powoli i spokojnie podszedł do drzwi. - Najlepiej będzie, jeśli pójdziesz ze mną, Agnes. Niestety nie mamy więcej miejsc. Chwycił ją za rękę, próbując wyprowadzić do przedpokoju, ale wyrwała mu się. - Ach tak? Nie macie miejsca? A może nie jestem dla was dość dobra? Znów zwróciła swoją wykrzywioną grymasem twarz w stronę gości. - I to ty, moja najlepsza przyjaciółka, Elise! Do diabła z tobą! Emanuel ponownie chwycił j ą za rękę i pociągnął za sobą. - Chodź, Agnes - powiedział spokojnie, ale Elise czuła, że walczy, żeby się opanować. Agnes opierała się, wymachując ręką w stronę gości. - To nie on zrobił tego dzieciaka! Niech wszyscy się o tym dowiedzą! Z dużym trudem udało się Emanuelowi wyciągnąć ją do kuchni i zamknąć drzwi. W jego głosie, który przenikał przez cienką ścianę pokoju, słychać było złość i poruszenie; po chwili dały się słyszeć przekleństwa i głośny płacz Agnes. Elise wstrzymała oddech. Nie śmiała na nikogo spojrzeć; siedziała sztywna, ze wzrokiem wbitym w stół. Słyszała, jak matka pociąga nosem, słyszała dźwięk noża i widelca uderzających o talerz, poza tym było cicho jak w grobie. Nagle Peder przerwał krępujące milczenie. Zawołał radośnie: - Patrzcie, co znalazłem! Kawałek mięsa w gulaszu! Pani Evertsen roześmiała się. Przywykła do ludzi, którzy i przeklinali, i pili, i najwyraźniej nie była równie zszokowana jak pozostali. - Jest pyszny, prawda, Peder? Nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłam taki smaczny obiad.

Jeden z żołnierzy zwrócił się do Anny; mówił coś przytłumionym głosem. Elise słyszała, że Anna odpowiada mu monosylabami; zapewne była i poruszona, i zdenerwowana i nie była w stanie natychmiast się przestawić. - Lepszej dziewczyny niż Elise pan żołnierz nie znajdzie - powiedziała zdecydowanym tonem pani Evertsen, do której w końcu też chyba dotarło, że nie wszystko przy stole jest tak jak powinno. Dało się słyszeć głośne pociągnięcie nosem. Pani Thoresen wyciągnęła dużą męską chustkę w kratkę i trzymając ją w obu rękach, wydmuchała nos. - To Johan powinien tu teraz siedzieć. Zamiast tkwić za kratkami w Akershus. Gdyby wiedział, że ja teraz... - Zamilkła i zaciskając srogo wargi, wepchnęła chustkę za pas spódnicy. - Przecież on i tak nie chciał Elise - odezwał się Peder, chcąc najwyraźniej zaradzić sytuacji. Nie lubił, kiedy ktoś płakał. Elise podniosła się gwałtownie i niemal wybiegła z pokoju. Chciała od wszystkich uciec, ale pragnęła również porozmawiać z Agnes. Znalazła ją w kuchni. Siedziała na skrzyni z drewnem. Emanuel rozmawiał z nią spokojnie, a Maren Sorby dała jej talerz gulaszu. - Możemy dostawić jeszcze jedno nakrycie, Agnes. Jeśli chcesz. Poprosiłabym cię na druhnę, ale byłaś taka... - Nie zdążyła dodać nic więcej. - Zamknij się! Idźcie sobie stąd oboje. Nie mogę znieść waszego widoku. - Agnes patrzyła to na Elise, to na Emanuela, a jej oczy ciskały gromy. - Jeszcze zobaczysz, Emanuelu! Powiem Karolinę, dlaczego ożeniłeś się z Elise. Chyba nie myślisz, że zatrzymam to dla siebie? - Taka podła nie jesteś, Agnes. - Głos Emanuela wciąż brzmiał spokojnie, ale Elise spostrzegła, że drżał, tłumiąc w sobie gniew. - Kiedy się zastanowisz, zrozumiesz, że zawsze lubiłem Elise. Nigdy nie dałem ci powodu, żebyś myślała co innego. - Wziął Elise za rękę i zaczął iść w kierunku drzwi do pokoju. - Elise okazała ci wielkoduszność, zapraszając cię mimo twojego zachowania. Jeśli nie chcesz, proponuję, żebyś poszła do domu i odespała kaca. - W tej samej chwili otworzył drzwi do pokoju, chwycił Elise mocniej za rękę i pociągnął za sobą. Elise poszła za nim, usiadła na swoim miejscu, nie mając odwagi spojrzeć na gości. Płacz podchodził jej do gardła. Powinna była wiedzieć, że przyjęcie się nie uda. - Przykro mi z powodu tego, co się stało - powiedział Emanuel, rozglądając się wokół stołu. - Agnes nie czuje się najlepiej. Nie do końca rozumie, co zrobiła. Proponuję, żebyśmy o wszystkim zapomnieli.

- Czy to była jedna z robotnic z fabryki? - spytała pani Ring - stad, nie kryjąc swojego oburzenia. - Nie, to służąca Carlsenów. - Betzy i Oscara Carlsenów? Niemożliwe. Mieliby aż takiego pecha, biedacy? - Pani Ringstad posłała nad stołem współczujące spojrzenie ciotce Ulrikke. - Sami widzicie, jakie służące są tu, w stolicy. Dziękuję Stwórcy za moją wierną Margit. Elise zerknęła ukradkiem na ciotkę Ulrikke, która kiwała głową potakująco. - Jest wiele rzeczy, za które powinniśmy być wdzięczni, Marie - powiedziała i znaczącym wzorkiem powiodła po skromnych talerzach i szkle. - Chciałabym tylko... - urwała z surową miną i spuściła wzrok. - Co byś chciała? - spytała pani Ringstad, patrząc na nią przez stół. - Chciałabym, żeby z czasem wszystko dobrze się ułożyło naszemu Emanuelowi. Zabrzmiało to niczym ciężkie westchnienie. Jej słowa dotarły do Emanuela. - Chyba nie słuchałaś, kiedy w swojej mowie zwróciłem się do panny młodej, ciociu. - Wyraźnie starał się brzmieć wesoło, ale nie do końca mu się to udawało. - Powiedziałem, że Elise uczyniła mnie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, i to jest prawda. Twoje zdrowie, kochana cioteczko. - Podniósł szklankę z sokiem jabłkowym i skinął głową w stronę ciotki. Ciotka Ulrikke odwzajemniła toast, ale jej twarz pozostała surowa. Peder chwycił swoją szklankę tak gwałtownie, że sok się wylał; wysunął głowę do przodu. - Zdrówko, cioteczko. Zawsze chciałem mieć ciotkę, ale moje wszystkie leżą już w grobie. - Ależ Peder... - Matka posłała mu przerażone spojrzenie. - A co, nieprawda? Teraz są w niebie, razem z tatą, i śmieją się ze mnie i Kristiana. Pewno są zdziwione, jak pięknie wyglądamy. Prawie równie pięknie jak pan Paulsen - roześmiał się. - Prawda, Hildo? - Milcz! - zasyczała Hilda, a jej oczy ciskały gromy. Peder przytulił się speszony do Elise. - Powiedziałem coś nie tak? - Nie, Peder. To prawda, że nasze ciotki nie żyją i że ty i Kristian nigdy nie wyglądaliście równie pięknie jak dzisiaj. Jestem pewna, że tata byłby z was zadowolony. Peder uśmiechnął się z ulgą i ponownie zwrócił się do ciotki Ulrikke. - Elise mnie rozumie. Jest najmilsza ze wszystkich ludzi, jakich znam. Pierwszy raz na zaciśniętych ustach ciotki Ulrikke pojawił się lekki uśmiech. - Coś mi się zdaje, że złamiesz niejedno serce, Peder. Spojrzał na nią zdziwiony. - Ja?

To nie ja złamałem serce Agnes. - Nie rozmawiajmy już o tym, Peder - odezwał się Emanuel i posłał mu karcące spojrzenie. Ciotka Ulrikke zwróciła się do Hildy. - Pan Paulsen to pani znajomy, panno Loylien? Hilda zrobiła się czerwona jak burak. - Nie, on... jest majstrem w - przędzalni Nedre Voien. - Kłamiesz - odezwał się Peder, patrząc na nią surowo. - On jest... Nie dokończył. Kristian zakrył mu usta dłonią. - Trzymaj język za zębami - warknął mu do ucha. Ciotka Ulrikke udała, że nic nie słyszy. - Przędzalnia leży obok tkalni Hjula, prawda? Hilda przytaknęła. Elise marzyła, żeby znaleźć się gdzieś daleko stąd. - A przędzalnia Voien to tak naprawdę przędzalnia Graaha - ciągnęła niczym niezrażona ciotka Ulrikke. - Podobno daje pracę wielu ludziom. Rzeka Aker ma duże znaczenie dla naszego przemysłu. Dobrze, że taka rwąca woda przepływa przez nasze miasto. To ważne i dla miasta, i dla gospodarki całego kraju. - Nie mówi się „rwąca woda” - przerwał jej Peder. Ciotka Ulrikke roześmiała się. - Ja mówię „rwąca woda”, młody człowieku - powiedziała i przeniosła wzrok na Hildę. - Ktoś nawet powiedział, że ta rzeka jest symbolem podziału klasowego w Norwegii. Z tego, co wiem, skończyła pani dopiero siedemnaście lat, a jeszcze do niedawna pracowała pani w fabryce. Czy dlatego, że pani ojca nie stać na to, żeby pani dalej się uczyła? - Nasz ojciec wszystko przepijał - powiedział Peder. Zrobił to tak szybko, że tym razem Kristian nie zdążył zakryć mu ust dłonią. Matka wstała od stołu. - Chodź ze mną. Musimy pomóc Maren Sorby przygotować deser. Peder podniósł się niechętnie. Znów powiedziałem coś nie tak? Przecież to wszystko prawda. Ja nie kłamię. - Zwracacie się do służącej imieniem i nazwiskiem? - Ciotka Ulrikke patrzyła zdziwiona na Elise. - Maren Sorby jest kapitanem i samarytanką w Armii Zbawienia. Rozdaje jedzenie ubogim. Mówiąc to, Elise zdała sobie sprawę, że mogło to zostać źle zrozumiane. Teraz ciotka Ulrikke może uznać, że Armia Zbawienia podarowała im ten weselny obiad, pomyślała przerażona.

Ciotka znów przybrała surowy wyraz twarzy, pewnie właśnie tak pomyślała. Pani Ringstad dostała nerwowych rumieńców na twarzy i spłoszona rozglądała się wokół. Może myślała o tych wszystkich dobrych rzeczach, które mieli w spiżarni w domu w Ringstad, i było jej wstyd. Anna rozmawiała z ożywieniem ze swoimi dwoma kawalerami z Armii Zbawienia i nie bardzo wiedziała, co się działo na drugim końcu stołu. - Kapitan Sorby to zapaleniec - odezwał się Emanuel spokojnym, opanowanym głosem. - Poświęca swoje życie na pomaganie innym. Chodzi od jednej czynszówki do drugiej i pomaga chorym, pociesza dzieci. Wiele prządek i tkaczek to niezamężne matki, któ- re idąc do fabryki, muszą zostawić dzieci same w domu. Nie wiem, co by się z nimi stało, gdyby kobiety z Armii Zbawienia nie wyciągnęły do nich pomocnej dłoni. Założyły nawet żłobek, gdzie przyjmują najmłodsze dzieci na czas, kiedy ich matki pracują. - Stawiasz wszystko na głowie, Emanuelu - odezwała się znów ciotka Ulrikke. - Problem tkwi chyba w tym, że te młode lekkomyślne dziewczyny zachodzą w ciążę, nie będąc zamężne. Słyszałam, że ktoś mówił, że powinno się je sterylizować. Zgadzam się z tym. - Ciekawe, czy też byś tak mówiła, gdybyś była jedną z nich, ciociu. Ich życie jest ubogie i nieciekawe. Miłość daje im radość, może jedyną, jaką dane będzie im zaznać. - Powiedziałeś „miłość”? Nie sądzę, żeby to było właściwe słowo. W ogóle nie rozumiem, jak możesz tak mówić. W moich czasach uczono nas, że istnieje coś takiego jak samokontrola. - Ciotka przeniosła wzrok z Emanuela na Elise. - Odmowę uważano za cnotę. Elise czuła, że zrobiła się pąsowa. Najwyraźniej ciotka Ulrikke wzięła sobie do serca to, co powiedziała Agnes. Co powiedziałaby, gdyby dowiedziała się, że Elise została wzięta siłą? Czy to by pomogło, czy tylko dodatkowo pogorszyło sprawę? Na szczęście rozmowa została przerwana, kiedy weszła matka z Pederem; każde z nich niosło miskę z kisielem śliwkowym. Za nimi szła pani kapitan z dużym dzbankiem śmietany. Elise nie mogła się doczekać końca posiłku. Przypuszczała, że rodzina Emanuela nie zostanie długo. Na pewno znajdą jakieś wytłumaczenie i wrócą do hotelu. Całe wesele było katastrofą. Rodzice Emanuela bardzo się starali, możliwe, że ciotka Ulrikke także. Tragedia polegała na tym, że tak bardzo się różnili od niej i jej środowiska, że przyjęcie nie mogło się udać. Pani Evertsen aż klasnęła w dłonie z zachwytu, kiedy zobaczyła deser. - Jest i deser? Skąd pani wzięła na to wszystko pieniądze, pani Loylien? Chyba wygrała pani na loterii, tak

tu elegancko. Nałożyła sobie dużą porcję. Peder nie mógł się powstrzymać: - Niech pani zostawi trochę dla nas, pani Evertsen. Kristian parsknął śmiechem, mimo że podczas całego posiłku był bardzo poważny. Elise zauważyła, że pani Ringstad też zdusiła uśmiech, a w drugim końcu stołu Anna i jej kawalerowie posłali sobie rozbawione spojrzenie. Emanuel uścisnął dłoń Elise i uśmiechnął się do niej. - Widzisz, Elise - powiedział cicho - wszystko się ułoży. Na widok takiego czarusia jak Peder wszystkie serca miękną. Elise aż zrobiło się gorąco z radości. Emanuel miał wszelkie powody, żeby się wstydzić, ale był spokojny i radosny. Za kilka godzin będzie już po wszystkim. Jutro jest niedziela, goście odjadą i zostaną sami, tylko z matką i chłopcami. - Dobrze ci idzie w szkole, Peder? - wtrącił przyjaźnie pan Ringstad. Peder pokręcił głową z powagą. - Nie, Kristian mówi, że nie mam głowy do książek i że jak urosnę, to mogę najwyżej zostać wozakiem. Pan Ringstad roześmiał się. - Lepiej być wozakiem niż w ogóle nie mieć pracy. - Mój tata nie miał żadnej w ostatnich latach. Chodził szukać pracy na Lakkegata; czasem schodziło mu tak długo, że nie wracał na noc do domu. Ringstad przybrał surową minę. - Twojej mamie pewnie nie było lekko. - Mama mówi, że tam, gdzie teraz jest, jest mu lepiej. - Wygląda na to, że ma rację - powiedział Ringstad, uśmiechając się do pozostałych gości. - Nie sądzę, żebyś ty musiał szukać pracy równie długo, Peder - ciągnął dalej, uśmiechając się do niego przyjaźnie. - Nie, wieczorem jestem już strasznie zmęczony. Zasypiam, ledwo zdążę się położyć. Ringstad śmiał się na cały głos. - Może powinieneś trochę wcześniej kłaść się spać, młodzieńcze? - To niemożliwe. Muszę znaleźć jakąś pracę. Pelle pomaga na pomoście, ja mógłbym roznosić towary dla Magdy. Ringstad przyglądał mu się z podziwem w oczach. - Nieźle. Gdybyś nie mieszkał w mieście, mógłbyś pomóc mi w gospodarstwie. Peder spojrzał na niego rozmarzonym wzrokiem. - Przy zwierzętach? - Też. W takim dużym gospodarstwie zawsze jest sporo pracy. - Ja bym chętnie przyjechał, ale nie wiem, czy Elise by mi pozwoliła. Mówi, że nie wie, co - by beze mnie zrobiła.

Teraz i pani Ringstad się uśmiechnęła. - Rozumiem ją. Roztropny z ciebie chłopiec, Peder, i skory do pomocy. Elise zauważyła, że Kristian skulił się na ławce; nagle jakby zmalał. Do niego nikt się nigdy nie odzywał. On sam niewiele mówił, rzadko go też chwalono. Powinna się cieszyć, że w ogóle siedział z nimi przy stole. Jeszcze wczoraj obawiała się, że będzie chciał uciec. Pamiętała, jak zareagował, kiedy dowiedział się, że wychodzi za mąż za Emanuela. Aż do aresztowania Johan był dla niego bohaterem. Powróciła w myślach do Johana, który być może zostanie wkrótce zwolniony z więzienia, bo dobrze sobie radził, pracując w zakładzie kamieniarskim. Była zadowolona, że nie mieszka już w czynszówce, w Andersengarden. Trudno byłoby jej spotykać go na scho- dach i wymieniać grzeczności. Byłoby to i trudne, i bolesne. Przeniosła wzrok na drugi koniec stołu. Nigdy nie widziała Anny tak rozpromienionej. Jej ciemne oczy błyszczały, policzki nabrały rumieńców. Siedzący obok niej żołnierze Armii Zbawienia rozmawiali z nią i uśmiechali się do niej, a Anna śmiała się i odwzajemniała ich uśmiechy. Najwyraźniej świetnie się bawiła. Nareszcie była wśród ludzi. Pomijając dzień, kiedy Emanuel wyniósł ją na ławkę koło mostu, od ubiegłego lata leżała w łóżku. Co robiła całymi dniami? Jak sobie radziła, że zawsze była taka pogodna? - Nie chcesz jeszcze trochę deseru, Kristian? - Elise uśmiechnęła się przyjaźnie do młodszego brata. Kristian pokręcił głową przecząco. - Mój żołądek już więcej nie zniesie. Muszę wyjść - powiedział. Wstał od stołu i ruszył biegiem w kierunku drzwi. Pan Ringstad stuknął w kieliszek i odchrząknął. - Skoro siedzę koło gospodyni, jest moim obowiązkiem - i przyjemnością - podziękować za posiłek. Wiem, pani Loylien, że to wesele kosztowało panią sporo wysiłku i zabiegów. Dla nas było to nowe doświadczenie - pożyteczne i dające nam wszystkim do myślenia. Widzę, że Emanuel otoczony jest kochającymi go ludźmi, którzy dobrze mu życzą - to chyba najważniejsze, co chciałem powiedzieć. Dziękuję, że mogliśmy tu dzisiaj przybyć, i dziękuję za posiłek. Zdrowie wszystkich. - Podniósł szklankę z sokiem jabłkowym i opróżnił ją. Kiedy zaczął przemawiać, Elise wstrzymała oddech; musiała jednak przyznać, że udało mu się w ogóle nie wspomnieć o jedzeniu. A przecież przywykł do kuchni w Ringstad, gdzie na pewno przy bardziej uroczystych okazjach pito z kieliszków wino, na pewno też uznał, że gulasz i sok jabłkowy to nędzny poczęstunek jak na wesele. Tym bardziej, że było to wesele jego jedynego syna. Wstali od stołu. Goście wyszli na zewnątrz, żeby można było uprzątnąć pokój. Na

szczęście zrobiła się ładna pogoda. Żołnierze Armii Zbawienia wynieśli Annę razem z krzesłem i posadzili na ławce pod ścianą, gdzie przyjemnie grzało słońce. Elise, Hilda i matka pośpiesznie wynosiły talerze, sztućce i szklanki do kuchni, a Emanuel wyniósł z pokoju kuchenny stół i stołki. Wkrótce niewielki salonik wyglądał znów tak jak dawniej: zielona pluszowa sofa Emanuela królowała pod dłuższą ścianą. Na szczęście nikt nie poplamił obrusu, tak że można było nakryć nim stolik do kawy. Ci, dla których nie starczyło miejsca wokół stołu, musieli trzymać filiżanki w ręku. Hilda stanęła i zaczęła się rozglądać. - Szczęściara z ciebie, Elise. Pomyśleć, że to wszystko jest twoje. - Moje? To rzeczy Emanuela. - Już nie. Rozumiem, że Agnes jest zazdrosna, tym bardziej że była przekonana, że to ją Emanuel poprowadzi do ołtarza. - Emanuel nigdy nie dał jej powodu, żeby tak sądziła. - Żeby tak sądziła... Agnes mówiła, że zabierał ją na wieczorne spacery, nauczył ją grać na gitarze i zachęcił do wstąpienia do Armii Zbawienia. Elise przyglądała się jej bezradnie. - To nieprawda. Agnes sama chciała wstąpić do Armii Zbawienia, chociaż wcześniej wcale jej to nie interesowało. To ona mu się narzucała. - To pewno zależy od tego, jak się na to patrzy. Ledwo zaręczyłaś się z Johanem, a zaraz potem wychodzisz za mąż za Emanuela. Doszedł ją dźwięk, który spowodował, że szybko odwróciła się w stronę drzwi. Stała w nich pani Ringstad. - Mogę w czymś pomóc? Elise czuła, jak zaczynają piec ją policzki. Co pani Ringstad mogła usłyszeć? - Nie, dziękuję, właśnie skończyłyśmy. Zaraz podamy kawę. Pani Ringstad zniknęła. - To było podłe z twojej strony, Hildo! - powiedziała Elise wzburzonym głosem. - Rodzice Emanuela nie wiedzą nic o Johanie. I bez tego mają dość powodów, żeby mnie krytykować. - Nie moja wina, że zadajesz się to z jednym, to z drugim - odpowiedziała Hilda i wróciła do reszty towarzystwa. Jest po prostu zazdrosna, powiedziała Elise sama do siebie. Żałuje, że oddała Braciszka, że porzuciła pracę w przędzalni i poszła na służbę do pana Paulsena, być może żałuje też, że zerwała z gońcem Lorangiem. Widzieć, jak własne dziecko odjeżdża w wózku, i nie móc nawet na nie spojrzeć... Na pewno trudno było jej to znieść. Żal jej było Hildy. Przesunęła ręką po brzuchu. Nie prosili się o przyjście na świat, ani Braciszek, ani dziecko, które nosiła w sobie. Jak w przyszłości ułoży się Hildzie czy jej, nie było

najważniejsze; ważne, żeby ich dzieciom było dobrze. Wyszła wolnym krokiem, niepokojąc się, co pani Ringstad mogła usłyszeć. Była ciekawa, czy Kristian wykorzystał okazję i uciekł, i denerwowała się tym, że Agnes mogła wciąż być gdzieś w pobliżu. Emanuel wyniósł długą ławkę. Całe towarzystwo siedziało teraz, napawając się słońcem, słuchając ćwierkania ptaków i szumu rzeki. Pod mostem woda skrzyła się tysiącem kropel. Liście dużej brzozy, rosnącej na brzegu, zrobiły się ciemnozielone; były wilgotne i pięknie połyskiwały w słońcu. Usiadła na schodkach przed drzwiami i uśmiechnęła się do Anny. Anna odpowiedziała jej swoim promiennym uśmiechem. - Dziękuję, Elise. Nawet nie wiesz, ile mi dałaś... Emanuel przyniósł gitarę i wkrótce on i żołnierze Armii Zbawienia zaczęli śpiewać jedną pieśń po drugiej. Anna znała słowa większości z nich i śpiewała razem z nimi, podobnie jak matka. Elise miała poczucie, że dobry nastrój i śpiew stanowią wynagrodzenie za krępujący obiad. Widziała, jak pani Evertsen wystukuje rytm nogą. Pani Thoresen też nie sprawiała już wrażenia równie zawziętej. Nawet pani Ringstad nuciła, bo najwyraźniej nie znała tekstu. Gdyby rzeczywiście usłyszała, co powiedziała Hilda, pewno nie bawiłaby się równie dobrze, tylko zastanawiała, czy to prawda, pomyślała Elise. Nikt nie miał ochoty wracać do środka, mimo że przez otwarte drzwi docierał do nich zapach kawy. Dopiero kiedy słońce zniknęło za chmurą i od wody doszedł ich zimny powiew wiatru, podnieśli się niechętnie, wzięli ze sobą stołki i rozsiedli się wokół stołu. Pani Ringstad usiadła obok pani Thoresen. Elise drgnęła. Podczas obiadu posadziła je daleko od siebie, nie chcąc, żeby pani Ringstad dowiedziała się czegoś o Johanie. - Więc pani jest matką panny Anny - dobiegł Elise miły głos pani Ringstad. Pani Thoresen przytaknęła chłodno. - To ciężki los zostać przykutym do wózka w tak młodym wieku. Pani Thoresen odwróciła się tak, żeby ją widzieć. - Nie jest nasz. Pani Ringstad musiała się chwilę zastanowić, zanim zrozumiała, o co jej chodziło, ale zaraz dodała ostrożnie: - Czy to Armia Zbawienia go załatwiła? Pani Thoresen znów przytaknęła, tym razem nieco bardziej uprzejmie. Matka chyba domyśliła się, co się działo, bo zdenerwowanym głosem wtrąciła: - To Emanuel był tak miły i wypożyczył wózek. Gdyby nie pomoc Armii Zbawienia, nie byłoby tu dzisiaj z nami Anny. W tym roku tylko raz była na dworze. Dawniej Johan wynosił ją na

zewnątrz w ciepłe letnie dni. - Jej ojciec? - Pani Ringstad posłała jej pytające spojrzenie. Elise zauważyła zmieszanie matki, ale nie mogła jej pomóc, bo stała daleko od niej. - Nie... Johan to... jej brat. - I szybko dodała: - Pani Thoresen i Anna zajmowali mieszkanie pod nami, kiedy mieszkaliśmy w czynszówce Andersengarden. - Mój mąż pływa na morzu - przyszła jej z pomocą pani Thoresen. - A pani syn? Mieszka z wami? Zaległa cisza. Elise pośpieszyła z dzbankiem kawy. - Chce pani cukru i śmietanki do kawy, pani Ringstad? - Tak, poproszę, Elise. Czy ten Johan nie może dalej pomagać swojej siostrze? - Pani Ringstad zdawała się nie tyle ciekawa, co zdziwiona. Pani Thoresen pokręciła głową przecząco, usta miała zaciśnięte. - Johan siedzi za kratkami w Akershus. - Tak mi przykro. - Pani Ringstad sprawiała wrażenie poruszonej. Peder siedział i patrzył na nie swoimi dużymi, niewinnymi oczami. Matka upominała go, żeby nie wtrącał się, kiedy dorośli rozmawiają, ale najwyraźniej nie mógł już dłużej wytrzymać. - Najgorzej miała Elise. Tyle dni przepłakała. Pytałem, czy nie może się zakochać w jakimś żołnierzu, ale powiedziała, że nie. A teraz się zakochała - powiedział zadowolony z siebie, śmiejąc się od ucha do ucha. - Szybko jej to poszło - dodał i znów się roześmiał. Pani Ringstad uśmiechnęła się, wyraźnie zażenowana. - Proszę się nie przejmować Pederem - powiedziała matka przepraszająco. - Nie wiem, co robić, żeby zamknąć mu buzię. Zaśmiała się, brzmiała dziwnie i obco. - Peder to dobry chłopiec - odezwała się zdecydowanym tonem pani Thoresen. - Mówi prawdę. Nie wszyscy to robią. - Może ciasta, pani Ringstad? - spytała Elise. Podała talerz z ciastem w nadziei, że rozmowa przejdzie na inny temat. - Mama sama piekła. Jeszcze kilka miesięcy temu nikt by nie wierzył, że kiedyś znów będzie mogła wypiekać ciasta. Dzięki pobytowi w sanatorium w Grefsen wróciła do zdrowia. - Słyszałam, jak Betzy Carlsen mówiła, że sanatorium ma się stać własnością gminy. Teraz taki pobyt chyba sporo kosztuje? - Ktoś za nas zapłacił - wtrącił Peder zadowolony. - Peder! - upomniała go matka, posyłając mu groźne spojrzenie. - Jeśli nie zostawisz dorosłych w spokoju, będziesz musiał iść do kuchni!

Peder spojrzał na nią nieszczęśliwy. - Mimo że to wesele i w ogóle? - Nie przejmuj się, Peder, mów dalej - odezwała się pani Ringstad, uśmiechając się do niego zachęcająco. - Chciałabym was wszystkich poznać. A gdzie jest Kristian? - Uciekł - wyjaśnił jej Peder, patrząc na nią poważnie. - Nie wytrzymał... Elise miała dosyć. Chwyciła Pedera za rękę i pociągnęła za sobą w stronę drzwi. - Opanuj się trochę, Peder - szeptała zła, idąc z nim do kuchni. - Myślisz, że pani Ringstad będzie miło, jeśli usłyszy, że Kristian nie chciał, żebym wychodziła za Emanuela? Poza tym chyba zmienił zdanie, skoro zgodził się usiąść z nami przy stole. - Tylko dlatego, że było tyle dobrych rzeczy - powiedział Peder, patrząc smutno w podłogę. Elise westchnęła ciężko. - Pomyśl, zanim coś powiesz. Rodzice Emanuela nie wiedzą, że byłam zaręczona z Johanem. Jeśli poczują się urażeni, być może nigdy nie będziemy mogli ich odwiedzić. Nagle Peder podniósł głowę, w oczach miał strach. - Nic nie powiem, Elise. Słowo honoru. Przysięgam... - Dobrze. Idź, zjedz kawałek ciasta i słuchaj, jak dorośli rozmawiają. Możesz się czegoś nauczysz. - Czego? - spytał, przyglądając się jej. - Nauczysz się... - Chwilę się zastanowiła. - Nauczysz się nie mówić wszystkiego, co ci ślina na język przyniesie. Peder przyglądał się jej zamyślony. - Mam kłamać, o to ci chodzi? - spytał. - Nie, masz milczeć. Nie wszyscy muszą o wszystkim wiedzieć. Kiedy wrócili do pokoju, Emanuel siedział obok pani Thoresen i rozmawiał z nią. Pewnie zrozumiał problem. Peder podszedł po cichu do stołu i usiadł na stołku. - Jak ci się tu mieszka, Peder? Nie tęsknisz za Andersengarden? Pani Evertsen miała czerwone policzki i błyszczące oczy. Elise zauważyła, że wokół stołu krąży butelka. Jedni podawali ją dalej, inni dolewali sobie co nieco do kawy. Najwyraźniej pani Evertsen dała się skusić. Peder nie odpowiadał. - Co z tobą, Peder? Czemu nie odpowiadasz? Peder w dalszym ciągu nic nie mówił. - Nie brakuje ci nas? - Pani Evertsen była najwyraźniej oburzona i nie poddawała się. Peder pokręcił głową. - Brakuje mi tylko Braciszka. Emanuel gwałtownie wstał i sięgnął po gitarę. - Proponuję, żebyśmy pośpiewali. Może z północy wieje zimny wiatr.

Kiedy goście w końcu sobie poszli, Elise była tak zmęczona, że gdy ich odprowadzała, chwiała się na nogach. Zaczęło się zmierzchać i niebo zalało morze gwiazd. Tu domy nie stały tak blisko siebie i nie odcinały się na niebie niczym ciemne wieże; miała wrażenie, że niebo jest jakby bliżej. Noc była łagodna, prawie aksamitna. Wiatr skręcił i wiał nie z północy, jak w piosence, ale z południa. Południowy wiatr przynosił dobre powietrze. Zwiastował pogodne, dobre czasy. Emanuel stał za nią; nic nie mówił, ale ona wiedziała, że jest przy niej. Dawno oczekiwana chwila, noc poślubna, której tak niecierpliwie wyczekiwał, wreszcie nadeszła. Ona natomiast pragnęła jedynie zwinąć się w kłębek pod kołdrą i zasnąć. - Twoja mama i chłopcy poszli już spać - powiedział bardzo delikatnie. Pokiwała głową, nie odwracając się. - Maren Sorby wszystko pozmywała. - Usiądziemy na ławce? Przyniosę szal, żebyś nie marzła. - Nie marznę. Podeszła i usiadła, wzruszona jego troską. Rozumiał ją. Wiedział, przez co przechodziła; spodziewał się, że to może być dla niej trudne. Tym bardziej, że była zmęczona wielogodzinną pracą w fabryce i późniejszymi zdarzeniami. Ciężar, który nosiła w sobie, też się przyczyniał do jej zmęczenia. Usiadł blisko niej i objął ją ramieniem. - Kto by pomyślał, że wieczór będzie taki ładny. Całe przedpołudnie padało. Przytaknęła. - Właśnie przyszło na myśl, że tu, gdzie domy nie przysłaniają widoku, niebo jest jakby bliższe. Spojrzał w górę i wskazał palcem. - Patrz, tam jest Wielki Wóz. - Milczał chwilę. - Gdyby tak wznieść się w powietrze samolotem! Elise wzdrygnęła się. - Nigdy bym się nie odważyła. - Słyszałaś o braciach Wright? Udało im się utrzymać w powietrzu przez ponad pół godziny. - Jak to możliwe? - Powietrze unosi samolot, kiedy jest w ruchu. Pokręciła głową. - Chyba nie cenią sobie życia, skoro odważyli się na coś takiego. Przyciągnął ją bliżej do siebie. - A pani jest zadowolona z życia, pani Ringstad? Odwróciła do niego twarz i uśmiechnęła się. Nawet w mroku wyczuwała, z jakim napięciem czekał na jej odpowiedź. - Tak, teraz jestem zadowolona ze swojego życia, Emanuelu. Dzięki tobie. Tylko to dziwne nagle nazywać się inaczej, niż dotąd się

nazywałam. Schylił głowę, szukając jej warg. Nie było to jej niemiłe. Wręcz przeciwnie. Poczuła rześki smak, a jej ciało zalała fala gorąca. - Mam nadzieję, że będzie ci się podobało być moją żoną. Kocham cię, Elise. Nie chciała odpowiedzieć tymi samymi słowami. Nie chciała kłamać. Lubiła go. Ale czy kochała? To wielkie słowo. Zamiast tego powiedziała: - Zrobię wszystko, żeby być ci dobrą żoną, Emanuelu. Mam nadzieję, że nie będziesz się musiał mnie wstydzić. Zaśmiał się cicho. - Wstydzić? Nigdy nie byłem tak dumny, jak kiedy szłaś do mnie dzisiaj w kościele. Czułem się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. - Ale podczas wesela już chyba nie? Znów się roześmiał. - Wspaniale się bawiłem. Pomyślałem sobie, że nasze wesele było niczym obrazy w kinematografie. Elise poczuła gulę w gardle. - Jak komedia, to miałeś na myśli? Objął ją mocno i przytulił do siebie. - Tak, Elise. To było trochę jak komedia, z której będziemy się śmiać i żartować. Razem. Kiedy minie trochę czasu i będziesz w stanie spojrzeć na to z większym humorem. Peder, wznoszący szklankę i przepijający do wiecznie obrażonej ciotki Ulrikke, pouczający tę sztywną damę, kiedy powiedziała „rwąca woda”. Ona nie znosi, kiedy ktoś ją poprawia. Zawsze schodziliśmy jej z drogi. A Peder sobie z nią poradził. Nawet udało mu się sprowokować ją do śmiechu. Coś w niej puściło. Coś złego, co sądziła, że już na zawsze w niej zostanie. Nagle ona też dojrzała komizm całej sytuacji. - I kiedy Peder zwrócił uwagę pani Evertsen, żeby zostawiła trochę deseru innym. - Parsknęła. - Twoja matka krztusiła się od śmiechu, a Anna i jej kawalerowie byli rozbawieni, sama widziałam. - Nawet Kristian musiał walczyć, żeby się nie uśmiechnąć. Tak, Elise, nie masz się czego obawiać. Matka i ojciec szybko zapomną, że coś im się nie podobało. Minie trochę czasu, a będą pamiętali tylko „czarusia” Pedera. Jestem pewien, że ojca ubawiły jego uwagi. Od lat miał ochotę podrażnić się trochę z szacowną ciotunią, tylko nie miał odwagi. Elise uśmiechnęła się. - A ty uratowałeś Hildę i nas, intonując Z północy wieje zimny wiatr. Emanuel roześmiał się. - Uważam, że było to bardzo odpowiednie. Zastanawiałem się, czy wybrać tę pieśń, czy Bądź odważny i prawy. Uśmiechnęła się i głęboko odetchnęła z ulgą. Oparła się o jego ciepłe, bezpieczne ciało i wyszeptała: - Pójdziemy się położyć, Emanuelu?

ROZDZIAŁ DRUGI W domu panowała cisza. W kuchni wszystko zostało uprzątnięte. W piecu już się nie paliło, lampa naftowa była zgaszona. Przez okno z małymi szybkami przenikała jedynie lekka poświata letniego nieba, sprawiając, że widzieli, dokąd idą. Elise cieszyła się, że w sypialnej izbie było tak ciemno. Czuła się zawstydzona. Emanuel nie widział jej rozebranej, a myśl, że ona zobaczy go nagiego, wprawiała ją w zakłopotanie. Położyła nocną koszulę na małżeńskim łożu, tak żeby mogła szybko ją włożyć, kiedy zdejmie suknię ślubną. Emanuel nic nie mówił, rozbierał się po swojej stronie łóżka. Pewnie także Czuł skrępowanie. Kiedy w końcu się rozebrała, szybko naciągnęła na głowę koszulę i weszła do łóżka. Po chwili Emanuel leżał obok niej. Długą chwilę leżeli w milczeniu. - Dobrze, że Kristian poszedł po rozum do głowy i wrócił do domu - powiedział po jakimś czasie. - Nie sądzę, żeby miał coś przeciwko tobie. Po prostu nie zdążył jeszcze zapomnieć Johana. - A ty? - spytał, a w jego głosie słychać było niepokój. - Czy zdążyłam zapomnieć? O to ci chodzi? Tak. Już za nim nie tęsknię. Jeśli coś czuję, to współczucie. Wobec niego, wobec jego matki i Anny. - Anna chyba dobrze się dzisiaj bawiła ze swoimi dwoma kawalerami przy stole. Uparli się, że odwiozą ją na górę i wniosą do mieszkania. - Tak, Anna spędziła miło czas. Promieniała jak słońce i kilka razy mi dziękowała. - Biedaczka. Zrobię, co będę mógł, żeby załatwić jej własny wózek. Elise odwróciła się twarzą do niego. - Jesteś taki miły, Emanuelu. Zbliżył się do niej. - Ty też. Poza tym jesteś najpiękniejszą dziewczyną, jaką znam. Zaśmiała się cicho i pokręciła głową. - Miłość zaślepia, tak słyszałam - powiedziała. Wyciągnął rękę i pogładził ją po policzku. - Chciałbym, żeby było widno, żebym mógł cię widzieć. - Jutro rano mnie zobaczysz. - Pewno będziesz zmęczona i będziesz chciała spać. - Zawsze budzę się o piątej. - Chcesz już spać? Czuła, że chciałby, żeby tak nie było. - Nie.

- Chcesz porozmawiać? - Tak. - Niczego więcej nie pragniesz? Nie jest ci zimno? Może chcesz, żebym cię okrył? Zaśmiała się cicho. - Może. - Za chwilę? Skoro mówisz „może”? Nagle poczuła miłe łaskotanie w dołku. - Tak. Nie, to znaczy nie. - Nie chcesz? - W jego głosie słychać było zawód. - Chcę. Chodziło mi o ta, że chcę teraz, a nie za chwilę. - Teraz, a nie za chwilę? - Głuptas z ciebie - powiedziała, śmiejąc się. Uniósł kołdrę. - Połóż się na mnie, to cię okryję. Miał na sobie cienką piżamę. Czuła jego ciało, jakby między nimi nic nie było. Gra słowna wpłynęła także na niego, nie tylko jej ciało zareagowało. Przez chwilę się bała. Złe wspomnienia wróciły. Biegnący za nią mężczyzna. Gwałt. Po chwili pozbyła się ich. Jedyne wspomnienie, które pragnęła zatrzymać, to wspomnienie letnich wieczorów spędzanych z Johanem na polanie. To były dobre wspomnienia. - Nie musimy, Elise - powiedział ochrypłym głosem. - Wiem, dajesz mi to do zrozumienia, od kiedy usiedliśmy na schodkach. - Może nie powinnaś leżeć na mnie tak długo? - Nie będziemy przecież czekać do jutra. Zapadła cisza. Nie poruszyła się. Gładził jej włosy. - Chciałbym, żebyś zawsze chodziła z rozpuszczonymi włosami. Nic nie odpowiedziała. Pomyślała, jak dobrze jest tak leżeć, czując pod sobą jego gorące, silne ciało i własne wzbierające pożądanie. Było coraz silniejsze, a zmęczenie zniknęło. - Jesteś mi zbyt droga, żebym cię zmuszał - mówił dalej cichym głosem. - Mogę czekać - powiedział z wysiłkiem. - Zimę i wiosnę. Tylko nie możesz tak na mnie leżeć. - Sam to zaproponowałeś. - Nie miałaś nic przeciwko temu. - Nie. - Teraz też nie masz? - Nie. Wodził rękami po jej plecach; położył je na jej pośladkach i mocno do siebie przycisnął. Zareagowała, przyciskając do niego swoje łono. - Chcę tego, Emanuelu -

wyszeptała. Przewrócił ją na plecy i podciągnął koszulę, nachylił się nad nią i zaczął całować jej piersi. - Moja Elise! Marzyłem o tym - mówił schrypniętym głosem. - Nie sądziłem, że dane mi będzie to przeżyć. Ściągnął spodnie od piżamy i wszedł w nią delikatnie. Elise obudziła się w środku snu. Znów śnił się jej Johan. Leżeli na sobie na podłodze w kuchni u niego w mieszkaniu, a w drzwiach stała pani Thoresen i wycierała nos dużą, kraciastą męską chustką. Płakała: - To Johan powinien tam leżeć. - Ale przecież to Johan tam leży - odpowiedziała, nic nie rozumiejąc. Potem spuściła wzrok i spostrzegła Emanuela, który leżał i patrzył na nią śmiejącymi się oczami. Patrzyła w ciemność. Dlaczego sny nie dawały jej spokoju? Emanuel oddychał równo i spokojnie, tuż obok niej. Leżała, trzymając głowę na jego ramieniu, czując jego nagie, gorące ciało obok swojego. Było jej dobrze. O wiele lepiej, niż myślała. Był ostrożny, dał jej tyle czasu, ile potrzebowała, pieścił ją i - całował, aż znaleźli wspólny rytm. Potem wszystko potoczyło się szybko i dała się ponieść burzy uczuć. Uczuć, które były mocne i dotąd jej nieznane. Od tej pory nie będzie już między nimi nic złego czy trudnego. Nic poza głupimi snami. Zamknęła oczy i czuła, że znów zapada w sen. Kiedy obudziła się następnym razem, usłyszała chłopców hałasujących na schodach. Słyszała, jak chichoczą i się śmieją, a matka ich ucisza. Słyszała też stukot żelaznych fajerek; matka rozpaliła w piecu, pewno chciała ją zaskoczyć i nastawiła już dzbanek z kawą. Wyj- rzała przez maleńkie okienko i uznała, że jest jeszcze wczesny ranek. Żeby tylko nie obudzili Emanuela. Na pewno przywykł sypiać dłużej w niedzielę. Próbowała leżeć cicho, nie poruszając się, ale czuła, jakby swędziało ją całe ciało. W końcu musiała zmienić pozycję. W tym momencie poczuła jego ciężką rękę na swoim biodrze. Mruczał przez sen, mamrotał coś niezrozumiale, potem głęboko westchnął. Ciekawe, co mu się śniło? Westchnienie brzmiało, jakby się poddawał, jakby z czymś walczył. Wróciło do niej wspomnienie wczorajszej rozmowy na schodkach. Oczywiście nie był taki beztroski, jak udawał. Też musiał zauważyć zaniepokojony wzrok swojej matki, surową minę ciotki Ulrikke i usilne próby ojca, żeby ukryć niezadowolenie. To nie było przyjemne. Nic dziwnego, że matka dopytywała się o Johana. Nie trudno było się domyślić, że była przeciwna weselu. Najważniejsze, czy zdołają się przyzwyczaić do tej myśli i z czasem ją zaakceptują.

Może dziecko uratuje sytuację? Przycisnęła rękę do brzucha. Biedne maleństwo poczęte z przestępstwa. Jeśli uda się utrzymać tajemnicę, jeśli Peder nie wypapla więcej, niż już to zrobił, i nikt nie będzie słuchał gadania Agnes, państwo Ringstad uznają je za dziecko Emanuela, za ich własnego wnuka. Wtedy pewno zmiękną, zapomną o przeszłości i będą się cieszyć. - Nie śpisz? - wyszeptał Emanuel. - Obudziłam się, bo chłopcy hałasowali na schodach. Odwróciła się do niego i uśmiechnęła. - Mama chyba już nastawiła kawę. Pewno chciałeś jeszcze trochę pospać... Przyciągnął ją do siebie i objął. - Pospać? Żałuję, że się nie obudziłem wcześniej. Czuła, jak napiera na jej udo. Obudziło to jej pożądanie, nagłe i gwałtowne. - Na pewno myślą, że śpimy - wyszeptała mu do ucha. - Tak sądzisz? - Mmm. - Odważymy się? A jeśli Peder nagle otworzy drzwi? - To się to źle dla niego skończy. Poza tym jesteśmy okryci pierzyną. Emanuel śmiał się cicho. - Jest pani cudowna, pani Ringstad. Nie potrafię się pani oprzeć. - Położył się na niej, a ona rozłożyła nieco nogi, żeby mu pomóc. Znów wypełnił ją swoim ciepłem, swoją siłą i podnieceniem. Prawie skończyli, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. - Elise? Śniadanie jest gotowe. Głos matki brzmiał lekko i pogodnie; była dumna, że poradziła sobie sama ze wszystkim, chciała zrobić im niespodziankę. - Dziękuję, mamo. Zaraz przyjdziemy. - Przylgnęła do jego szyi, podczas gdy on powoli z niej wychodził. - Niewiele brakowało. Gdyby zapukała nieco wcześniej, nie byłabym w stanie jej tak naturalnie odpowiedzieć. - Pomyślałaby, że śpimy. - Tak sądzisz? - Nie - powiedział, całując ją w usta. - Pomyślałaby, że robimy dokładnie to, co robiliśmy, i przestraszyłaby się. - Przestraszyłaby się? Myślisz, że się tego nie domyśla? - Ależ tak. Przestraszyłaby się, wiedząc, że przeszkodziła nam w tak podniosłej chwili. Mówiłaś, że była zakochana w twoim ojcu. Więc pewnie i ona przeżyła wiele

podobnych uniesień. - Znów ją pocałował. - Chodź, Elise. Kawa czeka. Peder i Kristian siedzieli już przy stole kuchennym, świeżo umyci i uczesani i z wyraźnym zaciekawieniem w oczach. - Witam wszystkich. Dobrze spaliście? - spytał Emanuel wesołym głosem. - Spałam jak kamień. Oczy matki błyszczały, kiedy spoglądała to na Emanuela, to na Elise. - A wy? - Pomijając fakt, że Elise chrapie i mówi przez sen, to spałem dobrze. Peder i Kristian zanieśli się śmiechem. - Zgadza się. Ona nawet chodzi we śnie - powiedział Peder, któremu z radości zarumieniły się policzki. .. - Naprawdę? To może ona chodziła mi w nocy po brzuchu? Peder spojrzał na niego przestraszony, a pozostali wybuchnęli śmiechem. - Naprawdę? Chodziła ci po brzuchu? Emanuel zmierzwił mu włosy. - Żartowałem, Peder. Co zamierzacie dzisiaj robić? Świeci słońce, jest niedziela i lato. - Peder i Kristian idą ze mną do kościoła - powiedziała matka zdecydowanym głosem. Peder i Kristian nie wyglądali na zadowolonych, ale nie odważyli się zaprotestować. Najwyraźniej już wcześniej burzliwie o tym dyskutowano. - Jest tyle rzeczy, za które powinniśmy podziękować Bogu - dodała matka z zadowolonym westchnieniem. - Nie wolno zapomnieć, kto nam to wszystko dał. - Emanuel - powiedział szybko Peder. Mama uśmiechnęła się. - To prawda, Peder. Emanuel był narzędziem Pana, umożliwił nam wyjście z biedy i kłopotów. Peder przyglądał się Emanuelowi z ciekawością. W końcu się roześmiał. - Ale ty sam też chciałeś, prawda? Emanuel przytaknął, uśmiechając się. - Bardzo chciałem, Peder. Podczas gdy Elise i matka zajęły się zmywaniem, Emanuel wyszedł na dwór z chłopcami. Mieli pójść w górę rzeki i spróbować złapać coś na wędkę. - Wesele się udało, prawda? - odezwała się matka niepewnym głosem. - Tak, udało się, mamo. Bardzo ci dziękuję. - Myślisz, że państwo Ringstad byli zadowoleni? - Na pewno. Dlaczego mieliby nie być? - Z początku trochę się bałam ciotki. Robiła wrażenie takiej srogiej i niedostępnej, ale

z czasem nieco zmiękła, prawda? Elise uśmiechnęła się. - To zasługa Pedera - powiedziała. Matka westchnęła. - Nie wiem, co robić, żeby go dobrze wychować. Jak można w ten sposób poprawiać starszą kobietę? Tak mi było wstyd, że najchętniej zapadłabym się pod ziemię. - Emanuel uznał, że to było zabawne. Szczególnie kiedy Peder spytał panią Evertsen, czy zostawi trochę deseru dla innych. Elise roześmiała się. Matce jednak nie było do śmiechu. - Rodzice Emanuela na pewno uznali, że Peder jest źle wychowany i niegrzeczny. - Mam wrażenie, że ich rozbawił. Wszyscy widzą, że Peder jest bystry, a słowa po prostu same cisną mu się na język. - Musicie mi pomóc - westchnęła matka. - Cieszę się, że trafił ci się dobry i miły mąż, Elise. Jestem przekonana, że jego rodzice będą zadowoleni, kiedy dostaną wnuka. Elise cieszyła się, że stała pochylona nad miską. - Nie wiadomo, czy to będzie chłopiec - powiedziała. - Mam takie przeczucie. Duży i zdrowy chłopak. Spadkobierca gospodarstwa. Elise nie miała siły odpowiedzieć. - Okropna historia z tą Agnes. Najwyraźniej była pijana. Pamiętasz, że radziłam ci trzymać się od niej z daleka? Od dawna podejrzewałam, że ma takie skłonności. Jak twój ojciec. - Nie panowała nad sobą - powiedziała Elise niechętnie. - Jak mogła rzucić tak straszne oskarżenie? Jeśli miała na myśli Johana, to przecież on od pół roku jest już w więzieniu. Poza tym jestem pewna, że ty i Johan zachowywaliście się przyzwoicie, prawda? Elise przełykała łzy. - Agnes nie wiedziała, ani co robi, ani co mówi. Była pijana. Jednak matka wszystko słyszała. I teraz o tym rozmyślała. Czy ktoś jeszcze zrozumiał, o czym mówiła Agnes, mimo że była pijana? - Właśnie. Alkohol to źródło wszelkiego zepsucia. Staraj się mieć z nią jak najmniej do czynienia. - To moja najlepsza przyjaciółka. Nie zachowałaby się tak, gdyby nie była zazdrosna. - Nie jestem tego taka pewna. A Hilda? Miałam wrażenie, że wyglądała na zdziwioną. - Według niej dostałam więcej, niż na to zasłużyłam. Poza tym uważa, że odebrałam Agnes Emanuela. Matka ostrożnie wstawiała filiżanki do szafki. Były prezentem od Emanuela, jak

wszystko, co miało jakąkolwiek wartość. - Nie poznaję Hildy. Dawniej była taka wesoła i miła, ale po moim powrocie z sanatorium zachowuje się niemal jak ktoś obcy. A przecież ma dobrą pracę i w ogóle. - Hilda bardzo cierpi. - Sama jest sobie winna. - Być może, ale została oszukana. Pan Paulsen dawał jej do zrozumienia, że zajmie się nią i dzieckiem. - I tak zrobił. Załatwił Braciszkowi dobry dom, a Hildzie dobrą pracę. Elise odwróciła się do niej zdziwiona. - Ale ona nie o takim rozwiązaniu myślała. Jeszcze niedawno sama ubolewałaś, że musi się rozstać z Braciszkiem. Matka unikała jej wzroku. - Tak jest najlepiej. Jak myślisz, co twój mąż by powiedział, gdyby Hilda i dziecko mieli tu z nami zamieszkać? Elise nie odpowiedziała; nie czuła się z tym dobrze. Jak matka mogła coś takiego mówić? Odniosła wrażenie, że matka czuła ulgę, że Braciszka już tu nie ma. Czyżby duma i radość z mieszkania w domku majstra były ważniejsze niż miłość do własnego wnuka? - Muszę się przygotować - ciągnęła matka, odkładając ścierkę na kuchennym stołku. - Chcę trochę wcześniej wyjść, może spotkam kogoś znajomego? Pośpiesznie zdjęła chustę i kapelusz z wieszaka na ścianie. Elise zauważyła, że poruszała się bardziej rześko niż zwykle. - Ale chłopcy jeszcze nie wrócili. Elise przejrzała ją. Chciała pospacerować trochę przy moście, może nawet przejść się ulicą Sandakerveien w nadziei, że spotka kogoś, kto słyszał o weselu, o mieszkaniu i o przystojnym zięciu, który pochodzi z dużego dworu. Ale czy należało się jej dziwić? Przez wiele lat żyła w cieniu, wstydząc się męża pijaka, cierpiąc biedę i niedostatek. Teraz może grzać się w blasku małżeństwa Elise i rodziny zięcia, i cieszyć domem, do którego się wprowadziła. Elise odwiesiła ścierkę na miejsce, wyniosła na zewnątrz balię i wylała wodę. Stała na progu i rozglądała się. Deszcz sprawił, że trawa była zielona i świeża, pachniało zielenią i wilgotną ziemią. Na zboczu nad rzeką bawiły się jakieś dzieci, a na ławce koło mostu siedziały dwie starsze kobiety, korzystając z rzadkiej chwili wolnego. Kochała rzekę, szum wody i bujne zarośla na brzegu. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby mieszkać gdzieś indziej. Wartko płynąca woda miała w sobie coś pociągającego, rzeka zmieniała się wraz z porami roku: kusiła chłodem w słoneczne letnie dni, wiosną zamieniała się w spienione, rwące piekło. Nawet kiedy była skuta mrozem i stalowoszary lód

miejscami skrywał wodę, nie traciła swojej mocy. Zastanawiała się, czy mogłaby zasnąć, nie słysząc szumu rzeki. - Elise! - To Peder ją wołał. Biegł w jej stronę, potknął się o kamień i upadł jak długi. Zaraz jednak się pozbierał i biegł dalej jakby nigdy nic. - Złowiłem rybę! - ledwo był w stanie wypowiedzieć słowa, brakowało mu tchu. - Szczupaka! Woda okropnie cuchnie, ale w rzece są ryby. Możemy usmażyć go na obiad. Starczy i dla nas, i dla Emanuela. Elise się uśmiechnęła. - Emanuel jest teraz jednym z nas, Peder. Dał jej rybę. Była na wpół martwa, zapewne była taka, zanim ją złowił. - Mama was szuka. Pośpieszcie się, umyjcie ręce i uczeszcie się. Już zdążyłeś pobrudzić swoje niedzielne ubranie, a ja nie mam dla ciebie niczego na zmianę. Stała na schodkach, patrząc, jak matka i chłopcy znikają po drugiej stronie rzeki. Matka miała rację, to był cud, że wyzdrowiała. Kto by pomyślał kilka miesięcy temu, że pewnego dnia znów będzie mogła sama iść do kościoła? W myślach widziała ją w tym strasznym okresie w zimie, kiedy leżała na łóżku, śmiertelnie blada z kroplami potu na czole i matowym wzrokiem, a przez jej spierzchnięte wargi nie przechodziło żadne słowo. - O czym tak myślisz? - spytał Emanuel, który wyszedł zza rogu domu, ciepło się do niej uśmiechając. - Śledzę wzrokiem matkę i chłopców i myślę o tym, jak źle się czuła zimą. To cud, że znów jest zdrowa. - Dzięki Hildzie. Gdyby majster nie opłacił jej pobytu w sanatorium, nie czułaby się tak dobrze. - Masz rację. Wydaje mi się, że matka jakby o tym zapomniała. Przypomnę jej, może nie będzie wobec niej taka ostra. Powiedziała, że Hilda jest sama sobie winna i że powinniśmy się cieszyć, że Braciszek znalazł dobry dom. Emanuel posłał jej zdziwione spojrzenie. - To niepodobne do twojej matki. Chodź, Elise, usiądźmy od południowej strony i cieszmy się słońcem. Muszę z tobą o czymś porozmawiać - powiedział poważnie Emanuel. Elise spojrzała na niego przestraszonymi oczami. Czy nagle czegoś się dowiedział? Matka, Peder i Kristian przed chwilą tu byli, więc sprawa chyba nie dotyczyła ich. Ani Hildy, bo niby co to mogło być? Emanuel niedawno dostał posadę w tkalni płótna żaglowego, więc chyba nie chodziło też o pracę. Ociągała się, chcąc odwlec coś, co - była przekonana - nie było niczym przyjemnym.

ROZDZIAŁ TRZECI Usiedli na ławce, a on położył jej rękę na ramionach. - Wiesz, że bardzo cię lubię, Elise. Byłem dzisiaj taki szczęśliwy, że miałem wrażenie, że mógłbym unieść się w powietrze. Jesteś moją żoną, będziemy razem szli przez życie - to niepojęte. Wszystko, czego do tej pory doświadczyłem, wydaje się nieistotne. Nawet moja działalność w Armii Zbawienia wydaje się bez znaczenia, kiedy teraz o niej myślę. Trzeba samemu być szczęśliwym, żeby można było dać coś innym. Mnie ciągle czegoś brakowało. Trudno mu zacząć, pomyślała, czując pełzający po plecach niepokój. Zwleka, bo przykro mu, że musi mi to powiedzieć. - Cokolwiek się w przyszłości wydarzy - mówił dalej równie silnym głosem - nikt nie odbierze nam tego, co przeżyliśmy: kochaliśmy się, wiedząc, że nasza miłość jest odwzajemniona. Tak jak powiedziałem wczoraj podczas wesela, zachwyciłem się tobą już pierwszego wieczoru w Świątyni. I, jak też ci już wcześniej mówiłem, modliłem się do Boga, żeby stał się cud i żebym mógł cię mieć. Zapewne był to egoizm, bo wiedziałem, że jesteś zaręczona z innym. Mimo to czuję, jakby wszystkie kawałki układanki nareszcie trafiły na swoje miejsce. Byliśmy dla siebie przeznaczeni. Elise słuchała i pełna strachu czekała na to, co musiało nastąpić. Z koron drzew dochodził śpiew ptaków, które próbowały zagłuszyć szum wodospadu, słońce świeciło z jasnego letniego nieba, a z brzegu dochodziły wesołe dziecięce głosy. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie przeczucie, że Emanuel na coś ją przygotowywał. - Wiem, że nie było ci równie łatwo jak mnie. Kochałaś innego i wiem, że powiedziałaś mi „tak” nie bez pewnego wahania. Wykorzystałem fakt, że znalazłaś się w krytycznej sytuacji; wiele osób uznałoby pewnie, że to podłe z mojej strony. Ale ja tego tak nie widzę. Właśnie beznadziejna sytuacja, w której się znalazłaś, umożliwiła mi zdobycie ciebie; jestem przekonany, że dla naszego wspólnego dobra. Dlaczego nie powie tego od razu, pomyślała, próbując przygotować się na to, co nastąpi. Musi przedłużać jej cierpienie, krążąc dookoła? Powiodła wzrokiem po zboczu wzgórza, po świeżych, zielonych koronach drzew, po wzburzonej wodzie rzeki, po ziemi pod jej stopami, gdzie kilka mleczy lśniło niczym żółte słońca pośród zieleni. Czy szczęście, którego teraz doświadczała, miało być tylko ulotną chwilą? Czy nie będzie jej dane zamieszkać na dłużej w tym małym pokoiku nad rzeką i razem z Emanuelem cieszyć się ciepłem słonecznych promieni?

- Zrobię wszystko, żeby było ci dobrze - mówił dalej. - Z czasem wszystkie złe duchy przeszłości znikną i zostaniemy tylko ty i ja. - Jesteśmy tylko ty i ja, Emanuelu - odezwała się drżącym głosem. Może się pomyliła? Może wcale nie chodziło o coś przykrego. Powiedział tylko, że chce z nią o czymś porozmawiać. Może to było właśnie to? „Cokolwiek się w przyszłości wydarzy, nikt nie odbierze nam tego, co przeżyliśmy”. Nie, na pewno się nie myliła. Te słowa przepowiadały nieszczęście. - Duchy już zniknęły - wymamrotała. - Nic nas już nie dzieli. Przytulił ją mocniej do siebie. Chwilę siedzieli w ciszy. W końcu nie wytrzymała. - Jeśli masz mi coś przykrego do powiedzenia, to zrób to teraz. Chcę mieć to już za sobą. - Dowiedziałem się, że zostanę zmobilizowany. Elise pokiwała głową. - Domyślałam się tego - powiedziała. Słowa przychodziły jej lekko, ale czuła, jak wewnątrz niej coś zastyga. - Kiedy się o tym dowiedziałeś? - spytała drżącym głosem. Myślała o tym wiele razy, ale odsuwała to od siebie. Teraz stało się to rzeczywistością. - Przedwczoraj. - To znaczy, że wiedziałeś o tym, kiedy byliśmy u Carlsenów? Przytaknął. - Nie mogłem się zdobyć, żeby ci o tym powiedzieć. Zepsułbym ci cały dzień, a matka by się zdenerwowała. - Kiedy wyjeżdżasz? - Poinformują mnie. - Co to znaczy? Za kilka dni czy może tygodni? - Nie wiem - powiedział i ciężko westchnął. - Nie martw się tym teraz. Zapewne szybko wrócę. Wiele osób uważa, że nie dojdzie do wojny. - Oscar Carlsen był innego zdania. - Zawsze był pesymistą. Elise miała w uszach głos Karolinę: „Jak poradzicie sobie z rodziną w domu majstra, jeśli Emanuel będzie musiał wyruszyć na wojnę, panno Lovlien? Czy w fabryce zarabia pani wystarczająco, by się utrzymać?” Oczywiście, że sobie nie poradzi. Chyba że matka i chłopcy znajdą jakieś zajęcie, ale dotąd się im to nie udawało. - Nie przejmuj się tak, Elise - odezwał się Emanuel, a jego głos brzmiał nieszczęśliwie. - To na pewno długo nie potrwa. Zanim lato się skończy, będziesz mnie miała

z powrotem. Zanim lato się skończy... Właśnie na to lato tak się cieszyła. Móc przesiadywać z nim wieczorami na schodkach, słuchać, jak gra dla niej na gitarze i śpiewa, czy po prostu siedzieć obok siebie w niedzielne przedpołudnie i cieszyć się słońcem. Poza tym wcale nie było takie pewne, że wróci, zanim lato minie. Wcale nie było takie pewne, że w ogóle wróci. Nie była w stanie nic powiedzieć. - Będę do ciebie pisał. Na pewno pozwolą nam pisać do domu. Wciąż nic nie mówiła. Miała wrażenie, że słońce zniknęło, że porzuciło ten letni dzień i ją. Tak krótko trwało jej szczęście. Pamiętała słowa pani Thoresen: „Dla takich jak my nie ma nadziei”. Czy niektórzy byli skazani na życie w smutku i biedzie? - Elise... Ujął jej twarz w swoje dłonie, patrzył jej w oczy. - Powiedz coś, Elise. Nie smuć się. Wszystko się ułoży, jestem tego pewien. Nie martw się. Zadbam o was. Jeśli sam nie będę w stanie, poproszę o pomoc ojca. Próbowała się uśmiechnąć, ale sama czuła, że nie było to szczere. - Daj mi trochę czasu - powiedziała łamiącym się głosem. - To dla mnie wstrząs. Tak się cieszyłam na to lato. - Ja też. Zdawało się jej, że głos zaczyna mu się łamać, ale nie była pewna. Zrozumiała, że dla niego był to może nawet większy cios niż dla niej. To on wyjeżdżał do miejsca, które było obce i niebezpieczne. Możliwe, że ryzykował życie. A przecież marzył, że spędzą razem ży- cie. To życie, które właśnie się zaczynało, tu, pod tą ogrzaną słońcem ścianą. Tym większy musiał przeżyć zawód. Ukryła swoje niezadowolenie i uśmiechnęła się do niego. - Na pewno wszystko będzie dobrze. Poradzimy sobie. Objął ją i przyciągnął do siebie. - To jest właściwe podejście, Elise - mówił schrypniętym głosem. - Taką cię znam i między innymi dlatego cię pokochałem. Wiedziałem, że podejdziesz do tego rozsądnie. Pokręciła przecząco głową. - Nie myśl o mnie, w końcu to ty będziesz cierpiał najbardziej. - Kochana maleńka Elise. Nic nie odpowiedziała, przełykała łzy. - Powiedz mi coś więcej - wydobyła w końcu z siebie. - Na czym polega mobilizacja? - Na razie sam niewiele wiem. Zrobiło się cicho. - Coś chyba jednak wiesz.