Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 129 805
  • Obserwuję517
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań691 309

Ingulstad Frid - Saga Wiatr Nadziei 08 - Nowe Życie

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :628.8 KB
Rozszerzenie:pdf

Ingulstad Frid - Saga Wiatr Nadziei 08 - Nowe Życie.pdf

Beatrycze99 EBooki I
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 133 stron)

FRID INGULSTAD NOWE ŻYCIE Saga Wiatr Nadziei część 8

ROZDZIAŁ PIERWSZY Kristiania, październik 1905 roku Elise zacisnęła powieki, na próżno usiłując odgrodzić się od własnych myśli. Słowa Emanuela wyrwały ją ze stanu przyjemnego odrętwienia, odgoniły sen. Wiedziała już, że nie zazna spokoju, póki nie usłyszy wszystkiego. - Co się stało? - szepnęła. Chciała już mieć to za sobą. - Zdradziłem cię. Zapadła bolesna cisza. Na ułamek sekundy serce dziewczyny przestało bić. To chyba jakiś żart. Emanuel nie był taki. Nie sposób nawet wyobrazić sobie, by mógł zdradzić żonę poślubioną ledwie kilka miesięcy wcześniej! Osiem lat spędził w Armii, dławiąc w sobie wszelkie pokusy. Zaklinał, że kocha ją nad życie. On miałby ją zdradzić? - Kpisz sobie ze mnie. - Chciałbym, żeby tak było - odrzekł matowym głosem. I znów zapadła cisza. Elise nabrała tchu, usiłując zapanować nad drżeniem ciała. To niemożliwe. Emanuel nie zrobiłby czegoś takiego. Nie jej Emanuel. Dobrze wiedziała, że różne rzeczy się zdarzają. Ludzie biedni patrzyli przez palce na drobne kradzieże i pobłażliwie traktowali kłamstewka, grube słowa i złamane obietnice. Codzienna walka o byt zajmowała ich bez reszty. Dziewczętom przytrafiały się wpadki, a dzieci nie wierzyły w bociana. Jak mogło być inaczej, skoro całe rodziny dzieliły jedną sypialnię? Który z rodziców wracających po dwunastu godzinach ciężkiej pracy do gromadki potomstwa miałby siły na ukradkowe miłosne schadzki? A jeśli jakiemuś świeżo upie- czonemu żonkosiowi zdarzyła się chwila słabości, to z pewnością nie biegł do domu, by pochwalić się żonie. Zazwyczaj starczało mu rozumu, by milczeć i jej nie ranić. Myśli kotłowały się w jej głowie, domagały się wyjaśnień. - Nic nie mówisz. - W jego głosie pobrzmiewał lęk. Elise nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. Z pewnością nie to miał na myśli. Może pocałował tamtą w chwili upojenia na wieść o tym, że wojna im nie grozi. Może przytulił ją, zanim odeszła w swoją stronę. Ale tego nie zrobił. - Elise... Powiedz coś. - Jestem zmęczona, chce mi się spać.

- I tak mnie zostawisz bez jednego słowa? Nie powiesz, co myślisz? - Nic nie myślę. Jestem zmęczona. - Nie słyszałaś, co ci wyznałem? - Słyszałam. - I mimo to chcesz spać? - Tak. Westchnął ciężko w ciemności. - Nie rozumiem cię - mruknął zadziwiony. Elise nie odpowiedziała. Powstrzymywała łzy. Nie zamierzała się rozpłakać w tej właśnie chwili, kiedy leżał, czekając na jej reakcję. Nie chciała pokazać, że ją to w jakikol- wiek sposób obeszło. Niech robi, co chce. Zawsze zresztą robił, co chciał. I ją okłamywał, ale kłamstwa niewiele ją obchodziły. Nie poruszyła się. Niech myśli, że zasnęła, lekceważąc jego wyznanie. Jeśli naprawdę miał ją za nic i znalazł sobie inną, jak tylko nadarzyła się okazja, to szkoda sobie strzępić język. Wszystko i tak było stracone. Emanuel też leżał nieruchomo. Może zapadł w sen? A może wpatrywał się w ciemność, czekając na jej odpowiedź? Zdrętwiała, ale nie zmieniała pozycji. Nie zamierzała dać mu satysfakcji, okazując słabość. A jednak nie powiedziałby tego w ten sposób, gdyby nie stało się najgorsze. Oszukiwała samą siebie, sądząc, że ograniczyli się do pocałunku lub pieszczot. Z pewnością przespali się z sobą. Elise miała mętlik w głowie. Gdzie to się stało? Na sianie w stodole? Pod otwartym niebem? Jak mógł tak postąpić? Jak mógł pisać tęskne listy i w tym samym czasie wymykać się do lasu na schadzki z inną? Z Signe czy kim tam jeszcze! Czuła, jak rośnie w niej gniew, jak z wolna traci panowanie nad sobą. A więc oszukiwał ją cały ten czas? Ten szlachetny oficer Armii Zbawienia, żyjący w cnocie i poświęcający wszystkie siły dla innych, był jedynie złudzeniem? A może miał wiele miłostek? Może spał z Agnes? Ta z pewnością by mu nie odmówiła. Elise poczuła ucisk w gardle i mocno zacisnęła oczy, by powstrzymać napierające łzy. Może tamta wpuściła go do domu, pozwoliła zostać całą noc? Pewnie zdjął z niej ubranie, pieścił jej ciało o pełnych kształtach, ciało, które nigdy nie zaznało głodu. Co wtedy myślał? Miał wyrzuty sumienia? Opowiadał jej o żonie?

A teraz oczekiwał przebaczenia, by uspokoić sumienie. Mogła udać, że przebacza, ale już nigdy mu nie zaufa! Zniszczył to, co piękne między nimi. Stracił jej szacunek i sam strącił się z piedestału, na którym go postawiła. Każdy jego dotyk budzić będzie złe skojarzenia. Każdy pocałunek każe myśleć, czy i tamtą całował w podobny sposób. Brutalnie i bezmyślnie rozszarpał to, co mieli najcenniejszego: miłość. Spostrzegła, że Emanuel odprężył się. Pogrążony we śnie, oddychał głęboko i równomiernie. Elise ostrożnie uwolniła się z jego ramion, wyśliznęła się z łóżka i narzuciwszy na siebie ubranie w ciemności, wymknęła się z pokoju. W kuchni włożyła buty, owinęła się włóczkowym szalem, nasunęła chustkę na głowę i ostrożnie otworzyła drzwi. Owionęła ją fala zimnego powietrza. Łkając, puściła się w dół zbocza w kierunku domków Kiełbaski i kowala, a potem ruszyła wzdłuż rzeki. Nie miała pojęcia, dokąd zmierza, chciała po prostu uciec jak najdalej, dać upust złości, ukoić smutek i żal. Głos rozsądku podpowiadał jej, że źle robi. Te rejony miasta należały do ludzi występku, którzy za nic mieli ludzkie życie. Opamiętała się dopiero, gdy dobiegł ją chrapliwy śmiech, głośne głosy mężczyzn i brzęk szkła. Zawróciła raptownie i puściła się pędem ku domowi kowala i inspektora kolejowego, wdrapała na zbocze i zatrzymała zadyszana pośród starych jabłoni. Nie powinna była wymykać się z domu w ten sposób, ale cóż to miało za znaczenie? Nic już nie było ważne, nawet dziecko. Znowu zebrało się jej na płacz. Szlochając, przytuliła policzek do omszałego pnia. W tej chwili gotowa była umrzeć, by nigdy już nie wracać do Emanuela. Prędzej czy później dotrą do niego plotki o rudzielcu, który przechwalał się, że pewna zamężna dziewczyna ma urodzić jego dziecko. Emanuel nie zniesie takiego upokorzenia, ale teraz nie miało to już żadnego znaczenia. Matka i chłopcy też sobie jakoś poradzą. Kiedy jej zabraknie, matka będzie musiała zająć się własnymi synami. Zresztą nie była już sama, miała pana Hvalstada. Nieopodal szumiał wodospad, od śmierdzącej, brudnej rzeki dzieliło ją ledwie parę kroków. Wystarczyło rzucić się w nurt i wszystko się skończy. Elise wiedziała jednak, że tego nie uczyni. Kiedy zdławiła płacz, usłyszała echo własnego głosu: „Jeśli czujesz na sobie ciężar takie] odpowiedzialności, nie skoczysz do rzeki”. Te właśnie słowa wyrzekła do rudowłosego tamtego dnia, kiedy przekonała się, że nie on targnął się na jej cześć. Zrobiła jeszcze kilka kroków i zatrzymała się, usiłując przeniknąć ciemność. Samotna gwiazda wychynęła zza chmur, a po chwili ukazał się róg księżyca. Elise odetchnęła głęboko.

Nie wolno zawieść tych, których darzy się miłością. Nie mogła zawieść chłopców i dziecka, które nosiła pod sercem. Emanuel przyrzekł kochać ją i szanować po grób, ale Emanuel był tylko mężczyzną. Okazał słabość charakteru i brak silnej woli, dając się uwieść Signe. Teraz żałował i czuł się nieszczęśliwy, wcale w to nie wątpiła. Zawiódł samego siebie i zawiódł ją. Utracili coś bezpowrotnie. Usiadła na ławce pod południową ścianą. Nocne powietrze było zimne, Elise czuła, jak grabieją jej ręce i stopy, ale nie ruszyła się. Myśl, że Emanuel nie śpi i zechce z nią rozmawiać, przykuła ją do miejsca. Przypomniała sobie tamtą noc w komórce. Pamiętała to nagłe oczarowanie i ekscytację, którą odczuwali oboje pomimo niezręcznej sytuacji, w jakiej się znaleźli. Nie posunęli się jednak za daleko, ani wtedy, ani później. Nawet gdy wyznaczono datę ślubu, nie ulegli grzesznej pokusie. Raz usiłował ją przekonać, ale nie nalegał, kiedy oznajmiła mu, że lepiej zaczekać. Dlaczego więc teraz tak postąpił? Przecież wiedział, że ją zrani. Przecież musiał mieć świadomość, iż wyrzuty sumienia nie dadzą mu spokoju. Przez osiem lat walczył z pokusami w przekonaniu, że tak właśnie należy żyć. I nagle uznał, że wszystko jest dozwolone. Nawet zdrada. W jaki sposób Signe zdołała go uwieść? Co miała Signe, czego ona nie miała? Bo przecież to musiała być Signe, to o niej pisał z takim zachwytem. Zresztą to i tak nie ma żadnego znaczenia, liczy się jedynie to, że uległ. Elise pokręciła głową z niedowierza- niem. Zerwał się wiatr. Otuliła się szalem, ale zimne podmuchy sprawiły, że zaczęła dygotać. To żałosne, pomyślała ze złością. Jeśli chcesz uciec od ciosów, które życie ci zadaje, to możesz od razu rzucić się od rzeki. A skoro nie chcesz tego zrobić, to weź się w garść. Wstała z ławki i drżąc, ruszyła do drzwi. W kuchni wciąż było dość ciepło. Elise otworzyła drzwiczki do pieca i położyła polano na resztki żaru. Nie zamknęła drzwiczek i stojąc, rozcierała dłonie. Nie zapaliła lampy naftowej, ciemność rozjaśniał więc jedynie słaby płomień palącego się drewna. Zmęczona wyprawą i doznanymi emocjami, przysiadła na skrzyni na opał, usiłując zebrać myśli. Czym było jej cierpienie wobec innych? Evert miał suchoty i czekała go rychła śmierć. Najmłodszy synek Oline nie dożył nawet roku. Młodsza siostra Kopciucha przeniosła się do nieba na oczach brata, a jedna z tkaczek od Graaha straciła czwórkę potomstwa.

Najgorsza zaś była historia o szwaczce Indze, którą kiedyś usłyszała od Agnes. Choć Inga miała dziewiątkę własnych dzieci, wzięła pod opiekę córkę siostry, która zmarła na gruźlicę. Dziewczynka odziedziczyła chorobę po matce i zaraziła piątkę dzieci Ingi. Wszystkie zmarły. Inga straciła ponad połowę własnego potomstwa tylko dlatego, że zlitowała się nad sierotą! Cóż z tego, że inspektor sanitarny chodził od domu do domu, skoro infekcji nie dało się uniknąć? Choroba musiała zbierać swoje tragiczne żniwo, skoro kilkanaście osób gnieździło się w tej samej izbie, śpiąc obok siebie na lichych materacach. Kto zresztą miał jakiekolwiek pojęcie o gruźlicy? Czystości w robotniczych domkach też nie przestrzegano i trudno się temu dziwić. Większość stać było na gorącą kąpiel raz w tygodniu w sobotę, wody nie zmieniano. Jakże więc mogła narzekać, że Emanuel raz się zapomniał - bo chciała wierzyć, że tylko raz się to zdarzyło - skoro tysiące ludzi marzyło jedynie o tym, by przeżyć najbliższą zimę. Elise zerwała się z miejsca. Drzwi do pokoju otworzyły się wolno i pojawiła się w nich jakaś ciemna postać. Domyśliła się, że to Emanuel, choć w słabym świetle nie była w stanie go rozpoznać. - .Siedzisz tutaj? - szepnął niepewnie. Nie odpowiedziała. Zbliżył się do niej powoli. Elise nie była pewna, czy tego chce. Nie chciała jednak także, by ją zostawił. Zatrzymał się przed nią, w chybotliwym świetle wydawał się większy. - Gdzie byłaś? - spytał ostrożnie. - Na dworze. - Tak długo? Skąd to wiedział? - pomyślała. Więc jednak nie spał? Nic nie odrzekła. - Kochanie, spróbuj mi przebaczyć. - Mówił tak cicho, że ledwie rozróżniała słowa. - Nie chciałem tego. Wypiłem za dużo, nie zdawałem sobie sprawy, co robię, zanim się nie opamiętałem. Obiecuję ci, Elise, że to się nigdy nie powtórzy. Nigdy. Nie znalazła właściwych słów, by mu odpowiedzieć. Nie była też pewna, czyjego słowa przyniosły jej ulgę. Upił się? Przecież zawsze uważał, jeszcze całkiem niedawno nie brał alkoholu do ust. I kiedy się opamiętał? Następnego ranka, obudziwszy się z tamtą w łóżku? Nie chciała okazać mu, co myśli, nie chciała zdradzić się z żalem i zazdrością. Skinęła jedynie głową na znak, że słyszy i rozumie. Nie rozumiała jednak, dlaczego to zrobił, poj- mowała tylko, że żałuje i nie chce drugi raz jej skrzywdzić.

Usiadł obok niej na skrzyni. Zrobiło się ciasno. - Czy kiedyś mi wybaczysz? Ale czy kiedykolwiek będzie mogła mu wybaczyć? - Daj mi trochę czasu, Emanuelu - powiedziała i zaraz pożałowała tych słów. Była w nich nadzieja, rodzaj zachęty. Wziął ją za rękę i lekko uścisnął. - Nie spodziewam się, że zapomnisz. Ani że zrozumiesz. Błagam cię jedynie, byś dała mi szansę. Sam nie pojmuję, jak mogło mi się to przytrafić. Dlaczego ja... - zamilkł. - Może my ludzie nie różnimy się znów tak bardzo - ciągnął po chwili. - Może powinienem przyznać, że uważałem się za lepszego od innych, a tak przecież nie jest. Prosimy Boga o wsparcie, by móc oprzeć się złym podszeptom serca. I naiwnie wierzymy, że w naszym sercu ich nie ma. Znów przerwał i nastała cisza, przerywana jedynie trzaskaniem ognia. Po ścianach chybotały się cienie, wiatr za oknem się wzmógł i uderzał ze świstem o ściany domostwa, tłumiąc odgłosy wodospadu. - Nic nie mówisz. - Nie wiem, co powiedzieć. - Czy to znaczy, że nie zdołasz mi wybaczyć? - Nie wiem. Może kiedyś... Nigdy jednak nie zapomnę. Podziwiałam cię, Emanuelu, za twoją siłę. Byłam dumna z mężczyzny, który różni się od innych, mężczyzny z cha- rakterem. Zniszczyłeś ten wizerunek. Skinął głową i mimowolnie skulił się pod ciężarem jej słów. - Wszyscy popełniamy błędy - Emanuel nie rezygnował. Położył dłoń na jej ramieniu. - Kocham cię bezgranicznie, Elise. Błagam cię, nie pozwól, by nasz związek ucierpiał! Tamto się nie liczy, to błąd, którego nie powinienem był popełnić i którego nigdy nie powtórzę. - Zależy ci na niej? - To pytanie sporo ją kosztowało. - Ani trochę - odrzekł z autentyczną pasją, wyczuła ją w jego głosie. - Z początku nawet ją lubiłem. Była taka szczera i niewinna, skora do rozmowy. Mieliśmy wspólnych zna- jomych. Chciała zapisać się do Armii Zbawienia, była bardzo muzykalna i pięknie śpiewała. A więc Signe. Elise poczuła ukłucie zazdrości. - Nie zapominaj, że okoliczności były szczególne. Wisiało nad nami widmo wojny, w każdej chwili mieliśmy ruszyć do walki, by zabijać lub dać się zabić. Inni znaleźli sobie dziewczyny w Kongsvinger lub w okolicy, wieczorami siadali z nimi przy ognisku, popijając

wódkę mimo oficerskiego zakazu. Nawet ci, na których w domu czekały żony i narzeczone. Tylko ja trzymałem się z początku na uboczu, ale w końcu uległem wbrew własnej woli. Poza tym wręcz fizycznie odczuwałem tęsknotę za tobą. - Nie za mną. Za kobietą - odrzekła gorzko. - Źle to ujmujesz. Kocham ciebie, więc tęskniłem za tobą. Miłość jednakże, czego oboje doświadczyliśmy, budzi w ciele ogień, który trudno ugasić. Tak właśnie było ze mną. Czasami chcesz wierzyć, że inni też tak czują. Po wszystkim jednak zostaje jedynie niesmak. Na powtórkę nie miałem ochoty. Znów zaległa cisza. - Pamiętasz sen, który ci opisałem? - Wciąż mówił cicho i ostrożnie. - Tak. Przeraziłam się. Pomyślałam sobie, że to znak. Skinął głową. - Z początku go nie zrozumiałem, teraz już wiem. Ten wir w wodospadzie czy też morzu wciągał mnie w głąb, w otchłań. Ty stałaś na brzegu i usiłowałaś mnie ratować. Wszystko było takie oczywiste, gdybym wtedy to pojął, nic by nie zaszło. - A więc czułeś pociąg do niej jeszcze wcześniej, zanim tamtego wieczora zamroczyłeś się wódką? Przytaknął niechętnie. - Miałeś na nią ochotę, ale twoje sumienie walczyło z pokusą. - Można tak to ująć. - Nie pojmuję jednak, jak mogłeś jej pożądać i tęsknić za mną jednocześnie. Pokręcił głową. - Sam tego nie rozumiem. - Wciąż jej pragniesz? - Jak możesz tak mówić? Po tym wszystkim, co przeżyłem? Elise westchnęła głęboko. - Musimy się z tym zmierzyć, ale nie będzie to łatwe. Tyle jest nieszczęść wokół, zwłaszcza pośród robotników. Bieda niesie ze sobą choroby, smutek i śmierć. Cóż znaczą nasze kłopoty wobec takich cierpień? Znajduję w tej myśli pociechę. - Jesteś taka wielkoduszna, Elise. Zaprzeczyła energicznie. - Mylisz się. Jestem równie próżna i egoistyczna jak większość ludzi. Różnię się jedynie tym, że więcej od innych dostałam; moja matka zdołała przekazać mi te wartości, które sama wyniosła z domu. Objął ją. - Elise, nie zostawiaj mnie! Przestraszyłem się, kiedy dobiegło mnie skrzypnięcie drzwi. Wyobraziłem sobie najgorsze. - Ale nie wybiegłeś za mną. - Usłyszała zdziwienie we własnym głosie.

- Nie, uznałem, że nie powinienem. Zrozumiałem, że chcesz być sama. Poddała się ciepłu jego ciała, szukając pociechy w jego ramionach. Chwilę siedzieli przytuleni. Elise zmagała się z przeciwstawnymi uczuciami, chęć, by zapomnieć, wybaczyć i żyć dalej, mieszała się z zazdrością, poruszające obrazy przedstawiające Emanuela w łóżku z inną dziewczyną tańczyły jej przed oczyma. Zdawało się jej nieomal, że czuje zapach tamtej kobiety na skórze męża. Kiedy w jakiś czas potem znaleźli się w łóżku, jego pieszczoty wzmogły się, jakby pragnął odkupić swoje grzechy, ofiarując jej tyle czułości i miłości, na ile go było stać. Elise nie potrafiła jednak ukryć rozczarowania. Skąd miała czerpać pewność, że znów nie ulegnie pokusie? Jak mówią, okazja czyni złodzieja. Wierzyła mu, kiedy twierdził, że nigdy się to nie powtórzy, a jego żal i prośba o przebaczenie wydały się jej autentyczne. Zjawią się jednak nowe kobiety. Czy Emanuel zdoła się im oprzeć? Nie wiedziała. Agnes opowiadała kiedyś historię pewnej pary, którą znał jej ojciec. Mówiono, że mężczyzna miał kogoś na boku, a żona musiała się z tym godzić. Nikt nie myślał o rozwodzie, skoro pieniędzy starczało ledwie na czynsz i strawę. Wśród bogatych rozwody i ponowne związki małżeńskie się zdarzały, choć Kościół patrzył na to niechętnym wzrokiem. Było to wszak złamaniem obietnicy danej sobie i Bogu. Elise związała się z Emanuelem na całe życie, inna perspektywa wydawała się jej niewyobrażalna. Jakże jednak miała wytrwać w tym związku, jeśli nie mogła mu zaufać?

ROZDZIAŁ DRUGI Elise siedziała w poczekalni lekarza z Evertem, usiłując od - gonić natrętne myśli. Oprócz nich w pomieszczeniu znajdowały się dwie starsze kobiety, zgarbiony szpakowaty mężczyzna lichej postury, trzy matki z dziećmi i spłoszona młoda dziewczyna wpatrująca się tępym wzrokiem w drzwi do gabinetu i nieustannie zwilżająca suche i popękane wargi. Była trupio blada i miała krople potu na czole. Matki prowadziły ożywioną rozmowę i Elise z miejsca zorientowała się, co je zajmuje: gruźlica. Brat jednej z nich stracił czworo dzieci, a w ciągu ostatnich sześciu miesięcy zmarło dwunastu mieszkańców jego kamienicy. - Ludzie zamykają okiennice i zbiegają po schodach z chustkami przytkniętymi do nosa - opowiadała kobieta. - Najgorsza historia była z Laurą. Miała zaledwie piętnaście lat, kiedy przyszły na nią galopujące suchoty. W parę dni się zawinęła. Cała kamienica słyszała, jak krzyczy: „Nie chcę umierać! Nie chcę umierać! Pomóż mi, mamo!” Wszyscy wzdrygnęli się, a Evert kaszlnął. - Córka naszej sąsiadki miała lekką śmierć - dodała druga. - Doktor mówił, że w płucach porobiły się jej wielkie rany Nawet pastor się popłakał, choć w kółko odwiedza chorych. Doktor był przy niej w ostatnią noc. Podsłuchałam na korytarzu, jak rozmawia z matką. Mała nie przeżyje nocy, tak powiedział. Zaczęła pluć krwią, poplamiła poduszkę. Całą noc słyszałam płacz matki. Elise dostrzegła nagle, że Evert wpatruje się pobladły w kobietę, najwyraźniej śledził każde jej słowo. Uścisnęła go lekko za rękę. - I co tam, Evert? Nie cieszysz się, że nie poszedłeś dziś do szkoły? Skinął głową, ale nie słuchał jej zbyt uważnie. Zaraz potem dostał ataku kaszlu. - Widzę, że pani Berg zacerowała ci kurtkę - ciągnęła, chcąc odwrócić uwagę chłopca. - Jak wyzdrowiejesz, przyjdziesz do nas pobawić się z Pederem i dziewczynkami. Magda dała im stare puszki i teraz bawią się w sklep. Evert ponownie pokiwał głową, ale nie okazał wielkiego entuzjazmu. Elise pojęła, że opowieści kobiety wzbudziły w nim przerażenie. - Dostaniesz z powrotem posadę, kiedy wrócisz do zdrowia? - Nie poddawała się. - No chyba. Woźny mówi, że nie mogę rąbać drew ani czyścić rynien w szkole, jeśli wciąż kaszlę. - I ma rację. Doktor da ci krople i na pewno wyzdrowiejesz.

Dobry Boże, nie pozwól mu zachorować na gruźlicę, modliła się w duchu. Evert po raz kolejny zaniósł się suchym kaszlem. Drzwi do gabinetu otworzyły się i wyszła z nich kobieta z małą dziewczynką na ręku. Po policzkach kobiety spływały łzy, pobladłe dziecko tuliło się bezradnie do ramienia matki. - Oni wszyscy mają suchoty? - Evert odwrócił się do niej. Pokręciła głową. - Mają różne schorzenia. Niektórzy przychodzą na szczepienie, inni, bo zranili się w palec lub poparzyli lampą naftową. Doktor pomaga wszystkim, jak umie. - Dlaczego nie pomaga tym, którzy mają suchoty? - Wielu z nich wraca do zdrowia. Popatrz na moją matkę! Pamiętasz, jak źle się czuła zeszłej zimy? - Ale wyjechała do sanatorium. Pani Berg mówi, że na to trzeba dużo pieniędzy. Armia Zbawienia pomogła twojej matce, bo ten żołnierz się w tobie zakochał. Elise posłała mu zaniepokojone spojrzenie. - To nieprawda, Evert. Armia czyni wiele dobra, ale nie stać jej na wysyłanie ludzi do sanatorium. Ktoś inny nam pomógł. Evert spojrzał na nią z ukosa. - Myślisz, że mnie też pomoże? - spytał po długim namyśle. - Nie zapadłeś na suchoty, Evert. Po prostu kaszlesz i gorączkujesz. Mówią na to bronchit. To przykra choroba, ale z pewnością nie tak niebezpieczna jak suchoty. W oczach chłopca pojawiła się iskierka nadziei. Dramatyczne opowieści kobiety zrobiły na nim mocne wrażenie. Jedna z matek weszła do gabinetu, a po chwili rozległ się żałosny płacz dziecka. Pozostałe dwie spojrzały po sobie. - Na pewno jest zarażona - stwierdziła jedna z nich. - Skoro córka jej sąsiadki miała suchoty, to inni w tej kamienicy też są chorzy Wystarczy, że chodzą do wspólnego wychodka. Tak mówi moja matka. Druga kobieta wzdrygnęła się. - Jesteś pewna? Sądziłam, że choroba przenosi się przez dotyk. Ta pierwsza pokiwała głową bez przekonania. - Pewna nie jestem, ale matka ma chyba rację. - Biedna mała. - Teraz już szybko pójdzie. Trzy dni i będzie po wszystkim. Ubiorą ją w białą sukienkę, położą kwiaty i zejdzie się cała kamienica, by poparadować przed trumną i dać

rodzinie parę miedziaków. - Cicho. Spójrz na tamtego chłopaka, biedak zesztywniał ze strachu. - Kobieta posłała uśmiech Evertowi, ale ten za wszelką cenę unikał jej wzroku. Po raz kolejny zaniósł się kaszlem. Młoda matka wyszła z gabinetu. Dziewczynka wciąż płakała, jej matka poczerwieniała na twarzy i z trudem panowała nad sobą. Usiłowała się uśmiechnąć, ale uśmiech szybko przerodził się w grymas. - Doktor mówi, że to suchoty - zwróciła się do przyjaciółek - ale nie jest pewien. Szybkim krokiem ruszyła do wyjścia. Pozostałe dwie spojrzały po sobie. - A nie mówiłam? - Szczęście, że nie podeszła. I tak źle się stało, że siedziałyśmy obok siebie. Nadeszła kolej jednej ze starszych kobiet i dopiero teraz Elise odkryła, iż przyszła ona w towarzystwie przygarbionego szpakowatego mężczyzny. Kobieta posłała mu zrezyg- nowane spojrzenie i odwróciwszy się do niego plecami, podreptała do drzwi. Długo nie wychodziła. Elise dostrzegła, że zdenerwowanie Everta rosło, sama też nie potrafiła ukryć rozdrażnienia. Jeśli Evert ma suchoty... Westchnęła. Cóż mu wtedy powie, by go pocieszyć? Pani Berg nie stać było na wysłanie go do sanatorium, a na pomoc pana Paulsena trudno było liczyć. I jak przekaże tę niedobrą nowinę Pederowi? Wreszcie drzwi gabinetu otworzyły się. Na twarzy kobiety malował się wyraz ulgi, jakby ktoś zdjął ogromny ciężar z jej ramion. Podeszła do staruszka i powiedziała głośno, wyraźnie przez wzgląd na jego głuchotę: - Dostałam dobre lekarstwo, na butelce pełno jest napisów! - Wyjęła flaszeczkę z kieszeni i pokazała mu etykietkę z naiwną nadzieją, że wszystkie te dziwne terminy dają gwarancję wyzdrowienia. Wyszli, do gabinetu wezwano kolejną staruszkę. Dwie młode matki znów podjęły konwersację, ale na szczęście tym razem nie rozmawiały o suchotach. Wymieniały się uwagami na temat znachora, który potrafił za- trzymywać krwotoki, i babki, która leczyła blednicę, kłapiąc nożyczkami nad głową cierpiącej. Poza tym twierdziły, że wódka rozpuszcza złogi tłuszczu, które sprawiają, że żółć miesza się z krwią. Elise nie miała pojęcia, o kim rozmawiały. Nie znała nikogo, kto by jadł tyle tłuszczu, by mógł dorobić się złogów. W kolejce przed Evertem zostały jeszcze dwie pacjentki. Pierwsza weszła z dzieckiem pod pachą i zadowolona wyszła po krótkiej chwili. Druga, ta od opowieści o dziewczynce,

kwiatach i miedziakach, spędziła w gabinecie mnóstwo czasu. Ta, która bała się zakażenia. Z gabinetu nie dochodziły żadne dźwięki. W końcu drzwi się otworzyły. Matka płakała, blade dziecko zwisało bezsilnie z jej ramion. Elise poczuła ucisk strachu w gardle. Więc teraz przyszła jej kolej na płacz? Evert nie był z nią spokrewniony, ale uważała go za członka rodziny. Zanim trafił do pani Berg, nie miał nikogo bliskiego. Hermansen się nie liczył. Wzięła chłopca za dłoń i uścisnęła lekko. - Wszystko będzie dobrze, Evert. Evert nic nie odrzekł, ale nie cofnął ręki, znajdując w tej bliskości poczucie bezpieczeństwa. Wszystkie dzieci powinny czuć się bezpiecznie, pomyślała. Pani Berg była miła, ale w zbyt podeszłym wieku, by pełnić funkcję matki. Miała już objawy sklerozy i trudno było w pełni jej zaufać. Ciekawe, jaka była matka Everta? Nigdy nie poznali jej imienia ani imienia ojca. Może zresztą gmina nie znała rodziców chłopca. Zostali sami w poczekalni. Lekarz zapewne zrobił sobie przerwę na posiłek. W domu Elise nigdy nie miała okazji, by porozmawiać z Evertem na osobności. Obróciła się ku niemu. - Wiesz coś o swoich rodzicach, Evert? Posłał jej zdumione spojrzenie, po czym odwrócił się i wbił wzrok w drzwi do gabinetu. - Nikt nic ci nie powiedział? Skinął niechętnie głową. - Nie chcesz o tym rozmawiać? - To bez znaczenia. - Nie musisz nic mówić, jeśli nie masz ochoty. - Moja matka umarła w więzieniu. Kradła, choć była chora. - Co jej dolegało? - Nie wiem. W więzieniu mówili, że była „pełna złego”. Ojca nie znałem. Matka chyba też nie wiedziała, kto nim jest. Elise przypomniała sobie rozmowę z Othilie w jej izbie przy Lakkegata i wzdrygnęła się. Matka oddała zapewne Everta tuż po narodzinach, ale przecież niemowlę nie trafiło wprost do Hermansena. - Wiesz, gdzie byłeś, zanim zajął się tobą pan Herman - sen? - spytała ostrożnie. Chłopak pokręcił głową. - Wiem jedynie, że byli religijni i bili mnie, jak tylko otworzyłem usta. Hermansen

mówił, że powinienem być szczęśliwy, iż mnie stamtąd zabrano. Nie pamiętam jednak, by mnie bili, pamiętam zaś razy Hermansena. Myśli Elise pobiegły mimowolnie do Emanuela. Dotąd skrywała się pod maską obojętności, ale pod tą powłoką czaił się ból i cierpienie. Ilekroć pojawiło się wspomnienie tamtego wieczoru, gwałtownie odrzucała je od siebie. Emanuel nie bił jej i nie pił. Był miły, pomocny i troskliwy. Za trzy miesiące miała rodzić, przyjdzie na świat niewinne dziecko zdane na łaskę i niełaskę opiekunów. Cielaki i źrebięta stawały na własne nogi pierwszego dnia po urodzeniu, ludzkie istoty były całkowicie bezbronne. Na jej dzieci czekał bezpieczny dom i tylko od niej zależało, czy wypełni go miłością. ' Pogłaskała chłopca po włosach. - Wiesz, że zawsze możesz nas odwiedzać, Evert. Kochamy cię i jest nam miło, kiedy do nas przychodzisz. Siedział nieruchomo, wpatrując się w jakiś punkt przed sobą. - Co masz na myśli? - spytał po chwili. - To, co powiedziałam. - Co to znaczy, że mnie kochacie? Musiała się zastanowić, zanim udzieliła odpowiedzi. - Lubimy cię. Cieszymy się, kiedy ty się cieszysz, i smucimy, kiedy ty się smucisz. Cierpimy, kiedy ty cierpisz. - Jeśli włożą mnie do trumny w białym ubranku i wsuną mi kwiaty w rękę, przyjdziesz i będziesz płakać? Przeszył ją dreszcz. A więc słuchał rozmowy młodych matek i wziął ich słowa do siebie. - Przyszłabym i bym płakała, ale tak się nie stanie. Suchoty inaczej się objawiają. - Jak? - Dostałbyś wysypki. - Nie była pewna, czy ma rację, ale zaryzykowała. Jeśli Evert nie miał suchot, nie było powodów, by przysparzać mu niepotrzebnych cierpień. Jeśli złapał chorobę, szybko zda sobie sprawę z powagi sytuacji. Usłyszeli kroki i lekarz otworzył drzwi gabinetu. - Niech pani wejdzie. Z bijącym sercem Elise wstała z krzesła. Evert wciąż ściskał ją za rękę, nawet mocniej niż przedtem. On, który nigdy dotąd nie miał się na kim wesprzeć. On, który sprawiał wra- żenie, że takiego wsparcia nie potrzebuje.

- Proszę usiąść. - Lekarz sam zajął miejsce za biurkiem i spojrzał na nią znad okularów. - Czy pani jest jego matką? - Nie. Evert nie ma matki. Został adoptowany przez panią Berg, a ja obiecałam jej, że go tu przyprowadzę. Pani Beig nie czuła się na siłach. - Pani Berg z Sandakerveien? Elise skinęła głową. - Jest moją pacjentką od przeszło czterdziestu lat. Pamiętam też, że leczyłem jej rodziców. Mili ludzie. Pani Berg ma już swoje lata, więc pewnie niełatwo jej zajmować się dzieckiem. - Przyjrzał się Evertowi znad okularów. - A co dolega temu młodemu człowiekowi? - Ma brzydki kaszel i gorączkę, ale wydaje mi się, że już jest trochę lepiej. - Rozbierz się do pasa, osłucham cię i zbadam puls. Evert posłał Elise bezradne spojrzenie. Dostrzegła strach malujący się w jego oczach. - Pomogę ci - powiedziała szybko. Może wstydzi się lichej odzieży, pomyślała. Pani Berg nie dbała o szczegóły, zdarzało się jej naszyć czerwoną łatę na kolanie czy tyle spodni, co z pewnością wystawiało chłopaka na pośmiewisko w szkole. Miała rację. Podkoszulek Everta podejrzanie przypominał przerobiony damski fatałaszek. - To nic takiego, Evert. Pan doktor widział w życiu niejedno. Słyszałeś, co powiedział: pani Berg ma już swoje lata. - Zrobiliście badanie moczu? - Lekarz po raz kolejny spojrzał na nią ponad oprawkami okularów. Elise podała mu buteleczkę. Lekarz zaczął osłuchiwać chłopca. Elise poczuła rosnący niepokój. - Kim zostaniesz, jak dorośniesz, młody człowieku? - spytał, skończywszy. Elise spojrzała na niego z nadzieją. Nie zadałby chyba takiego pytania komuś, kto stoi nad grobem. Evert zapomniał o strachu. - Zostanę lekarzem. Pomogę wszystkim, którzy mają suchoty i których pan doktor nie może wyleczyć. Elise wstrzymała oddech. Lekarz gotów się jeszcze obrazić. Z ulgą zobaczyła, że kiwa głową z powagą. - Bardzo dobry pomysł, Evert. Potrzeba nam lekarzy, którzy odkryją, jak pokonać bakterię gruźlicy. Dzisiaj nie znamy lepszej kuracji niż długotrwały pobyt w sanatorium. W najgorszych przypadkach operujemy, ale to niezbyt skuteczna metoda. Przerwał i przyjrzał się bystrej twarzyczce Everta.

- Jeśli jednak chcesz zostać lekarzem, musisz się dobrze uczyć. Evert nie odrzekł, a Elise uznała, że to dobry moment, by się wtrącić. - Evert jest najlepszym uczniem w klasie. Lekarz otworzył szeroko oczy. - Doprawdy, i to bez pomocy dorosłych? To chwalebne. Ucz się tak dalej, to może zasłużysz sobie na stypendium w dobrej szkole. Może uda ci się ukończyć gimnazjum w je- den rok. Evert pokiwał poważnie głową. - Taki mam plan, panie doktorze. Lekarz uśmiechnął się. - Musisz również regularnie zażywać lekarstwo, żeby kaszel nie przeszkodził ci w nauce. Elise nie mogła się opanować. - Więc to nic poważnego? - Bronchit bywa dokuczliwy. To nie jest gruźlica, jeśli tego się pani obawiała. Elise miała ochotę objąć go i pocałować. Tanecznym krokiem ruszyła do drzwi. - Chodź, Evert, kupimy ciastka po drodze do domu. Musimy uczcić tę wspaniałą wiadomość! - oznajmiła, kiedy znaleźli się na ulicy. - Masz pieniądze, Elise? - Evert spojrzał na nią zaniepokojony, ale jego oczy błyszczały z radości. Skinęła głową z uśmiechem. - Mam. To równie wspaniały dzień jak ten, kiedy żołnierze wrócili z granicy. Evert zachichotał. - Mówisz dziwne rzeczy. Elise zatrzymała się i spojrzała na chłopca z powagą. - Twoje życie jest warte tyle samo co życie żołnierzy. Wczoraj świętowaliśmy powrót Emanuela. Dziś będziemy świętować twój powrót do zdrowia. W tej samej chwili powróciły bolesne wspomnienia. Jak Emanuel mógł tak ją skrzywdzić? Pokręciła głową i odepchnęła złe myśli od siebie.

ROZDZIAŁ TRZECI Kiedy Elise weszła do kuchni i zobaczyła zatroskane twarze matki i chłopców, zrozumiała, z jakim lękiem czekali na ich powrót. Peder i Kristian właśnie wrócili ze szkoły, była sobota, więc lekcje skończyły się wcześniej. Emanuel nie przyszedł jeszcze z twierdzy, gdzie miano zwolnić go ze służby. Dziewczynki bawiły się na podłodze. - Evert ma bronchit. To też poważna choroba, powiedział doktor, ale to nie suchoty. Chłopcy podbiegli ku nim, krzycząc z radości. Matka nie ruszyła się z miejsca, w jej oczach zaszkliły się łzy. - Kupiliśmy ciastka, w końcu mamy święto. - Elise posłała matce przepraszający uśmiech w obawie, że ta skarci ją za lekkomyślność. Matka skinęła głową. - Rzecz jasna, że mamy święto. - Odsunęła na bok garnek z kaszą, nastawiła wodę i zaczęła wyciągać kubki, mleko i cukier. Chłopcy usiedli na podłodze razem z Anne Sofie i Lar - sine. Guziki zmieniły się w żołnierzy, kafle na posadzce w twierdzę. Dziewczynkom nie przeszkadzała obecność chłopców, pogrążone były w swojej zabawie. Zresztą Peder i Kristian za godzinę musieli iść do pracy. Nie zdążyli zasiąść do kawy, kiedy w drzwiach pojawił się Emanuel. Elise zdziwiła się własną reakcją na jego widok, radość mieszała się z gniewem i ukłuciami zazdrości. Rankiem w pośpiechu nie zamienili ani jednego słowa. Pojawiła się między nimi jakaś bariera; nim targała niepewność, ona zmagała się ze złymi myślami. - Tu siedzicie? - Wciąż wyczuwała ostrożność w jego głosie. - Świętujemy! - radował się Peder. - Evert wyzdrowieje! A więc tak się prezentujesz bez munduru - dodał z uśmiechem. - Już niemal zapomniałem, jak normalnie wyglądasz. Emanuel roześmiał się. - Tak, teraz znów jestem zwyczajnym człowiekiem. Drzwi otworzyły się na powrót i pojawił się w nich pan Hvalstad. Przyszła pora na przerwę obiadową. Elise cieszyła się w duchu, że ma tylu ludzi wokół siebie i nie musi rozmawiać z Emanuelem. Dzieci dostały po kawałku ciasta, pan Hvalstad talerz kaszy. - Jest nas dziewięcioro - policzył z zadowoleniem Peder. - Jak w porządnej rodzinie. Elise uśmiechnęła się. Takie było wyobrażenie dzieci z przepełnionych dzielnic

robotniczych. Porządna rodzina to liczna rodzina. - Jak tam było w twierdzy? - spytała matka. Elise unikała wzroku Emanuela. - Pożegnaliśmy się. - Emanuel też nie patrzył na żonę, zwracał się bezpośrednio do matki. - To takie dziwne, w Kongsvinger nawiązałem wiele przyjaźni. Nie doszło do wojny, ale spędziliśmy ze sobą kilka dramatycznych tygodni. Wspomnienia zachowamy na resztę życia. W połowie ostatniego zdania jego głos się zmienił. Elise rzuciła na niego ukradkowe spojrzenie i dostrzegła, że się zarumienił. Wiedziała, o czym myśli. - A więc masz nowych przyjaciół w Kristianii? - Matka nie zauważyła napięcia między nimi. - Tak. Z dwoma na pewno będę się spotykał. Jeden stracił matkę cztery miesiące temu. Nie ma rodzeństwa, został mu tylko ojciec. Bardzo mi go żal. Zakochał się w dziewczynie z Kongsvinger, ale zerwał z nią przed wyjazdem, wiedząc, że ojciec nigdy nie zaakceptowałby tego związku. Elise otwarła szeroko oczy. - To ten, z którym wczoraj rozmawialiśmy! Peder wyraźnie śledził ich rozmowę, bo zerwał się z podłogi i krzyknął: - Dżentelmen? Emanuel spoglądał na nich ze zdziwieniem. - Ten, o którym wspominaliście wczoraj? Nie przyszło mi do głowy, że może chodzić o ojca Carla Wilhelma. Mówiliście, że był to elegancki mężczyzna w cylindrze. Elise przytaknęła. - Coś się nie zgadza? Emanuel pokręcił głową. - Nie odczułem, by byli zamożni. - W takim razie chodzi o kogoś innego. Dziwne tylko, że ten żołnierz stracił matkę cztery miesiące temu i że był jedynakiem. Ojciec wspomniał również, że syn pisał mu w liście o wiejskiej dziewczynie. I że zdołał się opanować. Pamiętam, co powiedział: „Zdaje sobie sprawę, że pokrzyżowałoby to moje plany względem niego”. Emanuel nie ukrywał zdziwienia. - Trudno uwierzyć, by chodziło o kogoś innego. Peder zaczął podskakiwać i tańczyć wokół nich. - To musi być on. Zaproś go, Emanuel, niech przyprowadzi ze sobą ojca. Wiedziałem od początku - dodał zachwycony - że ten dżentelmen zasiądzie z nami do stołu! - Gadasz jak najęty, Peder - przerwała mu poirytowana matka. - Przecież wiesz, że nie możemy zapraszać takich ludzi do siebie. Nie mamy miejsca, by przyjmować gości.

- Możemy nakryć w pokoju, tak jak wczoraj. - Usiądź i nie mieszaj się do rozmowy starszych! - Odwróciła się do Emanuela. - Opowiadaj dalej. Uroczystość była podniosła? - Wszystko przebiegło szybko. Chwile uroczyste skończyły się wczoraj, kiedy przemawiał pułkownik. Co innego zwróciło dziś moją uwagę: to, jak bardzo różniliśmy się w cywilnych ubraniach. Niektórzy zjawili się w łachmanach. Jeden z tych najgorzej ubranych podszedł do kapitana, zdjął podniszczoną czapkę i wręczył mu dziesięciokoronowy banknot, dziękując za pożyczkę. Kapitan wzdragał się, by brać pieniądze od kogoś w tak lichym odzieniu. Słyszałem, jak powiedział: „Jestem pewien, że już oddałeś dług. Dobrze pamiętam”. Biedak upierał się jednak i w końcu kapitan niechętnie wziął pieniądze. Przy stole zapadła cisza. Pan Hvalstad jadł szybko, śpieszył się do biura. - A co z Evertem? - Emanuel po raz pierwszy zwrócił się bezpośrednio do Elise. W jego oczach czaił się niepokój. - Ma bronchit - odrzekła, pociągając łyk kawy i nie patrząc na męża. - Chwile w poczekalni były straszne, tylu ludzi boi się o siebie i najbliższych. Jedna z matek wyszła z płaczem z gabinetu. Wcześniej zaś opowiadała o dziewczynce z sąsiedztwa, która umarła na suchoty. - Jeśli ktoś podejrzewa u siebie tę chorobę, to nie powinien przebywać wśród ludzi - rzuciła oschle matka. Elise spojrzała na nią. - A co ma zrobić? Doktor ma wielu pacjentów, nie dotarłby do każdego. - Wszyscy dostali broszurę, w której napisano, że chorych należy izolować w domach. Sztućce i zastawę trzeba wygotowywać, a ci, co kaszlą, powinni zasłaniać usta. Powszechnie wiadomo, że suchoty są zaraźliwe. - Nikt nie zaraził się od ciebie. - To prawda. Nie ma innego wytłumaczenia jak to, że Bóg okazał nam swoje miłosierdzie. - Ludzie mówią, że choroba wybiera przypadkowe ofiary. W niektórych rodzinach umierają wszyscy, a sąsiedzi po drugiej stronie korytarza cieszą się dobrym zdrowiem. Słyszałam nawet o przypadkach dzieci, które śpią w łóżku z chorymi. Suchoty są jak los na loterii, nie wiadomo, komu się przytrafią. - Nie możecie rozmawiać o czymś innym? - wtrącił się Kristian. - Radujemy się szczęściem Everta, a wy w kółko o tym samym.

Emanuel podniósł się od stołu. - Wybieram się do fabryki, by sprawdzić, czy mogę podjąć pracę od poniedziałku. - Nie spojrzał na Elise. - Ja muszę usiąść do krosien. - Elise również wstała. - Ostatnio poświęcałam temu zbyt mało czasu. Po prawdzie dziś jeszcze miałam oddać gotowy dywanik. - Myślałaś o propozycji pani Ringstad? - spytała matka. - Tak, ale jeszcze nie zdążyłam się rozpytać. Najpierw muszę porozmawiać z Hildą. Emanuel spojrzał na nie zdziwiony. - Jaką propozycję złożyła ci moja matka? - Bym zaczęła prać dla ludzi, prasować i krochmalić kołnierzyki. W piwnicy stoi porządna maglownica. Zauważyła, że Emanuelowi nie spodobał się ten pomysł, ale ponieważ pochodził od jego własnej matki, nie odważył się zaprotestować. - To lepiej płatna praca. Twoja matka zna kogoś, kto prasuje kryzy dla pastorów. Może uda mi się zdobyć gdzieś takie specjalne żelazko. Matka umiała przewidzieć reakcję Emanuela i szybko włączyła się do rozmowy. - Ja stanę przy maglownicy, Elise będzie prać i prasować. Pomogę jej. Emanuel skinął głową i wyszedł do pokoju. Elise podążyła niechętnie za nim. Wzdragała się na myśl, że zostanie z nim sama, ale prędzej czy później musiało to nastąpić. Stał odwrócony do niej tyłem, ale i tak wiedziała, że cierpi. - Emanuel? Odwrócił się. W jego wzroku krył się ból. Podeszła do męża i zarzuciła mu ramiona na szyję. - Zapomnijmy o wszystkim, Emanuelu. Wiem, że nie chciałeś mnie skrzywdzić, że żałujesz i nigdy nie powtórzysz tego błędu. Przyciągnął ją do siebie i przytulił tak mocno, że odebrało jej dech. - Kocham cię, Elise. Obiecuję, że to się nie powtórzy. Wtulona w ciepło jego szyi, pokiwała lekko głową. - Wierzę ci. - Zrobię wszystko, by to naprawić. Zgodzę się, na co tylko chcesz, bylebyś mi wybaczyła. - Już ci wybaczyłam, Emanuelu. Pociągnął ją do fotela i usiadł, biorąc ją na kolana i obsypując pocałunkami.

Elise poczuła ulgę. Mogła teraz odgonić natrętne myśli i zapomnieć o wszystkim. Było tak jak kiedyś, może nawet lepiej. Głaskała męża po włosach, powodowana nagłą potrzebą, by mu to wynagrodzić. Przecież cierpiał, prawdę mówiąc, cierpiał może bardziej niż ona. - Tak dobrze znów być z tobą, Elise. Nigdy już cię nie opuszczę, będę z tobą każdego dnia. - Nie musisz iść do fabryki? - Nie ma pośpiechu. Teraz chcę trzymać cię na kolanach i napawać się chwilą. - Pocałował ją, zaczął wsuwać dłoń za rąbek koszuli, ale opanował się. Nie chciał popełnić błędu, wzbudzić w niej złych myśli. Nagle przypomniał sobie o czymś. - Cały czas chciałem cię spytać o tego mężczyznę, którego uratowaliśmy przed utonięciem. Ta nagła zmiana tematu wprawiła Elise w zakłopotanie. Poczuła, że się rumieni. - On... był tutaj. Odniósł ubranie ojca i sto koron w podzięce. - Nie wspomniała o śpioszku. Kiedy Emanuel był w domu ostatnim razem, nabrał podejrzeń na widok paczki i dziecięcej czapeczki. Jakże mogła mu wytłumaczyć, że mężczyzna, którego uratowali, i „tajemniczy wielbiciel” to jedna i ta sama osoba. Emanuel nie powinien nigdy domyślić się, iż zapewne ten właśnie człowiek napadł na nią tamtego feralnego dnia. Emanuel zmarszczył brwi. - Dowiedzieliście się, kim jest? - Tak, musiałam mu odnieść rzeczy. Wozak Karlsen zapomniał je zabrać. - Gdzie mieszka? - Emanuel spojrzał na nią badawczo. - Na Gjetemyrsveien. W jednym z tych małych dwupiętrowych domków. - W takim razie dobrze mu się powodzi. Dla zwykłego robotnika sto koron to duża suma. Jest żonaty? - Nie sądzę. Była tam kobieta w średnim wieku, pewnie jego matka. - Powinna wycenić życie syna na więcej niż sto koron. Pytanie tylko, co jej powiedział. Przecież nie przyznał się jej do myśli samobójczych. Elise potrząsnęła głową. Żeby tylko matka się nie wygadała, pomyślała z lękiem. - Nagle zrobiliśmy się całkiem zamożni - rzuciła szybko. - Sto koron od niego, kolejne sto od „dżentelmena”, jak nazywa go Peder. Starczy na opał na całą zimę, spodnie dla obu chłopców i nową kołdrę dla Pedera. Stara była łatana setki razy i do niczego się już nie nadaje.

Emanuel patrzył na nią uważnie. - Mówisz tak, jakbyś była odpowiedzialna za swoich braci. - Bo jestem. - Elise wyczuła, że to dobra okazja, by postawić na swoim. - Matka daje do zrozumienia, że nie ma sił zajmować się trójką dzieci. Jeśli z panem Hvalstadem znajdą sobie jakieś małe mieszkanko, nie zabiorą Pedera ani Kristiana ze sobą. Wreszcie padły te słowa. Wcześniej nie odważyłaby się ich wypowiedzieć. Emanuel zmarszczył brwi i otworzył usta, by jej odpowiedzieć, ale się powstrzymał. - Akceptujesz to, Emanuelu? - Elise zajrzała mu w oczy. Wzruszył ramionami. - Nie tak wyobrażałem sobie nasze życie. Nie zrozum mnie źle, twoi bracia są mili. Zwłaszcza Peder, trudno go nie lubić. Wkrótce jednak urodzi się dziecko... Nie będzie łatwo utrzymać całą trójkę. Skinęła głową. - Też się tego boję. Nie potrafiłabym jednak rozstać się z nimi, wiem, jak mocno są do mnie przywiązani, szczególnie Peder. Nie pojmuję, dlaczego mama chce ich opuścić. - Z drugiej jednak strony jej decyzję przyjęłaś z ulgą? Spojrzała mu prosto w oczy i skinęła głową. - Tak, ze względu na mnie i na chłopców. Bałam się jednak twojej reakcji. - Nie mówmy o tym więcej, Elise. Chłopcy zostają, to oczywiste. Objęła go za szyję. - Tak się cieszę, że jesteś przy mnie, Emanuelu. Pocałował ją, długo. Poczuła, że narasta w nim podniecenie. - Możemy? - szepnął jej żarliwie wprost do ucha. Skinęła głową, nasłuchując głosów z kuchni. Potem ześlizgnęła się z jego kolan, zadarła spódnicę i pozbywszy się bielizny, usiadła na nim okrakiem. Z obawy, że ktoś wejdzie, nie mogła się skupić. Emanuel jęczał cicho, jakby zapomniał o całym bożym świecie. Kiedy skończyli, usiadła do krosien. Emanuel poprawił ubranie, stanął za nią i pocałował ją w kark. - Jesteś najlepsza ze wszystkich. Wzdrygnęła się. Teraz miał ją z kim porównać. - Idę do fabryki. Dokończymy, kiedy wrócę - szepnął. Pokiwała głową, uśmiechając się. Kiedy zamknęły się za nim drzwi, wstała, by przynieść torbę ze ścinkami materiału. Pedera i Kristiana już nie było. Evert bawił się z dziewczynkami na podłodze. Matka prała.

- Co z tobą? - spytała. - Jak idzie robota? Z pewnością słyszała, co dzieje się za ścianą, pomyślała z irytacją Elise. - Dobrze - mruknęła i ruszyła do komórki. Kiedy na powrót zasiadała do krosien, jej wzrok podążył mimochodem do okna. U stóp wzgórza stał Emanuel pogrążony w rozmowie z jakimś człowiekiem. Serce Elise przestało bić na ułamek sekundy. Wprawdzie nie miał kul, a rude włosy skrył pod wełnianą czapką, jednakże Elise nie miała najmniejszych wątpliwości, kim jest rozmówca jej męża.

ROZDZIAŁ CZWARTY Wciąż te same pytania cisnęły się jej do głowy, kiedy obracała krosnami: Czego chciał Ansgar? Po co przyszedł? Dlaczego Emanuel wdał się z nim w pogawędkę? Przecież nie rozmawiał z każdym przechodniem. Kto zaczął? Może Ansgar wymyślił jakiś pretekst, by go zaczepić? Tylko po co? Wielki Boże, chyba nie był na tyle nierozsądny, by opowiedzieć Emanuelowi o zamężnej dziewczynie, którą zdybał? A może obrażenia głowy sprawiły, że całkiem stracił rozum? I co z tego? Nie moja wina, że mnie zgwałcił, że obsypuje podarkami i kręci się koło domu. Jeśli Emanuel odkryje prawdę i wpadnie w gniew, sam będzie musiał sobie z tym poradzić. Nic nie poradzę na to, że prześladuje nas szaleniec. Mimo to wzdrygała się na myśl o powrocie Emanuela do domu. Wprawdzie był dziś potulny jak baranek, ale Elise wiedziała doskonale, że jego wyrozumiałość ma swoje granice. Zmiana stylu życia sama w sobie była trudna i może jego rodzice mieli rację, twierdząc, że kiedyś jej pożałuje. A wtedy zechce wrócić do Ringstad, nie po to by się rozwieść, lecz by oderwać się od nędzy i od niej. Dziecko, które nosiła, nie było jego i nie musiał poczuwać się do odpowiedzialności za nie. Pewnie całkiem by jej nie porzucił, pewnie przysyłałby jakieś pieniądze raz po raz, by uspokoić wyrzuty sumienia i prowadzić życie, jakie lubił. Jej myśli wróciły do Ansgara Mathiesena. Torkild Abrahamsen, przyjaciel Agnes, twierdził, że Ansgar jest nieszczęśliwym samotnikiem. Może dlatego kręcił się wokół niej? A może rację miała matka, twierdząc, że Ansgar jest w niej zakochany? Jeśli Emanuel odkryje prawdę, rozpęta się piekło. Jeśli na dodatek wykryje, iż ten człowiek zgwałcił ją i jest ojcem jej dziecka, wtedy zerwie z nią i bezzwłocznie wyniesie się z domu. Może przeniesie się do Signe... Skąd mogła wiedzieć, czy przyznał się jej do wszystkiego? Przecież nie powiedziałby nigdy, że Signe go oczarowała. Pożądał jej, zanim przyszedł tamten feralny wieczór, walczył ze sobą, ale w końcu uległ pokusie. Zwalił winę na alkohol, ale jak było naprawdę? A co z Signe? Była w nim zakochana, żałowała, że odszedł, tęskniła? Może przyjęłaby go z powrotem z otwartymi ramionami, gdyby tylko dał jej znak? Wszak była cór- ką chłopa nawykłą do pracy w gospodarstwie. I to wcale niemałym, skoro wszyscy żołnierze znaleźli w nim nocleg. Państwo Ringstad nie posiadaliby się ze szczęścia na widok nowej

synowej. Ktoś zapukał do drzwi kuchennych. Otworzyła je matka, a po chwili dobiegł ją głos Johana. Wielki Boże, przecież zabroniła mu tu przychodzić! Dlaczego to zrobił? Emanuel mógł wrócić lada chwila. Matka uchyliła drzwi do pokoju. - Elise, przyszedł Johan. Chce z tobą mówić. To ważne. Wstała i wyszła na schody, nie zamierzała zapraszać go do środka. - O co chodzi? Johan uśmiechał się, wyglądał kwitnąco. - Zarzuć szal i przejdź się ze mną. Mam ci coś do powiedzenia. Zmarszczyła czoło, ale posłuchała go. Johan był poważny pod maską uśmiechu. Na dworze panował chłód, ostre podmuchy wiatru biły od rzeki. Elise zadygotała. - Emanuel poszedł do fabryki, prawda? Przytaknęła. - Skąd wiesz? - Widziałem, jak wychodził, właśnie niosłem matce jedzenie. Nie zabawię długo, Elise, zapamiętałem sobie twoje słowa. Ale przechodząc przez most, spotkałem kogoś jeszcze. - Wiem kogo - stwierdziła gorzko. - Rozmawiali ze sobą. - Widziałaś ich? - zdziwił się. - Przypadkiem wyjrzałam przez okno i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Teraz dręczę się myślą, o czym mogli rozmawiać. Jeśli Agnes ma rację i to on mnie... Johan pokiwał poważnie głową, wyraźnie podzielał jej niepokój. - Czego może ode mnie chcieć? Johan zamyślił się. - Sądzę, że ja też muszę uciąć z nim pogawędkę. - Ty? - Elise nie ukrywała przerażenia. - Stracisz panowanie nad sobą, Johan. Sam mówiłeś! - urwała i zagryzła wargę. - Nie zapomnij, że uratowałem mu życie. Wy zresztą też. Jeśli jest z nim coś nie w porządku - Johan znacząco puknął się w czoło - to trzeba go oddać do czubków, żeby już nikogo nie skrzywdził. Szczerze mówiąc, sądzę, że facet jest zupełnie normalny. Tyle że nieprzytomnie zakochany, co samo w sobie graniczy z szaleństwem. - Posłał Elise krzywy uśmiech. - Ludzie ogarnięci pożądaniem zdolni są do strasznych rzeczy. Zza rogu domu wyłoniła się raptownie jakaś sylwetka. - Ktoś przyszedł do nas w odwiedziny? Elise wzdrygnęła się i wbrew własnej woli oblała rumieńcem. Przecież nie zapraszała