Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 061 932
  • Obserwuję493
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań651 245

Ingulstad Frid - Saga Wiatr Nadziei 09 - Dziedzic

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :758.1 KB
Rozszerzenie:pdf

Ingulstad Frid - Saga Wiatr Nadziei 09 - Dziedzic.pdf

Beatrycze99 EBooki I
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 35 osób, 37 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 160 stron)

FRID INGULSTAD DZIEDZIC Saga Wiatr Nadziei część 9

ROZDZIAŁ PIERWSZY Kristiania, grudzień 1905 roku Elise z hukiem zatrzasnęła drzwi i stała za nimi, głośno wciągając powietrze. Serce tłukło się w piersi. Nie była w stanie patrzeć na Signe i Emanuela, ale też nie miała odwagi odwrócić się i spojrzeć w oczy Hildzie. Była pewna, że siostra wpatruje się spod zmrużonych powiek. - Co się stało? - w głosie Hildy słychać było przerażenie. - Nic takiego. - Słowa brzmiały tak, jakby wypowiadał je ktoś inny. - Kim jest ta dziewczyna? Elise nie odpowiedziała, nie była w stanie wykrztusić ani słowa. Przecież chyba nie usłyszała źle, nie pomyliła się co do słów tamtej. Za drzwiami stoi Signe. Signe Emanuela. I nowiny, którą mu przyniosła, nie można było zrozumieć błędnie. Hilda podeszła do siostry i chciała otworzyć drzwi. - Nie! - Elise zaprotestowała z sykiem. - To nikt ważny! Nikt, kto mógłby cię obchodzić! Hilda posłała jej zdumione spojrzenie. - Na Boga, co się z tobą dzieje? - Nic, już mówiłam. Hilda otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale się rozmyśliła. Zamiast tego stała bez ruchu z głęboką zmarszczką na czole i mierzyła siostrę wzrokiem. Elise poczuła, że zaczyna drżeć. Wkrótce całe ciało dygotało tak, że słychać było szczękanie zębów. Prawda wdzierała się do jej mózgu. Signe będzie miała dziecko z Emanuelem! Był wieczór wigilijny, wszyscy dostali gwiazdkowe prezenty, najedli się do syta i tańczyli wokół choinki. Chłopcy śmiali się wesoło, a oczy Pedera lśniły z radości. No i wtedy wydarzyło się coś takiego... To jakby szyderstwo losu. Żeby Elise nie uwierzyła przypadkiem, że ona też ma prawo do radości. Życie takie nie jest. - Elise, o co chodzi? - teraz w głosie Hildy brzmiał strach. Elise pokręciła głową. Płacz dławił ją w gardle, łzy paliły pod powiekami, nie była w stanie przełknąć śliny. Z całej siły próbowała z tym walczyć, nagle jednak nie mogła już dłużej nad sobą panować i ze szlochem rzuciła się w objęcia siostry. - To Emanuel - łkała. - On będzie miał dziecko z inną kobietą. Poczuła, że ciało Hildy sztywnieje.

- Kłamiesz. Elise zaprzeczyła ze szlochem. - Stoją teraz na dworze. Przyjechała, żeby mu o tym powiedzieć. Hilda odsunęła ją i chciała otworzyć drzwi, twarz wykrzywiała jej straszna złość. - Nie, nie wolno ci! Ja tego nie zniosę, Hilda. Hilda zwróciła się do siostry, jej oczy miotały błyskawice. - Czego ty nie chcesz? Powiedzieć tej świni, co o nim sądzisz? Czy masz zamiar oszczędzać drania? Do diabła z nim, mówię ci! - Hilda splunęła. - Niech diabli porwą tę świnię! Elise patrzyła na nią rozbieganym wzrokiem, przerażona obserwowała reakcję Hildy, nie myślała już chyba o sobie. - A ja byłam pewna, że ty w to nie uwierzysz. Hilda zacisnęła wargi tak, że została z nich tylko wąska kreska. - Rany boskie, jak bardzo naiwny może być człowiek! Musiałaś chyba rozumieć, że on także... - nie dokończyła. - Rozumieć, że on... Czy wiesz coś, czego ja nie wiem? Hilda pokręciła głową. - Nie, nie muszę niczego wiedzieć. - W jej głosie brzmiała pogarda. - A co ty sobie wyobrażasz, co robią mężczyźni, kiedy muszą zabić czas, każdego wieczora, przez wiele tygodni, a tu aż się roi od spragnionych miłości wiejskich dziewuch, które przychodzą do obozu popatrzeć na przystojnych facetów w mundurach? Elise otworzyła usta, żeby zaprotestować, bo Emanuel nie jest taki, ale nie powiedziała ani słowa. - Czyż nie pisał do domu o pewnej dziewczynie, którą tam poznał? O jednej takiej, co pięknie śpiewa i marzy o wstąpieniu do Armii Zbawienia? Elise poczuła, że się rumieni. - To mama ci opowiedziała o wszystkim? Hilda powstrzymała się od odpowiedzi. - Jestem od ciebie dwa lata młodsza, ale czasami mam wrażenie, jakbym była dwadzieścia lat starsza. Teraz idę tam do nich i oznajmię tej pannie, że ma się stąd zabierać! Jaka to bezczelność! Wiedziała przecież, że on jest żonaty, a teraz ma odwagę przychodzić do niego do domu, i to na dodatek w samą Wigilię. - Nie, Hilda, proszę cię, nie rób tego! Poczekaj! - prosiła Elise. - Słyszę, że tu idą! - Pośpiesznie otarła zapłakaną twarz, by usunąć wszelkie ślady łez. Drzwi się otworzyły i Emanuel wprowadził przed sobą zapłakaną i siną z zimna dziewczynę.

Hilda skrzyżowała ręce na piersiach i patrzyła wyzywająco na obcą. - Czyżby trafili nam się wigilijni goście tak późnym wieczorem? Emanuel posłał jej błagalne spojrzenie. - Powinnaś dzisiaj spać obok swojej matki, Hilda. Będziemy potrzebować twojego posłania. Hilda ani drgnęła. - Ach tak? Będziecie mieć więcej gości na nocleg? Elise zauważyła, jak bardzo Emanuel stara się nad sobą zapanować. - A w ogóle to byłoby chyba najlepiej, gdybyś wróciła do swojego domu - dodał. Potem zwrócił się do Elise. - To jest Signe, o której ci opowiadałem. Przyszła tu sama aż z dworca, przedzierając się przez śnieżycę, i nie wie, co ze sobą zrobić. Jest głodna i przemar- znięta, nie zna nikogo w mieście i nie ma pieniędzy, żeby pójść do jakiegoś pensjonatu. Jego słowom towarzyszył szloch. Dziewczyna wciąż nie przestawała płakać. Elise spojrzała jej prosto w oczy. - Więc chcesz, żeby u nas przenocowała, tak? - Sama słyszała, że jej głos brzmi ostro. Szukała w jego spojrzeniu żalu i rozpaczy, dostrzegała jednak wyłącznie bezradność. Głęboko wciągnęła powietrze. - To nasz chrześcijański obowiązek zająć się kimś, kto cierpi. Elise miała ochotę zacząć na niego krzyczeć, wyrzucić i jego, i dziewczynę z domu, zamiast tego jednak zrobiła krok do przodu i wyciągnęła do Signe rękę. - Mam wrażenie, że nie zdążyłyśmy się jeszcze przywitać. Nazywam się Elise Ringstad. Jestem żoną Emanuela. Signe podała jej lodowatą dłoń i wymamrotała swoje nazwisko, nie podnosząc wzroku. Hilda odwróciła się od wszystkich i pomaszerowała w stronę izby. Nawet nie próbowała być miła, przypuszczalnie chciała, żeby matka i chłopcy się pobudzili i byli świadkami tego, co się tu dzieje. - Zdejmij z siebie mokre rzeczy, Signe - zaczął Emanuel życzliwie. - Czy zostało nam jeszcze trochę gorącej wody, Elise? Nagle Elise poczuła się zakłopotana. Czyżby mimo wszystko źle zrozumiała całą sytuację? Teraz Emanuel zachowywał się jak oficer Armii Zbawienia. Otworzył drzwi ich domu dla zbłąkanego wędrowca. To przecież Wigilia. Niczym w transie podeszła do kuchni. Wciąż jeszcze pod płytą było sporo żaru. Dołożyła kilka drew i postawiła więcej wody do zagrzania. No a jeśli się pomyliłam? Może

rzeczywiście źle zrozumiała to, co w pierwszej chwili powiedziała Signe? Teraz, kiedy Hilda przypomina dymiący wulkan, gotowy do wybuchu, ona musi uspokoić siostrę, zanim tamta cokolwiek zrobi. - Znajdę jakąś parę suchych skarpet - oznajmiła i wemknęła się do izby. W środku było ciemno, musiała po omacku podejść do łóżka matki. Matka chrapała, a chłopcy oddychali spokojnie. Wszyscy troje pogrążeni byli we śnie. - Hilda? Mnie się zdaje, że popełniłam błąd. Musiałam źle zrozumieć to, co ona powiedziała. Czy mogę pożyczyć twoje pończochy, tylko na dzisiejszy wieczór? Hilda usiadła na łóżku. - Źle zrozumiałaś? Nie słyszałaś, że ona to mówiła? - Nie słyszałam wszystkiego, co powiedziała. Widocznie miała co innego na myśli. Hilda siedziała zamyślona. Elise odniosła wrażenie, że siostra jej nie wierzy. - Czy mogę pożyczyć te twoje pończochy? - powtórzyła trochę głośniej. - Leżą w nogach łóżka. Elise znalazła je po omacku. - Proszę - powiedziała, kiedy znowu znalazła się w kuchni, i podała gościowi pończochy Hildy. Zawstydziła się, kiedy zobaczyła je w świetle naftowej lampy. Stare pończochy były pocerowane tak, że prawie niepodobna znaleźć w nich całe miejsce, i takie poprzecierane, że można przez nie oglądać świat. Signe usiadła na jednym z kuchennych stołków i ściągała z nóg swoje przemoczone pończochy. - Mogłabyś przynieść butelkę koniaku, Elise? Myślę, że ona potrzebuje czegoś mocniejszego na rozgrzewkę. Elise skinęła głową, coraz bardziej pewna, że na początku musiała się pomylić. Emanuel zachowywałby się inaczej, gdyby sprawy miały się tak jak początkowo sądziła. Pośpiesznie weszła do dużej izby. Niemal drgnęła na widok choinki. Pomyśleć, że dopiero co siedzieli tu wszyscy i rozpakowywali prezenty, śmiali się i rozmawiali tak, jakby na świecie nie istniało żadne zło! Najpiękniejsza Wigilia, jaką kiedykolwiek przeżyła. „Dla mnie to też najpiękniejsze święta”, zapewniał Emanuel. Dlaczego nie cieszyła się jeszcze bardziej wtedy, kiedy tamte chwile trwały? Dlaczego po prostu nie rozkoszowała się wszystkim, zamiast rozmyślać, skąd Emanuel wziął na to pieniądze? Teraz wszystko jest wyłącznie trudne i bolesne. Rzeczywistość powróciła w całej okazałości. Elise nie powinna wierzyć, że życie może być dobre. Nie dla nich, jak to pewnego razu powiedziała z goryczą pani Thoresen. Najgorsze się Bogu dzięki jeszcze nie

stało, ale Signe tutaj jest, tutaj, w jej domu! Odszukała Emanuela dlatego, że potrzebuje pomocy. A zatem między nimi musiało się wydarzyć coś więcej niż tylko tamten jeden raz, o którym mówił Emanuel. Wyjęła butelkę i mały kieliszek, nie mogła przecież zaproponować Signe ołowianego kubka, dziewczyna pochodzi w końcu z wielkiego dworu. Zataczając się, wróciła do kuchni. Miała wrażenie, jakby poruszała się poza własnym ciałem. Może za chwilę się ocknie i odkryje, że to wszystko to tylko bolesny sen. Emanuel siedział w kucki i rozcierał przemarznięte palce u nóg Signe, ona zaś płakała cicho. Emanuel zwrócił się do żony. - Byłabyś tak dobra i wlała trochę koniaku do kieliszka, żeby mogła to wypić, Elise? Zrobiła, jak powiedział, pytając sama siebie w duchu, dlaczego tak postępuje. Emanuel przyznał, że spał z Signe, ale nie posiadał się z żalu i poczucia winy, tak pięknie prosił o wybaczenie. Jak to możliwe, że teraz zachowuje się tak, jakby się nic nie stało? Czy jest coś, o czym Elise nie wie? Coś, co Signe mu powiedziała, co wzbudziło jego najgłębsze współczucie? „Wszystko poszło źle”... Może jej matka jest chora, a może nawet umarła? Albo ojciec. Może popadł w jakieś wielkie długi i teraz będą musieli oddać dwór i cały majątek? To musi być coś bardzo poważnego, skoro zdecydowała się na podróż do Kristianii w samą Wigilię, bez pieniędzy, nie wiedząc, gdzie się tam podzieje. Elise nalała koniaku do małego kieliszka i podała dziewczynie. Signe skinęła głową w podziękowaniu, ale na nią nie spojrzała. Emanuel wstał, wyszedł na korytarz, skąd przyniósł siennik, na którym sypiała Hilda. Potem odsunął stół i taborety, a pod ścianą rozłożył siennik. - Czy mamy jakieś zapasowe poduszki i kołdry? Elise pokręciła głową. - Hilda sypia w zapasowej pościeli. - Ale my nie potrzebujemy obu kołder. W pokoju jest ciepło, bo przecież paliło się przez cały wieczór. Elise przytaknęła, była zniecierpliwiona, bo chciała się dowiedzieć, co takiego zrobiła Signe. Byłoby jej lżej, gdyby mogła jej współczuć, gdyby wiedziała, o co chodzi. - Woda się zagotowała. Czy mam nalać do miednicy? Emanuel przytaknął. - Myślę, że powinna posiedzieć przez jakiś czas z nogami w gorącej wodzie. Wciąż jest niczym bryła lodu. Rozmawiamy o niej, jakby była małą, nieporadną dziewczynką, pomyślała Elise, wlewając wrzątek do blaszanej miednicy i dolewając zimnej wody z wiadra.

- A ty z pewnością jesteś zmęczona, Elise, chyba powinnaś się położyć. Znajdę dla naszego gościa coś do jedzenia i pościelę jej na noc. - Emanuel starał się nie patrzeć na żonę, kiedy to mówił. Posyłała mu pytające spojrzenia, zdawał się jednak ich nie zauważać. Wymamrotała więc „dobranoc” i ruszyła wolno ku drzwiom izby. Kiedy jednak się położyła, pożałowała tej decyzji. Byłoby lepiej, gdyby została w kuchni i pomogła, nie musiałaby tu leżeć sama z głową pełną dziwnych myśli i pytań. I z tym pulsującym strachem w piersiach. Docierała do niej cicha rozmowa, coś, co przypominało stłumiony płacz, od czasu do czasu tamte odgłosy przerywał spokojny głos Emanuela. W końcu zrobiło się cicho. Elise miała wrażenie, że leży tak i czeka przez wiele godzin. Nie zgasiła ostatniej lampy, żeby Emanuel widział, gdzie idzie. W końcu wszedł na palcach, sądząc z pewnością, że Elise śpi. Poczekała więc, aż się rozbierze, zdmuchnie lampę i położy się do łóżka. Szmaciana kołdra nie była zbyt duża, ale kiedy leżeli tuż przy sobie, wystarczała do okrycia obojga. - Teraz musisz mi powiedzieć. - Mówiła szeptem, nie chciała, żeby Signe słyszała ich rozmowę. - Sądziłem, że śpisz. - Jak mogłeś tak myśleć? - Masz rację. - Słyszała, że Emanuel ciężko westchnął. - To wszystko jest niczym zły sen. Naprawdę nie wiem, jak mam ci to wytłumaczyć. - Czy ona nie ma nikogo prócz ciebie tutaj w mieście? Emanuel pokręcił głową. - Nie ma nikogo prócz mnie na całym świecie. - Co chcesz przez to powiedzieć? - Rodzice wyrzucili ją z domu. Nie chcą jej znać. Elise poczuła dławienie w piersiach, oddychanie sprawiało jej ból. Gdzieś w głębi duszy wiedziała o tym przez cały czas, nie była tylko w stanie dopuścić do siebie prawdy. Nie przesłyszała się. Signe będzie miała dziecko. Z Emanuelem. Wysunęła się z jego objęć, położyła się na plecach. Ciało miała martwe, jakby nie należało do niej. Nierzeczywistość tej sytuacji była potęgowana przez lekkie poszturchiwania w jej brzuchu. Chciała po prostu się rozpłakać. Wyć i wrzeszczeć, wymyślać mężowi, kląć tak, że echo będzie odpowiadało. Ale z drugiej strony czuła się tak, jakby wszystko w jej wnętrzu zamarzło.

- Elise? - W głosie Emanuela słyszała strach. Nie odpowiedziała. Nie miała mu nic do powiedzenia. Emanuel sam wie, co to oznacza. Co to oznacza dla nich. Dla matki i dla chłopców. Dla dziecka, którego Elise oczekuje. - Elise. - Tym razem zabrzmiało to błagalnie. - Jest mi tak strasznie przykro. Nie przyszło mi to do głowy. Chciałem powiedzieć. .. że po tym jednym razie... Właśnie, to bardzo dziwne, pomyślała Elise. Najpierw ona sama, też tylko po jednym razie. I teraz Signe. A słyszała, że dzieci rzadko się rodzą tylko po jednym razie. - Muszę jej pomóc, chociaż rozumiem, że sprawia ci to ból. Mogłaby zamarznąć na śmierć, zrobić coś strasznego, śmiertelnie zachorować. Nie mogę brać jej życia na swoje sumienie. Ale zdradzić żonę to mógł i wyrzuty sumienia za bardzo go nie dręczą. Czy to naprawdę takie pewne, że spali ze sobą tylko jeden raz? Emanuel próbował odwrócić ją ku sobie, przytulić. - Elise, bądź taka dobra! Przecież wiesz, że kocham tylko ciebie. Oddałbym lata życia za to, żebym mógł cofnąć czas, żeby to okropne nigdy się nie stało. Zresztą nie rozumiem, jak mogło do tego dojść. Przez osiem lat udawało mi się trzymać od dziewcząt z daleka. Żyłem tylko ideałami Armii Zbawienia i nie miałem żadnych problemów z panowaniem nad sobą, z odsuwaniem rzeczy niepożądanych. W końcu spełniło się moje największe marzenie, dostałem ciebie. Wtedy chodziłem jak w gorączce. Myślę, że nie masz pojęcia, jak trudno mi było od ciebie odjechać. Tęsknota odbierała mi apetyt i sen. Dlatego stałem się ofiarą pokusy. Wsunął rękę pod koszulę Elise i gładził jej ciało, ona jednak odepchnęła go, odsunęła się na brzeg łóżka. Potem leżała tylko w połowie okryta kołdrą. Tymczasem w pokoju zrobiło się już chłodno, nie była jednak w stanie znieść myśli, że on się do niej zbliży, że będzie ją pieścił tak, jak to robił z Signe. Nigdy więcej mu na to nie pozwoli. Nigdy! - To przynajmniej ze mną rozmawiaj! Powiedz, co o tym sądzisz, zwymyślaj mnie, ale nie odwracaj się ode mnie plecami! Elise nadal nie była w stanie otworzyć ust. Zresztą nie wiedziała, co powiedzieć. Nie istnieją słowa, które mogłyby opisać chaos, jaki właśnie wypełniał jej duszę. - Pomódl się razem ze mną, Elise! Błagajmy o pomoc, żebyśmy wyszli z tego ślepego zaułka tak, by nasza miłość nie odniosła szkody. Na co zdadzą się modlitwy? Elise modliła się przecież, żeby ojciec przestał pić, powtarzała gorące prośby każdego wieczora. Modliła się o to, by Hilda mogła odzyskać swojego synka, i modliła się też, kiedy dotarło do niej, że po gwałcie jest w ciąży. Bóg

pomaga jednak tylko ludziom mieszkającym po tamtej stronie rzeki. Tym, którzy co niedziela chodzą do kościoła, którzy dzielą się swoim bogactwem z biednymi, którzy posyłają pieniądze na misje w Afryce. Emanuel próbował znowu pogłaskać ją po plecach, ale ona odsunęła się jeszcze bardziej. Kołdra całkiem z niej spadła. Elise marzła, ale nic nie mogła z tym zrobić. Chłód pozwalał jej stłumić największy ból. - Odprowadzę ją do jakiegoś taniego pensjonatu na Akersgaten, to nie będziesz musiała na nią patrzeć. Mam jeszcze parę koron, które dostałem od ojca. Nie chciał, żebym powiedział o tym matce, więc mama o tym nie wie. To za jego pieniądze kupiłem świąteczne prezenty i jedzenie. Szczerze mówiąc, obiecałem, że tobie też o tym nie powiem, ale teraz uważam, że powinnaś wiedzieć. Potem Signe musi znaleźć jakąś pracę i radzić sobie sama. Większość dziewcząt, które popadają w nieszczęście, musi sobie jakoś radzić. Jeśli doczekam się wyższej pensji, to od czasu do czasu będę mógł ją wspomóc kilkoma koronami, ale to nie może obciążać naszej rodziny, Elise. Obiecuję ci, że nie będzie. „Naszej rodziny”... Nagle Elise zdała sobie sprawę z tego, że Signe urodzi dziecko Emanuela, podczas gdy ona sama nosi pod sercem dziecko włóczęgi Ansgara. Miała ochotę wybuchnąć śmiechem. Albo może to płacz domaga się ujścia? W tym domu nie było przecież nikogo, kto należy do rodziny Emanuela, on się po prostu z nią ożenił... Nie będzie tu miał krewnych nawet po urodzeniu dziecka. Natomiast Signe... Raz po raz przełykała ślinę, ale nie była w stanie powstrzymać łez, które spływały jej po twarzy i kapały na poduszkę. Ciało dygotało. - Czy ty płaczesz, Elise? - spytał Emanuel ochrypłym głosem. Przytulił się do jej pleców i okrył ją kołdrą. - Nie możesz płakać. Znajdziemy jakieś rozwiązanie. Może ktoś z Armii Zbawienia zechce wziąć ją do siebie. A może będzie mogła zamieszkać w „Ebenezerze” na Sagveien i pomagać w pralni. Elise prychnęła, ale i tym razem się nie odezwała. Emanuel przecież musi wiedzieć, że „Ebenezer” to dom dla prostytutek i bezdomnych kobiet, dla takich, które zostały ukarane, mają wracać na właściwą drogę i wykonywać uczciwą pracę. Gdyby widział to miejsce, nigdy by mu nie przyszedł do głowy taki pomysł. To dom dziesięć razy gorszy niż mieszkania do wynajęcia w Kampen. Brudny, śmierdzący, z dziurawymi ścianami, pełen kobiet o pustych spojrzeniach i przedwcześnie postarzałych twarzach, takich jak Othilie z Lakkegata. Powiedział to chyba dlatego, żeby wzbudzić jej współczucie, ale powinien sobie darować takie sztuczki. Jak mógł sądzić, że będzie ubolewać nad losem kobiety, która

ukradła jej męża? Czy to naprawdę nie za wysokie wymagania? Emanuel znowu ciężko westchnął, zrozumiał, że tej nocy w żaden sposób do niej nie dotrze. Elise zdawała sobie jednak sprawę z tego, że mąż nie śpi. On też, podobnie jak ona, musi jakoś przetrwać długie nocne godziny. W końcu chyba jednak zapadła w sen, bo obudziły ją jakieś głosy dochodzące z kuchni. Natychmiast przypomniała sobie, co się stało, i zerwała się z łóżka. W pokoju było przeraźliwie zimno, marzła tak, że zęby jej szczękały. Znalazła swoje ubranie, próbowała wciągnąć majtki i pończochy, ale ręce tak jej dygotały, że musiała na to przeznaczyć dużo więcej czasu niż zazwyczaj. Prawie nie była w stanie zawiązać w pasie ciepłych majtek, do tego stopnia miała zdrętwiałe palce. Emanuel też chyba zasnął dopiero nad ranem, nie chciała go więc budzić. Sama musiała jak najszybciej wyjść do kuchni i wytłumaczyć matce, dlaczego ktoś obcy śpi pod ścianą na sienniku Hildy. W końcu jakoś się ubrała, zapaliła stearynową świecę i na palcach podeszła do drzwi. W kuchni nie było nikogo, z wyjątkiem Signe, która spała. Głos, który Elise słyszała, musiał należeć do matki, która tu weszła, powiedziała coś wzburzona, po czym wycofała się do siebie. Albo może to Hilda klęła i wykrzykiwała mocne słowa, ale też później wróciła do izdebki. W tej samej chwili drzwi się lekko uchyliły. - Elise? - to był Peder, mówił z przejęciem. - Wyobraź sobie, że na sienniku Hildy leży jakaś obca kobieta. Elise przytaknęła i położyła na wargach palec wskazujący, dając znak bratu, żeby był cicho. Bezszelestnie przeszła obok Signe i pochyliła się nad bratem. - To jest bardzo biedna dziewczyna. Zapukała do nas wczoraj późnym wieczorem, nie miała gdzie się podziać, była przemarznięta i głodna. Daliśmy jej suche ubrania i nakarmiliśmy ją - tłumaczyła szeptem. - To mogłaby pożyczyć mojego kotka, jeśli zechce. To tak jakby mieć w łóżku mufkę. Elise uśmiechnęła się i pogłaskała go po policzku. - Jesteś bardzo dobrym chłopcem, Peder. - Myślisz, że ona ma pchły? Elise pokręciła głową. - Nie sądzę. Nie wygląda na taką. Peder uśmiechnął się. - Przyszła tutaj dlatego, że Emanuel był w Armii Zbawienia, prawda? Elise przytaknęła. - Tak, przywykł pomagać takim jak ona, przecież wiesz.

- Myślę, że jak będę duży, to też wstąpię do Armii Zbawienia. Jeśli nie zostanę woźnicą. - Tak, myślę, że poświęcisz się pracy dla innych. Evert może zostać doktorem i pomagać wszystkim chorującym na suchoty, a ty możesz wyszukiwać wszystkich cierpiących i wysyłać ich do niego. - I wtedy ja też bym był jak doktor od suchot, nie sądzisz? - Tak, mógłbyś być jak doktor. Ale teraz musisz iść się ubrać, bo tutaj jest zimno. Zaraz rozpalę ogień. Chłopiec natychmiast posłuchał, Elise odstawiła świeczkę i wyjęła stare gazety, wiórki i polana. Wkrótce ogień trzaskał pod kuchnią, a kiedy Elise odsunęła szyber, rozbłysnął żółtoczerwonymi płomieniami. Elise wzięła oba wiadra i wyszła, żeby przynieść wody ze studni. Na dworze panował lodowaty ziąb. Od strony rzeki zacinało wilgotnym śniegiem. Trochę się wypogodziło i na niebie świecił blady księżyc, w jego blasku widziała nad wodospadem zamarzające drobinki szronu. Panowała głęboka cisza. Nie słychać było wycia fabrycznych syren, żadni robotnicy nie przebiegali pośpiesznie przez most. Był pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia. Ci, którzy poszli do kościoła na nocne nabożeństwo, już dawno wrócili do domu. Inni jeszcze nie wstali. W szarych robotniczych domach tylko tu i ówdzie migotało mdłe światełko naftowej lampy, w oknie kuchennym lub w izbie. Gdzieś krzyczało małe dziecko, samotny wóz przetoczył się po ulicy, obite żelaznymi obręczami koła hałasowały po kamiennym bruku. Śniegu jest jeszcze za mało, żeby jeździć saniami, tak najwyraźniej myślał woźnica. Elise pokonała drogę do studni po omacku. Ze starego mieszkania w Andersengarden mieli znacznie dalej do studni. Poza tym tam często stała kolejka. Tutaj studnia jest wyłącznie do ich dyspozycji. Peder był pełen współczucia dla tej biednej dziewczyny, która przemarzła, zgłodniała i nie ma się gdzie podziać. Może i ona zdoła spojrzeć na tę sprawę podobnie. Może za jakiś czas. Potraktuje ją jako obcą i nieszczęśliwą, z którą ona, Elise, nie ma nic wspólnego. Woda chlusnęła z wiadra na buty i pończochy. Że też nie potrafi być ostrożniejsza! W drzwiach spotkała matkę. Tamta jak najszybciej i bardzo ostrożnie zamknęła drzwi. - Peder mi o wszystkim powiedział, Elise - mówiła ze wzburzeniem. - Jakie to dziwne, że zapukała akurat do naszych drzwi, i to właśnie w wieczór wigilijny, w dodatku tak późno. Że też nie poszła raczej do Świątyni czy do jednej z samarytanek. Jestem pewna, że

Armia Zbawienia w taki dzień otwiera drzwi dla bezdomnych. - Czy się już obudziła? - Myślę, że właśnie zaczyna się budzić. Biedna mała. Wygląda tak młodo i jest taka bezradna. Peder zamierza dać jej do łóżka swojego kociaka, mówi, że kot świetnie rozgrzewa. - Uśmiechnęła się. - Ten chłopiec ma złote serce. Elise przytaknęła. - A Hilda już wstała? - Tak, ale na razie z nią nie rozmawiaj. Znasz przecież Hildę, wiesz, że nigdy nie była rannym ptaszkiem. Pobiegnę tylko do wygódki, a jak wrócę, to zajmę się przygotowaniem kaszy na śniadanie. Dzisiaj ugotujemy ją na mleku, przecież to pierwszy dzień świąt. Elise poszła z wiadrami do kuchni. Signe usiadła na posłaniu i rozglądała się oszołomiona wokół. Matka ma rację, kiedy tak siedzi na tym sienniku na podłodze, wydaje się mała i bezradna. Nagle dziewczyna spostrzegła Elise, z rozbieganym wzrokiem odwróciła głowę, widocznie nie była w stanie na nią patrzeć. Nie mogę powiedzieć prawdy chłopcom i matce, pomyślała Elise nieoczekiwanie. Dla nich byłoby to zbyt trudne. Przecież mimo wszystko Elise jest związana z Emanuelem, „dopóki śmierć ich nie rozdzieli”. Tylko bogatych ludzi stać na to, żeby się rozwodzić. Poza tym kobieta domagająca się rozwodu traci prawo do dzieci, jedynym ich opiekunem zostaje ojciec. W jej sytuacji to kompletny absurd. To od niej zależy, czy życie w domu majstra będzie od tej chwili znośne. Nie powinna była Hildzie niczego wczoraj mówić, powinna raczej zmyślić jakąś historię. Szkoda, że wczoraj wieczorem nie zapanowała nad uczuciami, ale nie jest jeszcze za późno, by szkodę naprawić. Powinni uniknąć wstydu. Wystarczy tego, co już jest. Podeszła do kuchni i podłożyła drew do ognia. „Chciałbym być taki wielkoduszny jak ty”, powiedział kiedyś Emanuel. Teraz Elise wcale nie była pewna swojej wielkoduszności. Jest taka sama jak większość ludzi. Usłyszała, że Signe wstała z posłania i zaczyna się ubierać za jej plecami. - Dziękuję za pożyczenie pończoch. Musiała się odwrócić, żeby odebrać pończochy Hildy. Signe trzymała je między kciukiem i palcem wskazującym, jakby na widok ich stanu przenikał ją dreszcz grozy. - Mam nadzieję, że moje już wyschły. Elise zdjęła je ze sznurka nad kuchnią, gdzie się suszyły. Były nowe i grube, bez śladu cerowania.

- Czy mogłabyś wynieść siennik na korytarz, bo chciałabym nakryć do śniadania? - po raz pierwszy odezwała się wprost do dziewczyny. Było to bardzo dziwne uczucie. - A Emanuel nie mógłby tego zrobić? W tym momencie weszła matka. Dygotała z zimna. - Uff, ale dzisiaj ziąb! Jeszcze nie nakryłaś do stołu, Elise? - Nie, nasz gość właśnie wstał i najpierw musi wynieść siennik na korytarz. Matka posłała jej zdumione spojrzenie. - Chyba nie myślisz, że go wyniesie sama? - zwróciła się z uśmiechem do Signe. - Chodź, ja ci pomogę. Signe opadła na stojący obok taboret. - Bardzo mi przykro, ale myślę, że nie jestem w stanie. Mam wrażenie, że pokój kręci się dookoła mnie. - Biedactwo. Powinnaś się cieszyć, że trafiłaś tutaj. Mąż Elise był przez wiele lat oficerem Armii Zbawienia i przywykł do pomagania ludziom w potrzebie. Matka zamierzała sama wynieść siennik na korytarz. Elise pośpieszyła jej z pomocą. - Jestem z was bardzo dumna! - zawołała matka, kiedy znalazły się na wąskim korytarzu i opierały siennik o ścianę. - Miłosierdzie jest rzadką i bardzo cenną cnotą. Nie wszyscy przyjęliby pod swój dach zbłąkanego wędrowca, i to w sam wieczór wigilijny. Odwróciła się, by wrócić do kuchni. - Ona wygląda na niewinną i dobrze wychowaną młodą panienkę. Zastanawiam się, co też jej się przytrafiło. Elise milczała. Gdyby tak matka wiedziała, jak jest naprawdę, pomyślała, próbując stłumić wzburzenie.

ROZDZIAŁ DRUGI Atmosfera przy śniadaniu była nieprzyjemna. Hilda wciąż z zaciekawieniem spoglądała to na Signe, to na Emanuela, i znowu na Signe, jakby chciała znaleźć potwierdzenie swoich podejrzeń. Hvalstad siedział ponury, było widać, że uważa, iż także miłosierdzie powinno mieć granice. Emanuel sprawiał wrażenie onieśmielonego, nie wiedział przecież, co Elise powiedziała reszcie domowników, i obawiał się, że wszyscy już znają prawdę. Signe była milcząca i niepewna, czemu zresztą nie ma się co dziwić, myślała Elise. Zastanawiała się, czy sama zdobyłaby się na taką śmiałość, nawet gdyby chodziło o jej własne życie. Kristian śledził wzrokiem każdą łyżkę kaszy, którą Signe podnosiła do ust, naj- wyraźniej bał się, żeby nie zjadła tak dużo, iż nie starczy dla niego. Matka natomiast robiła wrażenie zdumionej swoją rodziną, której najwyraźniej zabrakło dobrej woli, a także ową „biedną niewinną” dziewczyną, która nie wykazuje pokornej wdzięczności. Jedynie Peder zdawał się być niewzruszony wizytą nieoczekiwanego gościa. - Czy widziałaś już wcześniej małego kociaka, Signe? Chodzi mi o to, czy widziałaś takiego syjamskiego kotka jak Puszek? Kristian wybuchnął śmiechem. - Puszek nie jest żadnym syjamskim kotem, ty głupku. Signe starała się ukryć uśmiech. Elise musiała niechętnie przyznać, że dziewczyna uśmiech ma piękny, wargi pełne, oczy duże i niebieskie. Włosy, które spinała w duży kok na karku, na skroniach opadały w lokach. - My w domu też mamy nowo narodzone kocięta. Kiedy tylko wypowiedziała te słowa, natychmiast jej ramiona zaczęły drżeć i wybuchnęła płaczem. Pochyliła głowę zawstydzona i z kieszeni wyjęła haftowaną chusteczkę. Peder patrzył na nią z przerażeniem we wzroku. - Czy ktoś im poobcinał główki? Wtedy Signe wybuchnęła jeszcze większym płaczem, ale pokręciła głową. - No to dlaczego beczysz? Czy twój ojciec je sprzedał? Do rozmowy wtrącił się Emanuel. - Widzisz, Peder, Signe przeżyła coś bardzo bolesnego. Kiedy tylko wspomni dom rodzinny, nie jest w stanie powstrzymać płaczu.

- Na pewno będziesz mogła mieszkać u nas. Moja mama zwykle mówi, że tam, gdzie jest serce, zawsze znajdzie się miejsce dla kogoś potrzebującego. Jeden z chłopaków w naszej klasie ma jedenaścioro rodzeństwa. Żadne z nich jeszcze nie umarło, chociaż wszyscy myśleli, że Laura dostała suchot, ale okazało się, że to nie są suchoty. Przedtem mieli dwie izby, ale teraz jedną wynajęli. „Na co nam dwie izby?” - powiedziała jego matka. „Nie będziemy tak marznąć, jak będziemy spać blisko siebie”. - To nie było dlatego - wtrącił się Kristian. - Wynajęli pokój, bo ich ojciec przepija wszystkie pieniądze. - No to dokładnie tak samo jak nasz ojciec. - Peder zdawał się być zadowolony z tego, że los innych jest podobny. Potem znowu popatrzył na Signe. - Czy to dlatego uciekłaś? Signe pokręciła głową. - Ja wcale nie uciekłam. Elise spostrzegła, że Hilda siedzi i stuka czubkiem buta w podłogę. Za chwilę wybuchnie burza, pomyślała i zimny pot oblał jej ciało. Emanuel też musiał zauważyć, na co się zanosi. - Jak zjemy, to pójdę z Signe do pensjonatu na Akersgaten. Przynajmniej się dowiemy, ile by to kosztowało. Signe zaczęła płakać, tym razem cicho, a matka spoglądała na Emanuela, niczego nie rozumiejąc. - To ty masz zamiar umieścić ją w pensjonacie? Bezradną dziewczynę, która w tym mieście nikogo nie zna? A poza tym to jest za drogo. Emanuel milczał, po prostu nie wiedział, co powiedzieć. Teraz z pewnością zrozumiał, że nikt z obecnych nie zna prawdy, pomyślała Elise. Niełatwo mu było znaleźć jakiś wykręt. Z drugiej jednak strony matka musiała rozumieć, że obca osoba nie może u nich mieszkać w nieskończoność. Nie mają na to ani miejsca, ani środków. Matka zerknęła ostrożnie w stronę Signe. - Widzę, że pochodzisz z dobrego domu, masz takie ładne ubrania. Czy zdarzyło się u was coś tak złego, że musiałaś wyjechać? Signe skinęła głową, nie patrząc na nią. - Nie musisz nic mówić, jeśli nie chcesz. Ale jestem pewna, że twoi rodzice pożałują tego, co się stało, i wkrótce zechcą, żebyś znowu wróciła do domu. W twoim wieku często dochodzi do nieporozumień z matką, u nas w domu też tak było. - Posłała Hildzie niepewne spojrzenie. - Bo widzisz, Hilda tutaj nie mieszka - wtrącił Peder z ożywieniem. - Mieszka u

majstra, więc będziesz mogła pożyczać sobie jej siennik. No i możesz pożyczać Puszka, kiedy będziesz chciała kogoś pogłaskać. Ale myślę, że musisz się wyprowadzić, kiedy Elise urodzi dziecko. Bo dzieci strasznie krzyczą po nocach. Braciszek w każdym razie krzyczał. Signe pochyliła głowę. Po chwili podniosła się gwałtownie z miejsca i wybiegła ze szlochem. Matka śledziła ją zdumionym wzrokiem. - Czy powiedziałam coś nieodpowiedniego? - Nie ty, ale być może Peder - syknęła Hilda ze złością. - Ja? - Peder gapił się na nią wielkimi, niewinnymi oczyma. - Przecież tylko powiedziałem, że może pożyczyć Puszka! Hilda zacisnęła wargi tak, że zrobiła się z nich tylko cienka kreska. Ona zaraz wszystko wykrzyczy, pomyślała Elise, ale z ulgą stwierdziła, że nic takiego się nie dzieje. Mimo wszystko nie wątpiła, że Hilda nie dała się oszukać i wie, dlaczego Signe się zjawiła. Emanuel wstał. - Wyjdę i porozmawiam z nią. Na dworze jest zimno, nie może tam stać i marznąć. Twarz matki wyrażała wątpliwość. - Może raczej Elise powinna to zrobić? Młodej dziewczynie łatwiej będzie o wszystkim opowiedzieć osobie tej samej płci. - Uśmiechnęła się przepraszająco do Emanuela. - Nie zapomniałam, że byłeś w Armii Zbawienia, są jednak sprawy, o których my, kobiety, najchętniej rozmawiamy z kobietami. - Emanuel może spokojnie z nią porozmawiać. - Elise starała się nie patrzeć na męża. - On umie zajmować się obcymi. - Ze szczególnym naciskiem wypowiedziała ostatnie słowo, chociaż nie sądziła, by ktoś poza Emanuelem to zauważył. Gdy tylko Emanuel zniknął, Hilda zwróciła się do siostry. - Zamierzasz jej pozwolić, żeby tu zamieszkała, Elise? - patrzyła na nią wyzywająco. Elise nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć. Gdyby to ona decydowała, wyrzuciłaby Signe za drzwi już wczoraj wieczorem. Nie zdążyła jednak odpowiedzieć, kiedy znowu odezwała się matka: - Nie rozumiem, co się z wami dzieje! Wychowywałam was na dobrych, bogobojnych ludzi, żywiących współczucie dla tych, którym wiedzie się gorzej. A teraz siedzicie tutaj i chcecie wyrzucić z domu samotną, niewinną młodą dziewczynę! I to na dodatek w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia! Powinniście się wstydzić! Hilda nie należała do osób, które w milczeniu przyjmują reprymendy.

- Taka jesteś pewna, że powinniśmy się nad nią użalać? Sądząc po ubraniu, to jej rodzice żyją o wiele lepiej niż my. Może nawet należą do ludzi zamożnych. Może ona pochodzi z wielkiego dworu? Peder patrzył na siostrę okrągłymi oczyma. - Z takiego jak dwór Ringstadów, chciałaś powiedzieć? Hilda skinęła głową. - Z pokojami jeden za drugim i spichlerzem pełnym pysznego jedzenia. - Nic nie możesz o tym wiedzieć. - Matka znowu zabrała głos. - A poza tym nie byłaś u rodziców Emanuela wtedy, kiedy Elise pojechała tam z chłopcami. Chociaż Signe jest ładnie ubrana, to wcale nie jestem pewna, że jej rodzice są zamożni. Przecież sama mogła zarobić pieniądze. Drzwi się otworzyły, Emanuel i Signe wrócili do kuchni. - Signe nie czuje się dobrze. - Emanuel sprawiał wrażenie zmartwionego. - Myślę, że musimy odłożyć wyprawę do pensjonatu. Matka wstała od stołu. - Możesz się położyć w moim łóżku. - A ja pożyczę ci Puszka! - Peder zerwał się i zaczął szukać kociaka. - Kiedy byłem przeziębiony, on leżał całą noc przy mojej szyi i bardzo szybko wyzdrowiałem. Hilda wstała i zaczęła zbierać naczynia ze stołu. - Myślę, że wybiorę się do domu. - Słowa brzmiały obojętnie. - Zapomniałam zabrać paru drobiazgów. Hvalstad, który podczas całego posiłku nie odezwał się ani słowem i w ogóle sprawiał wrażenie dość niezadowolonego, teraz wziął Anne Sofie i mamrocząc, że musi uporządkować różne rzeczy, zniknął na strychu. Kristian, który też nie wyglądał na zachwyconego tym, że jest ich w domu jeszcze więcej, zdjął czapkę z gwoździa na ścianie, włożył na siebie zniszczoną kurtkę i ruszył ku drzwiom. - Kristian... a ty dokąd? Niedługo będzie czas iść do kościoła. - Chciałem się tylko trochę przejść. Kiedy wszyscy wyszli, matka zwróciła się do Elise. - Mam nadzieję, że wy też pójdziecie do kościoła? Elise skrzywiła się, cała ta sytuacja była dla niej nieznośna. Głowa ją bolała, czuła się kiepsko. Czy Emanuel naprawdę myśli, że Signe może mieszkać u nich przez jakiś czas? Czy nie rozumie, jakie to będzie ciężkie dla Elise? - Przecież byliśmy w kościele wczoraj - mruknęła.

- A ja uważam, że powinnaś pójść z mamą - wtrącił Emanuel ku jej zdumieniu. - Chyba niezbyt często chodzimy do kościoła, a kazanie w pierwszy dzień Bożego Narodzenia zwykle warte jest wysłuchania. Zwłaszcza że wieczorem w Wigilię wszyscy są bardziej zajęci tym, co ich czeka w domu. Elise patrzyła na niego, nie rozumiejąc. - Co ich czeka w domu? Niewielu tutaj w naszej okolicy ma się czym cieszyć po powrocie do domu. - Słuchaj się Emanuela, Elise! - matka posłała jej surowe spojrzenie. - U nas w domu wszyscy musieli chodzić w święta do kościoła, czy chcieliśmy, czy nie. Emanuel zniknął w izbie. Elise nie bardzo chciała, żeby siedział tam sam na sam z Signe. Spojrzała na matkę z wymówką. - Zapominasz, że mnie jest ciężko iść tak daleko. - Wczoraj nic na to nie wskazywało. Szłaś tak lekko, że nawet zwróciłam na to uwagę Asbjorna. Przecież do porodu zostało jeszcze sporo czasu. - Uśmiechnęła się, nagle jakby zawstydzona. - Zdaję sobie sprawę, że dziecko urodzi się znacznie wcześniej, niż powinno, ale przecież nie jesteś w aż tak zaawansowanej ciąży. Dobrze pamiętam, jak pani Thoresen opowiadała, że już kilka miesięcy przed waszym ślubem ludzie o was plotkowali, ale tak to bywa. - Znowu się uśmiechnęła. - Pamiętasz, co ci opowiadałam o ojcu i o mnie? Ty też przyszłaś na świat trochę za wcześnie... Elise skinęła głową i zmusiła się do bladego uśmiechu. Miała nadzieję, że dziecko będzie przenoszone i nikt nie będzie miał powodu liczyć na palcach, kiedy zostało poczęte. - Poza tym przeżyłaś tyle w związku z Johanem - dodała matka z ponurą miną. - Nic dziwnego, że wpadłaś w objęcia dobrego człowieka z charakterem, takiego jak Emanuel. No i jaki on urodziwy! - Wydrapywała resztki kaszy z garnka i zjadała je łapczywie. - Więc pójdziesz ze mną i Asbjornem do kościoła, prawda? Emanuel wie, jak się zajmować ludźmi, którzy... - umilkła i spoglądała na drzwi izby, a potem mówiła dalej szeptem: - Bardzo się boję, żeby nie próbowała zrobić sobie czegoś złego. Wiesz, z wodospadem tuż obok, a ona taka nieszczęśliwa... Emanuel zdoła z pewnością przemówić jej do rozumu i nakłonić ją, by wróciła do domu. Kiedy dwie strony ze sobą walczą, to jedna musi się ukorzyć i prosić o wy- baczenie. Elise poczuła trudną do opanowania potrzebę zamknięcia matce ust opowiedzeniem jej całej prawdy, wiedziała jednak, że nie wolno jej tego zrobić. Wstyd i ludzkie gadanie to jedna sprawa, ale przecież Elise nie ma prawa zniszczyć przy tym szacunku dla Emanuela, jaki żywią jej matka, bracia i Hvalstad. Nie może ryzykować, że Kristian zamknie się jeszcze

bardziej w sobie, zrobi się uparty i nieprzystępny, Peder utraci swojego bohatera i wzór, a chłopcy w szkole znowu zaczną mu dokuczać. Nie może ryzykować, że matka tak się na nią rozgniewa, że nigdy jej tego nie wybaczy. To by się skończyło bardzo źle dla wszystkich, również dla dziecka, które nosi pod sercem. Tak więc musi sama dźwigać to brzemię. - Pójdę i posprzątam trochę w izbie - powiedziała zamiast tego i ruszyła ku drzwiom. Ku jej zaskoczeniu Emanuel siedział skulony na krawędzi łóżka z twarzą ukrytą w dłoniach. Przez cały czas nie mogła się nadziwić, jak on spokojnie przyjmuje całą sytuację, chociaż w nocy wydawał się bardzo nieszczęśliwy. Teraz zrozumiała jego zachowanie. Uniósł głowę i Elise zobaczyła zapłakaną twarz. Zawsze uważała, że jest taki dojrzały i dorosły pod każdym względem, a teraz wyglądał jak mały, zgnębiony chłopiec. Niczym nieposłuszne dziecko przyłapane na gorącym uczynku, które boi się, co teraz będzie. - Ty mną z pewnością pogardzasz, Elise. Wolno pokręciła głową. - Przecież wiedziałam już wcześniej, co się stało. - Ale nie wiedziałaś, że skończy się tak źle. - Twój grzech nie jest z tego powodu ani mniejszy, ani większy. Wczoraj wieczorem nie mogłam opanować złości, przeżyłam ciężką noc, teraz jednak postanowiłam, że nikt z domowników o niczym się nie dowie. Niestety wczoraj, zaraz kiedy Signe się tutaj zjawiła, powiedziałam Hildzie, jak się rzeczy mają, teraz jednak się rozmyśliłam i spróbuję ją przekonać, że źle mnie zrozumiała. Nie jestem pewna, czy mi uwierzy. - Sprawia wrażenie, że nie uwierzy. - No właśnie, wygląda na bardzo wzburzoną. Mimo to spróbuję z nią porozmawiać. - Dlaczego chcesz mnie chronić? - Ze względu na rodzinę. Jeżeli cała sprawa się wyda, to wszyscy poniosą konsekwencje. Kristian i Peder będą wyszydzani w szkole, matka nie odważy się pokazać ludziom na ulicy, a Hvalstad może pomyśleć, że to zbyt wielkie ryzyko żenić się z osobą z takiej rodziny. I dziecko, którego oczekujemy... - pogładziła swój wielki brzuch, starając się stłumić płacz. Emanuel wstał i zarzucił jej ręce na szyję. - Nie płacz, Elise! Nie mogę znieść, kiedy jesteś taka nieszczęśliwa. Zaraz coś wymyślę. Spadło to na mnie niczym szok i dotychczas z całej siły starałem się przede wszystkim ukryć własną reakcję, teraz jednak postaram się jakoś to załatwić. Już niedługo będziemy to mieć za sobą. „Będziemy mieć za sobą”. Jak można mieć za sobą fakt, że własny mąż oczekuje dziecka z inną kobietą, podczas kiedy ona sama nosi w brzuchu dziecko gwałciciela? To

wszystko brzmi jak absurd. Trudno to pojąć. Emanuel tulił ją mocno do siebie. - Dziękuję ci, że nie powiedziałaś domownikom prawdy. To bardzo wielkoduszne z twojej strony. Bóg wynagrodzi ci tę wielkoduszność. Z twoją pomocą zdołam przez wszystko przejść, Elise. Potraktujmy to jako jedną z wielu prób, które życie nam zsyła, jako jedną z tych prób, dzięki którym możemy się czegoś nauczyć. Ja w każdym razie wiem, że już nigdy więcej nie zrobię takich fatalnych kroków. „Fatalnych kroków”... Dlaczego mówi w liczbie mnogiej? Chociaż może to tylko taki sposób wyrażania się. - Jesteś naprawdę wielkoduszna, Elise - mówił dalej. - Widzę, że odczuwasz dla niej współczucie, że się nad nią użalasz. Teraz kiedy pójdziesz z mamą do kościoła, spróbuję przemówić Signe do rozsądku. Nie chcę myśleć o niczym innym, jestem pewien, że rodzice okazaliby jej łaskę, gdyby ich o to prosiła. Oni nie wiedzą, z kim ma to dziecko. Może zmienią zdanie, kiedy usłyszą, że ojcem jest syn bogatego gospodarza. Który w dodatku jest żonaty, pomyślała Elise, ale głośno tego nie powiedziała. Wyswobodziła się z jego objęć. - Uważam, że powinniśmy wyrzucić choinkę - powiedziała, idąc ku drzwiom. - Wyrzucić choinkę? - Bo ona mi tylko przypomina to, co mieliśmy i co trwało tak krótko. - Reszta domowników o tym nie wie - usłyszała słowa Emanuela, zanim wyszła do kuchni. Peder i Kristian też poszli do kościoła, choć wyjątkowo niechętnie, najbardziej woleliby zostać w domu i spożytkować rzadko im się trafiający czas wolny na zabawę z kolegami. Śniegu było już na tyle dużo, że można było zjeżdżać po zboczu, wielu ich szkolnych kolegów bawiło się tam od rana. Niektórzy mieli nawet długie sanki ze sterem, większość jednak musiała sobie radzić prostszymi sposobami. Kristian rzucał przeciągłe zazdrosne spojrzenia na wzgórze, gdzie dzieciaki śmiały się i wrzeszczały. Peder miał wielką ochotę zbudować ze śniegu twierdzę i walczyć ze Szwedami. - No, no, nie wiedziałam, że jesteś taki wojowniczy, Peder. Zazwyczaj okazujesz wszystkim dobroć i serce - dziwiła się matka. - Poza tym powinieneś wiedzieć, że nie jesteśmy już w stanie wojny ze Szwedami. Kraj jest wolny, a Szwedzi są naszymi braćmi, nie wrogami. - Ale czy ty nie rozumiesz, mamo? To przecież nie jest prawdziwa wojna, tylko udawana, nie będziemy naprawdę strzelać.

Matka roześmiała się. - Domyślam się, domyślam, jeszcze by tego brakowało... - Musiałaś zapomnieć o krasnoludku, którego dostał Evert, mamo. Ten krasnoludek strzela do ołowianych żołnierzyków, chociaż jest miły. Hvalstad nareszcie doszedł do siebie. Opowiedział o aparacie fotograficznym, który widział, i teraz marzy, żeby go sobie kupić, na razie jednak go na to nie stać. - Ciebie chyba jeszcze nie było w Kristianii w tysiąc osiemset osiemdziesiątym roku, Jensine? - pytał z ożywieniem mamę. Potem zwrócił się do chłopców. - Dwadzieścia pięć lat temu miało miejsce wielkie wydarzenie w historii Kristianii. Do tamtej pory ozdobą Wielkiego Rynku była wspaniała gazowa latarnia Fiat Lux, wtedy jednak latarnia została zastąpiona pomnikiem Kristiana IV, założyciela miasta. Wielu ludzi przyszło na odsłonięcie pomnika, wśród nich także ja. Miałem wtedy dwadzieścia lat. Sztuka fotografii dopiero niedawno się pojawiła, a zrobienie sobie zdjęcia było dla każdego wielkim wydarzeniem. Nigdy nie zapomnę, jakie mi się to wydawało niezwykłe. Peder słuchał go bardzo uważnie. Kiedy Hvalstad skończył, chłopiec zawołał z ożywieniem: - Elise opowiadała nam o królu. Wskazał ręką i powiedział, że miasto ma powstać tutaj, gdzie teraz jest. Mam nadzieję, że ten nowy król zdecyduje, co mamy zrobić z gazową latarnią przed Andersengarden. A wiesz, że Johan też potrafi rzeźbić posągi? - Ach tak, co ty mówisz? - zdziwił się Hvalstad. - A czyje to posągi on rzeźbi? - Posągi znanych ludzi. Wozaka Karlsena albo może szefa wozaków. Kristian wybuchnął śmiechem. - Znani ludzie to są tacy jak na przykład dyrektor w Hjula i premier rządu, nie rozumiesz tego, Peder? - No to myślę, że Johan rzeźbi posąg dyrektora. On przecież wie, jak wygląda dyrektor. - Johan jest tylko zwyczajnym kamieniarzem, Peder - powiedziała matka z powagą w głosie. - Tłucze kamienie do wykładania ulic i takie tam. W tym momencie zauważyli panią Evertsen i panią Albertsen, które też szły do kościoła. Matka pomachała do nich ręką. Panie przystanęły i czekały, żeby dalej pójść razem. Kristian i Peder pobiegli przodem. - Wesołych świąt, pani Evertsen i pani Albertsen. Jak to dobrze, że są panie zdrowe i mogą chodzić. Wspaniale, że pierwszą część zimy mamy już za sobą. Elise odniosła wrażenie, że obie panie mają dość dziwne miny, kiedy spoglądają to na

jedno, to na drugie. - Tak, nie wszyscy mieli tyle szczęścia - pani Evertsen westchnęła głośno. - Wciąż gdzieś wokół dochodzi do nieszczęść. Na przykład Magnhild, ta, która była taka zdolna w szkole i została potem telefonistką, musiała zrezygnować z pracy tylko dlatego, że wyszła za mąż. Mogliby chociaż poczekać, aż zajdzie w ciążę. Natomiast Agnes, synowa pani Thoresen, straciła dziecko, którego oczekiwała. No tak, ale o tym to ty, Elise, na pewno wiesz, byłaś przecież zaręczona z Johanem. Elise doznała jakiegoś dziwnego uczucia chłodu. Agnes straciła dziecko! Biedny Johan. I biedna Agnes. - Nie, nie wiedziałam o tym - zdołała wymamrotać, wciąż jednak wzburzone myśli krążyły jej po głowie. Jakie życie jest jednak dziwne. Ona sama złorzeczyła losowi, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że będzie miała dziecko, i rozważała nawet możliwość pójścia do kobiety na Mollergata, żeby je usunąć. Dzisiaj w domu leży Signe i szlocha dlatego, że będzie miała dziecko z żonatym mężczyzną. Tymczasem Agnes, która tak się starała, żeby zwabić do swojego łóżka Johana w nadziei, że zajdzie w ciążę, i która była taka szczęśliwa, kiedy jej się to w końcu udało, teraz straciła dziecko! Elise zaczęła liczyć na palcach. Agnes musiała być w trzecim miesiącu. Jej ciąża była trochę bardziej zaawansowana niż ciąża Hildy. Ale wczoraj nic takiego nie było po niej widać. Agnes wyglądała na zadowoloną, była radosna i powiedziała, że nie zaprosili nikogo na wigilijną kolację, bo najlepiej jest im samym we dwoje. Wyglądała na szczerze zakochaną młodą dziewczynę. Elise zastanawiała się, czy ona sama zdołałaby odgrywać taką beztroskę, gdyby dopiero co straciła dziecko. A może to nieprawda? Przecież pani Albertsen i pani Evertsen są najgorszymi plotkarami w okolicy. Przypomniało jej się wczorajsze spotkanie z Agnes i Johanem, wtedy to Agnes zawołała za nią, kiedy już Elise i Emanuel chcieli iść dalej. Agnes powiedziała tylko, że zapyta Gustava, Elise jednak natychmiast zrozumiała, o co tamtej chodzi. Gustav z pewnością wie, co się stało z Ansgarem. Potem Emanuel uporczywie dopytywał się, co to za tajemnice, Elise jednak udało się jakoś go zagadać. To nic nie pomoże, jeśli Emanuel się dowie, że ów rudy mężczyzna był razem z tymi, którzy na nią napadli, chociaż w końcu to on ją uratował. Teraz Emanuel zajęty jest swoimi problemami i z pewnością o wszystkim zapomniał. Zastanawiała się, o czym ci dwoje w domu rozmawiają. Czy Signe tylko płacze, czy też błaga Emanuela o pomoc. W jaki sposób miałby jej pomóc, on, który nie jest w stanie pomóc sobie

samemu i własnej rodzinie? Signe niewątpliwie zwróciła uwagę na choinkę i domyśliła się, że przeżyli bardzo miłą Wigilię. Poza tym od dawna pewnie wie, że Emanuel pochodzi z wielkiego dworu i jest jedynakiem. Uważa więc, że powinien coś dla niej zrobić. Czy Emanuel nadal żywi słabość do Signe? Ta myśl sprawiła jej ból. Co prawda mąż zapewnia, że kocha tylko ją, Elise, ale przecież nie może powiedzieć nic innego, skoro znalazł się w takiej beznadziejnej sytuacji. Uderzające jest, jak życzliwie odnosi się do Signe i jak stara się jej bronić oraz wzbudzić w rodzinie współczucie dla nieszczęsnej dziewczyny. A przecież mógłby się wściekać dlatego, że odważyła się go szukać w jego własnym domu, i to w sam wieczór wigilijny, kiedy cała rodzina jest obecna. Jednak ani jednym gestem nie dał poznać, że jest zły. Tylko że jest mu przykro. Pani Evertsen i pani Albertsen nadal opowiadały o wszystkim, co się wydarzyło w Andersengarden, ale Elise słuchała ich jednym uchem. Mówiły o najstarszym synu jakichś nowych lokatorów, nie dosłyszała nazwiska i zresztą wcale jej ten człowiek nie interesował, chociaż obie panie widziały, jak się zakrada do mieszkania rodziny Olsenów, kiedy ich córka była w domu sama. Mówiły też, że jedna z dziewcząt pracujących w Hjula była widziana ze świeżo ożenionym Jonasem Jacobsenem z Sagveien 2, lecz to też Elise nie zainteresowało. - Ale najgorsze jest chyba to, że ten żołnierz Armii Zbawienia ciągle przesiaduje na górze u Anny, czy pani Thoresen jest w domu, czy nie! - wykrzyknęła nagle pani Evertsen. Wtedy Elise ocknęła się i zwróciła w stronę sąsiadki. - Torkild Abrahamsen? Czy pani nie zauważyła, jak wspaniale się do niej odnosi? Ćwiczy z nią codziennie po to, by znowu mogła chodzić na własnych nogach. Pani Evertsen prychnęła. - O, chodzić na własnych nogach! Rzeczywiście, jakby możliwe było odzyskanie zdrowia po chorobie Heine - Medina! O nie, Elise, taka głupia nie jestem, żeby w to wierzyć! I dobrze wiem, czego tam u niej wciąż szuka. Nie rozumiem tylko, jak to możliwe, ale... - za- cisnęła wargi i patrzyła w ziemię. - Dziewczyna o sparaliżowanych nogach i w ogóle... Elise wpadła w złość. - To paskudne, co pani mówi, pani Evertsen! Torkild Abrahamsen jest miłym, zasługującym na szacunek człowiekiem, dobrym pod każdym względem. Właśnie tacy ludzie wstępują do Armii Zbawienia, ponieważ pragną czynić coś dobrego dla innych. Współczuje Annie, która leży całymi dniami i latami zamknięta w swojej izdebce. To, że próbuje dziewczynie pomóc, ćwicząc jej nogi, wynika z miłosierdzia i nie może oznaczać nic innego! Pani Evertsen patrzyła na nią, mrużąc oczy. - Ależ ty jesteś dzisiaj wściekła, Elise. Czy ty też należysz do ludzi, którzy zawsze

rano mają zły humor? A może przytrafiło ci się coś złego? Matka pośpiesznie wtrąciła się do rozmowy. - Elise jest po prostu zmęczona, ponieważ wczoraj wieczorem pojawił się u nas nieproszony gość. Pewna nieszczęśliwa młoda dziewczyna, która nie wiedziała, gdzie się podziać. I pani Evertsen, i pani Albertsen gapiły się na nią pożądliwym wzrokiem. - Czy to może jedna z tych dziewczyn z Hjula albo Graaha? Któraś, która popadła w nieszczęście? Elise przeniknął dreszcz. Matka z uśmiechem kręciła głową. - Nie, ta dziewczyna pochodzi ze wsi. Przyjechała do Kristianii pociągiem, chociaż nikogo tu nie zna, nie wiedziała, gdzie znajdzie dach nad głową ani z czego będzie żyć. - Jezu Chryste! A jakim sposobem dostała się do domu majstra? - Z pewnością słyszała, że Emanuel był oficerem w Armii Zbawienia. - Ale oficerów jest przecież wielu. Pomagają ludziom i w Vaterlandzie, i w Gronland. Dlaczego musiała się wlec aż do Beierbrua? Matka pokręciła głową. - Za wiele jeszcze nie wiemy. Emanuel został z nią w domu i próbuje dowiedzieć się, jaka jest jej historia. Moim zdaniem dziewczyna pokłóciła się z rodzicami i w gniewie opuściła dom. Takie rzeczy się zdarzają w jej wieku. - Ale chyba popadła w nieszczęście. Tak to zwykle się dzieje. Jeśli rodzice wyrzucili ją z domu, a ona nie ma gdzie się podziać... No, niełatwo wam będzie się jej pozbyć, jeśli byliście tak głupi, żeby ją wpuszczać do domu. Teraz to już mogę nie ukrywać prawdy, pomyślała Elise, czując, że kolana się pod nią uginają. Wkrótce całe Sagene będzie gadać, że w domu majstra mieszka jakaś obca dziewczyna. Dziewczyna, która jest w ciąży i która przeszła piechotą od Dworca Głównego aż do Beierbrua w samą Wigilię, by szukać pomocy u Ringstadów. No i ludzie będą zachodzić w głowę, dlaczego akurat tutaj. Jeden czy drugi zacznie rozpowiadać głośno swoje brudne myśli o tym, że to być może Emanuel jest ojcem. Przecież spędził sporo czasu w straży granicznej. - Mylicie się - usłyszała własny opanowany głos. - Ona mi się zwierzyła, ale obiecałam jej, że nikomu o tym nie powiem. Dziewczyna nie jest w ciąży, uciekła od rodziców, ponieważ ojciec zrobił jej cos okropnego. Matka doradziła jej, żeby przyjechała właśnie do nas. Teraz Emanuel spróbuje znaleźć jej pracę w którejś fabryce.

Matka zwróciła się do córki zaskoczona. - Nie mogłaś mi od razu o wszystkim powiedzieć? Przecież byśmy jej za to nie potępili. Elise nie była w stanie patrzeć na matkę. - Dla niej ta sprawa jest bardzo nieprzyjemna, to naprawdę coś okropnego, nie mogłam jej tego zrobić. Zauważyła, że Hvalstad spogląda na nią, a na czole ma głęboką zmarszczkę. On mi nie wierzy, pomyślała. Milczał przez cały dzień i z pewnością wyrobił sobie własny pogląd na temat, kim jest Signe i dlaczego do nas przyjechała. W tej chwili zauważyła Valborg schodzącą w dół razem z dwiema przyjaciółkami. Nie widziała jej od dawna. Pani Evertsen i pani Albertsen już były kompletnie pochłonięte rozmową o innej dziewczynie, która została „wzięta” przez własnego ojca. Wyglądało na to, że nieoczekiwany gość w domu majstra przestał je interesować. Elise zatrzymała się, żeby porozmawiać ze swoimi dawnymi towarzyszkami pracy, natomiast matka, Hvalstad i obie plotkary wolno wchodzili na kościelne wzgórze. Elise nigdy by nie chciała rozmawiać z Valborg, gdyby to nie było jednak lepsze od dyskusji z paniami Evertsen i Albertsen, poza tym interesowały ją także nowiny z przędzalni. Ostatnimi czasy sporo rozmyślała o tym, co będzie robić po urodzeniu dziecka. Była pewna, że zarządca ją zatrudni, gdyby potrzebowali więcej robotnic, zarazem jednak ze zgrozą myślała o godzinach spędzanych przy maszynie i zastanawiała się, czy nie udałoby się jej znaleźć czegoś innego. Praniem nie będzie mogła się już zajmować, to oczywiste. Emanuel nie zniesie tych nie- ustannie suszących się w kuchni i izbie rzeczy, poza tym Elise widziała, że matka nie ma sił, by nadal pomagać jej w prasowaniu. Zastanawiała się, czy nie zacząć szyć dla ludzi, tylko jak znaleźć środki na maszynę? - Dzień dobry, Valborg. Wesołych świąt. Jak dawno cię nie widziałam. Jak tam teraz w przędzalni? Czy któraś ze znajomych ostatnio przestała pracować? Valborg mierzyła ją z góry na dół, z pewnością po to, by stwierdzić, jak bardzo zaawansowana jest ciąża Elise. - Myślę, że jeszcze przez dłuższy czas nie będziesz mogła do nas wrócić. Zarządca zrobił się ostatnio okropny. Wszystkim wymyśla i trzaska drzwiami, powiedział, że nie życzy sobie niemowlaków leżących w kartonach na korytarzu. Elise skinęła głową. - Tak też myślałam.