Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 061 932
  • Obserwuję493
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań651 245

Ingulstad Frid - Saga Wiatr Nadziei 13 - Więzy Rodzinne

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :640.8 KB
Rozszerzenie:pdf

Ingulstad Frid - Saga Wiatr Nadziei 13 - Więzy Rodzinne.pdf

Beatrycze99 EBooki I
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 40 osób, 40 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 133 stron)

FRID INGULSTAD WIĘZY RODZINNE Saga Wiatr Nadziei część 13

ROZDZIAŁ PIERWSZY Kristiania, październik 1906 roku Emanuel nie ruszył się z kuchennego taboretu. Przez dłuższą chwilę Elise nie była w stanie wykrztusić słowa. - Peder, ile razy muszę ci powtarzać, byś zamykał drzwi! Drew już prawie nie ma, a Hugo jest przemoczony. Nie mogę przecież przebierać go w takim przeciągu. Peder wstał skruszony. - Przepraszam, zapomniałem. - Nieustannie o czymś zapominasz. Sama już nie wiem, jak mam z tobą postępować. Głos Elise brzmiał ostro, ale nie potrafiła zapanować nad tym nagłym wybuchem irytacji. Zbyt wiele wydarzyło się ostatnio. Najpierw Ansgar, potem pani Paulsen, a teraz to. - Nie widzisz, że jest u nas Emanuel? - Peder pośpiesznie zamykał drzwi, patrząc na siostrę zdumionym wzrokiem. - Oczywiście, że widzę, ale to niczego nie zmienia. Idź poszukać chrustu. Może znajdziesz coś koło fabryki. Chłopiec włożył czapkę i niechętnie ruszył do wyjścia. Kiedy znalazł się na progu, mruknął pod nosem: - Najpierw płacze, gdy tamten znika, a teraz się wścieka, bo nas odwiedził. Kiedy za Pederem zamknęły się drzwi, Elise odwróciła się do Emanuela. Z trudem panowała nad wzburzeniem. - Czego chcesz? - Porozmawiać z tobą. - Nie ma o czym. Emanuel nie ukrywał zdziwienia. - Czy coś się stało? - Stało? O co ci chodzi? Elise nie poznawała własnego głosu. - Ty... To znaczy... Ta surowość wobec Pedera... To do ciebie niepodobne. Położyła Hugo na starym dywaniku na podłodze i przyniosła koc z izby, by go okryć. Serce dudniło jej w piersi. Dlaczego? Dlaczego zjawia się właśnie dziś? Johan wątpił w to, że w ogóle przyjdzie, ona zresztą też. Aż tu nagle pojawia się tego samego dnia, w którym dotarł do niej list od Johana.

- Taka się stałam - odrzekła twardo, wciskając Hugo do rączki gałganek. - Po tym wszystkim, co przeżyłam - dodała, nie odwracając się do Emanuela. Zapadło milczenie. Zdziwienie Emanuela było w jakimś sensie uzasadnione. Elise nie przypominała już w niczym dziewczyny, którą kiedyś poznał. Sama zresztą dziwiła się tej odmianie. Po co przyszedł? Bezładne myśli cisnęły się jej do głowy. Może chciał po prostu omówić jakieś praktyczne sprawy? Obróciła się ku niemu. - Więc czego chcesz? - Porozmawiać z tobą - powtórzył. Dopiero teraz zwróciła uwagę na wyraz twarzy Emanuela i stwierdziła z zaskoczeniem, że on też się zmienił. Wciąż był bardzo przystojny, ale w jego rysach pojawił się cień smutku, może nawet goryczy. Tylko skąd brała się ta gorycz? Wszak to on przespał się z inną, a potem wyniósł się z kochanką. - Więc mów, o co ci chodzi. Muszę zająć się dzieckiem. - Wolałabyś, bym tu nie przychodził - stwierdził urażony. Więc wciąż niczego nie pojmował? Nie rozumiał, jak bardzo ją zranił? - A co to ma za znaczenie? - westchnęła z rezygnacją. - Chodzi wam o, szybki rozwód. Nasz związek to już przeszłość. - Nie całkiem. - Co masz na myśli? - spytała zaskoczona. - Doszły mnie pewne wieści. A teraz znajdują potwierdzenie. Zapewne dostrzegł jej zaokrąglony brzuch, kiedy odwieszała szal. W zdenerwowaniu nie pomyślała, że jej odmienny stan nie ujdzie jego uwagi. Zagryzła wargi. - I co z tego? - To dlatego tak się zmieniłaś? Dlatego tak się irytujesz? - Nie byłam zła, zanim nie weszłam do domu. - A więc to moja wina? Nic nie odrzekła. Zdawała sobie sprawę, że niepotrzebnie uniosła się gniewem wobec Pedera. I tak jednak ostro by zareagowała, wizyta Emanuela wytrąciła ją z równowagi. - Chcesz, żebym sobie poszedł? - Możesz najpierw powiedzieć, co ci leży na sercu. Chyba że pragniesz powtórzyć to, co usłyszałam od ciebie ostatnim razem. Jeśli taki masz zamiar, lepiej w ogóle się nie odzywaj. Emanuel poczerwieniał.

- I nie zrzucaj winy na adwokata i ojca. Jesteś już dorosły - dorzuciła, zanim zdążył powiedzieć coś na swoją obronę. Spuścił głowę zawstydzony. Dobrze, że zachował choć odrobinę przyzwoitości, pomyślała Elise. Emanuel podniósł wzrok i spojrzał na nią. Widać było, że cierpi. Jeszcze jeden, pomyślała poirytowana własną słabością. Dlaczego musiała nieustannie użalać się nad innymi? Miała przecież dość własnych kłopotów. - Chcesz kawy? - Przecież nie masz drewna. - Nie jest tak źle. Rozzłościłam się na Pedera, bo nigdy nie zamyka drzwi za sobą. Nie stać nas na marnotrawienie opału. - W takim razie chętnie wypiję filiżankę. - Raczej kubek. Filiżanki wyparowały. Znów poczerwieniał. - Wiem, że jestem złośliwa, Emanuelu, ale sameś sobie winien. Nigdy wcześniej nie słyszałam o mężczyźnie, który wynosi meble i serwis pod nieobecność żony. Meble należały do Ringstadów i wcale mi ich nie brak. Dobrze wiesz, że nie dbam o rzeczy materialne. Złości mnie jedynie sposób, w który to zrobiłeś. Trzeba było spytać, a niczego bym ci nie odmówiła. Ani stołu, ani kanapy, ani całej reszty. Przytaknął, nie patrząc na nią. - Przykro mi z tego powodu. Żeby choć nie zachowywał się jak zbity pies! Żeby choć był arogancki, traktował ją z góry, okazywał pogardę! Wtedy nie musiałaby się nad nim litować, okazywać współczucia. Powinien dowiedzieć się, co o nim myśli, zasłużył na gorzkie słowa prawdy. - Nie pojmuję, że ośmielasz się tutaj przychodzić. - Nie miałaś więc zamiaru powiedzieć mi o niczym? - Nie. - Chciałaś ukryć, że zostanę ojcem? - Tak - odrzekła ze złośliwą satysfakcją. - Hilda zaproponowała, bym dała dziecku imię po twojej matce, jeśli urodzi się dziewczynka. Za dziesięć, piętnaście lat spotkałbyś mnie z córką na ulicy. Spojrzałaby na ciebie niewinnymi niebieskimi oczyma, dygnęłaby i przedstawiła się: Marie Ringstad. To by dopiero była niespodzianka, nieprawdaż? Emanuel odwrócił wzrok. Elise dołożyła do ognia i dolała świeżej wody do czajniczka. Postawiła na stole mleko, cukier, chleb, masło i syrop.

- Pewnie jesteś głodny. Emanuel wciąż się nie odzywał. Może płacze, pomyślała Elise, ale nie spojrzała na niego z obawy, że ujrzy łzy w jego oczach. Nie chciała pocieszać mężczyzny, który okazał jej całkowity brak szacunku. Złość przychodzi ludziom łatwiej niż litość. W końcu jednak odwróciła się do niego i westchnęła głęboko. - Przepraszam - powiedziała. - Nie jestem dziś sobą. Mów, z czym przychodzisz. - Odwiedzili nas Carlsenowie. Agnes opowiedziała Karolinę o wszystkim. - Powinnam się była domyślić - uśmiechnęła się kwaśno. - Jedna warta drugiej. - Nieważne, skąd wiem. Chcę jedynie potwierdzenia. - A więc po to tu jesteś? Emanuel zdziwił się. - Spodziewałaś się więc, że okażę obojętność na wieść, że oczekujesz mojego dziecka? - Niczego się nie spodziewałam. - Elise unikała jego wzroku. - Miałam nadzieję, że o niczym się nie dowiesz. Nie mam zresztą pojęcia, czy dziecko da sobie radę. Połowa niemowląt nie dożywa paru miesięcy, zwłaszcza w naszej dzielnicy. - Życzysz śmierci własnemu dziecku? - Emanuel spojrzał na nią wstrząśnięty. - Naprawdę nie rozumiesz powagi mojej sytuacji? - rzuciła podniesionym głosem. - Mam dziecko poczęte z gwałtu, a teraz urodzę kolejne mężczyźnie, który mnie opuścił. Nie pracuję, a muszę zapewnić utrzymanie czwórce dzieci. Za parę miesięcy będzie ich pięcioro. Szyję dla pani Paulsen, która płaci mi godziwie, ale dziś właśnie dowiedziałam się, że jest poważnie chora. - Sprawami finansowymi nie musisz się przejmować. - Emanuel machnął lekceważąco ręką. - To oczywiste, że będę łożyć na utrzymanie własnego potomka. - A skąd nagle weźmiesz pieniądze? Masz tyle, ile dostaniesz od ojca, a na matkę nie możesz liczyć. Zrobi wszystko, by wyciszyć sprawę. Dobrze ją znam, więc domyślam się, jak zareagowała na rewelacje Karolinę. Emanuel odwrócił wzrok. - Co powiedziała? Wzruszył ramionami. - Co powiedziała? - powtórzyła z naciskiem. - Że ktoś inny musi być ojcem tego dziecka. Że tuż po porodzie nie zachodzi się w ciążę. Poczuła, jak krew uderza jej do twarzy. A więc pani Ringstad uznała, że Elise znalazła pocieszenie w ramionach innego mężczyzny, jak tylko Emanuel ją porzucił!

- To się nie stało tuż po porodzie - powiedziała twardo - tylko w maju. Powtórz matce, że kobieta karmiąca też może zajść w ciążę. Zresztą sądzę, że to taki wybieg z jej strony, by zdjąć z ciebie brzemię odpowiedzialności. Powiedz jej, że niepotrzebnie się niepokoi. Nie wezmę ani grosza od rodziny Ringstadów, choćbym miała pójść na ulicę. Wracaj do Signe, najadaj się do syta i ciesz się dostatkiem, a o mnie i o dzieciach zapomnij. Zawiodłam się na tobie bezgranicznie i nie chcę mieć nic wspólnego ani z tobą, ani z twoimi krewnymi. Emanuel skulił się w sobie, oparł głowę na dłoniach i wybuchnął głośnym płaczem. Elise stała bezradnie, wpatrując się w jego drżące ramiona. Czuła coś na kształt pogardy pomieszanej te współczuciem. Mężczyźni nie płaczą. W każdym razie nie ci duzi, silni i żyjący w zbytku. Z zażenowaniem napełniła dwa blaszane kubki, do jednego z nich wsypała dwie łyżeczki cukru i wlała mleka. Właśnie taką kawę Emanuel lubił najbardziej. Nic to jednak nie pomogło, mężczyzna nie mógł zapanować nad łzami. - Nie chciałam cię zranić. Słowa zawisły w powietrzu jak ręka wyciągnięta do zgody. Emanuel podniósł głowę, wyjął chusteczkę i wydmuchał nos. - Przepraszam, Elise. Wiem, że zachowałem się jak głupiec. Nienawidzę samego siebie i nie mam pojęcia, co teraz począć. Czuję, jakbym tkwił w sieci i nie mógł się z niej wydostać. Pokiwała głową. - Rozumiem. Tak chyba właśnie jest. I mimo wzburzenia współczuję ci. Myślę, że powinieneś wrócić do Ringstad i zapomnieć o nas. Nasz związek nie miał przyszłości. Za bardzo się różnimy. - Chciałbym choć wesprzeć cię finansowo. - Może kiedyś wrócimy do tej rozmowy. Zobaczymy najpierw, jak życie się ułoży. - Nie pozwolę, byś cierpiała niedostatek. Wszak powiedziałaś, że nie stać cię nawet na opał. - Nie jest aż tak źle. Stać mnie na więcej, niż sądzisz, ale unikam rozrzutności. - Jak to możliwe? Z szycia dochód niewielki. - Zarobiłam parę koron w inny sposób - wyjaśniła niechętnie. - W inny sposób? Jako sprzątaczka? Pokręciła głową. Mogła przyznać się, że dostała trzysta koron od jego ojca, ale obiecała przecież zachować dyskrecję. Mogła również powiedzieć, iż wspomógł ją Ansgar, ale nie pozwoliła sobie na taką złośliwość.

- Więc skąd bierzesz pieniądze? - dopytywał się. Wielki Boże, nie sądził chyba, że została ulicznicą? Co prawda przed chwilą oświadczyła mu, że wolałaby sprzedawać swe ciało niż przyjąć jego wsparcie. Równie dobrze mogła wyznać prawdę, niech ta pyszałkowata rodzina usłyszy o jej sukcesach. - Gazeta „Verdens Gang” i pismo kobiece „Nylaende” przyjęły moje opowiadania do druku. Emanuel rozdziawił usta ze zdziwienia. - Naprawdę? - Co w tym dziwnego? Przecież razem z ojcem namawiałeś mnie, bym spisała swoje przeżycia. - I o nas też napisałaś? - przeraził się. - Jeszcze nie, ale odczuwam taką pokusę. - Elise westchnęła nagle znużona rozmową. - Nie masz się czego obawiać, Emanuelu. Jeśli kiedykolwiek opiszę własne życie, uczynię to w taki sposób, by nikt nikogo nie rozpoznał. Twoja matka zostanie damą z zachodniego brzegu rzeki, a ojciec bogatym hurtownikiem z wielkim brzuchem i cygarem. Nie dał się przekonać. - O kim napisałaś? - O Mathilde, tej, która skoczyła do wodospadu, kiedy wyrzucono ją z pracy. - O kim jeszcze? - O Othilie, ulicznej dziewce, która zaopiekowała się obcym człowiekiem. Trzecie opowiadanie zatytułowane Bliźni jest o pewnym człowieku, który poznaje historię Mathilde z gazety i kierowany współczuciem odwiedza jej siostrę Oline, by zapewnić jej dzieciom lepszą przyszłość. Niczego nie zmyśliłam, to wszystko prawda. Oline dostała pracę w restauracji tego jegomościa, któremu poświęciłam opowiadanie. A kiedy je przeczytał, kupił jej jeszcze mieszkanie przy Brogaten. - Podziwiam cię - powiedział Emanuel. - Zdaje się, że więcej zdziałasz pisaniem niż ja pracą w Armii Zbawienia. - Przesadzasz. Mam jednak nadzieję, że zdołam poruszyć niektóre serca i otworzyć ludziom oczy na niesprawiedliwość społeczną. - Można z tego wyżyć? - To zależy od liczby sprzedanych egzemplarzy. Zapłata jest godziwa w porównaniu z zarobkami prządki, ale nie spodziewam się wielu zamówień. „Verdens Gang” nie chce drukować smutnych historii, bo to nie podoba się czytelnikom. Takie historie budzą wyrzuty sumienia, a wyrzuty sumienia zawsze są nieprzyjemne.

- Może mogłabyś napisać książkę? - Myślałam o tym, ale na to trzeba czasu. Z czego miałabym żyć? Emanuel spuścił wzrok. - Nie cofam słowa, pomogę ci. Ojciec też spojrzy na sprawę inaczej, kiedy opadną emocje. W końcu kiedy zaszłaś w ciążę, byliśmy jeszcze małżeństwem. Zawsze darzył cię sympatią i nic się w tym względzie nie zmieniło. Sytuacja zmusiła go, by... Urwał. - By podjąć decyzję, o której w dobrym towarzystwie się milczy - dokończyła za niego. - Sądzę, że przejrzałam was obu, Emanuelu. Zostaliście zdominowani przez silną kobietę i boicie się lub nie chcecie stawić jej czoła. W głębi duszy czuję, że wstydzicie się tego, co stało się u Paulsenów, kiedy zostałam zmuszona do podpisania oświadczenia o własnej niewierności, byś mógł uzyskać rozwód. Nie zdziwię się też, jeśli syn Signe odziedziczy majątek. Nie wiem, jak twoi rodzice to przeprowadzą, ale nie chcę znać szczegółów. Straciłam wszelkie złudzenia w starciu z siłą pieniądza. Przytyk był celny. Emanuel zaczerwienił się. - Usiłowałem ci kiedyś wyjaśnić nasze położenie. Kto tego nie przeżył, nie jest w stanie nic zrozumieć. Wzruszyła ramionami. - To nie ma nic do rzeczy. Stało się. Ty masz Signe, dwór i dziedzica majątku, ja zostanę na swoim. Musisz przyzwyczaić się do wyrzutów sumienia, a ja do roli porzuconej żony. A upokorzenie jest udziałem nas obojga. Usiadła i pociągnęła łyk kawy z kubka. - Proponuję, byśmy rozstali się jak przyjaciele. Oszczędzimy sobie bólu. Zza progu dobiegł ich jakiś rumor, a chwilę później w drzwiach ukazała się głowa Pedera. - Rozsypałem wszystko na schodach. Emanuel wstał, by pomóc chłopcu. Elise skorzystała z okazji, by przewinąć Hugo. W kuchni zrobiło się trochę cieplej. Słyszała śmiech Emanuela i Pedera zbierających rozsypane szczapy i gałązki. W głosie chłopca brzmiała radość. Biedak myślał pewnie, że Emanuel wrócił na dobre. To Johan miał rację. Emanuel przyszedł tylko po to, by sprawdzić pogłoski o jej ciąży. Nie zamierzał zostać. Nie wiedziała, dlaczego ta myśl sprawiła jej przykrość. Całkiem niedawno uznała przecież, że nie życzy sobie jego powrotu. Należała do Johana, jego kochała od chwili, kiedy poznała, czym jest miłość. Może to zraniona duma porzuconej kobiety? A może jednak coś

więcej? Wyszła za mąż z mocnym postanowieniem, by trwać w związku na dobre i na złe, zapomnieć o przeszłości i zbudować dom dla męża, chłopców, siebie i dziecka, które miała urodzić. Emanuel znał jej uczucia do Johana i musiał widzieć, że nie ustawała w wysiłkach, by sprostać sytuacji. Kochał ją i podziwiał cały ten czas, a wystarczyła jedna chwila, by po tych uczuciach nie pozostał ślad. Naprawdę był taki płytki i nieobliczalny? Drzwi otworzyły się. Weszli obaj, niosąc naręcza chrustu, roześmiani i czerwoni na twarzy z wysiłku. Trudno było uwierzyć, że parę minut wcześniej Emanuel siedział na kuchennym taborecie, zalewając się łzami. - Wiesz co, Elise? - emocjonował się Peder. - Dostanę od Emanuela diabolo! Prawdziwe blaszane z gumowymi krążkami! Elise spojrzała ukradkiem na Emanuela. Czyżby próbował doprowadzić do pojednania? Uśmiechnęła się do Pedera, nie miała serca mącić jego radości. - Jak miło, Peder. Od dawna marzyłeś o tej zabawce. - Nikt z chłopaków nie ma prawdziwego diabolo, tylko zwykłą szpulkę, którą podrzucają na sznurku. - Spojrzał na Emanuela wielkimi, niewinnymi oczyma. - Jeśli Evertowi zrobi się przykro, powiem, że jest nasze wspólne, dobrze? Emanuel pogłaskał go po głowie. - Dobrze, ale dam je tobie. Dopiero teraz Elise spostrzegła, że Evert nie wrócił do domu. Wizyta Emanuela oderwała ją od rzeczywistości. - Gdzie jest Evert? - spytała zaniepokojona. Peder zakłopotał się i spuścił głowę, bojąc się spojrzeć siostrze w oczy. - W pracy. W szkole. - O tej porze? - Skończyliśmy dwie godziny wcześniej. Elise nie zrozumiała. - I cały ten czas byłeś w domu? Chłopiec pokręcił głową zmieszany. - Musiałem zostać po lekcjach. Nie umiałem psalmu. - Ale przecież uczyłeś się z Reidarem wczoraj wieczorem? - Tak - Peder wciąż nie podnosił wzroku - ale Reidar kazał mi czytać, a sam poprawiał zeszyty. A ja nic nie rozumiałem. Elise nie odpowiedziała. Peder ledwie zdał do czwartej klasy! Miała nadzieję, że Reidar nie stracił jeszcze ochoty, by mu pomagać w lekcjach. Emanuel przysłuchiwał się w milczeniu tej wymianie zdań, po czym spojrzał na Elise

wymownie. - Nie wszyscy dają sobie radę w szkole powszechnej, Elise. Może Peder spróbowałby czegoś innego? Elise miała ciętą odpowiedź na końcu języka, ale się powstrzymała. Miała w pamięci rozmowę między Emanuelem i Carlem Wilhelmem i obawiała się, że Emanuel wymieni nazwę szkoły specjalnej w obecności chłopca. - Oczywiście, że Peder da sobie radę - powiedziała zdecydowanym głosem, choć w głębi duszy wcale nie była tego taka pewna. - Jeśli Reidar nie ma czasu, sama mu pomogę. Swoją pracą mogę zajmować się wieczorami. W zeszłym roku nam się udało, prawda, Peder? Peder odważył się podnieść głowę. Przytaknął z wyraźną ulgą. - Ty się tak nie złościsz, Elise. A więc Reidar wpadł w irytację. Właściwie nic dziwnego, praca z chłopcem takim jak Peder wymagała wprost anielskiej cierpliwości. Emanuel wziął kapelusz, szykując się do wyjścia. Elise odgadła, że zmiana tematu była mu na rękę. - Pociąg odchodzi za godzinę, muszę już iść. Peder spojrzał na niego ze zdziwieniem. - Nie zostaniesz? - Niestety nie mogę, Peder - zmieszał się Emanuel. - Pracuję teraz u mojego ojca. - A ja myślałem, że wróciłeś na dobre. W oczach chłopca pojawiły się łzy. Zamrugał gwałtownie, by je ukryć, ale bez powodzenia. - Chłopcy nie płaczą - napomniał go łagodnie Emanuel i pogłaskał po głowie. Peder otarł twarz brudnym mankietem koszuli. Pewnie bawił się gdzieś po drodze, pomyślała Elise, przecież rano włożył czyste ubranie. No i jeszcze zbierał chrust. Peder walczył ze sobą dzielnie, ale w końcu się poddał. Popędził do drzwi i zniknął za progiem. Emanuel pokręcił głową. - Pamiętasz, co ci mówiłem, Elise? Rozpieszczasz Pedera. Chłopiec w jego wieku musi wiedzieć, że nie wszystkie marzenia się spełniają. Obiecałem mu diabolo i to powinno go zadowolić. Zostawiam pieniądze, byś mogła pójść z nim do sklepu. - Nie wszystko można kupić, Emanuelu. Peder opłakuje tych, którzy zniknęli z jego życia. Całkiem sporo się ich uzbierało. Emanuel pociemniał na twarzy. - Ja nie zniknąłem z jego życia. - Doprawdy?

- Jak możesz tak mówić? Przecież jestem tutaj! - Aby sprawdzić, ile prawdy tkwi w pogłoskach. Znalazłeś potwierdzenie i co teraz uczynisz? Wrócisz do Ringstad, udając, że nic się nie stało? Odwrócił się gwałtownie i ruszył do drzwi. Radość, którą okazał na widok chłopca, gdzieś się ulotniła. Z tyłu wyglądał jak starzec, zgarbiony i ociężały. - Nie osądzaj mnie zbyt surowo, Elise - mruknął, wychodząc za próg. Miała ochotę pobiec za nim, przytulić do siebie i pocieszyć, ale wiedziała, że nie może cofnąć słów, które wypowiedziała. I że nie chce ich cofnąć.

ROZDZIAŁ DRUGI Jensine opadła bezsilnie na krzesło w mieszkaniu Asbjorna Hvalstada niedaleko Wzgórza Świętego Jana. - Niedługo kończę czterdzieści lat! Chorowałam! Ja tego nie przetrzymam. Asbjorn poklepał ja po policzku. - Przetrzymasz. Ciąża to nie choroba. Pomyśl tylko, Anne Sofie będzie miała siostrzyczkę lub braciszka! A poza tym brakuje ci trzech lat do czterdziestki. Jensine pokręciła głową. - Boję się i nic na to nie poradzę. Bardzo się boję. - Przecież urodziłaś czwórkę dzieci! Twoja choroba nie trwała długo. Jeśli będziesz się dobrze odżywiać i korzystać ze słońca latem, suchoty nie wrócą. Przyniósł kankę z mlekiem i napełnił szklankę. - Słyszałem, że kobiety ciężarne powinny pić dużo mleka i jadać owoce oraz warzywa. Może czas pomyśleć o małym domku z ogródkiem? Mogłabyś uprawiać sałatę, pietruszkę i marchewki. Jensine spojrzała na niego przerażona. - Dom z ogrodem? Przecież nas nie stać. - Nie myślałem o niczym dużym. Wystarczyłby taki jak domek majstra z małym ogródkiem na tyłach, w którym rosłoby drzewo owocowe i byłoby miejsce na warzywnik. Zamówiłbym altankę dla dzieci, żeby miały się gdzie bawić, nie musiałabyś chodzić na wzgórze. Siedziałabyś sobie w leżaku, a ja po obiedzie wylegiwałbym się w hamaku w cieniu czereśni z fajką i gazetą. Uśmiechnęli się oboje na wyobrażenie tej idylli. - Sądzisz, że znajdziemy takie miejsce? Pokiwał głową. - Z pewnością. Jednopokojowe mieszkania trudno zdobyć, bo mało się ich buduje, a do miasta wciąż napływają robotnicy. Na domy ich jednak nie stać. Musielibyśmy, rzecz jasna, wynająć mansardę, tak jak w domku majstra, ale mielibyśmy coś na własność: kawałek trawnika za furtką od frontu i zaciszny ogródek na tyłach. Jensine rozmarzyła się. - Zupełnie jakbyś opisywał mój dom rodzinny. Od chwili gdy przybyłam do Kristianii, nie przestałam tęsknić za Ulefoss. Zwłaszcza latem. Nie mogę przyzwyczaić się do kamienic, klatek schodowych, ciemnych podwórzy i szarych murów. Tęsknię za zieloną trawą, zapachem ziemi i wypalanych ściernisk, za widokiem roślin budzących się do życia.

Usiadł blisko niej. - Niewiele opowiadałaś o swoich młodych latach. - Wiesz dlaczego. - Nie jestem zazdrosny o twoją przeszłość, Jensine. Wiem, że opuściłaś Ulefoss, ponieważ miałaś urodzić dziecko Mathiasowi Lovlienowi i razem postanowiliście szukać szczęścia w stolicy. Wspomniałaś również o swoich dwóch braciach, którzy przeżyli epidemię cholery i wyemigrowali do Ameryki, porzucając cię na pastwę losu. Rzadko jednak wracasz do swojego pierwszego pobytu w Kristianii, kiedy mieszkałaś u wujostwa niedaleko Stortorvet. Jensine odwróciła wzrok. - To smutna historia. Naprawdę chcesz ją poznać? Wziął ją za rękę. Anne Sofie leżała już w łóżku. Zapadał zmierzch i mieli cały wieczór dla siebie. Dachy domów za oknem z wolna pogrążały się w ciemności, ale było jeszcze zbyt wcześnie, by zapalać lampę. Na ulicy panował spokój, dawno już ustał turkot wozów, jazgot rozkrzyczanych dzieci i szczekających psów. W migotliwym świetle latarni widać było jedynie sylwetkę samotnego przechodnia, a ciszę przerywało tylko ciche miauczenie kota dopraszającego się wpuszczenia za próg. - Chcę wiedzieć wszystko o tobie, Jensine. Nawet to, co wydaje ci się mało istotne. Jesteś moją żoną. Oparła głowę o miękkie pluszowe oparcie krzesła i pogrążyła się we wspomnieniach. - Kochałam ojca, ale stałam się przyczyną jego największych trosk. - Urwała, by nabrać tchu. - Dzień, w którym wuj zgodził się przyjąć mnie do siebie, przyjął z wielką ulgą. Ubyła mu jedna osoba do karmienia. Zamilkła, szukając właściwych słów. - Pamiętam wszystko, jakby to zdarzyło się wczoraj. Trzeciego sierpnia 1886 roku ojciec przewiózł mnie łodzią przez jezioro Nordsjo, od brzegu do Valebo dotarliśmy piechotą. Ojciec zdjął buty, by oszczędzić zelówki, i przewiesił je sobie przez ramię. Włożył je dopiero, kiedy zbliżyliśmy się do stacji. Chyba nie chciał, bym się za niego wstydziła. - Jensine uśmiechnęła się do własnych myśli. - Miał też na sobie niedzielny garnitur. Na moją cześć, tak się przynajmniej wyraził. I znów spoważniała. - Nie miałam pojęcia, czy go kiedykolwiek zobaczę, czy stać mnie będzie na powrót do domu. Kiedy tak staliśmy przed domem wozaka Hansena, spostrzegłam ze zdumieniem, że ojciec się postarzał. Zgarbił się, a jego ogorzałą twarz przecinały głębokie zmarszczki.

Znałam go dotąd z innej strony, z filuternego błysku niebieskich oczu i dowcipnych komentarzy. Teraz był niewymownie smutny, a przez całą drogę nie odezwał się ani słowem. Dopiero kiedy wsiadałam na wóz, zwrócił się do mnie i powiedział: „Zachowuj się przyzwoicie, Jensine”. To wszystko. Nie obejrzałam się, kiedy wóz ruszył. Wiedziałam, że idzie już w kierunku fiordu. Boso, z butami przewieszonymi przez ramię. Zapadła cisza. Asbjorn ścisnął lekko dłoń żony. - A potem? Co stało się potem? Jensine westchnęła. - Nic ważnego. Spotkałam Mathiasa w „Alliancen”, dyliżansie, który przewoził pasażerów do Nordagutu. Strasznie bałam się podróży. Ojciec opowiadał mi o kolei żelaznej, a ja nie mogłam pojąć, jak może poruszać się bez pomocy koni. Mówił, że pociąg przejeżdża przez mosty zbudowane z drewna, które trzeszczą i chwieją się pod jego ciężarem, co tylko zwiększało moje przerażenie. W „Alliancen” było sześć miejsc dla pasażerów. Siedzieliśmy twarzą do siebie, naprzeciw mnie młody chłopak ubrany w koszulę i kamizelkę, czapkę z daszkiem i spodnie z szerokimi nogawkami. Czarny kosmyk włosów opadał mu na czoło. Kiedy zajęłam miejsce, uśmiechnął się i mrugnął do mnie. Zaczerwieniłam się ze wstydu i odwróciłam pośpiesznie wzrok. Asbjorn roześmiał się. - A więc tak wyglądało twoje pierwsze spotkanie z Mathiasem. - Moje nieszczęsne spotkanie z Mathiasem - poprawiła go ze smutnym uśmiechem. - Dlaczego nieszczęsne? Z tego, co wiem, pierwsze lata upłynęły wam szczęśliwie. - To prawda, ale musiałam za nie zapłacić wysoką cenę. Straciłam kontakt z rodziną i skończyłam jako biedna robotnica z czwórką dzieci i rozpijaczonym mężem. Nie było mi łatwo. Asbjorn ponownie ścisnął jej dłoń. - Rozumiem. Byłaś bardzo dzielna, Jensine. Pokręciła głową. - Niewiele zostało z tej odwagi, teraz nie stać mnie nawet na to, by odwiedzać własne dzieci. I nie chodzi wyłącznie o siły fizyczne, Asbjorn, jest coś jeszcze, coś, czego tak do końca nie rozumiem. Nigdy z nikim o tym nie rozmawiałam i wstyd mi za samą siebie, ale kiedy zbliżam się do domu majstra, czuję ucisk w żołądku. Prześladują mnie wyrzuty sumienia na widok wysiłków Elise i niemego oskarżenia w jej wzroku. Kiedy Peder spojrzy na mnie tymi wielkimi niebieskimi oczyma, czuję się najgorszą matką na świecie. W ich obecności wracają wspomnienia choroby i pijackich wybryków Mathiasa. Mam dość nędzy, nie mogę słuchać o kłopotach Pedera w szkole, o Hildzie, która nie podołała pracy w gręplarni, ani o Emanuelu, który porzucił Elise. Jestem chora na myśl o dziecku Hildy, zbyt

słabym, by żyć, o Braciszku oddanym na wychowanie bratankowi majstra, o Johanie skazanym na twierdzę za kradzież, o dziecku Elise, które... Przerwała i zagryzła wargi. - O dziecku Elise, które...? - powtórzył. Odwróciła się do męża, z jej oczu popłynęły łzy. - Niczego nie zauważyłeś? Daremnie walczyła z płaczem. - Coś się nie zgadza. Boję się spytać, ale ta sprawa nie daje mi spokoju. Pamiętasz, co wujek Reidara Jensena powiedział na weselu? Że młodzieniec, którego uratowaliśmy przed utonięciem, i ten rudowłosy mężczyzna z Gjetemyrsveien to ta sama osoba. Peder zaś wspominał nieustannie o rudzielcu, który ponoć kochał się w Elise i kręcił koło domku majstra. Przełknęła ślinę i wyjęła chusteczkę, by wytrzeć nos. - Emanuel odszedł - ciągnęła. - Zastanawiałeś się dlaczego? Taki miły, odpowiedzialny i sumienny człowiek. Nie znajduję innego wytłumaczenia jak to, że Elise zrobiła coś niewybaczalnego - Jensine nagle wybuchnęła płaczem. - Tak mi wstyd. Asbjorn spojrzał na nią wstrząśnięty. - Przypuszczasz, że ona...? Jensine pokiwała głową, łkając. - Tego się obawiam. Hugo nie jest w ogóle podobny do Emanuela, a w naszej rodzinie nikt nie ma rudych włosów. - To straszne - pokręcił głową Asbjorn wyraźnie wstrząśnięty. - Ale... nie całkiem pojmuję. Hugo wkrótce skończy roczek. - Emanuel wcześniej nie mógł tego zauważyć. Mnie samej nie przyszłoby to do głowy, gdybym nie słyszała opowieści krewnych Reidara Jensena o rudzielcu z Gjetemyrsveien. Jeśli dodać do nich słowa Pedera, wszystko układa się w logiczną całość. - Przerwała, by po raz kolejny wytrzeć nos. - Od dawna miałam przeczucie, że dzieje się coś niedobrego. Elise i Emanuel kłócili się czasami, ale on wtedy nie zdawał sobie z niczego sprawy, przecież nie dałby Hugo imienia własnego ojca. Latem rzadko ich widywałam. Jest tak, jak ci mówiłam, mam już dość biedy i nieszczęść, przede wszystkim jednak nie chciałam poznać prawdy o Hugo. Asbjorn nie odezwał się, ale nie ukrywał wzburzenia. W końcu wolno pokręcił głową. - Dobrze cię rozumiem, Jensine. To nie twoja wina, że dzieci takie są. Niczego innego nie można się było spodziewać, skoro wzrastały w takim środowisku w domu alkoholika. Co złe odziedziczyły po ojcu, upośledzenie Pedera to zapewne spadek po nim. Sądzę, że dobrze robisz, trzymając się od nich z daleka. Natrudziłaś się dość w życiu, zasługujesz teraz na lepsze dni. Pomyśl o maleństwie, które urodzisz. Duże dzieci dadzą sobie radę. Elise i Hilda

są dorosłe, a Peder i Kristian już też wyrośli z pieluch. Jutro zacznę rozglądać się po okolicy, a kiedy znajdę jakiś przytulny domek, wybierzemy się tam z Anne Sofie. Jensine pochyliła się ku mężowi, a on objął ją ramieniem. - Jestem szczęśliwy, że cię znalazłem, Jensine, i cieszę się, iż mogę zapewnić ci lepsze życie. Zostawmy dzieci i wróćmy do twojej opowieści. Roześmiała się cicho. - Naprawdę chcesz ją usłyszeć? Historię mojej pierwszej miłości? - Tak, nawet za cenę zazdrości. - Zakochałam się w nim podczas podróży do Kristianii. Pasażerowie musieli nocować w Nordagutu. W nocy zbudził mnie jakiś rwetes i z początku nie zorientowałam się, o co chodzi. Drzwi się otworzyły i w bladym świetle księżyca ujrzałam jakąś ciemną sylwetkę. Ktoś wbiegł do pokoju i wyciągnął mnie z łóżka. „Pożar!”, krzyczał, „dom się pali”. Złapał mnie mocno za ramię i pociągnął na korytarz. Przeraziłam się, kiedy otoczyły nas kłęby dymu, ale on mnie nie puścił. - To był Mathias - przerwał jej Asbjorn. - Tak - potwierdziła Jensine. - Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to był on, zdjął mnie paniczny lęk. Później jednak zrozumiałam, że uratował mi życie. - I dlatego się w nim zakochałaś? - Nie. Był bardzo przystojny, miał kruczoczarne włosy, ciemnobrązowe oczy i długie rzęsy. A poza tym biła od niego taka niezwykła pewność siebie - dodała szybko w obawie, by Asbjorn nie zorientował się, że w żyłach Mathiasa płynęła cygańska krew. - I co było dalej? Jak zeszła wam podróż? - Siedział obok mnie w pociągu. Pamiętam, że lokomotywa nazywała się „Mercur”, z komina buchał czarny dym. Wagon pasażerski miał osiem wejść, konduktor musiał trzymać się klamki, kiedy sprawdzał bilety. Bałam się, że wypadnie. - Mathias ośmielił się odezwać do obcej dziewczyny? Pokiwała głową. - Miałam wrażenie, że znamy się od dawna. Za Kongsberg zostaliśmy sami w przedziale, a kiedy zbliżaliśmy się do Kristianii, chwycił mnie za dłoń i błagał o ponowne spotkanie. Protestowałam, mówiłam, że wuj z ciotką nigdy mi na to nie pozwolą, ale wtedy zaproponował, bym wymknęła się nocą. - I zrobiłaś to? - zdziwił się Asbjorn. - Czekał na ulicy. Kiedy wyjrzałam przez okno, posłał mi całusa. Przeraziłam się i szybko odsunęłam w głąb pokoju. Nie mogłam jednak zasnąć i kiedy późną nocą znów uchyliłam okno, usłyszałam, jak ktoś nuci piosenkę, którą matka śpiewała nam w sobotnie

wieczory. To była piosenka o Trulsie Wariacie, a zaczynała się od słów „Zerwał róży kwiat u wrót doliny”. Miałam wrażenie, że dzieje się coś niezwykłego. Nie znaliśmy się, nigdy wcześniej go nie widziałam, a on śpiewał mi ulubione strofy mojej matki. - Nie odpowiedziałaś na pytanie. Wymknęłaś się z domu? - spytał z uśmiechem. - Ujrzałam go następnego dnia. Wybrałyśmy się z ciotką i jej przyjaciółką na ulicę Karl Johan, by obejrzeć pałac królewski. Zatrzymałyśmy się przy pawilonie, gdzie grała orkiestra wojskowa. Ciotka z przyjaciółką usiadły na ławeczce, a ja przyglądałam się muzykom. Nagle stanął za mną, chwycił mnie za rękę i odciągnął za świerki na skraju chodnika. Powiedział mi, że wuj i ciotka często wychodzą wieczorami, a służącą i pokojówkę można przekupić. Zanim odszedł, oświadczył, że będzie na mnie czekał przy pompie na placu Stortorvet o godzinie siódmej tego samego wieczora. - Poszłaś? Skinęła głową. - Myślę, że to dobry moment, by przerwać opowieść - uśmiechnął się. - To był błąd, Asbjorn. Dałam się omamić jego wyglądem, wesołością i pewnością siebie. Po latach odkryłam prawdę. Przyciągnął ją do siebie i wtulił twarz w jej włosy. - Naszła mnie ochota, by dziś wcześniej pójść do łóżka. Co ty na to? Pokiwała głową z uśmiechem, wstała i ruszyła za nim do sypialni.

ROZDZIAŁ TRZECI Następnego dnia po wizycie Emanuela Elise postanowiła napisać list do Johana. Johan twierdził, że Emanuel nie wróci, ale mimo wszystko dręczył go jakiś niepokój. Nie odszedłby od Agnes, gdyby miał pewność, że dziecko jest jego. Elise znała go zbyt dobrze, by w to nie wątpić. I dlatego właśnie uważał, że Emanuel odszedł na dobre. Zniknięcie Agnes mogło oznaczać tylko jedno: znalazła sobie kolejnego mężczyznę. Im więcej Elise o tym myślała, tym bardziej nabierała przekonania, że Agnes przekomarzała się z nią jedynie, twierdząc, iż Johan jest ojcem jej dziecka. Agnes mogła marnować sobie życie, jeśli takie było jej życzenie. Johan zapewne też nie miał nic przeciw temu. A rada Torkilda, człowieka ze wszech miar uczciwego, by wystąpić o rozwód, bez wątpienia dodała mu otuchy. Najdroższy Johanie! Miałeś rację, Emanuel nie wróci do mnie. Zjawił się wczoraj, bo doszły go słuchy, że jestem w ciąży. Pokłóciliśmy się, ale choć wzburzyło mnie jego zachowanie, trochę mi go żal. Zdaje sobie sprawę, że jest tchórzem, i wstydzi się tego, ale nie potrafi wystąpić przeciwko rodzinie. Jego rodzice o wszystkim wiedzą, ale matka ponoć twierdzi, że dziecko nie jest jego. „Nie osądzaj mnie zbyt surowo”, takie słowa wyrzekł, zanim odszedł Obiecał, że wesprze mnie finansowo, aleja sądzę, że to czcze gadanie. Emanuel nie ma własnych pieniędzy, utrzymuje go ojciec. Zresztą nie wiem nawet, czy przyjęłabym jego pomoc. Peder cierpi. Nie dlatego, by cenił Emanuela bardziej niż Ciebie, ale dlatego, że wciąż ktoś znika z jego życia. Kiedy ostatnio szłam na pocztę, zaczepił mnie jakiś pijaczyna i pytał o Agnes. Twierdził, że nie można jej zastać na poddaszu przy Maridalsveien ani u Magnusa Hansena. Nie byłam pewna, czy pisać Ci o tym, ale w końcu chodzi o Twoją żonę, więc uznałam, że masz prawo wiedzieć. Ja też chcę poznać prawdę, wszystko, co tyczy Ciebie, jest dla mnie równie ważne. Nie potrafię opisać, jak bardzo tęsknię za Tobą. Kiedy nie byliśmy razem, znajdowałam otuchę w tym, że mieszkałeś niedaleko. Wiedziałam, że mogę pójść do Ciebie, a ty zawsze znajdowałeś czas, by mnie wysłuchać. Teraz gdy nie tłumię już w sobie zakazanych uczuć, wracam do tamtych szczęśliwych chwil: do zimy sprzed dwóch lat, kiedy planowaliśmy ślub i zamierzaliśmy zamieszkać w kuchni u Twojej matki w Andersengdrden. W marzeniach wciąż przeżywam od nowa tamte dni. Byłeś moim bohaterem i wciąż nim jesteś.

Twoja Elise Pisała ostatnie słowa, kiedy usłyszała czyjeś kroki. Nie chciała, by Hilda lub chłopcy zorientowali się, czym się zajmuje, więc pośpiesznie nakryła arkusik czystym ręcznikiem i wróciła do poprzedniego zajęcia. Wyjmowała pieluszki ze stosu prania na kuchennym stole i składała je w równe prostokąty. To nie był nikt z rodziny, bo rozległo się pukanie do drzwi. Zanim zdążyła się odezwać, w szparze pokazała się głowa Torkilda. - Muszę podzielić się z tobą pewną wiadomością - powiedział z uśmiechem. Elise zdziwiła się, od kiedy przyjęto do druku Bliźniego, nie napisała nic nowego. Codziennie zastanawiała się nad wyborem tematu, ale nie mogła się zdecydować. Najbardziej skłaniała się ku opowieści o szwedzkiej rodzinie. Historia nie musiała być wcale smutna, wszystko zależało od tego, jak ubierze ją w słowa. Chodziło o to, by opisać zwykłą rodzinę pewnego krawca, która winna była szczególnej „zbrodni”; tego mianowicie, iż pochodziła ze Szwecji. Torkild usiadł za stołem. - Słyszałaś o pani Annie Marie Boe? Elise pokręciła głową. - Razem z siostrą Cecilie wydają pismo „Urd”, które drukują u Oscara Andersena. Pismo zdobyło sobie dużą popularność, również wśród mężczyzn, choć właściwie skierowane jest do kobiet. Zajmuje się polityką i kulturą, a wielu publicystów poczytuje sobie za zaszczyt, by móc publikować w „Urd” swoje teksty. - Nie sądzisz chyba, że przyjmą opowiadanie nieznanej autorki, skoro pracują dla nich same sławy? - Tak właśnie uważam. Twoje opowiadania muszą wzbudzić zainteresowanie osoby tak bardzo przejętej problemami tego społeczeństwa. Elise zrobiło się gorąco z wrażenia. - Mogłabym napisać o Hildzie? Tak, by nikt jej nie rozpoznał? - Oczywiście. Uważam, że historia Hildy warta jest rozpowszechnienia. Wiele dziewcząt spotkał podobny los. Opowieść o matce zmuszonej do oddania własnego dziecka wstrząśnie czytelnikami. - Żeby tylko majster nie dowiedział się o niczym. Niedawno domagał się ujawnienia, kto kryje się pod pseudonimem Elias Aas. Torkild zmarszczył czoło. - Zmień miejsce pracy na fabrykę zapałek, papiernię czy wytwórnię mydła. Wszędzie pełno jest młodych robotnic. Zresztą możesz pominąć takie szczegóły.

Elise potakiwała ochoczo, w myślach tworzyła już zarysy nowego tekstu. - Najlepiej odwiedź panią Boe i porozmawiaj z nią. Słyszałem, że poświęca swoim autorom dużo czasu i udziela im cennych rad. Jeśli dowie się, że opublikowałaś opowiadania w „Verdens Gang” i „Nylaende”, z pewnością okaże zainteresowanie. - Dziękuję, Torkild, że dodajesz mi otuchy. - Słyszałem, że wczoraj kręcił się tu Emanuel - spoważniał. - Nic się przed ludźmi nie ukryje. - Nie przyszedłem plotkować, tylko spytać, czy nie potrzebujesz pomocy. Elise pokręciła głową. - Emanuel dowiedział się, że jestem w ciąży, i przyszedł sprawdzić, czy to prawda. Kiedy wychodził, wyglądał dwadzieścia lat starzej - uśmiechnęła się słabo. Torkild przyglądał się jej badawczo. - Czyżby było ci go żal? - Tak. Niełatwo jest żyć komuś, kto stracił szacunek do samego siebie. - Masz rację - przytaknął Torkild. - Niektórych ludzi nie nękają wyrzuty sumienia, inni zaś mają ich w nadmiarze. Jestem pewien, że Emanuel należy do tej drugiej kategorii. - Ja też. Prosił mnie, bym nie osądzała go zbyt surowo. Zapadło milczenie. - Miałaś jakieś wieści od Johana? - spytał ostrożnie. - Tak, dostałam list i odpowiedziałam nań. Zanim przyszedłeś, skończyłam pisać kolejny. Agnes przekazała mu wiadomość o mojej ciąży. Torkild otworzył szeroko oczy. - I jak to przyjął? - Tak jak przystoi przyzwoitemu człowiekowi. Jedno czy dwoje, to nie ma żadnego znaczenia, napisał. Torkild uśmiechnął się z ulgą. - A więc odnaleźliście znów drogę do siebie? - Tak, ale wciąż mamy daleko do celu. - Wiem. Anna i ja nie traciliśmy nadziei, że tak się stanie. Ożenek Johana i twoje zamążpójście to były pomyłki. Nic nie ucieszyłoby nas bardziej niż powrót do starych dobrych czasów. A tak przy okazji, widziałaś się ostatnio z Agnes? Do nas od dawna nie zachodzi. - Słyszałam, że nie mieszka już przy Maridalsveien ani u Magnusa Hansena. Tyle że dowiedziałam się tego z ust pewnego pijaczyny, więc nie wiem, ile w tym prawdy. Torkild zagryzł wargę w zamyśleniu.

- Doszły mnie słuchy, że widywano ją w zaułku koło sklepu wdowy po Jacobie. Elise przeraziła się. - Przy Myralokka? Pokiwał głową. - W sklepie nie wolno pić alkoholu, więc wynoszą go na ulicę. - Nad sklepem są robotnicze mieszkania. Wiem, że Agnes miała tam znajomych. Jednego chłopaka pamiętam nawet ze szkoły, był z niego kawał łobuza. Ale może już tam nie mieszka - Elise zawahała się, po czym dodała: - Może źle zrobiłam, przekazując Johanowi słowa pijaczyny. - Uważam, że dobrze zrobiłaś. Johan wiedział, że Agnes ma swoje za uszami, ale nie zdawał sobie chyba sprawy, jak bardzo jest lekkomyślna. Potrzebuje wsparcia, by się od niej uwolnić. Kościół sprzeciwia się rozwodom niezależnie od okoliczności. Johan czuje się za nią odpowiedzialny. - I nie porzuci jej, jeśli dziecko jest jego. Agnes oświadczyła Johanowi, że ojcem dziecka jest Magnus Hansen, mnie natomiast powiedziała, że to Johan. Myślę jednak, że zrobiła to z przekory. Nie spodobało się jej, iż odprowadziłam Johana na nabrzeże, i chciała wymusić na mnie obietnicę, że zrezygnuję z prób odzyskania jego miłości. Agnes na Johanie nie zależy, ale liczy na duże pieniądze, jeśli Johan kiedyś stanie się sławny. Wiele osób wróży mu świetlaną przyszłość. Torkild prychnął pogardliwie. - Agnes nie jest go godna. Johan to wspaniały człowiek, zasługuje na lepszy los. Podniósł się z krzesła. - Muszę wracać do pracy. Wpadłem tylko na chwilę, by powiedzieć ci o pani Boe. - Dziękuję. Zaraz biorę się do pracy. Kiedy Torkild zniknął za drzwiami, Elise włożyła list do koperty, zakleiła ją i zasiadła do pisania. Starała się opisać pogodną szesnastolatkę, która marzy o życiu w luksusie, lecz skazana jest na pracę w fabryce w nadrzecznej dzielnicy. Aż do chwili, gdy zauważa, że jeden z kierowników z biura uśmiecha się do niej częściej niż do innych dziewcząt. Prawdziwe wyzwanie to wyjaśnić czytelnikowi, dlaczego zwykła dziewczyna, marzeniami i tęsknotami nieróżniąca się od swoich rówieśniczek, idzie do łóżka z podstarzałym mężczyzną za coś do jedzenia i jakiś fatałaszek. Elise wciąż nie mogła zrozumieć, dlaczego Hilda tak postąpiła. By przydać opowiadaniu wiarygodności, zamierzała przerobić majstra na nieco atrakcyjniejszą postać; w ten sposób mogła wlać w tę dziewczynę jakieś uczucia. Trzeba było też podkreślić wiarę Hildy w to, że „kierownik” zechce za-

opiekować się nią i dzieckiem. Elise pamiętała tamten dzień, gdy Hilda zwierzyła się jej z miłości do majstra, który zapewniał jej bezpieczeństwo i dawał nadzieję na lepszą przyszłość. Hugo zaczął marudzić i domagać się uwagi. Elise podniosła chłopca z podłogi i dała mu kawałek chleba zamoczony w mleku, po czym odłożyła go i wróciła do pisania. Dziwnie było wracać do zdarzeń sprzed lat. Wydobywała dawno zapomniane szczegóły z zakamarków pamięci. Najlepiej pamiętała tamten dzień, kiedy Braciszek przyszedł na świat. Hilda leżała w łóżku, na jej wargach błąkał się uśmiech szczęścia. Siostra spojrzała na nią z błyszczącymi oczyma i powiedziała: „On jest mój, Elise. Śliczny z niego bobas, nieprawdaż?” Przytaknęła przez łzy, ciesząc się w duchu, że Hilda urodziła zdrowego chłopczyka. I że kocha, co dziwne, ojca tego dziecka, a on także darzy ją miłością. Wtedy jeszcze w to wierzyła. Jakże odmienne było kolejne wspomnienie. Dzień, w którym w panice popędziła do Agnes, by zdobyć adres kobiety z Mollergata. Kiedy wróciła z fabryki tamtego wieczora, zastała Hildę w kuchni. Coś ją tknęło już od progu. Hilda zachowywała się dziwnie, nie ruszyła jedzenia, nie odpowiadała na pytania. Minęła dłuższa chwila, zanim Elise odkryła, co się stało. Zmywając naczynia w misce, skaleczyła się nożem. Ruszyła na poszukiwanie szmatki, by opatrzyć skaleczenie, i dostrzegła, że szuflada komody, służąca Braciszkowi za łóżko, była pusta. Wtedy jeszcze nie domyśliła się niczego, pomyślała po prostu, że Hilda zaniosła małego do Anny lub do majstra. Siostra długo siedziała w milczeniu. Kiedy wreszcie wyjawiła prawdę, Elise nie uwierzyła. „Kłamiesz”, szepnęła, rozdziawiwszy usta. „Nikt nie oddaje własnego dziecka”. Nie pamiętała odpowiedzi Hildy, jedynie jej wzrok, drżące wargi i histeryczny śmiech, który nie był oznaką wesołości. Kiedy siostra wsparła się o stół i wybuchnęła płaczem, Elise pojęła, że to nie żarty. Hilda oddała własne dziecko... Pisała te słowa, roniąc łzy. Świadomość, że Braciszek znalazł ciepły dom u pani Paulsen, nie była żadną pociechą. Nie znajdowała również otuchy w myśli, że Hilda ułożyła sobie życie u boku Reidara. Ból, który ją przenikał, nie obejmował wyłącznie siostry, ale wszystkie matki zmuszone do rozstania z własnymi dziećmi. Powinno istnieć prawo, które by tego zakazywało. Matkę łączą z dzieckiem więzy nierozerwalne. Co działo się w głowie Hildy, kiedy podpisywała oświadczenie, iż nigdy nie zażąda zwrotu chłopca? Co pomyśli Braciszek, jeśli kiedykolwiek odkryje prawdę? Gdyby Hilda cierpiała na jakąś chorobę lub słabość, która nie pozwalałaby zajmować się dzieckiem, może okazałby wyrozumiałość. Hilda jednakże była zdrowa i silna, miała pracę i rodzinę gotową

do pomocy. Przypomniała sobie pierwszą noc bez Braciszka. Peder leżał w ciemności i płakał. Elise obserwowała go wcześniej, jak wodził oddanym wzrokiem za maleństwem, wślizgiwał się do izby, by popatrzeć na chłopczyka, siadywał przy nim i studiował ruchy malutkich rączek i śmieszne miny niemowlęcia. Cieszył się, że Braciszek będzie dorastał u jego boku, że zyska towarzysza zabaw. Chwalił się nim przed kolegami z ulicy i wracał pośpiesznie ze szkoły, by go zobaczyć. A teraz Braciszka już nie było, a żal Pedera przerastał niemal ten, który czuł po stracie ojca. Elise uznała nawet, że lepiej by się stało, gdyby Braciszek umarł. Peder nie potrafił pojąć, że Hilda oddała synka, by zapewnić mu lepszą przyszłość. Oznaczało to bowiem, że życie Pedera niewiele jest warte. Późno w noc słyszała płacz Hildy i słowa, które wypowiadała przez sen: „Nie, powiedziałam, że tego nie chcę!” Peder też to usłyszał i potykając się w ciemności, wprosił się do jej łóżka. Zwinął się w kłębek u jej boku przerażony tym, co się stało. Elise dopisała zakończenie, choć wspominanie tamtych zdarzeń sprawiało jej niewypowiedziany ból. Zmieniła jedynie imiona i nazwę fabryki, a z majstra zrobiła „kierownika”. Człowieka, który wykorzystał marzenia młodej dziewczyny o lepszym życiu. Stawiając ostatnią kropkę, poczuła, jak ogarnia ją zmęczenie. Hugo płakał, pochłonięta pracą Elise nie pomyślała, by się nim zająć. Włożyła arkusiki papieru do koperty i zaadresowała ją do pani Anny Marie Boe z czasopisma „Urd”. Potem na osobnej kartce napisała swoje nazwisko i adres i wyliczyła opowiadania, której do tej pory udało się jej opublikować. W zakończeniu wyjaśniła, iż ma nadzieję zwrócić uwagę ludzi na los najsłabszych istot w tym społeczeństwie: samotnych, biednych matek. Potem wzięła Hugo na ręce i ruszyła na pocztę, by wysłać oba listy.

ROZDZIAŁ CZWARTY Przyszły dni nerwowego oczekiwania. Na widok listonosza Elise wybiegała przed próg, ale za każdym razem czekało ją rozczarowanie. Może list nie dotarł? Zrobiła głupstwo, wysyłając go pocztą, mogła doręczyć go osobiście. Zdjął ją strach, pamiętała jeszcze uczucie wstydu, z jakim wkraczała do siedziby pisma „Nylasnde”, i krytyczny wzrok sekretarki. Wprawdzie potraktowała ją uprzejmie, ale nie ukrywała zdziwienia faktem, że biedna robotnica przynosi im swoje literackie próbki. Elise nie chciała ponownie przeżywać takiego upokorzenia. Teraz będzie musiała napisać opowiadanie od początku, a wcale nie była pewna, czy zdoła to uczynić. Wizyta Torkilda dodała jej odwagi i wprawiła we właściwy nastrój. Za drugim razem mogła już nie znaleźć właściwych słów i tej pasji, z którą przelała swe uczucia na papier. Nie da się dwukrotnie napisać tej samej historii w identyczny sposób. I nie można żyć z pisania. Pieniądze od pani Paulsen starczyły na tydzień i choć Reidar i Hilda płacili część czynszu, wydatki znacznie przekraczały to, co zdołała zarobić. Dach wymagał remontu. Właściciel odmówił pomocy, oświadczył, że równie dobrze mogą się wyprowadzić. Petrike i Hjalmar napomykali, że znajdą sobie inne mieszkanie, jeśli deszcz będzie kapał im na głowy. A kiedy wieść o cieknącym dachu się rozejdzie, trudno będzie znaleźć nowych lokatorów. Pani Paulsen nie odzywała się. Elise miała nadzieję, że któraś ze służących zjawi się z kolejnym zleceniem, ale dni mijały, a pani Paulsen nie dawała znaku życia. Próbowała pisać, ale nie miała nastroju. Potrzebowała stałego zajęcia, lecz gdzie takie znaleźć? Pieniądze od Ansgara i pana Ringstada kończyły się, wkrótce zostanie bez grosza przy duszy z piątką dzieci na utrzymaniu. Na szczęście Carl Wilhelm nie zażądał jeszcze zwrotu wózka. Elise postanowiła zabrać Hugo i obejść wszystkie sklepy przy Sagveien i Maridalsveien w poszukiwaniu pracy. W najbliższej okolicy było ich wiele, sprzedawano w nich nabiał, wyroby kolonialne, kapelusze i słodycze. Mogła też zapuścić się dalej, na Sandakerveien, spytać panią Grorud lub Magdę na rogu. Lub zająć się sprzątaniem jak Hilda. W ostateczności mogła spróbować w przędzalni, choć szczerze wątpiła, że znajdzie tam posadę. Od pewnego czasu u Graaha nie zatrudniano nawet zamężnych kobiet, a zresztą Hugo był zbyt mały, by mogła liczyć na miejsce w żłobku. Nie zdążyła dojść do furtki, kiedy na moście pojawił się jakiś postawny mężczyzna w

czarnym garniturze i białej koszuli, na głowie miał cylinder, a w dłoni ściskał laseczkę. Widok był tak niezwykły, że Elise mimowolnie zatrzymała się. I z nagłym przestrachem rozpoznała eleganta: to był majster Paulsen! Nie pokazywał się w tej okolicy od dawna. Kiedy Hilda uciekła od niego tuż przed porodem, nie zrobił nic, by ją znaleźć. Nie zjawił się na pogrzebie małej Jensine, ale to można jeszcze było jakoś wytłumaczyć: ukrywał wszak przed ludźmi fakt, że był ojcem dziecka. Chciała zawrócić i schować się w domu, kiedy mężczyzna podniósł laskę i groźnym gestem skierował ją ku niej. - Pani Ringstad? - powiedział głosem nieznoszącym sprzeciwu. - Chcę zamienić z panią kilka słów. Użył oficjalnej formy, co natchnęło Elise nadzieją. Do robotnic zawsze mówił po imieniu, ją widocznie zamierzał traktować z większym szacunkiem, skoro została żoną syna posiadacza ziemskiego i byłego oficera Armii Zbawienia. Może nie miał pojęcia, co się zdarzyło? Może nawet nie wiedział, że Hilda wyszła za mąż? Elise nie ruszyła się z miejsca. Zbliżał się zadyszany, czerwony na twarzy, był teraz znaczenie tęższy, niż kiedy widziała go po raz ostatni. Nie mogła pojąć, że Hilda poszła z kimś takim do łóżka. Dygnęła z nawyku i zaraz tego pożałowała. Nie pracowała już w przędzalni, nie musiała traktować go tak uniżenie. - Możemy wejść do środka? Nie czekając na odpowiedź, pchnął furtkę i ruszył na schodki. - Widzę, że pani wychodzi, ale te sprawy muszą zaczekać. Mam z panią do pomówienia. Elise nie odważyła się zaprotestować. Paulsen okrążył narożnik domu, pchnął drzwi kuchenne i wszedł do środka, jakby był panem tego domu. Dysząc głośno, opadł na taboret, wyjął ogromną chusteczkę z kieszeni i otarł czoło. - Niech mi pani powie, pani Ringstad - odezwał się, kiedy złapał oddech. - Czy to prawda, że pani siostra wyszła za mąż za nauczyciela ze szkoły w Sagene? Elise zatrzymała się przy drzwiach. Spodziewała się gwałtownej przemowy, frontalnego ataku na Hildę za to, że uciekła spod jego skrzydeł. Albo oskarżeń pod jej adresem za opublikowanie opowiadania w „Verdens Gang”. Skinęła głową zdziwiona. - Czy to dobry człowiek? Przytaknęła po raz kolejny. Chce mnie zwieść swoją uprzejmością, pomyślała. Zaraz