Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 129 805
  • Obserwuję517
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań691 309

Ingulstad Frid - Saga Wiatr Nadziei 16 - Zakazane Spotkania

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :686.8 KB
Rozszerzenie:pdf

Ingulstad Frid - Saga Wiatr Nadziei 16 - Zakazane Spotkania.pdf

Beatrycze99 EBooki I
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 147 stron)

FRID INGULSTAD ZAKAZANE SPOTKANIA Saga Wiatr Nadziei część 16

ROZDZIAŁ PIERWSZY Kristiania, lipiec 1907 roku Musiało jej się śnić. Biały pokój, postać ubrana na biało. Głowa wydawała się taka dziwna, a wszystko wokół pływało, kołysało się i falowało. W uszach jakby szumiał wodospad, a całe ciało było bezwładne, jak gdyby pozbawione rąk i nóg. Wtedy nagle poczuła chłodną dłoń na swoim czole. - Odniosłam wrażenie, że przed chwilą się ocknęła, ale nie jestem pewna, czy mnie zauważyła - usłyszała cichy kobiecy głos. - Hm - burknął mężczyzna niezadowolony lub może zmartwiony. - Musi pani spróbować ją ocucić, siostro. Niebezpiecznie długo jest nieprzytomna. - Robię, co mogę, doktorze. - Głos brzmiał nadzwyczaj spokojnie i miło. - Był tu jej mąż i wiele razy do niej mówił. Podobnie jej młodsi bracia. Wtedy wydawało mi się, że nieznacznie się poruszyła i drgnęły jej powieki. Jestem pewna, że chciała coś powiedzieć, lecz nie mogła. Rozległo się ciężkie westchnienie. - Damy jej jeszcze jedną szansę, ale jeżeli nie dojdzie do siebie w ciągu kilku dni, to myślę, że nie należy mieć złudzeń. Wtedy będziemy musieli ją stąd wywieźć. Głosy i kroki oddaliły się. Wypełnił ją strach. Chciała otworzyć oczy, lecz jej się nie udało. Chciała poruszyć nogami, żeby im pokazać, że tli się w niej życie, ale nie była w stanie. W głowie powoli się rozjaśniało, ale ciało nie podążyło za umysłem. Walczyła, by móc poruszyć palcami, ale nie wiedziała, gdzie są. Przerażenie spotęgowało się. Żyła, ale ludzie wokół niej myśleli, że umiera! Co robić, by zrozumieli, że to jeszcze nie koniec? Stopniowo zaczęły wyłaniać się obrazy. Słyszała krzyki, wrzaski i przekleństwa, pamiętała masę chłopięcych ciał, które kłębiły się i przewracały jedne przez drugie w plątaninie wymachujących ramion, wierzgających nóg i bijących pięści. Obraz w głowie powodował ból, chciała go wymazać, nie mogła na niego patrzeć, ale natrętnie wracał. Nagle zauważyła ciemnowłosego chłopca, który leżał na samym spodzie, i innego, który z całej siły go kopał. W tej samej chwili wszystko sobie przypomniała. Dostrzegła wielki kij, który ze świstem przeciął powietrze, lecz zanim zorientowała się, co się dzieje, poczuła, jak gdyby głowa jej eksplodowała. Potem wszystko zrobiło się

czarne. Teraz powoli zaczynała się domyślać. Białe pomieszczenie jest salą szpitalną, a biała postać pielęgniarką. Kij musiał trafić w głowę tak mocno, że coś w niej uszkodził. Teraz przypomniała sobie również głos: „Jest pani w szpitalu, pani Ringstad. Niestety, doznała pani poważnych obrażeń”. „Poważnych obrażeń”... Jezu Chryste! Może już nigdy nie zdoła otworzyć oczu, nigdy się nie poruszy. Nikt się nie zorientuje, że żyje! Może ją żywcem pogrzebią, włożą do trumny i opuszczą głęboko w ziemię. Potem usłyszy, jak wolno zasypują ją ziemią, a ona nie będzie mogła wytłumaczyć, że przecież nie umarła. Ta myśl ją tak przeraziła, że bała się, że znowu straci świadomość. Myśli napierały coraz szybciej - chciała krzyczeć, lecz nie zdołała poruszyć wargami. Dobry Boże, pomóż mi!... Pomyślała o Annie, która przez wiele lat była sparaliżowana. Czy teraz ona sama będzie musiała tak leżeć, całkowicie zależna od innych? Starała się pomyśleć o palcach u stóp, zastanowiła się, gdzie są i jak to jest nimi poruszać. Nagle zauważyła, że duży palec lewej nogi leciuchno drgnął. Poczuła wielką ulgę. Nadal zaciekle walczyła, aż wreszcie udało jej się nieznacznie przesunąć stopę w bok. Oby zdołała wystawić palce choć trochę poza kołdrę, wtedy zobaczą, że się rusza, i zorientują się, że żyje. Zdawało się, że zmaga się całą wieczność. Każdy najdrobniejszy ruch był morderczą pracą, postępowało to tak wolno, że już miała ochotę się poddać, jednak myśl o pogrzebaniu za życia popychała ją do nadludzkiego wysiłku. Nagle poczuła na stopie powiew chłodnego powietrza, a więc udało jej się trochę wysunąć nogę. Kiedy wróci pielęgniarka, to zobaczy, że coś się zmieniło, i od razu wszystkiego się domyśli. Otworzyły się jakieś drzwi, ale gdzieś daleko. Znowu spróbowała otworzyć oczy, ale jej się nie udało. Odnosiła wrażenie, jak gdyby każdy mięsień był martwy, że tylko myśli żyją. Jednak udało jej się przesunąć stopę, więc chyba nie może być tak źle. Niedługo jej ciało będzie funkcjonować jak kiedyś. Nie wolno jej tracić nadziei. Leżała, przysłuchując się głosom, usiłowała wyłowić poszczególne słowa. Przypuszczalnie w pomieszczeniu znajdowali się jeszcze inni pacjenci, słyszała, że w takich salach mieści się kilka łóżek. Może pielęgniarka chodzi od jednego do drugiego i w końcu przyjdzie i do niej. Trzeba uzbroić się w cierpliwość i raczej postarać się wysunąć stopę jeszcze dalej. Głosy zbliżały się, nadzieja rosła. Zaraz pielęgniarka podejdzie bliżej, położy chłodną dłoń na jej czole i zauważy palce wystające spod kołdry. Może krzyknie zdumiona, zawoła

doktora lub inną pielęgniarkę i pokaże im, co się stało. Uczepiła się tej myśli. Gdyby tylko jej się udało poruszyć ręką, podnieść ją i przywołać ich gestem. Wtedy nie trwałoby to tak długo. Teraz musiała poczekać. Zdawało się, że czas stanął. Głosy i kroki zbliżały się, lecz wszystko działo się w tak przeraźliwie wolnym tempie. Czy przyjdą zaraz? Głosy umilkły, zbliżał się tylko odgłos kroków. Chyba należały do jednej osoby. Wyglądało na to, że ów człowiek zatrzymał się, zrobiło się cicho. W następnej sekundzie rozpoznała cichy, miły głos, zapewne jakieś słowa pociechy, być może skierowane do pacjenta, który leżał w łóżku obok. Zaraz przyjdzie jej kolej. Kiedy lekarz usłyszy, że poruszyła stopą sama, bez niczyjej pomocy, zrozumie, że się pomylił i że jednak istnieje dla niej jakiś ratunek. Wtedy na pewno dadzą jej lekarstwa i wkrótce wyzdrowieje. Anna... Anna nauczyła się chodzić, mimo że przez wiele lat leżała sparaliżowana. Nie ma rzeczy niemożliwych, trzeba tylko wystarczająco wytrwale walczyć. A jeśli lekarstwa okażą się za drogie? Jeśli lekarze nie będą w stanie jej pomóc, ponieważ nie będzie jej stać, by za siebie zapłacić? Wreszcie! Coś przemknęło obok łóżka. Potem poczuła czyjś palec na swojej szyi, następnie ktoś uniósł jej rękę i badał puls przy nadgarstku. Jednak pielęgniarka nic nie powiedziała, nawet nie położyła dłoni na jej czole. Czyżby jeszcze nie zauważyła, że spod kołdry wystaje kawałek stopy? Rozległo się ciężkie westchnienie. Dlaczego pielęgniarka nic nie mówi? Dlaczego nie wymienia jej nazwiska i nie oznajmia z radością, co się stało? Dobry Boże, spraw, by zauważyła moją stopę! W następnym okamgnieniu poczuła, że jej stopę ktoś ostrożnie przesuwa na miejsce i troskliwie okrywa kołdrą. Pielęgniarka nie zrozumiała! Zauważyła po prostu, że stopa wystaje spod kołdry, więc przesunęła ją na miejsce i przykryła, żeby nie zmarzła! Jezu, czy nie domyśliła się, że noga nie wysunęła się przypadkiem? Poczuła, jak gdyby zapadała się w głęboką ciemność. Lekarz miał rację: nie ma już dla niej nadziei, równie dobrze mogła się poddać. Niedługo potem duch walki obudził się w niej znowu. Nie umarła! Wprost przeciwnie, odzyskała niemal jasność myśli, mogła rozumować tak jak kiedyś, pamiętała, co się stało, a teraz cały wieczór przed dniem świętego Jana stanął jej przed oczami. Ujrzała Anne Sofie, jak posłusznie podreptała za dziadkami, przypomniała sobie zarumienione policzki Jensine i jej oczy promieniejące radością, kiedy dostała cztery ciasteczka, nigdy też

nie zapomni zrozpaczonej twarzy panny Fryksten, gdy wyznała, że wreszcie zrozumiała Elise i spojrzała na Ansgara innymi oczami. Wszystko w jej głowie było na swoim miejscu: dom na Hammergaten, chrzciny, pogrzeb w Kjelsas i dni w biurze majstra Paulsena. Jak mogli pomyśleć, że ulatuje z niej życie? Nastawiła uszu. Usłyszała dwa kobiece głosy, kobiety nie stały daleko, ale mówiły cicho. Rozpoznała ów miły głos pielęgniarki, która wcześniej rozmawiała z lekarzem. - Tak, to smutne. Byłam pewna, że dziś rano odzyska przytomność, wydawało mi się, że wyraźnie otworzyła oczy, ale widocznie się pomyliłam. Puls jest bardzo słaby, to tylko kwestia godzin. - Biedna rodzina. Zwróciłam uwagę na jej braci, kiedy tu byli, jednego z nich nie dało się w żaden sposób pocieszyć. Głosy stawały się coraz wyraźniejsze, widocznie pielęgniarki zatrzymały się przy jej łóżku. - Słyszałam, że im matkowała, odkąd ich matka zapadła na suchoty. Jej mąż pochodzi z dobrej rodziny, to przystojny i szykowny młody mężczyzna. Jej powieki uniosły się odrobinę, utworzyły nie więcej niż wąską szczelinkę, może niezauważalną dla innych, lecz wystarczającą, by dostrzegła, że zbliża się do niej coś białego. - A więc pewnie szybko się pocieszy. Gorzej będzie z dziećmi. Kobieta ubrana na biało stanęła zupełnie blisko i zmierzyła jej puls. - Czy ona przypadkiem nie zostawiła w domu maleńkiego niemowlęcia? - Zajęła się nim na razie jej siostra. - Słyszałam, że ktoś mówił, że ma jeszcze jedno, roczne. - Tak to już jest w tych robotniczych' rodzinach, co rok rodzi się kolejne dziecko. - Wydawało mi się, że mówiłaś, że jej mąż pochodzi z dobrej rodziny. - Ma duże gospodarstwo, ale pracuje jako kancelista i słabo zarabia. To dla mnie zagadka, jak mogło mu przyjść do głowy, żeby ożenić się z biedną robotnicą. Taki przystojniak jak on mógłby chyba mieć każdą. - Ta dziewczyna nie wygląda raczej na piękność. Może skusiła go czymś innym? - rozległ się stłumiony chichot. - Fuj, ale masz brudne myśli. Nie, puls jest ledwie wyczuwalny. Zostawimy ją tu do jutra. Może coś się zmieni w ciągu nocy. Wyobrażasz sobie, zostać tak pobitym przez bandę chłopaków na Wzgórzu Świętego Jana! - Jej brat brał udział w bójce, pewnie próbowała go ratować. - Chyba straciła rozum! Powinna zdawać sobie sprawę, jak ryzykuje, mieszając się do

walki z chuliganami. Po łobuzach z tej okolicy nie można się spodziewać niczego dobrego. A co z jej bratem? - Wyszedł z tego z kilkoma otarciami i podbitym okiem, ale rozpacza z powodu siostry. - Nie wierzę. Ludzie stąd nie są tacy wrażliwi. - Też tak sądziłam, ale gdybyś widziała tego młodszego, zmieniłabyś zdanie. Stał w nogach jej łóżka i zanosił się od płaczu. Ten większy też miał łzy w oczach. - Nic dziwnego, jeśli to ona ich utrzymuje. Nie do wiary, że znalazła niedawno posadę w kantorze! Mój brat mówił, że w tych czasach to niemal niemożliwe. Tam, gdzie on pracuje, sto osób starało się o jedno wolne miejsce. - Czy to nie ty mówiłaś, że pewnie zasłużyła się czymś innym? Obie roześmiały się. Po chwili, sądząc po odgłosach kroków, oddaliły się od jej łóżka. Powinna się czuć urażona i zdenerwowana, ale jej myśli wypełniali tylko Peder i Kristian. Peder ze swym głębokim oddaniem i łagodnym charakterem. Kristian z dojrzałym poczuciem odpowiedzialności i bolesnymi wyrzutami sumienia. I pomyśleć, że miał łzy w oczach! I Hugo... i maleńka Jensine... co się z nimi stanie, jeśli ona... Urwała, nie była w stanie dokończyć myśli. Na nowo ogarnęło ją zwątpienie. Jak pielęgniarki mogły od niej odejść, nie zrobiwszy nic poza zbadaniem pulsu? Czy rzeczywiście uznały, że już jej nic nie pomoże? Myśli i wspomnienia napływały i znikały jedne po drugich. Usiłowała trzymać się jednego wątku, ale rozwiewał się niemal tak samo szybko, jak się pojawił. W jednej chwili spacerowała w górę Myrabkka ręka w rękę z Johanem, a w następnej ledwie żywa wlokła się do domu po napadzie, obolała, zakrwawiona, z twarzą mokrą od łez. Jasne obrazy mieszały się z najczarniejszymi, kontrasty równie ostre jak różnica między dniem a nocą. Usiłowała odegnać mroczne obrazy i zatrzymać się przy tych pogodnych, ale nie była panem własnych myśli, nie miała sił nimi kierować. Zorientowała się, że pomału zapada zmrok. Chciała wytrwać, walczyć, zachować świadomość, śmiertelnie przerażona, że obudzi się w całkiem innym miejscu, ale nie zdołała. Kiedy doszła do siebie, już jej nie oślepiały białe ściany. Panika ścisnęła ją za gardło. Czy przenieśli ją do kaplicy? Zebrała wszystkie siły, żeby otworzyć oczy, ale zdołała tylko nieznacznie rozchylić powieki. Jak ostatnio. Usłyszała głosy, rozlegały się całkiem blisko i wydawały się znajome. Tak, wyraźnie rozpoznała jeden z nich. To Emanuel. Wokół nie panowały całkowite ciemności, a więc nie umieszczono jej w zimnym, zamkniętym pomieszczeniu. Teraz mogła nawet rozróżnić brzeg

białej kołdry. Zatem nadal leżała w szpitalnym łóżku, nie przenieśli jej. Ogarnęło ją uczucie ulgi. - Ale czy naprawdę nic nie możecie zrobić? - w głosie Emanuela brzmiało zwątpienie. - Przykro nam, panie Ringstad, uczyniliśmy wszystko, co w naszej mocy. - To lekarz, widocznie przyszedł, żeby oznajmić Emanuelowi ostateczną diagnozę. Zrobiło się cicho. Może Emanuel płakał? Czy ktoś z nim przyszedł, czy był sam? Starała się o tym przekonać, ale nie mogła szerzej otworzyć oczu. Wtedy ponownie rozległ się głos Emanuela, zdławiony płaczem. - Myśli pan, że w którymś z prywatnych szpitali mogliby coś poradzić? - Wątpię w to, panie Ringstad. Kiedy mózg jest uszkodzony, lekarz niewiele może pomóc. Aż do tej pory mieliśmy nikłą nadzieję, ale skoro pańska żona do tej pory nie odzyskała przytomności, nie sądzę, by to się kiedykolwiek udało. - Nie ocknęła się ani razu od chwili, kiedy to się stało? - Niestety nie. Leży przez cały czas nieruchomo, nie otwiera oczu, nie poruszyła nawet palcem. - Czy nie można wezwać jakiegoś specjalisty? Oczywiście pokryję koszty. - Przykro mi, panie Ringstad. Mamy tu w szpitalu dobrych specjalistów, rozmawialiśmy z całym zespołem o przypadku pańskiej żony, nie możemy nic zrobić. Obawiam się, że musi pan spojrzeć prawdzie w oczy. Prawdopodobnie jest to kwestia jednego - dwóch dni, skoro ten stan trwa tak długo. Muszę już iść, ale wydałem dyspozycje, by ustawiono przy łóżku parawan, żeby mógł pan przy żonie posiedzieć bez skrępowania. Do widzenia. Kroki oddaliły się. Zapadła cisza. Wtedy zorientowała się, że ktoś usiadł na brzegu łóżka, czyjaś ciepła ręka ujęła jej rękę. Nadal było cicho. Niedługo potem ponownie dobiegł ją odgłos kroków i domyśliła się, że ktoś ustawił parawan. Słyszała, jak Emanuel podziękował, lecz to wszystko, co zdołał wykrztusić. Dławił go płacz. Nagle poczuła ciepły oddech tuż przy swoim policzku. - Elise... Rozpłakał się i przytulił twarz do jej szyi. Coś ciepłego pociekło po jej skórze. Gdyby tak mogła mu pokazać, że nie jest umierająca, że myśli równie jasno jak przed wypadkiem. Znowu spróbowała otworzyć oczy albo przesunąć rękę lub nogę, ale jej wysiłki na nic się nie zdały, nie była w stanie się ruszyć. - Kochana Elise... - Głos Emanuela był niemal nie do poznania. - Nie opuszczaj mnie.

Nie potrafię bez ciebie żyć, Elise. Jesteś najlepszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek znałem. Byłem taki szczęśliwy, kiedy przeprowadziliśmy się na Hammergaten i wszystko wskazywało na to, że będzie tak jak kiedyś. - Głos mu się znowu załamał, jego ciało, wstrząsane płaczem, ciężko się na niej oparło. - Dlaczego to musiało się stać? Teraz, kiedy wreszcie zaczęło się nam układać. - Podniósł się i wyprostował, dobrze było pozbyć się jego ciężaru. Usłyszała, że wytarł nos. - Ostatnio było nam tak dobrze. - Jego głos nadal dławił płacz, aż żal było słuchać. - Modliłem się i błagałem Boga o pomoc, ale nie wygląda na to, by mnie wysłuchał. Albo nie ma Boga, albo postanowił ukarać mnie za grzechy. Nie mógłby mi wyznaczyć okrutniejszej kary. Wtedy nagle zauważyła, że drgnął jej mały palec. Wstrzymała oddech. Po chwili jeszcze raz. Palec się poruszył! Dobry Boże, spraw, bym na powrót odzyskała władzę w rękach i nogach! Proszę! Głos Emanuela wydawał się jakby bardzo odległy. Nie była w stanie słuchać, co mówi. Odnosiła wrażenie, jak gdyby całe jej ciało czekało w napięciu, aż mały palec się przesunie, milimetr za milimetrem. Chciała skakać i krzyczeć w głos z radości, ale nie mogła poruszyć wargami, nie mogła wydobyć ani jednego dźwięku. Najpierw palce u nóg, a teraz mały palec. To nie mogło oznaczać niczego innego, jak tylko to, że powoli odzyskuje władzę. Miała uczucie, jak gdyby była uwięziona we własnym ciele i nie mogła się z niego wydostać. Właśnie wtedy, kiedy zauważyła, że coś szarpnęło i drgnęło w małym palcu, i nabrała pewności, że uda jej się go przesunąć jeszcze bardziej, poczuła, że ciepła dłoń męża zamknęła się na jej dłoni i mocno zacisnęła. Emanuel nie zwrócił uwagi, że odstęp między jej małym palcem a serdecznym odrobinę się zwiększył, tylko po prostu wziął ją za rękę, szukając pociechy. To było dla niej jak cios. Jej serce płakało, wszystko przepadło, a już miała nadzieję, że Emanuel coś zauważy. - Nie mogę uwierzyć, że Kristian miał coś wspólnego z tą bandą. - W głosie męża pojawiła się teraz złość. Czy Emanuel nie rozumiał, że bójkę wywołali koledzy z klasy Kristiana, a on sam na pewno nie zamierzał brać w niej udziału, lecz został w nią wciągnięty wbrew swej woli? - Odbyłem z nim poważną rozmowę. To wszystko jego wina. O nie, co za okrucieństwo! Obarczył winą Kristiana! Jak chłopak będzie mógł żyć z tak obciążonym sumieniem, jeżeli ona nie przeżyje? Znowu zrobiło się cicho. Emanuel gładził ją po ramieniu, to było przyjemne. Po chwili puścił ją i wytarł nos, pewnie nadal płakał. Widziała fragment jego postaci przez wąską szparkę między powiekami, skrawek jego ciemnej kurtki, od czasu do czasu rękę.

Teraz znowu się pochylił, położył się na niej całym ciężarem. - Powiedz coś, Elise! Odezwij się do mnie, proszę. Jakże bardzo pragnęła mu wyznać, że słyszy każde jego słowo! Dać mu do zrozumienia, że istnieje jeszcze nadzieja. Skoro mózg pracuje, reszta ciała pewnie również stopniowo odzyska sprawność. Prędzej czy później. - Gdybym tylko mógł na nowo przeżyć ostatnie dwa lata! - szlochał cicho Emanuel na jej piersi. - Wtedy nigdy by się to nie stało. Byłbym ci wierny i nigdy nie spojrzał w stronę innej kobiety. Odezwało się we mnie zwierzę, Elise. Prymitywny pierwotny instynkt. Który działa, a nie myśli. Pociągnął nosem, a potem leżał dłuższą chwilę, nic nie mówiąc. Nie wiedziała, co było gorsze: słuchać go, jak mówi, i nie móc odpowiedzieć czy być świadkiem jego niemego zwątpienia. Rozległy się stłumione kroki. Dopiero teraz przyszło jej do głowy, że w pomieszczeniu jest dziwnie cicho. Czyżby jednak przenieśli ją do innego pokoju? A może jest noc? Uświadomiła sobie, że dlatego wszystko nie wydawało jej się białe, kiedy się ocknęła, ponieważ pewnie nie było już światła dziennego, lecz paliła się lampa. Usłyszała kobiecy szept. - Może mogłabym panu w czymś pomóc, panie Ringstad? Emanuel podniósł się; odczuła ulgę, łatwiej było teraz oddychać. - Nie, dziękuję. Ponownie wydmuchał nos. Sądząc po odgłosach, odgadła, że pielęgniarka weszła za parawan. - Żadnej odmiany? - Nie, leży jak martwa, ale słyszę słabe bicie serca. - To tylko kwestia czasu. Przyszłam się dowiedzieć, czy chciałby pan porozmawiać z pastorem? - Dziękuję. Nie wiem. - Głos mu się załamał. Nie popędzała go. - Życie potrafi być okrutne, ale nie wolno nam zapominać, że we wszystkim jest jakiś sens. W Biblii napisano: „Nie człowiek wyznacza swą drogę i nie w jego mocy leży kierować swoimi krokami, gdy idzie”. Słowa Boga pomagają nam zrozumieć sens życia. Każdy z nas kiedyś umrze. Smutek dotyka nas wszystkich, nikogo nie oszczędza. Pewien myśliciel napisał w zeszłym stuleciu: Smutek sprawia, że na powrót stajemy się dziećmi - usuwa wszelkie różnice między ludźmi wynikające z wykształcenia. Najmądrzejszy nie wie nic. Elise chciała zaprotestować. Pielęgniarka mówiła w takim tonie, jak gdyby ona już umarła! Czy nie powinna raczej dodać Emanuelowi otuchy? Powinna raczej go poprosić,

żeby nie spuszczał z oczu jej palców u rąk i nóg, by śledził, czy nie nastąpi nagle jakaś drobna zmiana. Gdyby to zrobiła, Emanuel już by zauważył, że jej mały palec się poruszył, i zrozumiał, że jeszcze nie przepadła cała nadzieja. Emanuel milczał, prawdopodobnie uważnie słuchał słów pielęgniarki. Już nie wierzył, że Elise przeżyje. - W smutku jesteśmy wszyscy równi - mówiła dalej. - Bezradne niczym małe dzieci, bez wpływu na cokolwiek. Ani bogactwo, ani władza nie wynagrodzą nam straty. Mędrcy i intelektualiści nie znają odpowiedzi ani rozwiązania, płaczą i silni, i słabi. Tylko Bóg może nam dać pociechę. Wreszcie Emanuel odezwał się. - Myślę, że porozmawiam z pastorem. - Zajmę się tym, panie Ringstad. Wydawało się, że pielęgniarka znowu zniknęła. Elise zadrżała. Czy będzie musiała tu leżeć i wysłuchiwać mowy pogrzebowej nad sobą? Wtedy znowu poczuła szarpnięcie w małym palcu. Na myśl o tym, co się zaraz stanie, postanowiła jeszcze trochę spróbować. Zauważyła, że mały palec nieskończenie powoli przesuwał się w bok.

ROZDZIAŁ DRUGI Pastor przyszedł szybciej, niż się spodziewała. Miała ogromną nadzieję, że zanim się pojawi, uda się jej na tyle poruszyć palcami, żeby Emanuel to zauważył. Poczuła, że Emanuel wstał z łóżka, i po chwili usłyszała, że przywitał się uprzejmie z pastorem. - Dziękuję, że zechciał pastor przyjść. - Ten przypadek to nie jedyny powód, dla którego tu jestem. Usłyszała, że pastor podszedł bliżej. - Co za przykra historia. Mimo że od wielu lat pełnię posługę w szpitalu, śmierć dziecka lub młodej matki zawsze robi na mnie równie silne wrażenie. Słyszałem, że ma pan niemowlę? - Tak, mała urodziła się w styczniu. - I jeszcze roczne dziecko? - Chłopczyk ma półtora roku. - Głos Emanuela brzmiał teraz spokojniej. - Ufam, że znalazł pan dobrą opiekunkę, która się nimi zajmie? - Niestety nie stać nas na to, ale siostra żony zaopiekowała się na razie młodszą córką. Syna zaprowadza do żłobka Armii Zbawienia życzliwa sąsiadka, odbiera i zajmuje się nim aż do wieczora, mimo że sama ma kłopoty z chodzeniem. - Tak. Zatem wygląda na to, że otrzymał pan niezbędną pomoc od strony praktycznej. Słyszałem, że był pan oficerem Armii Zbawienia? Elise ścisnęło w dołku. Pastorowi nie podobało się zapewne, że Emanuel służył w Armii. I chociaż Kościół zaczął już bardziej tolerancyjnie traktować działalność Armii Zbawienia, to duchowieństwo w Kristianii nadal było bardzo wrogo nastawione wobec „heretyków”. - Tak, przez kilka lat pracowałem w Armii, ale wycofałem się, kiedy się ożeniłem. - Emanuel sprawiał wrażenie niezbyt pewnego siebie, jak gdyby starał się usprawiedliwić. W tej samej chwili Elise spostrzegła, że udało się jej poruszyć palcami, nie tylko małym, ale wszystkimi palcami prawej ręki. Teraz Emanuel musi to zobaczyć! - Czy pańska żona była wierząca? To znaczy czy chodziła do kościoła i aktywnie brała udział w życiu parafii? Elise poczuła, że serce jej szybciej zabiło. Pastor powiedział „była”, nie „jest”. Już ją uznał za martwą!

- Wiem, że zachowała swą wiarę, pastorze, ale nie chodziła zbyt często do kościoła. Nie dlatego, żeby nie chciała uczestniczyć we mszy, ale ponieważ nie miała czasu. - Wszyscy mają czas, jeżeli chcą. To zależy od tego, co się uzna za najważniejsze. - Jej matka zachorowała na suchoty i na moją żonę spadła odpowiedzialność za całą rodzinę. Pracowała jako robotnica w fabryce po dwanaście godzin, a kiedy zmęczona wracała wieczorami do domu, musiała gotować jedzenie i robić wszystko, co niezbędne. Elise wzruszyła mowa obronna Emanuela. Jednocześnie zwróciła uwagę, że coraz łatwiej porusza palcami. Może to dlatego, że serce jej mocniej zabiło ze zdenerwowania, pomyślała. - Ale chyba nie chodziła do pracy w niedziele? - W głosie pastora brzmiała lekko wyczuwalna wymówka. - Nie, oczywiście, że nie. Zapadła cisza. - Czy myślał pan o jakimś konkretnym psalmie, takim, który szczególnie lubiła? Rozległ się szloch. Emanuel płakał. - No, no, panie Ringstad. Rozumiem, że to trudne, ale musimy przez to przejść. Bóg powiedział nam prawdę o śmierci, umarłych wskrzesi do życia wiecznego. „Słowo Twe jest pochodnią nogom moim, a światłością ścieżce mojej”, jak napisano w Psalmie sto dziewiętnastym, wierszu sto piątym. Teraz palce poruszały się jakby same z siebie, zdołała również poruszyć nadgarstkiem i odgiąć dłoń w prawo. Być może nie tak bardzo, by Emanuel i pastor to zauważyli, ale dla niej to wielkie zwycięstwo. - Podobnie jak pochodnia pomaga nam zobaczyć, którędy najlepiej pójść, tak Biblia może nam pomóc zrozumieć, jak mądrze postępować. Niczym „światłość dla ścieżki mojej” oświetla nam drogę, byśmy umieli przewidzieć, ku jakiej zmierzamy przyszłości. - Nie ma już dla mnie przyszłości. - Głos Emanuela zdradzał, że jest kompletnie zdruzgotany. - Pomóż mi, pastorze, to dla mnie żadna pociecha, że Elise czeka życie wieczne, dopóki nie mogę go dzielić razem z nią. - Ale będzie pan, panie Ringstad. Gdy przyjdzie pana kolej. Tymczasem musi pan być silny, przynajmniej ze względu na dzieci. Jestem pewien, że pańska żona pragnęłaby, żeby znalazł pan w sobie dość siły i zajął się dziećmi, być może z czasem postarał się dla nich o nową matkę. To się nazywa „dopóki śmierć was nie rozłączy”. Emanuel znowu wytarł nos. Czy naprawdę nie zauważył, że jej palce zmieniły miejsce? Ponowiła próbę i z wielkim wysiłkiem udało jej się jeszcze trochę przesunąć dłoń. - Ona nie umarła, pastorze! - Głos Emanuela zabrzmiał ostro. - Wolałbym, żeby pan

już poszedł. Nie przystoi, byśmy rozmawiali o niej jak o zmarłej, skoro jej serce nadal bije. - Drogi panie Ringstad. Doktor powiedział panu chyba prawdę? To tylko kwestia godzin, może minut. Poza tym pańska żona nas nie słyszy. Jest nieprzytomna. - Mimo to nie chcę o tym mówić. Jeszcze nie. Proszę. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli pan pójdzie. Usłyszała oddalające się ciężkie kroki. Emanuel z pewnością obraził pastora, ale to dobrze, że go odprawił. Jego gadanie było nie do zniesienia. Dłuższą chwilę panowała zupełna cisza, Elise nie słyszała nawet oddechu Emanuela, choć miała pewność, że mąż nadal tam jest. Wtedy rozległy się stłumione kroki, jak gdyby ktoś skradał się na palcach. Rozległ się znowu ów miły głos pielęgniarki. - Panie Ringstad? Jest tu pana ojciec. Przyjechał pociągiem dziś wieczorem i pyta, czy może wejść i pożegnać się z synową. - Proszę wskazać mu drogę. - Nie ma pan nic przeciwko temu, żeby przyszedł? - Oczywiście, że nie. Rozumiem, dlaczego przyjechał, darzy moją żonę wielkim szacunkiem. Niedługo potem Elise usłyszała głos pana Ringstada, który mówił cicho, tak cicho, że musiała wytężać słuch, żeby go zrozumieć. - Emanuelu, mój synu. Strasznie mi przykro. Początkowo nie mogłem uwierzyć, że to prawda, kiedy dostaliśmy twój telegram. Jak z nią? - Źle. - Głos Emanuela znowu się załamał; usłyszała, że płacze. - Ani razu nie odzyskała świadomości? - Nie, leży tak cały czas, a teraz puls jest tak słaby, że lekarze ledwie go wyczuwają. Mówią, że to tylko kwestia kilku godzin, może nawet nie. Rozległo się głębokie westchnienie. - To niepojęte. Na chrzcinach była zdrowa i pełna energii, a teraz leży bez życia. - To przez tę przeklętą bandę. Gdybym dorwał tego, który to zrobił... - wycedził Emanuel ze złością. - I co by to pomogło? W ten sposób nie odzyskasz Elise. Możesz za to dodatkowo uprzykrzyć życie Kristianowi. - On też nie zasługuje na nic lepszego. - O ile zrozumiałem, kiedy dzwoniłem do ciebie do kantoru, wszystko wskazuje na to, że to chuligani wszczęli bójkę, a nie na odwrót.

- Coś musiało ich rozdrażnić. Musiał powiedzieć lub zrobić coś, co doprowadziło ich do pasji. - Pytałeś go? - Tak, ale on twierdzi, że nie doszło do żadnej sprzeczki, po prostu nagle poczuł, że go powalili. Jednemu z nich kiepsko idzie w szkole i ciągle Kristianowi dokucza tylko dlatego, że jest jednym z najzdolniejszych w klasie. - Więcej nie trzeba. To zazdrość. Elise poczuła, jak duża, silna ręka gładzi ją po ramieniu. - Jest ciepła - rzekł pan Ringstad zdumiony. - Serce jeszcze bije. - Jednak niemożliwe, by puls był bardzo słaby, skoro ręka jest tak ciepła. - Nie ma nadziei, ojcze. Wszyscy to mówią. - Jakim sposobem uderzenie kijem mogło mieć tak poważne konsekwencje? - Upadła na duży kamień. Ojciec Emanuela stał, trzymając jej rękę. Nie mocno lub kurczowo, jak Emanuel, lecz pozwolił, by jej dłoń luźno spoczywała w jego własnej. Wtedy Elise poczuła, że serce jej szybciej zabiło. Czyżby przyglądał się jej palcom? Czy zwrócił uwagę na ledwie wyczuwalne wibracje w małym palcu? - Jak matka to przyjęła? - w głosie Emanuela kryło się napięcie, mimo całej rezygnacji. - Jest głęboko nieszczęśliwa. Wreszcie przyznała, że się pomyliła i że Elise zasługuje na nasz szacunek. Traktuje ten wypadek jak ostrzeżenie pod jej adresem i obawia się kary za swą nieczułość oraz za wszystko, co zrobiła lub powiedziała złego o twej żonie. Emanuel nie odzywał się. - Musisz spróbować jej wybaczyć, Emanuelu. Matka nie chciała nikomu wyrządzić krzywdy, tylko ma dość trudny charakter. Mówi, że czasami czuje, jakby wypełniały ją jad i żółć. Emanuel nadal milczał. Wtedy Elise znowu to zauważyła: mały palec drgnął. Tym razem stało się to bez jej udziału, ale kiedy trochę pomogła, udało się jej odrobinę go przesunąć. - Porusza palcem. - Pan Ringstad powiedział to cicho i spokojnie, nawet nie sprawiał wrażenia zdziwionego. - Tylko ci się wydaje. Ona nie może się ruszać. Całe ciało ma sparaliżowane. - Nie wiadomo, czy na zawsze. Znam pewnego mężczyznę, który kiedyś cierpiał na

niedowład. Nie mógł mówić ani się ruszać, a jednak wyzdrowiał. Opowiadał, jak to było leżeć bez ruchu i słuchać, co mówili ludzie wkoło, kiedy nie zdawali sobie sprawy, że wszystko słyszał i jasno myślał. Rozległo się ciężkie westchnienie. - Zawsze byłeś wielkim optymistą, ojcze. - Ale popatrz sam, Emanuelu! Spójrz na jej palec! Elise dostrzegła jakiś ruch i usłyszała kroki na podłodze. Prawdopodobnie zamienili się miejscami. Jej ręka spoczęła teraz w szczupłej, delikatnej dłoni kancelisty, tak różnej od dużej spracowanej dłoni jego ojca. Emanuel z trudem oddychał. - Porusza palcem. - Właśnie o tym mówiłem. Jeśli ją sparaliżowało, to odzyskuje władzę w ciele. A skoro tak, to wcale nie była całkiem nieprzytomna, jak twierdzisz. - Musimy zawołać doktora! - Jest już późno, pewnie dawno temu poszedł do domu. - Ale musimy zawiadomić pielęgniarkę na dyżurze! Tego przedtem nie było, ojcze, to musi oznaczać, że stan Elise się zmienia. - Pójdę i ją przyprowadzę. Na chwilę zrobiło się cicho. - Elise? - Głos Emanuela brzmiał błagalnie i przenikliwie. - Odezwij się do mnie, Elise! Słyszysz mnie? Czy dociera do ciebie wszystko, o czym rozmawiamy, ale nie jesteś w stanie odpowiedzieć? Pochylił się nad nią znowu, pocałował w usta, czoło i oczy. - Powiedz coś, Elise! - Ponownie wybuchnął płaczem. - Proszę cię! Walcz i wróć do mnie, Elise! Wykorzystaj całą swoją wolę życia! Udało ci się ruszyć małym palcem, więc na pewno zdołasz również otworzyć oczy i przemówić do mnie. Płakał i zaklinał ją na przemian, zmęczyła się słuchaniem tego. Gdyby tylko mogła poleżeć w spokoju! Skoro ma walczyć, musi mieć spokój. Musi się skoncentrować, nie powinny jej przeszkadzać prośby i płacze. Wreszcie wstał, usłyszał, że ktoś idzie. Obcy kobiecy głos spytał cicho: - Czy to prawda, panie Ringstad? Czy to prawda, że pańska żona dochodzi do siebie? - Nie wiem, siostro, ale mój ojciec i ja widzieliśmy, że poruszyła małym palcem. Pielęgniarka podniosła jej rękę, położyła zimny palec na nadgarstku.

- Ma szybszy puls - stwierdziła i uniosła powiekę Elise. - Lecz poza tym nie widzę żadnej zmiany. - Ale przecież nie mogłaby chyba poruszyć palcem, gdyby była całkiem sparaliżowana? - Jego głos zdradzał, że Emanuel zaczynał mieć nadzieję. - Właściwie nie wiem. Jest pan pewien, że wam się nie zdawało? Pielęgniarka z powrotem położyła rękę Elise na kołdrze. Elise poczuła szarpanie i rwanie również w innych palcach i zauważyła, że nimi także może poruszyć. - Proszę spojrzeć! - zawołał Emanuel uszczęśliwiony. - Proszę zobaczyć, rusza palcami! W tej samej chwili Elise udało się otworzyć oczy. Ujrzała obok Emanuela pielęgniarkę w dziwnym białym czepku na głowie, w niebieskiej bluzce i kredowobiałym fartuchu, a nieco z tyłu - pana Ringstada. Pod sufitem paliła się lampa elektryczna, a wszystko wokół było lśniąco białe. Elise uśmiechnęła się blado i na powrót zamknęła oczy.

ROZDZIAŁ TRZECI Elise zerknęła w stronę okna. Wpadało przez nie poranne słońce; na zewnątrz promienie słoneczne połyskiwały na mokrych od deszczu liściach lipy. Elise zatęskniła, by móc wyjść na dwór. Minęły dwa tygodnie, odkąd zaczęła odzyskiwać czucie w palcach, ale do powrotu do zdrowia było jeszcze daleko. Codziennie musiała ćwiczyć, by znów mogła chodzić i samodzielnie wykonywać najprostsze czynności. Na zewnątrz panowało lato, pora, której wypatrywali i dla której żyli przez nieskończenie długie zimowe miesiące. Zbliżał się koniec lipca i wieczory stawały się coraz krótsze. Wszystko, na co się tak cieszyła, przemijało za oknami, a ona nie mogła w tym wziąć udziału. Powinna teraz siadywać razem z Emanuelem przy okrągłym stoliku w ogrodzie za domem w ciepłe letnie wieczory, on by grał na gitarze, a ona nuciła. Powinien kosić trawę, a ona pielić grządki, a w niedziele powinni chodzić z wózkiem w górę Myralokkene i ucinać sobie pogawędki ze znajomymi. Powinna witać Pedera i Everta wracających z gry w piłkę lub zabawy, zaczerwienionych na policzkach od świeżego powietrza. Mimo że obaj również teraz, w wakacje, musieli pracować, zostawało im jeszcze sporo czasu na zabawę i przyjemności. Najgorsze jednak było to, że nie mogła widywać malutkiej Jen - sine i Hugo. Jensine z pewnością już ją zapomniała, a Hugo pewnie myślał, że odeszła na zawsze. Niejaką pociechą pozostawało to, że Hilda zajęła się córeczką, a pani Jonsen zatroszczyła o Hugo, jednak Elise tak strasznie tęskniła, by móc znowu zobaczyć swe dzieci. Przesunęła wzrok do środka na dużą salę. Nie zamieniła wielu słów z innymi pacjentami. Między łóżkami stały parawany, a poza tym dzieliła je duża odległość. Elise domyślała się jednak, że leżą tu zarówno młode, jak i starsze kobiety i że większość z nich uległa wypadkowi. Pielęgniarka mówiła, że trzy z pacjentek są robotnicami z fabryki, którym przydarzył się wypadek w pracy. Jednej z nich wkręciły się włosy w maszynę i jest ranna w głowę, nie wiadomo, czy przeżyje. Elise zastanowiła się, gdzie jest sala dla prostytutek, dla tych, których ciało jest „pełne bólu”, jak nazwała ich chorobę Othilie. Słyszała, jak ktoś w szpitalu opowiadał o kobiecie - aniele z Islandii, Olafii Johannsdottir, która wprowadziła się do niewielkiego pokoju na Smalgangen w Vaterlandzie i dawała schronienie bezdomnym kobietom, pozwalała nawet korzystać ze swego łóżka. Mówiono, że pojawiało się u niej coraz więcej potrzebujących.

Rozmyślała o tym, jak Emanuel daje sobie radę. Kiedy próbowała go o to pytać podczas odwiedzin, zbywał ją. Wiedziała, że zarabiał mniej niż ona w kantorze majstra Paulsena, a za czynsz płacili teraz więcej niż przed przeprowadzką. Nie mieli już dochodu z wynajmowania pokoi, a Emanuel nie przywykł do oglądania na wszystkie strony każdego ore. Próbowała również pytać o to, czy Emanuel zapłacił pani Jonsen za wszystko, co dla nich zrobiła, ale odpowiedział wymijająco. Majster napisał do niej list, żeby się nie martwiła, posada w kantorze będzie na nią czekać, aż Elise wyzdrowieje. To niepojęte, że jest tak miły. Nie zapomniała, o czym rozmawiały pielęgniarki, kiedy sądziły, że ich nie słyszy: o jedno miejsce pracy w kantorze ubiegało się ponad sto osób! Zamknęła oczy i z powrotem opadła na poduszki. Gdyby tak móc wrócić do domu! Dzieciom nie wolno było przychodzić w odwiedziny. Tylko raz pozwolono chłopcom wejść do szpitala, gdy lekarz uznał, że zbliża się jej koniec. Emanuel natomiast wiernie przychodził co dnia i często przynosił od nich krótkie liściki. Elise śmiała się i płakała na przemian, kiedy je czytała. Zwłaszcza przy ostatnim: Kohana Elise jak sie czujesz płakałem kiedy cię pobili teraz bende policjantem i zakuje bandytuff kajdanki fczoraj pszeczytałem całom stronę s ksionszki bes zaczymywania reidar pohfalił mnie i powiedział rze jestem wyjontkiem odreguły aleja nierozu - miem co to znaczy pani jonsen zrobiła dlanas racuhy zapakowałem ci jeden fpapier pozdrowienia tfuj drogi Peder Elise zerknęła znad listu zaskoczona. - Czy to prawda? Czy Reidar pochwalił Pedera za czytanie? Emanuel uśmiechnął się. - Z tego, co mówiła Hilda, jest zdumiony postępami Pedera i powiedział, że chłopak jest „wyjątkiem od reguły”. Tu jest racuch, który Peder dla ciebie zostawił - dodał i podał jej pakunek owinięty pogniecionym, potłuszczonym i brudnym papierem gazetowym. - Możesz udawać, że zjadłaś. - Oczywiście, że zjem! To wzruszające. A Peder tak przecież lubi racuchy. - Rozwinęła gazetę i wsunęła połowę racucha do ust. Po raz pierwszy, odkąd znalazła się w szpitalu, jadła ze smakiem. - Co teraz zrobi Reidar, kiedy skończyło mu się zastępstwo w szkole? - Wspomina o studiach w Kopenhadze. Elise nagle spojrzała na Emanuela. - W Kopenhadze? I zostawi Hildę samą z Isakiem? Emanuel wzruszył ramionami. - Obawiam się, że nie wszystko między tymi dwojgiem jest tak, jak powinno. Elise również o tym myślała, lecz mimo to przeraziła się.

- Jakim cudem go na to stać? - Jego ojciec jest skłonny zapłacić za studia. - Ale Reidar musi chyba pomagać Hildzie finansowo? - Niekoniecznie, przynajmniej dopóki nie mają razem dzieci. - Są przecież małżeństwem! - Nie wiem zbyt wiele, Elise, tylko się domyślam, że coś im się nie układa. Może Isac jest temu winien. Przedtem Hilda poświęcała całą swą uwagę Reidarowi, a teraz wszystko kręci się wokół chłopca. - W takim razie Hilda nie może dalej mieszkać w domu majstra, utrzymując się tylko z wynajmu Olafowi. A Peder, Evert i Kristian nie będą mogli przychodzić do niej po lekcjach, żeby zjeść obiad, zanim pójdą do pracy. Emanuel nic nie powiedział, lecz poznała po nim, że ten pomysł mu się nie spodobał. Może Emanuel nie lubi dzieci? - pomyślała nagle. Stara się jakoś dostosować ze względu na mnie, ale gdyby miał wybór, wolałby mieszkać bez dzieci, w każdym razie bez tych, które nie są jego. Przykro było dojść do takiego wniosku. - Czy lekarz nic nie wspominał, że niedługo będziesz mogła wrócić do domu? - Nie chce mnie wypuścić, dopóki nie będę chodzić. Ćwiczę codziennie. - Może ci tu dobrze? - spojrzał na nią dziwnie. - Dobrze? Jak mogło ci to przyjść do głowy? Leżę tu i wyglądam przez okno i potwornie tęsknię za latem. Myślę o małym ogródku na Hammergaten, zastanawiam się, jakie kwiaty teraz kwitną, marzę, żeby usiąść przy okrągłym stoliku w ogrodzie za domem i napić się kawy, słuchając śpiewu ptaków. W domu majstra szum wodospadu niemal całkiem zagłuszał ptasi świergot. - A nie tęsknisz choć trochę za mną? - uśmiechnął się. - Oczywiście, że tęsknię. Mieliśmy w ciepłe letnie wieczory siadywać sobie we dwoje i miło spędzać czas w ogrodzie, ty miałeś grać na gitarze, a ja miałam śpiewać. Pamiętasz, jak o tym rozmawialiśmy? - Czy to wszystko? Domyśliła się, do czego zmierza, ale udała, że nie zrozumiała. - Jak to? - Czy nie tęsknisz za wieczorami spędzonymi w domu tylko we dwoje? - Naturalnie, że tak. Na chwilę zapadło milczenie. - A co słychać w kantorze? Czy masz dużo pracy? - Elise pogładziła męża po ręku.

- Strasznie narzekają. Mortensen jest wiecznie niezadowolony i skrzywiony, zastanawiam się, jak długo jeszcze wytrzymam. - Nie tak łatwo jest teraz znaleźć zatrudnienie w kantorze. Słyszałam, jak rozmawiały o tym pielęgniarki. Brat jednej z nich opowiadał, że tam, gdzie pracuje, jest ponad stu chętnych na jedno wolne miejsce. - Ale ty dostałaś posadę u majstra Paulsena, więc pewnie nie było tak trudno. - To dlatego, że majster nas zna. Myślę, że mnie zatrudnił ze względu na Hildę i Isaca. - W takim razie powinien raczej jej zaproponować to stanowisko. - Majster wie, że Hilda nie nadaje się do pracy biurowej. Hilda nie była zbyt zdolną uczennicą. - Ale ty byłaś - uśmiechnął się zaczepnie. - Myślę, że Paulsen zaproponował mi tę pracę, żeby nam było łatwiej. Wie, że Hilda i ja czujemy się odpowiedzialne za chłopców. - Hilda? - Codziennie gotuje i daje im jeść, gdy wracają ze szkoły. - A co to znaczy w porównaniu z ich utrzymaniem i zapewnieniem dachu nad głową? W milczeniu popatrzyła na Emanuela. Wzięła go za rękę. - Co ci jest, Emanuelu? Wydajesz się dziś jakiś bez humoru. - Czuję się samotny. W domu jest tak pusto i smutno, kiedy cię nie ma. - Ale nie minie wiele czasu, a znów będę z wami. Pochylił się i pocałował ją w usta. - Zrób, co w twojej mocy, Elise! Proszę! Pogładziła go po włosach. - Postaram się, Emanuelu. Ja też tęsknię za domem. Nie wiadomo, czy od razu będę mogła wrócić do pracy w kantorze, ale obiecuję, że będę jak najwięcej ćwiczyć, żebym już niedługo o własnych siłach mogła chodzić. - Damy sobie jakoś radę, Elise. Nie wolno ci myśleć o pracy, zanim całkiem nie wyzdrowiejesz. - Ale przecież nie jest ci łatwo zadbać o wszystko z jednej pensji. - Ojciec mi pomógł. Nie miał odwagi przyznać się do tego przed matką, ale wierzy, że przyjdzie dzień, kiedy i ona inaczej spojrzy na nasze małżeństwo. - Uważam, że bardzo się zmieniła. - Tak, nie ma już nic przeciwko tobie i jest taka dumna z Jen - sine, jednak należy do tych, którzy uważają, że dorosłe dzieci powinny sobie radzić same. - Masz jakieś wieści od Signe i jej rodziców? - Nic poza tym, że jej ojciec zadzwoni! do mnie któregoś dnia do kantoru i zażądał,

bym co miesiąc płacił na chłopca pewną kwotę. Elise przeraziła się, lecz zdołała to ukryć. W jaki sposób, u licha, będzie ich na to stać? - Coraz częściej spotykam się z opinią, że ojciec powinien utrzymywać swoje dzieci, nawet jeśli urodziły się poza małżeństwem. Elise domyśliła się, że powiedział to, żeby się usprawiedliwić, ale mimo wszystko zdenerwowała się. Rodzice Signe są dobrze sytuowani. Poza tym Signe nie chciała mieć z Emanuelem nic wspólnego po tym, jak wrócił do Kristianii. Zresztą miała przecież oczy, kiedy się z nim wiązała. Z tego, co mówił Emanuel, to ona przejęła inicjatywę, chociaż wiedziała, że jest żonaty. Jak zatem może teraz żądać, żeby płacił na dziecko? - Jak sądzisz, czy Signe pozwoli czasem twoim rodzicom widywać wnuka? - Nie, to nie do pomyślenia. Pamiętaj, że ojciec wyrzucił Signe za drzwi, kiedy tak bezwstydnie zachowała się wobec mojej matki. Matka nigdy jej nie wybaczy tego, co powiedziała. - To dziwne, że Jensine ma przyrodniego braciszka, którego nigdy nie zobaczy. Emanuel spojrzał na Elise zdumiony. - Chyba jesteś zadowolona, że nie będziemy mieli z nimi nic wspólnego? - Oczywiście, że tak, lecz mimo wszystko wydaje mi się to dziwne. Być może Jensine spotka go kiedyś, gdy dorośnie, nie podejrzewając nawet, że to jej przyrodni brat. Emanuel roześmiał się. - Nie znam nikogo, komu przychodziłyby do głowy równie nieprawdopodobne myśli jak tobie. Miejmy nadzieję, że Jensine i syn Signe nigdy się nie spotkają. Najgorsze byłoby to, gdyby się w sobie zakochali. Takie związki są przecież zakazane prawem jako kazirodcze. Elise zadrżała. - Opowiedz lepiej, jak tam chłopcy. Korzystają pewnie z wakacji, mimo że codziennie chodzą do pracy? Uśmiechnął się. - Każdego popołudnia kąpią się koło Stilla. Czasami wybierają się do Kjelsas odwiedzić twoją matkę. - Napisała do mnie list. Pisze, że przykro jej, że nie może mnie odwiedzić, ale nie toleruje szpitalnego zapachu. Zwłaszcza nafty. Od pogrzebu gorzej się czuje, lekarz nie rozumie dlaczego. - Sądzę, że nietrudno się tego domyślić. - Przypuszczasz, że to smutek? Ale pomyśl, przez co ona przeszła dużo wcześniej,

gdy jeszcze żył ojciec! Emanuel nie odpowiedział. Po chwili wstał. - Muszę już iść, chłopcy na mnie czekają. - Uśmiechnął się. - Powiedz lekarzowi, że masz męża, który się tobą zajmie, to może wcześniej wypuści cię do domu. Odpowiedziała uśmiechem. - Powiem.

ROZDZIAŁ CZWARTY Zbliżała się pora odwiedzin. Elise wyszczotkowała włosy i zebrała je w luźny węzeł na karku, potarła policzki, by nabrały kolorów, i postanowiła, że będzie dla Emanuela tak miła, jak tylko potrafi. Wiedziała, że nie jest mu łatwo samemu radzić sobie ze wszystkim. Za drzwiami rozległy się głosy, lecz Elise nie mogła zobaczyć, kto to. Zerknęła na zegar wiszący na ścianie i zobaczyła, że do odwiedzin zostało jeszcze dziesięć minut. W szpitalu surowo przestrzegano dyscypliny, nikt nie mógł wejść przed czasem. Wzrokiem podążyła ku oknu, co zdarzało jej się bardzo często. Liście lipy lekko kołysały się na letniej bryzie, a popołudniowe słońce zaglądało zza korony drzewa do środka. Nadleciał kos i usiadł na jednej z gałęzi. Elise zapragnęła, by mogła posłuchać, jak śpiewa. Czas przed południem wykorzystała na pisanie listów do chłopców, pochwaliła Pedera za postępy w czytaniu, podziękowała Kristianowi za pomoc w domu w czasie jej nieobecności, a Evertowi złożyła wyrazy uznania za dobre stopnie. Emanuel pokazał jej trzy dzienniczki z ocenami. Kristian i Evert otrzymali bardzo dobre ze wszystkich przedmiotów, ale dzienniczek Pedera nie wyglądał tak ładnie. Peder znowu dostał promocję tylko warunkowo, miał mierny z norweskiego pisemnego i do- puszczający z ustnego, historii i religii. Jedyną pociechą był bardzo dobry z dyscypliny i zachowania oraz z rysunków. Elise ogarnęły wyrzuty sumienia. Wiedziała, że powinna częściej czytać Pederowi na głos, zwłaszcza lekcje zadane z historii i religii. Skoro z trudem składał słowa i zdania, to jak się miał nauczyć dwóch stron zadanego tematu? Nie był w stanie opanować wszystkiego. Nagle aż podskoczyła na dźwięk czyjegoś głosu. Szybko odwróciła głowę. Przy końcu parawanu stał Johan. Czuła, jak gdyby serce najpierw ominęło kilka uderzeń, a potem oszalało. Zrobiło się jej gorąco, policzki paliły jak ogień. - Johan? Jak się dowiedziałeś...? Uśmiechnął się i podszedł bliżej. - Myślisz, że możesz tak sobie leżeć tygodniami nieprzytomna, a ja się o niczym nie dowiem? - Jego głos wydawał się wesoły, lecz oczy były poważne. - Wystraszyłaś mnie, Elise. Nie mogłem niemal myśleć o niczym innym. - Jeszcze się nie zaczęła pora odwiedzin. - Sama usłyszała, jak głupio to zabrzmiało, ale nie wiedziała, co powiedzieć ani jak się zachować. Pojawienie się Johana zbiło ją z tropu i całkiem zaskoczyło.

Roześmiał się cicho. - Podałem bardzo poważny powód, żeby wejść przed czasem, i został uwzględniony. Elise nie mogła się nie roześmiać. - Chciałabym go poznać. - Chciałabyś, ale nie poznasz. Usiadł na brzegu łóżka i wziął ją za rękę. - Powiedz, że wyzdrowiejesz, Elise! - rzekł błagalnie. - Wyzdrowieję. Jestem już prawie w takiej formie jak kiedyś, muszę tylko jeszcze poćwiczyć. Moje nogi nie zawsze chcą tego samego co ja. Nie rozumiem, dlaczego do tej pory trzymają mnie w szpitalu, skoro jest tylu innych potrzebujących. - A ja rozumiem. - Jego oczy znowu błysnęły wesoło. Ależ on jest przystojny. Już prawie zapomniała, że jest tak dobrze zbudowany i taki silny, barczysty, zdrowy i krzepki. Uśmiechnęła się zakłopotana, nie wiedziała, jak przyjąć jego słowa. Nie miała prawa cieszyć się z tego, co powiedział. Miała męża, a on żonę. - Jak ci się żyje w Kopenhadze? - spytała. - Na razie zakończyłem swą podróż. Wczoraj wróciłem do domu. Spojrzała na niego, starała się jednak ukryć, jak wielką jej sprawił radość, wiedziała, że nie wolno jej się zdradzić, że nadal go darzy uczuciem. - Nie zamierzasz przedłużyć studiów w Kopenhadze? Pokręcił głową. - Minął rok od mojego wyjazdu, jak wiesz. Profesor uważa, że powinienem się starać o stypendium państwowe i pojechać do Paryża. Do tego czasu spróbuję znaleźć pracę jako snycerz w jakimś warsztacie. Przywiozłem ze sobą trochę gliny i lepię nieduże figury, za każdym razem jedną, a kiedy skończę, zgniatam ją z powrotem i zaczynam od nowa. Poza tym profesor pożyczył mi niemieckie czasopismo o sztuce „Die Kunst fur Alle” i kilka ksią- żek o pracach Thorvaldsena. Każdą wolną chwilę poświęcam na rysowanie i czytanie. Elise milczała. Skoro Johan wykorzystuje wielokrotnie ten sam kawałek gliny, musi to oznaczać, że finansowo nie wiedzie mu się najlepiej. - Wiem, o czym myślisz. Dopóki nie znajdę sobie pracy w warsztacie, nie mam żadnych dochodów. To, co udało mi się odłożyć, zostawiłem Agnes. Potrzebuje pieniędzy dla dziecka. Spojrzała na niego pytająco. - Czy Agnes nie przyjechała z tobą? - Na razie została. Kilka tygodni temu znalazła pracę w sklepie odzieżowym niedaleko domu. Lepiej tam zarabia niż tu, woli więc zostać za granicą. W dodatku udało jej

się nająć dziewczynę, która zajmuje się Larsem, moim synem - dodał z dumą. - Lars otrzymał imię po moim wujku, tym, którego kiedyś spotkałaś u nas w Andersengarden. Elise wyglądała widocznie na zdumioną, ponieważ wyjaśnił: - Uważam, że ta chwilowa rozłąka to dobre rozwiązanie, dopóki nie wiem, czy uda mi się dostać pracę, czy nie. - Mówisz, że to Agnes chciała zostać? - Tak. Dziwisz się, ale jej podoba się w Kopenhadze, poza tym nie pogodziła się jeszcze ze swoimi rodzicami. Jeżeli znajdę dobrze płatne zajęcie, wtedy Agnes mogłaby do mnie dojechać. Elise nie miała ochoty więcej wypytywać, ale wydawało jej się dziwne, że przyjaciółka wolała zostać, gdy Johan wrócił do domu. Nagle otworzył swoją torbę - zniszczoną teczkę skórzaną, jaką noszą nauczyciele - wyjął z niej pakunek owinięty szarym papierem. Elise domyśliła się, że wewnątrz jest książka. Może Johan chce jej pokazać jeden z podręczników, które dostał od profesora. - Mam dla ciebie niespodziankę. Choć właściwie to żadna niespodzianka. - Uśmiechnął się i podał jej paczkę. - Jeden z redaktorów przyjeżdża w sierpniu do Kristianii, żeby wybrać jakieś norweskie książki do tłumaczenia na duński. Ma nadzieję się z tobą spotkać. - Ze mną? Po co? Johan roześmiał się. - Jeszcze nie rozumiesz? Pośpiesz się więc i rozpakuj! Elise rozerwała papier. W ręku trzymała książkę oprawioną w czerwony jedwab, z brązowym skórzanym grzbietem, na którym widniał napis sporządzony pozłacanymi literami: ELIAS AAS ZRANIONE SKRZYDŁO Siedziała z otwartymi ustami, wpatrując się w książkę. Ostrożnie zaczęła wertować kartki. Na pierwszej stronie widniał tytuł wydrukowany wielkimi ozdobnymi literami, a pod nim dostrzegła swój pseudonim. Na samym dole strony przeczytała: „Lehmann & Stage Kjobenhavn 1907”. Kiedy odwróciła kartkę, ujrzała tytuł jednego ze swoich opowiadań: Bliźni. Tytuł książki został zmieniony, ale ten zostawiono. Spojrzała na Johana, musiała zamrugać, żeby powstrzymać łzy. - To moja książka! Johan roześmiał się. - Dopiero teraz się zorientowałaś? Pokręciła głową i starała się otrzeć łzy, jednak tego było dla niej za wiele. Nie zdołała powstrzymać płaczu i bezradnie zakryła twarz rękami.