Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 061 932
  • Obserwuję493
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań651 245

Ingulstad Frid - Saga Wiatr Nadziei 18 - Kupiec

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :667.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Ingulstad Frid - Saga Wiatr Nadziei 18 - Kupiec.pdf

Beatrycze99 EBooki I
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 66 osób, 51 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 140 stron)

FRID INGULSTAD KUPIEC Saga Wiatr Nadziei część 18

ROZDZIAŁ PIERWSZY Kristiania, październik 1907 roku Elise stała chwilę jak sparaliżowana. Zaraz jednak wzięła się w garść i pobiegła po sąsiada. Myślała tylko o jednym. Czy Emanuel nie żyje? Czy może był tylko nieprzytomny? Czuła, że poraża ją strach. Mimo że przecież napisała Johanowi, że chce odejść od Emanuela... Jeśli się okaże, że jest poważnie chory, nie będzie mogła tego zrobić. Ależ się wszystko pogmatwało. Na szczęście nie wysłała listu, leżał gdzieś między jej notatkami. Dzięki Bogu! Myśli wirowały jej w głowie. Było ciemno i ślisko, potknęła się, kiedy skręcała, i musiała się chwycić muru. Może Emanuel poślizgnął się na mokrych, pokrytych szronem liściach, upadł i się potłukł? Wcale nie musi być chory. Trzymała się tej myśli. Wyszli przez bramę. W powietrzu unosiła się gęsta mgła i niewiele było widać, mimo że paliły się latarnie. Sąsiad zatrzymał się kawałek dalej. Wtedy zobaczyła ciemną postać, leżącą nieruchomo tuż obok niskiego płotu. Schyliła się i położyła mu rękę na czole. - Emanuel? - zapytała i zaszlochała. Czoło było zimne; nic dziwnego, na dworze panował chłód. Spojrzała na sąsiada: - Trzeba posłać po lekarza. Mężczyzna przytaknął. - Pójdę do mojego znajomego na Arendalsgaten, który ma telefon, i zadzwonię do szpitala w Ulleväl. - Bardzo dziękuję. Mężczyzna zniknął we mgle, a Elise została sama z leżącym nieruchomo Emanuelem. Przyłożyła ucho do jego twarzy. Usłyszała, że oddycha, zrozumiała, że stracił przytomność. Upadając, pewnie uderzył o coś głową, albo wydarzyło się coś jeszcze innego. Zdjęła chustę, którą zarzuciła, wychodząc, i podłożyła mu delikatnie pod głowę. Kiedy wrócił sąsiad, miała wrażenie, że minęło już pół nocy. Przemarzła do szpiku kości. - Przyjadą najszybciej, jak będą mogli - powiedział. - Bardzo dziękuję. - Żyje? - Oddycha, ale chyba jest nieprzytomny.

- Muszę wracać. Żona na pewno się zastanawia, co się ze mną stało. Elise pokiwała głową, chociaż wolałaby, żeby został. Po dłuższej chwili usłyszała w końcu w oddali zbliżający się wóz i konia. Wkrótce zobaczyła, jak zaprzęg skręca i zatrzymuje się obok nich. Z wozu wysiadło dwóch mężczyzn w ciemnych, wełnianych paltach. Nie zadawali żadnych pytań, nic nie mówili. Sąsiad zapewne im wszystko wyjaśnił, nie musiała nic tłumaczyć. Stała, drżąc z zimna i ze strachu, i patrzyła, jak podnoszą Emanuela i kładą go na noszach. Może myśleli, że jest pijany? - Ostatnio źle się czuł - rzuciła Elise, jakby nagle uznała, że musi coś powiedzieć, zanim odjadą. - Zdarzyło się, że niemal upadł, miał zawroty i bóle głowy. Prosiłam, żeby poszedł do lekarza, ale twierdził, że nic mu nie jest. Jeden z mężczyzn podał jej chustę. - Jedzie pani z nami? - spytał. Obejrzała się za siebie. - W domu mam szóstkę dzieci, które śpią. Mimo że panowały ciemności, odniosła wrażenie, że mężczyzna spojrzał na nią zdziwiony, nic jednak nie powiedział. Wsiadając, zawołał: - Proszę przyjść jutro! - Szybko zamknął drzwi czarnej karetki ze znakiem Czerwonego Krzyża. Koń ruszył, kierując się w stronę Maridalsveien, po czym skręcił w Arendalsgaten. Kiedy wchodziła do domu, szczękały jej zęby. Zamknęła za sobą drzwi, stała w kuchni. W głowie miała zamęt. A jeśli Emanuel umrze?! Czuła się niemal winna. Chciała od niego odejść, napisała list miłosny do Johana, planowała zabrać ze sobą Jen - sine i Hugo, o ile Johan się zgodzi. Rozmawiała z Hildą i ze Schwenckem i uznała, że ich słowa dają jej pretekst do rzucenia go. Nie była pewna, czy Schwencke ma rację, mógł źle zrozumieć Emanuela. Dla Hildy natomiast sprawa była prosta. Widziała całą sprawę z punktu widzenia Elise i nie przejmowała się uczuciami Emanuela. Powoli weszła do pokoju, odszukała list i zaczęła go czytać, a łzy leciały jej po policzkach. Chciała go podrzeć, ale jakiś głos w niej protestował: „A jeśli on wcale nie jest chory, tylko się poślizgnął i uderzył się w głowę? Za kilka dni wróci do zdrowia i wszystko będzie jak dawniej”. Wahała się, po chwili schowała kartkę między swoje zapiski. Nie wiadomo, czy drugi raz będzie w stanie napisać podobny list. Pisząc go, czuła dużą ulgę, miała wtedy świeżo w pamięci i list Johana, i słowa Schwenckego. Chciała jeszcze przez jakiś czas zachować w pamięci to uczucie. Czy jednak nie powinna była pojechać do szpitala? A jeśli Emanuel umrze, nie mając

przy sobie nikogo bliskiego? Jak mogła pozwolić, żeby pojechał sam? Mogła przecież poprosić panią Jonsen o przypilnowanie dzieci. Ale pani Jonsen już dawno poszła spać, nie wypadało jej budzić tej starszej pani. Poza tym i tak zbyt często korzystali z jej pomocy. Mogła obudzić Kristiana. Był na tyle dorosły, że mógł przez jedną noc zająć się młodszymi dziećmi. Wszystko działo się tak szybko, nie zdążyła nawet o tym pomyśleć. Zanim obudziłaby Kristiana, wytłumaczyła mu, co się stało, i udzieliła wskazówek co do jutrzejszego poranka, minęłoby sporo czasu, a liczyła się każda minuta. Ważne było, żeby Emanuel jak najszybciej trafił do szpitala. Narastał w niej niepokój. Emanuel mógł odzyskać przytomność i pytać o nią, będzie się czuł przerażony i samotny, szczególnie jeśli to coś poważnego. Może okaże się, że uraz głowy jest tak poważny, że już nigdy nie będzie taki jak dawniej? Wzdrygnęła się, zaczęła chodzić w tę i z powrotem, nerwowo wykręcając ręce. W końcu nie wytrzymała, wzięła świeczkę i poszła obudzić Kristiana. Usiadł zaspany, tarł oczy i patrzył na nią zdziwiony. - Co się stało? Położyła palec na ustach, dając mu znak, żeby nie obudził pozostałych. - Emanuel miał wypadek i został zabrany do szpitala. Przypilnujesz dzieci, a ja pójdę do Ullevàl? - Obudziły się? - spytał szeptem. - Na szczęście śpią, ale nie wiem, czy zdążę z powrotem, zanim będą musiały iść do szkoły. Może pani Jonsen będzie mogła zostać z nimi chwilę rano. Jeśli nie, będziesz niestety musiał zostać w domu. - Mam wagarować? - spytał, patrząc na mą przestraszony. - To nie są wagary, zdarzył się wypadek. - Nauczyciele nie będą zadowoleni. - Nic na to nie poradzę. Mogę jedynie zajść później do szkoły i wszystko wytłumaczyć. - Jak sobie poradzę z ubraniem ich wszystkich? - Ubierzesz ich po kolei albo poprosisz Pedera i Everta o pomoc. Wieczorem sobie radzą, to i rano też jakoś im się uda. - Łatwiej jest je rozebrać niż ubrać, poza tym nie wiem, jak przygotować mleko dla Jensine. Elise westchnęła niecierpliwie.

- Podgrzejesz mleko i trochę wody i nalejesz do butelki, to nie jest wielka sztuka. Poza tym Jensine jest już na tyle duża, że może pić z kubka. Wyszła pośpiesznie, zanim Kristian zdążył zaprotestować. Otuliła się szczelniej szalem, włożyła gazety do butów, żeby nie zmarzły jej nogi, zgasiła świeczki i szybko wyszła. Mgła nieco ustąpiła, unosiła się niczym chmury nad domami i ulicami, ale Elise czuła, że zrobiło się zimniej. Może dlatego, że sama drżała? Kilka razy poślizgnęła się na mokrych liściach, byłaby upadła, ale szybko udało jej się złapać równowagę. Gdzieś niedaleko muczała krowa, w oddali szczekał pies. Poza tym panowała cisza. W domach było ciemno, ludzie spali. Za kilka godzin zacznie się nowy dzień pracy i robotnicy oraz prządki zaczną napływać do zakładów Myren, do papierni Glada, do tkalni Hjula i do Graaha. Inni skierują się do walcowni Bjolsen czy do fabryki drożdży. Jeśli ktoś szukał pracy w fabryce, miał w czym wybierać. Emanuel pewnie nie stawi się jutro w kantorze. Może nawet już nigdy. Zaczęły jej szczękać zęby. Jeśli umrze, a ona nie zdąży Z nim porozmawiać, nigdy nie wybaczy sobie, że napisała list do Johana, zanim zdążyła wyjaśnić sprawę z Emanuelem. Po drugiej stronie ulicy hałasował jakiś pijak. Kiedy ją zobaczył, zatrzymał się i zaczął obrzucać wyzwiskami. Udała, że go nie słyszy, i szybko ruszyła dalej. Wcześniej wydawało się jej, że szpital w Ulleval nie leży bardzo daleko, teraz droga zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Była zmęczona po długim dniu pracy, wstała rano o piątej, żeby zdążyć wygotować pieluchy przed wyjściem do kantoru, po pracy z trudem przyprowadziła dzieci do domu. Kiepska pogoda źle wpływała na Hugo i na Sebastiana, obaj marudzili. Kiedy w końcu położyła dzieci do łóżek, poszła do Schwenckego. Po powrocie była niespokojna i nie mogła sobie znaleźć miejsca. List Johana i słowa Hildy i Schwenckego obudziły w niej sprzeczne uczucia, więc kiedy w końcu zdecydowała się napisać list, była wykończona. Na dodatek Emanuela wciąż nie było i zaczęła się martwić, co się z nim mogło stać. Odwróciła się i spojrzała za siebie. Nie lubiła chodzić w nocy po ulicy. Było niewiele latarni, a wiedziała, że o tej porze wielu pijaków ściąga do domu. Domki leżały rozproszone, w świetle dziennym było tu bardzo miło, ale o tej porze dnia domy wyglądały ponuro i niegościnnie. Drzewa w ogródkach były ciemne, a liście, które jeszcze nie wszystkie opadły, skrywały dużą część nieba. Od czasu do czasu jakaś pojedyncza gwiazda z rzadka zamigotała między koronami. W dali dał się słyszeć turkot jadącego wozu, a w stajni gdzieś w pobliżu zarżał koń,

poza tym miała wrażenie, że jest jedyną żyjącą istotą w całym mieście. Jeśli nagle pojawiłby się mężczyzna i miał niecne zamiary, nikt nie usłyszałby jej krzyków; gdyby upadła, znaleziono by ją pewnie dopiero rano. Znów spojrzała za siebie i przyśpieszyła kroku. Nareszcie dostrzegła budynek szpitala. Wzdrygnęła się na myśl o swoim ostatnim szpitalnym pobycie. Wcześniej nie potrafiła sobie wyobrazić, jak to jest leżeć bezradnie, nie mogąc się ruszyć czy dać znać innym, że się słyszy i wie, co się dookoła dzieje. Teraz już to wiedziała i współczuła wszystkim, którzy byli w takiej sytuacji. A jeśli Emanuel też teraz znalazł się w podobnej? Zwolniła. Czuła niepokój. Czego się dowie, kiedy wejdzie do środka? Szpitale mają w sobie coś przerażającego, coś, co powodowało, że czuła współczucie, ale i niechęć. W tych budynkach leżało kilkaset ludzi, marzących o tym, żeby stąd wyjść, pozbyć się bólu i strachu, żeby znów móc normalnie żyć. Wiedziała, że dwadzieścia lat temu otwarto tu oddział zakaźny i zaczęto przyjmować pierwszych pacjentów. Może wciąż leżeli tu chorzy na tyfus, ospę, dyfteryt czy cholerę? Wzdrygnęła się. Dopiero w ostatnich latach rozbudowano szpital tak, żeby mógł przyjmować także innych chorych. Jej myśli powędrowały do Anny. Porażenie dziecięce... Przeszedł ją dreszcz. Każdej jesieni pojawiał się ten sam strach: na kogo padnie tym razem? Można było się zarazić, siedząc na wilgotnej ziemi albo jedząc jabłka, które spadły na ziemię - tak słyszała. Szczególnie gniazdo nasienne było niebezpieczne, dlatego nigdy go nie jadła. Kiedyś wyczytała w „Svaerta”, że trzy lata temu tylko w Trondhjem i okolicy odnotowano ponad ty- siąc przypadków. Pomodliła się cicho, żeby choroba oszczędziła chłopców i maleństwa. Było wiele rzeczy, których się bała, ale po co o tym myśleć. Zwykle zresztą nie zaprzątała sobie tym głowy, teraz jednak, kiedy zbliżała się do szpitala, odżył w niej lęk przed różnymi okropnymi chorobami. Czytała gdzieś, że choroby takie jak tyfus czy dur brzuszny brały się z zanieczyszczonego powietrza i brudnej wody. Tego się bała. Rzeka cuchnęła, a wzdłuż brzegów aż się roiło od szczurów. Jeśli gdzieś w Kristianii miałoby dojść do wybuchu epidemii, to na pewno tutaj. Czytała też, że ludzie zarażeni chorobą cierpieli na gwałtowne dreszcze, bóle głowy i gorączkę, następnie dołączał się ból brzucha i ból kręgosłupa, a potem gwałtownie wzrastała temperatura. Chorzy zaczynali majaczyć, wielu umierało. Może Emanuel zapadł na jakąś chorobę zakaźną? Czy dzieci mogły się zarazić? Jeśli tak, to pewnie już dawno by zachorowały. Dorośli też chorowali na porażenie dziecięce, chociaż dotykało ono głównie dzieci, stąd zresztą nazwa choroby. Pamiętała, jak bardzo matka się jej obawiała. Mówiła, że ci,

którzy umarli, mieli więcej szczęścia od tych, którzy przeżyli. Ci bowiem do końca życia pozostawali przykuci do łóżka. Znów stanęła jej przed oczami Anna: rozpromieniona i szczęśliwa żona Torkilda. Jeśli chodzi o nią, to matka nie miała racji, ale Anna była wyjątkiem. Cudem, jak określił to lekarz. Wciąż jednak pamiętała lata, które Anna spędziła przykuta do łóżka. Pamiętała, ile razy siadywała przy niej i czytała jej na głos. Szczególnie jeden dzień utkwił jej w pamięci. Była wiosna i okno było otwarte. Na zewnątrz ćwierkały ptaszki, słońce przygrzewało, sprawiając, że lód na dachu szybko topniał. Anna leżała, wyglądając tęsknie rozmarzonym wzrokiem przez okno. Łamiącym się głosem pytała, czy na ulicy nie ma już śniegu i czy nad rzeką pojawiły się już pierwsze wiosenne kwiatki. Wtedy Elise zrozumiała, co to znaczy nie móc wychodzić na dwór. Nie móc uczestniczyć w życiu. Próbowała sobie przypomnieć, co słyszała o dyfterycie i cholerze, o trądzie i ospie, jednak nie była w stanie. Ale przecież nawet odra była niebezpieczna. W Sagene umierała połowa dzieci, które zapadały na tę chorobę. Kiedy Hugo chodził do żłobka, bała się, że się zarazi. Teraz, kiedy opiekowała się nim Hilda, czuła się spokojniejsza. W szpitalu było pusto i spokojnie. Chorzy zapewne spali, światła były zgaszone, tylko dyżurne pielęgniarki czuwały. Krewni zwykle nie zjawiali się o tak niezwykłej porze, ale chyba zrozumieją, że jest przerażona i chce się dowiedzieć, co dolega Emanuelowi. Był jej drogi, ale bardziej jak brat czy przyjaciel. Gdyby mogła spać sama w łóżku i uniknąć wszelkich zbliżeń, mogliby mieszkać ze sobą jak brat z siostrą. Wtedy cieszyłaby się za każdym razem, kiedy zwracał jej swoją część wydatków na czynsz i opał, i nie przejmowałaby się, że wydawał tak duże sumy na drogie papierosy i nowe ubrania, a jej marzły stopy. Wtedy nie byłaby to jej sprawa. Emanuel wiele razy okazał się ciekawym partnerem do rozmowy, dużo wiedział i w wielu sprawach potrafił jej doradzić. Czuła się bezpiecznie, kiedy w domu był mężczyzna, poza tym lepiej od niej potrafił naprawić lampę naftową czy pozbyć się z domu myszy i szczurów. Lubiła też słuchać, jak czytał jej wieczorem, kiedy siedziała nad cerowaniem. Tak, będzie jej go brakować. Poczuła, że ma ściśnięte gardło. „Dobry Boże, nie pozwól mu umrzeć!” Drzwi były uchylone. Weszła cicho i rozejrzała się. Czyżby nikogo tu nie było? Na szczęście w tej właśnie chwili weszła pielęgniarka. Posłała jej zdziwione spojrzenie. - Mogę ci jakoś pomóc? - spytała, mówiąc do niej na „ty”, pewnie z powodu jej

ubrania. - Przyszłam się dowiedzieć o stan mojego męża. Pielęgniarka uniosła brew. Patrzyła na nią, jakby miała do czynienia z kimś niespełna rozumu. - Przychodzisz o tej porze? - spytała znów. - Godzinę temu przywiozła go tu karetka. Nie mogłam wyjść, nie zostawiwszy dzieciom wiadomości. Pielęgniarka zlustrowała ją. Myślała zapewne to samo co pielęgniarze z karetki: „Czy te dziewczyny nie robią nic innego, tylko płodzą dzieci?” - Właśnie zaczęłam dyżur, ale zaraz sprawdzę - powiedziała siostra i zaczęła przeglądać dużą książkę, która leżała przed nią. - Jak się nazywa twój mąż? - Emanuel Ringstad. Jest urzędnikiem w zakładach Myren. Pielęgniarka posłała jej szybkie spojrzenie, zanim znów zagłębiła się w książce. - Hammergaten? Elise przytaknęła. - Zaprowadzę panią - nagle zaczęła mówić do niej „pani”. Odwróciła się i ruszyła w kierunku drzwi, przez które przed chwilą weszła. Elise podążyła za nią na drżących nogach. Dokąd ją prowadzi? Do szpitalnej sali czy do kostnicy?

ROZDZIAŁ DRUGI Jednak była to szpitalna sala. Elise odetchnęła z ulgą. Uderzył ją zapach nafty. W rogu paliła się mała elektryczna lampka, poza tym sala tonęła w półmroku. Z jednego z łóżek dochodziło ciche stękanie. Na krześle obok lampy siedziała nocna siostra, potężna kobieta w średnim wieku. Wstała i obie pielęgniarki zaczęły coś sobie szeptać. Ta, która ją tu przyprowadziła, kiwnęła głową i zniknęła, druga dała jej znać, żeby szła za nią. Między łóżkami stały parawany. Doszły do łóżka najbliżej okna, pielęgniarka się zatrzymała i odwróciła do niej twarzą. - Nie śpi, ale proszę nie rozmawiać zbyt głośno. Na sali leżą poważnie chorzy. Elise pokiwała głową, ciesząc się, że Emanuel doszedł już do siebie. Pielęgniarka odsunęła parawan, pozwoliła jej podejść bliżej, a sama wróciła na swoje miejsce. Elise podeszła do niego. Nie widziała wyraźnie jego twarzy, ale czuła, że Emanuel nie śpi. - Jak się czujesz? - spytała. - Dziękuję, dobrze - odpowiedział dziwnie bezbarwnym głosem. - Nie mogłam przyjść wcześniej, musiałam obudzić Kristiana i zostawić mu wiadomość. - Rozumiem. - Poślizgnąłeś się? - Chyba tak. Nie pamiętam. - Upadając, musiałeś się uderzyć w głowę. Kiedy cię zobaczyłam, byłeś nieprzytomny. - Jak mnie znalazłaś? - Sąsiad, ten z przeciwka, przyszedł i zapukał do mnie. Szedł i spostrzegł, że leżysz nieruchomo koło płotu. Był tak miły, że poszedł na Arendalsgaten do swojego znajomego, który ma telefon, i zadzwonił do szpitala. Emanuel nie odpowiedział. Elise wzięła jego dłoń. - Jestem pewna, że zemdlałeś, bo uderzyłeś się w głowę. Może masz nawet wstrząs mózgu. Jutro na pewno wrócisz do domu. Emanuel skinął głową.

- Chłopcy mówili, że narzekałeś na ból głowy i wyszedłeś zaczerpnąć świeżego powietrza. Emanuel znów skinął głową. - Nie wiedziałam, co się z tobą dzieje. Kiedy nie wracałeś, zaczęłam się naprawdę martwić. - Odniosłaś czasopisma? Elise poczuła się niemile dotknięta. - Tak. Pomyślałam, że może poszedłeś po mnie do Anny i Torkilda. - Nie widziałem cię. Którędy poszłaś? Uznała, że nie może dłużej kłamać. - Nie byłam u Anny i Torkilda, Emanuelu. Poszłam do Schwenckego. Elise zauważyła, że Emanuel się zdziwił. Cofnął swoją dłoń. - Po co? - spytał. - Chciałam, żeby przekonał cię do pójścia do lekarza. Pomyślałam, że prędzej posłuchasz jego niż mnie. Zaległa cisza. Kiedy Emanuel w końcu się odezwał, miał spięty głos. - Co zrobiłaś z czasopismami? - Schwencke wybierał się do pastorowej z jakimiś rzeczami i obiecał je zabrać. - Miałaś szczęście. A gdyby nie, to co byś zrobiła? Elise czuła, że się czerwieni. - To przyniosłabym je z powrotem i powiedziała, że Anny i Torkilda nie było w domu. Elise milczała chwilę. - Przykro mi, że cię okłamałam, ale zrozum, że zrobiłam to dla ciebie. Emanuel nie odpowiadał. Przez dłuższą chwilę oboje milczeli. - Co powiedział Schwencke? - spytał w końcu Emanuel cicho. Elise miała wrażenie, że bał się zadać to pytanie. - Uważa, że nie jesteś chory, tylko źle się z tym wszystkim czujesz. - Więc on rozumie mnie lepiej niż ty. - Ja też zaczynam to rozumieć. Schwencke mówił, że zbyt dużo nas dzieli. Zaproponował, żebyśmy najęli kogoś do pomocy w domu, żebyś nie musiał mi pomagać. Elise spodziewała się, że Emanuel zaprotestuje i powie, że ich na to nie stać, ale on przytaknął. - Też o tym myślałem. - Nie mamy służbówki, a pokoje są zbyt małe, żeby dzieci mogły wszystkie spać

razem - powiedziała podniecona, zapominając, że powinna szeptać. - Więc musimy znaleźć jakieś inne mieszkanie. Elise spojrzała na niego z niedowierzaniem. - Myślisz, że będzie nas na to stać? - Zarabiasz na swoich książkach. Poza tym będzie nam lżej, kiedy zostanę sklepikarzem. Elise była zdziwiona. Do tej pory traktowała to jak mrzonkę. - Postanowiłeś spróbować? - spytała. - Tak. Podjąłem decyzję dzisiaj podczas spaceru. W tym momencie ktoś odsunął zasłonę i pokazała się nocna pielęgniarka. Elise nie słyszała, kiedy podeszła. - Nie może pani tu dłużej zostać, pani Ringstad. Pacjent potrzebuje spokoju. Elise przytaknęła, zawstydzona. Schyliła się i pocałowała Emanuela w policzek. - Jutro na pewno wrócisz do domu. - Też tak myślę. Pozdrów chłopców i uważaj na drodze. Elise nie wiedziała, czy ma na myśli śliską nawierzchnię, czy pusty, ciemny odcinek drogi, ale skinęła głową i tak cicho, jak tylko potrafiła, wyszła z sali. Ucieszyła się, kiedy wreszcie znalazła się na zewnątrz i poczuła świeże powietrze. Droga powrotna okazała się łatwiejsza. Nie było powodu do niepokoju. Emanuelowi nic nie groziło, przestała mieć wyrzuty sumienia z powodu listu. Emanuel wkrótce wróci do domu i będą mogli spokojnie porozmawiać o swoich małżeńskich kłopotach, które - miała nadzieję - dadzą się rozwiązać. Minęła już najbardziej pusty odcinek drogi i zbliżała się do Uelandsgate, kiedy zobaczyła przed sobą chłopaka i dziewczynę; stali obok siebie, oparci o płot. Na odgłos jej kroków zniknęli w dużej dziurze w płocie. Za ogrodzeniem stała rozwalająca się szopa. Dziewczyna potknęła się i upadła, chłopak głośno zaklął. - Patrz, gdzie idziesz, Valborg! - Zaraz dała się słyszeć gniewna odpowiedź dziewczyny: - Przecież nie poślizgnęłam się specjalnie, durniu! - Po chwili dziewczyna zaczęła się śmiać, wciąż leżała na ziemi. Elise rozpoznała głos. To była Valborg z przędzalni. - Do diabła, jesteś tam?! - krzyknął chłopak i rzucił się na nią. Chyba zapomnieli, że ktoś szedł drogą, bo kiedy Elise mijała ich w półmroku, usłyszała, jak chłopak mówi: - Eajna jesteś, to rozumiem. Po chwili doszło do niej głośne, pełne pożądania westchnięcie i zadowolone pomrukiwanie Yalborg. Elise czuła, jak ze wstydu palą ją policzki. Jak oni mogli tak się

zachowywać? Przecież widzieli, że idzie. I to w tej mokrej, lodowato zimnej trawie! Zdarzenie to obudziło w niej dziwne uczucia. Najpierw przerażenie i wstyd za Valborg, potem tęsknotę za tym wszystkim, czego jej brakowało. Nagle poczuła się staro. Czekał na nią dom pełen dzieci. Od kiedy skończyła dziesięć, może dwanaście lat, cały czas się kimś zajmowała. Na początku dlatego, że matka pracowała w fabryce, potem z powodu choroby matki. Nigdy nie doświadczyła, co to znaczy być młodą, beztroską i wolną, zawsze ktoś na nią czekał, zawsze musiała się o kogoś troszczyć. To z pewnością miłe być młodym i wolnym, zakochanym, pełnym szalejących uczuć, mieć odwagę robić to, na co przyjdzie ochota. To, że Valborg do tej pory nie przytrafiło się nieszczęście, znaczyło, że nie może mieć dzieci. Właściwie to dziwne, że nie złapała jakiejś choroby, mając na uwadze to, jak się prowadziła przez ostatnich kilka lat. To nie byli „porządni chłopcy”, z którymi tarzała się w trawie czy w przydrożnej szopie, większość z nich włóczyła się po Lakkegata i po Vaterlandzie i miała niezliczoną ilość dziewczyn, zanim Valborg wzięła ich w swoje ramiona. Może powinna o tym napisać: o tym, jak to jest być młodym, ale obciążonym obowiązkami. Ona sama wyszła za mąż i urodziła dzieci, ale dużo dziewcząt nie mogło założyć rodziny, ponieważ musiały się opiekować starymi rodzicami albo młodszym rodzeń- stwem. Miała o czym pisać, gdyby tylko jeszcze miała czas... Emanuel zgadzał się ze Schwenckem, że powinni mieć pomoc. Jak w ogóle mógł o tym myśleć? Domek na Hammergaten był mniejszy niż domek majstra. Jedyne, co zyskali na przeprowadzce, to mały ogródek, no i uwolnili się od smrodu rzeki. Emanuel był zadowolony, że oddalił się od rzeki, a domek był nowszy i łatwiejszy do utrzymania, jednak Elise i chłopcom brakowało rzeki i mostu. Schwencke nie wiedział chyba, co mówi. Kto chciałby przyjść na służbę do tak małego domku? Wszyscy wchodziliby sobie w paradę. Jak dziewczyna miałaby zrobić coś w kuchni, skoro wokół wciąż kręciły się dzieci? I gdzie by się podziała wieczorem? W sypialni było za zimno, nie było też możliwości, żeby ją ogrzać. Poza tym ani Emanuel, ani ona nie czuliby się dobrze z kimś obcym tak blisko. Stryszek był bardzo akustyczny, było słychać wszystko, co się tam działo. „To znajdziemy jakieś inne mieszkanie...” Pomysł był dobry, ale w tej chwili całkowicie nierealny. Jak mogli myśleć o wynajęciu droższego domu, skoro nie mieli pieniędzy na porządne buty dla wszystkich członków rodziny? Czy Emanuel nie widział, że chłopcy chodzą w rzeczach wielokrotnie łatanych i tak przetartych, że niekiedy aż

przezroczystych? Poza tym nie byliby w stanie wykarmić jeszcze jednej osoby. Chyba że Emanuel zacznie bardziej oszczędzać. Dziwne, że sam tego nie rozumiał. Wilgoć z mokrych liści przeszła przez zelówkę. Miała mokre pończochy, czuła też, że zrobiła się jej dziura na pięcie. Palce miała lodowate, prawie nie miała w nich czucia. A nie był to jeszcze nawet początek zimy. Kiedy w końcu dotarła do Hammergaten, osłabła ze zmęczenia, jej ciałem targały dreszcze. W myśli kołatało jej pytanie, czy dzieci śpią, na szczęście ze stryszku nie dochodziły żadne dźwięki. Nie było sensu się kłaść, nie zaśnie z takimi zimnymi nogami. Rozpaliła w piecyku i nastawiła garnek z wodą. Czekając, aż woda się zagrzeje, wzięła list i ponownie zaczęła go czytać. Jeśli Emanuel wyzdrowieje i w szpitalu nie znajdą u niego żadnej choroby, to może jednak go wyśle. Jak tylko Emanuel wróci do domu, będą musieli szczerze ze sobą porozmawiać. Emanuel wyjawił, że nie czuje się tu dobrze. Jeśli żałował, że do niej wrócił, Elise przyzna, że nadal kocha Johana i pragnie dzielić z nim życie. Dopiero wtedy będzie mogła wysłać list. Wlała gorącą wodę do blaszanej miski, zdjęła mokre pończochy, usiadła na kuchennym taborecie i zanurzyła nogi w wodzie. Wrastał jej paznokieć, bolał ją, ale już po chwili poczuła, jak ciepło rozchodzi się po całym jej ciele. Może jednak uda się jej przespać kilka godzin.

ROZDZIAŁ TRZECI Następnego ranka obudziły ją dźwięki dochodzące z kuchni. Kristian pewnie nie wiedział, że wróciła, mógł nie zauważyć jej chusty i mokrych butów. Musiała szybko zejść i dać mu znać. Drżąc z zimna, wstała z łóżka. Poruszała się po omacku w ciemności, na bosaka zeszła pośpiesznie na dół. Nigdy nie zapomni widoku, który wtedy się jej ukazał. Lampa naftowa świeciła zapalona, a przy piecyku stał Kristian i gotował kaszę. W piecu trzaskał ogień, w pomieszczeniu już zaczynało być ciepło. Na podłodze siedział Hugo z Sebastianem, bawiąc się spokojnie, a przy stole zasiadł Peder, trzymając Jensine na kolanach, podczas gdy Evert karmił ją łyżeczką. Elise uderzyła w dłonie. - Ależ mam wspaniałych chłopców! Nie ma lepszych. Odwrócili się w jej stronę, słysząc, że idzie. W ich oczach widać było dumę i oczekiwanie. Peder uśmiechał się od ucha do ucha. - Zrobiliśmy ci niespodziankę? - I to jaką! Właśnie zeszłam, żeby powiedzieć Kristianowi, że wróciłam, a tu widzę, że cała gromadka jest już w kuchni! Maluchy ładnie się bawią, a na stole stoi jedzenie. Jesteście aniołami! - Co z Emanuelem? - spytał Kristian, przyglądając się jej. - Odzyskał przytomność i chyba już się lepiej czuje. Powinien dzisiaj wrócić do domu. Żadne z nich nic nie powiedziało. Odniosła wrażenie, że są zawiedzeni. Może mieli nadzieję, że spędzą z nią kilka dni sami? Kiedy Emanuela nie było w domu, mniej było kłótni i sprzeczek, więcej radosnego hałasu i śmiechu. Może powinna być surowsza, cały ciężar wychowania dzieci nie powinien spadać na Emanuela. Nalała wody do miski i umyła twarz, szyję i ręce. Nie chciała się rozbierać, kiedy chłopcy patrzyli. Dzisiaj musiało jej to wystarczyć. - Co jest Emanuelowi? - spytał w końcu Evert. Elise sięgnęła po ręcznik, wytarła się. - Nie wiem - odpowiedziała. - Albo się potknął, upadł na śliskiej drodze i uderzył w głowę, albo upadł, bo jest chory. On sam uważa, że nic mu nie jest, Schwencke też tak sądzi. - Jeśli to potrwa, będziemy co rano musieli zajmować się dziećmi - powiedział Peder, patrząc na Everta.

Na twarzy Everta pojawił się strach. - Może będziemy musieli wrócić do Andersengàrden? - I co z tego? W Andersengàrden nie było źle. Pamiętasz, jak było fajnie, kiedy wszyscy wychodzili na podwórze, graliśmy w guziki. Wycinaliśmy żołnierzyki z papieru i bawiliśmy się w wojnę! - Kiedyś turlaliśmy obręcz, zdjętą z beczki po śledziach Abrahamsena, wypadła na ulicę i trafiła panią Evertsen w tyłek! - roześmiał się Evert. Kristian mieszał w garnku i patrzył na Elise. - Myślisz, że może się tak zdarzyć? Jeśli Emanuel upadł nie dlatego, że było ślisko? - spytał. - Nie sądzę, Kristian. Wieczorem sprawiał wrażenie zdrowego. Elise ruszyła w kierunku drzwi, musiała pójść na stryszek po ubranie. Kristian odwrócił się do chłopców. - Bzdura, Emanuel nie jest chory, to wszystko dlatego, że ma słabe nogi. - Słabe nogi? - spytał Evert. W jego głosie słychać było zdziwienie. - Dawniej nie miał słabych nóg. - Osłabł tak, bo kocha się z Elise. Elise usłyszała głos Pedera, kiedy wbiegała po schodach. „Musiał nas usłyszeć albo zobaczyć”, pomyślała. Co za wstyd! Hilda przestraszyła się, kiedy usłyszała, co się stało. - Może tak właśnie ma być, Elise. Jeśli Emanuel nagle umrze, nie będziesz musiała starać się o rozwód. Elise była wstrząśnięta. - Jak możesz tak mówić? Gdyby pastor to usłyszał - dodała oskarżająco. - To źle, że jestem szczera? Na pewno też o tym pomyślałaś. - Wcale nie. Bardzo się o niego martwię i cieszę się, że nie wysłałam listu do Johana. - Napisałaś do Johana list? - Tak, ale nie wyślę go. - Dawałaś mu nadzieję? - W pewnym sensie... tak. - A kiedy zobaczyłaś Emanuela, to zaczęło dręczyć cię sumienie, więc postanowiłaś porwać list na kawałki. - Wszystko zależy od tego, co Emanuel powie, kiedy wróci do domu. Postanowiłam poważnie z nim porozmawiać. Hilda patrzyła na nią dużymi oczami.

- Nie do wiary, nareszcie zaczynasz rozsądnie mówić. - Jeśli będzie mu przykro, nic nie zrobię. Hilda nie słuchała jej. - Co się stało? - Odwiedziłam Schwenckego, chciałam go przekonać, żeby namówił Emanuela do pójścia do lekarza. Schwencke powiedział, że Emanuel źle się z tym wszystkim czuje. Pewnie żałuje, że do mnie wrócił. Hilda aż zagwizdała. - Dobrze! Więc jest nadzieja dla ciebie i Johana. To trzeba uczcić! Usmażymy dzisiaj naleśniki na obiad. Elise nie była zachwycona. - Nie rozmawiajmy o tym do czasu powrotu Emanuela do domu. Schwencke może się mylić. Nie co do tego, że Emanuel źle się tu czuje, bo ja to też zauważyłam, tylko może zechce rozwiązać problem w inny sposób. - Jak? - Wspominał coś, że moglibyśmy wziąć kogoś do pomocy do domu. Hilda prychnęła. - Służącą? A gdzie ją zmieścicie? - Emanuel uważa, że moglibyśmy się przenieść. - Dostał spadek czy może ma jakiś ukryty skarb? - Niedługo dostanę honorarium z Danii, a wiosną może też z wydawnictwa Grandahl & Son. - Nie wierzę, żebyś aż tyle zarobiła. Pisarka nie zarabia chyba więcej niż urzędnik. I tak niesamowite, że dostałaś aż pięćdziesiąt koron zaliczki - to prawie dwie miesięczne pensje robotnicy w fabryce albo urzędniczki. Nie wierzę, żebyś mogła dostać dużo więcej tego honorarium, jak to nazywasz. W „Svaerta” czytałam, że ponad dwadzieścia tysięcy mężczyzn w Kristianii zarabia mniej niż osiemset koron rocznie. Jesteś kobietą, nie wierzę, żebyś mogła zarobić więcej. Napisanie książki to w końcu żadna porządna praca. - Mogę napisać jeszcze jedną. - Kiedy znajdziesz na to czas? A jeśli Emanuel zostanie w szpitalu kilka dni? Poradzisz sobie z chłopcami i trójką maluchów, i jeszcze pracą u Graaha? - Jeśli będę musiała, to sobie poradzę. Hilda pokręciła głową. - Jesteś uparta jak osioł. Czasem nawet się zastanawiam, czy ty przypadkiem nie lubisz, kiedy jest ci źle. Elise westchnęła.

- A ja czasem się zastanawiam, czy ty wiesz, co to znaczy sumienie - powiedziała i od razu tego pożałowała. - Wiem, że mnie kochasz i chcesz, żeby było mi dobrze. Tyle że ja nie jestem taka jak ty, Hildo. Ku swojemu zdziwieniu odkryła, że w kantorze nie było jeszcze ani panny Johannessen, ani pana Samsona. Drzwi do biura pana Paulsena były uchylone, słyszała dochodzący stamtąd głos. A jeśli majster przyszedł przed nimi? To się jeszcze nigdy nie zda- rzyło. Może skorzysta z okazji i powie mu, co się przydarzyło Emanuelowi, i spyta, czy może wyjść trochę wcześniej, tak żeby zdążyła rozpalić w piecu, zanim Emanuel wróci. Powiesiła szal i czapkę na wieszaku i cicho podeszła do drzwi. Nagle się zatrzymała. Zza drzwi dochodził nie głos pana Paulsena, ale Samsona. Brzmiał inaczej niż zwykle, był niski i miękki, jakby rozmawiał z kobietą, która bardzo mu się podoba. Czyżby miał schadzkę w pokoju majstra? Serce zabiło jej mocniej. A jeśli przyjdzie pan Paulsen i go zaskoczy? Odwróciła się i pośpiesznie podeszła do swojego biurka. W tym samym momencie usłyszała, jak z pokoju wychodzi Samson. - Dzień dobry, pani Ringstad. Wydawał się zaskoczony, najwyraźniej nie słyszał, jak weszła. - Dzień dobry, panie Samson. - Panna Johannessen jest chora, a pan Paulsen się spóźni. Skorzystałem z telefonu, żeby zadzwonić do przyjaciela i coś mu przekazać. „Do przyjaciela...” A więc nie do przyjaciółki. Czuła, że się rumieni. Żaden mężczyzna nie rozmawiał tak z przyjacielem. Żaden! Więc jednak wtedy w mieście się nie myliła. Samson musiał zauważyć, że się zaczerwieniła, bo zaraz jego twarz też zrobiła się czerwona. Pośpiesznie podszedł do swojego pulpitu i zaczął wyjmować rzeczy potrzebne mu do pracy. Zapanowała cisza. „Zrozumiał, że ja wiem”, pomyślała i poczuła, że drżą jej ręce. Powinna coś powiedzieć? Mimo że oboje byli bardzo zajęci, w pokoju panowała dziwna atmosfera. Chciałaby móc z nim o tym porozmawiać, wytłumaczyć, że nie zmierza rozsiewać plotek, że nie powie o tym ani majstrowi, ani pannie Johannessen. Może się czuć bezpiecznie. Nie zrobi mu nic złego. Pan Paulsen przyszedł dopiero późnym przedpołudniem, skinął im głową i pośpiesznie wszedł do swojego gabinetu. Wyglądało na to, że nie jest w najlepszym nastroju.

Postanowiła zaczekać, później spyta, czy może wyjść trochę wcześniej. Odetchnęła z ulgą, kiedy nadeszła przerwa na obiad. Kiedy opuszczała kantor, nadszedł Samson i zaczął szybko wkładać palto i kapelusz. - Idzie pani zapewne do swojej siostry, pani Ringstad, a ja idę do browaru Ringnes porozmawiać z przyjacielem. Proszę wziąć mnie pod rękę na moście, jest bardzo ślisko. Była zaskoczona, ale nie okazała tego. - To prawda, zauważyłam to, kiedy szłam tam rano z wózkiem. Myślałam o tych wszystkich uczniach, którzy co rano biegną przez ten most w drodze do szkoły. Mogą się poślizgnąć i wpaść do wody. Na samą myśl już drżę. Wiem, że matki boją się tego za każdym razem, kiedy posyłają dzieci do szkoły. Czuła, że mówi za dużo i za szybko. Od rana nie zamienili ze sobą słowa, oboje pilnie pracowali. Elise nawet starała się nie patrzeć w jego stronę. Wyszli jeszcze przed prządkami i pomocnicami. Niewiele osób szło do domu w przerwie obiadowej, większość kupowała zupę w fabryce, ale na moście i tak było tłoczno. Samson podał jej rękę, a ona ją przyjęła. Czuła się skrępowana. Jeśli ktoś znajomy ich teraz zobaczy, zaczną się plotki, ale nie chciała ranić go odmową. - Chciałam spytać pana Paulsena, czy mogę dzisiaj wyjść trochę wcześniej - zaczęła, żeby w ogóle coś powiedzieć. - Mój mąż trafił wczoraj wieczorem do szpitala, paskudnie się przewrócił na ulicy. Samson spojrzał na nią przestraszony. - Chyba nie jest poważnie ranny? Pokręciła głową. - Nie sądzę. Mam nadzieję, że dzisiaj wróci do domu. - Też mam taką nadzieję. Nie jest łatwo radzić sobie z taką gromadką dzieci. - Chłopcy chętnie pomagają, ale i tak mam sporo rzeczy do zrobienia, zanim się wieczorem położę spać. - Rozumiem, że starcza pani czasu jedynie na najpilniejsze sprawy. - Tak. Kiedy dzieci są już w łóżkach, muszę trochę ogarnąć dom. Nawet nie mam czasu przeczytać gazety, czasem mąż czyta mi na głos, kiedy siedzę i ceruję skarpety. - Nie pojmuję, kiedy znajduje pani czas na pisanie. - Piszę tylko, kiedy... - urwała i zamilkła, czując, że robi się jej gorąco. Nogi miała jak z waty. Wydała się, chciała to jakoś ukryć, ale nie wiedziała, co powiedzieć. - Proszę się nie wstydzić, pani Ringstad. Sam też minąłem się z prawdą, mówiąc, że idę do znajomego w browarze. Tak naprawdę to chciałem z panią porozmawiać. - Zawahał się, ale w końcu zdobył się na odwagę. - Możemy chyba uznać, że jesteśmy kwita. Pani

odkryła moją tajemnicę, a ja pani. Znów poczuła, że się rumieni. - Jak... To znaczy... - Nie ma znaczenia, jak do tego doszedłem. Najważniejsze, że wiem. Obiecuję, że nikomu o tym nie powiem. Dopiero kiedy pani sama to ujawni. „Może szedł za mną, kiedy szłam do wydawnictwa”, pomyślała i na samą myśl oblał ją pot. Dotarli do domku majstra. - Możemy sobie obiecać, że dochowamy tajemnicy? Pani zapewne nie chce, żeby wyszło na jaw, kto kryje się za pseudonimem, a ja... - urwał, nie mówiąc nic więcej. Stał na wzgórzu, zdenerwowany i niemile skrępowany. Pokiwała głową, nie było sensu protestować. - Obiecuję, że nikomu nic nie powiem. - I szybko dodała: - I tak bym tego nie zrobiła. - Też tak myślę. Jest pani mądrym i dobrym człowiekiem. Oboje wiemy, czym to może się skończyć. Gdyby moja tajemnica wyszła na jaw, byłbym skończony. Gdyby pani tajemnica wyszła na jaw, musiałaby pani się liczyć z nieprzyjemnościami. Oboje ryzykowalibyśmy utratę pracy. Elise widziała, że trzęsą mu się ręce. Dla niego było to groźniejsze. Znów przytaknęła. Czuła się skrępowana, sytuacja okazała się dla niej trudna, ale cieszyła się, że mogą pozostać przyjaciółmi i dalej sobie ufać. Tyle chciała mu powiedzieć, pokazać, że jej go żal, dać do zrozumienia, że go nie osądza, nie potępia, ale to było zbyt trudne. Brakowało jej słów. - Siostra na mnie czeka, muszę iść. Posłał jej zawstydzony uśmiech. - Nie wracajmy więcej do tej historii. Proszę pozdrowić siostrę. Uchylił kapelusza i ruszył w kierunku browaru. Hilda stała w oknie i widziała, jak idą przez most. - To był Samson? Elise przytaknęła. - Wyglądaliście jak stare małżeństwo. Elise nie mogła powstrzymać uśmiechu. - Chyba nie aż takie stare. - Gdybyście byli młodym małżeństwem, to byście inaczej szli. Miałam wrażenie, że nie jesteś zachwycona, że idziesz z nim pod rękę. Często tak jest ze starymi małżeństwami, zauważyłam to. - Podał mi rękę, bo na moście jest ślisko. - A ty pewnie myślałaś o tym, co widziałaś przy Kirkeristen? - Prawdę mówiąc, nie pamiętałam o tym. Jest miły. Lubię go. A co tutaj? Taka cisza.

Cała trójka śpi? Hilda przytaknęła. - Śpią jak aniołki w dużym łóżku. Elise się uśmiechnęła. - Jesteś aniołem. Powiodła wzrokiem w stronę piecyka. - Ładnie pachnie. Co gotujesz? - Ziemniaki ze słoniną. Chłopcy już byli i zjedli. Zwolnili ich wcześniej, bo nauczyciel zachorował. Ale zadano im więcej do domu. - Zrobiłaś obiad dla nas wszystkich? - Zaszłam wczoraj do rzeźnika i dostałam odpadki w sumie za pięćdziesiąt ore. Przed południem zajrzała tu kobieta, sprzedawała kaszankę własnej roboty. Będzie na jutro. Elise roześmiała się radośnie. - No przecież mówię, że jesteś aniołem. Wiesz, czy chłopcy wrócili do domu? - Evert i Kristian od razu poszli do pracy, ale wcześniej skończą. Zaproponowałam, żeby Peder odrobił lekcje tutaj, powiedział jednak, że pójdzie odwiedzić Jenny. Albo się w niej zakochał, albo liczy na jakiś smakołyk od pani Tollefsen. - To spryciarz! Idzie w gości, żeby wymigać się od lekcji! - To się zdarzyło tylko raz. Jenny na pewno też będzie miło, brakuje jej towarzystwa rówieśników. - Anne Sofie odwiedza ją od czasu do czasu. Spotkałam Jenny wczoraj wieczorem, idąc do Schwenckego. - Nie sądzę, żeby mama chętnie posyłała Anne Sofie do babci, więc chyba nie bywa tam często. Elise nie odpowiedziała, nie miała ochoty rozmawiać o matce. Odwiesiła szal i zaczęła stawiać talerze i kubki na stole, podczas gdy Hilda kroiła ugotowane ziemniaki i kładła je na patelni. - Pewnie chciałabyś wiedzieć, co z Emanuelem? - Tak. Nie sądzę, że będą trzymać go w szpitalu. Jestem tylko ciekawa, czy dojdą, skąd u niego te zawroty głowy. Chociaż jak go znam, to nie powie im o tym. - Nie rozumiem, dlaczego tak się boi tych badań? - Chcesz powiedzieć, że udaje chorobę, żeby mnie przy sobie zatrzymać? Nie wierzę, żeby był aż tak dobrym aktorem. Mówiłam ci już, że Schwencke sądzi, że to wszystko z tego, że źle się tu czuje. - Dowiedz się, co z nim jest.

Elise spojrzała na nią zdziwiona. Rano reakcja Hildy była zupełnie inna. Jadły w milczeniu. Elise rozkoszowała się smacznym posiłkiem. - Nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłam smażone ziemniaki ze słoniną. - Pewnie jecie tylko kaszę na wodzie, skoro tak mało zarabiacie. Elise spojrzała na siostrę. - Drwisz sobie? - Trochę. Biorąc pod uwagę, ile razem zarabiacie, ty i Emanuel, to, co zarobiłaś na swojej książce, i to, co do domu przynoszą Kristian i Evert, to powinniście jeść słoninę co drugi dzień. Elise nic nie odpowiedziała. Nie mogła odmówić Hildzie racji, ale nie miała ochoty mówić, że to wydatki Emanuela sprawiały, że ciągle im na wszystko brakowało pieniędzy. Poza tym to nie była prawda. Hilda przesadzała. Kristian i Evert nie zarabiali wiele, a czynsz za połowę domku na Hammargaten był większy niż za domek majstra. Jednak nie narzekała, wiedziała, że wielu ludziom było znacznie gorzej niż im. Jedli mięso najwyżej raz w tygodniu, czyli w niedzielę. Boczek kosztował koronę i osiemnaście ore za kilogram, a skoro jej pensja musiała starczyć na jedzenie dla ośmiu osób, bo wciąż jeszcze nie śmiała liczyć na pieniądze za książkę, musieli przez większość dni tygodnia jeść kaszę. Codziennie po szkole Hilda dawała chłopcom jeść, zwykłe jednak był to chleb z melasą albo z serem. - Chyba się nie obraziłaś? - spytała Hilda, a jej głos brzmiał, jakby żałowała tego, co powiedziała. Elise pokręciła głową. - Nigdy nie próbowałaś się wczuć w moją sytuację. W ostatnich latach w Andersengarden to ja odpowiadałam za całą rodzinę/ Tak samo było, kiedy ja i Emanuel się pobraliśmy, to ja utrzymywałam matkę i chłopców. Ty miałaś mnie, a potem poszłaś pracować do Paulsena i nie musiałaś już się troszczyć o jedzenie. Potem spotkałaś Reidara, a teraz znów jesteś z Paulsenem. - Mówisz, jakbyś ty była sama. Przecież masz męża. Chyba nie pozwalasz mu, żeby całą swoją pensję wydawał na siebie, a ciebie zostawiał z wszystkimi wydatkami? - Oczywiście, że nie. Płaci za węgiel, za naftę i za drewno, poza tym daje też pani Jonsen kilka koron miesięcznie za opiekę nad Jensine. Nie była to prawda, ale Hilda nie musiała tego wiedzieć. Hilda westchnęła. - Wciąż tylko narzekamy. Nie możemy porozmawiać o czymś przyjemniejszym? Olaf pytał, czy w którąś sobotę nie poszłabym wieczorem potańczyć do „Perły”. Uważasz, że

powinnam? Elise spojrzała na nią przerażona. - Chcesz iść do „Perły” potańczyć z Olafem? Nie dość, że jesteś żoną Reidara, a przyjmujesz wizyty Paulsena, jakby był twoim zalotnikiem? Hilda się roześmiała. - Nie bądź taka surowa! Nie do twarzy ci z tym. Co się stało z moją siostrą, która stała przyparta do ściany w piwnicznym korytarzu w Andersengàrden? Która chodziła na tańce do „Perły” i zabawiała się na wzgórzach ze swoim ukochanym? Ukrywała się z nim w ciemnych zakamarkach, a potem wracała do domu z czerwonymi policzkami i błyszczącymi oczami? Elise uśmiechnęła się. - To było chyba w innym życiu. Tak dawno, że już o tym zapomniałam. - Dawno? Trzy lata to nie tak dawno. - Więc chyba szybko się zestarzałam. Hilda parsknęła. - Pamiętam, jak zaledwie kilka tygodni temu na tej kanapie leżała para, tak namiętnie się pieszcząca, że aż guziki od koszuli poodpadały. Wiem, czego ci brakuje, Elise. Dałaś się uwikłać w sieć obowiązków, czujesz się odpowiedzialna, masz wyrzuty sumienia, dręczy cię poczucie winy. Zapominasz, że ty też masz prawo do szczęścia. - Do szczęścia? Ilu ludziom dane jest poznać, co to jest szczęście? - Większości. Raz czy dwa. Może tylko przez krótki okres, zanim dzieciaki wypełnią kuchnię i dom, zanim zacznie brakować najedzenie i ubranie. Sądzę jednak, że większość z tych, którzy mieszkają tu wzdłuż rzeki, przeżywali swoje chwile szczęścia pod pierzyną. Większość kobiet choć przez chwilę czuła się jak księżniczka. - Ja też. Może akurat nie „pod pierzyną”, jak to określiłaś, ale byłam szczęśliwa z Johanem, zanim to wszystko się wydarzyło. Dostałam swoją porcję szczęścia. Sama mówisz, że większość przeżywa to tylko przez krótki moment, zanim zacznie się codzienność. A co z tobą? - Ja mam inne oczekiwania co do szczęścia. - Dla ciebie szczęście to mieć pieniądze? Hilda przytaknęła. - Tak. Taka już jestem. Jeśli mogę wejść do sklepu i kupić sobie pudełko kremu, puder czy wodę kolońską, nie bojąc się, że z tego powodu będę głodować, wtedy czuję się szczęśliwa. Nie mówiąc już o tym, kiedy mogę kupić sobie nową bluzkę czy nowy kapelusz. Wtedy uważam, że warto jest żyć. Elise się uśmiechnęła. - I teraz chcesz, żeby twoja siostra była szczęśliwa u boku mężczyzny?

- Tak. Nawet jeśli moja siostra jest inna niż ja, to uważam, że sobie na to zasłużyła. Poza tym jestem romantyczką i lubię, kiedy historie miłosne dobrze się kończą. Elise się roześmiała, otarła łzę w kąciku oka. Po chwili spoważniała i powiedziała: - Kto wie? Może twoje życzenie się spełni? - Elise wstała od stołu. - Kiedy wrócę wieczorem do domu, porozmawiam poważnie z Emanuelem.

ROZDZIAŁ CZWARTY Kiedy wróciła do domu, w oknach było ciemno. Peder jeszcze nie wrócił, a przecież miał dużo lekcji do odrobienia. Emanuel też chyba nie wyszedł ze szpitala, tak późno wieczorem go już chyba nie wypiszą? Pewnie postanowili zatrzymać go jeszcze jeden dzień, żeby upewnić się, że naprawdę nic mu się nie stało. Wstrząs mózgu to nie żarty. Wyjęła Hugo i Sebastiana z wózka, otworzyła drzwi i pozwoliła chłopcom iść samym po schodach i wejść do kuchni, podczas gdy ona zajęła się zapalaniem lampy i rozpalaniem w piecu. Wzdrygnęła się, klasnęła w dłonie. Ależ tu było niewiarygodnie zimno. W tej samej chwili usłyszała na zewnątrz głosy i zaraz w drzwiach stanął Kristian, trzymając na ręku Jensine. Za nim stał Evert. - Późno przyszłaś! - odezwał się Kristian oskarżycielskim głosem. Spojrzała na niego zdziwiona. - Nie później niż zwykle. - To my dzisiaj wcześniej skończyliśmy, Kristian - odezwał się Evert. - Widzieliście Pedera? - Miał iść do Jenny. - Nie siedzi tam chyba całe popołudnie. - Jasne, że tak. A jeśli jeszcze pani Tollefsen usmażyła naleśniki. .. - w głosie Everta słychać było zazdrość. - Mam nadzieję, że niedługo wróci. Zdaje się, że ma dużo zadane, prawda, Evert? Evert przytaknął. - I z rachunków, i z religii. Mamy też napisać wypracowanie o jesieni. Zaczęliśmy je pisać w szkole. Wiesz, co Peder napisał? Evert roześmiał się. „Pac, pac, mówią jabłka do Olsena, spadając z jabłoni”. Pan przeczytał to na głos i wszyscy się śmieli. Elise uśmiechnęła się, ale zaraz znów spoważniała. - Nieładnie z jego strony, że przeczytał to na głos, żeby klasa się śmiała. Peder bardzo się przejął? - Nie wiem, ale zrobił dziwną minę. Elise się zaniepokoiła. - Nie mam pojęcia, gdzie on się podziewa. Musiał się gdzieś schować. Myślisz, że pani Tollefsen pozwoliłaby zostać mu tak długo? Evert pokręcił głową. - Nie lubi, kiedy po domu kręci się za dużo dzieci. Tak mówi Jenny.

Kristian posadził Jensine na podłodze i zaczął zdejmować jej czapkę i rękawice. Teraz podniósł wzrok. - Mam iść go poszukać? - Mógłbyś? Niepokoję się. Pewnie z powodu tego, co się wczoraj stało. Jeśli Pederowi też by się coś przytrafiło... - urwała i zamilkła. - Nie przesadzaj, Elise. Nic mu się nie stało, po prostu gdzieś się schował. - Miejmy nadzieję - odpowiedziała Elise i wzięła garnek, żeby ugotować kaszę. - Zdejmiesz mokre rzeczy z Sebastiana, Evert? - Znów się zsikał? Myślałem, że nauczył się już siadać na nocnik. - Nauczył się, ale czasem jeszcze zdarza mu się wypadek. Nie rozbieraj już bardziej Jensine, tu jest zimno. Evert mi pomoże, a ty biegnij do pani Tollefsen. Kristian włożył czapkę, otworzył drzwi i zniknął. - Jest ciemno. Uważaj na konie na drodze! - zawołała za nim Elise. - Ale cuchnie! - odezwał się Evert, zatykając nos. - Zajmę się nim, a ty mieszaj kaszę. Tylko jeszcze nastawię wodę. Dawno już przewinęła Sebastiana, posadziła go razem z Hugo w kącie, żeby się bawili, i zaczęła nakrywać do stołu, kiedy usłyszała na zewnątrz szybkie kroki. Do kuchni wpadł zdyszany Kristian. - U pani Tollefsen nie ma Pedera. W ogóle go tam nie było. Po drodze też go nie spotkałem. Elise czuła, jakby ktoś położył jej na plecach zimną rękę. - Nie było go tam? - spytała, patrząc niego z przestrachem. - To gdzie on może być? Evert siedział na podłodze, zaczął już odrabiać lekcje. - Może jest u Anne Sofie? - Poszedłby aż do Kjelsas? Nie sądzę - powiedziała Elise, kręcąc głową. - Jeśli uznałby, że dostanie tam coś dobrego do jedzenia, to może. - Boże drogi! - westchnęła Elise bezradnie. - Jak trafi do domu w tych ciemnościach? Chłopcy spojrzeli po sobie, po czym Kristian niechętnie zaproponował: - Możemy iść go poszukać, ja i Evert. Elise znów westchnęła. - Najpierw zjedzcie trochę gorącej kaszy. Zaraz zrobi się tu cieplej. Kiedy przestaniemy marznąć, wszystko wyda się nam prostsze. Evert i Kristian wzięli każdy jednego malucha i zaczęli karmić dzieci, a Elise zajęła się małą Jensine. Dopiero kiedy nakarmili najmłodszych, mogli sami zasiąść do gorącego posiłku.