Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 061 932
  • Obserwuję493
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań651 245

Ingulstad Frid - Saga Wiatr Nadziei 26 - Zemsta

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :636.8 KB
Rozszerzenie:pdf

Ingulstad Frid - Saga Wiatr Nadziei 26 - Zemsta.pdf

Beatrycze99 EBooki I
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 75 osób, 42 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 129 stron)

FRID INGULSTAD ZEMSTA

1 Kristiania, grudzień 1908 roku Krzyk uwiązł Elise w gardle. Zastygła ze strachu patrzyła, jak Lort-Anders podnosi Hugo wyżej i wystawia częściowo poza barierkę. Hugo oniemiał z przerażenia, a jego płacz ucichł gwałtownie. Po drugiej stronie mostu policjanci zatrzymali się i na widok Lort-Andersa, który trzymał małe dziecko nad opadającymi z hukiem masami wody, stracili nagle pewność, jak powinni w tej sytuacji postąpić. Istniało duże ryzyko, że jeśli podejdą bliżej, bandzior spełni swe pogróżki i wrzuci chłopca do wodospadu. Usłyszała jęk i odgłos kroków za plecami, ale nie była w stanie odwrócić głowy. Wbiła wzrok w przerażoną twarzyczkę Hugo i w mężczyznę, który dosłownie dzierżył życie malca w swoich dłoniach. Ktoś podszedł bliżej, a z drugiego brzegu rozległ się rozkaz konstabli: - Stój! Zrobiło się cicho. Kątem oka dostrzegła czarny mundur i domyśliła się, że policjanci nadbiegli także z przeciwnej strony. Stróże prawa stali po obu stronach mostu. Lort-Anders nie miał szans ucieczki. Pozostawała więc tylko niepewność, czy postanowi zaspokoić żądzę zemsty, zanim uzna, że przegrał. Elise miała wrażenie, że serce przestało jej bić. Nie była w stanie się poruszyć. Jej ciało było niczym sparaliżowane. Próbowała krzyknąć, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu. Pragnęła błagać Lort-Andersa, żebrać o to, by darował życie małemu Hugo, ale język odmówił jej posłuszeństwa. Nawet oddychanie przychodziło jej z trudem. Dyszała, jakby się dusiła. Przed oczyma wirowały jej gwiazdy i obawiała się, że za chwilę straci przytomność. Szum wodospadu dochodził do niej niczym szmer z oddali, śnieg i lód dławiły huk opadających wód. Nad mostem, który zazwyczaj tętnił życiem, zaległa pełna grozy cisza. Wszyscy wpatrywali się w bandytę, który trzymał chłopca nad nową barierką. Z drugiego brzegu rzeki dał się słyszeć głos jednego z policjantów, który mówił głośno, ale powoli i spokojnie: - Anders Jensen, nie rób głupstw! Jesteś otoczony i nie masz żadnych szans, by się wymknąć. Jeśli wrzucisz chłopca do wodospadu, to już nigdy nie wyjdziesz na wolność. Do końca życia będziesz gnił samotnie w celi. - Jak myślisz, co wybiorę? - zaśmiał się Lort-Anders. - Wodospad czy samotną celę?

Zapadła cisza. Nikt nie miał wątpliwości co do jego niecnych zamiarów. - Jeśli zostawisz chłopca i poddasz się, nie stawiając oporu, to za osiem lat będziesz wolny. A może nawet wcześniej. Lort-Anders znów zarechotał. - Osiem lat? Siedziałeś, brachu, kiedyś w pierdlu? Wiesz, jak to jest? A potem odwrócił się plecami do konstabli stojących na zachodnim brzegu rzeki i zwrócił się do Elise: - I co, Elise, boisz się teraz? Elise dygotała jak w gorączce. Szczękała zębami, nie będąc w stanie wydobyć z siebie słowa. Bandzior znów ryknął chrapliwym śmiechem i rzucił bezwzględnie: - Czekałem na tę chwilę cztery lata, rozumiesz? W końcu dostaniesz za swoje! - Proszę! - jęknęła, odzyskując władzę nad mową, i łamiącym się głosem dodała: - Ja na ciebie nie doniosłam. - A niech to! Na dodatek kłamiesz? - Mówię prawdę. Spytaj na policji! Nie powiedziałam nikomu. Nawet moim braciom - szlochała, z trudem łapiąc oddech. Lort-Anders wystawił Hugo jeszcze dalej za barierkę. Gdyby chłopczyk poruszył się teraz gwałtownie, mógłby wysunąć mu się z rąk, nawet jeśli ten nie miałby zamiaru go skrzywdzić. - Nie ja jestem też winna, że za pierwszym razem cię złapali! - Starała się mówić głośno, ale z jej gardła wydobywał się jedynie dziwnie piskliwy głos. - Wtedy też myślałeś, że na ciebie doniosłam, ale to nieprawda. Na policji powiedziałam tylko, że znalazłam złotą broszkę i dałam ją Johanowi. Nie miałam pojęcia, że masz z tym coś wspólnego. Wyglądało tak, jakby Lort-Anders znów się zaśmiał. - Jeśli myślisz, że uratujesz swojego bękarta, kłamiąc mi tu w żywe oczy, to chyba jesteś kompletnie głupia! A może cieszysz się, że się go pozbędziesz? Nie byłaś zachwycona, gdy się urodził, prawda, Elise? Rzuciła się na kolana w śnieg i wołała do niego: - Proszę, błagam z całego serca! Słyszałeś, co mówił policjant? Jeśli skrzywdzisz Hugo, do końca życia będziesz siedział sam w celi. - Ale przynajmniej wyrównamy rachunki, kapujesz, Elise? Tylko myśl o zemście trzymała mnie przy życiu przez te ostatnie lata. - Ale ja na ciebie nigdy nie doniosłam! Słowo honoru!

Nawet wtedy, gdy cię zauważyłam przed domem Kraka, nikomu o tym nie powiedziałam. Nie mam pojęcia, jak zdołali cię odnaleźć! - Myślisz, że ci uwierzę? - Ale to prawda! - szlochała rozdzierająco. - Przysięgam, biorę tu wszystkich na świadków, że jeśli kłamię, oddam ci wszystko, co mam. Spytaj policji! Oni wiedzą, czy doniosłam na ciebie, czy nie, i mają obowiązek cię o tym powiadomić. Lort-Anders śmiał się w żywe oczy. - Nieźle, Elise! Doprawdy znakomicie! Prawie ci uwierzyłem. Ale tylko prawie. Bo ja swoje wiem, kapujesz? Dowiedziałem się, kto na mnie doniósł. Elise Løvlien, powiedzieli mi na policji! Ta narzeczona Johana, dziwka, która go zdradziła i wyszła za mąż za oficera z Armii Zbawienia! Czy to nie o ciebie chodzi, Elise? Czy to nie z tobą był zaręczony Johan? Czy nie jego zdradziłaś? Elise kręciła głową, dygotała jak w gorączce, a po policzkach płynęły jej strumieniami łzy. - Mówisz tak tylko po to, by mnie dręczyć. Nie zdradziłam Johana, zostałam zgwałcona. I wiesz dobrze, że na ciebie nie doniosłam. - Boisz się teraz, Elise? Trzęsiesz się ze strachu? Nie będę cię dłużej trzymał w niepewności! - Odwrócił się do Hugo i zagadnął: - No jak, bracie, gotów na kąpiel? - Po czym za- wołał do Elise: - Uważaj teraz! To będzie dopiero skok! Podniósł Hugo jeszcze wyżej, a gdy już się spodziewała, że wypuści go z rąk, serce jej stanęło. Tymczasem on obrócił się gwałtownie i postawił malca na moście, po czym zarechotał chrapliwie i krzyknął: - Jestem gotowy, panowie! Teraz możecie mnie aresztować. Ja już załatwiłem swoje. Musiałem się zemścić. Zaległa dziwna cisza, zupełnie jakby nikt nie pojmował, że to koniec koszmaru. Nawet Hugo stał nieruchomo, nie rozumiejąc, co się stało, i dopiero po chwili uderzył w płacz. Z obu stron mostu nadbiegli policjanci. Elise usiłowała podnieść się z klęczek, ale nie starczyło jej sił. Widziała tylko, jak Hugo biegnie do niej, ale nie była w stanie nawet wyciągnąć do niego rąk. Próba, na jaką została wystawiona, okazała się dla niej zbyt ciężka. Przed oczyma widziała gwiazdy, wirowały coraz szybciej, jakby znalazła się na karuzeli. Ktoś próbował pomóc jej się podnieść, ale opierała się, wiedząc, że nie zdoła ustać na własnych nogach. Resztką sił musi przytulić Hugo. Chłopiec dobiegł wreszcie i rzucił się rozszlochany w jej ramiona. Przyciskając go mocno, zamknęła oczy i wtuliła twarz w zagłębienie na jego szyi. Szlochając, szeptała mu do ucha uspokajające słowa.

Dopiero gdy rozdzierający płacz dziecka ucichł i zmienił się w żałosne pochlipywanie, policjanci spróbowali ponownie pomóc Elise wstać. Zachwiała się, trzymając Hugo na rękach, a jej ciało wciąż dygotało ze strachu. W tej samej chwili zauważyła obok siebie Annę, która prowadziła wózek ze śpiącą Jensine. Zapewne usłyszała krzyki i wyszła z domu. Była świadkiem dramatu, jaki rozegrał się na moście. - Chodź! - odezwała się do Elise i chwyciła ją za ramię. Pomocne dłonie przejęły od Anny wózek z dzieckiem, zniosły go po schodkach, podczas gdy Elise ruszyła podtrzymywana przez konstabla i Annę. Jak w transie obserwowała, co się dzieje, nie czuła własnych nóg, nie wiedziała, po czym stąpa. Przyciskała Hugo mocno do piersi, jakby się bała, że ktoś wyszarpnie jej go z rąk i ucieknie. Synek zarzucił jej rączki na szyję i nie przestając płakać, przywarł do niej z całych sił. Jak przez mgłę pomyślała, że na pewno przez długi czas będzie się jej teraz kurczowo trzymał. Co się dzieje w głowie trzylatka narażonego na tak dramatyczne przeżycie? Czy malec zdawał sobie sprawę, że znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie? Czy spojrzawszy w dół na huczący wodospad, domyślił się, co zamierza Lort-Anders? Wreszcie dotarli do kuchni. Policjant pomógł jej usiąść na stołku, po czym wyszedł. Anna postawiła w kącie wózek ze śpiącą Jensine. Aż dziwne, że małej nie obudziło to całe zamieszanie. Elise cały czas się trzęsła tak mocno, że obawiała się, że upuści Hugo. Szczękała zębami i nie mogła nic powiedzieć. Daremnie usiłowała się uspokoić. Anna podeszła do niej i położyła jej dłonie na ramionach. Pod suknią wystawał jej wydatny brzuch. Za miesiąc miała rodzić. Oby tylko ten dramat nie przyspieszył porodu, tak jak było z Hildą, gdy na moście doszło do wypadku. - Dobrze już, dobrze, Elise! - pocieszała ją cichym, łagodnym głosem. - Wiem, co przeżyłaś, ale już po wszystkim. - Pogłaskała ją po włosach i dodała: - Hugo już się uspokoił. Dzieci szybko zapominają. Może nie zrozumiał powagi sytuacji. Przestraszył się tylko, że trzymał go ktoś obcy, i to tak wysoko w powietrzu. Na pewno nie pojął w pełni niebezpieczeństwa. Elise pokiwała głową, ale nadal nie była w stanie nic powiedzieć. Kiedy wreszcie przestanę tak dygotać?, zastanawiała się. Płacz Hugo całkiem ucichł, malec tylko chlipał raz po raz, trzymając się jej kurczowo. - Myślę, że on tak naprawdę nie chciał mu nic zrobić. Nie jest przecież mordercą - ciągnęła Anna swym łagodnym głosem. - Zależało mu tylko na tym, by cię porządnie nastraszyć. Taką sobie wymyślił zemstę. Elise też o tym myślała. Zresztą i Hilda sądziła podobnie. Wiadomo, że to łajdak, ale przecież nie jest groźny, mówiła.

- Dziwne, że odważył się ukryć tu, w okolicy - powiedziała Anna, a jej spokojny głos działał na Elise kojąco. - Słyszałam o uciekinierach, którzy szukali kryjówki w lesie Grefsen lub na wzgórzu Ekeberg, ale nie tu blisko. Czytałaś o tym mistrzu złodziei Ole Pedersenie Høiland? Zyskał sławę, bo często uciekał z aresztu lub więzienia. Podobno przez długi czas ukrywał się w grocie w lesie Grefsen. Elise pokiwała głową. Przypomniało jej się, że kiedyś opowiadała jej o nim pani Muus. - Ale Lort-Anders potrzebował pożywienia. Na pewno próbował znaleźć swoich starych kamratów, a któryś z nich doniósł na niego policji. Elise przytaknęła. - Pewnie za dnia się ukrywał i wymykał ukradkiem dopiero po zmroku. Może to wcale nie Lort-Anders skradał się za mną tamtego wieczoru, gdy mi się zdawało, że go zobaczyłam po raz pierwszy, zastanawiała się. Może nie on szedł za Pederem wracającym ze szkoły? Może to wszystko było tylko naszym wymysłem? Skąd wiadomo, że to jego słyszeliśmy, gdy trzasnęła klapka skrzynki pocztowej? Mógł tam być poprzedniej nocy. - Właściwie szkoda takich jak on - mówiła Anna, wciąż głaszcząc ją po włosach. - Nigdy nie miał porządnego domu. Podobno matka i ojciec pili na umór. Bał się, że go zabiorą do siero- cińca, dlatego uciekał i ukrywał się w stajniach i w komórkach. Elise słuchała uważnie, dygocząc już jakby mniej. - Skąd o tym wiesz? - zapytała, a jej głos zabrzmiał obco. - Torkild mi opowiadał. Czytał w gazecie, że z Akershus uciekł więzień. Nie mieliśmy jednak pojęcia, o kogo chodzi. Przy okazji wspomniał jednak o paru chłopakach, których próbował wyprowadzić na prostą drogę, ale bez powodzenia. Jednym z nich był Lort-Anders. - Johan się z nim trzymał. Anna potwierdziła. - Usiłowałam go wyrwać z tej bandy, ale Johan uważał, że oni nie robią nic złego. Było mu żal Lort-Andersa. - Naprawdę? - Elise podniosła na nią zdziwiony wzrok. - Tak. Pamiętam, jak opowiadał z przejęciem, że ktoś zauważył go w stajni i go stamtąd wypędził, a chłopak nie miał gdzie przenocować i zaszył się w kurniku. - Po chwili wahania dodała: - Wydaje mi się, że Johan był zaskoczony, że Lort-Anders otrzymał wyrok dwunastu lat więzienia. Uważał go za niegroźnego złodziejaszka, choć przecież musiał wiedzieć, że Lort-Anders już wcześniej odsiadywał krótki wyrok. Nie miał jednak pojęcia, że było aż tak źle. - Myślisz, że Lort-Anders zrobił to po to, by mnie porządnie nastraszyć?

Elise gwałtownie powróciła myślą do tego, co przed chwilą rozegrało się na moście, i przeniknęła ją fala chłodu. - Tak, był przekonany, że przez ciebie dostał się w ręce policji i pałał żądzą zemsty. Podejrzewam, że tam, na moście, musiało chyba do niego dotrzeć, że nie ty jednak na niego doniosłaś. Ale chęć zemsty okazała się zbyt silna. - Uważasz, że wrzuciłby Hugo do wodospadu, gdyby nadal sądził, że to przeze mnie poszedł siedzieć? - zapytała Elise, kręcąc głową, i poczuła, jak całkiem uszły z niej siły. - Nie wiem. Mówiłam ci już, że nie wierzę, by Lort-Anders był mordercą - odparła Anna i podeszła do kuchenki. - Przyrządzę gorące mleko z miodem. Dobrze ci zrobi. - Jak myślisz, Anno, Hugo dojdzie po tym do siebie? - wyjąkała Elise, a jej oczy napełniły się łzami.

2 Zdołała wypić zaledwie parę łyków gorącego mleka, bo Hugo wczepił się w nią i za nic w świecie nie chciał jej puścić. A kiedy usiłowała podać mu łyżeczką słodkiego mleka z miodem, rozległo się pukanie i drzwi gwałtownie się otworzyły. Do środka wkroczył majster, blady i wyraźnie wstrząśnięty. - W życiu nie słyszałem czegoś równie okropnego! - rzucił zdyszany, tupiąc i otrzepując śnieg z butów. - Jak tylko dotarły do mnie wieści, co się stało, czym prędzej wyszedłem z fabryki i odważyłem się przejść przez most pomimo remontu. Siadł ciężko na stołku, który podsunęła mu Anna, i spojrzawszy na Elise i Hugo, stwierdził: - To musiało być straszne przeżycie! Elise pokiwała głową i otarłszy dłonią oczy, wyznała: - Myślałam, że mi serce przestanie bić. - Ten człowiek to szaleniec! Może raczej powinni go zawieźć do zakładu dla obłąkanych, niż zamykać w więzieniu. Elise ani Anna nie skomentowały tego, a majster mówił dalej. - Widzę, że potrzebujesz trochę czasu, żeby dojść do siebie, Elise. Pani Abrahamsen - zwrócił się do Anny. - Proszę mi wyjaśnić, jak do tego doszło! Anna opowiedziała mu wszystko, co wiedziała o Lorcie-Andersie, a także cofnęła się do wydarzenia sprzed czterech lat. - Był przekonany, że to przez Elise wpadł w ręce policji! W śniegu koło naszej czynszówki Elise znalazła złotą broszkę skradzioną ze sklepu jubilera na ulicy Karla Johana i dała ją Johanowi, żeby zaniósł na policję. Ale on tego nie zrobił i policja znalazła broszkę u niego. - Nagle łzy napłynęły jej do oczu i dodała: - To wszystko moja wina. Zabrakło pieniędzy na lekarstwa dla mnie i bardzo mi się pogorszyło. Johan zawsze był dla mnie dobrym i troskliwym bratem. W przypływie desperacji zgodził się stać na czatach podczas włamania do sklepu jubilera, żeby zarobić pieniądze na moje lekarstwa. Majster pokręcił głową niecierpliwie. - Słyszałem to wszystko. To już przeszłość! Bardziej mnie interesuje, kiedy dowiedzieliście się, że ten bandyta uciekł z więzienia, i jak to się stało, że Hugo dostał się w jego ręce! Elise wyjaśniła: - Razem z chłopcami zauważyłam go, kiedy wracaliśmy do domu w niedzielę po chrzcinach. Pedera bolał brzuch, więc zapytałam mężczyznę wchodzącego do jednej z tych niedużych chat u podnóża wzgórza Aker, czy Peder nie mógłby skorzystać z wychodka u niego na

podwórku. Mężczyzna wydał mi się dziwnie znajomy. Dopiero jednak gdy Peder ruszył biegiem w stronę wychodka, uświadomiłam sobie, kto to jest. Śmiertelnie się bałam zdradzić, że go rozpoznałam, wiedziałam, że mnie obwinia za to, że przed czterema laty został złapany. - I co? - niecierpliwie pytał majster. - Przypuszczałam, że za dnia się ukrywa, w obawie, że ktoś go rozpozna. Dzisiaj przyszłam tu poprosić o pomoc Torkilda Abrahamsena, bo Hilda chciała, bym spróbowała odnaleźć brata Jenny, żeby go zaprosić na przyjęcie świąteczne. Gdy znosiłam wózek po schodkach, kazałam Hugo poczekać, aż po niego wrócę i pomogę mu zejść. Nagle usłyszałam jakiś hałas i mignął mi mężczyzna, który chwycił małego i pobiegł z nim na most. Majster znów pokręcił głową. - Skąd na miłość boską wiedział, że tu jesteś? I na dodatek odważył się wyjść z ukrycia za dnia? - Zdaje się, że policja wpadła na jego trop i go ścigała - wtrąciła Anna. - Myśli pani, że ktoś na niego doniósł? - Zapewne. A może policjanci przypadkowo go zauważyli? Na pewno wielu z nich wie, jak wygląda, mogli go rozpoznać. Majster pokiwał głową. - Rzeczywiście, to wydaje się możliwe. Elise zmarszczyła czoło zamyślona. - A może wracał do tej walającej się chaty Kraka? Stoi przecież opuszczona. Majster przytaknął jej, po czym westchnął przeciągle: - Trzeba się tylko cieszyć, że wszystko dobrze się skończyło. Nie odważę się nawet powiedzieć o tym Hildzie. Karmi piersią maleństwo i takie wiadomości mogłyby jej zaszkodzić. - Wstał i oświadczył: - Pójdę i się rozejrzę, czy ktoś mógłby sprowadzić powóz. Odwiozę cię do domu, Elise. Nie możesz wracać z dziećmi sama po tym wszystkim. Chciała zaprotestować, ale on tylko podniósł dłoń, jakby się wzbraniał, i pomaszerował do drzwi. - Jak dobrze, że tu przyszedł! Wiesz, mam dla niego coraz więcej szacunku - rzekła Anna z wyraźną ulgą, gdy tylko za majstrem zamknęły się drzwi. - Ja też. Słyszałaś, że zagroził, że się zwolni, jeśli właściciele fabryki nie zbudują solidnego mostu i nie zapłacą odszkodowania rodzicom Svanhild i Katinki? Anna posłała jej zdumione spojrzenie. - Naprawdę? A taki był kiedyś bezduszny. Chyba Hildzie udało się go tak odmienić. O, wyglądasz już lepiej, Elise - dodała z uśmiechem. - Uspokoiłam się trochę, jak pomyślałam o czymś innym - potwierdziła Elise. - Mam nadzieję, że po powrocie do domu nie dopadnie cię znów przygnębienie.

- To, co przeżyłam, nie da się nawet porównać z tym, co spotkało rodziców, którzy stracili obie córki. - Tak, masz rację. Ludzie, którzy mieszkają nad rzeką, niejednego doświadczyli. Każdego roku ktoś traci swoje dzieci. - To marne pocieszenie dla tych, których właśnie dotknęło takie nieszczęście. Żałuję tego, co powiedziałam rodzicom Svanhild i Katinki. - Słyszałam, że podarowałaś im swoją ostatnią książkę? - Tak, ale może nie powinnam była tego robić? Nie wiem. Myślałam, że przyniesie im ulgę, gdy przeczytają o losach Othilie, Mathilde czy tej kobiety, która utopiła swoje dziecko w rzece. - Słusznie postąpiłaś! Słyszałam, że ich najstarszy syn bardzo dobrze się uczy i przeczytał całą książkę. Parę rozdziałów przeczytał też na głos rodzicom. Matka podobno rozpłakała się i powiedziała, że nie ich jednych dotknął los. Elise ścisnęło w gardle i wyjaśniła: - Opowiedziałam jej, co mówił Peder. Otworzyły się drzwi i majster zawołał od progu: - Zaraz podjedzie konna dorożka, Elise. Hugo chyba da radę sam dojść do furtki? Pokręciła głową, tłumacząc: - Nie chce mnie nawet na chwilę puścić. Anna pospiesznie otuliła się szalem i zadeklarowała pomoc: - Odprowadzę was. Wezmę Jensine i zaniosę do furtki. Mała śpi. Ledwie Elise wraz z dziećmi wróciła do domu, a majster pojechał z powrotem do fabryki, pojawiła się pani Jonsen. Wtargnęła do środka bez pukania, a jej czerwone policzki zdradzały wzburzenie. - Słyszałam wszystko w sklepie, Elise - mówiła jak nakręcona, dysząc ciężko. - Ludzie chyba do Wielkanocy się z tego nie otrząsną. Powariowali wszyscy, doprawdy. Kto to widział, trzymać dzieciaka za barierką mostu tuż nad wodospadem? Czy ten chłop był przy zdrowych zmysłach? Elise siedziała przy stole, tuląc na kolanach Hugo, a Jensine posadziła obok na stołku. W kuchence trzaskał ogień i powoli robiło się coraz cieplej. Wiedziała, że powinna zrobić pranie i obrać ziemniaki, ale nie dała rady uwolnić się od Hugo, który wciąż kurczowo się jej trzymał. Pani Jonsen podeszła do nich i, głaszcząc malca po głowie, powiedziała: - Biedny nasz mały Hugo. Widziałeś złych panów, tak? - Siadła ciężko na stołku obok i ciągnęła dalej zdenerwowanym tonem: - Wszyscy w sklepie o tym mówili. Jakieś dziewczę wróciło znad rzeki i opowiedziało, co się tam zdarzyło. Podobno to jakiś rosły bandzior! Gdybym go dostała w swoje ręce, sama zepchnęłabym go do wodospadu! - mówiła. - Takie łotry nie mają prawa żyć!

- Oddałaby mi pani przysługę, pani Jonsen? - zapytała Elise - Hugo nie chce mnie puścić, ciągle jeszcze nie otrząsnął się ze strachu. Byłaby pani tak miła i przyniosła w wiadrze trochę śniegu i postawiła na kuchence, by się stopił? Boję się, że Hugo dostanie histerii, gdy wyjdę na chwilę za drzwi. Pani Jonsen pokiwała głową i pospiesznie przyniosła wiadro śniegu i naręcze drewna. Potem zabrała się za obieranie ziemniaków. Dopiero kiedy Jensina poszła się bawić do kącika i zbudowała domek z drewnianych klocków, Hugo jakby nagle zapomniał o strachu i zsunął się z kolan Elise. Z ulgą popatrzyła, że podszedł do siostrzyczki i ukucnął obok niej. Kiedy Peder wrócił ze szkoły, Elise starała się zachować spokój i ukryć strach, od którego wciąż nie mogła się uwolnić. Uczniowie w szkole na pewno dowiedzieli się o tym, co się wydarzyło na moście. Całe szczęście, że nie stało się to podczas przerwy, bo gdyby dzieciaki rzuciły się biegiem nad rzekę, żeby zobaczyć, co się dzieje, mogłoby dojść do nieszczęścia. Peder był dziwnie małomówny. Podszedł do kącika, gdzie bawiły się maluchy, wziął Hugo na kolana i zagadnął: - Pobawimy się w pociąg, Hugo? Ja będę maszynistą. - Puf, puf, pociąg rusza - natychmiast włączył się do zabawy Hugo. Uwielbiał, gdy Peder z nim się bawił. Ale zdarzało się to stanowczo za rzadko, bo Peder musiał albo odrabiać lekcje, albo rąbać drewno, wieszać pranie lub przygotowywać drzazgi na podpałkę. Chłopcy wiedzieli, że trzeba pomagać Elise, by miała czas na pisanie. Kiedy Kristian i Evert wrócili do domu, Hugo i Jensine byli już w łóżkach. Hugo nie mógł zasnąć, więc Elise siedziała przy nim i trzymała go za rękę. Słyszała, jak Peder opowiada chłopcom to, co usłyszał od niej. Zresztą oni już prawie wszystko wiedzieli, chociaż historia podawana z ust do ust została trochę zniekształcona. Domyśliła się, że obaj chłopcy byli bardzo niespokojni, gdy dotarły do nich pogłoski, i rozpaczali, że nie mogą natychmiast pobiec do domu. Prawie nie zmrużyła oka tej nocy, a Hugo zasnął dopiero, gdy się przy nim położyła. Obudził się wkrótce z krzykiem pod wpływem jakiegoś koszmaru i długo trwało, nim zdołała go uspokoić. Gdy wreszcie usnął, do niej znów napłynęły obrazy minionego dnia. Jakże niewiele brakowało, by doszło do nieszczęścia! Przecież Lort-Anders nie jest przyzwyczajony do dzieci. Na pewno nawet mu nie przyszło do głowy, że Hugo mógłby nagle zacząć się wyrywać i kopać, by się uwolnić. Czy zdołałby utrzymać szarpiące się dziecko? Niemal niepojęte, że Hugo w ogóle się nie ruszał. Czy taki malec rozumiał, w jakiej niebezpiecznej sytuacji się znalazł? Przeniknął ją zimny dreszcz. Złożyła ręce, zamknęła oczy i zaczęła się modlić.

- Dzięki Ci, dobry Boże, że uratowałeś Hugo. Przez cały następny dzień nie opuszczała domu. Próbowała trochę pisać, co nie było łatwe, bo Hugo ani na chwilę nie chciał zejść z jej kolan. Pani Jonsen poszła na zebranie Towarzystwa Misyjnego, ale obiecała zajrzeć po powrocie, żeby się dowiedzieć, w czym pomóc. Kiedy wróciła, poszła do sklepu zrobić zakupy dla Elise, a zaraz potem zjawiła się pani Evertsen, która kiedyś przyjaźniła się z panią Jonsen. Wieki całe nie odwiedzała ich na Hammergaten, bo z powodu dokuczliwego bólu w nogach prawie nie wychodziła z domu. Elise nie widziała jej od tamtej pory, gdy rozmawiała na ulicy przed szkołą Sagene z nauczycielem Knudsenem. - Czy to prawda, Elise? - pytała już od progu wyraźnie poruszona pani Evertsen. - Chciał wrzucić twoje dziecko do wodospadu? Trudno mi w to uwierzyć, dlatego przyszłam, żeby od ciebie dowiedzieć się prawdy. Dobrze pamiętam tego Lort-Andersa. Bywał u nas na podwórzu i bawił się z Johanem, gdy byli mali. Wydaje mi się, że z tobą też się bawił, ale pewnie o tym zapomniał. - Proszę do środka, pani Evertsen. Napije się pani kawy? Pani Jonsen poszła do sklepu zrobić mi zakupy, ale zaraz wróci. - Elise pogłaskała Hugo po włosach i uśmiechnęła się do synka, tłumacząc byłej sąsiadce z Andersengården: - Strasznie się wczoraj przestraszył i cały dzień chce, by go nosić na rękach. - Nic dziwnego. Mam nadzieję, że policja zamknie tego łotra w najgorszej celi! Czemu jego nie wrzucili do rzeki? Niechby poczuł, jakie to przyjemne. Elise nie odpowiedziała. Dużo myślała o tym, co powiedziała jej Anna o ciężkim dzieciństwie Lort-Andersa. O tym, jak wciąż uciekał, krył się po stajniach i szopach, by nie trafić do sierocińca, i że właściwie nie miał domu. Zdążyła nastawić imbryk z kawą, kiedy wróciła pani Jonsen. Obie bardzo się ucieszyły ze spotkania. Miały sobie tyle do powiedzenia, że całkiem zapominały, po co właściwie przyszły do Elise. Następnego dnia chłopcy poszli do pracy we trzech. W szkole mieli ferie świąteczne, więc Peder mógł pomóc Evertowi. Elise dopiero po ich wyjściu uświadomiła sobie, że to piątek, dzień, na który Asle Diriks w swym ostatnim liście zapowiedział wizytę. Nie miała możliwości odpowiedzieć mu odmownie, będzie więc musiała spróbować, czym prędzej się go pozbyć. Ciarki jej przeszły po plecach. Nie mogła nawet znieść myśli, że go znowu zobaczy. Mogłaby nie otworzyć albo udawać, że nie ma jej w domu, gdy będzie pukał do drzwi. Tyle tylko, że ten Asle Diriks jest wyjątkowo bezczelny. Można było odnieść wrażenie, że zupełnie nie

zdaje sobie sprawy z tego, że postąpił źle, mimo że ją oszukał i próbował wziąć siłą. Jak taki z pozoru inteligentny i uzdolniony człowiek może być kompletnie pozbawiony wrażliwości na uczucia innych. Przeniosła zabawki do pokoju i pozwoliła dzieciom bawić się w kąciku koło siebie. Hugo wciąż krok w krok za nią chodził i trzymał ją za rękę. Najchętniej w ogóle by jej nie puszczał. Kiedy w końcu usiadła, by zabrać się do pisania, chłopczyk wszedł pod stół i uczepił się jej nogi. - Hugo! - wołała go zniecierpliwiona Jensine. - Hugo jedzie pociągiem. 13 Chłopczyk tylko pokręcił głową i odparł: - Nie, chcę być u mamy. Elise westchnęła z ulgą, a zarazem z rezygnacją. Poprzedniego dnia nie odezwał się prawie słowem. Dopiero gdy Peder wrócił do domu i zaczął się z nim bawić, Hugo powiedział do niego kilka słów. Martwiła się, że w ogóle przestanie mówić. W szkole czytała o pewnej księżniczce porwanej przez wikingów, która z przerażenia oniemiała. Ucieszyła się więc, że Hugo w ogóle coś mówi, a równocześnie zachodziła w głowę, jak zdoła się skupić na pisaniu, gdy malec będzie siedział uczepiony jej nóg. Buźka małej Jensine zadrżała. - Hugo nie chce się bawić z Sine - wybuchnęła płaczem córeczka, patrząc na Elise. - Przyjdzie zaraz do ciebie, maleńka. Zacznij budować stację kolejową, na której zatrzyma się pociąg. Hugo na pewno przyjdzie do ciebie, jak tylko skończysz. Jensine pochlipała i zaczęła układać klocki. Po chwili cała konstrukcja runęła. Elise zdążyła zaledwie wkręcić papier do maszyny i napisać pół zdania, gdy znów musiała przerwać. Westchnęła ciężko, wstała z krzesła i uklęknęła na podłodze, by pomóc córeczce. Hugo natychmiast przydreptał za nią. W tej samej chwili na dworze rozległ się dźwięk dzwoneczków przy końskiej uprzęży i rżenie konia. Wstrzymała oddech, nasłuchując, i nie ruszała się z miejsca. Czyżby przyjechał Asle Diriks? Nie wymienił w liście konkretnej godziny, przypuszczała jednak, że zjawi się mniej więcej o tej samej porze co ostatnio. Nie otworzę mu!, postanowiła. Nie widział mnie siedzącej przy maszynie do pisania, może więc pomyśli, że nikogo nie ma w domu. Co jeśli okaże się na tyle nachalny, by obejść dom i zajrzeć do środka przez kuchenne okno? Ale w kuchni jest pusto!

Może takie zachowanie było tchórzostwem z jej strony, łudziła się jednak, że ten człowiek zrozumie, że nie chce mieć z nim do czynienia. Przemawiając spokojnym głosem do dzieci, pomagała im budować z klocków budynek stacji. Hugo tak się ożywił, że zapomniał o strachu i nawet nie zauważył, że mama wstała i podkradła się do korytarza, by podsłuchać, czy ktoś jest na zewnątrz. Przemykając się wzdłuż ścian, zobaczyła przez okno stojące za płotem sanie. Ktoś zastukał kołatką do drzwi. Zerknęła nerwowo w stronę dzieci, ale były tak pochłonięte zabawą, że nic nie słyszały. Lepiej usiąść obok nich na podłodze, by nie zaczęły jej wołać lub płakać. Pukanie ustało. Może sobie poszedł, pomyślała z nadzieją, ale przecież gdyby koń ruszył, byłoby słychać dźwięk dzwoneczków przy uprzęży. Tymczasem ku jej przerażeniu rozległ się trzask otwieranych drzwi kuchennych. Odkąd policja ujęła Lort-Andersa, przestała je zamykać. Czyżby pan Diriks okazał się tak bezczelny, że wszedł do środka nieproszony? Nie, to pewnie pani Jonsen. Tylko dobrzy znajomi wchodzili prosto do środka, większość jednak pukała do drzwi, czekając, aż ktoś otworzy. Czuła, jak serce tłucze się jej w piersi. Strach, który przeżyła na moście, powrócił gwałtownie. A jeśli to ktoś obcy? Zerwała się, gotowa ze wszystkich sił bronić dzieci. Tymczasem otworzyły się drzwi do salonu i stanął w nich Asle Diriks. - Tu pani jest? - zaśmiał się. - Stukałem kołatką, ale nikt nie odpowiadał. A ponieważ nie zauważyłem też pani przez kuchenne okno, sprawdziłem, czy są otwarte drzwi kuchenne. Na szczęście były. Posłała mu odpychające spojrzenie i zapytała: - Czego pan chce? - Ależ, moja droga, coś nie tak? - Nie zapraszałam pana do siebie i nie mam też ochoty pana widzieć. - Ależ nie planowałem tu zostać, raczej zamierzałem porwać gdzieś panią ze sobą - odparł, a zerknąwszy na dzieci, dodał: - Pani sąsiadka na pewno mogłaby się zająć maluchami? Wezbrała w niej trudna do opisanie złość. Z trudem łapiąc powietrze, wykrzyknęła: - Proszę stąd wyjść! Nie chcę mieć z panem nic wspólnego! - Ależ, droga pani Ringstad, nie zamierzałem pani urazić. Proszę mi wybaczyć, jeśli wykazałem nadmierny pośpiech, gdy mnie pani ostatnio odwiedziła, ale odniosłem wrażenie, że pragnie pani tego samego co ja. Poczuła, jak palą ją policzki, a serce jej łomocze.

- W życiu nie słyszałam równej bezczelności! - Była tak wściekła, że głos jej drżał. - Nie życzę sobie mieć z panem nic do czynienia! Okłamał mnie pan i pod pozorem pozowania do fotografii, bezwstydnie zwabił do siebie. Wykorzystał pan to, że miałam o panu dobre mniemanie. Nie przywykłam do tego, że ludzie zachowują się tak podle. Do głowy mi nie przyszło, że poważy się pan na coś takiego! Zauważyła, że poczerwieniał lekko na twarzy i zmrużył oczy, ale gdy się odezwał, jego głos brzmiał równie spokojnie i przymilnie jak zwykle. - Teraz to pani oszukuje samą siebie, pani Ringstad. Poznałem, że ma pani ochotę na to samo co ja. Jestem zresztą pewien, że nadal tak jest. Pozwoliła mi pani na wiele, nim zaprotestowała. Miałem sposobność poczuć, jak pani ciało reaguje na moje pieszczoty. - Podszedł o krok bliżej i dodał z uśmiechem: - Dzieci są małe, nic nie rozumieją, a pani pierś tak cudownie faluje. Elise chwyciła z biurka kałamarz i krzyknęła: - Jeśli się pan zbliży, rzucę tym w pana. Będzie pan miał plamy od atramentu na twarzy i ubraniach. - Nie zrobi pani tego - odparł z wahaniem. - Owszem, zrobię. Nie jestem panem zainteresowana i nigdy nie byłam. Jest pan zarozumiałym, zadowolonym z siebie kłamcą! Najgorszym obłudnikiem, jakiego kiedykolwiek spotkałam na swej drodze! Udawał pan przede mną, że żal panu dziewczyn, które sprzedają się na ulicy, ale to była tylko gra. Jestem pewna, że to pan zdradził redakcji „Gazety Porannej", kto się kryje za pseudonimem Elias Aas. I po tym wszystkim śmie pan mnie tu nachodzić i udawać, że przysyłają pana właściciele wydawnictwa Grøndal & Syn? Byłam doprawdy głupia, że dałam się na to nabrać, ale jak już wspomniałam, nigdy wcześniej nie zetknęłam się z takim kłamcą. Myślałam, że pochodzi pan z szacownej rodziny, jest wykształcony i dobrze wychowany, ale teraz wiem, że nawet największy łajdak znad rzeki Aker to anioł w porównaniu z panem! - Zdyszana, nabrała powietrza i rzuciła jeszcze: - Proszę stąd wyjść! Nie mogę na pana patrzeć! Podniosła wyżej kałamarz i zamierzyła się. Pogodziła się nawet z tym, że poplami atramentem podłogę, a nawet łóżko. - To nie są czcze pogróżki. Liczę do trzech, a jeśli pan stąd nie wyjdzie, nie zawaham się, by pana ochlapać! Chyba wreszcie do niego dotarło, że Elise nie żartuje. Uśmiechając się pogardliwie, wzruszył ramionami, po czym skierował się spokojnie do wyjścia. Dopiero gdy usłyszała zamykające się z trzaskiem drzwi, zareagowała głośnym wybuchem płaczu.

Hugo i Jensine przyglądali się przestraszeni awanturze, nic nie pojmując, dopiero gdy zobaczyli płynące z jej oczu łzy, zawtórowali jej płaczem. Hugo pewnie przez cały czas się bał. Nie zdziwiłoby jej, gdyby nabawił się trwałego lęku przed wszystkimi obcymi mężczyznami. Uklękła i przytuliła dzieci mocno do siebie. Przez chwilę płakali wszyscy troje, ale wreszcie Elise zdołała się uspokoić, wstała i wytarła oczy. - Chodźcie do kuchni, ugotuję wam coś dobrego. Ten pan nie był groźny, tylko głupi. Tak mnie rozzłościł, że aż się rozpłakałam. Hugo pochlipywał i, wpatrując się w nią przestraszonymi oczkami, z twarzą mokrą od łez pytał: - Pan nie wrzuci nas do rzeki? Elise zaprzeczyła gwałtownie. - Nikt nas nie wrzuci do rzeki, Hugo. Lort-Andersa, który cię złapał na moście, zabrała policja. Zamknęli go w więzieniu i go stamtąd nie wypuszczą. Nigdy więcej już nie zrobi czegoś takiego. Chyba udało jej się uspokoić synka. Po chwili zapytał jednak zdumiony: - Chciałaś rzucić w pana kałamarzem? - Nie, tylko tak udawałam, żeby go trochę nastraszyć. Hugo po raz pierwszy od dramatycznego zdarzenia na moście uśmiechnął się i stwierdził: - Dzielna byłaś, mamo.

3 Ciotka Ulrikke przyjechała w Wigilię przed południem. Poprzedniego dnia zwanego małą Wigilią Elise poprosiła Pedera, by zaopiekował się Hugo i Jensine, sama zaś wybrała się do miasta po prezenty świąteczne. Hugo był tak uszczęśliwiony że Peder ma dla niego czas, że całkiem zapomniał, iż przez ostatnie dni nie odstępował mamy na krok. Nim zamknęła za sobą drzwi, zdążyła jeszcze zauważyć, że synek, piszcząc z radości, siedzi na plecach Pedera, a ten chodzi na czworakach. Tego samego wieczoru całą szóstką poszli kupić choinkę. Dzieci po raz pierwszy w tym uczestniczyły i nie posiadały się z radości. Rok wcześniej Elise kupiła choinkę po drodze z pracy, tak by zdążyć ją przystroić przed przyjazdem państwa Ringstad, a przed dwoma laty to Emanuel zrobił im wszystkim niespodziankę, przynosząc świąteczne drzewko. Poprzedniego dnia spadł świeży śnieg, posadziła więc Hugo i Jensine na sankach, a chłopcy ciągnęli maluchy. Elise szła z postanowieniem, że wybiorą jakąś małą choinkę, uległa jednak po- kusie i kupiła nieco większą. Wieczorem pozwoliła chłopcom zawiesić na drzewku zeszłoroczne ozdoby i zrobione przez nich kolorowe łańcuchy z papieru. Była pewna, że uciechę mieli co najmniej taką samą, jeśli nie większą, jak dzieci z bogatych domów na widok przystrojonej choinki w wigilijny poranek. Wzięła Jensine na ręce i stanęła przy oknie, gdy przy furtce zatrzymały się sanie. Na środku salonu pod stołem Peder i Hugo urządzili sobie lochy w Akershus. Peder opowiadał i objaśniał malcowi, że źli panowie siedzą przykuci łańcuchami do ścian i nigdy nie wyjdą na wolność. Hugo chłonął każde jego słowo i robił wszystko, co mu kazał Peder. Maszynę do pisania Elise przeniosła na poddasze i schowała pod łóżkiem, niemal pewna, że nie będzie miała okazji pisać w czasie świąt. Z kuchni snuł się zapach kwaszonej kapusty i upieczonego przez panią Jonsen ciasta. Na stole kuchennym Elise położyła haftowaną serwetę świąteczną, którą pani Ringstad zostawiła w ubiegłym roku, i tak jak ją nauczyła teściowa, przystroiła stół świeżymi gałązkami świerkowymi. Poczuła ukłucie w sercu, gdy pomyślała, że przed rokiem pani Ringstad była taka radosna i miła. Przywiozła ze sobą smakołyki świąteczne i rozmawiała przyjaźnie ze wszystkimi. Kto by się wówczas domyślił, że nagle zapadnie na zdrowiu, a jej życie ulegnie całkowitej zmianie. Emanuel nie żyje, jego matka leży sparaliżowana, przykuta do łóżka, Johan wyjechał do Paryża, Hilda przeprowadziła się na wzgórze Aker, wyszła za mąż i urodziła kolejne dziecko, a ja wydałam drugą książkę. Wiele się wydarzyło przez ostatnich dwanaście miesięcy, myślała Elise, zastanawiając się, czego się spodziewać po nowym 1909 roku.

Woźnica pomógł ciotce Ulrikke wysiąść z sań i podprowadził ją do furtki. Właściwie Peder mógłby pobiec i jej pomóc, ale może lepiej, by zrobił to dorosły mężczyzna, pomyślała Elise i zawołała: - Peder, przyjechała ciotka Ulrikke! - Naprawdę? - Peder wyskoczył spod stołu i pobiegł do korytarza, by ją przywitać, a rozbawiony Hugo ruszył za nim. Elise odprowadziła synka spojrzeniem i odetchnęła z ulgą. Miała nadzieję, że malec z czasem całkiem pozbędzie się lęku. Może nie będzie tak źle, jak się obawiała. Co prawda Hugo wciąż miał kłopoty z zaśnięciem. Wieczorami długo się kręcił i nawet przez sen przewracał z boku na bok. Przez całą noc musiała się palić świeca. Ze strachu przed pożarem Elise wstawiała ją na dno garnka. Pogłaskała Jensine po główce i pocałowała w policzek, mówiąc: - Przyjechała ciotka Ulrikke i będzie bardzo miło. - Ulikke - powtórzyła Jensine, domagając się, by Elise postawiła ją na podłodze. - Sine biegnie - dodała niecierpliwie. Kiedy parę godzin później Evert i Kristian wrócili zziajani z pracy, u Elise zjawiły się panie Jonsen i Evertsen. To pani Jonsen spytała Elise, czy nie mogłaby zaprosić swojej dawnej sąsiadki z Andersengården. Kiedyś pani Evertsen obchodziła Wigilię razem z bratem, który wraz z żoną mieszkał na Ekeberg. Po jego śmierci bratowa zrezygnowała z przygotowywania kolacji wigilijnej dla licznej rodziny. Elise natychmiast się zgodziła, bo zrobiło jej się smutno na myśl, że pani Evert- sen miałaby siedzieć zupełnie sama w taki wieczór. Trochę się jednak obawiała, co na to powie ciotka Ulrikke, która wprawdzie akceptowała panią Jonsen, ale może nie być zadowolona, gdy pani Jonsen więcej uwagi poświęci pani Evertsen. Wokół kuchennego stołu zasiadło ich dziewięcioro, dokładnie tyle samo co w zeszłym roku. Peder i Evert, wyszorowani i czyści, siedzieli uroczyście w świeżo uprasowanych koszulach, a oczy im błyszczały jak gwiazdy. Zauważyli pod choinką paczuszki i nie mogli się wprost doczekać chwili, kiedy zostaną rozdane prezenty. Ciotka Ulrikke miała ze sobą niemal tyle samo bagażu co ostatnio, ale na szczęście zgodziła się wypakować walizki następnego dnia. Wyjęła jedynie puszkę z ciastkami świątecznymi z Ringstad, kiełbasę wieprzową, dwie nóżki wieprzowe w galarecie i roladę przyrządzoną przez Olaug.

- Hugo powiedział, że mnie nie puści, jeśli nie zabiorę ze sobą świątecznych przysmaków. Chciał mi zapakować więcej i ledwie go powstrzymałam. Wprawdzie na stację zawiózł mnie woźnica, ale sama musiałam to wszystko wnieść do pociągu i sama też wypakować się na miejscu. Elise się uśmiechnęła. - Jestem wzruszona, że teść pomyślał o nas, mimo że sam nie mógł przyjechać. Jak oni tam sobie teraz radzą? Ciotka Ulrikke tylko pokręciła głową zasmucona. - Hugo nie ma łatwo. Obawiam się, że Marie jeszcze długo nie wróci do zdrowia. Elise rozejrzała się zadowolona, widząc wokół siebie radosne twarze. Pani Evertsen wystroiła się w czarną suknię z białym dzierganym kołnierzykiem, a na szyję włożyła łańcuszek z medalionem. W środku medalionu znajdowały się maleńka fotografia zmarłego męża i bliźniąt, które tak wcześnie straciła. Nie miały nawet roczku, gdy zabrała je epidemia cholery. Elise słyszała wielokrotnie tę historię, ale za każdym razem robiła na niej duże wrażenie. Zwłaszcza to, że pani Evertsen co roku w urodziny bliźniąt szła na ich grób, przykrywała mogiłę białym obrusikiem, stawiała trzy talerzyki i trzy kubki, sok, wodę i drobne ciastka. Tak obchodziła urodziny dzieci aż do dziesiątej rocznicy ich przyjścia na świat. Dopiero wówczas tego zaprzestała. Everta najbardziej frapowało to, jak fotografowi udało się zrobić takie ładne zdjęcie, i to w tak niewielkim rozmiarze. Był też ciekaw, czy bliźnięta nie przestraszyły się, gdy fotograf schował głowę za czarną zasłonką. Peder tymczasem zwrócił się do ciotki Ulrikke i wypalił nieoczekiwanie: - Wiesz co, ciociu Ulrikke? Pewien słynny fotograf zrobi Elise zdjęcie! Za pierwszym razem nic z tego nie wyszło, bo zapomniał, że się z nią umówił, ale na pewno któregoś dnia znów przyśle po nią powóz. Ciotka Ulrikke popatrzyła pytająco na Elise. - To prawda? Będziesz fotografowana? - Jeszcze nie wiem kiedy - odparła, pospiesznie sięgając po miskę z ziemniakami. Posłała ją wokół stołu, by wszyscy sobie nałożyli. - Peder chyba nie miał na myśli pana Wilse, który pracował jako fotograf w Ameryce? Elise wstała i udając, że dolewa sosu z garnka na kuchence, odparła z pozoru obojętnie: - Owszem, tak mi się zdaje, ale dokładnie nie pamiętam. - Wydawnictwo zamówiło u niego twoje zdjęcie? Do czego im potrzebne? Elise wzruszyła ramionami. - Może do reklamy? Pojęcia nie mam.

Pani Jonsen wtrąciła się ożywiona do rozmowy. - Przyjechał tu po nią taki pan w saniach wyłożonych owczymi skórami, koń miał dzwoneczki przy uprzęży. Gdy wsiadła do tych sań, wyglądała jak królowa. - Wielkie nieba! - Ciotka Ulrikke wzbiła oczy ku niebu. - Zdaje się, że zyskujesz coraz większą sławę, Elise! Gdyby cię wysoko nie cenili, Gråndahl & Syn z pewnością nie zleciliby takiego zadania panu Wilse. - Peder i ja byliśmy bardzo zawiedzeni, kiedy po powrocie Elise okazało się, że nie została sfotografowana. Koń gnał tak szybko, że zgubiła po drodze kapelusz. Na szczęście pan, który ją odwoził, pożyczył jej swój szal, ale i tak twarz miała czerwoną od mrozu. - W życiu nie słyszałam czegoś równie okropnego! - Ciotka Ulrikke popatrzyła ze zgrozą na panią Jonsen, a zwróciwszy się do Elise, dodała: - Żeby taki człowiek jak Anders Wilse zapomniał o umowie z Grøndahl & Syn? Nigdy bym się tego po nim nie spodziewała. Znam go dobrze, bo jest spokrewniony ze starymi przyjaciółmi naszej rodziny. Już ja mu powiem, co myślę, gdy tylko go spotkam! Mam nadzieję, że nie zlekceważył zlecenia, gdy dowiedział się, że pochodzisz z rodziny robotniczej? - Nie sądzę. - A kto po ciebie przyjechał saniami? - spytał nieoczekiwanie Kristian. Elise przyniosła na stół kolejną porcję kiełbasy i oznajmiła: - Dajmy spokój fotografowaniu. Dość mam już tego. Właściwie nawet się cieszę, że nic z tego nie wyszło. - Ja wiem - z dumą wtrąciła pani Jonsen. - To ten sam pan, który był u niej dwa dni wcześniej. Widziałam go przez okno. To pewnie sam dyrektor z tego twojego wydawnictwa, Elise, prawda? Evert popatrzył zdumiony. - Jaki tam dyrektor? To ten, co pokazywał Elise sztukę teatralną i udawał, że nogi się pod nim uginają! Peder uśmiechnął się zadowolony. - Opowiedziałem o tym Pingelenowi. Mówił, że nie wierzy, ale poznałem, że mi zazdrości. - Jezus Maria! - wyrwało się pani Evertsen - Co tu się teraz dzieje? Dyrektorzy, aktorzy i fotografowie... A ja myślałam, że ty jesteś nasza, Elise! - Ależ jestem, pani Evertsen. I cokolwiek by się miało wydarzyć, to pozostanę na zawsze jedną z was. Skoro jednak piszę książki, niektórzy pamiętają moje nazwisko i wiedzą, kim jestem. Jedni się cieszą z tego, co napisałam, innym znów się to nie podoba i mają mi za złe. Pani Evertsen pokręciła tylko głową i stwierdziła:

- To może ty już lepiej wracaj do fabryki, Elise. Po obiedzie przyszła pora na tańce wokół choinki i śpiewanie kolęd, najpierw jednak ciotka Ulrikke postanowiła przeczytać im fragment ewangelii o narodzeniu Chrystusa, a także pewien wiersz, który darzyła szczególnym sentymentem. Dzieci usadowiły się na podłodze, pani Evertsen, pani Jonsen i Elise zaś przysiadły na łóżku Emanuela. Wszyscy słuchali ciotki Ulrikke, która stanęła przed nimi w uroczystej pozie i czytała z przywiezionej ze sobą książki. Elise zerknęła na chłopców. Peder i Evert wbili wzrok w prezenty pod choinką. Była niemal pewna, że nie dotarło do nich ani jedno słowo ciotki. Jensine ziewała, jakby za chwilę miała zasnąć, a Hugo przytulił się do Pedera zalękniony. Dobrze, że trzyma się także Pedera, a nie tylko mnie, pomyślała. Dopiero przy drugiej zwrotce wiersza Jonasa Dahla Peder nagle zaczął uważnie słuchać. Tak biedny jestem i lichy, ubogi w to, co dobre, Ty zaś zechciałeś mnie zbawić, zstępując z niebios bram. Z wysoka, gdzie gwiazdy lśnią i słońce, W dół, do nędzy mej Przynosisz mi zbawienie w to Boże Narodzenie. Peder wtrącił się przestraszony. - Nie wiedziałem, że jesteś biedna, ciociu Ulrikke! Weź moje oszczędności. Przedwczoraj zarobiłem u woźnego pięć monet po dziesięć 0re. Może Elise zapyta majstra, czy nie mogłabyś popracować w fabryce? Ciotka wydawała się zrazu nieco zdezorientowana, ale wreszcie domyśliła się, o co chodzi chłopcu, i uśmiechnęła się. - To nie jest wiersz o mnie, rozumiesz, Peder? Nie opowiada też o takiej biedzie, do której przywykłeś. Raczej mówi o kimś, kto czuje pustkę w środku. - Znaczy w żołądku? Nie dostał od nikogo nawet kromki chleba? Elise uznała, że powinna pomóc.

- Poczekaj, aż ciocia Ulrikke doczyta wiersz do końca, a potem będziesz mógł zapytać. Wiersz opowiada o człowieku, który zrozumiał, że nie dość dużo się modlił do Boga i żył nie całkiem w zgodzie z jego przykazaniami. Dlatego nazywa siebie ubogim. Peder pokręcił głową. - To już bardziej mi szkoda Jenny. Pamiętasz, jak ją nakarmiłaś, gdy przyszła głodna do naszego domu przy wodospadzie? Jadła tak, jakby nigdy nie miała nic w ustach. Ciotka Ulrikke z lekkim westchnieniem zamknęła książkę i rzekła: - To może już lepiej ustawmy się wokół choinki i zaśpiewajmy! Zmęczyła mnie długa podróż i chętnie się dziś położę wcześniej. - Odwróciła się do Elise i dodała: - Na noc trzeba wynieść stąd choinkę. Niezdrowo oddychać w pomieszczeniu, w którym unosi się zapach świerku. Rozejrzała się wokół i spoglądając badawczo od jednego do drugiego, spytała: - No, to ilu kolęd nauczyliście się na pamięć, chłopcy? - Wszystkich - szybko odpowiedział Peder. - Przynajmniej po linijce. Chwycili się za ręce i utworzyli krąg. - Zacznijmy od Cichej nocy! - zarządziła ciotka Ulrikke. Elise, Kristian i ciotka znali wszystkie zwrotki, Peder rzeczywiście pamiętał tylko pierwszą linijkę z każdej zwrotki, Evert nieco więcej, a panie Evertsen i Jonsen tylko poruszały ustami i udawały, że śpiewają. Hugo ze zmęczenia potykał się o własne nóżki, a Jensine nie miała już sił sama chodzić, więc Elise wzięła małą na ręce. Peder i Evert niecierpliwili się coraz bardziej, zerkając na paczuszki pod choinką i posyłając Elise błagalne spojrzenia. Ona jednak pokręciła głową i śpiewała dalej. Wreszcie Elise i Kristian musieli się poddać, więcej kolęd nie znali na pamięć, a ciotka śpiewała dalej swym wibrującym głosem, który się jej załamywał, gdy usiłowała złapać wysokie tony. Wędrowali wokół choinki i nikt nie miał odwagi się sprzeciwić. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, kto tu dzierży władzę. Wreszcie jednak i ciotka dała za wygraną. Wtedy usłyszeli nagle stukanie kołatki u drzwi. Peder otworzył szeroko oczy, a na jego twarzy odmalowało się podniecenie. - Czy to Święty Mikołaj? - wyszeptał, obawiając się odezwać na głos. Elise przypomniał się wieczór sylwestrowy w zeszłym roku, kiedy to Johan w przebraniu postawił kosz z łakociami na kuchennych schodach. Teraz jednak Peder dozna zawodu. Hugo rzucił się do Elise i ukrył buzię w fałdach jej spódnicy. Podniosła go pospiesznie i uspokajała:

- Nie ma się czego bać, Hugo. Kristian poszedł otworzyć i wrócił po chwili, niosąc pod pachą paczkę. - To z Towarzystwa Misyjnego. Ciasto świąteczne dla wszystkich wdów z dziećmi - wyjaśnił, podając paczkę Elise. - Jak miło z ich strony - powiedziała, przyjmując podarek. - Phi - prychnęła pani Jonson. - Co oni sobie myślą, że ja nie potrafię upiec ciasta świątecznego? - Nie pachnie tak smakowicie jak to upieczone przez panią. Pewnie nie jest też takie świeże - odparła Elise i posadziwszy Hugo na podłodze, ogłosiła: - A teraz nadeszła wielka chwila! Peder, możesz wyjąć spod choinki wszystkie paczuszki. Przeczytaj, która jest dla kogo. Peder bez zwłoki uczynił to, o co poprosiła Elise. - Dla paaaani Eeevertsen - wysylabizował nieco zaskoczony. Zapewne nie spodziewał się, że będą też prezenty dla dorosłych. Podszedł jednak do pani Evertsen, ukłonił się i uroczyście wręczył jej paczuszkę. - Dla mnie? Ale jak to, na Boga... - odwracała paczuszkę na wszystkie strony i mówiła: - To chyba nie dla mnie? - Nie otworzy pani? - niecierpliwił się Peder. Pani Evertsen ostrożnie rozwiązała sznureczek i otwierała zawiniątko tak ostrożnie, jakby trzymała w dłoniach porcelanę. Tymczasem w środku był ozdobny papier i koperty, a także kieszonkowy ołówek. Staruszka poczerwieniała i podniósłszy wzrok, rozejrzała się wokół zaskoczona. - Chyba nie mogę tego przyjąć? - Ależ może pani - uśmiechnęła się Elise. - Dziś wszyscy dostaną prezenty. Pani Evertsen sięgnęła pospiesznie po dużą męską chustkę do nosa, poszarpaną na bokach od wieloletniego użytku, i wydmuchała nos. - Ale jak to tak... - powtarzała, najwyraźniej nie wiedząc, co powiedzieć. Na pewno nigdy jeszcze nie dostała prezentu pod choinkę, pomyślała Elise. Pani Jonsen też wydawała się zaskoczona i szczęśliwa, gdy zobaczyła szpulkę z białymi nićmi i igły, a także figurkę z czekolady. Ciotka Ulrikke dostała marcepan, Jensine małą szmacianą lalkę, a Hugo drewnianą lokomotywę. Kristian aż się rozpromienił, gdy rozpakował swój prezent i wyjął Robinsona Crusoe. Evert ukłonił się nisko, dziękując za Baśnie z tysiąca i jednej nocy, a Peder ściskał uszczęśliwiony książeczkę o czarnym źrebaku i dużą bryłkę ołowiu do odlewania żoł- nierzyków.

- To najpiękniejsza Wigilia w moim życiu - westchnął. Pani Jonsen rozejrzała się wokół i zapytała zdumiona: - Skąd ty wzięłaś pieniądze na to wszystko, Elise? - Zapłacili mi w wydawnictwie. Pani Jonsen posłała dumne spojrzenie pani Evertsen orzekła: - Sama widzisz. Elise naprawdę jest sławna.

4 Czwartego dnia świąt pochód ubranych na ciemno postaci wspinał się na strome wzgórze Aker. Przez dwa dni nie padał śnieg, drogi były odgarnięte, a na rozpogodzonym ciemnym niebie błyszczały roje gwiazd. Woźnica majstra Paulsena zajechał saniami i zabrał ciotkę Ulrikke i panią Jonsen, a po drodze miał jeszcze wziąć panią Evertsen, panią Albertsen, Berntine i Annę, która była w za- awansowanej ciąży. Pozostali ruszyli pieszo. Chłopcy ciągnęli sanki, na których siedziały dzieci: Jen-sine i Hugo. Kiedy doszli do rogu Maridalsveien i Sagveien spotkali Olaug i państwa Olsenów, którzy odważyli się przejść przez remontowany most Beierbrua. Olaug, zmęczona długą drogą z Enerhaugen, całkiem o tym zapomniała, kiedy zobaczyła ich wszystkich. Podekscytowana tak samo jak Peder i Evert, rozmawiała z ożywieniem, a buzia jej się nie zamykała. Na przedzie zauważyli dwie małe dziewczynki w towarzystwie trojga dorosłych. To na pewno Jenny, Tollefsenowie i Jorund, a także panna Johannesen, pomyślał Elise. Za nimi szedł chłopiec, być może Hjalmar. Elise przepełniała radość. Czuła przyjemne łaskotanie w całym ciele. Wciąż nie pojmowała, jak Hilda zdołała namówić majstra, by się na to zgodził. Co powiedzą sąsiedzi, gdy zobaczą, że mieszkańcy osiedli robotniczych znad rzeki wchodzą przez bramę do willi majstra Paulsena, gdzie w progu uprzejmie witają ich służące. Pewnie jakieś dzieci z bogatych domów wyjdą zaciekawione na ulicę i będą podglądać, a potem doniosą swoim rodzicom, że w pokojach majstra jest pełno gości, a na wysokiej choince palą się świeczki. Uśmiechnęła się na samą myśl o tym. Tylko Hilda mogła wymyślić coś równie odważnego. Wprawdzie urządzano przyjęcia świąteczne dla ubogich zarówno w lokalach misji, Armii Zbawienia czy w sali stowarzyszenia szkół niedzielnych, jak również w prywatnych zakładach, nigdy jednak nie słyszała, by jakaś osoba prywatna, której się dobrze powodzi, zaprosiła ubogich do siebie do domu. Niektórym może to nawet zaimponuje i będą podziwiać Hildę, większość jednak zapewne ją skrytykuje i wyrazi ubolewanie, że trafiło im się takie sąsiedztwo. - Witaj, Elise! Odwróciła się i zobaczyła za sobą Torkilda i Thoresena. Dawno już nie widziała ojca Johana i Anny. Pewnie przybył po dłuższym pobycie w Toten.