Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 061 932
  • Obserwuję493
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań651 245

Ingulstad Frid - Saga Wiatr Nadziei 27 - Lalka Z Ameryki

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :700.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Ingulstad Frid - Saga Wiatr Nadziei 27 - Lalka Z Ameryki.pdf

Beatrycze99 EBooki I
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 42 osób, 36 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 145 stron)

FRID INGULSTAD WIATR NADZIEI

1 Kristiania, lato 1909 roku Elise rzuciła się do biegu. Peder zniknął w odmętach rzeki, a jakiś mały chłopiec utonął! Z Jensine na ramieniu popędziła w kierunku kładki. Jedyne, o czym teraz myślała, to jak najszybciej dotrzeć do chłopców i dowiedzieć się, co tak naprawdę się wydarzyło. Tym razem to ona biegła na przedzie, podczas gdy pan Wang-Olafsen, z trudem łapiąc oddech, podążał za nią wraz z Hugo. Nie był ani młody, ani tak szybki jak ona, poza tym nie był przyzwyczajony do trzymania dziecka na ramieniu. Jeśli rzeczywiście jest tak, że Peder znajduje się pod wodą i nie jest w stanie wydostać się na powierzchnię, ona rzuci się do rzeki i nie podda dopóty, dopóki go nie odnajdzie! Kiedy biegła, myśli kłębiły jej się w głowie. Nie powinna była im pozwolić iść aż do tamy Brekkedammen. Wiedziała, że znajdują się tam kłody drewna i że już wcześniej zdarzały się w tym miejscu wypadki. Lepiej by było, gdyby pojechali do Stilla. Wprawdzie prąd rzeki jest tam szybszy, ale kłody są bardziej niebezpieczne i bardziej kuszące dla dzieciaków. Chłopcy zachowywali się tak cicho, że robiło się nieprzyjemnie. Krzyki ucichły, wszyscy wpatrywali się z przerażeniem w jeden punkt. Kłody leżały ciasno jedna przy drugiej. Jeśli chłopcy balansowali na nich, a jedna z kłód obróciła się, wciągając jednego z nich do wody, małe były szanse na to, że się wydostanie. Gwałtownie posadziła Jensine na ziemi, posyłając grupce chłopców zdesperowane spojrzenie. - Gdzie oni są? - Jej głos zmącił ciszę. Jeden z chłopców wskazał dłonią. Trząsł się i miał sine usta, widocznie bardzo długo przebywał w tej zimnej wodzie. W następnej chwili Elise biegła jak oszalała w dół zbocza, zdecydowana rzucić się do wody. Słyszała, że Jensine zaczęła krzyczeć wniebogłosy, ale nie była w stanie się tym przejąć. Pan Wang-Olafsen z pewnością się nią zajmie, jak tylko tam dotrze. Woda sięgała jej tylko do kolan, ale dno w tym miejscu było muliste. Stopy zaczęły jej się zapadać. Spódnica unosiła się na wodzie, przeszkadzając. Nie umiała pływać, miała tylko nadzieję, że w miejscu, w którym zniknęli chłopcy, nie było aż tak głęboko, żeby nie mogła dotknąć dna. Zanurkowała, kiedy woda sięgnęła jej do pasa.

Nic nie widziała, woda była mętna. Po chwili musiała wynurzyć głowę ponad powierzchnię, żeby złapać oddech. Jak tylko zaczerpnęła powietrze, ponownie zanurkowała, ale i tym razem nikogo nie zauważyła. Kiedy się wynurzyła, by złapać kolejny oddech, usłyszała podekscytowane wrzaski i rozentuzjazmowane głosy. Ktoś krzyknął do niej, wskazując palcem. - To oni. Tam w oddali! Elise spojrzała w kierunku, który wskazał chłopiec, i zauważyła dwie głowy wystające ponad powierzchnią wody. Wpatrując się w nich, zauważyła, że jeden z nich próbuje ciągnąć drugiego, płynąc na plecach w stronę lądu. Prąd był silniejszy, niż jej się wydawało, widziała, jak mu było ciężko. Grupka chłopców tłoczyła się za jej plecami, krzyczeli i nawoływali, jednocześnie przerażeni i rozradowani. Teraz już widziała wyraźnie tych, którzy się zbliżali. To Peder płynął, podczas gdy ten drugi chłopiec leżał w bezruchu. Poczuła, jak ogarnia ją lęk i drżenie, którego nie jest w stanie opanować. Podpłynęła jeszcze kawałek dalej. Peder znajdował się teraz już tak blisko, że była w stanie mu pomóc. Zaczęła do niego spokojnie przemawiać i wyciągnęła ręce, żeby chwycić drugiego chłopca. Wkrótce pewnym ruchem złapała małe chłopięce ciało i wyciągnęła je na brzeg. Wang-Olafsen pospiesznie zszedł w dół zbocza, uniósł chłopca i położył go na brzuchu. Potem złapał go w talii i podniósł tak, by woda wypłynęła mu z płuc. Wokół nich stali przemoczeni, wychudzeni chłopcy, z przerażeniem patrząc na to, co się dzieje. Żaden z nich nie odważył się odezwać słowem. Nikt nie zadał tego palącego pytania: Czy on nie żyje? Powyżej, na ścieżce, stali Hugo i Jensine. Teraz biegiem przybiegli do Elise. Nikomu nie przyszło do głowy, żeby się nimi zająć. Teraz oboje zrozumieli, że coś jest nie tak. Kiedy tylko pan Wang-Olafsen pozbył się wody z płuc chłopca, przewrócił go na bok i przyłożył mu ucho do piersi, by sprawdzić czy oddycha. Potem zdjął z siebie kurtkę i nakrył nią chłopca. Spojrzał na Elise i pokiwał głową. - Myślę, że przeżył. Hugo pociągnął ją za spódnicę. - Peder jest chory! - powiedział. Elise dopiero wtedy zwróciła uwagę na to, co się działo z Pederem. Leżał zwinięty na trawie, a całe jego ciało się trzęsło. Rozejrzała się wokół. - Czy któryś z was ma ubranie, którym mogłabym okryć Pedera? Większość z nich zaprzeczyła ruchem głowy, ale jeden z chłopców wyciągnął podartą koszulę, a dwóch innych

krótkie spodnie. Podczas letnich upałów nikt nie nosił na sobie zbyt wielu ubrań. Spojrzała na drugą stronę tamy. - Pobiegnę do wózka i przyniosę koc. - Ja mogę to zrobić - powiedział od razu najstarszy z chłopców. Chwilę później rzucił się do biegu. Elise zauważyła, że powoli zaczyna marznąć. Stali w cieniu wysokich, liściastych drzew, a jej przemoczone ubrania, które przywarły do ciała sprawiły, że powoli traciła ciepło. Nie mogła zdjąć z siebie tych wszystkich mokrych rzeczy, nie miała nic innego, w co mogłaby się przebrać. Kok jej się poluzował, przemoczone włosy opadały jej na plecy. Jak ma wrócić do domu? Kiedy jej spojrzenie padło na Pedera, poczuła, że wypełnia ją niewypowiedziana wdzięczność. Niewiele brakowało, żeby to wszystko skończyło się tragedią. Teraz wyglądało na to, że zarówno Peder, jak i ten mały chłopczyk najedli się strachu, ale wyjdą z tego cało. Ukucnęła obok brata i pogłaskała go po przemoczonej czuprynie. - Uratowałeś mu życie, Pederze. Jesteś bohaterem! Pan Wang-Olafsen był zajęty okrywaniem małego chłopca w kurtkę i rozmasowywaniem go. Kristian zajął się Hugo i Jensine, którzy na szczęście przestali już płakać. Po chwili z kocem przybiegł najstarszy z chłopców. - Nadchodzi kierownik tartaku! - powiedział nagle przerażonym głosem jeden z małych plażowiczów. - A nam nie wolno balansować na kłodach. Spojrzenia wszystkich skierowały się w jedną stronę. Drewno aż skrzypiało, kiedy ten pokaźnych rozmiarów mężczyzna szybko przechodził przez kładkę. Pan Wang-Olafsen pospieszył w górę zbocza, by wyjść kierownikowi tartaku na spotkanie. Elise miała nadzieję, że do nich nie zejdą. Była zawstydzona swoim wyglądem. Cienka, przemoczona letnia bluzka przylegała do ciała. Czuła się prawie tak, jakby była naga. Kiedy zauważyła, że kierują się w stronę rzeki, wzięła spodnie jednego z chłopców i zasłoniła nimi piersi. - Czy nie mówiłem wam, że nie wolno wam balansować na kłodach?! - ryknął kierownik tartaku. Chłopcy stali z pochylonymi głowami i przygarbionymi ramionami. Przedstawiali żałosny widok. Byli przerażeni i bladzi, trzęśli się z zimna, w mokrych majtkach przyklejonych do wychudzonych ciał. Elise było przykro, kiedy tak na nich patrzyła. Nie mieli zbyt wielu rozrywek. Większość po szkole szła do pracy, niedziele mieli wolne, ale nawet wtedy musieli pomagać w domu. Teraz, po długiej zimie, podczas której musieli marznąć, nareszcie nadeszło lato. Kąpiel w Brekkedammen to dla nich jak kawałek raju. Niżej woda w rzece była zmieszana z odpadami ze

wszystkich fabryk, była brudna i cuchnęła tak okropnie, że w niektórych miejscach ludzie przechodzący obok rzeki, trzymali się za nos. Kierownik tartaku pochylił się nad Pederem i drugim chłopcem. Podniósł koc i przez chwilę im się przyglądał. Potem znów się wyprostował. - Tym razem mieli szczęście. Zwrócił się w stronę przerażonej grupki chłopców. - Chyba wiecie, co się tutaj wydarzyło latem zeszłego roku? Niektórzy z nich pokiwali twierdząco głowami. - Jeśli zobaczę chociaż jednego, który znów odważy się balansować na kłodach, wezwę policję i wylądujecie w poprawczaku! Zwrócił się do pana Wang-Olafsena. - Przykro mi, że musiał pan wziąć na siebie ten kłopot, panie Wang-Olafsen. Widzę, że pana kurtka się pomoczyła. Przyniosę panu jedną z moich, żeby nie musiał pan iść w samej koszuli aż do Brekke. Wyglądało na to, że jeszcze nie zauważył Elise. Ona zaś starała się jak najmniej rzucać w oczy. - Moja kurtka nie jest na tyle przemoczona, żebym nie mógł jej na siebie założyć. Poza tym szybko wyschnie na słońcu. Byłbym jednak wdzięczny, gdyby mógł pan znaleźć jakiś suchy przyodziewek dla pani Ringstad. Jej rodzina należy do grona moich najlepszych przyjaciół. To jej najmłodszy brat przeprowadził całą akcję ratunkową. To dzięki niemu wszyscy możemy cieszyć się tym cudownym letnim dniem, niezmąconym smutkiem. Kierownik tartaku zwrócił się do Elise. - Ależ szanowna pani, przecież pani jest przemoczona do suchej nitki! - wykrzyknął przerażony. - Rzuciła się do wody, żeby pomóc chłopcom wydostać się na ląd. - Głos pana Wang-Olafsena zabrzmiał prawie dumnie. - Więc ona nie jest byle kim. Z pewnością słyszał pan o pisarce z Sagene. To ona napisała Dym na rzece, gdzie opisuje ciężkie losy ludzi znad rzeki Aker. Kierownik tartaku wpatrywał się w nią ze zdumieniem. - To pani? Przepraszam, pani Ringstad, byłem tak przerażony tym, co się wydarzyło, że nie od razu skojarzyłem nazwisko. Jeśli jest pani w stanie podejść do mnie do domu, poproszę moją żonę, żeby znalazła dla pani jakieś suche ubranie. To było straszne! - dorzucił, kręcąc głową. Elise zwróciła się do Kristiana. - Czy mógłbyś pobiec i przyprowadzić wózek i wszystkie nasze rzeczy?

Oddała chłopcom ich koszulę i spodnie. Chwilę potem cała grupka dzieciaków była już w drodze do domu. Ulżyło im, że dostali jedynie reprymendę. Kiedy Kristian wrócił, Elise posadziła Jensine do wózka, natomiast Hugo szedł obok. Kierownik tartaku wziął na ręce małego chłopca, który ledwo uszedł z życiem, a pan Wang-Olafsen pomógł Pederowi. Peder doszedł już do siebie, ale niedużo mówił, wydawał się blady i wycieńczony. Elise trzymała przed sobą siatkę na zakupy, żeby nie czuć się tak bardzo naga. Butelkę z sokiem i kanapki włożyła do wózka. - Pańska żona będzie z pewnością przerażona kiedy zobaczy ten pochód włóczęgów - powiedział wesoło pan Wang-Olafsen. Kierownik tartaku roześmiał się. - Ona już niejedno widziała. Wkrótce dotarli do podłużnego, parterowego domku, pomalowanego na czerwono, i przynależących do niego szop. Elise naliczyła sześć okien w głównym budynku. Kawałek dalej zauważyła dwa zupełnie podobne domy z piętrem. - Tam znajdują się mieszkania pracowników, które przynależą do tartaku Brekke - wyjaśnił kierownik, kiedy zauważył, że Elise patrzy w kierunku mieszkań. - Mamy takie cztery duże budynki dla pracowników, w każdym z nich jest miejsce dla czterech rodzin. Żadna inna robotnicza rodzina znad rzeki Aker nie ma tak dobrze, jak rodziny u nas. Czas pracy trwa od siódmej do piątej, w soboty do pierwszej, w ciągu dnia mają dwie przerwy na papierosa, każda trwa kwadrans. Elise wydawało się, że mężczyzna się przechwala, ale rozumiała, że próbuje się przed nią usprawiedliwić. Z pewnością wiedział, że pisze o ludziach znad rzeki, którym jest ciężko. Na ławce przed domem siedział starszy mężczyzna i palił fajkę. Posłał im zdumione spojrzenie, ale nic nie powiedział. Nie tłumaczył się też przed kierownikiem tartaku. W tej samej chwili drzwi się otworzyły i ukazała się w nich kobieta w średnim wieku. Z przerażeniem zakryła usta dłonią, kiedy zauważyła, że jej mąż niesie na ręku małe dziecko okryte kocem. - Chłopiec żyje - powiedział pospiesznie, żeby ją uspokoić. - Ale jest zimny jak lód i nie odezwał się jeszcze ani słowem. Żona kierownika tartaku pospiesznie zaprosiła ich do środka. Chłopca położono na łóżku w pokoju, Peder ułożył się obok niego i obydwaj zostali nakryci wełnianymi kocami. Potem żona kierownika gdzieś zniknęła. Wróciła, niosąc spódnicę, koszulę, pończochy i bieliznę dla Elise.

- Proszę przyjść do salonu, kiedy będzie pani już gotowa, to dostanie pani coś ciepłego do picia - przyjaźnie powiedziała żona kierownika. Elise szybko ściągnęła z siebie przemoczone ubrania i ze zdziwieniem zauważyła, że ubrania pasowały na nią jak ulał. Żona kierownika fabryki była niska i krępa, ubrania z pewnością nie należały do niej. Może mieli dorosłą córkę. W pokoju nie było lustra, a jej włosy wciąż były mokre. Upięła je na tyle, na ile się dało za pomocą tych kilku szpilek, których udało jej się nie zgubić, kiedy była pod wodą. - Elise? - Peder wciąż jeszcze szczękał zębami. - Myślisz, że kiedyś w końcu się rozgrzeję? - Usiądę obok ciebie i trochę cię rozmasuję, a ty możesz trochę rozetrzeć ciało tego chłopczyka. Malec był przytomny, ale trząsł się co najmniej tak samo jak Peder i jeszcze się nie odezwał. - Znasz go? - Elise kiwnęła głową w jego stronę. Peder po raz pierwszy się uśmiechnął. - Nie widzisz, kto to jest? Przecież to Aslak. Młodszy brat Pingelena. Najmłodszy. - Czy Pingelen też tam był? - Spotkał jakąś dziewczynę i zwiał. Elise od razu poczuła, że ogarnia ją niepokój. - Mam nadzieję, że nie będą cię obwiniać, że jego młodszy brat wpadł pod kłody. Peder pokręcił głową. - Wszyscy wiedzą, jak było. Mówiliśmy Pingelenowi, że Aslak jest za mały, ale on nas nie słuchał. Aslak odwrócił głowę i spojrzał na nią. Uśmiechnęła się do niego. - Witaj, Aslak. Wkrótce się rozgrzejesz. Jak tylko zrobi wam się ciepło, wrócicie do siebie. Może dostaniecie coś ciepłego do picia od żony kierownika tartaku. Ledwo zdążyła to powiedzieć, kiedy drzwi się otworzyły i ukazała się w nich służąca z tacą, na której znajdowały się dwie duże filiżanki i półmisek z pszenicznymi bułeczkami. Z filiżanek parowało. - Pani prosiła, żebym gotowała kakao z dużą ilością cukru. - Dziękujemy bardzo. Dobrze im to zrobi, jak wypiją coś ciepłego. - Powiedziała też, że ja mam tu zostać, a pani ma dołączyć do reszty w salonie. Elise się zawahała. Obiecała Pederowi, że go rozetrze, żeby zrobiło mu się ciepło. Peder najwyraźniej się domyślił, o czym pomyślała. - Nie szkodzi. Ja mogę dalej rozcierać Aslaka, a poza tym rozgrzeje nas kakao. Uśmiechnęła się i spojrzała na służącą. - Może temu małemu trzeba pomóc, żeby nie ubrudził koca. Dziewczyna pokiwała głową.

- Pani powiedziała to samo. Elise szła w kierunku, z którego dochodziły głosy, zapukała i weszła do środka. Przy małym okrągłym stole siedzieli pan Wang-Olafsen i kierownik tartaku. Każdy miał przed sobą kieliszek. Dzieci nie było. - Wyszli do stajni, żeby zobaczyć kociaki, które niedawno się urodziły - wyjaśnił pan Wang-Olafsen, kiedy zauważył jej pytające spojrzenie. - Doprawdy zmieściła się pani w ubrania córki kierownika tartaku, chociaż ona ma dopiero siedemnaście lat! - dodał z uśmiechem. Kierownik wstał i podsunął jej krzesło. - Chyba napije się pani z nami kieliszek sherry, pani Ringstad? Elise poczuła się nieswojo. Kierownik traktował ją, jakby była jednym z kolegów pana Wang-Olafsena. Usiadła i uśmiechnęła się do niego. - Bardzo dziękuję za pomoc. Nie wiem, co by się stało, gdybym nie spotkała pana Wang-Olafsena, a potem pana. Chciałabym bardzo przeprosić, że moi bracia złamali zakaz balansowania na kłodach. Machnął ręką. - Dzieci to dzieci. Robiłem to samo, kiedy byłem chłopcem. Teraz, gdy rzeka jest zanieczyszczona przez odpady z fabryk, to jest jedyne miejsce oprócz Stilla, w którym mogą się kąpać. A w Stilla prąd rzeki jest jeszcze szybszy. Zaśmiał się. - Z pewnością pomyślała pani, że byłem surowy i wściekły, ale to konieczne, żeby zrozumieli jak bardzo to niebezpieczne. Poza tym żal mi ich, tych ubogich chłopaczków. Większość z nich jest uboga - szybko dorzucił. Elise przytaknęła. - Tak właśnie pomyślałam. Przedstawiali żałosny widok, kiedy tak stali. Bladzi, przemoczeni, wychudzeni i przestraszeni. Chłopiec, który o mało się nie utopił, ma nie więcej niż cztery, pięć lat. Jego starszy brat spotkał dziewczynę, która mu się podoba, i porzucił swoje obowiązki. Ich matka z pewnością nie będzie zadowolona, kiedy usłyszy, co się stało. Spojrzała na pana Wang-Olafsena. - To młodszy brat Pingelena, chłopca, który dokuczał Pederowi przez wszystkie lata w szkole. Mam nadzieję, że nie obarczą Pedera winą za całe to zajście. - Obarczą Pedera winą? - zdziwił się Pan Wang-Olafsen. - Przecież to on go uratował! - Wiem, ale ludzie potrafią wszystko przekręcić, żeby tylko komuś zaszkodzić. - Wtedy będą mieli do czynienia ze mną. Byłem tam i wiem, co się działo.

Nagle ktoś zapukał, drzwi ostrożnie się otworzyły i ukazała się w nich chłopięca głowa. Cała trójka się odwróciła. - Peder? - Elise spojrzała na niego zdumiona. - Czy nie powinieneś leżeć, dopóki się nie rozgrzejesz? - Już się rozgrzałem. - Tu jest nasz bohater! - pan Wang-Olafsen uśmiechnął się z dumą, jakby Peder był jego synem. - Musisz teraz nam dokładnie wszystko opowiedzieć, Peder. Jak to jest, uratować komuś życie? Peder podszedł do nich powoli, rzucając przerażone spojrzenia w stronę kierownika tartaku. Miał na sobie suche ubrania, które pożyczyła mu żona kierownika. Najwyraźniej miała niewyczerpany zapas niepotrzebnych ubrań. - Nic nie mówisz, Pederze. Nie bój się, kierownik tartaku nie jest na ciebie zły. Pytałem, jak to jest uratować życie innego człowieka? O czym myślałeś? - O niczym nie myślałem. Tylko tyle, że muszę go wyciągnąć na powierzchnię i że jest tak krótko ostrzyżony, że musiałem go ciągnąć za uszy. Pan Wang-Olafsen i kierownik tartaku zaczęli się śmiać. - A jak się ma ten mały chłopczyk? Dochodzi do siebie? - Zasnął. - Odwiozę was do domu - powiedział kierownik tartaku. - I tak mam do załatwienia sprawę na mieście. Elise już miała zaprotestować, ale pan Wang-Olafsen ją powstrzymał. - Proszę skorzystać z zaproszenia, pani Ringstad. Nie da sobie pani rady ze swoimi dzieciakami i małym wyczerpanym chłopczykiem. Ja też się do was przyłączę. Sprawę, którą mam do załatwienia w gospodarstwie Brekke, przełożę na jakiś inny dzień. Będę mógł pomóc pani wytłumaczyć rodzicom chłopca, jak wyglądała cała sprawa. Elise uśmiechnęła się z wdzięcznością. Obawiała się spotkania z rodzicami Pingelena. Jednocześnie była zmuszona odprowadzić Aslaka do domu.

2 Pan Wang-Olafsen usiadł na miejscu stangreta, obok kierownika tartaku, podczas gdy reszta siedziała ściśnięta w powozie. Kierownikowi udało się przymocować wózek z tyłu powozu. Łagodna bryza sprawiała, że powietrze było przyjemne i chłodne. Hugo i Jensine mówili jedno przez drugie o małych kociętach, które jeszcze nie miały otwartych oczu, Evertowi udawało się tylko od czasu do czasu wtrącić jakieś słowo. Kristian był milczący, zresztą przez cały dzień taki był. Elise spojrzała na niego ukradkiem i zauważyła smutek w jego oczach. Być może przeżywał zawód miłosny. Była zdziwiona, że zadawał się dzisiaj z tymi chłopcami. Większość z nich była młodsza od niego. Mały Aslak siedział wciśnięty między nią i Pedera. Rozgrzał się już, ale był bardzo milczący. Wydawało się, że jest trochę przestraszony. Być może obawiał się, że kiedy wróci do domu rodzice zmyją mu głowę, pomimo że to Pingelen na to zasługiwał. To on miał pilnować młodszego brata. Uśmiechnęła się do niego. - Teraz przynajmniej dostałeś nauczkę, że nie można balansować na kłodach, Aslak. - Starała się, żeby jej głos zabrzmiał wesoło. Chciała złagodzić jego niepokój. Aslak pokiwał głową i spojrzał na nią dużymi, pełnymi powagi oczyma. Z pewnością nie tylko to nieprzyjemne zdarzenie sprawiło, że był taki przybity. Wyglądało na to, że jest bardzo poważnym małym chłopcem. - To wina Pingelena - powiedział Peder ze złością w głosie. - Mówiliśmy, że Aslak jest za mały, ale Pingelen nas nie słuchał. Kristian się nie odzywał. Dlaczego był taki milczący? I dlaczego poszedł razem z nimi do kierownika tartaku, zamiast iść do domu razem z resztą chłopców? Najwyraźniej coś go dręczyło, ale nie chciał powiedzieć co. Peder wytłumaczył im, gdzie mieszka Pingelen i jego rodzina. Elise nigdy tam nie była, nie znała też jego rodziców. Słyszała plotki, że obydwoje pili, poza tym mieli spore stadko dzieci, nic więc dziwnego, że w tej rodzinie wiele rzeczy było nie tak. Ponieważ Pingelen dręczył Pedera od czasu, kiedy ten zaczął naukę w szkole, tym bardziej nie miała ochoty ich poznawać. Zatrzymali się przed jedną z tych smutnych, robotniczych kamienic na Feddersena. Elise i pan Wang-Olafsen odprowadzali Aslaka na drugie piętro. Kierownik tartaku nalegał, żeby to właśnie jego najpierw odwieźć do domu. Elise z dziećmi mieli zostać odwiezieni w następnej kolejności.

Kiedy weszli w bramę, z podwórka dobiegał hałas. Tynk na budynku łuszczył się ze ścian. Grupka brudnych, obdartych dzieci biła się o domowej roboty piłkę nożną. Na chybotliwej ławce siedziały cztery dorosłe osoby, dwie kobiety i dwóch mężczyzn, między nimi krążył antałek bimbru. Wyglądali tak, jakby wypili więcej, niż byli w stanie. Elise spojrzała na Aslaka. - Czy to twoi rodzice tam siedzą? Pokiwał głową. - Moja babcia jest na górze. - Pierwszy raz usłyszała, jak coś powiedział. Odwrócił się i podszedł w stronę drzwi, najwyraźniej nie miał ochoty podchodzić do rodziców. Widocznie zrozumiał, że nie będą w stanie z nim rozmawiać. O dziwo, wyglądało na to, że nikt na podwórzu nie zwrócił na nich uwagi, mimo że widok możnego pana, jakim niewątpliwie był Wang-Olafsen, był rzadkością w tej części miasta. Elise spojrzała na niego, zastanawiając się, jaka była jego reakcja na tę całą niedolę. Mężczyzna wydawał się jednak dziwnie niewzruszony. Nic nie mówili po drodze na piętro. Elise prowadziła Aslaka, który wydawał się zmęczony i bezsilny, jak gdyby schody prowadzące na drugie piętro były dla niego zbyt trudne do pokonania. Chłopiec z pewnością nie jadał dobrze, był wątły i wychudzony. Na klatce schodowej śmierdziało nie tylko z wychodków. Wszędzie było brudno i czuć było śledziem smażonym na tłuszczu. Wolałaby, żeby pan Wang-Olafsen został w powozie, było jej wstyd za robotników. W końcu znaleźli się na drugim piętrze. Elise zapukała, cały czas trzymając Aslaka za rękę. Nie wyglądało na to, żeby chciał się wyswobodzić. Zza drzwi dobiegł ich odgłos szurania. - Kto tam? - rozległ się zdziwiony głos, zanim drzwi się otworzyły. Najwyraźniej babcia nie była przyzwyczajona, żeby ktoś pukał, nim wejdzie. Przez szparę w drzwiach spoglądała na nich pomarszczona twarz. Małe oczka rozszerzyły się, kiedy zobaczyła, kto stoi przed drzwiami. Elise zaczęła mówić. Pan Wang-Olafsen stał obok niej. Wiedziała, że w razie potrzeby udzieli jej potrzebnego wsparcie. - Przyszliśmy z małym Aslakiem. Wpadł pod kłody w Brekkedammen i o mały włos się nie utopił. Peder Løvlien uratował mu życie. Babcia Aslaka nieco bardziej uchyliła drzwi i spojrzała na małego. Pokręciła głową i powiedziała: - Lepiej by było, gdyby tego uniknął! - Chwyciła go za ucho i wciągnęła do środka, zatrzaskując im drzwi przed nosem. Spojrzeli po sobie, równie przerażeni.

- Co ona chciała przez to powiedzieć? - pan Wang-Olafsen zapytał z podejrzeniem w głosie. - Że byłoby lepiej, gdyby się utopił. Rozumiała, że był zszokowany. Na niej te słowa też wywarły wrażenie, choć niejedno już widziała. Nie powtórzy Pederowi komentarza babci Aslaka, ale z pewnością wykorzysta go w jednej ze swoich książek! Być może to sprawi, że ludzie zrozumieją, jak ciężko musi być niektórym ludziom, skoro ich własna babcia jest zdolna powiedzieć coś takiego. Pożegnała się z panem Wang-Olafsenem i kierownikiem tartaku. Jeszcze raz podziękowała im za pomoc i obiecała, że przyjdzie do Brekke, by zwrócić pożyczone ubrania, jak tylko nadarzy się okazja. Peder i Evert od razu zaczęli bawić się z Hugo i Jensine w ogródku na tyłach domu, żadne z nich nie miało ochoty siedzieć w domu, kiedy na zewnątrz było tak pięknie i przyjemnie. Żadne poza Kristianem. Elise weszła za nim do środka. - Co się z tobą dzieje, Kristianie? Wzruszył ramionami. - Dlaczego o to pytasz? - Widzę po tobie, że coś jest nie tak. Przez cały dzień byłeś nie w sosie. Od czasu, kiedy opowiedziałam ci o mieszkaniu w majątku Vøienvolden i o tym, że Johan też musi mieć swój głos w tej sprawie. Zamilkła na chwilę, szukając właściwego słowa. - Nie rozumiem cię. Lubiłeś Johana i wiesz, że nie przestało mi na nim zależeć, nawet po ślubie z Emanuelem. Możesz mnie krytykować za to, co zrobiłam, ale wytłumaczę ci, dlaczego tak się wszystko potoczyło, kiedy będziesz starszy. Niezależnie od tego, co się wydarzyło, nadal kocham Johana, a on kocha mnie. Myślałam, że pozwolisz mi się cieszyć tym, że w końcu będziemy mogli być razem. Kristian nic nie powiedział, wciąż wyglądał na zniechęconego i rozdrażnionego. - Zdecydowaliśmy się z Johanem opowiedzieć ludziom, jak ciężki jest los pracowników fabryk. Johan będzie to robił za pomocą swoich rzeźb, ja - pisząc. Dlatego nie chcemy się stąd wyprowadzać. Posłał jej pochmurne spojrzenie. - Rozumiem, że wszystko już zaplanowaliście. Zrobiliście to, kiedy on był u nas w domu, w zeszłe święta Bożego Narodzenia?

Elise nie odpowiedziała od razu. Czy to miało być podziękowanie za wszystko, co dla nich zrobiła? Nie może mu pozwolić, żeby jej zepsuł całą radość. Był młody i bezmyślny. Pewnego dnia to zrozumie. - Nie. Zaplanowaliśmy to dopiero po śmierci Emanuela. Kristian skierował się w stronę schodów. - Wszystko jedno. Hilda pytała, czy nie chciałbym u niej zamieszkać. Powiedziałem, że chcę. Elise oniemiała. - Hilda pytała, czy chciałbyś u niej zamieszkać? - Czy coś w tym złego? Ona też jest moją siostrą. Elise otworzyła usta, żeby zapytać, co o tym myśli kierownik fabryki, ale na szczęście w porę ugryzła się w język. Jednocześnie zrobiło jej się przykro. Pomyśleć, że Kristian nie chce już dłużej z nimi mieszkać! O tym nie pomyślała. Czy aż tak ciężko było mu zaakceptować fakt, że ona kocha Johana? Uważał to za zdradę wobec Emanuela? On, który był tak rozsierdzony na Emanuela, że chciał jechać do Ameryki po tym, jak się z nim pokłócił? Następnego dnia, kiedy chłopcy mieli iść do szkoły, ku swojemu zdziwieniu zobaczyła panią Jonsen biegnącą przez trawnik. To był ostatni tydzień przed wakacjami. Drzwi kuchenne były otwarte na oścież, żeby letnie ciepło wpadało do środka. Elise siedziała na schodach razem z Hugo i Jensine. - Zobaczcie na panią Jonsen! - wykrzyknął Peder. - Dyszy i sapie jak lokomotywa! Elise uniosła głowę. - Mam nadzieję, że nie wydarzyło się nic złego. W tej samej chwili zauważyli, że pani Jonsen trzyma w górze gazetę. - Zaczekajcie! - krzyknęła. - Peder, nie idź! - Na litość boską. Co jej się stało? Czy ona zwariowała? - Peder zrobił kilka kroków naprzód. Kristian i Evert byli równie zdziwieni i zaciekawieni jak on. - Spójrzcie, co jest w gazecie! - Pani Jonsen była tak zdyszana, że prawie nie mogła mówić. Teraz rozłożyła gazetę i pokazała im całą pierwszą stronę. - Piszą o tobie, Peder! Na całą stronę! Elise gwałtownie wstała ze schodów i razem z chłopcami podbiegła do pani Jonsen. Już z daleka widziała tytuł napisany tłustym drukiem: Bohaterski czyn nad Brekkedammen. Kristian chwycił gazetę i zaczął czytać na glos:

Wczoraj przed południem prawie doszło do nieszczęśliwego wypadku. Grupka chłopców złamała zakaz balansowania na kłodach drewna, co mogło doprowadzić do tego, że kolejna osoba utraciłaby życie w odmętach rzeki Aker. Mały chłopiec, w wieku pięciu lat przyszedł się kąpać nad tamę wraz ze swoim bratem. Podczas zabawy wpadł do wody i znalazł się pod kłodami ułożonymi ciasno obok siebie. Nie potrafił pływać, a nawet gdyby potrafił, nie byłby w stanie wynurzyć się na powierzchnię. Niezwykle odważny młody chłopiec, uczeń szkoły na Sagene, Peder Løvlien, który na dniach ukończy trzynaście lat, od razu rzucił się do rwącej rzeki i wpłynął pod kłody w nadziei, że uda mu się uratować chłopca. W czasie kilku pełnych napięcia chwil przerażona grupka chłopców oglądała całą akcję ratunkową z brzegu. Prawdopodobnie myśleli, że ani Peder, ani Aslak - ten wątły chłopiec, nie ujdą z życiem. Wielkie było zaskoczenie i radość wszystkich tam zgromadzonych, kiedy spod powierzchni wody wynurzyły się dwie głowy! Pederowi, dzięki podziwu godnej sile woli i chęci niesienia pomocy, udało się wyciągnąć małego Aslaka na ląd. W tym czasie nadbiegli dorośli, by pomóc w akcji ratowniczej. Po kilku sekundach nerwowego napięcia w płucach małego Aslaka nie było już wody - mógł znów normalnie oddychać. Kiedy zapytano Pedera Løvliena, jak to jest, uratować czyjeś życie, i o czym wtedy myślał, odpowiedział: - O niczym nie myślałem. Tylko tyle, że muszego wyciągnąć na powierzchnię i że jest tak krótko ostrzyżony, że musiałem go ciągnąć za uszy. - Jesteśmy dumni z tego, że do naszej szkoły uczęszcza tak wspaniała młodzież - powiedział nauczyciel Knudsen, który jest wychowawcą Pedera. Dodaje, że nie dziwi go, że to właśnie Peder dokonał tego bohaterskiego czynu. Jest on bowiem chłopcem niezwykle uprzejmy i gotowym do poświęceń. Elise poczuła, że płacz ściska jej gardło, a łzy napływają jej do oczu. Pospiesznie je otarła, tak żeby chłopcy nie zauważyli. Kristian złożył gazetę i oddał ją pani Jonsen. - Muszę już lecieć, w przeciwnym razie spóźnię się do szkoły. Elise patrzyła za nim, kiedy biegł. Czy to o to chodziło? Czy to możliwe, że był zazdrosny o Pedera? Czyżby uważał, że poświęcano Pederowi zbyt dużo uwagi? Peder odwrócił się w jej stronę, oczy mu błyszczały. - Słyszałaś, Elise? Ludzie z gazety nazwali to bohaterskim czynem? Ale skąd oni mogli wiedzieć, że to ja uratowałem Aslaka? Ja im przecież nic nie mówiłem. A może ty im powiedziałaś? Pokręciła głową. - Może to pan Wang-Olafsen pojechał do redakcji i im o tym opowiedział. Albo on, albo kierownik tartaku.

- Nie wydaje mi się, żeby to był kierownik tartaku. On był rozzłoszczony i powiedział, że wyśle nas do poprawczaka. Chwycił Everta za ramię. - Chodź, Evert! Musimy pędzić do szkoły, żeby się dowiedzieć, czy ktoś z naszych kolegów też czytał gazetę! Chwilę później wybiegli przez furtkę. Pani Jonsen usiadła razem z Elise na kuchennych schodach. - Czy to prawda, Elise? Czy to Peder uratował tego chłopaczka? Elise kiwnęła potakująco głową. - Myślałam, że chłopcy opowiedzieli pani o tym wczoraj wieczorem. - No tak, ale to takie dziwne, kiedy się o tym czyta w gazecie. Elise znów przytaknęła. - Peder naprawdę na to zasłużył! To będzie jego wielki dzień w szkole. Pani Jonsen roześmiała się. - Może wciągną flagę na jego cześć. - Pokręciła głową. - I pomyśleć, że ja będę świadkiem tego wszystkiego!

3 Kiedy pani Jonsen poszła do siebie, Elise na nowo zaczęła rozmyślać o reakcji Kristiana. Może on zawsze uważał, że Elise poświęca więcej uwagi Pederowi niż jemu? Może nawet tak właśnie było, ale Peder jej potrzebował. Kristian zawsze sam sobie radził, nigdy nie potrzebował pomocy przy odrabianiu lekcji, wszystko szło mu jak z płatka. Nigdy też nie chciał, żeby mu pomagać. Nie prosił o pomoc. Pomimo że pomiędzy nim a Pederem był tylko rok różnicy, wydawało się jakby Kristian był dużo starszy. Peder był impulsywny, otwarty, brał wszystko do siebie, był też wrażliwy. Kristian nie pokazywał swoich uczuć ani nie wyrażał chęci podzielenia się z nią swoimi myślami. Dlatego zostawiała go w spokoju. Może mimo wszystko jej potrzebował? Na swój sposób. Było mu przykro, że matka ich opuściła i że ich ojciec umarł, ale o tym nie chciał nigdy rozmawiać. Cofnęła się myślami w przeszłość, przypomniała sobie wydarzenie z czasów, kiedy jeszcze mieszkali w Andersengården. Wszystko zawsze kręciło się wokół osoby Pedera - jego radości i smutków. Śmiała się ubawiona różnymi dziwnymi rzeczami, które mówił. Martwiła się, gdy Pingelen i inni koledzy go prześladowali, obawiała się, jak to będzie z jego szkołą, kiedy miał takie duże problemy z czytaniem, i była szczęśliwa za każdym razem, gdy zauważała, że robił postępy. Być może przeceniała Kristiana. Przypisała mu rolę ojca rodziny i myślała, że razem z nią dzieli radości i smutki Pedera. Zapomniała, że on też był tylko dzieckiem. Teraz już nie chciał z nimi mieszkać. Musiało się w nim nagromadzić wiele smutku, goryczy i złości, skoro podjął taką decyzję. Kiedy wróci ze szkoły, spróbuje z nim o tym porozmawiać. Ale czy to właściwie było takie dziwne, że zdecydował się przyjąć propozycję Hildy i chciał zamieszkać u niej i jej męża, w tym pięknym domu kierownika fabryki? Ile dzieci uczęszczających do szkoły na Sagene mogło przeżyć coś takiego? Nie rozumiała tylko, dlaczego Hilda wcześniej o tym z nią nie rozmawiała. Tego dnia do domu wróciło ze szkoły dwóch zadowolonych chłopców. Kristian wróci później, bo dzisiaj był jego ostatni dzień w pracy u woźnicy. Podczas letnich wakacji będzie praco- wał u kupca Iversena i będzie zarabiał o jedną koronę tygodniowo więcej. - Wiesz co, Elise? - Peder był szczęśliwy i podekscytowany. - Myślę, że stałem się sławny prawie na całym świecie, zupełnie jak ty! Na szkolnym podwórku wszyscy tłoczyli się wokół mnie. Hjalmar Julius miał przy sobie gazetę, a nauczyciel

Knudsen przeczytał głośno artykuł całej klasie. Nikt nie mówił o niczym innym, tylko o bohaterskim czynie nad Brekkedammen. Evert spojrzał na Elise z przejęciem. - To prawda! Nauczyciel powiedział, że Peder jest bohaterem! Nawet najstarsi chłopcy z siódmej klasy podchodzili do niego, żeby się dowiedzieć, jak mu się udało płynąć pod wodą, trzy- mając Aslaka za uszy, a dyrektor szkoły przyszedł do klasy, żeby mu pogratulować! Peder zaczerwienił się na gębie i tak się spocił, że aż miał mokre włosy. Nie wiedział, jak się zachować, musiałem mu pomóc i ja też prawie stałem się bohaterem. Chyba jest tak, jak mówisz Elise, że kiedy pada na księdza kropi, też na organistę! - Znów się roześmiał. Elise patrzyła to na jednego, to na drugiego i czuła, że ogarnia ją radość. Nigdy wcześniej nie widziała, żeby byli tak rozpromienieni i szczęśliwi, i chyba po raz pierwszy w życiu Evertowi udało się tyle powiedzieć za jednym razem, bez wtrąceń ze strony Pedera. - Co powiedział Pingelen? Teraz chyba już zostawi Pedera w spokoju, skoro ocalił życie jego młodszemu bratu. - Pingelena nie było dziś w szkole. Może dostał lanie za to, że nie przypilnował Aslaka. Elise zobaczyła oczyma wyobraźni tych zapijaczonych rodziców, siedzących na rozklekotanej ławce, stojącej na smutnym podwórzu. Przypomniały jej się słowa babki Aslaka: Lepiej by było, gdyby tego uniknął! Przeszył ją lodowaty dreszcz. - Kim jest ten Hjalmar Julius? Nigdy wcześniej o nim nie wspominaliście, a ostatnio ciągle o nim mówicie. Pozwolono mu zabrać gazetę do szkoły? Evert spojrzał na nią z powagą. - Oni są inni niż reszta ludzi. Mają tylko trójkę dzieci. Elise spojrzała na niego, nic nie rozumiejąc. - Co przez to rozumiesz? - Ty o tym nie wiesz? Przecież jesteś dorosła? Kiedy nie rodzi im się co roku dziecko, to znaczy, że byli u tej starej babki z Maridalsveien - u tej, co sprawia, że dziecko, które jest w brzuchu, umiera. Elise wpatrywała się w niego z przerażeniem. - To nieładnie podejrzewać ludzi o takie rzeczy. Peder się wtrącił. - Ale wszyscy tak mówią. Ci, co mają tylko dwójkę albo trójkę dzieci, albo może tylko jedno, na pewno to zrobili. - A co ze mną w takim razie? Ja mam tylko dwójkę! Czy o mnie też tak się po cichu mówi?

Peder wyglądał na przerażonego i posłał Evertowi bezradne spojrzenie. Najwyraźniej o tym nie pomyślał. Evert pokręcił głową. - Nie masz teraz męża, a Emanuel miał sparaliżowane nogi, więc nie był w stanie robić dzieci. W tej samej chwili wszyscy gwałtownie się odwrócili i spojrzeli w stronę drzwi, które były otwarte. Peder skoczył na równe nogi. - Johan? Przyjechałeś? Czy ty też już słyszałeś, że stałem się sławny na całym świecie? Johan się roześmiał i spojrzał błyszczącymi oczyma na Elise. - Czy coś się wydarzyło w czasie, gdy mnie nie było? Elise nie była w stanie się ruszyć. Miała ochotę podbiec do niego i rzucić mu się na szyję, ale nie była w stanie. Wiedziała, że Johan przyjedzie w ciągu najbliższych dni, ale teraz zupełnie się go nie spodziewała. Ogarnęła ją niepohamowana radość, miała ochotę głośno krzyczeć ze szczęścia, ale zamiast tego tylko się promiennie uśmiechnęła, napawając się widokiem człowieka, którego kochała nad życie. - Nic o tym nie wiesz? - W głosie Pedera dało się niemal wyczuć irytację. - Przecież napisali o mnie w gazecie! Nie czytałeś? Johan się roześmiał. - Ledwo co wstąpiłem do Anny, żeby zostawić bagaż, ale zostałem przepędzony przez panią Evertsen, bo Anna akurat karmiła. Co się wydarzyło? Co napisano w gazecie? Elise otworzyła usta, żeby mu wytłumaczyć, ale Peder z Evertem ją ubiegli. Mówili szybko, przekrzykując się nawzajem. Dobrze, że Johanowi udawało się za nimi nadążyć. - Możesz podejść do pani Jonsen i pożyczyć gazetę, wtedy zobaczysz na własne oczy - podsumował Peder, kiedy w końcu skończyli mu opowiadać. - Tak właśnie zrobię. Gratulacje, Peder. Jestem z ciebie dumny. Sam pamiętam, jak ekscytujące było balansowanie na kłodach przy Brekkedammen. W jednej chwili, któraś z kłód mogła się obrócić i jeśli nie byliśmy wystarczająco szybcy, zdarzało się, że wpadaliśmy pod nią. Ale to bardzo niebezpieczny sport. Jeden z moich szkolnych kolegów się utopił. Taki był piękny i przystojny. Taki męski. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby te francuskie dziewczyny się o niego zabijały. Poczuła nagły niepokój. - Czy teraz już na dobre przyjechałeś do domu, Johan? Szeroko się uśmiechnął. - Tak, na pewno. Chyba nie sądzisz, że znowu chciałbym jechać do Paryża? Odwzajemniła jego uśmiech, poczuła, że serce zaczyna jej szybciej bić. - Co teraz zamierzasz robić?

- Myślałem, że wiesz. - W jego niebieskich oczach pojawiły się wesołe iskierki. - Ale poza tym cieszę się, że zacznę pracować. Spróbuję wynająć ten sam warsztat co poprzednio, mam też nadzieję, że będę mógł mieszkać u Anny, dopóki nie będzie mnie stać, żeby samemu coś wynająć. W Paryżu ulepiłem z gliny głowę, która została sprzedana za wysoką kwotę. Gdyby udało mi się znaleźć podobne zlecenie, to może... - Znów się uśmiechnął. Peder i Evert słuchali go, stojąc w milczeniu. Peder wyglądał na zdziwionego. - Ulepiłeś głowę? Ale dlaczego nie miała rąk ani nóg? Johan się roześmiał. - Ponieważ głowa wyszła tak piękna, że już niczego więcej nie potrzebowałem. - A czy to była głowa mężczyzny, czy kobiety? - Ślicznej młodej damy, która miała dołeczki, kiedy się uśmiecha. Peder się zaśmiał. - Brzmi prawie jak Elise. - Odwrócił się i spojrzał na nią. - Ale ona nie jest już taka najmłodsza, a poza tym nie jest ciągle taka ładna. W każdym razie nie wtedy, kiedy jest wściekła. Evert zasłonił mu usta dłonią. - Elise jest ładna. Poza tym jest miła. - Ja tylko powiedziałem, że nie jest ciągle taka ładna. Widziałeś ją wczoraj, jak wyglądała po kąpieli? Wyglądała jak troll z czytanki. Jak topielec. - Masz chyba na myśli nimfę. - Na jedno wychodzi. Elise nie mogła się nie uśmiechnąć, słysząc wymianę zdań między chłopcami. - Może wejdziesz do środka, Johan? Albo może miałbyś ochotę na filiżankę kawy przy kamiennym stoliku pod jabłonią? Wtedy będziemy mogli pilnować Hugo i Jensine. Johan odwrócił się w stronę najmłodszych, którzy byli zajęci zabawą w piaskownicy. - Tutaj, na powietrzu jest przyjemnie - odpowiedział szybko. - Nie miałem nic w ustach od wczoraj wieczora. Nie odmówiłbym, gdybyś poczęstowała mnie kawałkiem chleba. - Chłopcy, pobiegnijcie do sklepu i kupcie dla każdego po bułce. Pospiesznie podeszła do puszki, która znajdowała się na półce z talerzami, i wyjęła z niej pieniądze. Evert spojrzał na nie ze zdumieniem. - Ale nas jest tylko sześcioro. - Musimy też mieć jedną dla Kristiana. I jedną dla pani Jonsen, jeśli się tu zjawi. Evert nagle się przeraził. - Jak pani Jonsen sobie poradzi, kiedy się przeprowadzimy do V0ienvolden? - Do Vøienvolden? - Johan spojrzał pytająco na Elise. Poczuła, że się czerwieni. - Jeszcze się nie zdecydowałam. Na razie dostałam tylko kuszącą propozycję.

- Będziemy mieszkać w mieszkaniu dawnych właścicieli - powiedział szybko Peder. W jego głosie pobrzmiewała duma. - Kiedy się tam przeprowadzimy, Elise nie będzie musiała już wysłuchiwać odgłosów powozów jeżdżących po Maridalsveien ani dzieciaków, które krzyczą i hałasują na Hammergate. Evert posłał mu poirytowane spojrzenie. - Na Hammergate nie ma żadnych hałasujących dzieciaków. Żadnych poza nami. - Będziemy też mogli korzystać z ogrodu - dodał Peder, nie przejmując się tym, co powiedział Evert. - A Hugo nauczy się doić krowy, Jensine będzie karmić świnie, a ja razem z Evertem będziemy skakać na sianie w szopie. Możesz się do nas przyłączyć. Jeśli masz chęć. Możesz dostać pokój przy kuchni, a my będziemy spać razem z Elise na tyłach domu. - Teraz musisz trochę przystopować, Peder! - Elise posłała Johanowi przepraszający uśmiech. - Póki co, to tylko oferta ze strony pana Berge'a. Jeszcze nie dałam mu żadnej odpowiedzi. Znów zwróciła się w stronę Pedera. - Johan właśnie wrócił do domu po długiej podróży morskiej i nie może dojść do słowa, bo ty cały czas paplasz jak najęty. A teraz szybko chłopcy, biegnijcie! Jeśli chcecie bułki, musicie je sobie sami kupić. Ledwo chłopcy zniknęli za furtką, Johan zamknął za sobą drzwi. Chwilę później trzymał ją w ramionach. - Nareszcie! - westchnął głęboko. - Tak strasznie za tobą tęskniłem, Elise! Myślałem, że nie dam rady wytrzymać do lata, ale w końcu tutaj jestem i nigdzie się stąd nie ruszę! Zasypała go pocałunkami. - Ten rok ciągnął się w nieskończoność. Napawała się byciem w jego ramionach, chciała, żeby mogli tak stać przez cały dzień. Jego usta żarliwie dotykały jej ust, jego oddech był urywany. Tęsknota już prawie wzięła nad nią górę. Jednocześnie gdzieś w jej wnętrzu, pojawił się głos, który próbował być słyszalny: Jensine i Hugo byli sami na dworze. A co jeśli przyjdzie Asle Diriks? Albo pani Jonsen! Albo Kristian! Próbowała wyłączyć ten irytujący glos, nie chciała, nie była w stanie myśleć teraz o innych. W końcu nadeszła kolej na nią i Johana! Przez te wszystkie lata była zmuszona poświęcać się dla dobra wszystkich innych, teraz miała prawo przez kilka drogocennych chwil żyć tylko dla siebie i Johana. Jego pocałunki i pieszczoty stały się bardziej intensywne, nie mógł opanować pożądania. - Może wymkniemy się na małą chwilę? - wyszeptał jej do ucha, delikatnie łaskocząc je oddechem. - Nie wiem. Może. - Ostrożnie wsunął jej dłoń pod bluzkę, żeby pieścić jej piersi.

- Ukochana! - powiedział z westchnieniem. - Nie mogę już wytrzymać, Elise! - Uniósł jej długą spódnicę, wsuwając tam swoją dłoń. - Ty chyba też tego pragniesz, prawda? - Tak, Johanie! Tęskniłam i marzyłam o tym każdej nocy po tym, jak wyjechałeś. - Czy nie moglibyśmy wejść na chwile do salonu? Usłyszymy, kiedy chłopcy przyjdą. Elise wyrwała się z jego objęć, uchyliła kuchenne drzwi i wyjrzała na zewnątrz. Hugo i Jensine nadal spokojnie bawili się w piasku. Potem zamknęła drzwi najciszej jak umiała, chwyciła Johana za rękę i skierowała się w stronę drzwi do salonu. Przez głowę przeszła jej myśl, że byli jak dwoje podekscytowanych dzieci. Przycisnął ją do ściany, uniósł jej spódnicę i rozpiął spodnie. Chwilę potem poczuła go w sobie. Był gwałtowny i nienasycony, ona była równie niecierpliwa. Tłumiąc jęki rozkoszy, podążała za jego rytmem - nigdy wcześniej nie doznała czegoś tak wspaniałego. Razem wspięli się na szczyt, obejmując się, śmiejąc i płacząc z radości. On całował ją, a ona odwzajemniała te pocałunki. Silne uczucia, które ich napełniały po brzegi, były jak wiosenny powiew. Nieco zawstydzona doprowadziła swoje ubranie do porządku. Uśmiechnął się i wyszeptał jej do ucha: - Czułem, jakbym znalazł się w niebie, ukochana! Pokiwała głową, odwzajemniając uśmiech. - Kocham cię, Johan.

4 Marszand Georges Briand wpatrywał się w profesora. Potem jego wzrok osunął się na rzeźbę, którą trzymał w dłoniach. Czuł, jak ogarnia go podejrzliwość i bunt, które sprawiają, że musi gwałtownie łapać oddech. Zarówno na zewnątrz, jak i w budynku panowała zapierająca dech w piersiach spiekota. Pot sprawiał, że koszula kleiła się do ciała jednak gorąco, które narastało w jego wnętrzu było o wiele gorsze. - I pan twierdzi, że to pańska rzeźba, profesorze? - Oczywiście! Zadaje pan przedziwne pytania. - I to pan ją wyrzeźbił? I w pana imieniu sprzedałem tę piękną kobiecą głowę kilka miesięcy temu? Profesor posłał mu zirytowane spojrzenie. - Dlaczego zadaje pan takie dziwaczne pytania? Kiedy dostarczam panu jedną z moich wielu prac i proszę, by je pan sprzedał w moim imieniu, chyba nie ma wątpliwości co do tego, kto jest autorem? Georges Briand nie odpowiedział od razu. Obracał popiersie, studiując je ze wszystkich stron. - Ale ta osoba, która to wyrzeźbiła, to nie ten sam artysta, który jest autorem portretu tej młodej kobiety. Posłał profesorowi srogie spojrzenie i zobaczył, że tamten się zaczerwienił. - Czy jest pan świadom, co może się wydarzyć, kiedy wyjdzie na jaw, że sprzedaję prace wykonane nie przez tego artystę, którego nazwisko podałem kupującemu? Profesor próbował się roześmiać. - To zaczyna przypominać antyczną farsę. Nie wiem, czy powinienem to nazwać komedią, czy tragedią. - Nie zawahałbym się nazwać tego tragedią. Czy to pan wyrzeźbił tę kobiecą głowę, którą sprzedałem w pana imieniu wczesną wiosną? - Mogę przysiąc, że to ja jestem autorem, monsieur Briand. Jeśli nie ma pan ochoty tego dla mnie sprzedać, poszukam innego handlarza sztuką. Jest ich tu, w Paryżu, pełno. - Wziął od niego popiersie i odwrócił się na pięcie. - Niech mi pan powie, panie profesorze. Myślałem, że dostaje pan jakiś procent, kiedy pomaga pan swoim uczniom sprzedać ich prace, ale ten norweski rzeźbiarz nawet nie wie, za jaką sumę sprzedałem jego dzieło. Chyba nie zapomniał się pan z nim rozliczyć?

Profesor odwrócił się, purpurowy na twarzy. - To nie jest pańska sprawa, w jaki sposób rozliczam się z moimi uczniami, monsieur Briand. Mamy swoje własne... hmm... umowy, kiedy zaczyna się rok akademicki. - To dziwne. Ten młody człowiek, który tutaj przyszedł, był wyraźnie zaskoczony, kiedy zobaczył ten portret na witrynie sklepowej. Potem przyszedł jeszcze raz, by zapytać, gdzie on się podział. Powiedziałem mu, zgodnie z prawdą, że go sprzedałem i że dostałem za niego dużą kwotę. Na dodatek znalazło się kilku chętnych do nabycia tej rzeźby. Myślałem, że to pańskie dzieło, ale teraz widzę, że się myliłem. Ci, którzy uczą, powinni rozumieć, że widzę różnicę. Jestem handlarzem dzieł sztuki, to nie jest jakiś pchli targ! Myślę, że to ten młody student jest autorem rzeźby i że pan go oszukał. - Nie rozumiem, o czym pan mówi! - Profesor znów się odwrócił i skierował w stronę drzwi. - Może przypomni pan sobie więcej szczegółów, kiedy zjawi się u pana policja i zacznie zadawać pytania. - Nie ma pan żadnych dowodów. I jeśli myśli pan, że zjawię się w pańskim zakładzie, żeby sprzedać więcej swoich prac, to bardzo się pan zdziwi. - Głos profesora przeszedł w falset. - Dziękuję, ale nie jestem zainteresowany pracami pana autorstwa. To, co pan teraz trzyma w dłoniach, trudno nazwać sztuką. Nawet dziecko mogłoby zrobić coś takiego. A jeśli chodzi o dowody, to na pana miejscu nie byłbym taki pewny siebie. Wyciągnął kawałek papieru z kieszeni. - Mam nazwiska kilku uczniów, których pan miał w ciągu ostatniego półrocza. Zgodzili się potwierdzić, że ten norweski uczeń... niech no zobaczę... Johan Thoresen z Kristianii - przesylabizował norweskie nazwy, dziwacznie je wymawiając - był przejęty, kiedy zobaczył, że jego portret został usunięty ze szkolnego atelier i pojawił się tutaj, w oknie wystawowym. Rozumie pan, że zrobiłem się podejrzliwy po wizycie tego młodego człowieka. Obawiam się, że go odprawiłem z kwitkiem. Teraz tego żałuję. Jego krzywda powinna zostać wynagrodzona. W związku z tym podjąłem pewne kroki. To może być dla pana bardzo kosztowne, profesorze. Policja i sądy nie patrzą łaskawie na tego typu rzeczy. To się kwalifikuje jako kradzież, która zostanie ukarana grzywną. Twarz profesora zrobiła się szara jak popiół. - Nie zrobi pan czegoś tak niskiego, monsieur Briand! - Nie wiem, co jest bardziej niskie: zagrozić profesorowi policją czy to, że profesor okrada swoich uczniów. Profesor powoli wrócił.

- Czego pan żąda w zamian za puszczenie tej sprawy w niepamięć, monsieur Briand? - Niczego, panie profesorze. Niczego, poza potwierdzeniem, że przesłał pan temu norweskiemu artyście to, co jest mu pan winien. Ma talent i pewnego pięknego dnia może stać się sławny. Dlatego nie chcę, żeby mnie zapamiętał jako nieuczciwego handlarza. Profesor odłożył swoją rzeźbę i otarł pot z czoła. Potem wyciągnął z wewnętrznej kieszeni portfel, otworzył go i odliczył plik banknotów. - W takim razie, niech pan sam to załatwi! - Rzucił pieniądze na stół. - A tak poza tym, to skąd będę wiedział, że przesłał pan pieniądze monsieur Thoresenowi? - dodał gwałtownie, z jego oczu wyzierała podejrzliwość. - Dostanie pan potwierdzenie z poczty, panie profesorze. Monsieur Briand ponownie wyciągnął kartkę z nazwiskami uczniów i zaczął ją wnikliwie studiować, po czym pokazał ją profesorowi. - To chyba się zgadza, że monsieur Thoresen mieszka pod tym adresem w Kristianii, nieprawdaż? Profesor spojrzał na kartkę potakując z niechęcią. Spojrzenie, które posłał marszandowi, było pełne nienawiści. Dorobiłem się wroga, pomyślał Georges Briand, ale nie zamierzam się przejmować. Najważniejsze, że mogę naprawić niesprawiedliwość, którą wyrządzono temu utalentowanemu rzeźbiarzowi. Kto wie, może któregoś pięknego dnia, ktoś mi się za to zrewanżuje?

5 - Zaproponował ci mieszkanie dla dawnych właścicieli, ponieważ wiedział, że jesteś samotną wdową. Nie wiadomo, czy będzie równie chętny, kiedy się dowie, że wychodzisz za mnie za mąż - zastanawiał się Johan. - A ja myślę, że będzie. Słyszałam, że bardzo interesuje się sztuką. Czy to nie był jeden ze znajomych pana Paulsena, którzy widzieli twoje prace, kiedy byłeś w domu na święta Bożego Narodzenia półtora roku temu? Twarz Johana pojaśniała. - A tak, masz rację. Jeden z nich miał na nazwisko Berge. Możliwe, że to on. Poza tym słyszałem, że Vøienvolden było miejscem spotkań haugian, po tym jak kierownik gorzelni Gabriel Berge kupił majątek osiemdziesiąt lat temu. Elise spojrzała na niego ze zdumieniem. - Haugianie? - Roześmiała się. - Mam nadzieję, że nie będą chcieli, abyśmy się do nich przyłączyli? - Nie mamy na to czasu, Elise. Musimy poświęcić nasze życie czemu innemu. Na podwórzu nie było widać żywej duszy. Prawdopodobnie wszyscy parobkowie byli w polu, a członkowie rodziny Berge przebywali w budynku, chroniąc się przed nieznośną spiekotą. Z pewnością nie siedzieli bezczynnie, w końcu byli potomkami haugian, pomyślała Elise. Słyszała, że to zazwyczaj rolnicy należeli do tego ruchu i że wielu z nich szybko się dorobiło, dzięki swej pracowitości, sumienności i przedsiębiorczości. To dzięki nim powstało wiele młynów i fabryk. Nie było w tym niczego złego, że tak zamożny człowiek jak pan Berge żył skromnie. Mieszkał wśród ubogich pracowników fabryk. Gdyby prowadził hulaszczy tryb życia, pogłębiłoby to tylko podziały i wywołałoby zazdrość i niezdrową atmosferę. Elise do tej pory nigdy nie słyszała, żeby ktoś źle wypowiadał się o mieszkańcach majątku Vøienvolden. Johan się rozglądał. Zastanawiała się, o czym myśli, czy nie przyszedł tutaj tylko ze względu na nią. Może wolałby wynająć jedną z tych małych szop na drewno wzdłuż Maridalsveien albo Sandakerveien? A może wybrałby dom przy Hammergaten mimo tego, że był to wspólny dom jej i Emanuela. Szli w kierunku głównego budynku, ale nie zdążyli zapukać, bo drzwi same się otworzyły. W progu ukazał się sam pan Berge, najwyraźniej szykował się do wyjścia. Był ubrany w jasny, lniany garnitur, a na głowie miał słomkowy kapelusz. Dopiero teraz zauważyła, że miał kozią