Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 061 932
  • Obserwuję493
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań651 245

Ingulstad Frid - Saga Wiatr Nadziei 30 - Na Tropie

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :715.5 KB
Rozszerzenie:pdf

Ingulstad Frid - Saga Wiatr Nadziei 30 - Na Tropie.pdf

Beatrycze99 EBooki I
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 44 osób, 30 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 141 stron)

FRID INGULSTAD NA TROPIE

1 Kristiania, październik 1910 roku Elise nie krzyczała. Nawet nie pisnęła, żeby zaprotestować. Zanim ruszyła za funkcjonariuszami w stronę czarnego policyjnego powozu, poleciła tylko Dagny, aby ta zawiadomiła Johana. Myśli całkiem zniknęły, a głowa wypełniła się pustką. Resztkami świadomości zarejestrowała, jak pani Børresen na moment zatrzymała się w drodze do spiżarni, gapiąc się z otwartymi ustami. Elise kątem oka spostrzegła, jak Karen, pokojówka pani Berge, stała, rozmawiając z inną pokojówką, i jak obydwie naraz odwróciły głowy, wlepiając w nią wzrok. Nie widziała ich wyraźnie, ale wiedziała, że tam stoją. Od czasu do czasu jej słuch wyławiał pojedyncze słowa wypowiedziane przez policjanta, które wpadały jej do ucha, ale równie szybko znikały. To nie mogła być prawda. Ciało nie mogło należeć do Kristiana. Niemożliwe, żeby leżało w fiordzie przez tyle miesięcy, podczas gdy oni nie mieli o niczym pojęcia. Kristian musiał żyć. On się tylko ukrywał. Zapadł się pod ziemię razem ze Svanhild. Siedzący obok policjant odezwał się do niej. Odwróciła głowę w jego kierunku, posyłając mu nic niepojmujące spojrzenie. Nie chciała przyznać, że nie zrozumiała jego słów, tylko po to, by ich nie powtarzał. Więcej pytań jej nie zadawano. Funkcjonariusze sądzili pewnie, że nie dosłyszała albo była zupełnie nieobecna duchem, to nie miało znaczenia. Mogli myśleć, co chcieli. Marzyła, żeby mieć już to wszystko za sobą i móc wrócić do domu. Wtedy zapomni o tym, co się stało, i zajmie się dalej pisaniem powieści o Birgerze Olsenie z Sagene. Pomyśleć, że dojechanie powozem na pogotowie trwało tak długo. Może powinna była sama powiadomić Johana, zamiast wysyłać do niego Dagny. Wtedy na pewno nalegałby, aby jej towarzyszyć. Jej ręce nie byłyby teraz zimne jak lód, a chłód tak dokuczliwy. Szczękała zębami, a kolana jej dygotały. Ponieważ już od dawna trwała jesień, na zewnątrz panowało przeraźliwe zimno. - Dziwne, że dzisiaj mamy tak piękną pogodę - powiedział w tej samej chwili policjant. - Nie przypominam sobie tak ciepłych dni w połowie października. Na drodze było mnóstwo kałuż, więc w nocy musiało padać. Kiedy jedno z kół powozu wpadło w dziurę, Elise podskoczyła na swoim siedzeniu.

Drzwi sklepu Magdy były otwarte, a dwie kobiety właśnie przekraczały ich próg. Powinna kupić paczkę kaszy, kiedy tam była. Wciąż została jej jedna butelka pysznego soku porzeczkowego, który dostała od pani Jonsen. Pani Jonsen była miła. Powinni częściej zapraszać ją do siebie. Albo korzystać z jej zaproszeń. Pani Evertsen także. Na chrzcie dziecka była zachwycona panem Thoresenem, który jednak jest teraz z powrotem w Toten. Bardziej podobało mu się życie na wsi. Ani Anna, ani Johan nie mieli nic przeciwko jego powrotowi, mimo że był ich ojcem. Sytuacja była dziwna, ale rozumiała ich. Powóz dudnił, tocząc się przez most Beierbrua. Zastanawiała się, czy Anna była w domu. Jeśli zobaczy Elise w czarnym policyjnym powozie, na pewno się przestraszy. Nie wspominając już o tym, co powiedziałaby pani Evertsen, gdyby tam dzisiaj była i pomagała Annie. Plac szkolny świecił pustkami. Na szczęście nie trwała w tej chwili przerwa między lekcjami. Gorzej byłoby, gdyby Peder, Evert i ich koledzy z klasy ją teraz zobaczyli. W okolicy browaru Ringnes panował spory ruch. Wielu dostawców piwa stało z załadowanymi wozami gotowymi do drogi. Ich konie były najlepsze w mieście. Przetrzymywano je w znacznie lepszych warunkach niż samych pracowników fabryki. W stajniach miały nawet za- wieszone tabliczki z własnymi imionami. Przestań myśleć! Przestań myśleć! Przestań myśleć! Powóz szybko mknął w dół, w stronę miasta. Walczyła, aby skierować myśli ku czemuś innemu. Chodziło o cokolwiek, byleby nie przypominać sobie, dlaczego tu siedzi. Jednak im bliżej było celu, tym było jej trudniej. Na koniec okazało się to niemożliwe. Dźwięczały jej w uszach nieprzyjemne słowa, wypowiedziane przez policjanta. W fiordzie znaleziono zwłoki młodego mężczyzny. Wiele wskazuje na to, że to pani brat, Kristian Løvlien. Płacz sprawił, że jej ciałem wstrząsnęły spazmy, ale z ust nie wydobył się żaden dźwięk. Przecież o tym wiedziała. Zdawała sobie z tego sprawę od dnia, kiedy Hilda przyszła do niej zdenerwowana, tłumacząc, że Kristian nie spał poprzedniej nocy w swoim łóżku. Zostawił też list, w którym pisał, że dłużej już nie wytrzyma. Przez tygodnie, a potem przez miesiące próbowała przekonać samą siebie i pozostałych, że istnieje inna możliwość. Winą obarczała kaznodzieję. Ten przestraszył zarówno Kristiana, jak i Svanhild, dlatego uciekli. Mimo iż nie odnaleziono ich w opuszczonym gospodarstwie w Ekebergu, mogli przecież przebywać gdzie indziej. W Kristianii znajdowało się mnóstwo porzuconych gospodarstw, zarówno w dolinie Maridalen, jak i Lommedalen oraz Sørkedalen. W samym Ekebergu było ich znacznie więcej, niż się spodziewała.

O tej porze roku mogli znaleźć w lesie grzyby, jagody i korzonki, a może nawet zapomnianą rzepę czy kartofle na polu. Poza tym nietrudno byłoby im się zatrudnić do pracy w gospodarstwach. Kogo obchodziło, skąd przyszli, jeśli mogli pracować? Podobne myśli pocieszały ją w trudnych chwilach. Oszukiwała samą siebie, dając Pederowi i Evertowi złudne nadzieje. Johan widział, że nie kłamała świadomie, więc oszczędzał jej wypowiadania własnego zdania na ten temat. Stchórzyła. Nie śmiała przyznać, że nie było już nadziei. Jeśli Kristian wciąż by żył, napisałby list, wyjaśniając, co się z nim dzieje. Nie narażałby ich na niepewność i wynikający z niej ból. Teraz otrzymają dowód. Nie będą musieli dłużej spekulować. Kristian spocznie w grobie, którym będą się opiekować i który będą odwiedzać. W ten sposób cierpienie będzie mniej dotkliwe, bo najgorsza zawsze jest niewiedza. Dlaczego to zrobili? W Brekkedammen czy Stilla? A może zeszli do Seilduken, poniżej wodospadu? Albo całkiem w dół, aż do ostatnich kaskad Nedre Foss i młynu Grünera? Co zrobiłaby ona? Płacz ściskał gardło, jednak nie mogła się temu poddać. Sama ruszyłaby dalej, aby ominąć wodospady i pozostać niezauważoną przed dotarciem do fiordu. Ponieważ nie umiała pływać, na pewno wolałaby utonąć stosunkowo szybko. Gdyby doszło do tego nocą, nikt by nawet nie usłyszał jej krzyku, którego mogłaby nie powstrzymać ze strachu. Sęk w tym, że nigdy by tego nie zrobiła. Jedynie ogromna desperacja potrafiłaby pchnąć człowieka do podjęcia takiej decyzji. Jednocześnie przyszło jej do głowy jedno zdarzenie. Przypomniał jej się pewien wiosenny dzień, kiedy wyruszyła w górę rzeki, po tym jak stary Torgny, gospodarz, groził jej wyrzuceniem ich z gospodarstwa Andersengården. Nie miała wtedy nawet grosza przy duszy. Z uwagi na to, jak wiele zrobiła dla nich Armia, nie mogła prosić jej o pomoc. Ubieganie się o zasiłek dla biednych też nie wchodziło w grę. Nie dostrzegała najmniejszej nadziei ani rozsądnego rozwiązania. Do czasu, aż nagle pojawił się Emanuel. Co by zrobiła, gdyby jej nie pomógł? Czy byłaby na tyle zrozpaczona, żeby rzucić się do wodospadu? Potrząsnęła głową. Myśl o matce i chłopcach nie pozwoliłaby jej na to. Kristiana nie łączyły jednak z nikim tak silne więzi. Nie po tym, jak przeprowadził się do Hildy i majstra oraz zakochał się w Svanhild. Na domiar złego, jego myśli błądziły gdzie indziej, od kiedy zaczął uczestniczyć w tych spotkaniach. Konie zatrzymały się, ponieważ w poprzek stał furgon, uniemożliwiając im przejazd. Obydwaj funkcjonariusze wysiedli, aby sprawdzić, co się stało.

Mogła wymknąć się z powozu i uciec, unikając okropnego widoku, który na nią czekał. Jak wyglądał człowiek, który leżał w wodzie przez tyle miesięcy? Nie była w stanie sobie tego wyobrazić. Na samą myśl zbierało jej się na mdłości. Co jednak zrobiłaby policja, gdyby im nie pomogła? Poprosiliby o pomoc Hildę? Dla niej byłoby to zbyt wiele. Najpierw rozpłakałby się, potem wpadła w szał, a na końcu kłóciłaby się, żeby ją wypuścili. Oprócz tego doznałaby ataku histerii albo omdlenia. Nie, Elise nie mogła na to pozwolić, a nikt inny im nie pozostawał. Były najbliższą rodziną Kristiana teraz, gdy nie miał matki ani ojca. Usłyszała, jak policjanci kłócą się z woźnicą, stojącym przed nimi. Bez wątpienia coś było nie tak z koniem, który nie chciał go słuchać. Jej wzrok prześlizgiwał się po szeregach domów, zatrzymując się na tym czy innym oknie. Dziwne, że dla wszystkich innych ludzi był to całkiem zwyczajny dzień. Życie toczyło się dalej tym samym torem. Dwie starsze kobiety stały na chodniku, rozmawiając. Pijak zataczał się wzdłuż krawężnika, a dwie małe dziewczynki właśnie wybiegały z podwórza, każda ze swoją zabawką pod pachą. Za kilka godzin staną wszystkie maszyny, a robotnicy zaczną wylewać się szerokim strumieniem przez bramę fabryki. Kilka samotnych matek odbierze dzieci ze żłobków albo placówek opiekuńczych. W tym samym czasie inne będą się spieszyły do domów i czekających tam dzieci, obawiając się, że ich pociechom mogło się coś stać, gdy one przebywały poza domem. Wszystko żyło swoim rytmem, nawet gałęzie, które znowu były nagie, po tym jak silne podmuchy wiatru pozbawiły ich ostatnich liści. Nie działo się nic nadzwyczajnego za wyjątkiem tego, co czekało ją na pogotowiu. Zawiązała szalik ciaśniej wokół szyi. Trzeba było włożyć płaszcz, ale nie zdążyła o tym pomyśleć. Lekarze traktowaliby ją z większym szacunkiem, gdyby przyszła w palcie i kapeluszu. Kobiety w szalach i chustach traktowali z góry. Biedny Kristian. W szkole zawsze dostawał takie dobre stopnie. Piękne ubranie i parasol do konfirmacji, których nigdy nie dostanie. Dlaczego Bóg jest taki niesprawiedliwy? Czy pozwoliłby również zginąć młodym chłopcom z bogatszych dzielnic? Dlaczego sprowadzał nieszczęście na jedne rodziny, a na inne nie? W końcu woźnicy udało się odprowadzić konia i wóz na bok drogi. Policyjny powóz mógł jechać dalej. Wydawało jej się, że jeden z funkcjonariuszy spojrzał na nią zaskoczony, kiedy znowu usiadła na swoim miejscu. Czyżby zastanawiał się, jak dała radę usiedzieć na miejscu, nie uciekając? Z pewnością rozumiał, że była przerażona. Może nawet jej współczuł? Otworzył usta,

żeby coś powiedzieć, ale wstrzymał się. Czy cokolwiek mogłoby ją pocieszyć? To, że identyfikacja zwłok przebiega szybko i po wszystkim Elise poczuje się znacznie lepiej? Albo wręcz przeciwnie, rozpoznanie zmarłego może okazać się trudne. Nie wiadomo, czy na podstawie opinii Elise uda się ustalić, czy ciało należy do Kristiana, czy też nie. Poza tym dobranie odpowiednich słów, zdolnych ją pocieszyć było w tym momencie niemożliwe. Dobrze, że nie próbował. Tak było najlepiej, zarówno dla niej jak i dla niego. Zachować ciszę. Przypomniała sobie dzień, w którym musiała zidentyfikować ciało ojca. Nieokreślony kształt na stole, przykryty białym prześcieradłem. Posterunkowy ściągnął materiał z jego głowy i spojrzał na nią z wyczekiwaniem. Kiwnęła głową, po czym odwróciła się do niego plecami. Nie miała wątpliwości, mimo że ojciec wyglądał inaczej. Miał opuchniętą, pożółkłą twarz, pokrytą pęcherzami. Poza tym przypomniała sobie wrażenie, które wtedy odniosła, że był mniejszy. Według tego, co opowiadała matka, był on najpotężniejszym mężczyzną w okolicy. Na jego ustach nie było błogiego uśmiechu, a na twarzy spokoju, jak zwykle opisywano zmarłych. Na stole leżało jedynie sztywne ciało z twarzą białą jak ściana, zamkniętymi oczami i rękami nienaturalnie skrzyżowanymi na piersiach. Z Kristianem będzie inaczej. Odpędziła od siebie tę myśl. Policjant odwrócił się w jej kierunku. - Czy pani przypadkiem nie pochodzi z Sagene? Chodzi mi o to, że słyszałem pani akcent, jak rozmawiała pani z tą młodą dziewczyną. Drugi policjant mówił podobnie jak ona, a jednak trochę inaczej. - Tak, jestem z Sagene. Pochodzę z gospodarstwa Andersengården na Holstsgate. - Nie musiała tłumaczyć, dlaczego mówiła w inny sposób, mimo iż mieszkała w tej samej dzielnicy, co wszyscy pozostali. Ludzie nie rozumieli, że matka nauczyła ją tego, aby łatwiej mogła dostać pracę. Skinął głową. - Wiem, gdzie to jest. Tuż obok mieszka pisarz. Pisze o ludziach takich jak my. - Oskar Braaten. Znowu kiwnął głową. - Chcę kupić jego książkę. Nikt inny nie opisuje środowiska, z którego się wywodzi. A wielkim bogaczom wydaje się, że wiedzą o nas wszystko. Milczała. Nie miała odwagi powiedzieć, że sama pisze książki. Właściwie po co miałaby to robić? Należał do mężczyzn, którzy nie czytali książek napisanych przez kobiety. - Spotkała go pani? Tego pisarza? - Wydaje mi się, że raz go widziałam. Pracuje w księgarni. - Rozmowa okazała się łatwiejsza, niż się spodziewała.

Policjant wydawał się jeszcze bardziej podekscytowany. - Różnił się wyglądem od innych? - Nie zdążyłam mu się dokładnie przyjrzeć. Przechodził wtedy obok szkoły w Sagene, a ja szłam od strony mostu Beierbrua. - To musi być dziwne. Pisać o ludziach, którzy nie istnieją. - Zdarza się, że pisarz opiera swoje książki na historiach żyjących ludzi. Mam na myśli to, że pisze o osobach, które zna, ale nie używa ich prawdziwych imion. Posłał jej wystraszone spojrzenie. - A co, jeśli te osoby się zorientują, że to o nich jest książka? Gdyby chodziło o mnie, byłbym wściekły. - Zależy od tego, co by o nich napisał. Jeśli zrobiłby to w piękny sposób, powinni być raczej dumni. Pokręcił głową. - To powinno być prawnie zakazane. Nie miała siły dłużej dyskutować z nim na ten temat. - Tylko tak powiedziałam. On na pewno tego nie robi. - Ma pani na myśli to, że nie opisuje znanych mu osób? - Tak. Dlatego nazywamy to fikcją literacką. Jego twarz się rozjaśniła. - Aaaa tak! O tym wcześniej nie pomyślałem. Sądzi pani, że uda mi się go namówić do podpisania się na moim egzemplarzu? - Oczywiście. Proszę zapytać w księgarni albo wydawnictwie, dla którego pisze. Pogawędkę przerwał im drugi policjant. - Jesteśmy na miejscu. Przestraszona wyjrzała za okno. Rozmowa sprawiła, że na ułamek sekundy udało jej się skierować myśli na inny tor. Poczuła, jak wracają mdłości, jeszcze zanim weszła do środka. W drodze między powozem a drzwiami znowu poczuła mróz. Było jej tak zimno, że dzwoniła zębami, a całe jej ciało się trzęsło. Policjant musiał rozumieć, co czuła. W odruchu współczucia wziął ją pod ramię. - Będę przy pani. Powinno zostać to pani oszczędzone, ale inaczej nie poradzilibyśmy sobie. Dobrze, że to tylko pani brat. Co by było, gdyby chodziło o syna, który runął do wodospadu z tak dużej wysokości? Skinęła głową, nic nie mówiąc. Nie zamierzała odpowiadać, tym bardziej że nie była w stanie. Musiała tylko przez to przejść, a później zniknąć.

2 To nie był Kristian. Zupełnie rozbita stała przed kostnicą, podczas gdy powoli zaczęła do niej docierać prawda. Nic nie pasowało. Ani ubrania, ani buty, ani wzrost. Ciało, które obejrzała było znacznie dłuższe i bez wątpienia należało do kogoś dorosłego. Nad resztą nie dała rady się dłużej zastanawiać. Musiała wyrzucić ostatnie obrazy z pamięci. Wymazać je ze świadomości. Drogę powrotną do domu pokonała w samotności. Podchodząc pod kolejne wzniesienia, czuła, jak stopniowo zaczyna się na nowo rozgrzewać. Mimo to ulga nie zdołała całkiem odgonić złych myśli i nieprzyjemnego uczucia, jednak z każdym krokiem było jej coraz lżej. Kiedy zbliżała się do szkoły w Sagene, Elise zdecydowała, że odwiedzi Annę. Nie podejrzewała, żeby przyjaciółka dojrzała ją w wozie policyjnym, ale nie miała pewności. W drzwiach spotkała panią Evertsen. Podskoczyła jak oparzona. - Skąd się tu wzięłaś, Elise? Czy to nie ciebie widziałam w powozie policji? Dobrze, że zdecydowałam się przyjść w odwiedziny. Zanim bym się obejrzała, wiedziałoby o tym całe Sagene, pomyślała. Opowiedziała o tym, co się wydarzyło. Pani Evertsen ze strachu mocno ściskała razem dłonie. - Musiałaś oglądać ciało? Po tym, jak od kwietnia leżało na dnie fiordu? - Mówię, że to nie był Kristian. Nikt nie wie dokładnie, jak długo ten mężczyzna tam leżał. - Jak wyglądał? - Z jej oczu wyzierała ciekawość. - O tym nie jestem w stanie mówić, bo zbiera mi się na wymioty. W końcu pani Evertsen zrozumiała, przez co przeszła Elise. Chwyciła ją pod ramię i zaprowadziła do kuchni. - Biedna dziewczyno! Nie oszczędzono ci tej okropnej niepewności. Zawsze tak dobrze opiekowałaś się swoim bratem. Anna wyszła z sypialni z Aslaug na ramieniu. - Co się stało? Czy to prawda, że jeszcze nie tak dawno temu siedziałaś w policyjnym powozie? Elise skinęła głową i opadła na jeden z kuchennych stołków. Usłyszała szum wody. Po ostatnich deszczach rzeka niosła jej bardzo dużo. Pani Evertsen odpowiedziała w jej imieniu. - Musiała zidentyfikować szczątki. Policja sądziła, że to Kristian. - To okropne! - Anna posłała jej współczujące spojrzenie. - I dałaś radę? - Nie miałam wyboru. Jeśli bym się na to nie zgodziła, mogliby poprosić o pomoc Hildę. Nie wytrzymałaby tego widoku. Anna kiwnęła głową.

- Masz rację. Dopiero wróciła, więc jest w świetnym humorze. Śmiała się i świergotała ze świecącymi oczami, a na sobie miała zupełnie nowy strój. Nie mam pojęcia, ile pieniędzy musi mieć majster, żeby kupować jej tyle nowych ubrań! - A pamiętasz, jak było w Molstad, kiedy kupił jej szal ze strusich piór za piętnaście koron? - dodała pani Evertsen, kiwając głową. - I do tego francuski gorset! Na całe włosy nałożyła lokówki, a na dodatek tak mocno spryskała się perfumami, że musiałyśmy wstrzymywać oddech. Elise musiała się uśmiechnąć. - Dobrze wiecie, że Hilda zawsze uwielbiała się stroić. W końcu ma tę możliwość. Gdzie teraz jest? - Miała wybrać się do Granda na spotkanie z nową znajomą. Wieczorem idzie do teatru. - Majster lubi być na bieżąco z wydarzeniami kulturalnymi. - Nie wydaje mi się, żeby miał jej towarzyszyć. Ten wieczór spędza z panami. Elise uśmiechnęła się do małej dziewczynki. - Tak ślicznie dzisiaj wyglądasz, Aslaug. Masz na sobie nową kokardę? Aslaug dotknęła wstążki upiętej na swoich włosach a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Aslaug piękna. Anna się roześmiała. - Ta mała strojnisia też przepada za ozdobami. Czy odzywali się wuj Kristian i ciotka Ulrikke? Elise zaprzeczyła ruchem głowy. - Nie, i uważam to za bardzo dziwne. Spodziewałam się, że napiszą, jak tylko dojadą na miejsce. - List może iść pocztą bardzo długo. Tak samo było z podróżą przez Atlantyk. Na pewno wkrótce nadejdzie. - Anna zawahała się przez chwilę, jakby zabrakło jej pewności, że właśnie to chciała powiedzieć. - Czy słyszałaś, że na zachód przez góry jeździ pociąg? W tym roku zostało otwarte połączenie kolejowe z Bergen. Elise kiwnęła głową, nie rozumiejąc, dlaczego Anna wspomniała o tym akurat w tamtej chwili. Anna znalazła wycinek z gazety. - Pisze o tym Nils Kjær. - Przeczytała głośno: - Kolej poprowadzona przez góry jest osiągnięciem na skalę krajową, tym bardziej iż została wybudowana w słabo zaludnionym państwie. Powinniśmy być dumni z każdej jednej inwestycji - każdy most, zabezpieczenie przed obsuwającym się śniegiem czy tunel jest wart więcej niż wszystkie skarby i wykopaliska razem wzięte. W końcu pokonaliśmy góry. Kolejne akapity rozwijają tę myśl. Zgadzam się z autorem artykułu w tym, że

mamy do czynienia z sensacją. Pomyślcie, że teraz będziemy mogły pojechać pociągiem aż do Bergen! Elise spojrzała na nią. - Czy jest jakiś konkretny powód, dla którego wspominasz o tym akurat w tym momencie? Anna się zawahała. - Nie, ja tylko myślałam, że... jeśli ma się pieniądze na bilet, można pokonać dużą odległość w krótkim czasie. - Myślisz o Kristianie. O tym, że razem ze Svanhild mogli pojechać koleją na zachód kraju. - Można założyć, że odkładając parę koron jako pomocnik woźnicy i mistrz zmiany, mógł zaoszczędzić odpowiednią sumę. Elise skinęła głową. - Odwiedziła mnie kiedyś jasnowidzka, która w wizji zobaczyła go w gospodarstwie na wzgórzu Ekeberg. Jednak kiedy tam dotarłam, mieszkała w tym miejscu inna para. Anna ze zdziwienia szeroko otworzyła oczy. - Wybrałaś się tam całkiem sama? - Tak. Johan jej nie uwierzył. Zresztą nie miał przecież powodu. - Nie możesz się poddawać, Elise. Nawet jeśli tamta kobieta się pomyliła, inne jasnowidzące mogą zobaczyć to, czego my, zwykli ludzie, nie potrafimy dostrzec. Przypomnij sobie Marcello Haugena! Mieszka w małym domu niedaleko Lillehammer, w którym przyjmuje ludzi potrzebujących porady. Mogłabyś tam pojechać i zapytać, czy potrafi ci pomóc w odnalezieniu Kristiana! - W jaki sposób miałabym się tam dostać? Nie mogę wydawać pieniędzy na tak długą podróż, a tym bardziej zostawić dzieci samych. - Wydawało mi się, że ostatnio Johan dobrze zarabia na swoich rzeźbach. - Tak. Jedną sprzedał starszemu panu Diriksowi, a drugą wujowi Kristianowi, ale trudno stwierdzić, kiedy uda mu się znaleźć następnego nabywcę. Musiałam kupić chłopcom ubrania na chrzciny, nowe kurtki, a także buty. Rosną w takim tempie, że aż trudno w to uwierzyć. - Moim zdaniem używasz wydatków jako wymówki, aby uniknąć podróży. Prawda jest taka, że Johan nie będzie zadowolony z tego pomysłu, a ty nie lubisz sprzeciwiać się jego woli. Elise przytaknęła. - Jest w tym trochę racji. Johan na pewno nie będzie ukrywał niechęci, twierdząc, że narażam się na kolejne rozczarowania i że potem będzie jeszcze gorzej. Widział, jaka przejęta byłam po powrocie z Ekebergu. Anna się zamyśliła. - A może udałoby się namówić kogoś innego? Osobę podróżującą w tym samym kierunku.

- Kto by to miał być? Nie znam nikogo, kto jechałby tak daleko. - Zdarza się, że ten czy inny oficer Armii Zbawienia wybiera się tu lub ówdzie, aby rozeznać się, czy w innych miastach lub skupiskach ludności warto zostawić żołnierzy. Mogę porozmawiać z Torkildem. Elise poczuła szybsze bicie serca. Słyszała o Marcello Haugenie. Może on zdoła im powiedzieć cokolwiek o Kristianie? - Dziękuję, Anno. Jesteś aniołem. W drodze do Vøienvolden poczuła, jakby spadł jej kamień z serca. Powodem był pomysł Anny. Nie chodziło już tylko o jej wiarę, że istnieją ludzie widzący. Pomóc jej mógł prawdopodobnie najbardziej znany z nich - Marcello Haugen. Kiedy schodziła z ostatniego wzgórza, zauważyła Johana powoli idącego w jej kierunku. Z pewnością musiał się o nią niepokoić po tym, jak Dagny powiedziała mu, co się stało. Zatrzymał się i spojrzał na nią z wyrzutem. - Dagny wszystko mi opowiedziała. Dlaczego mnie nie powiadomiłaś, żebym mógł z tobą pojechać? Nie zapytał, czy chodziło o Kristiana. Zdążył zauważyć, że na jej twarzy nie było przerażenia. - Nie miałam jak. Policjanci byli niecierpliwi. Chcieli, żebym od razu z nimi pojechała. Poza tym nie było takiej potrzeby. Wystarczyła im jedna osoba. - Wiesz, co o tym myślę. - Ciało nie należało do Kristiana. Musiałam jedynie rzucić okiem, żeby się o tym przekonać. Patrzył na nią zupełnie, jakby nie rozumiał, o czym mówiła. - Ten mężczyzna był znacznie wyższy od Kristiana. Poza tym miał na sobie inne ubranie. Podejrzewam, że mógł być jednym z robotników z warsztatu w Nyland albo Aker. Słyszałeś może, że ktoś zaginął? Nie odpowiedział, robiąc za to kilka długich kroków w jej stronę, po czym objął ją ramionami. - Nie było aż tak źle, Johanie. W drodze powrotnej odwiedziłam Annę, która dała mi dobrą radę. Kiedy któryś z żołnierzy Armii będzie się wybierał w kierunku Lillehammer, poprosimy, by zapytał o radę Marcello Haugena, który mieszka w okolicy i pomaga ludziom w potrzebie. Wiesz chyba, że jest jasnowidzem, prawda? Milczał, ściskając ją tylko przez moment, po czym znowu ją puścił. - Przyszedł list od ciotki Ulrikke i wuja Kristiana - powiedział.

- Naprawdę? Czy wszystko u nich w porządku? Potwierdził ruchem głowy. - Dotarli aż do Spokane, a nawet przysłali zdjęcia rodziny twojego drugiego wuja. - To wspaniale! - Zaczęła iść. - Zamierzają niedługo wracać? - Nic na ten temat nie pisali. - Mam nadzieję, że nie zostaną tam na dłużej. Stęskniłam się za śmiechem i optymizmem wuja Kristiana. Przydałby się nam teraz. List znalazła na stole w kuchni, więc szybko sięgnęła po leżące obok fotografie. Długo patrzyła na piękne zdjęcia. Na jednym zobaczyła przystojnego mężczyznę z jasnymi włosami, trzymającego dwa malutkie kocięta tuż przy twarzy. Musiał bardzo kochać zwierzęta. Obok niego stał młody chłopiec w wieku Kristiana i grał na skrzypcach. Obydwaj ubrani byli w ciemne garnitury i białe koszule z krawatami. Mieli także podobnie, gładko zaczesane włosy z przedziałkiem. Pod zdjęciem ciotka Ulrikke napisała swoim eleganckim pismem: Twój wuj Waldemar i jego syn Viggo. Pomyśleć, że miała kuzyna, który grał na skrzypcach! Na drugim zdjęciu zauważyła kobietę w jasnej, marszczonej spódnicy, sięgającej tylko do połowy łydki. Bluzka z długimi rękawami i ciemną wstążką świadczyła o dobrym guście. Kapelusz z szerokim rondem nie miał ani piór, ani kwiatów. Zdjęcie ciocia Ulrikke podpisała: To jest ciotka Rosemary. Z zapałem zaczęła czytać: Kochana Elise, Johanie, Pederze i Evercie. Właśnie wróciliśmy z obfitującej w przygody podróży. W ciągu całego rejsu przez Atlantyk mieliśmy piękną pogodę i widzieliśmy zarówno wieloryby, jak i wielkie ryby przeskakujące i tańczące ponad powierzchnią wody. Zachody słońca były zachwycające. Całe morze stało wtedy w ich blasku. Na pokładzie poznaliśmy wielu miłych ludzi, z wieloma chcemy utrzymać kontakt. Ucięłam sobie też pogawędkę z kapitanem, dzięki czemu przez resztę podróży siedziałam przy jego stoliku. Brat Kristiana jest miły i spokojny. Niestety nie pamięta języka norweskiego, więc nie rozumiem ani słowa z tego, co mówi. Gdyby to jeszcze był niemiecki. Uczyłam się tego języka od mojej guwernantki, a moi rodzice mieli w Niemczech wielu przyjaciół. Szwagierki Kristiana nie da- rzę sympatią. Patrzy na mnie, zupełnie jakbym była wybrykiem natury. Sądzę, że nie podoba jej się, że Kristian ożenił się ze znacznie starszą od siebie kobietą, która na dodatek jest Norweżką. Myśli, że Norwegia jest dziką krainą pokrytą lodem, niedaleko bieguna północnego, zamieszkaną przez barbarzyńców. To dziwne, że mąż nie opowiedział jej o swoim dzieciństwie spędzonym w ojczyźnie. Poza tym zdecydowanie sprzeciwia się temu, by wuj Kristian wrócił do Norwegii na dobre. Był wobec nich niezwykle szczodry, wiele razy pomagając im finansowo, więc teraz ona boi się, że to

utraci. Oprócz tego jest fatalną gospodynią, która okropnie gotuje. Jedzenie przygotowane przez nią jest w połowie surowe. Jest znacznie młodsza od swojego męża, więc sądzę, że wyszła za niego dla pieniędzy. Jeździ tutaj tyle automobilu Są niemal na każdym kroku. Wszyscy wokół palą papierosy, więc prawie nie spotyka się osób z fajkami. Kobiety są znacznie mniej wstydliwe niż u nas. Zobaczyliśmy nawet kobietę siedzącą na schodach przed domem i cerującą swoją bieliznę! Są tu także kobiety ubierające się jak mężczyźni. Wyobraź sobie, że widziałam damę w spodniach, koszuli i swetrze! Po angielsku mówią na niego sweater. W zeszłym tygodniu odwiedziliśmy San Francisco. Miasto okazało się ogromne! Szerokie ulice, wysokie budynki, a także duży park z placem wydzielonym na groby żołnierzy. Nie potrafią jednak utrzymywać ulic w takiej czystości, jak robiono to w Seattle. Zwiedziliśmy szwedzki kościół, duży i wspaniały. Teraz jednak przejdę do najważniejszego. Wybraliśmy się do wróżki o norwesko-amerykańskim pochodzeniu. Była to stosunkowo młoda kobieta o imieniu Katinka Jonsdatter. Jej rodzina wyemigrowała do Ameryki w poprzednim stuleciu. Ona sama utrzymuje się z odnajdowania zaginionych ludzi i przedmiotów oraz przewidywania przyszłości. Już wiosną 1906 roku „ujrzała" jak „Gjøa", statek Roalda Amundsena przepływa Północno-Zachodnie Przejście. Jak wiecie, doszło do tego we wrześniu tego samego roku. 3 stycznia, dzień przed katastrofą, „zobaczyła", jak parowiec „Lindholmen" tonie w okolicy Farsund. Jej wuj był na pokładzie i zginął, próbując dopłynąć do stałego lądu. Mogłabym wymieniać podobne przypadki w nieskończoność, bo nie istnieją dla niej żadne granice. Opisaliśmy wygląd Kristiana, podaliśmy datę urodzin oraz rok. Opowiedzieliśmy też o nim szczegółowo, nie pomijając spotkań na Hausmannsgate, jego rodziców, rodzeństwa i Svanhild. Co prawda, niewiele byliśmy w stanie powiedzieć o jego charakterze i usposobieniu. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu twój wuj miał ze sobą stary, zniszczony kaszkiet Kristiana. Chciałaś go wyrzucić, bo był znoszony i do niczego się nie nadawał. Panna Jonsdatter długo trzymała go w rękach, po czym zamknęła oczy, prosząc, abyśmy zachowali ciszę. Minęło tyle czasu, że zdążyłam pomyśleć, że się jej nie powiodło. Może ze względu na dużą odległość, mimo że „widziała" zarówno statek „Gjøa, jak i „Lindholmen". Nagle jednak jej policzki poczerwieniały, zaczęła kręcić głową we wszystkie strony i mamrotać coś niezrozumiale. Kristian i ja patrzeliśmy na siebie nawzajem. Byliśmy tak spięci, że prawie zapomnieliśmy oddychać. Na koniec otworzyła oczy i spojrzała na nas takim dziwnym wzrokiem, jakby przybywała z bardzo daleka i powrót do rzeczywistości kosztował ją bardzo wiele wysiłku. Zmarszczyła czoło, odkrywając naszą obecność. Wyglądało na to, że zapomniała, kim byliśmy i dlaczego się tam znaleźliśmy. Wtedy powiedziała zdziwionym głosem: - Wyobraźcie sobie, że ist-

nieją malutkie domy, o których nie wiedziałam! Otoczone są dziką przyrodą i pokrytymi śniegiem górami. Nieopodal widać niewzruszoną taflę wody i małe szopy z trawiastymi dachami, stojące ciasno obok siebie. Czy te wszystkie kobiety schodzące gęsiego ze stromego zbocza z nosidłami na ramionach i kankami na mleko po obu stronach, doiły krowy? - Kristian i ja gapiliśmy się na siebie z wyrazem osłupienia wymalowanym na twarzach. Więcej jednak nie udało nam się z niej wyciągnąć. „Ujrzała" norweską wieś i było to w jakiś sposób powiązane z Kristianem. Według mnie, były to szopy pasterskie. Pytanie, gdzie znajdują się takie, które stoją w tak ciasnej zabudowie. Zawsze wydawało mi się, że są położone przy chatach pojedynczo. Więcej napiszę w kolejnym liście. Szkoda, że ominęły nas chrzciny, ale na pewno w ciągu najbliższych lat czeka nas niejedna tego rodzaju uroczystość. Ucałuj wszystkich. Serdeczne pozdrowienia od ciotki Ulrikke i wuja Kristiana Elise zamarła w bezruchu z listem w rękach, wpatrując się prosto przed siebie. Dama o norwesko-amerykańskim pochodzeniu widziała Kristiana w chałupie pasterskiej, najprawdopodobniej w tym czy innym miejscu na wsi! Gdzie pasterze wybudowali swoje szopy tak blisko siebie, a mleczarki schodziły po stromym zboczu, jedna za drugą, przypuszczalnie, żeby dostarczyć mleko do gospodarstwa? Nagle poczuła, że Johan stoi tuż za nią. - Czytałeś list - powiedziała, nie odwracając się. - Tak, czytałem. - I oczywiście uważasz, że to stek bzdur. - Jeśli koniecznie chcesz znać odpowiedź, to tak. Jednak zabawnie jest przeczytać uwagi ciotki Ulrikke na temat Amerykanów. Dość wyraźnie różnią się przecież od nas. Elise nic nie powiedziała. Johan położył ręce na jej ramionach, zmuszając ją do odwrócenia się. - Moja Elise. Po raz pierwszy słyszała jego głos tak czuły i pełen troski. - Dlaczego ludzie nie mogą zostawić cię w spokoju? Za każdym razem, kiedy ktoś daje ci nadzieję, jesteś narażona na nowe rozczarowania. To z ich strony szczyt bezmyślności. Skoro ktoś uważa, że odnalazł jakiś ślad, powinien zbadać go sam. Oparła się o niego, czując, jak nagle ogrania ją ogromne zmęczenie. - Nie mają złych intencji. Chcą mi tylko pomóc. Johan milczał. Objął ją ramionami, przyciskając mocno do siebie. Długo jej nie wypuszczał.

Kiedy Elvira została ułożona do snu, oni też mogli położyć się do łóżka. Elise leżała i, nie mogąc zasnąć, wpatrywała się w ciemność. Myśli kłębiły się jej w głowie. Zastanawiała się nad tym, co Anna mówiła o kolei do Bergen. Teraz podróż pociągiem przez cały kraj, aż na zachód, nie stanowiła żadnego problemu. Jeśli ktokolwiek życzył sobie zniknąć na długo w możliwie najkrótszym czasie, kolej do Bergen była dla niego idealnym rozwiązaniem. Po chwili jej myśli powędrowały do listu od ciotki Ulrikke. Wysokie, pokryte śniegiem góry, jasny fiord, zagrody pasterskie, leżące blisko siebie oraz mleczarki idące gęsiego w dół stromego stoku, w kierunku wsi. Może istniały tysiące takich miejsc, a może nie, ale jak się o tym przekonać? Czy Marcello Haugenowi się powiedzie?

3 Hilda zeszła ze stopnia powozu, podnosząc wszystkie warstwy sukni i ostrożnie stawiając cieknie buciki w śnieżnej zaspie. Powinna była włożyć cieplejsze, sznurowane obuwie, ale półbuty wyglądały bardziej elegancko. Rozejrzała się wokół z wyczekiwaniem, odczuwając zdenerwowanie. Wmawiała sobie samej, że nie robiła nic złego. Każdy mógł przecież siedzieć z drugą osobą w Grandzie bez prowokowania plotek. Sęk w tym, że nie znała wszystkich przyjaciół i ludzi z otoczenia Ole Ga- briela. Któryś z nich mógł ją podejrzeć, a ona nawet nie wiedziałaby, z kim ma do czynienia. Jeśli ta sama osoba zawiadomiłaby Ole Gabriela, zawsze mogła wytłumaczyć, że całkiem przypadkiem wpadła na przyjaciela Torkilda. Akurat stacjonował w mieście i zaprosił ją na filiżankę kawy w nadziei, że ta wesprze Armię. Ole Gabriel nawet nie mrugnąłby okiem, bo nie dbał o to, co robiła popołudniami. Ivar, woźnica, popędzał konia batem, jadąc dalej ulicą Karla Johana. Uzgodnili, że odbierze ją za dwie godziny. Jeszcze raz rozejrzała się dokoła. Umówili się na zewnątrz, ale nie mogła go nigdzie dostrzec. Dziwne. Liczyła, że kiedy przyjedzie, on będzie już na nią czekał. W końcu kątem oka zauważyła mężczyznę zmierzającego w jej stronę. Dla pewności, że go zobaczy, pomachał kapeluszem. Serce zabiło jej szybciej. Na Boga, jak on elegancko wyglądał! Ruszył w jej kierunku z uśmiechem, ukazującym białe zęby. Blond włosy miał zaczesane do tyłu. Efekt, jaki wywołał, podkreślał znakomicie dopasowany garnitur i biały kołnierzyk. Nie pamiętała już, że był taki wysoki, cudownie młody i w porównaniu z Ole Gabrielem pełen energii. Przywitał ją serdecznie, wziął pod ramię i zaprowadził do kawiarni. Usiedli przy małym stoliku w rogu, w głębi lokalu. - Na co ma pani ochotę? Gorącą czekoladę z bitą śmietaną? - Brzmi wyśmienicie. - Może do tego napoleonkę? Hilda zaśmiała się. - Czy tak po mnie widać, że lubię ciastka? - W żadnym razie, pani Paulsen. Wygląda pani dokładnie tak, jak powinna wyglądać dama. - Jego wzrok ześlizgnął się po jej ciele. Zdjęła płaszcz, odsłaniając koronkową bluzkę z długimi rękawami, która podkreślała jej figurę. Ciasno zaciśnięty gorset uwidaczniał wąską talię i podnosił piersi. Zauważyła, jak jego wzrok się na nich zatrzymał. Była dumna ze swych kształtów. Jego zainteresowanie wzmogło jej fascynację. Żałowała, że nie była już taka młoda, wolna i beztroska jak kiedyś.

- Zwróciłem na panią uwagę od razu, za pierwszym razem, gdy panią ujrzałem. - Jego głos był głęboki i przyjemny dla ucha. - Uważam, że jest pani najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widziałem. Przez ułamek sekundy żyłem próżną nadzieją, że nie jest pani ani zaręczona, ani zamężna, jednak ta szybko się rozwiała. - Uśmiechnął się niemal ze smutkiem. To sprawiło, że wydał się jej jeszcze bardziej pociągający. - Dlaczego nie udało mi się spotkać pani wcześniej? Gdzie się pani ukrywała przez te wszystkie lata, skoro nie poznaliśmy się u wspólnych znajomych albo na balu? Hilda uśmiechnęła się, spuszczając wzrok. Gdyby tylko wiedział, pomyślała. Gdyby mu powiedziała, że zanim urodziła swoje pierwsze dziecko, pracowała jako tkaczka w przędzalni Graaha oraz jako pomoc domowa u jej majstra, byłby skonsternowany. - Nie ma pan chyba na myśli tego, że chciałby mnie spotkać wcześniej? - zapytała ostrożnie. - Dlaczego nie? Poczuła, jak na jej policzkach pojawiły się rumieńce, więc szybko odwróciła głowę. - Nie chcę, aby źle mnie pan zrozumiał, ale... - Ugryzła się w język. - Czasami trudno pojąć, co przygotował dla nas los. Zdawała sobie sprawę z tego, że zabrzmiało to dość niezdarnie. Nie wyglądało jednak na to, że zrozumiał, co chciała powiedzieć. - Wiem tylko jedno - powiedział bez ogródek. - Oczarowała mnie pani w tej pięknej jasnozielonej, jedwabnej sukni, kiedy zobaczyliśmy się po raz pierwszy w towarzystwie pani szwagra. Od tej chwili myślę o pani w dzień i w nocy. Rzuciła ukradkiem szybkie spojrzenie, czy przypadkiem nikt się im nie przyglądał. Podążył za jej spojrzeniem. - Boi się pani, że mąż dowie się, że siedzi tu pani razem ze mną? - Raczej nie sądzę, żeby przyszedł tutaj sam, ale ma wielu znajomych. Zazwyczaj nie interesuje się tym, co robię popołudniami. - Chyba wygodnie jest być żoną znacznie starszego od siebie mężczyzny? Nie miała pojęcia, co mu na to odpowiedzieć. Nie mogła przecież przyznać się, iż wyszła za Ole Gabriela, żeby uniknąć biedy po drugiej stronie rzeki. Majster w przędzalni był miłym człowiekiem. Poza tym był tak samo dobrym kandydatem na męża jak pozostali. Marzyła jedynie, by udało jej się uciec od życia, które do tej pory wiodła. Krótkotrwałe małżeństwo z Reidarem nauczyło ją, że bez względu na to, jak bardzo jest się zakochanym, i tak wkrótce traci się zainteresowanie drugą osobą. Miłość nie jest czymś, na czym należy budować małżeństwo.

- Przepraszam. - Jego głos wyrażał skruchę. - Ta uwaga była nietaktowna. Oczywiście ważne jest oddanie, które może on zaoferować. Poza tym nie każdy ma możliwość samodzielnego wyboru współmałżonka. Po milczeniu wnioskuję, że dotyczy pani ta druga sytuacja. Uśmiechnęła się. - Nie miała pani jeszcze okazji, żeby opowiedzieć mi o swoim dzieciństwie, a także kim był pani ojciec. Słyszałem, że kontakt został zerwany i woli pani nie wspominać pierwszych lat swojego życia. Jest pani odważną osobą. Niewiele córek śmie sprzeciwić się ojcom, a tym bardziej te wywodzące się z bogatych i wpływowych rodzin. Hilda poczuła, jak znowu się czerwieni. W dalszym ciągu unikała jego spojrzenia. - Może jestem buntowniczką. - Jak Camilla Collett i Aasta Hansteen - dodał z uśmiechem. - Czy podziela pani ich poglądy, że kobiety są dyskryminowane? - Niektóre na pewno, chociaż nie wszystkie. Zależy od siły drzemiącej w ich wnętrzu. Słyszała, jak jeden z przyjaciół Ole Gabriela wypowiadał się w ten sposób. Spojrzał na nią z podziwem w oczach. - Pani bez wątpienia do nich należy. Lubię silne kobiety. Te, które tylko ulegają mężczyznom i nie mają odwagi, żeby im się przeciwstawić, irytują mnie. Jednak wracając do dzieciństwa, chyba może pani zdradzić, gdzie się pani wychowała? Zaśmiała się, a jej śmiech zabrzmiał obco w jej własnych uszach. - Tak bardzo panu na tym zależy? - Oczywiście. Dzieciństwo wpływa na całe nasze późniejsze życie i na to, jakimi ludźmi się stajemy. Chcę wiedzieć o pani wszystko. Kim pani jest, o czym pani myśli i czego oczekuje od życia. Tym razem jej śmiech zabrzmiał naturalnie. - O czym myślę? Prosi pan o zbyt wiele, panie Clausen. Zamyśliła się. Gdzie żyli bogacze? Nie mogła wybrać ulicy, na której go znano. Nagle przypomniała sobie, jak pewnego razu usłyszała o miejscu o nazwie Ljan, na południowy wschód od Kristianii, gdzie zamożniejsi i bardziej wpływowi ludzie budowali wielkie wille w szwajcarskim stylu. Nie miała wątpliwości, że kilka z nich stało także bliżej miasta, w Nordstrand i Bekkelaget. - Jeśli wyjawię, że dorastałam nad fiordem, na południowy wschód od Kristianii i że w tamtym kierunku jeździ pociąg, będzie pan zadowolony? Uśmiechnął się od ucha do ucha. - Czy nie chodzi przypadkiem o Ljan? Mój wuj, dyrektor Jacob Clausen ma piękną, wielką willę niedaleko stacji kolejowej.

Hilda zaczęła się pocić. Kiwnęła głową z uśmiechem. - Nie do końca, ale jest pan coraz bliżej. - W takim razie musi chodzić o Nordstrand. Według mnie miejsce to jest odpowiednie dla zwykłych urzędników i podobnych ludzi, ale zdaję sobie sprawę z tego, że istnieją wyjątki. Moja kuzynka mieszka w wielkiej szwajcarskiej willi nad samym brzegiem morza. Sosnowy stok, tak chyba nazywa się to miejsce. Jej mąż jest urzędnikiem wysokiego szczebla. Poza tym wyżej znajduje się jeszcze kilka willi, lecz tamtych okolic nie znam. Hilda milczała i uśmiechała się tajemniczo. Śmiejąc się, zajrzał jej w oczy. - Czy w końcu udało mi się odgadnąć właściwe miejsce? - Mówiłam, że nie będę rozmawiać o moich rodzicach i domu rodzinnym. - Jednak pani nie zaprzecza, więc dobrze wydedukowałem. Nie zamierzam dłużej zasypywać pani pytaniami, ale teraz już wiem, że wywodzi się pani z bogatego domu, położonego w górnym Nordstrand albo w Bekkelaget. To mi wystarczy. Na razie. Rodzeństwo? Zaśmiała się. - Nie poddaje się pan. Naprawdę nie mam ochoty na dalszą rozmowę na ten temat. - Zapytałem tylko, czy ma pani rodzeństwo. Większość je ma, a taka skromna i piękna osoba jak pani raczej nie jest jedynaczką. - Mam siostrę i dwóch braci, ale nic więcej na ich temat nie powiem. - Skoro pochodzi pani z tamtych stron, wie pani na pewno, że Sarabråten ma zostać wykupione przez królową i w ramach prezentu podarowane królowi Håkonowi. Hilda skinęła głową na znak, że o tym wie, choć nie miała pojęcia, o czym mówił. - Dawniej mieszkańcy Kristianii spędzali niedziele albo we Frognerseteren albo w Sarabråten, lecz odkąd w lasach w Holmen i Frognerseter pojawiły się hotele i piwo, jeżdżą właśnie tam. Ile jest warte łono natury, jeśli człowiek nie może paradować w cylindrze, upajając się zawartością swojej szklanki, jak pisano w „Gazecie Porannej". Uważam, że to smutne. Te romantyczne rejsy parowcem o nazwie „Sara" w okolicy Nøldevann! Moi rodzice wiele mi o nich opowiadali. Dzisiaj w tamtejszych lasach można tylko spotkać włóczęgów. Kapitan Heftye, który odziedziczył Sarabråten po ojcu, sprzedał dziesięć lat temu las o powierzchni stu hektarów właścicielowi Aker. Cztery lata temu cały ten teren wystawiono na sprzedaż w cenie stu tysięcy koron. Wiele osób widziało tę miejscowość jako idealne miejsce na wybudowanie letniej rezydencji dla pary królewskiej, ale radzie zabrakło na ten cel pieniędzy. Sam król nie chciał komentować pogłosek. Powiedział tylko, że jeśli zamarzy mu się letni dom do uprawiania sportów, będzie musiał znajdować się na tyle daleko od Kristianii, żeby nie mógł szybko dojechać z niego do stolicy. Jak pewnie pani wie, nic z tych planów nie wynikło. Szkoda. Nie sądzi pani?

Hilda kiwnęła głową. - Tak, wielka szkoda. Uśmiechnął się od ucha do ucha. - Widzi pani! Mamy ze sobą wiele wspólnego. Pochodzi pani z tych samych stron, co mój wuj i kuzynka od strony matki. Mimo że dorastałem we Frogner, sporo słyszałem o willach po drugiej stronie i czuję więź z ludźmi, którzy postanowili tam zamieszkać. Oczywiście nie mam na myśli chłopów, rdzennych mieszkańców tych terenów, ale właścicieli posiadłości, którzy dorobili się majątku jako handlarze drewnem, kupcy i im podobni. Rozmowa tak go zaabsorbowała, że zapomniał o ostrożności i położył rękę na jej dłoni w momencie, gdy sięgała po serwetkę. - Nie musi już pani więcej opowiadać o swojej rodzinie. Rozumiem, że łączą panią z ojcem trudne relacje, ale na pewno kiedyś ulegną poprawie. Nie mam wątpliwości, że jego złość nie potrwa długo. Zbyt wiele pani dla niego znaczy! - Przysunął się bliżej. - Spotykamy się po raz trzeci. Czy mógłbym mówić pani po imieniu? Czy po Hildzie kryją się jakieś inne imiona? Hilda zdawała sobie sprawę, że większość osób, zwłaszcza te pochodzące z bogatych domów, mają po kilka imion. - Hilda Camilla Amalie Carlsen - powiedziała jednym tchem. - Camilla po Camilli Collett, a Amalie po Amalie Skram, jak mniemam. Rozumiem, że pani rodzice są pasjonatami literatury. Większość używa imion dziadków, z czego mogą powstać naprawdę złe zestawienia. Jakie książki lubi pani czytać, Hildo Camillo? Prawda, że te dwa imiona brzmią razem pięknie? Kiwnęła głową, wytężając jednocześnie pamięć. Nie czytała książki, której tytuł by zapamiętała, o ile w ogóle kiedykolwiek jej się to przydarzyło. Sądziła jednak, że miło czyta się magazyny dla kobiet. Czy przypadkiem Ole Gabriel nie wspominał o młodej pisarce, Sigrid Undset? O tym, że napisała książkę, która dopiero co została wydana? Nie pamiętała tego zupełnie, ponieważ irytowało ją, jak o tym mówił. Czy nie opowiadała o równouprawnieniu kobiet? Gdyby tylko pamiętała. Tytuł chyba zaczynał się od Pani Marta ... Tak, teraz się przypomniało. Pani Marta Oulie. Udawała, że potrzebuje czasu do namysłu. - Wydaje mi się, że ostatnią, jaką czytałam była Pani Marta Oulie Sigrid Undset. Wpatrywał się w nią, aż jego niebieskie oczy zaświeciły się. - W takim razie jestem ciekawy, co pani o niej sądzi. - Podobała mi się. - Naprawdę? Miło to usłyszeć. W takim razie prezentuje pani nowoczesny styl myślenia. Uśmiechnęła się w nadziei, że nie będzie jej zadawał więcej pytań o fabułę.

- Bardzo odważnie z jej strony, że zaczyna książkę od słów: Nie jestem wierna swojemu mężowi. Na swoje nieszczęście Hilda poczuła, jak oblewa się rumieńcem. W nadziei, że go ukryje, chwyciła koronkową chusteczkę, wycierając nią nos. - Odrobinę się przeziębiłam. Nie powinnam była wychodzić w cienkich butach. - Hildo Camillo, spójrz mi w oczy! - Chłonął ją palącym spojrzeniem. - Wydaje mi się, że nie przypadkiem wspomniała pani akurat o tej książce? Zrozumiała, że powiedziała coś, czego nie powinna, i nie wiedziała, jak tym razem wybrnąć z sytuacji. - Nie, wymieniłam tylko jedną z ostatnich, jakie zostały wydane. - Wydano po niej jeszcze niejedną. Książka, o której mowa, weszła do sprzedaży trzy lata temu. Próbowała się zaśmiać, wstydliwie spuszczając oczy. - Naprawdę? Czas tak szybko płynie. - Poprosiłem, żebyś na mnie spojrzała, Hildo Camillo. Według mnie pisarka była odważna. Może pani spokojnie przyznać, że wymieniła tę książkę, ponieważ opowiada o zamężnej kobiecie uwikłanej w romans z innym mężczyzną. Zaprzeczyła ruchem głowy, nie chcąc spojrzeć mu w oczy. Sprawy toczyły się zbyt szybko i nie tak, jak sobie wyobrażała. Liczyła jedynie na drobny flirt, bo dręczyła ją nuda. Pragnęła przeżyć coś innego niż pozbawione wyrazu popołudniowe spotkania z eleganckimi damami. W dalszym ciągu przykrywał swoją ręką jej dłoń. Teraz jednak zaczął powoli przesuwać po niej palcem. Jej ciało ogarnęło słodkie mrowienie. - Pragnie pani tego samego, co ja - ciągnął cichym, zdławionym głosem. - Myśli pani, że życie jest nudne i monotonne. Poza tym wyszła pani za mąż za człowieka, którego pani nie kocha. Taka piękna i młoda kobieta jak pani nie może czerpać przyjemności, będąc w ramionach starszego, otyłego mężczyzny o odrzucającym wyglądzie i z garstką włosów na głowie. Jestem przekonany, że marzy pani o czymś innym. Czy nie byłoby szkoda przejść przez życie bez doświadczenia tego? Jego słowa wywarły na niej dziwne wrażenie. Jej ciało nagle ogarnęła tęsknota, budząc coś, co od dawna było uśpione. Patrzyła na filiżankę, nie mając odwagi na niego spojrzeć ze strachu przed zdradzeniem się. - Wiem, o czym pani myśli - kontynuował ściszonym, niskim głosem, który tak na nią działał. - Pani Marta żałowała, kiedy umarł jej mąż, Otto. Żałowała być może już, kiedy była w ciąży i wydawała dziecko na świat, pozwalając Otto wierzyć, że to on jest ojcem. Nie zgadzałem się

z nią jednak. Ona nie powinna odczuwać wyrzutów sumienia. Jej mąż na nią nie zasługiwał. Był współwinny temu, co się wydarzyło, bo nie poświęcał jej wystarczającej uwagi. Nie jest tak, że w chwili gdy mężczyzna wkłada obrączkę na palec swojej żony i daje jej swoje nazwisko, nie musi się już dłużej wobec niej starać. O żonę należy dbać. Podobnie jest z przyjaźnią między dwiema osobami. Jeśli się jej nie pielęgnuje, umiera. Otto zaniedbał Martę. Hilda słuchała z zainteresowaniem. Miał rację, twierdząc, że nie chodzi tylko o to, żeby wziąć ślub i żyć dalej, wychodząc z założenia, że małżeństwo nie wymaga wysiłku. Urodziła Ole Gabrielowi zarówno Isaka, jak i małego Gabriela. Ponadto starała się mówić jak inne damy i zachowywać tak, by nie przynieść mu wstydu. Chodziła również do teatru, mimo że uważała, iż jest okropnie nudny. Towarzyszyła mu na wystawach, chociaż obrazy w najmniejszym stopniu jej nie interesowały. Jedynym, co okazało się ciekawe, była wystawa automobili. Nagle spoważniał. - Niestety mam dla pani złą wiadomość. Jestem na tyle zarozumiały, że sądzę, iż przyjmie to pani w ten sposób. - Zrobił pauzę przed wyjaśnieniem, o co chodzi, co wywołało w niej niepokój. Czy jego ojciec zabronił mu się z nią spotykać? Ale przecież nikt nie wiedział, że się widują, bo chowali to w największej tajemnicy. - Muszę wyjechać za granicę. Nie potrafiła ukryć rozczarowania. - Mam nadzieję, że nie na długo? Uśmiechnął się. - Okazuje się, że miałem rację. Jest pani zawiedziona, prawda? Jej policzki znowu spłonęły rumieńcem. Ścisnął jej dłoń. - Wracam na Nowy Rok. - Na Nowy Rok? - Od tej chwili dzieliła ją cała wieczność. - Hildo Camillo, kiedy patrzy pani na mnie z takim rozczarowaniem w oczach, kolana mi miękną. Proszę sobie wyobrazić, że na świecie jesteśmy tylko my dwoje. Mógłbym wtedy siąść blisko obok pani, objąć panią ramieniem i poczuć, jak pani serce bije w takt z moim. Teraz bije ono bardzo szybko. Czy wie pani, co to oznacza? Hilda poczuła słabość i zakręciło jej się w głowie. Gorąco ogarnęło jej ciało, a serce prawie wyrywało się z piersi. Spojrzała na jego wargi, pragnąc, aby zechciał ją pocałować. - Wyjeżdżam w czwartek. Czy jest choćby cień nadziei, żebyśmy mogli się zobaczyć jutro po południu? Mimo że w ten dzień przypadały urodziny Ole Gabriela i na obiad mieli przyjść goście, nie umiała odmówić. - Postaram się przyjść. Gdzie mielibyśmy się spotkać?

- Mój przyjaciel ma mieszkanie niedaleko pani. Na Ullevålsveien. Wytłumaczę pani, o który dom chodzi. Proszę, niech pani przyjdzie. Kiwnęła głową. Wszystko zależało od tego, czy znajdzie wiarygodną wymówkę. Mogłaby powiedzieć, że mała Elvira, córka Elise, nagle poważnie zachorowała. Albo że do Elise dotarły nowe wieści o Kristianie. Takie rzeczy bez przerwy się zdarzają. - Dokąd pan wyjeżdża? - Do Niemiec. Moja rodzina stamtąd pochodzi. Mam tam też babkę ze strony ojca. Nie wiedziała, co powiedzieć. Czuła tylko ból, który wywoływała perspektywa niewidzenia go przez tak długi okres. - Dlatego tak bardzo chciałbym bez przeszkód porozmawiać z panią sam na sam, zanim wyjadę. Będziemy później mogli wspominać to spotkanie, jeszcze bardziej ciesząc się na kolejne. Zastanawiała się, co miał na myśli, mówiąc o rozmowie sam na sam. Czy jego przyjaciela nie będzie? Może udostępni im mieszkanie, żeby mogli pobyć we dwoje. Na samą myśl jej policzki zapłonęły rumieńcem. Nie mogła tego zrobić! To było niewłaściwe, niemoralne i do tego niebezpieczne. Jeśli dowie się o tym Ole Gariel, może od razu wytoczyć jej pozew o rozwód. Z czego ona będzie wtedy żyć i jak sobie poradzi? Kiedy opuszczała Grand, ciągle jeszcze było jej gorąco i odczuwała zawroty głowy. Ivar na pewno czekał już na nią w powozie. Najpierw zerknęła w górę, a później w dół ulicy, ale go nie zauważyła. - Hildo Camillo? - W jego głosie pobrzmiewała ostrożność, a jednocześnie chęć zadania jej pytania. Odwróciła się w jego stronę. - Proszę się jutro ze mną zobaczyć! Spojrzała mu w oczy. Miała wrażenie, jakby przyzywał ją swoim wzrokiem. Wolno skinęła głową. - Dobrze, Christofferze. Zrobię to.

4 Elise ustawiła krzesła i rozłożyła talerze. - Przy stole usiądzie piętnaście osób! Nigdy wcześniej nie przygotowywaliśmy Wigilii dla tylu gości. Johan pomagał chłopcom ozdabiać małą choinkę świecami, norweskimi flagami, łańcuchami i koszykami z błyszczącego papieru. Poświęcili wiele wieczorów na przygotowanie ozdób, najpiękniejszych, jakie kiedykolwiek mieli. Gdy drzewko stało na kuchennym taborecie wydawało się większe i wyglądało imponująco. Peder podszedł do Elise. - Policzyłaś Elvirę? Elise się roześmiała. - Ona przecież jeszcze nie siedzi przy stole. - A czy liczyłaś panią Jonsen i panią Evertsen? - Tak. A oprócz tego Annę, Torkilda, Aslaug, pana Thoresena, a także Dagny i pana oraz panią Børresen. Możesz mi pomóc w liczeniu, żebym przypadkiem o nikim nie zapomniała. - Dlaczego rodzice Emanuela nie mogli przyjechać? Spędzali razem z nami święta, kiedy mieszkaliśmy na Hammergata. - Pani Ringstad nie ma już siły na tak dalekie podróże. W każdym razie nie zimą. - W takim razie dlaczego pan Ringstad nie mógł przyjechać sam? Teraz nie ma już nikogo, z kim można by zatańczyć dookoła choinki. Nawet ciotki Ulrikke. - Może przyjdzie kuzyn z żoną. Na pewno kogoś ze sobą wezmą. - Nie możemy pójść do nich? Nasz nauczyciel opowiadał, jak spędził raz święta w wielkim gospodarstwie i było wspaniale. Elise się zaśmiała. - Przecież mieszkamy w gospodarstwie. - Ale nie mamy fabryki ani takiego pięknego salonu, w którym moglibyśmy usiąść do stołu. - Nasze święta zapowiadają się wspaniale. Nigdy wcześniej nie było tak pięknej choinki. Zapomniałeś już, że zaledwie parę lat temu mieliśmy ją po raz pierwszy? Pani Jonsen przyniesie świąteczne wypieki, pani Evertsen świeżo upieczone ciasto, a pan i pani Børresen mięso wieprzowe. - A ojciec Johana na pewno weźmie ze sobą butelkę czegoś mocniejszego - dodał z entuzjazmem Evert. - No tak - powiedziała zmartwiona Dagny. - Ja za to nie przyniosłam nic. Peter odwrócił się do niej przodem.

- Bez ciebie nie byłoby prawdziwych świąt, Dagny. Elise wzruszyło to wyznanie. - Masz rację, Pederze. Pomyśl, jakby było smutno, gdyby Dagny do nas nie trafiła. Twarz Dagny nagle się rozjaśniła. - Mogę pomóc, zajmując się maluchami i podając do stołu. Hugo zerknął na nią. - Którymi maluchami? - Jensine, Elvirą i Aslaug - szybko odparła Dagny. Była bystra, więc od razu zrozumiała, że nie chciał zostać zaliczony do najmniejszych dzieci. Peder spojrzał na nią w zamyśleniu. - Ale co powiedzą twoi rodzice, kiedy nie zjawisz się w domu na Wigilię? Dagny wzruszyła ramionami. - Wątpię, żeby w ogóle dostrzegli różnicę. W naszej kuchni zawsze jest pełno gości. Elise przypomniało się, jak ich odwiedziła, żeby powiadomić Dagny, że wuj Kristian odkupił oddaną w zastaw lalkę. Wtedy ich kuchnia także wypełniona była ludźmi, którzy byli kompletnie pijani. Usłyszeli pukanie do drzwi. Do środka weszła pani Jonsen w futrze pokrytym śniegiem. Była cała biała, tylko policzki płonęły czerwienią. - Mróz, aż trzeszczy! Bałam się, że odmrożę sobie nos i uszy. Elise pomogła jej zdjąć płaszcz oraz kapelusz. - Dlatego właśnie nie poszliśmy dzisiaj do kościoła, zamiast tego zjedliśmy wcześniej obiad. Jest za zimno dla maluchów. Proszę, niech pani usiądzie przy piecu, a zaraz się pani rozgrzeje. Niedługo potem przyszli pan i pani Børresen. Zanim jeszcze zdążyli zdjąć z siebie płaszcze, między pięknymi wzorami, które zostawił na szybie mróz, Elise dojrzała ostatnich gości. Torkild pchał Annę i Aslaug na saniach, a za nimi pod ramię szli pani Evertsen oraz pan Thoresen! - Mmm, jak cudownie pachnie! - zawołała pani Evertsen, kiedy weszli do środka. - Kapusta! Pan Thoresen wybuchnął śmiechem. - Ja rozpoznaję tylko zapach świątecznej kiełbasy. Pieczone kartofle, kapusta i wieprzowina pieczona na maśle. Z łykiem gorzały - dodał, wyciągając piersiówkę z tylnej kieszeni. - Mamy święta. Zdrowie! - Następnie odkręcił korek i pociągnął łyka. Dagny rozebrała małą Aslaug, a Johan odprowadził Annę do kanapy. Potem wyjął małe okulary, które dostał od ciotki Ulrikke, zanim wyjechała. Goście grzali się przy piecyku, podczas gdy Elise kończyła przygotowywać kolację. Pani Jonsen otworzyła swoją starą podręczną torebkę i wyjęła z niej kilka niewielkich paczuszek, elegancko zapakowanych w zeszłoroczny papier do prezentów. Położyła je pod małym drzewkiem.