1
Kristiania, styczeń 1913 roku
Elise uniosła wzrok i spojrzała za okno. Śnieg nadal sypał. Czy to się nigdy nie skończy?
Była niedziela, przed chwilą wrócili z kościoła i teraz siedzieli na kanapie, ciesząc się
wolnym dniem. Przy stole kuchennym dzieci wycinały ilustracje ze starych magazynów dla kobiet.
Ściśle mówiąc, obrazki wycinali Hugo i Jensine, Elvira i Halfdan zaś mazali po tych, których tamci
nie chcieli.
- Co tak wzdychasz? - zapytał Johan, nie podnosząc wzroku znad gazety. - Co tam takiego
przeczytałaś?
- Czytam o katastrofie morskiej, która zdarzyła się przed świętami. Pamiętasz? Okręt
„Gustawa" rozbił się podczas sztormu.
- Nie wiemy, czy Kristian był w tym czasie na morzu. Być może rodzice Eleonory pozwolili
mu jednak zostać w Spokane.
Uśmiechnęła się mimo woli. Johan od razu zgadł, że myśli o Kristianie, choć ani słowem o
tym nie wspomniała. Myślała o nim bez przerwy, zastanawiała się, czemu nie daje znaku życia. Po
chwili dodała: - Ludzie stali na brzegu, wszystko widzieli. - Przeszedł ją zimny dreszcz. - Kilka
razy wysyłano łodzie, ale musiały zawrócić. Patrzyli, jak kapitan Terjesen i sternik Haraldsen
walczą z falami, uczepieni fragmentu wraka. Dopiero następnego ranka można było do nich
podpłynąć, ale wtedy kapitan już nie żył.
- Tak, pamiętam, że o tym czytałem. Zdaje się, że sternika odznaczono złotym medalem?
- Owszem. Obiecał kapitanowi, że go nie zostawi, i dotrzymał słowa. Przywiązali się linami
do wraku, sternik klęczał, fale rozbijały się o jego pierś, o mało nie zmiotły kapitana do morza,
sternik uratował go niemal w ostatniej chwili. Rano okazało się, że kapitan jest umierający. Sternik
zdjął spodnie, zwinął je i podłożył kapitanowi pod głowę, by woda nie zalewała mu twarzy.
- To dopiero bohater. Rzeczywiście zasłużył na medal. Elise skinęła głową.
- Ale wiosną nie zdarzają się takie gwałtowne sztormy, prawda?
Sama słyszała, jak błagalnie brzmi jej głos.
Johan spojrzał na nią i z uśmiechem ucałował ją w policzek.
- Kristian na pewno ma się dobrze, jestem tego pewien, w innym wypadku na pewno
dostalibyśmy jakąś wiadomość. Znajdź coś weselszego.
Elise przez chwilę przerzucała stronice gazety. Zaśmiała się głośno i zaczęła czytać:
- „Korsarz" proponuje, by przedstawienia Jeppego ze Wzgórza, wystawianego w nynorsku,
przenieść z teatru do budynku szpitala, z powodu gwałtownych bójek między gimnazjalistami,
broniącymi riksmåla, i młodzieżą pochodzenia chłopskiego. Jedna z gazet wyraziła krytykę pod
adresem króla, ponieważ obejrzał sztukę. Niebawem może będziemy świadkami, jak zwiedza
Sagene, Kampen czy najciekawsze zakątki w Viki. Tam z pewnością mógłby zobaczyć niejedno
interesujące przedstawienie. Rozumiesz, o co chodzi?
Johan potrząsnął głową z roztargnieniem, pochłonięty lekturą własnej gazety.
- Wiesz, że z Norwegii wyjechało już siedemset tysięcy osób? To mniej więcej połowa
wszystkich mieszkańców naszego kraju. Tylko Irlandia wyprzedza nas pod względem liczby emi-
grantów. Koszt tego zjawiska to ponad sześćdziesiąt milionów koron w ciągu ostatnich dziesięciu
lat.
Hugo podszedł do nich i zapytał: - Mamo, dlaczego zawsze trzeba tak długo czekać na Boże
Narodzenie? Elise roześmiała się.
- Podobało ci się, jak byliśmy na święta w Ringstad? Skinął głową.
- Słyszałem, jak mówiłaś o tym statku, co zatonął przed świętami, i przypomniały mi się
prezenty i te wszystkie ciastka.
- Może pojedziemy tam latem, tak jak w zeszłym roku.
- Ale będziemy musieli zabrać Halfdana?
- Ależ, Hugo, chyba nie chcesz powiedzieć, że mamy go zostawić samego w domu?
- Ja się nie boję zostawać sam w domu, jeśli tylko świeci słońce i jest jasno.
- Akurat! - Jensine zeskoczyła z taboretu, o mało go przy tym nie przewracając, i podeszła
do nich. - Dziś w nocy bałeś się spać sam w łóżku Pedera i przyszedłeś do mnie pod kołdrę!
- Przecież powiedziałem, że nie boję się tylko, kiedy świeci słońce i jest jasno. Dziś w nocy
było czarno jak w studni. Jakieś żółte oczy gapiły się na mnie w ciemności!
Jensine zaczęła się śmiać.
- To były moje oczy.
- Są żółte? - zdziwił się Hugo, przyglądając się jej uważnie.
- Owszem, ale w nocy, nie w dzień. Hugo wpatrywał się bacznie w siostrę.
W tej samej chwili Elise poczuła mocne kopnięcie. Położyła dłoń na brzuchu i szepnęła do
Johana:
- Tym razem chyba trafi nam się wyjątkowo energiczny egzemplarz.
Sądziła, że dzieci, pochłonięte kwestią koloru oczu Jensine, nie słyszały jej słów, ale
najwidoczniej musiała się pomylić, bo Hugo odwrócił się gwałtownie w jej stronę i zapytał: -
Bocian niedługo przyleci?
- Jeszcze nie teraz. Pewnie za parę tygodni.
Hugo zwrócił się teraz do Johana: - Mówiłeś, że teraz powinien odwiedzić Magdę?
- Zgadza się - odparł Johan z uśmiechem - ale nie chciał mnie słuchać. Powiedział, że woli
przylecieć do nas.
Hugo nie był zachwycony.
- Mówiłeś, że nie mamy już miejsca?
- Nie, bo bym skłamał. Mamy mnóstwo miejsca w porównaniu z innymi rodzinami. Pomyśl
o Dagny, która mieszka z rodzicami i ze wszystkimi braćmi i siostrami w jednym pokoju, bo drugi
pokój wynajmują.
- Ale mogłeś powiedzieć, że mama musi pisać książki, żebyśmy mieli pieniądze na jedzenie.
- Nie tylko mama zarabia, wiesz? Przyjaciel fabrykanta Bergego kupił wczoraj rzeźbę ode
mnie.
Hugo stał przez chwilę w milczeniu, wyraźnie zamyślony. Nagle jego twarz pojaśniała.
- Możesz powiedzieć bocianowi, że Halfdan płacze w nocy i że wczoraj przewrócił nocnik.
Wtedy bocian zrozumie, że mama już i tak ma strasznie dużo pracy i przez to nie może pisać
książek.
- Obawiam się, że bocian przyleci do nas niezależnie od tego, co powiem. Musisz się z tym
pogodzić, Hugo.
Elise znów skierowała wzrok w stronę okna.
- Nareszcie przestało padać! Może ubierzemy się ciepło i pójdziemy na spacer? Moglibyśmy
wziąć Elvirę i Halfdana na sanki i pójść do Vøienvolden. Chciałabym zobaczyć twoją rzeźbę, zanim
zabierze ją przyjaciel pana Bergego.
Johan odłożył gazetę i podniósł się z kanapy.
- No, dzieciaki! Mama zarządziła, że wychodzimy! Żadne protesty na nic się nie zdadzą!
Hugo powiódł wzrokiem od Johana do Elise.
- To mama decyduje?
- Oczywiście, nie wiedziałeś o tym? Hugo potrząsnął głową.
- To mężczyźni decydują, nie kobiety. Johan roześmiał się.
- Słyszałaś, Elise?
Johan po powrocie z kościoła odśnieżył ścieżkę od drzwi do bramy, ale już zdążyło ją
zasypać. Szedł pierwszy, by utorować drogę pozostałym. Nie na wiele się to zdało. Gdy dotarli do
Maridal-sveien, okazało się, że ulicy w ogóle nikt nie odśnieżał. Brodzili w śniegu niemal po
kolana. Dobiegł ich dźwięk dzwonków. Być może zbliżał się pług, jednak musiał być jeszcze
bardzo daleko.
Dzieci szalały ze szczęścia. Johan i Elise nie byli tak zachwyceni. Ciężko ciągnęło się sanki,
szczególnie Elise. Zmęczyła się, nim dotarli do sklepiku Magdy na rogu ulicy.
Johan posłał jej zatroskane spojrzenie.
- Może zawrócimy? Potrząsnęła głową.
- Nie, jak już doszłam tutaj, to pójdę dalej. Nie mogę pozwolić, żeby ktoś zabrał twoją
rzeźbę, zanim ją zobaczę. Poza tym teraz będzie już płasko, pod górkę jest dopiero za sklepikiem
Emanuela.
W domu dyrektora paliło się we wszystkich oknach. Elise zerknęła na wspaniały budynek.
- Pomyśl tylko, palić światło w tylu pomieszczeniach jednocześnie! W dodatku w środku
dnia.
Johan skinął głową z ponurą miną.
- Marnotrawstwo. Całe szczęście, że Venstre ma coraz więcej zwolenników. Po
zeszłorocznym zwycięstwie w wyborach Gunnar Knudsen mówił, że ci, którym się dobrze
powodzi, muszą dzielić się z tymi, dla których los nie był tak łaskawy. - Nagle prędko zmienił
temat. - Hjalmar Johansen nie żyje. Bardzo podziwiałem tego człowieka.
- Czy to ten, który kilka lat temu towarzyszył Nansenowi w wyprawie na biegun północny?
- Zgadza się. Do południowego jednak nie dotarł, choć i w tej wyprawie brał udział. Mówią,
że popełnił samobójstwo.
Elise spojrzała na męża.
- Wydawało mi się, że to silny i odważny człowiek.
- Bo taki był. Nansen opisał w artykule z wyprawy na północ, jak pewnego razu Hjalmara
Johansena zaatakował niedźwiedź polarny. To najniebezpieczniejszy ze wszystkich niedźwiedzi.
Johansen leży powalony na ziemi, Nansen gorączkowo szuka strzelby w kajaku i nagle Johansen
mówi: Chyba musi się pan pospieszyć, bo zaraz będzie za późno.
Hugo odwrócił głowę w ich stronę.
- Dlaczego za późno?
- Gdyby się nie pospieszył - wyjaśniła Elise - i nie zastrzelił niedźwiedzia, niedźwiedź
pożarłby Hjalmara Johansena.
- A tutaj są niedźwiedzie? - spytał Hugo, rozglądając się z przerażeniem.
Elise uśmiechnęła się.
- Najwyżej takie, co chodzą na dwóch nogach, a one nie są takie znowu niebezpieczne.
Dzięki tym pogaduszkom trochę lżej jej się szło po świeżym śniegu. Na chwilę zajęła myśli
czym innym. Z naprzeciwka nadjechały sanie.
- Teraz będziemy mogli iść po śladach płóz - zauważył z wyraźną ulgą Johan:
Wreszcie pokonali ostatnie wzniesienie i wkrótce znaleźli się na podwórzu V0ienvolden.
Elise przystanęła i rozejrzała się do koła. Dużo czasu minęło od jej ostatniej wizyty tu, dziwnie się
czuła. Przed głównym budynkiem stały sanie i zaprzężony do nich koń. Widocznie dyrektor miał
gości. W oknie domku dla służby paliło się słabe światło świecy, choć była dopiero trzecia po
południu. Ciężkie chmury wisiały nisko na niebie, było ciemno jak pod koniec grudnia.
Już miała ruszyć za Johanem i dziećmi, gdy nagle drzwi głównego budynku się otworzyły.
Wyszedł z nich jakiś mężczyzna ubrany w obszerne futro i futrzaną czapę.
Hugo zatrzymał się gwałtownie i wykrzyknął przerażony: - Mamo, to tak wyglądał ten
niedźwiedź, co chciał ich pożreć?
Elise wybuchła śmiechem.
- Nie wygłupiaj się, Hugo. W tej samej chwili usłyszała:
- Czy to rodzina Thoresenów wybrała się na spacer? Dopiero teraz zorientowała się, kim jest
mężczyzna w futrze.
- Pan Diriks? Całe wieki pana nie widziałam!
- Mogę powiedzieć to samo - odparł pan Diriks z uśmiechem. - Gdyby nie pani Jonsen, nie
wiedziałbym nawet, co u was wszystkich słychać.
- W takim razie całkiem możliwe, że wie pan więcej ode mnie. - Elise nie mogła sobie
darować.
Pan Diriks zaśmiał się głośno.
- Niewykluczone. Kristian wyjechał do Ameryki ze swoją ciężarną ukochaną, na święta cała
rodzina była w Ringstad, pani mąż złożył wymówienie u Mobjerga i znowu pracuje wyłącznie jako
rzeźbiarz. Poza tym ukazała się ostatnia pani książka, Julia.
Elise nie pozostawało nic innego, jak się uśmiechnąć, chociaż wcale jej się nie podobało, że
Diriks wie o Kristianie i Eleonore.
- A jak pan się miewa? Mam nadzieję, że już dobrze, minęło tyle czasu...
Skinął głową.
- Moja żona wróciła do domu. Czuje się lepiej, mimo że straciliśmy jedynego syna. A może
właśnie dlatego. Brzmi to dość brutalnie, ale to, niestety prawda.
- Bardzo wam obojgu współczuję. Cieszę się też, że pańska żona wróciła. Pewnie musiał
pan się czuć bardzo samotny, w tym wielkim domu i...
- To nie samotność jest najgorsza, pani Thoresen - przerwał jej. - Nawet utrata ukochanego
dziecka nie jest najgorszą rzeczą na świecie. To, co boli najbardziej, co naprawdę potrafi zniszczyć
całą radość życia, to widzieć, że syn czy córka nie potrafią odnaleźć się w społeczeństwie. A nawet
gorzej: są po prostu niebezpieczni dla innych.
Skinęła głową, nie wiedząc, co powiedzieć. Hugo pobiegł już za pozostałymi. Johan tak się
spieszył, że w ogóle nie zauważył, iż Elise spotkała znajomego. Hugo pewnie mu powie, że mama
rozmawia z niedźwiedziem,
- Powinna się pani cieszyć, pani Thoresen - ciągnął. - Rodzice, którym jest oszczędzone to,
co stało się naszym udziałem, nie zdają sobie sprawy z tego, jak bardzo są szczęśliwi. Owszem,
ukochana pani brata wpadła w kłopoty, jak to mówią, ale to nic takiego. W takich wypadkach po
jakimś czasie nikt nie pamięta o wstydzie, w każdym razie w rodzinach, dla których zachowanie
gładkiej fasady nie jest najważniejszą rzeczą na świecie.
Elise poczuła, jak w gardle rośnie jej wielka gula. Pan Diriks był taki jak pan Wang-Olafsen,
równie miły i serdeczny. Poczuła, że łzy napływają jej do oczu.
- Droga pani Thoresen, nie chciałem pani zasmucić - wykrzyknął przestraszony.
Potrząsnęła głową.
- To nie dlatego, po prostu wzruszyła mnie pańska troska. Przecież ma pan wystarczająco
dużo własnych zmartwień, panie Diriks.
Uśmiechnął się.
- Tak, mam za sobą ciężki czas. Ale nawet w takich chwilach może wydarzyć się coś
radosnego, czego człowiek zupełnie się nie spodziewa. Byłem pewien, że moja żona nie wróci do
domu, a tu proszę. Znalazła też przyjaciółkę, która pomogła jej odzyskać radość życia. To młoda
kobieta, ma dwoje małych dzieci. Wynajmuje piętro w jednym z domów przy naszej ulicy. Dama ta
i moja żona jeżdżą razem do miasta, co drugi dzień, chodzą na zakupy, piją kawę w Grand Café i
gawędzą na wszelkie tematy. Niepojęte. Rozumie pani, moja żona zawsze była nieśmiała i za-
mknięta w sobie, nigdy nie miała prawdziwej przyjaciółki. Teraz wraca rozpromieniona, opowiada
o wszystkim, co przeżyła. Odstawiła też część tych mocnych leków. Jej lekarz nie wierzył, że to
kiedykolwiek będzie możliwe.
Elise również się uśmiechnęła.
- Brzmi jak bajka.
- Ale to wszystko prawda. Wiele pani przeszła, pani Thoresen. Wiem, jak bardzo niepokoiła
się pani o brata, kiedy zaginął kilka lat temu, jestem jednak pewien, że i do pani rodziny los się w
końcu uśmiechnie. W życiu wszystko przychodzi falami, kiedy wydaje się, że ciemniej już być nie
może, nagle zaczyna się przejaśniać. Ale, ale, nie powinna pani tak stać na mrozie, w tych
okolicznościach... - Uchylił czapki. - Miłej niedzieli, pani Thoresen. I proszę pozdrowić męża. Do
zobaczenia.
Wsiadł do sań i pomachał na pożegnanie.
- Może któregoś dnia przyjdzie pani odwiedzić moją żonę i panią Bergeseth. Jestem pewien,
że obie bardzo by sobie tego życzyły. Pani Bergeseth znała Asle, ale ona różni się od innych jego
znajomych.
Elise patrzyła za saniami, aż znikły na drodze. Bergeseth? Potrząsnęła głową. Chyba nie ma
nic wspólnego z Signe? Bergeseth to na pewno całkiem zwyczajne nazwisko.
Tylko że ta kobieta znała Asle. Czy nie byłoby dziwnym zbiegiem okoliczności, gdyby Asle
miał wśród znajomych dwie młode kobiety nazwiskiem Bergeseth?
Przypomniało jej się, jak Signe oznajmiła, że spotkała pewnego czarującego pisarza, który
wiedział to i owo na temat Elise, coś, co mogłoby pewnie zainteresować prasę. Signe miała na my-
śli jej pochodzenie.
Przeszedł ją dreszcz. Czyżby Signe była aż tak podstępna, że zaprzyjaźniła się z panią
Diriks tylko po to, by zaszkodzić jej w taki czy inny sposób?
Zamyślona ruszyła w stronę kuźni, by obejrzeć najnowsze dzieło Johana.
2
Tydzień później Elise dostała list. Spojrzała na kopertę i ku swemu zdumieniu zobaczyła na
niej nazwisko dyrektorowej Josefine Amalie Diriks. Otworzyła list, zaciekawiona i nieco za-
niepokojona. Papier był bardzo elegancki, ozdobiony monogramem, a pismo staranne.
Do Elise Thoresen, pisarki.
Mój mąż, dyrektor Søren Jacob Diriks, mówił mi o Pani wiele dobrego, podobnie jak moja
przyjaciółka, pani Signe Bergeseth. Postanowiłam zatem zaprosić Panią na herbatę, w przyszłą
środę o godzinie 13.00. Adres jest Pani znany. Mój mąż przyjedzie po Panią.
Mam szczerą nadzieję, że skorzysta Pani z zaproszenia. Chciałabym również porozmawiać z
Panią na pewien temat. Chodzi mianowicie o mego nieszczęsnego syna.
Z wyrazami szacunku
Amalie Diriks
Elise podniosła wzrok. A więc jednak to Signe! Czuła, jak serce szybciej bije jej w piersi.
Pokazała list Johanowi, który właśnie przyszedł z pracowni na posiłek.
- Nie mam ochoty iść. Pospiesznie przeczytał list i oddał go jej.
- Czemu nie? Przecież uwielbiasz Diriksa seniora.
- Nie widzisz, co tu jest napisane? Signe Bergeseth. To musi być ta Signe Bergeseth, matka
Sebastiana, kochanka Emanuela.
Wcześniej mówiła Johanowi o spotkaniu z panem Diriksem zeszłej niedzieli w Vøienvolden
i o tym, że dyrektorowa ma nową przyjaciółkę, którą, jak Elise podejrzewa, może być Signe, lecz
Johan zareagował całkowitym spokojem. Początkowo w ogóle nie chciał w to wierzyć. Nawet
kiedy wyjaśniła mu, skąd te przypuszczenia, pozostał nieporuszony. Czasami miała wrażenie, że
mężczyźni nawet nie przypuszczają, do czego zdolne są kobiety. Naiwnie wierzą we wszystko, co
im się powie. Ona sama była przekonana, że Signe coś knuje.
Spojrzał na nią ze zdumieniem.
- Przecież sama mówiłaś, że Asle Diriks i Signe Bergeseth się znają, nie ma więc chyba nic
dziwnego w tym, że Signe próbuje pomóc jego matce. Z tego, co zrozumiałem, Signe musiała
pogodzić się z myślą, że niczego nie wyciągnie od Ringstada i zamieszkała w Kristianii. To miasto
nie jest takie znowu duże. Ludzie z zamożniejszych warstw znają się nawzajem.
Posłała mu zaskoczone spojrzenie.
- Chcesz powiedzieć, że Signe jest zamożna?
- Oczywiście, że tak. Jest dziedziczką rodzinnego majątku, jedynaczką. Państwo Stangerud
są właścicielami jednego z największych gospodarstw w okolicach Kongsvinger. Choć mąż Signe
nie potrafi zarobić na utrzymane rodziny, jest jeszcze bogaty teść. Przyjmij zaproszenie, Elise, i
zachowuj się jak gdyby nigdy nic! Jakbyś zapomniała o wszystkim, co wydarzyło się w przeszłości.
Pani Diriks zapewne nie ma pojęcia, że twój pierwszy mąż był ojcem syna Signe. I nie musi
wiedzieć. Signe pewnie nie chce o tym mówić, w końcu nie jest to powód do dumy Musisz poznać
ludzi z innych warstw społecznych, z tamtej strony rzeki. Może pewnego dnia zostaną twoimi
czytelnikami.
Elise nic nie powiedziała. Johan chyba zapomniał, jaka okropna była Signe. A może to ona,
Elise, nie potrafiła mu uświadomić, do czego zdolna jest ta osoba.
Przypomniała sobie, że mówiła panu Diriksowi o Signe, wtedy kiedy opowiedziała mu, co
zrobił jego syn, ale to było tak dawno temu, w dodatku pan Diriks nie wiedział, że Signe wyszła za
Sjura Bergesetha. Nie pozwoliłby żonie zaprosić Elise, gdyby kojarzył te fakty, nie chciałby
narażać jej na spotkanie z tą koszmarną osobą, o której kiedyś mu mówiła.
Johan spojrzał na nią i powiedział: - Uważam, że powinnaś pójść. Signe nie odważy się nic
ci zrobić w obecności pani Diriks. Ludzie powinni o nas usłyszeć, jeśli chcemy, by kupowali nasze
dzieła. Szczególnie zamożni ludzie.
- Pójdę, ale obawiam się, że jeśli Signe będzie nieprzyjemna, mogę stracić panowanie nad
sobą.
Johan uśmiechnął się i pocałował ją w policzek.
- W takim wypadku pani Diriks już cię więcej nie zaprosi, choć przypuszczam, że wcale by
cię to nie zmartwiło. Poza tym napisała, że zaprasza cię na herbatę, to na pewno będzie bardzo
skromne przyjęcie.
- Chcesz przez to powiedzieć, że nie muszę iść? Roześmiał się.
- Przeciwnie, uważam, że powinnaś iść. Również po to, by pokazać Signe, że nie
przejmujesz się już tym, co zrobiła. Kiedy to zrozumie, będzie musiała przyznać, że przegrała i
ustąpi.
W tej samej chwili coś przyszło Elise do głowy. Poczuła ulgę.
- Może wcześniej urodzę. Spojrzał na nią z czułością.
- Mam nadzieję. Nie z powodu tego przyjęcia, tylko dlatego, że dobrze by było mieć to już
za sobą.
Zrozumiała, że Johan się niepokoi, i posłała mu pełen otuchy uśmiech.
- Wszystko będzie dobrze. To już czwarty raz, moje ciało jest przyzwyczajone. Pomyśl,
niektóre kobiety mają po dziesięcioro, dwanaścioro dzieci. Jesteśmy tak stworzone, nie ma nic
nienormalnego w ciąży i porodzie.
- I tak będę bardzo szczęśliwy, kiedy już będzie po wszystkim.
Każdego dnia kładła dłoń na brzuchu. Czy to już znak, że się zaczęło? Delikatne skurcze,
lekki niepokój w całym ciele? Dziecko było jednak bardzo spokojne. Może dlatego, że było już ta-
kie duże, nie miało chyba więcej miejsca, żeby ruszać się tam, W środku. O ile dobrze policzyła,
powinna urodzić kilka dni temu. Dzieciom tego nie powiedziała, nie chciała, żeby się nie-
cierpliwiły, czuła jednak całą sobą, że już najwyższy czas.
W nocy z wtorku na środę wyraźnie poczuła pierwsze skurcze. Leżała, rozbudzona i
wpatrywała się w sufit. Rano pośle Johana po Lagertę. Na razie nie było potrzeby go budzić.
Odetchnęła z ulgą. Nie będzie musiała iść z wizytą do pani Diriks. Odpowiedziała na jej list,
podziękowała za zaproszenie i obiecała, że się zjawi, jeśli tylko do tego czasu nie urodzi. W za-
proszeniu było napisane, że pan Diriks przyjedzie po nią automobilem. W razie czego usłyszy
nowiny i wróci sam.
Przez jakiś czas leżała, czekając, co będzie dalej, ale potem znowu zasnęła. Kiedy się
obudziła, zobaczyła ku swemu zaskoczeniu, że Johan zapalił świeczkę i właśnie się ubiera.
- Już jest rano? Uśmiechnął się.
- Spałaś jak suseł. Gdybyś nadal pracowała w fabryce, już dawno byłabyś na nogach.
Podniosła się przestraszona.
- To już tak późno?
Nagle przypomniała sobie, że w nocy zaczęły się skurcze. Teraz jednak nic nie czuła.
Czekała przez chwilę, ale nic się nie wydarzyło. Postanowiła się ubrać i pochodzić trochę po
schodach, kilka razy w górę i w dół, może wtedy znowu się zacznie.
Szkoda, gdyby skurcze nie wróciły, wówczas nie wykręciłaby się od wizyty u pani Diriks.
Pomyślała, że musi coś zrobić. Przypomniała sobie, jak jakaś kobieta z Holsta skakała na skakance,
żeby przyspieszyć poród.
Johan spojrzał na nią.
- Coś się dzieje?
- Nie, nie. - Ziewnęła. - Tylko tak ciężko wstać, kiedy w domu zimno.
- Wcześniej jakoś ci to nie przeszkadzało. Przeważnie pierwsza jesteś na dole, by rozpalić w
piecu.
Odpowiedziała uśmiechem. Nie chciała, by domyślił się prawdy.
- Nie zawsze ma się tyle energii.
Marszcząc czoło, zmierzył ją bacznym spojrzeniem.
- Chyba się nie zaczęło?
Czyta we mnie jak w książce, pomyślała.
- Niestety, nie. Miałam nadzieję, że uniknę spotkania z Signe, ale widać mi się nie uda.
Uśmiechnął się.
- Chyba nie. Dagny przyjdzie popilnować dzieci, tak? Skinęła głową. Po chwili wstała i
opryskała twarz zimną
wodą. Tyle będzie musiało wystarczyć, nie miała siły schodzić na dół i grzać wody.
- Tak, wcześnie kończy dziś szkołę. Właściwie najlepiej by było, gdybym została w domu -
dodała, ściągając koszulę przez głowę. - Wiem już, jak ma wyglądać następny rozdział, i boję się,
że do jutra zapomnę szczegóły.
W tej samej chwili usłyszeli głos Hugo dochodzący z sąsiedniego pokoju. Razem z Jensine
wprowadzili się do pokoju po Pederze i Evercie, Halfdan i Elvira zajmowali drugi. Johan chciał, by
wynajęli pokój na dole, Elise jednak się sprzeciwiała. Może Kristian nagle się zjawi i będzie
potrzebował miejsca do spania, może Peder poczuje tęsknotę za domem. Nie wiedziała też, jak
długo Evert będzie mógł mieszkać u pana Wang-Olafsena. Ale owszem, przydałby się dodatkowy,
stały dochód, nawet taki niewielki. Ani Johan, ani ona nigdy nie byli pewni, kiedy znowu dostaną
pieniądze.
Teraz i Jensine się obudziła. Nic dziwnego, skoro Hugo robił wszystko, by do tego
doprowadzić.
- Widzę twoje żółte oczy. - W jego głosie słychać było mieszaninę podziwu i przerażenia. -
Jesteś pewna, że ty to ty? Może to jakaś wiedźma albo duch zakradły się do nas w nocy.
Jensine zaczęła płakać.
- Duchów nie ma. Czarownic też nie.
- A właśnie, że tak. Dagny widziała taką małą wiedźmę w pralni, a w nocy, kiedy w fabryce
nikogo nie ma, w oknie pojawia się duch. Stoi i patrzy na nią.
Elise włożyła bieliznę i halkę i pospieszyła na korytarz. Gwałtownym ruchem otworzyła
drzwi do pokoju dzieci.
- Przestań straszyć Jensine, Hugo! Wszystko słyszałam. W przędzalni nie ma żadnych
duchów, to tylko nocny stróż robi obchód.
- Ale to coś miało całkiem białą gębę! - Hugo leżał pod kołdrą obok Jensine i to chyba
jednak on bał się bardziej od siostry.
- Pewnie marzł. W halach jest lodowato zimno.
- Ale Dagny widziała wiedźmę w pralni. Nie byłaś tam, to nie wiesz.
- Nie ma żadnych duchów ani wiedźm. Istnieją tylko w bajkach. No, a teraz wstawajcie!
Muszę wyjść przed południem, Dagny wcześnie kończy dzisiaj szkołę.
Dzieci wyskoczyły w łóżek. Uwielbiały, kiedy rodziców nie było w domu i Dagny
przychodziła się nimi opiekować.
Elise włożyła szeroką suknię, pożyczoną od Anny. Suknia była z czarnego materiału,
wykończona białym kołnierzykiem i bynajmniej nie dodawała Elise urody. Nawet Johan, który nie
miał zwyczaju jej krytykować, zasugerował, że bardzo cieszy się na chwilę, kiedy już nie będzie
musiała jej nosić.
Włosy też nie wyglądały najlepiej, tej zimy przerzedziły się i straciły blask. Kiedy zbierała
je w koczek na czubku głowy, stawała się podobna do pani Jonsen i pani Evertsen. Jak by tego było
mało, bolał ją ząb. Jeśli okaże się, że musi go wyrwać, zacznie wyglądać jak wszystkie te
szczerbate kobiety z tej strony rzeki. Dokładnie tak jak ostatnio zauważyła Hilda: po dwudziestych
piątych urodzinach trzeba się pożegnać z dawną urodą. Pani Evertsen powiedziała, że kobieta traci
ząb za każde dziecko, które wydaje na świat. Nie miała więc co narzekać, skoro do tej pory udało
jej się zachować wszystkie.
Spojrzała w lustro, ale w pokoju było za ciemno, by mogła się zobaczyć wyraźnie. Z lekkim
westchnieniem ruszyła na korytarz.
Nagle przypomniała sobie, że miała pochodzić po schodach, by wywołać poród. Nadal nic
się nie działo. Kiedy po raz trzeci wspinała się po stromych stopniach, nagle pojawił się Johan.
- Co ty wyprawiasz?
Aż podskoczyła. Zdjęła buty i chodziła w samych pończochach, żeby przypadkiem jej nie
usłyszał.
- Ja... musiałam wrócić po coś na górę.
Z kuchni sączyło się światło, lecz na zewnątrz nadal było ciemno. Na pewno nie widział
wyraźnie jej twarzy w mroku.
- Wydaje mi się, że chodzisz tak już któryś raz. Słyszałem kroki.
- Naprawdę? Zaraz przyjdę. Napaliłeś w piecu?
Stał bez ruchu przez chwilę, wpatrując się w nią w milczeniu.
- O co chodzi, Elise? Jesteś dzisiaj jakaś dziwna.
- To dlatego, że denerwuję się przed wizytą u pani Diriks. Nie jestem przyzwyczajona do
takich rzeczy. Hilda ciągle chodzi na przyjęcia, dla niej to byłaby pestka.
Nie odpowiedział. Domyśliła się, że jej nie wierzy.
- Jesteś pewna, że się nie zaczęło?
- Niestety. W nocy wydawało mi się, że tak, ale się pomyliłam.
- Obiecujesz, że poślesz po woźnicę, jeśli się zacznie? Nie powinnaś chodzić sama, teraz
kiedy drogi są zasypane.
- Nie stać nas na to.
- W takim razie zostań w domu. Po chwili wahania powiedziała:
- Nie, już się zdecydowałam. Jestem ciekawa, co pani Diriks powie o swoim synu, i
zastanawiam się, co tam knuje Signe. Kiedy pan Diriks po mnie przyjedzie, spytam go, czy ktoś
mógłby mnie odwieźć po przyjęciu. Wiem, że zatrzymał powóz i konia, choć kupił automobil.
- Obiecujesz, że powiesz, jeśli gorzej się poczujesz? Niechętnie skinęła głową. Co by
szkodziło, gdyby wróciła do domu na piechotę? Była przyzwyczajona. W dodatku z powrotem
prawie przez całą drogę miała z górki. Johan chyba znów czytał w jej myślach.
- Chyba pamiętasz, że w niedzielę, kiedy szliśmy do Vøienvolden, zdążyłaś się zmęczyć,
zanim doszliśmy do sklepiku?
- Prawie zapomniałam. Poza tym dzisiaj czuję się znacznie lepiej.
Posmarowała dzieciom kilka kromek chleba i wystawiła kankę z mlekiem.
- Mógłbyś przed wyjściem przynieść wody i drewna na opał?
Johan skinął głową.
- Żałuję, że namawiałem cię na tę wizytę.
- A ja się cieszę, że mnie przekonałeś - odparła z uśmiechem. - Jeśli się tam zjawię, pokażę
Signe, że już się jej nie boję.
Ale kiedy już przyszła Dagny i przed dom zajechały sanie, Elise straciła pewność siebie.
Johan miał rację. Wiedziała, że coś się wydarzy, choć nie czuła typowych sygnałów.
3
Peder zeskoczył z sań i pomógł panu Ringstadowi. Panował przejmujący mróz. Peder
siedział przez całą drogę na koźle obok Andreasa, podczas gdy pan Ringstad owinął się futrem.
Proponował Pederowi, by usiadł obok niego, lecz on nie chciał. Jeszcze by brakowało, żeby Marte
zobaczyła go przykrytego futerkiem po szyję!
Rozejrzał się dokoła. Na podwórzu panowała całkowita cisza, nawet krowy milczały w
oborze. Śnieg zawiał ślady płóz, śladów ludzkich stóp też nie było widać. Tego dnia chyba nikt nie
wytykał nosa na zewnątrz.
- Poczekasz na mnie, Pederze? Długo mi to nie zajmie.
Peder skinął głową w odpowiedzi, choć palce u nóg mrowiły z zimna i miał wrażenie, że
uszy zaraz mu odpadną. Ale nie mógł ryzykować. Gdyby Marte zjawiła się na podwórzu, podczas
gdy on będzie w środku... Może minąć nawet kilka tygodni, nim znów nadarzy się okazja. Zaczął
bić się ramionami i podskakiwać, lecz niewiele to pomogło. Trząsł się i szczękał zębami. Nos na
pewno zrobił mu się już płomiennie czerwony. Teraz żałował, że jednak nie wszedł do środka
razem z Ringstadem. Co, jeśli zamarznie na śmierć? Elise na pewno będzie smutno. Johanowi
również. Tak przypuszczał. Evert będzie się zastanawiał, jak doszło do takiego nieszczęścia, teraz,
kiedy Peder mieszkał w bogatym domu i miał pod dostatkiem jedzenia i ubrań. Nigdy się nie dowie,
że Peder zamarzł, czekając na pewną dziewczynę imieniem Marte.
Nie znał drugiej równie pięknej istoty jak ona. Miała grube jasne warkocze i piękny
uśmiech. Jej matka była służącą we dworze, ojciec nie żył. Tak powiedział pan Ringstad. Była
równie biedna jak dziewczyny z ubogich dzielnic Kristianii, lecz zupełnie od nich różna. Za
każdym razem, kiedy ją widział, na jej twarzy pojawiał się uśmiech, a kiedy się śmiała, jej oczy
błyszczały jak gwiazdy. Gdyby Evert ją zobaczył, też byłby gotów odmrozić sobie uszy. A może
nawet zamarznąć na śmierć.
Tylko jak by tu się z nią zagadać? Co powiedzieć, jeśli nagle pojawi się na podwórzu?
Ledwo zdążył to pomyśleć, kiedy usłyszał jakiś dźwięk za plecami. Odwrócił się
gwałtownie. Na schodach jednego z budynków ukazała się dziewczęca postać. W ręku trzymała
dzieżę. Poczuł, że serce tłucze mu się w piersi tak mocno, jakby zaraz miało rozpaść się na kawałki.
W ustach mu zaschło, język zdawał się przeszkadzać. Chciał zrobić kilka kroków, by pomyślała, że
tylko przechodzi, lecz nogi odmówiły mu posłuszeństwa, były jak skute lodem. Całe ciało było jak
skute lodem, nie mógł nawet odwrócić głowy i udawać, że jej nie widzi. Zeszła po schodach i
ruszyła przez podwórze, gdy nagle zobaczyła go i zatrzymała się raptownie.
- To ty, Peder?
Skinął głową. Tak mu się przynajmniej wydawało.
- Przyjechałeś do Syvera?
Zawsze mówiła w ten sposób o gospodarzu, dziwiło go to od samego początku. Elise uczyła
go, by zawsze mówić pan oraz nazwisko.
Ponownie skinął głową.
- Jest w domu.
Peder skinął głową po raz trzeci.
- Pewnie marzniesz?
Wzruszył ramionami i niedbale kopnął grudkę lodu.
- Nie bardzo.
- Może wejdziesz? Mama piecze chleb.
- Czemu nie - odpowiedział pozornie obojętnie, odsunął czapkę na tył głowy i, nie wyjmując
rąk z kieszeni, ruszył w jej stronę powolnym, długim krokiem.
Wstrząsnęła się.
- Dziś rano był lód w wiadrze z wodą, chociaż stało w środku - powiedziała. - Będziesz
mieszkał w Ringstad przez całą zimę?
- Tak. Chyba tak.
- To nie wiesz? Chyba Ringstad decyduje?
- Chyba tak.
- Nie wiesz? Myślałam, że cię wziął do siebie na służbę. Podskoczył lekko. Marte myślała,
że służy u Ringstada, nie
wiedziała, że Ringstad to jego dziadek. Może wtedy nie chciałaby mieć z nim do czynienia.
- Nnnnooo...
- To nie może cię odesłać, chyba że zrobisz coś złego. Weszli do sieni. Wodę w wiadrze
nadal ścinał lód.
W środku znajdowała się przytulna izba. Stała w niej kuchenna ława, dwa taborety,
niewielki stół i piec, w kącie znajdowało się szerokie łóżko. Na ścianie wisiało malowidło
przedstawiające Jezusa z pasterskim kijem w dłoni i stadko owiec, a nad łóżkiem makatka ze
starannie wyhaftowanym napisem: Pan jest moim pasterzem, niczego mi nie braknie. Przy stole
stała kobieta i zagniatała ciasto w wielkiej dzieży. Włosy miała przykryte białą chustką, rękawy
zawinięte do łokci, a fartuch obsypany mąką.
- Przyniosłaś więcej mąki, Marte?
Nie odwróciła się, na pewno nie usłyszała, że do środka wszedł ktoś jeszcze.
- Tak, i przyprowadziłam Pedera. Stał na podwórku i wyglądał, jakby zaraz miał zamarznąć
na śmierć.
Kobieta, nie przerywając pracy, zapytała:
- Peder? Ten chłopaczek, co go najął Ringstad?
- Ten sam. Biedak. Nawet nie pozwolili mu wejść do sieni.
- A to dopiero. Co się dzieje z tymi ludźmi? - Przerwała, wytarła ręce w fartuch i odwróciła
się. - Dobrze trafiłeś, Peder. Pierwsza partia w piecu, zaraz będą gotowe.
Peder ukłonił się i zdjął czapkę. Czuł się jak zdrajca. Nazwała go chłopaczkiem, na pewno
dawała mu mniej lat niż w rzeczywistości. W dodatku obie sądziły, że został oddany Ringstadowi
na służbę, pewnie myślały, że mu tam źle. Gdyby tylko wiedziały, że pan Ringstad kupił mu nowe
kamasze i ubranie, i że Olaug co drugi dzień piekła chleb i bułki. Przed wyjazdem najadł się do
syta. Ale skoro Marte uwierzyła, że trafił do Ringstad na służbę, nie mógł teraz powiedzieć, że to
nieprawda.
Matka Marte otworzyła drzwiczki pieca i wyjęła świeżo upieczone chleby. Marte postawiła
dzieżkę z mąką na stole.
- Posmaruję kromkę dla Pedera. I poleję syropem - oznajmiła i uśmiechnęła się do niego.
Peder poczuł, że na policzkach zapłonął mu rumieniec. Nie wiedział, gdzie podziać oczy i
co powiedzieć. Stał tak, międląc czapkę w rękach.
- Chodź, siadaj tu! - Marte znów się uśmiechnęła. - Ukroję ci grubą pajdę, takiej grubej
jeszcze nie widziałeś. Dziś wieczorem nie będziesz musiał kłaść się spać z pustym brzuchem.
Usiadł na brzeżku stołka, nie przestając obracać czapki w dłoniach. Może powinien był
zdjąć buty, zostawił ślady na podłodze. Marte miała na nogach chodaki, jej matka również.
Patrzył na piękne dłonie Marte, kiedy kroiła chleb. Nie były takie czerwone i popękane jak
dłonie kobiet i dziewczyn mieszkających nad rzeką, choć przecież z pewnością ona też pomagała i
przy praniu, i szorowaniu podłóg.
Miał ochotę na nią spojrzeć, ale się nie odważył.
- Straciłeś oboje rodziców, Peder? - spytała kobieta. Jej głos był pełen współczucia. A on
niemal zapomniał, jak wygląda ojciec, i od dawna nie uronił ani jednej łzy za matką. Skinął głową i
wbił wzrok w czapkę.
- Biedak. Niedobrze być sierotą.
Wzdrygnął się. Nikt wcześniej go tak nie nazywał, on sam tak o sobie nie myślał. Elise
opiekowała się nim przez cały ten czas, łatała mu spodnie i cerowała skarpety, gotowała, rano
pilnowała, by nie wyszedł do szkoły bez podręczników i dwóch kromek chleba zawiniętych
starannie w papier. Nie powodziło mu się gorzej od innych chłopców z tej samej ulicy.
A może nawet lepiej. Na przykład wtedy, gdy Emanuel kupił choinkę i wszyscy dostali
prezenty.
- Gruźlica?
Znowu przytaknął. Nie musiał chyba opowiadać, że ojciec utopił się po pijaku.
- Biedaczek. Pomyśl, jakie szczęście, że i ty nie złapałeś choroby. Nie powiedział, że ojciec
zmarł na gruźlicę, sama to wymyśliła. Czy, jeśli nie zaprotestuje, to znaczy, że skłamał?
- A teraz oddali cię na służbę Ringstadowi. Tak sobie myślałam, czemu nie wysłali chłopaka
w jakieś inne miejsce, gdzie jest gospodyni? Miałbyś jakąś opiekę. Nie wiem, czy się zbiorę na od-
wagę, czasem Syver jest taki trudny, ale może mu powiem, żeby porozmawiał z tym swoim kolegą
Ringstadem.
Peder przeraził się nie na żarty Nie mógł ryzykować. Nie chciał, by pan Ringstad dowiedział
się, że wprowadził Marte i jej matkę w błąd.
- Nie, nie! Nie rób tego! Bo... bo pan Ringstad będzie bardzo zły!
Kobieta wyglądała na oburzoną.
- To on taki jest? Udaje miłego, rozdaje biednym pieniądze i do wszystkich się uśmiecha, a
tak naprawdę wcale nie jest dobrym człowiekiem? Muszę powiedzieć Oldze. Tak się właśnie za-
stanawiała, jaki jest ten Ringstad.
Pederowi robiło się na przemian zimno i gorąco. Teraz matka Marte rozpowie po wsi, że
Ringstad to niedobry człowiek, że Pedera oddano do niego na służbę i wcale nie jest mu tam
dobrze. Co robić?
Marte rozsmarowała syrop na grubej pajdzie chleba i podała mu. Pewnie przypuszczała, że
Peder rzuci się na kromkę, jakby od wielu dni nie widział jedzenia, a on nie dość, że był najedzony,
to jeszcze czuł mdłości. Wziął chleb, nie patrząc na Marte, ale upuścił go niechcący i kromka
spadła na jego czapkę. Syropem do dołu. Policzki płonęły mu ze wstydu, było mu tak głupio, że
miał ochotę zapaść się pod ziemię. Wymamrotał jakieś przeprosiny, podniósł kromkę i zlizał syrop
z czapki. Ugryzł chleb, ale jedzenie rosło mu w ustach.
Marte posłała matce zatroskane spojrzenie.
- Peder chyba źle się czuje. Taki był głodny, a teraz nie może jeść.
Matka podeszła i położyła dłoń na jego szyi.
- Boli?
Peder skinął głową, bo nie śmiał zaprzeczyć.
- Biedny chłopak. - Wzrok kobiety przepełniało tak szczere współczucie, że Peder poczuł,
jak gardło mu się ściska, a do oczu napływają łzy. Może faktycznie coś mu jest?
Marte ruszyła do drzwi:
- Pobiegnę im powiedzieć!
Coraz gorzej. Chciał zaprotestować, ale usta miał pełne chleba, poza tym nie wiedział, co
miałby powiedzieć. Wreszcie udało mu się przełknąć jedzenie.
- Nic mi nie jest. Wziąłem za duży kęs. Kobieta pogładziła go po głowie.
- Oj, dziecko, dziecko, przecież widzę, że coś ci dolega. Poślemy po doktora, może da ci
jakieś lekarstwo. W dodatku płacze, biedaczek - dodała i znowu pogłaskała po głowie.
Teraz Peder naprawdę się przeraził. Doktor? Lekarstwo? Zerwał się z miejsca, ruszył
biegiem do drzwi, otworzył je gwałtownym ruchem i wypadł na mróz. W tej samej chwili zobaczył,
jak drzwi głównego budynku się otwierają. Pokazała się w nich Marte, pan Ringstad i gospodarz.
Ruszyli pospiesznym krokiem w kierunku domku, w którym mieszkała Marte z matką. W ostatniej
chwili udało mu się schować za rogiem.
Serce tłukło mu się w piersi, aż w uszach huczało. Dlaczego zawsze przydarzały mu się
jakieś dziwne sytuacje? Kristian nigdy nie miał takich problemów. Ani Evert. Zawsze on. Marte już
nigdy więcej nie zaprosi go na świeży chleb z syropem. Pewnie w ogóle nie będzie chciała z nim
rozmawiać. Wyszedł na durnia. Poczuł, jak w gardle rośnie mu wielka gula. Raz po raz przełykał
ślinę, by się jej pozbyć. Z wściekłością otarł łzy rękawem kurtki.
Po chwili Ringstad i gospodarz znów pojawili się na podwórzu i pospieszyli z powrotem do
głównego budynku. Właśnie planował przemknąć się do sań, kiedy drzwi znów się otworzyły.
Ukazał się w nich pan Ringstad, ubrany w futro, a za nim Andreas.
- Peder! - krzyknął głośno, rozglądając się po podwórzu. Peder biegł co sił w nogach. Już
lepiej dostać burę od pana
Ringstada, niż narazić się na to, że Marte go zobaczy.
- Siadaj koło mnie, przykryjesz się futrem, przecież stałeś na mrozie przez cały ten czas -
powiedział pan Ringstad. W tej samej chwili posłał mu z boku rozbawione spojrzenie i mrugnął
porozumiewawczo.
4
Elise nie powiedziała panu Diriksowi, że jest bliska porodu. Nie wypada mówić o takich
rzeczach mężczyźnie. Chyba że jest to absolutnie konieczne.
Pan Diriks przyjechał saniami, na ulicach leżało zbyt dużo śniegu, by jeździć automobilem.
Elise uznała za bardzo miły gest to, że zjawił się osobiście, przecież mógł kogoś po nią przysłać.
Pan Wang-Olafsen postąpiłby tak samo. Nie znała innych mężczyzn równie uprzejmych jak ci
dwaj.
- Moja żona bardzo się ucieszyła, że przyjęła pani zaproszenie. Nie wiem, co jej leży na
sercu, w każdym razie bardzo jej zależy, by z panią porozmawiać.
Sanie podskoczyły na wyboistej drodze. Ciało Elise przeszył gwałtowny ból.
- Jest mi bardzo miło - wymamrotała. W końcu nie mogła powiedzieć, co tak naprawdę nią
kierowało: czysta ciekawość oraz chęć pokazania Signe, że za nic ma jej intrygi.
Była ciekawa nie tylko tego, co pani Diriks ma jej do powiedzenia. Zastanawiała się też,
jaką rolę odegrała w tej całej sprawie Signe, czy to za jej namową pani Diriks postanowiła ją za-
prosić. Że maczała w tym palce, to pewne. Na pewno nie będzie to przyjemna wizyta.
Może powinna była jednak posłuchać Johana. Chciał dla niej jak najlepiej, martwił się o nią,
szczególnie teraz, kiedy poród mógł się zacząć w każdej chwili. Nierozsądnie z jej strony, że tak się
uparła. Ryzykowała, z przekory i czystej ciekawości.
Koń z trudem ciągnął sanie pod górę stromego wzniesienia. Kiedy wreszcie znaleźli się na
szczycie wzgórza Aker, jak zwykle spojrzała w stronę domu Hildy i Ole Gabriela. Od dawna się z
nimi nie widziała. Pani Jonsen, przeważnie świetnie zorientowana, twierdziła, że wymówili niemal
całej służbie, za wyjątkiem jednej dziewczyny i wynajmowali pokój gościnny jakiemuś studentowi.
Nie było wątpliwości, że byli w kłopotach finansowych. Elise miała nadzieję, że w tej sytuacji
Hilda przestała zamęczać męża kolejnymi żądaniami. Dziwne były te jej pretensje, przecież obie
wyrosły w zupełnie innych warunkach.
Pan Diriks spojrzał w tym samym kierunku.
- Jak się miewa pani szwagier? Słyszałem, że ciężko zachorował w czasie świąt.
- Niestety. Najgorsze, że musiał zrezygnować z pracy.
- Miejmy nadzieję, że zgromadził jakieś oszczędności. Ciężko, kiedy nagle kończą się
pieniądze.
Elise mogłaby sporo na ten temat powiedzieć, ale postanowiła milczeć. Robotnicy też nie
mieli żadnego zabezpieczenia W razie wypadku czy choroby. Tacy ludzie jak Ole Gabriel
przeważnie mieli oszczędności w banku i spory majątek, często, prócz willi, w której mieszkali,
byli też właścicielami domu letniego, który w razie czego mogli sprzedać.
Właśnie zbliżali się do jednego z talach domów na Bislet.
- Mają go rozebrać. - Pan Dirks nie wydawał się specjalnie zmartwiony. - Gmina kupiła
sześć hektarów. Zamierzają zbudować tu boisko, ale nie wiadomo jeszcze, czy coś z tego wyjdzie.
Spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Myślałam, że działka to własność grupy zamożnych kupców? Skinął głową.
- Owszem, ale protesty nic nie dały. Trzeba iść z duchem czasu, potrzebujemy więcej
miejsca. Miasto się rozwija. Letniska będą musiały zniknąć. Wcześniej stała tu oberża. W
średniowieczu prowadziła tędy droga od kościoła Gamie Aker do Frogner.
Nagle do Elise przestały docierać jego słowa. Po prawej stronie szła jakaś stara kobieta,
podpierając się o mur kamienicy. Wyglądała, jakby zaraz miała upaść ze zmęczenia. Była ubogo
ubrana, za jedyną ochronę przed mrozem służył jej cienki szal. Na ramieniu niosła tobołek. Chustę
naciągnęła głęboko na czoło. Było w tej sylwetce coś znajomego. Po chwili Elise zrozumiała, kto
to. Julia!
Pan Diriks musiał zauważyć, co pochłonęło uwagę Elise, bo wykrzyknął z oburzeniem:
- To straszne, taki widok! Wrak człowieka! Wedle prawa ktoś taki nie powinien znajdować
się na drodze publicznej. Pewnie uciekła z więzienia albo jakiegoś przytułku czy szpitala dla
chorych psychicznie.
Elise skinęła głową bez słowa. Powinna wytłumaczyć mu, kim jest ta kobieta, poprosić, by
zatrzymał się na chwilę, podejść do niej i dać jej pieniądze, które zabrała ze sobą, gdyby musiała
wynająć woźnicę. Tak się jednak nie stało.
Wstyd jej było, że jest takim tchórzem. Choć Wang-Olafsen dowiódł, że Julia nie może być
jej ciotką, Elise i tak czuła się za nią odpowiedzialna. Była zapewne jedną z nielicznych osób, które
znały los starej kobiety. Julia przyszła na pogrzeb dziadka, znała go wcześniej i prawdopodobnie
wiedziała na temat rodziny ze strony ojca więcej, niż chciała powiedzieć. Elise jej współczuła. Los
zawsze postępował z nią w sposób bezlitosny, już od chwili narodzin. Ale po tym, jak pastor
odesłał Julię z powrotem do przytułku, niemal o niej zapomniała. Tylko raz przypomniała sobie o
niej tej zimy, gdy usłyszała, że pytała o nią jakaś stara Cyganka. Przeraziła się, widząc ją teraz w
takim strasznym stanie. Czyżby uciekła? Skąd się tu wzięła? Może kogoś szuka?
Nagle pomyślała o nieznanym wujku, mieszkającym na Damstredet, którego odnalazł
Wang-Olafsen, szukając informacji na temat jej dziadka. Jak on miał na nazwisko? Salomonsen?
Zapewne przybrał inne nazwisko, bo nie chciał, by kojarzono go z resztą rodziny. Pewnie nie byłby
zachwycony spotkaniem z którymś z jej członków i dlatego też Elise go nie odwiedziła. Czy to
możliwe, że Julia o nim wie?
Z Bislet do Damstredet był spory kawałek, więc mało prawdopodobne, by to właśnie jego
szukała. O ile w ogóle kogoś szukała. Może po prostu nie wytrzymała w przytułku i wolała włóczyć
się po mieście.
Elise usiłowała odgonić nieprzyjemne myśli, ale pan Diriks podjął temat. I
- Robimy wszystko, co w naszej mocy, by podobne indywidua nie pokazywały się w
miejscach uczęszczanych przez porządnych obywateli, a ja co i rusz widzę pijaków, ulicznice i
takie tragiczne postaci jak tamta kobieta. Policja powinna bardziej się starać.
Elise znów nie odpowiedziała. Sądziła, że pana Diriksa stać na większe zrozumienie, ale
widocznie wymagała zbyt wiele.
- Jak mówią przepisy, osoby, które nie nadają się do życia w społeczeństwie, powinno się
niezwłocznie umieszczać w więzieniu bądź przytułku - ciągnął - by swoją obecnością na ulicach
miasta nie krępowały porządnych obywateli.
Milczenie Elise chyba musiało go zastanowić, bo nagle odwrócił się i zapytał:
- Chyba zgodzi się pani ze mną, pani Thoresen?
- Tak. To znaczy... Może to... Ale, ale, czy to nie pan Wang-Olafsen tam idzie? - urwała na
widok mężczyzny, który właśnie wyłonił się zza rogu.
- Ależ oczywiście! Nie widziałem go już od dłuższego czasu. Słyszałem, że jego wnuczek
zginął tej zimy w wypadku. Musiał to być dla niego ciężki cios.
- Zginął w wypadku? - Spojrzała z przerażeniem na Diriksa. Od dawna nie widziała pana
Wang-Olafsena, mimo że Evert u niego mieszkał. Nawet z Evertem nie widywała się zbyt często.
Johan uspokajał ją, że chłopak na pewno jest bardzo obowiązkowy i przeznacza każdą wolną
chwilę na naukę. Ona jednak i tak była zdania, że to dziwne. Może pan Wang-Olafsen nie chciał, by
wiedzieli o wypadku, skoro mieli tyle własnych problemów? Serce jej się ścisnęło. Wang-Olafsen
zawsze okazywał im troskę i współczucie w trudnych chwilach. Teraz ona powinna się od-
wdzięczyć.
- Nie widzi nas - zauważył pan Diriks. - Proszę spojrzeć, jaki zgarbiony, a zawsze miał taką
dumną postawę. I przyjazny uśmiech na twarzy.
Muszę go odwiedzić któregoś dnia, pomyślała Elise. Zaciągnęła u niego ogromny dług. I
nadal żałowała, że Kristian nie okazał większej wdzięczności za wszystko, co pan Wang-Olafsen
dla niego zrobił.
Pan Diriks chyba czytał w jej myślach.
- Pani starszy brat mieszkał u niego w zeszłym roku, prawda? A jak mu się powodzi w
Ameryce?
Elise spodziewała się tego pytania. Wcale nie miała ochoty na nie odpowiadać.
- Od dawna nie dostaliśmy od niego żadnych wieści. Przypuszczam, że list zaginął po
drodze.
Skinął głową.
- Coś pisali na ten temat w gazecie. Pewnie wiele rodzin czeka na wieści od tych, którzy
wyemigrowali. Gdzie dokładnie mieszka Kristian?
- W Spokane, w stanie Waszyngton.
- Z teściami, tak?
Elise oblała się rumieńcem.
- Owszem. Rodzicom Eleonore dobrze się powodzi, mieszkają w domu z ogrodem i niczego
im nie brakuje.
Dobry Boże, wybacz mi te wszystkie kłamstwa, pomyślała.
- Nie musi się więc pani o niego martwić. Jeśli dojdzie do wojny, prawdopodobnie będzie
bardziej bezpieczny w Ameryce niż w Europie.
Znów ta wojna. Przebiegł ją dreszcz.
- Sądzi pan, że będzie wojna?
- Niestety, obawiam się, że to nieuniknione. Wiem, że premier mówi co innego, ale ja
bardziej wierzę Nansenowi.
- Słyszałam, że ci, którzy pracują na morzu, mogą się znaleźć w niebezpieczeństwie.
- Oczywiście. Będą narażeni na wybuchy bomb i ataki torped. To zapewne właśnie oni
najboleśniej odczują, że jest wojna. Tu, w kraju, zapewne będziemy cierpieć na braki żywności i
opału, ale, przy odpowiednich znajomościach, każdy jakoś da sobie radę.
Dotarli na miejsce. W bramie minęli jakieś sanie, które właśnie wyjeżdżały na drogę.
- Chyba jesteśmy nieco spóźnieni - zauważył pan Diriks przepraszającym tonem. - Powiem
żonie, że to moja wina. Powinienem był lepiej obliczyć czas, nie spodziewałem się jednak, że tak
ciężko będzie na Maridalsveien. Proszę mi powiedzieć, czy do was nie dociera pług śnieżny?
Elise uśmiechnęła się.
- Tylko na główną ulicę. Przed domem sami musimy odśnieżać.
Pomógł jej wysiąść z sań i dodał: - Mam nadzieję, że miło spędzą panie czas. Powiem, by
ktoś panią odwiózł, jeśli do tego czasu nie wrócę.
- Bardzo panu dziękuję, panie Diriks. I dziękuję, że pan po mnie przyjechał.
5
Służąca wzięła od niej płaszcz. Ku swemu przerażeniu Elise zobaczyła cały rządek
wierzchnich okryć wiszących na ścianie w holu - futra, ocieplane płaszcze z futrzanymi obszyciami,
a prócz tego zimowe kapelusze w różnych fasonach i rozmiarach. Chyba niemożliwe, by wszystko
to należało do pani Diriks?
Jej spojrzenie powędrowało w dół. Na podłodze stało kilka par kaloszy, większość była
mokra, widać, że dopiero co używana, na niektórych śnieg jeszcze nawet nie zdążył stopnieć. Na
wieszakach wisiały mufki, kapała z nich woda, tworząc kałuże na podłodze.
Obawy Elise potwierdziły się, kiedy służąca otworzyła przed nią drzwi. Salon był
zapełniony kobietami w różnym wieku. Wszystkie były bardzo elegancko ubrane, niektóre w suknie
przedpołudniowe najmodniejszego kroju, inne w kostiumy, wiele występowało w odważnych
kolorach i ogromnych, starannie upiętych fryzurach.
Elise miała ochotę odwrócić się i pobiec prosto do bramy, jak tego dnia, gdy Asle Diriks
próbował ją zgwałcić. Ale było za późno. Jakaś starsza pani podeszła do niej z uśmiechem, Elise
domyśliła się, że musi to być pani Amalie Josefine Diriks.
- Pani Thoresen, witamy serdecznie.
Wzrok kobiety prędko przesunął się po jej sylwetce. Elise była pewna, że to wystarczyło.
Wiedziała, co tamta sobie pomyślała: co za koszmarna, niemodna suknia! Może pani Diriks nie
wiedziała wcześniej, że Elise jest w tak zaawansowanej ciąży, i przestraszyła się? W każdym razie
niczego nie dała po sobie poznać. Odwróciła się do pozostałych pań i głośno oznajmiła:
- Oto nasz gość honorowy, pisarka Elise Thoresen. Wśród zebranych przeszedł cichy
pomruk, niestety, Elise nie zdołała rozpoznać słów. Po minach niektórych pań można się było
jednak zorientować, że bynajmniej nie są tak znowu zachwycone, jak by tego chciała pani Diriks.
Gość honorowy... Cóż to niby miało, do licha, znaczyć?
Dopiero teraz zauważyła Signe. Stała w grupce młodych kobiet, ubrana w białą koronkową
bluzkę z wysokim kołnierzykiem i wąskimi rękawami oraz obcisłą, długą do ziemi spódnicę. Na
szyi miała długi sznur białych pereł, kunsztowna fryzura z pewnością była dziełem jakiejś
wyjątkowo drogiej mistrzyni fryzjerstwa. Stała z uniesioną dumnie głową i zwycięskim
uśmieszkiem na ustach, który w tym momencie stał się jeszcze szerszy. Powolnym krokiem
podeszła do Elise.
- Jak miło cię widzieć! Nie masz pojęcia, jak niecierpliwie czekałam na to spotkanie.
Zbliżyła policzek do jej policzka, ledwo go dotykając i spojrzała Elise prosto w oczy.
- Mówiłam moim przyjaciółkom, że kiedyś byłyśmy szwagierkami, że nasi pierwsi mężowie
to bracia Ringstad. I że, niestety, rzadko się widujemy, od kiedy obie po raz drugi wyszłyśmy za
mąż.
Rozejrzała się dokoła. Wszystkie panie wpatrywały się w nie i uważnie słuchały słów Signe.
- Jestem taka dumna, że łączą mnie więzy rodzinne ze sławną pisarką, choć muszę przyznać,
że do tej pory nie miałam czasu przeczytać żadnej z jej książek. Obiecuję, że nadrobię te braki. Po
drodze tutaj wstąpiłam do księgarni i kupiłam ostatnią powieść autorstwa Elise pod tytułem Julia.
Pani Diriks wystąpiła naprzód i klasnąwszy w dłonie, powiedziała: - Proponuję, byśmy
najpierw zasiadły do stołu. Nasz gość z pewnością zechce później odpowiedzieć na przynajmniej
niektóre z tych wielu pytań, które, jak wiem, tak bardzo nas nurtują.
Panie przeszły do jadalni, gdzie czekał już długi stół przykryty sztywnym białym obrusem.
Świece paliły się w srebrnych świecznikach. Podano herbatę w cienkiej porcelanie, wytrawne
babeczki z rybnym puddingiem w białym sosie oraz przeróżne ciastka.
Elise czuła się bardzo źle. Nie była pewna, czy to z powodu bezczelnego kłamstwa, które
przed chwilą usłyszała: Nasi pierwsi mężowie to bracia Ringstad, czy tego eleganckiego
towarzystwa, w którym znalazła się tak niespodziewanie. A może jednak zbliżał się poród?
Ona, która tak uwielbiała ciastka, że potrafiła stać przed witryną cukierni i wpatrywać się w
wypieki, marząc, by kiedyś było ją stać na takie wspaniałości, teraz nie mogła przełknąć ani kęsa.
Brzuch jej przeszkadzał, nie mogła przysunąć się bliżej stołu i bała się, że pochlapie sosem czarną
suknię. Nie wiedziała też, o czym ma rozmawiać z tymi wszystkimi damami. Właśnie rozprawiały
na temat jazdy na nartach. Sport ten stawał się coraz bardziej popularny, i to nie tylko wśród
mężczyzn, ale i kobiet. Elise nie była w temacie. Słuchała w milczeniu. Dowiedziała się, że od
niedawna zaczęto używać dwóch kijków zamiast jednego. Poza tym coraz więcej kobiet uprawiało
tę dyscyplinę w spodniach.
- Wolę jeździć na sankach, odpychając się kijem - stwierdziła jedna z młodych dam. - Choć
to podobno bardzo zdrowe, nie mogę sobie wyobrazić, że miałabym biegać po lesie w stroju
narciarskim, w dodatku bez gorsetu pod spodem. To takie niekobiece.
Kilka pań pokiwało zgodnie głowami.
- Nie rozumiem w takim razie, jak może pani znajdować przyjemność w jeździe z kijem na
sankach - wtrąciła jakaś starsza dama. - To przecież równie niekobiece.
Inna z pań westchnęła i stwierdziła: - Nic już nie jest takie jak kiedyś. Wcześniej młoda
kobieta nie musiała zajmować się sprzątaniem i gotowaniem. Teraz okazało się, że to takie nowo-
czesne! Nie rozumiem tego, przecież mamy kucharki i służące.
INGULSTAD FRID CHMURY NA HORYZONCIE
1 Kristiania, styczeń 1913 roku Elise uniosła wzrok i spojrzała za okno. Śnieg nadal sypał. Czy to się nigdy nie skończy? Była niedziela, przed chwilą wrócili z kościoła i teraz siedzieli na kanapie, ciesząc się wolnym dniem. Przy stole kuchennym dzieci wycinały ilustracje ze starych magazynów dla kobiet. Ściśle mówiąc, obrazki wycinali Hugo i Jensine, Elvira i Halfdan zaś mazali po tych, których tamci nie chcieli. - Co tak wzdychasz? - zapytał Johan, nie podnosząc wzroku znad gazety. - Co tam takiego przeczytałaś? - Czytam o katastrofie morskiej, która zdarzyła się przed świętami. Pamiętasz? Okręt „Gustawa" rozbił się podczas sztormu. - Nie wiemy, czy Kristian był w tym czasie na morzu. Być może rodzice Eleonory pozwolili mu jednak zostać w Spokane. Uśmiechnęła się mimo woli. Johan od razu zgadł, że myśli o Kristianie, choć ani słowem o tym nie wspomniała. Myślała o nim bez przerwy, zastanawiała się, czemu nie daje znaku życia. Po chwili dodała: - Ludzie stali na brzegu, wszystko widzieli. - Przeszedł ją zimny dreszcz. - Kilka razy wysyłano łodzie, ale musiały zawrócić. Patrzyli, jak kapitan Terjesen i sternik Haraldsen walczą z falami, uczepieni fragmentu wraka. Dopiero następnego ranka można było do nich podpłynąć, ale wtedy kapitan już nie żył. - Tak, pamiętam, że o tym czytałem. Zdaje się, że sternika odznaczono złotym medalem? - Owszem. Obiecał kapitanowi, że go nie zostawi, i dotrzymał słowa. Przywiązali się linami do wraku, sternik klęczał, fale rozbijały się o jego pierś, o mało nie zmiotły kapitana do morza, sternik uratował go niemal w ostatniej chwili. Rano okazało się, że kapitan jest umierający. Sternik zdjął spodnie, zwinął je i podłożył kapitanowi pod głowę, by woda nie zalewała mu twarzy. - To dopiero bohater. Rzeczywiście zasłużył na medal. Elise skinęła głową. - Ale wiosną nie zdarzają się takie gwałtowne sztormy, prawda? Sama słyszała, jak błagalnie brzmi jej głos. Johan spojrzał na nią i z uśmiechem ucałował ją w policzek. - Kristian na pewno ma się dobrze, jestem tego pewien, w innym wypadku na pewno dostalibyśmy jakąś wiadomość. Znajdź coś weselszego. Elise przez chwilę przerzucała stronice gazety. Zaśmiała się głośno i zaczęła czytać:
- „Korsarz" proponuje, by przedstawienia Jeppego ze Wzgórza, wystawianego w nynorsku, przenieść z teatru do budynku szpitala, z powodu gwałtownych bójek między gimnazjalistami, broniącymi riksmåla, i młodzieżą pochodzenia chłopskiego. Jedna z gazet wyraziła krytykę pod adresem króla, ponieważ obejrzał sztukę. Niebawem może będziemy świadkami, jak zwiedza Sagene, Kampen czy najciekawsze zakątki w Viki. Tam z pewnością mógłby zobaczyć niejedno interesujące przedstawienie. Rozumiesz, o co chodzi? Johan potrząsnął głową z roztargnieniem, pochłonięty lekturą własnej gazety. - Wiesz, że z Norwegii wyjechało już siedemset tysięcy osób? To mniej więcej połowa wszystkich mieszkańców naszego kraju. Tylko Irlandia wyprzedza nas pod względem liczby emi- grantów. Koszt tego zjawiska to ponad sześćdziesiąt milionów koron w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Hugo podszedł do nich i zapytał: - Mamo, dlaczego zawsze trzeba tak długo czekać na Boże Narodzenie? Elise roześmiała się. - Podobało ci się, jak byliśmy na święta w Ringstad? Skinął głową. - Słyszałem, jak mówiłaś o tym statku, co zatonął przed świętami, i przypomniały mi się prezenty i te wszystkie ciastka. - Może pojedziemy tam latem, tak jak w zeszłym roku. - Ale będziemy musieli zabrać Halfdana? - Ależ, Hugo, chyba nie chcesz powiedzieć, że mamy go zostawić samego w domu? - Ja się nie boję zostawać sam w domu, jeśli tylko świeci słońce i jest jasno. - Akurat! - Jensine zeskoczyła z taboretu, o mało go przy tym nie przewracając, i podeszła do nich. - Dziś w nocy bałeś się spać sam w łóżku Pedera i przyszedłeś do mnie pod kołdrę! - Przecież powiedziałem, że nie boję się tylko, kiedy świeci słońce i jest jasno. Dziś w nocy było czarno jak w studni. Jakieś żółte oczy gapiły się na mnie w ciemności! Jensine zaczęła się śmiać. - To były moje oczy. - Są żółte? - zdziwił się Hugo, przyglądając się jej uważnie. - Owszem, ale w nocy, nie w dzień. Hugo wpatrywał się bacznie w siostrę. W tej samej chwili Elise poczuła mocne kopnięcie. Położyła dłoń na brzuchu i szepnęła do Johana: - Tym razem chyba trafi nam się wyjątkowo energiczny egzemplarz. Sądziła, że dzieci, pochłonięte kwestią koloru oczu Jensine, nie słyszały jej słów, ale najwidoczniej musiała się pomylić, bo Hugo odwrócił się gwałtownie w jej stronę i zapytał: - Bocian niedługo przyleci?
- Jeszcze nie teraz. Pewnie za parę tygodni. Hugo zwrócił się teraz do Johana: - Mówiłeś, że teraz powinien odwiedzić Magdę? - Zgadza się - odparł Johan z uśmiechem - ale nie chciał mnie słuchać. Powiedział, że woli przylecieć do nas. Hugo nie był zachwycony. - Mówiłeś, że nie mamy już miejsca? - Nie, bo bym skłamał. Mamy mnóstwo miejsca w porównaniu z innymi rodzinami. Pomyśl o Dagny, która mieszka z rodzicami i ze wszystkimi braćmi i siostrami w jednym pokoju, bo drugi pokój wynajmują. - Ale mogłeś powiedzieć, że mama musi pisać książki, żebyśmy mieli pieniądze na jedzenie. - Nie tylko mama zarabia, wiesz? Przyjaciel fabrykanta Bergego kupił wczoraj rzeźbę ode mnie. Hugo stał przez chwilę w milczeniu, wyraźnie zamyślony. Nagle jego twarz pojaśniała. - Możesz powiedzieć bocianowi, że Halfdan płacze w nocy i że wczoraj przewrócił nocnik. Wtedy bocian zrozumie, że mama już i tak ma strasznie dużo pracy i przez to nie może pisać książek. - Obawiam się, że bocian przyleci do nas niezależnie od tego, co powiem. Musisz się z tym pogodzić, Hugo. Elise znów skierowała wzrok w stronę okna. - Nareszcie przestało padać! Może ubierzemy się ciepło i pójdziemy na spacer? Moglibyśmy wziąć Elvirę i Halfdana na sanki i pójść do Vøienvolden. Chciałabym zobaczyć twoją rzeźbę, zanim zabierze ją przyjaciel pana Bergego. Johan odłożył gazetę i podniósł się z kanapy. - No, dzieciaki! Mama zarządziła, że wychodzimy! Żadne protesty na nic się nie zdadzą! Hugo powiódł wzrokiem od Johana do Elise. - To mama decyduje? - Oczywiście, nie wiedziałeś o tym? Hugo potrząsnął głową. - To mężczyźni decydują, nie kobiety. Johan roześmiał się. - Słyszałaś, Elise? Johan po powrocie z kościoła odśnieżył ścieżkę od drzwi do bramy, ale już zdążyło ją zasypać. Szedł pierwszy, by utorować drogę pozostałym. Nie na wiele się to zdało. Gdy dotarli do Maridal-sveien, okazało się, że ulicy w ogóle nikt nie odśnieżał. Brodzili w śniegu niemal po
kolana. Dobiegł ich dźwięk dzwonków. Być może zbliżał się pług, jednak musiał być jeszcze bardzo daleko. Dzieci szalały ze szczęścia. Johan i Elise nie byli tak zachwyceni. Ciężko ciągnęło się sanki, szczególnie Elise. Zmęczyła się, nim dotarli do sklepiku Magdy na rogu ulicy. Johan posłał jej zatroskane spojrzenie. - Może zawrócimy? Potrząsnęła głową. - Nie, jak już doszłam tutaj, to pójdę dalej. Nie mogę pozwolić, żeby ktoś zabrał twoją rzeźbę, zanim ją zobaczę. Poza tym teraz będzie już płasko, pod górkę jest dopiero za sklepikiem Emanuela. W domu dyrektora paliło się we wszystkich oknach. Elise zerknęła na wspaniały budynek. - Pomyśl tylko, palić światło w tylu pomieszczeniach jednocześnie! W dodatku w środku dnia. Johan skinął głową z ponurą miną. - Marnotrawstwo. Całe szczęście, że Venstre ma coraz więcej zwolenników. Po zeszłorocznym zwycięstwie w wyborach Gunnar Knudsen mówił, że ci, którym się dobrze powodzi, muszą dzielić się z tymi, dla których los nie był tak łaskawy. - Nagle prędko zmienił temat. - Hjalmar Johansen nie żyje. Bardzo podziwiałem tego człowieka. - Czy to ten, który kilka lat temu towarzyszył Nansenowi w wyprawie na biegun północny? - Zgadza się. Do południowego jednak nie dotarł, choć i w tej wyprawie brał udział. Mówią, że popełnił samobójstwo. Elise spojrzała na męża. - Wydawało mi się, że to silny i odważny człowiek. - Bo taki był. Nansen opisał w artykule z wyprawy na północ, jak pewnego razu Hjalmara Johansena zaatakował niedźwiedź polarny. To najniebezpieczniejszy ze wszystkich niedźwiedzi. Johansen leży powalony na ziemi, Nansen gorączkowo szuka strzelby w kajaku i nagle Johansen mówi: Chyba musi się pan pospieszyć, bo zaraz będzie za późno. Hugo odwrócił głowę w ich stronę. - Dlaczego za późno? - Gdyby się nie pospieszył - wyjaśniła Elise - i nie zastrzelił niedźwiedzia, niedźwiedź pożarłby Hjalmara Johansena. - A tutaj są niedźwiedzie? - spytał Hugo, rozglądając się z przerażeniem. Elise uśmiechnęła się. - Najwyżej takie, co chodzą na dwóch nogach, a one nie są takie znowu niebezpieczne.
Dzięki tym pogaduszkom trochę lżej jej się szło po świeżym śniegu. Na chwilę zajęła myśli czym innym. Z naprzeciwka nadjechały sanie. - Teraz będziemy mogli iść po śladach płóz - zauważył z wyraźną ulgą Johan: Wreszcie pokonali ostatnie wzniesienie i wkrótce znaleźli się na podwórzu V0ienvolden. Elise przystanęła i rozejrzała się do koła. Dużo czasu minęło od jej ostatniej wizyty tu, dziwnie się czuła. Przed głównym budynkiem stały sanie i zaprzężony do nich koń. Widocznie dyrektor miał gości. W oknie domku dla służby paliło się słabe światło świecy, choć była dopiero trzecia po południu. Ciężkie chmury wisiały nisko na niebie, było ciemno jak pod koniec grudnia. Już miała ruszyć za Johanem i dziećmi, gdy nagle drzwi głównego budynku się otworzyły. Wyszedł z nich jakiś mężczyzna ubrany w obszerne futro i futrzaną czapę. Hugo zatrzymał się gwałtownie i wykrzyknął przerażony: - Mamo, to tak wyglądał ten niedźwiedź, co chciał ich pożreć? Elise wybuchła śmiechem. - Nie wygłupiaj się, Hugo. W tej samej chwili usłyszała: - Czy to rodzina Thoresenów wybrała się na spacer? Dopiero teraz zorientowała się, kim jest mężczyzna w futrze. - Pan Diriks? Całe wieki pana nie widziałam! - Mogę powiedzieć to samo - odparł pan Diriks z uśmiechem. - Gdyby nie pani Jonsen, nie wiedziałbym nawet, co u was wszystkich słychać. - W takim razie całkiem możliwe, że wie pan więcej ode mnie. - Elise nie mogła sobie darować. Pan Diriks zaśmiał się głośno. - Niewykluczone. Kristian wyjechał do Ameryki ze swoją ciężarną ukochaną, na święta cała rodzina była w Ringstad, pani mąż złożył wymówienie u Mobjerga i znowu pracuje wyłącznie jako rzeźbiarz. Poza tym ukazała się ostatnia pani książka, Julia. Elise nie pozostawało nic innego, jak się uśmiechnąć, chociaż wcale jej się nie podobało, że Diriks wie o Kristianie i Eleonore. - A jak pan się miewa? Mam nadzieję, że już dobrze, minęło tyle czasu... Skinął głową. - Moja żona wróciła do domu. Czuje się lepiej, mimo że straciliśmy jedynego syna. A może właśnie dlatego. Brzmi to dość brutalnie, ale to, niestety prawda. - Bardzo wam obojgu współczuję. Cieszę się też, że pańska żona wróciła. Pewnie musiał pan się czuć bardzo samotny, w tym wielkim domu i...
- To nie samotność jest najgorsza, pani Thoresen - przerwał jej. - Nawet utrata ukochanego dziecka nie jest najgorszą rzeczą na świecie. To, co boli najbardziej, co naprawdę potrafi zniszczyć całą radość życia, to widzieć, że syn czy córka nie potrafią odnaleźć się w społeczeństwie. A nawet gorzej: są po prostu niebezpieczni dla innych. Skinęła głową, nie wiedząc, co powiedzieć. Hugo pobiegł już za pozostałymi. Johan tak się spieszył, że w ogóle nie zauważył, iż Elise spotkała znajomego. Hugo pewnie mu powie, że mama rozmawia z niedźwiedziem, - Powinna się pani cieszyć, pani Thoresen - ciągnął. - Rodzice, którym jest oszczędzone to, co stało się naszym udziałem, nie zdają sobie sprawy z tego, jak bardzo są szczęśliwi. Owszem, ukochana pani brata wpadła w kłopoty, jak to mówią, ale to nic takiego. W takich wypadkach po jakimś czasie nikt nie pamięta o wstydzie, w każdym razie w rodzinach, dla których zachowanie gładkiej fasady nie jest najważniejszą rzeczą na świecie. Elise poczuła, jak w gardle rośnie jej wielka gula. Pan Diriks był taki jak pan Wang-Olafsen, równie miły i serdeczny. Poczuła, że łzy napływają jej do oczu. - Droga pani Thoresen, nie chciałem pani zasmucić - wykrzyknął przestraszony. Potrząsnęła głową. - To nie dlatego, po prostu wzruszyła mnie pańska troska. Przecież ma pan wystarczająco dużo własnych zmartwień, panie Diriks. Uśmiechnął się. - Tak, mam za sobą ciężki czas. Ale nawet w takich chwilach może wydarzyć się coś radosnego, czego człowiek zupełnie się nie spodziewa. Byłem pewien, że moja żona nie wróci do domu, a tu proszę. Znalazła też przyjaciółkę, która pomogła jej odzyskać radość życia. To młoda kobieta, ma dwoje małych dzieci. Wynajmuje piętro w jednym z domów przy naszej ulicy. Dama ta i moja żona jeżdżą razem do miasta, co drugi dzień, chodzą na zakupy, piją kawę w Grand Café i gawędzą na wszelkie tematy. Niepojęte. Rozumie pani, moja żona zawsze była nieśmiała i za- mknięta w sobie, nigdy nie miała prawdziwej przyjaciółki. Teraz wraca rozpromieniona, opowiada o wszystkim, co przeżyła. Odstawiła też część tych mocnych leków. Jej lekarz nie wierzył, że to kiedykolwiek będzie możliwe. Elise również się uśmiechnęła. - Brzmi jak bajka. - Ale to wszystko prawda. Wiele pani przeszła, pani Thoresen. Wiem, jak bardzo niepokoiła się pani o brata, kiedy zaginął kilka lat temu, jestem jednak pewien, że i do pani rodziny los się w końcu uśmiechnie. W życiu wszystko przychodzi falami, kiedy wydaje się, że ciemniej już być nie może, nagle zaczyna się przejaśniać. Ale, ale, nie powinna pani tak stać na mrozie, w tych
okolicznościach... - Uchylił czapki. - Miłej niedzieli, pani Thoresen. I proszę pozdrowić męża. Do zobaczenia. Wsiadł do sań i pomachał na pożegnanie. - Może któregoś dnia przyjdzie pani odwiedzić moją żonę i panią Bergeseth. Jestem pewien, że obie bardzo by sobie tego życzyły. Pani Bergeseth znała Asle, ale ona różni się od innych jego znajomych. Elise patrzyła za saniami, aż znikły na drodze. Bergeseth? Potrząsnęła głową. Chyba nie ma nic wspólnego z Signe? Bergeseth to na pewno całkiem zwyczajne nazwisko. Tylko że ta kobieta znała Asle. Czy nie byłoby dziwnym zbiegiem okoliczności, gdyby Asle miał wśród znajomych dwie młode kobiety nazwiskiem Bergeseth? Przypomniało jej się, jak Signe oznajmiła, że spotkała pewnego czarującego pisarza, który wiedział to i owo na temat Elise, coś, co mogłoby pewnie zainteresować prasę. Signe miała na my- śli jej pochodzenie. Przeszedł ją dreszcz. Czyżby Signe była aż tak podstępna, że zaprzyjaźniła się z panią Diriks tylko po to, by zaszkodzić jej w taki czy inny sposób? Zamyślona ruszyła w stronę kuźni, by obejrzeć najnowsze dzieło Johana.
2 Tydzień później Elise dostała list. Spojrzała na kopertę i ku swemu zdumieniu zobaczyła na niej nazwisko dyrektorowej Josefine Amalie Diriks. Otworzyła list, zaciekawiona i nieco za- niepokojona. Papier był bardzo elegancki, ozdobiony monogramem, a pismo staranne. Do Elise Thoresen, pisarki. Mój mąż, dyrektor Søren Jacob Diriks, mówił mi o Pani wiele dobrego, podobnie jak moja przyjaciółka, pani Signe Bergeseth. Postanowiłam zatem zaprosić Panią na herbatę, w przyszłą środę o godzinie 13.00. Adres jest Pani znany. Mój mąż przyjedzie po Panią. Mam szczerą nadzieję, że skorzysta Pani z zaproszenia. Chciałabym również porozmawiać z Panią na pewien temat. Chodzi mianowicie o mego nieszczęsnego syna. Z wyrazami szacunku Amalie Diriks Elise podniosła wzrok. A więc jednak to Signe! Czuła, jak serce szybciej bije jej w piersi. Pokazała list Johanowi, który właśnie przyszedł z pracowni na posiłek. - Nie mam ochoty iść. Pospiesznie przeczytał list i oddał go jej. - Czemu nie? Przecież uwielbiasz Diriksa seniora. - Nie widzisz, co tu jest napisane? Signe Bergeseth. To musi być ta Signe Bergeseth, matka Sebastiana, kochanka Emanuela. Wcześniej mówiła Johanowi o spotkaniu z panem Diriksem zeszłej niedzieli w Vøienvolden i o tym, że dyrektorowa ma nową przyjaciółkę, którą, jak Elise podejrzewa, może być Signe, lecz Johan zareagował całkowitym spokojem. Początkowo w ogóle nie chciał w to wierzyć. Nawet kiedy wyjaśniła mu, skąd te przypuszczenia, pozostał nieporuszony. Czasami miała wrażenie, że mężczyźni nawet nie przypuszczają, do czego zdolne są kobiety. Naiwnie wierzą we wszystko, co im się powie. Ona sama była przekonana, że Signe coś knuje. Spojrzał na nią ze zdumieniem. - Przecież sama mówiłaś, że Asle Diriks i Signe Bergeseth się znają, nie ma więc chyba nic dziwnego w tym, że Signe próbuje pomóc jego matce. Z tego, co zrozumiałem, Signe musiała pogodzić się z myślą, że niczego nie wyciągnie od Ringstada i zamieszkała w Kristianii. To miasto nie jest takie znowu duże. Ludzie z zamożniejszych warstw znają się nawzajem. Posłała mu zaskoczone spojrzenie. - Chcesz powiedzieć, że Signe jest zamożna? - Oczywiście, że tak. Jest dziedziczką rodzinnego majątku, jedynaczką. Państwo Stangerud są właścicielami jednego z największych gospodarstw w okolicach Kongsvinger. Choć mąż Signe
nie potrafi zarobić na utrzymane rodziny, jest jeszcze bogaty teść. Przyjmij zaproszenie, Elise, i zachowuj się jak gdyby nigdy nic! Jakbyś zapomniała o wszystkim, co wydarzyło się w przeszłości. Pani Diriks zapewne nie ma pojęcia, że twój pierwszy mąż był ojcem syna Signe. I nie musi wiedzieć. Signe pewnie nie chce o tym mówić, w końcu nie jest to powód do dumy Musisz poznać ludzi z innych warstw społecznych, z tamtej strony rzeki. Może pewnego dnia zostaną twoimi czytelnikami. Elise nic nie powiedziała. Johan chyba zapomniał, jaka okropna była Signe. A może to ona, Elise, nie potrafiła mu uświadomić, do czego zdolna jest ta osoba. Przypomniała sobie, że mówiła panu Diriksowi o Signe, wtedy kiedy opowiedziała mu, co zrobił jego syn, ale to było tak dawno temu, w dodatku pan Diriks nie wiedział, że Signe wyszła za Sjura Bergesetha. Nie pozwoliłby żonie zaprosić Elise, gdyby kojarzył te fakty, nie chciałby narażać jej na spotkanie z tą koszmarną osobą, o której kiedyś mu mówiła. Johan spojrzał na nią i powiedział: - Uważam, że powinnaś pójść. Signe nie odważy się nic ci zrobić w obecności pani Diriks. Ludzie powinni o nas usłyszeć, jeśli chcemy, by kupowali nasze dzieła. Szczególnie zamożni ludzie. - Pójdę, ale obawiam się, że jeśli Signe będzie nieprzyjemna, mogę stracić panowanie nad sobą. Johan uśmiechnął się i pocałował ją w policzek. - W takim wypadku pani Diriks już cię więcej nie zaprosi, choć przypuszczam, że wcale by cię to nie zmartwiło. Poza tym napisała, że zaprasza cię na herbatę, to na pewno będzie bardzo skromne przyjęcie. - Chcesz przez to powiedzieć, że nie muszę iść? Roześmiał się. - Przeciwnie, uważam, że powinnaś iść. Również po to, by pokazać Signe, że nie przejmujesz się już tym, co zrobiła. Kiedy to zrozumie, będzie musiała przyznać, że przegrała i ustąpi. W tej samej chwili coś przyszło Elise do głowy. Poczuła ulgę. - Może wcześniej urodzę. Spojrzał na nią z czułością. - Mam nadzieję. Nie z powodu tego przyjęcia, tylko dlatego, że dobrze by było mieć to już za sobą. Zrozumiała, że Johan się niepokoi, i posłała mu pełen otuchy uśmiech. - Wszystko będzie dobrze. To już czwarty raz, moje ciało jest przyzwyczajone. Pomyśl, niektóre kobiety mają po dziesięcioro, dwanaścioro dzieci. Jesteśmy tak stworzone, nie ma nic nienormalnego w ciąży i porodzie. - I tak będę bardzo szczęśliwy, kiedy już będzie po wszystkim.
Każdego dnia kładła dłoń na brzuchu. Czy to już znak, że się zaczęło? Delikatne skurcze, lekki niepokój w całym ciele? Dziecko było jednak bardzo spokojne. Może dlatego, że było już ta- kie duże, nie miało chyba więcej miejsca, żeby ruszać się tam, W środku. O ile dobrze policzyła, powinna urodzić kilka dni temu. Dzieciom tego nie powiedziała, nie chciała, żeby się nie- cierpliwiły, czuła jednak całą sobą, że już najwyższy czas. W nocy z wtorku na środę wyraźnie poczuła pierwsze skurcze. Leżała, rozbudzona i wpatrywała się w sufit. Rano pośle Johana po Lagertę. Na razie nie było potrzeby go budzić. Odetchnęła z ulgą. Nie będzie musiała iść z wizytą do pani Diriks. Odpowiedziała na jej list, podziękowała za zaproszenie i obiecała, że się zjawi, jeśli tylko do tego czasu nie urodzi. W za- proszeniu było napisane, że pan Diriks przyjedzie po nią automobilem. W razie czego usłyszy nowiny i wróci sam. Przez jakiś czas leżała, czekając, co będzie dalej, ale potem znowu zasnęła. Kiedy się obudziła, zobaczyła ku swemu zaskoczeniu, że Johan zapalił świeczkę i właśnie się ubiera. - Już jest rano? Uśmiechnął się. - Spałaś jak suseł. Gdybyś nadal pracowała w fabryce, już dawno byłabyś na nogach. Podniosła się przestraszona. - To już tak późno? Nagle przypomniała sobie, że w nocy zaczęły się skurcze. Teraz jednak nic nie czuła. Czekała przez chwilę, ale nic się nie wydarzyło. Postanowiła się ubrać i pochodzić trochę po schodach, kilka razy w górę i w dół, może wtedy znowu się zacznie. Szkoda, gdyby skurcze nie wróciły, wówczas nie wykręciłaby się od wizyty u pani Diriks. Pomyślała, że musi coś zrobić. Przypomniała sobie, jak jakaś kobieta z Holsta skakała na skakance, żeby przyspieszyć poród. Johan spojrzał na nią. - Coś się dzieje? - Nie, nie. - Ziewnęła. - Tylko tak ciężko wstać, kiedy w domu zimno. - Wcześniej jakoś ci to nie przeszkadzało. Przeważnie pierwsza jesteś na dole, by rozpalić w piecu. Odpowiedziała uśmiechem. Nie chciała, by domyślił się prawdy. - Nie zawsze ma się tyle energii. Marszcząc czoło, zmierzył ją bacznym spojrzeniem. - Chyba się nie zaczęło? Czyta we mnie jak w książce, pomyślała. - Niestety, nie. Miałam nadzieję, że uniknę spotkania z Signe, ale widać mi się nie uda.
Uśmiechnął się. - Chyba nie. Dagny przyjdzie popilnować dzieci, tak? Skinęła głową. Po chwili wstała i opryskała twarz zimną wodą. Tyle będzie musiało wystarczyć, nie miała siły schodzić na dół i grzać wody. - Tak, wcześnie kończy dziś szkołę. Właściwie najlepiej by było, gdybym została w domu - dodała, ściągając koszulę przez głowę. - Wiem już, jak ma wyglądać następny rozdział, i boję się, że do jutra zapomnę szczegóły. W tej samej chwili usłyszeli głos Hugo dochodzący z sąsiedniego pokoju. Razem z Jensine wprowadzili się do pokoju po Pederze i Evercie, Halfdan i Elvira zajmowali drugi. Johan chciał, by wynajęli pokój na dole, Elise jednak się sprzeciwiała. Może Kristian nagle się zjawi i będzie potrzebował miejsca do spania, może Peder poczuje tęsknotę za domem. Nie wiedziała też, jak długo Evert będzie mógł mieszkać u pana Wang-Olafsena. Ale owszem, przydałby się dodatkowy, stały dochód, nawet taki niewielki. Ani Johan, ani ona nigdy nie byli pewni, kiedy znowu dostaną pieniądze. Teraz i Jensine się obudziła. Nic dziwnego, skoro Hugo robił wszystko, by do tego doprowadzić. - Widzę twoje żółte oczy. - W jego głosie słychać było mieszaninę podziwu i przerażenia. - Jesteś pewna, że ty to ty? Może to jakaś wiedźma albo duch zakradły się do nas w nocy. Jensine zaczęła płakać. - Duchów nie ma. Czarownic też nie. - A właśnie, że tak. Dagny widziała taką małą wiedźmę w pralni, a w nocy, kiedy w fabryce nikogo nie ma, w oknie pojawia się duch. Stoi i patrzy na nią. Elise włożyła bieliznę i halkę i pospieszyła na korytarz. Gwałtownym ruchem otworzyła drzwi do pokoju dzieci. - Przestań straszyć Jensine, Hugo! Wszystko słyszałam. W przędzalni nie ma żadnych duchów, to tylko nocny stróż robi obchód. - Ale to coś miało całkiem białą gębę! - Hugo leżał pod kołdrą obok Jensine i to chyba jednak on bał się bardziej od siostry. - Pewnie marzł. W halach jest lodowato zimno. - Ale Dagny widziała wiedźmę w pralni. Nie byłaś tam, to nie wiesz. - Nie ma żadnych duchów ani wiedźm. Istnieją tylko w bajkach. No, a teraz wstawajcie! Muszę wyjść przed południem, Dagny wcześnie kończy dzisiaj szkołę. Dzieci wyskoczyły w łóżek. Uwielbiały, kiedy rodziców nie było w domu i Dagny przychodziła się nimi opiekować.
Elise włożyła szeroką suknię, pożyczoną od Anny. Suknia była z czarnego materiału, wykończona białym kołnierzykiem i bynajmniej nie dodawała Elise urody. Nawet Johan, który nie miał zwyczaju jej krytykować, zasugerował, że bardzo cieszy się na chwilę, kiedy już nie będzie musiała jej nosić. Włosy też nie wyglądały najlepiej, tej zimy przerzedziły się i straciły blask. Kiedy zbierała je w koczek na czubku głowy, stawała się podobna do pani Jonsen i pani Evertsen. Jak by tego było mało, bolał ją ząb. Jeśli okaże się, że musi go wyrwać, zacznie wyglądać jak wszystkie te szczerbate kobiety z tej strony rzeki. Dokładnie tak jak ostatnio zauważyła Hilda: po dwudziestych piątych urodzinach trzeba się pożegnać z dawną urodą. Pani Evertsen powiedziała, że kobieta traci ząb za każde dziecko, które wydaje na świat. Nie miała więc co narzekać, skoro do tej pory udało jej się zachować wszystkie. Spojrzała w lustro, ale w pokoju było za ciemno, by mogła się zobaczyć wyraźnie. Z lekkim westchnieniem ruszyła na korytarz. Nagle przypomniała sobie, że miała pochodzić po schodach, by wywołać poród. Nadal nic się nie działo. Kiedy po raz trzeci wspinała się po stromych stopniach, nagle pojawił się Johan. - Co ty wyprawiasz? Aż podskoczyła. Zdjęła buty i chodziła w samych pończochach, żeby przypadkiem jej nie usłyszał. - Ja... musiałam wrócić po coś na górę. Z kuchni sączyło się światło, lecz na zewnątrz nadal było ciemno. Na pewno nie widział wyraźnie jej twarzy w mroku. - Wydaje mi się, że chodzisz tak już któryś raz. Słyszałem kroki. - Naprawdę? Zaraz przyjdę. Napaliłeś w piecu? Stał bez ruchu przez chwilę, wpatrując się w nią w milczeniu. - O co chodzi, Elise? Jesteś dzisiaj jakaś dziwna. - To dlatego, że denerwuję się przed wizytą u pani Diriks. Nie jestem przyzwyczajona do takich rzeczy. Hilda ciągle chodzi na przyjęcia, dla niej to byłaby pestka. Nie odpowiedział. Domyśliła się, że jej nie wierzy. - Jesteś pewna, że się nie zaczęło? - Niestety. W nocy wydawało mi się, że tak, ale się pomyliłam. - Obiecujesz, że poślesz po woźnicę, jeśli się zacznie? Nie powinnaś chodzić sama, teraz kiedy drogi są zasypane. - Nie stać nas na to. - W takim razie zostań w domu. Po chwili wahania powiedziała:
- Nie, już się zdecydowałam. Jestem ciekawa, co pani Diriks powie o swoim synu, i zastanawiam się, co tam knuje Signe. Kiedy pan Diriks po mnie przyjedzie, spytam go, czy ktoś mógłby mnie odwieźć po przyjęciu. Wiem, że zatrzymał powóz i konia, choć kupił automobil. - Obiecujesz, że powiesz, jeśli gorzej się poczujesz? Niechętnie skinęła głową. Co by szkodziło, gdyby wróciła do domu na piechotę? Była przyzwyczajona. W dodatku z powrotem prawie przez całą drogę miała z górki. Johan chyba znów czytał w jej myślach. - Chyba pamiętasz, że w niedzielę, kiedy szliśmy do Vøienvolden, zdążyłaś się zmęczyć, zanim doszliśmy do sklepiku? - Prawie zapomniałam. Poza tym dzisiaj czuję się znacznie lepiej. Posmarowała dzieciom kilka kromek chleba i wystawiła kankę z mlekiem. - Mógłbyś przed wyjściem przynieść wody i drewna na opał? Johan skinął głową. - Żałuję, że namawiałem cię na tę wizytę. - A ja się cieszę, że mnie przekonałeś - odparła z uśmiechem. - Jeśli się tam zjawię, pokażę Signe, że już się jej nie boję. Ale kiedy już przyszła Dagny i przed dom zajechały sanie, Elise straciła pewność siebie. Johan miał rację. Wiedziała, że coś się wydarzy, choć nie czuła typowych sygnałów.
3 Peder zeskoczył z sań i pomógł panu Ringstadowi. Panował przejmujący mróz. Peder siedział przez całą drogę na koźle obok Andreasa, podczas gdy pan Ringstad owinął się futrem. Proponował Pederowi, by usiadł obok niego, lecz on nie chciał. Jeszcze by brakowało, żeby Marte zobaczyła go przykrytego futerkiem po szyję! Rozejrzał się dokoła. Na podwórzu panowała całkowita cisza, nawet krowy milczały w oborze. Śnieg zawiał ślady płóz, śladów ludzkich stóp też nie było widać. Tego dnia chyba nikt nie wytykał nosa na zewnątrz. - Poczekasz na mnie, Pederze? Długo mi to nie zajmie. Peder skinął głową w odpowiedzi, choć palce u nóg mrowiły z zimna i miał wrażenie, że uszy zaraz mu odpadną. Ale nie mógł ryzykować. Gdyby Marte zjawiła się na podwórzu, podczas gdy on będzie w środku... Może minąć nawet kilka tygodni, nim znów nadarzy się okazja. Zaczął bić się ramionami i podskakiwać, lecz niewiele to pomogło. Trząsł się i szczękał zębami. Nos na pewno zrobił mu się już płomiennie czerwony. Teraz żałował, że jednak nie wszedł do środka razem z Ringstadem. Co, jeśli zamarznie na śmierć? Elise na pewno będzie smutno. Johanowi również. Tak przypuszczał. Evert będzie się zastanawiał, jak doszło do takiego nieszczęścia, teraz, kiedy Peder mieszkał w bogatym domu i miał pod dostatkiem jedzenia i ubrań. Nigdy się nie dowie, że Peder zamarzł, czekając na pewną dziewczynę imieniem Marte. Nie znał drugiej równie pięknej istoty jak ona. Miała grube jasne warkocze i piękny uśmiech. Jej matka była służącą we dworze, ojciec nie żył. Tak powiedział pan Ringstad. Była równie biedna jak dziewczyny z ubogich dzielnic Kristianii, lecz zupełnie od nich różna. Za każdym razem, kiedy ją widział, na jej twarzy pojawiał się uśmiech, a kiedy się śmiała, jej oczy błyszczały jak gwiazdy. Gdyby Evert ją zobaczył, też byłby gotów odmrozić sobie uszy. A może nawet zamarznąć na śmierć. Tylko jak by tu się z nią zagadać? Co powiedzieć, jeśli nagle pojawi się na podwórzu? Ledwo zdążył to pomyśleć, kiedy usłyszał jakiś dźwięk za plecami. Odwrócił się gwałtownie. Na schodach jednego z budynków ukazała się dziewczęca postać. W ręku trzymała dzieżę. Poczuł, że serce tłucze mu się w piersi tak mocno, jakby zaraz miało rozpaść się na kawałki. W ustach mu zaschło, język zdawał się przeszkadzać. Chciał zrobić kilka kroków, by pomyślała, że tylko przechodzi, lecz nogi odmówiły mu posłuszeństwa, były jak skute lodem. Całe ciało było jak skute lodem, nie mógł nawet odwrócić głowy i udawać, że jej nie widzi. Zeszła po schodach i ruszyła przez podwórze, gdy nagle zobaczyła go i zatrzymała się raptownie. - To ty, Peder?
Skinął głową. Tak mu się przynajmniej wydawało. - Przyjechałeś do Syvera? Zawsze mówiła w ten sposób o gospodarzu, dziwiło go to od samego początku. Elise uczyła go, by zawsze mówić pan oraz nazwisko. Ponownie skinął głową. - Jest w domu. Peder skinął głową po raz trzeci. - Pewnie marzniesz? Wzruszył ramionami i niedbale kopnął grudkę lodu. - Nie bardzo. - Może wejdziesz? Mama piecze chleb. - Czemu nie - odpowiedział pozornie obojętnie, odsunął czapkę na tył głowy i, nie wyjmując rąk z kieszeni, ruszył w jej stronę powolnym, długim krokiem. Wstrząsnęła się. - Dziś rano był lód w wiadrze z wodą, chociaż stało w środku - powiedziała. - Będziesz mieszkał w Ringstad przez całą zimę? - Tak. Chyba tak. - To nie wiesz? Chyba Ringstad decyduje? - Chyba tak. - Nie wiesz? Myślałam, że cię wziął do siebie na służbę. Podskoczył lekko. Marte myślała, że służy u Ringstada, nie wiedziała, że Ringstad to jego dziadek. Może wtedy nie chciałaby mieć z nim do czynienia. - Nnnnooo... - To nie może cię odesłać, chyba że zrobisz coś złego. Weszli do sieni. Wodę w wiadrze nadal ścinał lód. W środku znajdowała się przytulna izba. Stała w niej kuchenna ława, dwa taborety, niewielki stół i piec, w kącie znajdowało się szerokie łóżko. Na ścianie wisiało malowidło przedstawiające Jezusa z pasterskim kijem w dłoni i stadko owiec, a nad łóżkiem makatka ze starannie wyhaftowanym napisem: Pan jest moim pasterzem, niczego mi nie braknie. Przy stole stała kobieta i zagniatała ciasto w wielkiej dzieży. Włosy miała przykryte białą chustką, rękawy zawinięte do łokci, a fartuch obsypany mąką. - Przyniosłaś więcej mąki, Marte? Nie odwróciła się, na pewno nie usłyszała, że do środka wszedł ktoś jeszcze.
- Tak, i przyprowadziłam Pedera. Stał na podwórku i wyglądał, jakby zaraz miał zamarznąć na śmierć. Kobieta, nie przerywając pracy, zapytała: - Peder? Ten chłopaczek, co go najął Ringstad? - Ten sam. Biedak. Nawet nie pozwolili mu wejść do sieni. - A to dopiero. Co się dzieje z tymi ludźmi? - Przerwała, wytarła ręce w fartuch i odwróciła się. - Dobrze trafiłeś, Peder. Pierwsza partia w piecu, zaraz będą gotowe. Peder ukłonił się i zdjął czapkę. Czuł się jak zdrajca. Nazwała go chłopaczkiem, na pewno dawała mu mniej lat niż w rzeczywistości. W dodatku obie sądziły, że został oddany Ringstadowi na służbę, pewnie myślały, że mu tam źle. Gdyby tylko wiedziały, że pan Ringstad kupił mu nowe kamasze i ubranie, i że Olaug co drugi dzień piekła chleb i bułki. Przed wyjazdem najadł się do syta. Ale skoro Marte uwierzyła, że trafił do Ringstad na służbę, nie mógł teraz powiedzieć, że to nieprawda. Matka Marte otworzyła drzwiczki pieca i wyjęła świeżo upieczone chleby. Marte postawiła dzieżkę z mąką na stole. - Posmaruję kromkę dla Pedera. I poleję syropem - oznajmiła i uśmiechnęła się do niego. Peder poczuł, że na policzkach zapłonął mu rumieniec. Nie wiedział, gdzie podziać oczy i co powiedzieć. Stał tak, międląc czapkę w rękach. - Chodź, siadaj tu! - Marte znów się uśmiechnęła. - Ukroję ci grubą pajdę, takiej grubej jeszcze nie widziałeś. Dziś wieczorem nie będziesz musiał kłaść się spać z pustym brzuchem. Usiadł na brzeżku stołka, nie przestając obracać czapki w dłoniach. Może powinien był zdjąć buty, zostawił ślady na podłodze. Marte miała na nogach chodaki, jej matka również. Patrzył na piękne dłonie Marte, kiedy kroiła chleb. Nie były takie czerwone i popękane jak dłonie kobiet i dziewczyn mieszkających nad rzeką, choć przecież z pewnością ona też pomagała i przy praniu, i szorowaniu podłóg. Miał ochotę na nią spojrzeć, ale się nie odważył. - Straciłeś oboje rodziców, Peder? - spytała kobieta. Jej głos był pełen współczucia. A on niemal zapomniał, jak wygląda ojciec, i od dawna nie uronił ani jednej łzy za matką. Skinął głową i wbił wzrok w czapkę. - Biedak. Niedobrze być sierotą. Wzdrygnął się. Nikt wcześniej go tak nie nazywał, on sam tak o sobie nie myślał. Elise opiekowała się nim przez cały ten czas, łatała mu spodnie i cerowała skarpety, gotowała, rano pilnowała, by nie wyszedł do szkoły bez podręczników i dwóch kromek chleba zawiniętych starannie w papier. Nie powodziło mu się gorzej od innych chłopców z tej samej ulicy.
A może nawet lepiej. Na przykład wtedy, gdy Emanuel kupił choinkę i wszyscy dostali prezenty. - Gruźlica? Znowu przytaknął. Nie musiał chyba opowiadać, że ojciec utopił się po pijaku. - Biedaczek. Pomyśl, jakie szczęście, że i ty nie złapałeś choroby. Nie powiedział, że ojciec zmarł na gruźlicę, sama to wymyśliła. Czy, jeśli nie zaprotestuje, to znaczy, że skłamał? - A teraz oddali cię na służbę Ringstadowi. Tak sobie myślałam, czemu nie wysłali chłopaka w jakieś inne miejsce, gdzie jest gospodyni? Miałbyś jakąś opiekę. Nie wiem, czy się zbiorę na od- wagę, czasem Syver jest taki trudny, ale może mu powiem, żeby porozmawiał z tym swoim kolegą Ringstadem. Peder przeraził się nie na żarty Nie mógł ryzykować. Nie chciał, by pan Ringstad dowiedział się, że wprowadził Marte i jej matkę w błąd. - Nie, nie! Nie rób tego! Bo... bo pan Ringstad będzie bardzo zły! Kobieta wyglądała na oburzoną. - To on taki jest? Udaje miłego, rozdaje biednym pieniądze i do wszystkich się uśmiecha, a tak naprawdę wcale nie jest dobrym człowiekiem? Muszę powiedzieć Oldze. Tak się właśnie za- stanawiała, jaki jest ten Ringstad. Pederowi robiło się na przemian zimno i gorąco. Teraz matka Marte rozpowie po wsi, że Ringstad to niedobry człowiek, że Pedera oddano do niego na służbę i wcale nie jest mu tam dobrze. Co robić? Marte rozsmarowała syrop na grubej pajdzie chleba i podała mu. Pewnie przypuszczała, że Peder rzuci się na kromkę, jakby od wielu dni nie widział jedzenia, a on nie dość, że był najedzony, to jeszcze czuł mdłości. Wziął chleb, nie patrząc na Marte, ale upuścił go niechcący i kromka spadła na jego czapkę. Syropem do dołu. Policzki płonęły mu ze wstydu, było mu tak głupio, że miał ochotę zapaść się pod ziemię. Wymamrotał jakieś przeprosiny, podniósł kromkę i zlizał syrop z czapki. Ugryzł chleb, ale jedzenie rosło mu w ustach. Marte posłała matce zatroskane spojrzenie. - Peder chyba źle się czuje. Taki był głodny, a teraz nie może jeść. Matka podeszła i położyła dłoń na jego szyi. - Boli? Peder skinął głową, bo nie śmiał zaprzeczyć. - Biedny chłopak. - Wzrok kobiety przepełniało tak szczere współczucie, że Peder poczuł, jak gardło mu się ściska, a do oczu napływają łzy. Może faktycznie coś mu jest? Marte ruszyła do drzwi:
- Pobiegnę im powiedzieć! Coraz gorzej. Chciał zaprotestować, ale usta miał pełne chleba, poza tym nie wiedział, co miałby powiedzieć. Wreszcie udało mu się przełknąć jedzenie. - Nic mi nie jest. Wziąłem za duży kęs. Kobieta pogładziła go po głowie. - Oj, dziecko, dziecko, przecież widzę, że coś ci dolega. Poślemy po doktora, może da ci jakieś lekarstwo. W dodatku płacze, biedaczek - dodała i znowu pogłaskała po głowie. Teraz Peder naprawdę się przeraził. Doktor? Lekarstwo? Zerwał się z miejsca, ruszył biegiem do drzwi, otworzył je gwałtownym ruchem i wypadł na mróz. W tej samej chwili zobaczył, jak drzwi głównego budynku się otwierają. Pokazała się w nich Marte, pan Ringstad i gospodarz. Ruszyli pospiesznym krokiem w kierunku domku, w którym mieszkała Marte z matką. W ostatniej chwili udało mu się schować za rogiem. Serce tłukło mu się w piersi, aż w uszach huczało. Dlaczego zawsze przydarzały mu się jakieś dziwne sytuacje? Kristian nigdy nie miał takich problemów. Ani Evert. Zawsze on. Marte już nigdy więcej nie zaprosi go na świeży chleb z syropem. Pewnie w ogóle nie będzie chciała z nim rozmawiać. Wyszedł na durnia. Poczuł, jak w gardle rośnie mu wielka gula. Raz po raz przełykał ślinę, by się jej pozbyć. Z wściekłością otarł łzy rękawem kurtki. Po chwili Ringstad i gospodarz znów pojawili się na podwórzu i pospieszyli z powrotem do głównego budynku. Właśnie planował przemknąć się do sań, kiedy drzwi znów się otworzyły. Ukazał się w nich pan Ringstad, ubrany w futro, a za nim Andreas. - Peder! - krzyknął głośno, rozglądając się po podwórzu. Peder biegł co sił w nogach. Już lepiej dostać burę od pana Ringstada, niż narazić się na to, że Marte go zobaczy. - Siadaj koło mnie, przykryjesz się futrem, przecież stałeś na mrozie przez cały ten czas - powiedział pan Ringstad. W tej samej chwili posłał mu z boku rozbawione spojrzenie i mrugnął porozumiewawczo.
4 Elise nie powiedziała panu Diriksowi, że jest bliska porodu. Nie wypada mówić o takich rzeczach mężczyźnie. Chyba że jest to absolutnie konieczne. Pan Diriks przyjechał saniami, na ulicach leżało zbyt dużo śniegu, by jeździć automobilem. Elise uznała za bardzo miły gest to, że zjawił się osobiście, przecież mógł kogoś po nią przysłać. Pan Wang-Olafsen postąpiłby tak samo. Nie znała innych mężczyzn równie uprzejmych jak ci dwaj. - Moja żona bardzo się ucieszyła, że przyjęła pani zaproszenie. Nie wiem, co jej leży na sercu, w każdym razie bardzo jej zależy, by z panią porozmawiać. Sanie podskoczyły na wyboistej drodze. Ciało Elise przeszył gwałtowny ból. - Jest mi bardzo miło - wymamrotała. W końcu nie mogła powiedzieć, co tak naprawdę nią kierowało: czysta ciekawość oraz chęć pokazania Signe, że za nic ma jej intrygi. Była ciekawa nie tylko tego, co pani Diriks ma jej do powiedzenia. Zastanawiała się też, jaką rolę odegrała w tej całej sprawie Signe, czy to za jej namową pani Diriks postanowiła ją za- prosić. Że maczała w tym palce, to pewne. Na pewno nie będzie to przyjemna wizyta. Może powinna była jednak posłuchać Johana. Chciał dla niej jak najlepiej, martwił się o nią, szczególnie teraz, kiedy poród mógł się zacząć w każdej chwili. Nierozsądnie z jej strony, że tak się uparła. Ryzykowała, z przekory i czystej ciekawości. Koń z trudem ciągnął sanie pod górę stromego wzniesienia. Kiedy wreszcie znaleźli się na szczycie wzgórza Aker, jak zwykle spojrzała w stronę domu Hildy i Ole Gabriela. Od dawna się z nimi nie widziała. Pani Jonsen, przeważnie świetnie zorientowana, twierdziła, że wymówili niemal całej służbie, za wyjątkiem jednej dziewczyny i wynajmowali pokój gościnny jakiemuś studentowi. Nie było wątpliwości, że byli w kłopotach finansowych. Elise miała nadzieję, że w tej sytuacji Hilda przestała zamęczać męża kolejnymi żądaniami. Dziwne były te jej pretensje, przecież obie wyrosły w zupełnie innych warunkach. Pan Diriks spojrzał w tym samym kierunku. - Jak się miewa pani szwagier? Słyszałem, że ciężko zachorował w czasie świąt. - Niestety. Najgorsze, że musiał zrezygnować z pracy. - Miejmy nadzieję, że zgromadził jakieś oszczędności. Ciężko, kiedy nagle kończą się pieniądze. Elise mogłaby sporo na ten temat powiedzieć, ale postanowiła milczeć. Robotnicy też nie mieli żadnego zabezpieczenia W razie wypadku czy choroby. Tacy ludzie jak Ole Gabriel
przeważnie mieli oszczędności w banku i spory majątek, często, prócz willi, w której mieszkali, byli też właścicielami domu letniego, który w razie czego mogli sprzedać. Właśnie zbliżali się do jednego z talach domów na Bislet. - Mają go rozebrać. - Pan Dirks nie wydawał się specjalnie zmartwiony. - Gmina kupiła sześć hektarów. Zamierzają zbudować tu boisko, ale nie wiadomo jeszcze, czy coś z tego wyjdzie. Spojrzała na niego ze zdumieniem. - Myślałam, że działka to własność grupy zamożnych kupców? Skinął głową. - Owszem, ale protesty nic nie dały. Trzeba iść z duchem czasu, potrzebujemy więcej miejsca. Miasto się rozwija. Letniska będą musiały zniknąć. Wcześniej stała tu oberża. W średniowieczu prowadziła tędy droga od kościoła Gamie Aker do Frogner. Nagle do Elise przestały docierać jego słowa. Po prawej stronie szła jakaś stara kobieta, podpierając się o mur kamienicy. Wyglądała, jakby zaraz miała upaść ze zmęczenia. Była ubogo ubrana, za jedyną ochronę przed mrozem służył jej cienki szal. Na ramieniu niosła tobołek. Chustę naciągnęła głęboko na czoło. Było w tej sylwetce coś znajomego. Po chwili Elise zrozumiała, kto to. Julia! Pan Diriks musiał zauważyć, co pochłonęło uwagę Elise, bo wykrzyknął z oburzeniem: - To straszne, taki widok! Wrak człowieka! Wedle prawa ktoś taki nie powinien znajdować się na drodze publicznej. Pewnie uciekła z więzienia albo jakiegoś przytułku czy szpitala dla chorych psychicznie. Elise skinęła głową bez słowa. Powinna wytłumaczyć mu, kim jest ta kobieta, poprosić, by zatrzymał się na chwilę, podejść do niej i dać jej pieniądze, które zabrała ze sobą, gdyby musiała wynająć woźnicę. Tak się jednak nie stało. Wstyd jej było, że jest takim tchórzem. Choć Wang-Olafsen dowiódł, że Julia nie może być jej ciotką, Elise i tak czuła się za nią odpowiedzialna. Była zapewne jedną z nielicznych osób, które znały los starej kobiety. Julia przyszła na pogrzeb dziadka, znała go wcześniej i prawdopodobnie wiedziała na temat rodziny ze strony ojca więcej, niż chciała powiedzieć. Elise jej współczuła. Los zawsze postępował z nią w sposób bezlitosny, już od chwili narodzin. Ale po tym, jak pastor odesłał Julię z powrotem do przytułku, niemal o niej zapomniała. Tylko raz przypomniała sobie o niej tej zimy, gdy usłyszała, że pytała o nią jakaś stara Cyganka. Przeraziła się, widząc ją teraz w takim strasznym stanie. Czyżby uciekła? Skąd się tu wzięła? Może kogoś szuka? Nagle pomyślała o nieznanym wujku, mieszkającym na Damstredet, którego odnalazł Wang-Olafsen, szukając informacji na temat jej dziadka. Jak on miał na nazwisko? Salomonsen? Zapewne przybrał inne nazwisko, bo nie chciał, by kojarzono go z resztą rodziny. Pewnie nie byłby
zachwycony spotkaniem z którymś z jej członków i dlatego też Elise go nie odwiedziła. Czy to możliwe, że Julia o nim wie? Z Bislet do Damstredet był spory kawałek, więc mało prawdopodobne, by to właśnie jego szukała. O ile w ogóle kogoś szukała. Może po prostu nie wytrzymała w przytułku i wolała włóczyć się po mieście. Elise usiłowała odgonić nieprzyjemne myśli, ale pan Diriks podjął temat. I - Robimy wszystko, co w naszej mocy, by podobne indywidua nie pokazywały się w miejscach uczęszczanych przez porządnych obywateli, a ja co i rusz widzę pijaków, ulicznice i takie tragiczne postaci jak tamta kobieta. Policja powinna bardziej się starać. Elise znów nie odpowiedziała. Sądziła, że pana Diriksa stać na większe zrozumienie, ale widocznie wymagała zbyt wiele. - Jak mówią przepisy, osoby, które nie nadają się do życia w społeczeństwie, powinno się niezwłocznie umieszczać w więzieniu bądź przytułku - ciągnął - by swoją obecnością na ulicach miasta nie krępowały porządnych obywateli. Milczenie Elise chyba musiało go zastanowić, bo nagle odwrócił się i zapytał: - Chyba zgodzi się pani ze mną, pani Thoresen? - Tak. To znaczy... Może to... Ale, ale, czy to nie pan Wang-Olafsen tam idzie? - urwała na widok mężczyzny, który właśnie wyłonił się zza rogu. - Ależ oczywiście! Nie widziałem go już od dłuższego czasu. Słyszałem, że jego wnuczek zginął tej zimy w wypadku. Musiał to być dla niego ciężki cios. - Zginął w wypadku? - Spojrzała z przerażeniem na Diriksa. Od dawna nie widziała pana Wang-Olafsena, mimo że Evert u niego mieszkał. Nawet z Evertem nie widywała się zbyt często. Johan uspokajał ją, że chłopak na pewno jest bardzo obowiązkowy i przeznacza każdą wolną chwilę na naukę. Ona jednak i tak była zdania, że to dziwne. Może pan Wang-Olafsen nie chciał, by wiedzieli o wypadku, skoro mieli tyle własnych problemów? Serce jej się ścisnęło. Wang-Olafsen zawsze okazywał im troskę i współczucie w trudnych chwilach. Teraz ona powinna się od- wdzięczyć. - Nie widzi nas - zauważył pan Diriks. - Proszę spojrzeć, jaki zgarbiony, a zawsze miał taką dumną postawę. I przyjazny uśmiech na twarzy. Muszę go odwiedzić któregoś dnia, pomyślała Elise. Zaciągnęła u niego ogromny dług. I nadal żałowała, że Kristian nie okazał większej wdzięczności za wszystko, co pan Wang-Olafsen dla niego zrobił. Pan Diriks chyba czytał w jej myślach.
- Pani starszy brat mieszkał u niego w zeszłym roku, prawda? A jak mu się powodzi w Ameryce? Elise spodziewała się tego pytania. Wcale nie miała ochoty na nie odpowiadać. - Od dawna nie dostaliśmy od niego żadnych wieści. Przypuszczam, że list zaginął po drodze. Skinął głową. - Coś pisali na ten temat w gazecie. Pewnie wiele rodzin czeka na wieści od tych, którzy wyemigrowali. Gdzie dokładnie mieszka Kristian? - W Spokane, w stanie Waszyngton. - Z teściami, tak? Elise oblała się rumieńcem. - Owszem. Rodzicom Eleonore dobrze się powodzi, mieszkają w domu z ogrodem i niczego im nie brakuje. Dobry Boże, wybacz mi te wszystkie kłamstwa, pomyślała. - Nie musi się więc pani o niego martwić. Jeśli dojdzie do wojny, prawdopodobnie będzie bardziej bezpieczny w Ameryce niż w Europie. Znów ta wojna. Przebiegł ją dreszcz. - Sądzi pan, że będzie wojna? - Niestety, obawiam się, że to nieuniknione. Wiem, że premier mówi co innego, ale ja bardziej wierzę Nansenowi. - Słyszałam, że ci, którzy pracują na morzu, mogą się znaleźć w niebezpieczeństwie. - Oczywiście. Będą narażeni na wybuchy bomb i ataki torped. To zapewne właśnie oni najboleśniej odczują, że jest wojna. Tu, w kraju, zapewne będziemy cierpieć na braki żywności i opału, ale, przy odpowiednich znajomościach, każdy jakoś da sobie radę. Dotarli na miejsce. W bramie minęli jakieś sanie, które właśnie wyjeżdżały na drogę. - Chyba jesteśmy nieco spóźnieni - zauważył pan Diriks przepraszającym tonem. - Powiem żonie, że to moja wina. Powinienem był lepiej obliczyć czas, nie spodziewałem się jednak, że tak ciężko będzie na Maridalsveien. Proszę mi powiedzieć, czy do was nie dociera pług śnieżny? Elise uśmiechnęła się. - Tylko na główną ulicę. Przed domem sami musimy odśnieżać. Pomógł jej wysiąść z sań i dodał: - Mam nadzieję, że miło spędzą panie czas. Powiem, by ktoś panią odwiózł, jeśli do tego czasu nie wrócę. - Bardzo panu dziękuję, panie Diriks. I dziękuję, że pan po mnie przyjechał.
5 Służąca wzięła od niej płaszcz. Ku swemu przerażeniu Elise zobaczyła cały rządek wierzchnich okryć wiszących na ścianie w holu - futra, ocieplane płaszcze z futrzanymi obszyciami, a prócz tego zimowe kapelusze w różnych fasonach i rozmiarach. Chyba niemożliwe, by wszystko to należało do pani Diriks? Jej spojrzenie powędrowało w dół. Na podłodze stało kilka par kaloszy, większość była mokra, widać, że dopiero co używana, na niektórych śnieg jeszcze nawet nie zdążył stopnieć. Na wieszakach wisiały mufki, kapała z nich woda, tworząc kałuże na podłodze. Obawy Elise potwierdziły się, kiedy służąca otworzyła przed nią drzwi. Salon był zapełniony kobietami w różnym wieku. Wszystkie były bardzo elegancko ubrane, niektóre w suknie przedpołudniowe najmodniejszego kroju, inne w kostiumy, wiele występowało w odważnych kolorach i ogromnych, starannie upiętych fryzurach. Elise miała ochotę odwrócić się i pobiec prosto do bramy, jak tego dnia, gdy Asle Diriks próbował ją zgwałcić. Ale było za późno. Jakaś starsza pani podeszła do niej z uśmiechem, Elise domyśliła się, że musi to być pani Amalie Josefine Diriks. - Pani Thoresen, witamy serdecznie. Wzrok kobiety prędko przesunął się po jej sylwetce. Elise była pewna, że to wystarczyło. Wiedziała, co tamta sobie pomyślała: co za koszmarna, niemodna suknia! Może pani Diriks nie wiedziała wcześniej, że Elise jest w tak zaawansowanej ciąży, i przestraszyła się? W każdym razie niczego nie dała po sobie poznać. Odwróciła się do pozostałych pań i głośno oznajmiła: - Oto nasz gość honorowy, pisarka Elise Thoresen. Wśród zebranych przeszedł cichy pomruk, niestety, Elise nie zdołała rozpoznać słów. Po minach niektórych pań można się było jednak zorientować, że bynajmniej nie są tak znowu zachwycone, jak by tego chciała pani Diriks. Gość honorowy... Cóż to niby miało, do licha, znaczyć? Dopiero teraz zauważyła Signe. Stała w grupce młodych kobiet, ubrana w białą koronkową bluzkę z wysokim kołnierzykiem i wąskimi rękawami oraz obcisłą, długą do ziemi spódnicę. Na szyi miała długi sznur białych pereł, kunsztowna fryzura z pewnością była dziełem jakiejś wyjątkowo drogiej mistrzyni fryzjerstwa. Stała z uniesioną dumnie głową i zwycięskim uśmieszkiem na ustach, który w tym momencie stał się jeszcze szerszy. Powolnym krokiem podeszła do Elise. - Jak miło cię widzieć! Nie masz pojęcia, jak niecierpliwie czekałam na to spotkanie. Zbliżyła policzek do jej policzka, ledwo go dotykając i spojrzała Elise prosto w oczy.
- Mówiłam moim przyjaciółkom, że kiedyś byłyśmy szwagierkami, że nasi pierwsi mężowie to bracia Ringstad. I że, niestety, rzadko się widujemy, od kiedy obie po raz drugi wyszłyśmy za mąż. Rozejrzała się dokoła. Wszystkie panie wpatrywały się w nie i uważnie słuchały słów Signe. - Jestem taka dumna, że łączą mnie więzy rodzinne ze sławną pisarką, choć muszę przyznać, że do tej pory nie miałam czasu przeczytać żadnej z jej książek. Obiecuję, że nadrobię te braki. Po drodze tutaj wstąpiłam do księgarni i kupiłam ostatnią powieść autorstwa Elise pod tytułem Julia. Pani Diriks wystąpiła naprzód i klasnąwszy w dłonie, powiedziała: - Proponuję, byśmy najpierw zasiadły do stołu. Nasz gość z pewnością zechce później odpowiedzieć na przynajmniej niektóre z tych wielu pytań, które, jak wiem, tak bardzo nas nurtują. Panie przeszły do jadalni, gdzie czekał już długi stół przykryty sztywnym białym obrusem. Świece paliły się w srebrnych świecznikach. Podano herbatę w cienkiej porcelanie, wytrawne babeczki z rybnym puddingiem w białym sosie oraz przeróżne ciastka. Elise czuła się bardzo źle. Nie była pewna, czy to z powodu bezczelnego kłamstwa, które przed chwilą usłyszała: Nasi pierwsi mężowie to bracia Ringstad, czy tego eleganckiego towarzystwa, w którym znalazła się tak niespodziewanie. A może jednak zbliżał się poród? Ona, która tak uwielbiała ciastka, że potrafiła stać przed witryną cukierni i wpatrywać się w wypieki, marząc, by kiedyś było ją stać na takie wspaniałości, teraz nie mogła przełknąć ani kęsa. Brzuch jej przeszkadzał, nie mogła przysunąć się bliżej stołu i bała się, że pochlapie sosem czarną suknię. Nie wiedziała też, o czym ma rozmawiać z tymi wszystkimi damami. Właśnie rozprawiały na temat jazdy na nartach. Sport ten stawał się coraz bardziej popularny, i to nie tylko wśród mężczyzn, ale i kobiet. Elise nie była w temacie. Słuchała w milczeniu. Dowiedziała się, że od niedawna zaczęto używać dwóch kijków zamiast jednego. Poza tym coraz więcej kobiet uprawiało tę dyscyplinę w spodniach. - Wolę jeździć na sankach, odpychając się kijem - stwierdziła jedna z młodych dam. - Choć to podobno bardzo zdrowe, nie mogę sobie wyobrazić, że miałabym biegać po lesie w stroju narciarskim, w dodatku bez gorsetu pod spodem. To takie niekobiece. Kilka pań pokiwało zgodnie głowami. - Nie rozumiem w takim razie, jak może pani znajdować przyjemność w jeździe z kijem na sankach - wtrąciła jakaś starsza dama. - To przecież równie niekobiece. Inna z pań westchnęła i stwierdziła: - Nic już nie jest takie jak kiedyś. Wcześniej młoda kobieta nie musiała zajmować się sprzątaniem i gotowaniem. Teraz okazało się, że to takie nowo- czesne! Nie rozumiem tego, przecież mamy kucharki i służące.