Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 111 277
  • Obserwuję511
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań680 096

Ingulstad Frid - Saga Wiatr Nadziei 36 - Pożegnanie

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :738.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Ingulstad Frid - Saga Wiatr Nadziei 36 - Pożegnanie.pdf

Beatrycze99 EBooki I
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 147 stron)

Frid Ingulstad Pożegnanie

1 Kristiania, wiosna 1915 roku Elise wpatrywała się w sprzedawcę, czując, jak policzki płoną jej żywym ogniem, a serce wali niczym młot. - To musi być jakieś nieporozumienie - powtórzyła. - Nie włożyłam mięsa do swojej torby! Sprzedawca nie odpowiedział. Ujął ją mocno za ramię i wciągnął z powrotem do sklepu. Elise rozejrzała się dookoła w nadziei, że Signe przyjdzie jej z pomocą, ale nie było jej nigdzie widać. Za to wszyscy inni klienci odwrócili głowy w jej stronę, gapiąc się bez najmniejszego skrępowania. Elise pragnęła zapaść się pod ziemię, to była najgorsza rzecz, jaka jej się kiedykolwiek przydarzyła. Być podejrzaną o kradzież, co za wstyd! W następnej chwili przyszło jej jednak do głowy, że wstyd był teraz jej najmniejszym problemem. Jeśli nie dowiedzie swojej niewinności, mogą wsadzić ją do więzienia! Poczuła strach porównywalny z tym, jakiego doświadczyła, gdy znalazła złotą broszkę; oblał ją zimny pot, grube krople wystąpiły na jej czoło. Przełknęła głośno, by powstrzymać płacz, lecz w jej oczach i tak pojawiły się łzy. - Przysięgam - powiedziała cicho, próbując nie przejmować się ciekawskimi spojrzeniami. - Wiem dokładnie, co kupiłam. W ogóle nie podchodziłam do lady z mięsem. W tej samej chwili przed oczami Elise pojawił się obraz: Signe stojąca przy gadatliwym sprzedawcy prosząca o duży kawałek mięsa. Czyżby jej zakup jakimś cudem znalazł się w torbie Elise? Jednocześnie uderzyło ją straszne podejrzenie: czyżby Signe świadomie wsadziła mięso do jej torby? Elise potrząsnęła głową, przestraszona własnymi myślami. Signe miała swoje za uszami, rzecz jasna, ale przecież właśnie wyjaśniła, że nie chciała zarobić na meblach pana Ringstada, lecz jedynie pomóc posprzątać w starym domu. Wydawała się taka przyjazna i godna zaufania, zwierzyła się Elise z problemów małżeńskich, zapewniła, że nie interesuje jej dwór Ringstad, że kochała swój dom, Stangerud, w którym spędziła dzieciństwo. To Sjur chciał, jak to ujęła, dostać Ringstad w swoje łapy. Zmusił nawet Sebastiana, by ten pojechał samotnie do gospodarstwa po tym, jak dziadek po niego posłał. Po wejściu w życie nowego prawa dotyczącego dzieci pan Ringstad chciał, by Sebastian kształcił się wraz z Hugo. Elise nie otrzymała żadnego listu w tej sprawie, ale z pewnością dostanie go niedługo.

O ile to była prawda... Elise przypomniała sobie wszystkie złe rzeczy, jakich doświadczyła przez Signe w przeszłości. Signe: niedobra dla pani Ringstad, brutalna dla Sebastiana i podła wobec niej samej. Ostatnio na przyjęciu u pani Diriks, na którym szczegółowo opowiedziała innym paniom o niemoralnych książkach, jakie pisze Elise. Powróciły podejrzenia. Jeśli Signe świadomie podłożyła mięso do jej torby, kiedy wychodziła ze sklepu, zrobiła to z jednego powodu: chciała, by Elise została aresztowana za kradzież! Czy można być aż tak złym? Dlaczego Signe tak jej nienawidziła? Ile to już razy Elise zadawała sobie to pytanie, nie mogąc znaleźć na nie satysfakcjonującej odpowiedzi? Sprzedawca wciąż trzymał ją mocno za ramię, podczas gdy jakiś inny ekspedient w białym fartuchu poszedł zatelefonować po policję. Do sklepu weszli nowi klienci, nikt jednak nie wychodził. Być może poproszono ich, by zostali do przyjazdu policji, a może po prostu byli zbyt ciekawi, by odejść. Elise długo stała ze spuszczoną głową, zbyt zawstydzona, by spojrzeć w ciekawskie oczy, lecz teraz uniosła podbródek i zmusiła się do popatrzenia na każdego z osobna. Jeśli pokaże, jak bardzo się wstydzi, z pewnością uwierzą w jej winę. Jeśli odważy się patrzeć im w oczy, być może niektórzy zaczną mieć wątpliwości. Patrzyli na nią z niechęcią i pogardą. Nie była jedną z nich, nie była tak dobrze ubrana, a jej torba była stara i wysłużona. To tylko umocniło ich w przekonaniu, że jest złodziejką. Kraść jedzenie w obecnych czasach, gdy w Europie trwa wojna i do portów nie dopływają statki ze zbożem, było największym z grzechów, jaki mógł popełnić człowiek. Elise już nie bała się ich spojrzeń. - Nie zrobiłam tego - oświadczyła głośnym i pewnym głosem. - To nieporozumienie. Nagle usłyszała: - Przypomina mi kobietę, którą widziałam na zdjęciu w gazecie. Inni natychmiast odwrócili się w stronę, z której dobiegi głos. - Czyje to było zdjęcie? - zapytał ktoś. - Nie pamiętam teraz zbyt dobrze, ale to była chyba jakaś aktorka czy pisarka. - A tak, teraz i ja sobie przypominam. To autorka opisująca życie ulicznic z Vaterland, nieprawdaż? Ku swej irytacji Elise poczuła, że znów się czerwieni. To chyba koniec jej kariery pisarskiej - jeżeli Benedict Guldberg i szef wydawnictwa dowiedzą się, że aresztowano ją za kradzież, raczej nie zechcą publikować więcej jej książek. Sprzedawca zwrócił się do niej.

- Czy to prawda? Piszesz książki? Zwrócił się do niej per ty, poza tym nie użył słowa pisarka. Nie wierzył, że naprawdę jest pisarką. Nie było sensu niczego ukrywać. Za chwilę przybędzie tu policja, a wtedy i tak będzie musiała powiedzieć, kim jest. Zresztą jej kariera właśnie legła w gruzach. Elise skinęła głową. - Jak się nazywasz? - Elise Thoresen. Piszę jako Elise Ringstad, to nazwisko mojego pierwszego męża. - Właśnie! - wykrzyknął ktoś z tłumu. - Teraz sobie przypominam. Moja matka czytała niedawno książkę pod tytułem Pomoc domowa, napisaną przez Elise Ringstad. Była wstrząśnięta. Według tej książki wszystkie gospodynie traktują swoje biedne, ciężko tyrające, służące jak niewolnice! Spojrzenia stały się ostrzejsze, jeszcze mniej przyjazne. - Gazety powinny się o tym dowiedzieć! - dobiegło z innej strony. - AUTORKA ARESZTOWANA ZA KRADZIEŻ. Taki nagłówek z pewnością przyciągnie uwagę. Kilka osób się roześmiało. Elise pomyślała o Johanie i dzieciach. Przyniesie im wszystkim wstyd. Ludzie wierzyli w to, w co chcieli wierzyć, i jeśli w gazetach pojawią się takie nagłówki, nic nie pomogą protesty i zaklinanie się, że jest niewinna. Wielu mieszkających wzdłuż rzeki ludzi trak- towało ją podejrzliwie, gdyż osiągnęła to, co nie udało się innym. Urodziła się jako jedna z nich, lecz chciała być kimś więcej, wyrobić sobie nazwisko. W domyśle: inni nie są dość dobrzy. Kiedy tak stała, przytrzymywana przez sprzedawcę, pod ostrzałem pogardliwych spojrzeń, dotarło do niej, że nigdy nie będzie swoja, czy to dla ludzi mieszkających po wschodniej, czy też po zachodniej stronie rzeki Aker. Dla robotników stała się zbyt wyrafinowana, zaś dla bogaczy z zachodniego brzegu wciąż była zwykłą robotnicą. Stała jedną nogą na jednym, a drugą na drugim brzegu i tu chciała pozostać. Zwróciła się do sprzedawcy: - Czy można skorzystać z telefonu? Opiekunka moich dzieci wkrótce będzie musiała wyjść. To ostatnie było niewinnym kłamstewkiem, lecz była to jej jedyna szansa. Klienci sklepu, z których każdy z pewnością miał zarówno służącą, jak i opiekunkę do dzieci, dobrze rozumieli, że Elise musi ją powiadomić, iż być może nie wróci do domu. Sprzedawca pomyślał chwilę, potem kiwnął głową.

- Tylko krótka wiadomość. Nie przyszło mu do głowy, że nikt znad rzeki nie ma własnego telefonu w domu, pomyślała Elise z ulgą, idąc za sprzedawcą do kantorka, gdzie na ścianie wisiał telefon. Poprosiła telefonistkę o połączenie z adwokatem Wang-Olafsenem, zamieszkałym przy Pilestredet, i wstrzymała oddech, czekając. A jeśli nie ma go w domu? Wtedy usłyszała jego głęboki, dźwięczny głos i odetchnęła z ulgą. - Pan Wang-Olafsen? Mówi Elise Thoresen. - Pani Thoresen? Jakże mi miło! Nie widziałem pani już od bardzo dawna. Evert... - nie dokończył zdania, Elise zmuszona była mu przerwać. Szybko nakreśliła sytuację, w jakiej się znalazła. Z drugiej strony dał się słyszeć krótki okrzyk, po czym usłyszała zdecydowany głos: - Będę tam najszybciej, jak się da - po czym dołożył słuchawkę. Sprzedawca czekał tuż za drzwiami, Elise dostrzegła jego zdezorientowane spojrzenie, kiedy wyszła z kantorka. Z pewnością usłyszał tytuł i nazwisko osoby, do której telefonowała. - Dziękuję - powiedziała i uśmiechnęła się. Nagle cała sytuacja zaczęła wyglądać lepiej. Kiedy pan Wang-Olafsen przyjdzie, z pewnością zdoła przekonać sprzedawcę, że cała sprawa była po prostu nieporozumieniem. Miała nadzieję, że pozostali klienci zostaną, by usłyszeć zakończenie całej historii. W następnej chwili znów poczuła niepokój. W jaki sposób pan Wang-Olafsen zdoła go przekonać, że mięso znalazło się w jej torbie bez jej wiedzy? Signe dawno już sobie poszła, dla Elise był to wystarczający dowód, ale jeśli gadatliwy sprzedawca był przyjacielem Signe, raczej nie będzie chciał mieszać jej do tej sprawy. Elise nie przypuszczała, by witała się z innymi klientami, było raczej mało prawdopodobne, by ją znali. Odwaga ponownie opuściła Elise. Pan Wang-Olafsen nie jest przecież czarodziejem, nie jest w stanie pokazać dowodu, którego nie ma. Jedyne, co mógł zrobić, to pojechać do domu Signe przy Eckersbergsgate we Frogner - mieszkała w dużej willi, którą z pewnością łatwo było odszukać. Mógł apelować do jej honoru albo zagrozić jej wniesieniem sprawy do sądu i mieć nadzieję, że w końcu ulegnie. Ale Signe z pewnością wszystkiemu zaprzeczy i przypuszczalnie będzie się naśmiewać i szydzić z Elise. Ale skoro pan Wang-Olafsen zdołał zmienić opinię policjantów z Sagene, może podobna sztuka uda mu się też z Signe. Ta myśl nie była zbyt pocieszająca. Po tylu latach powinna była wiedzieć, czego można się spodziewać po Signe, nie przypuszczała jednak, że można być aż tak podłym. Elise zaczęła się zastanawiać. Nie znajdowała innego wyjaśnienia. Poza tym Signe naprawdę prosiła w sklepie o duży kawałek mięsa. Nie był to jednak żaden dowód.

Minuty dłużyły się w nieskończoność. Jeżeli Elise dobrze znała pana Wang-Olafsena, na pewno wziął taksówkę. Jeśli jakąś znalazł... Teraz bardzo trudno było kupić benzynę. Na dworze było zimno, Elise dobrze pamiętała północny wiatr hulający po ulicach, kiedy stała w kolejce po jedzenie na Torvgaten. Większość lepiej sytuowanych mieszkańców próbowała oczywiście znaleźć taksówkę, wracając z miasta do domu. Oby tylko policja nie dotarła tu przed nim! Wciągną ją do czarnego policyjnego samochodu, na co gapie będą chciwie patrzeć, zanim pospieszą do domu, by opowiedzieć małżonkom i sąsiadom, co się wydarzyło. Wtedy już nie da się naprawić tego, co zaszło, mleko się wyleje. Sprzedawca nie przytrzymywał już jej ramienia, lecz jeden z pracowników w białym fartuchu stanął przy drzwiach, by uniemożliwić jej wymknięcie się. Co chwilę zerkał przez okno, z pewnością czekając niecierpliwie na koniec tej nieprzyjemnej historii i powrót do interesów. Kilka kobiet kręciło się niespokojnie, one też zaczynały tracić cierpliwość. Nagle do uszu Elise dobiegł hałas automobilu. Stojący przy drzwiach sprzedawca pospiesznie je otworzył, na pewno spodziewał się policji. Elise nigdy wcześniej nie cieszyła się tak bardzo na widok swojego dobrego przyjaciela, pana Wang-Olafsena, jak teraz! Wszedł do środka szybkim, pewnym krokiem, z twarzy i sylwetki promieniował autorytet. Sprzedawca od dawna już nie wpuszczał do sklepu nowych klientów, w lokalu było zbyt ciasno. Próbował więc zatrzymać adwokata, wyjaśniając przepraszającym tonem, że zaszło tu coś nieprzyjemnego i czekają właśnie na policję, jednak adwokat nie dał się zbyć. - Właśnie dlatego tu jestem - odparł suchym tonem. - Moje nazwisko Wang-Olafsen, adwokat - wyciągnął swoją wizytówkę z kieszonki na piersi. - Jestem tu, by pomóc przyjaciółce rodziny, do której żywię najgłębszy szacunek, pisarce Elise Thoresen. Elise spostrzegła bladość pokrywającą twarz sprzedawcy. - Ale jak... To znaczy... Kto... - Pani Thoresen telefonowała do mnie, by opowiedzieć mi, co zaszło. To może być skandal dla pańskiego interesu, panie... - Iversen - sprzedawca wyglądał na zaniepokojonego i wystraszonego. - Panie Iversen, pańskie oskarżenia są bardzo poważne. Mam nadzieję, że jest pan świadom, iż może pan zostać pozwany do sądu za naruszenie dobrego imienia? - Panie adwokacie Wang-Olafsen, paczka z mięsem znajdowała się w jej torbie! Nie zapłaciła za nie i opuściła już sklep, kiedy to zauważono. W jaki sposób pan to wyjaśni?

- W jaki sposób to odkryto? - Mój pracownik, Larsen, spostrzegł, że pakunek zniknął. Nabrał podejrzeń i posłał za nią innego pracownika. - Jakiż to pakunek zniknął? - Ten, który przygotował dla swojej klientki - sprzedawca zwrócił się do Larsena. - Czy nie tak, Larsen? Larsen skinął głową. - Zapakowałem duży kawałek mięsa dla pani Bergeseth. To tę paczkę sobie przywłaszczyła. Elise zobaczyła, że policzki Wang-Olafsena pokryły się lekkim rumieńcem. Jednocześnie wyglądał na nieco zbitego z tropu. Zwrócił się w jej stronę: - Bergeseth? Elise potaknęła: - Signe. - Ach tak. A co się stało z panią Signe Bergeseth? - Wyszła chwilę temu, panie Wang-Olafsen. - Przed czy po odkryciu kradzieży? - położył nacisk na słowie kradzież, jego wyraz twarzy dobitnie wskazywał, co sądzi o całej sprawie. - Zdaje mi się, że tuż przed - sprzedawca posłał właścicielowi sklepu zdezorientowane spojrzenie. - I nie przyszło panu do głowy, że mięso mogło wylądować w niewłaściwej torbie przez przypadek? Larsen potrząsnął energicznie głową. - Niby w jaki sposób? - Albo że ktoś włożył je tam świadomie? Larsen wyglądał na jeszcze bardziej zagubionego. Właściciel sklepu najwyraźniej poczuł się w obowiązku przyjść mu z odsieczą. - Wkrótce przybędzie tu policja, oni zajmą się tą sprawą. Wang-Olafsen posłał mu oburzone spojrzenie. - Ależ nie ma mowy! Nie wezwiemy policji, dopóki wszystkie strony nie zbiorą się tutaj! - Nie rozumiem, co ma pan na myśli, panie Wang-Olafsen. - Chcę porozmawiać ze wszystkimi, którzy byli na miejscu w chwili zniknięcia mięsa. - Ależ są tutaj. Prosiliśmy, by zostali aż do przybycia policji. - Powiedziałem ze wszystkimi! Dotyczy to także damy, która wyszła. Dlaczego pozwolili

jej panowie wyjść, a zatrzymali wszystkich innych? Przecież nie dostała swojego mięsa? Czyż nie byłoby naturalne, gdyby została? Larsen zaczerwienił się. - Ja znam tę panią, spieszyła się. Jej najstarszy syn ma problemy z żołądkiem i chciała go zabrać do lekarza. Elise drgnęła, lecz się nie odezwała. - Chce pan powiedzieć, że nie była świadoma, iż nie dostała swojego mięsa? - Tak, nagle uświadomiłem sobie, że go nie dostała, ale kiedy chciałem je zabrać i pobiec za nią, już jej nie było. W tej samej chwili dostrzegłem tę kobietę wychodzącą ze sklepu - rzucił Elise pogardliwe spojrzenie - i zwróciłem uwagę, że jej torba jest podejrzanie wypchana. Moje przypuszczenia były słuszne - dodał, unosząc podbródek. - Mięso znajdowało się w jej torbie. Wang-Olafsen spojrzał na niego przymrużonymi oczami. - Zatem stwierdził pan, że je ukradła - odwrócił się w stronę właściciela. - A więc w taki sposób traktujecie klientów? Iversen zbladł, nie patrzył mu w oczy. Pan Wang-Olafsen potoczył spojrzeniem po wszystkich klientach, stojących dookoła i przysłuchujących się całej rozmowie. - Czy nikt z państwa nie zauważył niczego niezwykłego? Nikt się nie odezwał. W tej samej chwili Elise zauważyła kobietę, kręcącą się niespokojnie. Wang-Olafsen też musiał ją dostrzec, ponieważ zwrócił się wprost do niej: - Pani wydaje się mieć wątpliwości? Wszyscy zwrócili się w stronę kobiety, która zaczerwieniła się, wyglądając, jakby chciała znaleźć się daleko stąd. - Wydaje mi się, że chodzi o osobę, która wprowadziła się do dużej willi przy Eckersbergsgate. - Zgadza się. A więc zwróciła pani na nią uwagę. Czy zauważyła pani coś jeszcze? - Zauważyłam, że przyszła razem z panią Elise Thoresen. Elise przytaknęła. - Tak jest, przyszłyśmy tu razem. Wang-Olafsen odwrócił się do niej, wyglądał na zdumionego. - Czy mówiła pani, że spieszy się, gdyż wybiera się z najstarszym synem do lekarza? Elise potrząsnęła głową. - Mówiła, że jej syn, Sebastian, został wysłany do swojego dziadka do Ringstad w okręgu

Eidsvoll. - To dziwne. - Wang-Olafsen ponownie zwrócił się do kobiety. - Powiedziała pani, że pani Bergeseth przyszła tu razem z panią Thoresen. Czy to panią zastanowiło? Kobieta znów się zaczerwieniła i spuściła wzrok. - Tak. Słyszałam plotki, że pani Bergeseth wypowiada się bardzo nieładnie o niej i o jej książkach. - A więc z pewnością zdziwiła się pani, widząc je razem. Zapewne sprawiło to, że przyglądała się im pani przez chwilę, czyż nie? Kobieta skinęła głową, nie podnosząc wzroku. - I może zauważyła pani coś, co panią przestraszyło? Zapadła cisza. Kobieta zacisnęła usta i wpatrywała się w podłogę bez słowa. - Rozumiem, że pani się boi. Nie musi pani nic więcej mówić. Jeszcze nie teraz, ale proszę o podanie pani nazwiska, zanim pani wyjdzie. Zwrócił się do sprzedawcy: - A może by tak pozwolić tym zajętym paniom wrócić do domu? Już i tak z pewnością straciły dużo swojego cennego czasu. Iversen kiwnął głową i rozejrzał się dookoła. - Mogą panie już iść. Przepraszam, że zajęliśmy paniom czas. Kobiety wyglądały, jakby chciały zaprotestować, lecz nie miały już żadnego powodu, by dłużej pozostawać w sklepie. Niechętnie opuściły lokal. Gdy tylko wyszły, przed sklepem zatrzymał się czarny samochód policyjny. Do sklepu weszło dwóch konstabli. Pan Wang-Olafsen wysunął się przed właściciela sklepu, przedstawił się, wyjaśnił, że całe zajście było nieporozumieniem i przeprosił za wezwanie policji. Funkcjonariusze wyglądali na poirytowanych, lecz zawrócili na pięcie i wyszli ze sklepu. Wang-Olafsen popatrzył na Elise. - Myślę, że przejdziemy się razem na Eckersbergsgate, pani Thoresen - potem zwrócił się do właściciela sklepu: - A pan ma sporo do zrobienia, panie Iversen, jeśli nie chce pan być zamieszany w sprawę o zniesławienie. Pani Thoresen mieszka przy Maridalsveien 76. Uchylił kapelusza i otworzył drzwi przed Elise.

2 Większość domów na ulicy Eckersbergsgate to były czterokondygnacyjne, wykwintne kamienice. Pan Wang-Olafsen mówił, że wszystkie powstały w ciągu ostatnich piętnastu lat. - Ulica zawdzięcza nazwę malarzowi, Johanowi Fredrikowi Eckerbergowi, który namalował wiele pięknych pejzaży, między innymi widok w Valle w dolinie Setesdal. Mam jeden jego obraz w domu. Elise słuchała tylko jednym uchem. Ze strachem myślała, co mogłoby się stać, gdyby nie miała przyjaciela adwokata. Myślała też, jak wielu ludzi nie zna nikogo, kto mógłby wybawić ich z sytuacji, w której niedawno się znalazła. Cała ta historia była przeraźliwie niesprawiedliwa, ale jednocześnie Elise czuła ulgę i szczęście, ponieważ otrzymała pomoc. Gdyby pan Wang-Olafsen nie przyszedł, siedziałaby teraz pod numerem 19 na przesłuchaniu, bez możliwości wyjaśnienia, w jaki sposób mięso znalazło się w jej torbie. Johan z pewnością skontaktowałby się z panem Wang-Olafsenem, kiedy tylko dowiedziałby się, co zaszło, i być może zostałby jej oszczędzony dłuższy pobyt w więzieniu, jednak w tym czasie plotka mogłaby rozejść się po mieście. Znaleźli taksówkę i pojechali na Eckersbergsgate. Ostatni kawałek drogi przeszli piechotą. Wiatr się uspokoił, lecz nadal było zimno jak na początek lata. Pan Wang-Olafsen zrozumiał, co trapi Elise, gdy nie doczekał się odpowiedzi. - Proszę zostawić mi prowadzenie rozmowy - powiedział spokojnie i zdecydowanie. - Nie uniknie kary. - A jeśli się mylimy? Jeżeli jest niewinna? Pan Wang-Olafsen zerknął na nią z ukosa. - Jest pani zbyt mądra, by w to wierzyć, pani Thoresen. Poprosiła o duży kawałek mięsa, a kiedy sprzedawca chciał jej podać pakunek, nagle zniknęła. Niedługo potem mięso znalazło się w pani torbie, a pani Bergeseth dziwnym trafem zaczęła się bardzo spieszyć. Do tego otwarcie skłamała. - Na pewno wszystkiego się wyprze, a my nie mamy dowodów. Pan Wang-Olafsen uśmiechnął się. - Proszę się nie martwić, wiem, co robię. Szli dalej w milczeniu. Przystanął przy furtce z kutego żelaza, za którą widać było wspaniałą willę z cegieł. - Nie rozumiem, skąd mieli pieniądze na kupno takiego domu! - wybuchnęła Elise. - Sjur Bergeseth nigdzie nie pracował, kiedy Signe go poznała, i nie słyszałam, żeby coś się zmieni-

ło w tej kwestii. Zawsze żył na koszt swojego ojca. - Być może pani Signe Bergeseth i jej mąż mają coś więcej na sumieniu niż tylko mięso. Ciężkie dębowe drzwi zostały otwarte przez pokojówkę w sztywno wykrochmalonym fartuszku i czepku na głowie. Pan Wang-Olafsen uchylił kapelusza. - Dzień dobry. Nazywam się Wang-Olafsen i jestem adwokatem. Przyszliśmy do pani Signe Bergeseth. Pokojówka wyglądała na zdezorientowaną. Otworzyła szerzej drzwi i wprowadziła ich do dużego holu, po czym odeszła, by powiadomić o wizycie swoją panią. Wang-Olafsen uśmiechnął się do Elise. - Przynajmniej wiemy, że jest w domu - powiedział cicho. Po krótkiej chwili pokojówka wróciła. - Bardzo mi przykro, panie Wang-Olafsen, ale pani Bergeseth źle się dziś czuje. Pyta, jaką ma pan sprawę i czy może skontaktować się z panem innego dnia. - To niestety niemożliwe. Jestem zmuszony bezzwłocznie z nią porozmawiać! Jego głos dźwięczał tak władczo, że pokojówka odwróciła się i ponownie wybiegła z holu. Minęło sporo czasu i wreszcie usłyszeli kroki. Drzwi się otworzyły i stanęła w nich Signe. Patrzyła to na pana Wang-Olafsena, to na Elise, nie będąc w stanie całkiem ukryć przerażenia. - Elise? Czy coś się stało? Wang-Olafsen przedstawił się i pokazał Signe wizytówkę. - Niestety, pani Bergeseth, coś się faktycznie stało. Coś wstrząsającego i skandalicznego. Signe pobladła. Czyżby zrozumiała, że ma to coś wspólnego z zajściem w sklepie kolonialnym? - Czyżby zdarzył się wypadek? Ale to chyba nikt z twojej rodziny, Elise? Wang-Olafsen odpowiedział za nią. - Nikt z rodziny, ale pani Thoresen sama przeżyła bolesne i straszne zdarzenie. Posądzono ją o kradzież. Signe zakryła dłonią usta. - O kradzież? Jakie to okropne! Jak to się stało? Elise już miała odpowiedzieć, lecz Wang-Olafsen uprzedził ją. - Posądzono ją o kradzież pakunku zawierającego mięso. Takiego samego jak ten, który

pani kupiła, pani Bergeseth. Nie przeraziła się pani, gdy po przyjściu do domu okazało się, że wśród sprawunków nie ma mięsa? - O tak, nic z tego nie rozumiałam. Myślałam, że zgubiłam je gdzieś po drodze albo ktoś je ukradł w tramwaju. - Ale przecież nie zapłaciła pani jeszcze za to mięso. - Nie? - zaśmiała się zażenowana. - Widzi pan, jaka jestem zapominalska. Czyli wszystko dobrze się skończyło, koniec końców nie poniosłam żadnej straty. - Niestety wręcz przeciwnie, pani Bergeseth. Obawiam się, że utraciła pani coś znacznie bardziej cennego niż kawałek mięsa. Utraciła pani swoje dobre imię. Signe wlepiła w niego wzrok. - Nie rozumiem, o czym pan mówi, panie Wang-Olafsen. - A mnie się wydaje, że rozumie pani bardzo dobrze. Tej jednej rzeczy pani nie przewidziała, myślała pani, że nikt pani nie widział. Prawdopodobnie sądziła też pani, że nikt w sklepie pani nie zna, lecz tu się pani pomyliła. - Nie mam pojęcia, o czym pan mówi! Powiadomiłam pana, że nie czuję się najlepiej, a mimo to wtargnął pan do mojego domu. To są rzeczy niesłychane! Mój mąż będzie wściekły, gdy się o tym dowie! - odwróciła się na pięcie, by odejść. - Tak łatwo się pani nie wywinie, pani Bergeseth. Widziano panią, jak wkładała pani mięso do torby pani Thoresen, i jeśli się pani nie przyzna, będę zmuszony wezwać policję. Spotkamy się w sądzie i wtedy zobaczymy, kto dysponuje lepszymi dowodami - z tymi sło- wami Wang-Olafsen odwrócił się, kierując się do drzwi. - Proszę poczekać! - twarz Signe była szara. - To był tylko żart, przyznaję, nie najwyższych lotów, ale Elise po tylekroć zażartowała sobie ze mnie w przeszłości. Nie przyszło mi do głowy, że ktokolwiek to odkryje, i że będzie to mieć poważne konsekwencje. Pomyślałam po prostu, że nieźle się wystraszy, gdy po przyjściu do domu odkryje w torbie coś, za co nie zapłaciła. To była moja mała, słodka zemsta za jej nieładne słowa o mnie do gości pani Diriks. Wang-Olafsen ponownie odwrócił się w jej stronę, mówiąc powoli i wyraźnie: - Mała, słodka zemsta, tak? Nie pomyślała pani, że ktoś może wezwać policję? - Ależ skąd! To sprawa wyłącznie między mną a Elise, nikim innym. - Taka była pani pewna, że żaden ze sprzedawców nie odkryje zniknięcia pakunku? - Tak, byłam tego absolutnie pewna - spojrzała na niego błagalnie. - Bardzo mi przykro, panie Wang-Olafsen, teraz wiem, że było to z mojej strony szaleństwo. Mam nadzieję, że mi pan wybaczy. Oczywiście zapłacę za mięso i opowiem panu Iversenowi i sprzedawcy

Arsenowi, że to ja to zrobiłam. Wyjaśnię też dlaczego. Larsen mnie zna, z pewnością uda mu się przekonać właściciela sklepu. Kiedy opowiem, co Elise mi zrobiła, niewątpliwie zrozumieją i wybaczą. Wang-Olafsen wydawał się jej nie słyszeć. - Czy pani mąż jest w domu, pani Bergeseth? Potrząsnęła głową, robiąc przestraszoną minę. - Chyba nie chciał mu pan wszystkiego wygadać? - W moim zawodzie nie używa się pojęcia wygadać. Mam obowiązek przekazać mu te informacje. Gdyby moja klientka zechciała wnieść przeciwko pani sprawę o zniesławienie, pani mąż musi być świadomy dlaczego. Signe zwróciła się gwałtownie ku Elise. - Chyba nie jesteś taka podła? Wnieść sprawę przeciwko mnie? Czyżbyś zapomniała, że nasze dzieci mają tego samego ojca? Że Sebastian i Hugo będą w przyszłości razem prowadzić gospodarstwo Ringstad? Elise zdołała w końcu wtrącić słowo. - O tej ostatniej rzeczy nic mi nie wiadomo. Hugo ma prawo dziedziczenia, więc nie rozumiem, czemu miałby dzielić majątek z twoim synem. Co do ewentualnej sprawy sądowej, muszę to omówić z Johanem i moim adwokatem. Oskarżenie o kradzież to poważna sprawa, mogło zaprzepaścić moje szanse na dalszą karierę pisarską i narazić zarówno Johana, jak i moje dzieci. - Ale przecież nikt się nie dowiedział! Skoro tu jesteś, chyba nie wmieszano w to policji. - W sklepie było mnóstwo ludzi, którzy widzieli, co się stało. Nie wiem, co sobie myśleli, gdy wrócili do domów, czy też co chcieli myśleć. Nie dowiem się tego, póki nie minie kilka dni. Signe machnęła lekceważąco ręką. - Przecież na pewno nikt nie pomyślał, że ukradłaś to mięso, ty, która tak dobrze zarabiasz na swoich książkach. Niby dlaczego miałabyś to zrobić, skoro masz pieniądze na zakupy? Poza tym wielu zna twoje nazwisko i ma dla ciebie szacunek, bo jesteś pisarką. Na zewnątrz dały się słyszeć kroki i po chwili dębowe drzwi się otworzyły. Na progu stanął Sjur Bergeseth, wodząc zdumionym wzrokiem po wszystkich obecnych. Signe pospieszyła do niego, uścisnęła go i ucałowała w policzek. - Na świecie są ludzie, którym brak poczucia humoru, Sjur. Oskarżają mnie, że podrzuciłam coś do torby Elise, by rzucić na nią podejrzenie kradzieży. Zrobiłam to tylko dlatego, by się zemścić za to okropne przyjęcie u pani Diriks, nie przyszło mi do głowy, że

ktoś to odkryje. Przecież pamiętasz, w jakim byłam stanie po powrocie do domu, powiedziałeś, że Elise zasługuje, by ktoś się jej wreszcie postawił. Sjur skinął głową, posyłając Elise i panu Wang-Olafsenowi niechętne spojrzenie. - Czy mogę prosić, by ktoś mi wyjaśnił, o co chodzi? Wang-Olafsen odchrząknął, a następnie opowiedział pokrótce, co się wydarzyło. Sjur odwrócił się do Elise. W jego głosie brzmiał sarkazm: - A więc z powodu żarciku Signe zaraz pobiegłaś do adwokata, by wnieść przeciwko niej sprawę do sądu? Oto, co nazywam dobrymi relacjami rodzinnymi. - Jeden ze sprzedawców wezwał policję. Gdybym nie zdołała skontaktować się z panem Wang-Olafsenem, siedziałabym teraz na posterunku, przesłuchiwana. Zapewne zostałabym oskarżona o kradzież i zamknięta w areszcie. Sjur prychnął. - Taka głupia nie jesteś. Piszesz książki, jesteś synową bogatego gospodarza Hugo Ringstada, żoną rzeźbiarza. Nie wsadziliby cię do więzienia. Pan Wang-Olafsen podszedł do drzwi. - Chodźmy, pani Thoresen. Nie mamy tu już nic więcej do roboty. - Po czym rzucił, spoglądając przez ramię: - Skontaktuję się z panią, pani Bergeseth. Zaczęli w milczeniu iść chodnikiem. Pan Wang-Olafsen wyglądał na zamyślonego. - Co teraz zrobimy? - zapytała Elise ostrożnie po chwili. - Nie wiem. Najchętniej zgłosiłbym całą sprawę policji i pozwał ją do sądu, ale zdaję sobie sprawę, że wywoła to poruszenie, komentarze w gazetach i sprzeciw. Może to zaszkodzić pani karierze pisarskiej i rzeźbiarskiej pani męża. Najlepiej byłoby, gdyby rzecz nie została ujawniona, lecz by pani Bergeseth poniosła zasłużoną karę. Elise westchnęła. - Tak się cieszę, że pana znam, panie Wang-Olafsen. Zastanawiam się, który to już raz wyratował mnie pan z opresji. Adwokat uśmiechnął się. - W ramach podziękowania może mnie pani zaprosić na naleśniki, lecz chciałbym przyprowadzić ze sobą jeszcze jedną osobę. Elise zerknęła na niego. - Pańską nową przyjaciółkę? Przytaknął. - Bardzo chciałaby panią poznać. Mówiłem pani, że jest zagorzałą wielbicielką powieści.

- Ale przecież nie czyta książek, które ja piszę. - Ależ tak! Obecnie jest w trakcie lektury Pomocy domowej. Elise miała na ten temat swoje zdanie. Z pewnością przyjaciółka pana Wang-Olafsena zareagowała na książkę tak, jak kobiety w sklepie: pomyślała, że według Elise wszystkie gospodyni traktują swoje biedne, ciężko tyrające służące jak niewolnice! - Bardzo serdecznie zapraszam. Może w najbliższą niedzielę

3 Hilda zatrzymała się przed kamienicą wdowy Jacobsen. Wzdrygnęła się, w gardle czaił się płacz. Mieszkanie na drugim piętrze było jedynym wolnym w tej dzielnicy, a nie mogła mieć zbyt daleko do pracy. Ładne, jasne, dwupokojowe mieszkanie w przyjemnej okolicy - tak napisano w ogłoszeniu. Ani słowa o tym, że na parterze mieści się sklep kolonialny z koncesją na sprzedaż alkoholu: wszyscy, którzy kupili wódkę, wypijali ją w przyległej do sklepu sieni. W wódczanym kąciku, jak ją nazywano. Hilda wiedziała, że wdowa Jacobsen była właścicielką zarówno tej, jak i dwóch przyległych do niej kamienic. Miała wielu wynajmujących, w większości robotników fabrycznych. Sama mieszkała na pierwszym piętrze w murowanym budynku. Co wieczór na zewnątrz przechodzili chwiejnym krokiem pijacy. Nigdy nie zapomniała tego razu, kiedy Kristian tak zezłościł się na matkę, że wrócił do domu nietrzeźwy. Nie miał wtedy więcej niż dziesięć czy jedenaście lat! Na szczęście skończyło się na tym jednym razie. Nie może pozwolić, by mały Gabriel dorastał w takim miejscu! On, który mieszkał kiedyś w pięknej willi na wzgórzu Aker, z pokojówką, kucharką, opiekunką i stangretem! Za trzy czy cztery lata będzie w takim wieku, w jakim był wtedy Kristian. A jeśli ktoś namówi go do picia? Ale gdzie w takim razie mieli zamieszkać? Ole Gabriel chciał rozwodu. Nie zmienił zdania i nie wykazywał żadnego żalu, chociaż się tego spodziewała. Łzy ponownie naszły Hildzie do oczu. Co za wstyd! Jak spojrzy ludziom w twarz? Miała wrażenie, że słyszy, jak kobiety szepczą między sobą: Tam idzie pani Paulsen, którą majster w fabryce porzucił dla swojej starej, zgryźliwej sekretarki! Ciekawa jestem, co takiego zrobiła, że ją wyrzucił za drzwi. Nie opowiedziała o tym Elise. Nie opowiedziała nikomu. Nie mogła znieść myśli o przerażonych spojrzeniach, współczuciu, krytyce. Elise i Johan powiedzieliby z pewnością, że sama jest sobie winna, była przecież niewierna. Elise już raz ją złajała, gdy przyłapała ją za szopą z panem Stenersenem. Natychmiast zaczęła ją podejrzewać o romans z nowym mężczyzną i słychać było, że jest zła. Wydała wyrok, nie wiedząc, że tym razem to Ole Ga- briel zawinił, a nie ona, choć Hilda powiedziała jej przecież, że to on nie był jej wierny. Johan wziąłby stronę Elise, jak zawsze. Anna i Torkild byliby rozczarowani i zasmuceni, mówiliby o szóstym przykazaniu i karach, jakie spadają na grzeszników. Ciotka Ulrikke i

wuj Kristian byliby wstrząśnięci i zawstydzeni, zaś pani Evertsen westchnęłaby z rezygnacją, mamrocząc, że dobrze się stało, iż biedna Jensine Løvlien tego nie dożyła. Nikt by jej nie zrozumiał, wszyscy byliby tak samo oburzeni. Przełknęła głośno ślinę, próbując wziąć się w garść. Nie mogła przecież wejść do środka z oczami pełnymi łez i płaczliwym głosem. Nagle dotarło do niej, że jest całkiem sama. Nie miała żadnej przyjaciółki, u nikogo nie mogła szukać pociechy. Mogła się zwierzyć jedynie panu Stenersenowi, ale on był śmiertelnie przerażony, że jego żona odkryje ich romans. Poza tym borykał się z poczuciem winy, przekonany, że Bóg ukarze go, pozwalając umrzeć ich dziecku. Tak się bał, że niemal nie śmiał spotykać się z nią w szopie, choć wiedziała, że jej pożąda i tęskni za następnym spotkaniem. Spośród jej dawnych sąsiadów i przyjaciół Ole Gabriela nikt nie stanąłby po jej stronie, wszyscy wspieraliby jego. Byliby wstrząśnięci, gdyby usłyszeli o rozwodzie, i nie chcieliby mieć rozwodnika w kręgu najbliższych znajomych, ale mimo to wykorzystaliby z pewnością okazję, by przypomnieć sobie nawzajem, że ciągnie swój do swego, i że Ole Gabriel nie powinien był się nigdy żenić z młodą robotnicą z fabryki Graah. Nie była wykształcona, nie umiała prowadzić konwersacji i nie wiedziała, jakich sztućców użyć na proszonym obiedzie. Z pewnością myśleli, że to małżeństwo nie ma szans przetrwać, i okazało się, że mieli rację! Hilda wyjęła chusteczkę z kieszeni płaszcza, wytarła oczy i nos. Potem wyprostowała się i uniosła głowę. Jeszcze im pokaże! Jeszcze zobaczą, że poradzi sobie bez Ole Gabriela! Dała sobie radę, gdy rzucił ją Reidar i mieszkała samotnie w domu majstra. Nie była z tych, co się poddają. Weszła do sklepu. Na szczęście w środku były jedynie dwie klientki. Wybrała dogodną, wczesną porę dnia, dostała pół godziny wolnego na zakup lekarstw dla chorego męża. W końcu obydwie kobiety uporały się z zakupami i wyszły ze sklepu. Zerknęły na nią z ukosa, z pewnością zwróciły uwagę na jej drogi płaszcz i kapelusz i zastanawiały się, co sprowadziło ją do tej dzielnicy miasta. Hilda zerknęła pospiesznie przez okno, by upewnić się, że nikt nie nadchodzi, na szczęście nikogo nie dostrzegła. - W czym mogę pani pomóc? - wdowa Jacobsen używała ładnego języka, z pewnością dlatego, że Hilda była lepiej ubrana niż większość jej klientów. - Ja w sprawie ogłoszenia w gazecie o wolnym mieszkaniu. Wdowa wyglądała na zdziwioną. - Dla dalekiego krewnego, a może dla dawnej kucharki lub służącej? Czy to duża rodzina? Dużo dzieci?

Hilda poczuła, że się czerwieni. Najchętniej wyszłaby stąd, ale nie miała wyjścia. - Nie, dla mnie samej i mojego synka. Ma siedem lat. Wdowa Jacobsen zmierzyła ją wzrokiem od stóp do głów, cała jej twarz stała się jednym wielkim znakiem zapytania. - Dla pani? - w jej głosie pobrzmiewały wątpliwości. - Nie pochodzi pani z Kristianii? Pewnie nie zna pani tej dzielnicy. Przez chwilę Hilda chciała powiedzieć, że nie jest stąd, ale zmieniła zdanie. - Ależ tak, dorastałam po drugiej stronie rzeki. Przez wiele lat mieszkałam w domu majstra przy moście Beierbrua. Wdowa wytrzeszczyła na nią oczy. - W domu majstra? Ale tam mieszka przecież Anna z mężem, żołnierzem Armii Zbawienia, a przed nimi mieszkała tam Jensine Løvlien z córką, zięciem i dziećmi. - To moja matka. Wdowa ponownie zmierzyła ją wzrokiem, teraz pełnym podejrzeń. Było jasne, że jej nie wierzy. - Elise mieszka po numerem 76, zaś jej siostra wydała się dobrze za mąż i jest teraz wielką panią, mieszka na wzgórzu Aker. Nie wydaje mi się, by Jensine miała więcej córek. - To ja jestem tą panią, co mieszka na wzgórzu. To znaczy byłam. Zapadła cisza. Wdowa Jacobsen wydawała się być absolutnie zbita z tropu. - Co masz na myśli, paniusiu? - wydusiła w końcu. Nie mówiła już ładnie, po prostu zapomniała o tym ze zdumienia. Jeśli miała mieszkać w jednym domu z tą kobietą, mogła jej równie dobrze wyjaśnić, co się stało. - Rozwodzę się i potrzebuję mieszkania dla siebie i synka. Wdowa gapiła się na nią z wpółotwartymi ustami. - Rozwodzisz się? Równie dobrze mogła spytać, czy jestem trędowata, pomyślała Hilda. Skinęła głową i popatrzyła kobiecie prosto w oczy. - Tak, rozwodzę się. Wdowa Jacobsen odwróciła się znienacka na pięcie i podeszła do drzwi zaplecza. Przez moment Hilda była przekonana, że kobieta nie chce mieć z nią do czynienia i okazuje to, odwracając się do niej plecami, lecz w tej samej chwili usłyszała: - Proszę za mną, nie sądzę, by o tej porze przyszli jacyś klienci.

Hilda podążyła za nią z wahaniem, przeszła przez zaplecze i weszła do ciemnego przedsionka. Strome schody kuchenne prowadziły na pierwsze piętro, i dalej na drugie. Zatrzymały się przed drzwiami, do których pinezką przyczepiona była karteczka o treści: Ole Olesen, robotnik. Wdowa Jacobsen otworzyła drzwi bez pukania i weszły do wąskiego przedpokoju, prowadzącego do saloniku. W pomieszczeniu stała stara, wysłużona kanapa, prosty stół, dwa krzesła i brązowa komoda. - Olesen zmarł - wyjaśniła kobieta. - Został sam z gromadką dzieci, żona odeszła pięć lat przed tym, jak on sam się zawinął. Nie odebrali jeszcze mebli, ale na pewno po nie przyjdą. Hilda wzdrygnęła się na myśl, że miałaby mieszkać w otoczeniu tych brzydkich sprzętów. - Chciałabym wstawić tu własne rzeczy. Wdowa Jacobsen posłała jej zdziwione spojrzenie. - Pozwoli ci na to? Już nie była panią; Hilda ponownie stała się jedną z nich. - Oczywiście. Należą do mnie. Kobieta nie odpowiedziała. Przeszła do następnego pokoju, w którym stały dwa brązowe łóżka i sfatygowane krzesło. - To sypialnia, wysoko i daleko od wódczanego kącika i pijaków. Hilda spojrzała na nią. - Czy kręci się tu dużo pijaków? Wdowa wzruszyła ramionami. - Wiesz, jak tu jest, skoro się tu wychowałaś. Cztery korony tygodniowo. Jak bierzesz, mów od razu, inaczej wynajmę komu innemu. Ludzie biją się o dwa pokoje, w dzielnicy Grünerløkka są tylko mieszkania jednopokojowe. Jeśli nie dostaniesz dość pieniędzy od męża, możesz wynająć kuchnię. Hilda zrobiła się nagle niespokojna. - Jacy ludzie mieszkają w pozostałych mieszkaniach? - Spokojni, solidni robotnicy. Wszyscy pracują w fabrykach. Hilda skinęła głową. Z pewnością nie mogli to być jacyś próżniacy czy inne niebieskie ptaki, bo nie byłoby ich stać na tak przyzwoite warunki. - Biorę to mieszkanie - powiedziała zdecydowanie, otwierając torbę. - Zapewne zechce pani pobrać tygodniową zaliczkę? - wyjęła dwa banknoty dwukoronowe. Wdowa Jacobsen chętnie wzięła pieniądze.

- Skoro będziesz tu mieszkać, mogę wypisać twoje nazwisko i adres. W drodze z pracy do domu tego samego popołudnia Hilda zaczęła żałować. Niepotrzebnie wpłaciła zaliczkę, wdowa tego nie żądała. Poza tym, Hilda wcale nie była pewna, czy chce mieszkać w tym domu, ze wszystkimi pijakami tuż za drzwiami. Mały Gabriel był zmęczony i marudny, wieszał się u jej ręki. - Już nie mogę, mamo! Bolą mie nogi! - Nie mówi się mie, tylko mnie. Chłopiec przystanął i usiadł w przydrożnym rowie. - Mówiłem, że mnie boli! - Dosyć tych wygłupów! Wstawaj natychmiast i idziemy. Muszę iść do domu, do ojca. Skoro nie możesz dalej iść, to sobie siedź. Mały Gabriel wstał szybko i podążył za nią. W głowie Hildy wciąż kłębiły się myśli. Co teraz zrobi? Ostatnią rzeczą, której by chciała, to proszenie Elise lub kogokolwiek innego o pomoc. Nie mogła też znieść myśli o wynajęciu facjatki na poddaszu u Anny i Torkilda, choć słyszała, że od niedawna stoi pusta. Po pierwsze pokoik był za mały, po drugie nie mogłaby znieść tych wszystkich wzburzonych, oskarżycielskich ludzi. Chciała poradzić sobie sama. Ole Gabriel wciąż narzekał, że popadł w ogromną biedę, z pewnością więc nie było go stać, by mogła zamieszkać w lepszej dzielnicy. Co prawda Hilda nie była wcale taka pewna, że on jest naprawdę tak biedny, jak chciał, by sądzili inni. Kiedyś zakradła się, by zajrzeć w jego dokumenty, i stwierdziła, że ma dużo pieniędzy odłożonych w banku. Najgorsza będzie wyprowadzka od pana Stenersena. Jakoś nie zdołała polubić mieszkania na ulicy Antona Schiøtza. Było co prawda większe i znacznie bardziej wykwintne niż to u wdowy Jacobsen, ale nie miała stamtąd zbyt wielu dobrych wspomnień. Często się kłócili, zwłaszcza gdy stan Ole Gabriela poprawił się i gdy mąż bezustannie czynił jej wyrzuty z powodu pana Stenersena. Z pewnością myślał, że to zrobili. Gdyby wiedział, że zaledwie się całowali... Ostatnimi czasy pan Stenersen zaczął ją obmacywać, ilekroć znaleźli jakąś kryjówkę. Kiedyś nawet wsadził rękę pod jej ubranie. Hilda czuła ciarki na całym ciele, gdy tylko o tym pomyślała. Gdyby tylko mogli choć raz zostać całkiem sami! Myśl, że mogłaby przeżyć z nim to samo, co z Christofferem Clausenem sprawiała, że kręciło jej się w głowie. Znów dopadło ją poczucie beznadziei. Gdy się wyprowadzi, z pewnością nie będzie go często widywać.

A może będzie im obojgu łatwiej? Mógłby ją przecież odwiedzać, gdy mały Gabriel już zaśnie. Humor trochę się jej poprawił. Być może przeprowadzka nie będzie wcale taka zła? Ole Gabriel musi ją utrzymywać, w końcu nadal jest jego żoną. Przeprowadzenie rozwodu zajmowało dużo czasu. Poza tym była matką jego syna, a Ole Gabriel z pewnością nie chciał, by chłopiec cierpiał nędzę. Jeśli to, co widziała w książeczce bankowej, było prawdą, to Ole Gabriel był całkiem zamożny. Był jednak chciwy i nie chciał się przyznać, że ma pieniądze. Z tego powodu nie chciał też fundować jej drogiego mieszkania, tego była pewna. Hilda zastanowiła się, czy panna Johannessen będzie nadal przychodzić do niego z wizytą, kiedy zostanie sam i będzie potrzebował pomocy w domowych obowiązkach. Ktoś przecież będzie musiał przygotowywać mu posiłki, a skoro udaje, że nie stać go na służącą, z pewnością poprosi smoczycę, by gotowała mu obiady, parzyła kawę i biegała po sprawunki, zanim pójdzie do domu, do swojej córki. Panna Johannessen nie miała innych obowiązków poza dotrzymywaniem mu towarzystwa, a może raczej wolałaby, by nazywać ją jego kochanką? Stara sekretarka nie była raczej przygotowana do tego, by nagle przeistoczyć się w pomoc domową. Humor Hildy poprawił się jeszcze bardziej, uśmiechnęła się do siebie. Teraz dopiero zobaczy! Zainteresowanie panny Johannessen może się nagle ulotnić, kiedy zrozumie, że Ole Gabriel poszukuje darmowej służącej!

4 Ole Gabriel był sam, kiedy wrócili do domu. Mały Gabriel pobiegł do niego do salonu, nie odezwał się przez resztę drogi do domu, wyraźnie obrażony i naburmuszony z powodu jej nieczułych słów. Hilda powoli zdejmowała płaszcz i kapelusz, jednocześnie ciesząc się i bojąc przekazać mężowi nowinę o mieszkaniu. Choć chciał się jej pozbyć, z pewnością będzie głośno protestował. Po pierwsze dlatego, że to on był od podejmowania decyzji. Nie mieściło mu się w głowie, by kobieta mogła sobie pozwolić na coś takiego. Po drugie, bez wątpienia nie spodoba mu się myśl, że jego była żona będzie mieszkać wśród robotników fabrycznych nad rzeką Aker. Kiedy weszła do salonu, Ole Gabriel siedział w bujanym fotelu z małym Gabrielem na kolanach, słuchając narzekań chłopca, że bardzo bolą go nogi oraz że mama była dla niego taka niedobra i zmusiła go, by szedł dalej. Hilda już miała go ostro zbesztać, gdy postanowiła jednak bez wstępów oznajmić swoją nowinę. - Znalazłam dla nas mieszkanie i już wpłaciłam zaliczkę. Ole Gabriel odwrócił głowę i popatrzył na nią, jakby była jakimś rzadkim okazem zwierzęcia. - Byłaś obejrzeć mieszkanie bez uzgodnienia tego ze mną? - To ja będę w nim mieszkać, więc decyzja należy do mnie. Zsadził chłopca z kolan i gwałtownie wstał z fotela. - Nigdy nie słyszałem o czymś takim! Nie dość już hańby na nas sprowadziłaś? Nadal chcesz zachowywać się jak zepsute, rozpieszczone dziecko? Myślisz może, że będę płacił niebotyczny czynsz, żebyś mogła dalej prowadzić niemoralne życie? - Czynsz nie jest niebotyczny, tylko cztery korony tygodniowo. Ole Gabriel patrzył na nią podejrzliwie. - Cztery korony tygodniowo? A gdzież to znalazłaś to cudo? - Na Maridalsveien, niedaleko kamienicy Vøienvolden. Mieszkanie jest na drugim piętrze, ma dwa pokoje i kuchnię. Po południu jest w nim słonecznie, a w budynku mieszkają sami przyzwoici, ciężko pracujący ludzie. Ściągnął brwi, nad nosem utworzyła mu się głęboka bruzda. - Maridalsveien? Wracasz tam, skąd przyszłaś? - w jego głosie pobrzmiewało niedowierzanie. - Tak, podoba mi się tam. Ludzie są przyjaźni i nie traktują innych z góry. Poza tym nie

mogę mieć zbyt daleko do pracy. - A któż to wynajmuje słoneczne apartamenty za cztery korony tygodniowo? Hilda liczyła, że Ole Gabriel nie wie, kim jest wdowa Jacobsen. - Pewna wdowa. Jest bogata, ma trzy kamienice stojące koło siebie. Nazywa się Jacobsen. Zerknął na nią podejrzliwie. - Kto ci w tym wszystkim pomógł? - Nikt. Zauważyłam ogłoszenie w gazecie. To jedyne dwupokojowe mieszkanie, które znajduje się tak blisko gospodarstwa Biermanna. Mogę dojść do pracy na piechotę w kwadrans. - Chyba nie knujesz żadnego diabelstwa, Hildo? A może pan Stenersen też się tam wprowadzi? Hilda poczuła, jak wzbiera w niej złość. - Oszalałeś? Pan Stenersen jest szczęśliwym mężem! Jak możesz zadawać mi takie pytania, skoro codziennie przychodzi do ciebie kochanka, z którą migdalisz się na sofie! - Hildo, ostrzegam cię! - w jego głosie brzmiała groźba. - Chyba nie sądzisz, że się ciebie boję! Nie mam nic do stracenia, mówiąc prawdę! Uważam, że jesteś podły. Obwiniasz mnie o niewierność, choć ja i pan Stenersen nie zrobiliśmy nic ponad to, że poszliśmy kiedyś razem na spacer! Ty tymczasem robisz, co ci się żywnie podoba, i to w naszym salonie! Czyżbyś już zapomniał, że przyłapałam cię, jak dotykasz jej piersi? To było tuż przed tym, jak zadarłeś jej spódnicę, zdarłeś gorset i bieliznę i... Nie dokończyła. Ole Gabriel doskoczył do niej i uderzył ją w twarz, aż huknęło. - Jesteś tak samo ordynarna jak ludzie, wśród których przebywałaś od małego. Nie rozumiem, co ja w tobie widziałem, jak mogłem być tak ślepy i głupi, by sądzić, że chwast może zmienić się w cieplarniany kwiat. Twój język jest wulgarny jak u ulicznicy, a twój syn tego słucha! Koniec z tym. Pakuj manatki i wynoś się! Nie chcę cię widzieć na oczy! Możesz się wprowadzić do swojego dwupokojowego mieszkania! Mój adwokat się z tobą skontaktu- je. Ponieważ przyznałaś się, że nie byłaś mi wierna, że zdradzałaś mnie z tym łajdakiem, Christofferem Clausenem, będziesz mogła złożyć swój podpis na dokumentach. Pocieszę cię: zamierzam uzyskać rozwód w sądzie, a to załatwia się dosyć szybko. Potem będziesz mogła włazić pod kołdrę pana Stenersena albo kogokolwiek innego, ile dusza zapragnie! Po tych słowach obrócił się na pięcie, pomaszerował do swojej sypialni i zatrzasnął za sobą drzwi. Hilda była tak zła, że nie mogła złapać tchu.

- Chodź, Gabrielu, musimy już iść! Ojciec nie chce nas tutaj. Mały Gabriel zaczął płakać, lecz Hilda ujęła go stanowczo za ramię i wyprowadziła do przedpokoju. W tej samej chwili drzwi od pokoju Ole Gabriela otworzyły się. - Co ty sobie wyobrażasz? Chcesz zabrać Gabriela? Spojrzała na niego, nie rozumiejąc. - Przed chwilą powiedziałeś, że mam się wynosić. - Ty tak, ale nie on. Mój syn zostanie ze mną, chyba nie sądziłaś, że pozwolę ci go zabrać? Nie masz do niego żadnych praw. Hilda najpierw poczuła, jak robi się jej gorąco, po chwili oblało ją lodowate zimno. - Nie mówisz poważnie, Ole Gabrielu. Nie możesz odebrać mi syna. - Czyżby? Naprawdę nie mogę? Jak myślisz, kto ci pozwoli go zabrać? Myślisz, że żona, która była niewierna mężowi, ma prawo zatrzymać dzieci? Chyba musisz zmienić zdanie! To nie nadrzeczne osiedle, kochana! Nie zapominaj, kim jestem! - Nie jestem ci niewierna. Nie w sposób, o jakim myślisz. Złość nagle minęła, Hilda poczuła strach. Nie znała Ole Gabriela z tej strony, był jak ktoś całkowicie obcy. - Pamiętasz chyba, do czego się przyznałaś? Czyżbyś była tak bezczelna, by kłamać mi prosto w oczy? - Prosiłam o wybaczenie, a ty mi go udzieliłeś. - To prawda, ale od tego czasu wiele się wydarzyło. Stałaś się rozwiązła, a ja chcę rozwodu i dlatego wykorzystam twoje zeznania. Nie chcę z tobą być, Hildo. Nie kocham cię już i jest to twoja wina. - Ole Gabrielu, błagam cię, nie zabieraj mi syna! Nie zniosę tego! Straciłam już moją małą córeczkę, Isaka też! Nie możesz być tak nieczuły, by zabrać mi jedyne dziecko, które mi pozostało! - Mówisz, jakby to był tylko twój syn. Nie przyszło ci do głowy, że ja też go kocham? A poza tym to nie jest kwestia uczuć, przecież to oczywiste, że to ojciec zatrzymuje dziecko, gdy matka zdradza! W Hildzie ponownie zawrzała złość. - Jesteś potworem! Wcześniej jakoś cię nie obchodził! Nawet nie zajrzałeś do pokoju dziecinnego, by sprawdzić, co u niego, zawsze byłeś zajęty fabryką, obiadami, teatrem, wystawami i automobilami! Do niedawna wcale nie brałeś go na kolana, nigdy się z nim nie bawiłeś! Zawsze mówiłeś, że dziecko to nie człowiek, póki nie podrośnie!

- Ach tak? A co z tobą? Ile czasu spędzałaś, bawiąc się z nim i biorąc go na kolana? O ile dobrze pamiętam, zostawiałaś i jego, i Isaka pod opieką niani! Zamiast zajmować się dziećmi, spędzałaś czas w kawiarni z kochankiem! Hilda trzęsła się ze złości. Jej oczy wypełniły się łzami, serce waliło tak mocno, jakby miało rozpaść się na kawałki. Odwróciła się do niego plecami i wybiegła z domu. Wiedziała, że nie powinna dzwonić do pana Stenersena, ale nie zdołała się powstrzymać. Tylko on jej pozostał, tylko on potrafi ją zrozumieć i pocieszyć. Ku jej rozczarowaniu drzwi otworzyła jego żona. - Pani Paulsen, czy coś się stało? - kobieta gapiła się na nią wystraszonym wzrokiem. Hilda skinęła głową, czknęła. - Tak, stało się coś strasznego - ledwo dała radę wymówić te słowa. - Proszę wejść, zobaczymy, czy można pani jakoś pomóc - wprowadziła ją życzliwie do środka i zamknęła za nią drzwi. Z salonu wyszedł pan Stenersen. Wyglądał na zdumionego i przerażonego jednocześnie. Jego żona wprowadziła Hildę do salonu, gdzie najwyraźniej siedzieli, pijąc kawę. Ich córeczka już spała. Pani Stenersen usadziła ją troskliwie w jednym z foteli i pospieszyła, by przynieść jeszcze jedną filiżankę. Hilda otarła oczy, patrząc na Stenersena desperackim wzrokiem. - Mój mąż wyrzucił mnie z domu. Nie pozwolił mi zabrać małego Gabriela - jej głos załamał się, znów musiała wyjąć chusteczkę. Pani Stenersen słyszała jej słowa. - Co też pani mówi? Wyrzucił panią z domu? Na poważnie? Hilda przytaknęła z twarzą schowaną w chusteczce. - I co pani teraz zrobi? - Wynajęłam dwa pokoje z kuchnią na Maridalsveien, ale miałam nadzieję, że zmieni zdanie. Tak się nie stało. Powiedział, że nie chce mnie więcej widzieć na oczy. Schowała chusteczkę do kieszeni i sięgnęła po ciepłą kawę. Pachniała cudownie. Hilda zastanawiała się, jak pani Stenersen udało się zdobyć porządną kawę w obecnej sytuacji. W tej samej chwili dostrzegła bladość na twarzy Stenersena. Mężczyzna otarł czoło serwetką. Z pewnością myśli, że Ole Gabriel mnie wyrzucił, bo się o nas dowiedział, pomyślała i zrobiło się jej przykro. Być może bał się, że Ole Gabriel zaraz stanie w drzwiach i opowie jego żonie, co odkrył. - Biedactwo - dobiegł ją współczujący głos pani Stenersen. - To straszne, zostać wyrzuconą z własnego domu! Czy nie da się przemówić mu do