1
Lato, 1915 roku
Pasażerów statku Kristianiafjord zaczęła ogarniać panika. Niektórzy pospiesznie udali
się do swoich kabin, by pozbierać swój bagaż, inni stali niczym sparaliżowani, wpatrując się
w miejsce, gdzie wypatrzono niemiecką łódź podwodną.
Szalupy ratunkowe były już przygotowane, ale czy było w nich wystarczająco dużo
miejsca dla wszystkich? Z niepokojem przyglądali się łodziom, myśląc, że z pewnością nie
zdołają pomieścić wszystkich pasażerów wraz z załogą.
Kristian stał na pokładzie, trzymając w ramionach śpiącą Evelyn. Rzucił okiem w
kierunku mostka, na którym stał kapitan i raz za razem spoglądał przez lornetkę. Odwrócił
wzrok w kierunku zachodu słońca, modląc się w duszy, by morze jak najszybciej pogrążyło
się w mroku. Zauważył nadchodzącą z północnego wschodu gęstą mgłę i miał nadzieję, że
zmierzała w ich stronę.
Czy łódź podwodna ich zauważyła? Niepokój sprawiał, że było mu trudno oddychać, a
całe ciało paraliżował strach. Na statku towarowym musiał się martwić tylko o siebie
samego, ale teraz miał pod opieką małe dziecko i przez to jeszcze bardziej się bał.
Podszedł do niego równie zaniepokojony Sam Lindvig, starszy Amerykanin norweskiego
pochodzenia.
- Jesteś marynarzem, na pewno orientujesz się lepiej niż my wszyscy. Mamy szansę
przeżyć?
- Tak, o ile szybko zrobi się ciemno, lub jeśli znikniemy w gęstniejącej mgle. Dzięki temu
mielibyśmy niewielką szansę, by uciec.
- Niewielką szansę - powtórzył Sam Lindvig i wzdrygnął się.
- A ja myślałem, że przesadzasz - dodał. - Bardzo dobrze udało ci się ukryć to, jak
bardzo jesteś zaniepokojony.
- W niczym nam to nie pomoże, jeśli pasażerowie zaczną panikować. Ze strachu można
tylko zrobić coś głupiego.
Coraz więcej osób zaczęło się wokół nich gromadzić. Wielu usłyszało, że Kristian jest
marynarzem i dopiero co przemierzył Atlantyk. Poza tym nie zapomnieli o tym, że w Halifax
uratował mężczyznę przed utonięciem. Przyglądali się teraz wszyscy miejscu, w którym
wypatrzono niemiecką łódź podwodną, i równocześnie bombardowali go pytaniami: - Nie
zatopią chyba łodzi, zanim wsiądziemy do szalup ratunkowych? Oszczędzą chyba statek
pasażerski, prawda? Czyż Norwegia nie jest neutralna? Widzą chyba, że to statek z
Norwegii? Jak blisko muszą być, żeby w nas trafić?
Kristian odpowiadał na pytania najlepiej jak potrafił, starając się równocześnie
zachowywać spokój, by nie wywołać paniki wśród pasażerów. Evelyn wierciła się
niespokojnie w jego ramionach.
- Byłem na pokładzie frachtowca u wybrzeży Bordeaux, gdy wypatrzyła nas niemiecka
łódź podwodna. Niemcy zaczekali, aż spokojnie wsiądziemy do szalup ratunkowych i
odpłyniemy na bezpieczną odległość od statku, zanim go wysadzili w powietrze.
Zdawał sobie sprawę z tego, że Niemcy zaczęli się robić coraz bardziej bezwzględni.
Załoga ze statku Svein Jarl nie dostała szansy na to, by się ewakuować.
- Ale w jaki sposób mamy przeżyć na łodziach ratunkowych w samym środku Oceanu
Atlantyckiego? - spytała jedna z przerażonych kobiet. - Umrzemy z głodu albo zamarzniemy.
- W łodziach jest wystarczająco dużo prowiantu i ciepłych koców. Poza tym do
norweskiego wybrzeża jest już całkiem niedaleko.
Dostrzegł ulgę na twarzach wielu ze zgromadzonych.
W tej samej chwili zauważył, że kapitan zmienił kurs i zmierzał
w stronę gęstej mgły. Dodało mu to odrobinę nadziei. Kapitan z pewnością dobrze wiedział,
co robi. Był starszym, doświadczonym człowiekiem, który przemierzył wszystkie oceany
świata.
- Pamiętam, co pisali w gazetach o Titanicu - powiedział ktoś z tłumu. - Tonął przez
cztery godziny, choć był to największy parowiec świata. Zginęło wtedy ponad półtora tysiąca
ludzi!
- Nikt z nich nie podejrzewał, że umrą. Sądzili, że są bezpieczniejsi na pokładzie niż w
łodziach ratunkowych - dodał ktoś inny. - To, że śpiewali psalmy, a duchowni dawali
umierającym ostatnie namaszczenie, to tylko zmyślona historia.
- Nie sądzę! - zaprotestowała jedna ze starszych dam. - Znam osobę, której znajoma była
na pokładzie i powiedziała, że naprawdę śpiewali wtedy psalmy.
- Titanic miał zaledwie dwadzieścia szalup ratunkowych - powiedział młody
mężczyzna.
Spojrzenia wszystkich skierowały się ponownie ku łodziom ratunkowym.
- Czy nie moglibyśmy nieco przyspieszyć? - spytał jeden z mężczyzn. Wyglądał na
zdenerwowanego i zaniepokojonego.
Kristian czuł, że musi spróbować ich uspokoić.
-Już to zrobiliśmy, płyniemy najszybciej, jak się da. Kapitan podjął tę decyzję, kiedy
tylko wypatrzył okręt podwodny, a poza tym zmieniliśmy również kurs. Nie tylko po to, by
uciec łodzi, ale również po to, by jak najszybciej dopłynąć do gęstej mgły, która gromadzi się
przed nami.
Evelyn obudziła się, zamrugała i spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Gdzie jest mama?
Podniosła głowę z jego ramienia i próbowała się wyrwać. Kristian posadził ją obok siebie
na pokładzie.
Jedna z kobiet kucnęła przed nią.
- Biedna mała, jest taka przestraszona. Ile ma lat?
- Dwa i pół roku.
- I już zdążyła stracić swoją mamę, jakie to smutne!
Usta Evelyn zadrżały i już po chwili zaczęła głośno płakać.
Kristian chciał wziąć ją ponownie na ręce, ale wciąż mu się wyrywała.
-Chcę do mamy! Chcę do mamy! - zawołała. Kiedy Kristian spróbował ją przytrzymać,
spojrzała na niego ze złością i zaczęła w niego uderzać swymi drobnymi piąstkami. - Jesteś
niedobry, nie chcę być z tobą!
Kristian zauważył, że pasażerowie spoglądają po sobie z niepokojem. W końcu był
zmuszony wziąć ją siłą na ręce i zabrać od zgromadzonych wokół nich ludzi.
- Co się z tobą dzieje, Evelyn? Przez cały czas byłaś taka grzeczna i spokojna. Chodźmy
do jadalni spytać, czy nie mają tam dla ciebie czegoś smacznego.
Dziewczynka wreszcie się uspokoiła.
Chwilę później dogonił ich Sam Lindvig.
- Ludzie zaczynają się robić ciekawi. Kilka osób zauważyło, że dziewczynka nigdy nie
nazywa cię ojcem, ale na szczęście dość szybko wrócili do tematu łodzi podwodnej.
- Stoi tam ciągle ktoś z lornetą?
- Tak, ludzie przekazują ją sobie z ręki do ręki, ale nie sądzę, żeby robili się przez to
spokojniejsi. Co chwilę komuś się zdaje, że coś się do nas zbliża.
Zaniepokojony Kristian zmarszczył czoło. Sam kilka razy pożyczał lornetę, ale nie udało
mu się wypatrzyć ponownie peryskopu. Albo łódź zanurzyła się i prędko zmierzała w ich
stronę, albo nie zauważywszy ich, zniknęła gdzieś za horyzontem. Jedno było w każdym
razie pewne: była tam łódź podwodna i również kapitan nie miał co do tego wątpliwości.
- Co o tym wszystkim myślisz, Kristianie? - spytał go Sam Lindvig. - Chcę, żebyś
powiedział mi prawdę. Nie podobało mi się, kiedy mówiłeś o wojnie i o tym, że może nam
zagrażać niebezpieczeństwo, ale teraz rozumiem, że miałeś rację. Dlatego wolę wiedzieć,
czego możemy się spodziewać.
Kristian spojrzał na niego.
- Nie podoba mi się to. Jest niewielka szansa, że łódź nas nie zauważyła, ale wydaje się to
raczej mało prawdopodobne. Ponieważ nie udało mi się ponownie dostrzec peryskopu,
podejrzewam, że łódź zanurzyła się ponownie i płynie w naszym kierunku.
Sam Lindvig pokiwał w zamyśleniu głową.
- To najgorsze dla was, bo jesteście tacy młodzi. Ja już swoje przeżyłem. Widziałem, jak
dorastają moje dzieci, i niewiele mnie już czeka w życiu. Spojrzał na Evelyn i pogładził ją po
włosach.
- Jaka szkoda! - Pokręcił głową, a jego oczy nagle pociemniały.
- Powinno istnieć jakieś międzynarodowe prawo, które zabrania państwom wypowiadania
sobie wojen. Nie ma nic bardziej szalonego niż zabijanie swoich bliźnich. Zaczynam wierzyć
w to, że ludzie są najgorszymi ze wszystkich zamieszkujących ziemię stworzeń. Zwierzęta
zabijają inne zwierzęta, żeby przeżyć. Wydawałoby się, że człowiek ze swoją wrodzoną
inteligencją jest stworzony do lepszych rzeczy. - Zamierzał już odejść, ale odwrócił się
ponownie do Kristiana. - Czy mogę ci jakoś pomóc?
- Nie, dziękuję. Do której łodzi ratunkowej zostałeś przydzielony?
- Numer sześć.
- My będziemy w ósemce. W takim razie do zobaczenia na lądzie w Norwegii -
uśmiechnął się. - Gdzieś na zachodzie kraju.
Sam Lindvig uśmiechnął się smutno.
- Miejmy taką nadzieję.
Kristian wyszedł ponownie na pokład z Evelyn. Nie był w stanie wysiedzieć w środku,
chciał wiedzieć, co się dzieje na zewnątrz. Poza tym salon był wypełniony przerażonymi
pasażerami, dlatego wolał przebywać raczej na świeżym powietrzu.
Gdy tylko podszedł do innych, zauważył, że zaczyna ich otaczać coraz gęstsza mgła.
Chciał już coś powiedzieć, pocieszyć innych, gdy nagle zauważył wynurzający się z morskiej
toni czarny grzbiet. Łódź podwodna!
2
Kristian wstrzymał oddech. Łódź była jeszcze dość daleko, ale mogła w każdej chwili
wystrzelić torpedę i trafić w nich. Wypatrywał w wodzie śladów zmierzającego w ich stronę
pocisku, ale niczego nie widział. Gdyby nagle coś zobaczył, miałby pewność, że nie ma już
dla nich żadnej nadziei.
Poczuł, jak z czoła spływa mu pot, i wziął Evelyn na ręce. Jeśli dojdzie do tragedii, chciał
mieć ją przy sobie. Do tej pory tylko ją zawodził, ale teraz, w ich ostatniej godzinie, chciał ją
ochronić i zaprowadzić do Boga.
Wyrywała mu się, chciała stać na własnych nogach. Musiał być stanowczy, ale starał się
jej nie przestraszyć.
- Musisz mnie posłuchać, Evelyn, bo inaczej zaniosę cię do kajuty i będziesz musiała
pójść spać. Małe dzieci nie mogą chodzić same po pokładzie po zmroku.
Na szczęście postanowiła go posłuchać, a kiedy nadszedł nagle silny podmuch wiatru,
objęła mocno ramionami jego szyję.
Zauważył, że statek zmienił kurs. W tej samej chwili poczuł na swojej twarzy drobne
kropelki mżawki. Statek wpływał coraz głębiej we mgłę, załoga była gotowa do ewakuacji, a
pasażerowie czekali w ogromnym napięciu.
Pierwszy oficer przeszedł obok nich pospiesznym krokiem, a jeden z pasażerów złapał go
za ramię.
- Czy jest jeszcze jakaś nadzieja? - spytał zdenerwowany mężczyzna.
- Jesteśmy już blisko norweskiego wybrzeża. - Kristian usłyszał drżenie w głosie oficera,
który był najwyraźniej równie przerażony, co pasażerowie. - Jeśli tylko zdołamy znaleźć się
w promieniu trzech mil od brzegu, powinniśmy mieć szansę.
W tej samej chwili Kristian zauważył, że mgła zaczęła opadać. Słońce nie zdążyło
jeszcze zajść za horyzont, a jego ostatnie promienie oświetlały pokład statku
Kristianiafjord. Łódź podwodna przybliżyła się do nich znacznie i wynurzyła z wody, a kil-
ku członków jej załogi zgromadziło się wokół działa. Nie było wątpliwości, że do nich
celują.
- Kryć się! - zawołał Kristian. Przytulił mocno Evelyn i rzucił się do ucieczki. Niemcy nie
zamierzali dać im nawet szansy, by wsiąść do łodzi ratunkowych, w każdej chwili mogli
zacząć strzelać. Evelyn musiała zauważyć, że coś było nie tak Tym razem nie próbowała się
już wyrywać i bez słowa przycisnęła twarz mocno do jego szyi. Prawdopodobnie domyśliła
się, że może się wydarzyć coś okropnego.
Inni również odbiegli od relingu i rozbiegli się we wszystkich możliwych kierunkach,
żeby znaleźć dla siebie kryjówkę. Kristian zamierzał wbiec do środka, gdy nagle usłyszał w
oddali strzały. Zauważył, że statek zmienia kurs i już po chwili wpłynęli ponownie we mgłę.
Oby tylko zdołali się w niej utrzymać!
Z Evelyn na ramieniu dobiegł do najbliższych drzwi i wpadł do małego pomieszczenia,
gdzie stało kilku członków załogi.
- Kapitan prowadzi łódź zygzakiem - stwierdził jeden z nich.
- Zwalnia, a następnie przyspiesza i ponownie zwalnia.
- To dlatego, że łódź podwodna będzie na nas polować we mgle - stwierdził oschłe inny
mężczyzna. Sprawiał wrażenie osobliwie spokojnego.
- Może będą musieli zrezygnować - dodał ktoś inny z nadzieją w głosie.
Jeden z marynarzy uchylił drzwi. Kristian dostrzegł za nimi ciemnoniebieskie, wieczorne
niebo i otwarte morze. Prędko pojął, że mgła ponownie się przerzedziła. Dlaczego mieli
takiego pecha?
Po chwili ponownie wyjrzeli na zewnątrz i tym razem cały pokład był zatopiony we
mgle.
- Damy radę! - zawołał jeden z mężczyzn. - Nasz kapitan jest najlepszy ze wszystkich.
Gdyby na mostku stał ktoś inny, zacząłbym się obawiać.
Zapadła cisza, wszyscy nasłuchiwali, szykując się na najgorsze.
Kristian czuł, jak wali mu serce, i mocno tulił do siebie Evelyn, która wciąż przyciskała
twarz do jego szyi. Ani razu nie podniosła wzroku choć musiała przecież słyszeć wokół
siebie obce głosy.
Kristian poczuł wobec niej ogromną czułość. Jeszcze przed jedenastoma dniami wcale jej
nie znał i nie był pewien, czy w ogóle chce ją poznać. Teraz jednak czul do niej to samo, co
do Halfdana, gdy umarła Svanhild.
Zbliżyli się do siebie w ciągu kilku dni, które minęły od czasu, gdy Eleonora została
sprowadzona na ląd w Halifax. Tej nocy Evelyn miała zły sen i obudziła się z płaczem, więc
pozwolił jej leżeć w swojej koi. Po tej nocy coś się zmieniło, o wiele chętniej trzymała go za
rękę, gdy szli na posiłek lub spacerowali po pokładzie. Bardzo go zdziwiło to, że wcale nie
bała się przebywać na ogromnym statku.
Biedny Halfdan, najpierw stracił swoją matkę, a następnie lgnął do swego ojca tylko po
to, by zostać przez niego odtrąconym. Jak mógł go opuścić? Jeśli statek zatonie, a oni wszy-
scy zginą, nigdy nie będzie miał szansy naprawić swojego błędu. Kristian przysiągł sobie, że
jeśli wyjdą z tego wszystkiego żywi, zajmie się obojgiem swoich dzieci i zawsze będzie się
starał robić to, co dla nich najlepsze.
Minuty mijały wolno, a napięcie było nie do wytrzymania. Jeden z marynarzy, który nie
mógł mieć więcej niż piętnaście lat, wiercił się niespokojnie i nie był w stanie usiedzieć w
miejscu. Działało to innym na nerwy, ktoś nawet na niego nakrzyczał, ale szybko został
upomniany przez innego z marynarzy.
- Przecież to nie jego wina, że się boi.
Ten, który stał najbliżej drzwi, ponownie wyjrzał na zewnątrz i zawołał z radością.
- Widzę ląd! Tam za mgłą, na wschodzie!
Wszyscy podbiegli do drzwi i wyjrzeli na zewnątrz. W oddali widać było coraz wyraźniej
górskie szczyty
Chwilę później została zwołana zbiórka załogi, a mężczyźni jeden po drugim ostrożnie
wracali na pokład. Kristian wyszedł z Evelyn jako ostatni. Nie czuł się jeszcze bezpiecznie i
nie chciał się niepotrzebnie narażać, bo wciąż mogły paść strzały.
Spojrzał w kierunku rufy, za którą zalegała gęsta mgła. Gdzieś w oddali łódź podwodna
błądziła, szukając ich bezskutecznie.
Kapitanowi udało się ich uratować!
3
Elise usiadła przy maszynie do pisania w nadziei, że uda jej się skoncentrować. W
ostatnich dniach nie najlepiej jej szło. Odłożyła na później pisanie Opiekunki do dzieci, która
opowiadała historię Dagny. Nie wiedziała, jak może ją napisać, nie ryzykując wzbudzania
sensacji. Gdyby książka wpadła w ręce kogokolwiek z ich znajomych, prędko połapaliby się,
kim naprawdę jest jej bohaterka. Ojciec Dagny był kłótliwy, z pewnością przyszedłby do
Elise z pretensjami lub starał się wyciągnąć od niej pieniądze. Poza tym Dagny mogła się
poczuć urażona tym, że Elise o niej pisze, szczególnie że cytowała w tekście wiele z jej
wypowiedzi. Tak trudno było pisać o kimś, kogo się zna. Powinna była raczej stworzyć
fikcyjną postać. Zmieniła, co prawda, imię Dagny na Sofie, a jej miejsce zamieszkania na
Vika, ale opisywała różne zachowania dziewczyny tak dokładnie, że nietrudno było się
połapać, o kogo chodzi.
Postanowiła zabrać się za pisanie artykułu do Pani Domu. Jakiś czas temu dostarczyła
do redakcji satyryczne opowiadanie, które zatytułowała W sklepie z nabiałem. Próbowała w
nim oddać atmosferę małego, zatłoczonego sklepiku. Ku jej wielkiemu zaskoczeniu i radości
redaktor naczelny pisma był zachwycony. Dostała w ramach wynagrodzenia pięćdziesiąt
koron i poproszono ją, by spróbowała napisać coś jeszcze. Miała głowę pełną pomysłów i
uświadomiła sobie, że może w ten sposób zarobić więcej pieniędzy, niż pisząc książki. Była
to dla niej w każdym razie jakaś odmiana, a poza tym łatwiej było napisać kilka stron
opowiadania niż całą książkę.
Nie chciała jednak pisać tylko zabawnych rzeczy. Pragnęła zmierzyć się z tematami
takimi jak miłość, małżeństwo oraz rozwód, a może nawet spróbować poszukać odpowiedzi
na pytanie, co jest sensem życia. Było tak wiele rzeczy, o których mogła napisać, tak wiele
myśli chodziło jej po głowie, i być może mogłaby przyczynić się do rozpoczęcia jakiejś
szerszej dyskusji. Po śmierci Anny zajmowało ją głównie to, jak zachowują się dzieci, gdy
utracą matkę lub ojca. Zastanawiała się, czy nie byłoby lepiej, gdyby Aslaug zobaczyła swoją
zmarłą matkę, gdy ta leżała już w trumnie otoczona wieńcami kwiatów. Anna nawet po
śmierci wciąż była piękna. Teraz jednak Aslaug musiało być trudno zrozumieć to, że mama
odeszła i co się z nią stało.
Elise zamierzała jednak najpierw skończyć krótkie opowiadanie, nad którym zaczęła już
pracować. Dotyczyło starszej pary Cyganów, którzy pewnego mrocznego, zimowego dnia
przybywają do gospodarstwa wraz z córką i wnukiem w poszukiwaniu pracy. Są głodni i
przemarznięci, a ich ubrania oraz buty są w opłakanym stanie. Cierpią i są nieszczęśliwi, ale
gdy żona doktora wspaniałomyślnie oferuje im niewielką, starą chatę, w której mogliby
przeczekać zimę, kręcą tylko głowami, mówiąc, że wolą ruszyć w dalszą drogę. Doktor nie
potrafi zrozumieć, dlaczego wybierają taką smutną i niepewną egzystencję, życie, które
wydaje się być nie do zniesienia. Stare małżeństwo nie potrafi dać mu jednoznacznej
odpowiedzi, mówią tylko, że tacy już są. Tak żyli ich rodzice oraz dziadkowie i takie same
życie czeka ich dzieci.
Przeczytała to, co zdążyła już napisać, i była z siebie zadowolona. Udało jej się wczuć w
losy bohaterów, w ich cierpienie i rozpacz. Czytając tekst, można było niemal poczuć na
własnej skórze, jak przemarznięci byli i jak bardzo pragnęli choć przez chwilę posiedzieć
przy piecu w kuchni.
Usłyszała, że Johan wszedł do przedsionka. Wracał z gospodarstwa Vøienvolden, gdzie
opróżnił starą kuźnię, z której nie mógł już dłużej korzystać. Stanął za jej plecami i
pocałował ją w szyję.
- Dobrze ci dzisiaj idzie?
- Piszę o Cyganach. Wyślę to opowiadanie do Pani Domu. Odwróciła się i zaczęła mu
referować z zapałem, o czym napisała.
Johan zmarszczył czoło.
- Masz odwagę to opublikować?
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- A dlaczego nie? Przecież to zmyślona historia. W każdym wydaniu Pani Domu
pojawiają się podobne historie o bezrobotnych, żebrakach, dzierżawcach lub pracujących
dzieciach. Myślę, że to ważne, aby czytelnicy dowiedzieli się, jak to jest być innym i nie
mieć szczęścia w życiu.
- Zgadzam się z tobą, ale boję się, że ktoś może zacząć się zastanawiać, dlaczego
postanowiłaś pisać właśnie o Cyganach akurat teraz, kiedy ściga się ich bardziej niż
kiedykolwiek przedtem. Nowe prawo, które obowiązuje od zeszłego roku, pozwala władzom
odbierać im dzieci i przekazywać je rodzinom zastępczym lub sierocińcom. Słyszałem, że już
kilkaset cygańskich dzieci zostało siłą odebranych rodzicom. To powoduje, że większość Cy-
ganów udaje się do Svanviken. Ci, którzy uciekają, boją się, że ktoś odbierze im dzieci.
Elise pokiwała głową.
- Przecież wiem o tym wszystkim.
- Nie rozumiesz, do czego zmierzam? Pisząc takie opowiadanie, w którym bierzesz stronę
bezdomnych, narażasz się na bycie posądzoną o to, że z nimi sympatyzujesz. Może nawet
będą sugerować, że i w twoich żyłach płynie cygańska krew.
- Ale to przecież prawda.
Objął ją mocno.
- Nie chcę cię zranić, Elise, wręcz przeciwnie. Boję się tylko, że będziesz z tego miała
jakieś nieprzyjemności.
- To właśnie ze strachu przed nieprzyjemnościami nikt nie ma odwagi protestować
przeciwko temu okrutnemu prawu. Ludzie są tchórzliwi. A gdyby tak ktoś przyszedł do nas i
odebrał nam Elvirę i Sigurda tylko dlatego, że mój dziadek był Cyganem? To oburzające!
- Nie jesteśmy włóczęgami ani bezdomnymi, nic takiego się nie wydarzy. Ale boję się, że
zwrócisz ludzi przeciwko sobie. Ludzi, którzy zgadzają się z działaniami pastora Jacoba
Walnuma. Nie tolerują tego, że ktoś może się z nimi nie zgadzać, i na pewno bezlitośnie
skrytykują twoje opowiadanie.
- Mogą sobie robić, co chcą. Nie zamierzam milczeć, kiedy widzę, że prawo jest
bezduszne i pozbawione sensu. Każda matka, która potrafi zrozumieć, jak okrutne jest
pozbawianie kogoś dziecka, powinna bez wahania zaprotestować. Niektórzy Cyganie żebrzą,
ale nie powinniśmy z nimi tak postępować. Większość z nich jest chętna pracować w zamian
za pożywienie, choć może powinni nieco lepiej dbać o swoje rodziny. My jednak musimy
zrozumieć i zaakceptować to, że chcą prowadzić inny tryb życia niż my.
Johan uśmiechnął się i pocałował ją ponownie.
- Moja odważna i sprawiedliwa Elise. Rób to, co sama uważasz za słuszne. Chciałem ci
tylko uświadomić, że mogą cię spotkać pewne nieprzyjemności. Chyba nie zapomniałaś, co
się stało po tym, gdy Asle Diriks oczernił cię w swoim artykule? - Johan wyprostował się
nagle, nasłuchując. - Przed dom zajechał jakiś wóz.
Elise westchnęła.
- Jeśli to do nas, to powiedz, że nie mam czasu. - Nadstawiła jednak nagle uszu. - To
Peder! - Poderwała się z krzesła i wybiegła na zewnątrz, gdzie uderzyło w nią ciepłe letnie
powietrze. Nie zdążyła nawet zbiec po schodach, gdy jej oczom ukazał się Peder i pan
Ringstad.
Podbiegła do Pedera i objęła go mocno niezwykle zaskoczona tym, jak bardzo urósł. Był
teraz o głowę wyższy od niej, a dzięki ciężkiej pracy w gospodarstwie wyrobiły mu się
mięśnie.
Gdy uważniej mu się przyjrzała, stwierdziła, że wyglądał na rześkiego i krzepkiego, a jego
twarz miała zdrową barwę. Jego oczy były jednak wilgotne od łez.
- Przyjechaliśmy położyć kwiaty na grobie Anny. - Jego głos łamał się od płaczu.
Elise spoważniała.
- Przykro mi, że nie wysłałam ci telegramu, by uprzedzić cię
o terminie pogrzebu, Pederze. Miałam tak dużo na głowie, musiałam się zająć Aslaug oraz
Torkildem i w tym samym czasie bardzo się martwiłam o Hildę.
Pokręcił głową.
- Nic się nie stało, to chyba nawet lepiej. Gdybyśmy wraz z panem Ringstadem byli tu w
Kristianii akurat w tym czasie, Sebastian byłby niezadowolony. Nie mógłbym wtedy
odprowadzić jego i Signe na pociąg.
Spojrzała na niego zaskoczona, ale postanowiła się najpierw przywitać z panem
Ringstadem.
- Jak to miło, że nas odwiedziliście, zaraz zaparzę kawę.
Nakryła do stołu w kuchni, ale zaniepokoiła się, gdy odkryła, że
nie mają już chleba. Tak naprawdę, to brakowało im wszystkiego.
- Przepraszam, jeśli kawa nie jest najlepszej jakości. Jesteście głodni? Zostało mi kilka
ciastek... - Rzuciła okiem na Johana.
- Może zajmiesz się nimi, a ja w tym czasie pobiegnę do sklepu Magdy. Może zostało jej
jeszcze coś na półkach.
Pan Ringstad pospiesznie otworzył walizkę.
- Nie przyjechaliśmy tutaj po to, że zjadać wasze jedzenie. Czytaliśmy w gazecie, że w
stolicy są wielkie kolejki po żywność. Jest wiele powodów, dla których wybraliśmy się do
was, i jednym z nich było to, aby przywieźć wam trochę jedzenia. - Wyłożył na stół świeżo
upieczone placki oraz dużą paczkę z masłem, wędliną, chlebem, serem oraz sporym
kawałkiem boczku. Elise nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio widziała tyle
pysznego jedzenia. Peder wyjął ze swojej torby bańkę z mlekiem.
- Z dzisiejszego dojenia. Jak odstawisz na trochę, to będziesz miała z niego śmietanę.
Jensine była od rana w starej stajni wraz z Elvirą, Halfdanem i Sigurdem, żeby Elise
miała szansę pisać w spokoju. Hugo był w pracy w sklepie pani Braathen, a Dagny w
mieszkaniu majstra, gdzie zajmowała się Aslaug w trakcie, gdy pani Evertsen gotowała i
sprzątała u Torkilda.
W tej samej chwili Jensine wróciła z dziećmi i ucieszyła się na widok Pedera. Podbiegła
do niego, a on uniósł ją wysoko w powietrzu.
- Ale urosłaś, Jensine. Myślałem, że wciąż jesteś małą dziewczynką, a tymczasem zrobiła
się z ciebie młoda dama - roześmiał się.
Jensine nie posiadała się ze szczęścia.
Chwilę później Halfdan zażądał, żeby i jego wziąć na ręce, a tymczasem Sigurd chwycił
za róg spódnicy Elise i przyglądał się podejrzliwie Pederowi i panu Ringstadowi.
Posiłek minął w milej atmosferze, wszyscy rozmawiali i śmiali się głośno. Smutny wyraz
twarzy Pedera całkiem zniknął i było wyraźnie widać, że jest szczęśliwy, mogąc ponownie
być wśród nich.
Nagle Elise przypomniała sobie, co brat powiedział wcześniej
o Sebastianie.
- Co miałeś na myśli, mówiąc, że zaprowadziłeś Signe i Sebastiana na pociąg? Czyżby
ona znów się pojawiła w Ringstad?
Peder zaczął opowiadać o wycieczce rowerowej do opuszczonej chaty starego Ove, ale
mówił tak chaotycznie, że pan Ringstad postanowił wejść mu w słowo. Wyjaśnił prędko, co
się wydarzyło po tym, jak Peder i Sebastian odnaleźli Signe.
- Lensman i jego ludzie szukali ich przez cały wieczór. Nie wrócili do Kristianii, a
przynajmniej nie do willi we Frogner. Jesteśmy przekonani, że Signe wcale nie wsiadła do
pociągu, ale gdzieś się ukrywa. Z pewnością przeraża ją perspektywa procesu
o znieważenie.
Elise spojrzała na Johana i po chwili zwróciła się ponownie do pana Ringstada.
- Może pojechała do swoich rodziców?
- Nie, rozmawiałem już z panem Stangerudem. Nie widzieli jej, a gdy tylko usłyszeli, o
co chodzi, powiedzieli, że nie chcą jej znać. Naprawdę bardzo mi żal tego człowieka. Musi
mu być ciężko z tym, że jego córka to taka diablica.
Elise i Johan znowu wymienili spojrzenia, aż w końcu Johan się odezwał.
- Przynajmniej coś już wiemy. Po rozmowie z panem Wang-Olafsenem poszedłem na
Eckersbergsgaten i dowiedziałem się od służącej, że Signe jest albo u swoich rodziców, albo
w Ringstad. Sjura Bergesetha również nie było w domu od wielu dni. Zastanawiam się, czy
może wyjechali razem, czy też on stwierdził w końcu, że ma jej dosyć. Wcale by mnie to nie
zdziwiło.
- On wcale nie jest od niej lepszy - stwierdził oschle pan Ringstad. - A poza tym mają
razem dziecko, czteroletniego chłopca. Sądzę, że raczej uciekli od wszystkich niezapłaconych
rachunków oraz ze strachu przed procesem.
Elise pokręciła głową, a następnie zwróciła się do Pedera.
- Czy Sebastianowi nie było przykro? Chciał wyjechać ze swoją matką?
- Nie bardzo, ale Signe powiedziała, że dostanie od niej prezent po powrocie do domu i
że Sjur długo płakał po tym, jak Sebastian uciekł.
Elise była wściekła.
- Na pewno tylko tak powiedziała. Jak można w ten sposób oszukiwać dziecko?
Pan Ringstad pokiwał głową.
- Kazałem mojemu prawnikowi zająć się tą sprawą. Lensman wie już o tym, co się
wydarzyło, a doktor widział blizny na plecach Sebastiana. Sądzę, że nie będzie trudno
przekonać władze, by ogłosiły Signe niezdolną do sprawowania opieki nad własnym
dzieckiem. Zamierzam zrobić wszystko, co w mojej mocy, by Sebastian mógł na zawsze
zostać w Ringstad. A tak poza tym wydarzyło się u was ostatnio coś nowego? - dodał, by
zmienić temat.
- Hilda i Ole Gabriel postanowili się rozwieść.
Peder spojrzał na nią z przerażeniem.
- Naprawdę? Dlaczego?
- Ole Gabriel zakochał się w innej, w swojej dawnej sekretarce, pannie Johannessen.
- No cóż, sądzę, że oboje się do tego przyczynili - wtrącił Johan. - Hilda też ma swoje za
uszami.
Peder podniósł na niego wzrok.
- Za uszami? Jak to?
- To tylko takie powiedzenie. To znaczy, że ona również zrobiła coś złego i wcale nie ma
czystego sumienia.
- Coś złego? Ale co takiego?
Elise nalała kawy do filiżanek.
- Porozmawiajmy raczej o czymś innym. Dodam tylko, że Hilda wynajmuje mieszkanie
na trzecim piętrze w kamienicy u wdowy Jacobsen.
Peder spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- U wdowy Jacobsen? Tam, gdzie wieczorami kręcą się pijacy? Czy ona naprawdę chce
tam mieszkać?
- Tak, mieszkanie było tanie. Poza tym podejrzewam, że tęskniła za rzeką - uśmiechnęła
się Elise. - Ci, którzy się wyprowadzają, często tu powracają. Słyszałam, że pewien pisarz,
którzy dorastał na Holstsgate, również się tu sprowadził. Zdaje mi się, że nazywa się Oskar
Braathen. Pisze sztuki i powieści o ludziach, którzy próbują się wyrwać z robotniczego
środowiska. Nigdy nie udaje im się odnaleźć szczęścia. Idą przez resztę życia, zastanawiając
się, gdzie tak naprawdę jest ich dom.
- Ciotka Hilda tu idzie! - zawołała Jensine. - Widziałam ją na ulicy!
Elise wyjrzała przez okno. To naprawdę była Hilda! Cóż za zbieg okoliczności! Dopiero
co o niej mówili.
- Pójdę jej otworzyć - powiedziała, mrugając do Johana. Drzwi i furtka były otwarte, ale
wolała powstrzymać Hildę, zanim ta wpadnie do środka i zacznie się awanturować.
- Jak miło, że do nas przyszłaś, Hildo! - powiedziała, gdy tylko zobaczyła siostrę. -
Właśnie przyjechali do nas w odwiedziny Peder z panem Ringstadem! Całkiem bez
zapowiedzi.
Ku jej wielkiemu zdziwieniu, Hilda również się uśmiechnęła.
- Jak miło! Tak dawno nie widziałam Pedera!
- Co u ciebie słychać? - Elise nie była pewna, czy powinna w ogóle pytać. - Dostałaś
wszystko to, co obiecał ci Ole Gabriel?
- Tak, a nawet więcej. Zapłacił z góry za kilka miesięcy wynajmu i podarował mi wiele
mebli z naszego domu na wzgórzu Aker. Przysłał mi też jedzenie oraz słodycze, które dostał
od znajomych. Zmienił się nie do poznania.
- Na pewno ma wyrzuty sumienia, ale mimo to nie powinnaś mu oddawać małego
Gabriela.
- Wcale nie zamierzam tego robić.
- Właśnie opowiedziałam Pederowi i panu Ringstadowi o tym, że się rozwodzicie. Mam
nadzieję, że nie masz nic przeciwko?
- Nie, wszyscy się przecież o tym prędzej czy później dowiedzą. Uważam, że najbliższa
rodzina powinna o tym usłyszeć od razu. Ciotka Ulrikke spojrzała na mnie z taką pogardą,
gdy byliśmy na pogrzebie Anny, czułam się jak jakiś przestępca.
- Ale wydajesz się być weselsza niż ostatnim razem, kiedy cię widziałam.
- To dlatego, że znalazłam nowego przyjaciela. Nie zrozum mnie źle, to nie ma żadnego
związku z miłością czy pożądaniem, przysięgam.
Elise starała się ukryć to, co tak naprawdę pomyślała. Przyjaciela? Tylko przyjaciela? To
nie było podobne do Hildy.
- Opowiedz mi o nim, zanim wejdziemy do środka.
- Jest stolarzem i mieszka na drugim piętrze w kamienicy. Gra na gitarze i zna całe
mnóstwo ballad. Poza tym umie grać piękne melodie do tańca. Dzięki niemu patrzę nieco
pogodniej na życie.
- To dobrze, obyś tylko... - Elise zamilkła.
- Wiem, co chcesz powiedzieć, ale wierz mi, już raz się sparzyłam. Nie mam ochoty po
raz kolejny przeżywać takiego rozczarowania. Chcę, żeby był tylko moim przyjacielem.
- Wierzę ci, Hildo. - Elise wcale nie była pewna, czy było tak naprawdę, ale wolała
okazywać Hildzie zaufanie i mieć nadzieję, że siostra sobie na nie zasłuży, niż być nieufną i
później odkryć, że była w błędzie.
Peder rozpromienił się, widząc siostrę, z którą nie rozmawiał od tak dawna. Wstał
pospiesznie, podszedł do niej i mocno ją przytulił.
Hilda roześmiała się.
- Połamiesz mi żebra, Pederze. Ale się zrobiłeś silny! Dzień dobry, panie Ringstad. Miło
znowu pana widzieć. - Przywitała się z nim serdecznie i rozejrzała po kuchni. - Witajcie
dzieci. Ale wam dobrze! Widzę, że jecie tu sobie chleb z masłem i wędliną. Czy wiecie, jak
wiele macie szczęścia?
Jensine pokiwała głową.
- Tak, ale to wszystko dlatego, że dziadek i Peder przyjechali. U Magdy nie można dostać
nawet marmolady.
Elise podała siostrze filiżankę kawy i przysunęła dla niej taboret. Sigurd usiadł na
kolanach Jensine, a ona uśmiechnęła się szeroko.
- Prawie wszyscy się zebrali - stwierdziła z zadowoleniem.
Johan się roześmiał.
- Elise lubi, kiedy wszyscy się gromadzą. ¡
- Ale nie ma Everta i Gudrun - zauważyła Elvira.
- Ani Hugo - dodał Halfdan. - Ale on zaraz wróci z pracy.
- Ciotki Ulrikke i wuja Kristiana też nie ma - wyliczała Jensine. - Nie ma małego
Gabriela i wuja Ole Gabriela.
Wokół stołu zapadła cisza. Peder szybko się domyślił, że zeszli na niebezpieczny temat i
prędko powiedział: - Nie ma też Kristiana, mojego brata. Czyli innymi słowy młodszego
wuja Kristiana - dodał z uśmiechem.
Pan Ringstad zwrócił się do Johana.
- Macie od niego jakieś wieści?
- Nie. Wiemy, że na dłuższy czas utknął w Bordeaux i zamierzał wypłynąć przy
pierwszej nadarzającej się okazji na morze. Wysłał nam kilka listów, ale w ostatnim nie
napisał zbyt wiele. Odnieśliśmy wrażenie, że ma dosyć czekania. Marynarze mają morze we
krwi, jak mawiał mój ojciec. Nie potrafią długo wysiedzieć w miejscu.
Pan Ringstad westchnął ciężko.
- Miejmy nadzieję, że uda mu się znaleźć zatrudnienie.
- Rzucił okiem na Halfdana. - Najwyższy czas, żeby tato wrócił do domu, nie sądzisz,
Halfdanie?
Elise zamarła. Halfdan nie pamiętał wcale Kristiana i uważał Johana za swojego ojca
podobnie jak reszta dzieci.
Halfdan uśmiechnął się do dziadka, nie rozumiejąc zapewne, co ten miał na myśli.
Elise spojrzała na Pedera.
- A co słychać u Marte i jej matki?
Peder rozpromieniał się za każdym razem, gdy mówiono o Marte, podobnie było i w tym
przypadku.
- Następnym razem zabierzemy ją ze sobą do Kristianii
- Uśmiechnął się z wdzięcznością do pana Ringstada.
Pan Ringstad pokiwał głową.
- Tak, już jej to obiecałem. To miła i pracowita dziewczynka, zasłużyła sobie na małą
wycieczkę do stolicy.
- Nie była tu od czasu, gdy przeprowadziła się wraz z matką. Chcemy przejść się ulicą
Karla Johana aż do samego pałacu.
Pan Ringstad posłał Elise przepraszający uśmiech.
- Oczywiście nie będziesz musiała się nimi wszystkimi zajmować. Mogą się zatrzymać
wraz ze mną u Oscara Carlsena.
- Dziękuję, ale wolę, żeby spali tutaj. Tak rzadko widuję Pedera i nie mogę się doczekać,
kiedy poznam Marte.
- W takim razie Evert i Gudrun też mogą przyjechać! - zawołała zachwycona Jensine. -
Wtedy wszyscy będziemy razem.
Nie jestem pewna, czy to taki dobry pomysł, pomyślała Elise. Nie sądziła, żeby Gudrun
była w stanie odnosić się grzecznie do Marte. Po tym, jak wiosną zdała maturę i została
studentką, stała się jeszcze bardziej wyniosła.
Nagle otworzyły się drzwi, a do środka wszedł Hugo.
- Mamy gości? - zawołał, wyraźnie zadowolony z tego, że ktoś ich odwiedził. Kiedy ich
zobaczył, uśmiechnął się szeroko.
- Peder? Dziadek? - Uścisnął dłoń pana Ringstada i ukłonił się grzecznie, zanim podbiegł
do Pedera. - Dlaczego dopiero teraz przyjeżdżasz? Nie było cię tu od chrztu Sigurda!
Peder potargał jego włosy.
- Rozumiesz chyba, że nie mogę zostawiać dziadka samego. Kto inny by pilnował, żeby
chodził co niedzielę do kościoła i nie zapominał zabrać ze sobą do sklepu portfela?
Pan Ringstad roześmiał się głośno.
- Masz rację, Pederze. - Odwrócił się do Elise. - Ciągle czegoś zapominam. Przedwczoraj
chodziłem po całym gospodarstwie, pytając wszystkich, czy nie widzieli gdzieś mojego
nowego kapelusza. W końcu Marte spojrzała na mnie dziwnie i powiedziała, że mam
kapelusz na głowie. Wszyscy się ze mnie śmiali!
Elise podała Hugo filiżankę z kawą.
- Jak było dzisiaj u pani Braathen?
- Wesoło.
- Wesoło? - Jensine spojrzała na niego zdziwiona. - Myślałam, że to trudna praca. Mnie
by tylko bolały nogi, gdybym musiała cały dzień latać w tę i z powrotem po schodach.
Hugo nie zwrócił na nią uwagi.
- Dostałem dzisiaj cukierki. Do sklepu przyszła jakaś miła pani, przyglądała mi się długo
i w końcu powiedziała, że mam ładne włosy, a później spytała, mam na imię. Kiedy
odpowiedziałem, że nazywam się Hugo Ringstad, odparła, że tak jej się właśnie wydawało, i
wtedy dała mi to. Położył na stole kilka lepkich cukierków i rozdzielił je między wszystkich.
Zabrakło dwóch, ale Johan i pan Ringstad zapewnili go, że w zupełności wystarczy im kawa.
Elise rzuciła okiem na Johana. Czy to możliwe, że tą kobietą była Helene? Gdy Hugo
zniknął przed czterema laty, znalazła go w domu Helene i Ansgara przy Collettsgate. Nie
chcieli jej go oddać, dopiero Johan z Kristianem musieli odebrać go siłą. Po interwencji pana
Wang-Olafsena nie mieli z nimi na szczęście więcej do czynienia, ale Hugo przestraszył się
nie na żarty. Czy zdążył już o tym wszystkim zapomnieć? Miał wtedy pięć lat, a teraz był już
dziewięciolatkiem. Powinien był ich pamiętać, ale jeśli Helene była inaczej ubrana, to mógł
jej nie rozpoznać.
- Jak wyglądała ta kobieta? - spytała ostrożnie.
- Miała nowe świecące, eleganckie buty, choć jest wojna i robią teraz buty z papieru.
- Chodziło mi raczej o to, jak wyglądała jej twarz, czy była młoda, czy też stara?
- Myślę, że raczej stara, tak jak ty.
Peder się roześmiał.
- Elise nie jest stara, ma dopiero dwadzieścia osiem łat!
Hugo spojrzał na niego zdumiony.
- Ale to przecież dużo.
Johan szybko połapał się, o co chodziło Elise, i spojrzał surowo na Hugo.
- Nigdy nie powinieneś brać niczego od obcych ludzi.
- Ale dlaczego?
- W tym mieście nie mieszkają sami dobrzy ludzie. Może chciała cię przekupić, żebyś
zaniósł jej towary do domu za darmo.
- A może to była Helene, żona Ansgara Mathiesena. Ta, która próbowała cię zabrać Elise
kilka lat temu - wtrącił Peder.
Hugo spojrzał na niego przerażony, a następnie zwrócił się do Elise.
- Dlaczego chciała mnie zabrać?
- Bo uważała, że jesteś ładny i masz śliczne, rude loki.
Hugo parsknął z pogardą.
- Nikt nie kradnie dzieci dlatego, że mają rude loki. Chłopaki w klasie śmieją się ze mnie
i mówią na mnie marchewka.
Pan Ringstad zmienił temat i wszyscy a przynajmniej dzieci, prędko zapomnieli o
cukierkach od tajemniczej damy.
Elise wróciła do tego tematu, gdy wieczorem kładli się spać z Johanem.
- To musiała być Helene.
- Nie ma się czego obawiać. Po tym, jak pan Wang-Olafsen porozmawiał z policją,
surowo ostrzegli Ansgara Mathiesena i jego żonę. Jestem pewien, że nie odważyliby się
zrobić ponownie czegoś podobnego. Poza tym Hugo ma już dziewięć lat i jest dużym
chłopcem. Nie tak łatwo jest go skusić.
- Helene i Ansgar nie są tacy, jak inni. Nie ufam im.
Johan westchnął.
- Powinnaś im raczej współczuć. Nigdy nie mieli dzieci i zawsze zazdrościli ci twoich.
Elise nie powiedziała nic więcej, ale długo nie była w stanie zasnąć. Próbowała się
cieszyć tym, że odwiedził ich Peder, który spał teraz w sypialni po drugiej stronie korytarza
wraz z Hugo i Halfdanem, ale nie potrafiła odgonić od siebie niepokoju. Pomyślała o
cygańskiej rodzinie, o której pisała w swoim opowiadaniu, i o wszystkich innych Cyganach,
którym odebrano dzieci i oddano je innym rodzinom pod opiekę. Cóż za okrutne prawo
pozwalało, żeby coś takiego się działo! Była tak zła, że serce mocno waliło jej w piersi i nie
była w stanie leżeć spokojnie w łóżku, wierciła się bez przerwy.
- Co się z tobą dzieje? - spytał zaspany Johan.
- Denerwuję się tym nowym prawem.
Johan roześmiał się cicho i przyciągnął ją do siebie.
- Moja wojowniczka. Nie wolałabyś raczej użyć swojej energii do czegoś innego?
- Do czego?
- Na przykład do tego, żeby mnie ogrzać.
4
Następnego dnia pojechali na cmentarz, żeby Peder mógł odwiedzić grób Anny. Później
zamierzali odwiedzić Hildę i obejrzeć jej nowe mieszkanie. Elise cieszyła się, że między nią
a siostrą znowu panowała dobra atmosfera.
Pan Ringstad jak zwykle przenocował u Oscara Carlsena, ale postanowił im towarzyszyć
w wyprawie na cmentarz. Johan musiał w tym czasie zająć się pracą, a Jensine pomagała w
sklepie pani Braathen. Hugo cieszył się, że mógł mieć tego dnia wolne i pobiegł przodem
wraz z Pederem, Halfdanem i Elvirą.
Pan Ringstad przyjrzał im się i uśmiechnął.
- Peder lubi się bawić z dziećmi, choć sam ma już dziewiętnaście lat.
Elise pokiwała głową, popychając przed sobą wózek.
- Udaje, jakby starał się ich zabawiać, ale mam wrażenie, że robi to głównie dla siebie.
- Nie musisz się o niego obawiać, Elise. Nie jest może najbardziej bystry, ale to dobry,
pracowity i uczynny chłopiec. Marte go ubóstwia, a on odwzajemnia jej uczucia. Czego
więcej moglibyśmy sobie życzyć?
Roześmiała się.
- To prawda, powinniśmy być zadowoleni. Pamiętam, jak bardzo było mi przykro, gdy
był jeszcze małym chłopcem i usłyszał rozmowę Emanuela i syna pana Wang-Olafsena,
którzy zastanawiali się głośno, czy Pedera nie należałoby odesłać do zakładu dla
upośledzonych.
Pan Ringstad spojrzał na nią zdumiony.
- Chyba nie mówili tego poważnie?
- Raczej tak, ale Emanuel nie wspomniał o tym nigdy więcej. Sądzę, że domyślił się, iż
nigdy bym na to nie przystała.
- Coś musiało go poirytować, bo inaczej nie powiedziałby niczego podobnego. Może to
młody Wang-Olafsen miał na niego zły wpływ. - Pan Ringstad zmienił nagle temat. - A tak
swoją drogą, to co jest nie tak z waszym lokatorem? Spotkałem go wczoraj przed wyjściem i
zamieniliśmy kilka słów, ale wydał mi się wyjątkowo dziwny.
- On jest dziwny. Mieszka u nas już od roku i do tej pory nie miałam okazji z nim
porozmawiać. Snuje się niczym cień, a kiedy go zatrzymuję, żeby o coś zapytać, udziela mi
jednosylabowych odpowiedzi. Gdy przyjechał tu zeszłego lata, też nie był szczególnie
rozmowny, ale z czasem zrobił się jeszcze bardziej nieprzystępny. Nasza umowa zezwala mu
na przygotowywanie jedzenia w naszej kuchni. Robi to zawsze pospiesznie, gdy widzi, że
wychodzę po sprawunki, a później natychmiast ucieka z powrotem na poddasze. Może po
prostu jest wstydliwy.
- A może stara się być taktowny.
- To możliwe. Z początku pytałam, czy nie napiłby się z nami kawy, ale za każdym
razem odmawiał, więc w końcu przestałam pytać.
- Jak on się nazywa.
- Tryggve Moe-Jørgensen.
- Pracuje w którejś z fabryk?
- Nie, pracuje w biurze. Nie wiem nawet, skąd pochodzi, ale nie mówi dialektem. Od
czasu do czasu uprzedza, że nie będzie go przez kilka dni, bo zamierza odwiedzić swoją starą
matkę. Podejrzewam, że ona może mieszkać gdzieś w Bekkelaget. - Odwróciła się do niego. -
Dlaczego wydał ci się dziwny?
-Po pierwsze, starał się na mnie nie patrzeć, gdy mówił. Może po prostu czuł się
skrępowany, ale odniosłem wrażenie, że próbował uniknąć dalszej rozmowy. Zamierzał
wejść przez furtkę, ale gdy mnie zauważył, odwrócił się na pięcie udając, że mnie nie widzi.
Domyśliłem się, że to musi być wasz lokator, i postanowiłem z nim porozmawiać, ale był
raczej niechętny
- Nie wiem, dlaczego taki jest. Johan uważa, że nie przepada za ludźmi i wolałby mieć
święty spokój, a Dagny wymyśla kolejne teorie na jego temat. Najpierw stwierdziła, że
cierpi, ponieważ rzuciła go ukochana. Później powiedziała, że widziała jego zdjęcie w
gazecie wraz z przypiskiem, że jest poszukiwany za morderstwo. Innego dnia twierdziła, że
widziała go przy starym browarze wraz z innymi pijakami.
Pan Ringstad roześmiał się.
- To bardzo podobne do Dagny.
- Tak, jej wyobraźnia nie zna granic.
Przeszli obok małego domku, w którym dawniej mieścił się sklep Emanuela. Pan
Ringstad spojrzał na budynek i westchnął.
- Zastanawiam się, czym zajmowałby się obecnie Emanuel, gdyby wciąż żył.
- Podejrzewam, że nie zechciałby dłużej prowadzić sklepu. Na pewno nie po tym, jak
jego współpracownicy zostali aresztowani za nielegalną sprzedaż alkoholu.
- Też tak uważam. Myślę, że nie zechciałby dłużej mieszkać nad rzeką, Elise. Zawsze
pragnął osiąść na stałe na wsi, ale nigdy mu się to nie udało.
Pokiwała głową.
- To prawda. Robił, co mógł, ale nigdy mu się to nie udało. Prędzej czy później
wyprowadziłby się od nas.
- Ale jestem pewien tego, że cię kochał.
- Kochał. Z początku, ale z biegiem lat coraz bardziej irytowało go wszystko, co robiłam.
- Może było z wami tak samo, jak z twoją siostrą i panem Paulsenem. Tak czy inaczej,
cieszę się, że nie musieliśmy przez to wszyscy przechodzić.
Elise nie odpowiedziała. Często wydawało jej się, że Emanuel pewnego dnia postanowi
ich opuścić. Być może nie zażądałby rozwodu, aby uniknąć wstydu, ale z pewnością nie
zechciałby dłużej z nią mieszkać.
Szli długo w milczeniu, aż zbliżyli się do Hammergaten. Peder, Halfdan i Elvira zniknęli
im z oczu i była pewna, że zdążyli już dotrzeć do kościoła.
Nagle jednak usłyszała wołanie i śmiech.
- Wygląda na to, że są przy naszym dawnym domu. Jeśli natkną się na panią Jonsen, to
mam nadzieję, że uda im się ją udobruchać. Była na mnie ostatnio bardzo obrażona za to, że
nie zaprosiłam jej do środka, ale naprawdę nie miałam wtedy czasu.
Pan Ringstad roześmiał się.
- Nie możesz mieć na głowie wszystkiego, Elise. Ci, którzy cię znają, muszą dobrze
rozumieć, że nie cierpisz na nadmiar wolnego czasu.
- Wcale tego nie rozumieją. Nie pracuję w fabryce od szóstej rano do szóstej wieczór,
więc wszyscy uważają, że mam mnóstwo czasu.
Peder nadbiegł wraz z dziećmi.
- Elise, pani Jonsen jest w ogrodzie i mówi, że musisz do niej wpaść!
Odwróciła się do pana Ringstada.
- Masz coś przeciwko temu?
- Ależ skąd. Uważam, że pani Jonsen to miła kobieta.
Skręcili w Hammergaten i poszli w kierunku domu pani Jonsen. Dzieci były już
prawdopodobnie w ogrodzie i zrywały poziomki. Pani Jonsen pieliła akurat kwiaty rosnące
przed domem, ale gdy ich zobaczyła, wyprostowała się i podeszła do nich z małą łopatką w
ręku.
- Nie pojmuję, dlaczego Bóg stworzył chwasty, nie ma z nich
żadnego pożytku. Czy to pan, panie Ringstad? - spytała zaskoczona. - Tak dawno pana nie
widziałam! Jak sobie radzi Peder? Jest z niego jakiś pożytek?
- Oczywiście, pracuje od rana do wieczora i jest bardzo zdolny. Nie wiem, jak bym sobie
bez niego poradził.
Pani Jonsen roześmiała się i pokręciła głową.
- Tylko dziadek mógłby o nim powiedzieć coś takiego. Peder to dobry chłopak, ale
zdolny to on na pewno nie jest. Czy mogę was zaprosić na filiżankę kawy? - Wytarła ręce w
fartuch i odłożyła łopatkę. - Usmażyłam też godzinę temu kalarepę z cebulą, na pewno
chętnie się poczęstujecie.
- Dziękujemy, ale jesteśmy w drodze na cmentarz, Peder chce odwiedzić grób Anny.
- Trochę kawy i kalarepy na pewno wam nie zaszkodzi, zanim pójdziecie na cmentarz -
odpowiedziała pani Jonsen i poszła w kierunku domu.
Pan Ringstad spojrzał na Elise, uśmiechnął się i pokiwał głową.
Peder wraz z dziećmi siedzieli w ogrodzie wokół skrzynki z małymi, żółtymi
kurczaczkami. Jensine zwróciła się do pani Jonsen.
- Mogę jednego potrzymać?
- Możesz potrzymać tyle, ile chcesz, byle tylko nie wszystkie naraz - roześmiała się pani
Jonsen i weszła do kuchni, wołając przez ramię: - Usiądźcie przy stole, zaraz wrócę.
Elise często robiła na obiad kalarepę z cebulą, ale nigdy nie jadała jej przed południem
wraz z kawą. Rzuciła okiem na pana Ringstada, gdy pani Jonsen wróciła z półmiskiem.
Plastry kalarepy zbrązowiały, dawno zdążyły wystygnąć i nie wyglądały zbyt apetycznie, a
kawałki cebuli były przypalone. Nie było. to podobne do pani Jonsen, która zazwyczaj
bardzo dobrze gotowała.
Pan Ringstad jadł, nie pokazując nic po sobie, choć bez wątpienia był przyzwyczajony do
lepszego jedzenia. Poza tym dopiero co zjadł śniadanie u państwa Carlsenów. Musiał to być
bardzo wystawny posiłek, bo małżeństwu nigdy nie brakowało pieniędzy ani znajomości,
dzięki którym mogli sobie zapewnić najlepsze produkty.
Gdy oni jedli, pani Jonsen opowiadała jedną historię za drugą.
- Słyszeliście o cudzie w Stavanger? Pewien kaznodzieja, Ludvig Monsen, siedział w
wózku inwalidzkim w trakcie spotkania misyjnego, gdy nagle zapowiedział głośno, że
zamierza dowieść, iż Bóg istnieje. Był sparaliżowany od czasu, gdy spadł z dachu, na którym
pracował jako kominiarz. Nagle jednak wstał i zaczął iść o własnych siłach. W
pomieszczeniu zapadła grobowa cisza, nikt nie miał odwagi się odezwać. Ludzie w Stavanger
nie mówią o niczym innym. Teraz on i jego brat wyjechali do Sztokholmu, gdzie nauczają i
zbierają mnóstwo datków.
Pan Ringstad pokiwał głową.
- Czytałem o tym w gazecie. Od razu mi się wydało, że to jakieś oszustwo. Szczególnie
gdy się dowiedziałem, że są wyjątkowo serdeczni wobec dziennikarzy z gazet i uwzględniają
ich w swoich modlitwach.
Pani Jonsen spochmurniała.
- Bluźni pan, panie Ringstad. Nie spodziewałabym się tego po takim człowieku, jak pan.
W tej samej chwili do ogrodu weszła sąsiadka pani Jonsen.
Elise poczuła się niezręcznie. Pamiętała, że sąsiedzi pani Jonsen pochodzą z Eidsbergu i
obawiała się, że mogą znać jej dziadka. To głównie z tego powodu starała się unikać
Hammersgaten. Rzuciła okiem na pana Ringstada.
- Sądzę, że powinniśmy już pójść. Johan na pewno się zastanawia, gdzie się podziewamy.
Panie Jonsen parsknęła.
- Nie musisz zawsze robić tego, co ci każe twój mąż, Elise. Myślałam, że zdążyłaś się już
czegoś w życiu nauczyć. - Odwróciła się do pana Ringstada. - Już od dawna jej to
powtarzam. Mówiłam jej, że nie powinna była wychodzić za kogoś wyżej postawionego, bo
on nigdy nie stanie się jednym z nas. Nie podobało mu się, gdy dzieci płakały, był wiecznie
zły i rozdrażniony.
Elise szturchnęła ją lekko, a przerażona pani Jonsen zasłoniła dłonią usta.
- Przepraszam, zapomniałam, że pan był jego ojcem.
Pan Ringstad uśmiechnął się grzecznie.
- Nic się nie stało, pani Jonsen. Wiem, że Emanuel nie był sobą po tym, jak zachorował.
Kiedy człowiek źle się czuje, często bywa poirytowany.
- Jego matka wcale nie była lepsza. Ani jego ciotka. Wszędzie rozwieszała mokre
ubrania, nie zastanawiając się nad tym, że kapie nam na głowy.
Zbliżyła się do nich sąsiadka.
- No proszę, jakich masz eleganckich gości!
Pan Ringstad wstał i uścisnął jej dłoń.
- Właśnie szliśmy na cmentarz i wstąpiliśmy z krótką wizytą.
Elise wstała.
- Peder przyjechał do Kristianii, żeby odwiedzić grób Anny, ale on i pan Ringstad muszą
niedługo wracać. Dziękujemy za kawę i poczęstunek, pani Jonsen. Następnym razem, kiedy
mnie pani odwiedzi, na pewno zaproszę panią do środka.
Pani Jonsen wyglądała na niezadowoloną. Była wyraźnie rozczarowana tym, że już
wychodzą. Na pewno wolała, by więcej sąsiadów dowiedziało się, jacy niezwykli goście ją
odwiedzili.
- Zdaje się, że pan Ringstad chętniej by został dłużej, ale ty nigdy nie masz na nic czasu,
Elise. Nie pojmuję, czym się zajmujesz całymi dniami.
Kiedy w końcu wyszli na ulicę, Elise postanowiła przeprosić pana Ringstada za
zachowanie pani Jonsen. Kobieta zawsze mówiła, co ślina na język przyniesie, nie
zastanawiając się nad tym, czy nie sprawia komuś przykrości.
Hugo Ringstad roześmiał się cicho.
- Uważam, że to miła kobieta. Jest coś niezwykłego w ludziach, którzy zawsze mówią
wprost to, co myślą.
- Nawet jeśli cię obrażają?
- Wcale nie poczułem się urażony. Wiem, że Emanuel był bardzo uciążliwy w ostatnim
roku swego życia, i wcale mnie nie dziwi, że ciotka Ulrikke rozwieszała wszędzie swoje
mokre ubrania. Ma serce ze złota, ale zawsze myśli przede wszystkim o sobie.
Elise nie odpowiedziała.
W końcu dotarli na miejsce. Wszyscy stanęli wokół grobu. Imię Anny nie było jeszcze
wyryte na kamieniu, a Elise zdziwiła się, widząc na grobie mnóstwo świeżych polnych
kwiatów.
- Widocznie był tu dzisiaj Torkild.
Peder miał łzy w oczach.
- On jest tu każdego dnia, tak powiedział wczoraj, gdy go odwiedziłem.
Jakie to do niego podobne, pomyślała Elise i złożyła na grobie bukiet ze stokrotek.
Usłyszała nagle zduszony płacz Pedera. Wstała i objęła go mocno.
- Masz prawo płakać, Pederze, nawet jeśli masz już dziewiętnaście lat. Anna była niczym
anioł. Zawsze twierdziłam, że była za dobra dla tego świata. Teraz opiekuje się nią ktoś inny,
tam na górze, a ona nie musi już cierpieć z powodu bólu w plecach.
Pokiwał głową i uśmiechnął się do niej przez łzy.
Ingulstad Frid Prześladowani
1 Lato, 1915 roku Pasażerów statku Kristianiafjord zaczęła ogarniać panika. Niektórzy pospiesznie udali się do swoich kabin, by pozbierać swój bagaż, inni stali niczym sparaliżowani, wpatrując się w miejsce, gdzie wypatrzono niemiecką łódź podwodną. Szalupy ratunkowe były już przygotowane, ale czy było w nich wystarczająco dużo miejsca dla wszystkich? Z niepokojem przyglądali się łodziom, myśląc, że z pewnością nie zdołają pomieścić wszystkich pasażerów wraz z załogą. Kristian stał na pokładzie, trzymając w ramionach śpiącą Evelyn. Rzucił okiem w kierunku mostka, na którym stał kapitan i raz za razem spoglądał przez lornetkę. Odwrócił wzrok w kierunku zachodu słońca, modląc się w duszy, by morze jak najszybciej pogrążyło się w mroku. Zauważył nadchodzącą z północnego wschodu gęstą mgłę i miał nadzieję, że zmierzała w ich stronę. Czy łódź podwodna ich zauważyła? Niepokój sprawiał, że było mu trudno oddychać, a całe ciało paraliżował strach. Na statku towarowym musiał się martwić tylko o siebie samego, ale teraz miał pod opieką małe dziecko i przez to jeszcze bardziej się bał. Podszedł do niego równie zaniepokojony Sam Lindvig, starszy Amerykanin norweskiego pochodzenia. - Jesteś marynarzem, na pewno orientujesz się lepiej niż my wszyscy. Mamy szansę przeżyć? - Tak, o ile szybko zrobi się ciemno, lub jeśli znikniemy w gęstniejącej mgle. Dzięki temu mielibyśmy niewielką szansę, by uciec. - Niewielką szansę - powtórzył Sam Lindvig i wzdrygnął się. - A ja myślałem, że przesadzasz - dodał. - Bardzo dobrze udało ci się ukryć to, jak bardzo jesteś zaniepokojony. - W niczym nam to nie pomoże, jeśli pasażerowie zaczną panikować. Ze strachu można tylko zrobić coś głupiego. Coraz więcej osób zaczęło się wokół nich gromadzić. Wielu usłyszało, że Kristian jest marynarzem i dopiero co przemierzył Atlantyk. Poza tym nie zapomnieli o tym, że w Halifax uratował mężczyznę przed utonięciem. Przyglądali się teraz wszyscy miejscu, w którym wypatrzono niemiecką łódź podwodną, i równocześnie bombardowali go pytaniami: - Nie zatopią chyba łodzi, zanim wsiądziemy do szalup ratunkowych? Oszczędzą chyba statek
pasażerski, prawda? Czyż Norwegia nie jest neutralna? Widzą chyba, że to statek z Norwegii? Jak blisko muszą być, żeby w nas trafić? Kristian odpowiadał na pytania najlepiej jak potrafił, starając się równocześnie zachowywać spokój, by nie wywołać paniki wśród pasażerów. Evelyn wierciła się niespokojnie w jego ramionach. - Byłem na pokładzie frachtowca u wybrzeży Bordeaux, gdy wypatrzyła nas niemiecka łódź podwodna. Niemcy zaczekali, aż spokojnie wsiądziemy do szalup ratunkowych i odpłyniemy na bezpieczną odległość od statku, zanim go wysadzili w powietrze. Zdawał sobie sprawę z tego, że Niemcy zaczęli się robić coraz bardziej bezwzględni. Załoga ze statku Svein Jarl nie dostała szansy na to, by się ewakuować. - Ale w jaki sposób mamy przeżyć na łodziach ratunkowych w samym środku Oceanu Atlantyckiego? - spytała jedna z przerażonych kobiet. - Umrzemy z głodu albo zamarzniemy. - W łodziach jest wystarczająco dużo prowiantu i ciepłych koców. Poza tym do norweskiego wybrzeża jest już całkiem niedaleko. Dostrzegł ulgę na twarzach wielu ze zgromadzonych. W tej samej chwili zauważył, że kapitan zmienił kurs i zmierzał w stronę gęstej mgły. Dodało mu to odrobinę nadziei. Kapitan z pewnością dobrze wiedział, co robi. Był starszym, doświadczonym człowiekiem, który przemierzył wszystkie oceany świata. - Pamiętam, co pisali w gazetach o Titanicu - powiedział ktoś z tłumu. - Tonął przez cztery godziny, choć był to największy parowiec świata. Zginęło wtedy ponad półtora tysiąca ludzi! - Nikt z nich nie podejrzewał, że umrą. Sądzili, że są bezpieczniejsi na pokładzie niż w łodziach ratunkowych - dodał ktoś inny. - To, że śpiewali psalmy, a duchowni dawali umierającym ostatnie namaszczenie, to tylko zmyślona historia. - Nie sądzę! - zaprotestowała jedna ze starszych dam. - Znam osobę, której znajoma była na pokładzie i powiedziała, że naprawdę śpiewali wtedy psalmy. - Titanic miał zaledwie dwadzieścia szalup ratunkowych - powiedział młody mężczyzna. Spojrzenia wszystkich skierowały się ponownie ku łodziom ratunkowym. - Czy nie moglibyśmy nieco przyspieszyć? - spytał jeden z mężczyzn. Wyglądał na zdenerwowanego i zaniepokojonego. Kristian czuł, że musi spróbować ich uspokoić. -Już to zrobiliśmy, płyniemy najszybciej, jak się da. Kapitan podjął tę decyzję, kiedy
tylko wypatrzył okręt podwodny, a poza tym zmieniliśmy również kurs. Nie tylko po to, by uciec łodzi, ale również po to, by jak najszybciej dopłynąć do gęstej mgły, która gromadzi się przed nami. Evelyn obudziła się, zamrugała i spojrzała na niego ze zdziwieniem. - Gdzie jest mama? Podniosła głowę z jego ramienia i próbowała się wyrwać. Kristian posadził ją obok siebie na pokładzie. Jedna z kobiet kucnęła przed nią. - Biedna mała, jest taka przestraszona. Ile ma lat? - Dwa i pół roku. - I już zdążyła stracić swoją mamę, jakie to smutne! Usta Evelyn zadrżały i już po chwili zaczęła głośno płakać. Kristian chciał wziąć ją ponownie na ręce, ale wciąż mu się wyrywała. -Chcę do mamy! Chcę do mamy! - zawołała. Kiedy Kristian spróbował ją przytrzymać, spojrzała na niego ze złością i zaczęła w niego uderzać swymi drobnymi piąstkami. - Jesteś niedobry, nie chcę być z tobą! Kristian zauważył, że pasażerowie spoglądają po sobie z niepokojem. W końcu był zmuszony wziąć ją siłą na ręce i zabrać od zgromadzonych wokół nich ludzi. - Co się z tobą dzieje, Evelyn? Przez cały czas byłaś taka grzeczna i spokojna. Chodźmy do jadalni spytać, czy nie mają tam dla ciebie czegoś smacznego. Dziewczynka wreszcie się uspokoiła. Chwilę później dogonił ich Sam Lindvig. - Ludzie zaczynają się robić ciekawi. Kilka osób zauważyło, że dziewczynka nigdy nie nazywa cię ojcem, ale na szczęście dość szybko wrócili do tematu łodzi podwodnej. - Stoi tam ciągle ktoś z lornetą? - Tak, ludzie przekazują ją sobie z ręki do ręki, ale nie sądzę, żeby robili się przez to spokojniejsi. Co chwilę komuś się zdaje, że coś się do nas zbliża. Zaniepokojony Kristian zmarszczył czoło. Sam kilka razy pożyczał lornetę, ale nie udało mu się wypatrzyć ponownie peryskopu. Albo łódź zanurzyła się i prędko zmierzała w ich stronę, albo nie zauważywszy ich, zniknęła gdzieś za horyzontem. Jedno było w każdym razie pewne: była tam łódź podwodna i również kapitan nie miał co do tego wątpliwości. - Co o tym wszystkim myślisz, Kristianie? - spytał go Sam Lindvig. - Chcę, żebyś powiedział mi prawdę. Nie podobało mi się, kiedy mówiłeś o wojnie i o tym, że może nam zagrażać niebezpieczeństwo, ale teraz rozumiem, że miałeś rację. Dlatego wolę wiedzieć,
czego możemy się spodziewać. Kristian spojrzał na niego. - Nie podoba mi się to. Jest niewielka szansa, że łódź nas nie zauważyła, ale wydaje się to raczej mało prawdopodobne. Ponieważ nie udało mi się ponownie dostrzec peryskopu, podejrzewam, że łódź zanurzyła się ponownie i płynie w naszym kierunku. Sam Lindvig pokiwał w zamyśleniu głową. - To najgorsze dla was, bo jesteście tacy młodzi. Ja już swoje przeżyłem. Widziałem, jak dorastają moje dzieci, i niewiele mnie już czeka w życiu. Spojrzał na Evelyn i pogładził ją po włosach. - Jaka szkoda! - Pokręcił głową, a jego oczy nagle pociemniały. - Powinno istnieć jakieś międzynarodowe prawo, które zabrania państwom wypowiadania sobie wojen. Nie ma nic bardziej szalonego niż zabijanie swoich bliźnich. Zaczynam wierzyć w to, że ludzie są najgorszymi ze wszystkich zamieszkujących ziemię stworzeń. Zwierzęta zabijają inne zwierzęta, żeby przeżyć. Wydawałoby się, że człowiek ze swoją wrodzoną inteligencją jest stworzony do lepszych rzeczy. - Zamierzał już odejść, ale odwrócił się ponownie do Kristiana. - Czy mogę ci jakoś pomóc? - Nie, dziękuję. Do której łodzi ratunkowej zostałeś przydzielony? - Numer sześć. - My będziemy w ósemce. W takim razie do zobaczenia na lądzie w Norwegii - uśmiechnął się. - Gdzieś na zachodzie kraju. Sam Lindvig uśmiechnął się smutno. - Miejmy taką nadzieję. Kristian wyszedł ponownie na pokład z Evelyn. Nie był w stanie wysiedzieć w środku, chciał wiedzieć, co się dzieje na zewnątrz. Poza tym salon był wypełniony przerażonymi pasażerami, dlatego wolał przebywać raczej na świeżym powietrzu. Gdy tylko podszedł do innych, zauważył, że zaczyna ich otaczać coraz gęstsza mgła. Chciał już coś powiedzieć, pocieszyć innych, gdy nagle zauważył wynurzający się z morskiej toni czarny grzbiet. Łódź podwodna!
2 Kristian wstrzymał oddech. Łódź była jeszcze dość daleko, ale mogła w każdej chwili wystrzelić torpedę i trafić w nich. Wypatrywał w wodzie śladów zmierzającego w ich stronę pocisku, ale niczego nie widział. Gdyby nagle coś zobaczył, miałby pewność, że nie ma już dla nich żadnej nadziei. Poczuł, jak z czoła spływa mu pot, i wziął Evelyn na ręce. Jeśli dojdzie do tragedii, chciał mieć ją przy sobie. Do tej pory tylko ją zawodził, ale teraz, w ich ostatniej godzinie, chciał ją ochronić i zaprowadzić do Boga. Wyrywała mu się, chciała stać na własnych nogach. Musiał być stanowczy, ale starał się jej nie przestraszyć. - Musisz mnie posłuchać, Evelyn, bo inaczej zaniosę cię do kajuty i będziesz musiała pójść spać. Małe dzieci nie mogą chodzić same po pokładzie po zmroku. Na szczęście postanowiła go posłuchać, a kiedy nadszedł nagle silny podmuch wiatru, objęła mocno ramionami jego szyję. Zauważył, że statek zmienił kurs. W tej samej chwili poczuł na swojej twarzy drobne kropelki mżawki. Statek wpływał coraz głębiej we mgłę, załoga była gotowa do ewakuacji, a pasażerowie czekali w ogromnym napięciu. Pierwszy oficer przeszedł obok nich pospiesznym krokiem, a jeden z pasażerów złapał go za ramię. - Czy jest jeszcze jakaś nadzieja? - spytał zdenerwowany mężczyzna. - Jesteśmy już blisko norweskiego wybrzeża. - Kristian usłyszał drżenie w głosie oficera, który był najwyraźniej równie przerażony, co pasażerowie. - Jeśli tylko zdołamy znaleźć się w promieniu trzech mil od brzegu, powinniśmy mieć szansę. W tej samej chwili Kristian zauważył, że mgła zaczęła opadać. Słońce nie zdążyło jeszcze zajść za horyzont, a jego ostatnie promienie oświetlały pokład statku Kristianiafjord. Łódź podwodna przybliżyła się do nich znacznie i wynurzyła z wody, a kil- ku członków jej załogi zgromadziło się wokół działa. Nie było wątpliwości, że do nich celują. - Kryć się! - zawołał Kristian. Przytulił mocno Evelyn i rzucił się do ucieczki. Niemcy nie zamierzali dać im nawet szansy, by wsiąść do łodzi ratunkowych, w każdej chwili mogli zacząć strzelać. Evelyn musiała zauważyć, że coś było nie tak Tym razem nie próbowała się już wyrywać i bez słowa przycisnęła twarz mocno do jego szyi. Prawdopodobnie domyśliła się, że może się wydarzyć coś okropnego.
Inni również odbiegli od relingu i rozbiegli się we wszystkich możliwych kierunkach, żeby znaleźć dla siebie kryjówkę. Kristian zamierzał wbiec do środka, gdy nagle usłyszał w oddali strzały. Zauważył, że statek zmienia kurs i już po chwili wpłynęli ponownie we mgłę. Oby tylko zdołali się w niej utrzymać! Z Evelyn na ramieniu dobiegł do najbliższych drzwi i wpadł do małego pomieszczenia, gdzie stało kilku członków załogi. - Kapitan prowadzi łódź zygzakiem - stwierdził jeden z nich. - Zwalnia, a następnie przyspiesza i ponownie zwalnia. - To dlatego, że łódź podwodna będzie na nas polować we mgle - stwierdził oschłe inny mężczyzna. Sprawiał wrażenie osobliwie spokojnego. - Może będą musieli zrezygnować - dodał ktoś inny z nadzieją w głosie. Jeden z marynarzy uchylił drzwi. Kristian dostrzegł za nimi ciemnoniebieskie, wieczorne niebo i otwarte morze. Prędko pojął, że mgła ponownie się przerzedziła. Dlaczego mieli takiego pecha? Po chwili ponownie wyjrzeli na zewnątrz i tym razem cały pokład był zatopiony we mgle. - Damy radę! - zawołał jeden z mężczyzn. - Nasz kapitan jest najlepszy ze wszystkich. Gdyby na mostku stał ktoś inny, zacząłbym się obawiać. Zapadła cisza, wszyscy nasłuchiwali, szykując się na najgorsze. Kristian czuł, jak wali mu serce, i mocno tulił do siebie Evelyn, która wciąż przyciskała twarz do jego szyi. Ani razu nie podniosła wzroku choć musiała przecież słyszeć wokół siebie obce głosy. Kristian poczuł wobec niej ogromną czułość. Jeszcze przed jedenastoma dniami wcale jej nie znał i nie był pewien, czy w ogóle chce ją poznać. Teraz jednak czul do niej to samo, co do Halfdana, gdy umarła Svanhild. Zbliżyli się do siebie w ciągu kilku dni, które minęły od czasu, gdy Eleonora została sprowadzona na ląd w Halifax. Tej nocy Evelyn miała zły sen i obudziła się z płaczem, więc pozwolił jej leżeć w swojej koi. Po tej nocy coś się zmieniło, o wiele chętniej trzymała go za rękę, gdy szli na posiłek lub spacerowali po pokładzie. Bardzo go zdziwiło to, że wcale nie bała się przebywać na ogromnym statku. Biedny Halfdan, najpierw stracił swoją matkę, a następnie lgnął do swego ojca tylko po to, by zostać przez niego odtrąconym. Jak mógł go opuścić? Jeśli statek zatonie, a oni wszy- scy zginą, nigdy nie będzie miał szansy naprawić swojego błędu. Kristian przysiągł sobie, że jeśli wyjdą z tego wszystkiego żywi, zajmie się obojgiem swoich dzieci i zawsze będzie się
starał robić to, co dla nich najlepsze. Minuty mijały wolno, a napięcie było nie do wytrzymania. Jeden z marynarzy, który nie mógł mieć więcej niż piętnaście lat, wiercił się niespokojnie i nie był w stanie usiedzieć w miejscu. Działało to innym na nerwy, ktoś nawet na niego nakrzyczał, ale szybko został upomniany przez innego z marynarzy. - Przecież to nie jego wina, że się boi. Ten, który stał najbliżej drzwi, ponownie wyjrzał na zewnątrz i zawołał z radością. - Widzę ląd! Tam za mgłą, na wschodzie! Wszyscy podbiegli do drzwi i wyjrzeli na zewnątrz. W oddali widać było coraz wyraźniej górskie szczyty Chwilę później została zwołana zbiórka załogi, a mężczyźni jeden po drugim ostrożnie wracali na pokład. Kristian wyszedł z Evelyn jako ostatni. Nie czuł się jeszcze bezpiecznie i nie chciał się niepotrzebnie narażać, bo wciąż mogły paść strzały. Spojrzał w kierunku rufy, za którą zalegała gęsta mgła. Gdzieś w oddali łódź podwodna błądziła, szukając ich bezskutecznie. Kapitanowi udało się ich uratować!
3 Elise usiadła przy maszynie do pisania w nadziei, że uda jej się skoncentrować. W ostatnich dniach nie najlepiej jej szło. Odłożyła na później pisanie Opiekunki do dzieci, która opowiadała historię Dagny. Nie wiedziała, jak może ją napisać, nie ryzykując wzbudzania sensacji. Gdyby książka wpadła w ręce kogokolwiek z ich znajomych, prędko połapaliby się, kim naprawdę jest jej bohaterka. Ojciec Dagny był kłótliwy, z pewnością przyszedłby do Elise z pretensjami lub starał się wyciągnąć od niej pieniądze. Poza tym Dagny mogła się poczuć urażona tym, że Elise o niej pisze, szczególnie że cytowała w tekście wiele z jej wypowiedzi. Tak trudno było pisać o kimś, kogo się zna. Powinna była raczej stworzyć fikcyjną postać. Zmieniła, co prawda, imię Dagny na Sofie, a jej miejsce zamieszkania na Vika, ale opisywała różne zachowania dziewczyny tak dokładnie, że nietrudno było się połapać, o kogo chodzi. Postanowiła zabrać się za pisanie artykułu do Pani Domu. Jakiś czas temu dostarczyła do redakcji satyryczne opowiadanie, które zatytułowała W sklepie z nabiałem. Próbowała w nim oddać atmosferę małego, zatłoczonego sklepiku. Ku jej wielkiemu zaskoczeniu i radości redaktor naczelny pisma był zachwycony. Dostała w ramach wynagrodzenia pięćdziesiąt koron i poproszono ją, by spróbowała napisać coś jeszcze. Miała głowę pełną pomysłów i uświadomiła sobie, że może w ten sposób zarobić więcej pieniędzy, niż pisząc książki. Była to dla niej w każdym razie jakaś odmiana, a poza tym łatwiej było napisać kilka stron opowiadania niż całą książkę. Nie chciała jednak pisać tylko zabawnych rzeczy. Pragnęła zmierzyć się z tematami takimi jak miłość, małżeństwo oraz rozwód, a może nawet spróbować poszukać odpowiedzi na pytanie, co jest sensem życia. Było tak wiele rzeczy, o których mogła napisać, tak wiele myśli chodziło jej po głowie, i być może mogłaby przyczynić się do rozpoczęcia jakiejś szerszej dyskusji. Po śmierci Anny zajmowało ją głównie to, jak zachowują się dzieci, gdy utracą matkę lub ojca. Zastanawiała się, czy nie byłoby lepiej, gdyby Aslaug zobaczyła swoją zmarłą matkę, gdy ta leżała już w trumnie otoczona wieńcami kwiatów. Anna nawet po śmierci wciąż była piękna. Teraz jednak Aslaug musiało być trudno zrozumieć to, że mama odeszła i co się z nią stało. Elise zamierzała jednak najpierw skończyć krótkie opowiadanie, nad którym zaczęła już pracować. Dotyczyło starszej pary Cyganów, którzy pewnego mrocznego, zimowego dnia przybywają do gospodarstwa wraz z córką i wnukiem w poszukiwaniu pracy. Są głodni i przemarznięci, a ich ubrania oraz buty są w opłakanym stanie. Cierpią i są nieszczęśliwi, ale
gdy żona doktora wspaniałomyślnie oferuje im niewielką, starą chatę, w której mogliby przeczekać zimę, kręcą tylko głowami, mówiąc, że wolą ruszyć w dalszą drogę. Doktor nie potrafi zrozumieć, dlaczego wybierają taką smutną i niepewną egzystencję, życie, które wydaje się być nie do zniesienia. Stare małżeństwo nie potrafi dać mu jednoznacznej odpowiedzi, mówią tylko, że tacy już są. Tak żyli ich rodzice oraz dziadkowie i takie same życie czeka ich dzieci. Przeczytała to, co zdążyła już napisać, i była z siebie zadowolona. Udało jej się wczuć w losy bohaterów, w ich cierpienie i rozpacz. Czytając tekst, można było niemal poczuć na własnej skórze, jak przemarznięci byli i jak bardzo pragnęli choć przez chwilę posiedzieć przy piecu w kuchni. Usłyszała, że Johan wszedł do przedsionka. Wracał z gospodarstwa Vøienvolden, gdzie opróżnił starą kuźnię, z której nie mógł już dłużej korzystać. Stanął za jej plecami i pocałował ją w szyję. - Dobrze ci dzisiaj idzie? - Piszę o Cyganach. Wyślę to opowiadanie do Pani Domu. Odwróciła się i zaczęła mu referować z zapałem, o czym napisała. Johan zmarszczył czoło. - Masz odwagę to opublikować? Spojrzała na niego ze zdziwieniem. - A dlaczego nie? Przecież to zmyślona historia. W każdym wydaniu Pani Domu pojawiają się podobne historie o bezrobotnych, żebrakach, dzierżawcach lub pracujących dzieciach. Myślę, że to ważne, aby czytelnicy dowiedzieli się, jak to jest być innym i nie mieć szczęścia w życiu. - Zgadzam się z tobą, ale boję się, że ktoś może zacząć się zastanawiać, dlaczego postanowiłaś pisać właśnie o Cyganach akurat teraz, kiedy ściga się ich bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Nowe prawo, które obowiązuje od zeszłego roku, pozwala władzom odbierać im dzieci i przekazywać je rodzinom zastępczym lub sierocińcom. Słyszałem, że już kilkaset cygańskich dzieci zostało siłą odebranych rodzicom. To powoduje, że większość Cy- ganów udaje się do Svanviken. Ci, którzy uciekają, boją się, że ktoś odbierze im dzieci. Elise pokiwała głową. - Przecież wiem o tym wszystkim. - Nie rozumiesz, do czego zmierzam? Pisząc takie opowiadanie, w którym bierzesz stronę bezdomnych, narażasz się na bycie posądzoną o to, że z nimi sympatyzujesz. Może nawet będą sugerować, że i w twoich żyłach płynie cygańska krew.
- Ale to przecież prawda. Objął ją mocno. - Nie chcę cię zranić, Elise, wręcz przeciwnie. Boję się tylko, że będziesz z tego miała jakieś nieprzyjemności. - To właśnie ze strachu przed nieprzyjemnościami nikt nie ma odwagi protestować przeciwko temu okrutnemu prawu. Ludzie są tchórzliwi. A gdyby tak ktoś przyszedł do nas i odebrał nam Elvirę i Sigurda tylko dlatego, że mój dziadek był Cyganem? To oburzające! - Nie jesteśmy włóczęgami ani bezdomnymi, nic takiego się nie wydarzy. Ale boję się, że zwrócisz ludzi przeciwko sobie. Ludzi, którzy zgadzają się z działaniami pastora Jacoba Walnuma. Nie tolerują tego, że ktoś może się z nimi nie zgadzać, i na pewno bezlitośnie skrytykują twoje opowiadanie. - Mogą sobie robić, co chcą. Nie zamierzam milczeć, kiedy widzę, że prawo jest bezduszne i pozbawione sensu. Każda matka, która potrafi zrozumieć, jak okrutne jest pozbawianie kogoś dziecka, powinna bez wahania zaprotestować. Niektórzy Cyganie żebrzą, ale nie powinniśmy z nimi tak postępować. Większość z nich jest chętna pracować w zamian za pożywienie, choć może powinni nieco lepiej dbać o swoje rodziny. My jednak musimy zrozumieć i zaakceptować to, że chcą prowadzić inny tryb życia niż my. Johan uśmiechnął się i pocałował ją ponownie. - Moja odważna i sprawiedliwa Elise. Rób to, co sama uważasz za słuszne. Chciałem ci tylko uświadomić, że mogą cię spotkać pewne nieprzyjemności. Chyba nie zapomniałaś, co się stało po tym, gdy Asle Diriks oczernił cię w swoim artykule? - Johan wyprostował się nagle, nasłuchując. - Przed dom zajechał jakiś wóz. Elise westchnęła. - Jeśli to do nas, to powiedz, że nie mam czasu. - Nadstawiła jednak nagle uszu. - To Peder! - Poderwała się z krzesła i wybiegła na zewnątrz, gdzie uderzyło w nią ciepłe letnie powietrze. Nie zdążyła nawet zbiec po schodach, gdy jej oczom ukazał się Peder i pan Ringstad. Podbiegła do Pedera i objęła go mocno niezwykle zaskoczona tym, jak bardzo urósł. Był teraz o głowę wyższy od niej, a dzięki ciężkiej pracy w gospodarstwie wyrobiły mu się mięśnie. Gdy uważniej mu się przyjrzała, stwierdziła, że wyglądał na rześkiego i krzepkiego, a jego twarz miała zdrową barwę. Jego oczy były jednak wilgotne od łez. - Przyjechaliśmy położyć kwiaty na grobie Anny. - Jego głos łamał się od płaczu. Elise spoważniała.
- Przykro mi, że nie wysłałam ci telegramu, by uprzedzić cię o terminie pogrzebu, Pederze. Miałam tak dużo na głowie, musiałam się zająć Aslaug oraz Torkildem i w tym samym czasie bardzo się martwiłam o Hildę. Pokręcił głową. - Nic się nie stało, to chyba nawet lepiej. Gdybyśmy wraz z panem Ringstadem byli tu w Kristianii akurat w tym czasie, Sebastian byłby niezadowolony. Nie mógłbym wtedy odprowadzić jego i Signe na pociąg. Spojrzała na niego zaskoczona, ale postanowiła się najpierw przywitać z panem Ringstadem. - Jak to miło, że nas odwiedziliście, zaraz zaparzę kawę. Nakryła do stołu w kuchni, ale zaniepokoiła się, gdy odkryła, że nie mają już chleba. Tak naprawdę, to brakowało im wszystkiego. - Przepraszam, jeśli kawa nie jest najlepszej jakości. Jesteście głodni? Zostało mi kilka ciastek... - Rzuciła okiem na Johana. - Może zajmiesz się nimi, a ja w tym czasie pobiegnę do sklepu Magdy. Może zostało jej jeszcze coś na półkach. Pan Ringstad pospiesznie otworzył walizkę. - Nie przyjechaliśmy tutaj po to, że zjadać wasze jedzenie. Czytaliśmy w gazecie, że w stolicy są wielkie kolejki po żywność. Jest wiele powodów, dla których wybraliśmy się do was, i jednym z nich było to, aby przywieźć wam trochę jedzenia. - Wyłożył na stół świeżo upieczone placki oraz dużą paczkę z masłem, wędliną, chlebem, serem oraz sporym kawałkiem boczku. Elise nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio widziała tyle pysznego jedzenia. Peder wyjął ze swojej torby bańkę z mlekiem. - Z dzisiejszego dojenia. Jak odstawisz na trochę, to będziesz miała z niego śmietanę. Jensine była od rana w starej stajni wraz z Elvirą, Halfdanem i Sigurdem, żeby Elise miała szansę pisać w spokoju. Hugo był w pracy w sklepie pani Braathen, a Dagny w mieszkaniu majstra, gdzie zajmowała się Aslaug w trakcie, gdy pani Evertsen gotowała i sprzątała u Torkilda. W tej samej chwili Jensine wróciła z dziećmi i ucieszyła się na widok Pedera. Podbiegła do niego, a on uniósł ją wysoko w powietrzu. - Ale urosłaś, Jensine. Myślałem, że wciąż jesteś małą dziewczynką, a tymczasem zrobiła się z ciebie młoda dama - roześmiał się. Jensine nie posiadała się ze szczęścia. Chwilę później Halfdan zażądał, żeby i jego wziąć na ręce, a tymczasem Sigurd chwycił
za róg spódnicy Elise i przyglądał się podejrzliwie Pederowi i panu Ringstadowi. Posiłek minął w milej atmosferze, wszyscy rozmawiali i śmiali się głośno. Smutny wyraz twarzy Pedera całkiem zniknął i było wyraźnie widać, że jest szczęśliwy, mogąc ponownie być wśród nich. Nagle Elise przypomniała sobie, co brat powiedział wcześniej o Sebastianie. - Co miałeś na myśli, mówiąc, że zaprowadziłeś Signe i Sebastiana na pociąg? Czyżby ona znów się pojawiła w Ringstad? Peder zaczął opowiadać o wycieczce rowerowej do opuszczonej chaty starego Ove, ale mówił tak chaotycznie, że pan Ringstad postanowił wejść mu w słowo. Wyjaśnił prędko, co się wydarzyło po tym, jak Peder i Sebastian odnaleźli Signe. - Lensman i jego ludzie szukali ich przez cały wieczór. Nie wrócili do Kristianii, a przynajmniej nie do willi we Frogner. Jesteśmy przekonani, że Signe wcale nie wsiadła do pociągu, ale gdzieś się ukrywa. Z pewnością przeraża ją perspektywa procesu o znieważenie. Elise spojrzała na Johana i po chwili zwróciła się ponownie do pana Ringstada. - Może pojechała do swoich rodziców? - Nie, rozmawiałem już z panem Stangerudem. Nie widzieli jej, a gdy tylko usłyszeli, o co chodzi, powiedzieli, że nie chcą jej znać. Naprawdę bardzo mi żal tego człowieka. Musi mu być ciężko z tym, że jego córka to taka diablica. Elise i Johan znowu wymienili spojrzenia, aż w końcu Johan się odezwał. - Przynajmniej coś już wiemy. Po rozmowie z panem Wang-Olafsenem poszedłem na Eckersbergsgaten i dowiedziałem się od służącej, że Signe jest albo u swoich rodziców, albo w Ringstad. Sjura Bergesetha również nie było w domu od wielu dni. Zastanawiam się, czy może wyjechali razem, czy też on stwierdził w końcu, że ma jej dosyć. Wcale by mnie to nie zdziwiło. - On wcale nie jest od niej lepszy - stwierdził oschle pan Ringstad. - A poza tym mają razem dziecko, czteroletniego chłopca. Sądzę, że raczej uciekli od wszystkich niezapłaconych rachunków oraz ze strachu przed procesem. Elise pokręciła głową, a następnie zwróciła się do Pedera. - Czy Sebastianowi nie było przykro? Chciał wyjechać ze swoją matką? - Nie bardzo, ale Signe powiedziała, że dostanie od niej prezent po powrocie do domu i że Sjur długo płakał po tym, jak Sebastian uciekł. Elise była wściekła.
- Na pewno tylko tak powiedziała. Jak można w ten sposób oszukiwać dziecko? Pan Ringstad pokiwał głową. - Kazałem mojemu prawnikowi zająć się tą sprawą. Lensman wie już o tym, co się wydarzyło, a doktor widział blizny na plecach Sebastiana. Sądzę, że nie będzie trudno przekonać władze, by ogłosiły Signe niezdolną do sprawowania opieki nad własnym dzieckiem. Zamierzam zrobić wszystko, co w mojej mocy, by Sebastian mógł na zawsze zostać w Ringstad. A tak poza tym wydarzyło się u was ostatnio coś nowego? - dodał, by zmienić temat. - Hilda i Ole Gabriel postanowili się rozwieść. Peder spojrzał na nią z przerażeniem. - Naprawdę? Dlaczego? - Ole Gabriel zakochał się w innej, w swojej dawnej sekretarce, pannie Johannessen. - No cóż, sądzę, że oboje się do tego przyczynili - wtrącił Johan. - Hilda też ma swoje za uszami. Peder podniósł na niego wzrok. - Za uszami? Jak to? - To tylko takie powiedzenie. To znaczy, że ona również zrobiła coś złego i wcale nie ma czystego sumienia. - Coś złego? Ale co takiego? Elise nalała kawy do filiżanek. - Porozmawiajmy raczej o czymś innym. Dodam tylko, że Hilda wynajmuje mieszkanie na trzecim piętrze w kamienicy u wdowy Jacobsen. Peder spojrzał na nią z niedowierzaniem. - U wdowy Jacobsen? Tam, gdzie wieczorami kręcą się pijacy? Czy ona naprawdę chce tam mieszkać? - Tak, mieszkanie było tanie. Poza tym podejrzewam, że tęskniła za rzeką - uśmiechnęła się Elise. - Ci, którzy się wyprowadzają, często tu powracają. Słyszałam, że pewien pisarz, którzy dorastał na Holstsgate, również się tu sprowadził. Zdaje mi się, że nazywa się Oskar Braathen. Pisze sztuki i powieści o ludziach, którzy próbują się wyrwać z robotniczego środowiska. Nigdy nie udaje im się odnaleźć szczęścia. Idą przez resztę życia, zastanawiając się, gdzie tak naprawdę jest ich dom. - Ciotka Hilda tu idzie! - zawołała Jensine. - Widziałam ją na ulicy! Elise wyjrzała przez okno. To naprawdę była Hilda! Cóż za zbieg okoliczności! Dopiero co o niej mówili.
- Pójdę jej otworzyć - powiedziała, mrugając do Johana. Drzwi i furtka były otwarte, ale wolała powstrzymać Hildę, zanim ta wpadnie do środka i zacznie się awanturować. - Jak miło, że do nas przyszłaś, Hildo! - powiedziała, gdy tylko zobaczyła siostrę. - Właśnie przyjechali do nas w odwiedziny Peder z panem Ringstadem! Całkiem bez zapowiedzi. Ku jej wielkiemu zdziwieniu, Hilda również się uśmiechnęła. - Jak miło! Tak dawno nie widziałam Pedera! - Co u ciebie słychać? - Elise nie była pewna, czy powinna w ogóle pytać. - Dostałaś wszystko to, co obiecał ci Ole Gabriel? - Tak, a nawet więcej. Zapłacił z góry za kilka miesięcy wynajmu i podarował mi wiele mebli z naszego domu na wzgórzu Aker. Przysłał mi też jedzenie oraz słodycze, które dostał od znajomych. Zmienił się nie do poznania. - Na pewno ma wyrzuty sumienia, ale mimo to nie powinnaś mu oddawać małego Gabriela. - Wcale nie zamierzam tego robić. - Właśnie opowiedziałam Pederowi i panu Ringstadowi o tym, że się rozwodzicie. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko? - Nie, wszyscy się przecież o tym prędzej czy później dowiedzą. Uważam, że najbliższa rodzina powinna o tym usłyszeć od razu. Ciotka Ulrikke spojrzała na mnie z taką pogardą, gdy byliśmy na pogrzebie Anny, czułam się jak jakiś przestępca. - Ale wydajesz się być weselsza niż ostatnim razem, kiedy cię widziałam. - To dlatego, że znalazłam nowego przyjaciela. Nie zrozum mnie źle, to nie ma żadnego związku z miłością czy pożądaniem, przysięgam. Elise starała się ukryć to, co tak naprawdę pomyślała. Przyjaciela? Tylko przyjaciela? To nie było podobne do Hildy. - Opowiedz mi o nim, zanim wejdziemy do środka. - Jest stolarzem i mieszka na drugim piętrze w kamienicy. Gra na gitarze i zna całe mnóstwo ballad. Poza tym umie grać piękne melodie do tańca. Dzięki niemu patrzę nieco pogodniej na życie. - To dobrze, obyś tylko... - Elise zamilkła. - Wiem, co chcesz powiedzieć, ale wierz mi, już raz się sparzyłam. Nie mam ochoty po raz kolejny przeżywać takiego rozczarowania. Chcę, żeby był tylko moim przyjacielem. - Wierzę ci, Hildo. - Elise wcale nie była pewna, czy było tak naprawdę, ale wolała okazywać Hildzie zaufanie i mieć nadzieję, że siostra sobie na nie zasłuży, niż być nieufną i
później odkryć, że była w błędzie. Peder rozpromienił się, widząc siostrę, z którą nie rozmawiał od tak dawna. Wstał pospiesznie, podszedł do niej i mocno ją przytulił. Hilda roześmiała się. - Połamiesz mi żebra, Pederze. Ale się zrobiłeś silny! Dzień dobry, panie Ringstad. Miło znowu pana widzieć. - Przywitała się z nim serdecznie i rozejrzała po kuchni. - Witajcie dzieci. Ale wam dobrze! Widzę, że jecie tu sobie chleb z masłem i wędliną. Czy wiecie, jak wiele macie szczęścia? Jensine pokiwała głową. - Tak, ale to wszystko dlatego, że dziadek i Peder przyjechali. U Magdy nie można dostać nawet marmolady. Elise podała siostrze filiżankę kawy i przysunęła dla niej taboret. Sigurd usiadł na kolanach Jensine, a ona uśmiechnęła się szeroko. - Prawie wszyscy się zebrali - stwierdziła z zadowoleniem. Johan się roześmiał. - Elise lubi, kiedy wszyscy się gromadzą. ¡ - Ale nie ma Everta i Gudrun - zauważyła Elvira. - Ani Hugo - dodał Halfdan. - Ale on zaraz wróci z pracy. - Ciotki Ulrikke i wuja Kristiana też nie ma - wyliczała Jensine. - Nie ma małego Gabriela i wuja Ole Gabriela. Wokół stołu zapadła cisza. Peder szybko się domyślił, że zeszli na niebezpieczny temat i prędko powiedział: - Nie ma też Kristiana, mojego brata. Czyli innymi słowy młodszego wuja Kristiana - dodał z uśmiechem. Pan Ringstad zwrócił się do Johana. - Macie od niego jakieś wieści? - Nie. Wiemy, że na dłuższy czas utknął w Bordeaux i zamierzał wypłynąć przy pierwszej nadarzającej się okazji na morze. Wysłał nam kilka listów, ale w ostatnim nie napisał zbyt wiele. Odnieśliśmy wrażenie, że ma dosyć czekania. Marynarze mają morze we krwi, jak mawiał mój ojciec. Nie potrafią długo wysiedzieć w miejscu. Pan Ringstad westchnął ciężko. - Miejmy nadzieję, że uda mu się znaleźć zatrudnienie. - Rzucił okiem na Halfdana. - Najwyższy czas, żeby tato wrócił do domu, nie sądzisz, Halfdanie? Elise zamarła. Halfdan nie pamiętał wcale Kristiana i uważał Johana za swojego ojca
podobnie jak reszta dzieci. Halfdan uśmiechnął się do dziadka, nie rozumiejąc zapewne, co ten miał na myśli. Elise spojrzała na Pedera. - A co słychać u Marte i jej matki? Peder rozpromieniał się za każdym razem, gdy mówiono o Marte, podobnie było i w tym przypadku. - Następnym razem zabierzemy ją ze sobą do Kristianii - Uśmiechnął się z wdzięcznością do pana Ringstada. Pan Ringstad pokiwał głową. - Tak, już jej to obiecałem. To miła i pracowita dziewczynka, zasłużyła sobie na małą wycieczkę do stolicy. - Nie była tu od czasu, gdy przeprowadziła się wraz z matką. Chcemy przejść się ulicą Karla Johana aż do samego pałacu. Pan Ringstad posłał Elise przepraszający uśmiech. - Oczywiście nie będziesz musiała się nimi wszystkimi zajmować. Mogą się zatrzymać wraz ze mną u Oscara Carlsena. - Dziękuję, ale wolę, żeby spali tutaj. Tak rzadko widuję Pedera i nie mogę się doczekać, kiedy poznam Marte. - W takim razie Evert i Gudrun też mogą przyjechać! - zawołała zachwycona Jensine. - Wtedy wszyscy będziemy razem. Nie jestem pewna, czy to taki dobry pomysł, pomyślała Elise. Nie sądziła, żeby Gudrun była w stanie odnosić się grzecznie do Marte. Po tym, jak wiosną zdała maturę i została studentką, stała się jeszcze bardziej wyniosła. Nagle otworzyły się drzwi, a do środka wszedł Hugo. - Mamy gości? - zawołał, wyraźnie zadowolony z tego, że ktoś ich odwiedził. Kiedy ich zobaczył, uśmiechnął się szeroko. - Peder? Dziadek? - Uścisnął dłoń pana Ringstada i ukłonił się grzecznie, zanim podbiegł do Pedera. - Dlaczego dopiero teraz przyjeżdżasz? Nie było cię tu od chrztu Sigurda! Peder potargał jego włosy. - Rozumiesz chyba, że nie mogę zostawiać dziadka samego. Kto inny by pilnował, żeby chodził co niedzielę do kościoła i nie zapominał zabrać ze sobą do sklepu portfela? Pan Ringstad roześmiał się głośno. - Masz rację, Pederze. - Odwrócił się do Elise. - Ciągle czegoś zapominam. Przedwczoraj chodziłem po całym gospodarstwie, pytając wszystkich, czy nie widzieli gdzieś mojego
nowego kapelusza. W końcu Marte spojrzała na mnie dziwnie i powiedziała, że mam kapelusz na głowie. Wszyscy się ze mnie śmiali! Elise podała Hugo filiżankę z kawą. - Jak było dzisiaj u pani Braathen? - Wesoło. - Wesoło? - Jensine spojrzała na niego zdziwiona. - Myślałam, że to trudna praca. Mnie by tylko bolały nogi, gdybym musiała cały dzień latać w tę i z powrotem po schodach. Hugo nie zwrócił na nią uwagi. - Dostałem dzisiaj cukierki. Do sklepu przyszła jakaś miła pani, przyglądała mi się długo i w końcu powiedziała, że mam ładne włosy, a później spytała, mam na imię. Kiedy odpowiedziałem, że nazywam się Hugo Ringstad, odparła, że tak jej się właśnie wydawało, i wtedy dała mi to. Położył na stole kilka lepkich cukierków i rozdzielił je między wszystkich. Zabrakło dwóch, ale Johan i pan Ringstad zapewnili go, że w zupełności wystarczy im kawa. Elise rzuciła okiem na Johana. Czy to możliwe, że tą kobietą była Helene? Gdy Hugo zniknął przed czterema laty, znalazła go w domu Helene i Ansgara przy Collettsgate. Nie chcieli jej go oddać, dopiero Johan z Kristianem musieli odebrać go siłą. Po interwencji pana Wang-Olafsena nie mieli z nimi na szczęście więcej do czynienia, ale Hugo przestraszył się nie na żarty. Czy zdążył już o tym wszystkim zapomnieć? Miał wtedy pięć lat, a teraz był już dziewięciolatkiem. Powinien był ich pamiętać, ale jeśli Helene była inaczej ubrana, to mógł jej nie rozpoznać. - Jak wyglądała ta kobieta? - spytała ostrożnie. - Miała nowe świecące, eleganckie buty, choć jest wojna i robią teraz buty z papieru. - Chodziło mi raczej o to, jak wyglądała jej twarz, czy była młoda, czy też stara? - Myślę, że raczej stara, tak jak ty. Peder się roześmiał. - Elise nie jest stara, ma dopiero dwadzieścia osiem łat! Hugo spojrzał na niego zdumiony. - Ale to przecież dużo. Johan szybko połapał się, o co chodziło Elise, i spojrzał surowo na Hugo. - Nigdy nie powinieneś brać niczego od obcych ludzi. - Ale dlaczego? - W tym mieście nie mieszkają sami dobrzy ludzie. Może chciała cię przekupić, żebyś zaniósł jej towary do domu za darmo. - A może to była Helene, żona Ansgara Mathiesena. Ta, która próbowała cię zabrać Elise
kilka lat temu - wtrącił Peder. Hugo spojrzał na niego przerażony, a następnie zwrócił się do Elise. - Dlaczego chciała mnie zabrać? - Bo uważała, że jesteś ładny i masz śliczne, rude loki. Hugo parsknął z pogardą. - Nikt nie kradnie dzieci dlatego, że mają rude loki. Chłopaki w klasie śmieją się ze mnie i mówią na mnie marchewka. Pan Ringstad zmienił temat i wszyscy a przynajmniej dzieci, prędko zapomnieli o cukierkach od tajemniczej damy. Elise wróciła do tego tematu, gdy wieczorem kładli się spać z Johanem. - To musiała być Helene. - Nie ma się czego obawiać. Po tym, jak pan Wang-Olafsen porozmawiał z policją, surowo ostrzegli Ansgara Mathiesena i jego żonę. Jestem pewien, że nie odważyliby się zrobić ponownie czegoś podobnego. Poza tym Hugo ma już dziewięć lat i jest dużym chłopcem. Nie tak łatwo jest go skusić. - Helene i Ansgar nie są tacy, jak inni. Nie ufam im. Johan westchnął. - Powinnaś im raczej współczuć. Nigdy nie mieli dzieci i zawsze zazdrościli ci twoich. Elise nie powiedziała nic więcej, ale długo nie była w stanie zasnąć. Próbowała się cieszyć tym, że odwiedził ich Peder, który spał teraz w sypialni po drugiej stronie korytarza wraz z Hugo i Halfdanem, ale nie potrafiła odgonić od siebie niepokoju. Pomyślała o cygańskiej rodzinie, o której pisała w swoim opowiadaniu, i o wszystkich innych Cyganach, którym odebrano dzieci i oddano je innym rodzinom pod opiekę. Cóż za okrutne prawo pozwalało, żeby coś takiego się działo! Była tak zła, że serce mocno waliło jej w piersi i nie była w stanie leżeć spokojnie w łóżku, wierciła się bez przerwy. - Co się z tobą dzieje? - spytał zaspany Johan. - Denerwuję się tym nowym prawem. Johan roześmiał się cicho i przyciągnął ją do siebie. - Moja wojowniczka. Nie wolałabyś raczej użyć swojej energii do czegoś innego? - Do czego? - Na przykład do tego, żeby mnie ogrzać.
4 Następnego dnia pojechali na cmentarz, żeby Peder mógł odwiedzić grób Anny. Później zamierzali odwiedzić Hildę i obejrzeć jej nowe mieszkanie. Elise cieszyła się, że między nią a siostrą znowu panowała dobra atmosfera. Pan Ringstad jak zwykle przenocował u Oscara Carlsena, ale postanowił im towarzyszyć w wyprawie na cmentarz. Johan musiał w tym czasie zająć się pracą, a Jensine pomagała w sklepie pani Braathen. Hugo cieszył się, że mógł mieć tego dnia wolne i pobiegł przodem wraz z Pederem, Halfdanem i Elvirą. Pan Ringstad przyjrzał im się i uśmiechnął. - Peder lubi się bawić z dziećmi, choć sam ma już dziewiętnaście lat. Elise pokiwała głową, popychając przed sobą wózek. - Udaje, jakby starał się ich zabawiać, ale mam wrażenie, że robi to głównie dla siebie. - Nie musisz się o niego obawiać, Elise. Nie jest może najbardziej bystry, ale to dobry, pracowity i uczynny chłopiec. Marte go ubóstwia, a on odwzajemnia jej uczucia. Czego więcej moglibyśmy sobie życzyć? Roześmiała się. - To prawda, powinniśmy być zadowoleni. Pamiętam, jak bardzo było mi przykro, gdy był jeszcze małym chłopcem i usłyszał rozmowę Emanuela i syna pana Wang-Olafsena, którzy zastanawiali się głośno, czy Pedera nie należałoby odesłać do zakładu dla upośledzonych. Pan Ringstad spojrzał na nią zdumiony. - Chyba nie mówili tego poważnie? - Raczej tak, ale Emanuel nie wspomniał o tym nigdy więcej. Sądzę, że domyślił się, iż nigdy bym na to nie przystała. - Coś musiało go poirytować, bo inaczej nie powiedziałby niczego podobnego. Może to młody Wang-Olafsen miał na niego zły wpływ. - Pan Ringstad zmienił nagle temat. - A tak swoją drogą, to co jest nie tak z waszym lokatorem? Spotkałem go wczoraj przed wyjściem i zamieniliśmy kilka słów, ale wydał mi się wyjątkowo dziwny. - On jest dziwny. Mieszka u nas już od roku i do tej pory nie miałam okazji z nim porozmawiać. Snuje się niczym cień, a kiedy go zatrzymuję, żeby o coś zapytać, udziela mi jednosylabowych odpowiedzi. Gdy przyjechał tu zeszłego lata, też nie był szczególnie rozmowny, ale z czasem zrobił się jeszcze bardziej nieprzystępny. Nasza umowa zezwala mu na przygotowywanie jedzenia w naszej kuchni. Robi to zawsze pospiesznie, gdy widzi, że
wychodzę po sprawunki, a później natychmiast ucieka z powrotem na poddasze. Może po prostu jest wstydliwy. - A może stara się być taktowny. - To możliwe. Z początku pytałam, czy nie napiłby się z nami kawy, ale za każdym razem odmawiał, więc w końcu przestałam pytać. - Jak on się nazywa. - Tryggve Moe-Jørgensen. - Pracuje w którejś z fabryk? - Nie, pracuje w biurze. Nie wiem nawet, skąd pochodzi, ale nie mówi dialektem. Od czasu do czasu uprzedza, że nie będzie go przez kilka dni, bo zamierza odwiedzić swoją starą matkę. Podejrzewam, że ona może mieszkać gdzieś w Bekkelaget. - Odwróciła się do niego. - Dlaczego wydał ci się dziwny? -Po pierwsze, starał się na mnie nie patrzeć, gdy mówił. Może po prostu czuł się skrępowany, ale odniosłem wrażenie, że próbował uniknąć dalszej rozmowy. Zamierzał wejść przez furtkę, ale gdy mnie zauważył, odwrócił się na pięcie udając, że mnie nie widzi. Domyśliłem się, że to musi być wasz lokator, i postanowiłem z nim porozmawiać, ale był raczej niechętny - Nie wiem, dlaczego taki jest. Johan uważa, że nie przepada za ludźmi i wolałby mieć święty spokój, a Dagny wymyśla kolejne teorie na jego temat. Najpierw stwierdziła, że cierpi, ponieważ rzuciła go ukochana. Później powiedziała, że widziała jego zdjęcie w gazecie wraz z przypiskiem, że jest poszukiwany za morderstwo. Innego dnia twierdziła, że widziała go przy starym browarze wraz z innymi pijakami. Pan Ringstad roześmiał się. - To bardzo podobne do Dagny. - Tak, jej wyobraźnia nie zna granic. Przeszli obok małego domku, w którym dawniej mieścił się sklep Emanuela. Pan Ringstad spojrzał na budynek i westchnął. - Zastanawiam się, czym zajmowałby się obecnie Emanuel, gdyby wciąż żył. - Podejrzewam, że nie zechciałby dłużej prowadzić sklepu. Na pewno nie po tym, jak jego współpracownicy zostali aresztowani za nielegalną sprzedaż alkoholu. - Też tak uważam. Myślę, że nie zechciałby dłużej mieszkać nad rzeką, Elise. Zawsze pragnął osiąść na stałe na wsi, ale nigdy mu się to nie udało. Pokiwała głową. - To prawda. Robił, co mógł, ale nigdy mu się to nie udało. Prędzej czy później
wyprowadziłby się od nas. - Ale jestem pewien tego, że cię kochał. - Kochał. Z początku, ale z biegiem lat coraz bardziej irytowało go wszystko, co robiłam. - Może było z wami tak samo, jak z twoją siostrą i panem Paulsenem. Tak czy inaczej, cieszę się, że nie musieliśmy przez to wszyscy przechodzić. Elise nie odpowiedziała. Często wydawało jej się, że Emanuel pewnego dnia postanowi ich opuścić. Być może nie zażądałby rozwodu, aby uniknąć wstydu, ale z pewnością nie zechciałby dłużej z nią mieszkać. Szli długo w milczeniu, aż zbliżyli się do Hammergaten. Peder, Halfdan i Elvira zniknęli im z oczu i była pewna, że zdążyli już dotrzeć do kościoła. Nagle jednak usłyszała wołanie i śmiech. - Wygląda na to, że są przy naszym dawnym domu. Jeśli natkną się na panią Jonsen, to mam nadzieję, że uda im się ją udobruchać. Była na mnie ostatnio bardzo obrażona za to, że nie zaprosiłam jej do środka, ale naprawdę nie miałam wtedy czasu. Pan Ringstad roześmiał się. - Nie możesz mieć na głowie wszystkiego, Elise. Ci, którzy cię znają, muszą dobrze rozumieć, że nie cierpisz na nadmiar wolnego czasu. - Wcale tego nie rozumieją. Nie pracuję w fabryce od szóstej rano do szóstej wieczór, więc wszyscy uważają, że mam mnóstwo czasu. Peder nadbiegł wraz z dziećmi. - Elise, pani Jonsen jest w ogrodzie i mówi, że musisz do niej wpaść! Odwróciła się do pana Ringstada. - Masz coś przeciwko temu? - Ależ skąd. Uważam, że pani Jonsen to miła kobieta. Skręcili w Hammergaten i poszli w kierunku domu pani Jonsen. Dzieci były już prawdopodobnie w ogrodzie i zrywały poziomki. Pani Jonsen pieliła akurat kwiaty rosnące przed domem, ale gdy ich zobaczyła, wyprostowała się i podeszła do nich z małą łopatką w ręku. - Nie pojmuję, dlaczego Bóg stworzył chwasty, nie ma z nich żadnego pożytku. Czy to pan, panie Ringstad? - spytała zaskoczona. - Tak dawno pana nie widziałam! Jak sobie radzi Peder? Jest z niego jakiś pożytek? - Oczywiście, pracuje od rana do wieczora i jest bardzo zdolny. Nie wiem, jak bym sobie bez niego poradził. Pani Jonsen roześmiała się i pokręciła głową.
- Tylko dziadek mógłby o nim powiedzieć coś takiego. Peder to dobry chłopak, ale zdolny to on na pewno nie jest. Czy mogę was zaprosić na filiżankę kawy? - Wytarła ręce w fartuch i odłożyła łopatkę. - Usmażyłam też godzinę temu kalarepę z cebulą, na pewno chętnie się poczęstujecie. - Dziękujemy, ale jesteśmy w drodze na cmentarz, Peder chce odwiedzić grób Anny. - Trochę kawy i kalarepy na pewno wam nie zaszkodzi, zanim pójdziecie na cmentarz - odpowiedziała pani Jonsen i poszła w kierunku domu. Pan Ringstad spojrzał na Elise, uśmiechnął się i pokiwał głową. Peder wraz z dziećmi siedzieli w ogrodzie wokół skrzynki z małymi, żółtymi kurczaczkami. Jensine zwróciła się do pani Jonsen. - Mogę jednego potrzymać? - Możesz potrzymać tyle, ile chcesz, byle tylko nie wszystkie naraz - roześmiała się pani Jonsen i weszła do kuchni, wołając przez ramię: - Usiądźcie przy stole, zaraz wrócę. Elise często robiła na obiad kalarepę z cebulą, ale nigdy nie jadała jej przed południem wraz z kawą. Rzuciła okiem na pana Ringstada, gdy pani Jonsen wróciła z półmiskiem. Plastry kalarepy zbrązowiały, dawno zdążyły wystygnąć i nie wyglądały zbyt apetycznie, a kawałki cebuli były przypalone. Nie było. to podobne do pani Jonsen, która zazwyczaj bardzo dobrze gotowała. Pan Ringstad jadł, nie pokazując nic po sobie, choć bez wątpienia był przyzwyczajony do lepszego jedzenia. Poza tym dopiero co zjadł śniadanie u państwa Carlsenów. Musiał to być bardzo wystawny posiłek, bo małżeństwu nigdy nie brakowało pieniędzy ani znajomości, dzięki którym mogli sobie zapewnić najlepsze produkty. Gdy oni jedli, pani Jonsen opowiadała jedną historię za drugą. - Słyszeliście o cudzie w Stavanger? Pewien kaznodzieja, Ludvig Monsen, siedział w wózku inwalidzkim w trakcie spotkania misyjnego, gdy nagle zapowiedział głośno, że zamierza dowieść, iż Bóg istnieje. Był sparaliżowany od czasu, gdy spadł z dachu, na którym pracował jako kominiarz. Nagle jednak wstał i zaczął iść o własnych siłach. W pomieszczeniu zapadła grobowa cisza, nikt nie miał odwagi się odezwać. Ludzie w Stavanger nie mówią o niczym innym. Teraz on i jego brat wyjechali do Sztokholmu, gdzie nauczają i zbierają mnóstwo datków. Pan Ringstad pokiwał głową. - Czytałem o tym w gazecie. Od razu mi się wydało, że to jakieś oszustwo. Szczególnie gdy się dowiedziałem, że są wyjątkowo serdeczni wobec dziennikarzy z gazet i uwzględniają ich w swoich modlitwach.
Pani Jonsen spochmurniała. - Bluźni pan, panie Ringstad. Nie spodziewałabym się tego po takim człowieku, jak pan. W tej samej chwili do ogrodu weszła sąsiadka pani Jonsen. Elise poczuła się niezręcznie. Pamiętała, że sąsiedzi pani Jonsen pochodzą z Eidsbergu i obawiała się, że mogą znać jej dziadka. To głównie z tego powodu starała się unikać Hammersgaten. Rzuciła okiem na pana Ringstada. - Sądzę, że powinniśmy już pójść. Johan na pewno się zastanawia, gdzie się podziewamy. Panie Jonsen parsknęła. - Nie musisz zawsze robić tego, co ci każe twój mąż, Elise. Myślałam, że zdążyłaś się już czegoś w życiu nauczyć. - Odwróciła się do pana Ringstada. - Już od dawna jej to powtarzam. Mówiłam jej, że nie powinna była wychodzić za kogoś wyżej postawionego, bo on nigdy nie stanie się jednym z nas. Nie podobało mu się, gdy dzieci płakały, był wiecznie zły i rozdrażniony. Elise szturchnęła ją lekko, a przerażona pani Jonsen zasłoniła dłonią usta. - Przepraszam, zapomniałam, że pan był jego ojcem. Pan Ringstad uśmiechnął się grzecznie. - Nic się nie stało, pani Jonsen. Wiem, że Emanuel nie był sobą po tym, jak zachorował. Kiedy człowiek źle się czuje, często bywa poirytowany. - Jego matka wcale nie była lepsza. Ani jego ciotka. Wszędzie rozwieszała mokre ubrania, nie zastanawiając się nad tym, że kapie nam na głowy. Zbliżyła się do nich sąsiadka. - No proszę, jakich masz eleganckich gości! Pan Ringstad wstał i uścisnął jej dłoń. - Właśnie szliśmy na cmentarz i wstąpiliśmy z krótką wizytą. Elise wstała. - Peder przyjechał do Kristianii, żeby odwiedzić grób Anny, ale on i pan Ringstad muszą niedługo wracać. Dziękujemy za kawę i poczęstunek, pani Jonsen. Następnym razem, kiedy mnie pani odwiedzi, na pewno zaproszę panią do środka. Pani Jonsen wyglądała na niezadowoloną. Była wyraźnie rozczarowana tym, że już wychodzą. Na pewno wolała, by więcej sąsiadów dowiedziało się, jacy niezwykli goście ją odwiedzili. - Zdaje się, że pan Ringstad chętniej by został dłużej, ale ty nigdy nie masz na nic czasu, Elise. Nie pojmuję, czym się zajmujesz całymi dniami.
Kiedy w końcu wyszli na ulicę, Elise postanowiła przeprosić pana Ringstada za zachowanie pani Jonsen. Kobieta zawsze mówiła, co ślina na język przyniesie, nie zastanawiając się nad tym, czy nie sprawia komuś przykrości. Hugo Ringstad roześmiał się cicho. - Uważam, że to miła kobieta. Jest coś niezwykłego w ludziach, którzy zawsze mówią wprost to, co myślą. - Nawet jeśli cię obrażają? - Wcale nie poczułem się urażony. Wiem, że Emanuel był bardzo uciążliwy w ostatnim roku swego życia, i wcale mnie nie dziwi, że ciotka Ulrikke rozwieszała wszędzie swoje mokre ubrania. Ma serce ze złota, ale zawsze myśli przede wszystkim o sobie. Elise nie odpowiedziała. W końcu dotarli na miejsce. Wszyscy stanęli wokół grobu. Imię Anny nie było jeszcze wyryte na kamieniu, a Elise zdziwiła się, widząc na grobie mnóstwo świeżych polnych kwiatów. - Widocznie był tu dzisiaj Torkild. Peder miał łzy w oczach. - On jest tu każdego dnia, tak powiedział wczoraj, gdy go odwiedziłem. Jakie to do niego podobne, pomyślała Elise i złożyła na grobie bukiet ze stokrotek. Usłyszała nagle zduszony płacz Pedera. Wstała i objęła go mocno. - Masz prawo płakać, Pederze, nawet jeśli masz już dziewiętnaście lat. Anna była niczym anioł. Zawsze twierdziłam, że była za dobra dla tego świata. Teraz opiekuje się nią ktoś inny, tam na górze, a ona nie musi już cierpieć z powodu bólu w plecach. Pokiwał głową i uśmiechnął się do niej przez łzy.