Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 130 281
  • Obserwuję517
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań691 508

Lerum May Grethe - Córy Życia - 12 Zmierzch Słońca

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :737.2 KB
Rozszerzenie:pdf

Lerum May Grethe - Córy Życia - 12 Zmierzch Słońca.pdf

Beatrycze99 EBooki L
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 156 stron)

MAY GRETHE LERUM ZMIERZCH SŁOŃCA

ROZDZIAŁ I Sankt Petersburg, wiosna 1722 Nie wiedziała, czy to powolne kołysanie powozu, wciąż ten sam stukot końskich kopyt o kamienny bruk, czy po prostu widok cerkwi Świętej Trójcy przypomniał jej tamtą noc. Tym razem stangret powoził dużo ostrożniej, mimo to odczuwała ból w całym ciele za każdym razem, gdy powóz skręcał lub podskakiwał na wybojach. Nadjana nie udawała się teraz do kościoła, jechała do samego zamku. Jeśli się dobrze orientowała, Karl Martin nie nosił już noża ukrytego w cholewie ani nie zamierzał mordować cara. Zdarzało się wprawdzie, że dostrzegała jeszcze w jego wzroku tamtą nienawiść, wciąż też nie była pewna, z kim się spotyka. W narodzie nadal się gotowało, ale nie tak bardzo jak wtedy, zaraz po śmierci carewicza Aleksego. Kiedy Piotr Wielki całował zimną twarz syna na pożegnanie podczas pogrzebu, zgromadzony tłum kipiał nienawiścią. Wciąż jeszcze pamiętała tamten lodowaty chłód, jaki przenikał ją mimo letniego upału, chłód płynący od ludu, który w tym momencie nienawidził swego cara. Pamiętała też lata, które nadeszły potem, lata nie kończącej się kary bożej spadającej na Piotra Wielkiego. Nie był już tak chętnie zapraszany do pięknych salonów Europy jak dawniej. Opinia barbarzyńcy i dzikusa podkopywała szacunek, jaki królowie i ich poddani żywili niegdyś dla rosyjskiego niedźwiedzia. A kiedy jego młodszy syn, Piotr, zmarł na czarną ospę, nic nie było już w stanie go uratować. Nadjana wiele razy widziała władcę płaczącego, także w chwilach wielkich zwycięstw. Rosyjski car nie radował się nawet wówczas, gdy zostało spełnione jego największe marzenie i stanął jako dowódca na pokładzie pierwszego zbudowanego w Rosji okrętu. „Staryj Dub" nie mógł zastąpić carowi wszystkiego. Coś jednak mu jeszcze zostało, przynoszące pociechę objęcia licznych kochanek oraz zawsze optymistycznie usposobiona caryca Katarzyna. To do niej właśnie jechała teraz Nadjana, do tej prostej kobiety, która została małżonką cara i współwładczynią Rosji. Nadjana polubiła Katarzynę od pierwszej chwili, chociaż ta bywała często i ordynarna, i nieobliczalna. Jesteśmy ulepione z tej samej gliny, myślała Nadjana. Dwie umęczone, biedne dziewczyny, które los zdmuchnął niczym liście w jesiennej wichurze. Jedną uczynił Wielką Matką Rosji. Drugą zaś królową carskich nierzą- dnic, panią najpiękniejszego i najsłynniejszego pałacu uciech na świecie.

Nie odczuwała radości na myśl o tym, z utęsknieniem czekała, aż będzie się mogła położyć na jednym z obitych jedwabiem szezlongów Katarzyny, a zarumieniona gospodyni zacznie jej opowiadać wesołe historie lub flirtować ze swoim starannie ukrywanym przed światem kochankiem Willim. Katarzyna wiodła niebezpieczne życie. Nadjana również. Karl Martin także, on nieustannie balansował na krawędzi katastrofy. Sam Piotr też ściągał sobie na głowę niebezpieczeństwa, gdziekolwiek się znalazł. Zmęczona Nadjana oparła się wygodnie, próbowała nie myśleć o bólu, który podskakujący na wybojach powóz wywoływał w jej ciele. Wkrótce będzie na miejscu. Wkrótce, wkrótce... Popołudnia w zamku stanowiły zawsze bardzo przyjemną chwilę odpoczynku od zmartwień i kłopotów. Dużo starsza Nadjana żywiła do carycy macierzyńskie uczucia. Zresztą zadowolona uświadomiła sobie, że myśl o tym, iż nigdy nie zostanie matką, że ród wyginie wraz z jej śmiercią, nie sprawiała jej już bólu. Katarzyna zadbała o lektykę. Nadjana nie bardzo to lubiła, stwierdzała jednak, że stało się już zwyczajem. Wysokie marmurowe schody wiodące do najbardziej osobistych pokojów carycy były udręką. Kiedy Nadjana ostatnio próbowała na nie wejść, jedno biodro ją zawiodło i w końcu dwaj ubrani na niebiesko mężczyźni musieli wnieść ją na górę niczym zarżnięte zwierzę. Katarzyna nawymyślała im za mało uprzejme zachowanie i każdemu kazała wymierzyć dziesięć biczów. Obaj służący kłaniali się zaczerwienieni, ale Nadjana nigdy wię- cej ich już nie widziała. - Gamonie! Durne Ruski! Gówniarze, pozbawieni wyobraźni głupcy... - Jesteś wobec nich zbyt surowa, Katarzyno! Uważaj, żebyś nie przebrała miary. - Nie! Oni zniosą wszystko. Powiedziałam ci już, to Ruski. Urodzeni niewolnicy! Nadjana wolno skinęła głową, poprawiła sobie poduszki. Ciało opadło z powrotem na wygodne posłanie, również Katarzyna na swoim ogromnym tapczanie przewróciła się na drugi bok. Mebel zrobiono w Wenecji, złociste drewno pięknie wypolerowano i pokryto twardą warstwą wosku. Tapczan był prosty, bez specjalnych ozdób, ale posiadał ciężar i dostojność bardzo odpowiednią dla carycy. - Czy słyszałaś już o lodowym święcie? - zapytała Katarzyna, kiedy zostały same. Nadjana zmarszczyła brwi pod maseczką. - Nie. Bal, teraz?

- To Will podsunął mi ten pomysł - odparła caryca i mrugnęła porozumiewawczo do towarzyszki. Pochyliła się do przodu tak, że jej ciężkie, białe piersi o mało nie rozerwały obszytego złotem wycięcia sukni. Szlachetne kamienie na staniku migotały, oczy carycy mia- ły ten sam ciemny blask. Bardzo lubię Willa, wiesz... on sprawia, że czuję się młoda! No i ma tyle zabawnych pomysłów. Powiedz mi, Nadja, ty która widziałaś tyle świata... czy Anglicy są zawsze tacy zabawni? - Nie wiem - odparła Nadjana znużona. Mogłaby opowiedzieć Katarzynie o tych angielskich oficerach, którzy mieli zwyczaj wpadać do Skjasry i zabawiać się tam z udręczonymi więźniarkami. - On w każdym razie zawsze wymyśli coś śmiesznego. Czy pamiętasz Witię? Tak go nazywaliśmy, tę oślizgłą rybę. - Syna Barańskich? - Tak! Jego, tego głupka. Car wtrącił go do więzienia, on podobno jeszcze żyje. Taki był rozpieszczony, delikatny, mogłabym się założyć, że już dawno umarł. Ale żyje, Will widział go przy kopaniu rowów. - Do czego ty zmierzasz, Katarzyno? - Lodowy bal. Przedstawienie. Teatr! Urządzimy pożegnalny bal, którego Sankt Petersburg nigdy nie zapomni! - Ale przecież macie wyruszać na wojnę... Czy nie bardziej wypadałoby świętować po powrocie do domu? Oczy Katarzyny zrobiły się wąziutkie. - Nie sprzeciwiaj mi się, Nadjano! Nikt nie potrafi zorganizować świetniejszego balu niż ty. Musisz mi pomóc! Nadjana westchnęła, ze zmęczenia zaczynało jej się kręcić w głowie. Może to też wino, które wypiła, było przecież ciężkie, mocne i słodkie. - Pomogę ci, Katarzyno. - Oczywiście! Jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Tęga kobieta uniosła w górę dwie zaciśnięte pięści. - A może nie jesteś? Nadjana uśmiechnęła się blado. Napotkała spojrzenie brązowych oczu, w których nie było już rozbawienia, teraz to już inna kobieta z nią rozmawiała, a nie tamta żądna zabawy, uwielbiająca dekadencję caryca. Biedną dziewczynę z Litwy łatwiej było lubić.

- Moja kochana... wiesz, że cię nie zawiodę. Caryca w zamyśleniu uniosła kieliszek pełen wina, przez chwilę milczała, po czym strzeliła palcami i do pokoju wkroczył długi szereg karłów, tresowanych zwierząt, żonglerów i błaznów. - Popatrz na nich! Znają nowe sztuczki, nowe rozrywki. Przepędziła wesołków, wezwała kucharzy. Nadjana jednym uchem słuchała wykładów o niezwykłych daniach, jakie każdy z nich chciałby przygotować. Na koniec wprowadzono niewielkiego mężczyznę o szarej brodzie. - A oto mój najważniejszy ostatni wynalazek - powiedziała Katarzyna z tajemniczą miną. - Jest rzeźbiarzem. Robi posągi najpotężniejszych ludzi świata. Tworzy również rzeźby do kościelnych ołtarzy. Przybył tutaj, wraz z czternastoma swoimi pomocnikami, na moje we- zwanie. Właśnie w tej chwili dwustu żołnierzy wraca z Uralu. A wiesz, Nadju, co oni wiozą? Lód! Tysiące bloków lodu! Opadła z powrotem na poduszki. - Ci, którzy to zobaczą, nie uwierzą własnym oczom. Piotr będzie ze mnie bardzo dumny... Nadjana uważnie przyglądała się Katarzynie. Tamta przymknęła oczy. Rzeźbiarz i służący sprawiali wrażenie zaszokowanych. Caryca nie była sobą, mówiła o carze, używając tylko jego imienia, a w jej głosie brzmiała taka tęsknota i żal! To naprawdę nie przystoi, żeby się tak obnażać w obecności poddanych. Nadjana miała ochotę podejść do tej ogromnej kobiety, objąć ją i przytulić. Musiała jednak czekać, czekać, aż wszystkie przemykające się istoty na dobre opuszczą komnaty carycy. Wtedy może Katarzyna opowie jej, dlaczego jest taka podniecona i zarumieniona, i dlaczego głos jej się łamie. Wino przestawało działać. Nadjana słyszała szmer rozmów, zbliżający się i oddalający, unosił się nad nimi ostry głos Katarzyny, napominający jakichś artystów, którzy mieli uczestniczyć w przygotowaniach do balu. Na koniec głośno klasnęła w dłonie i kazała wszystkim się wynosić. - Nadjana, ty zostajesz! Caryca wyglądała na zirytowaną. Zaraz jednak pochyliła głowę. - Jesteś chyba bardzo zmęczona, staruszko. Widzisz, ja wciąż zapominam, że nie jesteś już młoda. Ta twoja maseczka... to naprawdę znakomity pomysł. Kto wie, może ja sama też... To wszyscy ci idioci musieliby przestać szeptać po kątach o moim podwójnym podbródku! - Oni są tylko zazdrośni, wiesz o tym dobrze. Jesteś wspaniałą kobietą!

Naprawdę nie było w tym kłamstwa, bo Nadjana starała się nie zauważać nalanego ciała, wielkiego nosa i twarzy noszącej na sobie dziedzictwo wielu pokoleń trudzą- cych się w słońcu i wietrze. Caryca była niegdyś kochanką niemieckiego pastora. To równie niewiarygodne jak historia Nadjany. Katarzyna westchnęła. Z uśmieszkiem zadowolenia szeptała: - Will uważa, że jestem bardzo interesująca... Daje mi w prezencie kandyzowane owoce i słodkie ciastka, mówi, że moich wdzięków nigdy za dużo... - Pozwalasz mu na wiele, Katarzyno. Pomyśl o... - Nadjana nie odważyła się wymówić imienia cara, wiedziała, że natychmiast wzbudziłoby uwagę tych, którzy z pewnością nasłuchują za ciężkimi zasłonami i pięknymi parawanami. - Och, tak... na wiele, na wiele... Caryca wybuchnęła śmiechem. Twarz jednak pozostała nieruchoma. - Piotr ma tyle innych zmartwień... ja go prawie nie widuję. Boję się, Nadjano. Bardzo się boję. Mołdawianka jest w mieście. Nadjana wiedziała o Marii Kantemir. Jest młoda, bardzo młoda, to córka jednego z mołdawskich książąt. Jej ojciec zdradził sułtana i opuścił starych sojuszników z Turcji, by towarzyszyć Piotrowi Wielkiemu na wojnę. Marię pchnął prosto w ramiona lubieżnego Rosjanina i była to przemyślana strategia: car niebawem stanie się najpotężniejszym ze wszystkich władców. Potężniejszym niż sułtan, niż ci wszyscy bezkrwiści królowie panujący w zmęczonej wojną Europie. I kiedy rosyjski niedźwiedź znudzi się swoją bladą i tłustą chłopką, którą nazywa małżonką, odeśle ją z pewnością tak samo daleko, jak odesłał poprze- dnią carycę. A wtedy Maria Kantemir będzie blisko... - On jest stary - szepnęła Katarzyna najpierw z goryczą, a potem z niechęcią. - Jest stary, mój Piotr... mój nieszczęsny Piotr... Nadjana przysunęła się do wygodnego posłania Katarzyny i położyła diun na jej ramieniu. - On cię kocha... słyszałam m najmniej tysiąc razy, jak to mówił. „Dla mnie nie ma droższejani wierniejszej niż Katarzyna..." - Wierna? Droga? Oczywiście -, tylko dlaczego nie ma go przy mnie? Dlaczego on nie może... boję się swoje życie, Nadjano! Znasz przecież cara! Tak, ja też się boję. To człowiek nieobliczalny. Jest jak niedźwiedź, ale ciebie nie zdradzi - powiedziała Nadjana z mocno bijącym sercem.

- Nie próbuj mnie pocieszać, Nadjano. Wiesz wszystko równie dobrze jak ja. Car zamordował własnego syna. Roztrzaskał czaszki wielu najlepszym budowniczym swoich okrętów za byle co, bo pozwolił, by kierował nim gniew... mordował i nadal morduje. Nie mówię już o tych biedakach, którzy umierają z głodu lub zamęczeni na śmierć w lochach. On morduje własnymi rękami, Nadju! Morduje, nie bacząc, czy to wrogowie, czy zasłużeni przyjaciele! Nadjana musiała przyznać Katarzynie rację. Car był śmiertelnie niebezpiecznym wrogiem. Mógł być jednak równie niebezpiecznym przyjacielem. Ktoś, komu w jednej chwili dawał władzę i obsypywał zaszczytami, mógł już w następnej chwili patrzeć nieruchomymi oczyma w niebo lub zostać ścięty. Ona cieszyła się zaufaniem cara niemal od chwili, gdy przybyła do domu, do Rosji. Nie raz była przekonana, że może na nim polegać. Szybko jednak nauczyła się, że car nie mierzy przyjaźni inaczej niż z dnia na dzień. Dpóki była wobec niego szczera, tolerował najbardziej śmiałe upomnienia i przytyki. Odkąd jednak dowiedziała się o przychylności Karla Martina dla odsuniętego carewicza Aleksego, odbierała podejrzliwość Piotra z uczu- ciem piekącego niepokoju w żołądku. Jego ciemne oczy przenikały ludzi na wylot. Może tylko dzięki maseczce Nadjana, wciśnięta pomiędzy dwie ponure tajemnice, była w stanie zachować spokój. Katarzyno, wiesz, że nigdy cię nie wydam. Ale niełatwo mi przyjmować takie zwierzenia, boję się, że on odgadnie moje myśli... - Jesteś jedyną osobą, która potrafi ukryć je przed carem! Poza tym jesteś moją przyjaciółką. - I jego. - Tak. Czy to nie dziwne, że nie kazałam cię już dawno zamordować? Bo jesteś też jedyną osobą, która mogłaby mnie wydać, Nadjano! - Czy myślisz, że inni nie wiedzą o sprawie z Willem? - Te głupie tłumoki... Nadjana musiała się uśmiechnąć. - Masz na myśli hrabiny? Baronowe? Panią Balke? - To idiotki, wszystkie jak jedna - ucięła Katarzyna i nabrała pełną garść migdałów z miodem. Nadjana poczuła chłód na karku. Trudno było się zorientować, co myśli Katarzyna. W jednej chwili zrozpaczona, zdradzona kobieta, płacząca z zazdrości o przygody męża. W następnej cyniczna, żądna władzy osoba, która rozkoszuje się towarzystwem młodego przyjaciela bez lęku, że car się o tym dowie.

- Gdyby Piotr pytał te baby, potwierdziłyby wszystko po prostu ze strachu. On zdaje sobie z tego sprawę, więc nie pyta. Myślę, że woli nie poznać prawdy - rzekła Katarzyna. - Chyba masz rację. Ale bądź ostrożna. - Siedzisz tu i ostrzegasz mnie przed moim własnym mężem! Ty, która masz takie same powody, by się go lękać! - Wobec tego musimy się trzymać razem, Katarzyno. - Oczywiście, moja droga. Na wieki! A nam dwóm nawet Ojciec Rosji się nie przeciwstawi! Nadjana stwierdziła, że humor carycy się poprawił. Coś jeszcze nie zostało powiedziane, Nadjana jednak zdawała sobie sprawę, że nie wytrzyma już dłużej. Wieczory z Katarzyną były zawsze rozrywką, chwilą interesującej rozmowy, pozwalały też się zorientować w licznych intrygach i walkach o władzę przy dworze. Nie raz Katarzyna udzie- lała jej dobrych rad, kogo należy zaprosić do Niebiańskiego Pałacu, a przed kim nie wolno otwierać drzwi. Gdy zaś któraś z dziewcząt chciała zniknąć, czy to z powodu niechcianej ciąży, czy z innego powodu, wtedy zawsze Katarzyna znajdowała rozwiązanie. Nadjana podejrzewała, że caryca maczała również palce w całej sprawie Karla Martina. Katarzyna jest niepoprawną romantyczką, z pewnością wiedziała dużo więcej niż Nadjana o owej tajemniczej kobiecie, z którą Karl Martin zaczął się spotykać na długo, zanim został dorosłym mężczyzną. - Może teraz jest właśnie okazja, by zapytać o więcej? Nadjana wytrzymałaby jeszcze parę minut, gdyby zapłatą za to były informacje, których Karl Martin zawsze jej odmawiał. Ale caryca już zadzwoniła, by przyniesiono poduszki i kołdry. - Śpij dzisiaj u mnie, droga Nadjano. Sprowadzę tych czterech francuskich muzyków, by nam grali na dobranoc, to będziemy miały piękne sny... - Ale... - Ciii! To rozkaz - uśmiechnęła się Katarzyna zadowolona.

ROZDZIAŁ II Noc w pałacu cara. Nad brzegiem sztucznego strumyka siedzą boginie i dziewice, bawią się lub odchylone do tyłu odpoczywają. Zostały wycięte w kamieniu, a teraz są mokre od wody, którą wiatr unosi nad licznymi fontannami. W swoim pałacu zwanym Pietrodworiec, car odtworzył nastrój Wersalu. Z parkami i fasadami, o których krążą legendy daleko poza granicami Rosji. Nie był sam tej wiosennej nocy i nie zastanawiał się wcale, czym pod jego nieobecność zajmuje się małżonka. Ramiona Marii są miękkie i szczupłe, ta dziewczyna ma palce, które nawet w umarłym obudziłyby pożądanie. Jej głowę okrywa gęsta chmura lśniących włosów, którą wieczorami upina w przemyślne fryzury podobnie, jak to czynią kobiety sułtana. Pośród loków mienią się drogocenne kamienie, ale Piotr ich nie dostrzega. On widzi tylko rozjarzone oczy, ciemne tak jak jego, lecz młode i pełne ognia. - Poniosę cię na moim przyrodzeniu przez rozległe rosyjskie stepy - szepcze gorączkowo. Dziewczyna śmieje się i wciąż patrzy mu w oczy, podczas gdy ręce niestrudzenie pieszczą ciało kochanka. Ramiona cara osłabły, leży na poduszkach i narzutach z gronostajowego futra, nie będąc już pewien, czy to zwierzęca sierść, czy włosy Marii łaskoczą go i drażnią. W pokoju unosi się jakiś opiumowy zapach, słodka mieszanina kadzidła i ambry. Maria jest pełna siły, posiadła też zdolność dzielenia się z nim swoją mocą. Kiedy po takiej nocy jak ta Piotr wkłada na siebie spodnie i płaszcz, czuje się niemal niepokonany. Ona jest niezwykle piękną kobietą, ale ma w sobie coś więcej. Car, uszczęśliwiony, nie przestaje sobie gratulować, że znalazł lepszy od wina sposób uwalniania się od smutków i zmartwień. A teraz mój pan po prostu zamknie oczy i podda się rozkoszy - szepnęła. On już od dawna leżał bez ruchu z obnażoną piersią, którą porastały gęste szpakowate włosy. Nie znała go wystarczająco długo, by wiedzieć, że to raczej oznaka starości niż siły. - Spróbuję teraz pokierować moim koniem - rzekła, a on jęczał, gdy spełniała obietnicę. - Maria... Maria, myślę, że twoja babka musiała pozwolić, by uwiódł ją Kozak... Nikt nie potrafi tak jeździć konno jak Kozacy... Dziewczyna roześmiała się cicho, leciutko drapała jego skórę paznokciami.

- Moja rodzina jest równie czysta jak rodzina cara... Umiemy jednak dużo więcej niż Kozacy. Musiała uśmiechnąć się do siebie na widok jego grymasu, wiedziała jednak, że wygrała, kołysała się leciutko, a on oddałby jej teraz nawet duszę, był stracony. Zresztą nie po raz pierwszy, Maria dokładnie wiedziała, czego ten mężczyzna pragnie, i dawała mu to jako zadatek wszystkiego, co musiało nadejść. Wkrótce jej brzuch będzie za duży na takie sztuczki. Wkrótce on się dowie i może zostawi ją w spokoju. Choć miała nadzieję, że tak się nie stanie. Wiedziała, że Katarzyna to potężna władczyni, przy tym wielka i nieruchoma niczym głaz, którego nie można ani uśmiać, ani zlekceważyć. Z cichym jękiem uniosła się, klęczała teraz nad nim, a sięgające do pasa włosy falowały niczym jedwabna opończa. Pragnęła, by otworzył oczy, on jednak leżał jak martwy i czekał na nadejście ekstazy. Poruszyła delikatnie biodrami i poczuła, że zalewa ją fala rozkoszy. - Ty... czto to drugoje! Nikto tak kak ty... Roześmiała się z triumfem w głosie, większego komplementu nie mogła usłyszeć. Chciała być dla niego kimś wyjątkowym, chciała być inna niż kobiety, które znał, dać mu coś nowego. I zaskakującego! Maria pocałowała go w usta, przytuliła się mocno i leżała ciężko na dyszącym carze. - Wy toże - wyszeptała. Wypowiedziane z szacunkiem pochlebstwo padło na podatny grunt. - Mogłabyś pragnąć wszystkiego na świecie, Mario. Dam ci wszystko... - Dziękuję bardzo - rzekła z uśmiechem. Car objął ją mocno i przewrócił na plecy. Przyciskał ją teraz całym swoim ciężarem, a szorstką dłonią pieścił delikatną skórę na karku pod włosami. - To będzie trudna wyprawa, Mario. - Chcę ci towarzyszyć. - Jesteś pewna? - Oczywiście. Będziesz mnie potrzebował. Mnie i siły, którą ci daję. - Tak! Ty przynosisz mi szczęście, mój mały ptaszku. Zabiorę cię ze sobą i niech będzie przeklęty każdy raskolnik, który odważy się mi sprzeciwić! Wątpiła, czy słowa wyznających starą wiarę popów mogłyby mieć jakieś znaczenie. Wątpiła, bo chyba nie było w tym kraju człowieka, który potrafi mówić tak głośno, by car pod jego wpływem zmienił zdanie. Może jedna jedyna osoba. Katarzyna. Ale jej dni są policzone,

powinna już przygotowywać sobie zakonne habity, pomyślała Maria ze złym uśmiechem. To będzie prawdziwe zwycięstwo biednej książęcej córki, która nawet nie potrafi dobrze mówić, lecz sepleni jak małe dziecko. Nie martwiła się tym, że car zasnął na jej ramieniu i mocno przyciska je do posłania. Wkrótce ręka zdrętwieje i przestanie boleć. Car nie pieścił już jej karku, czuła gęsią skórkę, jakby zdjął ją strach, ale też w pokoju było chłodno i marzła, leżąc tak bez ruchu. - Jest bardzo blisko celu. - Ojciec będzie z niej dumny! Kiedy bowiem zdradził swego starego opiekuna, tureckiego sułtana, wielu ludzi go opuściło. Książę nie był jeszcze stary, Maria wiedziała jednak, że długo nie pożyje gnębiony niepokojem. Wybawicielem ojca może być tylko car Piotr. Obaj mogą podejmować zwycięskie wojenne wyprawy, doprowadzą do tego, że sułtan będzie się czołgał u stóp dawnego wasala. Wszystko zależy od niej. Wszystko będzie dobrze, jeśli zdoła zatrzymać przy sobie Piotra. Wiedziała, że on jej nie kocha, zdawała sobie jednak sprawę, że jest od niej niebezpiecznie uzależniony. Jak od opium. Uśmiechnęła się, ramię przestało boleć. Ten gruby wielbłąd, jego żona, stoi wprawdzie na przeszkodzie, ale wkrótce będzie można się z nią rozprawić. Kiedy Piotr dowie się o synu, którego Maria ma mu urodzić... Wtedy z pewnością córki przestaną mieć jakiekolwiek znaczenie. Maria nie znała cara zbyt długo, ale jedno wiedziała o nim na pewno: Największym zmartwieniem jego życia jest brak następcy. Aleksego tracił wielokrotnie, nie chciał o nim więcej rozmawiać. Ten carski potomek nie byłby w stanie przejąć kierowania państwem, okazał się za słaby i zbyt tchórzliwy. A małego Piotra Bóg zabrał do siebie, żeby ukarać cara za jego grzechy. Ale teraz idą nowe czasy. Szczęście znowu stanie się towarzyszem władcy, jeśli tylko on będzie strzegł Marii, swego małego ptaszka, i uczyni jej ten honor... Katarzynę w paradnym stroju można było nazwać osobą postawną, władczą, imponującą, nawet boską. Ale piękną nie. Ludzie wiwatowali na jej cześć, pochylając głowy z szacunkiem. W wielkiej sali tronowej mieniły się kosztowne materie i ozdoby. Dwór przywdział swoje najwspanialsze kostiumy, nawet nic nie znacząca służba nosiła liberie haftowane złotem i srebrem.

Na zewnątrz, przed pałacem, cały regiment doboszy wybijał jednostajny rytm na bębenkach, z kościołów dochodziły śpiewy. Dęto w rogi bojowe, a przed Niebiańskim Pałacem stała orkiestra złożona z czterdziestu mężczyzn. Bo po uroczystości miał się odbyć bal! Dzisiaj Rosja otrzyma kolejny powód do dumy, car przybierze nowy tytuł, tytuł imperatora. Piotr uważał, że będzie to dobry początek kolejnej wyprawy wojennej. Nadjana i Karl Martin próbowali przecisnąć się przez tłum ludzi. Spóźnili się, bo w Niebiańskim Pałacu wciąż tyle spraw czekało na załatwienie. Teraz tysiące zniszczonych chłopskich kapot zagradzało im drogę. - Powinniśmy jechać powozem! Przed końmi pewno by ustąpili! - Nadja! Raczej zawróćmy! - Chwycił ją za rękę i odepchnął kilku starych ludzi, którzy mrużyli zaropiałe oczy. - Cóż za przeklęty cyrk. Wracamy do domu! Nie była w stanie protestować. W końcu ceremonia może się odbyć bez nich. Widziała wiele podobnych. Car specjalnie nie przepadał za tego rodzaju przepychem i pompą, zresztą był skąpy, od czasu do czasu jednak musiał dać narodowi świadectwo, że jest takim wspaniałym władcą, jak sobie poddani wyobrażają. Nadjana uświadomiła sobie, że tęskni do Piotra. Ostatnie tygodnie były przepełnione pracą, i Katarzyna, i car mieli wiele spraw na głowie. Nadjana nie widywała ich całymi dniami i to napełniało ją niepokojem. Mienszikow odznaczał się jakimś niewytłumaczalnym wyczuciem, jeśli chodzi o takie sytuacje, teraz znowu nabrał pewności, że droga jest wolna. Nie dalej niż wczoraj wieczorem odwiedził Nadjanę i przeraził ją tą swoją dziwną mieszaniną przyjaźni i pogróżek Przez długi czas potem jak zdobyła zaufanie cara, próbował jej się narzucać. Przy byle okazji podejmował rozmowy, a raz chciał nawet zerwać maseczkę z twarzy. Coś w jego pożądliwym wzroku przerażało Nadjanę i dziwiła się, dlaczego. Podnieceni mężczyźni to przecież jej specjalność. Niewielu spotkała takich, których nie dałoby się w jakiś sposób okiełznać. Nienawidziła tego człowieka. Wchodził do jej domu niczym zły cień i ani mycie, ani okadzanie nie było później w stanie usunąć czegoś, jakby woni zagrożenia, którą po sobie zostawiał. Ona i jej przybrany syn nienawidzili potężnego księcia równie mocno. W tym jednym przynajmniej byli zgodni. Nadjana domyślała się, że za większością okrucieństw cara wobec narodu stoi Mienszikow. Kiedy car wyjeżdżał, on w imieniu władcy kierował państwem. Nie tak mało osobistych wrogów Mienszikowa zmarło nagłą śmiercią, zostało pośpiesznie osądzonych za zdradę kraju lub kradzież pod nieobecność cara. Co car mówił księciu w cztery

oczy, nikt nie wiedział. Szeptano o długich pojedynkach słownych, a nawet szamotaninach. Dotychczas jednak Mienszikow zachowywał swoją pozycję. Jego majątek rósł z dnia na dzień, a na dworze gadano, że wiele kosztowności z carskiego skarbca znajduje się teraz w pałacu księcia. I oto znowu cesarska para wybiera się w drogę. Tym razem miało to potrwać długo. Termin wyjazdu przypadał za dwa tygodnie, sto tysięcy rosyjskich żołnierzy wszystkich rodzajów broni stało w gotowości. Pierwszym celem był Astrachań, stamtąd car wybierał się do Derbentu i zamierzał podporządkować sobie całe królestwo. Za każdym razem, kiedy Nadjana zaczynała myśleć o nowej wyprawie, odczuwała niepokój. Wciąż miała tyle zmartwień. Próbowała się z tego otrząsnąć, trzymała mocno rękę Karla Martina i pozwalała się prowadzić do czekającego powozu. Konie były przerażone hałasem i biegającymi ludźmi, ale woźnica zdołał je jakoś uspokoić i wkrótce znalazła się bezpiecznie w murach własnego pałacu. - Czy mam cię odprowadzić na górę, Nadja? - Tak, jeśli chcesz... ale nie musisz, Karl Martin! - Uff, czy nie mogłabyś mnie nazywać tak jak inni? Teraz mam na imię Iwan, przecież wiesz! Sama mnie tak ochrzciłaś! - Rozmawiamy ze sobą po rosyjsku, nigdy nie wspominamy twojego starego domu, nie chcesz nawet wypowiedzieć imienia swojej matki, nie mówiąc już o tym, żeby do niej napisać! Twoje imię to jedyne, co jeszcze może ci przypominać o dawnym życiu, i nie zamierzam przestać go używać! Znowu zaczynała wygłaszać jedno ze swoich nie kończących się kazań, ale teraz Karl Martin musiał się uśmiechnąć. Była taka maleńka, ta jego Nadjana, z roku na rok stawała się coraz mniejsza. Zachowała jednak dawny temperament i to go uspokajało. Bo nie była, nie- stety, zdrowa, nietrudno to dostrzec. Poczuł ból w piersi. Nie chciał o tym myśleć. Ale kiedy stara przyjaciółka z jękiem opadła na wygodny fotel, musiał stwierdzić, że ma przed sobą bardzo zmęczonego człowieka. Czule ujął jej stopy, uniósł brzeg sukni i podsunął miękki podnóżek. Skinęła mu głową, maseczka ukrywała z pewnością grymas bólu. Karl Martin już dawno przestał się zastanawiać, jaka twarz kryje się za jedwabną przesłoną, przypominał sobie jak przez mgłę, że przed pożarem była to twarz bardzo piękna. Tam, w domu. W dawnych czasach... - Karl... co ja mam z tobą zrobić...?

- Nic! Sam o siebie zadbam najlepiej. - Ha! Wiele razy już byś nie żył, gdyby stara Nadjana się tobą nie zajmowała. Wiesz, że obiecałam twojej matce... Starał się nie rozgniewać, nie teraz. Zamknął więc uszy na jej słowa, pozwolił jej mówić i zwrócony do niej twarzą pogrążył się we własnych myślach. - Jesteś jak kamień, wiem o tym, ale nie możesz mi zabronić wspominać rodziny, która została w domu! Wiem, że ich kochasz, w nic innego nie uwierzę. Miałeś dziewięć lat, kiedy wyjeżdżaliśmy, nie mogłeś ich zapomnieć! - Owszem, zapomniałem. - Nie! Jestem pewna, że Amelia też cię pamięta... Może ma teraz więcej braci, ale ciebie pamięta na pewno. - Wierzę, że każdego wieczora się za ciebie modli, wiem, że tak właśnie jest... Nie mógł jej nic odpowiedzieć. Znała jego jedyny słaby punkt. To Amelia, bliźniacza siostra... Ona rozumiała... niczego od niego nie wymagała. Miała czas... ale to było tak dawno... - Ty piszesz i narzucasz się. Przyjmij wreszcie do wiadomości, Nadjano: moja matka o tobie zapomniała. Zapomniała o tobie na pewno w tej samej chwili, w której straciła cię z oczu. Taka już jest! Nie martwi się nawet o ludzi, którzy mieszkają w tym samym domu co ona, jeśli trafi jej się do ogryzania nowa kość albo nowa książka do czytania! Nigdy nie myślała o nikim innym tylko o sobie samej. Przez całe swoje życie! - Karl, teraz mówisz jak uparte dziecko. Czy nie pamiętasz już tych waszych wspólnych chwil, byłeś wtedy jej zaufanym, pozwalała ci przygotowywać ziołowe mieszanki... - Ha! Pozwalała mi robić to wszystko, bylebym tylko nie przeszkadzał jej w ważnej pracy! To była zła kobieta. Bardziej mężczyzna zresztą niż kobieta, rządziła wszystkimi, o wszystkim decydowała! Nadjana westchnęła, patrzyła jednak na niego z uporem. - Czy kiedykolwiek słyszałeś, by twój ojciec się skarżył, Karlu? Czy kiedykolwiek w jego oczach widziałeś coś oprócz miłości? On chciał, żeby taka była, kochał ją właśnie taką! Twoja matka miała, to znaczy chcę powiedzieć ma, wady. Wszyscy mamy! Ty jednak pamiętasz tylko to, co sprawiało ci przykrość... Nie słuchał już Nadjany, ponieważ w jej słowach kryła się niebezpieczna prawda. Od dawna przemawiała do niego w ten sposób. Za każdym razem później musiał długo oczyszczać uszy i serce, coraz większą ilością wina... i Aloe.

Po chwili zaczął rozsznurowywać wysokie buty Nadjany. Trudno jej było robić to samej, a nie lubiła prosić o pomoc służby. Znieruchomiała, kiedy ostrożnie zdjął jasne trzewiki z cielęcej skóry. Karl ujął małe stopy w dłonie i zaczął ostrożnie rozcierać. Stopy były zimne, chociaż Nadjana miała nogi zabandażowane i nosiła ciepłe skarpetki. Chciał je uwolnić do końca, ale Nadjana powstrzymała go. - Nie... jeszcze nie teraz. Wkrótce będę znowu musiała wyjść, trzeba zobaczyć, czy w Niebiańskim Pałacu wszystko jest jak powinno... - O, ta fińska bogini już z pewnością zaćwiczyła wszystkich wokół. Nie martw się, mamo... Nadjana poczuła ciepło w sercu, zwracał się do niej w ten sposób tylko w najbardziej intymnych chwilach. Wiedziała, jak trudno mu kogoś tak nazywać. Wiedziała, jak cierpi, jak bardzo czuje się zdradzony. I zawstydzony... - Ona, twoja matka... byłaby z ciebie bardzo dumna... Puścił jej stopę i podniósł się. Już wiedział, że dzisiejszego wieczora wypije dużo wina. - Dość, Nadjano - rzekł spokojnie. Przemawiał teraz do niej dorosły mężczyzna. - Obiecaj mi, że kiedyś... - Nie! Niczego ci nie obiecam! Zamilkła. Posunęła się chyba za daleko. Znowu. Ale teraz, kiedy choroba atakowała ją coraz bardziej, wszystkie myśli i troski skupiały się na nim. Za wszelką cenę chciała go zmusić, by pojechał do domu. Niezależnie od tego, ile racji było w jego twierdzeniach, że Marja być może zapomniała swego jedynego syna... Bowiem nigdy nie dostali odpowiedzi na żaden list. Nigdy też żaden list nie wrócił. Ostatnio wysłała dwa, korzystając z tego, że dwa statki wybierały się do Danii. Sumy, jakie dała przewoźnikom, wystarczyły na wynajęcie w Kopenhadze łodzi, która by zawiozła list do małej osady nad fiordami. Dała im tyle złota, że mogli poczekać na odpowiedź i wysłać ją z Kopenhagi do Rosji. - Oczywiście, że światem wstrząsają niepokoje, to prawda, że okręty rozbijają się i toną. Prawda też, że zdarzają się nieuczciwi ludzie nawet w carskiej flocie. - Ale żeby wszystkie listy... Nie wiedziała, czy którykolwiek w ciągu tych lat dotarł do celu. Bo przecież może choć na jeden powinna otrzymać odpowiedź. Nadjana nie umiała sobie tego wytłumaczyć.

- Może chłopiec ma jednak rację? - Może Marja i Karl wstydzą się swego głupiego syna tak bardzo, że nie chcą go znać? - To niemożliwe, Marja jest przecież mądra, myślała Nadjana. Wiedziała, że to jeszcze dziecko, oszukane dziecko... a za odwagę, jaką okazał, należałoby go raczej chwalić! - Idę już, Nadja. Zostało mi parę spraw do załatwienia... Widziała błysk w jego oczach, patrzyła na zarumienione policzki. Och, tak, znowu idzie na spotkanie z tamtą. - Kiedy nareszcie przyprowadzisz ją do mnie i zachowasz się jak człowiek honoru? Jesteś teraz wystarczająco dorosły, Karl Martin. - Już niedługo - odparł, odwracając twarz. - Zanim czas nadejdzie... Odpoczywaj, matko, i niczym się nie przejmuj. Sama powiedziałaś, że młody człowiek ma prawo do własnych tajemnic... - Tak, tak, wiem... Ale żebyś znowu nie wdał się w jakieś głupstwa! Nie rozumiem, dlaczego ukrywasz przede mną swoje sprawy z dziewczętami. Czy myślisz, że ja nie wiem, jak bardzo młodym mężczyznom potrzebna jest rozrywką? Do diabła, chłopcze, dom jest pełen kobiet, które tylko czekają, by ugasić twoje młodzieńcze pragnienia... Roześmiał się, słysząc ten język, Nadjana używała go coraz rzadziej. Pospolity język nie pasował do jej białej, anielskiej jedwabnej szaty. - Dziękuję za propozycję... ale wolę sam polować! Posłał jej całusa i zamknął drzwi, słyszała jego lekkie kroki na pięknej mozaikowej podłodze w sąsiedniej sali. Fotel wydał się nagle twardy i niewygodny, bolały ją rany, które tak starannie ukrywała pod pięknym ubraniem. Dzisiaj znowu skóra pękła w kilku miejscach, mimo ostrożności w ruchach ubranie ocierało rany. Nosiła zawsze szerokie suknie, nie odcinane w pasie, unikała ciasnych gorsetów. Suknia zwykle spływała luźno od piersi aż do podłogi niczym wodospad cieniutkiego jedwabiu. Był to jej znak rozpoznawczy, podobnie jak ma- seczka i rękawiczki. Wiedziała, że otacza ją legenda, że ludzie w tym mieście długo jeszcze zachowają pamięć o Królowej, choć jej nie będzie od wielu pokoleń. - Czy doznawała przy tym uczucia triumfu? - Nie, nikt przecież i tak nie wie, kim Nadjana jest. - Jej ród wygaśnie wraz z nią, imienia ojca nikt nigdy nie będzie wspominał. Wróciła do domu, do swoich, ale nikt z nich nie ma pojęcia, kim jest. - Nie odnalazła też nikogo z tych, których przed laty opuściła.

Car obiecał poszukać kogoś w Moskwie, w całym państwie, nigdy jednak nie potrafił powiedzieć jej nic konkretnego. Tak więc przeżyła życie pozbawiona korzeni. Dlaczego zatem tak trudno przyjąć do wiadomości, że będzie też musiała bez nich umrzeć? Może dlatego, że odzyskała wspomnienia, okrutne wspomnienia, pamięć wydarzeń, które wypędziły ją z kraju. Wspomnienie buntu strielców, haniebnej śmierci ojca, pożegnania z matką... Ich linia rodu Dołgorukich wyginęła, ostatnim męskim potomkiem był książę Mi- chaił, zamordowany po tym, jak zerwał z własnym stronnictwem, chcąc powstrzymać bunt w tamtych trudnych czasach, zanim jeszcze Piotr Wielki objął władzę. Nadjana mogła się z tym pogodzić, nie oczekiwała, że odnajdzie jakichś krewnych, kiedy po wielu latach wracała do domu. Ale głęboko, bardzo głęboko w jakimś kąciku duszy przechowywała wciąż marzenie o mężczyźnie, jedynym, którego kochała. O tym, którego widziała w koszmarnym momencie, gdy ścinał głowę jej ojca... Tichon... W takie wieczory jak ten, kiedy siedziała zmęczona pracą całego tygodnia i beznadziejnymi rozmowami z Karlem... Zdarzało się jeszcze, że wspomnienie tamtego rosłego mężczyzny pojawiało się w jej duszy. Zaglądała w jego jasne, szare oczy, niemal czuła pod palcami dotyk jego prawie białych, jedwabistych włosów. Jedna z jej przyjaciółek powiedziała kiedyś, że są do siebie bardzo podobni. Teraz bylibyśmy jeszcze podobniejsi, pomyślała Nadjana i zdjąwszy rękawiczkę z jednej dłoni rozpięła kok, pozwoliła, by włosy miłosiernie przesłoniły twarz.

ROZDZIAŁ III - Iwan... ja już dłużej nie mogę. Musisz iść, nie wolno ci więcej tu przychodzić... - Ale dzisiejszego wieczora nikt nas nie zobaczy. Wszyscy poszli się bawić, słyszysz, jak wrzeszczą i tańczą? Ulice pełne są młodych dziewcząt przemykających się na spotkania z ukochanymi, nawet panie z arystokratycznych rodów wyszły dzisiaj potajemnie z domów! - Ja wiem, wiem... ale słuchaj mnie, Iwan! Musimy zniknąć! Mój ojciec... igramy ze śmiercią, oboje! - Więc teraz nie lękasz się już męża, tylko ojca? Aloe, zachowuj się jak dorosła... Miała ochotę się roześmiać, ale akurat w tej chwili jego słowa nie wydawały jej się śmieszne. Była piętnaście lat starsza od swego Iwana i kochała go od czasu, kiedy jeszcze nie był mężczyzną. Od lat wiodła to podwójne życie. Najpierw był to podniecający flirt, później rozkoszny dodatek do codzienności. Iwan był tak wzruszająco młody i niedoświadczony! Ochraniała go niczym kura swoje pisklęta, pozwalała mu ukrywać się pod swoimi skrzydłami, gdy życie było zbyt skomplikowane. W końcu jednak stał się w pełni dorosłym mężczyzną. Może to zresztą jej zasługa? Aloe zdawała sobie sprawę, jak wiele zmieniło się między nimi od tamtego dnia, kiedy po raz pierwszy dotknęła wargami jego ust. Teraz go kocha. Kocha go bardziej niż życie, bez niego w ogóle sobie życia nie wyobraża. Ale strach rozrywał jej serce zawsze, gdy myślała o tym, jak bardzo się oboje narażają. Gdyby jej małżonek odkrył młodego kochanka, nic wielkiego pewnie by się nie stało, kazałby ją po prostu wychłostać i zamknął w domu na kilka tygodni. To by przecież zniosła. Ale ojciec... najbliższy człowiek cara, być może najpotężniejszy człowiek w Rosji. On od dawna interesował się tymi cudzoziemcami. Nie lubił ani białowłosej Nadjany, ani jej syna. A kiedy Iwan wmieszał się w bunt carewicza ... wtedy Aloe była pewna, że grozi mu śmiertelne niebezpieczeństwo. - Wyjedźmy stąd... pojedźmy do domu, do twojego kraju! Tam teraz panuje pokój, prawda? Tam nie sięga ani władza cara, ani nawet władza mego ojca... - Ty nie znasz cara. Ani tym bardziej nie znasz swego ojca. Wiem, że gdyby chciał wyrządzić nam krzywdę, dopadnie nas, gdziekolwiek będziemy. - Ale możemy zyskać na czasie! Jeśli wyjedziemy teraz, kiedy ojciec zajęty jest rządzeniem krajem. Musimy wyjechać zaraz, zanim zacznie cię podejrzewać. Bo wtedy

będzie działał błyskawicznie. Gdy tylko car wyjedzie, natychmiast znajdziesz się w lochach twierdzy! - Nie wierzę. Nadjana też ma przyjaciół. Mienszikow wie, jak wysoko car ją ceni... I ja sam także jestem jednym z najlepszych we flocie, on zdaje sobie z tego sprawę! Nie zapomni, ile razy udzielałem dobrych rad, jeśli chodzi o projektowanie okrętów. Tego nie zapomni! Westchnęła ciężko, wiedziała, że to się na nic nie zda. Iwan nie chciał przyjąć do wiadomości, że jego życie wciąż będzie narażone na niebezpieczeństwo. Nawet jeśli większość ludzi o tym zapomniała, to bunt carewicza nadal dręczył cara. Każdy, kto miał z tym jakiś związek, powinien zostać ukarany. Będzie ich ścigał przez pokolenia! Bardzo chciała się dowiedzieć, jaki właściwie jest powód tego, że Iwan nie zamierza wracać do domu. Był synem chłopa, jego rodzice mieli wystarczająco duży dwór, by wyżywić jego i jego żonę. Sam o tym mówił. Aloe poszłaby za nim na najdalszą Syberię, gdyby tylko poprosił. Może, szeptało jej coś w duszy, może on mnie tak naprawdę nie kocha. Może jestem tylko zabawką, elegancką damą, którą ten chłopski syn z północy z radością przewraca na trawę. Może uważa, że jestem starą, głupią krową... i zabawia się ze mną, skoro nie może mieć młodych, chichoczących dworek. Bo przecież ja zawsze tu jestem, zawsze chętna i szalona... - Iwan... czy ty mnie kochasz? - Oczywiście, że cię kocham - odparł, robiąc śmieszną minę. - Skończ z tymi głupstwami, chcę słyszeć, że mówisz to poważnie! Widział, że Aloe jest zrozpaczona. Natychmiast oplótł ją ramionami, ona westchnęła z ulgą i poszukała wargami jego ust, jakby chciała wymusić na nim oświadczyny. Ale on całował ją pożądliwie, doświadczone ręce rozpięły suknię i rozwiązały jedwabne wstążki gorsetu. - Nigdy mi nic nie mówisz - szeptała z wyrzutem. - A moje ręce, czy one też nic nie mówią? - odparł żartobliwie. - A moje usta, przecież one nie milczą, kiedy robią tak... - Lekko zwilżył brodawkę jej piersi. - Albo tak... Wolno dotykał piersi językiem, a potem przesuwał go coraz bardziej w dół, Aloe poddawała mu się z radością. Potem jednak znowu był milczący, a ona znała go na tyle, by też nic nie mówić.

Kiedy przy niej leżał, taki spokojny i bliski, często kusiło ją, żeby zapytać. Chciała wydobyć to z niego, chciała go przekonać uległością i wyrozumiałością. Ale on, który tak łatwo dawał się złowić pieszczotami, nie był skłonny do zwierzeń. Kiedyś omal nie przypłacił tego życiem. Nie opowiedział jej o swoich przyjaciołach, ani o carewiczu, ani o tym, że bywał na niebezpiecznych spotkaniach, kiedy mnich i carewicz oraz buntownicy układali swoje plany. Chcieli obalić cara, chcieli wynieść na tron Aleksego, zapalić nowe światło nad pogrążoną w mroku Rosją. Mieli za sobą chłopów, biednych zagrodników, a nawet źle traktowanych żołnierzy cara. Cena za rosnącą potęgę Rosji była zbyt wielka. Lud nie chciał już tego dłużej cierpieć, popierał więc młodego syna cara, o którym mnisi mówili, że jest zesłanym przez Boga zbawcą Rosji. Nie opowiadał jej o tym, dopóki nie rozpętało się piekło. Dopiero wtedy wyznał jej, że to jego głowa mogła zostać zatknięta na palisadę okalającą gmach Admiralicji. Mówił, że jutro to jego mogą rozpiąć na kole i torturować, dopóki nie wyzionie ducha. Przeraził ją wtedy śmiertelnie. W ciągu pierwszych tygodni po tamtych wydarzeniach ani przez chwilę nie wierzyła, że Iwan jest bezpieczny. Nie mogła w to wierzyć, skoro coraz więcej ludzi sądzono i skazywano na śmierć. Ani wtedy, kiedy wielu doradców cara zostało złożonych w ofierze za to, że nie starali się dostatecznie dobrze. Była przygotowana na ostateczność, postanowiła, że pójdzie do swego ojca i przedstawi mu jasne ultimatum: albo zostawi Iwana w spokoju, albo może już teraz uciąć głowę własnej córce. Wiedziała jednak aż nadto dobrze, że potężny Mienszikow chętnie by i ją poświęcił, dla umocnienia swojej pozycji. Wygrał, car pozostał u władzy, a nietrudno zgadnąć, jaki los czekał Mienszikowa, gdyby Aleksy objął tron. Aloe była bezsilna. Nie udałoby się uratować Iwanowi życia, gdyby któryś z torturowanych wymienił jego imię. Ale widocznie żaden o nim nie wspomniał. W każdym razie nigdy nie przyszli żołnierze z regimentu preobrażenskiego, żeby go zabrać. Osobista gwardia cara miała w tamtych tygodniach ręce pełne roboty, codziennie żołnierze w ciężkich butach z cholewami przemierzali ulice, wlokąc za sobą jeńców, jakby to były świnie lub barany.

Sponiewierane kobiety i mężczyzn spędzano na plac egzekucji obok fortu, chłostano ich tam na oczach gawiedzi lub zarzynano. Mieszkańcy miasta mieli obowiązek zbierać się i wysłuchiwać odczytywanych głośno wyroków cara na zdrajców. W najstraszniejszych chwilach widywała go, zakrwawionego, z rozpłatanym brzuchem, nigdy jednak nie miała dość odwagi, by wyobrazić sobie koniec. Pocieszała się tylko jedną myślą: jeśli stanie się najgorsze, ona pójdzie na śmierć razem z nim. Ale teraz był przy niej, cudownie żywy. Głęboko wciągnęła powietrze, otrząsnęła się z ponurych myśli. Powinna starać się cieszyć tą chwilą. Z czułością pogładziła go po włosach, po coraz szerszej piersi, po policzkach, na których wyczuwała ostry jasny zarost. Iwan spał. Wkrótce będzie musiała go obudzić, nie mógł pozostawać w jej komnacie zbyt długo. Oczekiwano ją na balu w Niebiańskim Pałacu, jej mąż z pewnością nie zauważyłby braku małżonki, ale inni mają oczy i uszy otwarte, będą się zastanawiać, co się dzieje z księżną Aloe, córką Mienszikowa. Katarzyna, caryca Rosji, najbardziej przypominała wiejską kobietę, która sprzedała na targu masło i nie dostała za nie ani grosza. Posiadała wprawdzie obszerny płaszcz z jedwabiu, miała kosztowności, za które można by kupić wiele dworów, włosy jednak nosiła przetłu- szczone, związane prostą krajką. A kiedy ujmowała w dłonie włoską tabakierkę wysadzaną perłową macicą, w jej ruchach nie było nic królewskiego. - Ten przeklęty pies! Ta stara świnia z rodu Romanowów! Że też znowu to zrobił, że się odważył... na wszystkie demony piekieł, będę walczyć do ostatka! Nie pozbędzie się mnie tak łatwo, ja jestem inna niż moja nieszczęsna poprzedniczka! Pociągnęła potężny łyk wódki, nie był to alkohol najszlachetniejszego gatunku, ale ona go lubiła, bo przypominał jej młode lata, które przeżyła w mniej eleganckich warunkach. Nadjana nie próbowała uspokajać Katarzyny, z doświadczenia wiedziała, że gdy tylko ta olbrzymia kobieta wykrzyczy swoje żale, ze szlochem padnie jej w objęcia. A tym razem caryca miała prawdziwy powód do płaczu. - Na dodatek ta dziwka nosi to samo imię! Maria! Maria i Maria, co za różnica? Poprzednia była Angielką, ta jest córką jakiegoś przeklętego, barbarzyńskiego zdrajcy! Ale Bóg mi świadkiem, ja się z nią rozprawię! - Katarzyno... nie powinnaś się tak denerwować. Rozchorujesz się...

- Rozchorujesz? Ja już jestem chora, do diabła, jestem chora! Chora, że muszę to znosić, chora z wściekłości! Och, ja ją złapię, połamię tej ladacznicy wszystkie kości, ja... - A Will co na to? Nadjana odważyła się na tę uwagę, bo widziała, że wściekłość carycy gaśnie. Drobna prowokacja sprawi, że wykrzyczy się do końca, a potem będzie można rozsądnie z nią porozmawiać o całej sprawie. - Will? Nie mów o Willu, on nie ma z tym nic wspólnego. On nie może urodzić carowi następcy! - Następcy? Katarzyno, nie martw się na zapas... Teraz caryca padła na fotel z wysokim oparciem. Z trudem udało jej się podciągnąć pod siebie ciężkie nogi. Kaftan był mokry od łez, którymi się całkiem nieoczekiwanie zalała. - Nadja, jest tak, jak mówię... ona ma mieć dziecko, jest brzemienna... I mnisi gadają, że to będzie chłopiec... A dzisiaj on mi powiedział, że zabiera ją na wyprawę! Nadja, on ją zabiera! Ta dziwka będzie mieć własny orszak, on zamówił najlepszych lekarzy, najzdolniejsi ze wszystkich mają strzec jego kochanki i bękarta, którego nosi w brzuchu! Nadjana milczała. Tym razem sprawa rzeczywiście była poważna. Car miewał i przedtem kochanki, nigdy jednak Nadja nie widziała Katarzyny w takiej rozpaczy. Sama caryca miała dwie córki, obie ładne i inteligentne. Ale inne dzieci utraciła, niektóre przed urodzeniem, inne zaraz potem. Nie zdołała dać Piotrowi syna, co teraz groziło jej utratą pozycji. - On cię bardzo kocha - próbowała pocieszać. - Kocha mnie... Tak, rzeczywiście mnie kocha. Ale bardziej kocha Rosję! Nadja, on zamordował własnego syna dla dobra Rosji! Czy myślisz, że nie jest przygotowany, by dla tej samej sprawy poświęcić zmęczoną starą kobietę? - Nie jesteś przecież stara... - Wkrótce skończę czterdziestkę! Wkrótce stracę swój czas, wkrótce... Caryca przerwała sama sobie i głośno pociągnęła nosem. Wyglądała, jakby wsłuchiwała się w swoje wnętrze. - Mój czas... Nadjana wyciągnęła przed siebie rękę. Pierścień, który mienił się krwistą czerwienią na błękitnej jedwabnej rękawiczce, był darem od samego cara. - Katarzyno... nie poddawaj się. Sama możesz jeszcze urodzić syna, tylko bądź cierpliwa. On o tym wie, nie odważy się ciebie odepchnąć...

- Chyba nie jesteś głupia, Nadja, ale teraz mówisz głupstwa. Rozmawiamy o carze Piotrze. O mężczyźnie, który zamknął w klasztorze poprzednią carycę, który mordował swoje kochanki, a nawet swoje dzieci. Własnego wnuka nie widział od lat! Jakiej łaski można od niego oczekiwać. Nadjana nie potrafiła odpowiedzieć. Nie umiała znaleźć żadnej pociechy. Katarzyna miała po prostu rację. - Jedziemy na tym samym wózku, Nadja… chyba zdajesz sobie z tego sprawę? Jesteś przyjaciółką Piotra, ale nie wiesz, jak długo to jeszcze potrwa. Twój syn… czy on nie boi się cara? Ma bardzo dziwnych przyjaciół… Mnisi powiadają mi, że znał Ignatiewa i Kinina… To było groźne przypomnienie, Nadjana poczuła, że przerażenie miesza się z uczuciem zatroskania sytuacją Katarzyny. Ale chyba przyjaciółka nie zamierzała zadenuncjować Karla? Nagle pokój, w którym siedziały, wydał jej się zimny, a sąsiadujące z nim sale przerażająco wielkie. Nadjana mrużyła oczy, by zobaczyć, czy ktoś tam chodzi, ale Katarzyna machnęła ręką, chciała, żeby gość słuchał jej uważnie. - Nie bój się, dzisiaj tu nikogo nie ma. Jeszcze jestem panią swego domu, Nadjano! Zdecydowana mina Katarzyny nie uspokoiła gościa. Jeśli sprawa jest naprawdę taka poważna, jeśli podejrzenia Katarzyny są słuszne, to dwór prawdopodobnie już trzęsie się od plotek. Pozycja carycy jest zagrożona. A w takim razie wszyscy, których ona nazywała przyjaciółmi i zaufanymi, znikną razem z nią niczym winogrona z tacy. Do tego Will, ten czarujący gracz... - Marię trzeba unieszkodliwić - powiedziała caryca cicho. Spojrzenie, które posłała Nadjanie, było stanowcze. - Nie mogę pozwolić, żeby urodziła Piotrowi syna, Nadjano. I ty mi pomożesz. - Ja? Nadjana z największym trudem wykrztusiła to pytanie. Teraz przerażenie dławiło ją w gardle, czuła w żołądku bryłę lodu. Uświadamiała sobie całe ryzyko, jakie będzie musiała podjąć. Zabójstwo nie narodzonego dziedzica cara! To musi się wydać, mord zostanie ukarany po stokroć. - Twoje dziewczyny... pomagasz im, przecież wiem. Dajesz im jakieś lekarstwo, no i dziecko nie przychodzi na świat. Tylko mi nie mów, że to nieprawda! - Ja nie mam żadnego lekarstwa! To nie ja...

- Nie, wysyłasz je z domu. Gdzieś do jakiejś kobiety, jak sądzę. Do zbiedniałej starej arystokratki, tak mi się wydaje, która dba, żeby jej zamek był zawsze ciepły na przyjęcie twoich zbłąkanych owieczek. Caryca miała niestety rację. Nadjana jednak nigdy nie spotkała tej starej hrabiny i bardzo się z tego cieszyła. Żywiła tak wielką niechęć do działań tej kobiety, że aż ją samą to zadziwiało. Dziewczęta wracały po tygodniu lub dwóch, może trochę bledsze, z podkrążonymi oczyma, ale zawsze tak samo ładne. Zdarzyło się tylko dwa razy, że nie wróciły do Niebiańskiego Pałacu. - To niemożliwe... ja nie wiem... Nie możemy przecież posłać Marii do Olgi. - Do Olgi? Świetnie, znasz przynajmniej imię. Jedź do niej! Zdobądź mi to lekarstwo, a ja sama zrobię resztę. Wiem, że to się uda, tylko nikt nie może się dowiedzieć, że Katarzyna kupiła lekarstwo. Jesteś jedyną osobą, na której mogę polegać, Nadjano! I obiecuję ci, jeśli mi pomożesz teraz, będę ci całe życie wdzięczna. Katarzyna, żcna Piotra, nie zapomni tej przysługi! Nadjana niespokojnie potrząsnęła głową, czuła spływające po skroniach strużki potu. - Zdaje mi się, że nie mam wyboru, Katarzyno. - Nie - odparła caryca zadowolona i wyprostowała nogi. - Musisz mi wyświadczyć jeszcze jedną przysługę. Teraz, kiedy wyjedziemy, musisz uważać w moim imieniu na Willego. Boję się, żeby czegoś nie wymyślił... - A czy on nieustannie czegoś nie wymyśla? - musiała zażartować Nadjana. - Och, tak! I właśnie dlatego nie mogę pozwalać, żeby odwiedzał mnie tu zbyt często. - Przystojny mężczyzna z tego Anglika. Ale czy on czasami mówi o swojej siostrze? Katarzyna ze śmiechem potrząsnęła głową. - Może powinien to zrobić. Może mój drogi Will powinien by porozmawiać z tą księżniczką Kantemir! - Ach, ty! Czasami bywasz okrutna, Katarzyno. - Katarzyna Okrutna! Tak, jak widzisz, byłoby to znakomite imię dla pierwszej prawdziwej imperatorowej Rosji! Śmiała się teraz tak, że o mało nie spadła z fotela. Nadjana porzuciła na chwilę lęk i okropne przewidywania co do przyszłości, zarażona żołnierskim śmiechem carycy. Może właśnie w tym tkwi tajemnica, że młody Will tak ją uwielbia, pomyślała Nadjana. Bo chociaż caryca była gruba, miała nalaną czerwoną twarz i niewyparzony język, a oczka spoglądały na świat spoza fałd tłuszczu, to potrafiła skłonić człowieka do śmiechu.

- Anglicy mają specjalny talent, są bardzo zabawni - wykrztusiła Katarzyna między jednym a drugim atakiem śmiechu. Po czym jej okrągłe oczka znowu zrobiły się wąskie i dodała - Tak jak my, Rosjanie, mamy talent do okrucieństwa... Nadjana skinęła tylko głową i wzniosła toast. W kieliszku miała nasączone wódką wiśnie. Jakże chętnie zasięgnęłaby czyjejś rady, ale w jej liczącym dwieście osób sztabie nie było nikogo, komu odważyłaby się opowiedzieć o swoim życiu. Nie dlatego, że jest ono aż takie ważne, myślała Nadjana z goryczą. Choroba zaczynała jej naprawdę dokuczać, żyła z nią latami i wiedziała, że wkrótce udręka się skończy. Może to potrwać jeszcze kilka miesięcy, może nawet rok, bo lekarstwa ma dobre. Ale rany przestały się goić, a teraz nie mogła poruszać dwoma ostatnimi palcami lewej ręki. Stawy miała obolałe, a ból głowy, który wielokrotnie budził ją rano, nie dawał się uśmierzyć ani kroplami opium, ani alkoholem. Nie ze względu na siebie obawiała się ryzyka. Car mimo wszystko nie mógł zrobić nic więcej, niż ją uśmiercić. Oczywiście, drętwiała ze strachu na myśl o tych ciemnych złych oczach, które car w nią wbijał. Niepokój wywołany tym, że nie wie, jak dalece car jest we wszystkim zorientowany, był wystarczająco duży, by ją zabić. Ale Karl Martin jest taki młody. Czy nie dość, że on sam wplątuje się we wszelkie możliwe niebezpieczeństwa? Czy nie dość, że ściągnął już na siebie dwa wyroki śmierci? Jeśli na dodatek ona zostanie złapana na tym, że zdobyła dla Katarzyny truciznę, by zabić dziecko cara, to Karl Martin też nie uniknie odpowiedzialności. Akurat tego Mienszikow potrzebuje. Okrutny książę chyba nic o Karlu nie wiedział, w przeciwnym razie byłoby już po wszystkim. Ale że się domyśla, że szuka czegoś na cudzoziemców... to jest więcej niż pewne. Brak mu jedynie pozwolenia cara. A otrzyma je z pewnością, gdyby intryga wyszła na jaw. Wtedy przestałyby mieć jakiekolwiek znaczenie wszystkie wypite razem toasty, wtedy on zapomni o spotkaniach i szczerych zwierzeniach w pachnącej perfumami izbie Nadjany. Stara kobieta z jedwabną maseczką na twarzy leżała w pogrążonym w mroku pokoju. Na zewnątrz wieczór był jeszcze jasny, była wczesna wiosna, pora roku, którą tutaj nazywają rasputica - roztopy. Ona jednak już kazała założyć letnie rolety. Lubiła tak leżeć w ciemno- ściach i rozmyślać, nic nie widząc ani nic nie słysząc. Myśli miała wtedy jaśniejsze, zauważyła to wielokrotnie. W takich chwilach powracały wspomnienia, dobre wspomnienia sprzed tamtego strasznego dnia, kiedy strielcy w Moskwie zbuntowali się przeciwko carowi.