Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 114 513
  • Obserwuję510
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań681 841

Maria V. S. - 3,5 - Pow. St. (tłum. nieoficjalne)

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :213.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Maria V. S. - 3,5 - Pow. St. (tłum. nieoficjalne).pdf

Beatrycze99 EBooki S
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 42 stron)

Power Study ~ Maria V. Snyder ~ Tłumaczenie: MoreThanBooks

Rozdział pierwszy - Święte koty śnieżne! Patrz na ten tłum. - Janco gwizdnął w zdumieniu. Mimo że Janko miał tendencję do bycia przesadnym, Ari zgodził się ze swoim partnerem. - To musi być rekord. - Muszą uważać, że łatwiej będzie nas pokonać. - Janco dotknął swojej blizny, gdzie kiedyś znajdowała się dolna część jego ucha. Ari rozpoznał nerwowy gest przyjaciela. Widział go tysiace razy. - Bez obaw. Przyjrzyj się lepiej. - Z miejsca, w którym stali obok zamku, mogli zobaczyć, że pole treningowe było wypełnione żołnierzami trenującymi z mieczami, nożami i kijami. - Głównie żóltodzioby. Kilku weteranów, ale nikt z kim byś sobie nie poradził. No cóż... - Ari spojrzał na Kapitan Francescę. Była zabójcza z nożem. - Ty to nazywasz dopingującą mową? - marudził Janco. - Tak w ogóle dlaczego tu jesteśmy? To nie nasza robota, tylko Valka. Valek był szefem ochrony dla ogromnej sieci wywiadowczej na Terytorium Iksji i prawą ręką Komendanta. Stworzył wyzwanie dla wszystkich żołnierzy w Armii Komendanta: pokonać Valka w walce na dowolnie wybraną broń i wygrać stanowisko jego zastepcy. Ari i Janco stworzyli zespół z Maren i cała trójka pokonała Valka. Janco znalazł lukę w przepisach, a Valek zgodził się aby cała trójka została jego zastępcami. Póki co. Jeżeli uformowałoby się kolejne trio, wtedy nowa grupa musiałaby wygrać walkę przeciwko Ariemu, Janco i Maren jednocześnie. Ari i Janco wystąpili na plac. Maren już się rozgrzewała. Jej blond kucyk błyszczał w słońcu, gdy ćwiczyła ze swoim kijem. Kręciła półtora metrowym drewinanym kijem ze śmiertelną precyzją.

- Rozważ to jako honor - powiedział Ari. - Wyciągamy żółć z żółtodziobów. Ktokolwiek pokona jednego z nas, wygrywa prawo zmierzenia się z Valkiem. - Wiedział, że powiedział odpowiednią rzecz, gdy zdetermionwany błysk rozjaśnił oczy Janco. Uśmiechnął się drapieżnie. - Jeżeli ktokolwiek nas pokona. A nie jestem skłonny, by do tego dopuścić. Imiona wszystkich pełnych nadziei zostały wsadzone do wiadra. Ari, Janco i Maren wybrali po imieniu i pojedynki rozpoczęły się. Ci, którzy zmierzyli się z Arim szybko odkryli, że mimo jego muskularnwj budowy, był bardzo szybki ze swoim pałaszem. Będąc w stanie trzymać miecz w prawej ręce i używać lewej do ciosów, załatwił swoich pierwszych dwóch przeciwników nawet się przy tym nie pocąc. Trzeci mężczyzna wybrał jako swoją broń kij, więc kolejna walka Ariego trwała trochę dłużej. Nie będąc przyzwyczajonym do dzierżenia tyczki, zawsze obawiał się, że rozłamie kij na drzazgi. - Blok, unik, obrót. No dalej, chcesz wygrać? - Głos Janka przedzierał się przez hałas krzyków i szczęki metalu. Ari uśmiechnął się. Jego partner lubił wyśpiewywać rytmy podczas walki, aby zachować swój własny rytm i wytrącić z równowagi przeciwnika. To przypominały Ariemu, aby zwiększył tempo swoich ataków, zachęcając napastnika do ustalenia rytmu. Uderzenie w skroń, uderzenie w żebro, skroń, żebro, skroń, żebro. Następnie udawany wymach w stronę skroni, a tam naprawdę cios w wyeksponowane żebro. Młody mężczyzna upadł, gdy powietrze wyleciało ze świstem z jego płuc. Ocierając pot z czoła, Ari chwycił szklankę z wodą i wylosował z wiadra imię swojego następnego przeciwnika. Poranek minął serią pojedynków. Każdy z nich wyjątkowy, jednak wszystkie zakończone porażką. Ari był zadowolony ze swoich zdolności, jednak postanowił wiecej ćwiczyć ze swoim kijem.

Gdy wszyscy żołnierze wykorzystali już swoją szansę na walkę , Ari, Janco i Maren porównali swoje notatki. Janco próbował zabandażować kiepską ranę na swiom prawym przedramieniu. - Francesca jak jedynia była w stanie przebić się przez moją obronę - powiedział. - Jest niesamowita z nożem. Valka czeka z nią przyzwoity pojedynek. Maren zabrała Janco bandaż. - Bałaganisz. Daj mi to. - Jej długie palce zgrabnie owinęły jego ramię. - Straciłam jedną walkę na miecze z Ryem. - Żółtodziób? - Niedowierzanie przepełniło głos Janco. - Skomplementował twoje włosy, czy co? Wiem, że dobrze wygląda, ale... Au! To boli. Maren skończyła wiązać bandaż Janco z wyraźnym zadowoleniem. Ari przysłuchiwał się ich sprzeczce. Jak za dawnych czasów, pomyślał. Wrócił wspomnieniami do czasów, gdy spotykali się w magazynie i ćwiczyli walkę na kije z Yeleną. Odkąd zdobyli swoje nowe stanowiska, Ari ledwie widywał Maren. A on i Janco zwykle buli wysyłani na oddzielne misje, nie podobało mu się to. Razem byli silniejsi, niż osobno. Temat kłótni Maren i Janko przerwał im. - Kiedy zmierzę się z Valkiem? - zapytał Rye. - Niecierpliwy przegranej? - zapytał Janco. - Nie będzie tak łatwy do pokonania jak nasz ptyś... Au! Przez morderczy wyraz na twarzy Maren, Ari mógł się założyć o miesięczną wypłatę, że wyzwie go na pojedynek i wrzuci do wielkiej dziury z błotem. Zanim mogli wywołać kolejną kłótnię, powiedział: - Valek jest teraz na misji. Możesz się z nim zmierzyć, gdy wróci. - Kiedy? - dopytał Rye.

- Raczej "kiedy, sir" - poprawił go Janco. - Poza tym, że to nie twój interes, nie podoba mi się twoa postawa. Może najpierw powinieneś z nami walczyć. - W każdej chwili, sir. - Rye lekceważąco zasalutowa. Ari położył ostrzegawczo dłoń na ramieniu partnera. - Pewny siebie i niezdyscyplinowany. Kogoś ci to przypomina? - Janco prychnął, ale się nie odezwał. Dobrze. Ari przyjrzał się młodemu mężczyźnie. Miał szczupłą muskularną budowę ciała i był kilka cali wyższy niż Janco. Prawdziwa intensywność biła z jego niebieskich oczu, a czarne włosy i opalona skóra sugerowały, że pochodził z jednego z południowych Militarnych Dystryktów. - Valek znajdzie się, gdy wróci - powiedział Ari. - W międzyczasie, radzę ci ćwiczyć jak najwięcej. Valek preferuje pałasze. Jaka jest twoja broń? Rye wyciągnął z pochwy długiego bułata. Ari wymienił spojrzenie z Janco. Bułat był Sycjańską bronią. Nikt w Iksji nie używał tego miecza. Tłumaczenie: NiSiAm

Rozdział drugi Szczeniak imieniem Ray błysnął swoją Sycjańską bronią. Wspaniale. Janco uwielbiał niespodzianki. Mimo że nie był zbyt chętny do mierzenia się z bułatem, zrozumiał w jaki sposób Rye przedarł się przez obronę Maren. Walka na miecze nie była jej mocną stroną, a długie zakrzywione ostrze bułata sięgał poza jej możliwości. Janco potarł swoje zabandażowane ramię zastanawiając się, czy powinien wyzwać Rye'a na pojedynek. Kiepskie zadrapanie Francesci wciąż pulsowało i zaklinał się, że musi podostrzyć swoje zdolności walki na noże. Chichocząc ze swojej gry słownej, otrzeźwiał, gdy Ari rzucił mu rozdrażnione spojrzenie. - Gdzie zdobyłeś swoją broń? - zapytał Ari Rye'a. Żółtodziób rozejrzał się wokół pola treningowego. Większość żołnierzy zniknęła, a słońce wisiało nad horyzontem. Maren podparła się na swoim kiju, nasłuchując ich. - Podarowała mi go matka. Powiedziała, że to rodzinne dziedzictwo - wyjaśnił Rye. - Rodzinne, he? - Janco podrapał bliznę pod tym, co zostało z jego prawego ucha. Za każdym razem, gdy coś brzmiało lub wydawało się nieodpowiednie, to miejsce szczypało z bólu, jakby ukłute igłą. - Wiecie w ogóle co to jest? - Ton głosu młodego mężczyzny był na granicy złośliwości. - Jasne. Jestem jedynym Iksjaninem, który się z takim zmierzył. - Jedynym Iksjaninem, Janco? - zapytał Ari. - Ta. Nie możesz nazywać walką napierania na bułat swoim pałaszem. Zmierz się z prawdą, Ari, nie masz w sobie finezji.

Jego partner westchnął, ale nie odparł ataku. Żadna zabawa. Janco uwielbiał podjudzać go do walki słownej i prowokować do prawdziwych pojedynków. Ari był najlepszym przeciwnikiem, oprócz Maren. Rye nie był pod wrażeniem zapewnień Janco. - Odkąd zostałem przydzielony do garnizonu Komendanta, więcej niż trzydziestu żołnierzy zmierzyło się z tą bronią i przegrało. Przebrała się miara. Janco wyciągnął swój miecz. - Chodź szczeniaku; pokaż mi co potrafisz. Ku jego rozczarowaniu, Rye zapewne potrafił wiele. Żółtodziób wyrwał się do pojedynku bez zawahania, zmuszając Janco do cofnięcia się i skontrowania pierwszego ataku Rye'a. Brzdęk i dzwonienie mieczy przeszyły powietrze. Janco zaczął wewnętrznie intonować rytm, sprawdzając umiejętności młodzieńca. - Jest nierobem, co zwie się żółtodziobem. - Janco udał wysoki wymach, ale zaatakował nisko. Rye nie złapał przynęty, blokując jego cios. - Często się puszy i wszystkim głowę suszy. Już wkrótce wcale się nie poruszy. - Po szybkiej serii dźgnięć, rzucił się w jego stronę. Rye potknął się cofając. Wykorzystując swoją przewagę, Janco parł na żółtodzioba, gdy ten turlał się po ziemi. Bułat rozmył się w ruchu, zatrzymując Janco na dystans, kiedy szczeniak stawał na nogi. Niemożliwe. - Choć lat ma wiele, rozsądkiem nie szaleje. Już wkrótce obróci się w ziemię - powiedział Rye. Jak on śmiał! Janco zwiększył tempo swojego ataku. Walka trwała, aż do zmroku. Wreszcie, Ari zarządził remis. Janco sapał wpatrując się w żółtodzioba. Minęło wiele lat, odkąd Janco nie udało się przynajmniej raz przebić przez obronę przeciwnika. Był jednocześnie pod wrażeniem, rozdrażniony i wściekły.

- Ciekawe - stwierdził Ari. - Wróć jutro. Chcę sprawdzić jak się sprawisz przeciwko mnie. - Przygotuj się na przegraną, sir. - Rye zasalutował i odmaszerował w stronę baraków. Ari oparł się na ramieniu Janco, zanim ten mógł pogonić za bezczelnym szczeniakiem. Nie mogąc przełamać imadłowego chwytu swojego partnera, Janco powiedział: - Potrzebuje porządnego lania. - Wątpię, aby miał go otrzymać od ciebie - wyparowała Maren. Odgarnęła swoje blond włosy z szarych oczu. - To była tylko kwestia czasu, aż by cię rozbroił. Warknął w oburzeniu, gdy Ari zgodził się z Maren. - Zdrajca. Nielojalny... - Cicho bądź, Janco. Ja tez nie będę w stanie go pokonać. Widziałeś jak ten bułat się poruszał? Zamknął usta i odtworzył sobie pojedynek. Niezdarne dźgnięcia Rye'a i niezgrabna praca nóg nie współgrały z błyskawiczną reakcją broni i gładkimi kontrami. - Miecz ma swój własny umysł. Maren zaśmiała się. - Tylko ty wymyśliłbyś coś takiego. Ari sugeruje, że nasz żółtodziób może być magiem i szpiegować dla Sycji. Co by wyjaśniało Sycjańską broń i jego ciemną karnację. - Pomyślały kto, że mógł lepiej się przebrać. - Może być szpiegiem. Może, to kluczowe słowo. - Maren popatrzyła na Ariego. - Co teraz? - Hej - zawołał Janco. - Ja? On to tylko mięśnie. Ja jestem mózgiem tej grupy.

Zignorowała go. - Ari? - Możesz przeprowadzić małe śledztwo w środowisku Rye'a? Dowiedz się skąd jest i kto jest jego rodziną. - Żaden problem. - Janco, chcę żebyś śledził żółtodzioba. Zobacz z kim się zadaje i obserwuj, co robi w wolnym czasie. - Dlaczego ja dostaję niańczenie? - Żadnej odpowiedzi. - Czy nie będzie wyglądało dziwnie jak nagle zacznę kręcić się koło baraków? - Doba uwaga. - Ari zastanowił się. - O tym wam właśnie mówiłem, ludzie. Mózg i tężyzna, jestem utalentowanym kolesiem. - A do tego skromnym - wymamrotała Maren. - Inwentarz i coroczna kontrola. To powinna być dobra przykrywka. - Ari przytaknął jakby rozmowa została zakończona. Janco jęknął, liczenie zapasów i szukanie drzazg było harówą. Rozchmurzył się jedynie na myśl, że odkryłby spisek, w pojedynkę zatrzymując szpiegów przed zrealizowaniem swoich niecnych planów. - ...słuchasz? - rozdrażniony głos Ariego przedarł się przez jego marzenia. - Powiedziałem, że będziesz potrzebował zrekrutować sobie pomocnika do pilnowania Rye'a w nocy. Sprawdzę dokumenty Valka, jestem pewien, że ma jakiegoś swojego agenta wywiadowczego przydzielonego do pilnowania porządku w barakach. - Dlaczego po prostu nie wykorzystamy go na cały etat? Maren prychnęła. - Mózgowiec nie może tego rozgryźć. To się nazywa sen. Każdy czasem musi z tego korzystać. Wziął wdech, by się odgryźć, ale Ari spiorunował go ostrzegawczym spojrzeniem. Marudząc, z ociąganiem skierował się do zamku, by okąpać się,

zmienić ubrania i zjeść kolację. Ariemu trochę czasu zeszłoby na wyniuchanie nazwiska agenta, więc Janco musiał udać się do baraków, żeby niańczyć żółtodzioba w ciągu nocy. Przeprowadzanie inwentarza byłoby wielce rozrywkowe w porównaniu do obserwowania śpiącego mężczyzny. Rzędy łóżek polowych pokrywały cały parter drewnianych baraków. Sypialnie oficerów znajdowały się na pierwszym piętrze, ale odkąd Ari i Janco awansowali na zastępców Valka, woleli wielkie pokoje w zamku. Oprócz chrapania, kaszlu i skrzypienia desek podłogowych od chodzenia tam i z powrotem żołnierzy wypełniających swoje obowiązki, noc mijała bez zakłóceń. Po zastanowieniu się, wczesne godzinny poranne były zbyt ciche. Brakowało... jakiegoś czynnika. To było najlepsze słowo opisujące te godziny, ale wiedział, że Ari by nie zrozumiał. Ari byłby zbyt zajęty krytykowaniem go. Ponieważ, kiedy czynnik powrócił, Rye zniknął. Tłumaczenie: NiSiAm

Rozdział trzeci Ari przeszukiwał dokumenty Valka. Mamrotał pod nosem na temat całkowitego lekceważenia alfabetycznego porządku przez swojego szefa. Mimo że dokumenty zapewne były ułożone w jakiś tajny sposób, który tylko Valek mógł rozszyfrować, wiedza, że w tym nieporządku była jakaś metoda, nie pomagała Ariemu. Ponieważ Valek miał nie wrócić w przeciągu kilku tygodni, sam musiał przekopać się przez te stosy, szukając informacji na temat Rye'a. Poszukiwania Maren w dokumentach dowódcy garnizonu nie przyniosły żadnych przydatnych szczegółów, oprócz Militarnego Dystryktu, z którego pochodził. Dlaczego problemy zawsze pochodziły z MD-5? zastanawiał się Ari. Dystrykt miał złą reputację odkąd Generał Brazell został złapany przy próbie obalenia Komendanta. A teraz Rye przeniósł się stamtąd w zeszłym sezonie. Pukanie do drzwi przerwało zadumę Ariego. - Wejść. Maren wkroczyła do biura Valka. - Byłeś tutaj całą noc? Wyjrzał przez okno w zaskoczeniu. Słońce wisiało kilka cali nad horyzontem. - Zdaje się, że tak. - Coś znalazłeś? - Nie. - Chcesz pomocy? - Jasne. Przeszukałem wszystkie pliki na podłodze, a potem lewą stronę stołu konferencyjnego. Może obejrzysz biurko? Utorowała sobie drogę przez masę książek i stosy papierów z gracją. Szare kamienie obciążały każdy stos. Valek był klasycznym graciarzem. Ari

potrząsnął głową. Wyszkolony na żołnierza i wywiadówce, Ari nauczył się trzymać swój mały dobytek zapakowany w plecaku, w razie gdyby musiał wyjeżdżać w pośpiechu. Szemranie papierów i ostry zapach tuszu, wypełniły pomieszczenie. Ari i Maren pracowali przez godzinę w przyjacielskiej ciszy - rzadka i uspokajająca odmiana od ciągłej gadatliwości Janco. - Znalazłam - powiedziała Maren. Uniosła grube akta. - Dobrze. - Ari zmierzył wzrokiem wielkość dokumentów. - Ile on ma lat? - Dołączył do niej przy biurku Valka. Otworzyła je i przejrzała kilka stron. - Dwadzieścia. Ale Valek trzymał na niego oko odkąd osiągnął wiek dojrzewania. - Jest magiem? - Nie znaleziono dowodów. - Maren przeszukała papiery. - Jednak Valek podejrzewa, że ojciec Rye'a pochodzi z Sycjańskiego Klanu Moon i mógł szpiegować dla Sycji. - W czasie przeszłym? - Zniknął cztery lata temu podczas patrolu. Rodzina Rye'a mieszka niedaleko Sycjańskiej granicy, a jego ojciec był strażnikiem granicznym. Mężczyzna mógł być zaangażowany w nielegalne przeprowadzanie graniczne. - Coś jeszcze? - Ojciec Rye'a mógł powrócić do Sycji lub paść ofiarą przestępstwa. Na żadną z opcji nie znaleziono dowodów. Rye jest jedynakiem. Valek przydzielił jednego ze swoich ludzi do pilnowania go i jego matki. Nie miały miejsca żadne podejrzane działania w przeciągu ostatnich czterech lat. Kiedy Rye zaciągnął się, Valek przeniósł go do garnizonu Komendanta. Ari zastanowił się nad informacjami. Możliwe, że ojciec Rye'a był szmuglerem i ukradł bułat z Sycji. Możliwe, że Sycjanie odkryli to zniknięcie, poczekali aż ojciec wróci do Sycji i zabili go.

- Czy Valek przesłuchał syna i matkę? Maren rzuciła mu ponury uśmiech. - Oczywiście. Nic nie wiedzieli. Ari poczuł współczucie dla Rye'a. Metody przesłuchań Valka były okrutne i bardzo dokładne. Ciekawe, że chłopak zaciągnął się, po przetrwaniu takiego przesłuchania. Głośny huk wyrwał Ariego z jego zadumy. Janco stał w drzwiach. Z pomiętego munduru, potarganych włosów i miny zbitego psa, Ari mógł domyślić się, że wiadomości były złe. - Straciłem go - odparł Janco. - No oczywiście - stwierdziła Maren. - Nie moja wina. Cały czas miałem go na oku! - Podczas, gdy twój mózg spał? Och, zapomniałam... ty nie masz mózgu. Zanim mogli zaangażować się w kłótnię, Ari zapytał Janco, co się stało. Jego partner rozwodził się nad jakimś czynnikiem, czy też brakiem czynnika. W każdym razie, rezultat pozostawał taki sam. - Znalazłeś jakieś ślady? - Pyły wokół baraków są zbyt zatłoczone, a nikt ze strażników przy bramie nie zgłosił, by kogokolwiek dostrzegł. - Janco pociągnął się za bródkę. - Mury wyjazdowe są zbyt strome, aby się po nich wspiąć. Nikt go nie widział, a on nie zgłosił się na swoją zmianę. - Czy wciąż może być na terenach zamku? - zapytała Maren. - Wątpliwe - stwierdził Ari. - Jeżeli potrafił przedostać się obok ciebie niezauważony, tak samo mógł wydostać się z terenów zamku. Jednak powinniśmy się upewnić, zanim pojedziemy. - Pojedziemy gdzie? - zapytał Janco. Ari poczekał. Jego parter miał tendencję do mówienia, zanim pomyślał i jeżeli Ari dałby mu minutkę czasu, sam by to rozgryzł. Niestety, nie wszyscy znali go tak dobrze i szybkie uwagi Janco często prowadziły do problemów.

- Śledzenie. - Janco potarł bliznę pod prawym uchem. - Jak myślisz, w którą stronę skierował się Rye? - Na wschód, do domu. - Żółtodziób wydawał się bystry. Naprawdę myślisz, że uciekłby do domu? - zapytała Maren. - Macie jakieś lepsze pomysły? - zasugerował Ari. Żadnej odpowiedzi od żadnego z nich. Maren zgłasza się do przeprowadzenia przeszukania w całym zamku w poszukiwaniu Rye'a, gdy Ari i Janco skierowali się do swoich pokoi, aby przygotować się na misję. Ich apartament znajdował się po drugiej stronie korytarza od kwater Valka. Wzrok Janco powędrował do jego łóżka i przeczesał dłonią po poduszce. - Ja też nie spałem. Będziemy musieli sobie odbić w podróży - powiedział Ari, pakując swój plecak. Janco westchnął i zgarnął swoje rzeczy do plecaka. - Powinniśmy wziąć pomarańczowe, żółte, czy czerwone moro? Liście zaczynają zmieniać kolor. - Nie. Nadal są na drzewach. Weź zielone i brązowe - będziemy trzymać się ziemi. - Zapiął swoją torbę i spróbował oszacować jak daleko Rye mógł odjechać. - Kiedy zauważyłeś jego zniknięcie? Janco zmrużył oczy. - O poranku nie było go już na zamku. Hej! To się rymuje. Mogłem tego użyć podczas walki. - Wypróbował kilka kombinacji rymów. Ari zignorował go, szacując jak daleko Rye mógł oddalić sie w trzy godziny. Wystarczająco daleko, a jeżeli obrał zły kierunek, dogonienie żółtodzioba byłoby praktycznie niemożliwe. Kiedy skończyli się pakować, wrócili do biura Valka, żeby poczekać na sprawozdanie Maren. Ari znosił wiercenie się Janco przez całą godzinę, zanim się pojawiła.

- Nic. Zamek jest czysty - zgłosiła. - Sprawdziłaś... - Tak, Janco. Sprawdziłam wszystkie twoje kryjówki. - Nawet... - Magazyny. - I... - Pokoje dla służby. Oraz małą wnękę, którą znalazłeś niedaleko lochów. Ari stłumił chichot na widok rozczarowanego wyraz twarzy Janco. - Dobra robota, Maren. Dowodzisz, dopóki nie wrócimy. - Supcio. Co mam powiedzieć Valkowi, kiedy wróci? - Jeżeli nie wróćmy, wyślij go na wschód. Janco rzucił mu zmartwione spojrzenie. - Myślisz, że będziemy go potrzebowali? - Jeżeli jest w to wplątana magia, będzie naszą najlepszą obroną. - To niesprawiedliwe - stwierdził Janco. Ari wiedział, że lepiej się nie dopytywać, co miał na myśli, ale Maren nie wiedziała. - Valek dostaje wszystko. Odporność na magię, Yelenę, super zdolności zabójcy... - Marnujemy czas. - Ari zarzucił na ramię swój plecak. - Chodźmy. Podróżowali na wschód przez Las Wężowy, zatrzymując się jedynie, aby sprawdzić jakiekolwiek znaki obecności Rye'a. Ktoś tędy podróżował jakiś czas wcześniej, ale ciężko było określić kto. Kiedy zaszło słońce, rozbili obóz w pobliżu jeziora Keyra. Janco opadał z sił pod ciężarem swojego plecaka, a głębokie linie zmęczenia naznaczały jego twarz. - Wezmę pierwszą wartę - zaoferował Ari, gdy już zjedli kolację. Janco obdarzył go wdzięcznym uśmiechem i rzucił się na swój śpiwór. Ari odszedł kawałek od blasku ogniska, żeby jego wzrok przyzwyczaił się do ciemności. Okrążył ich obozowisko, zatrzymując się co każde dziesięć kroków,

by wsłuchać się dziwne odgłosy. Ari wątpił, aby mieli zmierzyć się z jakimiś problemami na tym etapie podróży. Kiedy pojawił się księżyc, powrócił do gasnącego ogniska. Rozżarzone węgielki pulsowały słabą poświatą, więc Ari dołożył drewna, ożywiając ognisko. Pojawiły się płomienie. Wtedy świat zatrzymał się. Wszystkie nocne dźwięki zniknęły. Ruch zamarł. Ale zdawało się, że tylko na Ariego to wpłynęło. Zanim ponownie połączył się ze światem, pojedyncze płomienie zdążyły już trzykrotnie urosnąć. Szuranie nóg zabrzmiało za nim. Odwrócił się sięgając po swój miecz. Nie było go w pochwie. Mężczyźni ubrani w kolorowe szaty otoczyli Ariego. Mierzyli w niego swoimi bułatami. Tłumaczenie: NiSiAm

Rozdział czwarty - Och! Odejdź! - Wciąż pół zaspany Janco, pacnął dokuczliwość. To nie przestawało, wciąż kłując go ostrymi dźgnięciami. Blizna poniżej jego ucha szczypała ostrzegawczo. - Co do? - Zbudził się. Wysoki mężczyzna noszący okropną sukienkę pochylał się nad nim. Mimo że strój był krzykliwy, wzrok Janco skupił się na bułacie cale od jego nosa. Odturlał się, sięgając po swój miecz, ale pochwa była pusta. Teraz miał juz dwóch mężczyzn grożących mu swoimi długimi ostrzami. Blask księżyca odbijał się od ostrego metalu. Wnętrzności Janco ścisnęły się na chwilę. Bolesny skurcz - reakcja jego ciała na potwierdzenie przez mózg, że miał poważne kłopoty. Wtedy mu przeszło. Zalały go spokój i akceptacja. Jeżeli to był koniec, miał zamiar w pełni to wykorzystać. Rozglądając się, Janco dostrzegł swojego partnera klęczącego pośrodku obozowiska ze swoimi ogromnymi rękami założonymi za głową. Czterech innych mężczyzn towarzyszyło Ariemu. - Wstawaj - rozkazał znajdujący się najbliżej Janco mężczyzna. Niebieskie i złote pasma na jego stroju błyszczały. - Ręce za głowę. - Pasiasty dźgnął Janco w plecy. - A teraz dołącz do swojego przyjaciela. Janco rzucił Ariemu jadowite spojrzenie, gdy klękał obok niego. - Co robiłeś, Ari? Zasnąłeś? - Zasadzka - odpowiedział Ari spokojnym głosem. Janco znał ten ton. Jeżeli dostałby szansę, Ari sprawiłby, aby ci mężczyźni zapłacili za wciągnięcie ich w zasadzkę.

- Możemy ich zdjąć. Każdy po trzech. Ja wezmę tych z lewej - powiedział Janco. Mężczyźni zbliżyli się do nich. - Są uzbrojeni, a my nie - odparł jego partner. - Wcześniej nas to nie powstrzymywało. A poza tym, gdyby chcieli nas zabić, już bylibyśmy martwi i odbywalibyśmy teraz całkiem inną rozmowę. Zastanawiam się, czy nadal byłym na ciebie wkurzony i czy rozmawialibyśmy słowami, czy obrazami. Może zapachami. To byłoby super. Ich oprawcy popatrzeli na nich z dezorientacją. Dobrze. Teraz będą się zastanawiać. Janco wziął oddech, żeby kontynuować. Ari przerwał mu: - Bułaty nie są ich jedyną bronią. Są magami. Jego blizna zapiekła. Janco zwalczył pragnienie, by ją podrapać. - Magia. - Splunął. - To nie jest czysta gra. - Nikt nie powiedział, że życie musi być sprawiedliwe - stwierdził Ari. - Moja mama, tak. Kazała mi się dzielić moimi... - Wystarczy - krzyknął Pasiasty. - Koniec paplania. Teraz mnie posłuchacie. - Popatrzył na nich groźnie. Gdyby nie te kolorowe szaty, mężczyźni zmieszaliby się z ciemnością. Łyse głowy wchłaniały blask księżyca, a gołe stopy były ułożone w klasycznej postawie bojowej. Ich rodzinne podobieństwo było nie do pomylenia. Janco zgadywał, że cała szóstka pochodziła z tego samego Sycjańskiego klanu. A skoro dzierżyli bułaty, prawdopodobnie byli z klanu Sandseed. Którzy, jeżeli Janco miałby wybór, nie byliby tymi, których chciałby, aby zasadzili na niego zasadzkę. - Szukamy tego samego - powiedział Pasiasty. - Skąd wiesz? - zapytał Janco. - Odczytałem jego umysł. - Sycjanin wskazał na Ariego. - Twój był zbyt... chaotyczny. Za dużo bezużytecznych myśli, przez które trzeba się przekopać.

Komplement, czy zniewaga? Janco uznał, że komplement i napiął się dumnie. - Dlaczego ścigacie Rye'a? - spytał Ari. - Jego broń nie jest zwykłym ostrzem - odpowiedział Pasiasty. - Wiedziałem! Mówiłem wam, że miecz ma swój własny umysł. Poczekaj aż Maren... - Cisza! - Pasiasty przeciął dłonią powietrze, pozostawiając Janco dosłownie bez słowa. Walczył, by przemówić, ale żadne słowo nie wydobyło się z jego gardła. Ari sapnął w zaskoczeniu. - Szkoda, że nie znam takiej sztuczki - wymamrotał. Janco rzucił mu zbolałe spojrzenie. - Bułat Rye'a zwie się Pemba i jest ona bardzo niebezpieczna. Wykuta magią krwi wiele lat temu, Pemba dąży do zawładnięcia tym, który trzyma jej rękojeść. Rye zbudził ją i za każdym razem, gdy przelewa nią czyjąś krew, Pemba staje się silniejsza. - Co się stanie, gdy zyska kontrolę na Ryem? - zapytał Ari. - Wykorzysta go, aby wymordować tak wielu ludzi jak to możliwe, zbierając jeszcze więcej siły z ich krwi. Janco wiedział, że nie bez powodu nienawidził magii. Usiłował powiedzieć jakąś sarkastyczną uwagę, ale nie potrafił wyprodukować żadnego dźwięku. - Miecz zły. Łapię. Więc dlaczego atakujecie nas, a nie Rye'a? - ponownie zapytał Ari. - Pemba zyskała wystarczającą moc, by pokonać naszą magię. Próbowaliśmy zeszłej nocy przywrócić ją do stanu pierwotnego w barakach żołnierzy, ale nie potrafiliśmy. Brak czynnika, pomyślał Janco, był magią. Nie przyśniło mu się to. A nie mógł nawet się tym chełpić - cóż za beznadziejny moment na stratę głosu.

- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie - zauważył Ari. - Potrzebujemy waszej pomocy w uśpieniu bułata. Janco blizna paliła. Coś tu nie pasowało. Sześciu dobrze uzbrojonych facetów z przynajmniej jednym magiem, powinno być w stanie przejąć jeden bułat. Jakby czytając jego myśli - chaotycznych jak diabli - Pasiasty powiedział: - My się wyróżniamy, podczas gdy wy powinniście być w stanie zbliżyć się do waszego kolegi i ukraść ją. Skąd Pasiasty wiedział, że ta broń była rodzaju żeńskiego? Janco przyjrzał się Sycjanom starając się ocenić ich intencje. Ari potrząsnął głową. - Nie ma opcji. Valek zajmuje się wszystkim, co wiąże się z magią. Kiedy wróci... - Będzie za późno. Pemba stanie się niepowstrzymana. - Pasiasty zwiększył chwyt na swojej broni. Janco zauważył, że pozostałych pięciu mężczyzn zrobiło to samo. Ciekawe, że wszyscy trzymali swoje bułaty na wysokości biodra, a ich postawa bojowa była odbiciem lustrzanym Pasiastego. Jego blizna pulsowała boleśnie, przypominając mu jego matkę dźgającą go swoim długim paznokciem, powtarzającą, by użył rozumu. Iluzja! Gdyby Janco mógł mówić, głośny by jęknął. Pasiasty był sam. Pozostałych pięciu było magiczną iluzją. Uważnie słuchał, gdy Yelena opowiadała mu o iluzjach. Ale jak mógł powiedzieć o tym Ariemu? - Odpowiedź wciąż brzmi: nie - odparł Ari. - Nie pytałem. - Pasiasty podszedł bliżej do Janco. Ostry koniec jego bułaty dotknął gardła Janco. - Zdobędziesz Pembę, albo twój partner straci głowę. Tłumaczenie: NiSiAm

Rozdział piąty Partner Ariego miał bułat przy gardle. Spotkał wzrok Janco. Magowie Sandseed przedstawili mu ultimatum. Albo zrobi to co chcą, albo Janco straci głowę. Ari nie był pewien, czy sfrustrowany wyraz twarzy Janco był spowodowany okolicznościami - nienawidził zostawać w tyle - czy dlatego, że mag zabrał mu zdolność mówienia. Ari zaczął myśleć, że plan Janco, aby ich zaatakować mimo braku broni, był dobrym planem. Rozłożył ramiona i powoli wstał. - Ostrożnie, albo twój przyjaciel umrze - powiedział Sandseed. Palce Janco wygięły się. Sygnalizował Ariemu coś o liczbach. Pięciu na jednego i coś o wtargnięciu. Czy Janco uważał, że jeszcze pięciu Sandseedów było w drodze? - Rye zabrał Pembę na wschód. Jeżeli się pospieszysz, dogonisz go - kontynuował Sandseed. - Nie zadziała - odparł Ari. - Czemu nie? - Bułat Pemba jest już dla mnie za silna. Musielibyśmy ruszyć razem. Janco obdarzył go sugestywnym spojrzeniem. Próbował powiedzieć coś Ariemu. Wreszcie przewrócił oczami i ruszył. Odturlając się do tyłu z dala od ostrza, Janco kopnął go w nogę i wytrącił bułat z dłoni Sandseeda. Skoczył na równe nogi i zablokował mężczyznę. Ari odwrócił się i przeszedł na obronę. Z plecami zwróconymi tyłem do Janco, rozsunął stopy w postawie bojowej. Równoważąc swój ciężar na piętach stóp, Ari czekał na atak pozostałych Sandseedów. Stali tam, wpatrując się w niego z zagadkowym wyrazem twarzy, a później zniknęli. - Co do diab... - Wreszcie! Mogę mówić! - zawołał Janco.

Ari odwrócił się. Janco trzymał w dłoni bułat Sandseeda. Mężczyzna leżał na ziemi, nieprzytomny. - Może wyjaśnisz? - poprosił Ari. - Nie widziałeś moich sygnałów? - Ta. Ale nie miały żadnego sensu. Pięciu na jednego i to jest wtargnięcie. - To jest iluzja! Pięciu z nich jest iluzją. - To nie był sygnał dla iluzji. To jest. - Ari przedstawił odpowiedni znak. - To właśnie zrobiłem. - Nie, nie zrobiłeś. Zrobiłeś coś dziwnego ze swoimi małymi palcami. - Miałem bułat na gardle. Chciałbym zobaczyć jak ty to robisz w takich okolicznościach. Ari otworzył usta, żeby się odciąć, ale zrezygnował z tego. Mogli się sprzeczać tygodniami i nic nie wskórać. Zamiast tego, zmienił taktykę. - Dobrze się spisałeś. Pozbawiłeś go przytomności i zatrzymałeś jego magię. Jak oczekiwał, Janco napuszył się. Ari spojrzał na maga na ziemi. - Jak go powstrzymamy przed czarowaniem, kiedy się obudzi? - Moglibyśmy go zabić. Magia jest nielegalna w Iksji. - Ale co jeśli ma rację, co do Pemby? Możemy potrzebować jego pomocy. Janco szperał w swojej torbie. - Mam środek nasenny i sok goo-goo Valka. Możemy utrzymać go nieprzytomnego. - Wtedy będziemy go musieli nieść. Nie, potrzebujemy czegoś, co przestraszy go tak, aby współpracował. - Ari przeszukał swoją pamięć, ale nie wiedział wystarczająco o magii lub magach. Janco podrapał bliznę, która kiedyś była częścią jego ucha. - A co z tą całą kur-coś tam rzeczą, o których mówiła nam Yelena? Sycjanie naprawdę tego nienawidzą.

Ari uśmiechnął się. - Kurara. To zadziała. Masz trochę? - Nie, - Wtedy Janco uśmiechnął się z czystą przebiegłością. - Ale on tego nie wie. Kiedy czekali, aż Sandseed się zbudzi, Ari i Janco spakowali swoje obozowisko i znaleźli swoje bronie. Wlali wodę do małego szklanego naczynia i przygotowali strzałkę. - Pamiętaj, ten facet umie czytać w myślach. Więc nie możesz myśleć o tym jak zamierzamy go oszukać - powiedział Ari. Gdy Sandseed poruszył się, Ari usiadł na jego piersi i przycisnął swój nóż do jego żyły szyjnej. - Janco odkrył twoją iluzję i może zrobić to ponownie. Więc jedna namiastka magii i potnę ci gardło. Ari warknął. Sandseed świstał. - Nie mogę... oddychać. - To twoje ostatnie zmartwienie. Jesteś aresztowany za używanie magii w Iksji. - Nie możecie... przetrzymać mnie... ja... ucieknę. - Nie, chyba że zabraknie nam kurary. Janco, ukłuj tego drania. Przerażenie wypełniło ciemnobrązowe oczy mężczyzny, gdy Janco wymierzył metalową strzałką w jego twarz. Kropla czystej cieczy wisiała na jej końcu. - Nie! Czekaj... mam... wiadomość... dla was od... Poszukiwaczki Dusz. Poszukiwaczki Dusz? Partnerzy spojrzeli na siebie. - Yeleny... Zaltany. - Blefuje - stwierdził Janco. - Wie, że to coś sparaliżuje go i jego magię. Strażnicy w lochu będą dozować dla niego porcje, dopóki nie rozwiążą mu sznura z jego martwej szyi.

- Fortece kapitulują… wróg ucieka… nasza przyjaźń przetrwa wieki. Ari nie chciał w to wierzyć. Sandseed właśnie wyrecytował specjalną wiadomość, którą Janco wygrawerował na nożu Yeleny. Została napisana specjalnym kodem, więc mężczyzna nie mógł poznać jej na własną rękę. - To ta wiadomość? - zapytał Ari. - Nie... dowód. Ari usunął ciężar z piersi mężczyzny, ale trzymał nóż przyciśnięty do jego skóry. - Mów. Teraz. - Yelena wysłała mnie, bym pozyskał waszą pomoc przy odzyskaniu Pemby. - Jeżeli tak to wygląda, musisz naprawdę sporo poćwiczyć nad twoimi zdolnościami społecznymi - poradził Janco. - Nie chciałem angażować... obcych. Myślałem, że odzyskam bułat i wrócę do domu bez żadnych problemów. - Ale - podsunął Ari. - Pemba stała się dla mnie zbyt silna. Więc śledziłem was od zamku. - Czy w ogóle rozważałeś powiedzenie nam tego wszystkiego, zanim zorganizowałeś na nas zasadzkę? - zapytał Janco. - Chciałem was sprawdzić. Jeżeli nie mielibyście w ogóle pojęcia o magii lub nie potrafili się obronić przed moim bułatem, nie bylibyście dla mnie przydatni. - Jak się spisaliśmy? - zapytał Ari. - Jestem... pod wrażeniem. Większość Sycjan nie potrafi wyłapać iluzji. Ari jęknął do siebie. - Nie powinieneś był tego mówić - powiedział do Sandseeda. - Ha! Słyszałeś, Ari? Jestem lepszy od większości Sycjan. - Janco wykonał mały taniec. Ari starał się zignorować go.

- Wciąż mi się to nie podoba. To Valek jest tym, który zajmuje się magią. - Ale jest na specjalnej misji dla Yeleny i nie wróci w ciągu miesięcy. Nawet wy nie wiecie gdzie on jest. Janco przestał tańczyć, a Ari wstał podciągając na nogi Sandseeda. Jeżeli wiedział o Valku, był godny zaufania. - Jak się nazywasz? - zapytał. - Bour Sandseed. - Okej. Bour, wiesz gdzie jest Rye? - Tak. Janco potarł swoją bliznę. - Mam co do tego wszystkiego złe przeczucie. Naprawdę złe. Tłumaczenie: NiSiAm