Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Marshall Paula - Cena honoru

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Marshall Paula - Cena honoru.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse M
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 50 osób, 33 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 285 stron)

PAULA MARSHALL CENA HONORU

PROLOG 10 listopada 1558 roku - Dobrze wiesz, że obiecałaś go poślubić, kiedy powróci do domu. Sama mnie o tym zapewniałaś. Dochodziło południe, siostry rozmawiały w Shelford House przy londyńskiej ulicy Strand. Było chłodno, chociaż zapowiadał się pogodny dzień. Penelope Jermaine oskarżyła starszą siostrę, Mary, o wiarołomność. Penelope właśnie się dowiedziała, że rodzice - przy pełnej aprobacie samej zain­ teresowanej - zaaranżowali zaręczyny Mary z Williamem Vassallem, lordem Castleford. Mary, jasnowłosa piękność, uśmiechnęła się pogardliwie i dumnie do kasztanowłosej i dosyć pospolitej z urody Pe­ nelope. - Skończ wreszcie z tą dziecinadą - prychnęła. - Oliver Woodville i ja byliśmy tylko dziećmi przed jego wyjazdem do Europy. Mówiliśmy, co ślina na język przyniosła. To nic nie znaczyło. - Wcale nie byliście dziećmi! - wykrzyknęła Penelope ze złością. - Oboje osiągnęliście wiek dojrzały, a w wieczór po­ przedzający jego wyjazd wymieniliście obrączki. - Obrączki? - Pięknie wysklepione brwi Mary uniosły się kpiąco, jakby ilustrując ton jej głosu. - To zwykłe świecideł- 5

ka. Nikt przecież nie uważa, że takie bezwartościowe dro­ biazgi do czegokolwiek mnie zobowiązują. - To ty jesteś bezwartościowa, a nie obrączki - oświad­ czyła Penelope. - Jak widać, uroczyste obietnice nic dla cie­ bie nie znaczą. Mary wzruszyła ramionami lekceważąco. - Siostro, siostro, najwyraźniej żyjesz w innym świecie. Kiedy mnie i Olivera łączyła przyjaźń, byłyśmy tylko bied­ nymi pannami bez posagu. Wówczas Oliver był dla mnie stosowną partią. Gdy ojciec odziedziczył fortunę i prze­ stronny dom, w którym mieszkamy, stałyśmy się dzie­ dziczkami i wszystko uległo zmianie. Od razu mogłyśmy zacząć przebierać w kandydatach do ręki, bywać na dwo­ rze i prowadzić życie wolne od ograniczeń, na które były­ śmy uprzednio skazane. W takiej sytuacji z przyjemnością przyjmuję oświadczyny znamienitego zalotnika, a nie ko­ goś pokroju Olivera Woodville'a. - Zamilkła, by po chwili dodać uszczypliwie: - Nie od rzeczy byłoby, gdybyś pomy­ ślała o sobie, droga siostro. Urodą nie skusisz żadnego kon­ kurenta, więc lepiej uzupełnij posag o dodatkowe atrybuty, choćby stosowne zachowanie. Na początek przestań instru­ ować osoby starsze i mądrzejsze od siebie, jak powinny po­ stępować. Na twarzy Penelope wykwitł rumieniec. Dobrze wiedzia­ ła, że Mary gardzi nią za większe zainteresowanie książkami niż gierkami toczonymi na dworze Tudorów. - Ale co pomyśli Oliver? - zauważyła. - I jak się poczu­ je, kiedy po powrocie do domu zastanie cię u boku innego mężczyzny, który w dodatku mógłby być twoim ojcem? Mary zawczasu przygotowała sobie odpowiedź na tego typu pytania. Robiła wrażenie osoby, która ma gotowe wy­ jaśnienie każdej kwestii. - To, co on pomyśli, nie jest twoją sprawą. Mnie to zupełnie 6

nie interesuje. Zapewne spędzał czas na zabawach z rozmai­ tymi damami we Francji i Włoszech i nie zaskoczy go infor­ macja, że zmieniłam zdanie. Będzie musiał zadowolić się ślu­ bem z kobieta o podobnym majątku i osiąść wraz z nią na wsi. Droga siostro, skoro tak bardzo poruszyła cię moja decyzja, to może sama weźmiesz Olivera za męża? Życie na prowincji obojgu wam dobrze zrobi, w to nie wątpię. Penelope nie udało się powstrzymać łez napływających do oczu. Była dość inteligentna, by nie wierzyć w udawaną troskę Mary. Starsza siostra najzwyczajniej z niej szydziła, i to tak, że trudno to było znieść nawet komuś przyzwy­ czajonemu do podobnego traktowania. Penelope nie miała co odwoływać się do jej honoru, gdyż ponad wszelką wąt­ pliwość Mary nie znała takiego pojęcia. Młodsza siostra aż nazbyt dobrze pamiętała dzień, kiedy to trzy lata temu Oli­ ver żegnał je przed wyjazdem do Europy w towarzystwie Harry'ego Grantly'ego. Na podstawie wszystkich jego słów i czynów nabrała pewności, że spodziewał się, iż Mary będzie na niego cze­ kała. Przypomniała sobie w dodatku coś, czemu wówczas nie poświęciła wiele uwagi, gdyż miała ledwie czternaście lat, a Mary już osiemnaście. Oliver pragnął porozmawiać z ich ojcem, poprosić go o oficjalną zgodę na zaręczyny, lecz Mary zaprotestowała. „Na zaręczyny przyjdzie pora po two­ im powrocie" - oznajmiła. Czyżby już wtedy wiedziała, że kuzyn ojca jest ciężko chory, a gdy umrze, nie będą dłużej ubogie i lekceważone? Przyjęcie oświadczyn Olivera Woodville'a, kiedy Mary nic nie znaczyła, a on dysponował przyzwoitym, wręcz pokaź­ nym majątkiem, to jedno, lecz dochowanie mu wierności, gdy los dał jej szansę poślubienia kogoś ze znakomitego ro­ du, to zupełnie co innego. Żadne argumenty Penelope nie mogły wpłynąć 7

na Mary. W takiej sytuacji dziewczyna postanowiła mil­ czeć. Biedny Oliver! Jakże nieprzyjemna niespodzianka go czeka, kiedy wróci do domu. O tym także najlepiej nie myśleć. Penelope spacerowała po pokoju, aby ukryć zakłopotanie. Choć wnętrze urządzono ze smakiem, nie potrafiła się nim cieszyć. W przeciwieństwie do siostry wolałaby mieszkać w ładnym, niedużym domku na wsi, którego nie opuszczały, dopóki dwa lata temu majątek ojca nagle się nie powiększył. Myśli Mary krążyły tymczasem wokół zupełnie innych, ważniejszych zagadnień. - Ojciec chciałby z nami porozmawiać na temat koro­ nacji królowej Elżbiety. Uroczystość odbędzie się wkrótce po śmierci jej siostry Marii. To już niedługo. Z pewnością zostaniemy zaproszeni na uroczystości w opactwie West­ minster, skoro mam poślubić lorda Castleforda. Stosow­ ny wygląd jest sprawą najwyższej wagi. Mama już zama­ wia suknie i ustala terminy wizyt u jubilerów. - Krytycznym wzrokiem przyjrzała się Penelope. - Nieźle będzie się mu­ siała nabiedzić, byś choć trochę odróżniała się od tłuszczy. Smutna to konieczność, ale jakoś damy sobie radę... Zamierzała kontynuować te uszczypliwości, lecz zamil­ kła, słysząc pukanie do drzwi. Do pokoju wszedł kamerdy­ ner rodziny Jermaine'ów, John Brewster. W rękach ściskał nową białą trzcinkę. - Panie - powitał je wyniośle. - Jaśnie pan oczekuje w wielkiej sali. Ma dla was wiadomość. Proszę zatem zbie­ rać się i niezwłocznie ruszać za mną. Penelope z trudem stłumiła chichot. Jedna z niewielu rzeczy, które bawiły ją w nowym stylu życia, to zupełnie odmieniony Brewster. Jeszcze niedawno był to dość leniwy sługa, a teraz zrobił się z niego wielki majordom, z manier i z wyglądu pasujący do dworu przyszłej królowej. 8

Podążyły za nim po schodach, a następnie minęły dwuskrzydłowe drzwi prowadzące do wytwornie urzą­ dzonej sali, w której czekali ojciec i matka. John Jerma- ine, podobnie jak Brewster, całkiem się zmienił. Niegdyś był skromnie ubranym, pracowitym ziemianinem, lecz teraz wyglądał jak wielki magnat. Mógłby rywalizować z hiszpańskimi dworzanami, którzy towarzyszyli mężowi umierającej królowej Marii, Filipowi, na mniej spektaku­ larnym dworze angielskim. Jego żona zachowała jednak powściągliwość w dobo­ rze strojów. Agnes Jermaine była skromną kobietą, któ­ ra ze smutkiem wspominała dawne, ciche życie na wsi i zdecydowanie przedkładała je nad wspaniałości, z któ­ rymi obecnie usiłowała się oswoić. Stanowczo odmówiła noszenia sztywnych i przesadnie ozdobnych ubrań, które były teraz w modzie. Wszystko musiało się jednak zmienić, a to przez infor­ mację, którą miał im do przekazania John Jermaine. Królo­ wa wydała oświadczenie, że na swoją koronację nie zamie­ rza skąpić grosza. - Chce, aby cały świat się dowiedział, że nasz dwór jest najwspanialszy - oznajmił ojciec. - Tak twierdzi Castleford, a nowa królowa bardzo go sobie ceni. Nasze stroje muszą sprostać jej oczekiwaniom. Dotyczy to także ciebie, mo­ ja droga. - Popatrzył na żonę. - Druga wiadomość, któ­ rą chciałbym wam przekazać, jest taka, że królowa powoła pannę Mary Jermaine i pannę Penelope Jermaine na nowe, damy dworu. Penelope nie odrywała od niego wzroku. Nie, to niemoż­ liwe! W żadnym wypadku! Zupełnie nie miała ochoty zostać dwórką królowej. Nie wyobrażała sobie mniej atrakcyjnego stanowiska na dworze, jeśli nie liczyć kucharki. Właściwie to wolałaby zostać kucharką niż damą dworu. 9

- Co takiego sprawiło, że królowa zażyczyła sobie także Penelope? - spytała Mary zazdrośnie. Ojciec się uśmiechnął. - Wątpię, czy poprosiła specjalnie o nią. Odeszła jedna z dam królowej, zapewne ze względu na małżeństwo, a Cas- tleford zasugerował na jej miejsce Penelope. - Ale dlaczego właśnie mnie? - Bądź cicho, córko! Powinnaś się cieszyć, że spotkał cię tak wielki zaszczyt. Nie jesteś wdzięczna przyszłemu szwa­ growi za to, ile dobrego dla ciebie robi? Jakie to szczęście, że królowa przymyka oko na smutny fakt, że Castleford wciąż wykazuje inklinacje ku religii katolickiej. - Tak, nie - wymamrotała Penelope, świadoma iro­ nicznego wzroku Mary i rozczarowania na twarzy Agnes, zdumionej brakiem radości córki. Nawet matka jej nie rozumiała. Koniec z potajemnymi rozmowami na temat tęsknoty za dawnym życiem i przyjemnymi obowiązkami związanymi z życiem na wsi. - A teraz mam dla was niemiłe wieści - ogłosił uroczy­ ście John Jermaine, zachowując się niemal identycznie jak jego kamerdyner. - Niestety, od mojego dobrego druha Ni­ cholasa Grantly'ego usłyszałem, że kilka dni temu do Do­ ver przyjechali przyjaciele jego syna, którzy przesłali mu list z wiadomością, że Harry zmarł we Włoszech z powodu go­ rączki. Panowie Oliver Woodville oraz Bevis Frampton po­ zostają w doskonałym zdrowiu. Penelope nie mogła się powstrzymać przed wygłosze­ niem komentarza: - Oliver będzie bezbrzeżnie rozczarowany, kiedy się do­ wie, że Mary ma poślubić lorda Castleforda. Ostatecznie wymienili obrączki, kiedy wyjeżdżał. Mary westchnęła głęboko, a ojciec powiedział ze smutkiem: 10

- Dziecięca zabawa, moja droga. Jestem pewien, że pan Woodville to zrozumie. Mam nadzieję, że nie wykażesz da­ leko idącego braku rozsądku i nie poruszysz tematu obrączek, kiedy go spotkasz. Właściwie liczę na to, że wcale się z nim nie zetkniesz, skoro zostaniesz damą dworu królowej Elżbiety. To jasne, że ojciec aprobował planowane małżeństwo starszej córki, w końcu sam je zaaranżował. Mary miała ra­ cję: Penelope naiwnie wierzyła, że w nowym świecie, w któ­ rym od pewnego czasu żyli, pojęcia honoru, obowiązku i lo­ jalności odgrywają istotną rolę. Mimo rozczarowania, że jednak tak nie jest, Penelope Jermaine zamierzała bez względu na koszty przestrzegać za­ sad spisanych w Biblii i głoszonych przez duchownego pod­ czas niedzielnych mszy. Oliver Woodville ciężko westchnął. Stał na nabrzeżu portowym w Dover i patrzył, jak tragarze wyładowują ba­ gaż ze statku, którym on i Bevis Frampton pokonali ostatni etap drogi powrotnej z Europy. Początkowo ich podróż po Francji, a następnie po północ­ nych Włoszech przebiegała niesłychanie wesoło. Kiedy jed­ nak dotarli do Rzymu, wszystko zaczęło się komplikować. Po cudownych dwóch tygodniach beztroskiego zwiedzania ruin cesarstwa rzymskiego między Harrym a Bevisem doszło do gwałtownej kłótni. Na jej koniec Bevis wybiegł, a Harry za­ mknął się w pokoju. Takie zachowanie było do niego zupełnie niepodobne. Oliver nigdy się nie dowiedział, czego dotyczyła awantura, gdyż po paru dniach Harrye'go opanowała gorącz­ ka, która go ostatecznie zabiła. Teraz Oliver stanął przed ciężkim obowiązkiem przeka­ zania złych wieści rodzinie Harrye'go. Humor Bevisa nie poprawił się ani na jotę i w rezultacie obaj młodzi panowie prawie wcale nie odzywali się do siebie w drodze do domu. 11

Było to smutne zakończenie podróży, która wydawała się tak udana do czasu opuszczenia przez wędrowców pięknej Florencji i wyjazdu do Rzymu. Poddawanie się przygnębieniu nie miało jednak sensu. Oliver jeszcze w Paryżu napisał do ojca list, w nim powia­ domił go o swym powrocie pierwszym statkiem, który za­ bierze ich na drugą stronę kanału, do Dover. Kiedy dotarli na miejsce, jeden z urzędników portowych poinformował Olivera o czekających na niego listach. Miał nadzieję, że zawarte w nich wiadomości nie będą równie przygnębiające jak te, z którymi wracał. Wkrótce po zejściu na ląd dowiedział się, że Krwawa Maria, jak jego protestancka rodzina niezmiennie nazywała królową Szko­ tów, lada dzień ma umrzeć, a jej przyrodnia siostra, Elżbieta, wkrótce zasiądzie na tronie. Bevis, który wedle obserwacji Olivera nie był ani katolikiem, ani protestantem, na wieść o tym mruknął pod nosem coś, co zabrzmiało jak: „jedna warta drugiej". Oliver wepchnął pocztę do kieszeni. Nie zamierzał czy­ tać listów do czasu, kiedy jego bagaże bezpiecznie trafią na ląd, a następnie na czekający już wóz. Wiedział, że celnicy zechcą potem rzucić na nie okiem i dopiero po zakończe­ niu tych oględzin będzie mógł odpocząć w pobliskiej go­ spodzie, zjeść przyzwoity posiłek i przeczytać koresponden­ cję. Wśród listów z pewnością znajdzie przesyłkę od Mary. Po niespodziewanej śmierci Harry'ego tylko lektura jej listu i perspektywa ponownego spotkania mogły podnieść go na duchu. Bevis podszedł do niego i odezwał się tym swoim służal­ czym i lizusowskim głosem: - Jadę do domu. Nie musimy już sobie dotrzymywać to­ warzystwa, skoro dotarliśmy do Anglii. Oliver skinął głową. Trzy lata przebywania z Bevisem do- 12

prowadziły do tego, że pękła nić porozumienia, która nie­ gdyś ich łączyła. Bevis uważał się za przyjaciela Harrye'go, chociaż różnili się pod każdym względem. Harry był wyso­ ki, jasnowłosy i doskonale pasował do powszechnego wśród kontynentalnej arystokracji wyobrażenia Anglika. Bevisa trudno było jednoznacznie opisać. Nie był wysoki, ale i nie szczególnie niski, dość cherlawy, w przeciwieństwie do at­ letycznie zbudowanego Harrye'go. Miał nieprzyjemny zwy­ czaj płaszczenia się przed każdym, z kim rozmawiał. Oliver nie przypominał żadnego z nich. Był wysoki, miał śniadą cerę, gęste i kręcone czarne włosy, szarozielone oczy. Jego nos i profil kojarzyły się z wyniosłym orłem, tak przy­ najmniej opisała go kiedyś Mary. Był silny, choć nie tak po­ tężny jak Harry, ale za to lepiej władał mieczem i zawsze wygrywał z nim w królewskiego krykieta, bo miał sokoli wzrok. Bevis zadowalał się oglądaniem ich rozgrywek, gdyż całkiem słusznie uważał się za marnego sportowca. Oliver zajął miejsce przy stole w zatłoczonej gospodzie i pospiesznie przystąpił do przeglądania poczty. Wkrótce ku swemu rozczarowaniu przekonał się, że wśród listów nie ma ani jednego skreślonego charakterystycznym, niestarannym pismem Mary. Kiedyś wyznała mu, że specjalistką od sztuki kaligrafii jest Penelope, gdyż ona sama, w przeciwieństwie do młodszej siostry, jest bardziej zainteresowana uciechami życia niż ślęczeniem nad księgami. Mniejsza z tym. Wkrótce się spotkają, a osobista rozmo­ wa jest nieporównywalnie przyjemniejsza od czytania su­ chych słów na papierze. Z czułością zerknął na obrączkę, którą nosił na palcu prawej dłoni. Co z tego, że ten drobiazg, metalowe kółko, był skromny i tani. Świadczył on o głębo­ kiej miłości, która łączyła dwoje ludzi, i był więcej wart od kosztowności pozbawionych bagażu uczuć. Humor Olivera poprawił się dzięki listowi od ojca, 13

chociaż treść była nieco zdumiewająca. Wyglądało na to, że kiedy Elżbieta zostanie królową, jego stary przyjaciel, lord Robert Dudley, będzie jednym z jej najważniejszych dworzan. Ojciec pisał, że konsekwencje tego faktu na pew­ no okażą się korzystne dla całej rodziny, Woodville'owie oraz Dudleyowie są bowiem spowinowaceni, a skoro Ro­ bert będzie rozdzielał przywileje, niektóre z nich przypadną w udziale Woodville'om. „Pamiętam, że pański syn jest nadzwyczajnym jeźdźcem" - pisał lord Robert w liście do ojca Olivera. „Skoro królo­ wa wspomina o powołaniu mnie na stanowisko koniuszego, z chęcią przyjmę pańskiego syna na służbę dworską, kie­ dy tylko powróci z wojaży po kontynencie. Będę w Green­ wich i z przyjemnością go ujrzę, w miarę możliwości jak najszybciej". Oliver odłożył list. Nie miał wątpliwości: ojciec chciał, by jego potomek przyjął propozycję lorda Roberta. Oznaczała ona, że Oliver będzie przebywał na dworze nowej królowej, gdzie istnieje wiele możliwości zrobienia kariery. Przed wy­ jazdem do Francji i Włoch Oliver zapewne odrzuciłby ta­ ką propozycję, lecz podczas zagranicznych wojaży odkrył w sobie ambicję, której istnienia nawet nie podejrzewał. Wi­ dział wielkich na dworach Francji oraz Włoch i doszedł do wniosku, że wielu z nich ma mniej rozsądku i gorzej ro­ zumie świat niż on, niedoświadczony, młody dżentelmen z prowincji. Dlaczego nie miałby zająć miejsca wśród nich, na dworze, gdzie rządzą i gromadzą majątki najpotężniejsi, tacy jak oj­ ciec lorda Roberta? On także był nikim do czasu, kiedy przypadek wyniósł go do władzy i uczynił z niego księcia Northumberland. Ojciec Roberta skończył, co prawda, na szafocie, ale miał zbyt wygórowane ambicje. Oliver był zde­ cydowany uniknąć takiego niebezpieczeństwa. 14

W pewnej chwili zaśmiał się, rozbawiony zaistniałą sytu­ acją. Oto siedział i rozmyślał, czy objąć stosunkowo skrom­ ne stanowisko, a już marzył o nobilitacji i godności głów­ nego doradcy królowej. Właśnie tak wysoko dotarł ojciec lorda Roberta Dudleya, a ponieważ jego ambicje sięgały jeszcze wyżej, został stracony. Nic dziwnego. Oliver ponownie podniósł list i kontynuował lekturę. W tekście znalazł inne informacje o rodzinie, a także o sta­ rych przyjaciołach. „Z pewnością chętnie się dowiesz - pi­ sał ojciec - że podczas twojej nieobecności John Jermaine odziedziczył fortunę i wielkie posiadłości, pozostawione przez kuzyna Reginalda. Zamieszkał w londyńskim Shel- ford House i często widuje się go na dworze. Nie poznał­ byś go". I na tym koniec. Ani wzmianki o Mary. Z westchnieniem odłożył list i otworzył następny. Autorem tego pisma był sir William Cecil, piastujący wysokie stanowiska państwo­ we za rządów poprzednich monarchów. Dlaczego ktoś taki do niego napisał? Ojciec Olivera przyjaźnił się z nim w mło­ dości, ale co z tego? Ku swojemu bezbrzeżnemu zdumieniu Oliver odkrył, że sir Cecil proponuje mu stanowisko u swe­ go boku. „Nawet jeśli odmówisz - pisał - i tak chciałbym się z tobą spotkać po twoim powrocie. Królowa wkrótce przejmie ster rządów i w rezultacie pojawi się wiele możliwości dla czło­ wieka, którego Nicholas Grantly poważa do tego stopnia, że zaproponował mu, by towarzyszył jego synowi w podróży po europejskich dworach". Nie, nie zamierzał przyjąć propozycji sir Cecila, gdyż oferowane stanowisko wydało mu się niezbyt ciekawe, nie­ mniej jedno było jasne. Nowa władza stwarzała różne moż­ liwości, a on wracał do Anglii w samą porę, by z nich sko­ rzystać. Przy odrobinie szczęścia zapewni ukochanej Mary 15

lepsze i dostatniejsze życie niż to, które wcześniej zaplano­ wał dla nich obojga. Teraz pozostało mu tylko odpisać lordowi Robertowi i poinformować go o zgodzie na rozmowę. Poza tym nie mógł się doczekać spotkania z ukochaną, której chciał wy­ jawić te szczęśliwe wieści.

ROZDZIAŁ PIERWSZY Penelope siedziała w pomieszczeniu, które ojciec nazy­ wał obecnie biblioteką. Pokój był mały, jedną ścianę zaj­ mowała szafa pełna rozmaitych ksiąg i manuskryptów. Pod nieobecność ojca Penelope pracowała przy jego biurku, tłu­ macząc z łaciny „Historię Rzymu" Liwiusza. Jako bardzo młoda dziewczyna spędziła dwa letnie sezony w wiejskim domu Elżbiety, wówczas księżniczki, gdzie w licznym gro­ nie ochoczo brała udział w codziennych lekcjach przyszłej królowej. Był to jeden z najszczęśliwszych okresów jej życia. Póź­ niej robiła, co mogła, by pogłębić zyskaną wówczas wiedzę. Jedną z korzyści wynikających z objęcia stanowiska damy dworu królowej była szansa na ponowne spotkanie z uczo­ nymi, których lekcje sprawiały jej niegdyś wielką przyjem­ ność. Cała rodzina pojechała z wizytą. Penelope poprosiła o zgodę na pozostanie w domu, gdyż zamierzała napisać li­ sty do dawnych przyjaciółek, z którymi zmuszona była się rozstać w związku z przeprowadzką do Londynu. Nie skła­ mała: do pracy nad Liwiuszem przystąpiła dopiero po przy­ gotowaniu listów do wysyłki. W pewnej chwili od zajęcia oderwały ją dwa donośne łupnięcia w drzwi, ponad wszelką wątpliwość zapowia- 17

dające przybycie Brewstera - postanowił on w ten spo­ sób odróżniać się od pozostałej służby, której zezwalano na zaledwie jedno stuknięcie. Penelope nie miała pojęcia, jaką sprawę ma do niej kamerdyner. - Proszę! - zawołała, odkładając pióro. Brewster otworzył drzwi i wmaszerował, demonstracyj­ nie dzierżąc trzcinkę. - Pani, przybył gość. Pan Oliver Woodville. Jak mówi, przyszedł pokłonić się twemu ojcu i matce, a także poroz­ mawiać z panną Mary. Wyjaśniłem, że ona i twoi rodzice, pani, pojechali z wizytą do nowych przyjaciół w Westmin- sterze. - Zamilkł znacząco i z cicha kaszlnął, po czym kon­ tynuował: - Uznałem, że najlepiej będzie nic mu nie mówić o pannie Mary. Nadmieniłem tylko, iż w dniu dzisiejszym zastanie jedynie ciebie, pani, na co spytał, czy może z tobą mówić. Postanowiłem zapytać cię, pani, czy takie spotkanie jest ci na rękę. Na rękę! Naturalnie, że nie było jej w smak. Gdyby zgo­ dziła się spotkać z Oliverem pod nieobecność siostry, mu­ siałaby poinformować go o zmianie decyzji Mary w sprawie kandydata na męża i przyjęciu przez nią oświadczyn lorda Castleforda, mężczyzny w średnim wieku. Czy mogła od­ mówić spotkania? Nie, nie mogła. Przecież była w domu, całkiem wolna. Nie powinna unikać tej rozmowy, skoro sama narzuciła so­ bie obowiązek mówienia tylko i wyłącznie prawdy. Musiała jednak zdecydować, kto powinien go poinformować o zdra­ dzie: ona czy też jej nieczuła siostra? Od czasu ostatniej kłótni Mary ani słowem nie wspo­ mniała o dawnym ukochanym. Oliver i jego sprawy cał­ kowicie zniknęły ze świata, w którym żyła. Tak bardzo zajęła się przygotowaniami do dwóch ważnych wydarzeń - koronacji oraz planowanego na początek roku ślubu 18

z lordem Castlefordem - że nie miała czasu na przej­ mowanie się tym, iż głęboko zrani Olivera swoim wia- rołomstwem. - Możesz wprowadzić pana Woodville'a - zadecydowa­ ła ostatecznie Penelope. Może Bóg podpowie jej, co należy powiedzieć i zrobić podczas spotkania z nieszczęsnym pa­ nem Oliverem. Brewster ukłonił się i znikł, a po kilku chwilach powrócił i oznajmił z namaszczeniem: - Pan Woodville do twych usług, panno Penelope. Następnie błyskawicznie wyszedł i zostali sami. Obojgu przyszła do głowy identyczna myśl: że bardzo się zmienili. Oliver zawsze prezentował się dobrze, a teraz je­ go oblicze zdobiła piękna, południowa opalenizna. Ubrany był w strój o włoskim kroju i czarno-złotej barwie. Wyglą­ dał w nim po prostu wspaniale. Na widok gościa Penelope się zmieszała. Jak Mary mogła odrzucić tak imponującego kandydata i okazywać wzglę­ dy tłustawemu, niezbyt interesującemu Castlefordowi, któ­ ry na domiar złego najlepsze lata miał już za sobą? Jednak Castleford był szlachetnie urodzony, dysponował władzą i, podobnie jak sir William Cecil, przetrwał burzliwe czasy Henryka VIII, Edwarda VI i Marii. To, że ocalił głowę pod ich rządami, o czymś świadczyło, choć Penelope nie bardzo wiedziała o czym. Często zadawała sobie podobne pytania i nie potrafi­ ła znaleźć na nie racjonalnej odpowiedzi. Po raz kolejny postanowiła powstrzymać się od tych rozważań. Miała na­ dzieję, że nie robi wrażenia całkowicie rozkojarzonej, choć tak w istocie było. Oliver zapamiętał ją jako drobne, chude dziecko, które kierowało na niego wielkie, złociste oczy za każ­ dym razem, kiedy przychodził w odwiedziny do Mary. 19

Nie wiedzieć czemu, najmocniej zapadły mu w pamięć właśnie oczy Penelope, podczas gdy wszystkie inne wspomnienia z nią związane całkiem się rozmyły. Była spokojna i cicha; tak cicha, że jej zachowanie mogło budzić niepokój, zupełnie jakby nawet w tak młodym wieku wydawała w myślach osąd o każdej napotkanej osobie, również o nim. Niemniej zawsze chętnie wdawa­ ła się z nim w pogawędki. Teraz była wysoka, choć nie dorównywała wzrostem siostrze, i nadal obserwowała go badawczo. Wystające spod jej czepka kosmyki miały barwę kasztanową, o zło­ tym połysku. Choć Penelope nie charakteryzowała się klasyczną urodą, miała wyraziste rysy. Nie była już chuda, niemniej z oblicza i figury nie przypominała kobiecych posągów, które tak często widywał podczas wędrówek po kontynencie. Gestem zachęciła go, by zajął miejsce w dużym fotelu ojca. Sama ponownie zasiadła za biurkiem. Oliver skło­ nił się nisko. - Penelope, jesteś już dorosła - wymamrotał, bo nic mą­ drzejszego nie przychodziło mu do głowy. Przypomniał so­ bie, że nawet jako dziecko zawsze chciała, by mówił tylko i wyłącznie prawdę. Uśmiechnęła się, a jej surowy wyraz twarzy złagodniał. - Nic w tym dziwnego. Od naszego ostatniego spotkania minęło kilka lat. - Racja - przyznał i ku własnemu zdumieniu spytał: - A ja, Penelope? Czy ja się zmieniłem? Przypatrywała mu się uważnie. - W rzeczy samej, wyjechałeś młodzieńcem, wróciłeś mężczyzną. Penelope uznała, że tylko taka odpowiedź nie zdradzi, jak wielkie wrażenie wywarł na niej Oliver. W dzieciństwie 20

darzyła go skrytym uwielbieniem, a jeśli minione lata cze­ goś ją nauczyły, to tego, że tylko nieliczni - bez względu na płeć - zasługują na takie wyróżnienie. Mimo to nie odwa­ żyła się nazwać swojego uczucia miłością. Obecnie dostrzegała w nim coś, co budziło jej podziw. Choć opuszczał Anglię tylko jako sympatyczny chłopiec, te­ raz kojarzył się jej z rycerzem arturiańskim lub bohaterem opowieści o dworskich romansach, które chętnie czytywała w przerwach od poważniejszej lektury. Oliver zaśmiał się szczerze. - Zawsze byłaś uczciwym dzieckiem, więc tę uwagę po­ czytuję za komplement. Penelope odwzajemniła uśmiech. - Skoro tak wolisz - odparła jedynie. - Tak wolę - potwierdził, chociaż wybrałby raczej poga­ wędkę ze starszą siostrą, nie młodszą. - Pragnąłbym także, byś powiadomiła Mary o moich odwiedzinach i zapewni­ ła ją, że jeśli to możliwe, przybędę tu jutro z rana odnowić przysięgi przedmałżeńskie, tak byśmy wkrótce mogli za­ wrzeć trwały związek. Kiedy mówił o Mary, wyglądał jak radosny i pełen pa­ sji chłopiec, który opuścił Anglię kilka lat temu. Penelope poczuła, że serce jej się kraje. Musiała wyznać mu prawdę bez względu na konsekwencje. Okrucieństwem byłoby po­ zwalać mu żyć w błogiej nieświadomości i snuć plany ślubu i szczegółów ceremonii. Jej twarz z pewnością spochmurniała, gdyż zaniepokojo- ny Oliver natychmiast spytał: - Czy wszystko w porządku, Penelope? Przez moment obawiałem się, że zemdlejesz. Pokręciła głową. - Nic mi nie dolega. Ach, Oliverze, jest coś, co powinnam ci powiedzieć, lecz wiem, że będę tego żałowała. 21

- Mary! - wykrzyknął. - Nie mów tylko, że jest chora! A może była chora? - Nie. Sama nie wiem, jak ci to wyjawić... - Zamilkła. - Zadzwonię po Brewstera, niech wpierw przyniesie ci kieli­ szek korzennego wina. Oliver nie odrywał od niej wzroku. Tego ranka opuszczał mieszkanie pełen nadziei na bliskie spotkanie z Mary. Tym­ czasem zastał jej młodszą siostrę, która patrzyła na niego tak, jakby w jej rodzinie ktoś umarł. - Nie! - zawołał z nietypową dla siebie gwałtownością. - Dziękuję, ale nie mam ochoty na wino. Po prostu powiedz mi, w czym rzecz. - Zgoda. Mary jest po słowie z Williamem Vassallem, lor­ dem Castleford. Już publicznie ogłoszono zaręczyny, a cere­ monia zaślubin odbędzie się na początku przyszłego roku, po koronacji królowej. Penelope wiedziała, że te słowa będą dla Olivera ciosem. Zbladł jak kreda i zaniemówił z wrażenia. - Nie. Nie wierzę ci - wybełkotał w końcu. - Jeśli twoje nowiny są prawdziwe, to znaczy, że wasz ojciec przymusił ją do zawarcia związku wbrew jej woli. Z pewnością wiedział, że jesteśmy po słowie. Penelope poprzysięgła zawsze mówić prawdę, nie mogła zatem oszukiwać Olivera, choćby nawet sama miała przez to ucierpieć. - Wszystko zostało postanowione za zgodą zaintere­ sowanych. Niczego więcej nie mogę wyjawić. Kiedy się spotkacie, Mary wytłumaczy ci przyczyny swojego postę­ powania. Oliver odwrócił się i podszedł do okna, po czym wbił wzrok w zalany południowym słońcem ogród. Gdy wy­ jeżdżał, zostawiał młodą kobietę umiarkowanego majątku, a po powrocie odkrył, że jej rodzina awansowała społecz- 22

nie, ona zaś stała się dziedziczką fortuny i planowała ślub z arystokratą. - Czy mówisz mi prawdę?! - krzyknął z twarzą wykrzy­ wioną bólem. - Nie mogę dać wiary, że Mary porzuciła mnie dla innego! Penelope mogła udzielić tylko jednej, prostej odpo­ wiedzi: - Nigdy bym cię nie okłamała. - Wybacz mi - poprosił. - Popełniłem błąd, wysuwając tak ważkie i bezzasadne oskarżenie. Sam muszę porozma­ wiać z Mary. Jutro przyjdę, by wysłuchać wyjaśnień z jej ust. Nie ulegało wątpliwości, że nie potrafił uwierzyć w zdra­ dę Mary. Zachowywał się spokojnie, lecz Penelope była świadoma jego bólu. Ponadto dotarła do niej jeszcze jedna prawda: zawsze go kochała, lecz nie mogła liczyć na jego względy, gdyż adorował jej siostrę. Teraz sytuacja Penelope dodatkowo się pogorszyła, gdyż mówiąc mu prawdę o Mary, skazała się na jego niechęć. - Rzeczywiście. - Westchnęła. - Jestem pewna, że chęt­ nie cię ujrzy. Uśmiechnął się z goryczą. - Czyżby? Ufam, że mi wybaczysz, jeśli cię teraz prze­ proszę. - Nie ma czego wybaczać - odparła, lecz nim przebrzmia­ ły jej słowa, na zewnątrz rozległy się hałasy i gwar, najpraw­ dopodobniej towarzyszący wcześniejszemu powrotowi ro­ dziców i siostry. Innymi słowy, spotkanie z Mary miało się odbyć teraz, nie jutro. - Czy to zamieszanie oznacza to, o czym myślę? - spytał Oliver. - Twoi rodzice i siostra wrócili? Miał świadomość, że zadaje niedorzeczne pytanie, gdyż odpowiedź mogła być tylko jedna, lecz nie potrafił zebrać 23

myśli. Wieści o wycofaniu się Mary były tak nieoczekiwane, że całe jego życie zadrżało w posadach. Może Penelope się myliła? Może nie powiedziała prawdy? Nie, to szaleństwo, dlaczego miałaby go okłamywać? Tak czy owak, kiedy spotka się z Mary, sprawa się wy­ jaśni. W Rzymie stracił Harrye'go, najlepszego przyjaciela, a teraz, w Londynie, lada moment utraci kobietę, którą ko­ chał. Penelope wstała. - Pozwól, że poinformuję ojca i matkę, a także Mary, o twojej obecności. Poczekaj tutaj, a ja się tym zajmę. Co mu pozostało? Musiał przystać na jej propozycję. Po­ myślał, że samotność pozwoli mu zebrać myśli, ochłonąć i przygotować się na spotkanie z Mary. - Tak - powiedział. - To najlepsze rozwiązanie. W milczeniu wyglądał przez okno, by nie widzieć, jak Penelope wychodzi z pokoju. Podejrzewała, że jej widok jest dla niego zbyt bolesny. Gdy został sam, podszedł do książ­ ki, którą wcześniej studiowała. Ze zdumieniem skonstato­ wał, że to „Historia Rzymu" Liwiusza; Penelope najwyraź­ niej dobrze znała łacinę, gdyż na kartce papieru sporządziła notatki właśnie w tym języku. Oliver zacisnął pięści. Penelope dowodziła swej stało­ ści, nawet jeśli chodziło tylko o zamiłowanie do nauki, bezdusznie wykpiwane przez starszą siostrę. Powaga dziewczyny, tak odmienna od zachowania Mary, para­ doksalnie wzbudziła w nim złość. Kiedy więc otworzyły się drzwi i do środka weszła Mary wraz z ojcem i mat­ ką, poprzedzani przez pompatycznego Brewstera, Oliver z trudem pohamował irytację. - Witaj, panie - odezwał się John Jermaine z uśmiechem. - Dopiero dzisiejszego ranka dotarła do mnie wiadomość o twoim powrocie. Twe przybycie sprawia mi wielką przy- 24

jemność. W pierwszej kolejności proszę cię, panie, o przy­ jęcie wyrazów współczucia z powodu śmierci przyjaciela, Harry'ego Grantly'ego. Oliver zauważył, że Mary trzyma się z tyłu, nietypowo dla siebie. Jej matka obdarzyła go uśmiechem. - Dziękuję za kondolencje - odparł zwięźle. Ignorowanie tej uprzejmości byłoby z jego strony wyjątkowo niestosow­ ne. - Cieszę się, że ty, panie, i twoja rodzina pozostajecie w dobrym zdrowiu. Widzę, że pod moją nieobecność dopi­ sywało wam szczęście i fortuna, czego gratuluję. Rozumiem też, że panna Mary jest zaręczona z lordem Castlefordem. Ten fakt wielce mnie zdumiewa. Cała trójka popatrzyła na niego uważnie, nie kryjąc za­ skoczenia. Nawet Mary sprawiała wrażenie oszołomionej tymi słowami. - Panie, dlaczego zdumiewa cię tak dobra wiadomość? - spytał zdezorientowany John Jermaine. - Moja córka może poślubić, kogo zechce, nawet osobę tak wysoko urodzoną i wpływową jak lord Castleford. Oliver wiedział, że w tej chwili wypadł z łask gospoda­ rzy, a także kobiety, z którą miał wziąć ślub wkrótce po po­ wrocie z podróży. Z ogromnym trudem powściągnął złość i odparł ozięble: - O ile mi wiadomo, panna Mary jeszcze przed pozna­ niem lorda Castleforda była związana uroczystym przyrze­ czeniem i z tego względu nie może wstąpić z nim w zwią­ zek małżeński. Ta jednoznaczna i stanowcza deklaracja wprawiła troje słuchaczy w jeszcze większą konsternację. - Spodziewałem się usłyszeć twoje gratulacje, panie - wyniośle oznajmił John Jermaine. - Przecież moją córkę wkrótce spotka wielki zaszczyt. Tymczasem ty odbierasz jej prawo do skorzystania z tego honoru. Panie, co masz 25

na myśli, mówiąc, że Mary była już związana uroczystym przyrzeczeniem? - Otóż jak panna Mary doskonale wie, wymieniliśmy ob­ rączki, nim wyjechałem w podróż na kontynent, na znak, że po moim powrocie weźmiemy ślub. - Uniósł lewą rękę. - Oto obrączka, którą od niej otrzymałem, panie. Agnes Jermaine wydała z siebie słaby okrzyk. Trudno po­ wiedzieć, czy wynikał on z szoku, czy też był całkiem przy­ padkowy. Mary chciała zabrać głos, lecz uprzedził ją ojciec. - Panie, twoje słowa są pozbawione sensu. Nie słysza­ łem o tych rzekomych zaręczynach ani od ciebie, ani od Mary. Podobne umowy, zawarte bez świadków i bez zgo­ dy rodziców, nie są wiążące. Mary, dziecko drogie, czy ten człowiek mówi prawdę? Trudno mi uwierzyć, byś mnie oszukiwała. - Mary, powiedz ojcu prawdę, błagam cię - poprosił Oli­ ver, z rozpaczą próbując zachować panowanie nad sobą w obliczu całkowitej obojętności niedoszłej żony. - Tak - potwierdził jej ojciec. - Prosimy o to. Mary się uśmiechnęła. - Drogi ojcze i ty, Oliverze, cóż mogę rzec? To, co się zda­ rzyło, nim nas opuściłeś, było dziecięcymi igraszkami, tak przynajmniej sądziłam. Wymieniliśmy błyskotki, nie infor­ mując o niczym rodziców. Od dawna bawiliśmy się w po­ dobny sposób, przyznaj sam, Oliverze. Z tych rozrywek nic nie wynikało. - Uniosła dłoń. - Widzisz? Nie noszę obrącz­ ki. Dawno temu odłożyłam ją do puzderka z kosztownoś­ ciami. Przykro mi z powodu twojego rozczarowania, Olive­ rze, ale pomyśl: wyjechałeś i nie mieliśmy pojęcia, kiedy cię znowu ujrzymy. Drogi ojcze, już samo to powinno wystar­ czyć, byś dał wiarę, że tylko się bawiliśmy. - Dla mnie to nie była zabawa - odparł Oliver cicho. Oczywiste kłamstwa, którymi Mary zasypała ojca, spra- 26

wiły, że gniew Olivera ulotnił się niepostrzeżenie, a zastąpił go smutek. Pomyślał, że już nigdy, przenigdy nie zaufa ko­ biecie. Mógł wyjawić Johnowi Jermaine'owi, że pragnął za­ wrzeć z Mary związek małżeński jeszcze przed wyjazdem, lecz ona przekonała go, by zaczekali do jego powrotu. Co by to jednak dało? Swoje słowo przeciwstawiłby deklaracjom niedoszłej małżonki. Miłość, którą czuł i która podtrzymy­ wała go na duchu na obczyźnie, legła w gruzach, gdy prze­ konał się o dwulicowości Mary. Ściągnął z palca obrączkę, na którą wielokrotnie spoglą­ dał z czułością, gdyż widok ten przywoływał wspomnienie twarzy i postaci ukochanej. - Być może teraz nic ona dla ciebie nie znaczy, niemniej przyjmij ją ode mnie z powrotem - poprosił. Mary nawet nie spojrzała na jego wyciągniętą dłoń, na której leżała obrączka. Pokręciła głową i oznajmiła zimno: - Nie, nie chcę jej. Zachowaj ją na pamiątkę naszego szczęśliwego dzieciństwa. Twarz Olivera nagle zastygła. - Zaręczam, że ja również jej nie potrzebuję. Tamte lata były ułudą. - Podszedł do biurka, przy którym wcześniej siedziała Penelope, by z przyjemnością zagłębić się w lektu­ rze Liwiusza, i położył obrączkę na blacie. - Życzę państwu miłego wieczoru. Mary, ufam, że w nadchodzącej przyszło­ ści otrzymasz od Boga wszystko to, na co zasłużyłaś swym postępowaniem. Skłonił się i ruszył do wyjścia. - Nie rozstawajmy się w gniewie, panie - odezwał się John Jermaine. - W końcu chodzi tylko o dziecięce niepo­ rozumienie. - Nie - zaprzeczył Oliver, nim dotarł do progu. - Zosta­ wiam was w obojętności, nie w gniewie, Mary zaś nie była dzieckiem, gdy składaliśmy przysięgi. 27

Kiedy zamknęły się za nim drzwi, Agnes Jermaine, dotąd milcząca, popatrzyła na córkę i spytała łagodnie: - Czy powiedziałaś prawdę? Czy rzeczywiście chodzi tyl­ ko o dziecięce zabawy? A może o coś więcej, skoro Oliver przybył tu natychmiast po powrocie? - Droga żono, nie kłopocz naszej córki - zaprotestował mąż, lecz jego wypowiedź przerwała Mary. - Ależ naturalnie, że mówiłam prawdę. Nie rozumiem, dlaczego Oliver robi tyle zamieszania w związku z błahostką. Czy to prawdopodobne, bym dawała słowo mężczyźnie opuszczającemu mnie na lata, może na zawsze? W końcu Harry Grantly zmarł w Rzymie. - Ale obrączki... - przypomniała matka. - Ach, obrączki! - wykrzyknęła beztrosko Mary. Pode­ szła do biurka, podniosła obrączkę Olivera i nią pomachała. - Ten przedmiot jest tylko tandetną błyskotką i tyleż warte były nasze dziecięce zaręczyny. Nie, idę do mojego lorda Castleforda z czystym sumieniem i otwartym sercem. Co do Olivera... Życzę mu dobrze w nadziei, że nie potraktu­ je nazbyt poważnie następnej kobiety, z którą zdecyduje się spędzać czas. Z tymi słowy odrzuciła obrączkę na biurko. Mówiła prawdę, twierdząc, że jej nie chce. Agnes Jermaine otworzyła usta, lecz nie odezwała się słowem. Pomyślała, że ta smutna sprawa nie jest tak jed­ noznaczna, jak to przedstawiła Mary, lecz z miny męża wywnioskowała, iż należy zakończyć dyskusję na temat rzekomych zaręczyn. Nie miało znaczenia, czy John Jer­ maine był przekonany o prawdomówności córki. Przede wszystkim chciał, by stanęła na ślubnym kobiercu u boku lorda Castleforda; nad tym małżeństwem nie mógł zawis- nąć żaden cień. Wszystko dobrze się skończyło, o czym nie omieszkał poinformować żony. 28