Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 114 513
  • Obserwuję510
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań681 841

Polakowa T. - 06 Hasta la vista, baby

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :605.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Polakowa T. - 06 Hasta la vista, baby.pdf

Beatrycze99 EBooki P
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 146 stron)

Tatiana Polakowa Hasta la vista, Baby Przełożyła EWA SKÓRSKA Przedsiębiorstwo Wydawnicze „Rzeczpospolita" S.A. Warszawa 2008 I gdzieś tam trzasną drzwi I drgną przewody Cześć, będziemy teraz szczęśliwi Już na zawsze. * Siedziałam w barze i traciłam czas w sposób najbardziej •bezsensowny na świecie: szukałam sensu życia. Nie, nie naszego pobytu na tej planecie, aż tak bardzo się nie zapędzałam, chodziło jedynie o moje własne życie. Niestety, albo źle szukałam, albo był zbyt głęboko ukryty, w każdym razie nie mogłam go znaleźć, co, nie wiedzieć czemu, strasznie mnie martwiło, choć tak właściwie powinnam już dawno przywyknąć. Przede mną stała filiżanka cappuccino * miałam straszną ochotę się upić, ale z doświadczenia wiedziałam, że w niczym mi to nie pomoże. Całe to zajęcie było beznadziejne, może właśnie dlatego, że szukałam sensu życia na trzeźwo, a może z definicji, kto wie. * Cóż, trzeba będzie żyć bez niego * skonstatowałam i spostrzegłam, że na to idiotyczne szukanie sensu zmarnowałam półtorej godziny. Już dawno powinnam jechać do domu, ale tego właśnie nie chciałam. Jakiś czas temu mój dom przestał być moją twierdzą i właśnie dlatego siedziałam w barze, tracąc czas na bzdury. * Trzeba jechać. * Westchnęłam i skrzywiłam się, a potem znowu westchnęłam. Moje życie wcale nie było takie znowu kiepskie, jak mawia moja przyjaciółka Julka, i najwyraźniej nie mogę nic na to poradzić. Już wzięłam torbę, ale zamiast wstać i wyjść, przywołałam kelnera i poprosiłam o jeszcze jedną kawę. Gdyby był ze mną Saszka, moglibyśmy podyskutować o moim braku woli, ale w tej chwili pies zapewne spaceruje z Tagajewem. I tak właściwie to teraz nie jest mój pies, tylko nasz * czujecie różnicę?... Jestem zazdrosna o własnego psa * pomyślałam ze smutkiem, przysuwając sobie kawę i biorąc do ręki łyżeczkę. Kawa była mi niepotrzebna. Sama sobie byłam niepotrzebna. Miałam podły humor, ale musiałam jakoś to przeżyć. Najbardziej przykre było to, że ostatnio ciągle miałam taki humor. Nie mogę powiedzieć, że na przykład pół roku temu patrzyłam na świat z zachwytem (zachwyt wyniósł się z mojego życia dawno temu), ale mimo wszystko w moim życiu było kilka miłych rzzcry... Na przykład spacery z Sasz*ką. Teraz spacerujemy we trójkę, co wcale nie sprawia mi przyjemności. Albo spotkania towarzyskie przy alkoholu, albo... Aha, jesteśmy w domu. Jedyna przyjemność, której zostałam pozbawiona, to siedzenie w domu z Saszką i wieczorne spacery po parku. Wychodzi na to, że sensu w moim życiu nigdy nie było, więc z jakiej racji miałby się w nim teraz zjawić? Skrzywiłam się zirytowana i znowu zaczęłam zbierać się do wyjścia, gdy w moim polu widzenia zjawił się Łarionow. Przyrosłam do krzesła i nawet wcisnęłam głowę w ramiona, mając nadzieję, że mnie nie zauważy. Spotkanie z Łarionowem nie było czymś szczególnie nieprzyjemnym, po prostu byłam w kiepskim nastroju i nie miałam ochoty powiedzieć nawet jednego słowa, a z nim jednym słowem się człowiek nie wykręci... Niech lepiej idzie przed siebie, niech mnie szczęśliwie ominie. Łarionow jest szefem ochrony Dziadka, Dziadek jest w naszym mieście niemalże Panem Bogiem, a ja przy nim... a ja przy nim jestem nie wiadomo kim. Kiedyś byłam zastępcą do spraw kontaktów ze społeczeństwem i w dodatku jego kochanką, teraz jestem niby tymże

zastępcą, ale już „bez dodatku". Mówię „niby", bo rzekomo przebywam na długotrwałym urlopie i, jak fama głosi, mój gabinet nareszcie ktoś zajął. Jednak przez wzgląd na starą pamięć Dziadek trey razy w tygodniu wzywa mnie do gmachu z kolumnami, a»ja staję przed nim i otrzymuję jakieś zadanie. Niezbyt skomplikowane, czasem zupełnie nieistotne, przecież chodzi tylko o to, żebym nie zapomniała, że Dziadek jest moim pracodawcą i żeby Dziadek wiedział, że ja pamiętam. Myślę, że szybko odzyskałabym swój gabinet, gdyby nie fakt, że w chwili obecnej mieszkam pod jednym dachem z Timurem Tagajewem. I chociaż Dziadek ramię w ramię z Tagajewem pomnażają swój stan posiadania (w interpretacji Dziadka to „gromadzenie kapitału na stare lata"), jednak ciągle nie może mi wybaczyć, że nie potrafiłam wymyślić nic mądrzejszego niż romans z Tagajewem. Z punktu widzenia społeczeństwa ten związek jest plamą na moim honorze oraz godności, a co za tym idzie, honor Dziadka również był zagrożony. Dlatego też w gmachu z kolumnami zjawiam się wtedy, kiedy mi się spodoba (a raczej * kiedy spodoba się Dziadkowi). Wracając do Łarionowa * nigdy nie darzyliśmy się sympatią. Myślałam, że po pamiętnym spotkaniu Łarionowa z moim przyjacielem Łukjanowem, kiedy to Łarionow został potraktowany bez należytego szacunku, w efekcie czego nie mógł się doliczyć kilku zębów, jego antypatia do mnie wzrośnie niepomiernie, ale o dziwo, zaczął darzyć mnie estymą. Może uznał, że gdybym nie była obecna przy tym historycznym wydarzeniu, to w ogóle zostałby bez zębów? Cóż, mogło się tak zdarzyć... Nie odwzajemniałam jego sympatii * nadal uważałam go za wyjątkową gnidę. I zdaje się, że to uczucie wyraźnie malowało się na mojej twarzy, na co nic nie mogłam poradzić. Dlatego miałam nadzieję, że Łarionow po prostu przejdzie obok, nie zauważając mnie, albo udając, że mnie nie zauważył. Ciekawe swoją drogą, po co przyszedł do kawiarni? Był sam, a kawiarnia nie należała do jego ulubionych miejsc spędzania wolnego czasu. Z tego, co wiedziałam, wolał kasyno. To by znaczyło, że się tu z kimś umówił... Rozejrzałam się szybko; kawiarnia była malutka, przy stoliku pod oknem siedziały dwie dziewczyny, naprzeciwko czteroosobowe towarzystwo, przy sąsiednim stoliku młoda mama przyszła z dzieckiem na lody. Nie było tu nikogo odpowiedniego * oprócz mnie. Jak się wkrótce okazało, przeczucie mnie nie zawiodło * Łarionow szedł właśnie do mnie; chciał się uśmiechnąć, ale chyba zmienił zdanie, bo spochmurniał. * Cześć * powiedział, podsunął sobie krzesło, zawahał się i zapytał: * Można? * Czemu nie, krzesło należy do zakładu * odparłam niezbyt uprzejmie. Przybycie Łarionowa nie tylko mi się nie spodobało, ale w dodatku wydało mi się podejrzane. * Masz zły humor? * Uśmiechnął się krzywo, ale uśmiech szybko zniknął z jego twarzy, gdy odpaliłam: * Pewnie, że tak, skoro cię widzę. * Powiedz mi, czy nie możemy porozmawiać jak normalni ludzie? * zapytał zirytowany. *Nie możemy. * Skinęłam głową. * I dobrze wiesz dlaczego. * Przecież jesteśmy w jednym zespole * przypomniał. * I zdarzają się sytuacje, gdy należałoby zapomnieć o starych , niesnaskach i połączyć siły... * Brzmi obiecująco * prychnęłąm i spięłam się jeszcze bardziej, poczułam nawet niejasny niepokój. * Więc co takiego wydarzyło się w naszej firmie? * Łarionow skrzywił się, wyjął papierosy i zapytał: * Nie masz nic przeciwko temu, że zapalę? * Na zdrowie * odparłam złośliwie. * A ty? * A ja przejmuję się ostrzeżeniami ministra zdrowia. * Zazdroszczę siły woli. * Ja też * przyznałam.

Łarionow pokręcił głową, zapalił i dłuższą chwilę milczał, marszczył brwi i wpatrywał się w papierosa w swojej dłoni, jakby zupełnie o mnie zapomniał, co bardzo mi odpowiadało. Wprawdzie zdołał mnie zaintrygować, jednak nie miałam najmniejszej ochoty na serdeczną rozmowę * poważnie wątpiłam, że stać go na coś takiego. A to znaczy, że będzie kłamał i wił się, i to nie tak po prostu, lecz w jakimś celu. A ja nie miałam chęci na rozwiązywanie zagadek, poza tym poprzysięgłam sobie, że już nigdy nikt nie wciągnie mnie w swoje sprawki. Będę mądra, niewzruszona i już teraz mam gdzieś to, co on mi powie. * Nie wiesz czasem, czy Dziadek ma jakieś problemy? * palnął znienacka, ogłuszając mnie kompletnie. Gdyby spytał mnie o to ktoś inny, po prostu parsknęłabym śmiechem, ale skoro coś takiego mówił Łarionow... Przecież to właśnie on ze względu na charakter swojej pracy miał obowiązek pierwszy dowiadywać się o problemach Dziadka * jeśli jakieś były. Pytanie o to mnie było kompletnym idiotyzmem: Łarionow mógł liczyć na moją szczerość tak samo jak ja na to, że on własną piersią zasłoni mnie w ewentualnej strzelaninie. Dlatego uznałam pytanie za retoryczne, zwykłe zagajenie rozmowy, ale Łarionow patrzył na mnie wyczekująco i jakby lekko speszony. * Może powiedział ci coś, o czym nie uznał za stosowne poinformować mnie? * drążył dalej. Na mojej twarzy odmalowało się zdumienie. * Żartujesz sobie? * Mała... Przepraszam * powiedział szybko, i aż stęknął, jakby usiłował przypomnieć sobie, jak mam na imię. Najwyraźniej mu się udało, bo kontynuował: * Olga... * Po czym westchnął, zastanowił się, a następnie pochylił nad stolikiem i wyszeptał: * Jestem w kłopotliwej sytuacji. Znasz Dziadka i wiesz, że nie sposób zapytać go o to wprost. Niby panuje u nas spokój, ale jest coś... i dlatego pomyślałem... * Że zacznę ci się zwierzać? * zdumiałam się szczerze. * Chodzi o jego bezpieczeństwo. A może zupełnie cię to nie interesuje? * Które z nas jest szefem jego ochrony? * zdziwiłam się znowu. * Innymi słowy, jeśli jutro go zastrzelą, to ty... * Chwileczkę. * Zmarszczyłam brwi. * Przychodzisz tutaj... przy okazji, znalazłeś się tu przypadkiem czy śledziłeś mnie od samego biura? * To „przypadkiem" zabrzmiało drwiąco, Łarionow wzruszył ramionami. * Wszyscy wiedzą, że masz zwyczaj tu zaglądać. * Wszyscy? A to dopiero. Nawet ja nic nie wiedziałam o tym zwyczaju. * No to już wiesz. Sterczysz tu każdego wieczoru do dziewiątej. Sama. Pijesz kawę i gapisz się w ścianę, a potem wsiadasz do swojej bryki i mniej więcej przez godzinę jeździsz po mieście. Zadowolona? * Mniej więcej * przytaknęłam. * Dlatego postanowiłeś mnie rozerwać i zacząć od idiotycznych pytań? *Ja... potrzebuję rady * oznajmił, gdy już zebrał się na odwagę. * Naprawdę uważam, że sytuacja jest poważna. * W takim razie opowiedz mi o tej sytuacji * zaproponowałam. Rozejrzał się, westchnął i przeszedł na szept. * Dwa dni temu znaleziono na ulicy pobitego faceta. Ktoś się nim zajął tak intensywnie, że całe ciało miał w siniakach. Nie miał dokumentów, zawieziono go do szpitala, lecz nie odzyskał przytomności. Gość praktycznie nie ma szans na to, żeby z tego wyjść, w każdym razie tak twierdzą lekarze. I mógłby zasilić szeregi nierozpoznanych ciał w kostnicy, gdyby nie jedno „ale"... *Jakie?

* Gdy leżał nieprzytomny, zaczął bredzić. Pierwsza na jego mamrotanie zwróciła uwagę pielęgniarka, a potem zadzwonił do mnie jeden mój znajomy. To niby zwykle bredzenie, jednak pewne rzeczy... *Jakie? * nie wytrzymałam. * Facet wspomniał coś o kilerze. * Interesujące. * Skinęłam głową. * I co dalej? * No przecież mówię, że bredził, a skoro bredził, to jego wypowiedź była dość chaotyczna, ale jedno jest jasne: ktoś wynajął kilera i ten lada dzień powinien zjawić się w naszym mieście. * A skąd myśl, że to ma jakiś związek z Dziadkiem? Pobity podał jego nazwisko? * Nie, ale pomyślałem... Możesz sobie kpić, ale ja czuję niepokój. * Popraw mnie, jeśli czegoś nie rozumiem. Chłopak leży w szpitalu i bredzi coś o zabójcy. A ty spotykasz się ze mną, żeby zapytać, jak tam sprawy Dziadka, innymi słowy, pytasz, czy przypadkiem nie wiem, kto ewentualnie chciałby go zabić? * Cieszę się, że tak cię to rozbawiło. * Wręcz przeciwnie, zmartwiło. Ale są przecież ludzie, którzy mają obowiązek zająć się tym facetem, a ochrona Dziadka jest twoim zadaniem. * Właśnie. I z doświadczenia wiem: jeśli ktoś postanowił kogoś załatwić, to nic go nie ochroni. * Bardzo optymistyczne zapewnienie. * Przestań * nie wytrzymał. * Powinniśmy wyprzedzić posunięcie kilera, a ja nawet nie wiem... Zgodziłam się z nim. Gdy szefem ochrony Dziadka był mój przyjaciel Lalin, wiedział wszystko, ale Dziadek woli trzymać przy sobie tego kretyna. Rzecz jasna, Lalin odszedł z własnej inicjatywy, ale Dziadek mógł znaleźć sobie kogoś poważniejszego niż ten typ, który teraz siedzi naprzeciwko mnie. Zresztą Łarionow ma całą masę zalet ~ z punktu widzenia Dziadka oczywiście. * Czego ode mnie chcesz? Żebym ci powróżyła z kart albo z flisów od kawy? Nie mam pojęcia, czy Dziadek ma jakieś problemy, czy nie. Powinieneś wiedzieć o tym równie dobrze jak ja, że on nie zwierza się ze swoich problemów czy planów, w każdym razie nie mnie. * Czyli nie chcesz mi pomóc? * ogłuszył mnie po raz drugi. Słowo daję, na chwilę mnie zatkało, co zdarza mi się bardzo rzadko, zwykle paplę bez opamiętania. Zaprotestowałam: *Jak to nie? Chcę. Byłam pewna, że Łarionow rzuci mi gniewne spojrzenie i demonstracyjnie wyjdzie, ale zaskoczył mnie ponownie: ucieszył się. * Doskonale. To może na początek zerkniesz na tego typa? * Po co? * No... Może przyjdzie ci coś do głowy... * O, to na pewno * zgodziłam się. Zachowanie Łarionowa nie tyle mnie zdziwiło, ile zszokowało. W naszym gnieździe żmij nikt nie robi nic ot, tak sobie, więc jeśli Łarionow chce, żebym ja... A kto się zarzekał, że nie da się wpakować w żadną historię? * pomyślałam. * Widać taki już mój los... * powiedziałam, zmierzając do wyjścia. * Co? * nie zrozumiał idący za mną Łarionow. * Nic. * Machnęłam ręką. No i zamiast pojechać do domu, wylądowałam w szpitalu prowadzącym ostry dyżur. Facet, o którym mówił Łarionow, znajdował się na oddziale reanimacyjnym, ale mimo wszystko wpuszczono nas, wyposażając w fartuchy, kapcie i opaski na usta. Jak już wspomniałam, Dziadek u nas jest Panem Bogiem, a jego wszechpotęga rozciąga się na zaufanych ludzi. Parafrazując dawne przysłowie: „Co wolno wojewodzie...".

Ruszyliśmy korytarzem w towarzystwie młodej lekarki z sympatycznymi piegami i miłym uśmiechem. Trzymając jedną rękę w kieszeni fartucha, a drugą szarpiąc stetoskop na piersi, kobieta przepraszającym tonem oznajmiła, że stan chorego się pogorszył. Potem posypały się terminy medyczne, które wprawdzie nic mi nie mówiły, ale zdołałam wychwycić ogólny sens: mężczyzna odniósł tak poważne obrażenia, że należy się dziwić nie temu, iż ma się gorzej, a temu, że jeszcze żyje. * Bywa * zauważyłam filozoficznie, chociaż nikt mnie o nic nie pytał. Lekarka chyba się stropiła, Łarionow zasępił, a ja obiecałam sobie, że będę trzymać język za zębami. To najstarszy szpital w naszym mieście. Kiedyś była to zaleta * pracowali tu wybitni specjaliści. Ale czasy się zmieniły, szpital również, i to wcale nie na lepsze. W większości oddziałów należało przeprowadzić remont i to nie dziś, ale przedwczoraj. Na oddziale reanimacyjnym na korytarzu stały wiadra i miednice * z sufitu kapała woda: padał deszcz, a dach był bardzo kiepski. Nie daj Boże, żeby się tu znaleźć * pomyślałam i posmutniałam. Ojcowie naszego miasta powinni położyć się tu na miesiąc przymusowego leczenia. Zresztą Dziadek zdawał sobie sprawę z bolączek narodu i o perspektywach szpitala wyrażał się z krzepiącym optymizmem, co znaczyło, że możemy spokojnie patrzeć w przyszłość. Jak mnie tu kiedyś przywiozą, po karaluchach nie będzie nawet wspomnienia, w każdej sali po dwie salowe i żadnych miednic. Musiałam przerwać te rozmyślania * podeszliśmy do sali numer trzy, gdzie leżał interesujący nas mężczyzna. Przed salą pełnił dyżur milicjant * siedział na krześle, zagłębiony w lekturze jakiejś podniszczonej książki. Podeszłam bliżej i dowiedziałam się, że milicjant lubi rosyjską fantastykę. Ucieszyłam się w jego imieniu * dzięki lekturze dyżur mija znacznie szybciej. Milicjant zerknął na nas nieuważnie i znów zagłębił się w książce. Łarionow chrząknął, chcąc zwrócić na siebie uwagę, i chłopak spojrzał na niego jeszcze raz, zastanawiając się, czy powinien zareagować, czy nie. Coś w twarzy Łarionowa powiedziało mu, że powinien, więc wstał, zamknął książkę i teraz przestępował z nogi na nogę, nie bardzo wiedząc, co ma zrobić. W zasadzie nie miał obowiązku stawać na baczność na widok cywilów, jednak istniało pewne podejrzenie, że przybyło zwierzchnictwo. * Poleciłem, żeby postawić ochronę * zwrócił się do mnie Łarionow, akcentując to „poleciłem". Wzruszyłam ramionami, że niby słusznie zrobił, i czekałam? co będzie dalej. Wtedy za nami na korytarzu zjawił się kapitan milicji. Chłopak szybko wsunął książkę pod krzesło, a na jego twarzy odmalowała się natychmiastowa gotowość służenia ojczyźnie. Kapitan, nie zwracając uwagi na podwładnego, ukłonił się w moją stronę i wymienił uścisk dłoni z Łarionowem. * Są jakieś nowiny? * spytał Łarionow. * Melduję, że nie * odezwał się urzędowo dyżurujący przed salą chłopak i dorzucił normalnym tonem: * Spokój. * No cóż, w takim razie odwiedźmy chorego * zaproponował Łarionow. Odwrócił się do kapitana i zapytał: * Zna pan Olgę Siergiejewną? * Osobiście nie miałem okazji, ale kilka razy widziałem panią w telewizji * odpowiedział kapitan z uśmiechem, a następnie przedstawił się pospiesznie: * Abramow Siergiej Stiepanowicz. Wyciągnął rękę, uścisnęłam ją; lekarka patrzyła na te ceregiele z godną podziwu cierpliwością. * Bardzo proszę, ciszej * powiedziała w końcu. * I w miarę możliwości proszę nie przedłużać wizyty.

Otworzyła drzwi, puszczając nas przodem; Łarionow już miał wejść pierwszy, ale w ostatniej chwili zreflektował się, postanowił być dżentelmenem i odsunął się, wpuszczając mnie do sali. Sala była niewielka, okno naprzeciwko uchylone, co trochę mnie zdziwiło. Wprawdzie jestem ignorantem medycznym, ale wydawało mi się, że na oddziale reanimacyjnym nie otwiera się okien. * Co to ma znaczyć? * zawołała lekarka, która podobnie jak ja zwróciła uwagę na okno. *Je... * wykrztusił kapitan i wtedy spojrzałam na łóżko: leżący na nim mężczyzna miał głowę przykrytą prześcieradłem, a na piersi na białym materiale rozpływała się czerwona plama. Łarionow szybko podszedł do łóżka, szarpnął prześcieradło i zobaczyłam mężczyznę w nieokreślonym wieku z piersią rozoraną strzałem. * Boże mój * wymamrotała lekarka i powtórzyła: * Boże mój... * Nogi powyrywam... * wysyczał kapitan i skoczył do drzwi. Było jasne: miłośnik fantastyki będzie się miał z pyszna, choć osobiście byłam pewna, że nawet gdyby stał przed salą na baczność, to i tak ujrzelibyśmy ten sam obrazek. * Zastrzelili go * powiedział Łarionow i zirytowany pokręcił głową. * Ale dlaczego, skoro i tak umarłby lada dzień? * Widocznie ktoś nie był tego taki pewien. * Wzruszyłam ramionami. Nie lubię trupów, a ten wyglądał wyjątkowo nieprzyjemnie, jednak wiedziałam, że teraz nie uda mi się tak po prostu odwrócić i wyjść. * Spodziewano się, że umrze od razu, na skutek pobicia * kontynuowałam. * Jednak tak się nie stało. I kogoś tak to zdenerwowało, że nie szczędząc sił, wdrapał się na drugie piętro. Podeszłam do okna i ostrożnie wyjrzałam. Niespecjalnie liczyłam, że niedawny gość zostawił jakieś ślady * zawodowcy nie zostawiają śladów * ale może będziemy mieli szczęście i morderca nie był zawodowcem? Lekarka wyszła z sali za kapitanem, zostaliśmy tylko ja i Łarionow. * Mógł tutaj wejść bez trudu * zauważyłam. * Tuż obok jest jakaś rura, a trzy kroki dalej drzewo. Jak na zamówienie. * Teraz już rozumiesz, że to poważna sprawa? * spytał Łarionow. ** Owszem. * Skinęłam głową. Na grupę operacyjną czekaliśmy na korytarzu. Ponieważ nikt nam chwilowo nie przeszkadzał, postanowiłam porozmawiać z milicjantem dyżurującym przed salą. Nieszczęśliwy chłopak po raz dwudziesty powtarzał: * Tam była kompletna cisza, a do sali miałem nie wchodzić. * Nie słyszał pan żadnego podejrzanego szmeru? * wtrącił się Łarionow. Chłopak rozpaczliwie pokręcił głową, zrozumiałam, że tracimy czas. * Widziałeś kogoś na korytarzu? * spytałam na wszelki wypadek i tym razem milicjant odpowiedział całkiem sensownie. *Jestem na posterunku od trzech godzin, w tym czasie do sali cztery razy wchodziła pielęgniarka, Natasza, i dwa razy lekarz. * Który lekarz? * Nie wiem, jak się nazywa, taki z bródką. To na pewno lekarz, już wczoraj go widziałem. Poszłam do pokoju lekarzy szukać doktora z bródką. W pokoju panowała atmosfera bliska histerii, na mnie zerkano czujnie i podejrzliwie. Mniej więcej czterdziestoletni mężczyzna z bródką w szpic irytował się: * Diabli wiedzą, co tu się dzieje. Gdzie ta milicja patrzy? * Zwykle w stronę prokuratury * oznajmiłam i usiadłam na sofie, zbyt późno uświadamiając sobie, że takie żarty są chyba nie na miejscu. Cóż, pewien mój przyjaciel, teraz niby

nieboszczyk, twierdził, że mam problemy z poczuciem humoru i moje żarty zasługują najwyżej na trójkę. * Przepraszam, jak się pan nazywa? * zwróciłam się do lekarza. * Oleg Walentynowicz. * Bardzo mi miło. Ol egu Walentynowiczu, o której godzinie wchodził pan do sali numer trzy? * Wchodziłem tam dwa razy. * Zerknął na zegarek. * Za drugim razem pół godziny temu, za pierwszym * mniej więcej półtorej godziny wcześniej. * Czyli trzydzieści minut temu chory jeszcze żył * wymruczałam. * Zgadza się. Jednak jego stan był bardzo poważny, tak naprawdę strzelanie do niego nie miało żadnego sensu * dodał. * Dziękuję i przepraszam * powiedziałam, wstając. Zrozumiałam, że nie usłyszę tu już nic ciekawego, i wyszłam z pokoju. Łarionow palił na klatce schodowej. * No i co? * zainteresował się. * Spóźniliśmy się pół godziny * wyjaśniłam. * Cholera... * Pokręcił głową. * Masz nagranie jego bredzenia? * spytałam. * Przestań, dobra? * rozzłościł się. * A co, nikt nie wpadł na to, żeby podsunąć facetowi dyktafon i utrwalić jego słowa dla potomności? * Dowiedziałem się o tym wszystkim dopiero wczoraj * usprawiedliwiał się Łarionow, choć równie dobrze mógł mnie posłać do diabła. * Spotkałem znajomego i pogadaliśmy... Początkowo jego opowieść nie zrobiła na mnie większego wrażenia, ale potem... * Tak, wspominałeś, że ogarnął cię niepokój. * Właśnie. Przyjechałem tu i zarządziłem, żeby postawić wartownika, gliniarze nie wpadli nawet na to * tłumaczył, a w jego głosie zadźwięczała duma z samego siebie i pogarda * dla milicji. Skrzywił się i kontynuował: * Tak naprawdę wszystko to, co mówił, nie wyglądało zbyt poważnie. Przywieźli jakiegoś faceta, niemalże żuła, z rozwaloną głową, no to bredził jak potłuczony... * Szkoda, że teraz nie dowiemy się już, co właściwie mówił. Wtedy usłyszeliśmy kroki na dole * po schodach wchodziło hałaśliwie trzech mężczyzn. Wszystkich trzech znałam dobrze, dlatego spotkanie przebiegło w serdecznej atmosferze. * O, jacy ludzie w Hollywoodzie... * powitał mnie Siergie*jew z szerokim uśmiechem. * Bardzo śmieszne * odparłam. *Już nie tak bardzo * pokręcił głową * skoro zaszczyciła nas władza w osobie Olgi Siergiejewny. No i co, załatwili tego gościa? * spytał, przypalając papierosa. Jego towarzysze przywitali się z nami i poszli na oddział. * Załatwili * potwierdziłam. * Dowalił nam drań roboty. * Cóż, po bandytach należy się spodziewać wyłącznie draństw * przytaknęłam. * Niestety nie chcą się zachowywać przyzwoicie, żeby gliniarze mieli święty spokój. * Dobra, dobra. * Zaśmiał się. * Wiem, wiem: wszyscy gliniarze są leniwi, tępi i do niczego się nie nadają. Moja żona powtarza mi to co dzień. * Mądra kobieta. Znacie już nazwisko tego faceta? * zapytałam. Siergiejew pokręcił głową. * Najprawdopodobniej jakiś przyjezdny. Znaleźli go w bramie, obok piwiarni na Hercena. Typowy żul. Równie dobrze mogli go pobić bez żadnego powodu, to znaczy, dla miejscowych wystarczającym powodem mogło być niedogadanie się w kwestii butelki wódki.

Ale potem pielęgniarka usłyszała w jego mamrotaniu słowo „kiler" i zadzwoniła do nas, wykazując się czujnością. No to przyjechałem i posłuchałem. Niby facet bredził, ale to bredzenie brzmiało bardzo prawdopodobnie... * Co konkretnie powiedział? * ponagliłam go. * Mamrotał coś o kilerze, o spotkaniu w barze... * W jakim, kiedy? * Bar „Witeź". Nie mam pojęcia, gdzie to jest, pewnie jakaś mordownia. Przy mnie daty nie podawał, ale pielęgniarka twierdzi, że to dwudziesty pierwszy maja, po dwudziestej pierwszej. * Czy z jego słów wynikało, że właśnie tam ma się odbyć spotkanie z kilerem? * Nie. * Siergiejew pokręcił głową. * Z jego słów nie wynikało nic. Jak to w malignie, raz mówił o jednym, raz o drugim... Ale przy pewnej dozie wysiłku można to było zrozumieć tak: jedzie do nas kiler i należy na niego czekać w barze „Witeź", dwudziestego pierwszego maja o godzinie dwudziestej pierwszej * odparł Siergiejew, kładąc nacisk na „pewną dozę wysiłku" i zerkając znacząco na Łarionowa. Ten uśmiechnął się, a milicjant mówił dalej: * Teraz, gdy faceta zastrzelili, jego bredzenie budzi we mnie szacunek, a nawet niepokój. * Obudzili się z ręką w nocniku * burknął Łarionow. * No nie było w jego słowach nic takiego, co mogłoby nas poważnie zaniepokoić. * Siergiejew westchnął. * A że pielęgniarka powiedziała... Może rzeczywiście mamrotał, a może dodała to od siebie, bo naoglądała się kryminałów... * Powiedz od razu, że nie chciało ci się ruszyć tyłka *mruknął Łarionow. * Tak jest, ale obiecuję poprawę... No dobra, chodźmy popatrzeć, co nam Pan Bóg zesłał. * Ty idź * odparł Łarionow * myśmy się już napatrzyli. Siergiejew poszedł za kolegami, a Łarionow spytał z uśmieszkiem: * Widziałaś, jacy artyści? * Siergiejew to dobry gliniarz, zna się na swojej pracy, a że nie szuka dodatkowej roboty, to akurat zupełnie zrozumiałe. Ja na przykład też wcale nie szukam. * Teraz będzie miał jeszcze więcej roboty * zauważył złośliwie Łarionow. * To na pewno * zgodziłam się. * Chodź, usiądziemy gdzieś, pogadamy * zaproponował. Faktycznie, nie było sensu sterczeć na klatce schodowej. Naprzeciwko szpitala była kawiarnia i tam właśnie poszliśmy. Łarionow zamówił piwo, ja uznałam, że kawy mam powyżej uszu, i poprosiłam o wodę mineralną. * Może napijemy się wódki? * zaproponował. W społeczeństwie krąży legenda o moim alkoholizmie, dlatego pewnie Łarionow uznał, że strasznie się męczę, ukrywając swój nałóg. Po raz kolejny porównałam go w myślach z Lalinem i pokręciłam głową. * Przecież jestem na odwyku * zauważyłam urażonym tonem. * Wystarczy, że strzelę sobie jeden kieliszek i znowu pójdę w ciąg. Dziadek już dawno groził, że się za mnie weźmie, jak nie zmądrzeję. * Co się zgrywasz? * zdenerwował się Łarionow. * Taki z ciebie alkoholik jak... * Obserwujesz mnie? * przerwałam. * Każdego * odparł poważnie. * Taka praca. * Porozmawiajmy o pracy * zmieniłam temat. * Tak właściwie to nie zrozumiałam, dlaczego zaniepokoił cię ten pobity facet. To znaczy, czemu powiązałeś ewentualne zjawienie się kilera z osobą Dziadka? * Naprawdę mnie to interesowało. Jeśli wierzyć Siergiejewowi, a nie

miałam powodów, by mu nie wierzyć, słowa faceta można było spokojnie potraktować jak bredzenie w malignie, nic więcej. Jednak teraz, gdy ktoś zdecydował się go sprzątnąć, bredzenie zaczynało wyglądać dość przerażająco. * Sam nie wiem. * Łarionow się skrzywił. * Mówiłem już, że poczułem niejasny niepokój... * Tak się nie da * uprzedziłam go od razu. Podeszła kelnerka, przynosząc nam szklanki, i zamilkliśmy. Jak tylko odeszła, Łarionow westchnął. * Dobrze, dobrze, było coś... Niedawno jeden typ szepnął mi, że Dziadek ma kłopoty. * Co to za typ? * Daj spokój, przecież wiesz, że ci nie powiem. Powiedział w każdym razie, że nasz staruszek nie za bardzo liczy się z interesami pewnych ludzi, że działa po swojemu i takie tam. *Jeśli chodzi o działanie po swojemu, to na pewno. * Uśmiechnęłam się. * Nic nowego. Dziadek jest taki, jaki jest, i ma wielu wrogów. * Zapewne to ty masz rację, a ja dmucham na zimne, ale... Zobacz, jak się złożyło: tutaj rozmowa, a tutaj ten facet. No to zacząłem się zastanawiać, dla kogo mógłby przyjeżdżać tu kiler na występy gościnne. W mieście cisza i spokój, drobnica załatwia swoje sprawy we własnym zakre* • sie, czyli wychodzi na to, że... * Nic nie wychodzi * przerwałam mu. * Ale lepiej dmuchać na zimne, niż obudzić się z ręką w nocniku. Zastanówmy się, co my tu mamy: ktoś szepnął ci, że Dziadek ma problemy. Ten ktoś jest chociaż pewny? * Nie martw się, jest. * No więc on ci szepnął, a dwa dni później... Mam rację? * Trzy dni później * uściślił Łarionow. * Trzy dni później znajomy z gliniarni opowiada ci o tym facecie tutaj. Facet oberwał tak, że powinien umrzeć na skutek pobicia, ale nie umarł i w malignie mówi o kilerze, a nawet podaje datę. A dzisiaj ktoś zakradł się do szpitala i go zastrzelił. Stąd logiczny wniosek: ktoś uważał, że facet ma jakieś informacje, które powinien zabrać ze sobą do grobu. Być może właśnie tę informację o kilerze należało utrzymać w tajemnicy. Nieważne, czy ma to jakiś związek z Dziadkiem, czy nie, trzeba to zbadać. * No to zbadaj * odparł Łarionow absolutnie poważnie. Zatkało mnie. Łarionowowi udało się pobić wszelkie rekordy i oszołomić mnie po raz trzeci tego wieczoru. * Kto tu jest szefem służby bezpieczeństwa? * zapytałam w końcu. * Pamiętam, kto z nas odpowiada za bezpieczeństwo * odparł. * I podejmę odpowiednie kroki. Ale nie jestem operacyjnym, a tutaj trzeba przeprowadzić śledztwo. A może się mylę? * Śledztwo to świetny pomysł, a najbardziej odpowiednimi ludźmi do realizacji tego zadania są milicjanci. * Nie byłbym taki pewien. Słuchaj, o co my się kłócimy? Nieraz przeprowadzałaś takie śledztwa na polecenie Dziadka, więc teraz, gdy w grę wchodzi jego bezpieczeństwo... No dobrze, gdy być może w grę wchodzi jego bezpieczeństwo... * Gliniarze na pewno będą zachwyceni, jak zacznę im się pętać pod nogami * zaprotestowałam, ale nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. * Nie rozśmieszaj mnie. Już dawno do ciebie przywykli. To znaczy, chciałem powiedzieć, że gdybym to ja zaczął im się pętać pod nogami, to zupełnie co innego, ale ciebie świetnie znają i dobrze wiedzą, jaki jest stosunek Dziadka do ciebie. Szeregowi pracownicy pomogą ci przez wzgląd na starą przyjaźń, a zwierzchnictwo nie będzie się wtrącać. Co ty na to? W zasadzie Łarionow miał rację. Nie raz prowadziłam śledztwo, gdy Dziadkowi na tym zależało, i faktycznie mam przyjaciół, którzy zapewne zechcą mi pomóc, a zwierzchnictwo pewnie nie będzie miało nic przeciwko temu... I mimo to miałam straszną ochotę posłać Łarionowa do diabła, już chociażby dlatego, że tak mu było spieszno zwalić ten kłopot na

mnie. Miałam ochotę, jednak było jedno „ale" * chodziło o Dziadka. Cholera wie, może naprawdę kogoś tak przycisnął, że ten ktoś postanowił się od niego uwolnić? Tu należałoby wspomnieć, że moje stosunki z Dziadkiem wcale nie są proste i sama nieraz miałam ochotę się od niego uwolnić. Nie jestem aż tak krwiożercza, żeby życzyć mu śmierci, wystarczyłoby mi w zupełności, gdybyśmy się nigdy więcej nie spotkali. Ale gdy tylko pomyślałam, że naprawdę może mu grozić niebezpieczeństwo, poczułam niepokój. Wolałam nie myśleć o tym, co się stanie, jeśli... Większość ludzi rzadko dostrzega logikę w swoich czynach i pragnieniach, a szukanie jej w moich to w ogóle zajęcie bezsensowne. Dlatego siedząc w knajpie naprzeciwko Łarionowa, już wiedziałam, że znowu pakuję się w jakieś gówno, choć nie dalej jak wczoraj przysięgałam i zaklinałam się... * Dobrze. * Skinęłam głową bez entuzjazmu. * Rozejrzymy się, popatrzymy, może się czegoś dowiemy. * Dzięki * powiedział absolutnie poważnie Łarionow i nawet poklepał mnie po dłoni. * Cuuda... * podsumowałam. * Co takiego? * nie zrozumiał. * Nic. Z ludźmi dzieje się coś dziwnego. Dobrze, za długo zawracam ci głowę, pora się żegnać. Łarionow zapłacił i zapytał: * Idziesz? * Posiedzę jeszcze chwilę. Kiwnął mi i zniknął z oczu. Nie zdążyłam ucieszyć się, że wyszedł, gdy zadzwoniła moja komórka. Numer, który się wyświetlał, nic mi nie mówił, ale z dobroci serca postanowiłam odebrać. Głos poznałam od razu * dzwonił Siergiejew, z którym nie tak dawno pożegnaliśmy się w szpitalu. * Możesz mówić? * zapytał. * Mogę nawet śpiewać. * To dobrze. Powiedz mnie, głupiemu, co tam macie za sprawy, żebyśmy przypadkiem nie oberwali? * Nie mam żadnych spraw, ponieważ jestem niemalże na emeryturze. * Daj spokój! Z jakiej racji nasza władza zainteresowała się tym morderstwem? * Czemu nie zapytałeś władzy? * odparłam złośliwie. * Masz na myśli Łarionowa? Nie chcę mieć do czynienia z tym szczurem. Gdybym jeszcze wiedział, kto z naszych mu kabluje, obiłbym mu mordę z najwyższą przyjemnością. * Przy okazji obij mordę Łarionowowi. Chętnie wzięłabym w tym udział, ale boję się, że nie będę miała tego szczęścia. *Ja też jestem pechowcem. * Wiem tyle co ty * powiedziałam już poważnie. * Być może Łarionow wie więcej, ale na pewno nie podzieli się swoją wiedzą. * Nawet z tobą? * Zwłaszcza ze mną. Zacznij działać, wychodząc z założenia, że faceta dwukrotnie próbowali zabić, za drugim razem skutecznie. I ten facet mamrotał coś o kilerze. * Właśnie rozmawiałem z pielęgniarką * teraz nie jest już pewna ani daty, ani tego, że spotkanie miało się odbyć w pubie „Witeź". *Jasna sprawa, dziewczyna się wystraszyła. * Powiedz szczerze, czy ta sprawa w ogóle cię interesuje, czy nie? * Interesuje. * W takim razie proponuję swoją przyjaźń. Stoi? * Wolałabym rękę i serce, ale przyjaźń też przyjmę z radością. * A co, pojawił się wakat? * ucieszył się Siergiejew, ale zaraz się opamiętał i dodał rzeczowo: * Jak tylko się czegoś dowiem, zadzwonię.

Pożegnaliśmy się. Wobec braku innego obiektu utkwiłam wzrok w pustej szklance. Dobrze byłoby porozmawiać z Dziadkiem... Rzecz jasna, nie spodziewam się żadnych szczerych wyznań, jednak nie wypada podejmować żadnych kroków bez jego wiedzy. Trzeba stanąć przed jego obliczem, wykonać rytualny taniec i otrzymać najwyższe zezwolenie. Chociaż tym razem mógłby dla odmiany powiedzieć, czy on też podejrzewa, że ktoś chce go załatwić, czy ja i Łarionow fantazjujemy? Przy czym ja fantazjuję z przestrachu, a Łarionow z niejasnych dla mnie powodów. Niby Dziadkowi służy wiernie, rozumiejąc, że pomyślność Dziadka jest bezpośrednio związana z jego własną, jednak może teraz nagle zaczął grać przeciwko niemu, może dostrzegł w tym jakąś korzyść? Hmm, musiałaby to być bardzo poważna korzyść. Był również trzeci wariant * Dziadek znów coś zaplanował, a Łarionow odgrywa swoją rolę, może świadom planów szefa, a może w ciemno. Dziadek jest mistrzem takich rozgrywek. No i weź tu człowieku i zgadnij... Nie liczyłam na to, że w czasie rozmowy z Dziadkiem otrzymam odpowiedzi na te pytania, ale tak czy inaczej musiałam się z nim zobaczyć. Już miałam wybrać numer Dziadka, gdy nagle przypomniałam sobie o Lalinie * należałoby najpierw posłuchać, co ma do powiedzenia mądry człowiek. Poza tym, dawno się nie widzieliśmy, a teraz w dodatku miałam pretekst... I wtedy zadzwonił telefon i wyświetlił mi się numer Olega. * Dostałeś czkawki czy co? * zapytałam. * A co, przypomniałaś sobie o staruszku? * ucieszył się Lalin. * Co robi najpiękniejsza dziewczyna naszego miasta, kraju i świata? * Ma zamiar zepsuć ci humor. * Nie dasz rady. Ostatnio odpuściłem ci wszystkie grzechy. * A dużo ich było? *Jeden na pewno. Mogłabyś złożyć życzenia wujaszkowi, wczoraj stuknęła mi pięćdziesiątka, jestem już dużym chłopcem. * O Boże... * wyjęczałam z rozpaczą. * Jestem świnią, zapominalską idiotką, skupiskiem wad, i tak dalej, i tak dalej... Pozwól, że przypadnę do twojej piersi i będę błagać o przebaczenie! * Możesz przypaść do czego chcesz, i to od razu. Mam zamiar osiąść w „Tornado" i spodziewam się, że do mnie dołączysz. * Mknę na skrzydłach miłości * zapewniłam pospiesznie. Od razu poprawił mi się humor. Wieczór w towarzystwie przyjaciół... I pogadamy sobie, omówimy, co trzeba, i do domu nie muszę jechać, to znaczy, mam pretekst, żeby się spóźnić... Wychodząc z kawiarni, zadzwoniłam do Tagajewa. Odebrał od razu, widocznie czekał na telefon, ale sam nie zadzwonił, nie chciał się narzucać. * To ja * oznajmiłam radośnie, jakbym meldowała, że właśnie zawładnęłam bezkresnymi przestworzami Wszechświata. * Cześć * odparł. W głosie minimum emocji, chociaż na pewno miałby mi wiele do powiedzenia. Na przykład, gdzie się szlajam, gdy on siedzi w domu z moim psem. * Wrócę dziś trochę później * uprzedziłam go i westchnęłam w duchu. * Tak? * I znów żadnych komentarzy, nawet jeśli pomyślał: „A kiedy wracałaś wcześniej?" albo: „Unikasz domu jak diabeł święconej wody". Nie, Tagajew tego nie powie, ograniczy się do obojętnego: „Tak?". * Tak. A jak tam Saszka? * Myślę, że tęskni;, ja również. O której masz zamiar wrócić? * Za jakieś dwie godzinki * powiedziałam. W słuchawce zapanowała cisza. Właściwie mogłabym się rozłączyć, on już i tak nic nie powie. Poczułam się tak podle, że miałam ochotę wyć, i dodałam: * Lalin miał wczoraj urodziny, chcę mu złożyć życzenia. * Pozdrowienia dla Wieszniakowa * odparł Tagajew i wyłączył się.

* Cholera * powiedziałam głośno. * Cholera, cholera... * powtórzyłam, ale wcale nie poczułam się lepiej. Szłam do samochodu, gryząc wargi i usiłując jak najszybciej wyrzucić z głowy myśli o Tagajewie, jego cierpliwym czekaniu w moim mieszkaniu i naszej trwałej niemożności porozumienia się. Zresztą ja akurat rozumiem go bardzo dobrze, tylko co z tego... Przy moim ferrari stało dwóch nastolatków i wpatrywało się w nie z zachwytem. Z punktu widzenia przeciętnego obywatela mam wszystko, z mojego punktu widzenia * również. Absolutnie wszystko, czego tylko może zapragnąć człowiek. A ja, jak na złość, niczego nie pragnęłam albo nie miałam pojęcia, czego chcę tak naprawdę. To, o czym kiedyś marzyłam, okazało się iluzją i teraz nie miałam pojęcia, co powinnam zrobić ze swoim życiem... * Dobra, wystarczy * burknęłam do siebie. Chłopaki pomyśleli, że mówię do nich, i odsunęli się szybko. * Superbryka * nie wytrzymał jeden z nich. * Jak będę dorosły, to też taką kupię. Uśmiechnęłam się i pomachałam chłopakom ręką. Do knajpy, w której umówiłam się z Lalinem, samochodem jechało się kwadrans. Uznałam, że nie należy psuć jubilatowi humoru kwaśną miną, przestałam myśleć o Tagajewie i zaczęłam o tym, jak to wspaniale spotkać się z przyjaciółmi i tak dalej w tym duchu. Po tym ćwiczeniu zaczęłam patrzeć na świat z większym optymizmem. Wstąpiłam do sklepu, kupiłam Lalinowi butelkę koniaku, który bardzo lubił, chociaż wódkę też pił z przyjemnością. Podjechałam do baru, zaparkowałam samochód i ze sztucznym uśmiechem na ustach weszłam do środka. Bar był duży * aż dwie sale bilardowe * ale zarazem bardzo przytulny. Przestrzeń knajpy podzielono rzeźbionymi przegródkami: ci, którzy chcieli oglądać piłkę nożną, mogli gapić się na mecze na dużym ekranie obok baru, a ci, którzy nie interesowali się piłką, mogli sobie spokojnie porozmawiać. Lałin bardzo lubił tę knajpę i od jakiegoś czasu stała się ona miejscem naszych niezbyt częstych spotkań. Dziś gości nie było dużo, ale mimo to nie mogłam znaleźć Lalina między przepierzeniami. Wyjęłam telefon, chcąc do niego zadzwonić, ale wtedy zjawił się młody chłopak i powiedział z uśmiechem: * Dzień dobry, Olgo Siergiejewna. Pozwoli pani, że panią zaprowadzę... Jak zwykle nie doceniłam swojej popularności w naszym mieście. Świetnie znają mnie psy, bramkarze i kelnerzy, inni obywatele również poświęcają mi sporo uwagi. Szłam za chłopakiem, a gdy minęliśmy salę bilardową, zobaczyłam swoich przyjaciół. Lalin siedział rozwalony na fotelu, ze szklanką piwa w ręku, a naprzeciwko niego szczerzył się zadowolony z życia Wieszniakow. Artiom zauważył mnie pierwszy, rozpłynął się w uśmiechu i oznajmił: * Piękność. * Zgadza się. * Lalin skinął głową i zwrócił się do mnie: * Wraz z upływem czasu coraz trudniej mi patrzeć na taką piękność. To do czego chciałaś przypaść? * Do potężnej piersi * odparłam. Artiom i Oleg wstali i faktycznie przypadłam do piersi Lalina, zostałam po bratersku ucałowana i przytulona. * Ładnie wyglądasz * rzekł poważnie Oleg, chyba uznał, że bardzo potrzebuję komplementu. Wieszniakow z uśmiechem pocałował mnie w policzek i wrócił do piwa. * Co będziesz jadła? * spytał rzeczowo Lalin. * To samo co wy. * Tak właśnie myślałem. * Uśmiechnął się. * Dlatego już wszystko zamówiłem. Więc teraz, przyjaciele drodzy, możecie złożyć mi życzenia. Złożyliśmy, wręczyłam koniak, napiliśmy się i przekąsiliśmy. * Powinniśmy się częściej spotykać * wygłosił cenną myśl Wieszniakow mniej więcej godzinę później.

Czuło się, że Artiom jest absolutnie zadowolony z siebie i świata. Poczułam wyrzuty sumienia, nie chciałam zakłócać tej idylli i postanowiłam nie spieszyć się z wygłaszaniem swoich nowin i najpierw wysłuchać cudzych. Lalin, który pracował w firmie ochroniarskiej (dwa lata temu opuścił gmach z kolumnami) nie miał zbyt wielu ciekawostek. Pochwalił się sukcesami syna, który uczył się w Anglii, poskarżył na córkę, która zakochała się nie w porę w przededniu egzaminów, i skinął na Wiesz*niakowa. * Spójrz, jak naszego podpułkownika rozpiera radość. Jak tylko dostał awans, od razu stał się zupełnie innym człowiekiem. Brzuch mu rośnie, morda okrągła, spojrzenie zadowolone * od razu widać, że glina. * A co, wcześniej nie było widać? * prychnął sztucznie Wieszniakow. * Było, twoja gęba zastępowała dowolną wizytówkę, ale przed otrzymaniem długo oczekiwanego awansu wyglądałeś jak glina*wyrobnik, a teraz jak panisko. * Lepiej spójrz na siebie * odciął się Wieszniakow i obaj się roześmiali. * Dobrze, że chociaż przestał jęczeć * zauważyłam. * A co ma jęczeć, skoro jest szefem. * Lalin mrugnął. Artiom zrobił nieszczęśliwą minę i machnął ręką. * Nade mną jest jeszcze cała masa szefów i każdy marzy o tym, żeby mi dołożyć. * Tak, krzywdzą sierotę * przytaknął Oleg. * Żeby przestał się skarżyć, musiałby chyba dostać generała. * Westchnęłam. * I generał ma nad sobą niejednego zwierzchnika * zareplikował od razu Artiom. * O Boże, to znaczy, że będziesz jęczał do końca świata? * przeraziłam się. * A brzuch faktycznie rośnie * dodał ze smutkiem Artiom. * Moja mówi, że powinienem się więcej ruszać. Zaciągnęła mnie do teściowej, żeby skopać grządki, uciekłem w ostatniej chwili * właśnie stuknęli Misze Mołczuna. No to mówię do swojej: grządki odwołane, sama widzisz, co się w mieście wyrabia. * Czyli Mołczunowi należą się podziękowania. * Zaśmiałam się. * Nie jemu, tylko temu, kto uwolnił go od ziemskich trosk. Ale nie ma mu za co dziękować, przed grządkami mnie niby uratował, za to w pracy nerwówka. * Zabójstwo na zamówienie to chyba nie twój problem? * zdumiał się Lalin. * Coś ty, nie znasz naszych ojców*dowódców? Nadzwyczajne wydarzenie, gdzieście oczy mieli, społeczeństwo spanikowane, jednym słowem, oberwałem na całego, jakbym to ja go zastrzelił. A przecież wszyscy świetnie wiedzą... * W tym momencie Wieszniakow nagle się zakrztusił, Lalin rzucił mu niezadowolone spojrzenie, a potem szybko optymistycznie dorzucił: * To nic, dasz sobie radę. * Bóg z nimi wszystkimi. * Wieszniakow machnął ręką, sięgając po koniak. * I z Mołczunem, i ze zwierzchnictwem. Lepiej wypijmy zdrowie naszego jubilata. Wypiliśmy. Zakąsiłam, przyglądając się swoim przyjaciołom. Lalin to potężny facet i chociaż lubił udawać skrzywdzonego i ciągle przypominał o swoim podeszłym wieku, to niewielu młodych by mxi dorównało. Pięści jak bochny robiły duże wrażenie, mówiono nawet, że Lalin potrafi zginać podkowy. Kiedyś poprosiłam, żeby zademonstrował, ałe zostałam uprzejmie posłana do diabła. Lalin orzekł, że nie będzie zajmował się głupotami, ale i tak jestem pewna, że zrobiłby to śpiewająco. Jednak nietuzinkowa siła nie była jego jedynym atutem * Lalin był przede wszystkim bardzo inteligentnym facetem, a jednocześnie udało mu się pozostać przyzwoitym człowiekiem. Zakrawało to na paradoks, skoro przez tyle lat był szefem ochrony Dziadka * a nikomu nie trzeba wyjaśniać, co reprezentują sobą nasi politycy * i za to szczególnie ceniłam Lalina. Gdy zajmował to stanowisko, miał liczne możliwości wzbogacenia się, ale

nie skorzystał z nich i wcale tego nie żałował. A kiedy doszedł do wniosku, że Dziadek przegiął, po prostu zrezygnował z ciepłej posadki (nie każdy by się na to zdecydował) i przeszedł do firmy ochroniarskiej. Tam również dobrze mu się żyło * szef firmy świetnie wiedział, jaki skarb udało mu się zdobyć. Lalin długi czas pracował w wywiadzie i według mnie był nie tylko specjalistą z iskrą bożą, ale posiadał również dar jasnowidzenia. Rude wąsy, zdobiące jego twarz, sprawiały, że przypominał dobrodusznego morsa i wiele osób dało się zwieść pozorom. Wieszniakow, ze swoją okrągłą twarzą, dużymi szarymi oczami i zdumiewającym uśmiechem wyglądał na tego, kim tak naprawdę był: dobrego chłopaka, który uczciwie stara się być w zgodzie z całym światem. Rzadko mu się to udawało * wybrał sobie niezbyt pokojową profesję * i bardzo cierpiał z tego powodu. Był zasadniczy, twardy i często uparty jak stado osłów, dlatego długo czekał na upragniony awans * jak wiadomo, zwierzchnictwo woli elastycznych pracowników, a Wieszniakow jęczał, skarżył się, obiecywał, że rzuci wszystko w diabły i pójdzie pracować do Lalina, a kiedy było trzeba, stał twardo, nie patrząc na osobiste korzyści i nadzieje na spokojne życie. Teraz tych dwóch usiłowało jak najszybciej zmienić temat i paplali bez chwili przerwy, co mnie zaniepokoiło. Nie rozumiałam powodu ich zachowania i dlatego trochę się zdenerwowałam * co takiego wiedzą oni, czego nie wiem ja? Przewinęłam w myślach naszą rozmowę, przypomniałam sobie wymowne spojrzenie Lalina i doszłam do wniosku, że chodzi o nieznanego mi Mołczuna. Przed wzmianką o nim obaj sprawiali wrażenie radośnie podekscytowanych, ale gdy Wieszniakow oznajmił o przedwczesnym zgonie Mołczuna, Lalin zdenerwował się, a Artiom zaczął kręcić, jakby chlapnął coś, o czym lepiej nie mówić. Zamordowany był mi absolutnie obojętny, głównie dlatego, że słyszałam o nim po rai pierwszy. W końcu doszłam do wniosku, że i bez tej zagadki mam wystarczająco dużo problemów, i wyrzuciłam typa z głowy. Półtorej godziny zleciało jak z bicza strzelił. Półtorej godziny szczęścia to bardzo dużo, uznałam więc, że teraz mogę już podzielić się z przyjaciółmi swoimi problemami, nie czując się przy tym jak ostatnia świnia. * Rozmawiałam dziś z Łarionowem * zaczęłam z czarującym uśmiechem, mimo wszystko wstydząc się, że psuję ludziom święto. * Z jakiej okazji? * zainteresował się Wieszniakow, pałaszując łososia. Nadal był zadowolony, ciekawy świata i nie przewidywał żadnej podłości. Za to Lalin od razu stał się czujny * nie darmo podejrzewam go o dar jasnowidzenia. * Twierdzi, że wybiera się do nas kiler, i to jakiś wypasiony. * Aha * Wieszniakow wcale się nie przejął. * I czego od nas chce? * No... jeśli wziąć pod uwagę, że Łarionow okazuje niepokój i nawet zniżył się do rozmowy ze mną... Wieszniakow ściągnął brwi i oboje popatrzyliśmy na Lalina. Oleg uśmiechnął się szeroko i spytał błazeńsko: * I co? * A co myślisz? * spytałam łagodnie. * O czym? * O możliwości podjęcia przez pewnych ludzi konkretnych kroków, mających na celu pozbawienie nas ojca narodu i gwaranta demokracji w skali okręgu. * O żeż ty. * Wstrząśnięty Wieszniakow aż odłożył widelec. * Mam braki w wykształceniu i nie zrozumiałem ani słowa, ale już się wystraszyłem. * Ty jesteś mądry, ty wiesz wszystko * podlizałam się Lali*nowi. * Powiedz, czy coś takiego w ogóle jest możliwe?

* W zasadzie wszystko jest możliwe * wyzlośliwiał się La*lin. * Dziadek to twardy zawodnik i wielu osobom się to nie podoba, dlatego dochodzi do pewnych sporów, konfliktów i tak dalej... * Ale nic konkretnego? * drążyłam. * Skąd mam widzieć? * zdumiał się Lalin. * Siedzę w swojej firmie, nikomu nie wadzę, nigdzie się nie pcham. Wieszniakow prychnął ironicznie, a ja pokręciłam głową. * Przestań udawać. * Krzycząca niesprawiedliwość. * Lalin rozłożył ręce. * Ja nie udaję, ja tylko nie mam informacji. To fakt, że Dziadek wielu osobom nadepnął na odcisk i że wiele osób chętnie zobaczyłoby go w trumnie. Ale jak wiadomo, od marzenia do spełnienia daleka droga. Realizacja takiego zamierzenia to wydarzenie nadzwyczajne w skali całego kraju. Człowiek, który się porwie na coś takiego, musiałby być albo idiotą do kwadratu... * Albo kimś, kogo bardzo przypiliło * wtrąciłam, a Lalin dokończył: * Albo idiotą do sześcianu. * To znaczy, że z góry odrzucasz samą możliwość? * Szczerze mówiąc, ucieszyłam się. Lalin przywołał te same argumenty, które ja wygłaszałam w rozmowie z Łarionowem. To by znaczyło, że niepotrzebnie się martwię i potencjalny kiler jedzie tu w innym celu. Właściwie w tym samym celu, tylko obiekt jest inny i nie ma to nic wspólnego z Dziadkiem. * A co to w ogóle za sprawa? * spytał Wieszniakow, patrząc to na mnie, to na Lalina. * Z Siergiejewem widziałem się wczoraj i nic nie mówił, czyli nie przywiązywał do bredzenia tego faceta żadnej wagi. * A dzisiaj facet został zamordowany * przypomniałam. * Łarionow się denerwuje i wspomina o jakimś informatorze, który rzekomo powiedział mu, że sprawy Dziadka źle stoją. * Tylko mi nie mów, że ty... * Artiom wykrzywił się, jakby się napił podrabianej wódki, i z przyzwyczajenia zaczął jęczeć: * No co z ciebie za człowiek! Żebyś choć raz spokojnie posiedziała, napiła się, odprężyła, to nie, zawsze musisz innym zepsuć humor! Tak żeśmy sympatycznie sobie siedzieli, a tu proszę... * I co tak zawodzisz, jakby ci się coś stało? * naskoczyłam na niego. * Chyba mogę omówić z przyjaciółmi nurtujące mnie problemy? * Omówić! * przedrzeźniał mnie Wieszniakow. * Na pewno znów wpakujesz nas w jakieś kłopoty... Sumienia nie masz... Nie jestem młodzikiem, brzuch mi rośnie, mam rodzinę, słyszysz? No za jakie grzechy... * Bądź cicho. * Machnęłam ręką. * Pewnie, co cię to obchodzi, tobie to tylko... Podczas naszej sprzeczki Lalin obracał w ręku kieliszek i zastanawiał się. * Oleg, no powiedz jej... * wyjęczał Wieszniakow, zwracając się teraz do Lalina. * Zabiłaś mi ćwieka * powiedział poważnie Lalin. * Nawet nie wiem, co o tym myśleć. Szczerze mówiąc, nie wierzę, żeby ktoś porwał się na coś takiego, ale z drugiej strony... Jednym słowem, należałoby się zorientować. * O to*to! * odezwał się od razu Artiom. * Ja tam w niczym nie będę się orientował! To nie moje śledztwo, ja mam własnych powyżej uszu. No żeby mi tak zepsuć humor! Już wolałbym kopać grządki... * Czy ktoś cię o coś prosi? * zapytałam złośliwie. Artiom skrzywił się. * A skąd, wcale... Siergiejew już coś odkrył? * ożywił się od razu. * Na razie nie. Mam nadzieję, że jak dowie się czegoś interesującego, to mi powie. * Siergiejew to sensowny facet, można na niego liczyć. Z Dziadkiem rozmawiałaś? * A powinnam?

* A jak inaczej chcesz szukać kilera? To może jednak zostawisz tę sprawę tym, którzy powinni się nią zająć? Nie? Tak też myślałem. Sama się wpakujesz i jeszcze nas wciągniesz. Już czuję, że mi się hemoroidy odzywają. * Hemoroidy to masz od siedzącego trybu życia. * Uśmiechnęłam się. * Jak sobie teraz pobiegasz, to ci tylko wyjdzie na zdrowie. *Już ty się o moje zdrowie nie martw. I znów oboje spojrzeliśmy na Lalina, który ze ściągniętymi brwiami wpatrywał się w jeden punkt. Wieszniakow umilkł, cierpliwie czekając, co powie nasz starszy towarzysz. * A jednak mam poważne wątpliwości * odezwał się w końcu Oleg. * Spróbujemy się czegoś dowiedzieć... * Spojrzał znacząco na Wieszniakowa, a Artiom zmarszczył brwi i zerknął w moją stronę. *Jeśli macie coś do powiedzenia, to mówcie * poprosiłam, ta wymiana spojrzeń działała mi na nerwy. * Nie, nic * odparł szybko Artiom i znów popatrzył na Lalina. *Jak sobie chcecie * burknęłam. * A teraz może wreszcie napijemy się spokojnie? * zaproponował Wieszniakow. Zasiedzieliśmy się znacznie dłużej, niż planowaliśmy. Nie gadaliśmy już więcej o żadnych sprawach, to znaczy o tej sprawie, która mnie teraz dręczyła. Mężczyźni zaczęli rozmawiać o piłce nożnej, a ja ich wspierałam, chociaż akurat o futbolu nie miałam zielonego pojęcia. W myślach kilka razy wracałam do naszej rozmowy, próbując zgadnąć, co ukrywali przede mną. Zapewne robili to ze szlachetnych pobudek, ale z tą świadomością wcale nie było mi lżej. Nie spieszyłam się do domu, moi przyjaciele chyba też nie. W końcu Wieszniakow zerknął na zegarek i znów zaczął jęczeć: * Cholera, jak ten czas leci... Moja mnie zabije, i tak jest u kresu wytrzymałości... Pora się zbierać, bo naprawdę wygonią mnie z domu. Lalin zapłacił, wyszliśmy na dwór i zaczęliśmy się żegnać. Lalin wsiadł do swojego dżipa, a Wieszniakowa, który przyszedł piechotą, podjęłam się odwieźć do domu. Już w samochodzie po dłuższej chwili ciszy, w czasie której prawdopodobnie zbierał się na odwagę, Artiom zapytał: * Co tam u ciebie? * Przecież słyszałeś. I już zdążyłeś wyrazić swoje oburzenie i niezadowolenie. * Nie o tym mówię. * A o czym? * Uśmiechnęłam się. *Jak tam... w ogóle? Jakby nie mógł wprost zapytać: jak ci się żyje z Tagajewem pod jednym dachem? Ale chyba wstydził się i wahał, słusznie przewidując, że posłałabym go do diabła. * W sumie w porządku. * Tak? * Nie uwierzył. * Tak. A co myślałeś? * Łatwiej już kamienie tłuc, niż z tobą rozmawiać. * Wiesz*niakow pokręcił głową. * Ja się interesuję po przyjacielsku, a ty... No przecież nie pytam z pustej ciekawości, tylko dlatego, że jesteś mi bliskim człowiekiem i ja... * nie zdążył dokończyć, bo właśnie parkowałam przed jego blokiem. * Masz pozdrowienia od Tagajewa * powiedziałam z uśmiechem, ale Artiom pozostał ponury. * Dziękuję * burknął, wysiadł z samochodu i chyba chciał trzasnąć drzwiami, ale wrodzona dobroduszność zwyciężyła, sapnął i pożegnał mnie dobrotliwie: * No to dobranoc. Idę... * Machnął ręką i poszedł. Teraz mogłam już spokojnie wrócić do domu, ale się nie spieszyłam. Przejechałam się po mieście, obserwując migotanie świateł za oknem, i w końcu skręciłam na swoją ulicę.

W salonie paliło się światło. Zerknęłam na zegarek i spróbowałam przybrać ożywiony wyraz twarzy, nawet przygotowałam sobie zdanie, które wygłoszę, wchodząc do mieszkania, żeby spotkanie z Tagajewem wyglądało na powitanie kochających się ludzi, jakimi powinniśmy być, skoro już mieszkamy w jednym mieszkaniu. Zresztą byłam pewna, że przygotowane zdanie i tak mi w niczym nie pomoże. Wjechałam do garażu i weszłam do holu. Tu też paliło się światło, ale ku mojemu zdumieniu salon był pusty. Saszka nie wybiegł mi na spotkanie, a cisza sugerowała, że w domu nikogo nie ma. Zajrzałam do kuchni * kolacja na kuchence, wszędzie wzorowy porządek. Usiadłam na fotelu, wpatrując się w terakotę pod nogami, a potem poczłapałam do wyjścia. Skoro Tagajewa i Saszki nie ma w domu, to pewnie są w parku naprzeciwko, więc tam właśnie poszłam. Wprawdzie nic nie stało na przeszkodzie, żeby poczekać na nich w domu, ale cisza pustego mieszkania niepokoiła, a dodatkowo wykańczało mnie poczucie winy, które na stałe osiedliło się w mojej duszy, nie mając zamiaru się wynieść i nie zważając na moje próby eksmisji nieproszonego lokatora. Zamknęłam drzwi, przeszłam przez ulicę i znalazłam się w parku * niewielkim, ale zacisznym. Trzy alejki rozchodziły się promieniście od środka, gdzie była fontanna, teraz niedziałająca z powodu późnej godziny. Wędrowałam alejką, rozglądając się, i zobaczyłam Tagajewa. Siedział na ławce w odległym końcu parku; ramiona opuszczone, ręce złączone, wzrok nieruchomy. U jego stóp leżał Saszka i rzucał mu smutne spojrzenia. Tagajew opuścił rękę i pogłaskał psa, Saszka spuścił łeb i posmutniał jeszcze bardziej. Nawet kamień by się wzruszył, widząc coś takiego. Nie rozpłakałam się, ale westchnęłam i przygryzłam dolną wargę. Zarówno Tagajew, jak i Saszka byli ze mną nieszczęśliwi. Saszka był nieszczęśliwy dlatego, że bardzo przywiązał się do Timura, a jako stworzenie inteligentne wyczuwał, że jest nam ze sobą niełatwo, i cierpiał. Ostatnio pies miał do mnie wyraźne pretensje: z jego punktu widzenia nic nie stało na przeszkodzie, żebyśmy żyli szczęśliwie, a skoro tak nie było, to znaczy, że to moja wina. Tagajew miał poważniejsze problemy. Kilka miesięcy temu doszedł do wniosku, że nie przeszkadza mu to, że kochałam innego mężczyznę. Był przekonany, iż jestem pewna, że tamten nie żyje. Chociaż to akurat było bardzo wątpliwe... To znaczy, nie to, że Łukjanow jest cały i zdrowy, tylko to, że Timur faktycznie jest pewien, czy uważam Łukjanowa za nieboszczyka. Widmo Łukjanowa stało pomiędzy nami i psuło nam stosunki skuteczniej niż żywy człowiek z krwi i kości. Wyglądało na to, że się od niego nie uwolnimy; w każdym razie Tagajew wyraźnie przecenił swoje siły. Łukjanowa od dawna uważałam za łajdaka i chociaż swego czasu byłam z niezrozumiałych względów gotowa lecieć za nim na kraj świata, to teraz, myśląc o tym rozsądnie, zrozumiałam, że nic dobrego by z tego nie wynikło. Pozostawało tylko dziękować losowi czy raczej samemu Łukjanowowi, że mnie na ten kraj świata nie zabrał. Mało tego, tak rozegrał swoje zniknięcie z mojego życia, że gdybym była głupsza albo gdybym nie znała go tak dobrze, pomyślałabym to samo, co pomyśleli inni: że zginął w nierównej walce z wrogami. Łukjanow wybrał sobie profesję dochodową, ale nadzwyczaj nerwową i niebezpieczną. Przedstawiciele cechu płatnych zabójców często lądowali na cmentarzu, nie zdążywszy przejść na emeryturę. Łukjanow postanowił być wyjątkiem i przeszedł na emeryturę, aranżując to tak, że wszyscy uznali go za zmarłego. Jednak ani Tagajew, ani ja nie należeliśmy do ludzi łatwowiernych; Tagajew przeprowadził własne śledztwo i doszedł do tego samego wniosku co ja, tylko znacznie wcześniej: Łukjanow zniknął, ale żyje. O tym, że ja też miałam tego świadomość, Timur nie wiedział, ale chyba się domyślał. Ale ponieważ formalnie jego rywal nie żył, Timur zjawił się u mnie, wyznając miłość, w którą nie wątpiłam. Problem polegał tylko na tym, że nie potrafiłam kochać go tak, jakby tego chciał, i dlatego

teraz męczyliśmy się wszyscy troje. Timur uważał, że go nie kocham, szukał przyczyny i szybko ją znalazł: Łufcjanow. Nieważne, czy on sam, czy tylko wspomnienie o nim. Tagajew nie należał do ludzi, którzy urządzaliby przesłuchania czy sceny zazdrości. Ogólnie głównie milczał, i to był chyba największy problem. Milczał, uśmiechał się i obserwował mnie, ważył każde moje słowo, każdy gest i spojrzenie, angażując się coraz bardziej, aż wreszcie stało się to dla mnie nie do zniesienia. Gdy mówiłam na przykład, że mam zły humor, Timur od razu wyciągał daleko posunięte wnioski. Jego myśli biegły dość pokrętnym torem, ale dla niego całkiem naturalnym: mam zły humor, ponieważ obok mnie jest on, Tagajew, z trudem znoszę jego obecność, ponieważ nadal kocham Łukjanowa i żałuję, że zgodziłam się żyć z nim, Timurem, pod jednym dachem. Kilka razy solennie obiecywałam sobie, że zacznę szczerą rozmowę. Może byśmy się pokłócili i nawet rozstali, ale gdybyśmy chcieli się znowu zejść, to mielibyśmy szansę zachowywać się jak normalni ludzie, którzy mówią o swoich uczuciach i omawiają swoje problemy. Ale za każdym razem, gdy próbowałam zacząć taką rozmowę, nagle kołowaciał mi język, Tagajew zerkał na mnie ze wzmożoną podejrzliwością i czym prędzej mówiłam jakieś głupstwa, byle tylko odejść od niebezpiecznego tematu. Dręczyliśmy się tak wzajemnie i końca temu nie było. Wspólny język znajdowaliśmy tylko w łóżku. Tam opuszczały mnie wszystkie myśli, a jeśli czasem jakieś się pojawiały, to były bardzo optymistyczne * wtedy naprawdę myślałam, że go kocham. Ale gdy tylko zaczynałam coś mówić, Tagajew rzucał mi podejrzliwe spojrzenia i wszystko się psuło. Cała ta sytuacja przypominała toczącą się z góry kulę śnieżną. Dlatego ciągle wymyślałam jakieś preteksty, żeby jak najpóźniej wracać do domu, co, rzecz jasna, nie sprzyjało poprawie atmosfery. Nietrudno było przewidzieć, jak się to wszystko skończy. Cierpiałam, bo czułam narastającą beznadzieję i niemożność naprawienia tej sytuacji; Tagajew też cierpiał i chyba podobnie jak ja czekał, które z nas pierwsze wymówi fatalne słowa. Bez względu na to, co mu powiem, on i tak nie uwierzy * pomyślałam, patrząc na niego. Timur, jakby się ocknął, wstał gwałtownie, zawołał Saszkę i zaczął iść aleją. Plecy miał wyprostowane, krok twardy, wyczuwało się w nim niewzruszone zdecydowanie miażdżenia wszystkiego, co znajdzie się na jego drodze. Byliśmy dziwną parą. To, że Tagajew do tej pory nie odszedł i nie trzasnął drzwiami, dziwiło mnie. Timur nie należał do ludzi, którzy cierpliwie znoszą ciosy zadawane przez los. Jego miłość chyba naprawdę była bezgraniczna... Ale ponieważ w moją uparcie nie chciał wierzyć, to wszystko nie miało żadnego znaczenia, jak ludzie potrafią niszczyć sobie życie najlepszymi chęciami... * pomyślałam, zebrałam się na odwagę i zawołałam: * Timur! Odwrócił się niespiesznie i uśmiechnął. Ja też się uśmiechnęłam; pewnie tak samo szczerze jak on, to znaczy, nadal uparcie graliśmy swoje role w sztuce pod tytułem: „Wszystko w porządku". * Cześć * powiedział i zrobił krok w moją stronę. Saszka zastygł na miejscu, spoglądając na mnie. Biedny pies bardzo to wszystko przeżywał. Podejrzewam, że gdyby miał wybór, to w chwili naszego rozstania zostałby z Tagajewem. Myśl o tym zatruwała mi życie, i tak już niewesołe. Dochodziłam do wniosku, że to wszystko moja wina. I może tak właśnie było. * Cześć * odpowiedziałam i podeszłam do Tagajewa. Timur pochylił się i pocałował mnie. Jeśli nie odpowiem entuzjazmem na jego pocałunek, pomyśli, że jego pocałunki są mi niemiłe, a jeśli rzucę mu się na szyję, pomyśli, że udaję. Dlatego ograniczyłam się do kolejnego uśmiechu i szybko spytałam: * Długo spacerujecie? * Ze czterdzieści minut * odparł Timur.

* Wróciłam i patrzę, że światło się pali, a was nie ma... * Po co ja to wszystko mówię? Głupie, bezradne słowa, które wygłaszam dlatego, żeby nie gniotło nas milczenie. * Zapomniałem wyłączyć. * Timur skinął głową, odwracając wzrok. „Co, ciężko ci?" * pytały jego oczy. „Ciężko, niech to szlag * miałam ochotę powiedzieć. * Ciężko, gdy przez dwadzieścia cztery godziny na dobę jestem sprawdzana. Ciebie nie przekonam, a siebie nie zmienię. Upiłabym się, a jeszcze lepiej * wyjechała. Ale jak się upiję, to pomyślisz, że z rozpaczy, a jak ucieknę, to pomyślisz, że do Łukjanowa. Bez sensu". Wzięłam go pod rękę i wróciliśmy do domu. Patrzyłam na jego twarz, spokojną, z niejasnym uśmiechem i czułam się tak, jakbym czytała w jego myślach. A on pewnie czuł się tak, jakby czytał w moich. *Jak tam twoi przyjaciele? * spytał, odwracając się do mnie. * Wspaniale. Lalin odmłodniał, a Wieszmakowa rozpiera zadowolenie. Przesyła ci pozdrowienia. * Dzięki. *Jak ci minął dzień? * spytałam szybko. * Nieźle. O swoich sprawach nigdy mi nie mówił. Może myślał, że jego sprawy mnie nie dotyczą, a może był to jeszcze nawyk z czasów, gdy faktycznie nie powinien rozprawiać o swoim biznesie. Teraz Tagajew był jednym z największych przedsiębiorców okręgu i regularnie płacił podatki. Jakiś czas temu myślałam, że zostanie politykiem (Lalin twierdził, że Tagajew ma naturę działacza i będzie chciał rozwinąć skrzydła), ale w końcu okazało się, że ta perspektywa wcale go nie nęci. Robił interesy, w charakterze gabinetu używając pokoju na tyłach swojej restauracji „Szanghaj". Miał również oficjalne biuro, ale rzadko się w nim pojawiał. O dziewiętnastej wracał do domu, wychodził z Saszką albo oglądał piłkę nożną. Przyjaciół nie miał i nie mógł mieć * posiadanie przyjaciół równałoby się otwartości, a Timur był człowiekiem zamkniętym. Dwa razy w tygodniu grał w karty, trzy razy jeździł do klubu fitness. Nasze wspólne życie było unormowane i nie obfitowało w wydarzenia. Spacery, gra w szachy, kolacja w „Szanghaju"... Na weekend wyjeżdżaliśmy za miasto i w zależności od pory roku jeździliśmy na nartach albo pływaliśmy łódką. W kwietniu Timur kupił jacht, ale jeszcze go nie przetestowaliśmy. Gdyby nie jego wzrok inkwizytora, takie życie urządzałoby mnie w zupełności. Dlaczego zaś sam Tagajew wybrał tryb życia emeryta, pozostawało dla mnie zagadką. Saszka wlókł się z tyłu, kilka razy przystawaliśmy, czekając na niego. * Masz jutro wolne? * spytał Timur. Zapewne powinno to brzmieć tak: „Czy jutro też zmyjesz się na cały dzień, chociaż to sobota?". Ciekawe, jak długo to jeszcze wytrzyma? I jak długo wytrzymam ja? Ale na głos powiedziałam coś zupełnie innego: * Tak. Rano mam do załatwienia trochę spraw, ale koło południa powinnam być wolna. Może przetestujemy twój nabytek? * zaproponowałam, rozciągając usta w fałszywym uśmiechu, od którego mnie samej robiło się niedobrze. * Dobry pomysł * zgodził się Timur, biorąc na ręce Sasz*kę, który przystanął po raz kolejny. Poszliśmy do domu. Prosto z holu Saszka podreptał do kuchni, rzucając mi pełne wyrzutu spojrzenie. Timur zdjął kurtkę, pomógł mi się rozebrać i zapytał: * Zjesz kolację? * Nie, dziękuję. Ale herbaty napiję się z przyjemnością. Ulokowaliśmy się w kuchni. Saszka sprawdził zawartość swoich misek i podreptał do salonu oglądać telewizję, a my piliśmy herbatę.

* Masz nową bluzkę * zauważył Tagajew. Zapewne chciał dać do zrozumienia, jaki jest uważny, ale dla mnie zabrzmiało to jak drwina. * Kupiłam wczoraj * odparłam szybko. * Zapomniałam ci pokazać. Skinął głową, a jego oczy mówiły: „Nic dziwnego. Dziwię się raczej, że w ogóle czasem sobie o mnie przypominasz". Zerknęłam na zegarek, chwała Bogu, godzina była późna i można było pójść spać. Wzięłam się do zmywania, Timur przeglądał gazetę. Wiedziałam, że gazeta wcale go nie interesuje, po prosu był to świetny sposób obserwowania mnie. Jego spojrzenie paliło mnie w kark, poczułam, jak dusi mnie żal i gorycz, cisnęłam filiżankę do zlewu. Rozległ się żałosny brzęk. * Cholera * wymruczałam. * Potłukłaś coś? * spytał łagodnie, tak łagodnie, że miałam ochotę rzucić mu tę filiżankę w twarz. Odwróciłam się gwałtownie, położył gazetę na kolanach i popatrzył na mnie, uśmiechając się drwiąco. Jego mina mówiła więcej niż jakiekolwiek słowa: „No, śmiało, powiedz, jak bardzo masz tego wszystkiego dosyć. Powiedz, co tam, jakoś to przeżyję. Powiedz i ta idiotyczna komedia wreszcie się skończy". * Filiżanka mi się wyśliznęła * odpowiedziałam i wzięłam ścierkę. Nie spiesząc się, starannie wytarłam ręce i podeszłam do niego. W języku ciała rozmawiało nam się znacznie lepiej. Wyjęłam mu z rąk gazetę, rzuciłam ją na stół i usiadłam Ti*murowi na kolanach. Przesunęłam dłonią po miękkich włosach, objęłam go i przywarłam ustami do jego ust. Na chwilę czujność zniknęła z jego oczu, ale tylko na chwilę. * Stęskniłam się * powiedziałam. *Ja też * odparł, ale jego wzrok mówił co innego: „Nie kłam. Całujesz mnie, a myślisz o nim. Nie jestem idiotą, widzę cię na wylot". No dlaczego ten cholerny kretyn nie odstrzelił mi wtedy głowy? * pomyślałam z rozpaczą. Miałam ochotę rozryczeć się na cały głos. * Zapomnij o nim * chciałam powiedzieć. * Skoro ja potrafię, czemu ty nie możesz? To nic nie da. Nic nie da. Bez względu na to, co powiem, nie uwierzy mi. * Śniłaś mi się dzisiaj * szepnął mi na ucho. * Często mi się śnisz. * To dobrze? * Chyba tak. ** Kochasz mnie? * Kocham. * Tęsknię, jak cię długo nie widzę. *Ja też za tobą tęsknię. I znów ten uśmieszek. „Skoro tęsknisz, to zacznij częściej zaglądać do domu" * mówiły jego oczy. * Timur * szepnęłam. * Tak? * Kocham cię. Naprawdę cię kocham. Gdy nazajutrz obudziłam się o dziewiątej, Timura w łóżku nie było. Słyszałam, jak w łazience leje się woda, gapiłam się w sufit i myślałam, jakby to było dobrze, gdybyśmy nagle oduczyli się mówienia i gdyby zniknęła konieczność wstawania z łóżka. Życie byłoby takie piękne... Wstałam i powlokłam się do kuchni. Saszka kręcił się przy uchylonych drzwiach do łazienki * tak bardzo kochał Tagajewa, że niemal nie spuszczał go z oczu. * Ty podły psie * powiedziałam zirytowana. * Zupełnie mnie ignorujesz, zdrajco. * Wstałaś? * usłyszałam. Tagajew golił się przed lustrem. Podeszłam, objęłam go i wtuliłam nos w jego plecy. * Dzień dobry.

Tak bardzo chciałabym tak stać i nic nie mówić. Odwrócił się, objął mnie i zamarliśmy pod surowym spojrzeniem Saszki. Chyba myśleliśmy teraz to samo. * O której chcesz wyjść? * spytał Timur. * Zdążymy przejść się z Saszką? * Zdążymy. Wyszłam z łazienki i zaparzyłam kawę. * Dla odmiany mogłabyś zrobić śniadanie * burknęłam sobie pod nosem i rzeczywiście zrobiłam. Gdy Tagajew wyszedł z łazienki, ja i Saszka już na niego czekaliśmy. * Rodzina w komplecie. * Zaśmiał się, ale w jego słowach nie było drwiny. Przysunęłam Saszce krzesło do stołu; mój pies jest wredny i rozpieszczony jak dziadowski bicz, ale chyba trzeba się z tym pogodzić. * Zjemy śniadanie i pójdziemy na spacer * oznajmiłam. * To o której chcesz wyjść? * zapytał Timur. Właściwie powinien spytać: „Dokąd cię znowu niesie?". Ale nie zapyta, duma mu nie pozwala. * Chciałam się spotkać z Dziadkiem * przyznałam, nie wytrzymałam i odwróciłam wzrok. Prawdę mówiąc, nie powinnam wspominać o Dziadku przy Tagajewie. Kiedyś Dziadek i ja byliśmy sobie bardzo bliscy, Tagajew o tym wiedział i ten fakt wcale go nie cieszył. Poza tym, wbrew moim zapewnieniom, że między nami od dawna nic nie ma, Timur uważał, że nadal go potrzebuję, i w sumie nie bez racji. Ja i Dziadek żyliśmy jak w tej piosence „Ni nam samym, ni we dwoje zostać nam". Tagajewa i Dziadka zaś łączyły wspólne interesy, od których obaj się oficjalnie odżegnywali, udając, że nawet się nie znają. Wprawdzie nie mogli bez siebie egzystować, ale nie lubili się i ku temu również były konkretne przyczyny. Ze strony Dziadka, osoby, jak lubił mawiać, państwowej, nieostrożnością byłoby ujawnianie kontaktów z Tagajewem, którego w mieście uważano za mafiosa. Tagajew z kolei był inteligentny i nie obnosił się ze swoją komitywą z władzą. Oprócz przyczyn obiektywnych były też subiektywne; jedną z nich, ku mojemu wielkiemu żalowi, byłam ja sama. W przystępie ojcowskich uczuć Dziadek lubił powtarzać, że chciałby, abym była szczęśliwa przy boku jakiegoś młodego mężczyzny, wspominał nawet o moich dzieciach, które z przyjemnością bawiłby na kolanach. Jednak gdy taki mężczyzna pojawił się w osobie Tagajewa, Dziadek wcale nie był zadowolony, tłumacząc swoją niechęć tym, że Tagajew nie jest dla mnie odpowiednim partnerem, a nikogo bardziej odpowiedniego niestety nie widział. To znaczy, oczywiście pragnął mojego szczęścia, ale ponieważ z definicji było to niemożliwe, to powinnam być sama, tuż obok niego. Tagajew znał opinię Dziadka, a w każdym razie domyślał się jej, i rzecz jasna, nie mogła mu się ona podobać. Każdy z nich uważał, że ma do mnie wszelkie prawa, podczas gdy rywal nie ma żadnych. Jednak traktowanie Dziadka jak rywala było głupotą * nasze stosunki zabrnęły szczęśliwie w ślepą uliczkę na długo przed pojawieniem się Timura. To, że nie odeszłam z zespołu Dziadka, on sam poczytywał sobie za osobistą zasługę, a dla Timura był to dowód na to, że Dziadek nadal zajmuje w moim życiu sporo miejsca. I jeden, i drugi mieli trochę racji... Sam diabeł nie rozeznałby się w naszych stosunkach. Wspomniałam o Dziadku, chcąc nadać rozmowie bardziej poufny charakter: że niby z chęcią i bez przymusu opowiadam o swoich sprawach i moja otwartość jest najlepszym dowodem na to, że nie mam nic do ukrycia. Dziadek to mój pracodawca i od czasu do czasu muszę się z nim spotkać, choć wcale się do tego nie palę. Ale Tagajew nie potrzebował mojej otwartości. Znowu zinterpretował wszystko po swojemu i zamiast zapytać: „Dlaczego nie pogadasz z nim w pracy?" albo o coś w tym stylu, ograniczył się do krótkiego: „Tak?", pozwalając mi samej zdecydować, czy chcę mu coś wyjaśnić, czy nie. Oczywiście uznałam, że nie chcę. jakiekolwiek wyjaśnienia w oczach Timura będą wyglądały na niezgrabne próby tłumaczenia się. Jego „tak?" zawisło w powietrzu,

zamilkliśmy na długo i niedawna idylla miała powrócić dopiero wieczorem, a raczej w nocy, gdy znów zaczniemy się nieźle rozumieć. Wrzuciłam naczynia do zmywarki i poszliśmy na spacer. Po drodze wymieniliśmy opinie na temat pogody, zgodziliśmy się co do tego, że Saszka jest wyjątkowo mądry i niewiarygodnie ładny (jamnik słuchał tego z niekłamaną przyjemnością). Pół godziny później wróciliśmy do domu, Timur usiadł w fotelu z gazetą, a ja pocałowałam go i pomaszerowałam do garażu. W ostatniej chwili postanowiłam wziąć psa ze sobą i zawołałam: * Saszka! Saszka już miał iść za mną, ale zatrzymał się w pół drogi, spojrzał na Tagajewa, który nie raczył oderwać wzroku od gazety, zwiesił głowę * miałam nadzieję, że ze wstydu * i poczłapał do niego. Świnia * pomyślałam. * Dobrze mi tak, mój własny pies nie może ze mną wytrzymać. Wyjechałam z garażu i od razu poczułam się znacznie lepiej. Uchyliłam okno i wystawiłam twarz na wiosenny wiatr, uśmiechając się bez powodu. Jednak to ciche szczęście nie trwało długo. Nie uprzedziłam Dziadka, że chcę go odwiedzić * postanowiłam zadziałać przez zaskoczenie, a teraz żałowałam * byłam pewna, że znowu czeka mnie rozczarowanie, stary lis na pewno nie da się zaskoczyć. Jak zwykle zacznie ściemniać, wykręcać się i nie powie prawdy. * Wprawdzie dziś była sobota i normalni ludzie mają wol* • ne, ale wcale nie byłam pewna, czy zastanę go w domu * słudzy narodu są zawsze bardzo zajęci i możliwe, że Dziadek służył ojczyźnie również w sobotę. A jeśli mimo wszystko zrobił sobie wolne, to mógł wyjechać na działkę z jakąś panną, których ma na pęczki. Jest wdowcem i może się nie bać opinii publicznej, ale nie afiszuje się spotkaniami ze swoimi damami. Hm, ładnie to będzie wyglądało, jeśli zmienił zwyczaje i zepsuję im całą przyjemność... * pomyślałam poniewczasie, skręcając na podwórko domu, w którym mieszkał Dziadek. W apartamentowcu było zaledwie kilka mieszkań, podziemny garaż i ochroniarz, którego nazywano konsjerżem. Na mój widok ochroniarz zrobił dziarską minę, uśmiechnął się i przywitał uprzejmie. Zjawiałam się tu rzadko, ale oczywiście mnie znał. * Czy Igor Nikolajewicz jest u siebie? * spytałam również z uśmiechem. * Tak jest * zameldował ochroniarz i ściągnął dla mnie windę, chociaż na pierwsze piętro mogłam wejść po schodach. W bloku były zaledwie dwa piętra, za to aż dwie windy. Postanowiłam nie rezygnować ze zdobyczy cywilizacji i weszłam do kabiny. Gdy wjechałam na pierwsze piętro, Dziadek czekał na mnie w otwartych drzwiach mieszkania * ochroniarz na pewno zameldował mu o moim przybyciu. Gościnność Dziadka ucieszyła mnie: sądząc z szerokiego uśmiechu, mój dobroczyńca był w świetnym humorze. Niestety, jego dobry humor bynajmniej nie wpływa na szczerość. * Cieszę się, że cię widzę * oznajmił, obejmując mnie ramieniem. * Pięknie wyglądasz. * Dziękuję, ty też * odparłam i to była szczera prawda. Dziadek rzeczywiście wyglądał wspaniale * należał do mężczyzn, którym podeszły wiek jedynie dodaje uroku. Wprawdzie nawet dwadzieścia lat temu prezentował się bardzo dobrze, ale teraz siwa grzywa i siateczka zmarszczek dodawała mu wdzięku, łagodząc zimny wzrok i twardy podbródek, który zwykle wysuwał, gdy się złościł albo był z czegoś niezadowolony. Teraz wyglądał na mędrca, pobłażliwego dla cudzych występków i głupstw * bardzo wygodna maska dla drapieżnika, jakim był w rzeczywistości. Zresztą był również zdolny do szlachetnych czynów i Pan Bóg nie poskąpił mu inteligencji. I jedno, i drugie umiejętnie wykorzystywał do swoich celów. Nie spotkałam jeszcze człowieka, który traktowałby Dziadka obojętnie * jego osoba budziła skrajne emocje: albo go nienawidzono, albo kochano. I jedni, i drudzy nie znali miary, oskarżając go czy wynosząc pod niebiosa. Chyba nikt nie znał go tak dobrze jak ja, a ja znałam od chwili, gdy zaczęłam patrzeć na świat mniej więcej rozumnie i mogę powiedzieć,

że jednakowo zasługiwał na miłość, jak i na nienawiść. Był przyjacielem mojego nieżyjącego już ojca i kiedyś go uwielbiałam. Gdyby nasze stosunki nie wykroczyły poza platoniczną przyjaźń, być może uwielbiałabym go po dziś dzień, ale został moim kochankiem. Taka bliskość pozwala poznać człowieka tak dobrze, że po niedawnych iluzjach nie zostaje nawet ślad. Jeśli chodzi o mnie, iluzje zniknęły, a miłość pozostała. Nie wielbiłam go, nie pragnęłam jego dotyku, ale jednocześnie pozostał dla mnie bliskim człowiekiem i nic nie mogłam na to poradzić. Przestałam z tym walczyć i nauczyłam się z tym żyć. * Wejdź * powiedział Dziadek, wypuszczając mnie z ob* » jęć i prowadząc do salonu. * Cieszę się, że przyszłaś. » Dziadek i Tagajew byli do siebie podobni przynajmniej pod jednym względem * cierpliwości. Dziadek udawał, że moje przybycie to rzecz najzwyklejsza pod słońcem, i nie dopytywał się, po co wparowalam mu do mieszkania w sobotę rano, nie racząc uprzedzić go telefonicznie. *Jesteś sam? * spytałam nie bez złośliwości. * Oczywiście * odparł z takim zdumieniem, jakby złożył śluby czystości, o których powinien wiedzieć cały świat. *Napijesz się kawy? Albo herbaty? * Herbaty. * Zgodziłam się i poszłam za nim do kuchni. Zaczął się krzątać, zaglądając do licznych szafek, chyba nie bardzo wiedział, gdzie co ma. Wstałam i sama zrobiłam herbatę * w odróżnieniu od niego doskonale pamiętałam, gdzie co stoi. Nie było w tym nic nadzwyczajnego * od chwili gdy Dziadek tu zamieszkał, nic się nie zmieniło; był konserwatystą i nie lubił zmian. W każdym razie nie tolerował ich w życiu domowym. * Wspaniale parzysz herbatę * zauważył. Gdy Dziadek ma dobry humor, zwykle mówi mi miłe rzeczy, jednak w dobrym humorze widywałam go rzadko * według niego była to wyłącznie moja wina. I coś czułam, że nie ucieszy się, gdy mu powiem, z czym przychodzę. * Dziękuję. * Uśmiechnęłam się, chcąc pokazać, jak bardzo cenię sobie jego starania o sprawienie mi przyjemności. Jak wiadomo, dobre słowo ucieszy nawet psa, a ja jestem niemal tak samo wrażliwa. W lodówce znalazło się ciasto, z czego wywnioskowałam, że niedawno gościła tu jakaś dama. Oczywiście Dziadek umiał sam kupić ciasto, ale wyłącznie dla gościa * miał obojętny stosunek do jedzenia i nienawidził chodzenia po sklepach. Herbatę piliśmy w milczeniu, rzucając sobie czułe spojrzenia. Dziadek pewnie usiłował odgadnąć, jakie wiatry mnie do niego przywiały, a ja zastanawiałam się, jak to zrobić, żeby zrozumiał, że dla wspólnego dobra warto czasem podzielić się informacjami z bliźnimi. Ani on, ani ja nie mieliśmy zamiaru rozpoczynać rozmowy, ale teraz przypatrywał mi się z coraz większą uwagą. Minutę później okazało się, że myśleliśmy o czymś zupełnie innym * w końcu spytał pierwszy: * Wszystko w porządku? W jego głosie zadźwięczało szczere zainteresowanie i niepokój. Wtedy dopiero dotarło do mnie, że zjawienie się w sobotę u niego w domu, a nie w dzień powszedni w gabinecie, sprawiło, że pomyślał, iż przywiodła mnie tu nie troska o jego pomyślność, lecz problemy osobiste. Skrzywdzili dziecko i teraz przybiegło poskarżyć się swojemu dobroczyńcy. Tak jest * Dziadek ujął moją dłoń i lekko ją uścisnął. * Co się stało? * Na świecie * bardzo dużo rzeczy * odparłam dziarsko, przeklinając się za tępotę. * W mieście też pewnie niejedno, a moim życiu zupełnie nic. Wypuścił moją dłoń i ściągnął brwi. * Myślałem, że mam prawo... * zaczął niezadowolony. * Może zepsuję ci humor * przerwałam szybko * ale moje uczucia do ciebie zmuszają mnie do zaryzykowania, bo...

* Zamilknij * powiedział Dziadek, przerywając mój słowotok. Dobry humor zniknął, teraz spoglądał na mnie surowo, z wyraźnym niezadowoleniem, a ja westchnęłam, demonstrując pokorę wobec losu. * O co chodzi, do diabła? * To samo pytanie bardzo chciałabym zadać tobie, ale obawiam się, że jak zawsze nie otrzymam odpowiedzi * wyznałam z miną męczennicy. * Ale nadzieja zawsze umiera ostatnia, więc jednak przyszłam. Możesz mnie wygonić od razu, a możesz nieco później. Wolałbym ten drugi wariant. * Czasem zachowujesz się zupełnie nieznośnie. * Pokręcił głową. * Ty również * odparowałam. * No to co tam u ciebie? Mów. * U mnie, a raczej u nas, pojawił się nieboszczyk. * O Boże. * Dziadek z rozdrażnieniem odsunął filiżankę, pomyślałam nawet, że trzaśnie pięścią w stół, ale się powstrzymał. * Myślałem, że przyszłaś, bo... jeszcze się ucieszyłem, stary głupiec. Myślałem, że się stęskniłaś, że posiedzimy i porozmawiamy sobie serdecznie... * Bardzo chętnie * wtrąciłam szybko. * Byłabym wniebowzięta, gdybyś odsłonił przede mną duszę, może nie do końca, nie jestem aż tak bezczelna, żeby liczyć na coś takiego, ale na przykład w jednym czy dwóch punktach... To by mi bardzo pomogło. Dziadek popatrzył na mnie niezadowolony. * I co to za nieboszczyk? * spytał gniewnie. * Nieboszczyk jest zupełnie zwyczajny, jednak okoliczności... * Co to za zwyczaje, żeby ciągle zajmować się jakimiś trupami. * Skrzywił się. * Jesteś moją asystentką i trupy to zupełnie nie twoja działka. * To zależy, jak na to spojrzeć * wyjaśniłam. * Mogę opowiedzieć ci o tym bardziej szczegółowo? * A kto by śmiał cię powstrzymać. * Machnął ręką. * Opowiadaj. * Dziękuję bardzo. No więc lalka dni temu do szpitala na ostry dyżur pogotowie przywiozło faceta pobitego niemal na śmierć. * To sprawa milicji * nie wytrzymał Dziadek. * Naprawdę nie masz nic innego do roboty?... * Czy mógłbyś wysłuchać mojej opowieści do końca, nie przerywając komentarzami? * Mógłbym. * Dziękuję raz jeszcze. Zatem chłopak leży nieprzytomny na oddziale reanimacyjnym i jak to się czasem zdarza, bredzi. Pewne rzeczy w jego bredzeniu zaniepokoiły pielęgniarkę i powiadomiła milicję. Milicja zareagowała na telefon, przybyła do szpitala, ale nie przejęła się tym, co usłyszała. * A powinna była? * wtrącił Dziadek, który podobnie jak większość ludzi czasem przejawiał ciekawość. * Co on takiego mówił? * Coś o kilerze, który lada dzień ma zjawić się w naszym mieście. * No i co? * teraz wyglądał na szczerze zdumionego. Pomyślałam nawet, że może to ja zaczynam wariować i wszędzie dopatruję się spisków. * Chodzi o to, że to nie jest jakiś tam zwyczajny zabójca, tylko bardzo drogi i zapewne ma poważny cel. * Niczego bardziej sensownego nie powiedział? * Niestety * bredzenie to bredzenie. A potem facet zmarł * od kuli w sercu. *Bardzo mi przykro * oznajmił poważnie Dziadek. * Jednak nadal nie mogę zrozumieć, co ty masz z tym wspólnego? Znam twoją niezdrową namiętność do pchania się tam, gdzie cię nie proszą... Mówisz, że milicja się nie przejęła? Więc może w jego słowach nic takiego nie było? * Też bym tak pomyślała, gdyby nie przedwczesny zgon tego człowieka. * No dobrze, załóżmy, że ktoś postanowił się kogoś pozbyć i w tym celu wynajął kilera. I co dalej?

* Czuję uzasadniony niepokój. To znaczy, najpierw odczuwał go Łarionow, a teraz czujemy go razem. Łarionow to szef twojej ochrony, jeśli zdążyłeś zapomnieć. Dziadek patrzył na mnie, nic nie rozumiejąc, przynajmniej z pół minuty, a potem warknął: * Czy wyście powariowali? Ty i Łarionow? * On zwariował pierwszy * poskarżyłam. * Ja trochę później i pod jego wpływem. Posłuchaj, nie patrz tak na mnie, rozumiem, że masz ochotę rzucić we mnie czymś ciężkim... * Czy ty naprawdę myślisz... * zaczął Dziadek i urwał, jakby dławił go gniew. * Cholera jasna... Co za idiota... *Zapewne chodziło o Łarionowa. * No zupełnie powariowali z braku zajęcia. * Podzielam twoje oburzenie * wtrąciłam szybko * ale przecież na wszystko można spojrzeć z różnych punktów widzenia. Przecież szef twojej ochrony ma obowiązek przejawiać niepokój oraz podejmować określone kroki. * I jedyne, co zdołał wymyślić, to wpakować cię w tę historię? * Wpakować to zbyt duże słowo * zaprotestowałam. Wprawdzie nie lubiłam Łarionowa, ale miałam silnie rozwinięte poczucie sprawiedliwości, a przynajmniej tak mi się zdawało. * Skontaktował się ze mną, ponieważ znając twój charakter, nietrudno domyślić się, co powiedziałbyś, gdyby zwrócił się do ciebie, a według niego ja i ty możemy porozmawiać szczerze, po przyjacielsku. *Jednym słowem, pospiesznie zepchnął odpowiedzialność na cudze barki * prychnąl Dziadek. * Znam Łarionowa tak dobrze jak on mnie, więc nie próbuj ściemniać. Szef ochrony nie powinien zawracać ci głowy taką historią, tylko dowiedzieć się, co jest grane, nie wciągając w to ciebie... * Igor... * Westchnęłam. * Proszę, powiedz mi, czy nasze domysły mają jakiekolwiek podstawy? Bardzo by mi to pomogło. * Pytasz mnie, czy są ludzie, którzy pragną mojej śmierci? jakbyś sama nie wiedziała... Całe masy. Ale co innego pragnąć... * A kto mógłby pragnąć do tego stopnia, że zapomniał o zdrowym rozsądku? Dziadek spochmurniał i przez jakiś czas świdrował mnie wzrokiem. Wytrzymałam mężnie tę próbę. * W dalszym ciągu nie rozumiem * powiedział w końcu. * Skąd w ogóle pomysł, że zjawienie się w mieście jakiegoś kilera ma związek ze mną? * No... są pewne plotki, niejasne, ale niepokojące... Czy taka odpowiedź ci wystarczy? * Plotki? * spytał czujnie. * Bardzo interesujące. I ty... * I ja przyszłam do ciebie, żeby dowiedzieć się, czy masz problemy, które ktoś zechciałby rozwiązać w konkretny sposób. Myślałam, że tym razem odpowiesz szczerze, i jak zawsze moje nadzieje okazały się płonne. To tylko ja uwa**żam cię za bliskiego człowieka, ty masz na ten temat inne zdanie. Wstałam z zamiarem wyjścia * było jasne, że nie dowiem się niczego konkretnego, a pustej paplaniny miałam dość. Dziadek gniewnie machnął ręką, każąc mi wrócić na fotel. Usiadłam z oporami i utkwiłam wzrok w filiżance. * Ten facet w szpitalu... Co konkretnie powiedział? * Konkretnie to nie wiem. Jak go zobaczyłam, już nie żył, a nikt nie wpadł na to, żeby nagrać jego słowa na dyktafon. * Może wobec tego nie warto się tym aż tak przejmować? * zasugerował Dziadek bez przekonania. * Dobrze. Skoro mówisz, że nie warto, to znaczy, że nie warto. Muszę iść, mam umówioną wizytę u kosmetyczki.