Beatrycze99

  • Dokumenty5 148
  • Odsłony1 040 853
  • Obserwuję486
  • Rozmiar dokumentów6.0 GB
  • Ilość pobrań642 619

Ross Joann - Było im pisane

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :619.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Ross Joann - Było im pisane.pdf

Beatrycze99 EBooki Romanse R
Użytkownik Beatrycze99 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 65 osób, 54 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 182 stron)

JOANN ROSS BYŁO IM PISANE... i

ROZDZIAŁ 1 Clint Garvey siedział w półmroku, pociągał spokojnie whi­ sky z butelki i czyścił stary rewolwer, którego zamierzał użyć, żeby skończyć ze sobą. Ten prosty, staroświecki colt, znany pod wieloma nazwami, spośród których największą popularność zyskały Pacyfikator i Spluwa z Dzikiego Zachodu, należał niegdyś do prapra- dziadka Clinta, kapitana Williama Garveya. Kapitan Garvey zasłużył się, walcząc w wojnie secesyjnej po stronie Północy, a kiedy powrócił do domu, dowiedział się, że dzień wcześniej jego żona zmarła na jakąś nikomu nie znaną chorobę. - Zbieg okoliczności, to wszystko - szepnął Clint, czując pod palcami charakterystyczne wyżłobienia w drewnianej rę­ kojeści rewolweru. Na myśl o okrutnym zrządzeniu losu, które pozwoliło tam­ temu człowiekowi wyjść z wojny bez jednego zadraśnięcia, zabierając w zamian życie kobiety, jego gwiazdy przewodniej przez te wszystkie brutalne lata, Clint przymknął oczy. Wyobrażał sobie, jak musiał się czuć William, jadąc do domu. Na pewno był szczęśliwy, że żyje, wraca na ranczo, do ukochanej żony, z którą pragnął mieć dzieci, do zwyczajnego

6 » BYŁO IM PISANE... życia. Chociaż dzieliło ich ponad sto lat, Clint czuł, że ma wiele wspólnego ze swoim przodkiem. Jeszcze nie tak dawno i on planował wspólną przyszłość z kobietą, którą kochał. Teraz, wzrokiem przyćmionym przez alkoholową mgiełkę, spoglądał na oprawioną fotografię na stoliku, przedstawiającą uśmiechniętą kobietę o kasztano­ wych włosach. Zdjęcie Laury Swann Fletcher zostało zrobio­ ne podczas sielankowego weekendu w Shenandoah Valley. Wtedy też poczęli ich dziecko, jednak o tym, że je nosiła, dowiedział się dopiero po jej śmierci. Bo Laura została zamordowana. Zamordowana! Słowa te ponuro, niczym dzwon pogrzebowy, dźwięczały mu w głowie. A skoro morderca okazał się na tyle bezmyślny, żeby pozostawić go przy życiu, Clint, przepełniony bólem, zdecydował, że jedyne, co mu pozostało, to samemu dokoń­ czyć robotę. Kciukiem odbezpieczył rewolwer. Po pierwszym kliknię­ ciu bębenek przekręcił się, robiąc miejsce na jeden nabój. Clint maksymalnie odciągnął kurek, a następnie włożył do ust siedmioipółcalową lufę. Nie uważał swojej decyzji za akt tchórzostwa, więc posta­ nowił nie zamykać oczu. Zatrzymał wzrok na prześlicznej twarzy Laury i pociągnął za spust. - Przez wszystkie lata, odkąd pracuję na tym stanowisku, nigdy nie byłam świadkiem bardziej przygnębiającej historii. - Czarne oczy starszej pani z dezaprobatą spoglądały sponad drucianej oprawki na młodą kobietę stojącą naprzeciw biurka. - Czy pomyślałaś o tym? - Ja naprawdę wierzyłam, że to się uda - cicho powiedzia­ ła Sunny. Trudno było nie ugiąć się pod przenikliwym spojrzę-

BYŁO IM PISANE... • 7 niem, mimo to udało jej się zachować pozory pewności siebie. A jednak czuła, jak drżą jej ukryte za plecami dłonie. Czarne oczy spojrzały z niedowierzaniem. - Naprawdę myślałaś, że światowiec, książę, i młoda, na­ iwna przedszkolanka mogą mieć ze sobą coś wspólnego? Sunny była przyzwyczajona do krytycznych uwag, ale nie mogła zrozumieć, dlaczego znowu się ją karci. Miała ochotę wtrącić, że kryteria królewskiego małżeństwa nie były wcale takie proste - w końcu wybór stosownych dziewic u schyłku dwudziestego wieku jest raczej skromny - jednak ugryzła się w język. - Przecież z Kopciuszkiem się udało - szepnęła. - Kopciuszek to wyjątek. - Słowa godziły w nią jak ka­ mienie. - Poza tym, Kopciuszek miał dość szczęścia, by po­ siadać światowej klasy dobrą wróżkę. Ty nie masz tego szczę­ ścia - w głosie starszej pani zabrzmiała pogarda - i nie mo­ żesz się równać z Harmony. Uwaga ta, niestety słuszna, boleśnie ugodziła Sunny. Nie­ wątpliwie, owa kobieta była najsłynniejszą dobrą wróżką, jaka kiedykolwiek istniała. Harmony przeszła na emeryturę po wielu latach sukcesów. Na jej cześć wzniesiono nawet w parku krajobrazowym po­ mnik, ukazujący ją w chwili, gdy przemienia białe myszki w konny zaprzęg do słynnej karety z dyni. Sunny z trudem powstrzymała się od komentarza, że chociaż Harmony była ideałem wszystkich wróżek - zarówno starych, jak i młodych - była na tyle rozsądna, by zdawać sobie sprawę, że nigdy już nie uda jej się powtórzyć sukcesu, jakim było skojarzenie księcia ze śliczną, ale głupiutką służącą. A skoro nawet Harmony tego nie potrafiła, jak mogłoby się to udać komukolwiek innemu?

8 • BYŁO IM PISANE... - Naprawdę nie wiemy, co z tobą począć - zwróciła się do Sunny jej przełożona. - Wiem, że pragniesz pracować w dzia­ le romansu, niemniej jednak pomyślałam sobie, że może jakaś inna sekcja... - Och, proszę, nie przenoście mnie! - Sunny przycisnęła dłonie do serca, które zaczęło dziko łomotać. - Ja kocham romans! - Wiem, kochanie. - Spojrzenie starszej pani zmiękło. - Jesteś bez wątpienia najbardziej romantyczną istotą, z jaką pracowałyśmy od czasów Harmony. Wszystkie miałyśmy na­ dzieję, że twoje umiejętności dorównają twojemu sercu, ale tak się nie stało. Czyż nie mam racji? Sunny szybko przebiegła w myślach pary, które udało jej się skojarzyć. Na pewno potrafi znaleźć wśród nich chociaż jedną udaną, żeby udowodnić swoje kompetencje i utrzymać pracę. Pierwszą parą, która jej przyszła do głowy, byli Devil Anse Hatfield i Roseanna McCoy. Gdyby nie ta ciągnąca się latami wojna... Na wspomnienie o Henryku VIII i Annie Boleyn głęboko westchnęła. Był jeszcze ten dzielny żołnierz, Antoniusz. On i Kleopatra sprawiali wrażenie idealnie dobranej pary. Kto mógł przewidzieć, że to wszystko skończy się tak tragicznie? Sunny znowu westchnęła. - Rozumiem, o co wam chodzi - mruknęła niechętnie. - Hollyhock potrzebuje pomocy do kuchni - powiedziała po namyśle Andromeda. - O ile pamiętam, lubisz gotować... - Gotowanie to tylko moje hobby - przerwała jej Sunny. Andromeda zmarszczyła brwi i ciągnęła dalej: - A może księgowość? Masz niespotykany talent do liczb, a my musiałyśmy ostatnio ustalać budżet w tak wielu se­ kcjach. ..

BYŁO IM PISANE... • 9 - Zwariowałabym, gdybym musiała siedzieć przez cały dzień przed komputerem - jęknęła Sunny. - Przeniesienie do działu księgowości uniemożliwiłoby mi wizyty na Ziemi. W przeciwieństwie do innych wróżek, które miały tę plane­ tę za mało cywilizowaną i zabałaganioną, Sunny uważała ją za fascynującą. Drżącą ręką przeciągnęła po gęstych, jasnych lokach. - Przyznaję, że moje wyniki nie są oszałamiające, ale gdybym mogła dostać jeszcze jedną szansę... - Głos jej drżał, czuła wzbierające pod powiekami łzy. Sunny, nazwana tak ze względu na swoje promienne usposobienie, musiała przy­ gryźć wargi, żeby nie wybuchnąć płaczem. - To jest właśnie to, co zamierzamy ci dać - powiedziała nieoczekiwanie Andromeda. - Jeszcze jedną szansę. - Ach, dziękuję! - Sunny rzuciła się w stronę biurka uści­ skać przełożoną, ale Andromeda powstrzymała ją, unosząc dłoń. - Zadanie wcale nie jest proste. - To nie ma znaczenia. Zobaczycie, że mi się uda. - W jej głosie brzmiała nadzieja. - A jeśli nie, możecie mnie raz na zawsze wyrzucić z sekcji romansu. - Taki mamy zamiar. - Suchy ton Andromedy utwierdził tylko Sunny w przekonaniu, że to jej ostatnia szansa. Musi udowodnić, że jest w stanie dobrać udaną parę. - Mężczyzna, którego dostaniesz, nie jest łatwy we współ­ pracy. - Tonie... - Co więcej, spodziewam się, że będzie z tobą walczył na każdym kroku. On już kiedyś był zakochany. Jego uczucie było tak mocne i tak głębokie, że uznał, iż nic go nie zastąpi. - Jakie to smutne. - Sunny, niepoprawna optymistka, nie

10 • BYŁO IM PISANE... mogła sobie nawet wyobrazić takiej postawy. - A co się stało? Czy ona porzuciła go dla innego? - Nie, ona zmarła. - To straszne. - To była prawdziwa tragedia. Laura Swann Fletcher zo­ stała zamordowana. Była wówczas w ciąży z tym mężczyzną, chociaż jej mężem był pewien bardzo ważny i wpływowy człowiek. Wybuchł wielki skandal, a Clint Garvey został are­ sztowany i oskarżony o zabójstwo. - O mój Boże! - przeraziła się Sunny. - Czy ma na imię Clint? - Podobało jej się. Było takie mocne i męskie. I bardzo ludzkie. - Tak. A teraz, jak się wkrótce sama przekonasz, on uznał, że nie ma już po co żyć. - Andromeda podała Sunny opasłą teczkę. - Oto ich historia. Powinnaś zapoznać się z jej szcze­ gółami. - Przeczytam to jeszcze dziś. - Pośpiech jest bardzo wskazany. Obawiam się, że nie masz zbyt wiele czasu. Podniosła z biurka pilota i wcisnęła klawisz. Na ścianie pojawił się obraz. Clint Garvey był niewątpliwie przystojnym mężczyzną, o dość surowym typie urody. Wprawdzie siedział, ale sądząc po długich, wyciągniętych nogach, musiał też być wysoki. Jego smukłe ciało zdawało się składać z samych muskułów i ścięgien. Surowe zmarszczki w kącikach ust sugerowały, że jego serce jest równie twarde jak ciało. Nic dziwnego, pomy­ ślała ze smutkiem Sunny, po tym wszystkim, co przeszedł. Jego twarz, ogorzała przez lata pracy na słońcu i wietrze, była ciemna jak orzech i wyraźnie z nią kontrastowały przeni­ kliwe, niebieskie oczy. Kiedy spojrzał na fotografię uśmiech-

BYŁO IM PISANE... • 11 niętej kobiety, która pewnie musiała być Laurą, odmalowała się w nich taka rozpacz, że Sunny ścisnęło się serce. Mężczyzna odłożył fotografię, sięgnął po szklankę i wypił drinka w kolorze bursztynu. Sunny osłupiała, gdy zobaczyła, że chwycił rewolwer. - Och, nie! - krzyknęła. Kilka sekund później z impetem wylądowała przed domem Clinta. Dokładnie w chwili, gdy ogłuszający huk wystrzału przeszył górską ciszę. - Och, nie! - wykrzyknęła ponownie. Nie mogła się spóźnić! Zapominając o swojej karierze, zdecydowana za wszelką cenę ratować życie Clinta Garveya, pchnęła drzwi i wpadła do środka. Clint wpatrywał się w dziurę, którą właśnie wystrzelił w sękatej ściance z desek. Niech to diabli, nawet tego nie był w stanie dobrze zrobić! Wyjął lufę z ust w ostatnim momen­ cie, kiedy nagle zrozumiał, dlaczego ponad sto lat temu jego prapradziadek sam nie użył tego rewolweru. William musiał wierzyć, że kobieta, którą kochał, nie chciałaby tego. Clint doszedł do tego samego wniosku. Cho­ ciaż zdążył wypić dość dużo whisky, wiedział, że sprawiłby Laurze wielki zawód, gdyby udało mu się odebrać sobie życie. Co dalej? Zanim zdołał wymyślić jakąś odpowiedź, drzwi jego domu otworzyły się i do pokoju wbiegła jakaś kobieta. - Och, dzięki Bogu, nie zrobił pan tego - wydyszała, trzy­ mając dłoń na gardle. Była blada jak ściana, a brązowe oczy miała szeroko otwarte z przerażenia. - Czego nie zrobiłem? - Pan dobrze wie. - Nerwowo spojrzała na colta, którego ciągle trzymał w dłoni. - Nie zastrzelił się pan.

12 • BYŁO IM PISANE... - Co? - Clint roześmiał się z goryczą. - Niech pani posłu­ cha! Nie wiem, kim pani jest, u licha, ani też co pani tutaj robi, ale dla pani informacji: czyściłem właśnie broń mojego pra- pradziadka i rewolwer niespodziewanie wypalił. Podążyła za jego wzrokiem - Rozumiem... - powiedziała, patrząc na ścianę. Widok dziury po kuli napełnił Sunny otuchą. W końcu, tak naprawdę, ten mężczyzna nie chciał się zabić! W ostatniej chwili znalazł jakiś powód, żeby żyć. To dawało pewną na­ dzieję. Wbrew jej wcześniejszym obawom, Clint Garvey nie był beznadziejnym przypadkiem. - Cieszę się, że chociaż jedno z nas to rozumie - wymam­ rotał Clint. Potrząsnął głową i spojrzał na nią z ukosa. - Ile was tu jest? - Tylko ja jedna. - Tego się właśnie obawiałem. - Zamrugał, próbując sku­ pić wzrok w jednym punkcie. - Obawiam się, że wypił pan trochę za dużo - powiedziała Sunny. Marek Antoniusz też lubił wino, pomyślała z żalem. Ale cokolwiek by Clint wypił, nie mogło to być nawet w po­ łowie tak zabójcze jak bimber Hatfielda. - Chyba ma pani rację. -1 Clint stracił przytomność. - No, cóż... - Sunny stała z dłońmi wspartymi na bio­ drach, spoglądając na mężczyznę w fotelu. Wydał się jej jeszcze bardziej godny współczucia, niż kie­ dy widziała go na wielkim ekranie, w gabinecie Andromedy. Miał długie włosy, ale nie zaczesane w modny, męski sposób, tylko niechlujnie potargane, opadały krzywo na kołnierz roz­ chełstanej, dżinsowej koszuli. Ciemna szczecina na zapadnię­ tych policzkach wyraźnie wskazywała, że nie golił się od dobrych kilku dni. To może i lepiej, stwierdziła, bo jeśli upija-

BYŁO IM PISANE... • 13 nie się do tego stopnia należało do jego zwykłych obyczajów, mógłby w czasie golenia niechcący poderżnąć sobie gardło. Chociaż jego oczy były zamknięte, wciąż je pamiętała, były umęczone i, jak jej się wydawało - nawiedzone. - Pomyśl o twojej szansie - wyszeptała sama do siebie. Żadna kobieta o zdrowych zmysłach nie chciałaby mieć nic wspólnego z tym zmizemiałym, zaniedbanym i ponurym mężczyzną. - Clincie Garvey, jesteś jedną wielką kupą nie­ szczęścia. Podobnie wyglądał jego dom. Jej wzrok padł na sterty nie przeczytanych gazet zgromadzonych przy drzwiach, na brud­ ne szklanki na stole oraz warstwę kurzu, która pokrywała wszystko niczym całun. - Ale nie obawiaj się - powiedziała do nieprzytomnego mężczyzny. - Jesteś w dobrych rękach. Mrugnęła dwa razy. Po pierwszym mrugnięciu Clint znik­ nął z pokoju. Po drugim zniknęła i ona. Clint leżał teraz w swoim szerokim łożu z misternie rzeźbionym wezgłowiem. Sunny była przerażona stanem jego pomiętych prześcieradeł. Widać było, że nie zaznały pralki od bardzo długiego czasu. - Przynajmniej wygląda na to, że zmieniałeś bieliznę - mruknęła, kiedy jej badawczy wzrok spoczął na ubraniach porozrzucanych na drewnianej podłodze. - Sądzę, że w tej sytuacji powinnam być ci wdzięczna. Mimo że mogła to zrobić, nie kiwnąwszy nawet palcem, Sunny pochyliła się, by mu zdjąć buty, tak jak to czynią zwykłe śmiertelniczki. Zastanowiła się, czy go rozebrać, a w końcu zdecydowała, że nie wypada, i postanowiła jedynie posprzątać mu dom. Czekała ją masa roboty. Należało przygo­ tować odpowiednią scenerię do wypełnienia zadania.

14 • BYŁO IM PISANE... Weszła do kuchni i aż jęknęła. W zlewie piętrzył się stos brudnych szklanek, filiżanek i talerzy. Wszędzie walały się opakowania po gotowych daniach z baru szybkiej obsługi. Lodówka zawierała tylko piwo i coś zielonego, co mogło być kiedyś kawałkiem sera. Jedyną rzeczą, którą znalazła w szaf­ kach, było pół bochenka chleba, jeszcze bardziej zielonego niż ser, i parę butelek whisky. Musi znaleźć Clintowi Garveyowi żonę! Musi połączyć go z właściwą kobietą, ponieważ ten człowiek rozpaczliwie po­ trzebuje miłości. Musi to zrobić także dlatego, żeby utrzymać pracę w sekcji romansu. Ale chyba żadna śmiertelniczka nie odważyłaby się wejść do tego domu z obawy, że złapie jakąś zarazę. Albo coś jeszcze gorszego. - To naprawdę ciężkie zadanie - westchnęła, zastanawia­ jąc się, od czego zacząć. Niektóre wróżki pewnie by się poddały, ale skoro pesy­ mizm nie leżał w jej naturze, Sunny znowu mrugnęła i woda zaczęła lać się do zlewu. Kolejne mrugnięcie wytworzyło grubą warstwę białej piany na brudnych naczyniach. Wtedy pomyślała, że jeśli sobie z tym poradzi, muszą ją przyjąć do prestiżowej Ligi Harmony. Pierwsze, co Clint poczuł, kiedy się ocknął z alkoholowego zamroczenia, to rozchodzący się po domu smakowity zapach. Można by nawet pomyśleć, że to duszona wołowina. Ale to oczywiście niemożliwe. Widocznie jego umysł znów płatał mu figle, tak samo jak wtedy, gdy wydało mu się, że w jego salonie jest jasnowłosa kobieta. To było zaraz po tym, jak zrobił tę przeklętą dziurę w ścianie. Podniósł się z łóżka. Nie był specjalnie zaskoczony, że nie może sobie przypomnieć, jak się w nim znalazł. Ostatnimi

BYŁO IM PISANE... • 15 czasy często urywał mu się film. Clint jednak nie żałował utraconych godzin, a czasem nawet dni. Cenił sobie te zamro­ czenia, bo uwalniały go od wspomnień zbyt bolesnych, żeby je znieść. Wszedł do łazienki, wyczyścił zęby i przepłukał je specjal­ nym płynem. Mimo że na ogół starał się tego unikać, spojrzał w lustro. Wyglądał naprawdę okropnie, tak samo jak się czuł. Nieznośny ból głowy budził się właśnie pod jego powieka­ mi. Wiedząc z doświadczenia, że najlepiej zwalczać klin kli­ nem, ruszył do kuchni, gdzie zawsze trzymał alkohol. Soczysty aromat duszonej wołowiny stawał się coraz bar­ dziej kuszący. - Chyba kompletnie zwariowałeś, człowieku - powie­ dział sam do siebie. - Inni pijacy widzą w delirium tremens myszki albo nietoperze. Ty natomiast czujesz zapach duszone­ go mięsa. Ale i tak było to o wiele lepsze niż woń perfum Laury, której nie był stanie zapomnieć. W progu kuchni osłupiał. Wszędzie panowała sterylna czy­ stość, a jakaś blondynka kręciła się przy kuchence. Jeśli to były halucynacje, to najdziwniejsze ze wszystkich, jakie miał dotychczas. - Co się tu dzieje? Kobieta odwróciła się z drewnianą łyżką w dłoni. - Ach, wreszcie się pan obudził - powitała go z ciepłym uśmiechem, jakby jej obecność w jego kuchni była czymś najzwyczajniejszym pod słońcem. - Mam nadzieję, że jest pan głodny. Nie wiedziałam, co pan lubi, ale skoro mieszka pan na ranczu, pomyślałam sobie, że wołowina będzie najle­ psza. Poza tym duszona wołowina jest taka pożywna, ale jeżeli woli pan...

16 • BYŁO IM PISANE... - Kim pani jest? - zapytał ze złością, wchodząc do kuchni. -1 co pani robi w moim domu? Sunny zadarła głowę, by móc spojrzeć na stojącego przed nią mężczyznę. Clint Garvey był zdecydowanie wysoki. - Nie pamięta pan? - Nigdy nie lubiła kłamać. Ponieważ jednak większość ludzi nie wierzyła w dobre wróżki, musiała radzić sobie inaczej. - Gdybym pamiętał, nie pytałbym o to. - To prawda. - Posłała mu najsłodszy, najbardziej pro­ mienny uśmiech. - Przyszłam dzisiaj trochę za wcześnie. W odpowiedzi na pana ogłoszenie... - Jakie ogłoszenie? Nie dawałem żadnego cholernego ogłoszenia! - ryknął. Jak na człowieka, który jeszcze parę godzin temu był nieprzytomny, Clint miał niebezpiecznie du­ żo energii. - Oczywiście, że pan dawał. - Zmuszona do kłamstwa, Sunny potrafiła to robić bardzo zręcznie. - Pozwoli pan, że znajdę gazetę... Przeszła do następnego pokoju i mrugnęła. Na stole w ja­ dalni pojawiła się duża, skórzana torba. - Wiem, że to tu jest - zapewniła go, przeszukując zawar­ tość torby. - Tego tam nie ma, bo to po prostu nie istnieje. - Oczywiście, że istnieje. Wyrzuciła zawartość torby na stół i zaczęła szukać pomię­ dzy szminkami, puderniczką, rachunkami ze sklepów i... tam­ ponami. O Boże, co za wstyd! Oto, co otrzymała, kiedy zaży­ czyła sobie torebki zwykłej śmiertelniczki. Czując, że płoną jej policzki, spojrzała na mężczyznę, któ­ ry przyszedł za nią do jadalni. W przeciwieństwie do niej, nie wydawał się zażenowany.

BYŁO IM PISANE.,. • 17 - No i co? - zapytał, unosząc brwi, co bardzo zirytowało Sunny. - To musi gdzieś tu być - upierała się, nie przestając szu­ kać. O niebiosa, czego tu nie ma, pomyślała, odkładając na bok rolkę taśmy samoklejącej i dwie paczki gumy do żucia. Jeżeli rzeczywiście wszystko to noszą ze sobą przeciętne ko­ biety, to całe szczęście, że nie jestem śmiertelniczką. - Aha! - Podniosła papierek. - Eureka! Clint wyrwał jej kawałek gazety, wydarty z rubryki ogło­ szeniowej „Rim Rock Record". - O, tu jest zakreślone - powiedziała. - Na czerwono. - Uważała to za niezłe posunięcie. Clintowi ciągle szumiało w głowie, ale to wcale nie prze­ szkodziło mu skupić się na ogłoszeniu. - „Poszukuję - zaczął głośno - gospodyni i kucharki. Pięć dni w tygodniu. Mieszkanie i utrzymanie zapewnione, zarob­ ki do ustalenia". Pod tym czarno na białym figurowało jego nazwisko i wskazówki, jak dotrzeć na ranczo z Whiskey River. Spojrzał na Sunny. - To musi być jakaś pomyłka. Ja tego nie zamieszczałem. - Tu jest pana nazwisko - odrzekła. Kiedy pochyliła się, żeby mu to pokazać, Clint poczuł zapach wiosennego deszczu i świeżych polnych kwiatów. -1 pana adres. - Ja tego nie zamieściłem - upierał się. Sunny po raz kolejny przekonała się, że nie pójdzie jej z nim łatwo. W swojej naiwności spodziewała się, że Clint, zadowolony z wysprzątanego domu i smacznego obiadu, bę­ dzie ją błagać, żeby została. Tymczasem nic z tego. Trzeba było uciec się do improwizacji. - O Boże... - Kiedy zwilgotniały jej oczy, poczuła wyrzu-

18 • BYŁO IM PISANE... ty sumienia, uznała jednak, że sytuacja wymaga drastycznych kroków. - Jeżeli mówi pan prawdę... - Nie mam żadnego powodu, żeby kłamać, do cholery! - No, więc... jeśli pan naprawdę nie zamieścił tego ogło... - Głos jej się załamał. W ramach tego, co uważała za dopusz­ czalne, łza spłynęła po jej policzku. - Nie wiem, co teraz zrobić. Clint uświadomił sobie, że to nie jego problem. Była to albo pomyłka, albo jakiś szczególnie sprytny podstęp. Wobec tego odważył się stawić czoło jej łzom. - Sugerowałbym powrót do miasta albo tam, skąd pani przyjechała. I niech pani spróbuje z następnym ogłoszeniem na liście. - Ale pan jest moją ostatnią nadzieją. - Ponieważ była to absolutna prawda, nie musiała udawać rozpaczy. -1 nie mam jak wrócić do miasta. - Po pierwsze, jak pani tu dotarła? - Jakiś miły człowiek podwiózł mnie ciężarówką. - Sunny zdawała sobie sprawę, że takie wytłumaczenie nie jest wystar­ czające. Chciał jej zrobić wykład na temat niebezpieczeństw czyha­ jących na autostopowiczki, zaraz jednak przypomniał sobie, że przecież ona go nic nie obchodzi. - No dobrze, odwiozę panią do Whiskey River. - Pan nic nie rozumie - tłumaczyła Sunny. - Ja nie mam dokąd wracać. A skoro pan naprawdę potrzebuje gosposi... - Niech pani posłucha. - Jego ostry głos ugodził ją jak bicz, - Proszę mnie zrozumieć, ja nie potrzebuję nikogo. - To nieprawda. - Nazywa mnie pani kłamcą? - To był zdecydowanie naj­ głupszy sposób na szukanie pracy, jaki w życiu widział. Ale

BYŁO IM PISANE... • 19 wtedy przypomniał sobie znowu, że przecież nie ma zamiaru zostawać żadnym cholernym pracodawcą. - Mówię tylko, że ktoś z pana nazwiskiem, kto mieszka pod tym samym adresem, zamieścił ogłoszenie, że poszukuje gospodyni. - Sunny wyzywająco uniosła podbródek. -1 czas najwyższy - ciągnęła ostrym tonem - bo nigdy w życiu nie widziałam większego bałaganu niż ten, jaki zastałam w pań­ skim domu. A teraz, po tym, jak spędziłam cały dzień na sprzątaniu tego brudu, nie mówiąc już o pysznym obiedzie, jaki panu ugotowałam, ma pan czelność powiedzieć mi, że to wszystko pomyłka? Ale jej złość, podobnie jak łzy, nie zrobiła najmniejszego wrażenia na Clincie. - Skąd pani wzięła produkty? - Co? - Pytam, skąd pani wzięła produkty na ten pyszny obiad? Lekceważący ton, jakim wypowiedział słowo „pysz­ ny", głęboko dotknął Sunny. Zamiast dobijać ją w ten sposób, powinien być jej wdzięczny za wszystkie starania. Była, w końcu, najlepszą po Hollyhock kucharką w Centrum Do­ brych Wróżek. - Och, no, w supermarkecie, oczywiście. - W Whiskey River? - Tak. - Może powie mi pani, jak pani tam dojechała? A może jakiś inny przemiły mężczyzna podwiózł panią aż do miasta i z powrotem? Jak na kogoś, kogo umysł powinien wciąż być zamglony od przepicia, Clint był zdecydowanie zbyt bystry. - Przywiozłam podstawowe składniki ze sobą - zaryzyko­ wała.

20 • BYŁO IM PISANE... Patrzył na nią przez dłuższą chwilę. - Wciąż nie przypominam sobie żadnego ogłoszenia. Po raz pierwszy w jego głosie usłyszała nutę wątpliwości. Czuła, że jest gotów ustąpić. - Nie chciałabym pana urazić - powiedziała ostrożnie - ale z liczby pustych butelek, które pozbierałam, wynika, że ostatnio trochę pan popijał. - Ojej, a ja myślałem, że nikt tego nie zauważy - wy­ cedził. Nie był to miły człowiek. Sunny zaczęła się obawiać, że jeżeli nawet Clint wróci do normalnego stanu, nie będzie łatwo znaleźć mu żony. Gdyby nie była tak ufna z natury, mogłaby nawet podejrzewać, że dano jej to zadanie w nadziei, że sama zrezygnuje z pracy w sekcji romansu. Postanowiła odwołać się do zdrowego rozsądku. - Rzeczywiście to musiała być pomyłka. - To właśnie próbowałem pani powiedzieć. - Tak. Więc... Może przedyskutujemy nasz mały problem przy obiedzie? Zanim zdążył otworzyć usta, by powiedzieć jej, że jedy­ nym problemem była właśnie ona, Sunny powróciła do garn­ ków i podniosła pokrywkę jednego z nich, wypuszczając kłę­ by pary. Następnie wyjęła z piekarnika bochen świeżo upie­ czonego, złocistego chleba. Cholera. Nie obchodziło go, że nie może dostać pracy, która zresztą nie istniała. Nie musiał zwracać uwagi na jej słodki zapach. Pomyślał tylko przez chwilę, czy te obfite blond loki są tak miękkie, jak na to wygląda. Jednak pierwsze prawdziwe jedzenie, jakie widział lub wąchał od tygodni, spowodowało, że dał za wygraną. - Nie zamierzam zmienić zdania - ostrzegł ją, przeczu-

BYŁO IM PISANE... • 21 wając podstęp, tak jak wilk wyczuwa zastawioną w lesie pu­ łapkę. - To z pewnością pana prawo. - Zaczęła nakładać jedze­ nie do głębokich miseczek, których nie widział od wielu dni. I to nie tylko dlatego, że skończyły mu się płatki kukury­ dziane. - I zapłacę pani za pracę już wykonaną. - Tak będzie sprawiedliwie, stwierdził w duchu, zdumiony tym, czego po­ trafiła dokonać w tak krótkim czasie. Sunny uśmiechnęła się skromnie. - To bardzo miło z pana strony. Porozmawiamy o tym po obiedzie. - Zgoda. - Wiedział, do czego zmierza, i nie chciał na to pozwolić. Otworzył lodówkę załadowaną jedzeniem, którego nigdy wcześniej tam nie było, i wyjął puszkę piwa. - Omówi­ my to w drodze powrotnej do Whiskey River. - Jak pan sobie życzy - zgodziła się spokojnie. Przecież to nie było tak do końca kłamstwo, pomyślała. A jeżeli już, to raczej nieszkodliwe. A skoro to wszystko mia­ ło być dla jego dobra, była w pełni usprawiedliwiona.

ROZDZIAŁ 2 Nucąc cicho, Sunny ukroiła kilka grubych kromek. Nastę­ pnie posmarowała je masłem. Clint poczuł, jak ślina napływa mu do ust. Sunny ustawiła talerze i koszyk z chlebem na stole, który już wcześniej nakryła. Była pewna, że Clint natychmiast rzuci się na jedzenie. Widziała przecież, j akim wzrokiem wpatrywał się w stół. Tymczasem, ku jej zaskoczeniu, najpierw podsunął jej krzesło, a dopiero potem sam usiadł. Jedli w milczeniu. Clint skupił całą uwagę na posiłku, a Sunny obserwowała go spod opuszczonych rzęs. - Jest pani niezłą kucharką - odezwał się po chwili. - Dziękuję - uśmiechnęła się do niego. Ciekawe, jak by zareagował, gdyby mu się przyznała, że kiedyś gotowała obiad dla samego Juliusza Cezara. - Skąd pani wzięła te kwiaty? PlZćd posiłkiem, po sprzątnięciu stosu starych gazet, Sun­ ny ułożyła na środku stołu bukiet z czerwonych i białych goź­ dzików oraz ostrokrzewu. - Kupiłam w supermarkecie. Myślałam, że pomogą w stworzeniu świątecznej atmosfery. - Świątecznej?

BYŁO IM PISANE... • 23 - Przecież zbliża się Boże Narodzenie. - Ach, tak. Jego brak zainteresowania nadchodzącymi świętami był całkiem zrozumiały. Ten radosny okres, który wszystkim ko­ jarzy się z rodziną i narodzinami Dzieciątka, będzie dla niego wyjątkowo trudny. - Mogę zabrać kwiaty ze stołu, jeśli się panu nie podobają - zaproponowała. - Wszystko mi jedno. Domyślam się, że oczekuje pani za to zwrotu pieniędzy. Sunny sama nie wiedziała, że ma tak ognisty temperament. - Czy pan nie wie - wybuchnęła, celując w Clinta łyżką - że cierpienie po stiacie bliskiej osoby to jedno, a złe maniery to zupełnie inna sprawa?! Wiem, że miał pan ciężki rok, ale to w niczym nie usprawiedliwia pańskiego chamstwa. Źrenice Clinta niebezpiecznie się zwęziły. Przeszył ją lodo­ watym spojrzeniem. - Skąd pani wie, że miałem ciężki rok, do cholery? - No cóż, to żadna tajemnica - odparła. Z artykułu, który znalazła w wyczarowanej torbie, dowiedziała się, że wiado­ mość o śmierci zamężnej kochanki Clinta, której mąż był określany jako największa nadzieja republikanów, obiegła na­ główki gazet na całym świecie. - Czy ktoś już kiedyś pani powiedział, że jest pani mistrzy­ nią niedopowiedzeń? - zapytał oschle. Sięgnął po piwo, ale nag/e zacisnął pięści. - Cholera, pewnie już nawet na Marsie wiedzą o zabójstwie Laury. Wypowiadając imię swojej ukochanej, zadrżał. Sunny po­ czuła, że złość ustępuje współczuciu. Godząc się, by serce sterowało jej głową, co jej się zresztą często zdarzało, sięgnęła przez stół i położyła rękę na zaciśniętej pięści Clinta.

24 • BYŁO IM PISANE... - Tak mi przykro. - Nie pani ją zabiła - rzekł cicho. - To prawda, ale chciałabym móc panują zwrócić. Clint roześmiał się. - Ja też bym tego chciał. - Z jego głosu przebijała gorycz. Sunny nieczęsto miała szansę przebywać na Ziemi. Czego najbardziej oczekiwała po takich okazjach, to możliwości przyrządzania różnego rodzaju posiłków, żeby je potem z przyjemnością zjeść. Teraz jednak ponury nastrój wypeł­ nił jadalnię jak wilgotna, szara mgła. Świeża potrawa straci­ ła cały swój urok, a chleb, który miał wcześniej cudowny smak drożdży, teraz pozostawiał w jej ustach gorzki smak popiołu. Zauważyła, że Clint też stracił apetyt. Dopił piwo i ruszył do lodówki po następne, ale nagle zmienił zdanie. Zamknął lodówkę i sięgnął do szafki po nową butelkę whisky. - Nie jestem pewna, czy powinien pan to robić - odezwała się cicho Sunny. - Czego pani ode mnie chce? - Niczego - powiedziała, ignorując jego agresywny ton. - Tylko jeśli chce mnie pan odwieźć tą krętą drogą do miasta, powinien pan powstrzymać się od picia. - Oczywiście nie miała najmniejszego zamiaru wyjeżdżać, ale nie to w tej chwi­ li było najważniejsze. - Skąd ja to znam? - Clint otworzył butelkę. - „Przyjacie­ le nie pozwalają prowadzić pijanym przyjaciołom". Czy nie tak to było w tej reklamie, którą ostatnio widziałem w tele­ wizji? Mimo że półkę ze szklankami miał dokładnie za plecami, Clint pociągnął łyk prosto z butelki. Przełykając, wyzywająco spojrzał Sunny w oczy.

BYŁO IM PISANE... • 25 - Szczerze mówiąc, jestem zaskoczona, że w ogóle ma pan jeszcze jakichś przyjaciół - mruknęła. Whisky paliła wnętrzności w dobrze mu znany, kojący sposób. Przy odrobinie szczęścia, wkrótce nie tylko nie będzie mógł prowadzić, ałe nawet myśleć. - Moi przyjaciele albo ich brak, to nie pani sprawa. - Zgadzam się. Ja też kiedyś byłam lekkomyślna. Mimo to nie jestem aż tak głupia, żeby wsiąść do samochodu z kimś, kto tyle wypił. Niestety, miała rację. A poza tym, przecież nie chce zabić tej kobiety, której jedynym przestępstwem było to, że wy­ sprzątała mu dom, ugotowała najlepszy obiad, jaki jadł od miesięcy, a może nawet w życiu, i jest trochę zrzędliwa. - Mam pewną propozycję - powiedział. - Jaką? - Sunny skrzyżowała ręce na piersi. Mimowolnie zerknął na jej biust, który, chociaż niezbyt duży, ponętnie wypełniał czerwony sweter. - Będę pił tyle, ile mi się podoba, a pani dam kluczyki do samochodu, żeby pani mogła sama odwieźć się do miasta. - A jak pan odzyska potem swój samochód? - Proszę się o to nie martwić. Znajdę jakiś sposób. - Kiedy? Jak pan wytrzeźwieje? Jej krytyczny ton nie przypadł mu do gustu. - Tak jest. - Znowu pociągnął z butelki. - Gdy będę trzeźwy. Sunny westchnęła z rezygnacją. Skoro Clint Garvey nadal zamierzał się zachowywać jak nieznośny dzieciak, ona po prostu przestanie mu współczuć. - A to nastąpi... w kolejnym tysiącleciu? Skrzywił usta w uśmiechu. - Czy ktoś już kiedyś pani powiedział, że bywa pani iry­ tująca?

26 • BYŁO IM PISANE... - A czy ktoś już kiedyś panu powiedział, że nie pan pier­ wszy stracił kogoś bliskiego? Błękitne oczy Clinta pociemniały. Zmarszczył brwi. - Tym razem pani trafiła - mruknął. Stali naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem. - Przepraszam - odezwała się w końcu Sunny. - Nie mia­ łam prawa. - Nie musi pani przepraszać za to, że mówi pani to, co myśli - westchnął Clint. - Poza tym, ma pani rację. Nie jestem ani pierwszym, ani ostatnim mężczyzną, który stracił ukocha­ ną kobietę. - Tak, ale to w niczym nie umniejsza pańskiego bólu. - Szkoda czasu - burknął. - Nic z tego nie będzie. - Co takiego? Człowieku, czemu tak ciągle narzekasz? - pomyślał Clint. Czy masz coś przeciwko temu, że miła, dobra i piękna kobieta stara się wpłynąć na to, czy będziesz żył, czy nie? Ale zaraz potem zignorował ten nieśmiały głos rozsądku. Tak jak to zresztą czynił od miesięcy. - Sama słodycz i wdzięk - powiedział z kpiącym uśmie­ chem. - Nawet gdyby pani była Mary Poppins we własnej osobie, i tak nie przyjąłbym pani do pracy. - Pociągnął kolej­ ny łyk, czując się trochę jak zbuntowany nastolatek. Sunny rozumiała jego nieufność i postanowiła zrezy­ gnować z dalszej gry. Kiedy zastanawiała się, co teraz, Clint wsunął rękę do kieszeni dżinsów i wyciągnął zwitek bank­ notów. - Czy to wystarczy? - zapytał, wręczając je Sunny. - To za te cholerne kwiaty i za pracę. Nie przeliczyła ich, ale skoro na wierzchu była studolarów­ ka, Clint musiał mieć gest.

BYŁO IM PISANE... • 27 - Tak, ale... - No to jesteśmy kwita. Clint nie był z natury grubiański, chociaż nawet przed śmiercią Laury nie wygrałby żadnego z konkursów na naj­ sympatyczniejszego mieszkańca Whiskey River. Ale ta kobie­ ta miała w sobie coś, co go wyjątkowo drażniło. Chcąc się jej jak najszybciej pozbyć, sięgnął znowu do kieszeni i wyciągnął kluczyki. - Proszę, moja ciężarówka stoi przed domem. - Skąd pan wie, że jej nie ukradnę? - Nie dbam o to. - Chwycił ją za rękę i włożył w dłoń kluczyki. - Niech pani już sobie stąd idzie, pani Jakaśtam. - Sunny - powiedziała półgłosem. - Sunny? Kto by to powiedział... - Twarz Clinta wykrzy­ wiła się w kpiącym uśmiechu. - Idź stąd wreszcie, Sunny. Nic tu po tobie. - I zanim zdążyła zaprotestować, objął ją ramie­ niem i wypchnął na dwór. - Ale ja nie umiem prowadzić ciężarówki. - Tym się nie przejmuj. Ona ma automatyczną skrzy­ nię biegów. Trzeba tylko wyjechać na drogę i kręcić kiero­ wnicą. Kolejny plan się nie powiódł. Nie mając innego wyjścia, Sunny mrugnęła i wyobraziła sobie, że powietrze ucieka z tyl­ nej opony ciężarówki. - Coś jest chyba nie w porządku z tą oponą? - zapytała tonem niewiniątka. Lampa na garażu dokładnie oświetlała oponę, którą Sunny przedziurawiła mrugnięciem. Clint zaklął jak szewc. - Poczekaj tu, a ja zaraz znajdę zapasową. Kolejne mrugnięcie Sunny wywołało całą serię prze­ kleństw.

28 • BYŁO IM PISANE... - Co się stało? - spytała z udanym zdumieniem. - Zapasowa też jest dziurawa. - Och, co za pech. Nawet przez alkoholową mgiełkę ogarniającą ponownie jego mózg Clint mógł wyczuć fałszywą nutę w jej spokojnym głosie. Wyciągnął z kieszonki koszuli paczkę papierosów i zapa­ lił. Zaciągnął się dymem i obrzucił Sunny badawczym wzro­ kiem. Sprawiała wrażenie zupełnie niewinnej. Jednak coś było nie w porządku, coś, czego nie był w stanie określić, a spra­ wiało, że nie potrafił jej zaufać. - Co tu się dzieje, do jasnej cholery.... - Nie ma pan innego koła zapasowego? - próbowała mu pomóc. - Nie mam. Będę musiał to naprawić jutro rano. - Przykro mi, jeśli sprawiam panu kłopot. Clint czuł każdą cząsteczką swojej jaźni, że wcale nie było jej przykro. Ale nie było sensu zarzucać jej kłamstwa. Pozwoli jej przenocować, a rano pośle do diabła. Znowu zaklął, a potem odwrócił się i ruszył w kierunku domu. Starając się nie okazać po sobie satysfakcji, Sunny poszła za nim do kuchni. - Nie sądzę, żebyś miała duży bagaż, skoro wiedziałaś, że jedziesz do pracy, która nie została ci zaoferowana. - Wręcz przeciwnie, wzięłam sporo rzeczy. Clint potrząsnął głową. - Łazienka jest na górze, przy schodach, a pokój gościnny - pierwsze drzwi na lewo. - Dziękuję... - Tylko proszę się zbytnio nie rozgościć - dodał lekko poirytowany - bo z samego rana wyjeżdżamy.