DEBRA DOYLE JAMES D. MAC DONALD
Magiczny posążek
Krąg Magii
Syrenie z Seal Beacb za pieśń, gdy los rzucił nas na obcy brzeg... również za przeczytanie naszych
rękopisów).
* * Rozdział I
przyjaciół
Randal z Doun, muskularny szesnastoletni młodzieniec o kasztanowych włosach, naciągnął na głowę
kaptur i szybkim krokiem ruszył przez wąskie uliczki dzielnicy cieśli. Choć jesień jeszcze nie nadeszła,
popołudnia w Cingestoun bywały chłodne. Znad płynącej przez środek miasta rzeki Donchess wiatr niósł
wilgoć i zapach ryb.
Chłopiec zatrzymał się za rogiem i spojrzał na ulicę. Od człowieka, z którym rozmawiał przed chwilą,
dowiedział się, że u cieśli Alureda pracuje czeladnik imieniem Nicolas. Mogło to oznaczać tylko jedno:
Nick, przyjaciel Raridala ze Szkoły Czarodziejów w Tarnsbergu, wciąż mieszkał w Cingestoun.
Przed laty, gdy Randal z najwyższym trudem zgłębiał tajniki sztuk magicznych, tylko pomoc i rady Nicka
powstrzymywały go od zaniechania wysiłków i porzucenia szkoły. W połowie drugiego roku nauki Nick
zaskoczył Randala i wszystkich innych, rezygnując z kariery czarodzieja i opuszczając Tarns-
berg, by w Cingestoun podjąć pracę w warsztacie stolarza.
Ulica okazała się aleją cieśli, której szukał Randal. Chłopiec ruszył w górę, podchodząc do otwartych wrót
warsztatów i przeszukując wzrokiem ich wnętrza. Nareszcie dostrzegł swego przyjaciela: młodego
człowieka w skórzanym fartuchu z młotkiem w dłoni i kropelkami potu na czole.
- Nick! - zawołał Randal.
Młodzieniec obejrzał się.
-Randy?!
Czeladnik rzucił młotek na stół i wytarł spocone dłonie o fartuch. Jego twarz rozjaśnił uśmiech szczerej
radości.
- Kogo widzę! No wejdźże, śmiało! Gdy opuszczałem Tarnsberg, myślałem, że żegnam cię na
zawsze. Powinienem był się domyślić, że prędzej czy później zawitasz w moich progach.
Nick objął gościa i serdecznie uścisnął, na chwilę pozbawiając go tchu.
- Niech no na ciebie spojrzę, przyjacielu - stolarz cofnął się o krok i zmierzył Randala wzrokiem,
wciąż trzymając go za ramiona. - Toga wędrowca... a więc dopiąłeś swego. Wiedziałem, że nikt nie zdoła
odebrać mi tytułu człowieka, który był uczniem najdłużej w historii szkoły i nigdy nie został wędrownym
czarodziejem.
Poprowadził Randala przez warsztat i niemal siłą posadził na zydlu.
- Siadaj i opowiadaj - zażądał. - Cingestoun to nie dziura, ale przez jego bramy rzadko przenikają
wieści ze świata.
berg, by w Cingestoun podjąć pracę w warsztacie stolarza.
Ulica okazała się aleją cieśli, której szukał Randal. Chłopiec ruszył w górę, podchodząc do otwartych wrót
warsztatów i przeszukując wzrokiem ich wnętrza. Nareszcie dostrzegł swego przyjaciela: młodego
człowieka w skórzanym fartuchu z młotkiem w dłoni i kropelkami potu na czole.
- Nick! - zawołał Randal.
Młodzieniec obejrzał się.
- Randy?!
Czeladnik rzucił młotek na stół i wytarł spocone dłonie o fartuch. Jego twarz rozjaśnił uśmiech szczerej
radości.
- Kogo widzę! No wejdźże, śmiało! Gdy opuszczałem Tarnsberg, myślałem, że żegnam cię na
zawsze. Powinienem był się domyślić, że prędzej czy później zawitasz w moich progach.
Nick objął gościa i serdecznie uścisnął, na chwilę pozbawiając go tchu.
- Niech no na ciebie spojrzę, przyjacielu - stolarz cofnął się o krok i zmierzył Randala wzrokiem,
wciąż trzymając go za ramiona. - Toga wędrowca... a więc dopiąłeś swego. Wiedziałem, że nikt nie zdoła
odebrać mi tytułu człowieka, który był uczniem najdłużej w historii szkoły i nigdy nie został wędrownym
czarodziejem.
Poprowadził Randala przez warsztat i niemal siłą posadził na zydlu.
- Siadaj i opowiadaj - zażądał. - Cingestoun to nie dziura, ale przez jego bramy rzadko przenikają
wieści ze świata.
Randal usiadł, przyjął kubek chłodnej wody i zaczął opowiadać przyjacielowi o wszystkim, o czym usłyszał
w drodze.
- Nadeszły ciężkie czasy - mówił. - W całej Bres-landii susza i wszędzie grasują rabusie.
- Widzę, że niewiele zmieniło się od czasu, gdy opuściłem szkołę - powiedział Nick. - Opowiedz mi
o Tarnsbergu. Co się dzieje z Lys? Czy wciąż gra na mojej lutni w Grymaszącym Gryfie?
- Sam ją spytaj - odparł Randal. - Przybyliśmy tu razem. Lys jest w Cingestoun i śpiewa w gospodzie
Pod Zieloną Gałęzią.
Nick aż klepnął się po udach z uciechy.
- Naprawdę?! Wspaniale! Dziś niestety muszę pilnować warsztatu, ale obiecuję, że jutro wstąpię,
by się z nią zobaczyć.
Randal uśmiechał się. Lys i Nick byli jego najlepszymi przyjaciółmi z czasów nauki w Szkole Czarodziejów.
W istocie, jeśli nie liczyć kuzyna Waltera, z którym spędził dzieciństwo w zamku Doun, byli to najlepsi
przyjaciele, jakich miał na całym świecie.
- A co tam w szkole? - spytał Nick. - Jak się wiedzie mistrzyni Pullen i całej reszcie?
- Nie najgorzej. Pieter jest już mistrzem.
- To dobra wiadomość. Czasem zastanawiam się, co by było, gdybym został w szkole... Ale
zostawmy gdybanie. Powiedz, co u mistrza Laerga. Nie zdziwiłbym się, gdyby dziś kierował już Szkołą
Czarodziejów.
Randal spuścił wzrok; nagle ogarnął go chłód. Nerwowo zacisnął i rozpostarł prawą dłoń, przeciętą
szpetną czerwoną blizną.
- Nie - powiedział cicho. - Mistrz Laerg nie kieruje szkołą.
Spojrzał wprost w szeroko otwarte oczy Nicka.
- Być może już o tym słyszałeś - podjął mocniejszym głosem. - Laerg nie żyje i to ja go zabiłem.
Przebiłem go mieczem.
- Co zrobiłeś?
Twarz Nicka wyrażała lęk i niedowierzanie. Spośród praw i zwyczajów, jakie obowiązywały wszystkich
czarodziejów, zakaz walki rycerskim orężem był najstarszym i najskrupulatniej przestrzeganym.
Randal ponownie wbił wzrok w podłogę.
- Nie miałem wyboru - powiedział. - Laerg wszedł w układ z demonami. Chciał przy ich pomocy
zniszczyć Szkołę Czarodziejów, a potem zawładnąć całą Breslandią. Przyrzekł im ofiarę. Miałem nią być ja.
- Ale miecz...
Randal zacisnął pięść i poczuł ból tam, gdzie kiedyś przeciął ciało do kości, chwytając ostrze
ceremonialnego miecza Laerga. Od tamtej pory blizna zawsze przypominała mu o tym, że każdy wybór
ma swoje konsekwencje.
- Poniosłem karę - powiedział cicho. - Musiałem przysiąc przed rektorami, że nie będę posługiwał
się magią. O zwolnienie z przysięgi musiałem prosić mistrza Balpesha, pustelnika mieszkającego w górach
na wschodzie. Balpesh zwrócił mi dar magii i nauczył jeszcze kilku rzeczy. Dopiero wówczas stałem się
prawdziwym wędrownym czarodziejem. Teraz przemierzam kraj wzdłuż i wszerz szukając tego, czego nie
może dać mi szkoła.
Randal potoczył wzrokiem po warsztacie i spojrzał na przyjaciela.
- A ty? - zapytał. - Czy choć raz zrobiłeś użytek z magii, odkąd porzuciłeś szkołę?
Nick potrząsnął głową.
- Poprosiłem rektorów, by związali mnie zaklęciem. Nie ma nic gorszego od niedouczonego
czarodzieja. Lepiej już być uczciwym cieślą i oszczędzić sobie pokus.
Na zewnątrz zapadał zmrok i w kąty warsztatu wkradły się czarne cienie.
- Muszę wracać - powiedział Randal, wstając z zydla. - Cały dzień spędziłem w bibliotece i Lys
pewnie martwi się o mnie.
Nick wstał, by odprowadzić przyjaciela do drzwi.
- Uważaj na siebie, Randy. W Cingestoun nie jest bezpiecznie po zmroku.
Randal zatrzymał się w progu i odwrócił. Poły togi z szelestem okręciły się wokół jego łydek. Oczy
przyjaciół spotkały się.
- Nie obawiaj się Nick. Wiem, jak sobie radzić.
Nick pokręcił głową.
- To nie jest Tarnsberg i powinieneś o tym pamiętać. Czarna toga nie uchroni cię przed kłopotami.
Nie tutaj, gdzie mało kto odróżnia czarodzieja od prostego parobka.
- Byłem już parobkiem - odparł Randal - a poza tym nie jestem całkowicie bezbronny. Chodziłem
na wykłady o magii obronnej, jak wszyscy inni.
- Jasne, że chodziłeś - zirytował się Nick. - Zważ jednak, że jesteś jeszcze niedoświadczonym
młodzi-
kiem, co widać na pierwszy rzut oka, a umiejętność zadawania magicznych ciosów nie zda ci się na nic,
kiedy rozbiją ci czerep żelaznym drągiem.
Randal roześmiał się.
- Za co? Za parę miedziaków i kajet?
- Za twoje buty - burknął ze złością Nick. - Jak sam raczyłeś zauważyć, czasy są ciężkie i nie zanosi
się na poprawę. Ludzie troszczą się o siebie, jak potrafią.
- Wiem - westchnął Randal. - Opowiadałem ci, co się dzieje wokół Tattinham. Rabusie, mordercy...
Nie sądziłem jednak, że na to samo natknę się tutaj, na królewskim trakcie w samym środku Breslandii.
- Tak jest wszędzie - powiedział spokojnie Nick -więc niech powtarzanie w myśli nowych zaklęć nie
pochłonie cię zbytnio. Miej się na baczności.
- Będę uważał - obiecał Randal. - Do zobaczenia jutro.
- Bądź zdrów.
Trzasnęły zamykane wrota warsztatu i Randal został sam w ciemnej uliczce. Ująwszy mocniej swój kostur,
czarodziej wędrowiec ruszył w stronę, z której przyszedł.
Księżycowa poświata ślizgała się po gładkim wilgotnym bruku. Randal kluczył po wąskich uliczkach
Cingestoun, szukając najkrótszej drogi do gospody Pod Zieloną Gałęzią. Wbrew temu, co obiecał Nickowi,
nie zachowywał szczególnej ostrożności. Wierzył w swoją siłę i refleks, nabyte w dzieciństwie podczas
zapraw szermierczych w zamku Doun. Choć nie mógł już posługiwać się mieczem, jako czarodziej miał w
zanadrzu wiele innych środków obrony.
Pochłonięty myślami o przeszłości skręcił w ulicę kobziarzy, by po kilku minutach przekroczyć próg
gospody. W izbie jadalnej zatrzymał się, słuchając śpiewu, z trudem przebijającego się przez gwar:
Niech nie zamilknie nigdy wiatr
Niech wody w rzekach płyną
I niech samotność moja trwa
Póki nie ujrzę synów
Randal pomachał pieśniarce, smukłej czarnowłosej dziewczynie, ubranej po męsku. Siedziała na
prowizorycznej scenie na drugim końcu izby. Śpiewając przygrywała sobie na lutni. Ujrzawszy chłopca,
skinęła mu głową, nie gubiąc rytmu.
Randal usiadł na ławie i słuchał. Lys pochodziła z Okcytanii na dalekim południu. Była już akrobatką i
aktorką, a teraz utrzymywała się ze śpiewania i gry na lutni.
Ostatnie akordy rozpłynęły się w powietrzu. Lys wstała, ukłoniła się i ruszyła przez salę w stronę Ran-
-Jak minął dzień? - spytała przysuwając sobie stołek.
- Nienajgorzej - powiedział Randal. - Tutejszy uniwersytet nie miał nic przeciwko temu, by wędrowny
czarodziej szperał w ich bibliotece. Na razie nie znalazłem niczego o magii, ale nigdy nie wiadomo, co
kryją takie stare księgi. Ale wiesz co? Znalazłem Nicka! Ma się świetnie i pracuje u cieśli. Powiedział, że
zajrzy tu jutro.
dala.
ś
Lys uśmiechnęła się.
- Wspaniale! Wreszcie podziękuję mu za lutnię. Gdyby nie ona, nadal musiałabym kraść chleb.
Dziewczyna wstała od stołu.
- Muszę zaśpiewać jeszcze raz. Zaczekasz?
- Raczej nie. Jestem zmęczony. Chyba położę się spać.
- W takim razie do jutra.
- Do jutra.
Randal przez chwilę patrzył na odchodzącą Lys, po czym wstał również i ruszył w stronę schodów. Na jego
widok tłusty właściciel gospody oderwał się od framugi drzwi kuchni i zastąpił mu drogę.
- Czarodzieju, jedno słówko - wysapał.
Randal zamarł ze stopą na najniższym stopniu schodów.
- Jeśli chodzi o szczury, które wygnałem ze spiżarni, to mówiłem już, że trwałe zaklęcie
odstraszające kosztuje więcej niż mój pokój i wyżywienie.
- Nie w tym rzecz - grubas pokręcił głową. -Szczurów wciąż nie ma, a ja nie mam zastrzeżeń co do
ceny. Gdybyś mógł przy okazji zająć się pchłami i pluskwami...
- Dziesięć miedziaków - machinalnie rzucił Randal.
- Sześć - odparł właściciel.
- Osiem i połowa z góry.
- Zgoda. Zapłacę ci rano.
Właściciel potoczył się z powrotem do kuchni. Wspinając się po schodach, Randal uśmiechał się w duchu.
„Osiem miedziaków jutro i pięć w kiesze-
ni. Nieźle!". W porównaniu z bogactwami, z jakich zrezygnował porzucając Doun i karierę rycerza, jego
obecny majątek był więcej niż skromny, ale tu w Cingestoun jeden miedziak wystarczał, by pod Zieloną
Gałęzią kupić kolację i jeszcze nocleg na podłodze.
Wykorzystując swoje umiejętności, Randal radził sobie nienajgorzej i mógł sobie pozwolić na osobną izbę.
Właśnie stanął przed nią i położył rękę na drzwiach, kiedy zatrzymało go dziwne uczucie. Ostrzeżenie.
Ktoś musiał zdjąć czar ryglujący drzwi i wejść do pokoju.
Randal przypomniał sobie słowa Nicka. Czy wewnątrz zaczaił się rabuś? „Jeśli tak, to czeka go
niespodzianka" - pomyślał czarodziej, przygotowując się do rzucenia zaklęcia-ciosu. Gwałtownym ruchem
otworzył drzwi, wpadł do środka i... stanął jak wryty po drugiej stronie progu.
Magia! Obca moc. Blizna na dłoni chłopca dała
0 sobie znać pulsującym bólem. To był dziwny rodzaj magii; nie przypominała niczego, z czym
kiedykolwiek miał do czynienia.
Randal pośpiesznie wyczarował zimny płomień
1 rozejrzał się po pokoju, rozświetlonym teraz błękitną drżącą poświatą. Na stojącym w rogu łóżku
coś zaszeleściło. Chłopiec złowił uchem słaby szept.
- Czarodzieju...
Randalowi mocniej zabiło serce. Na łóżku leżał mężczyzna o szarej, ściągniętej bólem twarzy. Z trudem
pokonując strach, chłopiec podszedł do pryczy i położył dłoń na ramieniu nieznajomego.
15 JL
* A
Ledwie poczuł na skórze miękki dotyk tkaniny, natychmiast cofnął rękę. Mężczyzna odziany był w
poszarpane strzępy czegoś, co musiało być togą wędrownego czarodzieja, niegdyś taką samą, jaką nosił
Randal, lecz teraz brudną i odartą z wszelkiego dostojeństwa. Jednak to nie łachmany wzbudziły w
młodym czarodzieju lęk, ale obezwładniające, osobliwe uczucie próżni, jakie ogarnęło go, kiedy zacisnął
palce na ramieniu nieznajomego. Jakby człowiek ten był wyssany od wewnątrz, a jednocześnie
wypełniony magiczną siłą, z jaką Randal nigdy dotąd nie miał do czynienia.
„On umiera; zabija go magia" - pomyślał młody czarodziej.
Randal przygotował w myśli najpotężniejsze zaklęcie uzdrawiające, jakie znał. Nauczył się go dopiero tego
lata, kiedy wziął kilka lekcji od mistrza Balpe-sha. Pokonując uczucie odrazy, jaką napełniała go myśl o
ponownym dotknięciu martwego, choć jeszcze żywego ciała, Randal położył dłoń na chłodnym i
wilgotnym czole nieznajomego. Ściszonym głosem wyrecytował zaklęcie odnowienia i poczuł, jak jego
własna magiczna moc przenika do ciała mężczyzny, by pomóc płucom w nabieraniu powietrza, a
zmęczonemu sercu ułatwić tłoczenie krwi.
- Spira - wyszeptał.
Posługiwał się Zapomnianą Mową, językiem, jakiego czarodzieje używali do komponowania zaklęć i
sporządzania zapisków.
- Spira vive que.
Randal szybko pojął, że jego magia nie jest dostatecznie silna. Cokolwiek zabijało nieznajomego, chło-
16
nęło moc niczym gąbka. Im więcej energii Randal wkładał w czar, tym więcej jej ginęło bez śladu w
przedziwnej próżni. Wreszcie młody czarodziej dał za wy-
Jego wysiłki nie uzdrowiły mężczyzny, ale przynajmniej dodały mu nieco siły. Nieznajomy uniósł się
nieznacznie na materacu i wyszeptał:
- Czarodzieju... Powiedzieli, żeś czarodziej... Musisz mi pomóc.
- Próbuję ci pomóc - odrzekł Randal, najspokojniej jak potrafił.
„Cóż z tego, że wiem, jak tamować krwawienie i obniżać gorączkę? - myślał z goryczą. - Nie wyleczę tym
człowieka, na którym ciąży śmiertelne zaklęcie. Balpesh wiedziałby, jak to zrobić".
Jednak Balpesh był mistrzem, który całymi latami zgłębiał tajniki sztuki uzdrowicielskiej, a Randal był
zaledwie początkującym wędrownym czarodziejem. Efekt jego zaklęć już zaczął zanikać. Nieznajomy
ostatkiem sił sięgnął pod poduszkę i wydobył stamtąd podłużną skórzaną sakiewkę, ściągniętą
rzemieniem.
- Weź to - rzekł cicho. - Pomóż mi.
Randal zawahał się. W wyglądzie sakiewki, w sposobie układania się cieni na jej fałdach, w nienaturalnym
ciężarze, przyprawiającym o drżenie rękę nieznajomego, czaiło się coś tajemniczego - coś, co wskazywało
na obecność potężnej magii. „Do jakiego świata należy ten przedmiot?" - zastanawiał się Randal.
Wiedział, że magicznych artefaktów nie wolno przyjmować ot, tak, ale jednocześnie czuł, że sakiewka
przyciąga go ku sobie.
graną.
- Proszę - nalegał nieznajomy. - Tyś czarodziej... Będziesz wiedział, co zrobić.
Jego oddech stał się ciężki i nieregularny. Mężczyzna opadł na poduszkę i zamknął oczy.
- Dagon... - stęknął po chwili. - To dla niego... Czeka pod Kogutem z Rondla.
Randal nie poruszył się. Przedmiot w sakiewce wzywał go, a zarazem odpychał. Zanim chłopiec zdążył
cokolwiek odpowiedzieć, oddech nieznajomego ucichł, a skórzany woreczek wypadł z jego bezwładnej
dłoni.
Randal był wstrząśnięty. Widywał już śmierć, ale nigdy takiej i nigdy nie była to śmierć spowodowana
przez magiczny przedmiot. „Co gorsza, ten człowiek wyraził swoją ostatnią wolę, zwracając się do mnie
jako do czarodzieja - myślał ponuro chłopiec. '- Jako czarodziej nie mogę odmówić".
Podniósł sakiewkę i zważył ją w dłoni. Była lżejsza, niż można by sądzić po sposobie, w jaki trzymał ją
nieznajomy. Randal poczuł mróz wędrujący mu po grzbiecie. „W tym tkwi potężna magia - pomyślał
-magia, jakiej nie znam". Wiedział, że najmądrzej byłoby po prostu oddać sakiewkę Dagonowi,
kimkolwiek był ten człowiek. Jednak ciekawość, jak mawiano w szkole, zawsze była najgorszą wadą
czarodziejów. „Ostatecznie - myślał Randal, stawiając woreczek na stole - nie po to zostałem wędrownym
czarodziejem, by uciekać od magii, ale by ją poznawać".
Rozsupłał rzemień i zaczął ostrożnie odwijać brzegi sakiewki, odsłaniając ukryty w niej przedmiot. Po
chwili miał przed sobą wysoki na stopę posążek, wy-
- Proszę - nalegał nieznajomy. - Tyś czarodziej... Będziesz wiedział, co zrobić.
Jego oddech stał się ciężki i nieregularny. Mężczyzna opadł na poduszkę i zamknął oczy.
- Dagon... - stęknął po chwili. - To dla niego... Czeka pod Kogutem z Rondla.
Randal nie poruszył się. Przedmiot w sakiewce wzywał go, a zarazem odpychał. Zanim chłopiec zdążył
cokolwiek odpowiedzieć, oddech nieznajomego ucichł, a skórzany woreczek wypadł z jego bezwładnej
dłoni.
Randal był wstrząśnięty. Widywał już śmierć, ale nigdy takiej i nigdy nie była to śmierć spowodowana
przez magiczny przedmiot. „Co gorsza, ten człowiek wyraził swoją ostatnią wolę, zwracając się do mnie
jako do czarodzieja - myślał ponuro chłopiec. - Jako czarodziej nie mogę odmówić".
Podniósł sakiewkę i zważył ją w dłoni. Była lżejsza, niż można by sądzić po sposobie, w jaki trzymał ją
nieznajomy. Randal poczuł mróz wędrujący mu po grzbiecie. „W tym tkwi potężna magia - pomyślał
-magia, jakiej nie znam". Wiedział, że najmądrzej byłoby po prostu oddać sakiewkę Dagonowi,
kimkolwiek był ten człowiek. Jednak ciekawość, jak mawiano w szkole, zawsze była najgorszą wadą
czarodziejów. „Ostatecznie - myślał Randal, stawiając woreczek na stole - nie po to zostałem wędrownym
czarodziejem, by uciekać od magii, ale by ją poznawać".
Rozsupłał rzemień i zaczął ostrożnie odwijać brzegi sakiewki, odsłaniając ukryty w niej przedmiot. Po
chwili miał przed sobą wysoki na stopę posążek, wy-
19 J.
rzeźbiony z kości słoniowej, a przedstawiający starą kobietę, wspartą na kosturze.
Chłopiec ujął pożółkłą ze starosci figurkę i obejrzał ją dokładnie z każdej strony. Powiedzieć, że była
znakomicie wykonana, to mało. Każda zmarszczka na twarzy staruszki została wymodelowana z
niebywałą precyzją. Dłoń, która trzymała kostur, była długa i koścista, a spod kaptura wymykało się kilka
pasemek włosów. Randal odniósł nieodparte wrażenie, że posążek jest żywy.
Chłopiec zadrżał. Obecność magii była przytłaczająca. Pewną ulgę przyniosła mu myśl, że posążek nie jest
jego problemem, tylko Dagona. Pozostało odnaleźć go i jak najszybciej pozbyć się niepokojącej rzeźby.
Rozdział II
przygody
Randal wsunął statuetkę do sakiewki. Przez chwilę trzymał woreczek w dłoni, oceniając jakość skóry, z
jakiej go wykonano - miękkiej i delikatnej, zapewne przedniego gatunku. Mocno zaciągnąwszy rzemień,
przytroczył sakiewkę do pasa i spojrzał na martwego czarodzieja. Nie chciał go tutaj zostawiać, ale
nieznajomy umarł, wyrażając swoją ostatnią wolę.
- Nie znam cię i nie wiem, jak się nazywasz - powiedział głośno - ale postaram się wkrótce tu
wrócić i zająć tobą. Najpierw jednak znajdę Dagona. Dokądkolwiek odszedłeś, szczęśliwej podróży.
Randal zgasił zimny płomień, wyszedł na korytarz i zaryglował drzwi silnym zaklęciem. Kiedy skończył,
usłyszał znajomy odgłos kroków, dobiegający od strony schodów. To była Lys. Jej występ właśnie się
skończył i teraz wracała do siebie, niosąc na ramieniu lutnię w skórzanym pokrowcu.
Dziewczyna popatrzyła na niego zaintrygowana.
- Wychodzisz o tej godzinie? - spytała. - Myślałam, że chcesz wcześniej położyć się spać.
- Chciałem, ale... - zająknął się Randal - coś się zdarzyło. Muszę coś załatwić.
Lys spojrzała na niego uważnie.
- Kłopoty?
- I to poważne - przyznał Randal. - W moim łóżku leży martwy mężczyzna. Zabił go nieznany mi
rodzaj magii.
Dziewczyna zmrużyła oczy i półgłosem rzuciła kilka szorstko brzmiących słów w swojej ojczystej mowie.
- To nie ty, prawda? - spytała na koniec w języku Breslandii.
- Nie. Nawet nie wiem, czy potrafiłbym to zrobić. Tak naprawdę nie mam pojęcia, co mu się stało,
ale nim umarł, przekazał mi swoją ostatnią wolę.
- Rozumiem, że właśnie idziesz ją wypełnić.
Randal skinął głową.
- Muszę znaleźć gospodę o nazwie Kogut z Rondla. Wiesz, gdzie to jest?
- Chyba nie pójdziesz tam sam? - spytała ostro Lys.
- Właśnie, że pójdę.
Posążek w skórzanej sakiewce nagle zaciążył Ran-dalowi z podwójną siłą.
- Mam do czynienia z czymś, czego nie rozumiem - powiedział cicho - i nie chcę, żeby moi
przyjaciele narażali się za mnie.
- Kogut z Rondla to tawerna niedaleko przystani -powiedziała Lys. - Nie możesz iść sam. Ktoś musi
cię osłaniać.
- Sam potrafię na siebie uważać - rzucił sucho Randal.
- Jasne - odparła bez przekonania Lys.
Randal westchnął.
- Skoro najpewniej pójdziesz za mną, czy cię o to poproszę czy nie, równie dobrze możemy pójść
razem.
Ulice Cingestoun tonęły w gęstej mgle. Chłód sprawił, że Randal mocniej owinął się grubą tkaniną, z jakiej
sporządzono jego togę. Dwoje przyjaciół skierowało się do dzielnicy portowej. Rzeka Don-chess,
wypływająca z niezmierzonych ostępów Lan-nadu, przecinała Cingestoun na pół. Wieczorami tanie
karczmy przy przystani zapełniały się tłumami flisaków i żeglarzy. Przy biegnącej wzdłuż rzeki ulicy
powstało mnóstwo obskurnych i podejrzanych lokali, wśród których Kogut z Rondla wyglądał bodajże
naj-podlej. Była to brudna, zadymiona i cuchnąca tawerna, skąpo oświetlona kilkoma łojowymi
świeczkami.
- W takim miejscu nie zaśpiewałabym bez uzbrojonego strażnika - wymamrotała Lys, kiedy w ślad
za Randalem wkroczyła do mrocznego pomieszczenia. Trzymała się blisko przyjaciela, czujnie rozglądając
się wokół i nerwowo ściskając w dłoni rękojeść zatkniętego za pas nożyka.
Randal przytaknął skinieniem głowy.
- Gdybym nie złożył obietnicy umierającemu -wyszeptał po chwili - za nic bym tu nie przyszedł.
Zdążył już zauważyć, że gracze i żeglarze, pijący przy grubo ciosanych ławach, rzucali spojrzenia na
przybyłych tylko po to, by natychmiast przestać się nimi interesować. „Nick za bardzo się przejmuje.
Mimo wszystko wciąż jeszcze rozpoznają togę czarodzieja" - pomyślał i poczuł się nieco pewniej. Dwaj
23 JL
* A
młodzieńcy - Lys łatwo było wziąć za chłopca - byliby wspaniałymi kandydatami na ofiary rabunku,
porwania lub czegoś jeszcze gorszego, ale czarodziej to zupełnie inna sprawa.
Randal i Lys zaczęli torować sobie drogę do szyn-karza, napełniającego kufle piwem z baryłki. Młody
czarodziej starał się utrwalić w pamięci wygląd pomieszczenia. „Dwoje drzwi... okna na trzech ścianach...
mnóstwo wejść, wyjść... i najbardziej plugawa banda portowych szczurów, jaką kiedykolwiek spotkałem".
- Szukam Dagona - powiedział do szynkarza. -Znajdę go tutaj?
- Może tak, a może nie - szynkarz zmierzył Randala wzrokiem. - Co ci do tego, czarowniku?
- Mam do niego sprawę.
Randal sięgnął do kieszeni togi i wyłuskał stamtąd jeden z pięciu miedziaków, które mu pozostały.
Popatrzył przez chwilę na monetę, po czym podsunął ją szynkarzowi. W słabym blasku świec blizna
wyraźnie odcinała się białą linią na ciemnej skórze dłoni.
- Gdzie jest Dagon? - spytał szorstko.
Szynkarz zręcznym ruchem zgarnął miedziaka
i głową wskazał barczystego mężczyznę o ogorzałej twarzy siedzącego przy jednym ze stołów plecami do
ściany.
- To on.
Randal skrzywił się, widząc, że mężczyzna ubrany jest w ciężką, gęsto nabijaną ćwiekami kurtę z grubej
skóry - strój najemnego żołnierza. „Wojownik? -
24
zdziwił się w myśli. - Spodziewałem się raczej czarodzieja. Ten człowiek w moim pokoju niemało wiedział
o magii, inaczej nie dostałby się do środka. Ale ten
Dagon patrzył obojętnie na Lys i Randala, przeciskających się ku niemu przez gwarny tłumek. Randal
usiadł naprzeciw najemnika i bez zbędnych wstępów rozpoczął rozmowę.
- Nazywasz się Dagon? - spytał bezceremonialnie.
Ogorzały mężczyzna pociągnął słuszny łyk ze
swojego kufla i otarł brodę rękawem.
- A czy ja cię znam? - wychrypiał po dłuższej chwili.
- Jeśli to ty jesteś Dagon - ciągnął Randal - to może zainteresuje cię wiadomość, że spotkałem
kogoś, kto miał coś dla ciebie.
Nieznajomy poruszył się niespokojnie.
- A jeśli jestem Dagonem - powiedział powoli -cóż to mógł mieć dla mnie ów człowiek?
- Posążek.
2 płuc Dagona wyrwało się głębokie westchnienie, mogące oznaczać ulgę albo satysfakcję.
- A więc Bryce zdobył go. Czego chce? Powiedz mu, że zapłaciłem za towar i nie dostanie ani
miedziaka więcej.
„Taka jest prawda - pomyślał Randal - choćbyś nawet tego nie chciał".
- To nie tak - powiedział głośno. - Prosił mnie, bym ci to oddał.
Dagon wyprostował się i pochylił ku Randalowi.
- Masz to przy sobie? Oddaj.
drab...
Pożądliwy błysk w oczach najemnika sprawił, że Randal poczuł ukłucie niechęci na myśl o oddaniu
statuetki. „Posążek kryje w sobie moc, jakiej nigdy nie doświadczyłem. Co taki człowiek jak Dagon mógłby
z nim zrobić? Najwyżej sprzedać, nie zastanawiając się komu i po co" - myślał czarodziej, leniwie
odwią-zując sakiewkę od pasa.
Mimo wszystko przekazanie figurki Dagonowi było ostatnią wolą umierającego. „Skoro nie potrafiłeś go
ocalić - przekonywał siebie Randal - powinieneś przynajmniej spełnić jego życzenie".
Chłopiec rozsupłał rzemień i wydobył posążek z woreczka.
- Czy o to ci chodziło?
Postawił rzeźbę na środku stołu. W drżącym blasku świec wydało mu się, że stara kobieta wygląda inaczej
niż ostatnio, jakby poruszyła się nieznacznie, mimo iż wyrzeźbiono ją z martwego kawałka kości
słoniowej. I znowu przez grzbiet Randala przebiegł mroźny dreszcz, sygnał obecności potężnej magii.
- Tak - potwierdził Dagon. - To moje.
Najemnik wyciągnął rękę po statuetkę.
Zanim jego palce zacisnęły się na rzeźbie, drzwi z obu stron oberży otworzyły się z hukiem i do wnętrza
wpadł tuzin uzbrojonych mężczyzn w żółtych płaszczach. Randal usłyszał łomot przewracanego stołu i
metaliczny świst dobywanego z pochwy ostrza. W następnej chwili sześć okien jednocześnie wypadło z
ram, a z ciemnych otworów zaczęli wysypywać się żołnierze z obnażonymi mieczami.
- Ludzie Fessa! - zawołał Dagon, zrywając się na równe nogi i wyciągając swój krótki pałasz. - Nic tu
po nas!
Potrącony przez najemnika stół przechylił się i zaczął przewracać. Kościana figurka przewróciła się i
potoczyła w dół, by wpaść prosto w ręce Lys. Dziewczyna odskoczyła do tyłu i dokładnie w chwili, gdy stół
grzmotnął o podłogę, rzuciła posążek Randalowi. Palce czarodzieja zacisnęły się na chłodnej kości
słoniowej.
- Oddaj mu to i uciekajmy! - krzyknęła Lys. - To nie nasza sprawa!
Nagle rozszerzyły się jej oczy.
- Za tobą, Randy!
Randal błyskawicznie pochylił się i klinga ze świstem przecięła powietrze tuż nad jego głową. Przed
oczami mignął mu rąbek żółtego płaszcza. Młody czarodziej oślepił napastnika wyczarowanym naprędce
błyskiem, do którego dorzucił jeszcze głośny grzmot -proste i nieszkodliwe zaklęcia, ale wystarczające do
chwilowego zdezorientowania przeciwnika.
- Jesteśmy z tobą - rzucił do Dagona. - Ruszajmy.
Cała trójka rzuciła się do najbliższego okna. Na
ulicy czekali ludzie w żółtych płaszczach, takich samych, jakie nosiły oddziały szturmujące tawernę.
Wszyscy byli uzbrojeni, a niektórzy wznosili nad głowami pochodnie. Randal wyczarował jeszcze jeden
błysk, tym razem wystarczająco jasny, by wywołać u żołnierzy chwilową ślepotę.
- Za mną! - wrzasnął Dagon. - Tędy!
Najemnik pobiegł w górę krętej alejki. Randal i Lys
ruszyli za nim, zostawiając za sobą wrzawę głosów
i bitewny zgiełk. Po chwili ciszę burzyło już tylko plaskanie skórzanych podeszew na wilgotnych kocich
łbach.
Po kilku minutach cała trójka zatrzymała się przy stosie pustych beczek, porzuconych na nadbrzeżu.
Uciekinierzy porozsiadali się, gdzie kto mógł i odpoczywali.
- Nienajgorzej sobie poradziłeś tam w tawernie -powiedział Dagon, gdy minęła mu już zadyszka. -
Jesteś magiem, tak?
- Sam widziałeś - odparł Randal, spuszczając wzrok.
„Lepiej, żeby nie wiedział, że jestem tylko wędrownym czarodziejem - myślał chłopiec. - Czarodziej nie
kłamie, ale... nie musi mówić wszystkiego".
- Nie podoba mi się cała ta sprawa - powiedział po chwili. - Kim jest Fess i dlaczego cię ściga?
Dagon zaśmiał się ponuro.
- Musisz być tu nowy, skoro nie wiesz, kim jest lord Fess. Poza tym ściga nie tylko mnie. Wiele
osób widziało was z tym posążkiem, a skoro mowa o posążku...
Randal potrząsnął głową.
- Najpierw powiedz mi, co to jest i dlaczego chcesz to mieć. Jak na tak małą rzecz statuetka
wywołała już niezgorsze zamieszanie.
- Nie wiem, co to jest - Dagon wzruszył ramionami. - Wiem tylko, że Varnart chce to mieć i sowicie
mi za to zapłaci. To mi wystarcza.
- Nam nie - wtrąciła Lys.
- Kim jest Varnart? - zainteresował się Randal.
JL 28
A*
- Sądziłem, że wy czarodzieje znacie się nawzajem - powiedział Dagon. - Posążek należy do niego,
tak powiedział. Chce go tylko odzyskać.
- A jakże - mruknęła Lys. - Wymyśl coś lepszego.
Randal zignorował ją.
- Jeśli posążek jest własnością Varnarta, to kim jest Fess i czego chce?
Z płuc Dagona wyrwało się znużone westchnienie. Najemnik spojrzał w niebo.
- Cingestoun to wolne miasto, ale prawie wszystko za jego murami należy do lorda Fessa. Czasem
do jego skarbca trafiają rzeczy, jakie nie powinny się tam znaleźć... jeśli rozumiecie, co mam na myśli...
Lys wstała i oparła dłonie na biodrach, mierząc Dagona uważnym spojrzeniem.
- Ukradłeś to, prawda?
- Nie ja - najemnik potrząsnął głową. - Tym zajął się Bryce. Ja mam dostarczyć posążek
prawowitemu właścicielowi.
Usta Randala zacisnęły się. Czarodziej wstał i odszedł kilka kroków z rękami splecionymi na piersi.
- Zostawiłeś sobie najbezpieczniejsze zadanie.
- Ucieczkę przez pół miasta przed żółtymi płaszczami Fessa nazywasz bezpiecznym zadaniem? -
wybuchnął Dagon.
Randal spokojnie skinął głową.
- Ty żyjesz, a Bryce nie.
Dagon znieruchomiał.
- Rozumiem - wycedził po chwili. - To niedobrze. Był moim przyjacielem.
Oczy ijajemnika zwęziły się.
- To twoja robota?
W głosie Dagona pobrzmiewał ton, który przyprawił Randala o gęsią skórkę. „Nie chcę walczyć z tym
człowiekiem - pomyślał czarodziej. - Musiałbym posłużyć się czymś znacznie mocniejszym niż błyski i
grzmoty".
- Znalazłem go w moim pokoju w gospodzie - powiedział głośno.
Jednocześnie w myśli zaczął przygotowywać za-klęcie-cios - na wszelki wypadek.
- Nie mam pojęcia, jak się tam dostał, ale gdy go spotkałem, był już w agonii. Dał mi posążek i
poprosił, bym przekazał go tobie.
- Jeśli tak było - wtrąciła się Lys - to proponuję, żebyś oddał tę rzecz Dagonowi i powiedzmy sobie
do widzenia.
- To nie takie proste - odparł Randal. - Nic nie jest proste, gdy w grę wchodzi magia, zwłaszcza tak
potężna.
W istocie był coraz mniej przekonany, że powinien oddać posążek najemnikowi. Dagon z pewnością nie
miał pojęcia, jak postępować z magicznymi artefaktami. Co prawda Randal obiecał... ale tylko znaleźć
Dagona. Nic ponadto. „Może powinienem sam zanieść posążek Varnartowi? - zastanawiał się. - Jestem
czarodziejem, tak jak on. Jeśli mamy do czynienia z ogniskiem mocy, będzie to najbezpieczniejsze
wyjście".
- Pomówmy o tym w jakimś ciepłym i suchym miejscu - powiedział wreszcie. - Chyba zgubiliśmy
ludzi Fessa. Chodźmy do gospody Pod Zieloną Ga-
łęzią.
Dagon zmarszczył brwi i groźnie popatrzył na czarodzieja, ale zaraz wyprostował się i wzruszył
ramionami.
- Niech będzie, jak chcesz.
Kiedy uciekinierzy dotarli do uliczki, przy której znajdowała się gospoda, Randal nagle zatrzymał się z
cichym okrzykiem zaskoczenia i gestem skierował towarzyszy w mroczny zaułek. Z gospody wyszli dwaj
żołnierze w żółtych płaszczach; stanęli po obu •stronach wejścia niczym wartownicy.
- Nie podoba mi się to - szepnęła Lys. - Jestem pewna, że nikt w tawernie nie znał nas nawet z
widzenia. W jaki sposób trafili tu przed nami?
- Bryce - sapnął Dagon. - Ktoś musiał go śledzić, kiedy jechał do miasta. - Najemnik potrząsnął
głową. - Mówiłem mu, żeby uważał.
- Zapewne umierał już, kiedy przekraczał bramę -powiedział Randal. - Jeśli ktoś sforsuje zaklęcia na
zamkach w moim pokoju, ludzie Fessa znajdą jego ciało.
- Co oznacza, że musimy wynieść się z miasta -zauważyła Lys. - Lord Fess nigdy nie uwierzy, że to
nie ty go zabiłeś.
- Bystra dziewczynka - pochwalił ją Dagon; najwyraźniej nie dał się zwieść przebraniu pieśniarki. -
Tak czy owak, mam jutro spotkanie za miastem. Jednak wydostać się z Cingestoun będzie trudniej, niż się
wydaje. Ludzie Fessa już pilnują bram, a ci, którzy szturmowali Koguta z Rondla, wiedzą, jak wyglądamy.
Lys zagryzła wargę.
- To co robimy, Randy? Wspinamy się na mury?
- Miewałem gorsze pomysły - westchnął Dagon. -Ale tam będą strażnicy.
Dziewczyna nie zwracała uwagi na najemnika.
- No i co? - popatrzyła pytająco na Randala.
- Niech no pomyślę...
Czarodziej podrapał się w brodę. „Iluzja i niewi-dzialność nigdy nie były moją specjalnością - pomyślał. -
Nie zdołałbym nas ukryć, nawet tylko Lys i mnie, na dłużej niż krótką chwilę. Nie, jeśli będziemy w ruchu.
Wywalczenie sobie drogi też nie jest najlepszym pomysłem. Jakie szanse ma jeden najemnik, pieśniarka i
niedowarzony czarodziej przeciw prywatnej armii Fessa? Ktoś musi nas przemycić przez bramę...".
- Mam! - powiedział. - Chodźcie za mną.
Dagon nawet nie drgnął.
- A dokąd to się wybierasz?
- W tym mieście mieszka mój przyjaciel - powiedział niecierpliwie Randal. - Ludzie Fessa na pewno
0 nim nie wiedzą. Tylko on może nam pomóc... Jeśli zechce.
Młody czarodziej poprowadził towarzyszy do alei cieśli. Tymczasem niebo z czarnego stało się szare
1 pozostało na nim tylko kilka najjaśniejszych gwiazd. Wkrótce powietrze wypełniło się pyłem i
zapachem żywicy.
- Warsztat Nicka musi być niedaleko - powiedział Randal do Lys.
Kilka chwil później zatrzymał się naprzeciw zamkniętych wrót. Okna zabezpieczone były grubymi
okiennicami. Dagon skrzywił się.
- Miewałem gorsze pomysły - westchnął Dagon. -Ale tam będą strażnicy.
Dziewczyna nie zwracała uwagi na najemnika.
- No i co? - popatrzyła pytająco na Randala.
- Niech no pomyślę...
Czarodziej podrapał się w brodę. „Iluzja i niewi-dzialność nigdy nie były moją specjalnością - pomyślał. -
Nie zdołałbym nas ukryć, nawet tylko Lys i mnie, na dłużej niż krótką chwilę. Nie, jeśli będziemy w ruchu.
Wywalczenie sobie drogi też nie jest najlepszym pomysłem. Jakie szanse ma jeden najemnik, pieśniarka i
niedowarzony czarodziej przeciw prywatnej armii Fessa? Ktoś musi nas przemycić przez bramę...".
- Mam! - powiedział. - Chodźcie za mną.
Dagon nawet nie drgnął.
- A dokąd to się wybierasz?
- W tym mieście mieszka mój przyjaciel - powiedział niecierpliwie Randal. - Ludzie Fessa na pewno
0 nim nie wiedzą. Tylko on może nam pomóc... Jeśli zechce.
Młody czarodziej poprowadził towarzyszy do alei cieśli. Tymczasem niebo z czarnego stało się szare
1 pozostało na nim tylko kilka najjaśniejszych gwiazd. Wkrótce powietrze wypełniło się pyłem i
zapachem żywicy.
- Warsztat Nicka musi być niedaleko - powiedział Randal do Lys.
Kilka chwil później zatrzymał się naprzeciw zamkniętych wrót. Okna zabezpieczone były grubymi
okiennicami. Dagon skrzywił się.
- Jak dostaniemy się do środka, nie budząc całej ulicy?
- O tak - powiedział Randal, kładąc dłoń na wrotach.
Szeptem wyrecytował zaklęcie i w tej samej chwili dał się słyszeć chrobot odsuwającego się skobla.
Czarodziej pchnął drzwi, a te ustąpiły z lekkim skrzypnięciem.
- Chodźmy, nim ktoś nas zobaczy.
Gdy cała trójka znalazła się we wnętrzu warsztatu, Randal zamknął wrota i wyczarował niewielką
świetlną kulę. Migotliwe błękitne światło zatańczyło setkami cieni na stole warsztatowym, narzędziach,
zakurzonych fartuchach wiszących na kolkach, kupkach trocin i pozwijanych w spirale wiórach, ocalałych
po wieczornym zamiataniu. Dagon rozglądał się wokół z pogardliwą miną człowieka uznającego wojaczkę
za jedyny godny mężczyzny sposób zarabiania na życie. Ciemnoniebieskie oczy Lys spoglądały z
zainteresowaniem, ale i odrobiną smutku.
- Przeszedł długą drogę - wyszeptała dziewczyna.
- To uczciwe zajęcie - odrzekł Randal - i znacznie bezpieczniejsze od życia na szlaku. Zostańcie
tutaj. Ja pójdę obudzić Nicka.
Czarodziej postawił stopę na pierwszym stopniu schodów, wiodących na wyższe piętro, ale zamarł, czując
na ramieniu stalowy uścisk najemnika.
- Ktoś idzie - szepnął Dagon.
Słysząc szelest dobywanego z pochwy miecza,
- Schowaj to - zażądał. - Mówiłem ci, że to przyjaciel.
Dagon nie był przekonany.
- Może twój. Ja go nie znam.
Najemnik przez długą minutę patrzył w zmrużone nieustępliwe oczy czarodzieja, nim z trzaskiem schował
swój miecz. W tejże chwili na schodach pojawił się Nick z nieco wystraszoną miną i ciężkim drewnianym
drągiem, przygotowanym do zadania ciosu.
Rozdział 111
Przyjaciel w potrzebie
- Cóż to? - zawołał Randal na poły rozbawiony. -Pałka zamiast sztyletu?
- Czym skorupka za młodu nasiąknie... - odrzekł Nick, odstawiając drąg z westchnieniem ulgi. -
Trudno wyplenić stare nawyki. Nadal wolę nie używać stali do obrony.
Nagle twarz cieśli rozjaśnił promienny uśmiech.
- Toż to Lys we własnej osobie! Randy powiedział mi, że jesteś w Cingestoun, ale co sprowadza
was do mnie o tej porze?
- Musimy niepostrzeżenie prześliznąć się przez bramę - powiedział Randal. - Czy możesz nam
pomóc?
- Macie kłopoty?
- Będziemy mieli, jeśli nas znajdą - odparła Lys.
-Jeśli tylko o to chodzi, to nic łatwiejszego -
uspokoił ją Nick. - Powiedzcie mi, kto was ściga, bym wiedział, kogo omijać.
- Ludzi Fessa - powiedział Randal. - Mamy coś, co oni bardzo chcą zdobyć. Sprawa jest poważna.
Nick zmarszczył brwi.
- Żółte płaszcze to paskudna banda. Pomogę wam, ale chciałbym wiedzieć, co staracie się przed
nimi ukryć.
- To - odrzekł Randal, stawiając sakiewkę na stole. Ostrożnie odwinął brzegi woreczka, odsłaniając
pożółkły posążek z kości słoniowej. Znów wydało mu się, że wyrzeźbiona kobieta wygląda nieco inaczej
niż wtedy, gdy oglądał ją po raz ostatni. Nie był jednak w stanie określić, co się zmieniło.
- Sądzę, że w tej figurce drzemie olbrzymia moc. Nick wyciągnął rękę i powoli przesunął palcem po
pomarszczonym policzku rzeźby. Nagle gwałtownie cofnął dłoń. Na jego twarzy pojawiła się niepewność.
- To jest... to rzeczywiście bardzo dziwne - wymamrotał. - Nie przypominam sobie, bym
kiedykolwiek słyszał lub czytał o czymś podobnym.
* - Ja również - powiedział Randal. - Co o tym sądzisz?
Nick nerwowo szarpał pukle swej brody, nie spuszczając zasępionego wzroku z posążka.
- Nie miałem do czynienia z magią, od kiedy opuściłem Tarnsberg - powiedział po chwili milczenia
-a mimo to ta rzecz przyprawia mnie o dreszcze. Moim zdaniem, powinniście pozbyć się figurki jak
najprędzej. Tylko nie oddawajcie jej Fessowi.
- Nie obawiaj się - z mroku wyłonił się Dagon. -Mam już kupca.
Nick obrzucił najemnika spojrzeniem, a potem zwrócił zdziwiony wzrok na Randala. Następne zdanie
wypowiedział w Zapomnianej Mowie.
36
- Co to za człowiek?
- Mój kolejny problem - odparł Randal w tym samym języku. - Nazywa się Dagon i nie można mu
ufać. Twierdzi, że posążek powinien trafić w ręce niejakiego Varnarta.
- Rozumiem - Nick kiwnął głową i wrócił do języka Breslandczyków. - Pomóżcie mi wytoczyć wóz.
Strażnicy przy północnej bramie znają mnie, bo często jeżdżę po tarcicę do Oseney. Zazwyczaj ruszam o
świcie, więc nie zdziwią się na mój widok. Bez trudu wywiozę was z miasta.
Kilka minut później przysadzisty wóz cieśli Alure-da wytoczył się ze stajni na tyłach warsztatu. Na koźle
siedział Nick, pogwizdując wesołą piosenkę, której melodia nikła w głośnym turkocie okutych kół. Z tyłu
wozu, przykrytego płóciennym namiotem, kulili się Randal, Lys i Dagon.
„Dobrze, że Nick był w mieście i zechciał nam pomóc - myślał Randal, krztusząc się powietrzem gęstym
od zapachu żywicy. - Gdyby nie on, męczyłbym się teraz, próbując zrobić z nas na przykład trójkę
gał-ganiarzy".
- Za wydanie nas twój przyjaciel dostałby od Fessa pokaźną sumkę - wymamrotał Dagon. Jego głos
komicznie drżał w takt podskoków wozu, ale w tej sytuacji nikomu nie było do śmiechu.
- Bez obaw - powiedziała chłodno Lys. Mimo ciemności Randal domyślił się, że jest bardzo
rozgniewana. - Nick nawet nie pomyślałby o czymś takim.
- Módlcie się, by nie pomyślał - powiedział Dagon. - Bo jeśli nabiorę podejrzeń...
- Zamknij się i siedź cicho - warknął Randal. -Mówiłem ci już: Nick jest moim przyjacielem.
Pogwizdywanie woźnicy nagle ucichło.
- Teraz cicho - powiedział półgłosem Nick. - Zbli-
Randal przykląkł i przytknął oko do szczeliny między deskami w przedniej ściance wozu. Wartownię
północnej bramy rozświetlały pochodnie. Przez wąski otwór widział zarys głowy i ramion Nicka,
odcinający się na tle pomarańczowej łuny. Na drodze roiło się od żołnierzy. „Żółte płaszcze. Dagon miał
rację, ludzie Fessa obstawili bramy".
Czarodziej odwrócił się i szepnął do towarzyszy:
- Nie ruszajcie się. Być może, będę musiał użyć iluzji.
Nick podprowadził wóz do wartowni i czterokon-ny zaprzęg zatrzymał się. Unosząc krawędź płóciennej
zasłony, Randal ujrzał wartownika zbliżającego się do wozu z latarnią. Razem z nim szli dwaj żołnierze w
żółtych płaszczach: po jednym z każdej strony.
Randal ściągnął usta, jakby zamierzał gwizdnąć, i potrząsnął głową. „Fessowi naprawdę zależy na tym
posążku".
- Dokąd to o tej porze? - zagadnął szorstko jeden z żołnierzy.
- Do Oseney - odparł Nick. - Ebert, powiedz im, kim jestem.
Nocny strażnik ustawił latarnię tak, by światło padało bezpośrednio na twarz woźnicy. Randal, skulony w
kącie między ściankami wozu, dostrzegł przez szparę, że choć spojrzenie Nicka wyrażało niezmącony
żamy się do północnej bramy.
spokój, jego szczęki były mocno zaciśnięte, a wargi pobladłe.
Strażnik obrzucił Nicka leniwym spojrzeniem, po czym opuścił latarnię i kiwnął głową.
- Znam cię - powiedział.
Odwrócił się do żołnierza po prawej stronie.
- To czeladnik cieśli Alureda. Przejeżdża tędy trzy lub cztery razy w miesiącu.
Człowiek w żółtym płaszczu przechylił głowę i postąpił o krok naprzód. Jego wzrok błądził po twarzy i
ubraniu Nicka, jakby w poszukiwaniu czegoś podejrzanego.
- Co robisz tu tak wcześnie, czeladniku? - zaatakował żołnierz.
Randal nerwowo oblizał wargi. Za sobą usłyszał przyspieszony oddech Lys i szelest dobywanego powoli
sztyleciku. Od strony Dagona nie usłyszał nic, co - był o tym przekonany - stanowiło jeszcze groźniejszy
znak. „Mało tego, że muszę martwić się
0 strażników - pomyślał czarodziej. - Jeśli Dagon wbije sobie do łba, że Nick zamierza nas wydać...".
Ale Nick tylko przesunął dłonią po twarzy, jakby jeszcze walczył z resztkami snu, po czym zamlaskał
1 spod zmrużonych oczu posłał strażnikowi lekko zdziwione spojrzenie.
- Potrzebuję drzewa, jak zawsze, a do Oseney daleka droga.
Strażnik podrapał się w głowę.
- Czy nie jechałeś po drzewo zaledwie trzy dni temu?
Nick połknął kolejne ziewnięcie i wzruszył ramionami.
spokój, jego szczęki były mocno zaciśnięte, a wargi pobladłe.
Strażnik obrzucił Nicka leniwym spojrzeniem, po czym opuścił latarnię i kiwnął głową.
- Znam cię - powiedział.
Odwrócił się do żołnierza po prawej stronie.
- To czeladnik cieśli Alureda. Przejeżdża tędy trzy lub cztery razy w miesiącu.
Człowiek w żółtym płaszczu przechylił głowę i postąpił o krok naprzód. Jego wzrok błądził po twarzy i
ubraniu Nicka, jakby w poszukiwaniu czegoś podejrzanego.
- Co robisz tu tak wcześnie, czeladniku? - zaatakował żołnierz.
Randal nerwowo oblizał wargi. Za sobą usłyszał przyspieszony oddech Lys i szelest dobywanego powoli
sztyleciku. Od strony Dagona nie usłyszał nic, co - był o tym przekonany - stanowiło jeszcze groźniejszy
znak. „Mało tego, że muszę martwić się
0 strażników - pomyślał czarodziej. - Jeśli Dagon wbije sobie do łba, że Nick zamierza nas wydać...".
Ale Nick tylko przesunął dłonią po twarzy, jakby jeszcze walczył z resztkami snu, po czym zamlaskał
1 spod zmrużonych oczu posłał strażnikowi lekko zdziwione spojrzenie.
- Potrzebuję drzewa, jak zawsze, a do Oseney daleka droga.
Strażnik podrapał się w głowę.
- Czy nie jechałeś po drzewo zaledwie trzy dni temu?
Nick połknął kolejne ziewnięcie i wzruszył ramionami.
- Interes dobrze idzie... Jeżdżę po drewno, kiedy Alured mi każe.
Drugi żołnierz Fessa wskazał na zaprzęg.
- Po co ci aż cztery konie?
- Drzewo jest ciężkie.
- Wobec tego pozwolisz, że zajrzę do wozu?
Było to oświadczenie, a nie pytanie i zanim Nick
zdążył wykrztusić choć słowo, żołnierz już obchodził wóz dookoła. Randal zacisnął dłonie na krawędzi
burty i przycisnął czoło do szorstkich desek. „Iluzja... -myślał, wsłuchany w zbliżające się kroki - muszę
stworzyć iluzję".
Czarodziej zamknął oczy i bezgłośnie wyrecytował słowa, tworzące fałszywą rzeczywistość. Kiedy
skończył, kroki strażnika ucichły przy tylnej klapie wozu. Randal nie słyszał już oddechu Lys, a cisza po
stronie Dagona wydała mu się jeszcze bardziej złowróżbna. Jeśli najemnik postanowiłby wypełnić swoją
wcześniejszą groźbę, nie udałoby się go powstrzymać bez zniszczenia kruchego czaru.
Randal usłyszał szorstki chrzęst unoszonej płóciennej zasłony i poczuł na spoconym czole dotyk
chłodnego powietrza. Z najwyższym trudem zachowywał resztki koncentracji, potrzebnej do
podtrzymania czaru. „Nagie deski i cienie... Niech ujrzy tylko nagie deski i'cienie...".
Płótno zaszeleściło znowu, kiedy żołnierz puścił zasłonę. Po chwili Randal usłyszał ściszone głosy trzech
mężczyzn, naradzających się na uboczu.
- Nic tam nie ma, to fakt. Ręczysz za tego człowieka, Ebert?
40
L
- Znam go od roku. Drugiego tak uczciwego próżno szukać stąd do Widsegardu.
- Dobrze więc... Możesz jechać, czeladniku! A jeśli po drodze spotkasz dwóch chłopców i
najemnego żołnierza, nie zapomnij nas czym prędzej zawiadomić.
Randal usłyszał stłumione ziewnięcie Nicka i skrzypienie otwieranych wrót.
- Będę miał oczy otwarte - obiecał były adept sztuk magicznych. - Wio!
Nick strzelił lejcami; wóz szarpnął i z hurgotem potoczył się przez bramę w szare światło poranka.
Z westchnieniem ulgi Randal pozwolił iluzji rozproszyć się. Powoli, niczym po wielkim wysiłku,
wyprostował nogi i usiadł, opierając głowę o ściankę wozu. Wstrząsały nim dreszcze.
Na ramieniu poczuł dotknięcie dłoni Lys.
- Dobrze się czujesz, Randy?
Randal skinął głową, chociaż wiedział, że dziewczyna nie może go widzieć w ciemności.
- Wszystko w porządku. Jestem tylko zmęczony. Podtrzymywanie iluzji to wyczerpujące zajęcie.
„Zwłaszcza jeśli nie ma się żadnego doświadczenia" - dodał w myśli. Wiedział, że nie powinien mówić
tego głośno. Jak dotąd tylko niechętny respekt dla czarodziejskiej mocy skłaniał Dagona do współpracy.
„Jeśli zorientuje się, jak mało w istocie wiem, zabije mnie, gdy tylko odwrócę się doń plecami".
- Odpoczywajcie, póki możecie - z przodu dobiegł głos Nicka. - Wypuszczę was, kiedy tylko
znajdziemy się w bezpiecznej odległości od miasta.
- Spróbuj zasnąć - powiedziała Lys. - Ja będę czuwać na wypadek kłopotów.
Randal chciał zaprotestować, ale zamiast tego szeroko ziewnął. Niemal wbrew swojej woli zsunął się na
podłogę wozu i natychmiast zasnął.
Obudziła go cisza i poczucie bezruchu. Kilka chwil później na jego zamknięte oczy padł strumień ostrego
światła. Randal uniósł powieki i ujrzał Nicka, ściągającego płachtę z wozu. Czarodziej wystawił głowę i
rozejrzał się; nie zobaczył niczego niepokojącego, ani nawet interesującego. Wokół rozpościerały się
nijakie, zielonordzawe łąki, jakie ze wszech stron otaczały Cingestoun. Niebo było szare i wodniste, a nad
ziemią wisiała rzadka mgiełka, od której wilgotniały ubrania.
- Jesteśmy prawie w Oseney - powiedział wesoło
Czeladnik wyglądał na zachwyconego, mimo kropelek wilgoci, posrebrzających jego bujną czuprynę i
brodę.
- To była dobra robota, tam przy bramie. Myślałem, że już po nas.
Lys wstała i przeciągnęła się. Lutnia, którą nosiła ze sobą przez całą noc, leżała u jej stóp.
- Ja też się bałam - rzekła po chwili. - Dzięki, Randy.
Randal wzruszył ramionami.
- Mrok, pochodnie, to, że w istocie nie spodziewali się nas znaleźć... to nie było takie trudne.
Za Randalem usiadł i ziewnął Dagon. Najemnik musiał zasnąć tuż za Cingestoun; w jego włosy i ubranie
wczepiły się wióry i kawałki kory.
Nick.
- To by było na tyle - powiedział, otrzepując się ze śmieci. - Skoro wydostaliśmy się z miasta,
możesz oddać mi przesyłkę od Bryce'a, tak jak obiecałeś.
Randal potrząsnął głową.
- O, nie! Niczego ci nie obiecywałem.
Mimowolnie zacisnął dłoń na woreczku z posążkiem.
- Mieliśmy omówić nasze sprawy pod Zieloną Gałęzią.
Oczy Dagona zwęziły się. Najemnik spojrzał prosto w twarz czarodzieja.
- Nie kręć, magiku - zawarczał. - Figurka nie jest twoja. Należy do Varnarta, a ja zamierzam
dopilnować, by do niego trafiła.
Powiedziawszy to, Dagon rozluźnił się nieco.
- Dziękuję za twoją pomoc, a teraz chętnie podziękuję ci za posążek.
- Wiem, że posążek nie jest mój - powiedział spokojnie Randal. - Nie chcę go i z przyjemnością się
go pozbędę, ale Varnartowi oddam go ja.
Lys posłała przyjacielowi zdziwione spojrzenie.
- Jesteś pewien, że chcesz mieszać się w coś ta-
- Nie - powiedział Randal - ale ten posążek jest... wyjątkowy. Przyjrzyj mu się uważnie.
Rozsupłał skórzaną sakiewkę i wydobył z niej posążek. Jasne światło dnia ukazało pełnię kunsztu
nieznanego artysty. Na ściskającej kostur dłoni staruszki widać było napięte żyły, a oczy, ukryte w
zapadniętych oczodołach, sprawiały wrażenie, jakby w następnej chwili miały mrugnąć.
kiego?
Lys przyglądała się figurce przez długą minutę.
DEBRA DOYLE JAMES D. MAC DONALD Magiczny posążek Krąg Magii Syrenie z Seal Beacb za pieśń, gdy los rzucił nas na obcy brzeg... również za przeczytanie naszych rękopisów). * * Rozdział I przyjaciół Randal z Doun, muskularny szesnastoletni młodzieniec o kasztanowych włosach, naciągnął na głowę kaptur i szybkim krokiem ruszył przez wąskie uliczki dzielnicy cieśli. Choć jesień jeszcze nie nadeszła, popołudnia w Cingestoun bywały chłodne. Znad płynącej przez środek miasta rzeki Donchess wiatr niósł wilgoć i zapach ryb. Chłopiec zatrzymał się za rogiem i spojrzał na ulicę. Od człowieka, z którym rozmawiał przed chwilą, dowiedział się, że u cieśli Alureda pracuje czeladnik imieniem Nicolas. Mogło to oznaczać tylko jedno: Nick, przyjaciel Raridala ze Szkoły Czarodziejów w Tarnsbergu, wciąż mieszkał w Cingestoun. Przed laty, gdy Randal z najwyższym trudem zgłębiał tajniki sztuk magicznych, tylko pomoc i rady Nicka powstrzymywały go od zaniechania wysiłków i porzucenia szkoły. W połowie drugiego roku nauki Nick zaskoczył Randala i wszystkich innych, rezygnując z kariery czarodzieja i opuszczając Tarns- berg, by w Cingestoun podjąć pracę w warsztacie stolarza. Ulica okazała się aleją cieśli, której szukał Randal. Chłopiec ruszył w górę, podchodząc do otwartych wrót warsztatów i przeszukując wzrokiem ich wnętrza. Nareszcie dostrzegł swego przyjaciela: młodego człowieka w skórzanym fartuchu z młotkiem w dłoni i kropelkami potu na czole. - Nick! - zawołał Randal.
Młodzieniec obejrzał się. -Randy?! Czeladnik rzucił młotek na stół i wytarł spocone dłonie o fartuch. Jego twarz rozjaśnił uśmiech szczerej radości. - Kogo widzę! No wejdźże, śmiało! Gdy opuszczałem Tarnsberg, myślałem, że żegnam cię na zawsze. Powinienem był się domyślić, że prędzej czy później zawitasz w moich progach. Nick objął gościa i serdecznie uścisnął, na chwilę pozbawiając go tchu. - Niech no na ciebie spojrzę, przyjacielu - stolarz cofnął się o krok i zmierzył Randala wzrokiem, wciąż trzymając go za ramiona. - Toga wędrowca... a więc dopiąłeś swego. Wiedziałem, że nikt nie zdoła odebrać mi tytułu człowieka, który był uczniem najdłużej w historii szkoły i nigdy nie został wędrownym czarodziejem. Poprowadził Randala przez warsztat i niemal siłą posadził na zydlu. - Siadaj i opowiadaj - zażądał. - Cingestoun to nie dziura, ale przez jego bramy rzadko przenikają wieści ze świata. berg, by w Cingestoun podjąć pracę w warsztacie stolarza. Ulica okazała się aleją cieśli, której szukał Randal. Chłopiec ruszył w górę, podchodząc do otwartych wrót warsztatów i przeszukując wzrokiem ich wnętrza. Nareszcie dostrzegł swego przyjaciela: młodego człowieka w skórzanym fartuchu z młotkiem w dłoni i kropelkami potu na czole. - Nick! - zawołał Randal. Młodzieniec obejrzał się. - Randy?! Czeladnik rzucił młotek na stół i wytarł spocone dłonie o fartuch. Jego twarz rozjaśnił uśmiech szczerej radości. - Kogo widzę! No wejdźże, śmiało! Gdy opuszczałem Tarnsberg, myślałem, że żegnam cię na zawsze. Powinienem był się domyślić, że prędzej czy później zawitasz w moich progach. Nick objął gościa i serdecznie uścisnął, na chwilę pozbawiając go tchu. - Niech no na ciebie spojrzę, przyjacielu - stolarz cofnął się o krok i zmierzył Randala wzrokiem, wciąż trzymając go za ramiona. - Toga wędrowca... a więc dopiąłeś swego. Wiedziałem, że nikt nie zdoła odebrać mi tytułu człowieka, który był uczniem najdłużej w historii szkoły i nigdy nie został wędrownym czarodziejem. Poprowadził Randala przez warsztat i niemal siłą posadził na zydlu.
- Siadaj i opowiadaj - zażądał. - Cingestoun to nie dziura, ale przez jego bramy rzadko przenikają wieści ze świata. Randal usiadł, przyjął kubek chłodnej wody i zaczął opowiadać przyjacielowi o wszystkim, o czym usłyszał w drodze. - Nadeszły ciężkie czasy - mówił. - W całej Bres-landii susza i wszędzie grasują rabusie. - Widzę, że niewiele zmieniło się od czasu, gdy opuściłem szkołę - powiedział Nick. - Opowiedz mi o Tarnsbergu. Co się dzieje z Lys? Czy wciąż gra na mojej lutni w Grymaszącym Gryfie? - Sam ją spytaj - odparł Randal. - Przybyliśmy tu razem. Lys jest w Cingestoun i śpiewa w gospodzie Pod Zieloną Gałęzią. Nick aż klepnął się po udach z uciechy. - Naprawdę?! Wspaniale! Dziś niestety muszę pilnować warsztatu, ale obiecuję, że jutro wstąpię, by się z nią zobaczyć. Randal uśmiechał się. Lys i Nick byli jego najlepszymi przyjaciółmi z czasów nauki w Szkole Czarodziejów. W istocie, jeśli nie liczyć kuzyna Waltera, z którym spędził dzieciństwo w zamku Doun, byli to najlepsi przyjaciele, jakich miał na całym świecie. - A co tam w szkole? - spytał Nick. - Jak się wiedzie mistrzyni Pullen i całej reszcie? - Nie najgorzej. Pieter jest już mistrzem. - To dobra wiadomość. Czasem zastanawiam się, co by było, gdybym został w szkole... Ale zostawmy gdybanie. Powiedz, co u mistrza Laerga. Nie zdziwiłbym się, gdyby dziś kierował już Szkołą Czarodziejów. Randal spuścił wzrok; nagle ogarnął go chłód. Nerwowo zacisnął i rozpostarł prawą dłoń, przeciętą szpetną czerwoną blizną. - Nie - powiedział cicho. - Mistrz Laerg nie kieruje szkołą. Spojrzał wprost w szeroko otwarte oczy Nicka. - Być może już o tym słyszałeś - podjął mocniejszym głosem. - Laerg nie żyje i to ja go zabiłem. Przebiłem go mieczem. - Co zrobiłeś? Twarz Nicka wyrażała lęk i niedowierzanie. Spośród praw i zwyczajów, jakie obowiązywały wszystkich czarodziejów, zakaz walki rycerskim orężem był najstarszym i najskrupulatniej przestrzeganym. Randal ponownie wbił wzrok w podłogę.
- Nie miałem wyboru - powiedział. - Laerg wszedł w układ z demonami. Chciał przy ich pomocy zniszczyć Szkołę Czarodziejów, a potem zawładnąć całą Breslandią. Przyrzekł im ofiarę. Miałem nią być ja. - Ale miecz... Randal zacisnął pięść i poczuł ból tam, gdzie kiedyś przeciął ciało do kości, chwytając ostrze ceremonialnego miecza Laerga. Od tamtej pory blizna zawsze przypominała mu o tym, że każdy wybór ma swoje konsekwencje. - Poniosłem karę - powiedział cicho. - Musiałem przysiąc przed rektorami, że nie będę posługiwał się magią. O zwolnienie z przysięgi musiałem prosić mistrza Balpesha, pustelnika mieszkającego w górach na wschodzie. Balpesh zwrócił mi dar magii i nauczył jeszcze kilku rzeczy. Dopiero wówczas stałem się prawdziwym wędrownym czarodziejem. Teraz przemierzam kraj wzdłuż i wszerz szukając tego, czego nie może dać mi szkoła. Randal potoczył wzrokiem po warsztacie i spojrzał na przyjaciela. - A ty? - zapytał. - Czy choć raz zrobiłeś użytek z magii, odkąd porzuciłeś szkołę? Nick potrząsnął głową. - Poprosiłem rektorów, by związali mnie zaklęciem. Nie ma nic gorszego od niedouczonego czarodzieja. Lepiej już być uczciwym cieślą i oszczędzić sobie pokus. Na zewnątrz zapadał zmrok i w kąty warsztatu wkradły się czarne cienie. - Muszę wracać - powiedział Randal, wstając z zydla. - Cały dzień spędziłem w bibliotece i Lys pewnie martwi się o mnie. Nick wstał, by odprowadzić przyjaciela do drzwi. - Uważaj na siebie, Randy. W Cingestoun nie jest bezpiecznie po zmroku. Randal zatrzymał się w progu i odwrócił. Poły togi z szelestem okręciły się wokół jego łydek. Oczy przyjaciół spotkały się. - Nie obawiaj się Nick. Wiem, jak sobie radzić. Nick pokręcił głową. - To nie jest Tarnsberg i powinieneś o tym pamiętać. Czarna toga nie uchroni cię przed kłopotami. Nie tutaj, gdzie mało kto odróżnia czarodzieja od prostego parobka. - Byłem już parobkiem - odparł Randal - a poza tym nie jestem całkowicie bezbronny. Chodziłem na wykłady o magii obronnej, jak wszyscy inni. - Jasne, że chodziłeś - zirytował się Nick. - Zważ jednak, że jesteś jeszcze niedoświadczonym młodzi-
kiem, co widać na pierwszy rzut oka, a umiejętność zadawania magicznych ciosów nie zda ci się na nic, kiedy rozbiją ci czerep żelaznym drągiem. Randal roześmiał się. - Za co? Za parę miedziaków i kajet? - Za twoje buty - burknął ze złością Nick. - Jak sam raczyłeś zauważyć, czasy są ciężkie i nie zanosi się na poprawę. Ludzie troszczą się o siebie, jak potrafią. - Wiem - westchnął Randal. - Opowiadałem ci, co się dzieje wokół Tattinham. Rabusie, mordercy... Nie sądziłem jednak, że na to samo natknę się tutaj, na królewskim trakcie w samym środku Breslandii. - Tak jest wszędzie - powiedział spokojnie Nick -więc niech powtarzanie w myśli nowych zaklęć nie pochłonie cię zbytnio. Miej się na baczności. - Będę uważał - obiecał Randal. - Do zobaczenia jutro. - Bądź zdrów. Trzasnęły zamykane wrota warsztatu i Randal został sam w ciemnej uliczce. Ująwszy mocniej swój kostur, czarodziej wędrowiec ruszył w stronę, z której przyszedł. Księżycowa poświata ślizgała się po gładkim wilgotnym bruku. Randal kluczył po wąskich uliczkach Cingestoun, szukając najkrótszej drogi do gospody Pod Zieloną Gałęzią. Wbrew temu, co obiecał Nickowi, nie zachowywał szczególnej ostrożności. Wierzył w swoją siłę i refleks, nabyte w dzieciństwie podczas zapraw szermierczych w zamku Doun. Choć nie mógł już posługiwać się mieczem, jako czarodziej miał w zanadrzu wiele innych środków obrony. Pochłonięty myślami o przeszłości skręcił w ulicę kobziarzy, by po kilku minutach przekroczyć próg gospody. W izbie jadalnej zatrzymał się, słuchając śpiewu, z trudem przebijającego się przez gwar: Niech nie zamilknie nigdy wiatr Niech wody w rzekach płyną I niech samotność moja trwa Póki nie ujrzę synów Randal pomachał pieśniarce, smukłej czarnowłosej dziewczynie, ubranej po męsku. Siedziała na prowizorycznej scenie na drugim końcu izby. Śpiewając przygrywała sobie na lutni. Ujrzawszy chłopca, skinęła mu głową, nie gubiąc rytmu. Randal usiadł na ławie i słuchał. Lys pochodziła z Okcytanii na dalekim południu. Była już akrobatką i aktorką, a teraz utrzymywała się ze śpiewania i gry na lutni. Ostatnie akordy rozpłynęły się w powietrzu. Lys wstała, ukłoniła się i ruszyła przez salę w stronę Ran-
-Jak minął dzień? - spytała przysuwając sobie stołek. - Nienajgorzej - powiedział Randal. - Tutejszy uniwersytet nie miał nic przeciwko temu, by wędrowny czarodziej szperał w ich bibliotece. Na razie nie znalazłem niczego o magii, ale nigdy nie wiadomo, co kryją takie stare księgi. Ale wiesz co? Znalazłem Nicka! Ma się świetnie i pracuje u cieśli. Powiedział, że zajrzy tu jutro. dala. ś Lys uśmiechnęła się. - Wspaniale! Wreszcie podziękuję mu za lutnię. Gdyby nie ona, nadal musiałabym kraść chleb. Dziewczyna wstała od stołu. - Muszę zaśpiewać jeszcze raz. Zaczekasz? - Raczej nie. Jestem zmęczony. Chyba położę się spać. - W takim razie do jutra. - Do jutra. Randal przez chwilę patrzył na odchodzącą Lys, po czym wstał również i ruszył w stronę schodów. Na jego widok tłusty właściciel gospody oderwał się od framugi drzwi kuchni i zastąpił mu drogę. - Czarodzieju, jedno słówko - wysapał. Randal zamarł ze stopą na najniższym stopniu schodów. - Jeśli chodzi o szczury, które wygnałem ze spiżarni, to mówiłem już, że trwałe zaklęcie odstraszające kosztuje więcej niż mój pokój i wyżywienie. - Nie w tym rzecz - grubas pokręcił głową. -Szczurów wciąż nie ma, a ja nie mam zastrzeżeń co do ceny. Gdybyś mógł przy okazji zająć się pchłami i pluskwami... - Dziesięć miedziaków - machinalnie rzucił Randal. - Sześć - odparł właściciel. - Osiem i połowa z góry. - Zgoda. Zapłacę ci rano. Właściciel potoczył się z powrotem do kuchni. Wspinając się po schodach, Randal uśmiechał się w duchu. „Osiem miedziaków jutro i pięć w kiesze-
ni. Nieźle!". W porównaniu z bogactwami, z jakich zrezygnował porzucając Doun i karierę rycerza, jego obecny majątek był więcej niż skromny, ale tu w Cingestoun jeden miedziak wystarczał, by pod Zieloną Gałęzią kupić kolację i jeszcze nocleg na podłodze. Wykorzystując swoje umiejętności, Randal radził sobie nienajgorzej i mógł sobie pozwolić na osobną izbę. Właśnie stanął przed nią i położył rękę na drzwiach, kiedy zatrzymało go dziwne uczucie. Ostrzeżenie. Ktoś musiał zdjąć czar ryglujący drzwi i wejść do pokoju. Randal przypomniał sobie słowa Nicka. Czy wewnątrz zaczaił się rabuś? „Jeśli tak, to czeka go niespodzianka" - pomyślał czarodziej, przygotowując się do rzucenia zaklęcia-ciosu. Gwałtownym ruchem otworzył drzwi, wpadł do środka i... stanął jak wryty po drugiej stronie progu. Magia! Obca moc. Blizna na dłoni chłopca dała 0 sobie znać pulsującym bólem. To był dziwny rodzaj magii; nie przypominała niczego, z czym kiedykolwiek miał do czynienia. Randal pośpiesznie wyczarował zimny płomień 1 rozejrzał się po pokoju, rozświetlonym teraz błękitną drżącą poświatą. Na stojącym w rogu łóżku coś zaszeleściło. Chłopiec złowił uchem słaby szept. - Czarodzieju... Randalowi mocniej zabiło serce. Na łóżku leżał mężczyzna o szarej, ściągniętej bólem twarzy. Z trudem pokonując strach, chłopiec podszedł do pryczy i położył dłoń na ramieniu nieznajomego. 15 JL * A Ledwie poczuł na skórze miękki dotyk tkaniny, natychmiast cofnął rękę. Mężczyzna odziany był w poszarpane strzępy czegoś, co musiało być togą wędrownego czarodzieja, niegdyś taką samą, jaką nosił Randal, lecz teraz brudną i odartą z wszelkiego dostojeństwa. Jednak to nie łachmany wzbudziły w młodym czarodzieju lęk, ale obezwładniające, osobliwe uczucie próżni, jakie ogarnęło go, kiedy zacisnął palce na ramieniu nieznajomego. Jakby człowiek ten był wyssany od wewnątrz, a jednocześnie wypełniony magiczną siłą, z jaką Randal nigdy dotąd nie miał do czynienia. „On umiera; zabija go magia" - pomyślał młody czarodziej. Randal przygotował w myśli najpotężniejsze zaklęcie uzdrawiające, jakie znał. Nauczył się go dopiero tego lata, kiedy wziął kilka lekcji od mistrza Balpe-sha. Pokonując uczucie odrazy, jaką napełniała go myśl o ponownym dotknięciu martwego, choć jeszcze żywego ciała, Randal położył dłoń na chłodnym i wilgotnym czole nieznajomego. Ściszonym głosem wyrecytował zaklęcie odnowienia i poczuł, jak jego własna magiczna moc przenika do ciała mężczyzny, by pomóc płucom w nabieraniu powietrza, a zmęczonemu sercu ułatwić tłoczenie krwi.
- Spira - wyszeptał. Posługiwał się Zapomnianą Mową, językiem, jakiego czarodzieje używali do komponowania zaklęć i sporządzania zapisków. - Spira vive que. Randal szybko pojął, że jego magia nie jest dostatecznie silna. Cokolwiek zabijało nieznajomego, chło- 16 nęło moc niczym gąbka. Im więcej energii Randal wkładał w czar, tym więcej jej ginęło bez śladu w przedziwnej próżni. Wreszcie młody czarodziej dał za wy- Jego wysiłki nie uzdrowiły mężczyzny, ale przynajmniej dodały mu nieco siły. Nieznajomy uniósł się nieznacznie na materacu i wyszeptał: - Czarodzieju... Powiedzieli, żeś czarodziej... Musisz mi pomóc. - Próbuję ci pomóc - odrzekł Randal, najspokojniej jak potrafił. „Cóż z tego, że wiem, jak tamować krwawienie i obniżać gorączkę? - myślał z goryczą. - Nie wyleczę tym człowieka, na którym ciąży śmiertelne zaklęcie. Balpesh wiedziałby, jak to zrobić". Jednak Balpesh był mistrzem, który całymi latami zgłębiał tajniki sztuki uzdrowicielskiej, a Randal był zaledwie początkującym wędrownym czarodziejem. Efekt jego zaklęć już zaczął zanikać. Nieznajomy ostatkiem sił sięgnął pod poduszkę i wydobył stamtąd podłużną skórzaną sakiewkę, ściągniętą rzemieniem. - Weź to - rzekł cicho. - Pomóż mi. Randal zawahał się. W wyglądzie sakiewki, w sposobie układania się cieni na jej fałdach, w nienaturalnym ciężarze, przyprawiającym o drżenie rękę nieznajomego, czaiło się coś tajemniczego - coś, co wskazywało na obecność potężnej magii. „Do jakiego świata należy ten przedmiot?" - zastanawiał się Randal. Wiedział, że magicznych artefaktów nie wolno przyjmować ot, tak, ale jednocześnie czuł, że sakiewka przyciąga go ku sobie. graną. - Proszę - nalegał nieznajomy. - Tyś czarodziej... Będziesz wiedział, co zrobić. Jego oddech stał się ciężki i nieregularny. Mężczyzna opadł na poduszkę i zamknął oczy.
- Dagon... - stęknął po chwili. - To dla niego... Czeka pod Kogutem z Rondla. Randal nie poruszył się. Przedmiot w sakiewce wzywał go, a zarazem odpychał. Zanim chłopiec zdążył cokolwiek odpowiedzieć, oddech nieznajomego ucichł, a skórzany woreczek wypadł z jego bezwładnej dłoni. Randal był wstrząśnięty. Widywał już śmierć, ale nigdy takiej i nigdy nie była to śmierć spowodowana przez magiczny przedmiot. „Co gorsza, ten człowiek wyraził swoją ostatnią wolę, zwracając się do mnie jako do czarodzieja - myślał ponuro chłopiec. '- Jako czarodziej nie mogę odmówić". Podniósł sakiewkę i zważył ją w dłoni. Była lżejsza, niż można by sądzić po sposobie, w jaki trzymał ją nieznajomy. Randal poczuł mróz wędrujący mu po grzbiecie. „W tym tkwi potężna magia - pomyślał -magia, jakiej nie znam". Wiedział, że najmądrzej byłoby po prostu oddać sakiewkę Dagonowi, kimkolwiek był ten człowiek. Jednak ciekawość, jak mawiano w szkole, zawsze była najgorszą wadą czarodziejów. „Ostatecznie - myślał Randal, stawiając woreczek na stole - nie po to zostałem wędrownym czarodziejem, by uciekać od magii, ale by ją poznawać". Rozsupłał rzemień i zaczął ostrożnie odwijać brzegi sakiewki, odsłaniając ukryty w niej przedmiot. Po chwili miał przed sobą wysoki na stopę posążek, wy- - Proszę - nalegał nieznajomy. - Tyś czarodziej... Będziesz wiedział, co zrobić. Jego oddech stał się ciężki i nieregularny. Mężczyzna opadł na poduszkę i zamknął oczy. - Dagon... - stęknął po chwili. - To dla niego... Czeka pod Kogutem z Rondla. Randal nie poruszył się. Przedmiot w sakiewce wzywał go, a zarazem odpychał. Zanim chłopiec zdążył cokolwiek odpowiedzieć, oddech nieznajomego ucichł, a skórzany woreczek wypadł z jego bezwładnej dłoni. Randal był wstrząśnięty. Widywał już śmierć, ale nigdy takiej i nigdy nie była to śmierć spowodowana przez magiczny przedmiot. „Co gorsza, ten człowiek wyraził swoją ostatnią wolę, zwracając się do mnie jako do czarodzieja - myślał ponuro chłopiec. - Jako czarodziej nie mogę odmówić". Podniósł sakiewkę i zważył ją w dłoni. Była lżejsza, niż można by sądzić po sposobie, w jaki trzymał ją nieznajomy. Randal poczuł mróz wędrujący mu po grzbiecie. „W tym tkwi potężna magia - pomyślał -magia, jakiej nie znam". Wiedział, że najmądrzej byłoby po prostu oddać sakiewkę Dagonowi, kimkolwiek był ten człowiek. Jednak ciekawość, jak mawiano w szkole, zawsze była najgorszą wadą czarodziejów. „Ostatecznie - myślał Randal, stawiając woreczek na stole - nie po to zostałem wędrownym czarodziejem, by uciekać od magii, ale by ją poznawać". Rozsupłał rzemień i zaczął ostrożnie odwijać brzegi sakiewki, odsłaniając ukryty w niej przedmiot. Po chwili miał przed sobą wysoki na stopę posążek, wy- 19 J.
rzeźbiony z kości słoniowej, a przedstawiający starą kobietę, wspartą na kosturze. Chłopiec ujął pożółkłą ze starosci figurkę i obejrzał ją dokładnie z każdej strony. Powiedzieć, że była znakomicie wykonana, to mało. Każda zmarszczka na twarzy staruszki została wymodelowana z niebywałą precyzją. Dłoń, która trzymała kostur, była długa i koścista, a spod kaptura wymykało się kilka pasemek włosów. Randal odniósł nieodparte wrażenie, że posążek jest żywy. Chłopiec zadrżał. Obecność magii była przytłaczająca. Pewną ulgę przyniosła mu myśl, że posążek nie jest jego problemem, tylko Dagona. Pozostało odnaleźć go i jak najszybciej pozbyć się niepokojącej rzeźby. Rozdział II przygody Randal wsunął statuetkę do sakiewki. Przez chwilę trzymał woreczek w dłoni, oceniając jakość skóry, z jakiej go wykonano - miękkiej i delikatnej, zapewne przedniego gatunku. Mocno zaciągnąwszy rzemień, przytroczył sakiewkę do pasa i spojrzał na martwego czarodzieja. Nie chciał go tutaj zostawiać, ale nieznajomy umarł, wyrażając swoją ostatnią wolę. - Nie znam cię i nie wiem, jak się nazywasz - powiedział głośno - ale postaram się wkrótce tu wrócić i zająć tobą. Najpierw jednak znajdę Dagona. Dokądkolwiek odszedłeś, szczęśliwej podróży. Randal zgasił zimny płomień, wyszedł na korytarz i zaryglował drzwi silnym zaklęciem. Kiedy skończył, usłyszał znajomy odgłos kroków, dobiegający od strony schodów. To była Lys. Jej występ właśnie się skończył i teraz wracała do siebie, niosąc na ramieniu lutnię w skórzanym pokrowcu. Dziewczyna popatrzyła na niego zaintrygowana. - Wychodzisz o tej godzinie? - spytała. - Myślałam, że chcesz wcześniej położyć się spać. - Chciałem, ale... - zająknął się Randal - coś się zdarzyło. Muszę coś załatwić. Lys spojrzała na niego uważnie. - Kłopoty? - I to poważne - przyznał Randal. - W moim łóżku leży martwy mężczyzna. Zabił go nieznany mi rodzaj magii. Dziewczyna zmrużyła oczy i półgłosem rzuciła kilka szorstko brzmiących słów w swojej ojczystej mowie. - To nie ty, prawda? - spytała na koniec w języku Breslandii. - Nie. Nawet nie wiem, czy potrafiłbym to zrobić. Tak naprawdę nie mam pojęcia, co mu się stało, ale nim umarł, przekazał mi swoją ostatnią wolę.
- Rozumiem, że właśnie idziesz ją wypełnić. Randal skinął głową. - Muszę znaleźć gospodę o nazwie Kogut z Rondla. Wiesz, gdzie to jest? - Chyba nie pójdziesz tam sam? - spytała ostro Lys. - Właśnie, że pójdę. Posążek w skórzanej sakiewce nagle zaciążył Ran-dalowi z podwójną siłą. - Mam do czynienia z czymś, czego nie rozumiem - powiedział cicho - i nie chcę, żeby moi przyjaciele narażali się za mnie. - Kogut z Rondla to tawerna niedaleko przystani -powiedziała Lys. - Nie możesz iść sam. Ktoś musi cię osłaniać. - Sam potrafię na siebie uważać - rzucił sucho Randal. - Jasne - odparła bez przekonania Lys. Randal westchnął. - Skoro najpewniej pójdziesz za mną, czy cię o to poproszę czy nie, równie dobrze możemy pójść razem. Ulice Cingestoun tonęły w gęstej mgle. Chłód sprawił, że Randal mocniej owinął się grubą tkaniną, z jakiej sporządzono jego togę. Dwoje przyjaciół skierowało się do dzielnicy portowej. Rzeka Don-chess, wypływająca z niezmierzonych ostępów Lan-nadu, przecinała Cingestoun na pół. Wieczorami tanie karczmy przy przystani zapełniały się tłumami flisaków i żeglarzy. Przy biegnącej wzdłuż rzeki ulicy powstało mnóstwo obskurnych i podejrzanych lokali, wśród których Kogut z Rondla wyglądał bodajże naj-podlej. Była to brudna, zadymiona i cuchnąca tawerna, skąpo oświetlona kilkoma łojowymi świeczkami. - W takim miejscu nie zaśpiewałabym bez uzbrojonego strażnika - wymamrotała Lys, kiedy w ślad za Randalem wkroczyła do mrocznego pomieszczenia. Trzymała się blisko przyjaciela, czujnie rozglądając się wokół i nerwowo ściskając w dłoni rękojeść zatkniętego za pas nożyka. Randal przytaknął skinieniem głowy. - Gdybym nie złożył obietnicy umierającemu -wyszeptał po chwili - za nic bym tu nie przyszedł. Zdążył już zauważyć, że gracze i żeglarze, pijący przy grubo ciosanych ławach, rzucali spojrzenia na przybyłych tylko po to, by natychmiast przestać się nimi interesować. „Nick za bardzo się przejmuje. Mimo wszystko wciąż jeszcze rozpoznają togę czarodzieja" - pomyślał i poczuł się nieco pewniej. Dwaj 23 JL
* A młodzieńcy - Lys łatwo było wziąć za chłopca - byliby wspaniałymi kandydatami na ofiary rabunku, porwania lub czegoś jeszcze gorszego, ale czarodziej to zupełnie inna sprawa. Randal i Lys zaczęli torować sobie drogę do szyn-karza, napełniającego kufle piwem z baryłki. Młody czarodziej starał się utrwalić w pamięci wygląd pomieszczenia. „Dwoje drzwi... okna na trzech ścianach... mnóstwo wejść, wyjść... i najbardziej plugawa banda portowych szczurów, jaką kiedykolwiek spotkałem". - Szukam Dagona - powiedział do szynkarza. -Znajdę go tutaj? - Może tak, a może nie - szynkarz zmierzył Randala wzrokiem. - Co ci do tego, czarowniku? - Mam do niego sprawę. Randal sięgnął do kieszeni togi i wyłuskał stamtąd jeden z pięciu miedziaków, które mu pozostały. Popatrzył przez chwilę na monetę, po czym podsunął ją szynkarzowi. W słabym blasku świec blizna wyraźnie odcinała się białą linią na ciemnej skórze dłoni. - Gdzie jest Dagon? - spytał szorstko. Szynkarz zręcznym ruchem zgarnął miedziaka i głową wskazał barczystego mężczyznę o ogorzałej twarzy siedzącego przy jednym ze stołów plecami do ściany. - To on. Randal skrzywił się, widząc, że mężczyzna ubrany jest w ciężką, gęsto nabijaną ćwiekami kurtę z grubej skóry - strój najemnego żołnierza. „Wojownik? - 24 zdziwił się w myśli. - Spodziewałem się raczej czarodzieja. Ten człowiek w moim pokoju niemało wiedział o magii, inaczej nie dostałby się do środka. Ale ten Dagon patrzył obojętnie na Lys i Randala, przeciskających się ku niemu przez gwarny tłumek. Randal usiadł naprzeciw najemnika i bez zbędnych wstępów rozpoczął rozmowę. - Nazywasz się Dagon? - spytał bezceremonialnie. Ogorzały mężczyzna pociągnął słuszny łyk ze swojego kufla i otarł brodę rękawem. - A czy ja cię znam? - wychrypiał po dłuższej chwili. - Jeśli to ty jesteś Dagon - ciągnął Randal - to może zainteresuje cię wiadomość, że spotkałem
kogoś, kto miał coś dla ciebie. Nieznajomy poruszył się niespokojnie. - A jeśli jestem Dagonem - powiedział powoli -cóż to mógł mieć dla mnie ów człowiek? - Posążek. 2 płuc Dagona wyrwało się głębokie westchnienie, mogące oznaczać ulgę albo satysfakcję. - A więc Bryce zdobył go. Czego chce? Powiedz mu, że zapłaciłem za towar i nie dostanie ani miedziaka więcej. „Taka jest prawda - pomyślał Randal - choćbyś nawet tego nie chciał". - To nie tak - powiedział głośno. - Prosił mnie, bym ci to oddał. Dagon wyprostował się i pochylił ku Randalowi. - Masz to przy sobie? Oddaj. drab... Pożądliwy błysk w oczach najemnika sprawił, że Randal poczuł ukłucie niechęci na myśl o oddaniu statuetki. „Posążek kryje w sobie moc, jakiej nigdy nie doświadczyłem. Co taki człowiek jak Dagon mógłby z nim zrobić? Najwyżej sprzedać, nie zastanawiając się komu i po co" - myślał czarodziej, leniwie odwią-zując sakiewkę od pasa. Mimo wszystko przekazanie figurki Dagonowi było ostatnią wolą umierającego. „Skoro nie potrafiłeś go ocalić - przekonywał siebie Randal - powinieneś przynajmniej spełnić jego życzenie". Chłopiec rozsupłał rzemień i wydobył posążek z woreczka. - Czy o to ci chodziło? Postawił rzeźbę na środku stołu. W drżącym blasku świec wydało mu się, że stara kobieta wygląda inaczej niż ostatnio, jakby poruszyła się nieznacznie, mimo iż wyrzeźbiono ją z martwego kawałka kości słoniowej. I znowu przez grzbiet Randala przebiegł mroźny dreszcz, sygnał obecności potężnej magii. - Tak - potwierdził Dagon. - To moje. Najemnik wyciągnął rękę po statuetkę. Zanim jego palce zacisnęły się na rzeźbie, drzwi z obu stron oberży otworzyły się z hukiem i do wnętrza wpadł tuzin uzbrojonych mężczyzn w żółtych płaszczach. Randal usłyszał łomot przewracanego stołu i metaliczny świst dobywanego z pochwy ostrza. W następnej chwili sześć okien jednocześnie wypadło z ram, a z ciemnych otworów zaczęli wysypywać się żołnierze z obnażonymi mieczami.
- Ludzie Fessa! - zawołał Dagon, zrywając się na równe nogi i wyciągając swój krótki pałasz. - Nic tu po nas! Potrącony przez najemnika stół przechylił się i zaczął przewracać. Kościana figurka przewróciła się i potoczyła w dół, by wpaść prosto w ręce Lys. Dziewczyna odskoczyła do tyłu i dokładnie w chwili, gdy stół grzmotnął o podłogę, rzuciła posążek Randalowi. Palce czarodzieja zacisnęły się na chłodnej kości słoniowej. - Oddaj mu to i uciekajmy! - krzyknęła Lys. - To nie nasza sprawa! Nagle rozszerzyły się jej oczy. - Za tobą, Randy! Randal błyskawicznie pochylił się i klinga ze świstem przecięła powietrze tuż nad jego głową. Przed oczami mignął mu rąbek żółtego płaszcza. Młody czarodziej oślepił napastnika wyczarowanym naprędce błyskiem, do którego dorzucił jeszcze głośny grzmot -proste i nieszkodliwe zaklęcia, ale wystarczające do chwilowego zdezorientowania przeciwnika. - Jesteśmy z tobą - rzucił do Dagona. - Ruszajmy. Cała trójka rzuciła się do najbliższego okna. Na ulicy czekali ludzie w żółtych płaszczach, takich samych, jakie nosiły oddziały szturmujące tawernę. Wszyscy byli uzbrojeni, a niektórzy wznosili nad głowami pochodnie. Randal wyczarował jeszcze jeden błysk, tym razem wystarczająco jasny, by wywołać u żołnierzy chwilową ślepotę. - Za mną! - wrzasnął Dagon. - Tędy! Najemnik pobiegł w górę krętej alejki. Randal i Lys ruszyli za nim, zostawiając za sobą wrzawę głosów i bitewny zgiełk. Po chwili ciszę burzyło już tylko plaskanie skórzanych podeszew na wilgotnych kocich łbach. Po kilku minutach cała trójka zatrzymała się przy stosie pustych beczek, porzuconych na nadbrzeżu. Uciekinierzy porozsiadali się, gdzie kto mógł i odpoczywali. - Nienajgorzej sobie poradziłeś tam w tawernie -powiedział Dagon, gdy minęła mu już zadyszka. - Jesteś magiem, tak? - Sam widziałeś - odparł Randal, spuszczając wzrok. „Lepiej, żeby nie wiedział, że jestem tylko wędrownym czarodziejem - myślał chłopiec. - Czarodziej nie kłamie, ale... nie musi mówić wszystkiego". - Nie podoba mi się cała ta sprawa - powiedział po chwili. - Kim jest Fess i dlaczego cię ściga?
Dagon zaśmiał się ponuro. - Musisz być tu nowy, skoro nie wiesz, kim jest lord Fess. Poza tym ściga nie tylko mnie. Wiele osób widziało was z tym posążkiem, a skoro mowa o posążku... Randal potrząsnął głową. - Najpierw powiedz mi, co to jest i dlaczego chcesz to mieć. Jak na tak małą rzecz statuetka wywołała już niezgorsze zamieszanie. - Nie wiem, co to jest - Dagon wzruszył ramionami. - Wiem tylko, że Varnart chce to mieć i sowicie mi za to zapłaci. To mi wystarcza. - Nam nie - wtrąciła Lys. - Kim jest Varnart? - zainteresował się Randal. JL 28 A* - Sądziłem, że wy czarodzieje znacie się nawzajem - powiedział Dagon. - Posążek należy do niego, tak powiedział. Chce go tylko odzyskać. - A jakże - mruknęła Lys. - Wymyśl coś lepszego. Randal zignorował ją. - Jeśli posążek jest własnością Varnarta, to kim jest Fess i czego chce? Z płuc Dagona wyrwało się znużone westchnienie. Najemnik spojrzał w niebo. - Cingestoun to wolne miasto, ale prawie wszystko za jego murami należy do lorda Fessa. Czasem do jego skarbca trafiają rzeczy, jakie nie powinny się tam znaleźć... jeśli rozumiecie, co mam na myśli... Lys wstała i oparła dłonie na biodrach, mierząc Dagona uważnym spojrzeniem. - Ukradłeś to, prawda? - Nie ja - najemnik potrząsnął głową. - Tym zajął się Bryce. Ja mam dostarczyć posążek prawowitemu właścicielowi. Usta Randala zacisnęły się. Czarodziej wstał i odszedł kilka kroków z rękami splecionymi na piersi. - Zostawiłeś sobie najbezpieczniejsze zadanie. - Ucieczkę przez pół miasta przed żółtymi płaszczami Fessa nazywasz bezpiecznym zadaniem? - wybuchnął Dagon.
Randal spokojnie skinął głową. - Ty żyjesz, a Bryce nie. Dagon znieruchomiał. - Rozumiem - wycedził po chwili. - To niedobrze. Był moim przyjacielem. Oczy ijajemnika zwęziły się. - To twoja robota? W głosie Dagona pobrzmiewał ton, który przyprawił Randala o gęsią skórkę. „Nie chcę walczyć z tym człowiekiem - pomyślał czarodziej. - Musiałbym posłużyć się czymś znacznie mocniejszym niż błyski i grzmoty". - Znalazłem go w moim pokoju w gospodzie - powiedział głośno. Jednocześnie w myśli zaczął przygotowywać za-klęcie-cios - na wszelki wypadek. - Nie mam pojęcia, jak się tam dostał, ale gdy go spotkałem, był już w agonii. Dał mi posążek i poprosił, bym przekazał go tobie. - Jeśli tak było - wtrąciła się Lys - to proponuję, żebyś oddał tę rzecz Dagonowi i powiedzmy sobie do widzenia. - To nie takie proste - odparł Randal. - Nic nie jest proste, gdy w grę wchodzi magia, zwłaszcza tak potężna. W istocie był coraz mniej przekonany, że powinien oddać posążek najemnikowi. Dagon z pewnością nie miał pojęcia, jak postępować z magicznymi artefaktami. Co prawda Randal obiecał... ale tylko znaleźć Dagona. Nic ponadto. „Może powinienem sam zanieść posążek Varnartowi? - zastanawiał się. - Jestem czarodziejem, tak jak on. Jeśli mamy do czynienia z ogniskiem mocy, będzie to najbezpieczniejsze wyjście". - Pomówmy o tym w jakimś ciepłym i suchym miejscu - powiedział wreszcie. - Chyba zgubiliśmy ludzi Fessa. Chodźmy do gospody Pod Zieloną Ga- łęzią. Dagon zmarszczył brwi i groźnie popatrzył na czarodzieja, ale zaraz wyprostował się i wzruszył ramionami. - Niech będzie, jak chcesz. Kiedy uciekinierzy dotarli do uliczki, przy której znajdowała się gospoda, Randal nagle zatrzymał się z cichym okrzykiem zaskoczenia i gestem skierował towarzyszy w mroczny zaułek. Z gospody wyszli dwaj żołnierze w żółtych płaszczach; stanęli po obu •stronach wejścia niczym wartownicy.
- Nie podoba mi się to - szepnęła Lys. - Jestem pewna, że nikt w tawernie nie znał nas nawet z widzenia. W jaki sposób trafili tu przed nami? - Bryce - sapnął Dagon. - Ktoś musiał go śledzić, kiedy jechał do miasta. - Najemnik potrząsnął głową. - Mówiłem mu, żeby uważał. - Zapewne umierał już, kiedy przekraczał bramę -powiedział Randal. - Jeśli ktoś sforsuje zaklęcia na zamkach w moim pokoju, ludzie Fessa znajdą jego ciało. - Co oznacza, że musimy wynieść się z miasta -zauważyła Lys. - Lord Fess nigdy nie uwierzy, że to nie ty go zabiłeś. - Bystra dziewczynka - pochwalił ją Dagon; najwyraźniej nie dał się zwieść przebraniu pieśniarki. - Tak czy owak, mam jutro spotkanie za miastem. Jednak wydostać się z Cingestoun będzie trudniej, niż się wydaje. Ludzie Fessa już pilnują bram, a ci, którzy szturmowali Koguta z Rondla, wiedzą, jak wyglądamy. Lys zagryzła wargę. - To co robimy, Randy? Wspinamy się na mury? - Miewałem gorsze pomysły - westchnął Dagon. -Ale tam będą strażnicy. Dziewczyna nie zwracała uwagi na najemnika. - No i co? - popatrzyła pytająco na Randala. - Niech no pomyślę... Czarodziej podrapał się w brodę. „Iluzja i niewi-dzialność nigdy nie były moją specjalnością - pomyślał. - Nie zdołałbym nas ukryć, nawet tylko Lys i mnie, na dłużej niż krótką chwilę. Nie, jeśli będziemy w ruchu. Wywalczenie sobie drogi też nie jest najlepszym pomysłem. Jakie szanse ma jeden najemnik, pieśniarka i niedowarzony czarodziej przeciw prywatnej armii Fessa? Ktoś musi nas przemycić przez bramę...". - Mam! - powiedział. - Chodźcie za mną. Dagon nawet nie drgnął. - A dokąd to się wybierasz? - W tym mieście mieszka mój przyjaciel - powiedział niecierpliwie Randal. - Ludzie Fessa na pewno 0 nim nie wiedzą. Tylko on może nam pomóc... Jeśli zechce. Młody czarodziej poprowadził towarzyszy do alei cieśli. Tymczasem niebo z czarnego stało się szare 1 pozostało na nim tylko kilka najjaśniejszych gwiazd. Wkrótce powietrze wypełniło się pyłem i zapachem żywicy.
- Warsztat Nicka musi być niedaleko - powiedział Randal do Lys. Kilka chwil później zatrzymał się naprzeciw zamkniętych wrót. Okna zabezpieczone były grubymi okiennicami. Dagon skrzywił się. - Miewałem gorsze pomysły - westchnął Dagon. -Ale tam będą strażnicy. Dziewczyna nie zwracała uwagi na najemnika. - No i co? - popatrzyła pytająco na Randala. - Niech no pomyślę... Czarodziej podrapał się w brodę. „Iluzja i niewi-dzialność nigdy nie były moją specjalnością - pomyślał. - Nie zdołałbym nas ukryć, nawet tylko Lys i mnie, na dłużej niż krótką chwilę. Nie, jeśli będziemy w ruchu. Wywalczenie sobie drogi też nie jest najlepszym pomysłem. Jakie szanse ma jeden najemnik, pieśniarka i niedowarzony czarodziej przeciw prywatnej armii Fessa? Ktoś musi nas przemycić przez bramę...". - Mam! - powiedział. - Chodźcie za mną. Dagon nawet nie drgnął. - A dokąd to się wybierasz? - W tym mieście mieszka mój przyjaciel - powiedział niecierpliwie Randal. - Ludzie Fessa na pewno 0 nim nie wiedzą. Tylko on może nam pomóc... Jeśli zechce. Młody czarodziej poprowadził towarzyszy do alei cieśli. Tymczasem niebo z czarnego stało się szare 1 pozostało na nim tylko kilka najjaśniejszych gwiazd. Wkrótce powietrze wypełniło się pyłem i zapachem żywicy. - Warsztat Nicka musi być niedaleko - powiedział Randal do Lys. Kilka chwil później zatrzymał się naprzeciw zamkniętych wrót. Okna zabezpieczone były grubymi okiennicami. Dagon skrzywił się. - Jak dostaniemy się do środka, nie budząc całej ulicy? - O tak - powiedział Randal, kładąc dłoń na wrotach. Szeptem wyrecytował zaklęcie i w tej samej chwili dał się słyszeć chrobot odsuwającego się skobla. Czarodziej pchnął drzwi, a te ustąpiły z lekkim skrzypnięciem. - Chodźmy, nim ktoś nas zobaczy. Gdy cała trójka znalazła się we wnętrzu warsztatu, Randal zamknął wrota i wyczarował niewielką świetlną kulę. Migotliwe błękitne światło zatańczyło setkami cieni na stole warsztatowym, narzędziach,
zakurzonych fartuchach wiszących na kolkach, kupkach trocin i pozwijanych w spirale wiórach, ocalałych po wieczornym zamiataniu. Dagon rozglądał się wokół z pogardliwą miną człowieka uznającego wojaczkę za jedyny godny mężczyzny sposób zarabiania na życie. Ciemnoniebieskie oczy Lys spoglądały z zainteresowaniem, ale i odrobiną smutku. - Przeszedł długą drogę - wyszeptała dziewczyna. - To uczciwe zajęcie - odrzekł Randal - i znacznie bezpieczniejsze od życia na szlaku. Zostańcie tutaj. Ja pójdę obudzić Nicka. Czarodziej postawił stopę na pierwszym stopniu schodów, wiodących na wyższe piętro, ale zamarł, czując na ramieniu stalowy uścisk najemnika. - Ktoś idzie - szepnął Dagon. Słysząc szelest dobywanego z pochwy miecza, - Schowaj to - zażądał. - Mówiłem ci, że to przyjaciel. Dagon nie był przekonany. - Może twój. Ja go nie znam. Najemnik przez długą minutę patrzył w zmrużone nieustępliwe oczy czarodzieja, nim z trzaskiem schował swój miecz. W tejże chwili na schodach pojawił się Nick z nieco wystraszoną miną i ciężkim drewnianym drągiem, przygotowanym do zadania ciosu. Rozdział 111 Przyjaciel w potrzebie - Cóż to? - zawołał Randal na poły rozbawiony. -Pałka zamiast sztyletu? - Czym skorupka za młodu nasiąknie... - odrzekł Nick, odstawiając drąg z westchnieniem ulgi. - Trudno wyplenić stare nawyki. Nadal wolę nie używać stali do obrony. Nagle twarz cieśli rozjaśnił promienny uśmiech. - Toż to Lys we własnej osobie! Randy powiedział mi, że jesteś w Cingestoun, ale co sprowadza was do mnie o tej porze? - Musimy niepostrzeżenie prześliznąć się przez bramę - powiedział Randal. - Czy możesz nam pomóc? - Macie kłopoty?
- Będziemy mieli, jeśli nas znajdą - odparła Lys. -Jeśli tylko o to chodzi, to nic łatwiejszego - uspokoił ją Nick. - Powiedzcie mi, kto was ściga, bym wiedział, kogo omijać. - Ludzi Fessa - powiedział Randal. - Mamy coś, co oni bardzo chcą zdobyć. Sprawa jest poważna. Nick zmarszczył brwi. - Żółte płaszcze to paskudna banda. Pomogę wam, ale chciałbym wiedzieć, co staracie się przed nimi ukryć. - To - odrzekł Randal, stawiając sakiewkę na stole. Ostrożnie odwinął brzegi woreczka, odsłaniając pożółkły posążek z kości słoniowej. Znów wydało mu się, że wyrzeźbiona kobieta wygląda nieco inaczej niż wtedy, gdy oglądał ją po raz ostatni. Nie był jednak w stanie określić, co się zmieniło. - Sądzę, że w tej figurce drzemie olbrzymia moc. Nick wyciągnął rękę i powoli przesunął palcem po pomarszczonym policzku rzeźby. Nagle gwałtownie cofnął dłoń. Na jego twarzy pojawiła się niepewność. - To jest... to rzeczywiście bardzo dziwne - wymamrotał. - Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek słyszał lub czytał o czymś podobnym. * - Ja również - powiedział Randal. - Co o tym sądzisz? Nick nerwowo szarpał pukle swej brody, nie spuszczając zasępionego wzroku z posążka. - Nie miałem do czynienia z magią, od kiedy opuściłem Tarnsberg - powiedział po chwili milczenia -a mimo to ta rzecz przyprawia mnie o dreszcze. Moim zdaniem, powinniście pozbyć się figurki jak najprędzej. Tylko nie oddawajcie jej Fessowi. - Nie obawiaj się - z mroku wyłonił się Dagon. -Mam już kupca. Nick obrzucił najemnika spojrzeniem, a potem zwrócił zdziwiony wzrok na Randala. Następne zdanie wypowiedział w Zapomnianej Mowie. 36 - Co to za człowiek? - Mój kolejny problem - odparł Randal w tym samym języku. - Nazywa się Dagon i nie można mu ufać. Twierdzi, że posążek powinien trafić w ręce niejakiego Varnarta. - Rozumiem - Nick kiwnął głową i wrócił do języka Breslandczyków. - Pomóżcie mi wytoczyć wóz. Strażnicy przy północnej bramie znają mnie, bo często jeżdżę po tarcicę do Oseney. Zazwyczaj ruszam o świcie, więc nie zdziwią się na mój widok. Bez trudu wywiozę was z miasta.
Kilka minut później przysadzisty wóz cieśli Alure-da wytoczył się ze stajni na tyłach warsztatu. Na koźle siedział Nick, pogwizdując wesołą piosenkę, której melodia nikła w głośnym turkocie okutych kół. Z tyłu wozu, przykrytego płóciennym namiotem, kulili się Randal, Lys i Dagon. „Dobrze, że Nick był w mieście i zechciał nam pomóc - myślał Randal, krztusząc się powietrzem gęstym od zapachu żywicy. - Gdyby nie on, męczyłbym się teraz, próbując zrobić z nas na przykład trójkę gał-ganiarzy". - Za wydanie nas twój przyjaciel dostałby od Fessa pokaźną sumkę - wymamrotał Dagon. Jego głos komicznie drżał w takt podskoków wozu, ale w tej sytuacji nikomu nie było do śmiechu. - Bez obaw - powiedziała chłodno Lys. Mimo ciemności Randal domyślił się, że jest bardzo rozgniewana. - Nick nawet nie pomyślałby o czymś takim. - Módlcie się, by nie pomyślał - powiedział Dagon. - Bo jeśli nabiorę podejrzeń... - Zamknij się i siedź cicho - warknął Randal. -Mówiłem ci już: Nick jest moim przyjacielem. Pogwizdywanie woźnicy nagle ucichło. - Teraz cicho - powiedział półgłosem Nick. - Zbli- Randal przykląkł i przytknął oko do szczeliny między deskami w przedniej ściance wozu. Wartownię północnej bramy rozświetlały pochodnie. Przez wąski otwór widział zarys głowy i ramion Nicka, odcinający się na tle pomarańczowej łuny. Na drodze roiło się od żołnierzy. „Żółte płaszcze. Dagon miał rację, ludzie Fessa obstawili bramy". Czarodziej odwrócił się i szepnął do towarzyszy: - Nie ruszajcie się. Być może, będę musiał użyć iluzji. Nick podprowadził wóz do wartowni i czterokon-ny zaprzęg zatrzymał się. Unosząc krawędź płóciennej zasłony, Randal ujrzał wartownika zbliżającego się do wozu z latarnią. Razem z nim szli dwaj żołnierze w żółtych płaszczach: po jednym z każdej strony. Randal ściągnął usta, jakby zamierzał gwizdnąć, i potrząsnął głową. „Fessowi naprawdę zależy na tym posążku". - Dokąd to o tej porze? - zagadnął szorstko jeden z żołnierzy. - Do Oseney - odparł Nick. - Ebert, powiedz im, kim jestem. Nocny strażnik ustawił latarnię tak, by światło padało bezpośrednio na twarz woźnicy. Randal, skulony w kącie między ściankami wozu, dostrzegł przez szparę, że choć spojrzenie Nicka wyrażało niezmącony żamy się do północnej bramy. spokój, jego szczęki były mocno zaciśnięte, a wargi pobladłe.
Strażnik obrzucił Nicka leniwym spojrzeniem, po czym opuścił latarnię i kiwnął głową. - Znam cię - powiedział. Odwrócił się do żołnierza po prawej stronie. - To czeladnik cieśli Alureda. Przejeżdża tędy trzy lub cztery razy w miesiącu. Człowiek w żółtym płaszczu przechylił głowę i postąpił o krok naprzód. Jego wzrok błądził po twarzy i ubraniu Nicka, jakby w poszukiwaniu czegoś podejrzanego. - Co robisz tu tak wcześnie, czeladniku? - zaatakował żołnierz. Randal nerwowo oblizał wargi. Za sobą usłyszał przyspieszony oddech Lys i szelest dobywanego powoli sztyleciku. Od strony Dagona nie usłyszał nic, co - był o tym przekonany - stanowiło jeszcze groźniejszy znak. „Mało tego, że muszę martwić się 0 strażników - pomyślał czarodziej. - Jeśli Dagon wbije sobie do łba, że Nick zamierza nas wydać...". Ale Nick tylko przesunął dłonią po twarzy, jakby jeszcze walczył z resztkami snu, po czym zamlaskał 1 spod zmrużonych oczu posłał strażnikowi lekko zdziwione spojrzenie. - Potrzebuję drzewa, jak zawsze, a do Oseney daleka droga. Strażnik podrapał się w głowę. - Czy nie jechałeś po drzewo zaledwie trzy dni temu? Nick połknął kolejne ziewnięcie i wzruszył ramionami. spokój, jego szczęki były mocno zaciśnięte, a wargi pobladłe. Strażnik obrzucił Nicka leniwym spojrzeniem, po czym opuścił latarnię i kiwnął głową. - Znam cię - powiedział. Odwrócił się do żołnierza po prawej stronie. - To czeladnik cieśli Alureda. Przejeżdża tędy trzy lub cztery razy w miesiącu. Człowiek w żółtym płaszczu przechylił głowę i postąpił o krok naprzód. Jego wzrok błądził po twarzy i ubraniu Nicka, jakby w poszukiwaniu czegoś podejrzanego. - Co robisz tu tak wcześnie, czeladniku? - zaatakował żołnierz. Randal nerwowo oblizał wargi. Za sobą usłyszał przyspieszony oddech Lys i szelest dobywanego powoli sztyleciku. Od strony Dagona nie usłyszał nic, co - był o tym przekonany - stanowiło jeszcze groźniejszy znak. „Mało tego, że muszę martwić się
0 strażników - pomyślał czarodziej. - Jeśli Dagon wbije sobie do łba, że Nick zamierza nas wydać...". Ale Nick tylko przesunął dłonią po twarzy, jakby jeszcze walczył z resztkami snu, po czym zamlaskał 1 spod zmrużonych oczu posłał strażnikowi lekko zdziwione spojrzenie. - Potrzebuję drzewa, jak zawsze, a do Oseney daleka droga. Strażnik podrapał się w głowę. - Czy nie jechałeś po drzewo zaledwie trzy dni temu? Nick połknął kolejne ziewnięcie i wzruszył ramionami. - Interes dobrze idzie... Jeżdżę po drewno, kiedy Alured mi każe. Drugi żołnierz Fessa wskazał na zaprzęg. - Po co ci aż cztery konie? - Drzewo jest ciężkie. - Wobec tego pozwolisz, że zajrzę do wozu? Było to oświadczenie, a nie pytanie i zanim Nick zdążył wykrztusić choć słowo, żołnierz już obchodził wóz dookoła. Randal zacisnął dłonie na krawędzi burty i przycisnął czoło do szorstkich desek. „Iluzja... -myślał, wsłuchany w zbliżające się kroki - muszę stworzyć iluzję". Czarodziej zamknął oczy i bezgłośnie wyrecytował słowa, tworzące fałszywą rzeczywistość. Kiedy skończył, kroki strażnika ucichły przy tylnej klapie wozu. Randal nie słyszał już oddechu Lys, a cisza po stronie Dagona wydała mu się jeszcze bardziej złowróżbna. Jeśli najemnik postanowiłby wypełnić swoją wcześniejszą groźbę, nie udałoby się go powstrzymać bez zniszczenia kruchego czaru. Randal usłyszał szorstki chrzęst unoszonej płóciennej zasłony i poczuł na spoconym czole dotyk chłodnego powietrza. Z najwyższym trudem zachowywał resztki koncentracji, potrzebnej do podtrzymania czaru. „Nagie deski i cienie... Niech ujrzy tylko nagie deski i'cienie...". Płótno zaszeleściło znowu, kiedy żołnierz puścił zasłonę. Po chwili Randal usłyszał ściszone głosy trzech mężczyzn, naradzających się na uboczu. - Nic tam nie ma, to fakt. Ręczysz za tego człowieka, Ebert? 40 L
- Znam go od roku. Drugiego tak uczciwego próżno szukać stąd do Widsegardu. - Dobrze więc... Możesz jechać, czeladniku! A jeśli po drodze spotkasz dwóch chłopców i najemnego żołnierza, nie zapomnij nas czym prędzej zawiadomić. Randal usłyszał stłumione ziewnięcie Nicka i skrzypienie otwieranych wrót. - Będę miał oczy otwarte - obiecał były adept sztuk magicznych. - Wio! Nick strzelił lejcami; wóz szarpnął i z hurgotem potoczył się przez bramę w szare światło poranka. Z westchnieniem ulgi Randal pozwolił iluzji rozproszyć się. Powoli, niczym po wielkim wysiłku, wyprostował nogi i usiadł, opierając głowę o ściankę wozu. Wstrząsały nim dreszcze. Na ramieniu poczuł dotknięcie dłoni Lys. - Dobrze się czujesz, Randy? Randal skinął głową, chociaż wiedział, że dziewczyna nie może go widzieć w ciemności. - Wszystko w porządku. Jestem tylko zmęczony. Podtrzymywanie iluzji to wyczerpujące zajęcie. „Zwłaszcza jeśli nie ma się żadnego doświadczenia" - dodał w myśli. Wiedział, że nie powinien mówić tego głośno. Jak dotąd tylko niechętny respekt dla czarodziejskiej mocy skłaniał Dagona do współpracy. „Jeśli zorientuje się, jak mało w istocie wiem, zabije mnie, gdy tylko odwrócę się doń plecami". - Odpoczywajcie, póki możecie - z przodu dobiegł głos Nicka. - Wypuszczę was, kiedy tylko znajdziemy się w bezpiecznej odległości od miasta. - Spróbuj zasnąć - powiedziała Lys. - Ja będę czuwać na wypadek kłopotów. Randal chciał zaprotestować, ale zamiast tego szeroko ziewnął. Niemal wbrew swojej woli zsunął się na podłogę wozu i natychmiast zasnął. Obudziła go cisza i poczucie bezruchu. Kilka chwil później na jego zamknięte oczy padł strumień ostrego światła. Randal uniósł powieki i ujrzał Nicka, ściągającego płachtę z wozu. Czarodziej wystawił głowę i rozejrzał się; nie zobaczył niczego niepokojącego, ani nawet interesującego. Wokół rozpościerały się nijakie, zielonordzawe łąki, jakie ze wszech stron otaczały Cingestoun. Niebo było szare i wodniste, a nad ziemią wisiała rzadka mgiełka, od której wilgotniały ubrania. - Jesteśmy prawie w Oseney - powiedział wesoło Czeladnik wyglądał na zachwyconego, mimo kropelek wilgoci, posrebrzających jego bujną czuprynę i brodę. - To była dobra robota, tam przy bramie. Myślałem, że już po nas. Lys wstała i przeciągnęła się. Lutnia, którą nosiła ze sobą przez całą noc, leżała u jej stóp.
- Ja też się bałam - rzekła po chwili. - Dzięki, Randy. Randal wzruszył ramionami. - Mrok, pochodnie, to, że w istocie nie spodziewali się nas znaleźć... to nie było takie trudne. Za Randalem usiadł i ziewnął Dagon. Najemnik musiał zasnąć tuż za Cingestoun; w jego włosy i ubranie wczepiły się wióry i kawałki kory. Nick. - To by było na tyle - powiedział, otrzepując się ze śmieci. - Skoro wydostaliśmy się z miasta, możesz oddać mi przesyłkę od Bryce'a, tak jak obiecałeś. Randal potrząsnął głową. - O, nie! Niczego ci nie obiecywałem. Mimowolnie zacisnął dłoń na woreczku z posążkiem. - Mieliśmy omówić nasze sprawy pod Zieloną Gałęzią. Oczy Dagona zwęziły się. Najemnik spojrzał prosto w twarz czarodzieja. - Nie kręć, magiku - zawarczał. - Figurka nie jest twoja. Należy do Varnarta, a ja zamierzam dopilnować, by do niego trafiła. Powiedziawszy to, Dagon rozluźnił się nieco. - Dziękuję za twoją pomoc, a teraz chętnie podziękuję ci za posążek. - Wiem, że posążek nie jest mój - powiedział spokojnie Randal. - Nie chcę go i z przyjemnością się go pozbędę, ale Varnartowi oddam go ja. Lys posłała przyjacielowi zdziwione spojrzenie. - Jesteś pewien, że chcesz mieszać się w coś ta- - Nie - powiedział Randal - ale ten posążek jest... wyjątkowy. Przyjrzyj mu się uważnie. Rozsupłał skórzaną sakiewkę i wydobył z niej posążek. Jasne światło dnia ukazało pełnię kunsztu nieznanego artysty. Na ściskającej kostur dłoni staruszki widać było napięte żyły, a oczy, ukryte w zapadniętych oczodołach, sprawiały wrażenie, jakby w następnej chwili miały mrugnąć. kiego? Lys przyglądała się figurce przez długą minutę.