IXENA

  • Dokumenty1 316
  • Odsłony258 592
  • Obserwuję204
  • Rozmiar dokumentów2.2 GB
  • Ilość pobrań149 183

Drukarczyk Grzegorz - Szlagier programu

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :135.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

IXENA
EBooki
FANTASTYKA

Drukarczyk Grzegorz - Szlagier programu.pdf

IXENA EBooki FANTASTYKA Drukarczyk Grzegorz
Użytkownik IXENA wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 13 z dostępnych 13 stron)

Drukarczyk Grzegorz Szlagier programu Z „Science Fiction” Jak co dzień, wczesnym rankiem obwieszczonym gwizdem chronometru, z zawsze tą samą powolnością -jakby w obawie przed chłodem poza pokrywą bezobiegowego sennika - Alberto Excura er Uribarru drżącą dłonią pogasił promienniki maskujące. W jednej chwili zniknęły przysadziste kolumny wspierające barokowy strop, a miraż ołtarza boskiego ogrodnika Rementepa Zgiętego rozpłynął się wśród ostatnich fragmentów ułudy Groty Obłędu. Pozostała znana aż do obrzydzenia sala spoczynkowa z przeszkloną ścianą widokową. Za jej taflą, na dziedzińcu przed dawnym gmachem Admiralicji, stary generał w spłowiałym mundurze rozpoczynał defiladę zdezelowanych strażbotów. Zgrzyt żelaznych żołnierzy zwielokrotniony echem dziedzińca przebił się przez tłumiki zapowiadając nastanie nowego dnia. Trzeba było wstać. Falą głodu organizm obwieścił, że jest gotowy do normalnych działań witalnej aktywności w tym cyklu dobowym. Wysiłkiem woli pokonując niechęć Alberto dotknął bosymi stopami zimnej posadzki. To był najgorszy moment w całym dniu - ciało rozleniwione nocną bezczynnością ospale wracało do życia. Kilka przysiadów wydatnie poprawiło obieg krwi, a chude łydki przestały dygotać w zwariowanym rytmie muzyki chłodnego poranka. Wciągając połatane spodnie o wyglądzie dalekim od wymagań estety, takąż samą koszulę i drewniane saboty, Excura z grymasem uśmiechu myślał o zepsutym od lat bloku higienicznym. Dbać o wygląd to niekonieczny wysiłek i strata czasu - mawiał często do wiekowego szczura zamieszkującego dziurę w przeciwległej ścianie. Z sennym kołataniem nabitych ćwiekami podeszew wdrapał się na trzy schodki do klapy sanitarnej i po chwili z błogim uśmiechem uwolnił organizm od zbędnych produktów przemiany materii. W dole cicho szumiała aparatura filtrująca zamieniając je w doskonały nawóz, na którym wyrosną wspaniałe warzywa, które to z kolei zje Alberto, by ponownie wyprodukować materiał na nawóz. I tak aż do końca... Nadszedł czas porannej pielęgnacji, czas podlewania, nawożenia, pielenia i zbioru wczesnej marchewki. Excura korytarzern szybkiej ślizgawki zjechał do piaskownicy przed pulpitami obronnymi. Tam soczewki wszystkowidzących kamer skontrolowawszy, czy odchylenia w zachowaniu Alberta nie odbiegają od schematu, wróciły do monotonnego omiatania wszystkich kątów. Dziupla 612 - przy Pasażu Męskiej Ambicji - musiała być dobrze pilnowana. Amatorów świeżych warzyw nie brakowało. Rozdzielnik Centralny dozował takie barachło, że wielu pragnęło ukraść owoce pracy Excury, wielu też starało się posiąść tajemnicę urodzaju patrząc z zawiścią na wspaniałe plony. Er Uribarru usadowiwszy się na wysokim stołku, tak że nogi nie sięgając posadzki dyndały swobodnie, z uwagą śledził na monitorach sprawozdanie z przebiegu nocnego czuwania. Kiedy na ekranach czerwono rozjarzył się komunikat: „podczas piątej godziny wachty blok agresji zewnętrznej zanotował naruszenia strefy bezpieczeństwa", Alberto jeszcze nie w pełni zrozumiał ten przekaz. Potrzebował aż dwie i pół chwili, by strach pobudził do działania ośrodki ruchu. Excura szarpnął się do tyłu, omal nie wywracając stołka. Przed upadkiem uratowało go tylko chwycenie dźwigni Muzyki. Z kolumn kwadroskopowych huknęła pieśń tercetu Wyjców Pustynnych. Nie zwróciwszy najmniejszej uwagi na wrzaskliwe tony, Alberto tłukł sękatymi palcami w klawisze wybiórcze poszczególnych podprogramów łudząc się, że to tylko usterki aparatury nadzorującej, zwykły błąd, który można usunąć bez większych problemów i dalszych następstw. Kilkanaście sekund projekcji zakończył lapidarny komunikat: „ATAK NA OGRÓDEK". Sens istnienia Excury er Uribarru, dusza sama, istota życia i jądro jaźni: Ogródek, zaatakowane. Fasola dojrzała, marchew miała być zebrana, ziemniaki, buraki, zagon selekcjonowanego czosnku! - wykrzykiwał kuśtykając w stronę tunelu ciśnieniowego. - Nie do wiary, na wszystkie świętości, nie do wiary!

W gumowym rękawie śluzy dekompresyjnej w oczekiwaniu na wolne przejście sprawdził poprawność działania doplera eksplodującego bojowej dwurury. Po pewnym czasie manometry wilgotnościowe ustabilizowały się na jednym poziomie. Z sykiem pneumatycznych zworników pękła błona bariery wejściowej. Alberto niepewnie kołysał długimi rękami nie mogąc postąpić naprzód. Palce zaciśnięte na broni krzywiły się drapieżnie. Stał patrząc na wizyjny obraz śmietnika, który okrywał woalem mirażu Ogródek - taki sam jak zawsze, normalny, jeśli zapomnieć o komunikacie systemów obronnych. W paroksyzmie wściekłości trzasnął kolbą dwurury w tablicę promienników maskujących. Krótkie wyładowanie w ułamku sekundy zdmuchnęło stertę nieczystości i odpadków okrywających Ogródek kurtyną ułudy... Jęk rozpaczy rozdarł głuchą ciszę i odbijany od betonowych ścian umierał powoli. Serce Alberto kołatało w klatce z żeber w dzikich spazmach nadchodzącego szału... Nie zostało nic. * * * Martwa powierzchnia bitumitu okrywała urodzajną do niedawna ziemię. Z drzew owocowych zostały żałosne kikuty. Zalane utwardzonym asfaltem grządki warzywne wyglądały niczym czarne trumny. Pod murem, w miejscu dawnej łączki, zaschnięta masa. - zamknąwszy w swych objęciach wspaniałą łaciatą holenderkę - uformowała ponury pomnik prawdziwego mleka. Śmierdząca gładź zalała raz na zawsze nie tylko Ogródek, ale i najcieplejsze uczucia Excury er Uribarru związane z oazą betonowego miasta. Na myśl o Rozdzielniku Centralnym jego twarz stężała w grymasie nieopisanej wściekłości. Nadchodził atak furii. Raptownie poderwał do oka dwururę i nie mierząc nawet, zwarł dopler eksplodujący. Potężny wybuch rozerwał holenderkę razem z jej bitumicznym pancerzem. - Perzowy będzie musiał zginąć - mamrotał pod nosem, ostatnim spojrzeniem obejmując martwą ziemię - przebrała się miarka, teraz już koniec. Głośno tłukąc obcasami sabotów po metalowej kracie korytarza dokuśtykał do szybu nosideł diabelskiego młyna. Wsiadł do wagonika, uruchomił mechanizm i młyn zaczął windować go na najwyższą kondygnację Dziupli. Dzisiaj Excury nie upajała ani wysokość, ani widoki za kolorowymi szybkami, ani też świergotanie glinianych kogucików - dzisiaj piął się na poziom zbrojowni: by walczyć po raz pierwszy od przejścia w stan starczego spoczynku. Tuż przed szczytem wielkie stalowe koło wyhamowało ze zgrzytem nie naoliwionych trybów, a kosz jeszcze przez moment kołysał się miarowo. Er Uribarru uważnie przyglądał się szopie. Stała jak przed rokiem, może tylko deski spróchniały nieco, sprawiając, że lewa strona dachu siadła, tarasując jedno skrzydło wrót. A więc tu wszystko było w porządku. Przyzwyczaiwszy oczy do panującego w szopie półmroku Alberto rozpoczął metodyczną pracę przy odwalaniu siana. Powoli - z cienia i dusznej zawiesiny pyłu - wyłaniały się ostre kształty Speckombajnu Zaczepno-Obronnego klasy CX: w systemie nasiębierno-zasięrzutnym. Po godzinie praca była ukończona, a bojowa machina w całej kanciastej okazałości czekała na uzupełnienie zapasów energetycznych i uruchomienie programu działań zaczepnych. Er Uribarru naznosiwszy z przyległej komórki pocisków do kartacznicy, ze spokojem, jaki daje człowiekowi podjęcie nieodwracalnej decyzji, ostrożnie - po łopatkach wirnolotnych - wdrapał się do wnętrza pojazdu, taszcząc za sobą dwururę. Bez odwrócenia głowy, bez pożegnalnego spojrzenia, bez krzty wahania Alberto zatrzasnął z hukiem pokrywę włazu. W chwilę później wysoko modulowany dźwięk oznajmił gotowość startową. Ruszyły koła turbin napędowych. Dwa symetrycznie rozmieszczone wiatraki rozwirowały się z prędkością, przy której pęd mielonego powietrza rozsadził ściany szopy jak domek z kart, a wyrzucony gwałtownym rozkurczeni sprężyny Speckombajn wzniósł się w brudnoszare niebo. * * * W złotym saloniku Apartamentu Kolejnego, na kondygnacji wysoko numerowanej Mieszkaniowca wciśniętego między dwa identyczne, młode kobiety zasiadły właśnie do stołu krytego perłową intarsją, by jak co dzień celebrować poranną pogawędkę przy wykwintnym śniadaniu. Nie starszy od nich, przystojny i dobrze ubrany robot męski wniósł na platynowej tacy spodeczki z wyszukanie przybranymi kawałkami pychulca i kryształowe czarki z oszronionym szampem.

- Moja kochana - niedbale ujmując naczynie smukłymi palcami mówiła pierwsza - wszystko jest tak beznadziejnie nudne, że z niecierpliwością oczekuję na wybory Smoka. - Nareszcie jakaś rozrywka - dodała druga bez większego apetytu grzebiąc widelcem w pychulcu - niech tyko pożyje dłużej niż poprzedni, przynajmniej do Walki Proroków. Rozrywnik Centralny znów nie ma rezerw. - Straszne... - uczyniła bezskuteczny wysiłek, by zmusić twarz do grymasu rozpaczy. - Raz na dwa dni zmieniam roboty, a każdy nuży mnie, nim choć słowo padnie z jego standardowo kształtnych ust. Wybacz śliczna - nieledwie zwróciła głowę do swej rozmówczyni - ale i z tobą czas płynie równie szaro i pusto. - Takie czasy, takie czasy - zgodziła się złotowłosa piękność dyskretnym ruchem dłoni maskując ziewnięcie - chyba już pora na transholo z losowania - to mówiąc klasnęła z niedbałą ociężałością. W przytulnym wnętrzu wyrosła perłowa kula, która po wypełnieniu pomieszczenia pękła bezgłośnie w jednej sekundzie uwalniając przestrzenną wizję Ośrodka Zabaw. Właśnie gładko ulizany spiker, głosem gumowo modulowanym relacjonując szczegóły wyborów, prowadził do urny ślepą sierotkę. - Oto chwila z dawna oczekiwana - tokował entuzjastycznie, w czasie gdy dziewczynka grzebała w szklanym kuble. - Będzie nowy Smok! Już teraz wszystkie kobiety mogą zgłaszać kandydatury na dziewice do pożarcia, a mężczyźni brać udział w eliminacjach najwaleczniejszych rycerzy! Za moment poznamy Smoka... - wyciągnięta piąstka z blaszanką zawędrowała przed jego oblicze. Po chwili niezbędnej dla odcyfrowania znaków spiker wykrzyknął w uniesieniu: - Po raz pierwszy w historii losowania potworem zostanie mieszkaniec dzielnicy biedoty, w zachodniej strefie Martwego Lasu! Oto postać... - zachłysnąwszy się własnym głosem umilkł zdziwiony. Obie kobiety milcząco podziwiały obraz człowieka, którego od dzisiaj zwać będą Smokiem. Ich puste dotąd oczy rozjaśnił gorączkowy blask podniecenia. * * * Za panoramiczną metalizowaną szybą kabiny dyspozycyjnej przepływały obrazy Miasta - obeliski gmaszysk, tuneli komunikacyjnych i nadziemnych pasaży. Alberto wygodnie rozparty w bujanym fotelu nie zwracał na nie uwagi. Miał co innego do roboty - programował szczegóły ataku na Gniazdo Perzowego. Komputer potwierdził gotowość. Równocześnie nadszedł sygnał zbliżania się do celu. Operacja wkraczała w fazę efektywnej realizacji. Speckombajn zniżywszy lot - wprawną ręką Excury położony w mistrzowski zwrot pod wiatr - wypuścił dwie czasze hamujące i dwie flagowe. Kauczukowe koła podwozia zablokowane w pozycji stop rysowały na betonowym deptaku czarne krechy. W końcowym etapie spowalniania rozwibrowana karoseria wpadła w rezonans. Teren akcji wyglądał mniej więcej tak: najpierw było rondo z czterema dochodzącymi doń drogami - zawieszone kilkadziesiąt metrów nad ziemią. Później, w samym środku, siedział grzyb wysepki, na której to Perzowy wybudował swoje Gniazdo. Pomiędzy nim a obwodnicą ziała ogromna przepaść. Jedynym łącznikiem była aleja zawieszona na gigantycznych przęsłach, z mostem zwodzonym w połowie drogi. Zaprawdę trudno było o lepsze rozwiązanie - przynajmniej w granicach abordażu naziemnego. Właśnie na jednej z szos dojazdowych do ronda zacumował Excura. Z szaloną radością szykował się do zadania morderczego ciosu. - Za buraki - ze świszczącym chichotem wpakował w kichawę kartacznicy wizję Madonny Płaczącej. - Za młode ziemniaki - kubeł plaśniaków głuszących powędrował w czarny otwór. - Za selekcjonowany czosnek - gdakał uradowany ładując ostre odłamki muzyki nowoczesnej. - Naści jeszcze specjalnej mikstury er Uribarru i galon efektów niezamierzonych - niczym alchemik nad tyglem szykował wielkie „Buuuum!" Aż wreszcie przyszła pora ukończenia wirtuozerskiego dzieła sztuki artyleryjskiej. Alberto przymocowawszy się pasami do bujaka, z uśmiechem szalonego dziecka, które pragnie zaskoczyć rodziców, wolno i z namaszczeniem opuścił głownię ręcznego akceleratora... Wybuch nieopisanej siły targnął Speckombajnem odrzucając go kilkanaście metrów w tył. Poprzez wznieconą podmuchem kurzawę trudno było ocenić efekty strzału - tym bardziej że i kabinę wypełniły gryzące opary dymu.

Aż wreszcie - po czasie jakimś - wiatr rozwiał dym na tyle, że można było ocenić efekty strzału. Wśród strat - i to po własnej stronie - znalazła się na razie kartacznica, której rozdęta i postrzępiona na końcach kichawa smutnie zwisała w dół. Mechaniczne urządzenie strategiczne rozpoczęło odliczanie: ,DO CELU KAWAŁ DROGI". Excura bez chwili wahania kopnąwszy sprzęglnik na pełnych obrotach - omijając wiszącą alejkę - wystartował w kierunku przepaści. Mózg maszyny w skrajnym przerażeniu sądząc, że stary zwariowawszy pcha ich ku nieuchronnej zagładzie, chciał już zawrócić, gdy w tej sekundzie pod kołami rozklekotały się dechy niewidocznego dotąd mostu. Jednocześnie fantomatyczna wizja innych dróg dojazdowych zniknęła bezpowrotnie. Po sześciu sekundach dopadli - er Uribarru i Speckombajn - zewnętrznych kordonów willi Perzowego. W polu rażenia kartacznicy rozpoczął się atak bezpośredni... Madonna Płacząca, wielka niczym stupiętrowy budynek, porykiwała, żałośnie rosząc ziemię siarczanymi łzami. Z lewej wytoczył się mechanizm stróżujący, ale nim jego kleszcze sięgnęły kauczukowych opon detonacja plaśniaków rozerwała najpierw napastnika, a potem ciszę w promieniu rzutu kamieniem. Alberto uwięziony między przyrządami celowniczymi działek klejowych, z nieodłącznie złośliwym skrzywieniem ust, wypracowywał w pocie czoła zagładę Perzowego. - Chyba zjem bułkę - wyszeptał nabożnie. Pojazd siłą rozpędu przeleciał nad polem rozbicia świadomości i nim Excura zaczął szukać smarowidła, już wpadli w kocioł pląsającej lawy. Wszystkie luźne przedmioty rozpoczęły zwariowany taniec, nawet er Uribarru zacumowany w fotelu walił drewnianymi sabotami w metalową obudowę komputera. Temperatura podskoczyła do pięćdziesięciu stopni. Przed szybą pękały tłuste bąble z mlaśnięciem słyszalnym nawet w kabinie. Niczym w wielkiej dzieży z ciastem kręcona naturalnym ruchem szara maź tworzyła ospały wir łapczywie pochłaniający najdrobniejsze cząstki materii. Skądś dobiegała pieśń bojowa batalionu szkockich kobziarzy - w tonacji hardrockowej. „DO CELU JUŻ MNIEJ, ALE JESZCZE SPORO" - zawyrokowało urządzenie strategiczne. Prawa dźwignia do tyłu aż do oporu, lewa do trzech czwartych, kopnięcie w sprzęglnik, prawa z powrotem do połowy, zwolnienie blokady i w trzy sekundy Speckombajn znalazł się o dwieście metrów od potwornego gejzeru ,lawy. Cicha łączka usiana kobiercem kwiecia, jakby stworzona na miejsce wypoczynku, gdzieniegdzie tylko popalona łzami wciąż Płaczącej Madonny, kusiła chwilą oddechu. Nawet kanonada plaśniaków dobiegała tu jak zza tłumiącego parawanu. Było tak spokojnie, że ospałe bąki zamiast latać, wisiały nieruchomo w powietrzu skrzydłami wachlując spocone rzuchwy. Excura do połowy wychylony przez boczną szybę raz po raz zwierał dopler eksplodujący, ale pociski niszczące dochodząc do leniwej łączki układały się wygodnie na puszystej murawie ani myśląc detonować. Dopiero dwunasty, który kroplą ładunku przepełnił kielich masy krytycznej układu, ospale doleciawszy na miejsce, zgotował wybuch na miarę oczekiwań. Szkocka melodia potężniała coraz bardziej - wzbogacona hordą elektronicznych gitar szarpała nerwy i linię melodyczną doprowadzając ośrodki świadomości estetycznej do obłędu. „DO CELU JAK SPLUNĄĆ" - trwało odliczanie. Brama ze stalowych dzirytów, nie sprostawszy uderzeniu przedniego tarana Speckombąjnu, runęła z łoskotem - bezgłośnym wśród jazgotu muzyki awangardowej. Zza ogrodzenia wypadły trzy ratlery obronne. W przebłysku nagłego strachu Alberto palbą działek klejowych zawiesił je w połowie drapieżnego skoku. W zlepionym czasie ogłupiałe bestie odtwarzały bez końca manewr ataku aż do momentu, gdy Speckombajn z piskiem kauczukowych opon nie minął ich ciasnym skrętem. Zwariowany wikary dopadł gdzieś kolekcji spiżowych dzwonów dołączając do wesołej i zdrowej kapeli hardrockowej. Robiło się coraz fajniej. „NO, STARY, JESTEŚ NA MIEJSCU" - znudzonym głosem obwieściło urządzenie strategiczne. Uniesiona klapa Speckombajnu odsłoniła najpierw oczy Excury, a w chwilę później całą sylwetkę staruszka nieufnie zstępującą na twardy ląd. Na niebie jarzyły się różnobarwne race, miliardy migoczących ogników tworzyło najdziwniejsze z możliwych kształty. Bolesne oblicze Madonny - przyćmione feerią barw i form - roniło łzy tak żrące, jak wściekłe były jej ciepłe duże oczy.

Po czterech szczerbatych ze starości schodach, przez wrota ze ślepą fotokomórką i skrzypiącym mechanizmem rozwierającym Alberto dostał się do głównego pomieszczenia Gniazda. Nieład panujący wewnątrz nasuwał przypuszczenie, że właściciel chce pośpiesznie opuścić przytulną siedzibę... - Perzowy! - nagle zaniepokojony Alberto krzyczał chrapliwie. - Zwariowałeś?! - wołanie odbijane od ścian wracało bez odpowiedzi. - Już jestem spokojny!!! Perzowy, bez żartów, wyłaź przywitać przyjaciela! - Słowa na próżno rozdzierały pustkę: w całym domostwie nie było żywej duszy. Jeszcze w nadziei znalezienia gospodarza odwrócił się, by podejść do szybu komunikacyjnego. Spojrzenie obojętnie mijające taflę lustra naraz znieruchomiało. Odbicie twarzy Excury kaleczyła zielona narośl - na kształt tępego rogu wyrastająca z czoła. Czarne oczy er Uribarru przez moment ożyły błyskiem gniewu, a potem był już tylko stary, złamany wiekiem człowiek: o zwieszonych bezradnie ramionach, pooranej zmarszczkami twarzy, którą rezygnacja przyoblekła w maskę bezmyślności. Ciężko, bardzo ciężko podreptawszy do lampowego pudła nastawił falę audycji centralnej. Lepki głos dopiero po chwili przedarł się przez szum i trzaski zdezelowanego odbiornika. - Mamy już nowego Smoka, dzisiaj dokonano losowania... - Spiker zachłystywał się własnymi słowami. - Jest nim, uwaga, mieszkaniec Dziupli 612 przy Pasażu Męskiej Ambicji w dzielnicy biedoty! - zakłócenia na chwilę wytłumiły podekscytowany krzyk. - Bójcie się potwora z zielonym rogiem! Bójcie się Smoka er Uribarru!!! Alberto bezradnie rozglądając się wokół powtarzał: - Bójcie się mnie, jestem straszny, bójcie się... - roztrzęsione palce nie potrafiły napełnić tytoniem rzeźbionego cybucha. * * * W apartamencie dwóch kobiet panowało niezwykłe ożywienie - właśnie jedna z nich wróciła po trzydniowej nieobecności i teraz, z chorobliwymi wypiekami barwiącymi bladą delikatną twarz relacjonowała przyjaciółce: - Nie uwierzysz, kochanie, jakie to było wspaniałe - koniuszek różowego języka zwilżył spierzchnięte, trawione gorączką wargi. - Jeszcze nigdy żaden mężczyzna nie podniecił mnie do tego stopnia. Boski Smok er Uribarru! - Wykrzyknęła z egzaltowanym uniesieniem. - Gdybyś mogła widzieć go, jak stoi przed nami rozdygotany, z wyrazem obrzydzenia i strachu, jak ze świszczącym, chrapliwym sapaniem cofa się w narożnik kopulatorium, jak rozbieganym wzrokiem szuka oparcia u którejś z napierających dziewic... Umilkła na chwilę, by opuściwszy rzęsiste kotary powiek jeszcze raz wrócić myślą do tych zdarzeń. Atłasowo delikatne piersi, muśnięte nieuważną pieszczotą rozmarzonych palców, falowały w rytm gwałtownych spazmów oddechu. Cicho, wśród gwałtownych westchnień rwących słowa na nieregularne strzępy, szeptała: - Gdybyś czuła, jak smakuje jego pot, jak ekscytuje służalcze warowanie u smoczych stóp, dotyk skóry starej i pomarszczonej, jak pachnie jego strach pomieszany z podnieceniem nagich dziewic... - urwała przywołana do rzeczywistości dyskretnym ziewnięciem towarzyszki. - Z każdą nową zabawą powtarzasz zawsze to samo. - Złotowłosa dziewczyna odjąwszy od ust alabastrową dłoń mówiła znużonym głosem. - Mimo wspaniałych recenzji z „Pożarcia Dziewic" procent znudzenia utrzymał się na stałym poziomie. Myślę, że Excura nie wytrzyma dłużej jak do końca tygodnia. - Przecież nic mu nie zagraża od czasu, gdy najechawszy siedzibę rycerskich eliminacji nie pozwolił ujść cało ani jednej głowie... Właśnie dlatego. Widowisko nie jest już tak pasjonujące - niecierpliwym gestem uprzedziła sprzeciw. - Przyznaję, że początkowo wszystkich poniosła masowa ekstaza podziwu. Któż pozostałby obojętny, gdy Smok er Uribarru zniszczywszy doszczętnie najbogatszą dzielnicę pozwolił przyjmować się na wykwintnym balu zorganizowanym przez zachwyconego aż do obrzydzenia jej eks-burmistrza. Sama dałam maksymalną ilość punktów - nagły przypływ radosnego uniesienia ustąpił miejsca zwykłej obojętności. – Później spalenie centralnego rozdzielnika, kolejne ofiary na festynach ku jego czci, szalone tłumy błagające o nowe barbarzyństwa... Nic ciekawego. Ani wspaniała oprawa widowiska, ani podniesienie mocy zielonego rogu nie zmienią faktu, że zaczyna być nudno - kończyła ospale przeciągając ostatnie sylaby. Robot męski - jeszcze przystojniejszy od poprzedniego - zmienił zastawę z kryształowej na koralową. Ani robot, ani przyniesione delicje nie wzbudziły najmniejszego zainteresowania kobiet. Ociężałe powieki sennie kleiły płytki błękit pozbawionych wyrazu oczu.

- Wykorzystałam swój głos znudzenia - dodała z wysiłkiem bezwładnych warg formułujących zdanie. - Ja jeszcze zaczekam - tylko półcieniem raźniejszy ton świadczył o niedawnym podnieceniu ceremonią pożarcia dziewic - do soboty... * * * Alberto siedział w gabinecie Głównego Kreatora przekazów transholo. Nigdy wcześniej nie widział tak dużego pomieszczenia, w którym stałoby tak wielkie szklane biurko i wisiało tak wiele ekranów. Właściwie w ogóle nigdy w swoim życiu nie widział tylu ekranów naraz - wszystkie przekazujące obrazy z miejsc, o jakich nawet nie słyszał ani nie zdawał sobie sprawy, że istnieją. Błądził wzrokiem między ruchomymi obrazami nie rozumiejąc, co i komu przekazują. Światy uwięzione w szklanych taflach mrugały do Excury zapraszając, by przyjrzał im się bliżej, by poświęcił im chociaż odrobinę zainteresowania, by swoją uwagą nadał im przez moment pozory życia. Na jednym z ruchomych obrazów jakiś mężczyzna mordował kobietę. W sypialni na atłasowym łożu dusił ją paskiem od spodni. Kobieta wiła się konwulsyjnie, próbując bezskutecznie zerwać dławiącą ją obrożę. Siniały jej usta, wytrzeszczone oczy ścinało przerażenie z wolna zamieniające się w śmierć. Stopy odziane w eleganckie pantofle darły obcasami atłasową pościel, piękne dłonie kurczowo niczym szpony wbijały się w materac, piersi spazmatycznie wyrywały się objęciom szlafroka godząc w sufit nabrzmiałymi krzykiem o łyk powietrza sutkami. Jakby w zwolnionym filmie ciało kobiety wyprężyło się jeszcze raz, a potem łagodnie opadło na pościel - teraz już spokojne, rozluźnione, uwolnione od potrzeby oddychania. Mężczyzna puścił pasek, podniósł się z łoża i podszedł do stojącej obok szafki. Z półki za matową szybą wyjął butelkę i kryształowe naczynie. Nalał sobie drinka. Ręce miał spokojne, spokojną twarz i dobrotliwy uśmiech, którym obdarzył swoje myśli. - To Miron Kokosz, dzielnica Uprzywilejowana, segment zielony numer 32 - za biurkiem pojawił się niski, pucułowaty czterdziestoletni mężczyna. - Obserwujemy go jakiś czas. Ta kobieta to już trzecia ofiara. Typowy seryjny, zastanawiamy się, czy nie wybrać go na głównego bohatera transholo z Powszechnego Polowania. - Uśmiechnął się do Excury, jakby ten fakt niewart był nawet komentarza. - Jestem Głównym Kreatorem Ośrodka Zabaw - przedstawił się unosząc głowę na sam dźwięk tych słów. Alberto jeszcze raz wrócił wzrokiem do ekranu. Właśnie mężczyzna znosił bezwładne ciało kobiety po schodach. Jej ręce i nogi dyndały groteskowo jak u szmacianej wielkiej lalki. - Nie ma co patrzeć. - Główny Kreator poczuł się w obowiązku skomentować obraz. - Teraz zawlecze ją do piwnicy, poćwiartuje ciało laserem, poporcjuje i zapakuje w próżniowe woreczki, a potem całość wyśle jako anonimowy dobroczyńca do schroniska dla bezpańskich zwierząt. Głowę, dłonie i stopy spali, a popiołem użyźni ziemię w swoich kwiatach doniczkowych. - Co to jest?... - Alberto przeniósł spojrzenie z ekranów na twarz Głównego Kreatora. - Mój Boże, co to jest... - Po prostn życie, dlatego zostawmy je, bo to materiał na transholo dopiero na początek przyszłego miesiąca, a zajmijmy się tym, co transmitujemy teraz. A teraz jest walka ze Smokiem er Uribarru! Czyżbyś zapomniał, że w tej chwili jesteś bohaterem wielbionym przez miliardy? - lekko uniesiony głos zabrzmiał nieco skrzekliwie, ale nie było już w nim tej poprzedniej protekcjonalnej łagodności. - Wyniki oglądalności lecą w dół, procent znudzenia zbliża się do bariery wyłączenia... - Teraz próbował być lodowato zimny. - Jak będziemy tak spadać, to zgaszą nas, zanim ogłosimy Walkę Proroków. A wiesz, co znaczy taka dziura?! Alberto sięgnął do kieszeni i wyjął fajkę. Lekko drżącymi palcami ugniótł mocniej tytoń, paznokciem skrzesał ogień i mocno zaciągnął się śmierdzącym dymem. Dopiero wtedy ponownie spojrzał na Głównego Kreatora. - Nie wiem... - bezradnie wzruszył ramionami. Tamten zaczynał sinieć, może nie aż tak bardzo jak oglądana wcześniej kobieta, ale też wyraźnie brakowało mu tchu. Przez moment zdawało się, że krzyknie, ale uspokoił się równie szybko, jak zdenerwował. - Uważasz pewnie, że zrobiłeś już wystarczająco dużo, tak? Rozgromiłeś rycerzy, rozpaliłeś dziewice, wywołałeś pożogę w bogatej dzielnicy i zdaje ci się, że jesteś najgroźniejszym Smokiem, jaki siał zniszczenie w naszych transholo? Alberto dłubał w nosie, obojętnie patrząc na coraz bardziej wściekłego mężczyznę.

- Tak naprawdę jeszcze nic nie zrobiłeś! - Pucułek zaczynał tracić cierpliwość. Cienka warstewka wyższości wynikająca z jego przeświadczenia o panowaniu nad sytuacją zaczynała pękać. - Zaczynasz być nudny! Jeśli natychmiast nie zrobisz czegoś niezwykłego, to pożyjesz najwyżej do soboty! Excura z uwagą oglądał wydłubaną z nosa kulkę. Turlał ją między palcami badając, jaka jest sprężysta. Widocznie rezultaty oględzin były zadowalające, bo uśmiechnął się do siebie kącikami ust. - A jeśli coś zrobię, to jak długo pożyję? - Alberto nie odrywał spojrzenia od kulki. - Aż do Walki Proroków! - Główny Kreator jakby nabrał otuchy i wiary w zakończenie rozmowy odpowiadające jego planom. - Będziesz miał wystarczająco dużo czasu, żeby zrealizować każdy, nawet najbardziej zwariowany ze swoich pomysłów. - Cztery dni dłużej... Nie chce mi się... - Excura przykleił kulkę wydłubaną z nosa do blatu szklanego biurka. - Sam sobie przyczep róg i siej zniszczenie... - Uczynił ruch, jakby chciał wstać z fotela. - Nie zezwalam!!!, - wydarł się Główny Kreator. - Nie masz prawa nie słuchać naszych poleceń!!! - wyglądał teraz niczym wielki pomidor wciśnięty w za ciasny garnitur. - Będziesz Smokiem, dopóki my nie zdecydujemy inaczej!!! - Albo widzowie transholo... - Alberto wolno wstał, przeciągnął się i splunął pod nogi. - Myślisz, że ci nie zależy, kiedy zginiesz, jutro czy za cztery dni? - w histerycznym głosie korpulentnego mężczyzny pojawiła się nowa nuta. - A Ogródek zalany bitumitem? To też cię już nie interesuje? Alberto przez moment poczuł, jak rozżarzona dłoń łapie mu trzewia i zwija je w kłębek, przez moment wspomnienie Ogródka zalało go falą wściekłości, przez moment wyprostował ramiona i z chrapliwym świstem wciągnął powietrze, jakby gotując się do ataku - przez moment, bo już po chwili zgarbił się na powrót. - Wybaczyłem Perzowemu... - udając obojętność machnął ręką. - Perzowy... a kto tu mówi o Perzowym? - roześmiał się Kreator. - On był tylko młotkowym, narzędziem do pozyskania Smoka er Uribarru. Jak myślisz, kto posłał mu przekaz podświadomości? Myślałeś, że on sam byłby w stanie wymyślić taki atak? I skąd niby wziął się obok jego Gniazda pozostawiony z pełnym ładunkiem i kluczykami w stacyjce asfaltowóz? - czuł, że zaczyna trafiać na podatny grunt, nic dziwnego zresztą, wystarczyło spojrzeć na Excurę. Bezbronna twarz starego człowieka zmieniła się w maskę szaleńca. Skóra opięta na zaciśniętych szczękach omal nie pękła, zza odsłoniętych zębów dobywał się charkot, zapadnięte oczy były teraz dwoma lodowatymi sztyletami gotowymi przebić Głównego Kreatora na wylot. Alberto wyprężał ramiona, unosił dłonie zaciśnięte w pięści, pochylał się do przodu na lekko ugiętych nogach. Nie było nic bardziej oczywistego niż to, co za chwilę nastąpi... A korpulentny mężczyzna z kpiącym uśmiechem na twarzy zdawał się ignorować bądź nie dostrzegać nadciągającego zagrożenia. Excura skoczył przez szklane biurko, przejechał po gładkiej tafli na brzuchu i wylądował z drugiej strony. Jeszcze nim wytracił pęd skoku, odbił się od podłogi i z wyciągniętymi rękami runął na siedzącego w fotelu Głównego Kreatora... Tamten wciąż uśmiechał się złośliwie, nawet nie drgnął, kiedy Alberto z impetem uderzył w niewidoczną ścianę bańki ochronnej, odbił się od niej i bezwładnie upadł na ziemię... - Aha, chciałbyś mi zrobić krzywdę? - śmiał się pucułek, a jego rumiane oblicze aż pokraśniało z zadowolenia. - Muszę cię rozczarować, jestem zabezpieczony, tak samo jak budynek Ośrodka Zabaw. Jesteś bardzo wściekły? - Z ironią patrzył na gramolącego się z podłogi Excurę. - Dlaczego? Przecież my tylko dajemy ludziom to, co chcą zobaczyć. To na nich powinieneś być wkurzony. Gdyby wszyscy chcieli oglądać wesela, nie byłoby cię tutaj - rozłożył ramiona, a później zadowolony z własnego dowcipu dodał: - no, chyba że w roli nowożeńca... Alberto stał przed nim w odległości, na jaką pozwalała bańka ochronna. Wyraz jego twarzy nie zmienił się - dalej był wściekły - ale teraz oczy patrzyły na wskroś Kreatora, jakby w ogóle go nie widząc. - Twoja nienawiść powinna być skierowana przeciwko tym wszystkim, którzy oczekują za murami Ośrodka Zabaw. Ich musisz zniszczyć, jeśli chcesz pomścić swój Ogródek... - Kreator z uwagą obserwował Excurę. - My tylko ci to umożliwimy... Dostaniesz zwiększoną moc zielonego rogu i dwóch naszych najlepszych doradców. - Widocznie Alberto wyglądał tak, jak tego oczekiwał, bo już całkowicie przekonany o własnym zwycięstwie niedbale złożył propozycję: - Jeśli się zgodzisz i dotrwasz do Walki Proroków, obiecuję, że zginiesz normalnie, zostanie ci oszczędzona Tortura Miliona Zadrapań...

Stary człowiek wolno potrząsnął głową, jakby budził się z ciężkiego snu, jego spojrzenie powędrowało ku setkom szklanych ekranów rozpalonych obrazami. Kościstą dłonią potarł podbródek, wciągnął chrapliwie powietrze i wraz z wydechem wypowiedział trzy słowa oczekiwane przez Kreatora: - Niech tak będzie... * * * Stary generał, na dziedzińcu wśród dawnych budynków Admiralicji, musztrował strażboty. Dzisiaj jednak uczył je czegoś zupełnie nowego - nie paradnej defilady, gdzie rytm wybijanych nogami kroków huczy niczym werble, nie prezentowania broni równo i sprężyście, nie zwrotów defiladowych, gdzie krótka komenda zmienia szyk marszu niczym obrazy w kalejdoskopie, nie salutu dokładnego jak wahnięcie metronomu. Nie, dzisiaj uczył swoje wysłużone strażboty całkowicie nowego elementu musztry - uczył je, jak oddaje się salwę honorową. - Salwa honorowa to najbardziej zaszczytna powinność żołnierza - mówił twardym głosem starego wojaka, który całe życie wydawał tylko komendy - dotąd nie było potrzeby, abyście ten element ćwiczeń znali. Teraz taka konieczność jest. Nie mamy wiele czasu, dlatego proszę was, żołnierze, abyście z całą mocą przyłożyli się do treningu. - Wypukłe soczewki oczu strażbotów patrzyły na niego beznamiętnie. - Musicie dać z siebie wszystko, bo salwa honorowa to coś więcej niż tylko paradny pokaz. Salwa honorowa to wyrażenie czci i hołdu temu, dla kogo jest wykonywana. Order za życia, a salwa honorowa po śmierci są największym wyróżnieniem dla człowieka godnego powszechnego szacunku, wyrażają uznanie za jego czyny. Już niedługo będziemy musieli taką salwę honorową oddać. Zatem, żołnierze, zaczynamy ćwiczenia! * * * Alberto wyszedł przed budynek Ośrodka Zabaw. W dłoniach kurczowo ściskał swoją bojową dwururę. Obok niego kroczyli dwaj doradcy Rozrywnika Centralnego. Pierwszy - Pedro - młodzieniec o kruczoczarnych włosach, smagłej cerze i prostej sylwetce, był specjalistą od psychologii tłumu. Jak reklamował go Główny Kreator, szczycił się fakultetami ze wszystkich zagadnień dotyczących zachowań ludzkich. On miał koordynować poczynania Smoka tak, by każdy jego ruch przekładał się na zwiększenie oglądalności. Pedro był bardzo pewien siebie, w drodze do wyjścia zdążył już przekazać Excurze kilkanaście wariantów możliwych zachowań - przy czym tylko z trudem udawało mu się ukryć niechęć, jaką wywoływała w nim myśl, że wybór ostatecznego rozwiązania należy do er Uribarru. W swoich przekazach myślowych kierowanych do Alberto używał tonu łagodnej perswazji, jakby tłumaczył coś opóźnionemu w rozwoju dziecku, które trzeba przekonać do działania nie wywołując przy tym ataku histerii. Drugi - Maksymilian - był niskim, krępym blondynem o sylwetce atlety. Ten z kolei szczycił się dziesiątym dan w sztuce zabijania wszystkiego, co się rusza, przy użyciu wszystkiego, co się do zabijania nadaje - nie wyłączając z tej listy nawet przyrządów stworzonych w zupełnie innym celu. Maksymilian sam nie rozpoczynał przekazów, ale na każdą sugestię Pedra odpowiadał szeregiem wariantów jej realizacji, Sprzętu przydatnego przy działaniu, możliwą ilością ofiar i sposobami uniknięcia strat własnych. Obaj doradcy stanowili doskonale zgrany zespół, jedynym słabym elementem zadania, jakie przed nimi stało, był Smok er Uribarru. Przed budynkiem Ośrodka Zabaw, poniżej wspaniałych schodów, na których stał Alberto wraz z doradcami, zgromadził się tłum ludzi oczekujących na swojego idola - Smoka er Uribarru, bohatera aktualnego trans holo. Oczekiwali od niego prawdziwego cudu - recepty na nudę. Wiedzieli już, że zaczyna się nowy etap smoczych rozgrywek, wszystkie przekazy trąbiły o zwiększonej mocy zielonego rogu, o doradcach Excury, którzy uczynią widowisko wspanialszym niż wszystkie poprzednie, o prawdziwym gniewie Smoka doprowadzającym go do szału. Zapowiedziano niezwykłe atrakcje, które z pewnością potrwają aż do Walki Proroków. Tłum czekał na pierwszy ruch Smoka i smoczych pomagierów... Tymczasem Alberto Excura er Uribarru stał przed budynkiem Ośrodka Zabaw w całkowitym bezruchu, tylko głęboko zapadnięte oczy starca patrzyły na tysiące ludzi w bezbrzeżnym zdumieniu, prześlizgiwały się po twarzach, jakby starając się znaleźć choć jedną, która odpowiedziałaby zrozumieniem.

Ktoś z tłumu krzyknął: „Chcemy ofiar, Smoku!", a już po chwili wszyscy skandowali: - Więcej ofiar! Więcej ofiar! Więcej ofiar! Pedro zaczynał się niecierpliwić. Doskonale wiedział, że zbliża się chwila kulminacyjna, przy której należy dokonać spektakularnego aktu przemocy, by rozpalony tłum wzniósł wiwaty, a widzowie transholo zapomnieli o swoich głosach znudzenia. - Uderz w nich teraz! - Alberto odebrał jego przekaz. - Proponuję wariant widowiskowy. Zabijaj indywidualnie, na oczach wszystkich widzów, śmierć jednostkowa jest bardziej dramatyczna niż zagłada tysięcy - przekonywał gorączkowo. - Wznieś się ponad tłum i zacznij wyłapywać pojedyncze osoby, najlepiej młode ładne kobiety i przystojnych mężczyzn... - Nośniki grawi w gotowości - usłyszał Maksymiliana - skanery identyfikujące naprowadzą cię na zadane obiekty! - Unoś ponad ludzi pojedyncze ofiary, patrz im przez chwilę w oczy, a później rozrywaj na strzępy i rzucaj w tłum - chłodno instruował Pedro. - Wzmocnienia siłownikowe przygotowane, dopalacze aktywne - Maksymilian spokojnie meldował gotowość poszczególnych urządzeń potrzebnych do realizacji zadanego tematu. - Zanim złapiesz kolejną ofiarę, musisz krążyć przez chwilę nad uciekającymi ludźmi. Niech się boją i niech się potem cieszą, że uszli z życiem, niech będzie to dla nich najbardziej ekscytujące przeżycie, jakiego doświadczyli - instruował Pedro. - Później w wywiadach będą wspominali je barwnie i dramatycznie, to nam przysporzy oglądalności. - Dodajmy gorąco bijące od Smoka i huk porażający myśli - zaproponował Maksymilian - mikropromienniki i infradoplery powinny być w sam raz. - Zaczynaj, nadchodzi moment szczytowy podniecenia tłumu - ponaglił Pedro - rusz się, bo nie doczekasz jutra! Alberto oderwał wzrok od rzesz ludzi oczekujących na spektakl. Spojrzenie czarnych oczu przeniósł najpierw na śniadego młodzieńca tak przystojnego i tak uczonego, a później na Maksymiliana - najwyższej klasy specjalistę od uśmiercania. Ich głosy dudniły mu pod czaszką wywołując na twarzy bolesny grymas. Czuł, jak po karku cieknie mu pot, a brudna koszula lepi się do pleców. Dzień był bardzo gorący, jasno świeciło słońce. Alberto uniósł wzrok patrząc prosto w rozpalony do białości krąg. Na chwilę oślepł, ale kiedy ręce podrywały do góry bojową dwururę, wszystko na powrót było przeraźliwie czytelne. Pierwszy strzał trafił Maksymiliana dokładnie między oczy. Tylko Excura mógł być tego świadom, bo pocisk kompensacyjny rozsadził głowę speca od zabijania niczym arbuza - rozbryzgując dookoła wszystko, co w środku było czerwone. Ciało doradcy, kończące się na postrzępionej szyi, jeszcze chwilę stało na szeroko rozstawionych nogach, jakby nie bardzo rozumiejąc, że już nie żyje, a później wolno, spokojnie, wręcz majestatycznie zaczęło przechylać się, zmierzając na spotkanie marmurowego chodnika. Jeszcze nim uderzyło o niego z głuchym stęknięciem, Alberto odwrócił się do drugiego doradcy. Przekaz przerażonych myśli tamtego eksplodował mu w mózgu. Cała mądrość wszystkich fakultetów socjologii tłumu zamieniła się w jeden wrzask strachu. Excura puścił dwururę i złapał za ramiona przystojnego młodzieńca. Tamten próbował się szarpać, ale cóż to było wobec wzmocnień siłownikowych... Alberto uniósł się razem z nim i przeleciał nad tłum. Wszystkie głowy powędrowały do góry, a dotychczasowy ryk domagający się ofiar zamarł wśród wstrzymanych oddechów. Smok er Uribarru patrzył w przerażone oczy swojego doradcy, ale nie było już w nich przekonania o dramatyzmie śmierci jednostkowej, nie było żadnego przekonania, żadnej iskierki świadczącej o myśleniu, nie było już nawet strachu... Z kształtnych ust dobywał się tylko bełkot, ładne policzki tańczyły w rytm zwariowanej melodii granej przez mięśnie twarzy, modelowany podbródek telepał się z niewiarygodną częstotliwością. Przez krótką chwilę Alberto napinał mięśnie dopalone siłownikami, przez mgnienie oka jego twarz zbrylił grymas szału, przez ułamek sekundy zgromadzony tłum zaczynał gotować płuca do krzyku ekstazy... Palce Excury wbite w ramiona Pedra powoli rozluźniały uścisk. W rozbieganych oczach śniadego młodzieńca pojawiła się iskierka nadziei, a później zrozumienia... W umyśle Alberto wybuchł krzyk jego przekazu i trwał coraz gwałtowniejszy, w miarę jak starzec rozchylał dłonie trzymające młodzieńca. Kiedy ciało doradcy wysunęło się spomiędzy zakrzywionych palców Smoka, w tłumie wyciągnęły się setki rąk chciwych jego przyjęcia. Przerażony krzyk Pedra spadającego między ludzi zagłuszył ich radosny wrzask. Jeszcze nim przykrył go plaster ludzkich sylwetek, już drapieżne dłonie zerwały z niego ubranie. Nie minęła minuta, kiedy ze smoczego doradcy zostały tylko krwawe strzępy uniesione ponad tłum w zwycięsko wyciągniętych rękach.

Widowiskowo dokonała się śmierć jednostkowa. Zgromadzeni na placu ludzie tańczyli w uniesieniu. Oglądalność transholo podskoczyła do niespotykanego wcześniej poziomu. Nie oddano ani jednego głosu znudzenia. Zapowiadało się, że Smok er Uribarru pobije wszystkie rekordy. Takiego rozwoju wypadków nikt nie oczekiwał, zaskoczenie rozgoniło nudę, czekano teraz na dalszy, jeszcze straszliwszy rozwój wypadków... Jedynym, który znał już przyszłość, był Główny Kreator. Siedział w swoim gabinecie obserwując holograficzną wizję placu przed Ośrodkiem Zabaw. Nie wyglądał na zadowolonego - pomimo że słupki wskaźników zatrzymały się na maksymalnych polach. On wiedział, że za tą krótką chwilą popularności nie ma nic więcej... - Sukinsyn - mamrotał pobielałymi ze złości wargami - stary, durny sukinsyn! - obserwował, jak Smok er Uribarru unosi ramiona uciszając tłum. Nie wyglądał na zaskoczonego, kiedy w pomieszczeniu rozbrzmiały słowa Excury. - Nie będę was zabijał! Nie zginie z rąk moich już ani jedna osoba! Nie ma Smoka er Uribarru! Idźcie do domu, to koniec! - Sukinsyn... - powtarzał Główny Kreator - zapłacisz za to, staruchu, drogo zapłacisz... * * * - ...Jest sobota, godzina dwunasta w południe - spiker Ośrodka Zabaw relacjonował z miękko-lepką słodyczą - właśnie przed chwilą otrzymaliśmy z Apartamentu Kolejnego, na kondygnacji wysoko numerowanej Mieszkaniowca wciśniętego między dwa identyczne, głos przeważający szalę znudzenia Smokiem er Uribarru. Natychmiast zostają wysłane roboty do jego obezwładnienia i sprowadzenia na waszą ulubioną Torturę Miliona Zadrapań! Wszyscy chcący wziąć udział w rytuale proszeni są o osobiste zgłoszenie się w Ośrodku Zabaw albo o informacje dla kata, gdzie i w czyim imieniu ma dokonać nacięcia! - entuzjazm doprowadzał go do granic histerii. - Jednocześnie przypominamy o zbliżającej się Walce Proroków. Losowanie już za cztery dni! Nie zapomnijcie zamówić abonamentu na następne transholo! * * * Kat czekał, aż opancerzone maszyny umieszczą Excurę na przezroczystym postumencie. Spokojnie obserwował, jak rozpinają ramiona starca na misternym stelażu i mocują jego dłonie i stopy energetycznymi klamrami. Sprawne ruchy robotów świadczyły o wysokim współczynniku ich funkcjonalności i doświadczeniu opartym na długiej praktyce. Stary człowiek cały czas był przytomny. Kiedy kleszcze maszyn naciągały mu ramiona, nie wyraził sprzeciwu żadnym ruchem, grymasem bólu, spojrzeniem strachu. Przez cały czas zachowywał się tak beznamiętnie, jakby nadchodząca Tortura Miliona Zadrapań nie jego miała dotyczyć. Nawet kiedy Pani Rytuału zdarła z niego postrzępione łachmany i zawisł nagi przez tłumem gapiów i setkami kamer, nie zmienił wyrazu twarzy ani o jotę. Spiker dwoił się i troił, aby podniesionym, nienaturalnie entuzjastycznym głosem zatuszować chłodną obojętność ofiary Tortury Miliona Zadrapań - Smoka er Uribarru. Jak dotąd strach pętanych przy ołtarzu ludzi był wystarczającym bodźcem do wywołania euforii oprawców w Ośrodku Zabaw i widzów transholo, jak dotąd... Excura jakby zupełnie nie wiedział, co się wokół niego dzieje nieczuły na gwizdy i okrzyki przyszłych oprawców, obojętny wobec ogromnej sylwetki kata, patrzący na przestrzał obiektywów kamer. Pani Rutuału zaczynała swój taniec. Jej nagie ciało wirowało w rytm wewnętrznej muzyki - najpierw ospale, leniwie, jakby rozbudzając w sobie żar i uniesienie, później coraz szybciej, gwałtowniej, coraz bliżej rozpiętego na stelażu Smoka er Uribarru. Piękne gibkie ciało miotane szalonym rytmem wraz z pierwszymi kroplami potu zaczynało uwalniać wewnętrzny blask. Pani Rutuału promieniała niczym światło schwytane w objęcia wirującego kryształu, zdawało się, że jej spocona skóra lśni wszystkimi barwami tęczy. Taniec stawał się coraz bardziej chaotyczny, coraz częściej jędrne ciało kobiety ocierało się o zapadniętą starczą pierś Alberto. Zafascynowany tłum w milczeniu obserwował jej ruchy. Podniecenie obecne w każdej z tanecznych ewolucji zwiastowało nieubłagane nadejście tortury. Właśnie Pani Rytuału zatrzymała się przed Smokiem er Uribarru - nagle, jakby uwięziona w połowie zwrotu. Chwilę stała nieruchomo wpatrując się w czarne,

podkrążone oczy Excury, a później sięgnęła do przepaski oplatającej jej biodra. Tłum otrząsnął się z czaru zmysłowego tańca i krzyk tysięcy gardzieli na nowo wybuchł na dziedzińcu Ośrodka Zabaw. - Zabić Smoka! Zabić Smoka!! Zabić Smoka!!! Pani Rytuału uniosła ręce gestem nakazując ludziom milczenie. W jej dłoniach spoczywały dwie cienkie stalowe szpile. - Oto ostrza rozpoczynające Torturę Miliona Zadrapań - wzrokiem wskazała na swoje wyciągnięte ramiona. - Niech pierwsze wzmocni ból czyniąc męczarnię godną Smoka i jego przeciwników. - To mówiąc podeszła do Alberto i wprawnym, szybkim ruchem wbiła mu igłę w kręgosłup czyniąc ciało Excury po wielokroć wrażliwszym na każde doznanie. - Niech drugie sprawi, że Smok w pełni świadomy dotrwa miliona zadrapań wysłuchując wszystkich swoich oprawców. - Drugie ostrze trafiło tuż powyżej serca i to miało utrzymać Alberto przy zmysłach aż do końca tortur. - Niech się stanie! - Pani Rytuału ukazała zgromadzonym kryształowy flakonik i złotą łodygę zakończoną ostrym trzymilimetrowym cierniem. Jako pierwszy podszedł do Smoka er Uribarru kat - to on wedle zwyczaju rozpoczynał zawsze tortury. Ponura, wielka sylwetka stanęła nad Excurą. Pani Rytuału podała mężczyźnie kolec, sama zaś na koniec języka przyjęła kroplę różowego płynu z kryształowego flakonu. - W imieniu Głównego Kreatora Ośrodka Zabaw - tubalnym głosem obwieścił kat - nacinam cię za to, że nie dotrwałeś do Walki Proroków! - to mówiąc wbił kolec w czoło Excury i krótkim szarpnięciem rozerwał skórę na długości centymetra. Gwałtowny grymas bólu - zwielokrotnionego wbitą w kręgosłup igłą - przeleciał przez twarz Alberto. Jeszcze nim pierwsze krople krwi zrodzone w świeżej ranie spłynęły na oczy Smoka er Uribarru, Pani Rytuału zbliżyła usta do czoła Excury i językiem zwilżonym śliną i kroplą różowego płynu przejechała po zadrapaniu. Krew przestała płynąć, a rana zaogniła się przysparzając mu dodatkowego cierpienia. - Oto pierwsze z miliona zadrapań! - krzyknęła w uniesieniu, a tłum zaczął radośnie wiwatować. - Niech następnym oprawcą będzie burmistrz spalonej dzielnicy. Spośród rozwrzeszczanych ludzi wyszedł chudy mężczyzna, który jeszcze tak niedawno podejmował na balu Smoka er Uribarru. Teraz już nie był taki przyjazny, teraz wyglądał na człowieka pełnego gniewu i nienawiści. Od Pani Rytuału wziął cierń, a na język przyjął kroplę płynu z kryształowego flakonu. - Za to, że nie jestem już burmistrzem, bo spaliłeś moją dzielnicę - przez moment patrzył na starca, jakby szukając miejsca do zaznaczenia swojej wściekłości, a potem trzymanym w dłoniach kolcem przejechał po policzku Excury. Rozdarta skóra zakwitła kroplą krwi, ale i jej nie dane było sięgnąć ziemi... Burmistrz zbliżył swoją twarz do twarzy Alberto, niby chcąc ucałować starca, wystawił język i zamaszystym ruchem zlizał krew ze świeżej rany. I znowu grymas bólu przez ułamek sekundy zbrylił oblicze ofiary dając świadectwo cierpienia potęgowanego przez igłę wkłutą w kręgosłup. Jednocześnie oczy Excury cały czas były przytomne, drugie ostrze - to wbite nad sercem - nie pozwalało, by kurtyna omdlenia otuliła ciało. Pani Rytuału wywołała kolejnego oprawcę. Przez wiwatujący tłum przepychała się gruba kobieta - tak niedawno grająca rolę zachwyconej Smokiem dziewicy. Tuż za nią sunął mały zasuszony jegomość - mąż. Dziwaczna para wdrapała się na podwyższenie. Ona chwyciła w dłonie ostry cierń, on językiem zlizał kroplę z kryształowego naczynia. - Za chorobę, która na zawsze pozbawiła mnie możliwości rodzenia dzieci! - wściekle wykrzyczała w twarz Excurze, a krople jej śliny zawisły na powiekach starca. Cierń ranił pierś Alberto, podczas gdy pocałunek męża ranę zaognił. I znów radosny okrzyk tłumu uderzył w sklepienie hali Ośrodka Zabaw. Excura patrzył, jak kolejne osoby wstępują na podest, czuł, jak ostry kolec rani ciało, zagryzał wargi, gdy dotknięcie wilgotnego języka rozpalało mu ranę. Powoli obrazy zaczynały tracić wyrazistość, a z każdym nowym cierpieniem coraz realniej wracał obraz Ogródka - tego prawdziwego, z grządkami pełnymi marchewki, pietruszki, buraków, selekcjonowanego czosnku, z zieloną łączką, na której pasie się łaciata holenderka. Widok ten sprawiał, że Alberto uśmiechał się sam do siebie, w myślach wracając do czasu, gdy dobrą ziemię kopał, nawoził, pielęgnował, a ona w zamian rodziła mu wspaniałe warzywa. - Za to, że muszę mieszkać w gorszej dzielnicy, bo moich rodziców nie było stać na zapewnienie mi wykształcenia! Alberto wbijał szpadel w pulchną ziemię. Rosła czarna skiba, mimo iż siły staruszka nie były już takie jak kiedyś.

- Za moje kalectwo, które brzydzi i odstrasza wszystkie kobiety! Grabie rozbijały co większe grudy powoli formując grządki. Excura bardzo starannie czesał każdą piędź ziemi dbając, by nie uciskał jej nawet najmniejszy kamyczek. - Za te cholerne dragi i pieprzonych dystrybutorów z ich pojebanymi cenami! Powoli, z namaszczeniem Alberto rylcem znaczył bruzdy pod zasiewy. Uważał, by nie były ani za głębokie, ani za płytkie. Ziarna marchewki trzeba sadzić w sam raz: by potem nie schły albo nie wschodziły zbyt późno. - Za to, że mam tak beznadziejnie głupiego zwierzchnika! * * * Dwie młode, niezwykle piękne kobiety w idealnie doskonałym wnętrzu Apartamentu Kolejnego oglądały trans holo z Tortury Miliona Zadrapań. Na wpół leżąc w atłasowo wyściełanych sofach ze znudzeniem malującym się na idealnych twarzach, z powiekami nieledwie opadającymi na duże błękitne oczy obserwowały kolejnych oprawców kaleczących ciało Smoka Er Uribarru. Dyskretne ziewnięcia były świadectwem wysiłku, jaki obie kobiety wkładają w przyglądanie się widowisku. Właśnie na podeście mała, może pięcioletnia dziewczynka wbiła cierń w brzuch Alberto. Jej ojciec wspomógł drobną dłoń w szarpnięciu kolca, a potem podsadził córkę do góry, by delikatny różowy języczek wysunięty spoza filigranowych usteczek mógł zlizać ze starczej skóry rodzące się krople krwi. - Teraz kat skaleczy Smoka w moim imieniu - jedna z kobiet wygodniej wsparła się na łokciu. Kat przejął od dziewczynki cierń. Podszedł do ciała rozpiętego na energetycznym stelażu. Przez chwilę przyglądał się starcowi szukając kawałka skóry wolnego od zadrapań, a później wygłosił kwestię widza - jakiejś kobiety z Apartamentu Kolejnego na kondygnacji wysoko numerowanej Mieszkaniowca wciśniętego między dwa identyczne. - Za to, że tak strasznie się nudzę! Smok er Uribarru nie reagował już na ból, nie widział obserwujących go tłumów, nie wykonał najlżejszego nawet ruchu - jeśli pominąć lekkie skrzywienie ust, które na równi mogło oznaczać cierpienie i uśmiech... - Jeszcze nigdy nie widziałam tak kiepskiej ofiary tortur - z żalem skomentowała obraz jedna z kobiet. Jej przyjaciółka wyłączając transholo z aprobatą pokiwała głową. Sennym głosem zakończyła rozmowę: - Tak, słodka, naprawdę można umrzeć z nudów... * * * Cichy pod bitumicznym przykryciem Ogródek, spokojny otworem wykutego w czarnym asfalcie grobu, trwał w oczekiwaniu przyjęcia sakramentu ciała Alberta Excury er Uribarru. Dobra ziemia, mądra ziemia, żywa ziemia w podzięce za mozolne lata pracy ofiarowywała dzisiaj swojemu dobroczyńcy miejsce wiecznego spoczynku, czekała ziarna innego niż zazwyczaj. Dzisiaj brała w objęcia życie, które już minęło i które jak uschnięte ziarno nie powstanie wiosną. Perzowy, wsparty na lasce z wiśniowego drewna, stał u boku spowitego w całun przyjaciela - druha, który już nigdy nie napadnie na Gniazdo z sąsiedzką wizytą, nie obsieje jego działki wyjątkowo złośliwą odmianą perzu, nie odpowie ciosem na cios. - Za winy moje, przebacz... - rozpoczął z tą dziwną nutą żałosnej rezygnacji ludzi starych - bo nie ze złej woli powstały. Nic zdrożnego nie ma w drobnych zatargach dla umilenia czasu, czasu, którego jest za dużo. Dla ciebie dobiegł końca, nieoczekiwanego tak dla ciebie, jak dla mnie... Nie tak miało być! Inaczej wyobrażaliśmy sobie ostatnie dni. Dlaczego nawet takim staruchom jak my nie dali spokoju! - podniósł głos. - To ich zabawa, nie nasza! Dobrze, że przynajmniej zabiłeś ich tak wielu... Przebacz - znów spokorniały wysmarkał się w róg kraciastej koszuli. - Utwardzony bitumitem Ogródek może nie był najlepszym pomysłem, ale zaklnę się na boskiego ogrodnika Rementepa Zgiętego - walnął kułakiem w zapadniętą pierś - że odkuję asfalt i ta ziemia znowu będzie rodzić prawdziwe warzywa. Choćbym resztę życia miał poświęcić na twój Ogródek, to i tak będzie niczym wobec krzywdy, jaką nieświadomie ci wyrządziłem. Obiecuję, że wzejdzie ziarno, tylko przebacz wszystko, przebacz durnemu staruchowi i te łzy, którymi żegna na zawsze Alberto Excurę er Uribarru...

Gasnące liliowo słońce przykryły troskliwe chmury - mrokiem niosąc spokój i ukojenie na czas kolejnej nocy. Za murem, pojękując nieoliwionymi stawami, maszerowała kolumna niemodnych, zdezelowanych strażbotów. Suchy rozkaz zatrzymał je w chrobotliwym zwrocie. Stary generał strzelił podkutymi butami. Chrobotliwy szczęk ramion strażbotów wznoszących broń nieomal zlał się z głośnym rozkazem: - Na moją komendę salwę honorową pal! Huk wystrzałów na chwilę zagłuszył wszystko, a potem odbijany od ścian gmaszysk dawnej Admiralicji gasł powoli, zabierając ze sobą pamięć o starym człowieku zwanym Alberto Excura er Uribarru. Grzegorz Drukarczyk