Jerry Ahern
Krucjata
TOM 11
Odwet
Przeło yła: El bieta Białonoga
2
Rozdział 1
Otworzył oczy, ale zaraz je zamkn ł; niebieskawe wiatło raziło go bole nie.
Po chwili znowu spróbował unie powieki. Poruszył głow . To kolejny sen. A
jednak odr twienie szyi było a nadto realne. Przecie oczy miał naprawd
otwarte. Spojrzał w gór , w prawo na mały ekran. ”Czas min ł” - oznajmiały
litery. Nad tym napisem znajdował si elektroniczny wy wietlacz. M czyzna z
wysiłkiem odczytał: “Lata - 501, Miesi ce - 3, Dni - 30, Godziny - 14, Minuty - 6,
Sekundy - 19”. Ostatnia liczba zmieniła si na ”20”, gdy mrugn ł oczami.
- Bo e, a wi c stało si . - Jego głos był tak chrapliwy, e sam z trudem go
rozpoznał.
Napi ł mi nie i spróbował usi . Pokrywa kapsuły bez najmniejszego oporu
uniosła si . Wolno i ostro nie przeło ył nogi przez kraw d legowiska. Siedział
teraz na małej, płytkiej ławeczce. Ramiona, nogi, kark, szyj , całe ciało miał
sztywne i obolałe. Na półce pod wy wietlaczem zauwa ył ulotk w plastikowej,
przezroczystej okładce. Si gn ł po ni .
Uwaga! Przeczytaj uwa nie, natychmiast po przebudzeniu ze snu narkotycznego.
- Przeniósł wzrok na ostatnie linijki druku. - Dla uzyskania szczegółowych
informacji zapoznaj si z instrukcj TM-86-2-1, któr znajdziesz po lewej stronie
komory kriogenicznej.
Wzruszył ramionami, zabolało. Pochylił si i zajrzał do głównej kabiny. Z
daleka zobaczył, e niektóre lampki kontrolne pulpitu sterowniczego pogasły. Nie
działał te centralny monitor komputera. M czyzna spojrzał na stoj c obok
kapsuł . Pokrywa te si podnosiła, budził si le cy pod ni człowiek. Jak upiór
unosz cy wieko trumny. Przypominały mu si sceny z ogl danych w dzieci stwie
horrorów Bali Lugosiego.
Spróbował wsta i podej , by zajrze do kapsuły, poczuł zawroty głowy.
Poczekał, a pokrywa komory zupełnie odsłoni wn trze.
Zaschło mu w gardle, wi c mówił z trudem:
- Craig, hej, hej. Craig, Craig Lerner, hej, to si stało. Zgodnie z rozkazami.
Mogli nas odwoła , ale nas nie odwołali. Stało si , Chryste, to naprawd si stało!
Lerner popatrzył na niego szeroko otwartymi oczami.
- Stało si , Craig, trzecia wojna wiatowa, słodki Jezu... - urwał w pół zdania.
Wygl dało na to, e Lernerowi chce si płaka , ale łzy nie napływaj mu do oczu.
Min ła godzina, sprawdził to na jednym z pokładowych zegarów.
Dodd poruszał si sztywno, nienaturalnie. Pierwszy oficer Craig Lerner szedł
za nim. Zatrzymali si przy iluminatorze pozwalaj cym zajrze do ładowni.
M czyzna wcisn ł guzik. Zaskoczyło go, e przesłona iluminatora wci działa.
Płytki rozsun ły si promieni cie jak rozkwitaj cy p k tulipana. Przywarł czołem
do pleksiglasu. Ci ko oparł si o cian . Brak grawitacji sprawił, e znów poczuł
si le. Patrzył na dwadzie cia komór kriogenicznych, takich samych jak ta, któr
niedawno opu cił. Mniejsze kapsuły zawierały embriony zwierz t.
Odchylił si od okienka i chwycił za por cz biegn c wzdłu kadłuba.
- Budzimy ich, kapitanie? - odezwał si Lerner.
- Do cholery z tym ”kapitanem”. Chyba nie zamierzasz mnie tak nazywa po
pi ciu wiekach...
3
- Budzimy ich, Tim?
- Nie. Tylko oficera naukowego. Ta dwudziestka zostaje. Obudzimy ich, jak
tylko si przekonamy, e jest sens. Je li nie, hm... W przeciwnym razie... - nie
doko czył. - Id obudzi ... no...
- Jeffa? Jeffa Stylesa?
- Tak, do diabła! - Timothy Dodd potrz sn ł głow . - Cholera, nic nie
pami tam. Musz na chwil usi .
- W porz dku, Tim.
Patrzył za Lernerem, gdy ten podszedł do trzeciej, wci zamkni tej kapsuły.
Znów potrz sn ł głow .
- Je li tam, na dole jeszcze co istnieje, to reszta... reszta...
Nie puszczaj c si por czy, doszedł do fotela pilota i usiadł z ulg . Zapi ł
pasy. Walczył z nieprzyjemnym dr eniem oł dka. Wydawało mu si , e Lerner
doszedł do siebie bez podobnych problemów. Dodd zastanawiał si , czy to kwestia
wieku. Lerner miał trzydzie ci trzy lata, a Dodd czterdzie ci cztery. Wzruszył
lekko ramionami, pami taj c, e musi do minimum ogranicza gwałtowne ruchy.
Zwlekał z odsłoni ciem ekranu widokowego. Przeczytał kopi TM-86-2-1,
któr dostał od Lernera. Instrukcja mówiła, e nale y powstrzyma si od picia i
jedzenia kilka godzin po przebudzeniu. Informowano, e po pierwszym posiłku
mo e wyst pi rozstrój oł dka i nudno ci. Sama my l o tym sprawiła, e
kapitanowi zebrało si na wymioty. Po pi setletnim po cie nie miał jednak czym
wymiotowa . Znów potrz sn ł głow , kiedy patrzył na dwadzie cia komór w
ładowni. Mógł te zobaczy swoje odbicie w iluminatorze. Twarz miał
szczuplejsz ni zwykle, okolon bujnym, wygl daj cym na trzytygodniowy,
zarostem. A teraz, gdy siedział przypi ty pasami do mi kkiego fotela, czuł, e jego
ramiona s słabe i bezwładne, a palce sztywne. W tym TM-86-2-1 wspomniano o
mo liwo ci wyst pienia podobnych objawów.
Usłyszał głos Lernera. Zbyt szybko odwrócił si w stron oficera i oł dek
znów podszedł mu do gardła. Dodd zamkn ł oczy.
- Kapitanie, obudziłem Stylesa. Czuje si tak samo podle, jak ty. Ale to nie
potrwa długo.
Dowódca miał w zasi gu r ki specjalne woreczki. Wzi ł jeden i podniósł do
ust, ale nie zwymiotował.
Lerner zaj ł fotel z prawej strony stanowiska pilota. Styles stan ł za nimi.
Obrócili si na fotelach ku niemu. Był ju w niezłej formie i mógł rozmawia .
- Nie mog uwierzy , e to wszystko dzieje si naprawd . To znaczy... Czy
adnemu z was nie przyszło do głowy, e to sen, nasz wspólny sen?
- We nie si nie wymiotuje - mrukn ł Dodd.
- Jeste oficerem naukowym. Co, u diabła, masz wła ciwie na my li? - spytał
Lerner.
- To tylko sugestia. - Styles rozło ył r ce. - Według jednej ze szkół
filozoficznych, cała rzeczywisto jest w gruncie rzeczy czyst fantazj , a
wszystkie do wiadczenia s tworem wyobra ni.
- To szmatławe teorie, w takich okoliczno ciach mog łatwo doprowadzi ci
do obł du. Daj sobie z nimi spokój. Do diabła, nikt jeszcze nie znalazł si w
podobnej sytuacji.
4
- Tim ma racj , Jeff. Ten sen wygl da cholernie realistycznie.
Dodd roze miał si , widz c, e Craig Lerner uszczypn ł si mocno na wszelki
wypadek i skrzywił z bólu. Styles te był tym ubawiony.
- W porz dku, to nie sen. Mówiłem, e to tylko sugestia. Co teraz robimy,
Tim? Ty jeste tu kapitanem.
- A ty oficerem naukowym, Jeff, i moim doradc - odparł Dodd.
Styles zmru ył oczy i zacz ł przerzuca laminowane strony notesu. Był to
gruby kołonotatnik, zamykany na mocny suwak. W ko cu Jeff znalazł stron ,
której szukał.
- Napisali, e najpierw powinni my ustali pozycje pozostałych statków floty.
Wystartowali my razem z pi cioma innymi, zgadza si ?
- Taaak... - Dodd obrócił si na fotelu w stron pulpitu sterowniczego. Wł czył
jaki przycisk. Rozległ si monotonny hałas urz dze pneumatycznych.
- Roje meteorów, awaria baterii słonecznych, uszkodzenie komputera
pokładowego, czy by... - zacz ł Styles.
Dwie cz ci przesłony ekranu widokowego rozsun ły si bezgło nie. Styles
zapomniał, co chciał powiedzie , a Dodd gło no westchn ł.
- Oni wszyscy... - zacz ł Lerner, ale i on urwał.
Po obu stronach ich promu pi innych statków sformowało szyk zbli ony
kształtem do niesymetrycznego klina. Na prawo od nich panowała jasno , a
poni ej mogli widzie co , co mogło by tylko Ziemi . Lerner przy pomocy
komputera pokładowego ustalił poło enie statków w Układzie Słonecznym. Tak,
to była Ziemia. Ale to nie była ta sama bł kitna kula, któr mo na było ogl da z
Ksi yca. Ile lat temu? Czy czas wci miał jakie znaczenie? Widzieli plamy
zieleni i, wi ksze od nich, plamy bł kitu, ale kształty kontynentów ró niły si od
tych, do których przywykli.
- To Ameryka, Stany Zjednoczone - wyszeptał Lerner.
- Ale, Jezu, nie widz Florydy. I... Zachodnie Wybrze e... ono jest...
Dodd odwrócił wzrok od swego rodzinnego l du i popatrzył na pozostałe
statki floty. Wygl dały na nie uszkodzone. Zakładał, e na ka dym z nich
odzyskało wiadomo po trzech członków załogi i e po dwudziestu spoczywa
bezpiecznie w chłodnych ładowniach promów. Zamkn ł oczy.
- My lisz, e tam na dole, jest wci jakie ycie? Nie ma miast, to pewne,
komputer nie zanotował adnego promieniowania podczerwieni. Instrumenty
wskazuj , e warstwa atmosfery jest teraz bardzo cienka. Styles odebrał jakie
sygnały przez radio, ale s zbyt słabe, eby je rozszyfrowa . Mo e pochodz z
naturalnego ródła.
Dodd spojrzał na Lernera. Potem krzykn ł do prowadz cego nasłuch Jeffa:
- Jeff, przeł cz si na cz stotliwo gradow , nie pimy ju od kilku godzin...
- Od trzech godzin i czterdziestu dziewi ciu minut, kapitanie. Na Ziemi jest
teraz czwarta rano czasu wschodnioeuropejskiego.
- No wła nie. Musimy poł czy si z innymi promami. To znaczy, we miemy
si w ko cu do roboty.
- Racja, Tim. Nie ma na co czeka .
Timothy Dodd podniósł mikrofon - wolał to ni laryngofon.
5
- Tu ”Eden jeden”, wzywam flot ”Edenu”. ”Eden jeden” wzywa flot
”Edenu”, ogólne wywołanie! Odbiór!
Przez chwil panowała cisza. Przerwał j kobiecy głos:
- Tim, tu Jane Harwood. Mój pierwszy oficer wła nie wstał, ale choruje.
Obudziłam si jakie trzy godziny temu. Jestem tylko troch sztywna, odbiór.
- Zrozumiałem ci , ”Eden trzy”. Pozosta na linii. Powiedz swojemu
oficerowi, eby zjadł troch krakersów, ma normalne objawy. Czy kto jeszcze
nie pi? Odbiór!
- ”Eden dwa” gotów do działania, kapitanie. Pozwoliłem sobie obudzi sekcj
ładownicz i zacz li my sprawdza system zwany EML. Co to takiego, u diabła?
Odbiór!
- Pami tasz Moduł Eksploatacji Ksi yca, ”Eden dwa”? Tym razem to Moduł
Eksploatacji L du, podlega moim rozkazom. Wyobra asz sobie, e po prostu
wyl dujemy? - Zrezygnował ze zb dnej teraz radiowej procedury. - No, słucham?
- No có , kapitanie, w ka dym razie doktor Halverson i porucznik Kurinami
nie mog si ju doczeka akcji. Wył czam si .
- Ale te nie schod z linii. Niech twoja ekipa kontynuuje przygotowania.
Czekam na nast pne zgłoszenia.
Było troch zakłóce , ale odezwały si kolejne głosy. Zegar pokazywał, e od
przebudzenia min ło dwana cie godzin. Dodd doszedł do wniosku, e wszystko
przebiega zgodnie z planem. Przez chwil obserwował siedz cego obok Lernera.
Ten zdejmował wła nie z komputera jakie zaciski.
- Uruchomiłem ostatni z systemów, kapitanie. Kilka diod si przepaliło, ale
mo na je łatwo wymieni , to zwykła kosmetyka. Lekkie uszkodzenie kadłuba,
prawdopodobnie roje meteorów. Pó niej przejrz bank danych, postaram si
odszuka nagrania. Na szcz cie zewn trzna powłoka jest wci szczelna, cho nie
mam poj cia, jak zniesie powrót na Ziemi . Nie mo na, niestety, sprawdzi , czy to
przetrzyma.
- Je li ekipa zwiadowcza stwierdzi, e nie zdołamy przystosowa si do ycia w
warunkach panuj cych teraz na Ziemi, nie b dziemy musieli w ogóle tego
sprawdza .
- Odnalazłe je?
- Dalsze plany naszej wyprawy? Zgadłe ! Przejrzałem dosłownie wszystko i w
ko cu przyszedł mi do głowy plan ”Alfa”, jedyny odpowiadaj cy naszej sytuacji.
Je li nie b dziemy mogli wyl dowa , pozostaniemy w kosmosie. Cał flot
wchodzimy na jedn orbit okołoziemsk , wył czamy wszystkie systemy i znów
idziemy spa . Nast pne ampułki dadz nam kolejne pi set lat snu. Budzimy si i
ponownie sprawdzamy warunki na Ziemi. Je li i tym razem s niekorzystne,
powtarzamy procedur . Z tym, e to ju ostatnie dawki rodka usypiaj cego i
ostatnie pi set lat snu. I to jest pewien problem: dysponujemy tylko jednym
modułem badawczym, wi c je li sko czy si nam surowica kriogeniczna,
b dziemy musieli l dowa bez wzgl du na warunki panuj ce na dole. Dopiero
teraz zaczynam rozumie ich cholerne wykr ty. Wolałbym wiedzie o wszystkim
du o wcze niej.
- Po starcie czytałe przecie rozkazy.
6
- Wiem teraz, dlaczego nie pozwolili mi przeczyta wszystkich od razu,
cholera! - Dodd spojrzał na Lernera, potem na Stylesa.
- Jeff, co z ładownikiem?
- Kurinami i Halwerson s ju na jego pokładzie. Sprawdzaj ostatnie
obwody.
- W porz dku. - Dodd podniósł mikrofon. - Tu ”Eden-jeden”, ”Eden dwa”,
Ralf, zgło si , odbiór!
- Tak jest, kapitanie, tu ”Eden dwa”.
- Chc słysze twoje odliczanie. Kiedy b dziecie gotowi do wystartowania
MEL?
- Je li wszystkie systemy s sprawne, wystartujemy za dwadzie cia pi
minut.
- Zgło si do mnie za dziesi , Ralf. Wył czam si . Dodd odstawił mikrofon i
spojrzał w stron Ziemi. Poczuł dreszcz.
7
Rozdział 2
Do startu pozostało pi minut.
- Doktor Halwerson, tu Timothy Dodd, nigdy si nie spotkali my. Odbiór!
- Tak, kapitanie, chce pan nam yczy powodzenia? Odbiór!
- Kobieta? - Dodd przysłonił r k mikrofon i pytaj co spojrzał na Stylesa.
- Elaine Halwerson. Chcesz zobaczy wykaz jej kwalifikacji?
- A kim, u diabła, jest ten Kurinami?
- Pilot japo skiej marynarki wojennej. Jeden z najlepszych na wiecie, tak
przynajmniej mówi dane komputerowe.
- Podaj mi je - parskn ł Dodd, wyrywaj c wydruki z rak Stylesa. Pióro Jeffa
poszybowało w powietrze, Lerner chwycił je w locie.
- Jest pan tam, kapitanie? - odezwał si głos Elaine Halwerson. Była
Murzynk , Dodd odczytał to z danych personalnych.
- Tak... eee... tak, doktor Halwerson. Ja... eee... nie spodziewałem si kobiety,
nawet mi o pani nie wspomniano, odbiór!
- Mo e jestem tu w charakterze symbolu, czarna kobieta...? W ka dym razie,
zanim zostałam wł czona do tego programu, poproszono mnie o zmian nazwiska
na inne, brzmi ce bardziej łaci sko, z odcieniem ydowskim. Ale my l , ka-
pitanie, e i tak by mnie przyj to, odbiór!
- Spryciara. - Dopiero po tym komentarzu Dodd wcisn ł guzik przeka nika. -
Doskonałe poczucie humoru, doktor Halwerson, podziwiam pani odwag . I
zgadła pani, rzeczywi cie chciałem pani i porucznikowi Kurinamiemu yczy
powodzenia. B dziemy si za was modli . Bez odbioru.
Przekr cił wył cznik gło nika. Nie b dzie słuchał odliczania. Cz kuli
ziemskiej pogr ona była teraz w cieniu. Nie rozja niały go adne wiatła, jak
gdyby ludzie nigdy nie zbudowali elektrowni.
Kapitan znów wł czył mikrofon, zagłuszaj c monotonne odliczanie. Start
miał nast pi za około trzy minuty.
- Doktor Halwerson, to znowu Timothy Dodd. Ja naprawd tak my lałem,
ycz wam wszystkiego najlepszego, tobie i... jak on si nazywa?
- Tu ten, o kogo pan pyta - odpowiedział m ski głos. M czyzna mówił z
lekkim japo skim akcentem, ale jego angielski był perfekcyjny.
- Dzi kujemy, MEL. Bez odbioru.
- Mam nadziej , e wkrótce do was doł czymy. Niech Bóg ma was w swojej
opiece. Bez odbioru.
Zdecydował si słucha dalszego odliczania. Był wiadom swych urz dze , ale
zamkn ł oczy i zacz ł si modli za oboje, bo je li si oka e, e l dowanie promów
na Ziemi jest niemo liwe, Murzynka i japo ski pilot b d skazani na nie-
uchronn mier .
8
Rozdział 3
- Doktor Halwerson? - Głos Kurinamiego zabrzmiał nienaturalnie przez
hełmofon.
Rozejrzała si , gruby kombinezon pró niowy kr pował jej ruchy. Czuła, e po
wielowiekowym nie, po szybkim starcie i l dowaniu na Ziemi, wci stoi
niepewnie na zesztywniałych nogach. Latała kiedy własnym samolotem i
osi gn ła klas pilota maszyn dwusilnikowych, ale nie uwa ała si za eksperta w
sprawach pilota u. A jednak lec c z Akiro Kurinamim odniosła wra enie, e ma
do czynienia z prawdziwym mistrzem.
- O co chodzi, poruczniku? - Głos powrócił do niej, odbity od cian kasku.
Pomy lała, e taki sam efekt musi wywoływa mówienie w brzuchu wieloryba.
Kurinami niezgrabnie schodził po drabinie.
- Jest pani pewna, e podano nam wła ciwe współrz dne?
- Mów mi Elaine... Mo e w tej chwili jeste my jedynymi lud mi na Ziemi. I
je li nie b dziemy mogli oddycha w nowej atmosferze, wkrótce umrzemy.
Zosta my przyjaciółmi.
- Mam na imi Akiro, Elaine.
Czuła si dziwnie w kosmicznym kombinezonie. Japo czyk skłonił si przed
ni .
- A wracaj c do twojego pytania - powiedziała. - Współrz dne były wła ciwe.
Razem z siostr dorastały my w Georgii. Poznaj te góry. I sygnał radiowy
pochodził gdzie z tej okolicy, je li naprawd był jaki sygnał. Ta wysoka o dzi-
wacznym kształcie, to Góra Jonah.
- Zawsze my lałem, e Georgia to oaza zieleni, a tu pustynia.
- Na północy wydaje si pustyni . Południe jest bardziej zielone, ro linno
tworzy naturaln granic . - Kobieta nie wiedziała, jak to teraz wygl da. Miała
wiele specjalno ci, mi dzy innymi była klimatologiem, ale nie dysponowała ad-
nymi nowymi danymi.
- Przyrz dy działaj ?
- Poziom wszelkich mo liwych rodzajów napromieniowania sprawdziłem ju
przedtem, Elaine. - Japo czyk stan ł tu za ni .
- Promieniowanie jest chyba normalne. Zawarto tlenu w powietrzu te
wydaje si wystarczaj ca do oddychania. Moja niefachowa, Akiro, opinia brzmi
nast puj co: je li na Ziemi panuj odpowiednie warunki ycia i sze statków
kosmicznych b dzie w stanie wyl dowa , przetrwamy. Je li nie, po prostu
zginiemy. Nasze instrumenty i maszyny potrafi robi wszystko to, co my sami, i
same b d mogły przekaza zebrane informacje. Proponuj , eby my zdj li nasze
hełmy. Je li to prze yjemy, wyjdziemy równie z kombinezonów i rozpoczniemy
badania.
- Zgoda. - Odniosła wra enie, e pilot znów si jej lekko ukłonił. - Pozwól
jednak, e zrobi to pierwszy. Ty tu dowodzisz, ale przede wszystkim jeste
kobiet .
- Zrobimy to razem. - Skin ła głow , uderzaj c czołem w przezroczyste pleksi.
- W takim razie liczymy do trzech.
- Dobrze. Raz...
9
- Dwa...
- Trzy! - zawołali jednocze nie i Elaine zacz ła zdejmowa hełm, obserwuj c
Akiro, który robił to samo.
Potrz sn ła głow , włosy rozsypały si jej na ramiona. Marzyła tylko o tym,
eby je umy . Gł boko odetchn ła. Zakrztusiła si , ostre powietrze podra niło jej
gardło. Ci gle yła.
- yjemy i byli my naprawd dzielni, Elaine. - Kurinami roze miał si .
”Ma miłe oczy” - pomy lała. Zdradzały szczer rado .
- Ile masz lat?
- Pi set i dwadzie cia cztery, Elaine. - Znów si roze miał.
- A ja...
- Jeste kobiet i nie musisz mówi ...
- Pi set i trzydzie ci trzy. - Tym razem ona si roze miała. - Mniej wi cej,
oczywi cie. - Poło yła hełm na ziemi. - Dopiero co lepiej si poznali my, a ju
b d si przy tobie rozbiera . Mam na my li kombinezon, rzecz jasna! -
Obserwowała jego twarz. Nie mógł powstrzyma u miechu. Obydwoje naprawd
yli. - Szerokie nozdrza to zaleta mojej rasy, mog wci ga na raz wi cej
powietrza.
Elaine obserwowała Kurinamiego sapi cego ze zm czenia. Podniosła dłonie i
przeczesała palcami czarne loki. Jej włosy nie były brudne, tak jej si tylko
wydawało. Zerkn ła na wodoszczelnego rolexa. Niedługo miał zapa zmierzch.
Potwierdzało to poło enie sło ca na niebie. M ski rolex był zbyt du ym
zegarkiem dla kobiety, ale takie nosili wszyscy członkowie ”Projektu Eden”.
Przed opuszczeniem ”Edenu Dwa” z danych personalnych wyczytała, e jeden z
członków załogi uko czył specjalny kurs zegarmistrzowski. Miał te na promie,
na wszelki wypadek, wszystkie narz dzia oraz cz ci zamienne, i jego
obowi zkiem było utrzymanie wszystkich zegarów w idealnej sprawno ci.
Elaine nie ustawała w marszu. Było jej troch zimno bez kombinezonu, ale
szła dziarskim krokiem i czuła, e wracaj jej siły. Podobnie jak Kurinami, miała
na sobie jednocz ciowy uniform i specjaln bielizn , przystosowan do ka dej
temperatury. Na tym wszystkim za nosiła bardzo szczeln arktyczn kurtk . W
plecaku miała poza tym grub podpink do kurtki. Ubrana w ten sposób mogła
znie nawet siedemdziesi ciopi ciostopniowy mróz. Nie wiedziała, co ich czeka w
nocy. W razie potrzeby mogła te naci gn na nogi ocieplacze, a po czochy
podł czy do małych baterii i podgrzewa elektrycznie.
- Idziemy godzin , a wydaje si , e min ło co najmniej sze razy tyle -
odezwał si Kurinami.
- Tak, bo powietrze jest rozrzedzone. Przyzwyczajamy si . Dawniej wielu
ludzi mieszkało na olbrzymich wysoko ciach i cieszyło si doskonał kondycj
tam, gdzie inni nie potrafiliby złapa tchu.
- To musiało by co wi cej ni wojna nuklearna. Jak wynika z moich map,
l duj c powinni my widzie Atlant , Greenville i Południow Karolin . Nie
widziałem niczego.
- Masz racj . Ja te my l , e po wojnie nuklearnej wszystko wygl dałoby
inaczej. A mo e si mylimy, mo e wła nie dlatego zostali my st d odesłani.
Kurinami wzruszył ramionami i nie odpowiedział.
10
”Zbyt długo ju odpoczywamy - pomy lała. - Pi tna cie minut”.
Kiedy spojrzała na zegarek, odwróciła r k i zacz ła studiowa wn trze swej
lewej dłoni. Próbowała przypomnie sobie, co mówiła jej kiedy babcia o tego
rodzaju wró bach. ”Gdzie jest linia ycia?” Nie mogła jej znale , na pewno
dlatego, e była ignorantk w tej dziedzinie. Przecie musiała j mie .
U miechn ła si , u wiadamiaj c sobie, e odruchowo pociera lewe ucho. Ten
nawyk pozostał jej z czasów dzieci stwa, kiedy przekłuto jej uszy i zgubiła lewy
kolczyk. Potem ci gle sprawdzała, czy ma go na miejscu. Ale ju od dawna nie
nosiła kolczyków i dziurki w uszach zarosły. Zauwa yła te , e znikła brzydka
blizna na lewym nadgarstku po skaleczeniu si p kni t szklank . Elaine
próbowała złapa spadaj ce naczynie i szkło nie wytrzymało. Omal si wtedy nie
wykrwawiła.
- Mo e damy rad wspi si na tamto wzgórze? Mogliby my u y naszych
lornetek, eby poszuka jakich ladów ycia. Je li si pospieszymy, zd ymy
wróci na noc do l dowiska. Zrywa si silny wiatr.
- Masz racj - odparła. - To dobry pomysł. Kapitan Dodd czeka na
wiadomo ci. Bez nich nie b d w stanie wyznaczy wła ciwego miejsca na
l dowisko. Po znikni ciu Florydy i Kalifornii stracili my dwa obszary, które si
do tego nadawały. Zmierzmy si wi c z tym wzgórzem.
Kiedy wstała, poczuła lekki zawrót głowy. Szybko jednak przyszła do siebie i
pod yła za Japo czykiem, który tym razem j wyprzedził.
- Daj mi j na chwil , Akiro - wysapała. Jej głos zabrzmiał dziwnie szorstko. -
My l , e co zobaczyłam. - Popatrzyła na lotnika, gdy podawał jej swoj
lornetk .
- Nic nie prze yło.
- Nie wierz w to. - Zacz ła uwa nie regulowa ostro obrazu. W odległo ci
około dwustu jardów, w miejscu, gdzie trawa i piach graniczyły ze sob ,
zauwa yła co , co j zaintrygowało. - Dzisiaj jest Wigilia, wiedziałe o tym?
- Zobaczyła wi tego Mikołaja? - Roze miał si . Nawet na niego nie
spojrzała, ledz c przez lornetk ółto-zielon granic .
- Wyci gnij swoj lornetk i popatrz tam, gdzie ja.
- Ty masz moj lornetk , wezm twoj - odparł. Wci nie odrywała wzroku
od czego , co wygl dało jak odcisk opon. Ale nie samochodowych. lad był
pojedynczy. Motocykl...
- Je li to jaki dowcip, Elaine, nie s dz , eby wydał mi si zabawny.
- To nie dowcip. Patrz tam, gdzie ko czy si piach, a zaczyna trawa. Wiem, e
mam racj , ale to chyba niemo liwe.
- Człowiek! - Po raz pierwszy, odk d opu cili ładownik, w głosie Kurinamiego
odezwały si emocje.
Nie przestawała obserwowa . Na szczycie wydmy w odległo ci około czterystu
jardów od nich stał du y, czarny motocykl. Przy motocyklu stał m czyzna.
Prawdziwa istota ludzka! Pod pachami w skórzanych kaburach tkwiły dwa pisto-
lety. Trzeci nosił na biodrze. Ale to nie wszystko. Przez prawe rami miał
przewieszony du y karabin. Oczy ukrył za ciemnymi okularami. W lewym
k ciku ust trzymał papierosa. U miechał si . Miał mocne, białe z by,
ciemnobr zowe włosy, twarz jakby wykut w kamieniu. Rze biarz potrafi
11
zaznaczy w rysach sił charakteru i inteligencj . Na szyi nieznajomy nosił
zielon lornetk . Obserwował ich, tak jak oni jego. Dopiero po chwili to sobie
u wiadomiła.
- On co mówi! - zawołał Kurinami. - Widz , jak porusza wargami. Musiał
nas dostrzec przez swoj lornetk . Cholera, jest pierwszym człowiekiem, którego
tu spotykamy, wita nas, a my nie wiemy nawet, co do nas mówi!
Elaine Halwerson nie drgn ła.
- Moja siostra była głucha od urodzenia. Nauczyła si j zyka migowego i
czytania z ruchu warg. Ja te to potrafi .
M czyzna w okularach odwrócił si , ale Murzynka wci na niego patrzyła.
Poprowadził motocykl pod gór , maszyna błyszczała, jakby j przed chwil
wypolerowano.
- Je li to prawda, co, u diabła, powiedział, Elaine?
- To skur...
- Tak powiedział? Powiedział ”skur...”? - Kurinami urwał w pół słowa.
- Nie, to nie on powiedział, ja to mówi ! M czyzna z cygarem cały czas
prowadził swój motocykl pod gór . W pewnej chwili odwrócił si w ich stron ,
potrz sn ł głow i machn ł r k w kierunku odległego granatowego szczytu.
- Co nam pokazuje. Co takiego powiedział, Elaine? Nie m cz mnie.
M czyzna wsiadł na motocykl i pojechał prosto w stron zachodz cego
sło ca. Wielka, ółta kula zawisła tu nad horyzontem i Elaine musiała zmru y
oczy pora one blaskiem.
- Dra ! - wymamrotała.
- Co powiedział, gdy nas zobaczył? Odpowiedziała dopiero po długiej chwili.
- Powiedział: ”Tam mieszkam”. Tylko to powiedział, skurwysyn!
12
Rozdział 4
ciemniało si . Padał nieg, ale było wystarczaj co jasno, eby i dalej.
Kurinami uparł si , wi c ustawili znacznik, okre lili swoje poło enie i pod yli za
motocyklist . W razie, gdyby zgubili lad, mieli wróci do l dowiska.
Nagle Elaine usłyszała gło ny warkot silnika, a zaraz potem drugi, identyczny.
Na horyzoncie co si poruszało.
- Uwa aj, Elaine! - Kurinami dał jej znak, eby si schyliła. Sam wysun ł do
przodu M-16. Ona te si gn ła po pistolet. Nigdy dot d z niego nie strzelała, poza
krótkimi treningami. ”Nie mo na przewidzie , co si wydarzy w czasie zwiadu
kosmicznego” - mówiono jej na szkoleniu, ale wówczas traktowała to jako
teoretyczne wywody.
Patrz c do góry, mogła teraz wyra nie zobaczy dwa motocykle. Pojedyncze
reflektory wieciły w jej oczy tak ostro, e poza nimi widziała tylko czarne
kontury pojazdów.
- Jeste my uzbrojeni! - krzykn ł Kurinami. Odezwał si obcy głos. Elaine
instynktownie zgadywała, był to głos m czyzny w okularach: niski, troch
arogancki, ale wzbudzaj cy zaufanie. Brzmiał w nim dobry humor.
- Jeste my komitetem powitalnym, a ten M-16 wygl da bardzo nieprzyja nie,
chocia i ja nie chodziłbym po tej okolicy w nocy bez broni.
Hałas silnika ustał. M czyzna wysun ł si przed swój motocykl. Elaine
obserwowała ostry zarys sylwetki nieznajomego na tle silnego wiatła. Był wysoki
i smukły. Wiedziała na pewno, e to ten sam człowiek, którego widzieli przedtem.
Na jego uzbrojenie składało si du o wi cej ni karabin.
- Moja przyjaciółka i ja przyszli my tu tylko po to, eby was powita - ci gn ł
obcy. - Odezwij si , Natalia.
- Halo!
- Jeste cie z ”Projektu Eden”?
- Sk d...? - zacz ła Elaine Halwerson. Ale m czyzna przerwał jej:
- A tak przy okazji: Wesołych wi t. Moja córka ci ła mał sosn i dekoruje
j teraz razem z moj on . Mój syn, Michael, kazał im ju wyci gn indyka z
zamra arki. Michael robi, co prawda, swoj nalewk zbo ow , ale mamy te
spore zapasy autentycznej whisky. Dziewczyna mojego syna przyrz dza sos o
zapachu nie z tej ziemi, nie ma w tym cienia przesady. A Paul Rubenstein pokazał
mojej córce, Annie, jak si robi bombki z niczego, nie zabraknie wi c nawet
wiecidełek. Natalia za , ta tutaj, sam nie miałem poj cia, e tak doskonale gotuje.
Jest wspaniała. Zrobiła zapiekank na słodko...
13
Rozdział 5
- Je li uznacie, e to nie jest a tak wa ne, mo emy wróci do l downika po
kolacji - powiedział John Rourke. Opierał si o kuchenny blat i popijał
podwójnego drinka, s cz c whisky przelewaj c si mi dzy licznymi kostkami
lodu. - Indyk jest ju prawie gotowy. - Spojrzał Murzynce prosto w oczy i
roze miał si . - Ci gle mi jeszcze nie dowierzasz?
Podeszła do blatu i wzi ła drinka, którego dla niej przygotował. Akiro
Kurinami wyszedł z Paulem i Michaelem, eby zapozna si z tutejszym
systemem hydroelektrycznym. Natalia, Annie, Sarah i Madison stały za plecami
Johna jak milcz cy kwartet.
Elaine poci gn ła łyk ze swej szklaneczki.
- Ci gle czekam, a pojawi si tutaj Rod Sterling i...
- Odpr si - wtr cił Rourke.
- Ale ... - Jednym gestem ogarn ła cały pokój. - Ta bro , telewizja i to stereo,
indyk, elektryczno ...
- Je li chcesz, zajrz po obiedzie do naszej ta moteki i mo e znajd w niej twój
ulubiony film. Mam na kasetach ponad tysi c godzin nagra wideo. - Rourke
min ł j i podszedł do wie y stereofonicznej stoj cej w rogu pokoju. - Muzyka to
jest to, co lubi .
- Chcesz, ebym zacz ła uwa a ci za szale ca?
- Nie, le zrozumiała . Nigdy nie czułem si dobrze w roli gospodarza, a tu
nagle mam dwoje niespodziewanych go ci i stu trzydziestu sze ciu nast pnych w
drodze. Doskonale!
Wyci gn ł płyt z zakurzonej okładki i ostro nie poło ył j na talerzu
odtwarzacza. U miechn ł si zadowolony.
- Antonio Carlos Joabim. Nic nie zrelaksuje ci tak jak samba. - Poci gn ł łyk
trunku i poszedł w stron sofy. Usiadł obok szafki na bro .
- Jakim cudem unikn łe wojny? To znaczy, tu była jaka wojna, zgadza si ?
- Och, tak! Naturalnie, e była wojna. A potem jej nast pstwa. Jonizacja
atmosfery, płon ce powietrze, zagłada wszelkiego ycia na całej planecie.
- A jednak, och, Bo e, to chyba nie...
- Co, nie jestem mówi cym nieboszczykiem? Nie artuj. To długa historia,
bardzo, bardzo długa. Jestem tak samo ywy, jak ty. Potem to sobie wyja nimy,
po obiedzie, jak ju skontaktujemy si z promami ”Edenu”. Mam nadziej , e nie
jeste cie zbyt zm czeni po waszym nie. Ja te nie jestem senny. Wi c zostawmy
sobie moj opowie na pó niej.
- Ojcze, podano do stołu.
- Dzi kujemy, kochanie! - odkrzykn ł Rourke swej córce. Spojrzał na Elaine i
dodał: - Nigdy nie miałem tu porz dnego stołu. Zawsze wolałem je w kuchni.
Pójd po porucznika Kurinamiego i innych. Przepraszam na moment.
Przeszedł na ukos przez pokój, min ł kuchni i skierował si w stron
pracowni, w której znikn li przedtem Michael, Paul Rubenstein i Akiro
Kurinami. Zza pleców dobiegł go głos Elaine:
- Mo e przyda si moja pomoc, całkiem nie le radz sobie z gotowaniem.
John Rourke szczerze si roze miał.
14
Rozdział 6
- Wszystko si zgadza: wła nie sko czyli my kolacj wigilijn . Był indyk,
doskonały. Odbiór! - mówiła Elaine.
John Rourke obserwował kobiet . W jego oczach wida było co wi cej ni
zwykłe zainteresowanie innym człowiekiem, z tego samego co on czasu. Ona
otrz sn ła si ju z pierwszego wra enia. Udało jej si nawet potraktowa całe
wydarzenie z humorem. Była bardzo ładna. Rourke przypuszczał, e Elaine była
te troch młodsza od niego. Jej skóra miała czekoladowy odcie . G ste, czarne
jak w giel, kr cone włosy chyba sporo jej urosły w ci gu pi ciuset lat, bo Mu-
rzynka bez przerwy niecierpliwie odrzucała je na plecy, jakby jej przeszkadzały.
- To radio jest chyba uszkodzone, doktor Halwerson. Znów usłyszałem co o
indyku i wigilijnej kolacji - odezwał si głos z radiostacji.
- Nie ma w tym adnej pomyłki. Odbiór!
- Prosz o wyja nienia, doktor Halwerson. Czy jest tam Kurinami?
- Z nim wszystko w porz dku, jest w Schronie doktora Rourke'a. On i jego
rodzina prze yli wojn nuklearn i zagład planety. On sam twierdzi, e
najgorsze min ło: całkowita jonizacja atmosfery i po ar powietrza, który w ci gu
dwudziestu czterech godzin spalił na Ziemi wszystko, co było do spalenia.
Uratowali si tylko oni i młoda dwudziestoletnia dziewczyna.
- Dziewi tnastoletnia - pedantycznie poprawił j Rourke.
- Powiedziano mi wła nie, e ma dziewi tna cie lat. W ka dym razie, oprócz
niej, cała grupa przetrwała tylko dlatego, e miała dost p do takich samych jak
nasze komór kriogenicznych i do gazu narkotycznego. Dziewczyna natomiast, dla
mnie samej nie wszystko jest tu oczywiste, pochodzi z jakiej innej grupy
ocale ców. Ta druga grupa od pi ciuset lat yje pod powierzchni Ziemi.
Dziewczyna nale y do mniej wi cej dwudziestego pi tego powojennego pokolenia
starej populacji. John Rourke, który jest doktorem medycyny, nie zauwa ył w
niej niczego szczególnego. Ale jest bardzo prawdopodobne, e pochodzi ona z
kazirodczego zwi zku. Doktor Rourke przywiózł mnie tutaj swoim motocyklem.
Po sko czeniu rozmowy wróc z nim do Schronu. Zaproponował, e wymontuje
radio z l downika i zainstaluje je u siebie. W ten sposób b dziemy mogli
utrzymywa stał ł czno radiow . Odbiór!
Usłyszeli szumy i trzaski.
- Wygl da na to, e ten doktor jest gdzie koło ciebie. Zapytaj go, czy nie ma
tam w pobli u jakiego l dowiska. Odbiór!
- Trzymaj. - Elaine Halwerson wr czyła mikrofon Johnowi Rourke. - Sam z
nim porozmawiaj.
- Czy dobrze usłyszałem nazwisko, kapitan Dodd? - spytał Rourke.
- Zgadza si , Timothy Dodd. Rourke zbli ył mikrofon do ust.
- Kapitanie Dodd, tu doktor Rourke. Doktor Halwerson stwierdziła, e
powinni my porozmawia . Odbiór!
- Tu Dodd, doktorze. Pan zało ył w tym rejonie co w rodzaju bazy. Poniewa
stracili my dwa zaplanowane l dowiska, ch tnie skorzystam z pa skich
wskazówek. Rozwa ałem ju ró ne mo liwo ci. Spróbowa w Hiszpanii? Bóg ra-
czy wiedzie , co by my tam zastali. A mo e w innym rejonie Stanów
15
Zjednoczonych? Nasuwa si na my l pustynne Południe, ale l dowanie w piachu
wybrałbym w ostateczno ci. Teraz s dz , e najlepiej byłoby znale co bli ej
pa skiej bazy, najbli ej, jak to mo liwe. Odbiór.
Rourke bawił si zapalniczk . Stał na zewn trz ładownika, przy drabince
prowadz cej do wn trza. Elaine siedziała na skraju włazu. Rourke zaci gn ł si
cygarem; wypuszczaj c dym, wcisn ł guzik nadajnika.
- Cz mi dzystanowego systemu dróg jest prawie nie uszkodzona. I nie
trzeba si b dzie martwi liniami wysokiego napi cia. Nie dysponujemy
odpowiednim sprz tem do budowy nowego l dowiska. By mo e główny pas
lotniska w Atlancie byłby dla was odpowiedni, chocia w tpi . Poziom
napromieniowania w tamtej okolicy jest chyba wci zbyt wysoki. Wi ksza cz
miasta wyparowała. - Rourke u wiadomił sobie, e gło no my li: - Bóg jeden wie,
jakie izotopy powstały po ataku pociskami samosteruj cymi. Jeszcze przed Noc
Wojny, tak nazwano trzeci wojn wiatow , ustalono, e niektóre izotopy mog
by radioaktywne nawet pi set tysi cy lat po napromieniowaniu. Ale mam
pewne konkretne sugestie. Odbiór!
Zakłócenia, potem głos Dodda:
- Słucham, doktorze.
Rourke wypu cił kolejny kł b dymu, obserwuj c, jak chmurka rozpływa si
w powietrzu. nieg g stniał. Wci była Wigilia, jeszcze przez jakie dwie
godziny.
- Zorientowałem si , e nie b dziecie mieli gdzie l dowa i przygotowałem
niezb dne dane. Jest dobrze zachowany odcinek na autostradzie numer
szesna cie w Okr gu Bulloch, ł cz cej Macon i Savannah. Z Macon niewiele
pozostało, ale Savannah nie jest zniszczone, to znaczy, nie od bombardowa . Poza
tym droga, o której my l , omija obydwa miasta. Wytypowany przeze mnie
fragment ma dziesi mil długo ci, jest prawie idealnie prosty i dałby wam
mo liwo l dowania na utwardzonym pasie szeroko ci ponad stu stóp. Na tych
dziesi ciu milach znajduj si dwa wiadukty przerzucone przez autostrad gór .
B dzie je trzeba usun . Na południe rozci ga si pustynia, wi c nadlatuj c nie
musicie obawia si drzew. Dojazd zajmie mi kilka godzin. Mog tam w ka dej
chwili pojecha i bardziej szczegółowo sprawdzi nawierzchni . Zewn trzna
warstwa z pewno ci si wypaliła, ale betonowy podkład powinien by w dobrym
stanie. Pas mo e by gdzieniegdzie zasypany piachem. Poradz sobie z tym,
wykorzystam pług nie ny, który mocuje si do ci arówki. Doktor Halwerson
wie, czego b dziecie potrzebowa , b dzie moj prawa r ka, Kurinami pomo e
mojemu synowi. Jest jeszcze mój przyjaciel Paul, no i ja sam, plus cztery panie z
naszej grupy. Powinni my sobie poradzi .
W eterze zapanowała długa cisza przerywana radiowymi zakłóceniami.
- Zdaje pan sobie spraw , doktorze, e wyj cie z orbity b dzie dla nas
procesem nieodwracalnym. Odbiór! - odezwał si po chwili Dodd.
- Jak najbardziej, kapitanie. Je li ma pan do zaproponowania inne
rozwi zanie, oczywi cie słu pomoc , je li b d mógł si przyda . Musi pan
jednak wiedzie , e w razie l dowania poni ej Missisipi, b dziemy mieli problem
z przerzuceniem ludzi i sprz tu w inny rejon wzdłu rzeki. Tam miały miejsce
najci sze bombardowania. Ten obszar b dzie ska ony promieniotwórczo przez
16
kilka tysi cy lat. Je li za staniecie po drugiej stronie rzeki, b dziecie musieli
pogodzi si ze znacznie gorszymi warunkami klimatycznymi ni panuj ce tutaj.
Na przykład, sezony wegetacyjne s tam krótsze. Tutaj wci mamy dwa takie
sezony. Poza tym, jak zrozumiałem z tego, co mi powiedziała doktor Halwerson,
podziemne składy, do których mieli cie si dosta po powrocie, znajduj si na
wschodzie. Powinni cie wi c chyba wyl dowa jak najbli ej nich. L dowanie w
Zachodnim Teksasie wydaje si by idealnym pomysłem, ale jego nast pstwa
mog by opłakane. Nie mog za was decydowa . Po prostu chc wam pomóc.
Je li jednak naprawd skierujecie si poni ej Missisipi, dopóki nie doprowadz
do porz dku jakiego samolotu, nikt z nas nie b dzie w stanie do was dotrze .
Odbiór!
- Doktorze, z orbity, po której kr ymy, mo emy obserwowa
dziewi dziesi t procent powierzchni globu. Pozostaniemy tu jeszcze troch i
przypatrzymy si pasowi pa skiej autostrady. Prosz tylko o dokładne
współrz dne. Jutro wieczorem powrócimy do naszej rozmowy. Odbiór!
Rourke si gn ł do przewieszonej przez lewe rami torby i wyci gn ł mały
notes w skórzanej okładce. Przez chwil wertował go przy wietle zapalniczki. W
ko cu znalazł wła ciw stron .
- To dane ze zwykłego atlasu. Powinni cie mie taki w komputerze.
Autostrada numer szesna cie ł czy si z drog mi dzynarodow nr 3-0-1 na
zachodzie i drog stanow numer sze dziesi t siedem na wschodzie. Podaj
poło enie geograficzne: droga numer sze dziesi t siedem: trzydzie ci dwa
stopnie, pi tna cie minut i dwadzie cia trzy sekundy i osiemdziesi t jeden stopni,
czterdzie ci dwie minuty, czterdzie ci pi sekund na zachód; droga numer 3-0-1:
trzydzie ci osiem stopni, osiemdziesi t minut, dwadzie cia osiem sekund na
północ i osiemdziesi t jeden stopni, pi dziesi t dwie minuty, dwadzie cia osiem
sekund na zachód. Przypuszczam, e nagrywacie to, co mówi . A mo e
powtórzy ? To najdokładniejsze dane, jakie mog poda .
Spojrzał na Elaine, uporczywie mu si przygl dała.
- Oddaj głos doktor Halwerson, kapitanie.
Rourke podał kobiecie mikrofon i oddalił si od drabinki, kiedy tamci zacz li
ze sob rozmawia . Nast pnego wieczora dowie si od Dodda, czy z kosmosu
zauwa ono jakie inne lady ycia na Ziemi.
John spojrzał w niebo. Gwiazdy były ledwie widoczne za chmurami nios cymi
nieg. Zastanawiał si czy tam, w górze, te istnieje jakie ycie. Ze smutkiem zdał
sobie spraw , e on nigdy si o tym nie dowie. Po wyl dowaniu floty promów a-
den człowiek nie poleci w kosmos. Nie ma fabryk, w których mo na by
odbudowa pojazdy, przygotowa nowe zbiorniki paliwa i zapalniki, nie ma
sposobu na skonstruowanie stacji orbitalnych i platform kosmicznych.
“Jestem przykuty do Ziemi” - pomy lał Rourke. Popatrzył na czubek cygara
jarz cy si pomara czowo w ciemno ciach. Ziemia była zupełnie now planet .
Niewa ne, jakie dane miał o niej John w swoim notatniku. Kryła przed nim
niezliczone sekrety. Elaine opowiedziała mu o podziemnych magazynach z
ywno ci , składanymi domkami, pojazdami i sprz tem, wszystko przygotowane
na Noc Wojny. Ona sama dowiedziała si o tym ju po przebudzeniu, po
17
zapoznaniu si z dalszymi instrukcjami dla członków misji. Mieli tam znale
równie samolot albo cho by jego cz ci. John zło yłby z nich własn maszyn .
Zamkn ł oczy. Za kilka tygodni przeprowadzi u Madison test ci owy.
Powiedziała, e ostatnio dziwnie si czuje. U miechn ł si do swoich my li. Był
zbyt młody, eby zosta dziadkiem, ale pewnie niedługo nim zostanie. Poczeka do
narodzin dziecka. Nauczy Michaela czego wi cej z medycyny. Na szcz cie w
ekipie ”Projektu Eden” te s lekarze.
Sarah mówiła o stracie. On te czuł, e co traci. Nie tylko córk , co wi cej.
Annie po lubi jego najlepszy przyjaciel, Paul. ”By mo e jedyny prawdziwy
przyjaciel w moim yciu” - pomy lał. To wydawało si oczywiste. Pobior si i
b d mieli dzieci. Dla niego, Rourke'a, znaczyło to utrat kogo , z kim miał
poznawa now Ziemi , i samotn walk z przeciwno ciami.
Sarah, odk d wrócili do Schronu, ani razu go nie pocałowała, nawet si do
niego nie u miechn ła. W czasie obiadu z Halwerson i Kurinami prawie si nie
odzywała. Jej zło nie malała, ani serce nie zmi kło.
- Natalia... - Rourke otworzył oczy.
Najpierw trzeba bezpiecznie sprowadzi na ziemi statki ”Edenu”. Potem
dokładnie zbada spadochronowe znalezisko Michaela i odnale wrak samolotu.
Mo e b dzie mo na go naprawi albo chocia dowiedz si czego wi cej o pocho-
dzeniu pilota.
- Jestem gotowa, doktorze Rourke. John odwrócił si na d wi k głosu Elaine.
- Doskonale. Zabierzmy si wi c do tego radia.
M czyzna wyrzucił niedopalone cygaro i podszedł do ładownika. Zakładał,
e wymontowanie aparatu i zapakowanie niezb dnych cz ci na harley'a nie
zajmie mu wi cej ni czterdzie ci pi minut.
Powinni wróci do domu przed ko cem Wigilii.
18
Rozdział 7
Jego rodowód si gał daleko przed Er Zagłady. Od pełnych glorii lat
trzydziestych i czterdziestych dwudziestego wieku, poprzez wydarzenia zwane
Noc Wojny (u miechn ł si , kiedy o tym pomy lał) ci gn ł si a do dzisiaj. Był
wdzi czny losowi, e urodził si w czasach, gdy ycie na powierzchni Ziemi było
znów mo liwe. Nie zniósłby zamkni cia w podziemiach Complexu - z czym
musiało pogodzi si ponad dwadzie cia pokole jego przodków - ci głej pracy i
przygotowa do ewentualnego powrotu do dawnej wietno ci.
D ungla odrodziła si taka sama, jak znał z fotografii i filmów wideo. I od
wczesnego dzieci stwa, odk d po raz pierwszy wyszedł z rodzicami na zewn trz
Complexu, pokochał d ungl prawie tak mocno, jak Wielki Cel.
- Helmut, o czym my lisz? Jeste przy mnie tylko ciałem, twój duch jest gdzie
daleko st d.
Spojrzał na ni .
- My lałem wła nie, e uwielbiam d ungl . Jej pi kno jest porównywalne
tylko z pi knem twojej twarzy, twojego ciała. Wyobra am sobie, jaka była
wspaniała, zanim została zniszczona.
U miechn ła si . Jej zielone oczy promieniały miło ci . Wiedział, e miło ci
do niego. Oparła głow na jego ramieniu. Jej włosy słodko pachniały woni
le nych kwiatów. Tulił j w milczeniu. Patrzył na wiat, który ich otaczał. Tak
musiał wygl da mityczny Raj znany z judeochrze cija skiej tradycji.
Po chwili Helena podniosła głow , usiadła prosto z r kami na kolanach. Nie
powiedziała ani słowa. On wstał. Czuł, e jest przez ni obserwowany, kiedy
obci gał bluzk koloru khaki. Poprawił pas, przy którym nosił pistolet.
Czasami... - nie doko czyła.
Helmut Sturm obrócił si , eby na ni popatrze . Nagle zaciekawiło go, jak
wygl dałoby bardziej doskonałe kobiece ciało, je li takowe w ogóle przetrwało.
Jak to jest by kobiet , nie mie jasnych włosów, ale mie ciemne oczy i wiotkie
ciało.
- Czasami - podj ła jego ona - yczyłabym sobie... czasem... czasem
wolałabym, eby nie było naszym historycznym przesłaniem... - Znów nie
wypowiedziała swej my li do ko ca.
Helmut Sturm podszedł do niej. Spu ciła wzrok. Czubkami palców uniósł jej
brod i mógł teraz zajrze w oczy kobiety.
- Heleno, przecie yjemy tylko dla Wielkiego Celu, planowali my go,
marzyli my o nim. Spotkało nas to szcz cie, e po dwudziestu pi ciu pokoleniach
ci głych przygotowa , wła nie nasza generacja ma wypełni misj naszego
narodu. Dziecko, które nosisz w swoim łonie, b dzie uczestnikiem nowej ery w
dziejach Ziemi.
Spojrzała na swój nabrzmiały brzuch, pełen nowego ycia.
- Boj si o ciebie, o mojego brata Zygfryda i wszystkich innych, którzy z
wami pójd . Kto wie, jakie niebezpiecze stwa na was czyhaj . Zgin ło ju dwóch
pilotów...
Helmut delikatnie poło ył palec na jej wargach.
19
- Kochanie. - Osun ł si przed ni na kolana. - Od pi ciuset lat nasi ludzie
yj tylko dla Wielkiego Celu. Po wi cili si całkowicie. Dzi ki ich wysiłkom
jeste my wybra cami losu. Nie mo emy ich zawie . Pi set lat rozwoju nauki,
techniki i przemysłu zbrojeniowego. Jeste my ju gotowi do zapanowania nad
całym wiatem.
Ci gle kl cz c trzymał jej dłonie w swoich. Odwrócił głow . Poczuł
wzbieraj c dum , kiedy jego wzrok padł na br zowe popiersie wie cz ce
wysok kolumn u głównego wej cia do Complexu, nowej ojczyzny Niemców.
”Byłoby wspaniale y w tych samych czasach, co on, Fuhrer” - pomy lał. Tego
jednego zazdro cił swoim dalekim przodkom, e mogli zna Fuhrera osobi cie.
20
Rozdział 8
Władymir Karamazow przyjechał du ym pojazdem zwanym ”arktycznym
kotem”. Wysiadaj c poczuł si dziwnie, gdy dotkn ł stopami twardego,
kamienistego podło a. Przedtem całymi latami chodził tylko po niegu. Tutaj, na
mniejszych wysoko ciach, było cieplej i powietrze miało wi cej tlenu ni to,
którym Karamazow ostatnio oddychał. Dziarsko ruszył w stron grupy land-
roverów stoj cych około stu jardów od miejsca, w którym opu cił ”kota”. Polecił
kierowcy zatrzyma si wła nie w takiej odległo ci od land-roverów, aby
znajduj cy si przy nich ludzie mogli zobaczy , e w pełni odzyskał siły i
sprawnie si porusza.
Rozchylił poły kurtki. Poprawił szelki od kabury smith & wessona. Inna bro
- model 36 Chiefs - kołysała si u prawego boku Karamazowa tam, gdzie oficer
miał blizn po operacji usuni cia nerki. To go irytowało. Tamci przy land-
roverach te wiedzieli, e stracił nerk . Stało si to podczas potyczki z
Amerykaninem Johnem Rourke'em. Ten człowiek, je li jeszcze yje, wci miał
on Karamazowa, Natali . Poniewa tamci wiedzieli o tym, Władymir nie
dotkn ł prawego boku, eby nikomu nie przyszło do głowy, e jego gest jest
oznak słabo ci.
Zatrzymał si w odległo ci dziesi ciu jardów od najbli szego samochodu.
Nawet si nie zasapał.
Na spotkanie Karamazowa wyszedł Juryj Wajnowicz - młody, dumny
asystent sekretarza partii. Wajnowicz zatrzymał si tu przed Karamazowem,
wyci gn ł r ce, obj ł przybysza i pocałował go w oba policzki. Potem podał mu
dło na powitanie. Karamazow u cisn ł j bez wahania.
- Towarzyszu Wajnowicz, miło mi widzie was młodym jak przed czterema
laty.
- Towarzyszu pułkowniku, góry, jak pan przewidział, uzdrowiły pana i
przywróciły siły. Nasze nadzieje si spełniły.
Karamazow pozwolił sobie na u miech.
- Czas wi c na spełnienie moich nadziei.
Nie czekaj c na odpowied , skierował si w stron samochodów. Wajnowicz
gestem wskazał mu drog do najmniej brudnego wozu. Karamazow szedł
krokiem tak pewnym, jak gdyby sam doskonale wiedział, który pojazd dowiezie
go do głównego wej cia podziemnego kompleksu w górach Ural, b d cego
miejscem jego pi setletniego snu. Tam był dom Karamazowa i kilku ocalonych
członków elitarnego korpusu KGB, którzy zapewnili pułkownikowi najlepsz
opiek medyczn i wła ciwie przywrócili mu ycie po miertelnym starciu z
Rourke'em. To wła nie tam ukryto kilka komór kriogenicznych ukradzionych z
wyposa enia ”Łona”. Tam te Karamazow schował bezcenn fiolk surowicy
kriogenicznej, kiedy na kilka lat przed Noc Wojny dowiedział si o istnieniu
”Projektu Eden”. Potem on i kilku wybranych członków elitarnego korpusu KGB
wypróbowali na sobie działanie surowicy.
Pułkownik wsiadł do land-rovera. Wajnowicz w lizn ł si na s siednie
siedzenie. Szofer zamkn ł drzwi i usiadł za kierownic . Karamazow przymkn ł
21
oczy, ale tylko na moment, eby i tym razem nie pos dzono go o skrywanie
słabo ci. Ruszyli.
- Co tak naprawd , towarzyszu, dzieje si w naszym Podziemnym Mie cie? -
spytał pułkownik Wajnowicza.
- No có , wszystkie przygotowania do pa skiej ekspedycji zostały zako czone.
- Wajnowicz odwrócił wzrok i patrzył przez szyb samochodu.
Karamazow u miechn ł si . Podczas gdy on spał, inni pracowali. Około roku
1950 radziecki przywódca stwierdził, e konflikt nuklearny o zasi gu wiatowym
jest nieunikniony. Przemysł zbrojeniowy został natychmiast rozproszony na ob-
szarze całego kraju, eby zminimalizowa skutki ewentualnego ameryka skiego
ataku j drowego. Przygotowano te plany przetrwania. Przed rokiem 1963
rozpocz to budow podziemnego systemu schronów przeciwatomowych. Po
kryzysie kuba skim przyspieszono prace budowlane, dzi ki czemu zako czono je
ju wiosn 1968 roku. W ci gu roku miasto zostało zaludnione. Do budowy
wykorzystano naturalne jaskinie ci gn ce si kilometrami we wn trzu głównego
ła cucha gór Ural. Jaskinie zostały poł czone w gigantyczny system podziemnej
aglomeracji - granitowe miasto, zasilane generatorami wykorzystuj cymi pluton i
energi geotermiczn , zamieszkane przez tysi ce najzwyklejszych obywateli
pa stwa radzieckiego. Całe to przedsi wzi cie potraktowano jako eksperyment
sprawdzaj cy mo liwo prze ycia w zupełnie nowych dla człowieka warunkach,
wypróbowano tam nowe techniki upraw i hodowli. A wszystko to było wst pem
do przygotowanej przez Rosjan okupacji przestrzeni około-ziemskiej. Do 1976
roku, w którym obchodzono dwusetn rocznic zało enia Stanów Zjednoczonych,
Podziemne Miasto zupełnie uniezale niło si od wiata zewn trznego. Rodziły si
w nim dzieci, które nigdy nie widziały prawdziwego sło ca, a jednak były silne i
zdrowe. Potem była Noc Wojny, a Podziemne Miasto nadal funkcjonowało.
Pocz tkowo Karamazow planował ewakuacj do Podziemnego Miasta, ale
”Łono” stanowiło kusz c alternatyw : przespa przymusowe zamkni cie pod
ska on powierzchni ziemi, a potem wyj na zewn trz jako władca całego
globu. Pułkownik musiał jednak zrezygnowa z takiego planu, bo wydano na
niego wyrok mierci. Stało si to za spraw generała Izmaela Warakowa.
Wydelegowano ju nawet Ro diestwie skiego, eby zaj ł miejsce Karamazowa,
ale opanowanie ”Łona” okazało si dla nich niemo liwe. Karamazow przetrwał
długie serie skomplikowanych operacji. Były chwile, w których cierpiał tak
bardzo, e tylko nienawi pozwalała mu to znie .
Ju wracał do zdrowia, gdy nast piła zagłada. Podziemne Miasto było jedyn
szans , wi c z niej skorzystał. Mieszka cy miasta byli mo e niezbyt uzdolnieni,
ale lojalni; nie wyszkoleni, ale posłuszni. Sp dził w ród nich pi lat po po arze,
który ogarn ł cał Ziemi . Pi lat ci kiej rekonwalescencji i nauczania innych,
jak uczy sztuki walki nast pne pokolenia. A potem zasn ł.
Kiedy si obudził, w Podziemnym Mie cie yło ju siedem tysi cy zdrowych,
dobrze od ywionych kobiet, m czyzn i dzieci. Tworzyli swój własny, zamkni ty
wiat. Mieli pod dostatkiem ywno ci, hodowali zwierz ta, odchody
wykorzystywali jako nawóz u y niaj cy podziemne pola i ogrody. Sztuczne,
kontrolowane rodowisko posiadało nawet własny obieg wodny, bo niektóre z
22
jaski były tak wysokie, e ze skondensowanej pary tworzyły si w nich chmury.
wiat.
A on, Karamazow, obudził si , eby zosta bohaterem i - nieoficjalnie - panem
wiata.
Był przekonany, e ”Łono” przestało istnie . Wszystkie próby nawi zania
kontaktu podejmowane po dniu Wielkiej Po ogi ko czyły si fiaskiem. Równie
nast pne, wznowione po jego przebudzeniu, bo polecił wstrzyma je na czas
swojego narkotycznego snu, pozostawały bez odpowiedzi. Loty zwiadowcze,
przeprowadzone cztery lata pó niej, dały Karamazowowi pewno , e w Ameryce
Północnej nie ma adnych ladów ycia. Znaleziono je natomiast w Europie. We
Francji istniał system schronów, ale plan przetrwania nie został dobrze
opracowany. Mieszka cy tych bunkrów prze yli, ale ich cywilizacja graniczyła z
barbarzy stwem. Kiedy tylko mo na było oddycha powietrzem na zewn trz,
Francuzi opu cili schrony. ywili si ro linami. Niektórzy stali si kanibalami.
Spo ród nich Karamazow brał swoje ”kobiety”. Ci pół-ludzie małymi grupkami
rozproszyli si po całej Europie. W Ameryce Północnej nie zauwa ono obecno ci
ludzi.
Za to góry w północnej Georgii zostały wyj tkowo łaskawie potraktowane
przez ogie . Gdzie w ich wn trzu, pułkownik to czuł, wci yli John Rourke i
Natalia. Przetrwali, tak jak i on przetrwał. Stary generał Warakow z pewno ci o
to zadbał. Na pewno ocalił t dziwk , któr nazywał swoj bratanic , i jej
kochanka.
Karamazow krzykn ł na szofera. Land-rover zatrzymał si .
Pułkownik nie czekał na kierowc . Wysiadł i spojrzał w gł b doliny w
kierunku wej cia do Podziemnego Miasta. Nikt nie rozpoznałby miasta z
powietrza. Czołgi i samoloty, które zbudowali - wszystko było ukryte pod
skałami. Ukrył si tu tak e licz cy tysi c ołnierzy, wietnie wyposa ony i wy wi-
czony oddział ekspedycyjny. Teraz nareszcie mo na było wyruszy na podbój.
Karamazow u miechn ł si ; miał jeszcze przedtem co do zrobienia. Poczuł
obecno Wajnowicza.
- Mog o co zapyta , towarzyszu pułkowniku? Karamazow spojrzał na
młodego m czyzn . Niezbyt mu ufał, ale lubił asystenta sekretarza.
- Słucham.
- Nie jestem znawc , ale pa scy fachowcy od uzbrojenia, dali mi do
zrozumienia, e bro , któr dysponuj , bije na głow wszystko, czego u ywano
dotychczas.
- To prawda, towarzyszu.
- To dlaczego, przepraszam za niedyskrecj , zauwa yłem to przypadkiem,
pułkowniku, kiedy si gn ł pan pod kurtk po wyj ciu z ”arktycznego kota”,
dlaczego...
- ...wci nosz przy sobie dwudziestowieczny antyk? Dlaczego nie jestem
uzbrojony w nowoczesny karabin? Dlaczego nie pozwoliłem sobie na bro
najnowszej generacji? - doko czył pułkownik my l Wajnowicza.
- Tak.
Karamazow u miechn ł si , znów powiódł wzrokiem ku dolinie, w kierunku
wej cia do miasta.
23
- Jest pewien człowiek, wspomniałem o nim...
- Amerykanin John Rourke - domy lił si asystent.
- Rourke przetrwał. Bez wzgl du na nienawi , któr do niego czuj , s dz , e
to wyj tkowy człowiek. On, ten Rourke, b dzie nosił przy sobie bro z
dwudziestego wieku. Bro , któr omal mnie nie zabił. I kiedy si z nim spotkam,
chc , eby my mieli równe szans . Pokonam go według jego reguł gry. Wyci gn ł
swojego smith & wessona. Został on skradziony na długo przed Noc Wojny z
transportu przeznaczonego dla Zachodnich Niemiec.
- Zniszcz go, a potem ten pistolet nie b dzie mi ju potrzebny. To proste,
towarzyszu. Nosz go tylko dla tej jednej pi knej chwili.
24
Rozdział 9
Sarah Rourke przycisn ła pedał hamulca półci arówki forda pomalowanej
farbami maskuj cymi. Annie siedziała obok na przednim siedzeniu, a Madison -
przy samych drzwiach kabiny. Madison po raz pierwszy w yciu jechała
ci arówk , po raz pierwszy jechała czym innym ni motocykl, którym je dziła z
Michaelem. Dziewczyna mówiła o bohaterstwie swego wybawiciela i o tym, jak
wspaniały jest John Rourke. Naprawd uwielbiała obu m czyzn.
John - Sarah obserwowała go przez tyln szyb - ci gn ł z platformy wozu
swojego czarnego harley'a. Rourke był, jak zwykle, obwieszony broni . Natalia
wła nie zeszła z przyczepy, tak samo jak John, uzbrojona po z by.
Obok samochodu siedzieli na motocyklach Michael i Paul.
- W porz dku, dziewcz ta, wysiadka - oznajmiła Sarah i i si gn ła po
niebiesko-biał chustk le c na desce rozdzielczej.
Stan ła na ziemi, rozcieraj c zesztywniałe mi nie nóg. Była zm czona, mimo
e co pewien czas za kierownic zast powała j Annie. Dziewi godzin jazdy po
zniszczonych drogach, to jednak niemało. W ko cu dotarli do czego , co kiedy
było mi dzymiastow autostrad numer szesna cie. Sarah mówiła Johnowi ju
wcze niej, e Madison nale ałoby nauczy prowadzi ci arówk . Michael
poradziłby sobie z tym zadaniem.
Annie wygramoliła si na zewn trz. Sarah z dezaprobat patrzyła na córk .
Annie ubrała si w bł kitny, pomalowany w wielkie kwiaty płaszcz si gaj cy
połowy łydek, jedn z wypłowiałych m skich koszul, zało yła te szal. Dziewczyna
wygl dała, jakby wybrała si na piknik, a nie do ci kiej pracy przy oczyszczaniu
drogi i usuwaniu ocalałych mostów. Z drugiej strony szoferki wysiadła Madison.
Sarah obeszła wóz od przodu i spojrzała na swoj ”synow ” - zgodnie z prawem
cywilnym dziewczyna była ju on Michaela. Chocia zbyt szczupła, wła ciwie
chuda, z nogami i r kami sprawiaj cymi wra enie zbyt długich, była przecie
bardzo ładna. I Sarah czuła, e lubi t dziewczyn bez wzgl du na okoliczno ci.
Jej jedyn wad było to, e nazywała j , Sarah, ”Matk Rourke”. Madison była
ubrana podobnie jak Annie, nosiła przecie jej rzeczy. Teraz miała na sobie dług
spódnic z szarego grubego materiału, obszyt u dołu ró ow wst k , a na
zgrzebn prost koszul zało yła szary m ski sweter. Jego historia była do
skomplikowana, to był sweter Johna. Kupiła mu go Sarah. Nosił go Michael.
Teraz odziedziczyła go Madison. Był dla niej zbyt obszerny przy szyi i si gał
poni ej bioder, r kawy podwin ła wysoko za łokcie.
- Matko Rourke... - zacz ła Madison.
Sarah spojrzała na ni . K tem oka dostrzegła, jak Kurinami i Halwerson
schodz z ci arówki. Proponowała Elaine jazd z przodu, w szoferce, ale
Murzynka wolała unikn zbytniego tłoku. Sarah wzruszyła ramionami, kiedy o
tym pomy lała.
- Mów do mnie ”Sarah” albo ”matko”, je li chcesz, a raczej ”mamo”, jak
Annie i Michael. Ale nie ”Matko Rourke.” Za ka dym razem, kiedy to słysz ,
czuj si jak zakonnica po osiemdziesi tce - rzekła Sarah do Madison.
Dziewczyna u miechn ła si za enowana. Sarah zacz ła zawi zywa na głowie
sw biało-niebiesk chustk . Jej włosy były teraz dłu sze ni zazwyczaj, ale nie
25
zamierzała ich na razie skraca . Kiedy wi zała supeł na karku, usłyszała głos
Madison.
- Chciałabym si z tob zaprzyja ni .
- To wietnie, zosta wi c moj przyjaciółk , Madison.
- Ale ty gniewasz si na mnie.
- Nie, to nie tak. Jestem zła na ojca Michaela, nie na ciebie. I zaczynam si
zło ci na Michaela. Jest taki sam, jak jego ojciec.
- Tak, wydaje si jego lustrzanym obiciem, pani Rourke. Sarah spojrzała na
stoj cego obok porucznika Kurinamiego. Za nim mogła widzie Elaine id c w
kierunku Johna, Michaela, Paula i Natalii.
- Wyobra am sobie, jak jest pani dumna ze swego syna. To zdrowy, silny
m czyzna. Michael ma bystry wzrok. My l , e byłby doskonałym pilotem.
S dz te , e obydwaj, pani m i syn, uprawiaj jak sztuk walki. Od pi ciuset
lat nie miałem okazji po wiczy . Czy s dzi pani, e jej m zgodziłby si by
moim partnerem dzisiaj wieczorem po zało eniu obozu?
Popatrzyła na Kurinamiego i nie mogła powstrzyma u miechu.
- Nie mog mówi za Michaela, ale jestem pewna, e m panu nie odmówi. Ze
mn walczy bez przerwy.
Jerry Ahern Krucjata TOM 11 Odwet Przeło yła: El bieta Białonoga
2 Rozdział 1 Otworzył oczy, ale zaraz je zamkn ł; niebieskawe wiatło raziło go bole nie. Po chwili znowu spróbował unie powieki. Poruszył głow . To kolejny sen. A jednak odr twienie szyi było a nadto realne. Przecie oczy miał naprawd otwarte. Spojrzał w gór , w prawo na mały ekran. ”Czas min ł” - oznajmiały litery. Nad tym napisem znajdował si elektroniczny wy wietlacz. M czyzna z wysiłkiem odczytał: “Lata - 501, Miesi ce - 3, Dni - 30, Godziny - 14, Minuty - 6, Sekundy - 19”. Ostatnia liczba zmieniła si na ”20”, gdy mrugn ł oczami. - Bo e, a wi c stało si . - Jego głos był tak chrapliwy, e sam z trudem go rozpoznał. Napi ł mi nie i spróbował usi . Pokrywa kapsuły bez najmniejszego oporu uniosła si . Wolno i ostro nie przeło ył nogi przez kraw d legowiska. Siedział teraz na małej, płytkiej ławeczce. Ramiona, nogi, kark, szyj , całe ciało miał sztywne i obolałe. Na półce pod wy wietlaczem zauwa ył ulotk w plastikowej, przezroczystej okładce. Si gn ł po ni . Uwaga! Przeczytaj uwa nie, natychmiast po przebudzeniu ze snu narkotycznego. - Przeniósł wzrok na ostatnie linijki druku. - Dla uzyskania szczegółowych informacji zapoznaj si z instrukcj TM-86-2-1, któr znajdziesz po lewej stronie komory kriogenicznej. Wzruszył ramionami, zabolało. Pochylił si i zajrzał do głównej kabiny. Z daleka zobaczył, e niektóre lampki kontrolne pulpitu sterowniczego pogasły. Nie działał te centralny monitor komputera. M czyzna spojrzał na stoj c obok kapsuł . Pokrywa te si podnosiła, budził si le cy pod ni człowiek. Jak upiór unosz cy wieko trumny. Przypominały mu si sceny z ogl danych w dzieci stwie horrorów Bali Lugosiego. Spróbował wsta i podej , by zajrze do kapsuły, poczuł zawroty głowy. Poczekał, a pokrywa komory zupełnie odsłoni wn trze. Zaschło mu w gardle, wi c mówił z trudem: - Craig, hej, hej. Craig, Craig Lerner, hej, to si stało. Zgodnie z rozkazami. Mogli nas odwoła , ale nas nie odwołali. Stało si , Chryste, to naprawd si stało! Lerner popatrzył na niego szeroko otwartymi oczami. - Stało si , Craig, trzecia wojna wiatowa, słodki Jezu... - urwał w pół zdania. Wygl dało na to, e Lernerowi chce si płaka , ale łzy nie napływaj mu do oczu. Min ła godzina, sprawdził to na jednym z pokładowych zegarów. Dodd poruszał si sztywno, nienaturalnie. Pierwszy oficer Craig Lerner szedł za nim. Zatrzymali si przy iluminatorze pozwalaj cym zajrze do ładowni. M czyzna wcisn ł guzik. Zaskoczyło go, e przesłona iluminatora wci działa. Płytki rozsun ły si promieni cie jak rozkwitaj cy p k tulipana. Przywarł czołem do pleksiglasu. Ci ko oparł si o cian . Brak grawitacji sprawił, e znów poczuł si le. Patrzył na dwadzie cia komór kriogenicznych, takich samych jak ta, któr niedawno opu cił. Mniejsze kapsuły zawierały embriony zwierz t. Odchylił si od okienka i chwycił za por cz biegn c wzdłu kadłuba. - Budzimy ich, kapitanie? - odezwał si Lerner. - Do cholery z tym ”kapitanem”. Chyba nie zamierzasz mnie tak nazywa po pi ciu wiekach...
3 - Budzimy ich, Tim? - Nie. Tylko oficera naukowego. Ta dwudziestka zostaje. Obudzimy ich, jak tylko si przekonamy, e jest sens. Je li nie, hm... W przeciwnym razie... - nie doko czył. - Id obudzi ... no... - Jeffa? Jeffa Stylesa? - Tak, do diabła! - Timothy Dodd potrz sn ł głow . - Cholera, nic nie pami tam. Musz na chwil usi . - W porz dku, Tim. Patrzył za Lernerem, gdy ten podszedł do trzeciej, wci zamkni tej kapsuły. Znów potrz sn ł głow . - Je li tam, na dole jeszcze co istnieje, to reszta... reszta... Nie puszczaj c si por czy, doszedł do fotela pilota i usiadł z ulg . Zapi ł pasy. Walczył z nieprzyjemnym dr eniem oł dka. Wydawało mu si , e Lerner doszedł do siebie bez podobnych problemów. Dodd zastanawiał si , czy to kwestia wieku. Lerner miał trzydzie ci trzy lata, a Dodd czterdzie ci cztery. Wzruszył lekko ramionami, pami taj c, e musi do minimum ogranicza gwałtowne ruchy. Zwlekał z odsłoni ciem ekranu widokowego. Przeczytał kopi TM-86-2-1, któr dostał od Lernera. Instrukcja mówiła, e nale y powstrzyma si od picia i jedzenia kilka godzin po przebudzeniu. Informowano, e po pierwszym posiłku mo e wyst pi rozstrój oł dka i nudno ci. Sama my l o tym sprawiła, e kapitanowi zebrało si na wymioty. Po pi setletnim po cie nie miał jednak czym wymiotowa . Znów potrz sn ł głow , kiedy patrzył na dwadzie cia komór w ładowni. Mógł te zobaczy swoje odbicie w iluminatorze. Twarz miał szczuplejsz ni zwykle, okolon bujnym, wygl daj cym na trzytygodniowy, zarostem. A teraz, gdy siedział przypi ty pasami do mi kkiego fotela, czuł, e jego ramiona s słabe i bezwładne, a palce sztywne. W tym TM-86-2-1 wspomniano o mo liwo ci wyst pienia podobnych objawów. Usłyszał głos Lernera. Zbyt szybko odwrócił si w stron oficera i oł dek znów podszedł mu do gardła. Dodd zamkn ł oczy. - Kapitanie, obudziłem Stylesa. Czuje si tak samo podle, jak ty. Ale to nie potrwa długo. Dowódca miał w zasi gu r ki specjalne woreczki. Wzi ł jeden i podniósł do ust, ale nie zwymiotował. Lerner zaj ł fotel z prawej strony stanowiska pilota. Styles stan ł za nimi. Obrócili si na fotelach ku niemu. Był ju w niezłej formie i mógł rozmawia . - Nie mog uwierzy , e to wszystko dzieje si naprawd . To znaczy... Czy adnemu z was nie przyszło do głowy, e to sen, nasz wspólny sen? - We nie si nie wymiotuje - mrukn ł Dodd. - Jeste oficerem naukowym. Co, u diabła, masz wła ciwie na my li? - spytał Lerner. - To tylko sugestia. - Styles rozło ył r ce. - Według jednej ze szkół filozoficznych, cała rzeczywisto jest w gruncie rzeczy czyst fantazj , a wszystkie do wiadczenia s tworem wyobra ni. - To szmatławe teorie, w takich okoliczno ciach mog łatwo doprowadzi ci do obł du. Daj sobie z nimi spokój. Do diabła, nikt jeszcze nie znalazł si w podobnej sytuacji.
4 - Tim ma racj , Jeff. Ten sen wygl da cholernie realistycznie. Dodd roze miał si , widz c, e Craig Lerner uszczypn ł si mocno na wszelki wypadek i skrzywił z bólu. Styles te był tym ubawiony. - W porz dku, to nie sen. Mówiłem, e to tylko sugestia. Co teraz robimy, Tim? Ty jeste tu kapitanem. - A ty oficerem naukowym, Jeff, i moim doradc - odparł Dodd. Styles zmru ył oczy i zacz ł przerzuca laminowane strony notesu. Był to gruby kołonotatnik, zamykany na mocny suwak. W ko cu Jeff znalazł stron , której szukał. - Napisali, e najpierw powinni my ustali pozycje pozostałych statków floty. Wystartowali my razem z pi cioma innymi, zgadza si ? - Taaak... - Dodd obrócił si na fotelu w stron pulpitu sterowniczego. Wł czył jaki przycisk. Rozległ si monotonny hałas urz dze pneumatycznych. - Roje meteorów, awaria baterii słonecznych, uszkodzenie komputera pokładowego, czy by... - zacz ł Styles. Dwie cz ci przesłony ekranu widokowego rozsun ły si bezgło nie. Styles zapomniał, co chciał powiedzie , a Dodd gło no westchn ł. - Oni wszyscy... - zacz ł Lerner, ale i on urwał. Po obu stronach ich promu pi innych statków sformowało szyk zbli ony kształtem do niesymetrycznego klina. Na prawo od nich panowała jasno , a poni ej mogli widzie co , co mogło by tylko Ziemi . Lerner przy pomocy komputera pokładowego ustalił poło enie statków w Układzie Słonecznym. Tak, to była Ziemia. Ale to nie była ta sama bł kitna kula, któr mo na było ogl da z Ksi yca. Ile lat temu? Czy czas wci miał jakie znaczenie? Widzieli plamy zieleni i, wi ksze od nich, plamy bł kitu, ale kształty kontynentów ró niły si od tych, do których przywykli. - To Ameryka, Stany Zjednoczone - wyszeptał Lerner. - Ale, Jezu, nie widz Florydy. I... Zachodnie Wybrze e... ono jest... Dodd odwrócił wzrok od swego rodzinnego l du i popatrzył na pozostałe statki floty. Wygl dały na nie uszkodzone. Zakładał, e na ka dym z nich odzyskało wiadomo po trzech członków załogi i e po dwudziestu spoczywa bezpiecznie w chłodnych ładowniach promów. Zamkn ł oczy. - My lisz, e tam na dole, jest wci jakie ycie? Nie ma miast, to pewne, komputer nie zanotował adnego promieniowania podczerwieni. Instrumenty wskazuj , e warstwa atmosfery jest teraz bardzo cienka. Styles odebrał jakie sygnały przez radio, ale s zbyt słabe, eby je rozszyfrowa . Mo e pochodz z naturalnego ródła. Dodd spojrzał na Lernera. Potem krzykn ł do prowadz cego nasłuch Jeffa: - Jeff, przeł cz si na cz stotliwo gradow , nie pimy ju od kilku godzin... - Od trzech godzin i czterdziestu dziewi ciu minut, kapitanie. Na Ziemi jest teraz czwarta rano czasu wschodnioeuropejskiego. - No wła nie. Musimy poł czy si z innymi promami. To znaczy, we miemy si w ko cu do roboty. - Racja, Tim. Nie ma na co czeka . Timothy Dodd podniósł mikrofon - wolał to ni laryngofon.
5 - Tu ”Eden jeden”, wzywam flot ”Edenu”. ”Eden jeden” wzywa flot ”Edenu”, ogólne wywołanie! Odbiór! Przez chwil panowała cisza. Przerwał j kobiecy głos: - Tim, tu Jane Harwood. Mój pierwszy oficer wła nie wstał, ale choruje. Obudziłam si jakie trzy godziny temu. Jestem tylko troch sztywna, odbiór. - Zrozumiałem ci , ”Eden trzy”. Pozosta na linii. Powiedz swojemu oficerowi, eby zjadł troch krakersów, ma normalne objawy. Czy kto jeszcze nie pi? Odbiór! - ”Eden dwa” gotów do działania, kapitanie. Pozwoliłem sobie obudzi sekcj ładownicz i zacz li my sprawdza system zwany EML. Co to takiego, u diabła? Odbiór! - Pami tasz Moduł Eksploatacji Ksi yca, ”Eden dwa”? Tym razem to Moduł Eksploatacji L du, podlega moim rozkazom. Wyobra asz sobie, e po prostu wyl dujemy? - Zrezygnował ze zb dnej teraz radiowej procedury. - No, słucham? - No có , kapitanie, w ka dym razie doktor Halverson i porucznik Kurinami nie mog si ju doczeka akcji. Wył czam si . - Ale te nie schod z linii. Niech twoja ekipa kontynuuje przygotowania. Czekam na nast pne zgłoszenia. Było troch zakłóce , ale odezwały si kolejne głosy. Zegar pokazywał, e od przebudzenia min ło dwana cie godzin. Dodd doszedł do wniosku, e wszystko przebiega zgodnie z planem. Przez chwil obserwował siedz cego obok Lernera. Ten zdejmował wła nie z komputera jakie zaciski. - Uruchomiłem ostatni z systemów, kapitanie. Kilka diod si przepaliło, ale mo na je łatwo wymieni , to zwykła kosmetyka. Lekkie uszkodzenie kadłuba, prawdopodobnie roje meteorów. Pó niej przejrz bank danych, postaram si odszuka nagrania. Na szcz cie zewn trzna powłoka jest wci szczelna, cho nie mam poj cia, jak zniesie powrót na Ziemi . Nie mo na, niestety, sprawdzi , czy to przetrzyma. - Je li ekipa zwiadowcza stwierdzi, e nie zdołamy przystosowa si do ycia w warunkach panuj cych teraz na Ziemi, nie b dziemy musieli w ogóle tego sprawdza . - Odnalazłe je? - Dalsze plany naszej wyprawy? Zgadłe ! Przejrzałem dosłownie wszystko i w ko cu przyszedł mi do głowy plan ”Alfa”, jedyny odpowiadaj cy naszej sytuacji. Je li nie b dziemy mogli wyl dowa , pozostaniemy w kosmosie. Cał flot wchodzimy na jedn orbit okołoziemsk , wył czamy wszystkie systemy i znów idziemy spa . Nast pne ampułki dadz nam kolejne pi set lat snu. Budzimy si i ponownie sprawdzamy warunki na Ziemi. Je li i tym razem s niekorzystne, powtarzamy procedur . Z tym, e to ju ostatnie dawki rodka usypiaj cego i ostatnie pi set lat snu. I to jest pewien problem: dysponujemy tylko jednym modułem badawczym, wi c je li sko czy si nam surowica kriogeniczna, b dziemy musieli l dowa bez wzgl du na warunki panuj ce na dole. Dopiero teraz zaczynam rozumie ich cholerne wykr ty. Wolałbym wiedzie o wszystkim du o wcze niej. - Po starcie czytałe przecie rozkazy.
6 - Wiem teraz, dlaczego nie pozwolili mi przeczyta wszystkich od razu, cholera! - Dodd spojrzał na Lernera, potem na Stylesa. - Jeff, co z ładownikiem? - Kurinami i Halwerson s ju na jego pokładzie. Sprawdzaj ostatnie obwody. - W porz dku. - Dodd podniósł mikrofon. - Tu ”Eden-jeden”, ”Eden dwa”, Ralf, zgło si , odbiór! - Tak jest, kapitanie, tu ”Eden dwa”. - Chc słysze twoje odliczanie. Kiedy b dziecie gotowi do wystartowania MEL? - Je li wszystkie systemy s sprawne, wystartujemy za dwadzie cia pi minut. - Zgło si do mnie za dziesi , Ralf. Wył czam si . Dodd odstawił mikrofon i spojrzał w stron Ziemi. Poczuł dreszcz.
7 Rozdział 2 Do startu pozostało pi minut. - Doktor Halwerson, tu Timothy Dodd, nigdy si nie spotkali my. Odbiór! - Tak, kapitanie, chce pan nam yczy powodzenia? Odbiór! - Kobieta? - Dodd przysłonił r k mikrofon i pytaj co spojrzał na Stylesa. - Elaine Halwerson. Chcesz zobaczy wykaz jej kwalifikacji? - A kim, u diabła, jest ten Kurinami? - Pilot japo skiej marynarki wojennej. Jeden z najlepszych na wiecie, tak przynajmniej mówi dane komputerowe. - Podaj mi je - parskn ł Dodd, wyrywaj c wydruki z rak Stylesa. Pióro Jeffa poszybowało w powietrze, Lerner chwycił je w locie. - Jest pan tam, kapitanie? - odezwał si głos Elaine Halwerson. Była Murzynk , Dodd odczytał to z danych personalnych. - Tak... eee... tak, doktor Halwerson. Ja... eee... nie spodziewałem si kobiety, nawet mi o pani nie wspomniano, odbiór! - Mo e jestem tu w charakterze symbolu, czarna kobieta...? W ka dym razie, zanim zostałam wł czona do tego programu, poproszono mnie o zmian nazwiska na inne, brzmi ce bardziej łaci sko, z odcieniem ydowskim. Ale my l , ka- pitanie, e i tak by mnie przyj to, odbiór! - Spryciara. - Dopiero po tym komentarzu Dodd wcisn ł guzik przeka nika. - Doskonałe poczucie humoru, doktor Halwerson, podziwiam pani odwag . I zgadła pani, rzeczywi cie chciałem pani i porucznikowi Kurinamiemu yczy powodzenia. B dziemy si za was modli . Bez odbioru. Przekr cił wył cznik gło nika. Nie b dzie słuchał odliczania. Cz kuli ziemskiej pogr ona była teraz w cieniu. Nie rozja niały go adne wiatła, jak gdyby ludzie nigdy nie zbudowali elektrowni. Kapitan znów wł czył mikrofon, zagłuszaj c monotonne odliczanie. Start miał nast pi za około trzy minuty. - Doktor Halwerson, to znowu Timothy Dodd. Ja naprawd tak my lałem, ycz wam wszystkiego najlepszego, tobie i... jak on si nazywa? - Tu ten, o kogo pan pyta - odpowiedział m ski głos. M czyzna mówił z lekkim japo skim akcentem, ale jego angielski był perfekcyjny. - Dzi kujemy, MEL. Bez odbioru. - Mam nadziej , e wkrótce do was doł czymy. Niech Bóg ma was w swojej opiece. Bez odbioru. Zdecydował si słucha dalszego odliczania. Był wiadom swych urz dze , ale zamkn ł oczy i zacz ł si modli za oboje, bo je li si oka e, e l dowanie promów na Ziemi jest niemo liwe, Murzynka i japo ski pilot b d skazani na nie- uchronn mier .
8 Rozdział 3 - Doktor Halwerson? - Głos Kurinamiego zabrzmiał nienaturalnie przez hełmofon. Rozejrzała si , gruby kombinezon pró niowy kr pował jej ruchy. Czuła, e po wielowiekowym nie, po szybkim starcie i l dowaniu na Ziemi, wci stoi niepewnie na zesztywniałych nogach. Latała kiedy własnym samolotem i osi gn ła klas pilota maszyn dwusilnikowych, ale nie uwa ała si za eksperta w sprawach pilota u. A jednak lec c z Akiro Kurinamim odniosła wra enie, e ma do czynienia z prawdziwym mistrzem. - O co chodzi, poruczniku? - Głos powrócił do niej, odbity od cian kasku. Pomy lała, e taki sam efekt musi wywoływa mówienie w brzuchu wieloryba. Kurinami niezgrabnie schodził po drabinie. - Jest pani pewna, e podano nam wła ciwe współrz dne? - Mów mi Elaine... Mo e w tej chwili jeste my jedynymi lud mi na Ziemi. I je li nie b dziemy mogli oddycha w nowej atmosferze, wkrótce umrzemy. Zosta my przyjaciółmi. - Mam na imi Akiro, Elaine. Czuła si dziwnie w kosmicznym kombinezonie. Japo czyk skłonił si przed ni . - A wracaj c do twojego pytania - powiedziała. - Współrz dne były wła ciwe. Razem z siostr dorastały my w Georgii. Poznaj te góry. I sygnał radiowy pochodził gdzie z tej okolicy, je li naprawd był jaki sygnał. Ta wysoka o dzi- wacznym kształcie, to Góra Jonah. - Zawsze my lałem, e Georgia to oaza zieleni, a tu pustynia. - Na północy wydaje si pustyni . Południe jest bardziej zielone, ro linno tworzy naturaln granic . - Kobieta nie wiedziała, jak to teraz wygl da. Miała wiele specjalno ci, mi dzy innymi była klimatologiem, ale nie dysponowała ad- nymi nowymi danymi. - Przyrz dy działaj ? - Poziom wszelkich mo liwych rodzajów napromieniowania sprawdziłem ju przedtem, Elaine. - Japo czyk stan ł tu za ni . - Promieniowanie jest chyba normalne. Zawarto tlenu w powietrzu te wydaje si wystarczaj ca do oddychania. Moja niefachowa, Akiro, opinia brzmi nast puj co: je li na Ziemi panuj odpowiednie warunki ycia i sze statków kosmicznych b dzie w stanie wyl dowa , przetrwamy. Je li nie, po prostu zginiemy. Nasze instrumenty i maszyny potrafi robi wszystko to, co my sami, i same b d mogły przekaza zebrane informacje. Proponuj , eby my zdj li nasze hełmy. Je li to prze yjemy, wyjdziemy równie z kombinezonów i rozpoczniemy badania. - Zgoda. - Odniosła wra enie, e pilot znów si jej lekko ukłonił. - Pozwól jednak, e zrobi to pierwszy. Ty tu dowodzisz, ale przede wszystkim jeste kobiet . - Zrobimy to razem. - Skin ła głow , uderzaj c czołem w przezroczyste pleksi. - W takim razie liczymy do trzech. - Dobrze. Raz...
9 - Dwa... - Trzy! - zawołali jednocze nie i Elaine zacz ła zdejmowa hełm, obserwuj c Akiro, który robił to samo. Potrz sn ła głow , włosy rozsypały si jej na ramiona. Marzyła tylko o tym, eby je umy . Gł boko odetchn ła. Zakrztusiła si , ostre powietrze podra niło jej gardło. Ci gle yła. - yjemy i byli my naprawd dzielni, Elaine. - Kurinami roze miał si . ”Ma miłe oczy” - pomy lała. Zdradzały szczer rado . - Ile masz lat? - Pi set i dwadzie cia cztery, Elaine. - Znów si roze miał. - A ja... - Jeste kobiet i nie musisz mówi ... - Pi set i trzydzie ci trzy. - Tym razem ona si roze miała. - Mniej wi cej, oczywi cie. - Poło yła hełm na ziemi. - Dopiero co lepiej si poznali my, a ju b d si przy tobie rozbiera . Mam na my li kombinezon, rzecz jasna! - Obserwowała jego twarz. Nie mógł powstrzyma u miechu. Obydwoje naprawd yli. - Szerokie nozdrza to zaleta mojej rasy, mog wci ga na raz wi cej powietrza. Elaine obserwowała Kurinamiego sapi cego ze zm czenia. Podniosła dłonie i przeczesała palcami czarne loki. Jej włosy nie były brudne, tak jej si tylko wydawało. Zerkn ła na wodoszczelnego rolexa. Niedługo miał zapa zmierzch. Potwierdzało to poło enie sło ca na niebie. M ski rolex był zbyt du ym zegarkiem dla kobiety, ale takie nosili wszyscy członkowie ”Projektu Eden”. Przed opuszczeniem ”Edenu Dwa” z danych personalnych wyczytała, e jeden z członków załogi uko czył specjalny kurs zegarmistrzowski. Miał te na promie, na wszelki wypadek, wszystkie narz dzia oraz cz ci zamienne, i jego obowi zkiem było utrzymanie wszystkich zegarów w idealnej sprawno ci. Elaine nie ustawała w marszu. Było jej troch zimno bez kombinezonu, ale szła dziarskim krokiem i czuła, e wracaj jej siły. Podobnie jak Kurinami, miała na sobie jednocz ciowy uniform i specjaln bielizn , przystosowan do ka dej temperatury. Na tym wszystkim za nosiła bardzo szczeln arktyczn kurtk . W plecaku miała poza tym grub podpink do kurtki. Ubrana w ten sposób mogła znie nawet siedemdziesi ciopi ciostopniowy mróz. Nie wiedziała, co ich czeka w nocy. W razie potrzeby mogła te naci gn na nogi ocieplacze, a po czochy podł czy do małych baterii i podgrzewa elektrycznie. - Idziemy godzin , a wydaje si , e min ło co najmniej sze razy tyle - odezwał si Kurinami. - Tak, bo powietrze jest rozrzedzone. Przyzwyczajamy si . Dawniej wielu ludzi mieszkało na olbrzymich wysoko ciach i cieszyło si doskonał kondycj tam, gdzie inni nie potrafiliby złapa tchu. - To musiało by co wi cej ni wojna nuklearna. Jak wynika z moich map, l duj c powinni my widzie Atlant , Greenville i Południow Karolin . Nie widziałem niczego. - Masz racj . Ja te my l , e po wojnie nuklearnej wszystko wygl dałoby inaczej. A mo e si mylimy, mo e wła nie dlatego zostali my st d odesłani. Kurinami wzruszył ramionami i nie odpowiedział.
10 ”Zbyt długo ju odpoczywamy - pomy lała. - Pi tna cie minut”. Kiedy spojrzała na zegarek, odwróciła r k i zacz ła studiowa wn trze swej lewej dłoni. Próbowała przypomnie sobie, co mówiła jej kiedy babcia o tego rodzaju wró bach. ”Gdzie jest linia ycia?” Nie mogła jej znale , na pewno dlatego, e była ignorantk w tej dziedzinie. Przecie musiała j mie . U miechn ła si , u wiadamiaj c sobie, e odruchowo pociera lewe ucho. Ten nawyk pozostał jej z czasów dzieci stwa, kiedy przekłuto jej uszy i zgubiła lewy kolczyk. Potem ci gle sprawdzała, czy ma go na miejscu. Ale ju od dawna nie nosiła kolczyków i dziurki w uszach zarosły. Zauwa yła te , e znikła brzydka blizna na lewym nadgarstku po skaleczeniu si p kni t szklank . Elaine próbowała złapa spadaj ce naczynie i szkło nie wytrzymało. Omal si wtedy nie wykrwawiła. - Mo e damy rad wspi si na tamto wzgórze? Mogliby my u y naszych lornetek, eby poszuka jakich ladów ycia. Je li si pospieszymy, zd ymy wróci na noc do l dowiska. Zrywa si silny wiatr. - Masz racj - odparła. - To dobry pomysł. Kapitan Dodd czeka na wiadomo ci. Bez nich nie b d w stanie wyznaczy wła ciwego miejsca na l dowisko. Po znikni ciu Florydy i Kalifornii stracili my dwa obszary, które si do tego nadawały. Zmierzmy si wi c z tym wzgórzem. Kiedy wstała, poczuła lekki zawrót głowy. Szybko jednak przyszła do siebie i pod yła za Japo czykiem, który tym razem j wyprzedził. - Daj mi j na chwil , Akiro - wysapała. Jej głos zabrzmiał dziwnie szorstko. - My l , e co zobaczyłam. - Popatrzyła na lotnika, gdy podawał jej swoj lornetk . - Nic nie prze yło. - Nie wierz w to. - Zacz ła uwa nie regulowa ostro obrazu. W odległo ci około dwustu jardów, w miejscu, gdzie trawa i piach graniczyły ze sob , zauwa yła co , co j zaintrygowało. - Dzisiaj jest Wigilia, wiedziałe o tym? - Zobaczyła wi tego Mikołaja? - Roze miał si . Nawet na niego nie spojrzała, ledz c przez lornetk ółto-zielon granic . - Wyci gnij swoj lornetk i popatrz tam, gdzie ja. - Ty masz moj lornetk , wezm twoj - odparł. Wci nie odrywała wzroku od czego , co wygl dało jak odcisk opon. Ale nie samochodowych. lad był pojedynczy. Motocykl... - Je li to jaki dowcip, Elaine, nie s dz , eby wydał mi si zabawny. - To nie dowcip. Patrz tam, gdzie ko czy si piach, a zaczyna trawa. Wiem, e mam racj , ale to chyba niemo liwe. - Człowiek! - Po raz pierwszy, odk d opu cili ładownik, w głosie Kurinamiego odezwały si emocje. Nie przestawała obserwowa . Na szczycie wydmy w odległo ci około czterystu jardów od nich stał du y, czarny motocykl. Przy motocyklu stał m czyzna. Prawdziwa istota ludzka! Pod pachami w skórzanych kaburach tkwiły dwa pisto- lety. Trzeci nosił na biodrze. Ale to nie wszystko. Przez prawe rami miał przewieszony du y karabin. Oczy ukrył za ciemnymi okularami. W lewym k ciku ust trzymał papierosa. U miechał si . Miał mocne, białe z by, ciemnobr zowe włosy, twarz jakby wykut w kamieniu. Rze biarz potrafi
11 zaznaczy w rysach sił charakteru i inteligencj . Na szyi nieznajomy nosił zielon lornetk . Obserwował ich, tak jak oni jego. Dopiero po chwili to sobie u wiadomiła. - On co mówi! - zawołał Kurinami. - Widz , jak porusza wargami. Musiał nas dostrzec przez swoj lornetk . Cholera, jest pierwszym człowiekiem, którego tu spotykamy, wita nas, a my nie wiemy nawet, co do nas mówi! Elaine Halwerson nie drgn ła. - Moja siostra była głucha od urodzenia. Nauczyła si j zyka migowego i czytania z ruchu warg. Ja te to potrafi . M czyzna w okularach odwrócił si , ale Murzynka wci na niego patrzyła. Poprowadził motocykl pod gór , maszyna błyszczała, jakby j przed chwil wypolerowano. - Je li to prawda, co, u diabła, powiedział, Elaine? - To skur... - Tak powiedział? Powiedział ”skur...”? - Kurinami urwał w pół słowa. - Nie, to nie on powiedział, ja to mówi ! M czyzna z cygarem cały czas prowadził swój motocykl pod gór . W pewnej chwili odwrócił si w ich stron , potrz sn ł głow i machn ł r k w kierunku odległego granatowego szczytu. - Co nam pokazuje. Co takiego powiedział, Elaine? Nie m cz mnie. M czyzna wsiadł na motocykl i pojechał prosto w stron zachodz cego sło ca. Wielka, ółta kula zawisła tu nad horyzontem i Elaine musiała zmru y oczy pora one blaskiem. - Dra ! - wymamrotała. - Co powiedział, gdy nas zobaczył? Odpowiedziała dopiero po długiej chwili. - Powiedział: ”Tam mieszkam”. Tylko to powiedział, skurwysyn!
12 Rozdział 4 ciemniało si . Padał nieg, ale było wystarczaj co jasno, eby i dalej. Kurinami uparł si , wi c ustawili znacznik, okre lili swoje poło enie i pod yli za motocyklist . W razie, gdyby zgubili lad, mieli wróci do l dowiska. Nagle Elaine usłyszała gło ny warkot silnika, a zaraz potem drugi, identyczny. Na horyzoncie co si poruszało. - Uwa aj, Elaine! - Kurinami dał jej znak, eby si schyliła. Sam wysun ł do przodu M-16. Ona te si gn ła po pistolet. Nigdy dot d z niego nie strzelała, poza krótkimi treningami. ”Nie mo na przewidzie , co si wydarzy w czasie zwiadu kosmicznego” - mówiono jej na szkoleniu, ale wówczas traktowała to jako teoretyczne wywody. Patrz c do góry, mogła teraz wyra nie zobaczy dwa motocykle. Pojedyncze reflektory wieciły w jej oczy tak ostro, e poza nimi widziała tylko czarne kontury pojazdów. - Jeste my uzbrojeni! - krzykn ł Kurinami. Odezwał si obcy głos. Elaine instynktownie zgadywała, był to głos m czyzny w okularach: niski, troch arogancki, ale wzbudzaj cy zaufanie. Brzmiał w nim dobry humor. - Jeste my komitetem powitalnym, a ten M-16 wygl da bardzo nieprzyja nie, chocia i ja nie chodziłbym po tej okolicy w nocy bez broni. Hałas silnika ustał. M czyzna wysun ł si przed swój motocykl. Elaine obserwowała ostry zarys sylwetki nieznajomego na tle silnego wiatła. Był wysoki i smukły. Wiedziała na pewno, e to ten sam człowiek, którego widzieli przedtem. Na jego uzbrojenie składało si du o wi cej ni karabin. - Moja przyjaciółka i ja przyszli my tu tylko po to, eby was powita - ci gn ł obcy. - Odezwij si , Natalia. - Halo! - Jeste cie z ”Projektu Eden”? - Sk d...? - zacz ła Elaine Halwerson. Ale m czyzna przerwał jej: - A tak przy okazji: Wesołych wi t. Moja córka ci ła mał sosn i dekoruje j teraz razem z moj on . Mój syn, Michael, kazał im ju wyci gn indyka z zamra arki. Michael robi, co prawda, swoj nalewk zbo ow , ale mamy te spore zapasy autentycznej whisky. Dziewczyna mojego syna przyrz dza sos o zapachu nie z tej ziemi, nie ma w tym cienia przesady. A Paul Rubenstein pokazał mojej córce, Annie, jak si robi bombki z niczego, nie zabraknie wi c nawet wiecidełek. Natalia za , ta tutaj, sam nie miałem poj cia, e tak doskonale gotuje. Jest wspaniała. Zrobiła zapiekank na słodko...
13 Rozdział 5 - Je li uznacie, e to nie jest a tak wa ne, mo emy wróci do l downika po kolacji - powiedział John Rourke. Opierał si o kuchenny blat i popijał podwójnego drinka, s cz c whisky przelewaj c si mi dzy licznymi kostkami lodu. - Indyk jest ju prawie gotowy. - Spojrzał Murzynce prosto w oczy i roze miał si . - Ci gle mi jeszcze nie dowierzasz? Podeszła do blatu i wzi ła drinka, którego dla niej przygotował. Akiro Kurinami wyszedł z Paulem i Michaelem, eby zapozna si z tutejszym systemem hydroelektrycznym. Natalia, Annie, Sarah i Madison stały za plecami Johna jak milcz cy kwartet. Elaine poci gn ła łyk ze swej szklaneczki. - Ci gle czekam, a pojawi si tutaj Rod Sterling i... - Odpr si - wtr cił Rourke. - Ale ... - Jednym gestem ogarn ła cały pokój. - Ta bro , telewizja i to stereo, indyk, elektryczno ... - Je li chcesz, zajrz po obiedzie do naszej ta moteki i mo e znajd w niej twój ulubiony film. Mam na kasetach ponad tysi c godzin nagra wideo. - Rourke min ł j i podszedł do wie y stereofonicznej stoj cej w rogu pokoju. - Muzyka to jest to, co lubi . - Chcesz, ebym zacz ła uwa a ci za szale ca? - Nie, le zrozumiała . Nigdy nie czułem si dobrze w roli gospodarza, a tu nagle mam dwoje niespodziewanych go ci i stu trzydziestu sze ciu nast pnych w drodze. Doskonale! Wyci gn ł płyt z zakurzonej okładki i ostro nie poło ył j na talerzu odtwarzacza. U miechn ł si zadowolony. - Antonio Carlos Joabim. Nic nie zrelaksuje ci tak jak samba. - Poci gn ł łyk trunku i poszedł w stron sofy. Usiadł obok szafki na bro . - Jakim cudem unikn łe wojny? To znaczy, tu była jaka wojna, zgadza si ? - Och, tak! Naturalnie, e była wojna. A potem jej nast pstwa. Jonizacja atmosfery, płon ce powietrze, zagłada wszelkiego ycia na całej planecie. - A jednak, och, Bo e, to chyba nie... - Co, nie jestem mówi cym nieboszczykiem? Nie artuj. To długa historia, bardzo, bardzo długa. Jestem tak samo ywy, jak ty. Potem to sobie wyja nimy, po obiedzie, jak ju skontaktujemy si z promami ”Edenu”. Mam nadziej , e nie jeste cie zbyt zm czeni po waszym nie. Ja te nie jestem senny. Wi c zostawmy sobie moj opowie na pó niej. - Ojcze, podano do stołu. - Dzi kujemy, kochanie! - odkrzykn ł Rourke swej córce. Spojrzał na Elaine i dodał: - Nigdy nie miałem tu porz dnego stołu. Zawsze wolałem je w kuchni. Pójd po porucznika Kurinamiego i innych. Przepraszam na moment. Przeszedł na ukos przez pokój, min ł kuchni i skierował si w stron pracowni, w której znikn li przedtem Michael, Paul Rubenstein i Akiro Kurinami. Zza pleców dobiegł go głos Elaine: - Mo e przyda si moja pomoc, całkiem nie le radz sobie z gotowaniem. John Rourke szczerze si roze miał.
14 Rozdział 6 - Wszystko si zgadza: wła nie sko czyli my kolacj wigilijn . Był indyk, doskonały. Odbiór! - mówiła Elaine. John Rourke obserwował kobiet . W jego oczach wida było co wi cej ni zwykłe zainteresowanie innym człowiekiem, z tego samego co on czasu. Ona otrz sn ła si ju z pierwszego wra enia. Udało jej si nawet potraktowa całe wydarzenie z humorem. Była bardzo ładna. Rourke przypuszczał, e Elaine była te troch młodsza od niego. Jej skóra miała czekoladowy odcie . G ste, czarne jak w giel, kr cone włosy chyba sporo jej urosły w ci gu pi ciuset lat, bo Mu- rzynka bez przerwy niecierpliwie odrzucała je na plecy, jakby jej przeszkadzały. - To radio jest chyba uszkodzone, doktor Halwerson. Znów usłyszałem co o indyku i wigilijnej kolacji - odezwał si głos z radiostacji. - Nie ma w tym adnej pomyłki. Odbiór! - Prosz o wyja nienia, doktor Halwerson. Czy jest tam Kurinami? - Z nim wszystko w porz dku, jest w Schronie doktora Rourke'a. On i jego rodzina prze yli wojn nuklearn i zagład planety. On sam twierdzi, e najgorsze min ło: całkowita jonizacja atmosfery i po ar powietrza, który w ci gu dwudziestu czterech godzin spalił na Ziemi wszystko, co było do spalenia. Uratowali si tylko oni i młoda dwudziestoletnia dziewczyna. - Dziewi tnastoletnia - pedantycznie poprawił j Rourke. - Powiedziano mi wła nie, e ma dziewi tna cie lat. W ka dym razie, oprócz niej, cała grupa przetrwała tylko dlatego, e miała dost p do takich samych jak nasze komór kriogenicznych i do gazu narkotycznego. Dziewczyna natomiast, dla mnie samej nie wszystko jest tu oczywiste, pochodzi z jakiej innej grupy ocale ców. Ta druga grupa od pi ciuset lat yje pod powierzchni Ziemi. Dziewczyna nale y do mniej wi cej dwudziestego pi tego powojennego pokolenia starej populacji. John Rourke, który jest doktorem medycyny, nie zauwa ył w niej niczego szczególnego. Ale jest bardzo prawdopodobne, e pochodzi ona z kazirodczego zwi zku. Doktor Rourke przywiózł mnie tutaj swoim motocyklem. Po sko czeniu rozmowy wróc z nim do Schronu. Zaproponował, e wymontuje radio z l downika i zainstaluje je u siebie. W ten sposób b dziemy mogli utrzymywa stał ł czno radiow . Odbiór! Usłyszeli szumy i trzaski. - Wygl da na to, e ten doktor jest gdzie koło ciebie. Zapytaj go, czy nie ma tam w pobli u jakiego l dowiska. Odbiór! - Trzymaj. - Elaine Halwerson wr czyła mikrofon Johnowi Rourke. - Sam z nim porozmawiaj. - Czy dobrze usłyszałem nazwisko, kapitan Dodd? - spytał Rourke. - Zgadza si , Timothy Dodd. Rourke zbli ył mikrofon do ust. - Kapitanie Dodd, tu doktor Rourke. Doktor Halwerson stwierdziła, e powinni my porozmawia . Odbiór! - Tu Dodd, doktorze. Pan zało ył w tym rejonie co w rodzaju bazy. Poniewa stracili my dwa zaplanowane l dowiska, ch tnie skorzystam z pa skich wskazówek. Rozwa ałem ju ró ne mo liwo ci. Spróbowa w Hiszpanii? Bóg ra- czy wiedzie , co by my tam zastali. A mo e w innym rejonie Stanów
15 Zjednoczonych? Nasuwa si na my l pustynne Południe, ale l dowanie w piachu wybrałbym w ostateczno ci. Teraz s dz , e najlepiej byłoby znale co bli ej pa skiej bazy, najbli ej, jak to mo liwe. Odbiór. Rourke bawił si zapalniczk . Stał na zewn trz ładownika, przy drabince prowadz cej do wn trza. Elaine siedziała na skraju włazu. Rourke zaci gn ł si cygarem; wypuszczaj c dym, wcisn ł guzik nadajnika. - Cz mi dzystanowego systemu dróg jest prawie nie uszkodzona. I nie trzeba si b dzie martwi liniami wysokiego napi cia. Nie dysponujemy odpowiednim sprz tem do budowy nowego l dowiska. By mo e główny pas lotniska w Atlancie byłby dla was odpowiedni, chocia w tpi . Poziom napromieniowania w tamtej okolicy jest chyba wci zbyt wysoki. Wi ksza cz miasta wyparowała. - Rourke u wiadomił sobie, e gło no my li: - Bóg jeden wie, jakie izotopy powstały po ataku pociskami samosteruj cymi. Jeszcze przed Noc Wojny, tak nazwano trzeci wojn wiatow , ustalono, e niektóre izotopy mog by radioaktywne nawet pi set tysi cy lat po napromieniowaniu. Ale mam pewne konkretne sugestie. Odbiór! Zakłócenia, potem głos Dodda: - Słucham, doktorze. Rourke wypu cił kolejny kł b dymu, obserwuj c, jak chmurka rozpływa si w powietrzu. nieg g stniał. Wci była Wigilia, jeszcze przez jakie dwie godziny. - Zorientowałem si , e nie b dziecie mieli gdzie l dowa i przygotowałem niezb dne dane. Jest dobrze zachowany odcinek na autostradzie numer szesna cie w Okr gu Bulloch, ł cz cej Macon i Savannah. Z Macon niewiele pozostało, ale Savannah nie jest zniszczone, to znaczy, nie od bombardowa . Poza tym droga, o której my l , omija obydwa miasta. Wytypowany przeze mnie fragment ma dziesi mil długo ci, jest prawie idealnie prosty i dałby wam mo liwo l dowania na utwardzonym pasie szeroko ci ponad stu stóp. Na tych dziesi ciu milach znajduj si dwa wiadukty przerzucone przez autostrad gór . B dzie je trzeba usun . Na południe rozci ga si pustynia, wi c nadlatuj c nie musicie obawia si drzew. Dojazd zajmie mi kilka godzin. Mog tam w ka dej chwili pojecha i bardziej szczegółowo sprawdzi nawierzchni . Zewn trzna warstwa z pewno ci si wypaliła, ale betonowy podkład powinien by w dobrym stanie. Pas mo e by gdzieniegdzie zasypany piachem. Poradz sobie z tym, wykorzystam pług nie ny, który mocuje si do ci arówki. Doktor Halwerson wie, czego b dziecie potrzebowa , b dzie moj prawa r ka, Kurinami pomo e mojemu synowi. Jest jeszcze mój przyjaciel Paul, no i ja sam, plus cztery panie z naszej grupy. Powinni my sobie poradzi . W eterze zapanowała długa cisza przerywana radiowymi zakłóceniami. - Zdaje pan sobie spraw , doktorze, e wyj cie z orbity b dzie dla nas procesem nieodwracalnym. Odbiór! - odezwał si po chwili Dodd. - Jak najbardziej, kapitanie. Je li ma pan do zaproponowania inne rozwi zanie, oczywi cie słu pomoc , je li b d mógł si przyda . Musi pan jednak wiedzie , e w razie l dowania poni ej Missisipi, b dziemy mieli problem z przerzuceniem ludzi i sprz tu w inny rejon wzdłu rzeki. Tam miały miejsce najci sze bombardowania. Ten obszar b dzie ska ony promieniotwórczo przez
16 kilka tysi cy lat. Je li za staniecie po drugiej stronie rzeki, b dziecie musieli pogodzi si ze znacznie gorszymi warunkami klimatycznymi ni panuj ce tutaj. Na przykład, sezony wegetacyjne s tam krótsze. Tutaj wci mamy dwa takie sezony. Poza tym, jak zrozumiałem z tego, co mi powiedziała doktor Halwerson, podziemne składy, do których mieli cie si dosta po powrocie, znajduj si na wschodzie. Powinni cie wi c chyba wyl dowa jak najbli ej nich. L dowanie w Zachodnim Teksasie wydaje si by idealnym pomysłem, ale jego nast pstwa mog by opłakane. Nie mog za was decydowa . Po prostu chc wam pomóc. Je li jednak naprawd skierujecie si poni ej Missisipi, dopóki nie doprowadz do porz dku jakiego samolotu, nikt z nas nie b dzie w stanie do was dotrze . Odbiór! - Doktorze, z orbity, po której kr ymy, mo emy obserwowa dziewi dziesi t procent powierzchni globu. Pozostaniemy tu jeszcze troch i przypatrzymy si pasowi pa skiej autostrady. Prosz tylko o dokładne współrz dne. Jutro wieczorem powrócimy do naszej rozmowy. Odbiór! Rourke si gn ł do przewieszonej przez lewe rami torby i wyci gn ł mały notes w skórzanej okładce. Przez chwil wertował go przy wietle zapalniczki. W ko cu znalazł wła ciw stron . - To dane ze zwykłego atlasu. Powinni cie mie taki w komputerze. Autostrada numer szesna cie ł czy si z drog mi dzynarodow nr 3-0-1 na zachodzie i drog stanow numer sze dziesi t siedem na wschodzie. Podaj poło enie geograficzne: droga numer sze dziesi t siedem: trzydzie ci dwa stopnie, pi tna cie minut i dwadzie cia trzy sekundy i osiemdziesi t jeden stopni, czterdzie ci dwie minuty, czterdzie ci pi sekund na zachód; droga numer 3-0-1: trzydzie ci osiem stopni, osiemdziesi t minut, dwadzie cia osiem sekund na północ i osiemdziesi t jeden stopni, pi dziesi t dwie minuty, dwadzie cia osiem sekund na zachód. Przypuszczam, e nagrywacie to, co mówi . A mo e powtórzy ? To najdokładniejsze dane, jakie mog poda . Spojrzał na Elaine, uporczywie mu si przygl dała. - Oddaj głos doktor Halwerson, kapitanie. Rourke podał kobiecie mikrofon i oddalił si od drabinki, kiedy tamci zacz li ze sob rozmawia . Nast pnego wieczora dowie si od Dodda, czy z kosmosu zauwa ono jakie inne lady ycia na Ziemi. John spojrzał w niebo. Gwiazdy były ledwie widoczne za chmurami nios cymi nieg. Zastanawiał si czy tam, w górze, te istnieje jakie ycie. Ze smutkiem zdał sobie spraw , e on nigdy si o tym nie dowie. Po wyl dowaniu floty promów a- den człowiek nie poleci w kosmos. Nie ma fabryk, w których mo na by odbudowa pojazdy, przygotowa nowe zbiorniki paliwa i zapalniki, nie ma sposobu na skonstruowanie stacji orbitalnych i platform kosmicznych. “Jestem przykuty do Ziemi” - pomy lał Rourke. Popatrzył na czubek cygara jarz cy si pomara czowo w ciemno ciach. Ziemia była zupełnie now planet . Niewa ne, jakie dane miał o niej John w swoim notatniku. Kryła przed nim niezliczone sekrety. Elaine opowiedziała mu o podziemnych magazynach z ywno ci , składanymi domkami, pojazdami i sprz tem, wszystko przygotowane na Noc Wojny. Ona sama dowiedziała si o tym ju po przebudzeniu, po
17 zapoznaniu si z dalszymi instrukcjami dla członków misji. Mieli tam znale równie samolot albo cho by jego cz ci. John zło yłby z nich własn maszyn . Zamkn ł oczy. Za kilka tygodni przeprowadzi u Madison test ci owy. Powiedziała, e ostatnio dziwnie si czuje. U miechn ł si do swoich my li. Był zbyt młody, eby zosta dziadkiem, ale pewnie niedługo nim zostanie. Poczeka do narodzin dziecka. Nauczy Michaela czego wi cej z medycyny. Na szcz cie w ekipie ”Projektu Eden” te s lekarze. Sarah mówiła o stracie. On te czuł, e co traci. Nie tylko córk , co wi cej. Annie po lubi jego najlepszy przyjaciel, Paul. ”By mo e jedyny prawdziwy przyjaciel w moim yciu” - pomy lał. To wydawało si oczywiste. Pobior si i b d mieli dzieci. Dla niego, Rourke'a, znaczyło to utrat kogo , z kim miał poznawa now Ziemi , i samotn walk z przeciwno ciami. Sarah, odk d wrócili do Schronu, ani razu go nie pocałowała, nawet si do niego nie u miechn ła. W czasie obiadu z Halwerson i Kurinami prawie si nie odzywała. Jej zło nie malała, ani serce nie zmi kło. - Natalia... - Rourke otworzył oczy. Najpierw trzeba bezpiecznie sprowadzi na ziemi statki ”Edenu”. Potem dokładnie zbada spadochronowe znalezisko Michaela i odnale wrak samolotu. Mo e b dzie mo na go naprawi albo chocia dowiedz si czego wi cej o pocho- dzeniu pilota. - Jestem gotowa, doktorze Rourke. John odwrócił si na d wi k głosu Elaine. - Doskonale. Zabierzmy si wi c do tego radia. M czyzna wyrzucił niedopalone cygaro i podszedł do ładownika. Zakładał, e wymontowanie aparatu i zapakowanie niezb dnych cz ci na harley'a nie zajmie mu wi cej ni czterdzie ci pi minut. Powinni wróci do domu przed ko cem Wigilii.
18 Rozdział 7 Jego rodowód si gał daleko przed Er Zagłady. Od pełnych glorii lat trzydziestych i czterdziestych dwudziestego wieku, poprzez wydarzenia zwane Noc Wojny (u miechn ł si , kiedy o tym pomy lał) ci gn ł si a do dzisiaj. Był wdzi czny losowi, e urodził si w czasach, gdy ycie na powierzchni Ziemi było znów mo liwe. Nie zniósłby zamkni cia w podziemiach Complexu - z czym musiało pogodzi si ponad dwadzie cia pokole jego przodków - ci głej pracy i przygotowa do ewentualnego powrotu do dawnej wietno ci. D ungla odrodziła si taka sama, jak znał z fotografii i filmów wideo. I od wczesnego dzieci stwa, odk d po raz pierwszy wyszedł z rodzicami na zewn trz Complexu, pokochał d ungl prawie tak mocno, jak Wielki Cel. - Helmut, o czym my lisz? Jeste przy mnie tylko ciałem, twój duch jest gdzie daleko st d. Spojrzał na ni . - My lałem wła nie, e uwielbiam d ungl . Jej pi kno jest porównywalne tylko z pi knem twojej twarzy, twojego ciała. Wyobra am sobie, jaka była wspaniała, zanim została zniszczona. U miechn ła si . Jej zielone oczy promieniały miło ci . Wiedział, e miło ci do niego. Oparła głow na jego ramieniu. Jej włosy słodko pachniały woni le nych kwiatów. Tulił j w milczeniu. Patrzył na wiat, który ich otaczał. Tak musiał wygl da mityczny Raj znany z judeochrze cija skiej tradycji. Po chwili Helena podniosła głow , usiadła prosto z r kami na kolanach. Nie powiedziała ani słowa. On wstał. Czuł, e jest przez ni obserwowany, kiedy obci gał bluzk koloru khaki. Poprawił pas, przy którym nosił pistolet. Czasami... - nie doko czyła. Helmut Sturm obrócił si , eby na ni popatrze . Nagle zaciekawiło go, jak wygl dałoby bardziej doskonałe kobiece ciało, je li takowe w ogóle przetrwało. Jak to jest by kobiet , nie mie jasnych włosów, ale mie ciemne oczy i wiotkie ciało. - Czasami - podj ła jego ona - yczyłabym sobie... czasem... czasem wolałabym, eby nie było naszym historycznym przesłaniem... - Znów nie wypowiedziała swej my li do ko ca. Helmut Sturm podszedł do niej. Spu ciła wzrok. Czubkami palców uniósł jej brod i mógł teraz zajrze w oczy kobiety. - Heleno, przecie yjemy tylko dla Wielkiego Celu, planowali my go, marzyli my o nim. Spotkało nas to szcz cie, e po dwudziestu pi ciu pokoleniach ci głych przygotowa , wła nie nasza generacja ma wypełni misj naszego narodu. Dziecko, które nosisz w swoim łonie, b dzie uczestnikiem nowej ery w dziejach Ziemi. Spojrzała na swój nabrzmiały brzuch, pełen nowego ycia. - Boj si o ciebie, o mojego brata Zygfryda i wszystkich innych, którzy z wami pójd . Kto wie, jakie niebezpiecze stwa na was czyhaj . Zgin ło ju dwóch pilotów... Helmut delikatnie poło ył palec na jej wargach.
19 - Kochanie. - Osun ł si przed ni na kolana. - Od pi ciuset lat nasi ludzie yj tylko dla Wielkiego Celu. Po wi cili si całkowicie. Dzi ki ich wysiłkom jeste my wybra cami losu. Nie mo emy ich zawie . Pi set lat rozwoju nauki, techniki i przemysłu zbrojeniowego. Jeste my ju gotowi do zapanowania nad całym wiatem. Ci gle kl cz c trzymał jej dłonie w swoich. Odwrócił głow . Poczuł wzbieraj c dum , kiedy jego wzrok padł na br zowe popiersie wie cz ce wysok kolumn u głównego wej cia do Complexu, nowej ojczyzny Niemców. ”Byłoby wspaniale y w tych samych czasach, co on, Fuhrer” - pomy lał. Tego jednego zazdro cił swoim dalekim przodkom, e mogli zna Fuhrera osobi cie.
20 Rozdział 8 Władymir Karamazow przyjechał du ym pojazdem zwanym ”arktycznym kotem”. Wysiadaj c poczuł si dziwnie, gdy dotkn ł stopami twardego, kamienistego podło a. Przedtem całymi latami chodził tylko po niegu. Tutaj, na mniejszych wysoko ciach, było cieplej i powietrze miało wi cej tlenu ni to, którym Karamazow ostatnio oddychał. Dziarsko ruszył w stron grupy land- roverów stoj cych około stu jardów od miejsca, w którym opu cił ”kota”. Polecił kierowcy zatrzyma si wła nie w takiej odległo ci od land-roverów, aby znajduj cy si przy nich ludzie mogli zobaczy , e w pełni odzyskał siły i sprawnie si porusza. Rozchylił poły kurtki. Poprawił szelki od kabury smith & wessona. Inna bro - model 36 Chiefs - kołysała si u prawego boku Karamazowa tam, gdzie oficer miał blizn po operacji usuni cia nerki. To go irytowało. Tamci przy land- roverach te wiedzieli, e stracił nerk . Stało si to podczas potyczki z Amerykaninem Johnem Rourke'em. Ten człowiek, je li jeszcze yje, wci miał on Karamazowa, Natali . Poniewa tamci wiedzieli o tym, Władymir nie dotkn ł prawego boku, eby nikomu nie przyszło do głowy, e jego gest jest oznak słabo ci. Zatrzymał si w odległo ci dziesi ciu jardów od najbli szego samochodu. Nawet si nie zasapał. Na spotkanie Karamazowa wyszedł Juryj Wajnowicz - młody, dumny asystent sekretarza partii. Wajnowicz zatrzymał si tu przed Karamazowem, wyci gn ł r ce, obj ł przybysza i pocałował go w oba policzki. Potem podał mu dło na powitanie. Karamazow u cisn ł j bez wahania. - Towarzyszu Wajnowicz, miło mi widzie was młodym jak przed czterema laty. - Towarzyszu pułkowniku, góry, jak pan przewidział, uzdrowiły pana i przywróciły siły. Nasze nadzieje si spełniły. Karamazow pozwolił sobie na u miech. - Czas wi c na spełnienie moich nadziei. Nie czekaj c na odpowied , skierował si w stron samochodów. Wajnowicz gestem wskazał mu drog do najmniej brudnego wozu. Karamazow szedł krokiem tak pewnym, jak gdyby sam doskonale wiedział, który pojazd dowiezie go do głównego wej cia podziemnego kompleksu w górach Ural, b d cego miejscem jego pi setletniego snu. Tam był dom Karamazowa i kilku ocalonych członków elitarnego korpusu KGB, którzy zapewnili pułkownikowi najlepsz opiek medyczn i wła ciwie przywrócili mu ycie po miertelnym starciu z Rourke'em. To wła nie tam ukryto kilka komór kriogenicznych ukradzionych z wyposa enia ”Łona”. Tam te Karamazow schował bezcenn fiolk surowicy kriogenicznej, kiedy na kilka lat przed Noc Wojny dowiedział si o istnieniu ”Projektu Eden”. Potem on i kilku wybranych członków elitarnego korpusu KGB wypróbowali na sobie działanie surowicy. Pułkownik wsiadł do land-rovera. Wajnowicz w lizn ł si na s siednie siedzenie. Szofer zamkn ł drzwi i usiadł za kierownic . Karamazow przymkn ł
21 oczy, ale tylko na moment, eby i tym razem nie pos dzono go o skrywanie słabo ci. Ruszyli. - Co tak naprawd , towarzyszu, dzieje si w naszym Podziemnym Mie cie? - spytał pułkownik Wajnowicza. - No có , wszystkie przygotowania do pa skiej ekspedycji zostały zako czone. - Wajnowicz odwrócił wzrok i patrzył przez szyb samochodu. Karamazow u miechn ł si . Podczas gdy on spał, inni pracowali. Około roku 1950 radziecki przywódca stwierdził, e konflikt nuklearny o zasi gu wiatowym jest nieunikniony. Przemysł zbrojeniowy został natychmiast rozproszony na ob- szarze całego kraju, eby zminimalizowa skutki ewentualnego ameryka skiego ataku j drowego. Przygotowano te plany przetrwania. Przed rokiem 1963 rozpocz to budow podziemnego systemu schronów przeciwatomowych. Po kryzysie kuba skim przyspieszono prace budowlane, dzi ki czemu zako czono je ju wiosn 1968 roku. W ci gu roku miasto zostało zaludnione. Do budowy wykorzystano naturalne jaskinie ci gn ce si kilometrami we wn trzu głównego ła cucha gór Ural. Jaskinie zostały poł czone w gigantyczny system podziemnej aglomeracji - granitowe miasto, zasilane generatorami wykorzystuj cymi pluton i energi geotermiczn , zamieszkane przez tysi ce najzwyklejszych obywateli pa stwa radzieckiego. Całe to przedsi wzi cie potraktowano jako eksperyment sprawdzaj cy mo liwo prze ycia w zupełnie nowych dla człowieka warunkach, wypróbowano tam nowe techniki upraw i hodowli. A wszystko to było wst pem do przygotowanej przez Rosjan okupacji przestrzeni około-ziemskiej. Do 1976 roku, w którym obchodzono dwusetn rocznic zało enia Stanów Zjednoczonych, Podziemne Miasto zupełnie uniezale niło si od wiata zewn trznego. Rodziły si w nim dzieci, które nigdy nie widziały prawdziwego sło ca, a jednak były silne i zdrowe. Potem była Noc Wojny, a Podziemne Miasto nadal funkcjonowało. Pocz tkowo Karamazow planował ewakuacj do Podziemnego Miasta, ale ”Łono” stanowiło kusz c alternatyw : przespa przymusowe zamkni cie pod ska on powierzchni ziemi, a potem wyj na zewn trz jako władca całego globu. Pułkownik musiał jednak zrezygnowa z takiego planu, bo wydano na niego wyrok mierci. Stało si to za spraw generała Izmaela Warakowa. Wydelegowano ju nawet Ro diestwie skiego, eby zaj ł miejsce Karamazowa, ale opanowanie ”Łona” okazało si dla nich niemo liwe. Karamazow przetrwał długie serie skomplikowanych operacji. Były chwile, w których cierpiał tak bardzo, e tylko nienawi pozwalała mu to znie . Ju wracał do zdrowia, gdy nast piła zagłada. Podziemne Miasto było jedyn szans , wi c z niej skorzystał. Mieszka cy miasta byli mo e niezbyt uzdolnieni, ale lojalni; nie wyszkoleni, ale posłuszni. Sp dził w ród nich pi lat po po arze, który ogarn ł cał Ziemi . Pi lat ci kiej rekonwalescencji i nauczania innych, jak uczy sztuki walki nast pne pokolenia. A potem zasn ł. Kiedy si obudził, w Podziemnym Mie cie yło ju siedem tysi cy zdrowych, dobrze od ywionych kobiet, m czyzn i dzieci. Tworzyli swój własny, zamkni ty wiat. Mieli pod dostatkiem ywno ci, hodowali zwierz ta, odchody wykorzystywali jako nawóz u y niaj cy podziemne pola i ogrody. Sztuczne, kontrolowane rodowisko posiadało nawet własny obieg wodny, bo niektóre z
22 jaski były tak wysokie, e ze skondensowanej pary tworzyły si w nich chmury. wiat. A on, Karamazow, obudził si , eby zosta bohaterem i - nieoficjalnie - panem wiata. Był przekonany, e ”Łono” przestało istnie . Wszystkie próby nawi zania kontaktu podejmowane po dniu Wielkiej Po ogi ko czyły si fiaskiem. Równie nast pne, wznowione po jego przebudzeniu, bo polecił wstrzyma je na czas swojego narkotycznego snu, pozostawały bez odpowiedzi. Loty zwiadowcze, przeprowadzone cztery lata pó niej, dały Karamazowowi pewno , e w Ameryce Północnej nie ma adnych ladów ycia. Znaleziono je natomiast w Europie. We Francji istniał system schronów, ale plan przetrwania nie został dobrze opracowany. Mieszka cy tych bunkrów prze yli, ale ich cywilizacja graniczyła z barbarzy stwem. Kiedy tylko mo na było oddycha powietrzem na zewn trz, Francuzi opu cili schrony. ywili si ro linami. Niektórzy stali si kanibalami. Spo ród nich Karamazow brał swoje ”kobiety”. Ci pół-ludzie małymi grupkami rozproszyli si po całej Europie. W Ameryce Północnej nie zauwa ono obecno ci ludzi. Za to góry w północnej Georgii zostały wyj tkowo łaskawie potraktowane przez ogie . Gdzie w ich wn trzu, pułkownik to czuł, wci yli John Rourke i Natalia. Przetrwali, tak jak i on przetrwał. Stary generał Warakow z pewno ci o to zadbał. Na pewno ocalił t dziwk , któr nazywał swoj bratanic , i jej kochanka. Karamazow krzykn ł na szofera. Land-rover zatrzymał si . Pułkownik nie czekał na kierowc . Wysiadł i spojrzał w gł b doliny w kierunku wej cia do Podziemnego Miasta. Nikt nie rozpoznałby miasta z powietrza. Czołgi i samoloty, które zbudowali - wszystko było ukryte pod skałami. Ukrył si tu tak e licz cy tysi c ołnierzy, wietnie wyposa ony i wy wi- czony oddział ekspedycyjny. Teraz nareszcie mo na było wyruszy na podbój. Karamazow u miechn ł si ; miał jeszcze przedtem co do zrobienia. Poczuł obecno Wajnowicza. - Mog o co zapyta , towarzyszu pułkowniku? Karamazow spojrzał na młodego m czyzn . Niezbyt mu ufał, ale lubił asystenta sekretarza. - Słucham. - Nie jestem znawc , ale pa scy fachowcy od uzbrojenia, dali mi do zrozumienia, e bro , któr dysponuj , bije na głow wszystko, czego u ywano dotychczas. - To prawda, towarzyszu. - To dlaczego, przepraszam za niedyskrecj , zauwa yłem to przypadkiem, pułkowniku, kiedy si gn ł pan pod kurtk po wyj ciu z ”arktycznego kota”, dlaczego... - ...wci nosz przy sobie dwudziestowieczny antyk? Dlaczego nie jestem uzbrojony w nowoczesny karabin? Dlaczego nie pozwoliłem sobie na bro najnowszej generacji? - doko czył pułkownik my l Wajnowicza. - Tak. Karamazow u miechn ł si , znów powiódł wzrokiem ku dolinie, w kierunku wej cia do miasta.
23 - Jest pewien człowiek, wspomniałem o nim... - Amerykanin John Rourke - domy lił si asystent. - Rourke przetrwał. Bez wzgl du na nienawi , któr do niego czuj , s dz , e to wyj tkowy człowiek. On, ten Rourke, b dzie nosił przy sobie bro z dwudziestego wieku. Bro , któr omal mnie nie zabił. I kiedy si z nim spotkam, chc , eby my mieli równe szans . Pokonam go według jego reguł gry. Wyci gn ł swojego smith & wessona. Został on skradziony na długo przed Noc Wojny z transportu przeznaczonego dla Zachodnich Niemiec. - Zniszcz go, a potem ten pistolet nie b dzie mi ju potrzebny. To proste, towarzyszu. Nosz go tylko dla tej jednej pi knej chwili.
24 Rozdział 9 Sarah Rourke przycisn ła pedał hamulca półci arówki forda pomalowanej farbami maskuj cymi. Annie siedziała obok na przednim siedzeniu, a Madison - przy samych drzwiach kabiny. Madison po raz pierwszy w yciu jechała ci arówk , po raz pierwszy jechała czym innym ni motocykl, którym je dziła z Michaelem. Dziewczyna mówiła o bohaterstwie swego wybawiciela i o tym, jak wspaniały jest John Rourke. Naprawd uwielbiała obu m czyzn. John - Sarah obserwowała go przez tyln szyb - ci gn ł z platformy wozu swojego czarnego harley'a. Rourke był, jak zwykle, obwieszony broni . Natalia wła nie zeszła z przyczepy, tak samo jak John, uzbrojona po z by. Obok samochodu siedzieli na motocyklach Michael i Paul. - W porz dku, dziewcz ta, wysiadka - oznajmiła Sarah i i si gn ła po niebiesko-biał chustk le c na desce rozdzielczej. Stan ła na ziemi, rozcieraj c zesztywniałe mi nie nóg. Była zm czona, mimo e co pewien czas za kierownic zast powała j Annie. Dziewi godzin jazdy po zniszczonych drogach, to jednak niemało. W ko cu dotarli do czego , co kiedy było mi dzymiastow autostrad numer szesna cie. Sarah mówiła Johnowi ju wcze niej, e Madison nale ałoby nauczy prowadzi ci arówk . Michael poradziłby sobie z tym zadaniem. Annie wygramoliła si na zewn trz. Sarah z dezaprobat patrzyła na córk . Annie ubrała si w bł kitny, pomalowany w wielkie kwiaty płaszcz si gaj cy połowy łydek, jedn z wypłowiałych m skich koszul, zało yła te szal. Dziewczyna wygl dała, jakby wybrała si na piknik, a nie do ci kiej pracy przy oczyszczaniu drogi i usuwaniu ocalałych mostów. Z drugiej strony szoferki wysiadła Madison. Sarah obeszła wóz od przodu i spojrzała na swoj ”synow ” - zgodnie z prawem cywilnym dziewczyna była ju on Michaela. Chocia zbyt szczupła, wła ciwie chuda, z nogami i r kami sprawiaj cymi wra enie zbyt długich, była przecie bardzo ładna. I Sarah czuła, e lubi t dziewczyn bez wzgl du na okoliczno ci. Jej jedyn wad było to, e nazywała j , Sarah, ”Matk Rourke”. Madison była ubrana podobnie jak Annie, nosiła przecie jej rzeczy. Teraz miała na sobie dług spódnic z szarego grubego materiału, obszyt u dołu ró ow wst k , a na zgrzebn prost koszul zało yła szary m ski sweter. Jego historia była do skomplikowana, to był sweter Johna. Kupiła mu go Sarah. Nosił go Michael. Teraz odziedziczyła go Madison. Był dla niej zbyt obszerny przy szyi i si gał poni ej bioder, r kawy podwin ła wysoko za łokcie. - Matko Rourke... - zacz ła Madison. Sarah spojrzała na ni . K tem oka dostrzegła, jak Kurinami i Halwerson schodz z ci arówki. Proponowała Elaine jazd z przodu, w szoferce, ale Murzynka wolała unikn zbytniego tłoku. Sarah wzruszyła ramionami, kiedy o tym pomy lała. - Mów do mnie ”Sarah” albo ”matko”, je li chcesz, a raczej ”mamo”, jak Annie i Michael. Ale nie ”Matko Rourke.” Za ka dym razem, kiedy to słysz , czuj si jak zakonnica po osiemdziesi tce - rzekła Sarah do Madison. Dziewczyna u miechn ła si za enowana. Sarah zacz ła zawi zywa na głowie sw biało-niebiesk chustk . Jej włosy były teraz dłu sze ni zazwyczaj, ale nie
25 zamierzała ich na razie skraca . Kiedy wi zała supeł na karku, usłyszała głos Madison. - Chciałabym si z tob zaprzyja ni . - To wietnie, zosta wi c moj przyjaciółk , Madison. - Ale ty gniewasz si na mnie. - Nie, to nie tak. Jestem zła na ojca Michaela, nie na ciebie. I zaczynam si zło ci na Michaela. Jest taki sam, jak jego ojciec. - Tak, wydaje si jego lustrzanym obiciem, pani Rourke. Sarah spojrzała na stoj cego obok porucznika Kurinamiego. Za nim mogła widzie Elaine id c w kierunku Johna, Michaela, Paula i Natalii. - Wyobra am sobie, jak jest pani dumna ze swego syna. To zdrowy, silny m czyzna. Michael ma bystry wzrok. My l , e byłby doskonałym pilotem. S dz te , e obydwaj, pani m i syn, uprawiaj jak sztuk walki. Od pi ciuset lat nie miałem okazji po wiczy . Czy s dzi pani, e jej m zgodziłby si by moim partnerem dzisiaj wieczorem po zało eniu obozu? Popatrzyła na Kurinamiego i nie mogła powstrzyma u miechu. - Nie mog mówi za Michaela, ale jestem pewna, e m panu nie odmówi. Ze mn walczy bez przerwy.