Jerry Ahern
Krucjata
TOM 12
Rebelia
Przeło yła: Iwona Zakrzewska
2
Prolog
John Rourke siedział w otwartych drzwiach ładowni helikoptera. Miejsce
przy sterach zajmowała Natalia Tiemierowna. Wyra nie widzieli rysuj c si na
horyzoncie sylwetk . ”Edena 2”. W odległo ci mili od nich leciał drugi helikopter,
pilotowany przez Kurinamiego. Krople g stego deszczu nie ograniczały ju
widoczno ci, tak e bez trudu mogli go dojrze . Przy trzecim migłowcu,
znajduj cym si na ziemi, stał dowódca statku kosmicznego ”Eden l”, a zarazem
głównodowodz cy ”Projektu Eden” - kapitan Christopher Dodd.
Pasy przewieszone przez lewe rami Johna podtrzymywały karabin M-16.
Dwa podobne, zabezpieczone przed przesuwaniem si , le ały w zasi gu r ki.
W słuchawkach zabrzmiał głos Natalii:
- John, ani ladu jednostek Władymira. Nie ma te innych migłowców.
- To dzi ki nazistom - skomentował Rourke. - Oby tak pozostało.
”Eden 2” był coraz bli ej zaimprowizowanego pasa startowego. Wygl dało na
to, e tym razem obejdzie si bez przykrych niespodzianek - jak dot d aden
sowiecki migłowiec wyposa ony w nowoczesn bro pokładow nie próbował im
przeszkodzi , nikt nie usiłował ich zestrzeli . W pobli u nie kr ył płon cy
helikopter z uwi zionym we wn trzu najbli szym przyjacielem Johna, Paulem
Rubensteinem.
Zarówno John z Natali jak i Kurinami znajdowali si na pokładach
helikopterów skradzionych Rosjanom . Nie było to podyktowane wzgl dami
bezpiecze stwa - u yli ich bardziej dla zasady ni z konieczno ci. Tu po
wyładowaniu ”Edena l” Karamazow znikn ł, jakby rozpłyn ł si w powietrzu.
Od tego czasu nie odnotowano jakichkolwiek wrogich akcji.
Rourke nie przytrzymywał r kami le cego na kolanach karabinu. Dłonie
Johna wci krwawiły, a ka de poruszenie sprawiało mu dotkliwy ból.
Wstrz sn ł nim dreszcz. Strumie powietrza wytwarzaj cego sił no n był
lodowaty. Skórzana kurtka lotnicza nie chroniła przed zimnem. Nie zd ył
wcze niej si przebra ; przemoczone ubranie schło na nim teraz, pot guj c
uczucie chłodu. U miechn ł si nieznacznie - jako lekarz powinien bardziej dba
o swoje zdrowie.
Skupił uwag na ”Edenie 2”. Ogłuszaj cy huk wskazywał, e statek zwalnia,
przekraczaj c barier d wi ku.
Spojrzał w dół. Dostrzegł podskakuj ce i wymachuj ce r kami figurki ludzi.
To przebudzony personel ”Edena l” pozdrawiał nadlatuj cy prom. Z ziemi nie
dochodziły adne odgłosy, ale domy lał si , e rozbrzmiewaj tam liczne okrzyki.
Pewnie te modlili si w duchu o szcz liwe l dowanie statku.
”Eden 2” sun ł teraz tu nad lini horyzontu. ”Czy nie jest za nisko?” -
zaniepokoił si Rourke.
- Powoli... - wyszeptał.
- Co, John? - odezwała si Natalia. - Nic takiego. Mówiłem do siebie.
- Mam nasłuch z ”Edena 2”. Przeł cz ich na inne pasmo.
Usłyszał trzaski, gdy Natalia zmieniała cz stotliwo , potem w eterze rozległ
si głos Christophera Dodda mówi cego z ziemi:
- W porz dku, Ralph. Powiniene unie dziób o par stopni.
3
- Roger, Chris, ju poprawione. Zmniejszani obroty. Schodz .
Rourke zdał sobie spraw , e wstrzymuje oddech. Z wysiłkiem odwrócił
wzrok od l duj cego promu. Rozejrzał si po niebie, szukaj c ladów
nieprzyjaciela Na ”Edenie 2” znajdowały si dwadzie cia trzy osoby. Oprócz
trzech obsługuj cych prom wszyscy byli pogr eni w kriogenicznym nie, w który
zapadli dokładnie w chwili nastania Nocy Wojny, pi wieków temu.
”Dwadzie cia trzy osoby”.
Nadal wstrzymywał oddech. Nieomal czuł zgrzyt wysuwanego podwozia,
chocia nie mógł go słysze .
Znowu popatrzył na ziemi . Wydawało mu si , e widzi Sarah machaj c
niebiesk chustk . Zobaczył wyra nie Elaine Halwerson. Jej czarna twarz
odcinała si od reszty tłumu.
”Eden 2” zwalniał. Pas startowy był wolny. Wcze niej od-holowano ”Edena
l”, robi c miejsce dla nast pnego statku.
Zwalniał...
Koniec. Zatrzymał si . John gł boko odetchn ł. Kolejna grupa wyl dowała
bezpiecznie. Prawie bezludna Ziemia znowu zyskiwała mieszka ców. Mo e uda
si co odbudowa .
- Po wszystkim - usłyszał szept Natalii w słuchawkach.
Nie odezwał si .
4
Rozdział 1
Jim Hixon, lekarz pokładowy ”Edena l”, z pewno ci znał swój fach. Gdy
tylko powrócił do ycia po długim okresie hibernacji, błyskawicznie zorientował
si w sytuacji. Zarz dziwszy dodatkow transfuzj dla Michaela, natychmiast
zaj ł si Paulem Rubensteinem. Sarah pełniła obowi zki piel gniarki. John,
maj c zabanda owane obie r ce, nie mógł pomóc doktorowi. Słu ył mu jedynie
jako konsultant.
Hixon zdj ł banda e z jego r k. Obejrzał oparzenia i otarcia. John
u miechn ł si , widz c rumieniec na twarzy Natalii, gdy Hixon chwalił sposób, w
jaki opatrzyła jego rany. ”Ja nie zrobiłbym tego lepiej” - powiedział, po czym
poprosił Natali o ponowne zabanda owanie, co rozbawiło Johna. Sam, b d c
lekarzem, wiedział, e słowa te, chód wypowiedziane szczerze, zabrzmiały jak
pusty komplement Lekarze rzadko wykonywali opatrunki i nigdy tak dobrze, jak
piel gniarki.
Deszcz ustał. Rourke wyszedł poza obr b obozu. Usiadł na szerokim, płaskim
kamieniu, obok poło ył karabin. W umieszczonych pod pach kaburach Alessi
miał dwa nierdzewne pistolety typu Detonic kaliber 45 - zwane popularnie
detonikami. Jego dłonie nie były w pełni sprawne, w tpił wi c, czy w razie
potrzeby zdoła w por wydosta bro z kabury. Za to maszynowy karabin C AR-
15 znajdował si w zasi gu r ki.
”Eden 2” wyładował w godzin po tym, jak deszcz przestał pada . Przybycia
czterech pozostałych promów kosmicznych spodziewano si w ci gu najbli szych
dwu dni. Wskutek nalega Johna Dodd, Lerner i Styles zaj li si
zorganizowaniem patroli maj cych zapewni bezpiecze stwo. W ich skład
wchodzili budz cy si stopniowo pasa erowie promów. John, który jako jedyny
spo ród członków ”Projektu Eden” przebywał ju wcze niej w kriogenicznym
u pieniu, zdawał sobie spraw z ograniczonych mo liwo ci i nie najlepszej
kondycji fizycznej niedawno obudzonych. Nawet Jim Hixon, operuj c Paula,
musiał co jaki czas przerywa , eby usi i odpocz .
Pi wieków zatrzymania funkcji yciowych organizmu, bezczynno ci i
bezruchu - ludzkie ciało wymagało czasu, aby powróci po tym do pełnej
sprawno ci.
Rourke zapalił cienkie, ciemne cygaro. Trzymał je w zaci ni tych z bach,
podrzucaj c zapalniczk Zippo. W wietle ksi yca mo na było prawie odczyta
wygrawerowane na niej inicjały JTR. Chowaj c zapalniczk do kieszeni,
zaci gn ł si gł boko dymem z cygara. Było dobre, jak wszystkie, które robiła dla
niego Annie wiedz c, e nie mo e si bez nich oby . Chyba dlatego tak bardzo mu
smakowały, e stanowiły dzieło r k jego córki. Niezale nie od tego postanowił
ograniczy palenie. Nie wpływało to najlepiej na jego zdrowie, a przecie idealna
kondycja fizyczna jest mu niezb dna, szczególnie teraz, w nadchodz cym czasie.
John zamy lił si . Próbował uporz dkowa fakty.
Michael powracał do sił dzi ki transfuzjom, a tak e, co musiał przyzna , jego
własnym chirurgicznym umiej tno ciom. Rany Paula powinny si równie szybko
zagoi , mimo e był osłabiony znaczn utrat krwi. Obaj zreszt mieli doskonał
opiek . Michaela nie odst powała Madison - dziewczyna, któr ocalił przed
5
ludo ercami, gdy ci otaczali Ark . Dzi nosiła w łonie wnuka Johna. Nie mógł
marzy o lepszej piel gniarce dla Michaela. A Paul? U miechn ł si w my li.
Najlepszy przyjaciel Johna zostanie wkrótce jego zi ciem. Annie pozostanie przy
Paulu, nawet je li miałoby to kosztowa j ycie.
Jego dzieci - Annie i Michael - były teraz prawie w jego wieku. Dwadzie cia
osiem i trzydzie ci lat. Biologicznie Rourke był za młody na ich ojca, jednak w
rzeczywisto ci... U ycie komór kriogenicznych pozwalało na takie igraszki z
natur i czasem.
Zwrócił si my l ku onie. Od czasu, gdy asystowała przy operacji Paula,
widział j tylko raz, z daleka. A Natalia? Niegdy torturowana przez m a, dzi
dr czona widmem Karamazowa. Teraz starała si doprowadzi do porz dku
karabiny
M16 i 1911A1 z dwóch promów wchodz cych w skład ”Projektu Eden”.
Nale ało zapewni im prawidłowe funkcjonowanie po pi setletnim przebywaniu
w czym o konsystencji kosmolinii.
My l o karabinach nasun ła mu pytanie, dlaczego autorzy ”Edenu”
wyposa yli załogi promów w bro starszego typu, kalibru 45. Przecie w okresie
bezpo rednio poprzedzaj cym Noc Wojny dokonano istnego przewrotu w
dziedzinie uzbrojenia, szeroko zreszt propagowanego. Skonstruowano wówczas
doskonały pistolet Beretta, kaliber 9 mm. Im jednak dano do dyspozycji stare
”czterdziestki pi tki”. W gruncie rzeczy był z tego zadowolony. Miał zapasy
amunicji ACP 45, poza tym zawsze wolał wi kszy kaliber.
Bliscy ludzie, rodki przedsi wzi te dla ich obrony... Starzy i nowi
nieprzyjaciele...
Przypomniał sobie uzbrojone helikoptery naznaczone swastykami. Pojawiły
si , gdy wraz z Sarah, Kurinamim, Madison i Elaine usiłował wybawi z opresji
Natali . Przyniosły nowego wroga. Chocia tak naprawd pochodził on z
przeszło ci.
Lecz najwi kszym i zarazem najstarszym wrogiem był ten, który zgodnie z
wszelka logik powinien ju dawno nie y .
Rourke nigdy nie przebaczył sobie tego niedopatrzenia. Władymir
Karamazow wydawał si martwy pi wieków temu, po strzelaninie na ulicach
tego, co niegdy było Atenami w stanie Georgia. Nie mógł sobie darowa , e nie
posłał jeszcze jednej serii w głow Karamazowa. Miałby wtedy pewno .
Sam fakt, e Karamazow ył, stwarzał zagro enie. Lecz to, e zdołał
zgromadzi wokół siebie silne wojska, niezmiernie zwi kszało niebezpiecze stwo.
St d stra e, jakie wystawili Lerner, Dodd i Styles. Ale je eli siły powietrzne
diabolicznego pułkownika miałyby powróci , có John mógł im przeciwstawi ?
Jeden helikopter prowadzony przez niego, drugi -pilotowany przez Kurinamiego
i trzeci - Natalii. Trzy. Przeciwko ilu wrogim maszynom?
Spogl daj c w pochmurne niebo, zastanawiał si , tak samo jak pi set lat
temu, czy człowiek wsz dzie musi niszczy samego siebie w takim szale czym
zatraceniu.
Obcy d wi k zm cił cisz . Nieznajomy głos zapytał:
- Czy pan jest tym, którego słyszałem na falach eteru, Rourke?
6
John odczuł pal cy ból w r kach, gdy błyskawicznym ruchem rzucił si na
ziemi i jednocze nie poderwał karabin maszynowy, mierz c w kierunku
dochodz cego z ciemno ci głosu.
- Poza pistoletem nie mam adnej broni, sir.
Spoza skał mo na było dostrzec jedynie zarys wyłaniaj cej si sylwetki.
Twarz mówi cego skrywał cie .
- Przychodz w pokojowych zamiarach, sir.
- Kim, u diabła, jeste ? - sykn ł John.
- Wasze obozowisko otaczaj moi ludzie. Je eli odda pan cho by jeden strzał,
nie unikniemy walki. B d niepotrzebne ofiary. Porozmawiajmy najpierw, a
potem, je li uzna pan to za konieczne, prosz u y swej antycznej broni.
- Pytałem ju raz: kim jeste ? Trzeci raz nie b d powtarzał. - John przygryzł
koniec cygara, nie spuszaj c z muszki postaci stoj cej mi dzy skałami.
- Pułkownik Wolfgang Mann, oficer Ekspedycyjnych Sił Narodowo-
Socjalistycznych Wojsk Obrony. A pan? Kim pan jest oprócz tego, e jest
Johnem Rourke'em?
John z trudem przełkn ł lin , po czym odpowiedział:
- Po prostu John Rourke. Lekarz. Ja i moja rodzina znale li my si tutaj,
eby pomóc powracaj cym statkom kosmicznym.
- Ile ich jest?
- Wi cej ni te dwa na ziemi.
- Lubi ludzi ostro nych. Czy mog podej , sir?
- Niech pan trzyma r ce tak, abym mógł je widzie - ostrzegł John. Chciał
odło y karabin. Czuł, jak banda e nasi kaj krwi .
Zbli aj cy si m czyzna był wysoki. Poły długiego płaszcza si gały mu za
kolana. Na głowie miał baseballow czapk .
Chmura przesun ła si , odsłaniaj c ksi yc, którego blade, szaroniebieskie
wiatło padło na sylwetk Manna, tak e John mógł widzie ja wyra nie. Twarz
Niemca wygl dała jak wykuta z kamienia twardszego ni granit. Nie dało si
rozró ni koloru oczu. Na bluzie munduru, widocznej spod ci kiego trencza,
połyskiwały dystynkcje.
- Powiedział pan, e jest pułkownikiem, a ja widz standartenfuhrera SS -
warkn ł Rourke.
- Jak to mo liwe, e rozpoznał pan t rang ? Kim naprawd pan jest?
- Człowiekiem, który kiedy ju j widział. - R ce Johna dr twiały z bólu, a
banda e nasi kały krwi .
- aden yj cy człowiek nie mógł tego widzie . Chyba e jest jednym z nas.
- Myli si pan - łagodnie odpowiedział John.
- Te statki kosmiczne... Czytałem o nich w ksi kach o historii dwudziestego
wieku. Sk d one przybywaj ?
- Z nieba - odrzekł John z u miechem.
- Utrudnia pan spraw , henr doktor. - Jest pan nazist . Nie lubi nazistów.
- Ale to wła nie my ocalili my was, atakuj c sowieck baz . Sk d
pochodzicie?
- Z tego samego mejsca, co wy. Cho mo e nale ałoby raczej powiedzie : ”z
tego samego czasu”.
7
- To niemo liwe. Miałby pan pi set pi dziesi t lat. Rourke znów si
u miechn ł.
- Nie ma to jak sprawno fizyczna, witaminki i regularne wypró nienia.
- Proces kriogeniczny, jak si domy lam. Wi c naprawd jest pan...
- ...sprzed Nocy Wojny.
- A pozostali?
- Wszyscy, oprócz jasnowłosej dziewczyny.
- A komuni ci? - zapytał Mann.
- Jeden z nich pochodzi z mojego czasu. O reszcie nie mog nic powiedzie . A
pan? Sk d pan przybywa?
- Przed ostateczn wojn supermocarstw nazywało si to Argentyn . Przez
pokolenia ukrywali my si pod ziemi , dopóki nie nadawała si do ponownego
zamieszkania.
- Stanowi c kolebk narodowego socjalizmu. licznie! Czego pan chce? -
zapytał John.
- Dlaczego pan nie lubi nazistów?
- Sze milionów ydów, miliony Polaków, Rosjan, Cyganów, którzy znale li
si w niewła ciwym czasie i niewła ciwym miejscu, w wojnie, która doprowadziła
do u ycia broni nuklearnej.
- Ten interes z sze cioma milionami ydów? To syjonistyczne kłamstwo. Tak
mnie nauczono.
- To nie jest syjonistyczne kłamstwo. le pana nauczono -wyszeptał Rourke.
- Nie mog uwierzy ...
- ... e pochodzi pan od nieludzkich rze ników?
- Grzechy ojców... - zacz ł standartenfuhrer.
- ...spadaj na ich dzieci - doko czył za niego Rourke.
- To prawda? Wierzy pan w to?
- Mój ojciec walczył przeciwko pana przodkom. Kiedy dorosłem i stałem si
m czyzn , spotkałem innych m czyzn. Uwa ali si za nazistów. Prowadzili
groteskowe gry, rodem z opery komicznej, które były pretekstem do wyra ania
fanatycznego rasizmu, rasowej nienawi ci.
- Pana ojciec - zacz ł Mann - walczył przeciw nazizmowi?
- Nazwano to drug wojn wiatow . Po niej nast piła trzecia wojna
wiatowa. Tak, walczył w drugiej wojnie. Był w OSS.
- W jednostkach specjalnych ameryka skiego wywiadu?
- Mo na je tak nazwa .
- A pan? - zapytał Wolf gang Mann. W jego głosie nie było ju takiej pewno ci
jak na pocz tku. - Jak to mo liwe, e pan walczył przeciw narodowemu
socjalizmowi? Skoro pa ski ojciec...
- Pracowałem w CIA. Słyszał pan o tym?
- Tajna policja Stanów Zjednoczonych do zada specjalnych poza krajem,
czy nie tak?
- To była Centralna Agencja Wywiadowcza - poprawił Rourke. - Byłem jej
funkcjonariuszem. Przewa nie zajmowałem si zwalczaniem komunistów, ale
czasem...
8
- Ale komuni ci byli sprzymierze cami Stanów Zjednoczonych, dopóki
supermocarstwa nie rozpocz ły mi dzy sob walki o dominacj nad krajami
zamieszkałymi przez ni sze rasy...
- Niezupełnie tak było - niemal szeptem powiedział John. - Po zako czeniu
drugiej wojny wiatowej nast pił długi okres nieufno ci i ochłodzenia stosunków.
Wzrastał arsenał broni nuklearnej. Sowieci udoskonalili nowy system, znany pod
nazw ”technologia strumienia cz stek”. Zamierzali u y go jako systemu
zaczepno-obronnego przeciw zachodnim satelitom komunikacyjno-szpiegowskim.
Nasz rz d uznał zainstalowanie tego systemu za krok w kierunku wojny
termonuklearnej. Postawili my ultimatum. Kto nacisn ł guzik. Chyba oni.
Przynajmniej tak zrozumiałem. I wszyscy zgin li. Poza pana przodkami w tej
podziemnej dziurze w Argentynie przetrwali nieliczni. Wiem o jednej małej
grupie. Domy lam si , e ocaleli jacy Sowieci. Mo e paru Chi czyków.
- Dlaczego mówi pan w taki sposób?
- Po co przyszedł pan do mnie? Je li jeste my otoczeni i dysponujecie wi ksz
sił , posiadacie lotnictwo. Na co czekacie?
- Je li pa skie słowa s prawd , mój przodek był ludobójc .
- Moje słowa s prawd . Przykro mi, je li my lał pan inaczej, ale tego nie da
si zmieni .
- Tam, sk d pochodz , henr doktor...
- Tak, herr standartenfuhrer? - John wypu cił cienki strumie szarego dymu.
Rozproszony w wietle ksi yca dym wydawał si zupełnie biały.
- Nasz wódz, spadkobierca Adolfa Hitlera... - zacz ł Mann, z trudem
dobieraj c słowa. - Od tamtej pory przemin ło wi cej ni dwadzie cia pokole ...
S w ród nas tacy, którzy nie zgadzaj si z ide nazizmu. Chc demokracji,
gdzie człowiek mo e rz dzi samym sob , gdzie grupa politycznych fanatyków
nie dyktuje szale czych poczyna . - Mann przerwał na chwil . - Przyszedłem,
eby zaoferowa panu przymierze przeciwko naszym wspólnym wrogom,
Sowietom. Pragn da nowy rodzaj wolno ci moim ludziom. - Ja...
- Trzydziestego stycznia obchodzimy Dzie Zjednoczenia.
- Tysi c dziewi set trzydziesty trzeci rok - szepn ł Rourke.
- Pan zna t dat ?
- Ka dy j zna lub powinien zna . Dzie , w którym Hitler został kanclerzem,
dzie , w którym zapanowało zło.
- Tego dnia wódz ogłosi nasze nowe zdobycze terytorialne. I wezwie naród do
czynu o wiadczaj c, e s w ród nas zdrajcy.
- Czy nie s zdrajcami? - John nadal mówił bardzo cicho. Cygaro zgasło.
Rzucił je w zg stniałe błoto pod stopami, mia d c obcasem.
- S dobrymi lud mi. A on ka e ich publicznie rozstrzela . Jeden z nich,
Dieter Bern, pragnie, aby nasza nauka i technologia przemieniły wiat, by
uczyniły ze miejsce, gdzie wojna, taka jak ta mi dzy supermocarstwami, nigdy
si nie wydarzy.
- Nazista-idealista?
- On jest przede wszystkim człowiekiem, herr doktor. Je eli poprowadz teraz
ludzi, którzy my l jak ja, na Complex...
- Complex? - powtórzył Rourke.
9
- Nasz dom - głos Manna ochrypł. - Je eli wyst pimy otwarcie przeciw
Complexowi, przeciw wodzowi, rozp tamy walk , która pochłonie mnóstwo
niepotrzebnych ofiar. Ale je eli paru zdecydowanych ludzi zdołałoby przedosta
si do Complexu i uwolni Berna, gdyby który z tych ludzi był lekarzem, wtedy...
- Dlaczego akurat lekarzem? - spytał John, opuszczaj c karabin.
- Zapali pan papierosa?
- Nie, dzi kuj - odparł.
Patrzył, jak Mann wyjmuje papiero nic z kieszeni trencza i wyci ga
papierosa. W wietle płomienia ujrzał wreszcie oczy m czyzny - intensywnie
niebieskie, przejrzyste i stanowcze. Dostrzegało si w nich jednak tak e
zm czenie.
- Dieter Bern znajduje si pod działaniem narkotyków. Nie docieraj do niego
sygnały z zewn trznego wiata. Nie mo e odpowiedzie na oskar enie. Na
wolno ci, wyzwolony z narkotycznego transu, zdołałby mo e przedosta si do
Centrum Komunikacji i opowiedzie wszystko. Wówczas ludzie mogliby dokona
wyboru... Ale dzisiaj mamy...
- Za cztery dni moja córka sko czy dwadzie cia osiem lat. Dzisiaj jest
dwudziesty drugi stycznia. - John spojrzał na o wietlon tarcz rolexa. - Za
dziesi minut b dzie dwudziesty trzeci.
- Wi c Dzie Zjednoczenia wypada za siedem dni. Publiczna egzekucja Berna
oznacza wojn zamiast wolno ci.
- Mówi pan o wojnie z niech ci , a przecie jest pan wojskowym.
- Niektórzy ludzie słu swej ojczy nie, rasie, narodowi. Inni pełni słu b w
obronie pokoju.
- Co otrzymam w zamian za pomoc, której pan potrzebuje? - spytał Rourke.
- Moi ludzie b d chroni ten obszar przed atakami komunistów. S przecie
inne statki na niebie, czy nie? - powiedział Mann.
- Cztery - przytakn ł John.
- Pozostałe oddziały wysłałem w pogo za Sowietami.
- I tym samym b d daleko od Complexu, gdy pan urz dzi tam przewrót?
Mann za miał si gło no.
- Czy nie łatwo mnie przejrze ? - Rzucił papierosa, zgniataj c go butem.
- I zostawił pan niewielkie siły, eby utrzyma ł czno radiow z kwater
główn i rozproszonymi oddziałami?
- Wi c jednak nietrudno mnie rozgry .
- Wiedza medyczna pana ludzi musi by bardziej zaawansowana ni nasza. Po
co jestem potrzebny?
- Pan ma rannych. Ja lekarza, który mo e im pomóc i wprowadzi pana w
arkana naszej medycyny. Mój problem polega na tym, e w Complexie
rozpoznano by zarówno mnie, jak i któregokolwiek z oficerów, tak e lekarza.
Natomiast pan nie zwróci na siebie uwagi. Mógłby pan porusza si swobodnie po
Complexie, dopóki nie uzna pan, e nadszedł odpowiedni moment do uderzenia.
- Nie trzeba by lekarzem, eby wyprowadzi kogo ze stanu odurzenia
narkotycznego. Pa ski lekarz mógłby z pewno ci poinstruowa którego z pana
ludzi. Dlaczego to, e jestem lekarzem, ma takie znaczenie?
10
- Kiedy uczyłem si o tych promach kosmicznych, wyobra ałem sobie, e s
one czym w rodzaju elementów projektu przetrwania zagłady. I dlatego technicy
medyczni musieli si na nich znajdowa . To, e wła nie pan jest lekarzem to, po-
zwol sobie powiedzie , szcz liwy, ale zwykły zbieg okoliczno ci.
- Nadal nie rozumiem...
- Wielu z nas gotowych byłoby uwolni Berna. Ale aden nie mo e tego zrobi .
Widzi pan, doktorze, Bern jest wi ziony w szczególny sposób. Nie siedzi za
kratami. Jego szyj otacza obr cz, przytwierdzona ła cuchem do ciany.
Przepływa przez ni pr d elektryczny. W ciało Berna wszczepiono elektrod i
kapsułk wypełnion syntetyczn kurrar . Jakiekolwiek zakłócenie przepływu
pr du spowoduje wysłanie natychmiastowego impulsu elektronicznego do
elektrody i w tej samej chwili nast pi uwolnienie trucizny z kapsułki. To oznacza
mier Berna w ci gu czterech sekund. Nie istnieje antidotum, które wcze niej
wstrzykni te, zneutralizowałoby trucizn . Kapsułka znajduje si w arterii obok
czego , co moi lekarze okre laj mianem venule fistula.
- wietnie włada pan angielskim.
- Oficerowie naszego korpusu musz spełnia wysokie wymagania, tak e je li
chodzi o znajomo j zyków obcych. Wracaj c do rzeczy, moi komandosi ustalili
ponad wszelk w tpliwo , e do miejsca, w którym przetrzymuj Bema,
prowadzi tylko jedno wej cie. Aby zmniejszy szans uwolnienia wi nia,
umieszczono tam instalacj wysyłaj c identyczne sygnały jak te w obr czy.
Zakłócenie sygnałów da efekt przypominaj cy rezultat działania pocisków
rozpryskowych, u ywanych przed wojn supermocarstw. Tysi ce niesko czenie
małych igiełek rozlokowanych w strategicznych punktach pomieszczenia zostanie
wystrzelone i, lec c z ogromn pr dko ci , b d one w stanie przebi nawet
sze ciomilimetrowy pancerz ochronny.
- Hmm... wier cala - mrukn ł Rourke.
- Ka da igiełka zawiera syntetyczn substancj , pochodn kurrary. Trzy
ukłucia wystarcz , aby u mierci przeci tnego m czyzn w czasie krótszym ni
trzydzie ci osiem sekund.
Rourke znów usiadł na kamieniu. R ce bolały go niemiłosiernie.
- Czy istnieje mo liwo przerwania poł czenia mi dzy obr cz a
wszczepion elektrod ? - zapytał.
- Zdaniem mojego lekarza, tak. Je eli usunie si z ciała Berna elektrod .
- Wobec tego uwolnienie Bema wymaga jedynie przedostania si do miejsca,
gdzie go przetrzymuj , pod stra i przykutego do ciany, oraz wykonania tam
zabiegu chirurgicznego, nie zakłócaj c przy rym przepływu pr du?
- To jedyny sposób. Podobno ludzie wierzyli kiedy w istot zwan Bogiem?
- Niektórzy jeszcze wierz .
- Zanoszono modły do Niego. Pan zjawił si tu, jakby w odpowiedzi na moj
modlitw . Widziałem brawur , jak wykazał pan tam, w obozie sowieckim, i
pó niej, ratuj c człowieka z płon cego helikoptera.
- Paul Rubenstein jest moim przyjacielem, a w tym obozie były moja ona,
córka i kobieta, która wiele dla mnie znaczy, a tak e dziewczyna nosz ca w łonie
dziecko mego syna
11
- Bern to człowiek, który szuka wolno ci. Kto , z kim, my l , miałby pan wiele
wspólnego. Moje oddziały b d ciga Sowietów niezale nie od pa skiej decyzji,
ale osobi cie nie chciałbym wydawa wam wojny. Je eli Bern zostanie stracony,
nikt nie zapanuje nad sytuacj . Annie wodza przewróc wiat do góry nogami.
Wasza bro b dzie bezu yteczna. John za miał si .
- Nie musi mnie pan przekonywa . Wiem, e nie zdołamy wam si oprze .
- Ale my l , e tak czy inaczej, b dziecie stawia opór. Swoj drog , nasze
dwa korpusy mog nie wystarczy do rozbicia komunistów. Wybór nale y do
was. Albo pomo ecie nam ocali pokój, albo podejmiecie przeciw nam walk ,
tylko po to, by w ko cu ulec staremu wrogowi. A potem, wydaj c ostatnie
tchnienie, b dziecie mogli bezczynnie przygl da si zmaganiom waszych dwóch
nieprzyjaciół. A po tej walce mo e z naszej planety zosta jedynie pył. I wtedy nie
da si ju ocali niczego.
John zapalił nast pne cygaro, wa c w dłoniach poobijan zapalniczk .
- Rozumie pan, e nie mog mówi w imieniu ludzi z ”Projektu Eden”...
Mann przerwał:
- Ten projekt...
- Projekt Eden jest rzeczywi cie misj na wypadek zagłady. Taki był zreszt
kod operacji. Wi c, jak ju powiedziałem, nie mog wypowiada si w imieniu
członków ”Projektu Eden”. Jednak, je li chodzi o mnie, herr standartenfuhrer...
- To ranga w SS. Jestem pułkownikiem. Nie zaliczam si do typowych
członków Partii, takich, jakimi wyobra aj ich sobie łudz . Czytałem zakazane
ksi ki.
- Nie ma zakazanych ksi ek, s jedynie takie, które nie odpowiadaj
indywidualnym upodobaniom.
- Przypomina mi pan, doktorze, niektórych bohaterów tych ksi ek.
- Wi c mo e powie pan, pułkowniku, swoim dwóm przyjaciołom czaj cym si
za skałami, eby zeszli? A pan zatrzyma swój pistolet, głównie dlatego, e chc go
mie na oku. Teraz proponuj panu mały spacer.
- Mój pistolet, podobnie jak pa ski karabin, jest przestarzały. To P-38. W
Complexie mieszka człowiek, który wyrabia do niego amunicj . Z dawnych
czasów pozostało jej niewiele i jest bardzo droga. Ale tego walthera nosił mój
ojciec i jego ojciec, i wiele pokole moich przodków.
- Musi to by niezły pistolet. - Rourke u miechn ł si . Wskazał na bli niacze
detoniki i dodał: - Te maj pi wieków. Ale nie nazwałbym ich przestarzałymi.
Zsun ł si z kamienia. Na plecach ci gle jeszcze czuł ci ar Paula. W całym
ciele pulsował ból. ”To nie była brawura, jak s dził pułkownik. To była
konieczno ” - pomy lał.
Wyci gn ł do Manna praw r k :
- Na imi mi John, pułkowniku.
U cisk dłoni Manna był twardy - taki, jaki powinien by u cisk m czyzny.
- Wolfgang. Przyjaciele mówi mi Wolf.
- Nie zapominaj o swoich kamratach. Musz czu si tam straszliwie samotni,
gdy my tu sobie gwarzymy. A gdyby kto z ubezpieczaj cych patroli Dodda
natkn ł si na nich...
- Dodd?
12
- Dowódca ”Edena” i głównodowodz cy całego Projektu. Wi c, to mogłoby si
le sko czy .
Twarz Wolfganga Manna rozja nił u miech.
- Zaczekajcie na mnie na obrze ach naszego obwodu - zawołał po niemiecku.
- P-38 to dobra bro , wiem - rozpocz ł Rourke, id c obok pułkownika w
kierunku perymetru obozu rozło onego wokół dwóch statków ”Projektu Eden”. -
Jest ze mn kobieta, któr musisz pozna . Byli my ju kiedy w tym miejscu. To
si wtedy nazywało Arka. Ze wszystkich pistoletów, jakie tu składowano, wybrała
tylko jeden. I dodatkow bro krótk . Wła nie P-38. Osobi cie nigdy nie byłem
zwolennikiem kalibru dziewi milimetrów. Ale w schronie, to znaczy tam, gdzie
mieszkam, mam walthera P-38. Cholernie dobry pistolet, pomimo du ego
kalibru. W dawnych czasach, przed Noc Wojny, nie zawsze miałem dost p do
”czterdziestki pi tki”. Wiesz, jak to bywa na wojnie. Par razy u ywałem
walthera P-5. Widziałe go kiedy ?
- Nie.
- Szkoda - wymamrotał John. - Zało si , e by ci si spodobał. - Rourke
zatrzymał si na chwil . - Nie wiem, czy to nie przedwcze nie, ale... Kto , kto
mówi o wolno ci i pokoju, có ... Nie mów o sobie ”nazista”. Jeste po prostu Nie-
mcem.
Wolfgang Mann nie odpowiedział.
13
Rozdział 2
Helikopter wła nie wyl dował. Karamazow zeskoczył na piaszczyst ziemi
zachodniego Texasu. Zranione rami ci gle krwawiło, a prowizoryczny
opatrunek ograniczał ruchy pułkownika. Podmuch migła zerwał mu czapk ,
zanim zd ył uchyli głow . Poszedł dalej, nie przejmuj c si tym. Który z
podwładnych na pewno mu j przyniesie. Rzeczywi cie, przy jego boku
natychmiast znalazł si Antonowicz z czapk w r ku. Karamazow zmru ył oczy,
chroni c je przed piaskow zawiej , wywołan obrotami łopatek migła.
Przekrzykuj c hałas pracuj cego helikoptera, zawołał:
- Nie ma czasu do stracenia, Mikołaj. Wykonasz rozkazy.
- Tak jest, towarzyszu pułkowniku.
Władymir Karamazow skierował kroki w stron szałasu, który miał mu
zast pi kwater główn . Nast pne samoloty siadały na pasie startowym. Podczas
nieobecno ci pułkownika jego ludzie wykonali solidn robot - sypki piasek
niełatwo było przekształci w l dowisko. Na pokładach l duj cych maszyn
znajdowali si ludzie, zapasy ywno ci i syntetycznego paliwa.
- ”Projekt Eden” na razie zostawimy w spokoju. - Karamazowowi brakowało
tchu. Miał wyci t cz lewego płuca i zmiana wilgotno ci powietrza utrudniała
mu oddychanie. Po chwili podj ł: - Nie mówiłem ci tego wcze niej, Mikołaj, w
kontyngencie ”Projektu Eden” mam swojego agenta.
- Agenta, towarzyszu pułkowniku?
- Umie ciłem go tam pi wieków temu, na wypadek gdyby miało si okaza ,
e ”Eden” umo liwi przetrwanie zagłady. Przewidywałem to i nie myliłem si .
- Ale , towarzyszu pułkowniku - odezwał si major Antonowicz - kazali cie
przecie zniszczy sze promów ”Projektu Eden” wiedz c, e na pokładzie
jednego z nich jest...
- Mój agent wiedział, czym ryzykuje. Zobaczymy, co wymy li, eby
uniemo liwi realizacj ”Projektu Eden”. Chc by informowany o poczynaniach
ludzi z ”Edenu”. Przeprowadzisz zwiad lotniczy. We samoloty lataj ce na
wysokim pułapie. Zajmij si tym i to szybko. - Dopiero teraz odebrał
Antonowiczowi czapk . Trzymał j w lewej r ce i otrzepywał z kurzu. - Odwołaj
te jednostki majora Krakowskiego, które pacyfikuj dzikie plemiona Europy.
Nazi ci bezczelnie przeszkadzaj nam w realizacji naszych planów
strategicznych. Musimy skoncentrowa nasze siły. Krakowski b dzie nam po-
trzebny - dodał.
- Ci nazi ci, towarzyszu pułkowniku, dysponuj ...
- Zadziwiaj co wysok technik - wpadł w słowo Karamazow. - Ty,
Antonowicz, zbierzesz mał grup ...
- Tak, towarzyszu pułkowniku?
Karamazow zatrzymał si przed wej ciem do szałasu. Wła nie przeje d ał
konwój z posiłkami i zaopatrzeniem. Coraz wi cej ładunków napływało z
podziemnego miasta na Uralu.
- Zbierzesz mał grup i zdob dziesz wszelkie informacje dotycz ce kwatery
głównej nazistów, dane o jej rozkładzie i mo liwo ciach obrony. Musimy mie
pewno co do struktury i wielko ci sił rezerwowych. Gdy tylko przyb dzie
14
Krakowski, a mo e i wcze niej, ja sam poprowadz wi kszo naszych wojsk
przeciwko ich fortecy. Po zniszczeniu kwatery głównej i ródeł zaopatrzenia
likwidacja nazistowskich sił ekspedycyjnych b dzie fraszk .
- Ale...
Karamazow miał wła nie wej do szałasu. Zatrzymał si w progu.
- Towarzyszu pułkowniku, co z...
- Rourke'em? - wyszeptał. - Co z nim? Jego rodzin i moj on ? - miech
Karamazowa zabrzmiał nieprzyjemnie. - Prawdopodobnie zabiłem mu syna. Ten
yd, Rubenstein, te pewnie nie yje. Nazi ci, którzy nas atakowali, próbuj
nawi za kontakt z naszym dzielnym doktorem. Ja tylko go drasn łem, na razie.
Niech sobie troch pocierpi. Jak dot d, wszystko układa si po mojej my li. Damy
mu troch czasu. Niech razem z moj on przygotuj si na to, co ich czeka.
”Projekt Eden” nie stanie nam na przeszkodzie. Kiedy tylko rozprawimy si z
nazistami, bardzo powoli zaczniemy zaciska p tl wokół ”Edenu”. Bardzo
powoli. Nie zasłu yli na szybk i bez-bolesn mier . Zniszczymy Rourke'a,
Natali , zniszczymy wszystkich. I wtedy pozwolimy Krakowskiemu doko czy
dzieła tam, gdzie niegdy były Niemcy, Francja, Włochy. Zniszczymy dzikie
plemiona lub uczynimy je naszymi niewolnikami. - Wargi Karamazowa
wykrzywił grymas szyderczego u miechu. Pułkownik poklepał Antonowicza po
ramieniu. - B d władc Ziemi! Albo nie b dzie w ogóle Ziemi!
Zostawił majora Antonowicza. Znał go dobrze. Nie musiał zagl da mu w
oczy. Wiedział, e mo e w nich wyczyta jedynie podziw.
15
Rozdział 3
Iwan Krakowski obserwował cie karabinu lizgaj cy si po sp kanej ziemi.
”Zupełnie jak cie mierci” - pomy lał. W ka dym szczególe doszukiwał si
poezji. Zawsze była jego najwi ksz miło ci . Czasy, w jakich ył sprawiły, e
min ł si z powołaniem. W innej epoce mógłby zosta jednym z naj-
wybitniejszych rosyjskich poetów. W gł bi duszy był o tym przekonany i nigdy do
ko ca nie wyrzekł si pisania wierszy. Podbijaj c nowe ziemie i morduj c
zamieszkuj ce je istoty ku chwale bohaterskiego pułkownika Karamazowa,
marzył o dniu, kiedy jego dowódca obejmie we władanie wiat, a on sam b dzie
mógł odda si twórczo ci literackiej. Opisze dzieje tego okresu w kronice, a pie
o zwyci stwie zabrzmi w triumfalnych strofach jego poezji. Wierzył, e przyszłe
pokolenia doceni go nie tylko jako ołnierza, or em współtworz cego
komunistyczny ład, ale te uwielbi w nim poet .
Cie mierci. Wydawało si , e cie ten łagodnie spowija wszystkie rzeczy w
swym zasi gu. Nie m czyzn, nie kobiety - po prostu rzeczy.
”Jak opowiedzie t histori ?” - zastanawiał si Krakowski. Dzikie plemiona
Europy nie mogły ro ci sobie prawa do przynale no ci do rasy ludzkiej.
Francuska próba przetrwania holocaustu zako czyła si fiaskiem. Byli
nieodpowiednio, a wła ciwie, nie byli wcale przygotowani na to, by przetrwa
stulecia pod ziemi . Wyszli zbyt wcze nie, wystawiaj c si na działanie
promieniowania. Na powierzchni ci gle jeszcze znajdowały si obszary, na
których przez najbli sze tysi clecia ycie b dzie niemo liwe. A nieszcz ni
Francuzi opu cili schronienia, zanim stopie oczyszczenia atmosfery pozwolił na
rozwój ro linno ci. Głód, prawdopodobnie kanibalizm, mutacje genetyczne
powstałe w wyniku promieniowania... A jednak tysi ce przetrwały. Strz py
prymitywnej odzie y okrywały zrogowaciał skór istot bł kaj cych si po
równinach Europy. Wydzierali z ziemi resztki ro lin, noc kulili si w jaskiniach
przy nikłym płomieniu tl cego si ognia, który nie mógł ich nawet ogrza . Nie
mówili adnym ludzkim j zykiem. Wska nik miertelno ci był szokuj cy. Ale
mimo to trwali.
Cie . Przemkn ł wzrokiem po jednej z owych istot. Kobieta - co mo na było
pozna jedynie po brudnych, obwisłych piersiach i dziecku przyci ni tym do
jednej z nich. Wpatrywała si w niebo. Cie mierci.
Krakowskiego rozpierała duma na my l, e jest tu wraz ze swoimi lud mi,
znosi te same trudy, co oni, spo ywa ten sam pokarm. Uj ł w dło mikrofon w
kształcie łzy:
- Nie oszcz dzajcie naboi! - zawołał i dotkn ł lekko mechanizmu spustowego,
uruchamiaj c karabiny maszynowe.
Kobieta i dziecko, tak mało podobne do istot ludzkich, upadły w cieniu jego
karabinu, rozlewaj c wokół strugi l ni cej, czerwonej krwi. Dwa ciała zlały si w
jedno. Cie mierci.
Swoje wra enia Krakowski opisał w dzienniku: Dokonałem dzi likwidacji
około stuosobowej grupy jednego z najwi kszych plemion. Natkn li my si na nich
podczas rutynowej akcji zwiadowczej. Czterdzie ci osiem osób - w pełni dojrzałych
m czyzn i kobiet - mniej zdegenerowanych ni reszta, zachowałem przy yciu.
16
Otoczymy ich specjaln opiek . Mog okaza si przydatni dla wiatowego
komunizmu.
Owych czterdziestu o miu przedstawicieli dzikich plemion umieszczono
wewn trz ogrodzenia ze stopu tytanu. Wygl dem przypominało ono
ameryka skie zagrody dla koni lub bydła, jakie mo na było ogl da na ta mach
wideo, w westernach sprzed pi ciuset lat. Ogrodzenie było oczywi cie pod na-
pi ciem.
Krakowski zamkn ł dziennik. Uchylił klap namiotu i wyjrzał na zewn trz.
Padał deszcz. Krople rozpryskiwały si na siatce, z której leciały iskry.
Wi niowie stali stłoczeni jak gromada szczeni t wokół wielkiej, niewidzialnej
suki.
Iwan Krakowski pomy lał o Karamazowie. Pułkownik zwykł wykorzystywa
kobiety z dzikich plemion do zaspokajania swych potrzeb seksualnych. A przecie
tylko kształtem przypominały one kobiety. Z moralnego punktu widzenia było to
równoznaczne z uprawianiem sodomii. Bohaterski Karamazow miał jeszcze jeden
ohydny zwyczaj - katował swoje partnerki, zabijaj c je w trakcie stosunku albo
tu potem. Krakowski nie miał ochoty my le o okrutnych praktykach swego
zwierzchnika.
- Towarzyszu majorze!
Krakowski nie pofatygował si , by wyj z namiotu. Brasniewicz nie był
oficerem. Odwrócił wzrok od czterdziestu o miu ciał zbitych za ogrodzeniem i
usiadł przy biurku. Czekał, a Brasniewicz zbli y si do namiotu. Usłyszał jego
głos przy wej ciu:
- Towarzyszu majorze?
- Wejd cie, towarzyszu.
Krakowski zdegustowany spogl dał na ociekaj cego wod ołnierza.
- Doprawdy, nie wygl dacie na wojskowego. Powinni cie zosta zdegradowani
za wasz niechlujny wygl d. Ale zdaje si , e nie istnieje ju ni szy stopie od
waszego?
- Tak jest, towarzyszu majorze. Przepraszam, towarzyszu majorze.
- Przynosicie jak wiadomo . - Krakowski dojrzał informacyjny blankiet w
r ku Brasniewicza. - Przeczytajcie j .
- Tak jest! - Szeregowiec wyprostował si słu bi cie. - To od towarzysza
pułkownika Karamazowa. ”Iwan...” - zacz ł czyta . - Wybaczcie towarzyszu
majorze, ale...
- Czytajcie, Brasniewicz.
- Tak jest. ”Nowe plany. Wycofaj si natychmiast. Powtarzam: natychmiast.
Doł cz do mnie jak najszybciej. Dowództwo Północnoameryka skie. Odpowiedz
ETA natychmiast”. Podpis towarzysza pułkownika.
- Podyktuj wam odpowied . - Krakowski rozparł si wygodnie, nogi w
wojskowych butach oparł o brzeg biurka i utkwił w nich wzrok, dyktuj c
wiadomo . - ”Do pułkownika Władymira Karamazowa Zrozumiałem. ETA:
Północnoameryka skie Dowództwo”. - Oderwał spojrzenie od butów. -
Zaszyfrujcie to. Nadacie, gdy porozumiem si z moimi oficerami. Jeste cie wolni.
Krakowski wstał, przeci gn ł si . Brasniewicz wykonał gwałtowny zwrot w
tył i odmaszerował. Krakowski ziewn ł. Zdj ł z wieszaka trencz, zało ył go i
17
przewi zał paskiem. Wzi ł czapk . Wyszedł z namiotu. W zetkni ciu z błotnistym
gruntem wyglansowane buty straciły połysk. Szedł w stron ogrodzenia,
wzbijaj c bryzgi błota. Dwaj stra nicy stan li na baczno , prezentuj c bro .
Krakowski dotkn ł dłoni daszka czapki.
- Podajcie mi bro - powiedział.
Przez chwil wa ył w r kach karabinek automatyczny. Zbli ył si do siatki.
- Kapralu, prosz wył czy pr d. I przygotujcie zapasowy magazynek.
- Tak jest, towarzyszu majorze.
W oczach m czyzn obserwuj cych go zza ogrodzenia ujrzał strach. Buty
zaczynały przemaka .
- Pr d wył czony, towarzyszu majorze.
- Dobrze, kapralu. Zapasowy magazynek.
Palce stóp miał wilgotne. Potrafił znie wi ksze niedogodno ci. Uniósł
karabinek. Odbezpieczył i przestawił na ogie ci gły. Strzelił. Karabin bluzn ł
ogniem potrójnych serii. Idealnie nadawał si do tego rodzaju przedsi wzi .
Jedna seria wystarczała, by poło y trupem kilka osób. Odpowiedziało mu wycie.
Jak zarzynane bydło” - pomy lał. Opró nił czterdziestonabojowy magazynek.
Nikt nie podał mu nast pnego. Odwrócił si . Kapral wymiotował.
- Powinni cie si kontrolowa , towarzyszu. Taka słabo jest nie do przyj cia.
M czyzna wyprostował si na chwil , prosz c o wybaczenie. Ale znów
chwyciły go torsje. Wymiociny, wymieszane z grudami ziemi i brudn wod ,
tworzyły coraz wi ksz kału .
- Podam was do raportu. Jeste cie zwierz ciem.
Krakowski załadował magazynek. Znowu poci gn ł za cyngiel.
Jedna z istot, bardziej ni inne przypominaj ca prawdziw kobiet ,
odczołgała si od grupy. Krzepn ca krew na jej lewej nodze mogła ukrywa
otwart ran . Deszcz nie obmywał ciała. Nagie piersi dziewczyny łobiły bruzdy
w błocie. Krakowski nie lubił marnowa amunicji, ale był lito ciwy. Strzelił jej
prosto w twarz.
18
Rozdział 4
Nadal było szaro. Rourke siedział na tylnej klapie forda. Rozmowa, która
Dodd, Lerner i Styles prowadzili z Wolfgangiem Mannem, przypominała
przesłuchanie.
- Trudno mi uwierzy , pułkowniku, eby kto w nazistowskim mundurze
mógł szczerze prosi o pomoc w przywróceniu demokracji.
- Nie w ”przywróceniu”. Nigdy nie mieli my demokracji. To, co mogłoby
nadej , to wit nowej epoki, kapitanie Dodd.
- Z całym szacunkiem, pułkowniku - przerwał Jeff Styles, oficer badawczy
”Edena l” -je eli udzielimy panu pomocy, mo e to zmniejszy nasze szans na
przetrwanie.
- Mamy wystarczaj co du o wrogów - podj ł Craig Lerner. - Je eli
ktokolwiek z nas zaatakuje nazistów w Ameryce Południowej, musimy si liczy z
akcjami odwetowymi.
John obserwował oczy Manna - człowieka, który zapragn ł da wiatu
wolno . Stał, ci ko oparty o spychacz, którego u yto do przygotowania
l dowiska.
- Nie wiem, co jeszcze mógłbym doda , panowie. Ale je li w Dzie
Zjednoczenia zamorduj Bema, je eli nikt nie przeciwstawi si wodzowi, wobec
pot gi naszych armii aden skrawek ziemi nie b dzie bezpieczny. Mówicie o
wrogach. Rosjanie s tak e naszym przeciwnikiem. Prosta logika nakazuje, aby
ci, którzy wierz w wolno , zjednoczyli si przeciwko tym, którzy w ni nie
wierz . Tylko to zapewni jej przetrwanie. Je li zaczniemy walczy mi dzy sob ...
- Mann urwał.
Zapadło milczenie. Dopiero po chwili odezwał si John: - Ja pierwszy
rozmawiałem z pułkownikiem i ja go tu przyprowadziłem. Cał noc wysłuchuj
waszych kłótni. Zrozumcie wreszcie, e kłamstwo nie le y w interesie pułkownika.
Mógł u y swoich przewa aj cych sił. A jednak tego nie zrobił. Co wi cej,
zaatakował Karamazowa, gdy ja pod yłem za rodzina i przyjaciółmi. Nie
przeszkadzał nam w ucieczce. Kiedy Karamazow...
- Ma pan obsesj Karamazowa - warkn ł Dodd.
- Bo to dziki i nieobliczalny facet - John u miechn ł si . U miech na jego
twarzy powoli gasł. - Tak czy inaczej, Mann nie wykorzystał naszej bezbronno ci,
eby nas zabi , a mógł to zrobi .
- Nie owijaj c w bawełn , ma pan kompleks bohatera, doktorze Rourke -
zacz ł Dodd. - Wyczułem to ju wtedy, gdy po raz pierwszy usłyszałem pana
przez radio, a szale cza odwaga, któr pan wykazał, ratuj c ”Eden l” i swoich
przyjaciół, tylko to potwierdziła. Prosz mnie le nie zrozumie . Jestem panu
wdzi czny. Nie byłoby nas tutaj, gdyby nie pan.
- Prosz przej do rzeczy. - Rourke zni ył głos.
- Dobrze. - Dodd chodził tam i z powrotem po zaschni tym błocie. - Do rzeczy.
W adnym z planów nie przewidywali my, e po powrocie na Ziemi , która
przecie została kompletnie zniszczona, wyjdzie nam kto na spotkanie i do tego
ten kto oka e si byłym agentem CIA, a w dodatku doktorem medycyny. e
19
b dzie miał przyjaciółk , swego czasu b d c wysoko postawionym oficerem
KGB i dzieci niewiele od siebie młodsze. Co do nich...
- My lałem, e ma pan zamiar przej do rzeczy. - Rourke wyci gn ł cygaro,
wsun ł w lewy k cik ust i zagryzł.
- Wła nie to robi . Chodzi o to, e nie my lałem, e istniej dobrzy i li nazi ci.
Nie s dziłem, e b d musiał walczy z pi setletnimi rosyjskimi megalomanami i
przyjmowa rady od Amerykanina, który przetrwał trzeci wojn wiatow i po-
ar nieba. Nie, doktorze, mam obowi zki wobec tych, którzy dopiero si narodz .
Nasze komputery przechowuj w swej pami ci cał wiedz ludzko ci, w
ładowniach mamy embrionalne formy ycia ptaków, zwierz t i ro lin...
- Nie s dz , aby ro liny wyst powały w embrionalnych formach, kapitanie
Dodd - dobrodusznie powiedział John.
- Pan doskonale wie, o czym mówi . Mog przywróci Ziemi ycie, a pan chce,
ebym zacz ł od zabijania Proponuje pan wojn .
- Wojna ju si toczy - odparł Rourke. - Pan mo e pomóc j zako czy .
Oczywi cie, mo e pan te zwyczajnie zagrzeba głow w piasek. Nic nie widzie ,
nic nie słysze . Zignorowa sytuacj i nie zwraca uwagi na to, e si pogarsza.
Wiem, e kieruje panem troska o dobro ”Projektu Eden”. Mnie równie nie jest
on oboj tny. Pierwsze dziecko, które si narodzi podczas realizacji Projektu
b dzie symbolem odradzaj cego si na tej planecie ycia. Mój wnuk b dzie
pierwszym od pi ciu wieków, który dorastaj c ujrzy kwiaty i usłyszy ptaki. I
mo e b dzie miał szans dorasta w pokoju, a nie w atmosferze strachu i
zagro enia. Albo zrobimy dobry pocz tek, kapitanie, albo zaczniemy od
powtarzania starych bł dów. Kto powiedział, e człowiek jest naprawd wolny
tylko wtedy, gdy inni s wolni. Ale przez wieki wolno istniała jedynie dla wy-
branych. I tak pozostanie, je li nie zniszczymy tyranii tu i teraz. - Rourke pochylił
głow , by zapali cygaro. Buchn ł niebiesko- ółty płomie . John zaci gn ł si
gł boko.
- To było pi kne, herr doktor - mrukn ł Mann. John spojrzał na pułkownika i
u miechn ł si .
- Je eli nazista mo e by idealist , to były pracownik CIA, który zabił wielu
ludzi... Ech, to głupie...
- Te mo e nim by ? - podpowiedział mu Dodd. John znów si u miechn ł.
- Tak, tak my l .
- Zastanawiam si , w jaki sposób udało si panu przetrwa z takimi
pogl dami, jak pogodził pan to z yciem? - zapytał oficer lotnictwa Lerner,
mru c ironicznie oczy.
- Dwudziesty wiek nie sprzyjał rozwijaniu cnót, panie Lerner. Je li si komu
zaufało, za chwil mo na było ju nie y . Przysi głe sobie, e nigdy wi cej nie
zabijesz i od razu znajdowali si tacy, którzy próbowali zabi ciebie, wła nie z
tego powodu. Ale zrozumiałem, e je eli wierzy si w co , co jest prawe, to nie
wolno si poddawa . Mo na umrze i jedynie to zwalnia od ponawiania prób.
mier jest jedyn wymówk , któr skłonny jestem uzna . - Rourke zeskoczył z
samochodu. Czuł si zakłopotany, jakby schodził z zaimprowizowanej mównicy. -
A wi c, kapitanie Dodd? - zapytał i, nie czekaj c na odpowied , zwrócił si do
20
Wolfganga Manna: - Cokolwiek postanowi kapitan Dodd, mo e pan liczy na
moj pomoc. Dodd nerwowo oblizywał wargi.
- Pan, pan przecie ... Rourke spojrzał na Dodda.
- Pan zdecydował za mnie. Cokolwiek powiem, zrobi pan swoje - wydusił z
siebie Dodd.
- Chyba tak wła nie jest. Nie miałem zamiaru wymusza na panu
czegokolwiek. Mo e powinni cie głosowa albo zda si jedynie na kapitana. Ale
to, co dotyczy mnie, ju powiedziałem.
- Doktorze... - odezwał si Dodd. - Dobrze, zgadzam si , ale z pewnym
zastrze eniem. - Dodd ogl dał z uwag swoje buty. - Bior to na siebie, ja b d
odpowiedzialny za wszystko. Mo e pan wzi ludzi, którzy nie s tu niezb dni i
którzy zgłosz si na ochotnika. Głupot byłoby proponowa panu po yczenie
jakiej broni.
John roze miał si . Faktycznie, był lepiej wyekwipowany ni cała flota
”Edenu”.
- Chciałbym - rzekł nagle Mann - rozpocz nasze przymierze gestem dobrej
woli. Widziałem r ce doktora, jego syn i przyjaciel tak e s ranni. Prosz
pozwoli mi na skontaktowanie si z głównym oficerem medycznym mojego
oddziału. W ci gu pi ciu wieków udoskonalili my nie tylko technik zabijania,
ale i sposoby leczenia. Zreszt , to o leczeniu wła nie mówili my chyba tak długo?
Rourke oddalił si od rozmawiaj cych. Bardzo potrzebował odpoczynku.
21
Rozdział 5
Johnowi udało si przespa kilka godzin. Ale był to sen zbyt krótki, by mógł w
pełni zregenerowa siły. Oczy piekły go niemiłosiernie, wci odczuwał ból
mi ni. Szedł sztywno, prostuj c pozwijane pasy kabur. Ramiona uginały si pod
ci arem pistoletów. Przez ciemne szkła okularów spogl dał na wschód. Jeszcze
godzina, a sło ce stanie w zenicie. Było chłodno, ale przed zimnem chroniła go
skórzana kurtka lotnicza. W nocy te było zimno. Sarah znowu z nim nie spała.
Na zmian z Annie i Madison czuwała przy Paulu i Michaelu.
Rourke spojrzał na swoje r ce. Zaskakiwały go zmiany, jakie zaszły na
powierzchni poparzonej skóry. Gdy lekarz Manna spryskał je preparatem w
aerozolu, John poczuł najpierw ciepło wypieraj ce ból, a w nocy budziło go
kilkakrotnie dziwne sw dzenie pod banda em. Gdy rano zdj ł opatrunek, za-
uwa ył ku swemu zdumieniu, e po paru godzinach r ce wygl dały tak, jakby
goiły si przez kilka dni.
Ogolił si , wzi ł pysznie, umył głow . Powtórnie rozpylił lek na ranach.
Łagodny chłód, a pó niej przyjemne ciepło rozeszło si po obolałych r kach.
Zjadł lekkie niadanie składaj ce si z Tang; pami tał kampani reklamow
sprzed pi ciu wieków: ”Astronauci naprawd tego u ywaj - granulowanej
kaszy, suszonych owoców”.
Powróciło sw dzenie dłoni. Tym razem nie zdejmował banda y.
Wizyta w szpitalu polowym nie była konieczna ona powiadomiłaby go
niezwłocznie, gdyby stan którego z rannych pogorszył si . Doszedł do kra ca
obozu. Stał, wpatruj c si w c tkowany kadłub ”Edena l”. Tu za nim znajdował
si drugi prom. Wkrótce miał wyl dowa ”Eden 3”.
Znalazł du y, płaski kamie . Usiadł na nim my l c, jak niewiele zmienił si
wiat. Nadal istniej ludzie gotowi nie mier i zniszczenie, by zrealizowa
własne, niekoniecznie chlubne cele. Inni nadal trwali w apatii. A on sam? Ci gle
kochał dwie kobiety. adna z nich nie sypiała z nim. Sarah nie mogła mu
darowa , e u ył kapsuł narkotycznych, eby doda lat dzieciom; Natalia za -
podobnie zreszt jak on sam - za bardzo szanowała jego mał e stwo, by dopu ci
si czego , co uwa ała za zdrad .
Dawno stwierdził, e ras ludzk cechuje wrodzona głupota i nie uwa ał si za
wyj tek pod tym wzgl dem.
- Doktorze Rourke?
Głos był kobiecy, słyszał go po raz pierwszy. Odwrócił si . Dziewczyna o
włosach raczej rudych ni kasztanowych, bladej twarzy i trudnym do okre lenia
kolorze oczu u miechała si do niego. Odpowiedział równie u miechem.
- Chyba pani nie pami tam. Prosz mi wybaczy , je li zostali my sobie
przedstawieni, ale odk d wyl dowały ”Eden l” i ”Eden 2” poznałem tylu ludzi...
- Nie zostali my sobie przedstawieni. Dostrzegłam pana z daleka. Po pa skim
ubiorze domy liłam si , kim pan jest. Nie nosi pan kombinezonu NASA ani
niemieckiego munduru.
Rourke widział dzisiaj w obozie kilku ludzi Manna: in ynierów, personel
medyczny. Wygl dało na to, e pułkownik miał zamiar dotrzyma przynajmniej
cz ci umowy.
22
- W czym mógłbym pani pomóc? - zapytał.
- Nazywam si Mona Stankiewicz. Jestem oficerem pomocniczym ”Edena l”.
Chciałabym z panem porozmawia .
- Przecie wła nie rozmawiamy.
- Tak, ale to b dzie dłu sza rozmowa. Teraz nie mam czasu. Za chwil
wyl duje ”Eden 3”.
- Panno Stankiewicz, dowódc ”Edenu” jest kapitan Dodd. Je eli ma pani
jaki problem, powinna si pani zwróci do niego.
- Jednak tylko panu mog o tym powiedzie . Prosz ! Wi c po wyl dowaniu
”Edena 3”...
- Je li to takie wa ne, dlaczego nie powie mi pani teraz?
- Ju mówiłam. Zaj łoby to zbyt wiele czasu. Sporo nale y wyja ni . Je li po
tym, co pan usłyszy, uzna pan, e powinnam pój do kapitana Dodda, zrobi to. -
Spojrzała na zegarek i u miechn ła si zakłopotana. - Jestem ju spó niona.
Znajd pana, gdy ”Eden” wyl duje, dobrze? John skin ł głow .
- Je eli uwa a pani, e tak trzeba...
Dziewczyna u miechn ła si raz jeszcze, odwróciła i uciekła.
Parzył za ni przez jaki czas, pal c cygaro. Nie miał dzi zbyt wiele do
roboty. Kurinami i Natalia wystartowali ju na sowieckich migłowcach,
podobnie jak dwóch Niemców oddelegowanych przez Manna Rourke nie miał do
tej pory okazji, by porówna zalety sowieckich i nazistowskich maszyn. Przed
startem powiedział do Natalii:
- Uwa aj na Karamazowa, ale miej te na oku ludzi Manna. My l , e
mo emy im ufa , ale lepiej by ostro nym.
Podniósł si wreszcie z kamienia i ruszył w kierunku obozu. Przybyło wi cej
Niemców. Podobnie jak mi dzynarodowa obsada obu promów, wylegli przed
namioty. Wszyscy zadzierali głowy, wpatruj c si w niebo w oczekiwaniu na
ukazanie si ”Edena 3”.
Rourke szedł przez obóz do namiotu rekonwalescentów, Michaela i Paula,
odwzajemniaj c po drodze skinienia głowy i u miechy. Spojrzał w gór .
Helikopter Natalii znajdował si nad nim, John pami tał numer na drzwiach
ładowni. Zastukał w maszt namiotu. Brezent uchylił si . Zobaczył u miechni t
twarz Sarah. Szarozielone oczy promieniowały ciepłem, jakiego dawno ju w nich
nie widział. - Cze .
- Cze . Wygl dasz na zm czon . Ale jeste pi kna.
- To pierwsze na pewno jest prawd . Wejd !
Uniosła wy ej klap namiotu. Był dokładnie taki, jak inne wojskowe namioty.
Przez ciany i sufit przenikało blade ółte wiatło. Na stoliku mi dzy łó kami
płon ła lampa Colemana
- Tata! - Madison posłała mu u miech. Kl czała przy łó ku Michaela, który
chyba spał. - Wypoczywa. Cudowne niemieckie lekarstwa działaj - powiedziała
cicho.
Sarah stan ła obok Johna.
- Wida wyra n popraw u nich obu - wyszeptała
- Nie rozmawiajcie o mnie tak, jakby mnie tu nie było. - John zwrócił wzrok w
stron , sk d dochodził głos.
23
Paul Rubenstein nie spał. Przy jego łó ku Rourke zobaczył zwini t w kł bek
Annie. W piworze wydawała si dziecinnie mała.
- pi - szepn ł Paul.
- Ty te powiniene spa - odrzekł ze miechem John.
- Słuchajcie. - Sarah zni yła głos. - Pójd poszuka czego do jedzenia
Madison i ja nie jadły my od zeszłego popołudnia.
- Nie przyniesiono wam? My lałem, e...
- Ale owszem - przerwała Sarah. - Ale ja byłam zaj ta Paulem, a Madison nie
miała ochoty najedzenie. Annie spałaszowała wszystko.
- Co za dzieciak! - Rourke wyszczerzył z by w u miechu. - Zajm si
wszystkim. Id cie si przewietrzy .
Sarah zwróciła si do synowej:
- Chod , stawiam niadanie.
- Stawiasz?
- Niewa ne, idziemy - Chwyciła młod kobiet za r k i pomogła jej wsta .
Rourke zauwa ył, e Madison porusza si sztywno. Dziewczyna odgarn ła
włosy z twarzy i u miechn ła si .
- John, wracamy za dziesi minut - powiedziała Sarah, wychodz c z namiotu.
- W porz dku.
Usiadł przy stole. Poczekał, a oczy przywykn do ciemno ci. Spojrzał na
syna. Michael oddychał równo, regularnie.
- Dzi ki za ponowne uratowanie mi ycia - powiedział nagle Paul. - Nie
potrafisz zerwa ze swymi nałogami. Ratowanie Rubensteina stało si jednym z
nich.
- Niewielu mam takich przyjaciół, jak ty, stary.
- Sarah opowiadała mi o nazistach. - Paul zmienił temat.
- To Niemcy, Paul. Mówi o sobie ”nazi ci” z braku lepszego okre lenia.
- Jestem ydem. Przyznasz wi c, e niełatwo mi by obiektywnym. Naprawd
ufasz temu Mannowi?
- Wydaje si by szczery. Ale moje plany uwzgl dniaj te odwrotn sytuacj .
- W jaki układ z nim wszedłe ?
John miał ochot zapali cygaro, ale powstrzymał si . Dym mógłby obudzi
Michaela lub Annie.
- Mann jest zamieszany w swego rodzaju przewrót pałacowy - powiedział. -
Chce obali kogo , kogo nazywa wodzem; taki hitlerowski typ przywódcy. Nie
spodobałby ci si .
- Touche! - Paul za miał si gło no.
- W ka dym razie, w zamian za pomoc Mann obiecał nas wesprze w walce
przeciw Karamazowowi. Zostałem wybrany.
- Argentyna?
- Tak. Słyszałem, e jest tam pi knie o tej porze roku.
- Nawet po tym cudownym leku, którym spryskali moje rany...
- ...nie b dziesz mógł jecha - doko czył za niego Rourke.
- A Natalia?
- Prawdopodobnie - przytakn ł John. - Mo e Kurinami i Halwerson dla
osłony naszego odwrotu. Sko nooki Japo czyk i czarnoskóra kobieta nie zdołaj
24
niepostrze enie wmiesza si w tłum Niemców. Natalia - to jedyne rozs dne roz-
wi zanie. Nie zdziwiłbym si , gdyby mówiła po niemiecku.
- Ty oczywi cie znasz niemiecki?
- Na tyle, eby sobie poradzi - John nadal mówił bardzo cicho, spogl daj c
na u pion Annie. Zazdro cił jej spokoju. Była liczna. Patrz c na ni , promieniał
zachwytem. - Wspaniała dziewczyna! Opiekuj si ni , gdy mnie tu nie b dzie.
- Mo e Dodd mógłby udzieli nam lubu, jako kapitan statku. Wiesz, kocham
j . - Paul za miał si rado nie. - B dziesz moim te ciem.
- Hmm... - mrukn ł Rourke.
- Co nie tak?
John wpatrywał si w swoje dłonie. Zaczaj mówi , nie patrz c na Paula:
- Ty i Annie zrozumiecie mnie, kiedy b dziecie mie własne dzieci. M czyzna
maj cy córk zastanawia si , na jakiego faceta dziewczyna trafi. My li, co zrobi
temu sukinsynowi, je li spadnie jej włos z głowy. Musisz poczeka ze lubem, a
wróc i sam oddam ci j za on .
- Co mamy robi , czekaj c na ciebie? Budowa nowy wiat? - z u miechem
zapytał Paul.
- My l , e ludzie z ”Projektu Eden” ju zaplanowali, jak powinien wygl da
nasz nowy wspaniały wiat Ty miej tu po prostu na wszystko oko i pilnuj, eby
nie popadli w kłopoty. Za par dni b dziesz mógł si jako tako porusza . Doktor
Munchen i Hixon zaopiekuj si tob . Zatroszcz si te o Michaela. Niech
wygrzebie si z tego jak najszybciej. I daj mu do zrozumienia, e masz wi cej
do wiadczenia od niego. Michael bywa niepoprawny, odziedziczył to po mnie.
Trzymaj r k na pulsie i nie wtr caj si , chyba e zaczn robi głupstwa. I zajmij
si Madison. Trzeba nauczy j prowadzi samochód i lepiej strzela , a w tym
wypadku nie mo na polega na Michaelu. - John roze mał si .
- Jedzie was tylko czworo. Nie podoba mi si to - zacz ł Paul.
- Nic si nam nie stanie. Dbaj o siebie. Musisz by w formie, kiedy wrócimy.
Wtedy, razem z Natali , ruszymy za Karamazowem. Tylko my troje. Chocia , z
drugiej strony, wolałbym nie wci ga w to Natalii.
Paul Rubenstełn powiedział, zni aj c głos:
- To, e Karamazow wtedy prze ył, to cud. Powinien był zgin tamtej nocy
na ulicach Aten.
- Cud? - John spojrzał na przyjaciela - Nie jestem teologiem, ale Władymir
Karamazow nie zasługuje na cud. Ale je eli dopadn go tym razem, jedynie cud
umo liwi mu pozostanie przy yciu. - Rourke wstał. - Tym razem b d miał pew-
no .
25
Rozdział 6
Przez dłu sz chwil John czekał na rudowłos Mon , jednak zm czenie
wkrótce dało mu si we znaki. Powiedział do Kurinamiego:
- Ma tu przyj dziewczyna, eby si ze mn spotka . Zapytaj j , czy ta
sprawa mo e poczeka . Je eli nie, obud mnie.
Kurinami, czytaj c jakie techniczne opracowanie, siedział przed namiotem,
który dzielił z sze cioma kolegami. Przestawił płócienne krzesło przed namiot
Johna.
- Oczywi cie - powiedział.
John wszedł do namiotu. Odruchowo sprawdził koce - jak zwykle nic. Byłby
szcz liwy, gdyby znalazł w nich najmarniejszego robaka czy mij . Przysiadł na
kraw dzi posłania, rozwi zał wojskowe buty, ci gn ł skarpetki. Zrzucił kurtk i
odpi ł kabury. Z ulg wyci gn ł si na łó ku.
Po sp kanej powierzchni wyschni tego błota szła Mona Stankiewicz.
Zauwa ywszy siedz cego przed namiotem Kurinamiego, zawołała z daleka:
- Akiro! Nie widziałe doktora Rourke'a? To jego namiot, prawda?
- Doktor pi. Był bardzo zm czony. Wiec to na ciebie czekał? Mona podeszła
bli ej. Z tej odległo ci mogła bez trudu przeczyta tytuł ksi ki, któr Kurinami
trzymał na kolanach.
- Chyba miał ci ki dzie . Powiedz mu, e wróc .
- Obudz go, je li to wa ne, Mona.
- Nie trzeba. Mog jeszcze troch zaczeka . Powiedz mu, e byłam. Mo e sam
zechce mnie poszuka .
Posłała Akiro u miech i ruszyła z powrotem przez ogrodzony teren. Na ogół
ludzie uwa ali Japo czyków za istoty pozbawione poczucia humoru i zamkni te
w sobie. Dla niej Kurinami był zabawny. Pami tała, e kiedy poło ył na krze le
Dodda poduszk , która ci ni ta, wydawała odgłos uchodz cych gazów. Gdy
Dodd wstał, aby przemówi , a potem usiadł, efekt był nadspodziewany. Akiro
jako jedyny zdołał zachowa powag - przynajmniej przez trzydzie ci sekund.
Ale Kurinami potrafił by te niebezpieczny. Mona przypomniała sobie słowa
Dodda: ”Kurinami jest cholernie dobrym pilotem. Mieli my szcz cie, e nie było
go na wiecie podczas drugiej wojny wiatowej”.
Mona Stankiewicz nie wiedziała, dok d pój . Jednego miejsca postanowiła
szczególnie unika . Okolice ”Edenu 3” stanowiły rejon, w którym wolała si nie
pokazywa . Była co prawda zar czona z jednym z przebywaj cych na jego pokła-
dzie astronautów i pragn ła ujrze go znowu. Jednak to, co długi czas ukrywała,
a teraz zdecydowała si wyjawi , mo e sprawi , e jej chłopak nie zechce jej
wi cej widzie .
Id c oddalała si od obozu. Jaki Niemiec, którego wła nie mijała, u miechn ł
si i pozdrowił j salutuj c. Odpowiedziała u miechem i jedynymi niemieckimi
słowami, jakie znała:
- Guten Tag.
Niemiec zagadn ł Mon , ale ona zrozumiała tylko zako czenie: Fraulein.
Szła dalej. Jej nogi szybko si m czyły, miała jednak nadziej , e w ci gu
kilku dni odzyska pełni sił. Kapitan Dodd zorganizował ju wiczenia, ale Mona,
Jerry Ahern Krucjata TOM 12 Rebelia Przeło yła: Iwona Zakrzewska
2 Prolog John Rourke siedział w otwartych drzwiach ładowni helikoptera. Miejsce przy sterach zajmowała Natalia Tiemierowna. Wyra nie widzieli rysuj c si na horyzoncie sylwetk . ”Edena 2”. W odległo ci mili od nich leciał drugi helikopter, pilotowany przez Kurinamiego. Krople g stego deszczu nie ograniczały ju widoczno ci, tak e bez trudu mogli go dojrze . Przy trzecim migłowcu, znajduj cym si na ziemi, stał dowódca statku kosmicznego ”Eden l”, a zarazem głównodowodz cy ”Projektu Eden” - kapitan Christopher Dodd. Pasy przewieszone przez lewe rami Johna podtrzymywały karabin M-16. Dwa podobne, zabezpieczone przed przesuwaniem si , le ały w zasi gu r ki. W słuchawkach zabrzmiał głos Natalii: - John, ani ladu jednostek Władymira. Nie ma te innych migłowców. - To dzi ki nazistom - skomentował Rourke. - Oby tak pozostało. ”Eden 2” był coraz bli ej zaimprowizowanego pasa startowego. Wygl dało na to, e tym razem obejdzie si bez przykrych niespodzianek - jak dot d aden sowiecki migłowiec wyposa ony w nowoczesn bro pokładow nie próbował im przeszkodzi , nikt nie usiłował ich zestrzeli . W pobli u nie kr ył płon cy helikopter z uwi zionym we wn trzu najbli szym przyjacielem Johna, Paulem Rubensteinem. Zarówno John z Natali jak i Kurinami znajdowali si na pokładach helikopterów skradzionych Rosjanom . Nie było to podyktowane wzgl dami bezpiecze stwa - u yli ich bardziej dla zasady ni z konieczno ci. Tu po wyładowaniu ”Edena l” Karamazow znikn ł, jakby rozpłyn ł si w powietrzu. Od tego czasu nie odnotowano jakichkolwiek wrogich akcji. Rourke nie przytrzymywał r kami le cego na kolanach karabinu. Dłonie Johna wci krwawiły, a ka de poruszenie sprawiało mu dotkliwy ból. Wstrz sn ł nim dreszcz. Strumie powietrza wytwarzaj cego sił no n był lodowaty. Skórzana kurtka lotnicza nie chroniła przed zimnem. Nie zd ył wcze niej si przebra ; przemoczone ubranie schło na nim teraz, pot guj c uczucie chłodu. U miechn ł si nieznacznie - jako lekarz powinien bardziej dba o swoje zdrowie. Skupił uwag na ”Edenie 2”. Ogłuszaj cy huk wskazywał, e statek zwalnia, przekraczaj c barier d wi ku. Spojrzał w dół. Dostrzegł podskakuj ce i wymachuj ce r kami figurki ludzi. To przebudzony personel ”Edena l” pozdrawiał nadlatuj cy prom. Z ziemi nie dochodziły adne odgłosy, ale domy lał si , e rozbrzmiewaj tam liczne okrzyki. Pewnie te modlili si w duchu o szcz liwe l dowanie statku. ”Eden 2” sun ł teraz tu nad lini horyzontu. ”Czy nie jest za nisko?” - zaniepokoił si Rourke. - Powoli... - wyszeptał. - Co, John? - odezwała si Natalia. - Nic takiego. Mówiłem do siebie. - Mam nasłuch z ”Edena 2”. Przeł cz ich na inne pasmo. Usłyszał trzaski, gdy Natalia zmieniała cz stotliwo , potem w eterze rozległ si głos Christophera Dodda mówi cego z ziemi: - W porz dku, Ralph. Powiniene unie dziób o par stopni.
3 - Roger, Chris, ju poprawione. Zmniejszani obroty. Schodz . Rourke zdał sobie spraw , e wstrzymuje oddech. Z wysiłkiem odwrócił wzrok od l duj cego promu. Rozejrzał si po niebie, szukaj c ladów nieprzyjaciela Na ”Edenie 2” znajdowały si dwadzie cia trzy osoby. Oprócz trzech obsługuj cych prom wszyscy byli pogr eni w kriogenicznym nie, w który zapadli dokładnie w chwili nastania Nocy Wojny, pi wieków temu. ”Dwadzie cia trzy osoby”. Nadal wstrzymywał oddech. Nieomal czuł zgrzyt wysuwanego podwozia, chocia nie mógł go słysze . Znowu popatrzył na ziemi . Wydawało mu si , e widzi Sarah machaj c niebiesk chustk . Zobaczył wyra nie Elaine Halwerson. Jej czarna twarz odcinała si od reszty tłumu. ”Eden 2” zwalniał. Pas startowy był wolny. Wcze niej od-holowano ”Edena l”, robi c miejsce dla nast pnego statku. Zwalniał... Koniec. Zatrzymał si . John gł boko odetchn ł. Kolejna grupa wyl dowała bezpiecznie. Prawie bezludna Ziemia znowu zyskiwała mieszka ców. Mo e uda si co odbudowa . - Po wszystkim - usłyszał szept Natalii w słuchawkach. Nie odezwał si .
4 Rozdział 1 Jim Hixon, lekarz pokładowy ”Edena l”, z pewno ci znał swój fach. Gdy tylko powrócił do ycia po długim okresie hibernacji, błyskawicznie zorientował si w sytuacji. Zarz dziwszy dodatkow transfuzj dla Michaela, natychmiast zaj ł si Paulem Rubensteinem. Sarah pełniła obowi zki piel gniarki. John, maj c zabanda owane obie r ce, nie mógł pomóc doktorowi. Słu ył mu jedynie jako konsultant. Hixon zdj ł banda e z jego r k. Obejrzał oparzenia i otarcia. John u miechn ł si , widz c rumieniec na twarzy Natalii, gdy Hixon chwalił sposób, w jaki opatrzyła jego rany. ”Ja nie zrobiłbym tego lepiej” - powiedział, po czym poprosił Natali o ponowne zabanda owanie, co rozbawiło Johna. Sam, b d c lekarzem, wiedział, e słowa te, chód wypowiedziane szczerze, zabrzmiały jak pusty komplement Lekarze rzadko wykonywali opatrunki i nigdy tak dobrze, jak piel gniarki. Deszcz ustał. Rourke wyszedł poza obr b obozu. Usiadł na szerokim, płaskim kamieniu, obok poło ył karabin. W umieszczonych pod pach kaburach Alessi miał dwa nierdzewne pistolety typu Detonic kaliber 45 - zwane popularnie detonikami. Jego dłonie nie były w pełni sprawne, w tpił wi c, czy w razie potrzeby zdoła w por wydosta bro z kabury. Za to maszynowy karabin C AR- 15 znajdował si w zasi gu r ki. ”Eden 2” wyładował w godzin po tym, jak deszcz przestał pada . Przybycia czterech pozostałych promów kosmicznych spodziewano si w ci gu najbli szych dwu dni. Wskutek nalega Johna Dodd, Lerner i Styles zaj li si zorganizowaniem patroli maj cych zapewni bezpiecze stwo. W ich skład wchodzili budz cy si stopniowo pasa erowie promów. John, który jako jedyny spo ród członków ”Projektu Eden” przebywał ju wcze niej w kriogenicznym u pieniu, zdawał sobie spraw z ograniczonych mo liwo ci i nie najlepszej kondycji fizycznej niedawno obudzonych. Nawet Jim Hixon, operuj c Paula, musiał co jaki czas przerywa , eby usi i odpocz . Pi wieków zatrzymania funkcji yciowych organizmu, bezczynno ci i bezruchu - ludzkie ciało wymagało czasu, aby powróci po tym do pełnej sprawno ci. Rourke zapalił cienkie, ciemne cygaro. Trzymał je w zaci ni tych z bach, podrzucaj c zapalniczk Zippo. W wietle ksi yca mo na było prawie odczyta wygrawerowane na niej inicjały JTR. Chowaj c zapalniczk do kieszeni, zaci gn ł si gł boko dymem z cygara. Było dobre, jak wszystkie, które robiła dla niego Annie wiedz c, e nie mo e si bez nich oby . Chyba dlatego tak bardzo mu smakowały, e stanowiły dzieło r k jego córki. Niezale nie od tego postanowił ograniczy palenie. Nie wpływało to najlepiej na jego zdrowie, a przecie idealna kondycja fizyczna jest mu niezb dna, szczególnie teraz, w nadchodz cym czasie. John zamy lił si . Próbował uporz dkowa fakty. Michael powracał do sił dzi ki transfuzjom, a tak e, co musiał przyzna , jego własnym chirurgicznym umiej tno ciom. Rany Paula powinny si równie szybko zagoi , mimo e był osłabiony znaczn utrat krwi. Obaj zreszt mieli doskonał opiek . Michaela nie odst powała Madison - dziewczyna, któr ocalił przed
5 ludo ercami, gdy ci otaczali Ark . Dzi nosiła w łonie wnuka Johna. Nie mógł marzy o lepszej piel gniarce dla Michaela. A Paul? U miechn ł si w my li. Najlepszy przyjaciel Johna zostanie wkrótce jego zi ciem. Annie pozostanie przy Paulu, nawet je li miałoby to kosztowa j ycie. Jego dzieci - Annie i Michael - były teraz prawie w jego wieku. Dwadzie cia osiem i trzydzie ci lat. Biologicznie Rourke był za młody na ich ojca, jednak w rzeczywisto ci... U ycie komór kriogenicznych pozwalało na takie igraszki z natur i czasem. Zwrócił si my l ku onie. Od czasu, gdy asystowała przy operacji Paula, widział j tylko raz, z daleka. A Natalia? Niegdy torturowana przez m a, dzi dr czona widmem Karamazowa. Teraz starała si doprowadzi do porz dku karabiny M16 i 1911A1 z dwóch promów wchodz cych w skład ”Projektu Eden”. Nale ało zapewni im prawidłowe funkcjonowanie po pi setletnim przebywaniu w czym o konsystencji kosmolinii. My l o karabinach nasun ła mu pytanie, dlaczego autorzy ”Edenu” wyposa yli załogi promów w bro starszego typu, kalibru 45. Przecie w okresie bezpo rednio poprzedzaj cym Noc Wojny dokonano istnego przewrotu w dziedzinie uzbrojenia, szeroko zreszt propagowanego. Skonstruowano wówczas doskonały pistolet Beretta, kaliber 9 mm. Im jednak dano do dyspozycji stare ”czterdziestki pi tki”. W gruncie rzeczy był z tego zadowolony. Miał zapasy amunicji ACP 45, poza tym zawsze wolał wi kszy kaliber. Bliscy ludzie, rodki przedsi wzi te dla ich obrony... Starzy i nowi nieprzyjaciele... Przypomniał sobie uzbrojone helikoptery naznaczone swastykami. Pojawiły si , gdy wraz z Sarah, Kurinamim, Madison i Elaine usiłował wybawi z opresji Natali . Przyniosły nowego wroga. Chocia tak naprawd pochodził on z przeszło ci. Lecz najwi kszym i zarazem najstarszym wrogiem był ten, który zgodnie z wszelka logik powinien ju dawno nie y . Rourke nigdy nie przebaczył sobie tego niedopatrzenia. Władymir Karamazow wydawał si martwy pi wieków temu, po strzelaninie na ulicach tego, co niegdy było Atenami w stanie Georgia. Nie mógł sobie darowa , e nie posłał jeszcze jednej serii w głow Karamazowa. Miałby wtedy pewno . Sam fakt, e Karamazow ył, stwarzał zagro enie. Lecz to, e zdołał zgromadzi wokół siebie silne wojska, niezmiernie zwi kszało niebezpiecze stwo. St d stra e, jakie wystawili Lerner, Dodd i Styles. Ale je eli siły powietrzne diabolicznego pułkownika miałyby powróci , có John mógł im przeciwstawi ? Jeden helikopter prowadzony przez niego, drugi -pilotowany przez Kurinamiego i trzeci - Natalii. Trzy. Przeciwko ilu wrogim maszynom? Spogl daj c w pochmurne niebo, zastanawiał si , tak samo jak pi set lat temu, czy człowiek wsz dzie musi niszczy samego siebie w takim szale czym zatraceniu. Obcy d wi k zm cił cisz . Nieznajomy głos zapytał: - Czy pan jest tym, którego słyszałem na falach eteru, Rourke?
6 John odczuł pal cy ból w r kach, gdy błyskawicznym ruchem rzucił si na ziemi i jednocze nie poderwał karabin maszynowy, mierz c w kierunku dochodz cego z ciemno ci głosu. - Poza pistoletem nie mam adnej broni, sir. Spoza skał mo na było dostrzec jedynie zarys wyłaniaj cej si sylwetki. Twarz mówi cego skrywał cie . - Przychodz w pokojowych zamiarach, sir. - Kim, u diabła, jeste ? - sykn ł John. - Wasze obozowisko otaczaj moi ludzie. Je eli odda pan cho by jeden strzał, nie unikniemy walki. B d niepotrzebne ofiary. Porozmawiajmy najpierw, a potem, je li uzna pan to za konieczne, prosz u y swej antycznej broni. - Pytałem ju raz: kim jeste ? Trzeci raz nie b d powtarzał. - John przygryzł koniec cygara, nie spuszaj c z muszki postaci stoj cej mi dzy skałami. - Pułkownik Wolfgang Mann, oficer Ekspedycyjnych Sił Narodowo- Socjalistycznych Wojsk Obrony. A pan? Kim pan jest oprócz tego, e jest Johnem Rourke'em? John z trudem przełkn ł lin , po czym odpowiedział: - Po prostu John Rourke. Lekarz. Ja i moja rodzina znale li my si tutaj, eby pomóc powracaj cym statkom kosmicznym. - Ile ich jest? - Wi cej ni te dwa na ziemi. - Lubi ludzi ostro nych. Czy mog podej , sir? - Niech pan trzyma r ce tak, abym mógł je widzie - ostrzegł John. Chciał odło y karabin. Czuł, jak banda e nasi kaj krwi . Zbli aj cy si m czyzna był wysoki. Poły długiego płaszcza si gały mu za kolana. Na głowie miał baseballow czapk . Chmura przesun ła si , odsłaniaj c ksi yc, którego blade, szaroniebieskie wiatło padło na sylwetk Manna, tak e John mógł widzie ja wyra nie. Twarz Niemca wygl dała jak wykuta z kamienia twardszego ni granit. Nie dało si rozró ni koloru oczu. Na bluzie munduru, widocznej spod ci kiego trencza, połyskiwały dystynkcje. - Powiedział pan, e jest pułkownikiem, a ja widz standartenfuhrera SS - warkn ł Rourke. - Jak to mo liwe, e rozpoznał pan t rang ? Kim naprawd pan jest? - Człowiekiem, który kiedy ju j widział. - R ce Johna dr twiały z bólu, a banda e nasi kały krwi . - aden yj cy człowiek nie mógł tego widzie . Chyba e jest jednym z nas. - Myli si pan - łagodnie odpowiedział John. - Te statki kosmiczne... Czytałem o nich w ksi kach o historii dwudziestego wieku. Sk d one przybywaj ? - Z nieba - odrzekł John z u miechem. - Utrudnia pan spraw , henr doktor. - Jest pan nazist . Nie lubi nazistów. - Ale to wła nie my ocalili my was, atakuj c sowieck baz . Sk d pochodzicie? - Z tego samego mejsca, co wy. Cho mo e nale ałoby raczej powiedzie : ”z tego samego czasu”.
7 - To niemo liwe. Miałby pan pi set pi dziesi t lat. Rourke znów si u miechn ł. - Nie ma to jak sprawno fizyczna, witaminki i regularne wypró nienia. - Proces kriogeniczny, jak si domy lam. Wi c naprawd jest pan... - ...sprzed Nocy Wojny. - A pozostali? - Wszyscy, oprócz jasnowłosej dziewczyny. - A komuni ci? - zapytał Mann. - Jeden z nich pochodzi z mojego czasu. O reszcie nie mog nic powiedzie . A pan? Sk d pan przybywa? - Przed ostateczn wojn supermocarstw nazywało si to Argentyn . Przez pokolenia ukrywali my si pod ziemi , dopóki nie nadawała si do ponownego zamieszkania. - Stanowi c kolebk narodowego socjalizmu. licznie! Czego pan chce? - zapytał John. - Dlaczego pan nie lubi nazistów? - Sze milionów ydów, miliony Polaków, Rosjan, Cyganów, którzy znale li si w niewła ciwym czasie i niewła ciwym miejscu, w wojnie, która doprowadziła do u ycia broni nuklearnej. - Ten interes z sze cioma milionami ydów? To syjonistyczne kłamstwo. Tak mnie nauczono. - To nie jest syjonistyczne kłamstwo. le pana nauczono -wyszeptał Rourke. - Nie mog uwierzy ... - ... e pochodzi pan od nieludzkich rze ników? - Grzechy ojców... - zacz ł standartenfuhrer. - ...spadaj na ich dzieci - doko czył za niego Rourke. - To prawda? Wierzy pan w to? - Mój ojciec walczył przeciwko pana przodkom. Kiedy dorosłem i stałem si m czyzn , spotkałem innych m czyzn. Uwa ali si za nazistów. Prowadzili groteskowe gry, rodem z opery komicznej, które były pretekstem do wyra ania fanatycznego rasizmu, rasowej nienawi ci. - Pana ojciec - zacz ł Mann - walczył przeciw nazizmowi? - Nazwano to drug wojn wiatow . Po niej nast piła trzecia wojna wiatowa. Tak, walczył w drugiej wojnie. Był w OSS. - W jednostkach specjalnych ameryka skiego wywiadu? - Mo na je tak nazwa . - A pan? - zapytał Wolf gang Mann. W jego głosie nie było ju takiej pewno ci jak na pocz tku. - Jak to mo liwe, e pan walczył przeciw narodowemu socjalizmowi? Skoro pa ski ojciec... - Pracowałem w CIA. Słyszał pan o tym? - Tajna policja Stanów Zjednoczonych do zada specjalnych poza krajem, czy nie tak? - To była Centralna Agencja Wywiadowcza - poprawił Rourke. - Byłem jej funkcjonariuszem. Przewa nie zajmowałem si zwalczaniem komunistów, ale czasem...
8 - Ale komuni ci byli sprzymierze cami Stanów Zjednoczonych, dopóki supermocarstwa nie rozpocz ły mi dzy sob walki o dominacj nad krajami zamieszkałymi przez ni sze rasy... - Niezupełnie tak było - niemal szeptem powiedział John. - Po zako czeniu drugiej wojny wiatowej nast pił długi okres nieufno ci i ochłodzenia stosunków. Wzrastał arsenał broni nuklearnej. Sowieci udoskonalili nowy system, znany pod nazw ”technologia strumienia cz stek”. Zamierzali u y go jako systemu zaczepno-obronnego przeciw zachodnim satelitom komunikacyjno-szpiegowskim. Nasz rz d uznał zainstalowanie tego systemu za krok w kierunku wojny termonuklearnej. Postawili my ultimatum. Kto nacisn ł guzik. Chyba oni. Przynajmniej tak zrozumiałem. I wszyscy zgin li. Poza pana przodkami w tej podziemnej dziurze w Argentynie przetrwali nieliczni. Wiem o jednej małej grupie. Domy lam si , e ocaleli jacy Sowieci. Mo e paru Chi czyków. - Dlaczego mówi pan w taki sposób? - Po co przyszedł pan do mnie? Je li jeste my otoczeni i dysponujecie wi ksz sił , posiadacie lotnictwo. Na co czekacie? - Je li pa skie słowa s prawd , mój przodek był ludobójc . - Moje słowa s prawd . Przykro mi, je li my lał pan inaczej, ale tego nie da si zmieni . - Tam, sk d pochodz , henr doktor... - Tak, herr standartenfuhrer? - John wypu cił cienki strumie szarego dymu. Rozproszony w wietle ksi yca dym wydawał si zupełnie biały. - Nasz wódz, spadkobierca Adolfa Hitlera... - zacz ł Mann, z trudem dobieraj c słowa. - Od tamtej pory przemin ło wi cej ni dwadzie cia pokole ... S w ród nas tacy, którzy nie zgadzaj si z ide nazizmu. Chc demokracji, gdzie człowiek mo e rz dzi samym sob , gdzie grupa politycznych fanatyków nie dyktuje szale czych poczyna . - Mann przerwał na chwil . - Przyszedłem, eby zaoferowa panu przymierze przeciwko naszym wspólnym wrogom, Sowietom. Pragn da nowy rodzaj wolno ci moim ludziom. - Ja... - Trzydziestego stycznia obchodzimy Dzie Zjednoczenia. - Tysi c dziewi set trzydziesty trzeci rok - szepn ł Rourke. - Pan zna t dat ? - Ka dy j zna lub powinien zna . Dzie , w którym Hitler został kanclerzem, dzie , w którym zapanowało zło. - Tego dnia wódz ogłosi nasze nowe zdobycze terytorialne. I wezwie naród do czynu o wiadczaj c, e s w ród nas zdrajcy. - Czy nie s zdrajcami? - John nadal mówił bardzo cicho. Cygaro zgasło. Rzucił je w zg stniałe błoto pod stopami, mia d c obcasem. - S dobrymi lud mi. A on ka e ich publicznie rozstrzela . Jeden z nich, Dieter Bern, pragnie, aby nasza nauka i technologia przemieniły wiat, by uczyniły ze miejsce, gdzie wojna, taka jak ta mi dzy supermocarstwami, nigdy si nie wydarzy. - Nazista-idealista? - On jest przede wszystkim człowiekiem, herr doktor. Je eli poprowadz teraz ludzi, którzy my l jak ja, na Complex... - Complex? - powtórzył Rourke.
9 - Nasz dom - głos Manna ochrypł. - Je eli wyst pimy otwarcie przeciw Complexowi, przeciw wodzowi, rozp tamy walk , która pochłonie mnóstwo niepotrzebnych ofiar. Ale je eli paru zdecydowanych ludzi zdołałoby przedosta si do Complexu i uwolni Berna, gdyby który z tych ludzi był lekarzem, wtedy... - Dlaczego akurat lekarzem? - spytał John, opuszczaj c karabin. - Zapali pan papierosa? - Nie, dzi kuj - odparł. Patrzył, jak Mann wyjmuje papiero nic z kieszeni trencza i wyci ga papierosa. W wietle płomienia ujrzał wreszcie oczy m czyzny - intensywnie niebieskie, przejrzyste i stanowcze. Dostrzegało si w nich jednak tak e zm czenie. - Dieter Bern znajduje si pod działaniem narkotyków. Nie docieraj do niego sygnały z zewn trznego wiata. Nie mo e odpowiedzie na oskar enie. Na wolno ci, wyzwolony z narkotycznego transu, zdołałby mo e przedosta si do Centrum Komunikacji i opowiedzie wszystko. Wówczas ludzie mogliby dokona wyboru... Ale dzisiaj mamy... - Za cztery dni moja córka sko czy dwadzie cia osiem lat. Dzisiaj jest dwudziesty drugi stycznia. - John spojrzał na o wietlon tarcz rolexa. - Za dziesi minut b dzie dwudziesty trzeci. - Wi c Dzie Zjednoczenia wypada za siedem dni. Publiczna egzekucja Berna oznacza wojn zamiast wolno ci. - Mówi pan o wojnie z niech ci , a przecie jest pan wojskowym. - Niektórzy ludzie słu swej ojczy nie, rasie, narodowi. Inni pełni słu b w obronie pokoju. - Co otrzymam w zamian za pomoc, której pan potrzebuje? - spytał Rourke. - Moi ludzie b d chroni ten obszar przed atakami komunistów. S przecie inne statki na niebie, czy nie? - powiedział Mann. - Cztery - przytakn ł John. - Pozostałe oddziały wysłałem w pogo za Sowietami. - I tym samym b d daleko od Complexu, gdy pan urz dzi tam przewrót? Mann za miał si gło no. - Czy nie łatwo mnie przejrze ? - Rzucił papierosa, zgniataj c go butem. - I zostawił pan niewielkie siły, eby utrzyma ł czno radiow z kwater główn i rozproszonymi oddziałami? - Wi c jednak nietrudno mnie rozgry . - Wiedza medyczna pana ludzi musi by bardziej zaawansowana ni nasza. Po co jestem potrzebny? - Pan ma rannych. Ja lekarza, który mo e im pomóc i wprowadzi pana w arkana naszej medycyny. Mój problem polega na tym, e w Complexie rozpoznano by zarówno mnie, jak i któregokolwiek z oficerów, tak e lekarza. Natomiast pan nie zwróci na siebie uwagi. Mógłby pan porusza si swobodnie po Complexie, dopóki nie uzna pan, e nadszedł odpowiedni moment do uderzenia. - Nie trzeba by lekarzem, eby wyprowadzi kogo ze stanu odurzenia narkotycznego. Pa ski lekarz mógłby z pewno ci poinstruowa którego z pana ludzi. Dlaczego to, e jestem lekarzem, ma takie znaczenie?
10 - Kiedy uczyłem si o tych promach kosmicznych, wyobra ałem sobie, e s one czym w rodzaju elementów projektu przetrwania zagłady. I dlatego technicy medyczni musieli si na nich znajdowa . To, e wła nie pan jest lekarzem to, po- zwol sobie powiedzie , szcz liwy, ale zwykły zbieg okoliczno ci. - Nadal nie rozumiem... - Wielu z nas gotowych byłoby uwolni Berna. Ale aden nie mo e tego zrobi . Widzi pan, doktorze, Bern jest wi ziony w szczególny sposób. Nie siedzi za kratami. Jego szyj otacza obr cz, przytwierdzona ła cuchem do ciany. Przepływa przez ni pr d elektryczny. W ciało Berna wszczepiono elektrod i kapsułk wypełnion syntetyczn kurrar . Jakiekolwiek zakłócenie przepływu pr du spowoduje wysłanie natychmiastowego impulsu elektronicznego do elektrody i w tej samej chwili nast pi uwolnienie trucizny z kapsułki. To oznacza mier Berna w ci gu czterech sekund. Nie istnieje antidotum, które wcze niej wstrzykni te, zneutralizowałoby trucizn . Kapsułka znajduje si w arterii obok czego , co moi lekarze okre laj mianem venule fistula. - wietnie włada pan angielskim. - Oficerowie naszego korpusu musz spełnia wysokie wymagania, tak e je li chodzi o znajomo j zyków obcych. Wracaj c do rzeczy, moi komandosi ustalili ponad wszelk w tpliwo , e do miejsca, w którym przetrzymuj Bema, prowadzi tylko jedno wej cie. Aby zmniejszy szans uwolnienia wi nia, umieszczono tam instalacj wysyłaj c identyczne sygnały jak te w obr czy. Zakłócenie sygnałów da efekt przypominaj cy rezultat działania pocisków rozpryskowych, u ywanych przed wojn supermocarstw. Tysi ce niesko czenie małych igiełek rozlokowanych w strategicznych punktach pomieszczenia zostanie wystrzelone i, lec c z ogromn pr dko ci , b d one w stanie przebi nawet sze ciomilimetrowy pancerz ochronny. - Hmm... wier cala - mrukn ł Rourke. - Ka da igiełka zawiera syntetyczn substancj , pochodn kurrary. Trzy ukłucia wystarcz , aby u mierci przeci tnego m czyzn w czasie krótszym ni trzydzie ci osiem sekund. Rourke znów usiadł na kamieniu. R ce bolały go niemiłosiernie. - Czy istnieje mo liwo przerwania poł czenia mi dzy obr cz a wszczepion elektrod ? - zapytał. - Zdaniem mojego lekarza, tak. Je eli usunie si z ciała Berna elektrod . - Wobec tego uwolnienie Bema wymaga jedynie przedostania si do miejsca, gdzie go przetrzymuj , pod stra i przykutego do ciany, oraz wykonania tam zabiegu chirurgicznego, nie zakłócaj c przy rym przepływu pr du? - To jedyny sposób. Podobno ludzie wierzyli kiedy w istot zwan Bogiem? - Niektórzy jeszcze wierz . - Zanoszono modły do Niego. Pan zjawił si tu, jakby w odpowiedzi na moj modlitw . Widziałem brawur , jak wykazał pan tam, w obozie sowieckim, i pó niej, ratuj c człowieka z płon cego helikoptera. - Paul Rubenstein jest moim przyjacielem, a w tym obozie były moja ona, córka i kobieta, która wiele dla mnie znaczy, a tak e dziewczyna nosz ca w łonie dziecko mego syna
11 - Bern to człowiek, który szuka wolno ci. Kto , z kim, my l , miałby pan wiele wspólnego. Moje oddziały b d ciga Sowietów niezale nie od pa skiej decyzji, ale osobi cie nie chciałbym wydawa wam wojny. Je eli Bern zostanie stracony, nikt nie zapanuje nad sytuacj . Annie wodza przewróc wiat do góry nogami. Wasza bro b dzie bezu yteczna. John za miał si . - Nie musi mnie pan przekonywa . Wiem, e nie zdołamy wam si oprze . - Ale my l , e tak czy inaczej, b dziecie stawia opór. Swoj drog , nasze dwa korpusy mog nie wystarczy do rozbicia komunistów. Wybór nale y do was. Albo pomo ecie nam ocali pokój, albo podejmiecie przeciw nam walk , tylko po to, by w ko cu ulec staremu wrogowi. A potem, wydaj c ostatnie tchnienie, b dziecie mogli bezczynnie przygl da si zmaganiom waszych dwóch nieprzyjaciół. A po tej walce mo e z naszej planety zosta jedynie pył. I wtedy nie da si ju ocali niczego. John zapalił nast pne cygaro, wa c w dłoniach poobijan zapalniczk . - Rozumie pan, e nie mog mówi w imieniu ludzi z ”Projektu Eden”... Mann przerwał: - Ten projekt... - Projekt Eden jest rzeczywi cie misj na wypadek zagłady. Taki był zreszt kod operacji. Wi c, jak ju powiedziałem, nie mog wypowiada si w imieniu członków ”Projektu Eden”. Jednak, je li chodzi o mnie, herr standartenfuhrer... - To ranga w SS. Jestem pułkownikiem. Nie zaliczam si do typowych członków Partii, takich, jakimi wyobra aj ich sobie łudz . Czytałem zakazane ksi ki. - Nie ma zakazanych ksi ek, s jedynie takie, które nie odpowiadaj indywidualnym upodobaniom. - Przypomina mi pan, doktorze, niektórych bohaterów tych ksi ek. - Wi c mo e powie pan, pułkowniku, swoim dwóm przyjaciołom czaj cym si za skałami, eby zeszli? A pan zatrzyma swój pistolet, głównie dlatego, e chc go mie na oku. Teraz proponuj panu mały spacer. - Mój pistolet, podobnie jak pa ski karabin, jest przestarzały. To P-38. W Complexie mieszka człowiek, który wyrabia do niego amunicj . Z dawnych czasów pozostało jej niewiele i jest bardzo droga. Ale tego walthera nosił mój ojciec i jego ojciec, i wiele pokole moich przodków. - Musi to by niezły pistolet. - Rourke u miechn ł si . Wskazał na bli niacze detoniki i dodał: - Te maj pi wieków. Ale nie nazwałbym ich przestarzałymi. Zsun ł si z kamienia. Na plecach ci gle jeszcze czuł ci ar Paula. W całym ciele pulsował ból. ”To nie była brawura, jak s dził pułkownik. To była konieczno ” - pomy lał. Wyci gn ł do Manna praw r k : - Na imi mi John, pułkowniku. U cisk dłoni Manna był twardy - taki, jaki powinien by u cisk m czyzny. - Wolfgang. Przyjaciele mówi mi Wolf. - Nie zapominaj o swoich kamratach. Musz czu si tam straszliwie samotni, gdy my tu sobie gwarzymy. A gdyby kto z ubezpieczaj cych patroli Dodda natkn ł si na nich... - Dodd?
12 - Dowódca ”Edena” i głównodowodz cy całego Projektu. Wi c, to mogłoby si le sko czy . Twarz Wolfganga Manna rozja nił u miech. - Zaczekajcie na mnie na obrze ach naszego obwodu - zawołał po niemiecku. - P-38 to dobra bro , wiem - rozpocz ł Rourke, id c obok pułkownika w kierunku perymetru obozu rozło onego wokół dwóch statków ”Projektu Eden”. - Jest ze mn kobieta, któr musisz pozna . Byli my ju kiedy w tym miejscu. To si wtedy nazywało Arka. Ze wszystkich pistoletów, jakie tu składowano, wybrała tylko jeden. I dodatkow bro krótk . Wła nie P-38. Osobi cie nigdy nie byłem zwolennikiem kalibru dziewi milimetrów. Ale w schronie, to znaczy tam, gdzie mieszkam, mam walthera P-38. Cholernie dobry pistolet, pomimo du ego kalibru. W dawnych czasach, przed Noc Wojny, nie zawsze miałem dost p do ”czterdziestki pi tki”. Wiesz, jak to bywa na wojnie. Par razy u ywałem walthera P-5. Widziałe go kiedy ? - Nie. - Szkoda - wymamrotał John. - Zało si , e by ci si spodobał. - Rourke zatrzymał si na chwil . - Nie wiem, czy to nie przedwcze nie, ale... Kto , kto mówi o wolno ci i pokoju, có ... Nie mów o sobie ”nazista”. Jeste po prostu Nie- mcem. Wolfgang Mann nie odpowiedział.
13 Rozdział 2 Helikopter wła nie wyl dował. Karamazow zeskoczył na piaszczyst ziemi zachodniego Texasu. Zranione rami ci gle krwawiło, a prowizoryczny opatrunek ograniczał ruchy pułkownika. Podmuch migła zerwał mu czapk , zanim zd ył uchyli głow . Poszedł dalej, nie przejmuj c si tym. Który z podwładnych na pewno mu j przyniesie. Rzeczywi cie, przy jego boku natychmiast znalazł si Antonowicz z czapk w r ku. Karamazow zmru ył oczy, chroni c je przed piaskow zawiej , wywołan obrotami łopatek migła. Przekrzykuj c hałas pracuj cego helikoptera, zawołał: - Nie ma czasu do stracenia, Mikołaj. Wykonasz rozkazy. - Tak jest, towarzyszu pułkowniku. Władymir Karamazow skierował kroki w stron szałasu, który miał mu zast pi kwater główn . Nast pne samoloty siadały na pasie startowym. Podczas nieobecno ci pułkownika jego ludzie wykonali solidn robot - sypki piasek niełatwo było przekształci w l dowisko. Na pokładach l duj cych maszyn znajdowali si ludzie, zapasy ywno ci i syntetycznego paliwa. - ”Projekt Eden” na razie zostawimy w spokoju. - Karamazowowi brakowało tchu. Miał wyci t cz lewego płuca i zmiana wilgotno ci powietrza utrudniała mu oddychanie. Po chwili podj ł: - Nie mówiłem ci tego wcze niej, Mikołaj, w kontyngencie ”Projektu Eden” mam swojego agenta. - Agenta, towarzyszu pułkowniku? - Umie ciłem go tam pi wieków temu, na wypadek gdyby miało si okaza , e ”Eden” umo liwi przetrwanie zagłady. Przewidywałem to i nie myliłem si . - Ale , towarzyszu pułkowniku - odezwał si major Antonowicz - kazali cie przecie zniszczy sze promów ”Projektu Eden” wiedz c, e na pokładzie jednego z nich jest... - Mój agent wiedział, czym ryzykuje. Zobaczymy, co wymy li, eby uniemo liwi realizacj ”Projektu Eden”. Chc by informowany o poczynaniach ludzi z ”Edenu”. Przeprowadzisz zwiad lotniczy. We samoloty lataj ce na wysokim pułapie. Zajmij si tym i to szybko. - Dopiero teraz odebrał Antonowiczowi czapk . Trzymał j w lewej r ce i otrzepywał z kurzu. - Odwołaj te jednostki majora Krakowskiego, które pacyfikuj dzikie plemiona Europy. Nazi ci bezczelnie przeszkadzaj nam w realizacji naszych planów strategicznych. Musimy skoncentrowa nasze siły. Krakowski b dzie nam po- trzebny - dodał. - Ci nazi ci, towarzyszu pułkowniku, dysponuj ... - Zadziwiaj co wysok technik - wpadł w słowo Karamazow. - Ty, Antonowicz, zbierzesz mał grup ... - Tak, towarzyszu pułkowniku? Karamazow zatrzymał si przed wej ciem do szałasu. Wła nie przeje d ał konwój z posiłkami i zaopatrzeniem. Coraz wi cej ładunków napływało z podziemnego miasta na Uralu. - Zbierzesz mał grup i zdob dziesz wszelkie informacje dotycz ce kwatery głównej nazistów, dane o jej rozkładzie i mo liwo ciach obrony. Musimy mie pewno co do struktury i wielko ci sił rezerwowych. Gdy tylko przyb dzie
14 Krakowski, a mo e i wcze niej, ja sam poprowadz wi kszo naszych wojsk przeciwko ich fortecy. Po zniszczeniu kwatery głównej i ródeł zaopatrzenia likwidacja nazistowskich sił ekspedycyjnych b dzie fraszk . - Ale... Karamazow miał wła nie wej do szałasu. Zatrzymał si w progu. - Towarzyszu pułkowniku, co z... - Rourke'em? - wyszeptał. - Co z nim? Jego rodzin i moj on ? - miech Karamazowa zabrzmiał nieprzyjemnie. - Prawdopodobnie zabiłem mu syna. Ten yd, Rubenstein, te pewnie nie yje. Nazi ci, którzy nas atakowali, próbuj nawi za kontakt z naszym dzielnym doktorem. Ja tylko go drasn łem, na razie. Niech sobie troch pocierpi. Jak dot d, wszystko układa si po mojej my li. Damy mu troch czasu. Niech razem z moj on przygotuj si na to, co ich czeka. ”Projekt Eden” nie stanie nam na przeszkodzie. Kiedy tylko rozprawimy si z nazistami, bardzo powoli zaczniemy zaciska p tl wokół ”Edenu”. Bardzo powoli. Nie zasłu yli na szybk i bez-bolesn mier . Zniszczymy Rourke'a, Natali , zniszczymy wszystkich. I wtedy pozwolimy Krakowskiemu doko czy dzieła tam, gdzie niegdy były Niemcy, Francja, Włochy. Zniszczymy dzikie plemiona lub uczynimy je naszymi niewolnikami. - Wargi Karamazowa wykrzywił grymas szyderczego u miechu. Pułkownik poklepał Antonowicza po ramieniu. - B d władc Ziemi! Albo nie b dzie w ogóle Ziemi! Zostawił majora Antonowicza. Znał go dobrze. Nie musiał zagl da mu w oczy. Wiedział, e mo e w nich wyczyta jedynie podziw.
15 Rozdział 3 Iwan Krakowski obserwował cie karabinu lizgaj cy si po sp kanej ziemi. ”Zupełnie jak cie mierci” - pomy lał. W ka dym szczególe doszukiwał si poezji. Zawsze była jego najwi ksz miło ci . Czasy, w jakich ył sprawiły, e min ł si z powołaniem. W innej epoce mógłby zosta jednym z naj- wybitniejszych rosyjskich poetów. W gł bi duszy był o tym przekonany i nigdy do ko ca nie wyrzekł si pisania wierszy. Podbijaj c nowe ziemie i morduj c zamieszkuj ce je istoty ku chwale bohaterskiego pułkownika Karamazowa, marzył o dniu, kiedy jego dowódca obejmie we władanie wiat, a on sam b dzie mógł odda si twórczo ci literackiej. Opisze dzieje tego okresu w kronice, a pie o zwyci stwie zabrzmi w triumfalnych strofach jego poezji. Wierzył, e przyszłe pokolenia doceni go nie tylko jako ołnierza, or em współtworz cego komunistyczny ład, ale te uwielbi w nim poet . Cie mierci. Wydawało si , e cie ten łagodnie spowija wszystkie rzeczy w swym zasi gu. Nie m czyzn, nie kobiety - po prostu rzeczy. ”Jak opowiedzie t histori ?” - zastanawiał si Krakowski. Dzikie plemiona Europy nie mogły ro ci sobie prawa do przynale no ci do rasy ludzkiej. Francuska próba przetrwania holocaustu zako czyła si fiaskiem. Byli nieodpowiednio, a wła ciwie, nie byli wcale przygotowani na to, by przetrwa stulecia pod ziemi . Wyszli zbyt wcze nie, wystawiaj c si na działanie promieniowania. Na powierzchni ci gle jeszcze znajdowały si obszary, na których przez najbli sze tysi clecia ycie b dzie niemo liwe. A nieszcz ni Francuzi opu cili schronienia, zanim stopie oczyszczenia atmosfery pozwolił na rozwój ro linno ci. Głód, prawdopodobnie kanibalizm, mutacje genetyczne powstałe w wyniku promieniowania... A jednak tysi ce przetrwały. Strz py prymitywnej odzie y okrywały zrogowaciał skór istot bł kaj cych si po równinach Europy. Wydzierali z ziemi resztki ro lin, noc kulili si w jaskiniach przy nikłym płomieniu tl cego si ognia, który nie mógł ich nawet ogrza . Nie mówili adnym ludzkim j zykiem. Wska nik miertelno ci był szokuj cy. Ale mimo to trwali. Cie . Przemkn ł wzrokiem po jednej z owych istot. Kobieta - co mo na było pozna jedynie po brudnych, obwisłych piersiach i dziecku przyci ni tym do jednej z nich. Wpatrywała si w niebo. Cie mierci. Krakowskiego rozpierała duma na my l, e jest tu wraz ze swoimi lud mi, znosi te same trudy, co oni, spo ywa ten sam pokarm. Uj ł w dło mikrofon w kształcie łzy: - Nie oszcz dzajcie naboi! - zawołał i dotkn ł lekko mechanizmu spustowego, uruchamiaj c karabiny maszynowe. Kobieta i dziecko, tak mało podobne do istot ludzkich, upadły w cieniu jego karabinu, rozlewaj c wokół strugi l ni cej, czerwonej krwi. Dwa ciała zlały si w jedno. Cie mierci. Swoje wra enia Krakowski opisał w dzienniku: Dokonałem dzi likwidacji około stuosobowej grupy jednego z najwi kszych plemion. Natkn li my si na nich podczas rutynowej akcji zwiadowczej. Czterdzie ci osiem osób - w pełni dojrzałych m czyzn i kobiet - mniej zdegenerowanych ni reszta, zachowałem przy yciu.
16 Otoczymy ich specjaln opiek . Mog okaza si przydatni dla wiatowego komunizmu. Owych czterdziestu o miu przedstawicieli dzikich plemion umieszczono wewn trz ogrodzenia ze stopu tytanu. Wygl dem przypominało ono ameryka skie zagrody dla koni lub bydła, jakie mo na było ogl da na ta mach wideo, w westernach sprzed pi ciuset lat. Ogrodzenie było oczywi cie pod na- pi ciem. Krakowski zamkn ł dziennik. Uchylił klap namiotu i wyjrzał na zewn trz. Padał deszcz. Krople rozpryskiwały si na siatce, z której leciały iskry. Wi niowie stali stłoczeni jak gromada szczeni t wokół wielkiej, niewidzialnej suki. Iwan Krakowski pomy lał o Karamazowie. Pułkownik zwykł wykorzystywa kobiety z dzikich plemion do zaspokajania swych potrzeb seksualnych. A przecie tylko kształtem przypominały one kobiety. Z moralnego punktu widzenia było to równoznaczne z uprawianiem sodomii. Bohaterski Karamazow miał jeszcze jeden ohydny zwyczaj - katował swoje partnerki, zabijaj c je w trakcie stosunku albo tu potem. Krakowski nie miał ochoty my le o okrutnych praktykach swego zwierzchnika. - Towarzyszu majorze! Krakowski nie pofatygował si , by wyj z namiotu. Brasniewicz nie był oficerem. Odwrócił wzrok od czterdziestu o miu ciał zbitych za ogrodzeniem i usiadł przy biurku. Czekał, a Brasniewicz zbli y si do namiotu. Usłyszał jego głos przy wej ciu: - Towarzyszu majorze? - Wejd cie, towarzyszu. Krakowski zdegustowany spogl dał na ociekaj cego wod ołnierza. - Doprawdy, nie wygl dacie na wojskowego. Powinni cie zosta zdegradowani za wasz niechlujny wygl d. Ale zdaje si , e nie istnieje ju ni szy stopie od waszego? - Tak jest, towarzyszu majorze. Przepraszam, towarzyszu majorze. - Przynosicie jak wiadomo . - Krakowski dojrzał informacyjny blankiet w r ku Brasniewicza. - Przeczytajcie j . - Tak jest! - Szeregowiec wyprostował si słu bi cie. - To od towarzysza pułkownika Karamazowa. ”Iwan...” - zacz ł czyta . - Wybaczcie towarzyszu majorze, ale... - Czytajcie, Brasniewicz. - Tak jest. ”Nowe plany. Wycofaj si natychmiast. Powtarzam: natychmiast. Doł cz do mnie jak najszybciej. Dowództwo Północnoameryka skie. Odpowiedz ETA natychmiast”. Podpis towarzysza pułkownika. - Podyktuj wam odpowied . - Krakowski rozparł si wygodnie, nogi w wojskowych butach oparł o brzeg biurka i utkwił w nich wzrok, dyktuj c wiadomo . - ”Do pułkownika Władymira Karamazowa Zrozumiałem. ETA: Północnoameryka skie Dowództwo”. - Oderwał spojrzenie od butów. - Zaszyfrujcie to. Nadacie, gdy porozumiem si z moimi oficerami. Jeste cie wolni. Krakowski wstał, przeci gn ł si . Brasniewicz wykonał gwałtowny zwrot w tył i odmaszerował. Krakowski ziewn ł. Zdj ł z wieszaka trencz, zało ył go i
17 przewi zał paskiem. Wzi ł czapk . Wyszedł z namiotu. W zetkni ciu z błotnistym gruntem wyglansowane buty straciły połysk. Szedł w stron ogrodzenia, wzbijaj c bryzgi błota. Dwaj stra nicy stan li na baczno , prezentuj c bro . Krakowski dotkn ł dłoni daszka czapki. - Podajcie mi bro - powiedział. Przez chwil wa ył w r kach karabinek automatyczny. Zbli ył si do siatki. - Kapralu, prosz wył czy pr d. I przygotujcie zapasowy magazynek. - Tak jest, towarzyszu majorze. W oczach m czyzn obserwuj cych go zza ogrodzenia ujrzał strach. Buty zaczynały przemaka . - Pr d wył czony, towarzyszu majorze. - Dobrze, kapralu. Zapasowy magazynek. Palce stóp miał wilgotne. Potrafił znie wi ksze niedogodno ci. Uniósł karabinek. Odbezpieczył i przestawił na ogie ci gły. Strzelił. Karabin bluzn ł ogniem potrójnych serii. Idealnie nadawał si do tego rodzaju przedsi wzi . Jedna seria wystarczała, by poło y trupem kilka osób. Odpowiedziało mu wycie. Jak zarzynane bydło” - pomy lał. Opró nił czterdziestonabojowy magazynek. Nikt nie podał mu nast pnego. Odwrócił si . Kapral wymiotował. - Powinni cie si kontrolowa , towarzyszu. Taka słabo jest nie do przyj cia. M czyzna wyprostował si na chwil , prosz c o wybaczenie. Ale znów chwyciły go torsje. Wymiociny, wymieszane z grudami ziemi i brudn wod , tworzyły coraz wi ksz kału . - Podam was do raportu. Jeste cie zwierz ciem. Krakowski załadował magazynek. Znowu poci gn ł za cyngiel. Jedna z istot, bardziej ni inne przypominaj ca prawdziw kobiet , odczołgała si od grupy. Krzepn ca krew na jej lewej nodze mogła ukrywa otwart ran . Deszcz nie obmywał ciała. Nagie piersi dziewczyny łobiły bruzdy w błocie. Krakowski nie lubił marnowa amunicji, ale był lito ciwy. Strzelił jej prosto w twarz.
18 Rozdział 4 Nadal było szaro. Rourke siedział na tylnej klapie forda. Rozmowa, która Dodd, Lerner i Styles prowadzili z Wolfgangiem Mannem, przypominała przesłuchanie. - Trudno mi uwierzy , pułkowniku, eby kto w nazistowskim mundurze mógł szczerze prosi o pomoc w przywróceniu demokracji. - Nie w ”przywróceniu”. Nigdy nie mieli my demokracji. To, co mogłoby nadej , to wit nowej epoki, kapitanie Dodd. - Z całym szacunkiem, pułkowniku - przerwał Jeff Styles, oficer badawczy ”Edena l” -je eli udzielimy panu pomocy, mo e to zmniejszy nasze szans na przetrwanie. - Mamy wystarczaj co du o wrogów - podj ł Craig Lerner. - Je eli ktokolwiek z nas zaatakuje nazistów w Ameryce Południowej, musimy si liczy z akcjami odwetowymi. John obserwował oczy Manna - człowieka, który zapragn ł da wiatu wolno . Stał, ci ko oparty o spychacz, którego u yto do przygotowania l dowiska. - Nie wiem, co jeszcze mógłbym doda , panowie. Ale je li w Dzie Zjednoczenia zamorduj Bema, je eli nikt nie przeciwstawi si wodzowi, wobec pot gi naszych armii aden skrawek ziemi nie b dzie bezpieczny. Mówicie o wrogach. Rosjanie s tak e naszym przeciwnikiem. Prosta logika nakazuje, aby ci, którzy wierz w wolno , zjednoczyli si przeciwko tym, którzy w ni nie wierz . Tylko to zapewni jej przetrwanie. Je li zaczniemy walczy mi dzy sob ... - Mann urwał. Zapadło milczenie. Dopiero po chwili odezwał si John: - Ja pierwszy rozmawiałem z pułkownikiem i ja go tu przyprowadziłem. Cał noc wysłuchuj waszych kłótni. Zrozumcie wreszcie, e kłamstwo nie le y w interesie pułkownika. Mógł u y swoich przewa aj cych sił. A jednak tego nie zrobił. Co wi cej, zaatakował Karamazowa, gdy ja pod yłem za rodzina i przyjaciółmi. Nie przeszkadzał nam w ucieczce. Kiedy Karamazow... - Ma pan obsesj Karamazowa - warkn ł Dodd. - Bo to dziki i nieobliczalny facet - John u miechn ł si . U miech na jego twarzy powoli gasł. - Tak czy inaczej, Mann nie wykorzystał naszej bezbronno ci, eby nas zabi , a mógł to zrobi . - Nie owijaj c w bawełn , ma pan kompleks bohatera, doktorze Rourke - zacz ł Dodd. - Wyczułem to ju wtedy, gdy po raz pierwszy usłyszałem pana przez radio, a szale cza odwaga, któr pan wykazał, ratuj c ”Eden l” i swoich przyjaciół, tylko to potwierdziła. Prosz mnie le nie zrozumie . Jestem panu wdzi czny. Nie byłoby nas tutaj, gdyby nie pan. - Prosz przej do rzeczy. - Rourke zni ył głos. - Dobrze. - Dodd chodził tam i z powrotem po zaschni tym błocie. - Do rzeczy. W adnym z planów nie przewidywali my, e po powrocie na Ziemi , która przecie została kompletnie zniszczona, wyjdzie nam kto na spotkanie i do tego ten kto oka e si byłym agentem CIA, a w dodatku doktorem medycyny. e
19 b dzie miał przyjaciółk , swego czasu b d c wysoko postawionym oficerem KGB i dzieci niewiele od siebie młodsze. Co do nich... - My lałem, e ma pan zamiar przej do rzeczy. - Rourke wyci gn ł cygaro, wsun ł w lewy k cik ust i zagryzł. - Wła nie to robi . Chodzi o to, e nie my lałem, e istniej dobrzy i li nazi ci. Nie s dziłem, e b d musiał walczy z pi setletnimi rosyjskimi megalomanami i przyjmowa rady od Amerykanina, który przetrwał trzeci wojn wiatow i po- ar nieba. Nie, doktorze, mam obowi zki wobec tych, którzy dopiero si narodz . Nasze komputery przechowuj w swej pami ci cał wiedz ludzko ci, w ładowniach mamy embrionalne formy ycia ptaków, zwierz t i ro lin... - Nie s dz , aby ro liny wyst powały w embrionalnych formach, kapitanie Dodd - dobrodusznie powiedział John. - Pan doskonale wie, o czym mówi . Mog przywróci Ziemi ycie, a pan chce, ebym zacz ł od zabijania Proponuje pan wojn . - Wojna ju si toczy - odparł Rourke. - Pan mo e pomóc j zako czy . Oczywi cie, mo e pan te zwyczajnie zagrzeba głow w piasek. Nic nie widzie , nic nie słysze . Zignorowa sytuacj i nie zwraca uwagi na to, e si pogarsza. Wiem, e kieruje panem troska o dobro ”Projektu Eden”. Mnie równie nie jest on oboj tny. Pierwsze dziecko, które si narodzi podczas realizacji Projektu b dzie symbolem odradzaj cego si na tej planecie ycia. Mój wnuk b dzie pierwszym od pi ciu wieków, który dorastaj c ujrzy kwiaty i usłyszy ptaki. I mo e b dzie miał szans dorasta w pokoju, a nie w atmosferze strachu i zagro enia. Albo zrobimy dobry pocz tek, kapitanie, albo zaczniemy od powtarzania starych bł dów. Kto powiedział, e człowiek jest naprawd wolny tylko wtedy, gdy inni s wolni. Ale przez wieki wolno istniała jedynie dla wy- branych. I tak pozostanie, je li nie zniszczymy tyranii tu i teraz. - Rourke pochylił głow , by zapali cygaro. Buchn ł niebiesko- ółty płomie . John zaci gn ł si gł boko. - To było pi kne, herr doktor - mrukn ł Mann. John spojrzał na pułkownika i u miechn ł si . - Je eli nazista mo e by idealist , to były pracownik CIA, który zabił wielu ludzi... Ech, to głupie... - Te mo e nim by ? - podpowiedział mu Dodd. John znów si u miechn ł. - Tak, tak my l . - Zastanawiam si , w jaki sposób udało si panu przetrwa z takimi pogl dami, jak pogodził pan to z yciem? - zapytał oficer lotnictwa Lerner, mru c ironicznie oczy. - Dwudziesty wiek nie sprzyjał rozwijaniu cnót, panie Lerner. Je li si komu zaufało, za chwil mo na było ju nie y . Przysi głe sobie, e nigdy wi cej nie zabijesz i od razu znajdowali si tacy, którzy próbowali zabi ciebie, wła nie z tego powodu. Ale zrozumiałem, e je eli wierzy si w co , co jest prawe, to nie wolno si poddawa . Mo na umrze i jedynie to zwalnia od ponawiania prób. mier jest jedyn wymówk , któr skłonny jestem uzna . - Rourke zeskoczył z samochodu. Czuł si zakłopotany, jakby schodził z zaimprowizowanej mównicy. - A wi c, kapitanie Dodd? - zapytał i, nie czekaj c na odpowied , zwrócił si do
20 Wolfganga Manna: - Cokolwiek postanowi kapitan Dodd, mo e pan liczy na moj pomoc. Dodd nerwowo oblizywał wargi. - Pan, pan przecie ... Rourke spojrzał na Dodda. - Pan zdecydował za mnie. Cokolwiek powiem, zrobi pan swoje - wydusił z siebie Dodd. - Chyba tak wła nie jest. Nie miałem zamiaru wymusza na panu czegokolwiek. Mo e powinni cie głosowa albo zda si jedynie na kapitana. Ale to, co dotyczy mnie, ju powiedziałem. - Doktorze... - odezwał si Dodd. - Dobrze, zgadzam si , ale z pewnym zastrze eniem. - Dodd ogl dał z uwag swoje buty. - Bior to na siebie, ja b d odpowiedzialny za wszystko. Mo e pan wzi ludzi, którzy nie s tu niezb dni i którzy zgłosz si na ochotnika. Głupot byłoby proponowa panu po yczenie jakiej broni. John roze miał si . Faktycznie, był lepiej wyekwipowany ni cała flota ”Edenu”. - Chciałbym - rzekł nagle Mann - rozpocz nasze przymierze gestem dobrej woli. Widziałem r ce doktora, jego syn i przyjaciel tak e s ranni. Prosz pozwoli mi na skontaktowanie si z głównym oficerem medycznym mojego oddziału. W ci gu pi ciu wieków udoskonalili my nie tylko technik zabijania, ale i sposoby leczenia. Zreszt , to o leczeniu wła nie mówili my chyba tak długo? Rourke oddalił si od rozmawiaj cych. Bardzo potrzebował odpoczynku.
21 Rozdział 5 Johnowi udało si przespa kilka godzin. Ale był to sen zbyt krótki, by mógł w pełni zregenerowa siły. Oczy piekły go niemiłosiernie, wci odczuwał ból mi ni. Szedł sztywno, prostuj c pozwijane pasy kabur. Ramiona uginały si pod ci arem pistoletów. Przez ciemne szkła okularów spogl dał na wschód. Jeszcze godzina, a sło ce stanie w zenicie. Było chłodno, ale przed zimnem chroniła go skórzana kurtka lotnicza. W nocy te było zimno. Sarah znowu z nim nie spała. Na zmian z Annie i Madison czuwała przy Paulu i Michaelu. Rourke spojrzał na swoje r ce. Zaskakiwały go zmiany, jakie zaszły na powierzchni poparzonej skóry. Gdy lekarz Manna spryskał je preparatem w aerozolu, John poczuł najpierw ciepło wypieraj ce ból, a w nocy budziło go kilkakrotnie dziwne sw dzenie pod banda em. Gdy rano zdj ł opatrunek, za- uwa ył ku swemu zdumieniu, e po paru godzinach r ce wygl dały tak, jakby goiły si przez kilka dni. Ogolił si , wzi ł pysznie, umył głow . Powtórnie rozpylił lek na ranach. Łagodny chłód, a pó niej przyjemne ciepło rozeszło si po obolałych r kach. Zjadł lekkie niadanie składaj ce si z Tang; pami tał kampani reklamow sprzed pi ciu wieków: ”Astronauci naprawd tego u ywaj - granulowanej kaszy, suszonych owoców”. Powróciło sw dzenie dłoni. Tym razem nie zdejmował banda y. Wizyta w szpitalu polowym nie była konieczna ona powiadomiłaby go niezwłocznie, gdyby stan którego z rannych pogorszył si . Doszedł do kra ca obozu. Stał, wpatruj c si w c tkowany kadłub ”Edena l”. Tu za nim znajdował si drugi prom. Wkrótce miał wyl dowa ”Eden 3”. Znalazł du y, płaski kamie . Usiadł na nim my l c, jak niewiele zmienił si wiat. Nadal istniej ludzie gotowi nie mier i zniszczenie, by zrealizowa własne, niekoniecznie chlubne cele. Inni nadal trwali w apatii. A on sam? Ci gle kochał dwie kobiety. adna z nich nie sypiała z nim. Sarah nie mogła mu darowa , e u ył kapsuł narkotycznych, eby doda lat dzieciom; Natalia za - podobnie zreszt jak on sam - za bardzo szanowała jego mał e stwo, by dopu ci si czego , co uwa ała za zdrad . Dawno stwierdził, e ras ludzk cechuje wrodzona głupota i nie uwa ał si za wyj tek pod tym wzgl dem. - Doktorze Rourke? Głos był kobiecy, słyszał go po raz pierwszy. Odwrócił si . Dziewczyna o włosach raczej rudych ni kasztanowych, bladej twarzy i trudnym do okre lenia kolorze oczu u miechała si do niego. Odpowiedział równie u miechem. - Chyba pani nie pami tam. Prosz mi wybaczy , je li zostali my sobie przedstawieni, ale odk d wyl dowały ”Eden l” i ”Eden 2” poznałem tylu ludzi... - Nie zostali my sobie przedstawieni. Dostrzegłam pana z daleka. Po pa skim ubiorze domy liłam si , kim pan jest. Nie nosi pan kombinezonu NASA ani niemieckiego munduru. Rourke widział dzisiaj w obozie kilku ludzi Manna: in ynierów, personel medyczny. Wygl dało na to, e pułkownik miał zamiar dotrzyma przynajmniej cz ci umowy.
22 - W czym mógłbym pani pomóc? - zapytał. - Nazywam si Mona Stankiewicz. Jestem oficerem pomocniczym ”Edena l”. Chciałabym z panem porozmawia . - Przecie wła nie rozmawiamy. - Tak, ale to b dzie dłu sza rozmowa. Teraz nie mam czasu. Za chwil wyl duje ”Eden 3”. - Panno Stankiewicz, dowódc ”Edenu” jest kapitan Dodd. Je eli ma pani jaki problem, powinna si pani zwróci do niego. - Jednak tylko panu mog o tym powiedzie . Prosz ! Wi c po wyl dowaniu ”Edena 3”... - Je li to takie wa ne, dlaczego nie powie mi pani teraz? - Ju mówiłam. Zaj łoby to zbyt wiele czasu. Sporo nale y wyja ni . Je li po tym, co pan usłyszy, uzna pan, e powinnam pój do kapitana Dodda, zrobi to. - Spojrzała na zegarek i u miechn ła si zakłopotana. - Jestem ju spó niona. Znajd pana, gdy ”Eden” wyl duje, dobrze? John skin ł głow . - Je eli uwa a pani, e tak trzeba... Dziewczyna u miechn ła si raz jeszcze, odwróciła i uciekła. Parzył za ni przez jaki czas, pal c cygaro. Nie miał dzi zbyt wiele do roboty. Kurinami i Natalia wystartowali ju na sowieckich migłowcach, podobnie jak dwóch Niemców oddelegowanych przez Manna Rourke nie miał do tej pory okazji, by porówna zalety sowieckich i nazistowskich maszyn. Przed startem powiedział do Natalii: - Uwa aj na Karamazowa, ale miej te na oku ludzi Manna. My l , e mo emy im ufa , ale lepiej by ostro nym. Podniósł si wreszcie z kamienia i ruszył w kierunku obozu. Przybyło wi cej Niemców. Podobnie jak mi dzynarodowa obsada obu promów, wylegli przed namioty. Wszyscy zadzierali głowy, wpatruj c si w niebo w oczekiwaniu na ukazanie si ”Edena 3”. Rourke szedł przez obóz do namiotu rekonwalescentów, Michaela i Paula, odwzajemniaj c po drodze skinienia głowy i u miechy. Spojrzał w gór . Helikopter Natalii znajdował si nad nim, John pami tał numer na drzwiach ładowni. Zastukał w maszt namiotu. Brezent uchylił si . Zobaczył u miechni t twarz Sarah. Szarozielone oczy promieniowały ciepłem, jakiego dawno ju w nich nie widział. - Cze . - Cze . Wygl dasz na zm czon . Ale jeste pi kna. - To pierwsze na pewno jest prawd . Wejd ! Uniosła wy ej klap namiotu. Był dokładnie taki, jak inne wojskowe namioty. Przez ciany i sufit przenikało blade ółte wiatło. Na stoliku mi dzy łó kami płon ła lampa Colemana - Tata! - Madison posłała mu u miech. Kl czała przy łó ku Michaela, który chyba spał. - Wypoczywa. Cudowne niemieckie lekarstwa działaj - powiedziała cicho. Sarah stan ła obok Johna. - Wida wyra n popraw u nich obu - wyszeptała - Nie rozmawiajcie o mnie tak, jakby mnie tu nie było. - John zwrócił wzrok w stron , sk d dochodził głos.
23 Paul Rubenstein nie spał. Przy jego łó ku Rourke zobaczył zwini t w kł bek Annie. W piworze wydawała si dziecinnie mała. - pi - szepn ł Paul. - Ty te powiniene spa - odrzekł ze miechem John. - Słuchajcie. - Sarah zni yła głos. - Pójd poszuka czego do jedzenia Madison i ja nie jadły my od zeszłego popołudnia. - Nie przyniesiono wam? My lałem, e... - Ale owszem - przerwała Sarah. - Ale ja byłam zaj ta Paulem, a Madison nie miała ochoty najedzenie. Annie spałaszowała wszystko. - Co za dzieciak! - Rourke wyszczerzył z by w u miechu. - Zajm si wszystkim. Id cie si przewietrzy . Sarah zwróciła si do synowej: - Chod , stawiam niadanie. - Stawiasz? - Niewa ne, idziemy - Chwyciła młod kobiet za r k i pomogła jej wsta . Rourke zauwa ył, e Madison porusza si sztywno. Dziewczyna odgarn ła włosy z twarzy i u miechn ła si . - John, wracamy za dziesi minut - powiedziała Sarah, wychodz c z namiotu. - W porz dku. Usiadł przy stole. Poczekał, a oczy przywykn do ciemno ci. Spojrzał na syna. Michael oddychał równo, regularnie. - Dzi ki za ponowne uratowanie mi ycia - powiedział nagle Paul. - Nie potrafisz zerwa ze swymi nałogami. Ratowanie Rubensteina stało si jednym z nich. - Niewielu mam takich przyjaciół, jak ty, stary. - Sarah opowiadała mi o nazistach. - Paul zmienił temat. - To Niemcy, Paul. Mówi o sobie ”nazi ci” z braku lepszego okre lenia. - Jestem ydem. Przyznasz wi c, e niełatwo mi by obiektywnym. Naprawd ufasz temu Mannowi? - Wydaje si by szczery. Ale moje plany uwzgl dniaj te odwrotn sytuacj . - W jaki układ z nim wszedłe ? John miał ochot zapali cygaro, ale powstrzymał si . Dym mógłby obudzi Michaela lub Annie. - Mann jest zamieszany w swego rodzaju przewrót pałacowy - powiedział. - Chce obali kogo , kogo nazywa wodzem; taki hitlerowski typ przywódcy. Nie spodobałby ci si . - Touche! - Paul za miał si gło no. - W ka dym razie, w zamian za pomoc Mann obiecał nas wesprze w walce przeciw Karamazowowi. Zostałem wybrany. - Argentyna? - Tak. Słyszałem, e jest tam pi knie o tej porze roku. - Nawet po tym cudownym leku, którym spryskali moje rany... - ...nie b dziesz mógł jecha - doko czył za niego Rourke. - A Natalia? - Prawdopodobnie - przytakn ł John. - Mo e Kurinami i Halwerson dla osłony naszego odwrotu. Sko nooki Japo czyk i czarnoskóra kobieta nie zdołaj
24 niepostrze enie wmiesza si w tłum Niemców. Natalia - to jedyne rozs dne roz- wi zanie. Nie zdziwiłbym si , gdyby mówiła po niemiecku. - Ty oczywi cie znasz niemiecki? - Na tyle, eby sobie poradzi - John nadal mówił bardzo cicho, spogl daj c na u pion Annie. Zazdro cił jej spokoju. Była liczna. Patrz c na ni , promieniał zachwytem. - Wspaniała dziewczyna! Opiekuj si ni , gdy mnie tu nie b dzie. - Mo e Dodd mógłby udzieli nam lubu, jako kapitan statku. Wiesz, kocham j . - Paul za miał si rado nie. - B dziesz moim te ciem. - Hmm... - mrukn ł Rourke. - Co nie tak? John wpatrywał si w swoje dłonie. Zaczaj mówi , nie patrz c na Paula: - Ty i Annie zrozumiecie mnie, kiedy b dziecie mie własne dzieci. M czyzna maj cy córk zastanawia si , na jakiego faceta dziewczyna trafi. My li, co zrobi temu sukinsynowi, je li spadnie jej włos z głowy. Musisz poczeka ze lubem, a wróc i sam oddam ci j za on . - Co mamy robi , czekaj c na ciebie? Budowa nowy wiat? - z u miechem zapytał Paul. - My l , e ludzie z ”Projektu Eden” ju zaplanowali, jak powinien wygl da nasz nowy wspaniały wiat Ty miej tu po prostu na wszystko oko i pilnuj, eby nie popadli w kłopoty. Za par dni b dziesz mógł si jako tako porusza . Doktor Munchen i Hixon zaopiekuj si tob . Zatroszcz si te o Michaela. Niech wygrzebie si z tego jak najszybciej. I daj mu do zrozumienia, e masz wi cej do wiadczenia od niego. Michael bywa niepoprawny, odziedziczył to po mnie. Trzymaj r k na pulsie i nie wtr caj si , chyba e zaczn robi głupstwa. I zajmij si Madison. Trzeba nauczy j prowadzi samochód i lepiej strzela , a w tym wypadku nie mo na polega na Michaelu. - John roze mał si . - Jedzie was tylko czworo. Nie podoba mi si to - zacz ł Paul. - Nic si nam nie stanie. Dbaj o siebie. Musisz by w formie, kiedy wrócimy. Wtedy, razem z Natali , ruszymy za Karamazowem. Tylko my troje. Chocia , z drugiej strony, wolałbym nie wci ga w to Natalii. Paul Rubenstełn powiedział, zni aj c głos: - To, e Karamazow wtedy prze ył, to cud. Powinien był zgin tamtej nocy na ulicach Aten. - Cud? - John spojrzał na przyjaciela - Nie jestem teologiem, ale Władymir Karamazow nie zasługuje na cud. Ale je eli dopadn go tym razem, jedynie cud umo liwi mu pozostanie przy yciu. - Rourke wstał. - Tym razem b d miał pew- no .
25 Rozdział 6 Przez dłu sz chwil John czekał na rudowłos Mon , jednak zm czenie wkrótce dało mu si we znaki. Powiedział do Kurinamiego: - Ma tu przyj dziewczyna, eby si ze mn spotka . Zapytaj j , czy ta sprawa mo e poczeka . Je eli nie, obud mnie. Kurinami, czytaj c jakie techniczne opracowanie, siedział przed namiotem, który dzielił z sze cioma kolegami. Przestawił płócienne krzesło przed namiot Johna. - Oczywi cie - powiedział. John wszedł do namiotu. Odruchowo sprawdził koce - jak zwykle nic. Byłby szcz liwy, gdyby znalazł w nich najmarniejszego robaka czy mij . Przysiadł na kraw dzi posłania, rozwi zał wojskowe buty, ci gn ł skarpetki. Zrzucił kurtk i odpi ł kabury. Z ulg wyci gn ł si na łó ku. Po sp kanej powierzchni wyschni tego błota szła Mona Stankiewicz. Zauwa ywszy siedz cego przed namiotem Kurinamiego, zawołała z daleka: - Akiro! Nie widziałe doktora Rourke'a? To jego namiot, prawda? - Doktor pi. Był bardzo zm czony. Wiec to na ciebie czekał? Mona podeszła bli ej. Z tej odległo ci mogła bez trudu przeczyta tytuł ksi ki, któr Kurinami trzymał na kolanach. - Chyba miał ci ki dzie . Powiedz mu, e wróc . - Obudz go, je li to wa ne, Mona. - Nie trzeba. Mog jeszcze troch zaczeka . Powiedz mu, e byłam. Mo e sam zechce mnie poszuka . Posłała Akiro u miech i ruszyła z powrotem przez ogrodzony teren. Na ogół ludzie uwa ali Japo czyków za istoty pozbawione poczucia humoru i zamkni te w sobie. Dla niej Kurinami był zabawny. Pami tała, e kiedy poło ył na krze le Dodda poduszk , która ci ni ta, wydawała odgłos uchodz cych gazów. Gdy Dodd wstał, aby przemówi , a potem usiadł, efekt był nadspodziewany. Akiro jako jedyny zdołał zachowa powag - przynajmniej przez trzydzie ci sekund. Ale Kurinami potrafił by te niebezpieczny. Mona przypomniała sobie słowa Dodda: ”Kurinami jest cholernie dobrym pilotem. Mieli my szcz cie, e nie było go na wiecie podczas drugiej wojny wiatowej”. Mona Stankiewicz nie wiedziała, dok d pój . Jednego miejsca postanowiła szczególnie unika . Okolice ”Edenu 3” stanowiły rejon, w którym wolała si nie pokazywa . Była co prawda zar czona z jednym z przebywaj cych na jego pokła- dzie astronautów i pragn ła ujrze go znowu. Jednak to, co długi czas ukrywała, a teraz zdecydowała si wyjawi , mo e sprawi , e jej chłopak nie zechce jej wi cej widzie . Id c oddalała si od obozu. Jaki Niemiec, którego wła nie mijała, u miechn ł si i pozdrowił j salutuj c. Odpowiedziała u miechem i jedynymi niemieckimi słowami, jakie znała: - Guten Tag. Niemiec zagadn ł Mon , ale ona zrozumiała tylko zako czenie: Fraulein. Szła dalej. Jej nogi szybko si m czyły, miała jednak nadziej , e w ci gu kilku dni odzyska pełni sił. Kapitan Dodd zorganizował ju wiczenia, ale Mona,