Wydanie I ISBN 83-7150-007-6
Zysk i S-ka Wydawnictwo s.c.
ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 532-751, 532-767, tel./fax 526-326
Łamanie tekstu
perfekt s.c, Poznań, ul. Grodziska 11
tel. 67-12-67
WĘDRUJĄCY OGIEŃ jest dedykowany mojej żonie, Laurze, która wyruszyła ze mną,
by go odnaleźć.
PODZIĘKOWANIA
Druga księga Gobelinu powstała na farmie naszych przyjaciół, Marge i Antoniosa
Katsipisa, nie opodal miasta Whakatane w Nowej Zelandii. W kształtowaniu własnego świata
niezmiernie pomogło mi ciepło, z którym oboje, a także ich syn, łakomi, przywitali nas u
siebie.
CO WYDARZYŁO SIĘ WCZEŚNIEJ
W LETNIM DRZEWIE opowiedziano, jak Loren Srebrny Płaszcz i Matt Soren, mag
i jego źródło, wywodzący się z Najwyższego Królestwa Brenninu leżącego w świecie
Fionavar, skłonili pięcioro ludzi z naszego świata, by przeszli wraz z nimi do tego, z którego
przybyli. Goście mieli jakoby uczestniczyć w uroczystościach towarzyszących obchodom
pięćdziesiątej rocznicy wstąpienia na tron Ailella, najwyższego króla. W rzeczywistości
poczynania maga wywołane były żywionymi przez niego mrocznymi przeczuciami.
Tymczasem królestwo Brenninu dotknęła straszliwa susza. Starszy syn Ailella, Aileron,
został już uprzednio wygnany, gdyż przeklął swojego ojca za to, że ten nie pozwoli] mu
podjąć próby zakończenia suszy przez złożenie z siebie ofiary na Letnim Drzewie.
W Fionavarze pięcioro obcych szybko wpadło w skomplikowany gobelin wydarzeń.
Prastara jasnowidząca, Ysan-ne, rozpoznała Kim Ford jako swą następczynię, którą uprze-
dnio widziała w proroczym śnie. Wtajemniczenia Kim w wiedzę jasnowidzących dokonał
wodny duch Eilathen Otrzymała też Baelrath, Wojenny Kamień, którego strzegte
jasnowidząca. W geście ostatecznego poświęcenia użyła one Lókdala, magicznego sztyletu
krasnoludów, by popełnić sa-
7
mobójstwo. Przedtem jednak nakreśliła na czole śpiącej Kimberly pewien symbol, który
umożliwił jej uczynienie ze swej duszy daru dla dziewczyny.
Tymczasem Paul Schafer i Kevin Laine przeszli całkiem odmienną inicjację. Paul rozegrał
— i przegrał —- nocną partię szachów z najwyższym królem, podczas której nieoczekiwanie
nawiązała się między nimi nić sympatii. Następnego ranka wraz z Kevinem przyłączyli się do
drużyny lekkomyślnego księcia Diarmuida, by dokonać wypadu na drugą stronę rzeki Saeren,
do Cathalu, Krainy Ogrodów. Tam Diarmuid zrealizował swój plan i uwiódł Sharrę, księż-
niczkę Cathalu. Gdy kompania powróciła do Brenninu, jej członkowie spędzili szaloną noc w
tawernie „Pod Czarnym Dzikiem". Było już późno, gdy piosenka, którą zaśpiewał Kevin,
przypomniała Paulowi o śmierci w wypadku samochodowym Rachel Kincaid, kobiety, którą
kochał. Paul obwiniał za ów wypadek siebie, jako że wydarzył się on niedługo po tym, gdy
Rachel oznajmiła, że ma zamiar wyjść za mąż za kogoś innego. Uczynił więc drastyczny
krok. Zgłosił się do najwyższego króla i ten pozwolił mu, by zajął jego miejsce jako ofiara na
Letnim Drzewie.
Następnej nocy polana Letniego Drzewa leżąca w Lesie Boga ujrzała bitwę na epicką
skalę. Przywiązany do drzewa Paul przyglądał się bezradnie, jak Galadana, wilczego władcę,
który przyszedł odebrać mu życie, zaatakował i odpędził tajemniczy szary pies. Kolejnej
nocy — trzeciej spędzonej przez Paula na drzewie — mimo że była to pora nowiu, na niebie
pojawił się czerwony księżyc w pełni, a Dana, Bogini Matka, uwolniła Paula od poczucia
winy, ukazując mu, że w rzeczywistości wcale nie wywołał podświadomie wypadku, w
którym zginęła Rachel. Gdy Paul zalał się łzami, na Brennin spadł wreszcie deszcz. Sam Paul
jednak nie umarł. Zdjęła go żywego z drzewa Jaelle, najwyższa kapłanka Dany.
Było więc jasne, że zbliża się epokowa konfrontacja. Rakoth Maugrim, Spruwacz,
pokonany przed tysiącleciem i spętany pod wielkim szczytem Rangat, wydostał się na
wolność i — by to ogłosić — sprawił, że góra eksplodo wała, tworząc ognistą dłoń.
Jego uwolnienie miało przykre konsekwencje dla Jenni fer Lowell, czwartej z przybyłych.
W Paras Derval była on; świadkiem niepokojącego incydentu, który wydarzył si( podczas
dziecinnej wyliczanki. Dziewczynka imieniem Lei la po raz trzeci tego lata wyznaczyła
chłopca, zwanego Fin nem, do wstąpienia na Najdłuższą Drogę. Nikt, nawet Jaelle która
również przyglądała się temu wydarzeniu, nie wiedzia dokładnie, co ono oznacza.
Następnego dnia, wyjechawsz; za miejskie mury, Jennifer spotkała Brendela, jednego z Ho
alfarów — Dzieci Światła — wraz z grupąjego pobratym ców. Zatrzymała się na noc razem z
nimi w lesie. W cie mności zaatakowano ich. Zaniepokojony przybyciem pię ciorga obcych
Rakoth Maugrim nakazał Galadanowi ora; Metranowi — zdradzieckiemu pierwszemu
magowi Bren ninu — uprowadzić Jennifer. Przywiązano ją do grzbieti czarnej łabędzicy
Avai, która zaniosła ją na północ, do For tecy Rakotha, Starkadh.
Tymczasem eksplozja góry spowodowała śmierć stareg< najwyższego króla.
Doprowadziło to do pełnej napięcia kon frontacji między Diarmuidem a jego bratem
Aileronem, któr od chwili wygnania ukrywał się jako sługa Ysanne. Sytuacji grożącą
wybuchem przemocy zakończyło zrzeczenie si< przez Diarmuida pretensji do tronu. Został
on jednak ugo dzony nożem w bark przez Sharrę z Cathalu.
Ostatni z piątki przybyszów, Dave Martyniuk, rozłączo ny z pozostałymi w chwili
przejścia do Fionavaru, znalaz się daleko na północy, wśród Dalrei, Jeźdźców z Równiny Dał
się tam wciągnąć w życie trzeciego plemienia, któryn władał Ivor, ich wódz.
Młodemu synowi Ivora, Taborowi, który odbywał w le sie głodówkę, by ujrzeć wizję
swego totemowego zwierzę cia, przyśniło się stworzenie, które — jak się zdawało — nie
mogło istnieć: skrzydlaty jednorożec kasztanowej maści Następnej nocy na granicy Wielkiej
Puszczy, Pendaran
spotkał istotę ze swej wizji i poleciał na niej. Była to Im-raith-Nimphais, obosieczny dar
Bogini zrodzony z czerwonego księżyca w pełni.
Nazajutrz grupa Dalrei dowodzona przez najstarszego syna Nora, Levona, odprowadziła
Dave'a do Brenninu. Drużyna wpadła w pułapkę zastawioną przez wielu złych svart alfarów.
Ocaleli jedynie Dave, Levon oraz jeszcze jeden Dalrei imieniem Torc, którzy umknęli w
mrok Puszczy Pen-daran. Jej drzewa i duchy, które nienawidziły wszystkich ludzi od chwili,
gdy — przed tysiącem lat — utraciły piękną Lisen z Puszczy, planowały uśmiercić intruzów.
Uratowała ich interwencja Flidaisa, puszczańskiego ducha niewielkiego wzrostu. Twierdził
on między innymi, że zna odpowiedzi na wszystkie zagadki we wszystkich światach, z
wyjątkiem jednej: imienia, za pomocą którego można wezwać Wojownika. Tak się złożyło,
że poszukiwanie tego imienia było jednym z zadań powierzonych Kimberly przez Ysanne.
Flidais wysłał wiadomość do Ceinwen, kapryśnej, odzianej w zieleń bogini łowów, która
darzyła Dave'a szczególnym uczuciem. Sprawiła ona, że trzech przyjaciół przebudziło się
rankiem bezpiecznie na południowym skraju Wielkiej Puszczy.
Uczyniła też więcej. Spowodowała, że Dave odnalazł dawno zagubiony przedmiot mocy:
Róg Oweina. Levon, którego uczył stary, mądry Gereint, ślepy szaman jego plemienia,
odszukał w pobliżu Grotę Śpiących — jaskinię, w której spał Owein wraz z królami Dzikich
Łowów.
Trójka przyjaciół pojechała na południe, by zanieść tę wiedzę do Paras Derval. Przybyli
akurat na czas, aby zdążyć na pierwszą sesję rady pod rządami Ailerona. Obrady przerywano
dwukrotnie. Za pierwszym razem powodem było przybycie Brocka, krasnoluda z Banir Tal,
który klęknął przed Mattem Sórenem — ongiś królem tej rasy — po czym przekazał
straszliwą wiadomość, że krasnołudowie, pod przewodnictwem dwóch braci, Kaena i Blóda,
pomogli
10
Spruwaczowi uwolnić się, zdradziecko niszcząc kamiei strażniczy z Eridu, co uniemożliwiło
przekazanie ostrzeże nia, iż spętany pod górą Rakoth zaczął się poruszać. Oddal mu też
odnaleziony przez siebie Kocioł z Khath Meigol który miał moc wskrzeszania niedawno
zmarłych.
W samym środku tej straszliwej recytacji Kimberly uj rżała nagle — w wizji
ukształtowanej przez Baelrath — Jennifer gwałconą i torturowaną przez Rakotha w jego for
tecy. Przywołała do siebie Dave'a, Paula i Kevina, po czyn dosięgła nieszczęsną dziewczynę
dziką mocą swego pier ścienia i ściągnęła całą piątkę z Fionavaru z powrotem dc ich
własnego świata.
Tak zakończyło się LETNIE DRZEWO.
Część I
Wojownik
Rozdział 1
Zbliżała się zima. Śnieg, który spadł ostatniej nocy, nie stopniał. Pokrywał nagie
drzewa. Toronto przebudziło się tego ranka i ujrzało, że jest ubrane całkowicie na biało, a był
dopiero listopad.
Dave Martyniuk przechodził przez Nathan Philips Sąuare na wprost bliźniaczych
krzywizn ratusza. Stąpał tak ostrożnie, jak tylko mógł. Żałował, że nie założył zimowych bu-
tów. Gdy kierował się w stronę położonego po przeciwległej stronie placu wejścia do
restauracji, z pewnym zaskoczeniem ujrzał, że pozostała trójka już na niego czeka.
Dave — odezwał się bystrooki Kevin Laine. —
Nowy garnitur! Kiedy to się wydarzyło?
Cześć wszystkim — odparł Dave. — Kupiłem go
w zeszłym tygodniu. Nie mogę przez cały rok nosić takich
samych sztruksowych marynarek, zgadza się?
Święta prawda — zgodził się uśmiechnięty Kevin.
Miał na sobie dżinsy i barani kożuszek. Oraz zimowe buty.
Ukończył już obowiązkowy staż w firmie prawniczej, który
Dave właśnie rozpoczął, i pogrążył się teraz w równie nud
nym, choć mniej formalistycznym, sześciomiesięcznym kur
sie adwokackim. — Jeśli to jest trzyczęściowy garnitur —
dodał — to twój wizerunek w moich oczach zostanie nie
odwracalnie zburzony.
13
Dave rozpiął bez słowa marynarkę, by odsłonić kryjącą się pod spodem olśniewającą,
ciemnoniebieską kamizelkę.
— Wszyscy święci Pańscy miejcie nas w swej opiece!
— zawołał Kevin. Przeżegnał się niewłaściwą ręką, kreśląc
jednocześnie drugą znak chroniący przed złem. Paul Schafer
roześmiał się. — Tak naprawdę — ciągnął Kevin — wy
gląda bardzo fajnie. Tylko dlaczego nie wybrałeś odpowied
niego rozmiaru?
— Och, Kev, daj mu spokój! — wtrąciła się Kim Ford.
— Naprawdę jest fajny, Dave, i świetnie na ciebie pasuje.
Kevin zauważył, że wygląda jak łajza, i jest zazdrosny.
Nieprawda — sprzeciwił się obwiniony. — Po prostu
zatruwam koledze życie. Jeśli nie będę mógł dokuczać Da-
veowi, to kto mi zostanie?
Nic nie szkodzi — odparł Dave. — Jestem twardy.
Potrafię to znieść.
W tej samej chwili jednak przypomniał sobie twarz Ke-vina Laine'a zeszłej wiosny w
pokoju hotelu Park Plaża. Twarz oraz bezbarwny, chrapliwy, lecz opanowany głos, którym
przemówił, spoglądając na leżącą na podłodze zmasakrowaną kobietę.
Na to odpowiem, choćby nawet był bogiem i choćby miało to oznaczać moją śmierć.
Trzeba okazać trochę tolerancji komuś, kto złożył podobną przysięgę — pomyślał Dave
— nawet jeśli jego styl nierzadko bywa drażniący. Pamiętał o tym również owego wieczoru
— i nie tylko wtedy — kiedy Kevin dał wyraz niemej wściekłości kryjącej się w jego
własnym sercu.
— Tak jest — odezwała się łagodnym głosem Kim
Ford. Dave wiedział, że jest to odpowiedź na jego myśli,
a nie nonszalanckie słowa. Byłoby to niepokojące, gdyby
nie to, kim była, ze swymi białymi włosami, zieloną bran
soletą na nadgarstku i czerwonym pierścieniem — który
rozjarzył się, by sprowadzić ich do domu — na palcu. —
Wejdźmy do środka — powiedziała. — Musimy omówić
kilka spraw.
14
Paul Schafer, Dwukrotnie Narodzony, na te słowa odwrócił się by ruszyć na ich czele.
Ile odcieni — pomyślał Kevin — ma bezradność? Pamiętał to uczucie z zeszłego roku,
gdy obserwował, jak Paul zamknął się w sobie w miesiącach po śmierci Rachel Kin-caid. To
był dla jego przyjaciela niedobry okres, lecz otrząsnął się z tego. W ciągu trzech nocy
spędzonych na Letnim Drzewie w Fionavarze zmienił się tak dalece, że w najważniejszych
kwestiach nie sposób go już było zrozumieć. Został jednak uzdrowiony i Kevin uważał to za
dar od Fiona-varu, swego rodzaju rekompensatę za to, co zrobił z Jennifer bóg zwany
Rakothem Maugrimem. Rekompensata nie była jednak raczej właściwym określeniem, gdyż
owej krzywdy nie można było naprawdę wynagrodzić ani na tym, ani na żadnym innym
świecie. Pozostawała jedynie nadzieja zemsty — płomień tak słaby, że mimo złożonej przez
niego przysięgi zaledwie się tlił. Cóż znaczyło którekolwiek z nich wobec boga? Nawet Kim,
ze swym Wzrokiem, nawet Paul, nawet Dave, który zmienił się wśród Dalrei z Równiny i od-
nalazł róg w Puszczy Pendaran.
A kim był on, Kevin Laine, by składać przysięgę zemsty? Wszystko to wydawało się takie
żałosne i śmieszne, zwłaszcza tutaj, gdy jadł filety z soli w sali jadalnej restauracji Mackenzie
King, wśród pobrzękiwania sztućców oraz szmeru rozmawiających przy obiedzie prawników
i urzędników państwowych.
I co? — zapytał Paul tonem, który sprawił, że oto
czenie straciło nagle znaczenie. Patrzył na Kim. — Czy coś
widziałaś?
Przestań — odparła. — Przestań mnie naciskać. Jeśli
coś się wydarzy, powiem ci o tym. Czy chcesz zapewnienia
na piśmie?
Spokój, Kim — odezwał się Kevin. — Musisz zro
zumieć, jak bardzo nieświadomi się czujemy. Jesteś dla nas
jedynym połączeniem.
No więc, w tej chwili nie jestem z niczym połączona
15
i tyle. Istnieje pewne miejsce, które muszę odnaleźć. Nie panuję nad swymi snami. Wiem
tylko, że ono leży w tym świecie. Nie mogę nigdzie się udać ani niczego zrobić, dopóki go
nie odszukam. Czy sądzicie, że jest mi przyjemniej niż wam trzem?
Czy nie możesz nas odesłać? — zadał niemądre py
tanie Dave.
Nie jestem cholerną kolejką podziemną! — wybu-
chnęła Kim. — Udało mi się nas wydostać, ponieważ Bael-
rath wyrwał się w jakiś sposób na swobodę. Nie umiem tego
zrobić na zawołanie.
To znaczy, że utknęliśmy tutaj — skwitował Kevin.
Chyba że przybędzie po nas Loren — poprawił go
Dave.
Paul potrząsnął głową. — Nie zrobi tego.
Dlaczego? — zapytał Dave.
Sądzę, że Loren nie będzie ingerował. Rozpoczął całą
sprawę, ale teraz zostawi ją nam i niektórym z pozostałych.
Kim pokiwała głową. — Wprowadził nić do krosien — szepnęła — ale nie chce tkać tego
gobelinu. Ona i Paul wymienili spojrzenia.
Ale dlaczego? — nie ustępował Dave. Kevin słyszał
brzmiącą w głosie potężnego mężczyzny frustrację. — Je
steśmy mu potrzebni. Przynajmniej Kim i Paul. Czemu po
nas nie przybędzie?
Ze względu na Jennifer — odparł cicho Paul. —
Uważa, że wycierpieliśmy już wystarczająco wiele — do
dał po chwili. — Nie będzie nam już nic narzucał.
Kevin odchrząknął. — Jak rozumiem, wszystko co wydarzy się w Fionavarze prędzej czy
później znajdzie odbicie tutaj i w pozostałych światach, gdziekolwiek one się znajdują. Czyż
to prawda?
Tak jest — odparła spokojnie Kim. — Być może
nie natychmiast, ale jeśli Rakoth zawładnie Fionavarem, bę
dzie panował wszędzie. Istnieje tylko jeden Gobelin.
Mimo to — dorzucił Paul — musimy to zrobić
16
z własnej inicjatywy. Loren od nas tego nie zażąda. J( śli chcemy we czwórkę tam wrócić,
musimy sami znalei drogę.
— We czwórkę? — zapytał Kevin. Z bezradnością pc
patrzył na Kim.
W jej oczach lśniły łzy. — Nie wiem — wyszeptała — Po prostu nie wiem. Ona nie chce
widzieć was trzecr Nigdy nie wychodzi z domu. Rozmawia ze mną o prac> pogodzie oraz
aktualnych wydarzeniach i... i...
— I ma zamiar to zrobić — stwierdził Paul Schafer.
Kimberly skinęła głową.
Była złota — przypomniał sobie Kevin, pogrążon; w smutku.
— No dobra — dorzucił Paul. — Teraz moja kolej.
Strzała Boga.
Kazała wprawić w drzwi judasza, by widzieć, kto puka Większą część dnia spędzała w
domu. Wychodziła jedynis na popołudniowe spacery do pobliskiego parku. Do drzw często
ktoś przychodził: doręczyciele z przesyłkami poleconymi, inkasent z gazowni. Choć to
głupie, z początku przez pewien czas dostawała kwiaty. Sądziła, że Kevin jest inte-
ligentniejszy. Nie dbała o to, czy osądza go sprawiedliwie Pokłóciła się z tego powodu z
Kim, gdy pewnego wieczon: jej współlokatorka wróciła do domu i znalazła w kuble na
śmieci róże.
— Czy nie masz żadnego pojęcia, co on czuje? Czy cię
to nie obchodzi? — krzyczała Kimberly.
Odpowiedź: nie i nie.
Jak mogłaby kiedykolwiek jeszcze wzbudzić w sobie coś tak ludzkiego, jak uczucia?
Niezliczone, pozbawione mostów rozpadliny dzieliły miejsce, w którym się teraz znajdowała,
od ich czworga i całej reszty ludzi. Wszystko było tu nadal przesiąknięte odorem łabędzia.
Widziała świat w przesączonym przez filtr nieswietle Starkadh. Jakiż głos, jakież oczy
dostrzegane przez tę zieloną, zniekształcającą przesłonę, mogłyby zaćmić moc Rakotha, który
przekopał
17
się przez jej umysł i ciało, jak gdyby Jennifer, ongiś cała i kochana, była jedynie stertą żużla?
Cudem pozostała przy zdrowych zmysłach. Tylko jedna rzecz prowadziła ją naprzód, ku
jakiemuś czasowi przyszłemu. Nie była ona dobra i nigdy nie mogła się taka stać, była jednak
rzeczywista, nie planowana i należała do niej. Nie pozwoli jej sobie odebrać.
I tak, gdy Kim powiedziała o wszystkim pozostałym trzem, i w lipcu przyszli do niej, by
się z nią spierać, wstała i wyszła z pokoju. Od tego dnia nie widziała się z Kevinem, Davem
ani Paulem.
Urodzi to dziecko, dziecko Rakotha Maugrima, i umrze.
Nie wpuściłaby go, gdyby nie zobaczyła, iż jest sam. Było to wystarczająco
nieoczekiwane, by sprawić, że otworzyła drzwi.
— Chcę ci opowiedzieć historię. Czy mnie wysłuchasz?
— powiedział Paul Schafer.
Na werandzie było zimno. Po chwili odsunęła się na bok i Paul wszedł do środka.
Zamknęła drzwi i weszła do pokoju. Powiesił płaszcz w szafce na korytarzu i podążył za nią.
Usiadła w fotelu na biegunach. Paul spoczął na kanapie i spojrzał na nią. Była wysoka i
jasnowłosa, nadal pełna gracji, choć już nie szczupła, w siódmym miesiącu ciąży. Głowę
trzymała wysoko. Duże, zielone oczy miały nieprzejednany wyraz.
Poprzednim razem sobie poszłam i teraz zrobię to
samo, Paul. W tej sprawie nie ustąpię.
Powiedziałem: historię — szepnął.
No to mów.
Opowiedział jej po raz pierwszy o szarym psie na murach Paras Derval i o niezgłębionym
smutku w jego oczach. Opowiedział o swej drugiej nocy na Letnim Drzewie, kiedy Ga-ladan,
którego ona również znała, przyszedł po niego, o tym, jak pies pojawił się ponownie i o
walce stoczonej w Lesie Mórnira. Opowiedział jej też, że — gdy był przywiązany
18
na Drzewie Boga — ujrzał, jak wzeszedł czerwony księży i szary pies przepędził wilka z
lasu.
Opowiedział jej o Danie. I o Mórnirze. O mocach, któr owej nocy postanowiły się
ujawnić w odpowiedzi na Cie mność z północy. Jego głos był głębszy niż to pamiętała
Brzmiały w nim echa.
— Nie jesteśmy w tej walce sami — powiedział. —
On może nas na koniec roztrzaskać na kawałki, lecz nie zrób
tego bez naszego oporu. Bez względu na to, co widziała:
czy wycierpiałaś w tamtym miejscu, musisz zrozumieć, ż<
on nie jest w stanie ukształtować wzorca dokładnie tak, jal
tego pragnie. W przeciwnym razie nie byłoby cię tutaj.
Wysłuchała go niemal wbrew woli. Jego słowa przywołały z powrotem inne, które
wyrzekła w samym Starkadh Nie dostaniesz ode mnie nic, czego mi nie odbierzesz —
powiedziała wtedy. To jednak było przedtem. Zanim przystąpił do odbierania jej wszystkiego
i zanim Kim ją stamtąc wyciągnęła.
Uniosła lekko głowę. — Tak — rzekł Paul. Jego wzroŁ ani na moment nie oderwał się od
jej twarzy. — Czy to rozumiesz? Jest silniejszy od każdego z nas, nawet od Boga, który
odesłał mnie z powrotem. Silniejszy od ciebie, Jenni-fer. Nie warto by było o tym
wspominać, gdyby nie jedna rzecz: nie może ci odebrać tego, kim jesteś.
— Wiem o tym — odparła Jennifer Lowell. — Dla
tego właśnie urodzę jego dziecko.
Opadł głębiej na kanapę. — W takim razie staniesz się jego sługą.
— Nie. Wysłuchaj mnie teraz, Paul, ponieważ ty rów
nież nie wiesz wszystkiego. Kiedy mnie zostawił... potem
dał mnie krasnoludowi. Jego imię brzmiało Blód. Byłam
nagrodą, zabawką. Powiedział mu jednak jedną rzecz: że
ma mnie zabić, bo są ku temu powody. — W jej głosie
brzmiała chłodna determinacja. — Urodzę to dziecko, po
nieważ żyję, a on chciał mojej śmierci. Ono jest niepożądane.
Nie mieści się w jego planach.
19
Milczał przez dłuższy czas. — Ale to samo dotyczy ciebie samej — powiedział wreszcie.
Jej śmiech brzmiał brutalnie. — A w jaki sposób ja sama mam mu odpowiedzieć? Będę
miała syna, Paul, i on stanie się moją odpowiedzią.
Potrząsnął głową. — Jest w tym zbyt wiele zła. I chcesz tylko dowieść tego, czego już
dowiedziono.
— Wszystko jedno — odparła Jennifer.
Po chwili jego usta wykrzywiły się. — W takim razie nie będę na ciebie naciskał.
Przyszedłem tu ze względu na ciebie, a nie na niego. Zresztą Kim wyśniła już jego imię.
Jej oczy błysnęły. — Paul, zrozum mnie. Zrobiłabym to, co robię teraz, bez względu na
to, co powiedziała Kim, czy co się jej akurat przyśniło. I sama wybiorę dla niego imię!
Uśmiechał się, co było niewiarygodne. — A więc nie odchodź i zrób to. Zostań z nami,
Jen. Jesteś nam potrzebna.
Dopiero gdy usłyszała jego słowa, zdała sobie sprawę, co powiedziała. Uznała, że oszukał
ją, celowo sprowokował do czegoś sprzecznego z jej zamiarami. Z jakiegoś powodu nie
mogła się jednak na niego gniewać. Gdyby ta pierwsza, cienka kładka, którą dla niej
przerzucił, była mocniejsza, mogłaby naprawdę się uśmiechnąć.
Paul podniósł się. — W Galerii Sztuki jest wystawa japońskich drzeworytów. Czy
chciałabyś obejrzeć je razem ze mną?
Przez dłuższą chwilę kołysała się na fotelu, spoglądając w górę na niego. Był
ciemnowłosy i szczupły. Nadal wydawał się kruchy, choć już nie tak bardzo, jak ostatniej
wiosny.
Jak nazywał się ten pies? — zapytała.
Nie wiem. Chciałbym się tego dowiedzieć.
Po jeszcze jednej chwili podniosła się, włożyła płaszcz i postawiła pierwszy, ostrożny
krok na pierwszym moście.
20
Czarne nasienie czarnego boga — myślał Paul, usiłując udawać, że interesują go
dziewiętnastowieczne drzeworyty z Kioto i Osaki. Żurawie, powykręcane drzewa czy
eleganckie kobiety z długimi szpilkami we włosach.
Kobieta, która mu towarzyszyła, nie mówiła zbyt wiele, przyszła jednak do galerii, a już
to sprawiło mu niemałą ulgę. Przypomniał sobie skurczoną postać, jaką była siedem miesięcy
temu, gdy Kim w akcie desperacji sprowadziła ich z powrotem z Fionavaru za pomocą
dzikiej, gorejącej potęgi Baelrath.
Wiedział, że to właśnie jest moc Kim: Wojenny Kamień i sny, przez które wędrowała
nocą, białowłosa jak uprzednio Ysanne, mająca w sobie dwie dusze oraz wiedzę dwóch
światów. To musiało być trudne zadanie. Cena władzy — przypomniał sobie słowa
najwyższego króla Ailella, w nocy, gdy rozegrali partię tabael. Owa noc stanowiła uwerturę
do trzech innych, które stały się jego trudnym, najtrudniejszym zadaniem. Bramą do tego,
kim był teraz. Panem Letniego Drzewa.
Cokolwiek mogło to znaczyć. Dotarli już do dwudziestego wieku: więcej żurawi, długie,
wąskie pejzaże górskie, niskie łodzie płynące po szerokich rzekach.
Tematyka nie zmienia się zbytnio — zauważyła
Jennifer.
To fakt.
Odesłano go z powrotem. Był odpowiedzią Mórnira, nie miał jednak pierścienia, którym
mógłby palić, snów, wzdłuż których mógłby tropić sekrety gobelinu, czy choćby rogu,
takiego, jaki znalazł Dave, wiedzy niebios jak Loren czy korony jak Aileron. Nie miał nawet
— choć na tę myśl przeszył go dreszcz — w sobie dziecka, jak kobieta u jego boku.
A jednak. Na gałęziach Drzewa, u jego ramienia, usiadły kruki. Ich imiona brzmiały Myśl
i Pamięć. Na polanie stała jakaś postać. Trudno ją było dostrzec, ujrzał jednak rogi na jej
głowie i zobaczył, że pokłoniła mu się. Potem nadciąg-
21
nęła biała mgła wznosząca się ku niebu, na którym w noc nowiu żeglował czerwony księżyc.
Przyszedł też deszcz. A na koniec Bóg.
Ten ostatni nadal mu towarzyszył. Nocami wyczuwał niekiedy jego milczącą, dominującą
obecność w pędzie i strumieniu swej krwi, w przytłumionym grzmocie swego ludzkiego
serca.
Czy był tylko symbolem? Manifestacją tego, o czym mówił Jennifer: istnienia oporu
przeciwko poczynaniom Spruwacza? Jak sądził, istniały gorsze role. Wyznaczono mu
zadanie do wykonania w nadchodzących wydarzeniach. Niemniej coś w jego wnętrzu — a
tam był Bóg — mówiło mu, że kryje się w tym coś więcej. Nie będzie Panem Letniego
Drzewa ten, kto nie urodzi się dwukrotnie — powiedziała mu Jaelle w sanktuarium.
Był czymś więcej niż symbolem. Oczekiwanie na to, aż dowie się czym i w jaki sposób,
było najwyraźniej częścią ceny, jaką musiał zapłacić.
Dotarli już niemal do końca. Zatrzymali się przed wielkim drzeworytem
przedstawiającym scenę nad rzeką: łodzie popychane tyczkami oraz inne, rozładowywane
przy zatłoczonym nabrzeżu; po drugiej stronie strumienia las, a za nim wznoszące się góry o
ośnieżonych szczytach. Drzeworytu nie powieszono jednak jak należy. Paul widział w szkle
odbicia stojących za nim ludzi: dwóch studentów i zaspanego strażnika. Nagle dostrzegł
niewyraźny obraz stojącego w drzwiach wilka.
Odwrócił się szybko, zaczerpnąwszy tchu, i spojrzał w oczy Galadana.
Wilczy władca przybrał swój prawdziwy kształt. Paul usłyszał, jak Jennifer wciągnęła
głośno powietrze. Zrozumiał, że ona również pamięta ową pokrytą bliznami, wspaniałą,
potężną moc ze śladami siwizny w ciemnych włosach.
Złapał dziewczynę za rękę, odwrócił się błyskawicznie i ruszył szybko ku wyjściu.
Obejrzał się przez ramię. Gala-
22
dan podążał za nimi z sardonicznym uśmiechem na twarzy. Nie śpieszyło mu się.
Wyszli zza rogu. Paul wymamrotał szybką modlitwę i nacisnął na klamkę drzwi z
napisem WYJŚCIE AWARYJNE. Usłyszał za sobą krzyk strażnika, lecz alarm nie włączył
się. Znaleźli się w korytarzu służbowym. Nie mówiąc ani słowa, pomknęli pędem. Z tyłu
Paul usłyszał ponowny krzyk strażnika, gdy drzwi otworzyły się raz jeszcze.
Korytarz rozwidlał się. Paul otworzył kolejne drzwi i pośpiesznie przeprowadził przez nie
Jennifer. Potknęła się i musiał ją podtrzymać.
— Paul, ja nie mogę biec!
Zaklął w duchu. Byli tak daleko od wyjścia, jak to tylko możliwe. Drzwi zaprowadziły ich
do największej sali w galerii, mieszczącej stałą ekspozycję rzeźb Henry Moore'a. Stanowiła
ona dumę Galerii Sztuki stanu Ontario. Dawała jej poczesne miejsce na artystycznej mapie
świata.
I w niej to najwyraźniej mieli umrzeć.
Pomógł Jennifer oddalić się od drzwi. Minęli kilka wielkich rzeźb: Madonnę z dzieckiem,
nagą postać i coś abstrakcyjnego.
— Zaczekaj tutaj — powiedział. Posadził ją na sze
rokim postumencie jednej z rzeźb. W sali nie było niko
go poza nimi. Był ranek powszedniego, listopadowego
dnia.
Wszystko się zgadza — pomyślał. Odwrócił się. Wilczy władca wszedł tymi samymi
drzwiami, co oni. Po raz drugi Paul i Galadan stanęli twarzą w twarz w miejscu, gdzie
odnosiło się wrażenie, że czas się zatrzymał.
Jennifer wyszeptała jego imię. Nie odrywając spojrzenia od Galadana, usłyszał, jak
szokująco zimnym głosem powiedziała: — Jest za wcześnie, Paul. Bez względu na to, kim
jesteś, musisz się tego dowiedzieć teraz. W przeciwnym razie przeklnę cię, umierając.
Wciąż wstrząśnięty tymi słowami, ujrzał, jak Galadan uniósł długi, cienki palec do
czerwonej pręgi na swej skroni.
23
— Ten ślad — powiedział władca andainów — kładę
u korzeni twego Drzewa.
Masz szczęście — odparł Paul — że żyjesz i mo
żesz go gdzieś położyć.
Być może — przyznał tamten. Uśmiechnął się raz
jeszcze. — Ale nie mam go więcej niż ty do tej pory. Ty
i ona.
W jego ręku błysnął nóż, choć Paul nie widział, by go wyjmował. Pamiętał tę broń.
Galadan zbliżył się o kilka kroków. Paul wiedział, że nikt nie wejdzie do sali.
I wtedy zdał sobie sprawę z czegoś jeszcze. Coś poruszyło się w głębi jego umysłu
niczym morze. On również ruszył naprzód, oddalając się od Jennifer. — Czy chcesz walczyć
z Dwukrotnie Narodzonym Mórnira? — zapytał.
I wilczy władca odpowiedział: — Nie przybyłem tu po nic innego, choć zabiję
dziewczynę, gdy będziesz już martwy. Pamiętaj kim jestem: dzieci bogów uklękły, by umyć
mi stopy. Nie jesteś jeszcze niczym, Pwyllu Dwukrotnie Narodzony, i będziesz dwukrotnie
martwy, nim pozwolę ci osiągnąć twą moc.
Paul potrząsnął głową, a jego krew zaczęła pulsować. Usłyszał swe słowa, jakby głos
dobiegał z daleka: — Twój ojciec mi się pokłonił, Galadanie. Czy ty tego nie uczynisz, synu
Cernana?
Poczuł jak wezbrała w nim moc, gdy spostrzegł wahanie przeciwnika.
Lecz tylko na chwilę. Następnie wilczy władca, który od tysiąca lat był potężną mocą i
rządził potężnymi, roześmiał się w głos. Ponownie uniósł rękę i pogrążył salę w całkowitym
mroku.
— A kiedy to słyszałeś, by syn podążał śladami ojca?
— zapytał. — Nie ma tu teraz psa, który by cię strzegł,
a ja widzę w ciemności!
Wewnętrzna moc opuściła Paula. Zamiast niej pojawiło się coś innego — cisza, przestrzeń
przypominająca sadzawkę w lesie. Instynktownie zro-
24
zumiał, że to prawdziwy dostęp do tego, kim teraz był i kii miał się stać. Wyszedł z tej
ciszy, podszedł do Jennifc i powiedział do niej: — Spokojnie. Trzymaj się mnie tera mocno.
Gdy poczuł, że ścisnęła jego dłoń i podniosła się, b stanąć za nim, przemówił raz jeszcze
do wilczego władc) Jego głos uległ zmianie.
— Niewolniku Maugrima — powiedział. — Nie mc gę na razie cię pokonać. Nie widzę
też w ciemności. Spoi karny się jeszcze, a trzeci raz jest zapłatą za wszystko — o czym
dobrze wiesz. Nie będę jednak czekał na ciebie tutaj
Wypowiadając te słowa poczuł, że opada w spokojni głębokie miejsce, ukrytą w jego
wnętrzu sadzawkę, któr; odnalazł w skrajnej potrzebie. Mknął wciąż w dół. Trzyma jąc
mocno Jennifer, powiódł ich oboje przez zimno, szpan w czasie, przestrzeń między światami
Tkacza, z powroten do Fionavaru.
ROZDZIAŁ 2
Vae usłyszała stukanie do drzwi. Odkąd Shahars wysłano na północ, do jej uszu
często dobiegały nocą różne rozlegające się w domu dźwięki. Nauczyła się na ogół nie
zwracać na nie uwagi.
Jednakże walenia do drzwi sklepu, który znajdował się na dole, nie można było
zignorować jako zrodzonego z zimowej samotności lub wywołanych wojną obaw. Było
rzeczywiste i naglące, a ona nie chciała wiedzieć, kto puka.
Jej syn był już jednak na korytarzu. Przywdział spodnie i ciepłą kamizelkę, którą mu
zrobiła, gdy zaczęły się śniegi. Wydawał się zaspany i młody, dla niej jednak zawsze wy-
glądał młodo.
25
Czy mam pójść zobaczyć? — zapytał odważnie.
Zaczekaj — odparła Vae. Podniosła się i założyła
na nocny strój wełnianą szatę. W domu było zimno. Dawno
już minął środek nocy. Jej mężczyzna był daleko. Została
sama pośród mroźnej zimy z czternastoletnim dzieckiem
i coraz bardziej natarczywym stukaniem w drzwi.
Zapaliła świecę i podążyła za Finnem schodami na dół.
— Zaczekaj — powiedziała po raz drugi, gdy znaleźli
się w sklepie. Zapaliła jeszcze dwie świece, nie zważając
na marnotrawstwo. Zimową nocą nie otwierało się drzwi,
jeśli nie miało się jakiegoś światła, które pozwoliłoby zo
baczyć, kto przyszedł. Gdy płomień się rozpalił, dostrzegła,
że Finn zabrał żelazny pogrzebacz z kominka na górze. Ski
nęła głową i chłopak otworzył drzwi.
W zaspie śnieżnej na zewnątrz stało dwoje nieznajomych: mężczyzna i wysoka kobieta,
którą podtrzymywał, obejmując ręką jej ramiona. Finn opuścił swój oręż. Byli nie uzbrojeni.
Gdy się zbliżyła, trzymając świecę wysoko, Vae zobaczyła dwie rzeczy: że kobieta nie jest
jednak nieznajomą i że jest w zaawansowanej ciąży.
— Takiena? — zapytała Vae. — Trzeci raz.
Kobieta skinęła głową. Przeniosła wzrok na Finna, a potem z powrotem na jego matkę. —
Jeszcze tu jest — powiedziała. — Cieszę się.
Finn nie mówił nic. Był tak młody, że mogło to złamać serce Vae. Mężczyzna stojący w
drzwiach poruszył się. — Potrzebna nam pomoc — oświadczył. — Uciekliśmy z naszego
świata przed wilczym władcą. Ja jestem Pwyll, a to jest Jennifer. Byliśmy tutaj zeszłej
wiosny, razem z Lorenem.
Vae skinęła głową. Żałowała, że Shahara nie ma tutaj, że przebywa w wietrznym chłodzie
Północnej Twierdzy z włócznią swego dziadka. Był rzemieślnikiem, a nie żołnierzem. Co jej
mąż wiedział o wojnie?
— Wejdźcie — poprosiła. Ustąpiła im z drogi. Finn za
mknął i zaryglował drzwi za ich plecami. — Jestem Vae.
Mój mężczyzna odjechał. Jakiej pomocy mogę wam udzielić?
26
Przejście przyśpieszyło chwilę mojego rozwiązań:
— odparła kobieta, zwana Jennifer. Vae wyczytała z j<
twarzy, że to prawda.
Rozpal ogień — poleciła Finnowi. — W moim pc
koju na górze.
Zwróciła się w stronę mężczyzny. — Pomóż mu. Zź gotuj wodę na ogniu. Finn pokaże
ci, gdzie jest czyste płótnc Ruszajcie się szybko.
Oddalili się, wbiegając na górę po dwa schody.
Same w oświetlonym blaskiem świec sklepie, miedz nie przędzoną wełną i ukończonymi
wyrobami, Vae i drug kobieta popatrzyły na siebie.
— Dlaczego ja? — zapytała Vae.
Oczy tamtej zmącił ból. — Dlatego — odparła — ż potrzebna mi matka, która wie, jak
kochać swe dziecko.
Vae zaledwie kilka chwil temu spała głęboko. Kobie ta przebywająca z nią w pokoju była
tak piękna, że gdyb; nie wyraz jej oczu mogłaby być stworzeniem ze świat; snów.
Nie rozumiem — odrzekła.
Będę musiała go zostawić — padła odpowiedź. —
Czy potrafisz oddać swe serce drugiemu synowi, gdy Fini
wstąpi na Najdłuższą Drogę?
W świetle dnia Vae mogłaby uderzyć bądź przekląć każ dego, kto tak bez ogródek
mówiłby o sprawie, która prze szywała ją niczym miecz. To jednak była noc i na wpół sen a
do tego jej rozmówczyni płakała.
Vae była prostą kobietą. Pracowała ze swym mężerr przy wełnie i suknie. Miała syna,
który z niezrozumiałych dla niej powodów został trzykrotnie wezwany na Drogę, gdy dzieci
grały w proroczą grę, takienę, a potem po raz czwarty, zanim Góra eksplodowała,
zapowiadając wojnę. A teraz nadeszło to.
— Tak — odpowiedziała po prostu. — Mogłabym ko
chać inne dziecko. Czy to syn?
Jennifer otarła łzy. — Tak — odrzekła. — Kryje się
27
w tym jednak coś więcej. On będzie z andainów i nie wiem, co to może oznaczać.
Vae poczuła, że jej dłonie drżą. Dziecko boga i śmier-telniczki. Oznaczało to wiele
rzeczy, większość z nich zapomnianych. Zaczerpnęła głęboko tchu. — Zgoda — powiedziała.
— Jest jeszcze jedno — stwierdziła złotowłosa kobieta.
Vae zamknęła oczy. — Powiedz mi więc.
Nie otwierała ich przez długi czas, gdy padło już imię ojca. Wreszcie, zdobywszy się na
odwagę tak wielką, że nigdy by nie podejrzewała, iż jest do niej zdolna, Vae rozchyliła
powieki i powiedziała: — To znaczy, że trzeba go będzie kochać bardzo mocno. Spróbuję.
Ujrzała, że stojąca obok kobieta rozpłakała się, usłyszawszy te słowa. Poczuła zalewające
ją fale litości.
Wreszcie Jennifer opanowała się, po to tylko, by wstrząsnął nią wyraźny spazm bólu.
— Lepiej chodźmy na górę — zaproponowała Vae. —
To nie będzie łatwa sprawa. Czy dasz radę wejść po sto
pniach?
Jennifer skinęła głową. Vae otoczyła ją ramieniem i ruszyły razem ku schodom. Młodsza
kobieta zatrzymała się.
— Gdybyś miała drugiego syna — wyszeptała. — Ja
kie nosiłby imię?
Rzeczywiście był to świat snów. — Darien — odpowiedziała. — Po moim ojcu.
Nie była to łatwa sprawa, nie trwała też jednak długo. Był oczywiście mały, gdyż urodził
się o przeszło dwa miesiące za wcześnie, lecz nie tak mały, jak się tego spodziewała. Gdy
było po wszystkim, położono go na chwilę u jej piersi. Spojrzawszy po raz pierwszy na
swego syna, Jennifer rozpłakała się z miłości i ze smutku nad wszystkimi światami i
wszystkimi polami bitew, gdyż był piękny.
Oślepiona łzami, zamknęła oczy. Potem, raz tylko, dla formy, gdyż należało to zrobić i
inni powinni wiedzieć, że
28
to zrobiono, powiedziała: — Nazywa się Darien. Imię nadała mu jego matka.
Wyrzekłszy te słowa, ułożyła głowę z powrotem na poduszkach i oddała swego syna Vae.
Gdy ta go przyjęła, zdumiała się, z jaką łatwością znowu poczuła miłość. Kiedy go
kołysała, w jej oczach również pojawiły się łzy. Uznała, że to z ich winy i przez migotliwe
światło świec jego bardzo niebieskie oczy wydały jej się przez chwilę — ale nie dłużej —
czerwone.
Było jeszcze ciemno, gdy Paul wyszedł na ulice. Padał śnieg. W zaułkach Paras Derval, a
także pod domami i sklepami, piętrzyły się zaspy. Minął szyld gospody „Pod Czarnym
Dzikiem", który pamiętał. Wewnątrz było ciemno. Okna zasłaniały żaluzje. Tabliczka
skrzypiała na wietrze. Na białych ulicach nie było nikogo poza nim.
Ruszył dalej na wschód, ku granicy miasta. Następnie — choć było to trudniejsze —
skierował się na północ, wspinając się na zbocze pałacowego wzgórza. W zaniku widać było
światła, latarnie morskie ciepła pośród wiatru i sypiącego śniegu.
Paul Schafer poczuł głębokie pragnienie, by pójść ku owym sygnałom, usiąść razem z
przyjaciółmi — Lorenem, Mattem, Diarmuidem, Collem, a nawet Aileronem, surowym,
brodatym najwyższym królem — by wysłuchać wieści i podzielić się z nimi brzemieniem
tego, co przed chwilą widział.
Oparł się tej pokusie. Dziecko stanowiło nić wprowadzoną przez Jennifer do tej tkaniny.
Był jej winien przynajmniej tyle: nie zniszczy owej nici, roznosząc po całym kraju
wiadomość, że dziś w nocy narodził się syn Rakotha Mau-grima.
Nazwała go Darien. Pomyślał o chwili, gdy Kim powiedziała: Znam jego imię. Potrząsnął
głową. To dziecko było czymś tak nieprzewidywalnym, tak prawdziwie nie planowanym, że
paraliżowało to myśli. Jakie będą moce tego
29
najmłodszego z andainów i komu, ach komu, będzie wiemy? Czy Jennifer sprowadziła dziś
na świat nie tylko prawą rękę, lecz i dziedzica Ciemności?
Obie kobiety płakały. Ta, która go urodziła, i ta, która miała go wychowywać. Obie
kobiety, ale nie dziecko. Nie to jasnowłose, niebieskookie dziecko dwóch światów.
Czy andainowie umieli płakać? Paul sięgnął w poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie ku
cichemu miejscu, źródłu mocy, która ich tu sprowadziła. Nie zdziwił się jednak, gdy nie
znalazł tam nic.
Przedarł się przez ostatnią zaspę, wzbijając w górę obłoki śniegu, i dotarł do celu.
Zaczerpnął tchu, by przyjść do siebie po wysiłku i pociągnął za łańcuch wiszący u
zwieńczonych hakiem drzwi.
Usłyszał dzwonek, który zabrzmiał w głębi nakrytej kopułą świątyni Matki. Potem znowu
zapadła cisza. Stał w ciemności przez długi czas, nim wielkie drzwi otworzyły się i blask
świec lekko oświetlił pełną śnieżnych zasp noc. Przesunął się na bok i do przodu, by widzieć
i być widzianym.
— Ani kroku dalej! — zawołała jakaś kobieta. — Mam
nóż.
Paul zachował zimną krew. — Jestem tego pewien — odparł. — Mam jednak nadzieję, że
posiadasz też oczy, i powinnaś wiedzieć, kim jestem. Byłem tu już kiedyś.
Było ich dwie. Dziewczynka ze świecą i starsza kobieta stojąca obok niej. Nadchodziły
też inne, niosące więcej świateł.
Dziewczynka podeszła bliżej. Uniosła świecę, tak że płomień w pełni oświetlił jego twarz.
Na Dane od Księżyca! — wydyszała starsza kobieta.
Tak jest — odparł Paul. — Proszę was, wezwijcie
teraz szybko waszą kapłankę. Mam mało czasu, a muszę
z nią porozmawiać.
Spróbował wejść do sieni.
— Stój! — powtórzyła kobieta. — Wszyscy mężczyźni
muszą zapłacić daninę krwi, by przestąpić ten próg.
30
Tym razem zabrakło mu już cierpliwości. Postąpił szybko naprzód, złapał ją za nadgarstek i
wykręcił go. Nóż upadł z brzękiem na marmurową podłogę.
— Sprowadźcie natychmiast kapłankę! — warknął,
wciąż trzymając przed sobą odzianą szaro kobietę.
Żadna z nich się nie poruszyła. Za jego plecami wiatr wpadał ze świstem przez otwarte
drzwi.
— Puść ją — odezwała się spokojnie dziewczynka.
Zwrócił się w jej stronę. Wyglądała na nie więcej niż trzy
naście lat. — Nie chciała zrobić nic złego — ciągnęła. —
Nie wie, że krwawiłeś, gdy byłeś tu poprzednio, Dwukrotnie
Narodzony.
Zapomniał o tym: dotyk palców Jaelle na jego policzku, gdy leżał bezradny. Przymrużył
oczy, spoglądając na to nienaturalnie opanowane dziecko. Puścił kobietę.
Shiel — powiedziała do niej młodsza, wciąż zacho
wując spokój. — Powinnyśmy wezwać najwyższą kapłankę.
Nie ma potrzeby — odezwał się inny, chłodniejszy
głos. Jaelle nadeszła, przechodząc między pochodniami, jak
zawsze odziana w biel. Zatrzymała się tuż przed nim. Ujrzał,
że stoi boso na zimnej podłodze, a jej długie, rude włosy
spływają w dół pleców w nie uczesanych splotach.
Przepraszam, że cię obudziłem — rzekł.
Mów — odparła. — Ale uważaj. Zaatakowałeś jedną
z moich kapłanek.
Nie mógł pozwolić, by wyprowadziła go z równowagi. Jego zadanie i bez tego miało być
wystarczająco trudne.
— Przykro mi — skłamał. — Przyszedłem tu poroz
mawiać. Powinniśmy być sami, Jaelle.
Przyglądała mu się jeszcze przez chwilę, po czym odwróciła się. — Zaprowadźcie go do
moich komnat — rozkazała.
Kapłanko! Krew, on musi...
Shiel, choć raz bądź cicho! — warknęła Jaelle,
w niezwykły dla siebie sposób zdradzając odczuwane na
pięcie.
31
— Mówiłam jej — wtrąciła łagodnym głosem dziew
czynka — że krwawił, gdy był tu poprzednio.
Jaelle nie chciała, by jej o tym przypominano. Nadłożyła znacznie drogi, by musiał
przejść pod kopułą i zobaczyć topór.
Łoże pamiętał. Obudził się w nim w noc deszczu. Było schludnie zaścielone. Nakazy
dobrego wychowania — pomyślał z przekąsem — i garstka dobrze wyszkolonych sług.
Słucham — odezwała się.
Proszę cię, najpierw wieści. Czy mamy wojnę? —
zapytał.
Podeszła do stołu, odwróciła się i spojrzała Paulowi w twarz, opierając dłonie na
wypolerowanym blacie. — Nie. Zima zaczęła się wcześnie i jest ostra. Nawet svart alfarowie
nie maszerują sprawnie po śniegu. Wilki stanowią pewien problem i brakuje nam żywności,
ale nie było jeszcze żadnych bitew.
— A więc słyszeliście ostrzeżenie Kim?
Gdy rozpoczynali przejście, Kimberly krzyknęła: Nie atakujcie, on czeka w Starkadh!
Jaelle zawahała się. — Ja je słyszałam. Tak.
Ale nikt inny?
Czerpałam z mocy avarlith.
Pamiętam. To była niespodzianka — wykonała gest
świadczący o zniecierpliwieniu. — A więc uwierzyli ci?
W końcu.
Tym razem nie okazała nic. Paul mógł się jednak wszystkiego domyślić, wiedząc o
głębokiej nieufności, którą zebrani owego ranka w wielkiej sali pałacowej mężczyźni z
pewnością odczuwali wobec najwyższej kapłanki.
I co teraz? — spytał jedynie.
Czekamy na wiosnę. Aileron radzi się każdego, kto
chce z nim rozmawiać, ale wszyscy czekają na wiosnę.
Gdzie jasnowidząca?
Tym razem w jej głosie dało się słyszeć pewien niepokój.
32
Ona też czeka. Na sen.
Dlaczego przybyłeś tutaj? — zapytała.
Uśmiech zniknął z jego twarzy. Z pełną powagą opowiedział jej to: Strzała Mornira
kapłance Matki. Wszystko. Cicho powtórzył jej imię dziecka, a jeszcze ciszej zdradził, kto
jest jego ojcem.
Nie poruszyła się podczas tej relacji ani po jej ukończeniu. Niczym nie zdradziła, jakie
wywarła na niej wrażenie. Musiał podziwiać jej opanowanie. Potem zapytała go raz jeszcze,
ale już innym głosem: — Dlaczego przybyłeś tutaj?
Dlatego, że poprzedniej wiosny uczyniłaś Jennifer
gościem-przyjacielem — odpowiedział. Nie spodziewała
się tego. Tym razem zaskoczenie uwidoczniło się na jej
twarzy. Stanowiło to dla niego swego rodzaju triumf, lecz
chwila była zdecydowanie zbyt doniosła, by małostkowo
liczyć punkty w walce o dominację. Mówił dalej, by złago
dzić złe wrażenie. — Lorena taka wiadomość napełniłaby
zbyt wielką nieufnością, sądziłem jednak, że ty dasz sobie
z tym radę. Jesteś nam potrzebna.
Masz do mnie aż takie zaufanie?
Teraz na niego przyszła kolej, by wyrazić gestem zniecierpliwienie. — Och, Jaelle, nie
przeceniaj mocy swej złej woli. Każdy głupiec potrafiłby dostrzec, że nie jesteś zadowolona z
panującej tu równowagi sił, ale tylko bardzo wielki głupiec miałby z tego powodu
wątpliwości, po której stronie opowiadasz się w tej wojnie. Służysz Bogini, która zesłała ten
księżyc, Jaelle. Ze wszystkich ludzi, ja mam najmniej szans, by o tym zapomnieć.
W tej chwili wydała mu się bardzo młoda. Pod białą szatą kryła się kobieta, osoba, a nie
tylko symbol. Kiedyś, w tym samym pokoju, gdy na zewnątrz padał deszcz, popełnił ten błąd,
że spróbował jej to powiedzieć.
— Czego potrzebujesz? — zapytała.
Odpowiedział krótko: — Dozoru nad dzieckiem. I oczywiście pełnej tajemnicy. To
kolejny powód, dla którego zwróciłem się do ciebie.
33
Będę musiała powiadomić Mormae w Gwen Ystrat.
Tak też myślałem — podniósł się i zaczął spacero
wać po pokoju, nie przestając mówić. — Jak rozumiem,
wśród Mormae sytuacja przedstawia się tak samo?
Skinęła głową. — Podobnie jak wśród wszystkich kapłanek. Niemniej ta tajemnica nie
opuści wewnętrznego kręgu.
W porządku — odparł. Zatrzymał się bardzo blisko
niej. — Masz jednak pewien problem.
Jaki?
Taki!
Uniósł rękę, otworzył wewnętrzne drzwi i złapał podsłuchującą. Wciągnął ją do pokoju,
tak że rozciągnęła się na pokrytej dywanami podłodze.
— Leila! — zawołała Jaelle.
Dziewczynka poprawiła szarą szatę i podniosła się. Paul dostrzegł w jej oczach ślad lęku,
niemniej jednak — tylko ślad. Trzymała głowę bardzo wysoko, spoglądając im obojgu w
oczy.
To może oznaczać twą śmierć — głos Jaelle brzmiał
lodowato.
Czy mamy o tym rozprawiać z tym mężczyzną? —
odparła zuchwale Leila.
Jaelle zawahała się, lecz tylko przez krótką chwilę. — Tak jest — odparła. Paula zdumiała
nagła zmiana jej tonu. — Leilo — przemówiła łagodnie najwyższa kapłanka. — Nie masz
prawa mnie pouczać. Nie jestem Shiel czy Marline. Nosisz szare szaty dopiero od dziesięciu
dni i musisz znać swoje miejsce.
Paul uznał, że jest zbyt wyrozumiała. — Do diabła z tym! Co ona tu robiła? Co usłyszała?
— Słyszałam wszystko — wyznała Leila.
Jaelle była zdumiewająco spokojna. — Wierzę w to — stwierdziła. — A teraz powiedz mi
dlaczego.
— Ze względu na Finna — odrzekła dziewczynka. —
Dlatego, że wyczułam, iż on przyszedł od Finna.
34
Ach — powiedziała powoli najwyższa kapłanka. Pode
szła do dziecka i po chwili pogłaskała długim palcem jego poli
czek w niepokojącym, pieszczotliwym geście. — Oczywiście.
Nie rozumiem — wtrącił się Paul.
Obie zwróciły się w jego stronę. — Powinieneś rozumieć — stwierdziła Jaelle. W pełni
już odzyskała panowanie nad sobą. — Czy Jennifer nie mówiła ci o takienie?
Tak, ale...
I o tym, dlaczego chciała urodzić swe dziecko w do
mu Vae? Matki Finna?
Och — połapał się. Spojrzał na szczupłą, jasnowło
są Leilę. — To ona? — zapytał.
Dziewczynka odpowiedziała mu sama. — To ja wezwałam Finna na Drogę. Trzy razy, a
potem jeszcze raz. Jestem z nim związana, dopóki nie odejdzie.
Zapadła cisza. — No dobrze, Leilo — odezwała się Jaelle. — Teraz nas zostaw. Zrobiłaś
to, co musiałaś. Nie mów nikomu ani słowa.
— Chyba bym nie mogła — odparła Leila cichym gło
sem. — Ze względu na Finna. Czasami wewnątrz mnie jest
ocean. Myślę, że pochłonąłby mnie, gdybym spróbowała.
Odwróciła się i wyszła z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi.
Spojrzawszy w blasku wysokich świec na kapłankę, Paul zdał sobie sprawę, że nigdy
dotąd nie widział w jej oczach litości.
— Nic jej nie zrobisz? — wyszeptał.
Jaelle skinęła głową, wciąż spoglądając na drzwi, przez które wyszła dziewczynka. —
Kogokolwiek innego kazałabym zabić. Uwierz mi.
Ale nie ją?
Nie ją.
Dlaczego?
Zwróciła się w jego stronę. — Zostaw mi tę tajemnicę — poprosiła cicho. — Istnieją
pewne sekrety, których lepiej jest nie znać, Pwyllu. Nawet dla ciebie.
35
Po raz pierwszy zwróciła się do niego po imieniu. Ich spojrzenia spotkały się. Tym razem
to Paul odwrócił wzrok. Ze wzgardą Jaelle potrafił się uporać, lecz ten wyraz jej oczu dawał
połączenie z mocą starszą i głębszą nawet od tej, której dotknął na Drzewie.
Odchrząknął. — Rankiem powinniśmy już stąd zniknąć.
Wiem — odparła Jaelle. — Za chwilę wyślę po
Jennifer i sprowadzę ją tutaj.
Gdybym mógł dokonać tego sam, nie prosiłbym cię
0 to — zapewnił ją. — Wiem, że to wyczerpie korzeń
ziemi, avarlith.
Potrząsnęła głową. Światło świec lśniło w jej włosach. — Uczyniłeś głęboką rzecz,
sprowadzając ją tutaj o własnych siłach. Jeden Tkacz wie, jak to się stało.
— Cóż, ja z pewnością tego nie wiem — odrzekł, przy
znając jej rację.
Umilkli. W sanktuarium, w jej pokoju, panowała głęboka cisza.
Darien — powiedziała.
Zaczerpnął tchu. — Wiem. Czy się boisz?
Tak — odparła. — A ty?
Bardzo.
Spoglądali na siebie przez dzielącą ich od siebie pokrytą dywanami przestrzeń,
niewiarygodnie wielką dal.
— Lepiej się ruszmy — odezwał się wreszcie.
Uniosła rękę i pociągnęła za wiszący w pobliżu sznur.
Gdzieś zadźwięczał dzwonek. Gdy w odpowiedzi na wezwanie kapłanki, zjawiły się, wydała
im rozkazy, szybko
1skrupulatnie. Wydawało się, że upłynęło bardzo niewiele
czasu, nim wróciły, niosąc Jennifer.
Potem trwało to już krótko. Weszli pod kopułę. Mężczyźnie zawiązano oczy. Jaelle
utoczyła własnej krwi, co niektóre z nich zaskoczyło. Następnie sięgnęła na wschód, do
Gwen Ystrat i odnalazła najpierw Audiart, potem pozostałe. Poinformowała je, a one
wyraziły zgodę. Następnie
36
powędrowały wszystkie razem, dotknęły Dun Maura i poczuły, jak przepłynął przez nie
korzeń ziemi.
— Żegnaj! — usłyszała słowa Paula, gdy moc avarlith zmieniła się dla niej — tak, jak
działo się to zawsze, w sposób, który wyróżniał ją już wówczas, gdy była dzieckiem — w
przenikający jej ciało strumień przypominający światło księżyca. Znalazła drogę i pełna
wdzięczności odesłała ich do domu.
Później była zbyt zmęczona na cokolwiek poza snem.
W domu stojącym nie opodal trawnika, na którym śpiewano takienę, Vae stanęła przy
kominku i wzięła swe nowo narodzone dziecko w ramiona. Kapłanki w szarych szatach
przyniosły mleko i powijaki. Obiecały też inne rzeczy. Finn zrobił już dla Dariena
prowizoryczną kołyskę.
Pozwoliła mu chwilę potrzymać brata. Serce jej rosło, gdy widziała blask jego oczu.
Pomyślała, że może on zdoła go tutaj zatrzymać. Ta straszliwa rzecz była tak potężna, że
mogła przemóc zew, który usłyszał Finn. Kto wie.
Nawiedziła ją też inna myśl: bez względu na to, kim był ojciec — a na jego imię rzuciła
klątwę — dziecko uczyło się kochać dzięki miłości najbliższych, a ona i Finn — oraz Shahar,
kiedy już wróci do domu — dadzą mu tyle uczucia, ile tylko będzie potrzebowało. Jak można
było nie kochać tak spokojnego i pięknego chłopca z podobnie niebieskimi oczyma.
Niebieskimi jak kamienie strażnicze Ginserata, pomyślała. Potem jednak przypomniała sobie,
że je strzaskano.
ROZDZIAŁ 3
Paul, który stał na czatach przy szosie, zagwizdał na znak, że droga wolna. Dave
złapał za słupek, by znaleźć punkt oparcia, i przeskoczył płot. Zaklął cicho, gdy zarył się po
kostki w wiosennym błocie.
37
— Dobra — powiedział. — Teraz dziewczyny.
Kevin pomógł najpierw Jen, a potem Kim utrzymać równowagę na sztywnym drucie
kolczastym, by Dave mógł je podciągnąć i przesadzić na drugą stronę. Obawiali się, że płot
może być pod napięciem, ale Kevin sprawdził to wcześniej i upewnił się, że tak nie jest.
— Jedzie samochód! — krzyknął przenikliwym gło
sem Paul.
Padli płasko na zimną, błotnistą ziemię, dopóki światła reflektorów ich nie minęły.
Następnie Kevin podniósł się i również przeskoczył przez płot. Ta część była łatwa, wiedzieli
jednak, że dalej w gruncie kryją się wrażliwe na nacisk czujniki i gdy zapuszczą się w tamto
miejsce, w podziemnym pomieszczeniu strażników rozlegnie się alarm.
Paul podbiegł do płotu i przesadził go zgrabnie. On i Ke-vin wymienili spojrzenia. Mimo
ogromu tego, co mieli zamiar uczynić, Kevin poczuł przypływ radości. Cudownie było
znowu coś robić.
— No dobrze — powiedział cicho, panując nad sytu
acją. — Jen, ty zostajesz ze mną. Przygotuj się. Masz być
seksowna jak diabli. Dave i Paul, znacie swoje zadania? —
Skinęli głowami. Zwrócił się w stronę Kim. — Wszystko
gotowe, kochanie. Rób swoje. I...
Przerwał. Kim zdjęła rękawiczki. Baelrath na jej prawej dłoni lśnił bardzo jasno. Sprawiał
wrażenie żywej istoty. Kim wzniosła go nad głowę.
— Niech wszystkie moce zmarłych wybaczą mi to —
powiedziała i pozwoliła, by światło zaniosło ją poza rozsy
pujący się, tworzący podstawę monolit, ku Stonehenge.
Jednej z pierwszych nocy wiosny postawiła wreszcie drugi krok. Czekała tak długo, że
zaczynała już wpadać w rozpacz, jak jednak można było nakazać snowi, by nadszedł? Ysanne
jej tego nie nauczyła. Również dar jasnowidzenia, choć przyniósł jej tak wiele, nie uczynił
możliwą tej jednej rzeczy. Była teraz tą, która śni sen, wymagało to
38
jednak długiego oczekiwania, a nikt dotąd nie nazwał Kim berly cierpliwą osobą.
Raz za razem, podczas lata, kiedy powrócili, oraz długie_ zimy, która nadeszła później —
i wciąż się nie skończyła choć był już kwiecień — oglądała co noc ten sam przesuwający się
przed jej oczami obraz. Teraz już jednak go znała Znała ten pierwszy krok na drodze
wiodącej do Wojownika od pewnej nocy w Paras Derval. Sterczące bezładnie kamienie oraz
wiatr wiejący nad trawą stały się dla niej bardziej znajome niż cokolwiek innego. Wiedziała,
gdzie się znajdują.
To czas przyprawiał ją o dezorientację. Gdyby nie ten fakt, jej zadanie byłoby łatwe, choć
w pierwszych snach, w czasach młodości jej mocy, wizja wydawała się zamglona. Nie
widziała tego miejsca tak, jak wyglądało ono teraz, lecz postrzegała je takim, jakim było trzy
tysiące lat temu.
Stonehenge. Tam, gdzie leżał pochowany król, olbrzym w swych czasach, lecz mały,
maleńki w porównaniu z tym, którego sekretne imię trzymał w nieprzeniknionej tajemnicy za
murami śmierci.
Nieprzeniknionej dla wszystkich, oprócz — nareszcie — niej. Jak zawsze, natura jej mocy
przytłoczyła ją smutkiem. Wydawało się, że nawet zmarli nie mogą zaznać spokoju od niej,
od Kimberly Ford z Baelrathem na dłoni.
Stonehenge. To wiedziała. Punkt wyjścia. W ukrytej Księdze Gortyna, którą znalazła pod
stojącą przy jeziorze chatą, odszukała — z łatwością, gdyż była tam Ysanne — słowa, które
przywołają zmarłego strażnika z miejsca jego drugiego spoczynku.
Potrzebne jej jednak było coś więcej, gdyż zmarły był ongiś potężny i nie chciał zdradzić
swej tajemnicy bez oporu. Musiała poznać jeszcze jedno miejsce. Następne. Ostatnie. Miejsce
wezwania.
I wreszcie, pewnej kwietniowej nocy, poznała je.
Ten od dawna poszukiwany obraz zmyliłby ją raz jeszcze, gdyby nie była przygotowana
na sztuczkę, jaką mógł
39
spłatać czas. Jasnowidzący wędrowali w swych snach wzdłuż pętli powstających w
niewidzialny sposób, gdy Tkacz pracował na swych Krosnach, i musieli być przygotowani na
ujrzenie niewytłumaczalnego.
Była więc gotowa na ten widok: mała, zielona wyspa leżąca na jeziorze o tafli gładkiej jak
szkło, pod sierpem księżyca, który wzeszedł przed chwilą. Był to obraz promieniujący tak
niezrównanym spokojem, że rok temu Kim-berly rozpłakałaby się, wiedząc, jakie
spustoszenie wywoła jej nadejście.
Nawet nie rok temu, nawet nie tyle. Zmieniła się jednak i choć był w niej teraz smutek —
głęboki jak kamień i równie niezmienny — czuła też olbrzymią potrzebę, a zwłoka była zbyt
długa, by Kim mogła sobie pozwolić na luksus łez.
Podniosła się z łóżka. Wojenny Kamień zamigotał stłumionym, wieszczącym blaskiem.
Wiedziała, że wkrótce się rozjarzy. Będzie niosła ogień na swej dłoni. Kuchenny zegar
powiedział jej, że jest czwarta nad ranem. Zobaczyła też, że Jennifer siedzi przy stole, a woda
w czajniku zaczyna się gotować.
— Krzyknęłaś — odezwała się jej współlokatorka. —
Myślałam, że coś się dzieje.
Kim zajęła jedno z wolnych krzeseł. Owinęła się szczelnie szlafrokiem. W domu panował
chłód, a ze swych podróży zawsze wracała zziębnięta. — Działo się — odparła zmęczonym
głosem.
Czy wiesz, co musisz zrobić?
Skinęła głową.
Wszystko w porządku?
Wzruszyła ramionami. Zbyt trudno było to wyjaśnić. Zaczęła ostatnio rozumieć, dlaczego
Ysanne wycofała się do swej pustelni nad jeziorem. W pokoju paliły się dwa światła: jedno
na suficie, a drugie na jej dłoni. — Lepiej zadzwońmy po chłopaków — powiedziała.
— Już to zrobiłam. Wkrótce tu będą.
40
Kim obrzuciła ją bacznym spojrzeniem. — Co mówiłam przez sen?
Oczy Jennifer znowu miały łagodny wyraz. Tak było od chwili narodzin Dariena. —
Krzyczałaś, by ci wybaczyli — odparła. Ma wyrwać zmarłych z miejsca spoczynku, a tych,
którzy nie mogą umrzeć, powieść ku ich przeznaczeniu.
— Marne szansę — stwierdziła Kimberly.
Zadźwięczał dzwonek. Po chwili wszyscy stali już wokół
niej, niespokojni, rozczochrani i na wpół śpiący. Podniosła wzrok. Czekali, lecz okres
oczekiwania dobiegł już końca. Widziała wyspę i jezioro o tafli jak szkło.
— Kto poleci ze mną do Anglii? — zapytała z kruchą,
fałszywą pogodą w głosie.
Polecieli wszyscy. Nawet Dave, który musiał właściwie zrezygnować ze swej pracy
praktykanta, by dostać wolne z dwudziestoczterogodzinnym wyprzedzeniem. Rok temu był
tak mocno zdecydowany odnieść sukces jako prawnik, że zabrał ze sobą do Fionavaru plik
notatek z postępowania dowodowego. Zmienił się bardzo, podobnie jak oni wszyscy. Gdy
widziało się, jak Rangat wzniosła w górę swą nieczystą dłoń, wszystkie inne sprawy można
było uważać jedynie za nieistotne.
Cóż jednak mogło się wydawać mniej istotne niż sen? A to właśnie sen sprawił, że cała
piątka pomknęła nad oceanem boeingiem 747 do Londynu, a potem wypożyczonym w
Heathrow renaultem prowadzonym w nieobliczalny sposób na pełnym gazie przez Kevina
Laine'a do Amesbury obok Stonehenge.
Kevin był w wybuchowym nastroju. Uwolniony wreszcie od oczekiwania, od trwającego
miesiącami udawania, że interesują go kursy dotyczące podatków, własności gruntu oraz
postępowania cywilnego, które poprzedzały przyjęcie go w poczet adwokatów, przemknął
samochodem przez rondo, nie zważając na prychającego Dave'a, po czym zatrzymał się z
piskiem opon przed starożytnym hotelem połączonym z tawerną, który zwał się oczywiście
„Nowa Gospoda".
41
Obaj z Dave'em wzięli bagaże — żadne z nich nie zabrało nic poza torbą podręczną —
podczas gdy Paul zajął się rejestracją. Wchodząc do środka, minęli wejście do baru
— zatłoczonego z uwagi na porę obiadową — i Kevin do
strzegł przelotnie ładniutką, piegowatą barmankę.
Czy wiesz — zapytał Dave'a, gdy czekali, aż Paul
załatwi pokoje — że nie pamiętam, kiedy ostatni raz mia
łem kobietę?
Choć raz zapomnij o tym, co masz między nogami
— mruknął Dave, który również tego nie pamiętał i w do
datku czuł się bardziej usprawiedliwiony.
Kevin mógł przyznać, że zachował się niepoważnie. Nie był jednak mnichem i nigdy nie
byłby w stanie go udawać. Diarmuid by mnie zrozumiał — pomyślał. Niemniej zastanowił
się, czy nawet rozpustny książę potrafiłby pojąć, jak dalece przeżywał Kevin akt miłości i
czego w nim naprawdę szukał. To skrajnie nieprawdopodobne, uznał, ponieważ sam
właściwie tego nie wiedział.
Paul przyniósł klucze do dwóch sąsiadujących ze sobą pokojów. Zostawiwszy Kimberly,
po jej usilnych prośbach, w jednym z nich, pozostała czwórka pojechała samochodem milę na
zachód, by dołączyć do turystycznych autobusów i tłumu zwiedzających Stonehenge. Gdy
już się tam znaleźli, Kevin spoważniał, choć w świetle dnia wyglądało to raczej tandetnie.
Mieli do wykonania robotę. Musieli się przygotować do tego, co miało wydarzyć się nocą.
Dave pytał o to w samolocie. Było już bardzo późno. Film się skończył, a światła
przygaszono. Jennifer i Paul zasnęli. Rosły mężczyzna podszedł do miejsca, gdzie siedzieli
Kevin i Kim, którzy nie spali, lecz nic nie mówili. Kim przez cały czas nie odezwała się ani
razu, zagubiona w jakiejś niespokojnej krainie zrodzonej ze snu.
— Co mamy tam zrobić? — zapytał nieśmiało Dave,
jak gdyby bał się ją niepokoić.
Białowłosa dziewczyna siedząca obok Kevina wyrwała się z zamyślenia, by powiedzieć:
— Wasza czwórka będzie
42
musiała zrobić wszystko, co okaże się konieczne, by dać mi czas.
— Na co? — Dave nie ustępował.
Kevin również odwrócił głowę, by spojrzeć na Kim, gdy mówiła, nazbyt rzeczowym
tonem: — Żeby przywołać zmarłego króla i zmusić go do zdradzenia imienia. Potem będę
musiała radzić sobie sama.
Następnie popatrzył dalej, przez okno, i zobaczył gwiazdy widoczne za skrzydłem.
Lecieli bardzo wysoko nad głębokimi wodami.
Która godzina? — zapytał Dave po raz piąty, zma
gając się z atakiem nerwowości.
Po jedenastej — odparł Paul, który wciąż obracał
w palcach łyżkę. Znajdowali się w salonie pierwszej klasy
hotelowego baru. On, Dave i Jen siedzieli za stolikiem, a Ke-
vin — co niewiarygodne — wdał się w pogawędkę z kel
nerką przy barze. Właściwie jednak nie było to takie nie
wiarygodne. Znał Kevina Laine'a już od dawna.
Do licha, kiedy ona zejdzie? — w głosie Dave'a
brzmiał autentyczny niepokój. Paul czuł, że narasta on rów
nież w nim. Wiedział, że nocą, gdy znikną popołudniowe
tłumy, będzie to całkiem inne miejsce. Pod gwiazdami, Sto-
nehenge cofnie się daleko w czasie. Wciąż jeszcze drzemała
tam moc. Wyczuwał ją i wiedział, że w nocy się objawi.
Czy wszyscy wiedzą, co mają robić? — powtórzył.
Tak, Paul — odparła Jennifer. Była zaskakująco
spokojna. Przygotowali plany po powrocie przy kolacji. Kim
nie wyszła z pokoju od chwili przybycia do hotelu.
Kevin podszedł z powrotem do stolika, niosąc całą pintę piwa.
Chcesz się napić? — zapytał ostrym tonem Dave.
Nie bądź idiotą. Podczas gdy wy dwaj siedzieliście
sobie tutaj, nic nie robiąc, ja poznałem imiona obu tutejszych
strażników. Len to ten wielki, brodaty. Kate mówi, że jest
jeszcze drugi. Nazywa się Dougal.
Dave i Paul umilkli.
43
— Niezła robota — powiedziała Jennifer. Uśmiechnęła
się lekko.
— No dobra — odezwała się Kim. — Chodźmy już.
Stała przy stoliku. Założyła lotniczą kurtkę i szalik. Jej
widoczne pod lokami białych włosów oczy miały lekko szalony wyraz. Twarz była
śmiertelnie blada. Przez czoło przebiegała pojedyncza pionowa bruzda. Kim uniosła w górę
dłonie. Miała na nich rękawiczki.
— Zaczął się żarzyć pięć minut temu — wyjaśniła.
Dotarła więc na miejsce. Był to zaiste odpowiedni moment, by objawić się tu i teraz i
okazać Baelrath gorejący karmazynowym płomieniem mocy. To był Wojenny Kamień,
znaleziony, nie zrobiony, i bardzo dziki. Nadeszła wojna i pierścień wchodził w posiadanie
swej mocy. Przeniósł Kim obok wysokich, okrytych całunem ciemności kamieni, potem do
leżącego na ziemi oraz przechylonego, aż po najwyższy, tworzący nadproże. Przy nim
zatrzymała się.
Za jej plecami rozległ się krzyk. Bardzo daleko z tyłu. Nadszedł czas. Kimberly uniosła
rękę przed twarz i krzyknęła zimnym głosem, bardzo różnym od tego, którym przemawiała,
gdy wolno jej było być tylko sobą, tylko Kim. Skierowała w ciszę, w wyczekujący spokój
tego miejsca, słowa mocy nad mocami, by przywołać pochowanego tu zmarłego spoza ścian
Nocy.
— Damae Pendragon! Sed Baelrath riden log verenth.
Pendragon rabenna, nisei damae!
Nie było jeszcze księżyca. Między starożytnymi monolitami Baelrath lśnił jaśniej niż
którakolwiek z gwiazd, oświetlając trupim blaskiem olbrzymie kamienne zęby. W tej mocy
nie było nic subtelnego czy delikatnego. Nic pięknego. Kim przybyła tu narzucić swą wolę,
posiłkując się ową siłą oraz tajemnicą, którą znała. Przybyła wezwać.
I nagle, gdy rozpętał się wiatr, tam gdzie przedtem go nie było, zrozumiała, że dokonała
tego.
Pochyliła się pod prąd powietrza, trzymając Baelrath przed sobą, i ujrzała, w samym
środku zabytku, postać sto-
44
jącą na kamiennym ołtarzu. Była wysoka i skryta w cieniu, spowita mgłą niczym całunem.
Przybysz zmaterializował się jedynie w połowie, w połowicznym świetle gwiazd i kamienia.
Walczyła z jego ciężarem, oporem. Był martwy tak długo, a ona kazała mu wstać.
Nie było tu miejsca na smutek, a okazanie słabości mogło zniweczyć wezwanie.
Zawołała: — Utherze Pendragonie, staw się, gdyż rozkazuję twej woli!
— Nie rozkazuj mi! Jestem królem!
Głos był wysoki, mocno naciągnięty na drucie stuleci, zachował jednak władcze
brzmienie.
Nie było miejsca na litość. Najmniejszego. Znieczuliła swe serce. — Jesteś martwy —
powiedziała zimno, na zimnym wietrze. — I oddano cię kamieniowi, który noszę.
Dlaczego miałoby tak być?
Wiatr był coraz silniejszy.
Za oszukaną Ygraine i syna spłodzonego w fałszu.
Stara, stara opowieść.
Uther wyprostował się, osiągając pełen wzrost. Stał nad swym grobem, bardzo wysoki. —
Czyż nie okazał się wielki ponad wszelką miarę?
A zatem: — To nie ma znaczenia — odparła Kimber-ly. Była w niej teraz boleść, której
żadne znieczulenie nie mogło powstrzymać. — Zamierzam go wezwać, używając imienia,
którego strzeżesz.
Zmarły król wyciągnął ręce ku spoglądającym na nich gwiazdom. — Czyż nie dosyć już
wycierpiał? — zawołał ojciec głosem, który zagłuszył wiatr.
Na to nie istniała ludzka odpowiedź, Kimberly rzekła więc: — Nie mam czasu, Utherze.
Musimy go przywołać. Na żar mojego kamienia, rozkazuję ci: Jak brzmi imię?
Widziała srogi wyraz jego twarzy. Zapanowała nad własną, by nie mógł z niej wyczytać
niezdecydowania. Opierał się jej. Czuła, że ziemia oddala go od niej i ciągnie w dół.
Czy znasz miejsce? — zapytał Uther Pendragon.
Znam.
45
W jego oczach, jak przez mgłę lub dym, wyczytała, iż wiedział, że tak jest, a także to, że
za pomocą Baelratha zdoła go ujarzmić. Jej dusza przewracała się pod wpływem
wywołanego tym bólu. Wydawało się, że nie zdoła stać się aż tak podobna do stali.
— Był młody, gdy to się wydarzyło — powiedział. — Kazirodztwo i cała reszta. Bał się,
ze względu na przepowiednię. Czy nie mogą się nad nim ulitować? Czy nigdzie nie ma
zmiłowania?
Kimże była, że dumni królowie zmarłych błagali ją w taki sposób? — Imię! —
powtórzyła Kimberly wśród zawodzenia wiatru. Uniosła pierścień nad głowę, by okiełznać
króla.
Okiełznany, powiedział jej. Odniosła wrażenie, że wszędzie wokół gwiazdy zaczęły
spadać z nieba. Ściągnęła je w dół mocą tego, czym była.
Była czystą czerwienią, była dzika, noc nie mogła jej pomieścić. Nawet w tej chwili
potrafiłaby się podnieść, by później opaść w dół, tak jak mógł to zrobić czerwony blask
księżyca. Ale nie tutaj. W innym miejscu.
Leżało ono wysoko. Wystarczająco wysoko, by ongiś mogło być wyspą na jeziorze o tafli
jak szkło. Potem wody cofnęły się w całym Somerset, pozostawiając równinę oraz wznoszące
się wysoko nad nią wzgórze o siedmiu graniach. Jeśli jednak jakieś miejsce było kiedyś
wyspą, pozostaje w nim wspomnienie o wodzie i wodnej magii, bez względu na to, jak
daleko leży morze czy jak dawno temu opadło.
Tak też wyglądało to w przypadku Glastonbury Tor, które w dniach świetności zwano
Avalonem i które widziało, jak trzy kobiety odwiozły łodzią na jego brzeg umierającego
króla.
Tyle w szczątkowych legendach kryło się prawdy, reszta jednak była tak od niej daleka,
że to również niosło ze sobą żal. Kim rozejrzała się wokół ze szczytu pagórka i ujrzała wąski
sierp księżyca wznoszący się na wschodzie nad ciąg-
46
nącą się daleko równiną. Gdy tak patrzyła, blask Baelratha zaczął zanikać, a wraz z nim moc,
która ją tu sprowadziła.
Musiała coś uczynić, dopóki jeszcze płonął. Wzniosła pierścień w górę i odwróciła się —
niczym światło latarni morskiej pośród nocy — z powrotem w stronę Stonehenge, które
leżało tak wiele mil stąd. Sięgnęła przed siebie, tak jak zrobiła to już raz przedtem. Tym
razem jednak było to łatwiejsze. Dziś w nocy była bardzo silna. Odszukała pozostałą
czwórkę, zebrała ich razem: Kevina i Paula, Jennifer i Dave'a. Zanim Wojenny Kamień zgasł,
wysłała ich do Fionavaru resztką czerwonej dzikości zrodzonej przez Stonehenge.
Potem światło, które nosiła, stało się jedynie pierścieniem na jej palcu. Na smaganym
wiatrem szczycie wzgórza zapadła ciemność.
Księżyc lśnił wystarczająco jasno, by mogła dostrzec kaplicę, którą wzniesiono tu jakieś
siedemset lat temu. Kim dygotała teraz i to nie tylko z zimna. Płonący pierścień wzniósł ją w
górę i dał jej determinację w normalnej sytuacji znajdującą się poza jej zasięgiem. Teraz była
tylko Kimberly Ford, a przynajmniej tak się jej zdawało. Poczuła lęk, stojąc na tym
starożytnym wzgórzu, które wciąż wydzielało zapach morskiego wiatru, tutaj w głębi
Somerset.
Miała zamiar uczynić coś strasznego, pobudzić raz jeszcze do życia klątwę tak starą, że
wiatr wydawał się przy niej młody.
Na pomocnych terytoriach Fionavaru wznosiła się jednak ongiś góra, pod którą był
uwięziony bóg. Potem nastąpiła detonacja tak potężna, że mogła oznaczać tylko jedno. Ra-
koth Spruwacz nie był już spętany. Przeciwko nim wystąpiło tak wiele mocy. A jeśli
Fionavar padnie, Maugrim zawładnie wszystkimi światami i Gobelin na Krosnach Świata
zostanie rozerwany i splątany bez możliwości naprawy.
Pomyślała o Jennifer w Starkadh.
Pierścień na jej dłoni zgasł. Nie miała w sobie żadnej mocy poza imieniem, które znała,
straszliwym i bezlitos-
47
nym. Wiedziała, że w tym wysoko położonym, mrocznym miejscu musi okazać się silna.
Wypowiedziała własnym głosem jedyne słowo, na które Wojownik bezwzględnie musiał
odpowiedzieć.
— Dzieciobójco!
Potem zamknęła oczy, gdyż wydało jej się, że wzgórzem i całą równiną Somerset
wstrząsnęły rozdzierające konwulsje. Rozległ się dźwięk: wiatr, smutek, zaginiona muzyka.
Jego ojciec mówił, że był młody i bał się, a zmarli mówili prawdę albo milczeli.
Przepowiednia Merlina wybiła podzwonne dla promiennego marzenia, a więc rozkazał poza-
bijać dzieci. Och, jak można było się nie rozpłakać? Wszystkie dzieci. Po to, by jego
przepowiedziany, skalany, kazirodczy potomek nie ocalił życia, by zniszczyć ów jasny sen.
Sam był niewiele więcej niż dzieckiem, lecz jego imieniu powierzono nić, a co za tym idzie
świat. A gdy niemowlęta zginęły...
Gdy niemowlęta zginęły, Tkacz wyznaczył mu długi, nie kończący się los. Krąg wojny i
pokuty pod różnymi imionami i w wielu światach, by można było osiągnąć zadośćuczynienie
za dzieci i za miłość.
Kim otworzyła oczy i ujrzała nisko zawieszony, wąski sierp księżyca. Widziała
błyszczące wiosenne gwiazdy nad głową. Nie myliła się sądząc, że są jaśniejsze niż
uprzednio.
Nagle odwróciła się i w owym niebiańskim świetle dostrzegła, że nie jest sama w tym
wysoko położonym, zaklętym miejscu.
Nie był już młody. Jak mógł zachować młodość po tak wielu wojnach? Jego broda była
ciemna, choć ze śladami siwizny, a oczy nie przystosowały się jeszcze do czasu. Wydało jej
się, że widzi w nich gwiazdy. Wspierał się na mieczu. Otoczył dłońmi jego rękojeść, jak
gdyby była to jedyna pewna rzecz pośród szerokiej nocy. Nagle przemówił, głosem tak
łagodnym i zmęczonym, że trafił jej wprost do serca: — Byłem tutaj Arturem, pani, prawda?
— Tak — wyszeptała.
48
Gdzie indziej nosiłem inne imiona.
Wiem — przełknęła ślinę. — To jednak twoje pra
wdziwe imię. Pierwsze.
— A nie tamto?
Och, kimże była?
— Nie. Nigdy go nikomu nie zdradzę ani nie wypowiem
po raz drugi. Przysięgam.
Wyprostował się powoli. — Inni jednak to zrobią, tak jak działo się to uprzednio.
— Nie mogę nic uczynić, by to zmienić. Wezwałam cię
jedynie dlatego, iż cię potrzebujemy.
Skinął głową. — Tutaj jest wojna?
— W Fionavarze.
Usłyszawszy to, poderwał się nagle. Nie był tak wysoki, jak jego ojciec, lecz majestat
spowijał go niczym płaszcz. Uniósł głowę na wzmagającym się wietrze, jak gdyby usłyszał
odległy dźwięk rogu.
A więc to ostatnia bitwa?
Jeśli przegramy, będzie ostatnią.
Wydawało się, że gdy usłyszał te słowa, nabrał stałości, jak gdyby pogodzenie się z losem
zakończyło jego przejście z miejsca, gdzie przebywał uprzednio. W głębi jego oczu nie było
już gwiazd. Stały się one brązowe i łagodne niczym szeroka, zorana ziemia.
— Niech tak będzie — powiedział Artur.
To ta spokojna zgoda załamała ostatecznie Kimberly. Dziewczyna osunęła się na kolana i
opuściła twarz, by się rozpłakać.
W chwilę później poczuła, jak bez wysiłku podźwignięto ją z ziemi. Otoczył ją uścisk tak
serdeczny, że w tym samotnym podniesieniu poczuła się tak, jakby wróciła do domu po
długiej podróży. Wsparła głowę na jego szerokiej piersi i poczuła mocne uderzenia serca.
Było to dla niej pociechą w jej żalu.
Po chwili cofnął się. Otarła łzy i ujrzała, że Baelrath rozjarzył się ponownie. Nie zdziwiło
jej to. Po raz pierwszy
49
zdała sobie sprawę z tego, jak czuje się zmęczona. Przeszło przez nią tak wiele mocy.
Potrząsnęła głową. Nie miała czasu na słabość. Ani trochę. Spojrzała na niego.
Czy mi wybaczasz?
Nie potrzebujesz mojego wybaczenia — odparł Ar
tur. — Nawet nie w połowie tak bardzo, jak ja potrzebuję
go od was wszystkich.
Byłeś młody.
To były maleńkie dzieci — odparł cicho. :— Czy
oni już tam są, oboje? — spytał po chwili.
Ból słyszalny w głosie odsłonił przed nią po raz pierwszy prawdziwą naturę jego
przekleństwa. Powinna była się tego domyślić. Łatwo było to dostrzec. Za dzieci i za miłość.
Nie wiem — odparła z wysiłkiem.
Zawsze się zjawiają — stwierdził. — Dlatego, że
kazałem zabić dzieci.
Na to nie można było odpowiedzieć. Zresztą Kim nie zaufałaby swemu głosowi. Ujęła
tylko jego dłoń i raz jeszcze, resztką swych sił, wznosząc w górę Baelrath, przeszła z Arturem
Pendragonem, Potępionym Wojownikiem, ku Fionavarowi i wojnie.
Część II
Owein
Rozdział 4
Ruana spróbował słabym głosem podjąć pieśń. Miał do pomocy jedynie Iraimę. Nie
żywił zbytniej nadziei, że jego głos dotrze tak daleko, jak było to konieczne, nie przychodziło
mu jednak do głowy nic innego, co mógłby zrobić. Leżał więc w ciemności, słuchając jak
wokół niego umierają jego towarzysze, i śpiewał raz za razem pieśń ostrzegawczą oraz pieśń
zbawienną. Iraima pomagała mu, kiedy mogła, była jednak bardzo słaba.
Rankiem ich strażnicy odkryli, że Taieri nie żyje. Wyciągnęli go z groty i pożarli.
Następnie spalili jego kości, by ogrzać się w przenikliwym chłodzie. Ruanę dławił dym
unoszący się ze stosu. Umieszczono go przy wejściu do jaskini, by utrudnić im oddychanie.
Słyszał kaszel Iraimy. Wiedział, że nie zabiją ich bezpośrednio z obawy przed klątwą krwi,
trzymano ich już jednak w grotach bez jedzenia przez długi czas, a do tego wdychali dym
pochodzący z ich braci i sióstr. Snuł abstrakcyjne rozważania na temat uczuć nienawiści czy
gniewu. Zamknął oczy i raz jeszcze zaśpiewał kanior dla Taieriego. Wiedział, że nie robi tego
w należytej zgodzie z obrządkami i poprosił o wybaczenie. Potem znowu zaczął śpiewać raz
za razem te same dwie pieśni: ostrzegawczą i zbawienną. Iraima przyłączyła się po chwili do
niego, podobnie jak Ikatere, lecz przez większość czasu Ruana śpiewał sam.
51
Wspięli się po zielonej trawie na Atronel. Wielcy spod wszystkich trzech znaków stawili
się przed Ra-Tennielem. Jedynie Brendel przebywał na południu, w Paras Derval, Znak
Pustułki reprezentował więc Heilyn. Spod Znaku Brei-na zjawiły się bliźnięta — Galen i
Lydan — a z Łabędzia najpiękniejsza ze wszystkich Leyse. Była odziana na biało, jak
wszyscy spod tego znaku, na pamiątkę Lauriel. Był tam też Enroth, który był najstarszym od
chwili, gdy Laien Dziecię Włóczni odszedł do swej pieśni. Nie nosił żadnego znaku i
wszystkie zarazem, co przysługiwało jedynie najstarszemu i królowi.
Ra-Termiel sprawił, że tron rozjarzył się jaskrawym, niebieskim blaskiem. Sroga Galen
uśmiechnęła się, choć jej brat zmarszczył brwi.
Leyse ofiarowała królowi kwiat. — Znad Celynu — szepnęła. — Jest tam piękny gaj
srebrnych i czerwonych sylvainów.
— Chciałbym pójść z tobą je zobaczyć — odparł Ra-
Tenniel.
Leyse uśmiechnęła się zwodniczo. — Czy mamy dziś w nocy otworzyć niebo, Promienny
Panie?
Zaakceptował jej unik. Tym razem to Lydan się uśmiechnął.
Tak jest — odrzekł. — Na-Enrothu?
Cykl FIONAVARSKI GOBELIN składa się z trzech ksiąg: LETNIE DRZEWO WĘDRUJĄCY OGIEŃ NAJMROCZNIEJSZA DROGA Guy Gavriel Kay WĘDRUJĄCY OGIEŃ Księga druga Fionavarskiego Gobelinu Przełożył Michał Jakuszewski Zysk i S-ka Wydawnictwo Tytuł oryginału The Wandering Fire Copyright © 1986 by Guy Gavriel Kay Ali rights reserved Copyright © 1995 for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.c, Poznań Redaktor Barbara Borszewska
Wydanie I ISBN 83-7150-007-6 Zysk i S-ka Wydawnictwo s.c. ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 532-751, 532-767, tel./fax 526-326 Łamanie tekstu perfekt s.c, Poznań, ul. Grodziska 11 tel. 67-12-67 WĘDRUJĄCY OGIEŃ jest dedykowany mojej żonie, Laurze, która wyruszyła ze mną, by go odnaleźć. PODZIĘKOWANIA Druga księga Gobelinu powstała na farmie naszych przyjaciół, Marge i Antoniosa Katsipisa, nie opodal miasta Whakatane w Nowej Zelandii. W kształtowaniu własnego świata niezmiernie pomogło mi ciepło, z którym oboje, a także ich syn, łakomi, przywitali nas u siebie. CO WYDARZYŁO SIĘ WCZEŚNIEJ W LETNIM DRZEWIE opowiedziano, jak Loren Srebrny Płaszcz i Matt Soren, mag i jego źródło, wywodzący się z Najwyższego Królestwa Brenninu leżącego w świecie Fionavar, skłonili pięcioro ludzi z naszego świata, by przeszli wraz z nimi do tego, z którego przybyli. Goście mieli jakoby uczestniczyć w uroczystościach towarzyszących obchodom pięćdziesiątej rocznicy wstąpienia na tron Ailella, najwyższego króla. W rzeczywistości poczynania maga wywołane były żywionymi przez niego mrocznymi przeczuciami. Tymczasem królestwo Brenninu dotknęła straszliwa susza. Starszy syn Ailella, Aileron, został już uprzednio wygnany, gdyż przeklął swojego ojca za to, że ten nie pozwoli] mu podjąć próby zakończenia suszy przez złożenie z siebie ofiary na Letnim Drzewie. W Fionavarze pięcioro obcych szybko wpadło w skomplikowany gobelin wydarzeń. Prastara jasnowidząca, Ysan-ne, rozpoznała Kim Ford jako swą następczynię, którą uprze- dnio widziała w proroczym śnie. Wtajemniczenia Kim w wiedzę jasnowidzących dokonał wodny duch Eilathen Otrzymała też Baelrath, Wojenny Kamień, którego strzegte jasnowidząca. W geście ostatecznego poświęcenia użyła one Lókdala, magicznego sztyletu krasnoludów, by popełnić sa- 7 mobójstwo. Przedtem jednak nakreśliła na czole śpiącej Kimberly pewien symbol, który umożliwił jej uczynienie ze swej duszy daru dla dziewczyny.
Tymczasem Paul Schafer i Kevin Laine przeszli całkiem odmienną inicjację. Paul rozegrał — i przegrał —- nocną partię szachów z najwyższym królem, podczas której nieoczekiwanie nawiązała się między nimi nić sympatii. Następnego ranka wraz z Kevinem przyłączyli się do drużyny lekkomyślnego księcia Diarmuida, by dokonać wypadu na drugą stronę rzeki Saeren, do Cathalu, Krainy Ogrodów. Tam Diarmuid zrealizował swój plan i uwiódł Sharrę, księż- niczkę Cathalu. Gdy kompania powróciła do Brenninu, jej członkowie spędzili szaloną noc w tawernie „Pod Czarnym Dzikiem". Było już późno, gdy piosenka, którą zaśpiewał Kevin, przypomniała Paulowi o śmierci w wypadku samochodowym Rachel Kincaid, kobiety, którą kochał. Paul obwiniał za ów wypadek siebie, jako że wydarzył się on niedługo po tym, gdy Rachel oznajmiła, że ma zamiar wyjść za mąż za kogoś innego. Uczynił więc drastyczny krok. Zgłosił się do najwyższego króla i ten pozwolił mu, by zajął jego miejsce jako ofiara na Letnim Drzewie. Następnej nocy polana Letniego Drzewa leżąca w Lesie Boga ujrzała bitwę na epicką skalę. Przywiązany do drzewa Paul przyglądał się bezradnie, jak Galadana, wilczego władcę, który przyszedł odebrać mu życie, zaatakował i odpędził tajemniczy szary pies. Kolejnej nocy — trzeciej spędzonej przez Paula na drzewie — mimo że była to pora nowiu, na niebie pojawił się czerwony księżyc w pełni, a Dana, Bogini Matka, uwolniła Paula od poczucia winy, ukazując mu, że w rzeczywistości wcale nie wywołał podświadomie wypadku, w którym zginęła Rachel. Gdy Paul zalał się łzami, na Brennin spadł wreszcie deszcz. Sam Paul jednak nie umarł. Zdjęła go żywego z drzewa Jaelle, najwyższa kapłanka Dany. Było więc jasne, że zbliża się epokowa konfrontacja. Rakoth Maugrim, Spruwacz, pokonany przed tysiącleciem i spętany pod wielkim szczytem Rangat, wydostał się na wolność i — by to ogłosić — sprawił, że góra eksplodo wała, tworząc ognistą dłoń. Jego uwolnienie miało przykre konsekwencje dla Jenni fer Lowell, czwartej z przybyłych. W Paras Derval była on; świadkiem niepokojącego incydentu, który wydarzył si( podczas dziecinnej wyliczanki. Dziewczynka imieniem Lei la po raz trzeci tego lata wyznaczyła chłopca, zwanego Fin nem, do wstąpienia na Najdłuższą Drogę. Nikt, nawet Jaelle która również przyglądała się temu wydarzeniu, nie wiedzia dokładnie, co ono oznacza. Następnego dnia, wyjechawsz; za miejskie mury, Jennifer spotkała Brendela, jednego z Ho alfarów — Dzieci Światła — wraz z grupąjego pobratym ców. Zatrzymała się na noc razem z nimi w lesie. W cie mności zaatakowano ich. Zaniepokojony przybyciem pię ciorga obcych Rakoth Maugrim nakazał Galadanowi ora; Metranowi — zdradzieckiemu pierwszemu magowi Bren ninu — uprowadzić Jennifer. Przywiązano ją do grzbieti czarnej łabędzicy Avai, która zaniosła ją na północ, do For tecy Rakotha, Starkadh. Tymczasem eksplozja góry spowodowała śmierć stareg< najwyższego króla. Doprowadziło to do pełnej napięcia kon frontacji między Diarmuidem a jego bratem Aileronem, któr od chwili wygnania ukrywał się jako sługa Ysanne. Sytuacji grożącą wybuchem przemocy zakończyło zrzeczenie si< przez Diarmuida pretensji do tronu. Został on jednak ugo dzony nożem w bark przez Sharrę z Cathalu. Ostatni z piątki przybyszów, Dave Martyniuk, rozłączo ny z pozostałymi w chwili przejścia do Fionavaru, znalaz się daleko na północy, wśród Dalrei, Jeźdźców z Równiny Dał się tam wciągnąć w życie trzeciego plemienia, któryn władał Ivor, ich wódz. Młodemu synowi Ivora, Taborowi, który odbywał w le sie głodówkę, by ujrzeć wizję swego totemowego zwierzę cia, przyśniło się stworzenie, które — jak się zdawało — nie mogło istnieć: skrzydlaty jednorożec kasztanowej maści Następnej nocy na granicy Wielkiej Puszczy, Pendaran spotkał istotę ze swej wizji i poleciał na niej. Była to Im-raith-Nimphais, obosieczny dar Bogini zrodzony z czerwonego księżyca w pełni. Nazajutrz grupa Dalrei dowodzona przez najstarszego syna Nora, Levona, odprowadziła Dave'a do Brenninu. Drużyna wpadła w pułapkę zastawioną przez wielu złych svart alfarów. Ocaleli jedynie Dave, Levon oraz jeszcze jeden Dalrei imieniem Torc, którzy umknęli w mrok Puszczy Pen-daran. Jej drzewa i duchy, które nienawidziły wszystkich ludzi od chwili, gdy — przed tysiącem lat — utraciły piękną Lisen z Puszczy, planowały uśmiercić intruzów. Uratowała ich interwencja Flidaisa, puszczańskiego ducha niewielkiego wzrostu. Twierdził on między innymi, że zna odpowiedzi na wszystkie zagadki we wszystkich światach, z
wyjątkiem jednej: imienia, za pomocą którego można wezwać Wojownika. Tak się złożyło, że poszukiwanie tego imienia było jednym z zadań powierzonych Kimberly przez Ysanne. Flidais wysłał wiadomość do Ceinwen, kapryśnej, odzianej w zieleń bogini łowów, która darzyła Dave'a szczególnym uczuciem. Sprawiła ona, że trzech przyjaciół przebudziło się rankiem bezpiecznie na południowym skraju Wielkiej Puszczy. Uczyniła też więcej. Spowodowała, że Dave odnalazł dawno zagubiony przedmiot mocy: Róg Oweina. Levon, którego uczył stary, mądry Gereint, ślepy szaman jego plemienia, odszukał w pobliżu Grotę Śpiących — jaskinię, w której spał Owein wraz z królami Dzikich Łowów. Trójka przyjaciół pojechała na południe, by zanieść tę wiedzę do Paras Derval. Przybyli akurat na czas, aby zdążyć na pierwszą sesję rady pod rządami Ailerona. Obrady przerywano dwukrotnie. Za pierwszym razem powodem było przybycie Brocka, krasnoluda z Banir Tal, który klęknął przed Mattem Sórenem — ongiś królem tej rasy — po czym przekazał straszliwą wiadomość, że krasnołudowie, pod przewodnictwem dwóch braci, Kaena i Blóda, pomogli 10 Spruwaczowi uwolnić się, zdradziecko niszcząc kamiei strażniczy z Eridu, co uniemożliwiło przekazanie ostrzeże nia, iż spętany pod górą Rakoth zaczął się poruszać. Oddal mu też odnaleziony przez siebie Kocioł z Khath Meigol który miał moc wskrzeszania niedawno zmarłych. W samym środku tej straszliwej recytacji Kimberly uj rżała nagle — w wizji ukształtowanej przez Baelrath — Jennifer gwałconą i torturowaną przez Rakotha w jego for tecy. Przywołała do siebie Dave'a, Paula i Kevina, po czyn dosięgła nieszczęsną dziewczynę dziką mocą swego pier ścienia i ściągnęła całą piątkę z Fionavaru z powrotem dc ich własnego świata. Tak zakończyło się LETNIE DRZEWO. Część I Wojownik Rozdział 1 Zbliżała się zima. Śnieg, który spadł ostatniej nocy, nie stopniał. Pokrywał nagie drzewa. Toronto przebudziło się tego ranka i ujrzało, że jest ubrane całkowicie na biało, a był dopiero listopad. Dave Martyniuk przechodził przez Nathan Philips Sąuare na wprost bliźniaczych krzywizn ratusza. Stąpał tak ostrożnie, jak tylko mógł. Żałował, że nie założył zimowych bu- tów. Gdy kierował się w stronę położonego po przeciwległej stronie placu wejścia do restauracji, z pewnym zaskoczeniem ujrzał, że pozostała trójka już na niego czeka. Dave — odezwał się bystrooki Kevin Laine. — Nowy garnitur! Kiedy to się wydarzyło? Cześć wszystkim — odparł Dave. — Kupiłem go w zeszłym tygodniu. Nie mogę przez cały rok nosić takich samych sztruksowych marynarek, zgadza się? Święta prawda — zgodził się uśmiechnięty Kevin. Miał na sobie dżinsy i barani kożuszek. Oraz zimowe buty. Ukończył już obowiązkowy staż w firmie prawniczej, który
Dave właśnie rozpoczął, i pogrążył się teraz w równie nud nym, choć mniej formalistycznym, sześciomiesięcznym kur sie adwokackim. — Jeśli to jest trzyczęściowy garnitur — dodał — to twój wizerunek w moich oczach zostanie nie odwracalnie zburzony. 13 Dave rozpiął bez słowa marynarkę, by odsłonić kryjącą się pod spodem olśniewającą, ciemnoniebieską kamizelkę. — Wszyscy święci Pańscy miejcie nas w swej opiece! — zawołał Kevin. Przeżegnał się niewłaściwą ręką, kreśląc jednocześnie drugą znak chroniący przed złem. Paul Schafer roześmiał się. — Tak naprawdę — ciągnął Kevin — wy gląda bardzo fajnie. Tylko dlaczego nie wybrałeś odpowied niego rozmiaru? — Och, Kev, daj mu spokój! — wtrąciła się Kim Ford. — Naprawdę jest fajny, Dave, i świetnie na ciebie pasuje. Kevin zauważył, że wygląda jak łajza, i jest zazdrosny. Nieprawda — sprzeciwił się obwiniony. — Po prostu zatruwam koledze życie. Jeśli nie będę mógł dokuczać Da- veowi, to kto mi zostanie? Nic nie szkodzi — odparł Dave. — Jestem twardy. Potrafię to znieść. W tej samej chwili jednak przypomniał sobie twarz Ke-vina Laine'a zeszłej wiosny w pokoju hotelu Park Plaża. Twarz oraz bezbarwny, chrapliwy, lecz opanowany głos, którym przemówił, spoglądając na leżącą na podłodze zmasakrowaną kobietę. Na to odpowiem, choćby nawet był bogiem i choćby miało to oznaczać moją śmierć. Trzeba okazać trochę tolerancji komuś, kto złożył podobną przysięgę — pomyślał Dave — nawet jeśli jego styl nierzadko bywa drażniący. Pamiętał o tym również owego wieczoru — i nie tylko wtedy — kiedy Kevin dał wyraz niemej wściekłości kryjącej się w jego własnym sercu. — Tak jest — odezwała się łagodnym głosem Kim Ford. Dave wiedział, że jest to odpowiedź na jego myśli, a nie nonszalanckie słowa. Byłoby to niepokojące, gdyby nie to, kim była, ze swymi białymi włosami, zieloną bran soletą na nadgarstku i czerwonym pierścieniem — który rozjarzył się, by sprowadzić ich do domu — na palcu. — Wejdźmy do środka — powiedziała. — Musimy omówić kilka spraw. 14 Paul Schafer, Dwukrotnie Narodzony, na te słowa odwrócił się by ruszyć na ich czele. Ile odcieni — pomyślał Kevin — ma bezradność? Pamiętał to uczucie z zeszłego roku, gdy obserwował, jak Paul zamknął się w sobie w miesiącach po śmierci Rachel Kin-caid. To był dla jego przyjaciela niedobry okres, lecz otrząsnął się z tego. W ciągu trzech nocy spędzonych na Letnim Drzewie w Fionavarze zmienił się tak dalece, że w najważniejszych kwestiach nie sposób go już było zrozumieć. Został jednak uzdrowiony i Kevin uważał to za dar od Fiona-varu, swego rodzaju rekompensatę za to, co zrobił z Jennifer bóg zwany Rakothem Maugrimem. Rekompensata nie była jednak raczej właściwym określeniem, gdyż owej krzywdy nie można było naprawdę wynagrodzić ani na tym, ani na żadnym innym świecie. Pozostawała jedynie nadzieja zemsty — płomień tak słaby, że mimo złożonej przez niego przysięgi zaledwie się tlił. Cóż znaczyło którekolwiek z nich wobec boga? Nawet Kim, ze swym Wzrokiem, nawet Paul, nawet Dave, który zmienił się wśród Dalrei z Równiny i od- nalazł róg w Puszczy Pendaran. A kim był on, Kevin Laine, by składać przysięgę zemsty? Wszystko to wydawało się takie
żałosne i śmieszne, zwłaszcza tutaj, gdy jadł filety z soli w sali jadalnej restauracji Mackenzie King, wśród pobrzękiwania sztućców oraz szmeru rozmawiających przy obiedzie prawników i urzędników państwowych. I co? — zapytał Paul tonem, który sprawił, że oto czenie straciło nagle znaczenie. Patrzył na Kim. — Czy coś widziałaś? Przestań — odparła. — Przestań mnie naciskać. Jeśli coś się wydarzy, powiem ci o tym. Czy chcesz zapewnienia na piśmie? Spokój, Kim — odezwał się Kevin. — Musisz zro zumieć, jak bardzo nieświadomi się czujemy. Jesteś dla nas jedynym połączeniem. No więc, w tej chwili nie jestem z niczym połączona 15 i tyle. Istnieje pewne miejsce, które muszę odnaleźć. Nie panuję nad swymi snami. Wiem tylko, że ono leży w tym świecie. Nie mogę nigdzie się udać ani niczego zrobić, dopóki go nie odszukam. Czy sądzicie, że jest mi przyjemniej niż wam trzem? Czy nie możesz nas odesłać? — zadał niemądre py tanie Dave. Nie jestem cholerną kolejką podziemną! — wybu- chnęła Kim. — Udało mi się nas wydostać, ponieważ Bael- rath wyrwał się w jakiś sposób na swobodę. Nie umiem tego zrobić na zawołanie. To znaczy, że utknęliśmy tutaj — skwitował Kevin. Chyba że przybędzie po nas Loren — poprawił go Dave. Paul potrząsnął głową. — Nie zrobi tego. Dlaczego? — zapytał Dave. Sądzę, że Loren nie będzie ingerował. Rozpoczął całą sprawę, ale teraz zostawi ją nam i niektórym z pozostałych. Kim pokiwała głową. — Wprowadził nić do krosien — szepnęła — ale nie chce tkać tego gobelinu. Ona i Paul wymienili spojrzenia. Ale dlaczego? — nie ustępował Dave. Kevin słyszał brzmiącą w głosie potężnego mężczyzny frustrację. — Je steśmy mu potrzebni. Przynajmniej Kim i Paul. Czemu po nas nie przybędzie? Ze względu na Jennifer — odparł cicho Paul. — Uważa, że wycierpieliśmy już wystarczająco wiele — do dał po chwili. — Nie będzie nam już nic narzucał. Kevin odchrząknął. — Jak rozumiem, wszystko co wydarzy się w Fionavarze prędzej czy później znajdzie odbicie tutaj i w pozostałych światach, gdziekolwiek one się znajdują. Czyż to prawda? Tak jest — odparła spokojnie Kim. — Być może nie natychmiast, ale jeśli Rakoth zawładnie Fionavarem, bę dzie panował wszędzie. Istnieje tylko jeden Gobelin. Mimo to — dorzucił Paul — musimy to zrobić 16 z własnej inicjatywy. Loren od nas tego nie zażąda. J( śli chcemy we czwórkę tam wrócić, musimy sami znalei drogę. — We czwórkę? — zapytał Kevin. Z bezradnością pc patrzył na Kim. W jej oczach lśniły łzy. — Nie wiem — wyszeptała — Po prostu nie wiem. Ona nie chce widzieć was trzecr Nigdy nie wychodzi z domu. Rozmawia ze mną o prac> pogodzie oraz
aktualnych wydarzeniach i... i... — I ma zamiar to zrobić — stwierdził Paul Schafer. Kimberly skinęła głową. Była złota — przypomniał sobie Kevin, pogrążon; w smutku. — No dobra — dorzucił Paul. — Teraz moja kolej. Strzała Boga. Kazała wprawić w drzwi judasza, by widzieć, kto puka Większą część dnia spędzała w domu. Wychodziła jedynis na popołudniowe spacery do pobliskiego parku. Do drzw często ktoś przychodził: doręczyciele z przesyłkami poleconymi, inkasent z gazowni. Choć to głupie, z początku przez pewien czas dostawała kwiaty. Sądziła, że Kevin jest inte- ligentniejszy. Nie dbała o to, czy osądza go sprawiedliwie Pokłóciła się z tego powodu z Kim, gdy pewnego wieczon: jej współlokatorka wróciła do domu i znalazła w kuble na śmieci róże. — Czy nie masz żadnego pojęcia, co on czuje? Czy cię to nie obchodzi? — krzyczała Kimberly. Odpowiedź: nie i nie. Jak mogłaby kiedykolwiek jeszcze wzbudzić w sobie coś tak ludzkiego, jak uczucia? Niezliczone, pozbawione mostów rozpadliny dzieliły miejsce, w którym się teraz znajdowała, od ich czworga i całej reszty ludzi. Wszystko było tu nadal przesiąknięte odorem łabędzia. Widziała świat w przesączonym przez filtr nieswietle Starkadh. Jakiż głos, jakież oczy dostrzegane przez tę zieloną, zniekształcającą przesłonę, mogłyby zaćmić moc Rakotha, który przekopał 17 się przez jej umysł i ciało, jak gdyby Jennifer, ongiś cała i kochana, była jedynie stertą żużla? Cudem pozostała przy zdrowych zmysłach. Tylko jedna rzecz prowadziła ją naprzód, ku jakiemuś czasowi przyszłemu. Nie była ona dobra i nigdy nie mogła się taka stać, była jednak rzeczywista, nie planowana i należała do niej. Nie pozwoli jej sobie odebrać. I tak, gdy Kim powiedziała o wszystkim pozostałym trzem, i w lipcu przyszli do niej, by się z nią spierać, wstała i wyszła z pokoju. Od tego dnia nie widziała się z Kevinem, Davem ani Paulem. Urodzi to dziecko, dziecko Rakotha Maugrima, i umrze. Nie wpuściłaby go, gdyby nie zobaczyła, iż jest sam. Było to wystarczająco nieoczekiwane, by sprawić, że otworzyła drzwi. — Chcę ci opowiedzieć historię. Czy mnie wysłuchasz? — powiedział Paul Schafer. Na werandzie było zimno. Po chwili odsunęła się na bok i Paul wszedł do środka. Zamknęła drzwi i weszła do pokoju. Powiesił płaszcz w szafce na korytarzu i podążył za nią. Usiadła w fotelu na biegunach. Paul spoczął na kanapie i spojrzał na nią. Była wysoka i jasnowłosa, nadal pełna gracji, choć już nie szczupła, w siódmym miesiącu ciąży. Głowę trzymała wysoko. Duże, zielone oczy miały nieprzejednany wyraz. Poprzednim razem sobie poszłam i teraz zrobię to samo, Paul. W tej sprawie nie ustąpię. Powiedziałem: historię — szepnął. No to mów. Opowiedział jej po raz pierwszy o szarym psie na murach Paras Derval i o niezgłębionym smutku w jego oczach. Opowiedział o swej drugiej nocy na Letnim Drzewie, kiedy Ga-ladan, którego ona również znała, przyszedł po niego, o tym, jak pies pojawił się ponownie i o walce stoczonej w Lesie Mórnira. Opowiedział jej też, że — gdy był przywiązany 18 na Drzewie Boga — ujrzał, jak wzeszedł czerwony księży i szary pies przepędził wilka z lasu. Opowiedział jej o Danie. I o Mórnirze. O mocach, któr owej nocy postanowiły się
ujawnić w odpowiedzi na Cie mność z północy. Jego głos był głębszy niż to pamiętała Brzmiały w nim echa. — Nie jesteśmy w tej walce sami — powiedział. — On może nas na koniec roztrzaskać na kawałki, lecz nie zrób tego bez naszego oporu. Bez względu na to, co widziała: czy wycierpiałaś w tamtym miejscu, musisz zrozumieć, ż< on nie jest w stanie ukształtować wzorca dokładnie tak, jal tego pragnie. W przeciwnym razie nie byłoby cię tutaj. Wysłuchała go niemal wbrew woli. Jego słowa przywołały z powrotem inne, które wyrzekła w samym Starkadh Nie dostaniesz ode mnie nic, czego mi nie odbierzesz — powiedziała wtedy. To jednak było przedtem. Zanim przystąpił do odbierania jej wszystkiego i zanim Kim ją stamtąc wyciągnęła. Uniosła lekko głowę. — Tak — rzekł Paul. Jego wzroŁ ani na moment nie oderwał się od jej twarzy. — Czy to rozumiesz? Jest silniejszy od każdego z nas, nawet od Boga, który odesłał mnie z powrotem. Silniejszy od ciebie, Jenni-fer. Nie warto by było o tym wspominać, gdyby nie jedna rzecz: nie może ci odebrać tego, kim jesteś. — Wiem o tym — odparła Jennifer Lowell. — Dla tego właśnie urodzę jego dziecko. Opadł głębiej na kanapę. — W takim razie staniesz się jego sługą. — Nie. Wysłuchaj mnie teraz, Paul, ponieważ ty rów nież nie wiesz wszystkiego. Kiedy mnie zostawił... potem dał mnie krasnoludowi. Jego imię brzmiało Blód. Byłam nagrodą, zabawką. Powiedział mu jednak jedną rzecz: że ma mnie zabić, bo są ku temu powody. — W jej głosie brzmiała chłodna determinacja. — Urodzę to dziecko, po nieważ żyję, a on chciał mojej śmierci. Ono jest niepożądane. Nie mieści się w jego planach. 19 Milczał przez dłuższy czas. — Ale to samo dotyczy ciebie samej — powiedział wreszcie. Jej śmiech brzmiał brutalnie. — A w jaki sposób ja sama mam mu odpowiedzieć? Będę miała syna, Paul, i on stanie się moją odpowiedzią. Potrząsnął głową. — Jest w tym zbyt wiele zła. I chcesz tylko dowieść tego, czego już dowiedziono. — Wszystko jedno — odparła Jennifer. Po chwili jego usta wykrzywiły się. — W takim razie nie będę na ciebie naciskał. Przyszedłem tu ze względu na ciebie, a nie na niego. Zresztą Kim wyśniła już jego imię. Jej oczy błysnęły. — Paul, zrozum mnie. Zrobiłabym to, co robię teraz, bez względu na to, co powiedziała Kim, czy co się jej akurat przyśniło. I sama wybiorę dla niego imię! Uśmiechał się, co było niewiarygodne. — A więc nie odchodź i zrób to. Zostań z nami, Jen. Jesteś nam potrzebna. Dopiero gdy usłyszała jego słowa, zdała sobie sprawę, co powiedziała. Uznała, że oszukał ją, celowo sprowokował do czegoś sprzecznego z jej zamiarami. Z jakiegoś powodu nie mogła się jednak na niego gniewać. Gdyby ta pierwsza, cienka kładka, którą dla niej przerzucił, była mocniejsza, mogłaby naprawdę się uśmiechnąć. Paul podniósł się. — W Galerii Sztuki jest wystawa japońskich drzeworytów. Czy chciałabyś obejrzeć je razem ze mną? Przez dłuższą chwilę kołysała się na fotelu, spoglądając w górę na niego. Był ciemnowłosy i szczupły. Nadal wydawał się kruchy, choć już nie tak bardzo, jak ostatniej wiosny. Jak nazywał się ten pies? — zapytała. Nie wiem. Chciałbym się tego dowiedzieć. Po jeszcze jednej chwili podniosła się, włożyła płaszcz i postawiła pierwszy, ostrożny krok na pierwszym moście.
20 Czarne nasienie czarnego boga — myślał Paul, usiłując udawać, że interesują go dziewiętnastowieczne drzeworyty z Kioto i Osaki. Żurawie, powykręcane drzewa czy eleganckie kobiety z długimi szpilkami we włosach. Kobieta, która mu towarzyszyła, nie mówiła zbyt wiele, przyszła jednak do galerii, a już to sprawiło mu niemałą ulgę. Przypomniał sobie skurczoną postać, jaką była siedem miesięcy temu, gdy Kim w akcie desperacji sprowadziła ich z powrotem z Fionavaru za pomocą dzikiej, gorejącej potęgi Baelrath. Wiedział, że to właśnie jest moc Kim: Wojenny Kamień i sny, przez które wędrowała nocą, białowłosa jak uprzednio Ysanne, mająca w sobie dwie dusze oraz wiedzę dwóch światów. To musiało być trudne zadanie. Cena władzy — przypomniał sobie słowa najwyższego króla Ailella, w nocy, gdy rozegrali partię tabael. Owa noc stanowiła uwerturę do trzech innych, które stały się jego trudnym, najtrudniejszym zadaniem. Bramą do tego, kim był teraz. Panem Letniego Drzewa. Cokolwiek mogło to znaczyć. Dotarli już do dwudziestego wieku: więcej żurawi, długie, wąskie pejzaże górskie, niskie łodzie płynące po szerokich rzekach. Tematyka nie zmienia się zbytnio — zauważyła Jennifer. To fakt. Odesłano go z powrotem. Był odpowiedzią Mórnira, nie miał jednak pierścienia, którym mógłby palić, snów, wzdłuż których mógłby tropić sekrety gobelinu, czy choćby rogu, takiego, jaki znalazł Dave, wiedzy niebios jak Loren czy korony jak Aileron. Nie miał nawet — choć na tę myśl przeszył go dreszcz — w sobie dziecka, jak kobieta u jego boku. A jednak. Na gałęziach Drzewa, u jego ramienia, usiadły kruki. Ich imiona brzmiały Myśl i Pamięć. Na polanie stała jakaś postać. Trudno ją było dostrzec, ujrzał jednak rogi na jej głowie i zobaczył, że pokłoniła mu się. Potem nadciąg- 21 nęła biała mgła wznosząca się ku niebu, na którym w noc nowiu żeglował czerwony księżyc. Przyszedł też deszcz. A na koniec Bóg. Ten ostatni nadal mu towarzyszył. Nocami wyczuwał niekiedy jego milczącą, dominującą obecność w pędzie i strumieniu swej krwi, w przytłumionym grzmocie swego ludzkiego serca. Czy był tylko symbolem? Manifestacją tego, o czym mówił Jennifer: istnienia oporu przeciwko poczynaniom Spruwacza? Jak sądził, istniały gorsze role. Wyznaczono mu zadanie do wykonania w nadchodzących wydarzeniach. Niemniej coś w jego wnętrzu — a tam był Bóg — mówiło mu, że kryje się w tym coś więcej. Nie będzie Panem Letniego Drzewa ten, kto nie urodzi się dwukrotnie — powiedziała mu Jaelle w sanktuarium. Był czymś więcej niż symbolem. Oczekiwanie na to, aż dowie się czym i w jaki sposób, było najwyraźniej częścią ceny, jaką musiał zapłacić. Dotarli już niemal do końca. Zatrzymali się przed wielkim drzeworytem przedstawiającym scenę nad rzeką: łodzie popychane tyczkami oraz inne, rozładowywane przy zatłoczonym nabrzeżu; po drugiej stronie strumienia las, a za nim wznoszące się góry o ośnieżonych szczytach. Drzeworytu nie powieszono jednak jak należy. Paul widział w szkle odbicia stojących za nim ludzi: dwóch studentów i zaspanego strażnika. Nagle dostrzegł niewyraźny obraz stojącego w drzwiach wilka. Odwrócił się szybko, zaczerpnąwszy tchu, i spojrzał w oczy Galadana. Wilczy władca przybrał swój prawdziwy kształt. Paul usłyszał, jak Jennifer wciągnęła głośno powietrze. Zrozumiał, że ona również pamięta ową pokrytą bliznami, wspaniałą, potężną moc ze śladami siwizny w ciemnych włosach. Złapał dziewczynę za rękę, odwrócił się błyskawicznie i ruszył szybko ku wyjściu. Obejrzał się przez ramię. Gala-
22 dan podążał za nimi z sardonicznym uśmiechem na twarzy. Nie śpieszyło mu się. Wyszli zza rogu. Paul wymamrotał szybką modlitwę i nacisnął na klamkę drzwi z napisem WYJŚCIE AWARYJNE. Usłyszał za sobą krzyk strażnika, lecz alarm nie włączył się. Znaleźli się w korytarzu służbowym. Nie mówiąc ani słowa, pomknęli pędem. Z tyłu Paul usłyszał ponowny krzyk strażnika, gdy drzwi otworzyły się raz jeszcze. Korytarz rozwidlał się. Paul otworzył kolejne drzwi i pośpiesznie przeprowadził przez nie Jennifer. Potknęła się i musiał ją podtrzymać. — Paul, ja nie mogę biec! Zaklął w duchu. Byli tak daleko od wyjścia, jak to tylko możliwe. Drzwi zaprowadziły ich do największej sali w galerii, mieszczącej stałą ekspozycję rzeźb Henry Moore'a. Stanowiła ona dumę Galerii Sztuki stanu Ontario. Dawała jej poczesne miejsce na artystycznej mapie świata. I w niej to najwyraźniej mieli umrzeć. Pomógł Jennifer oddalić się od drzwi. Minęli kilka wielkich rzeźb: Madonnę z dzieckiem, nagą postać i coś abstrakcyjnego. — Zaczekaj tutaj — powiedział. Posadził ją na sze rokim postumencie jednej z rzeźb. W sali nie było niko go poza nimi. Był ranek powszedniego, listopadowego dnia. Wszystko się zgadza — pomyślał. Odwrócił się. Wilczy władca wszedł tymi samymi drzwiami, co oni. Po raz drugi Paul i Galadan stanęli twarzą w twarz w miejscu, gdzie odnosiło się wrażenie, że czas się zatrzymał. Jennifer wyszeptała jego imię. Nie odrywając spojrzenia od Galadana, usłyszał, jak szokująco zimnym głosem powiedziała: — Jest za wcześnie, Paul. Bez względu na to, kim jesteś, musisz się tego dowiedzieć teraz. W przeciwnym razie przeklnę cię, umierając. Wciąż wstrząśnięty tymi słowami, ujrzał, jak Galadan uniósł długi, cienki palec do czerwonej pręgi na swej skroni. 23 — Ten ślad — powiedział władca andainów — kładę u korzeni twego Drzewa. Masz szczęście — odparł Paul — że żyjesz i mo żesz go gdzieś położyć. Być może — przyznał tamten. Uśmiechnął się raz jeszcze. — Ale nie mam go więcej niż ty do tej pory. Ty i ona. W jego ręku błysnął nóż, choć Paul nie widział, by go wyjmował. Pamiętał tę broń. Galadan zbliżył się o kilka kroków. Paul wiedział, że nikt nie wejdzie do sali. I wtedy zdał sobie sprawę z czegoś jeszcze. Coś poruszyło się w głębi jego umysłu niczym morze. On również ruszył naprzód, oddalając się od Jennifer. — Czy chcesz walczyć z Dwukrotnie Narodzonym Mórnira? — zapytał. I wilczy władca odpowiedział: — Nie przybyłem tu po nic innego, choć zabiję dziewczynę, gdy będziesz już martwy. Pamiętaj kim jestem: dzieci bogów uklękły, by umyć mi stopy. Nie jesteś jeszcze niczym, Pwyllu Dwukrotnie Narodzony, i będziesz dwukrotnie martwy, nim pozwolę ci osiągnąć twą moc. Paul potrząsnął głową, a jego krew zaczęła pulsować. Usłyszał swe słowa, jakby głos dobiegał z daleka: — Twój ojciec mi się pokłonił, Galadanie. Czy ty tego nie uczynisz, synu Cernana? Poczuł jak wezbrała w nim moc, gdy spostrzegł wahanie przeciwnika. Lecz tylko na chwilę. Następnie wilczy władca, który od tysiąca lat był potężną mocą i rządził potężnymi, roześmiał się w głos. Ponownie uniósł rękę i pogrążył salę w całkowitym mroku. — A kiedy to słyszałeś, by syn podążał śladami ojca?
— zapytał. — Nie ma tu teraz psa, który by cię strzegł, a ja widzę w ciemności! Wewnętrzna moc opuściła Paula. Zamiast niej pojawiło się coś innego — cisza, przestrzeń przypominająca sadzawkę w lesie. Instynktownie zro- 24 zumiał, że to prawdziwy dostęp do tego, kim teraz był i kii miał się stać. Wyszedł z tej ciszy, podszedł do Jennifc i powiedział do niej: — Spokojnie. Trzymaj się mnie tera mocno. Gdy poczuł, że ścisnęła jego dłoń i podniosła się, b stanąć za nim, przemówił raz jeszcze do wilczego władc) Jego głos uległ zmianie. — Niewolniku Maugrima — powiedział. — Nie mc gę na razie cię pokonać. Nie widzę też w ciemności. Spoi karny się jeszcze, a trzeci raz jest zapłatą za wszystko — o czym dobrze wiesz. Nie będę jednak czekał na ciebie tutaj Wypowiadając te słowa poczuł, że opada w spokojni głębokie miejsce, ukrytą w jego wnętrzu sadzawkę, któr; odnalazł w skrajnej potrzebie. Mknął wciąż w dół. Trzyma jąc mocno Jennifer, powiódł ich oboje przez zimno, szpan w czasie, przestrzeń między światami Tkacza, z powroten do Fionavaru. ROZDZIAŁ 2 Vae usłyszała stukanie do drzwi. Odkąd Shahars wysłano na północ, do jej uszu często dobiegały nocą różne rozlegające się w domu dźwięki. Nauczyła się na ogół nie zwracać na nie uwagi. Jednakże walenia do drzwi sklepu, który znajdował się na dole, nie można było zignorować jako zrodzonego z zimowej samotności lub wywołanych wojną obaw. Było rzeczywiste i naglące, a ona nie chciała wiedzieć, kto puka. Jej syn był już jednak na korytarzu. Przywdział spodnie i ciepłą kamizelkę, którą mu zrobiła, gdy zaczęły się śniegi. Wydawał się zaspany i młody, dla niej jednak zawsze wy- glądał młodo. 25 Czy mam pójść zobaczyć? — zapytał odważnie. Zaczekaj — odparła Vae. Podniosła się i założyła na nocny strój wełnianą szatę. W domu było zimno. Dawno już minął środek nocy. Jej mężczyzna był daleko. Została sama pośród mroźnej zimy z czternastoletnim dzieckiem i coraz bardziej natarczywym stukaniem w drzwi. Zapaliła świecę i podążyła za Finnem schodami na dół. — Zaczekaj — powiedziała po raz drugi, gdy znaleźli się w sklepie. Zapaliła jeszcze dwie świece, nie zważając na marnotrawstwo. Zimową nocą nie otwierało się drzwi, jeśli nie miało się jakiegoś światła, które pozwoliłoby zo baczyć, kto przyszedł. Gdy płomień się rozpalił, dostrzegła, że Finn zabrał żelazny pogrzebacz z kominka na górze. Ski nęła głową i chłopak otworzył drzwi. W zaspie śnieżnej na zewnątrz stało dwoje nieznajomych: mężczyzna i wysoka kobieta, którą podtrzymywał, obejmując ręką jej ramiona. Finn opuścił swój oręż. Byli nie uzbrojeni. Gdy się zbliżyła, trzymając świecę wysoko, Vae zobaczyła dwie rzeczy: że kobieta nie jest jednak nieznajomą i że jest w zaawansowanej ciąży. — Takiena? — zapytała Vae. — Trzeci raz. Kobieta skinęła głową. Przeniosła wzrok na Finna, a potem z powrotem na jego matkę. — Jeszcze tu jest — powiedziała. — Cieszę się.
Finn nie mówił nic. Był tak młody, że mogło to złamać serce Vae. Mężczyzna stojący w drzwiach poruszył się. — Potrzebna nam pomoc — oświadczył. — Uciekliśmy z naszego świata przed wilczym władcą. Ja jestem Pwyll, a to jest Jennifer. Byliśmy tutaj zeszłej wiosny, razem z Lorenem. Vae skinęła głową. Żałowała, że Shahara nie ma tutaj, że przebywa w wietrznym chłodzie Północnej Twierdzy z włócznią swego dziadka. Był rzemieślnikiem, a nie żołnierzem. Co jej mąż wiedział o wojnie? — Wejdźcie — poprosiła. Ustąpiła im z drogi. Finn za mknął i zaryglował drzwi za ich plecami. — Jestem Vae. Mój mężczyzna odjechał. Jakiej pomocy mogę wam udzielić? 26 Przejście przyśpieszyło chwilę mojego rozwiązań: — odparła kobieta, zwana Jennifer. Vae wyczytała z j< twarzy, że to prawda. Rozpal ogień — poleciła Finnowi. — W moim pc koju na górze. Zwróciła się w stronę mężczyzny. — Pomóż mu. Zź gotuj wodę na ogniu. Finn pokaże ci, gdzie jest czyste płótnc Ruszajcie się szybko. Oddalili się, wbiegając na górę po dwa schody. Same w oświetlonym blaskiem świec sklepie, miedz nie przędzoną wełną i ukończonymi wyrobami, Vae i drug kobieta popatrzyły na siebie. — Dlaczego ja? — zapytała Vae. Oczy tamtej zmącił ból. — Dlatego — odparła — ż potrzebna mi matka, która wie, jak kochać swe dziecko. Vae zaledwie kilka chwil temu spała głęboko. Kobie ta przebywająca z nią w pokoju była tak piękna, że gdyb; nie wyraz jej oczu mogłaby być stworzeniem ze świat; snów. Nie rozumiem — odrzekła. Będę musiała go zostawić — padła odpowiedź. — Czy potrafisz oddać swe serce drugiemu synowi, gdy Fini wstąpi na Najdłuższą Drogę? W świetle dnia Vae mogłaby uderzyć bądź przekląć każ dego, kto tak bez ogródek mówiłby o sprawie, która prze szywała ją niczym miecz. To jednak była noc i na wpół sen a do tego jej rozmówczyni płakała. Vae była prostą kobietą. Pracowała ze swym mężerr przy wełnie i suknie. Miała syna, który z niezrozumiałych dla niej powodów został trzykrotnie wezwany na Drogę, gdy dzieci grały w proroczą grę, takienę, a potem po raz czwarty, zanim Góra eksplodowała, zapowiadając wojnę. A teraz nadeszło to. — Tak — odpowiedziała po prostu. — Mogłabym ko chać inne dziecko. Czy to syn? Jennifer otarła łzy. — Tak — odrzekła. — Kryje się 27 w tym jednak coś więcej. On będzie z andainów i nie wiem, co to może oznaczać. Vae poczuła, że jej dłonie drżą. Dziecko boga i śmier-telniczki. Oznaczało to wiele rzeczy, większość z nich zapomnianych. Zaczerpnęła głęboko tchu. — Zgoda — powiedziała. — Jest jeszcze jedno — stwierdziła złotowłosa kobieta. Vae zamknęła oczy. — Powiedz mi więc. Nie otwierała ich przez długi czas, gdy padło już imię ojca. Wreszcie, zdobywszy się na odwagę tak wielką, że nigdy by nie podejrzewała, iż jest do niej zdolna, Vae rozchyliła powieki i powiedziała: — To znaczy, że trzeba go będzie kochać bardzo mocno. Spróbuję. Ujrzała, że stojąca obok kobieta rozpłakała się, usłyszawszy te słowa. Poczuła zalewające ją fale litości. Wreszcie Jennifer opanowała się, po to tylko, by wstrząsnął nią wyraźny spazm bólu. — Lepiej chodźmy na górę — zaproponowała Vae. —
To nie będzie łatwa sprawa. Czy dasz radę wejść po sto pniach? Jennifer skinęła głową. Vae otoczyła ją ramieniem i ruszyły razem ku schodom. Młodsza kobieta zatrzymała się. — Gdybyś miała drugiego syna — wyszeptała. — Ja kie nosiłby imię? Rzeczywiście był to świat snów. — Darien — odpowiedziała. — Po moim ojcu. Nie była to łatwa sprawa, nie trwała też jednak długo. Był oczywiście mały, gdyż urodził się o przeszło dwa miesiące za wcześnie, lecz nie tak mały, jak się tego spodziewała. Gdy było po wszystkim, położono go na chwilę u jej piersi. Spojrzawszy po raz pierwszy na swego syna, Jennifer rozpłakała się z miłości i ze smutku nad wszystkimi światami i wszystkimi polami bitew, gdyż był piękny. Oślepiona łzami, zamknęła oczy. Potem, raz tylko, dla formy, gdyż należało to zrobić i inni powinni wiedzieć, że 28 to zrobiono, powiedziała: — Nazywa się Darien. Imię nadała mu jego matka. Wyrzekłszy te słowa, ułożyła głowę z powrotem na poduszkach i oddała swego syna Vae. Gdy ta go przyjęła, zdumiała się, z jaką łatwością znowu poczuła miłość. Kiedy go kołysała, w jej oczach również pojawiły się łzy. Uznała, że to z ich winy i przez migotliwe światło świec jego bardzo niebieskie oczy wydały jej się przez chwilę — ale nie dłużej — czerwone. Było jeszcze ciemno, gdy Paul wyszedł na ulice. Padał śnieg. W zaułkach Paras Derval, a także pod domami i sklepami, piętrzyły się zaspy. Minął szyld gospody „Pod Czarnym Dzikiem", który pamiętał. Wewnątrz było ciemno. Okna zasłaniały żaluzje. Tabliczka skrzypiała na wietrze. Na białych ulicach nie było nikogo poza nim. Ruszył dalej na wschód, ku granicy miasta. Następnie — choć było to trudniejsze — skierował się na północ, wspinając się na zbocze pałacowego wzgórza. W zaniku widać było światła, latarnie morskie ciepła pośród wiatru i sypiącego śniegu. Paul Schafer poczuł głębokie pragnienie, by pójść ku owym sygnałom, usiąść razem z przyjaciółmi — Lorenem, Mattem, Diarmuidem, Collem, a nawet Aileronem, surowym, brodatym najwyższym królem — by wysłuchać wieści i podzielić się z nimi brzemieniem tego, co przed chwilą widział. Oparł się tej pokusie. Dziecko stanowiło nić wprowadzoną przez Jennifer do tej tkaniny. Był jej winien przynajmniej tyle: nie zniszczy owej nici, roznosząc po całym kraju wiadomość, że dziś w nocy narodził się syn Rakotha Mau-grima. Nazwała go Darien. Pomyślał o chwili, gdy Kim powiedziała: Znam jego imię. Potrząsnął głową. To dziecko było czymś tak nieprzewidywalnym, tak prawdziwie nie planowanym, że paraliżowało to myśli. Jakie będą moce tego 29 najmłodszego z andainów i komu, ach komu, będzie wiemy? Czy Jennifer sprowadziła dziś na świat nie tylko prawą rękę, lecz i dziedzica Ciemności? Obie kobiety płakały. Ta, która go urodziła, i ta, która miała go wychowywać. Obie kobiety, ale nie dziecko. Nie to jasnowłose, niebieskookie dziecko dwóch światów. Czy andainowie umieli płakać? Paul sięgnął w poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie ku cichemu miejscu, źródłu mocy, która ich tu sprowadziła. Nie zdziwił się jednak, gdy nie znalazł tam nic. Przedarł się przez ostatnią zaspę, wzbijając w górę obłoki śniegu, i dotarł do celu. Zaczerpnął tchu, by przyjść do siebie po wysiłku i pociągnął za łańcuch wiszący u zwieńczonych hakiem drzwi. Usłyszał dzwonek, który zabrzmiał w głębi nakrytej kopułą świątyni Matki. Potem znowu zapadła cisza. Stał w ciemności przez długi czas, nim wielkie drzwi otworzyły się i blask
świec lekko oświetlił pełną śnieżnych zasp noc. Przesunął się na bok i do przodu, by widzieć i być widzianym. — Ani kroku dalej! — zawołała jakaś kobieta. — Mam nóż. Paul zachował zimną krew. — Jestem tego pewien — odparł. — Mam jednak nadzieję, że posiadasz też oczy, i powinnaś wiedzieć, kim jestem. Byłem tu już kiedyś. Było ich dwie. Dziewczynka ze świecą i starsza kobieta stojąca obok niej. Nadchodziły też inne, niosące więcej świateł. Dziewczynka podeszła bliżej. Uniosła świecę, tak że płomień w pełni oświetlił jego twarz. Na Dane od Księżyca! — wydyszała starsza kobieta. Tak jest — odparł Paul. — Proszę was, wezwijcie teraz szybko waszą kapłankę. Mam mało czasu, a muszę z nią porozmawiać. Spróbował wejść do sieni. — Stój! — powtórzyła kobieta. — Wszyscy mężczyźni muszą zapłacić daninę krwi, by przestąpić ten próg. 30 Tym razem zabrakło mu już cierpliwości. Postąpił szybko naprzód, złapał ją za nadgarstek i wykręcił go. Nóż upadł z brzękiem na marmurową podłogę. — Sprowadźcie natychmiast kapłankę! — warknął, wciąż trzymając przed sobą odzianą szaro kobietę. Żadna z nich się nie poruszyła. Za jego plecami wiatr wpadał ze świstem przez otwarte drzwi. — Puść ją — odezwała się spokojnie dziewczynka. Zwrócił się w jej stronę. Wyglądała na nie więcej niż trzy naście lat. — Nie chciała zrobić nic złego — ciągnęła. — Nie wie, że krwawiłeś, gdy byłeś tu poprzednio, Dwukrotnie Narodzony. Zapomniał o tym: dotyk palców Jaelle na jego policzku, gdy leżał bezradny. Przymrużył oczy, spoglądając na to nienaturalnie opanowane dziecko. Puścił kobietę. Shiel — powiedziała do niej młodsza, wciąż zacho wując spokój. — Powinnyśmy wezwać najwyższą kapłankę. Nie ma potrzeby — odezwał się inny, chłodniejszy głos. Jaelle nadeszła, przechodząc między pochodniami, jak zawsze odziana w biel. Zatrzymała się tuż przed nim. Ujrzał, że stoi boso na zimnej podłodze, a jej długie, rude włosy spływają w dół pleców w nie uczesanych splotach. Przepraszam, że cię obudziłem — rzekł. Mów — odparła. — Ale uważaj. Zaatakowałeś jedną z moich kapłanek. Nie mógł pozwolić, by wyprowadziła go z równowagi. Jego zadanie i bez tego miało być wystarczająco trudne. — Przykro mi — skłamał. — Przyszedłem tu poroz mawiać. Powinniśmy być sami, Jaelle. Przyglądała mu się jeszcze przez chwilę, po czym odwróciła się. — Zaprowadźcie go do moich komnat — rozkazała. Kapłanko! Krew, on musi... Shiel, choć raz bądź cicho! — warknęła Jaelle, w niezwykły dla siebie sposób zdradzając odczuwane na pięcie. 31 — Mówiłam jej — wtrąciła łagodnym głosem dziew czynka — że krwawił, gdy był tu poprzednio.
Jaelle nie chciała, by jej o tym przypominano. Nadłożyła znacznie drogi, by musiał przejść pod kopułą i zobaczyć topór. Łoże pamiętał. Obudził się w nim w noc deszczu. Było schludnie zaścielone. Nakazy dobrego wychowania — pomyślał z przekąsem — i garstka dobrze wyszkolonych sług. Słucham — odezwała się. Proszę cię, najpierw wieści. Czy mamy wojnę? — zapytał. Podeszła do stołu, odwróciła się i spojrzała Paulowi w twarz, opierając dłonie na wypolerowanym blacie. — Nie. Zima zaczęła się wcześnie i jest ostra. Nawet svart alfarowie nie maszerują sprawnie po śniegu. Wilki stanowią pewien problem i brakuje nam żywności, ale nie było jeszcze żadnych bitew. — A więc słyszeliście ostrzeżenie Kim? Gdy rozpoczynali przejście, Kimberly krzyknęła: Nie atakujcie, on czeka w Starkadh! Jaelle zawahała się. — Ja je słyszałam. Tak. Ale nikt inny? Czerpałam z mocy avarlith. Pamiętam. To była niespodzianka — wykonała gest świadczący o zniecierpliwieniu. — A więc uwierzyli ci? W końcu. Tym razem nie okazała nic. Paul mógł się jednak wszystkiego domyślić, wiedząc o głębokiej nieufności, którą zebrani owego ranka w wielkiej sali pałacowej mężczyźni z pewnością odczuwali wobec najwyższej kapłanki. I co teraz? — spytał jedynie. Czekamy na wiosnę. Aileron radzi się każdego, kto chce z nim rozmawiać, ale wszyscy czekają na wiosnę. Gdzie jasnowidząca? Tym razem w jej głosie dało się słyszeć pewien niepokój. 32 Ona też czeka. Na sen. Dlaczego przybyłeś tutaj? — zapytała. Uśmiech zniknął z jego twarzy. Z pełną powagą opowiedział jej to: Strzała Mornira kapłance Matki. Wszystko. Cicho powtórzył jej imię dziecka, a jeszcze ciszej zdradził, kto jest jego ojcem. Nie poruszyła się podczas tej relacji ani po jej ukończeniu. Niczym nie zdradziła, jakie wywarła na niej wrażenie. Musiał podziwiać jej opanowanie. Potem zapytała go raz jeszcze, ale już innym głosem: — Dlaczego przybyłeś tutaj? Dlatego, że poprzedniej wiosny uczyniłaś Jennifer gościem-przyjacielem — odpowiedział. Nie spodziewała się tego. Tym razem zaskoczenie uwidoczniło się na jej twarzy. Stanowiło to dla niego swego rodzaju triumf, lecz chwila była zdecydowanie zbyt doniosła, by małostkowo liczyć punkty w walce o dominację. Mówił dalej, by złago dzić złe wrażenie. — Lorena taka wiadomość napełniłaby zbyt wielką nieufnością, sądziłem jednak, że ty dasz sobie z tym radę. Jesteś nam potrzebna. Masz do mnie aż takie zaufanie? Teraz na niego przyszła kolej, by wyrazić gestem zniecierpliwienie. — Och, Jaelle, nie przeceniaj mocy swej złej woli. Każdy głupiec potrafiłby dostrzec, że nie jesteś zadowolona z panującej tu równowagi sił, ale tylko bardzo wielki głupiec miałby z tego powodu wątpliwości, po której stronie opowiadasz się w tej wojnie. Służysz Bogini, która zesłała ten księżyc, Jaelle. Ze wszystkich ludzi, ja mam najmniej szans, by o tym zapomnieć. W tej chwili wydała mu się bardzo młoda. Pod białą szatą kryła się kobieta, osoba, a nie tylko symbol. Kiedyś, w tym samym pokoju, gdy na zewnątrz padał deszcz, popełnił ten błąd,
że spróbował jej to powiedzieć. — Czego potrzebujesz? — zapytała. Odpowiedział krótko: — Dozoru nad dzieckiem. I oczywiście pełnej tajemnicy. To kolejny powód, dla którego zwróciłem się do ciebie. 33 Będę musiała powiadomić Mormae w Gwen Ystrat. Tak też myślałem — podniósł się i zaczął spacero wać po pokoju, nie przestając mówić. — Jak rozumiem, wśród Mormae sytuacja przedstawia się tak samo? Skinęła głową. — Podobnie jak wśród wszystkich kapłanek. Niemniej ta tajemnica nie opuści wewnętrznego kręgu. W porządku — odparł. Zatrzymał się bardzo blisko niej. — Masz jednak pewien problem. Jaki? Taki! Uniósł rękę, otworzył wewnętrzne drzwi i złapał podsłuchującą. Wciągnął ją do pokoju, tak że rozciągnęła się na pokrytej dywanami podłodze. — Leila! — zawołała Jaelle. Dziewczynka poprawiła szarą szatę i podniosła się. Paul dostrzegł w jej oczach ślad lęku, niemniej jednak — tylko ślad. Trzymała głowę bardzo wysoko, spoglądając im obojgu w oczy. To może oznaczać twą śmierć — głos Jaelle brzmiał lodowato. Czy mamy o tym rozprawiać z tym mężczyzną? — odparła zuchwale Leila. Jaelle zawahała się, lecz tylko przez krótką chwilę. — Tak jest — odparła. Paula zdumiała nagła zmiana jej tonu. — Leilo — przemówiła łagodnie najwyższa kapłanka. — Nie masz prawa mnie pouczać. Nie jestem Shiel czy Marline. Nosisz szare szaty dopiero od dziesięciu dni i musisz znać swoje miejsce. Paul uznał, że jest zbyt wyrozumiała. — Do diabła z tym! Co ona tu robiła? Co usłyszała? — Słyszałam wszystko — wyznała Leila. Jaelle była zdumiewająco spokojna. — Wierzę w to — stwierdziła. — A teraz powiedz mi dlaczego. — Ze względu na Finna — odrzekła dziewczynka. — Dlatego, że wyczułam, iż on przyszedł od Finna. 34 Ach — powiedziała powoli najwyższa kapłanka. Pode szła do dziecka i po chwili pogłaskała długim palcem jego poli czek w niepokojącym, pieszczotliwym geście. — Oczywiście. Nie rozumiem — wtrącił się Paul. Obie zwróciły się w jego stronę. — Powinieneś rozumieć — stwierdziła Jaelle. W pełni już odzyskała panowanie nad sobą. — Czy Jennifer nie mówiła ci o takienie? Tak, ale... I o tym, dlaczego chciała urodzić swe dziecko w do mu Vae? Matki Finna? Och — połapał się. Spojrzał na szczupłą, jasnowło są Leilę. — To ona? — zapytał. Dziewczynka odpowiedziała mu sama. — To ja wezwałam Finna na Drogę. Trzy razy, a potem jeszcze raz. Jestem z nim związana, dopóki nie odejdzie. Zapadła cisza. — No dobrze, Leilo — odezwała się Jaelle. — Teraz nas zostaw. Zrobiłaś to, co musiałaś. Nie mów nikomu ani słowa. — Chyba bym nie mogła — odparła Leila cichym gło sem. — Ze względu na Finna. Czasami wewnątrz mnie jest
ocean. Myślę, że pochłonąłby mnie, gdybym spróbowała. Odwróciła się i wyszła z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. Spojrzawszy w blasku wysokich świec na kapłankę, Paul zdał sobie sprawę, że nigdy dotąd nie widział w jej oczach litości. — Nic jej nie zrobisz? — wyszeptał. Jaelle skinęła głową, wciąż spoglądając na drzwi, przez które wyszła dziewczynka. — Kogokolwiek innego kazałabym zabić. Uwierz mi. Ale nie ją? Nie ją. Dlaczego? Zwróciła się w jego stronę. — Zostaw mi tę tajemnicę — poprosiła cicho. — Istnieją pewne sekrety, których lepiej jest nie znać, Pwyllu. Nawet dla ciebie. 35 Po raz pierwszy zwróciła się do niego po imieniu. Ich spojrzenia spotkały się. Tym razem to Paul odwrócił wzrok. Ze wzgardą Jaelle potrafił się uporać, lecz ten wyraz jej oczu dawał połączenie z mocą starszą i głębszą nawet od tej, której dotknął na Drzewie. Odchrząknął. — Rankiem powinniśmy już stąd zniknąć. Wiem — odparła Jaelle. — Za chwilę wyślę po Jennifer i sprowadzę ją tutaj. Gdybym mógł dokonać tego sam, nie prosiłbym cię 0 to — zapewnił ją. — Wiem, że to wyczerpie korzeń ziemi, avarlith. Potrząsnęła głową. Światło świec lśniło w jej włosach. — Uczyniłeś głęboką rzecz, sprowadzając ją tutaj o własnych siłach. Jeden Tkacz wie, jak to się stało. — Cóż, ja z pewnością tego nie wiem — odrzekł, przy znając jej rację. Umilkli. W sanktuarium, w jej pokoju, panowała głęboka cisza. Darien — powiedziała. Zaczerpnął tchu. — Wiem. Czy się boisz? Tak — odparła. — A ty? Bardzo. Spoglądali na siebie przez dzielącą ich od siebie pokrytą dywanami przestrzeń, niewiarygodnie wielką dal. — Lepiej się ruszmy — odezwał się wreszcie. Uniosła rękę i pociągnęła za wiszący w pobliżu sznur. Gdzieś zadźwięczał dzwonek. Gdy w odpowiedzi na wezwanie kapłanki, zjawiły się, wydała im rozkazy, szybko 1skrupulatnie. Wydawało się, że upłynęło bardzo niewiele czasu, nim wróciły, niosąc Jennifer. Potem trwało to już krótko. Weszli pod kopułę. Mężczyźnie zawiązano oczy. Jaelle utoczyła własnej krwi, co niektóre z nich zaskoczyło. Następnie sięgnęła na wschód, do Gwen Ystrat i odnalazła najpierw Audiart, potem pozostałe. Poinformowała je, a one wyraziły zgodę. Następnie 36 powędrowały wszystkie razem, dotknęły Dun Maura i poczuły, jak przepłynął przez nie korzeń ziemi. — Żegnaj! — usłyszała słowa Paula, gdy moc avarlith zmieniła się dla niej — tak, jak działo się to zawsze, w sposób, który wyróżniał ją już wówczas, gdy była dzieckiem — w przenikający jej ciało strumień przypominający światło księżyca. Znalazła drogę i pełna wdzięczności odesłała ich do domu. Później była zbyt zmęczona na cokolwiek poza snem. W domu stojącym nie opodal trawnika, na którym śpiewano takienę, Vae stanęła przy kominku i wzięła swe nowo narodzone dziecko w ramiona. Kapłanki w szarych szatach
przyniosły mleko i powijaki. Obiecały też inne rzeczy. Finn zrobił już dla Dariena prowizoryczną kołyskę. Pozwoliła mu chwilę potrzymać brata. Serce jej rosło, gdy widziała blask jego oczu. Pomyślała, że może on zdoła go tutaj zatrzymać. Ta straszliwa rzecz była tak potężna, że mogła przemóc zew, który usłyszał Finn. Kto wie. Nawiedziła ją też inna myśl: bez względu na to, kim był ojciec — a na jego imię rzuciła klątwę — dziecko uczyło się kochać dzięki miłości najbliższych, a ona i Finn — oraz Shahar, kiedy już wróci do domu — dadzą mu tyle uczucia, ile tylko będzie potrzebowało. Jak można było nie kochać tak spokojnego i pięknego chłopca z podobnie niebieskimi oczyma. Niebieskimi jak kamienie strażnicze Ginserata, pomyślała. Potem jednak przypomniała sobie, że je strzaskano. ROZDZIAŁ 3 Paul, który stał na czatach przy szosie, zagwizdał na znak, że droga wolna. Dave złapał za słupek, by znaleźć punkt oparcia, i przeskoczył płot. Zaklął cicho, gdy zarył się po kostki w wiosennym błocie. 37 — Dobra — powiedział. — Teraz dziewczyny. Kevin pomógł najpierw Jen, a potem Kim utrzymać równowagę na sztywnym drucie kolczastym, by Dave mógł je podciągnąć i przesadzić na drugą stronę. Obawiali się, że płot może być pod napięciem, ale Kevin sprawdził to wcześniej i upewnił się, że tak nie jest. — Jedzie samochód! — krzyknął przenikliwym gło sem Paul. Padli płasko na zimną, błotnistą ziemię, dopóki światła reflektorów ich nie minęły. Następnie Kevin podniósł się i również przeskoczył przez płot. Ta część była łatwa, wiedzieli jednak, że dalej w gruncie kryją się wrażliwe na nacisk czujniki i gdy zapuszczą się w tamto miejsce, w podziemnym pomieszczeniu strażników rozlegnie się alarm. Paul podbiegł do płotu i przesadził go zgrabnie. On i Ke-vin wymienili spojrzenia. Mimo ogromu tego, co mieli zamiar uczynić, Kevin poczuł przypływ radości. Cudownie było znowu coś robić. — No dobrze — powiedział cicho, panując nad sytu acją. — Jen, ty zostajesz ze mną. Przygotuj się. Masz być seksowna jak diabli. Dave i Paul, znacie swoje zadania? — Skinęli głowami. Zwrócił się w stronę Kim. — Wszystko gotowe, kochanie. Rób swoje. I... Przerwał. Kim zdjęła rękawiczki. Baelrath na jej prawej dłoni lśnił bardzo jasno. Sprawiał wrażenie żywej istoty. Kim wzniosła go nad głowę. — Niech wszystkie moce zmarłych wybaczą mi to — powiedziała i pozwoliła, by światło zaniosło ją poza rozsy pujący się, tworzący podstawę monolit, ku Stonehenge. Jednej z pierwszych nocy wiosny postawiła wreszcie drugi krok. Czekała tak długo, że zaczynała już wpadać w rozpacz, jak jednak można było nakazać snowi, by nadszedł? Ysanne jej tego nie nauczyła. Również dar jasnowidzenia, choć przyniósł jej tak wiele, nie uczynił możliwą tej jednej rzeczy. Była teraz tą, która śni sen, wymagało to 38 jednak długiego oczekiwania, a nikt dotąd nie nazwał Kim berly cierpliwą osobą. Raz za razem, podczas lata, kiedy powrócili, oraz długie_ zimy, która nadeszła później — i wciąż się nie skończyła choć był już kwiecień — oglądała co noc ten sam przesuwający się
przed jej oczami obraz. Teraz już jednak go znała Znała ten pierwszy krok na drodze wiodącej do Wojownika od pewnej nocy w Paras Derval. Sterczące bezładnie kamienie oraz wiatr wiejący nad trawą stały się dla niej bardziej znajome niż cokolwiek innego. Wiedziała, gdzie się znajdują. To czas przyprawiał ją o dezorientację. Gdyby nie ten fakt, jej zadanie byłoby łatwe, choć w pierwszych snach, w czasach młodości jej mocy, wizja wydawała się zamglona. Nie widziała tego miejsca tak, jak wyglądało ono teraz, lecz postrzegała je takim, jakim było trzy tysiące lat temu. Stonehenge. Tam, gdzie leżał pochowany król, olbrzym w swych czasach, lecz mały, maleńki w porównaniu z tym, którego sekretne imię trzymał w nieprzeniknionej tajemnicy za murami śmierci. Nieprzeniknionej dla wszystkich, oprócz — nareszcie — niej. Jak zawsze, natura jej mocy przytłoczyła ją smutkiem. Wydawało się, że nawet zmarli nie mogą zaznać spokoju od niej, od Kimberly Ford z Baelrathem na dłoni. Stonehenge. To wiedziała. Punkt wyjścia. W ukrytej Księdze Gortyna, którą znalazła pod stojącą przy jeziorze chatą, odszukała — z łatwością, gdyż była tam Ysanne — słowa, które przywołają zmarłego strażnika z miejsca jego drugiego spoczynku. Potrzebne jej jednak było coś więcej, gdyż zmarły był ongiś potężny i nie chciał zdradzić swej tajemnicy bez oporu. Musiała poznać jeszcze jedno miejsce. Następne. Ostatnie. Miejsce wezwania. I wreszcie, pewnej kwietniowej nocy, poznała je. Ten od dawna poszukiwany obraz zmyliłby ją raz jeszcze, gdyby nie była przygotowana na sztuczkę, jaką mógł 39 spłatać czas. Jasnowidzący wędrowali w swych snach wzdłuż pętli powstających w niewidzialny sposób, gdy Tkacz pracował na swych Krosnach, i musieli być przygotowani na ujrzenie niewytłumaczalnego. Była więc gotowa na ten widok: mała, zielona wyspa leżąca na jeziorze o tafli gładkiej jak szkło, pod sierpem księżyca, który wzeszedł przed chwilą. Był to obraz promieniujący tak niezrównanym spokojem, że rok temu Kim-berly rozpłakałaby się, wiedząc, jakie spustoszenie wywoła jej nadejście. Nawet nie rok temu, nawet nie tyle. Zmieniła się jednak i choć był w niej teraz smutek — głęboki jak kamień i równie niezmienny — czuła też olbrzymią potrzebę, a zwłoka była zbyt długa, by Kim mogła sobie pozwolić na luksus łez. Podniosła się z łóżka. Wojenny Kamień zamigotał stłumionym, wieszczącym blaskiem. Wiedziała, że wkrótce się rozjarzy. Będzie niosła ogień na swej dłoni. Kuchenny zegar powiedział jej, że jest czwarta nad ranem. Zobaczyła też, że Jennifer siedzi przy stole, a woda w czajniku zaczyna się gotować. — Krzyknęłaś — odezwała się jej współlokatorka. — Myślałam, że coś się dzieje. Kim zajęła jedno z wolnych krzeseł. Owinęła się szczelnie szlafrokiem. W domu panował chłód, a ze swych podróży zawsze wracała zziębnięta. — Działo się — odparła zmęczonym głosem. Czy wiesz, co musisz zrobić? Skinęła głową. Wszystko w porządku? Wzruszyła ramionami. Zbyt trudno było to wyjaśnić. Zaczęła ostatnio rozumieć, dlaczego Ysanne wycofała się do swej pustelni nad jeziorem. W pokoju paliły się dwa światła: jedno na suficie, a drugie na jej dłoni. — Lepiej zadzwońmy po chłopaków — powiedziała. — Już to zrobiłam. Wkrótce tu będą. 40 Kim obrzuciła ją bacznym spojrzeniem. — Co mówiłam przez sen? Oczy Jennifer znowu miały łagodny wyraz. Tak było od chwili narodzin Dariena. —
Krzyczałaś, by ci wybaczyli — odparła. Ma wyrwać zmarłych z miejsca spoczynku, a tych, którzy nie mogą umrzeć, powieść ku ich przeznaczeniu. — Marne szansę — stwierdziła Kimberly. Zadźwięczał dzwonek. Po chwili wszyscy stali już wokół niej, niespokojni, rozczochrani i na wpół śpiący. Podniosła wzrok. Czekali, lecz okres oczekiwania dobiegł już końca. Widziała wyspę i jezioro o tafli jak szkło. — Kto poleci ze mną do Anglii? — zapytała z kruchą, fałszywą pogodą w głosie. Polecieli wszyscy. Nawet Dave, który musiał właściwie zrezygnować ze swej pracy praktykanta, by dostać wolne z dwudziestoczterogodzinnym wyprzedzeniem. Rok temu był tak mocno zdecydowany odnieść sukces jako prawnik, że zabrał ze sobą do Fionavaru plik notatek z postępowania dowodowego. Zmienił się bardzo, podobnie jak oni wszyscy. Gdy widziało się, jak Rangat wzniosła w górę swą nieczystą dłoń, wszystkie inne sprawy można było uważać jedynie za nieistotne. Cóż jednak mogło się wydawać mniej istotne niż sen? A to właśnie sen sprawił, że cała piątka pomknęła nad oceanem boeingiem 747 do Londynu, a potem wypożyczonym w Heathrow renaultem prowadzonym w nieobliczalny sposób na pełnym gazie przez Kevina Laine'a do Amesbury obok Stonehenge. Kevin był w wybuchowym nastroju. Uwolniony wreszcie od oczekiwania, od trwającego miesiącami udawania, że interesują go kursy dotyczące podatków, własności gruntu oraz postępowania cywilnego, które poprzedzały przyjęcie go w poczet adwokatów, przemknął samochodem przez rondo, nie zważając na prychającego Dave'a, po czym zatrzymał się z piskiem opon przed starożytnym hotelem połączonym z tawerną, który zwał się oczywiście „Nowa Gospoda". 41 Obaj z Dave'em wzięli bagaże — żadne z nich nie zabrało nic poza torbą podręczną — podczas gdy Paul zajął się rejestracją. Wchodząc do środka, minęli wejście do baru — zatłoczonego z uwagi na porę obiadową — i Kevin do strzegł przelotnie ładniutką, piegowatą barmankę. Czy wiesz — zapytał Dave'a, gdy czekali, aż Paul załatwi pokoje — że nie pamiętam, kiedy ostatni raz mia łem kobietę? Choć raz zapomnij o tym, co masz między nogami — mruknął Dave, który również tego nie pamiętał i w do datku czuł się bardziej usprawiedliwiony. Kevin mógł przyznać, że zachował się niepoważnie. Nie był jednak mnichem i nigdy nie byłby w stanie go udawać. Diarmuid by mnie zrozumiał — pomyślał. Niemniej zastanowił się, czy nawet rozpustny książę potrafiłby pojąć, jak dalece przeżywał Kevin akt miłości i czego w nim naprawdę szukał. To skrajnie nieprawdopodobne, uznał, ponieważ sam właściwie tego nie wiedział. Paul przyniósł klucze do dwóch sąsiadujących ze sobą pokojów. Zostawiwszy Kimberly, po jej usilnych prośbach, w jednym z nich, pozostała czwórka pojechała samochodem milę na zachód, by dołączyć do turystycznych autobusów i tłumu zwiedzających Stonehenge. Gdy już się tam znaleźli, Kevin spoważniał, choć w świetle dnia wyglądało to raczej tandetnie. Mieli do wykonania robotę. Musieli się przygotować do tego, co miało wydarzyć się nocą. Dave pytał o to w samolocie. Było już bardzo późno. Film się skończył, a światła przygaszono. Jennifer i Paul zasnęli. Rosły mężczyzna podszedł do miejsca, gdzie siedzieli Kevin i Kim, którzy nie spali, lecz nic nie mówili. Kim przez cały czas nie odezwała się ani razu, zagubiona w jakiejś niespokojnej krainie zrodzonej ze snu. — Co mamy tam zrobić? — zapytał nieśmiało Dave, jak gdyby bał się ją niepokoić. Białowłosa dziewczyna siedząca obok Kevina wyrwała się z zamyślenia, by powiedzieć: — Wasza czwórka będzie
42 musiała zrobić wszystko, co okaże się konieczne, by dać mi czas. — Na co? — Dave nie ustępował. Kevin również odwrócił głowę, by spojrzeć na Kim, gdy mówiła, nazbyt rzeczowym tonem: — Żeby przywołać zmarłego króla i zmusić go do zdradzenia imienia. Potem będę musiała radzić sobie sama. Następnie popatrzył dalej, przez okno, i zobaczył gwiazdy widoczne za skrzydłem. Lecieli bardzo wysoko nad głębokimi wodami. Która godzina? — zapytał Dave po raz piąty, zma gając się z atakiem nerwowości. Po jedenastej — odparł Paul, który wciąż obracał w palcach łyżkę. Znajdowali się w salonie pierwszej klasy hotelowego baru. On, Dave i Jen siedzieli za stolikiem, a Ke- vin — co niewiarygodne — wdał się w pogawędkę z kel nerką przy barze. Właściwie jednak nie było to takie nie wiarygodne. Znał Kevina Laine'a już od dawna. Do licha, kiedy ona zejdzie? — w głosie Dave'a brzmiał autentyczny niepokój. Paul czuł, że narasta on rów nież w nim. Wiedział, że nocą, gdy znikną popołudniowe tłumy, będzie to całkiem inne miejsce. Pod gwiazdami, Sto- nehenge cofnie się daleko w czasie. Wciąż jeszcze drzemała tam moc. Wyczuwał ją i wiedział, że w nocy się objawi. Czy wszyscy wiedzą, co mają robić? — powtórzył. Tak, Paul — odparła Jennifer. Była zaskakująco spokojna. Przygotowali plany po powrocie przy kolacji. Kim nie wyszła z pokoju od chwili przybycia do hotelu. Kevin podszedł z powrotem do stolika, niosąc całą pintę piwa. Chcesz się napić? — zapytał ostrym tonem Dave. Nie bądź idiotą. Podczas gdy wy dwaj siedzieliście sobie tutaj, nic nie robiąc, ja poznałem imiona obu tutejszych strażników. Len to ten wielki, brodaty. Kate mówi, że jest jeszcze drugi. Nazywa się Dougal. Dave i Paul umilkli. 43 — Niezła robota — powiedziała Jennifer. Uśmiechnęła się lekko. — No dobra — odezwała się Kim. — Chodźmy już. Stała przy stoliku. Założyła lotniczą kurtkę i szalik. Jej widoczne pod lokami białych włosów oczy miały lekko szalony wyraz. Twarz była śmiertelnie blada. Przez czoło przebiegała pojedyncza pionowa bruzda. Kim uniosła w górę dłonie. Miała na nich rękawiczki. — Zaczął się żarzyć pięć minut temu — wyjaśniła. Dotarła więc na miejsce. Był to zaiste odpowiedni moment, by objawić się tu i teraz i okazać Baelrath gorejący karmazynowym płomieniem mocy. To był Wojenny Kamień, znaleziony, nie zrobiony, i bardzo dziki. Nadeszła wojna i pierścień wchodził w posiadanie swej mocy. Przeniósł Kim obok wysokich, okrytych całunem ciemności kamieni, potem do leżącego na ziemi oraz przechylonego, aż po najwyższy, tworzący nadproże. Przy nim zatrzymała się. Za jej plecami rozległ się krzyk. Bardzo daleko z tyłu. Nadszedł czas. Kimberly uniosła rękę przed twarz i krzyknęła zimnym głosem, bardzo różnym od tego, którym przemawiała, gdy wolno jej było być tylko sobą, tylko Kim. Skierowała w ciszę, w wyczekujący spokój tego miejsca, słowa mocy nad mocami, by przywołać pochowanego tu zmarłego spoza ścian Nocy.
— Damae Pendragon! Sed Baelrath riden log verenth. Pendragon rabenna, nisei damae! Nie było jeszcze księżyca. Między starożytnymi monolitami Baelrath lśnił jaśniej niż którakolwiek z gwiazd, oświetlając trupim blaskiem olbrzymie kamienne zęby. W tej mocy nie było nic subtelnego czy delikatnego. Nic pięknego. Kim przybyła tu narzucić swą wolę, posiłkując się ową siłą oraz tajemnicą, którą znała. Przybyła wezwać. I nagle, gdy rozpętał się wiatr, tam gdzie przedtem go nie było, zrozumiała, że dokonała tego. Pochyliła się pod prąd powietrza, trzymając Baelrath przed sobą, i ujrzała, w samym środku zabytku, postać sto- 44 jącą na kamiennym ołtarzu. Była wysoka i skryta w cieniu, spowita mgłą niczym całunem. Przybysz zmaterializował się jedynie w połowie, w połowicznym świetle gwiazd i kamienia. Walczyła z jego ciężarem, oporem. Był martwy tak długo, a ona kazała mu wstać. Nie było tu miejsca na smutek, a okazanie słabości mogło zniweczyć wezwanie. Zawołała: — Utherze Pendragonie, staw się, gdyż rozkazuję twej woli! — Nie rozkazuj mi! Jestem królem! Głos był wysoki, mocno naciągnięty na drucie stuleci, zachował jednak władcze brzmienie. Nie było miejsca na litość. Najmniejszego. Znieczuliła swe serce. — Jesteś martwy — powiedziała zimno, na zimnym wietrze. — I oddano cię kamieniowi, który noszę. Dlaczego miałoby tak być? Wiatr był coraz silniejszy. Za oszukaną Ygraine i syna spłodzonego w fałszu. Stara, stara opowieść. Uther wyprostował się, osiągając pełen wzrost. Stał nad swym grobem, bardzo wysoki. — Czyż nie okazał się wielki ponad wszelką miarę? A zatem: — To nie ma znaczenia — odparła Kimber-ly. Była w niej teraz boleść, której żadne znieczulenie nie mogło powstrzymać. — Zamierzam go wezwać, używając imienia, którego strzeżesz. Zmarły król wyciągnął ręce ku spoglądającym na nich gwiazdom. — Czyż nie dosyć już wycierpiał? — zawołał ojciec głosem, który zagłuszył wiatr. Na to nie istniała ludzka odpowiedź, Kimberly rzekła więc: — Nie mam czasu, Utherze. Musimy go przywołać. Na żar mojego kamienia, rozkazuję ci: Jak brzmi imię? Widziała srogi wyraz jego twarzy. Zapanowała nad własną, by nie mógł z niej wyczytać niezdecydowania. Opierał się jej. Czuła, że ziemia oddala go od niej i ciągnie w dół. Czy znasz miejsce? — zapytał Uther Pendragon. Znam. 45 W jego oczach, jak przez mgłę lub dym, wyczytała, iż wiedział, że tak jest, a także to, że za pomocą Baelratha zdoła go ujarzmić. Jej dusza przewracała się pod wpływem wywołanego tym bólu. Wydawało się, że nie zdoła stać się aż tak podobna do stali. — Był młody, gdy to się wydarzyło — powiedział. — Kazirodztwo i cała reszta. Bał się, ze względu na przepowiednię. Czy nie mogą się nad nim ulitować? Czy nigdzie nie ma zmiłowania? Kimże była, że dumni królowie zmarłych błagali ją w taki sposób? — Imię! — powtórzyła Kimberly wśród zawodzenia wiatru. Uniosła pierścień nad głowę, by okiełznać króla. Okiełznany, powiedział jej. Odniosła wrażenie, że wszędzie wokół gwiazdy zaczęły spadać z nieba. Ściągnęła je w dół mocą tego, czym była. Była czystą czerwienią, była dzika, noc nie mogła jej pomieścić. Nawet w tej chwili potrafiłaby się podnieść, by później opaść w dół, tak jak mógł to zrobić czerwony blask księżyca. Ale nie tutaj. W innym miejscu.
Leżało ono wysoko. Wystarczająco wysoko, by ongiś mogło być wyspą na jeziorze o tafli jak szkło. Potem wody cofnęły się w całym Somerset, pozostawiając równinę oraz wznoszące się wysoko nad nią wzgórze o siedmiu graniach. Jeśli jednak jakieś miejsce było kiedyś wyspą, pozostaje w nim wspomnienie o wodzie i wodnej magii, bez względu na to, jak daleko leży morze czy jak dawno temu opadło. Tak też wyglądało to w przypadku Glastonbury Tor, które w dniach świetności zwano Avalonem i które widziało, jak trzy kobiety odwiozły łodzią na jego brzeg umierającego króla. Tyle w szczątkowych legendach kryło się prawdy, reszta jednak była tak od niej daleka, że to również niosło ze sobą żal. Kim rozejrzała się wokół ze szczytu pagórka i ujrzała wąski sierp księżyca wznoszący się na wschodzie nad ciąg- 46 nącą się daleko równiną. Gdy tak patrzyła, blask Baelratha zaczął zanikać, a wraz z nim moc, która ją tu sprowadziła. Musiała coś uczynić, dopóki jeszcze płonął. Wzniosła pierścień w górę i odwróciła się — niczym światło latarni morskiej pośród nocy — z powrotem w stronę Stonehenge, które leżało tak wiele mil stąd. Sięgnęła przed siebie, tak jak zrobiła to już raz przedtem. Tym razem jednak było to łatwiejsze. Dziś w nocy była bardzo silna. Odszukała pozostałą czwórkę, zebrała ich razem: Kevina i Paula, Jennifer i Dave'a. Zanim Wojenny Kamień zgasł, wysłała ich do Fionavaru resztką czerwonej dzikości zrodzonej przez Stonehenge. Potem światło, które nosiła, stało się jedynie pierścieniem na jej palcu. Na smaganym wiatrem szczycie wzgórza zapadła ciemność. Księżyc lśnił wystarczająco jasno, by mogła dostrzec kaplicę, którą wzniesiono tu jakieś siedemset lat temu. Kim dygotała teraz i to nie tylko z zimna. Płonący pierścień wzniósł ją w górę i dał jej determinację w normalnej sytuacji znajdującą się poza jej zasięgiem. Teraz była tylko Kimberly Ford, a przynajmniej tak się jej zdawało. Poczuła lęk, stojąc na tym starożytnym wzgórzu, które wciąż wydzielało zapach morskiego wiatru, tutaj w głębi Somerset. Miała zamiar uczynić coś strasznego, pobudzić raz jeszcze do życia klątwę tak starą, że wiatr wydawał się przy niej młody. Na pomocnych terytoriach Fionavaru wznosiła się jednak ongiś góra, pod którą był uwięziony bóg. Potem nastąpiła detonacja tak potężna, że mogła oznaczać tylko jedno. Ra- koth Spruwacz nie był już spętany. Przeciwko nim wystąpiło tak wiele mocy. A jeśli Fionavar padnie, Maugrim zawładnie wszystkimi światami i Gobelin na Krosnach Świata zostanie rozerwany i splątany bez możliwości naprawy. Pomyślała o Jennifer w Starkadh. Pierścień na jej dłoni zgasł. Nie miała w sobie żadnej mocy poza imieniem, które znała, straszliwym i bezlitos- 47 nym. Wiedziała, że w tym wysoko położonym, mrocznym miejscu musi okazać się silna. Wypowiedziała własnym głosem jedyne słowo, na które Wojownik bezwzględnie musiał odpowiedzieć. — Dzieciobójco! Potem zamknęła oczy, gdyż wydało jej się, że wzgórzem i całą równiną Somerset wstrząsnęły rozdzierające konwulsje. Rozległ się dźwięk: wiatr, smutek, zaginiona muzyka. Jego ojciec mówił, że był młody i bał się, a zmarli mówili prawdę albo milczeli. Przepowiednia Merlina wybiła podzwonne dla promiennego marzenia, a więc rozkazał poza- bijać dzieci. Och, jak można było się nie rozpłakać? Wszystkie dzieci. Po to, by jego przepowiedziany, skalany, kazirodczy potomek nie ocalił życia, by zniszczyć ów jasny sen. Sam był niewiele więcej niż dzieckiem, lecz jego imieniu powierzono nić, a co za tym idzie świat. A gdy niemowlęta zginęły... Gdy niemowlęta zginęły, Tkacz wyznaczył mu długi, nie kończący się los. Krąg wojny i
pokuty pod różnymi imionami i w wielu światach, by można było osiągnąć zadośćuczynienie za dzieci i za miłość. Kim otworzyła oczy i ujrzała nisko zawieszony, wąski sierp księżyca. Widziała błyszczące wiosenne gwiazdy nad głową. Nie myliła się sądząc, że są jaśniejsze niż uprzednio. Nagle odwróciła się i w owym niebiańskim świetle dostrzegła, że nie jest sama w tym wysoko położonym, zaklętym miejscu. Nie był już młody. Jak mógł zachować młodość po tak wielu wojnach? Jego broda była ciemna, choć ze śladami siwizny, a oczy nie przystosowały się jeszcze do czasu. Wydało jej się, że widzi w nich gwiazdy. Wspierał się na mieczu. Otoczył dłońmi jego rękojeść, jak gdyby była to jedyna pewna rzecz pośród szerokiej nocy. Nagle przemówił, głosem tak łagodnym i zmęczonym, że trafił jej wprost do serca: — Byłem tutaj Arturem, pani, prawda? — Tak — wyszeptała. 48 Gdzie indziej nosiłem inne imiona. Wiem — przełknęła ślinę. — To jednak twoje pra wdziwe imię. Pierwsze. — A nie tamto? Och, kimże była? — Nie. Nigdy go nikomu nie zdradzę ani nie wypowiem po raz drugi. Przysięgam. Wyprostował się powoli. — Inni jednak to zrobią, tak jak działo się to uprzednio. — Nie mogę nic uczynić, by to zmienić. Wezwałam cię jedynie dlatego, iż cię potrzebujemy. Skinął głową. — Tutaj jest wojna? — W Fionavarze. Usłyszawszy to, poderwał się nagle. Nie był tak wysoki, jak jego ojciec, lecz majestat spowijał go niczym płaszcz. Uniósł głowę na wzmagającym się wietrze, jak gdyby usłyszał odległy dźwięk rogu. A więc to ostatnia bitwa? Jeśli przegramy, będzie ostatnią. Wydawało się, że gdy usłyszał te słowa, nabrał stałości, jak gdyby pogodzenie się z losem zakończyło jego przejście z miejsca, gdzie przebywał uprzednio. W głębi jego oczu nie było już gwiazd. Stały się one brązowe i łagodne niczym szeroka, zorana ziemia. — Niech tak będzie — powiedział Artur. To ta spokojna zgoda załamała ostatecznie Kimberly. Dziewczyna osunęła się na kolana i opuściła twarz, by się rozpłakać. W chwilę później poczuła, jak bez wysiłku podźwignięto ją z ziemi. Otoczył ją uścisk tak serdeczny, że w tym samotnym podniesieniu poczuła się tak, jakby wróciła do domu po długiej podróży. Wsparła głowę na jego szerokiej piersi i poczuła mocne uderzenia serca. Było to dla niej pociechą w jej żalu. Po chwili cofnął się. Otarła łzy i ujrzała, że Baelrath rozjarzył się ponownie. Nie zdziwiło jej to. Po raz pierwszy 49 zdała sobie sprawę z tego, jak czuje się zmęczona. Przeszło przez nią tak wiele mocy. Potrząsnęła głową. Nie miała czasu na słabość. Ani trochę. Spojrzała na niego. Czy mi wybaczasz? Nie potrzebujesz mojego wybaczenia — odparł Ar tur. — Nawet nie w połowie tak bardzo, jak ja potrzebuję go od was wszystkich. Byłeś młody. To były maleńkie dzieci — odparł cicho. :— Czy oni już tam są, oboje? — spytał po chwili.
Ból słyszalny w głosie odsłonił przed nią po raz pierwszy prawdziwą naturę jego przekleństwa. Powinna była się tego domyślić. Łatwo było to dostrzec. Za dzieci i za miłość. Nie wiem — odparła z wysiłkiem. Zawsze się zjawiają — stwierdził. — Dlatego, że kazałem zabić dzieci. Na to nie można było odpowiedzieć. Zresztą Kim nie zaufałaby swemu głosowi. Ujęła tylko jego dłoń i raz jeszcze, resztką swych sił, wznosząc w górę Baelrath, przeszła z Arturem Pendragonem, Potępionym Wojownikiem, ku Fionavarowi i wojnie. Część II Owein Rozdział 4 Ruana spróbował słabym głosem podjąć pieśń. Miał do pomocy jedynie Iraimę. Nie żywił zbytniej nadziei, że jego głos dotrze tak daleko, jak było to konieczne, nie przychodziło mu jednak do głowy nic innego, co mógłby zrobić. Leżał więc w ciemności, słuchając jak wokół niego umierają jego towarzysze, i śpiewał raz za razem pieśń ostrzegawczą oraz pieśń zbawienną. Iraima pomagała mu, kiedy mogła, była jednak bardzo słaba. Rankiem ich strażnicy odkryli, że Taieri nie żyje. Wyciągnęli go z groty i pożarli. Następnie spalili jego kości, by ogrzać się w przenikliwym chłodzie. Ruanę dławił dym unoszący się ze stosu. Umieszczono go przy wejściu do jaskini, by utrudnić im oddychanie. Słyszał kaszel Iraimy. Wiedział, że nie zabiją ich bezpośrednio z obawy przed klątwą krwi, trzymano ich już jednak w grotach bez jedzenia przez długi czas, a do tego wdychali dym pochodzący z ich braci i sióstr. Snuł abstrakcyjne rozważania na temat uczuć nienawiści czy gniewu. Zamknął oczy i raz jeszcze zaśpiewał kanior dla Taieriego. Wiedział, że nie robi tego w należytej zgodzie z obrządkami i poprosił o wybaczenie. Potem znowu zaczął śpiewać raz za razem te same dwie pieśni: ostrzegawczą i zbawienną. Iraima przyłączyła się po chwili do niego, podobnie jak Ikatere, lecz przez większość czasu Ruana śpiewał sam. 51 Wspięli się po zielonej trawie na Atronel. Wielcy spod wszystkich trzech znaków stawili się przed Ra-Tennielem. Jedynie Brendel przebywał na południu, w Paras Derval, Znak Pustułki reprezentował więc Heilyn. Spod Znaku Brei-na zjawiły się bliźnięta — Galen i Lydan — a z Łabędzia najpiękniejsza ze wszystkich Leyse. Była odziana na biało, jak wszyscy spod tego znaku, na pamiątkę Lauriel. Był tam też Enroth, który był najstarszym od chwili, gdy Laien Dziecię Włóczni odszedł do swej pieśni. Nie nosił żadnego znaku i wszystkie zarazem, co przysługiwało jedynie najstarszemu i królowi. Ra-Termiel sprawił, że tron rozjarzył się jaskrawym, niebieskim blaskiem. Sroga Galen uśmiechnęła się, choć jej brat zmarszczył brwi. Leyse ofiarowała królowi kwiat. — Znad Celynu — szepnęła. — Jest tam piękny gaj srebrnych i czerwonych sylvainów. — Chciałbym pójść z tobą je zobaczyć — odparł Ra- Tenniel. Leyse uśmiechnęła się zwodniczo. — Czy mamy dziś w nocy otworzyć niebo, Promienny Panie? Zaakceptował jej unik. Tym razem to Lydan się uśmiechnął. Tak jest — odrzekł. — Na-Enrothu?