PiotrW91

  • Dokumenty134
  • Odsłony25 213
  • Obserwuję22
  • Rozmiar dokumentów449.7 MB
  • Ilość pobrań12 925

4 - Bo jestem tego warta - Plotkara - Cecily Von Ziegesar

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

4 - Bo jestem tego warta - Plotkara - Cecily Von Ziegesar.pdf

PiotrW91 EBooki
Użytkownik PiotrW91 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 179 stron)

CECILY VON ZIEGESAR BO JESTEM TEGO WARTA plotkara 4 Przekład Małgorzata Strzelec Tytuł oryginału BECAUSE I'M WORTH IT Kobieta od razu lepiej się czuje, gdy postanowi nie być zdzirą... Ernest Hemingway Słońce też wschodzi

 tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja. hej, ludzie! Luty jest jak dziewczyna na imprezie, którą urządziłam w zeszłym tygodniu, gdy moi rodzice zafundowali sobie „drugi miesiąc miodowy” w Cabo (wiem, to smutne). Pamiętacie tę dziewczynę, która zarzygała całą podłogę wyłożoną hiszpańskim marmurem w łazience dla gości i nie chciała wyjść? Musieliśmy wyrzucić do windy jej sakwę od Diora i haftowany płaszcz z owczej skóry od Osca- ra de la Renta, nim w końcu dotarła do niej aluzja. Jednakże w przeciwieństwie do większości miast na świecie Nowy Jork nie popada w lutową depresję i nie staje się zimny, szary, przygnębiający. A przynajmniej nie mój Nowy Jork. My na Upper East Side znamy doskonałe lekarstwo na ponuractwo: jedna z szalonych, seksownych, imprezowych sukienek od Jedediaha Angela, czarne satynowe szpilki Manola, ta nowa czerwona szminka Ready or Not, którą można dostać tylko u Bendela, dobry brazylijski wosk do okolic bikini i gruba warstwa samooplacza Estee Lauder, jeżeli opalenizna z St. Barts, którą zdobyłaś w ferie bożonarodzeniowe, w końcu przyblakła. Większość z nas zaczyna drugi semestr w ostatniej klasie - wreszcie! Nasze podania do college'ów już zostały wysłane, plan zajęć zrobił się luźniejszy i mamy podwójną długą przerwę w ciągu dnia. Można wtedy zerknąć na pokazy Tygodnia Mody albo skoczyć do apartamentu przyjaciółki, żeby wypić cieniutkie latte, zapalić papierosa i wybrać ciuchy na wieczorną imprezę pod hasłem „olać prace domowe”. Kolejna rzecz ratująca luty to mój ulubiony dzień, który powinien być świętem państwowym wolnym od pracy - walentynki. Jeśli już masz sympatię, to jesteś szczęściarą. Jeśli nie, to teraz masz szansę wykonać jakiś ruch w stronę przystojniaka, do którego ślinisz się przez całą zimę. Kto wie, może odnajdziesz prawdziwą miłość albo przynajmniej prawdziwe pożądanie i wkrótce każdy dzień będzie dla ciebie jak walentynki. Albo możesz siedzieć przed komputerem, wysyłać smutne anonimowe kartki do ludzi i jeść czekoladki w kształcie serduszek, aż w końcu przestaniesz się mieścić w ulubione dżinsy. Wybór należy do ciebie... Na celowniku  plotkara.net jest tłumaczeniem nazwy autentycznej strony internetowej: www.gossipgirl.net (przyp. red.). *

S i A trzymają się za ręce, idąc powoli Piątą Aleją do baru w Compton Hotel, gdzie można ich spotkać niemal w każdy piątek. Piją tam litrami drinki z red bullem oraz szampanem veuve clicquot i chichoczą do siebie, bo mają tę upajającą świadomość, że niewątpliwie są najseksowniejszą parą w całym barze. B odmawia wejścia do Veronique - sklepu dla matek przy Madison - ze swoją matką obnoszącą się z ciążą. D i V noszą takie same czarne golfy, siedząc ze splecionymi razem nogami, oglądając pokręcony, przygnębiający film Kena Mogula w centrum filmowym Angelika. Są jak dwie połówki jabłka - oboje dziwaczni z chorobliwymi artystycznymi ciągotami, tak do siebie pasują, że człowiek ma ochotę krzyczeć: „Ej, co was tak długo powstrzymywało?!” J przy Dziewięćdziesiątej Szóstej w autobusie miejskim uważnie studiuje plakat reklamujący operację zmniejszenia piersi. Ja bez dwóch zdań zdecydowałabym się na operację, gdybym nosiła tak jak ona podwójne miseczki D, Jak zawsze śliczny N ujarany gra w golfa na lodzie z chłopakami na lodowisku Sky Rink. Najwyraźniej nie przeszkadza mu brak dziewczyny. Nie żeby miał kłopot w znalezieniu sobie następnej... NO I WRESZCIE: KTO SIĘ DOSTANIE WCZEŚNIEJ? W tym tygodniu nieznośnie mała grupka spośród nas się dowie, czy dostanie się w pierwszej kolejności do najlepszych college'ów w tym kraju. Nadchodzi ten moment. Za późno, żeby twoi rodzice wybudowali jeszcze jedno skrzydło biblioteki. Za późno, żeby przekupić jeszcze jednego szanowanego absolwenta, żeby wysłał dziekanowi do spraw studenckich list z rekomendacją. Za późno, żeby zostać gwiazdą w kolejnym szkolnym przedstawieniu. Koperty już wysłano. Chciałabym w tym momencie zauważyć, że decyzje zostaną podjęte całkowicie losowo, ponieważ zasadniczo wszyscy jesteśmy idealnymi okazami - śliczni, inteligentni, dobrze wychowani, elokwentni, mamy wpływowych rodziców i doskonałe papiery ze szkół (z wyjątkiem kilku drobnych wpadek, typu wyrzucenie ze szkoły z internatem lub podchodzenie do testów końcowych osiem razy). Chcę także dać radę tym, którzy zostaną przyjęci wcześniej: postarajcie się nie mówić o tym zbyt dużo, dobra? Reszta, czyli my. będziemy musieli czekać jeszcze kilka miesięcy i jeśli chcecie być przez nas zapraszani na imprezy, to nawet nie wypowiadajcie przy nas słów „Ivy League” . Rodzice już dość nam truli, pięknie dziękujemy. Nie żeby to był jakiś bolesny temat, nic w tym stylu. Wszyscy cierpimy na śmiertelną późnozimową nudę wyczekiwania na wieści z college'ów. Czas trochę zaszaleć! Pomyślcie tylko: im później się kładziemy, tym szybciej płyną dni. Uwierzcie, wszystko, co wyczyniamy, zostanie na tej stronie przestawione w korzystnym świetle, przeanalizowane i rozdmuchane do absolutnej przesady przez niżej podpisaną. Czy kiedykolwiek was zawiodłam? Wiem, że mnie kochacie plotkara  Ivy League - nazwa ośmiu najbardziej prestiżowych uniwersytetów we wschodniej części USA (przyp. red.).

B oraz J dogadują się na temat rozmiaru biustu - Poproszę tylko kilka frytek i keczup - powiedziała Jenny Humphrey do Irene, stuletniej, brodatej kucharki, która stała za ladą w stołówce w szkole dla dziewcząt imienia Constance Billard. - Tylko kilka - powtórzyła. Dziś był pierwszy dzień nowego programu „Jak równa z równą” i Jenny nie chciała, żeby dziewczyny z ostatniej klasy uznały, że obżera się jak prosię. „Jak równa z równą” to program, który szkoła dopiero wprowadziła na próbę. W każdy poniedziałek w porze lunchu dziewczyny z młodszych klas miały się spotykać w pięcioosobowych grupach z dwiema dziewczynami z najstarszych klas i rozmawiać o presji rówieśników, odbiorze własnego ciała, chłopcach, seksie, narkotykach, alkoholu i w ogóle o wszystkim, co może męczyć młodsze dziewczyny lub co starsze uznają za ważne. Przyświecała temu myśl, że jeśli starsze uczennice podzielą się swoimi doświadczeniami z młodszymi i porozmawiają, okazując zrozumienie, to te młodsze będą podejmować mądre decyzje, zamiast popełniać kretyńskie, rujnujące szkolną karierę błędy, których by się wstydzili rodzice lub dyrekcja szkoły. Z sufitem z belkami, pokrytymi lustrami ścianami oraz nowoczesnymi siołami i krzesłami z brzozy stołówka przypominała raczej popularną nową restaurację niż szkolną jadalnię. Została wyremontowana zeszłego lata, ponieważ tyle uczennic jadało lunch na mieście albo przynosiło własny, że szkoła zaczęła tracić pieniądze na marnujące się jedzenie. Nowa stołówka zdobyła nagrodę za rozwiązanie architektoniczne - za wspaniały wystrój i nowoczesną kuchnię. Mimo to jedzenie z unowocześnionego, wyrafinowanego amerykańskiego menu nadal podawała Irene i jej złośliwe, skąpe koleżanki o wiecznie brudnych paznokciach. Jenny lawirowała między grupkami dziewczyn w granatowych, szarych lub bordowych, wełnianych, plisowanych spódniczkach, stanowiących część uniformu szkolnego. Dziewczyny skubały purgery z wędzonym tuńczykiem z zielonym chrzanem oraz frytki Red Bliss i paplały o imprezach, na których były w miniony weekend. Jenny postawiła tacę ze stali nierdzewnej na pustym okrągłym stoliku, który zarezerwowano dla grupy A, i usiadła plecami do luster, żeby nic musieć patrzeć na siebie, gdy je. Nie mogła się doczekać, kiedy

zobaczy, które dziewczyny z ostatniej klasy zajmują się jej grupą. Prawdopodobnie kon- kurencja była ostra, bo zostanie opiekunką w grupie „Jak równa z równą” to stosunkowo bezbolesny sposób pokazania college'om, że człowiek nadal angażuje się w sprawy szkolne, chociaż podania o przyjęcie już zostały wysiane. Człowiek dostawał dodatkowy plus za jedzenie frytek i gadanie o seksie przez pięćdziesiąt minut. Kto by tak nie chciał? - Cześć, Ginny! - Blair Waldorf, najgorsza wiedźma, najbardziej zarozumiała dziewczyna z wszystkich uczennic najstarszej klasy (a może nawet na całym świecie), postawiła tacę naprzeciwko tacy Jenny i usiadła. Założyła za ucho falujące pasmo ciemnych włosów, długich do ramion i. zerkając na swoje odbicie w lustrzanej ścianie, mruknęła: - Nie mogę się doczekać wizyty u fryzjera. Spojrzała na Jenny, wzięła widelec i zaczęła grzebać w bitej śmietanie na wierzchu czekoladowej bezy. - Jestem jedną z opiekunek grupy A. Jesteś w grupie A? Jenny kiwnęła głową, ściskając kurczowo siedzenie krzesła i gapiąc się ponuro w talerz z zimnymi, tłustymi frytkami. Nie mogła uwierzyć w swój pech. Blair Waldorf nie tylko należała do najbardziej przerażających dziewczyn z ostatniej klasy, ale jeszcze była eksdziewczyną Nate'a Archibalda. Blair i Nate zawsze tworzyli idealną parę. Taką, której pisane było trwać razem na wieki wieków. A potem, chociaż to wydaje się niepraw- dopodobne, Nate rzucił Blair dla Jenny, po tym, jak poznali się w parku i razem wypalili skręta. To był pierwszy skręt Jenny, a Nate okazał się jej pierwszą miłością. Nigdy nie marzyła, że będzie miała chłopaka starszego od siebie, nie mówiąc o kimś tak przystojnym i wyluzowanym jak Nate. Ale po dwóch miesiącach, które były zbyt piękne, żeby okazały się prawdziwe, Nate znudził się Jenny i złamał jej serce w najbardziej okrutny sposób - rzucił ją w sylwestra. Właściwie teraz miały z Blair coś wspólnego - obie rzucił ten sam chłopak. Nie żeby to coś zmieniało. Jenny był pewna, że Blair nadal nienawidzi jej z całego serca. Blair doskonale wiedziała, że Jenny jest cycatą nowicjuszką, która ukradła jej Nate'a, ale wiedziała też, że Nate darował sobie Jenny po tym, jak w Internecie tuż przed sylwestrem pojawiły się wyjątkowo żenujące zdjęcia z odsłoniętą pupą Jenny w stringach. Blair uznała, że ta mała dostała już nauczkę, i naprawdę nie miała zamiaru zawracać sobie głowy niechęcią do niej. Jenny podniosła wzrok. - A kto oprócz ciebie opiekuje się grupą? - zapytała nieśmiało. Chciała, żeby ta druga

dziewczyna już się pospieszyła, nim Blair urwie jej głowę swoimi idealnie opiłowanymi paznokciami w kolorze opalizującego różu. - Serena. Już idzie. - Blair przewróciła oczami. - Znasz ją. Zawsze się spóźnia. - Przeczesała palcami włosy, wyobrażając sobie strzyżenie, które sobie zafunduje w czasie drugiej przerwy. Każe sobie zrobić mahoniową płukankę, żeby pozbyć się tych miedzianych pasemek, a potem obetnie się krótko, w bardzo nowoczesny, stylowy sposób, jak Audrey Hepburn w Jak ukraść milion dolarów. Jenny odetchnęła z ulgą. Serena van der Woodsen, najlepsza przyjaciółka Blair, była zdecydowanie mniej przerażająca. Właściwie to wydawała się całkiem miła. - Cześć, dziewczyny! To jest grupa A? - Tyczkowata, piegowata dziewczyna, która nazywała się Elise Wells, usiadła obok Jenny. Pachniała zasypką dla dzieci. Włosy przypominające siano miała obcięte na pazia - dokładnie tak, jak obcięłaby cię niania, gdy miałaś dwa lata. - Powiem wam tylko, że mam problem z jedzeniem - oznajmiła Elise. - Nie mogę jeść w miejscach publicznych. Blair kiwnęła głową i odsunęła swój kawałek czekoladowego ciastka. Na treningu dla opiekunek grup ich nauczycielka od higieny, pani Doherty, powiedziała im, że mają słuchać i próbować reagować z wrażliwością, stawiając się na miejscu młodszej koleżanki. Co ona wie! Na zajęciach z dziewięcioklasistkami mówiła tylko o facetach, których miała, i wszystkich pozycjach seksualnych, które wypróbowała. Ale też była jedną z nauczycielek. która dała się namówić na wysłanie dodatkowej rekomendacji do komisji rekrutacyjnej w Yale i Blair naprawdę chciała wyróżnić się jako najlepsza opiekunka w najstarszej klasie. Chciała, żeby jej podopieczne w grupie rzeczywiście ją polubiły - nie, żeby ją uwielbiały - i jeśli jedna z nich ma kłopoty z jedzeniem w miejscach publicznych, to Blair nie będzie siedziała i opycha- ła się czekoladowym ciastkiem, zwłaszcza że i tak zamierzała je zwrócić zaraz po dzwonku. Wyjęła stos ulotek z czerwonej torby na kręgle Louisa Vuittona. - Obraz własnego ciała i samoocena to dwie kwestie, o których dziś porozmawiamy - poinformowała Elise i Jenny tonem zawodowego terapeuty. - O ile druga opiekunka i reszta grupy zdecyduje się tu w końcu dotrzeć - dodała niecierpliwie. Czy to było fizycznie możliwe dla Sereny, żeby kiedykolwiek zjawić się na czas? Najwyraźniej nie. I wtedy właśnie nawałnica gołębioszarego kaszmiru i lśniących jasnoblond włosów - czyli Serena van der Woodsen - posadziła swoją zgrabną, opaloną pupę na krześle obok Blair. Pozostałe trzy młodsze uczennice z grupy A ciągnęły się za nią jak kaczuszki za kaczką. - Patrzcie, co nam się udało wyciągnąć od Irene! - pisnęła z zachwytu Serena,

stawiając na środku stołu stos tłustych krążków cebulowych. - Powiedziałam jej, że mamy specjalne spotkanie i umieramy z głodu. Elise patrzyła krzywo na talerz. Miała niebieskie oczy ocienione blond rzęsami, który wyglądałyby całkiem ładnie, gdyby użyła trochę ciemnobrązowego wydłużającego tuszu do rzęs Stila. - Spóźniłaś się - wytknęła Serenie Blair, podając jej i trójce żółtodziobów materiały. - Nazywam się Blair - przedstawiła się. - A wy...? - Mary Goldberg, Vicky Reinerson i Cassie Inwirth - odpowiedziały chórem dziewczyny. Elise dźgnęła Jenny łokciem. Mary, Vicky i Cassie były najbardziej denerwującą, nierozłączną trójką w dziewiątej klasie. Zawsze czesały sobie włosy na korytarzach i wszystko robiły razem, nawet szły siusiu. Blair zerknęła na ulotkę i przeczytała głośno: - „Obraz ciała: akceptacja i ogarnięcie tego. kim się jest”. - Podniosła wzrok i uśmiechnęła się wyczekująco do dziewięcioklasistek. - Czy któraś z was ma jakiś problem z obrazem własnego ciała, o którym chciałaby porozmawiać? Jenny poczuła, jak krew napływa jej do szyi i twarzy, gdy odważnie zastanawiała się, czy nie powiedzieć im o tym, że rozmawiała z lekarzem na temat zmniejszenia biustu. Ale zanim zdążyła cos z siebie wydusić. Serena wpakowała sobie do ślicznych ust ogromny krążek cebulowy i się wtrąciła: - Mogę powiedzieć coś pierwsza? Blair zmarszczyła brwi, ale Mary, Vicky i Cassie pokiwały głowami z zapałem. Słuchanie czegokolwiek z ust Sereny van der Woodsen było ciekawsze niż dyskusja o jakimś głupim obrazie własnego ciała. Serena położyła łokcie na stosie materiałów pomocniczych i oparła idealnie wyrzeźbioną brodę na zadbanych dłoniach, a jej wielkie granatowe oczy zapatrzyły się we własne rozmarzone odbicie w lustrze. - Jestem zakochana - westchnęła. Blair złapała widelec i znowu zaczęła grzebać w swoim czekoladowym ciastku, zapominając, że miała nie jeść z empatii wobec Elise. Serena była tak cholernie niewrażliwa. Przede wszystkim tak się składało, że facet, w którym najwyraźniej była zakochana, to nowy przyrodni brat Blair, Aaron Rose - pseudohippis i gitarzysta z dredami. Czysty absurd. Po drugie, chociaż Nate rzuci! Blair wieki temu - w listopadzie - to ciągle jeszcze z nim nie skończyła i wystarczyło wspomnieć słowo „miłość”, żeby miała ochotę eksplodować.

- Chyba powinnyśmy pomóc im mówić o ich problemach, a nie opowiadać o sobie - syknęła do Sereny. Oczywiście, gdyby jej przyjaciółka raczyła się pojawić na treningu dla opiekunek, wiedziałaby o tym sama. Serena zerwała się z treningu, żeby pójść do kina z Aaronem, a Blair jak ostatnia idiotka ją kryła. Powiedziała pani Doherty, że Serena ma migrenę, ale omówią wszystkie ważniejsze punkty treningu. To typowe. Za każdym razem, gdy Blair szła komuś na rękę, potem tego żałowała. Co trochę tłumaczyło, dlaczego zwykle zachowywała się jak ostatnia jędza. Serena wzruszyła idealnymi ramionami w bluzce bez pleców. - I tak uważam, że miłość to lepszy temat niż obraz ciała. W końcu omawiałyśmy to do znudzenia w dziewiątej klasie na higienie. - Rozejrzała się po twarzach młodszych uczennic przy stole. - Nie? - Uważam, że powinnyśmy się trzymać materiałów - upierała się Blair. - To zależy od was - powiedziała do dziewięcioklasistek Serena. Mary, Vicky i Cassie czekały z nastawionym uszami na opowieści o miłosnych przygodach Sereny. Elise wyciągnęła rękę i dźgnęła tłusty krążek cebulowy obgryzionym paznokciem, a potem zabrała dłoń, jakby się sparzyła. Jenny oblizała usta posmarowane ochronną pomadką. - Jeśli powinnyśmy rozmawiać o obrazie ciała, to chyba mam coś do powiedzenia - oznajmiła grupie drżącym głosem. Podniosła wzrok i zobaczyła, że Blair kiwa głową i uśmiecha się zachęcająco. - Tak, Jenny? Jenny spuściła wzrok na stół. Dlaczego im o tym mówi? Bo musi komuś o tym powiedzieć. Mówiła dalej, mimo że jej twarz płonęła wściekłym rumieńcem. - W ten weekend prawie poszłam na rozmowę w sprawie zmniejszenia biustu. Mary, Vicky i Cassie pochyliły się nad stołem, żeby lepiej słyszeć. Grupa A to nie tylko szansa, żeby podłapać najnowsze trendy w modzie od najfajniejszych dziewczyn w szkole, ale także wspaniałe źródło plotek! - Umówiłam się - ciągnęła Jenny - ale nie poszłam. - Odsunęła talerz i wypiła łyk wody, próbując ignorować spojrzenia pozostałych dziewczyn. Przyciągnęła uwagę grupy, a niełatwo ją oderwać od Blair i Sereny. Elise podniosła krążek cebulowy i ugryzła odrobinkę, a potem znowu upuściła go na talerz. - Dlaczego zmieniłaś zdanie? - zapytała.

- Nie musisz odpowiadać - przerwała im Blair, przypominając sobie, co pani Doherty powiedziała w czasie treningu: nie wolno naciskać, aby członek grupy otwierał się. gdy jeszcze nie czuje się gotów. Zerknęła na Serenę, ale ona była zajęta oglądaniem rozdwojonych końców włosów z rozmarzoną miną. jakby nie słyszała ani słowa z rozmowy. Blair odwróciła się do Jenny i próbowała wymyślić coś pocieszającego, by Jenny nie czuła, że jest jedyną dziewczyną w tej grupie, która ma problem z piersiami. - Zawsze chciałam mieć większe piersi. Nawet całkiem poważnie zastanawiałam się nad implantami. - To nie było stuprocentowe kłamstwo. Blair nosiła tylko B. a zawsze marzyło jej się C. A komu się nie marzy? - Serio? - zdziwiła się Serena, wracając na ziemię. - Od kiedy to? Blair ze złością zjadła kolejny kawałek ciastka. Czy Serena celowo próbuje sabotować jej wysiłki? - Nie wiesz o mnie wszystkiego - rzuciła ze złością. Cassie. Vicky i Mary kopnęły się pod stołem. Ależ to ekscytujące! Serena van der Woodsen i Blair kłóciły się, a one słyszały każde słowo! Elise przeczesała włosy palcami z obgryzionymi paznokciami. - Uważam, że... to naprawdę niesamowite, że powiedziałaś nam o tym, Jenny. - Uśmiechnęła się nieśmiało. - I myślę, że to odważne, że się nie zdecydowałaś. Blair się skrzywiła. Dlaczego ona nie powiedziała czegoś o odwadze Jenny zamiast szokować zwierzeniami, że myślała o implantach? Co te głupie żółtodzioby powiedzą o niej, gdy grupa się rozejdzie? I wtedy przypomniała sobie coś jeszcze, o czym mówiła pani Doherty na treningu. - Chyba powinnyśmy powiedzieć sobie coś o poufności, nim zaczęłyśmy rozmawiać. No wiecie, że nic, co tu powiemy, nie może wyjść poza grupę. Za późno. W ciągu kilku minut w całej szkole dziewczyny będą gadać o zbliżającej się operacji piersi Blair Waldorf. „Słyszałam, że czeka, aż skończy się szkoła...” i tak dalej. Jenny wzruszyła ramionami. - Nie szkodzi. Nie obchodzi mnie, co powiecie. - I tak nie mogła schować swoich ogromnych cycków. Po prostu tam były. Elise schyliła się i podniosła beżowy plecak Kenneth Cole. - Zostało tylko osiem minut do dzwonka. Nie obrazicie się, jeśli już wyjdę i kupię sobie jogurt? - zapytała. Serena podsunęła jej talerz z krążkami.

- Poczęstuj się - zaproponowała hojnie. Elise pokręciła głową, a jej piegowata twarz zalała się rumieńcem. - Nie, dziękuję. Nie jem publicznie. Serena zmarszczyła brwi. - Serio? To dziwne. - Skrzywiła się, gdy Blair szturchnęła ją łokciem, i to naprawdę mocno. - Auć! Boże, a to za co? - Gdybyś była na treningu dla opiekunek, tobyś wiedziała - warknęła Blair. - Mogę już iść? - zapytała znowu Elise. Do Blair dotarło, że dziewczyny naprawdę by ją pokochały, gdyby puściła je wcześniej. Poza tym mogła wykorzystać dodatkowe osiem minut, żeby zdążyć do fryzjera. - Wszystkie możecie iść - powiedziała ze słodkim uśmiechem. - Chyba że wolicie zostać i posłuchać, jak Serena opowiada o miłości do końca przerwy. Serena przeciągnęła się, podnosząc ręce nad głowę i szczerząc zęby do sufitu. - Mogłabym mówić o miłości cały dzień. Jenny wstała. Odkąd Nate ją rzucił, miłość stanowiła dla niej bolesny temat. Zabawne - myślała, że nie będzie mogła znieść Blair jako opiekunki, a okazało się, że trudniej wytrzymać z Sereną. Elise też wstała, obciągając obszerny różowy golf, jakby był na nią za ciasny. - Bez obrazy, ale jeśli nie zjem jogurtu przed końcem przerwy, zemdleję na geometrii. - Pójdę z tobą go kupić - zaoferowała się Jenny, wykorzystując pretekst, żeby odejść od stołu. - A ja pójdę z wami - ziewnęła Blair, też wstając. - Gdzie idziesz? - zapytała niewinnie Serena. Zwykle w poniedziałki po lunchu obie cieszyły się luksusem drugiej przerwy w Jackson Hole, gdzie piły cappuccino i snuły szalone plany na lato po końcu szkoły. - Nie twój interes - odgryzła się Blair. Miała zamiar zaprosić Serenę, żeby poszła do salonu razem z nią, ale przyjaciółka okazała się taką zapatrzoną w siebie, jędzowatą księżniczką, że absolutnie nie wchodziło to w grę. Blair odsunęła włosy na plecy i przerzuciła torbę przez ramię. - Do zobaczenia, dziewczyny, w przyszłym tygodniu - pożegnała Mary, Vicky i Cassie, a potem ruszyła za Jenny i Elise do wyjścia i w górę tylnymi schodami na Dziewięćdziesiątą Trzecią. W gwarnej stołówce Vicky pochyliła się nad stolikiem. - No więc opowiedz nam - ponagliła Serenę. Mary upiła łyk chudego mleka i pokiwała głową z zapałem.

- Tak, tak, mów. Cassie poprawiła jasnobrązowe włosy zebrane w kucyk. - Powiedz nam wszystko.

bardzo nietypowa praca domowa - Co chcesz sfilmować na początku? - zapytał Daniel Humphrey swoją najlepszą przyjaciółkę i dziewczynę od sześciu tygodni, Vanessę Abrams. Dan chodził do renomowanej szkoły średniej dla chłopców w Upper East Side - Riverside, a Vanessa uczęszczała do szkoły Constance Billard, ale dostali pozwolenie na współpracę przy specjalnym projekcie pod hasłem „Tworzenie poezji”. Vanessa, obiecujący reżyser filmowy, miała zamiar sfilmować Dana, obiecującego poetę i od czasu do czasu gwiazdora w filmach Vanessy, jak pisze i poprawia swoje wiersze. To nie do końca kasowy temat, ale Dan był tak słodki z tym swoim niechlujnym, wymiętoszonym wizerunkiem zżeranego niepokojem artysty, że ludzie pewnie i tak chcieliby to obejrzeć. - Po prostu usiądź przy biurku i napisz coś w którymś z tych swoich czarnych notatników, jak to zawsze robisz - pouczyła go Vanessa, zerkając przez obiektyw kamery cyfrowej, żeby sprawdzić, czy światło jest dobre. - Możesz sprzątnąć trochę ten burdel na biurku? Dan przejechał ręką po blacie i zwalił na brązowy dywan ołówki, spinacze, kawałki papieru, gumki, książki, puste paczki po camelach bez filtra, zapałki i puste puszki po coli. Kręcili w pokoju Dana, ponieważ tam zwykle pracował. Poza tym ze szkoły Constance Billard przy Dziewięćdziesiątej Trzeciej między Piątą Aleją a Madison mieli tylko kawałek przez park do mieszkania Dana na rogu Dziewięćdziesiątej Dziewiątej i West End Avenue. - I może zdejmij koszulę - zasugerowała Vanessa. „Tworzenie poezji” miało być artystycznym filmem, ukazującym, że to. co nie wchodzi do wiersza, jest równie ważne jak to, co w końcu się w nim znajdzie. Planowała mnóstwo ujęć z Danem gniotącym kartki papieru i rzucającym nimi wściekle przez pokój. Vanessa chciała pokazać, że pisanie - czy tworzenie czegokolwiek - to nie tylko proces umysłowy; to też wysiłek fizyczny. Poza tym Dan miał takie wspaniale, drobne mięśnie na plecach i nie mogła się doczekać, żeby je sfilmować. Dan wstał i ściągnął czarną koszulkę, rzucił ją na niepościelone łóżko, na którym spał stary, tłusty kot Humphreyów, Marks, który leżał na grzbiecie jak wyrzucony na brzeg

kudłaty wieloryb. Wszystko w mieszkaniu, które Dan dzielił ze swoim ojcem, Rufusem, wydawcą mniej znanych bitników, i młodszą siostrą, Jenny, było niesprzątnięte, rozpadające się albo przynajmniej pokryte kocią sierścią i kłębami kurzu. W tym ogromnym, wysokim mieszkaniu nie sprzątano porządnie od dwudziestu lat, a rozpadające się ściany wprost błagały o nową farbę. Dan, jego ojciec i siostra rzadko kiedy coś wyrzucali, więc rozpadające się meble i porysowaną drewnianą podłogę pokrywały sterty starych gazet i czasopism, stare książki, niepełne talie kart, zużyte baterie i połamane ołówki. Kocia sierść lądowała nawet w dopiero co zaparzonej kawie i prawdopodobnie Dan musiał nieustannie radzić sobie z tym problemem, ponieważ całkowicie uzależnił się od kofeiny. - Mam się odwrócić w stronę kamery? - zapytał, siadając na zniszczonym krześle. - Mógłby trzymać notatnik na kolanach i pisać w ten sposób. - Pokazał jej. Vanessa przyklękła i zerknęła przez obiektyw. Miała na sobie szary, plisowany mundurek i czarne rajstopy. Brązowy dywan gryzł ja. w kolana. - Aha, tak dobrze - mruknęła. Och, jaki blady i gładki był tors Dana! Widziała każde żebro i tę śliczną linię płowego meszku, która biegła mu przez brzuch od pępka! Pochyliła się na klęczkach lekko do przodu, próbując podejść jak najbliżej, ale żeby jednocześnie nie zepsuć kadru. Dan zagryzł koniec ołówka, uśmiechnął się do siebie i napisał: Ma ogoloną głowę, cały czas ubiera się na czarno, musi sobie kupić nowe glany, nie cierpi się malować. Ale to jest taka dziewczyna, która wierzy w człowieka i po kryjomu załatwia, żeby wydali twój wiersz w „New Yorkerze”. Chyba mogę powiedzieć, że ją kocham. To pewnie najbardziej sentymentalna rzecz, jaką kiedykolwiek napisał, ale przecież nie miał zamiaru od razu publikować tego w swoich Dziełach zebranych. Vanessa jeszcze trochę przesunęła się do przodu, próbując . uchwycić gorączkową biel kłykci Dana, gdy pisał pospiesznie. - Co piszesz? - Nacisnęła przycisk nagrywania dźwięku na kamerze. Dan podniósł wzrok, uśmiechnął się do niej szeroko spod potarganej grzywki. Jego piwne oczy błyszczały. - To nie jest wiersz. To historyjka o tobie. Vanessa poczuła, że robi jej się ciepło. - Przeczytaj na głos. Dan podrapał się w zamyśleniu po brodzie i odchrząknął.

- Dobra. Ma ogoloną głowę... Vanessa słuchała i czerwieniła się coraz bardziej. Upuściła kamerę na podłogę. Oparła głowę na kolanach Dana. - Wiesz, że ciągle gadamy o seksie, ale nigdy tego nie spróbowaliśmy? - szepnęła, dotykając ustami szorstkiego materiału jego zielonych bojówek. - A może byśmy spróbowali teraz? Poczuła pod policzkiem, jak napiął mięśnie ud. - Teraz? - Pogładził palcem brzeg jej ucha. Miała w uchu cztery dziurki, ale w żadnym nie nosiła kolczyków. Wziął głęboki wdech. Czekał z seksem na chwilę, kiedy to będzie poetyckie i właściwe. Może to była właściwa chwila, spontaniczna decyzja. Pomysł wydawał się o tyle dobry i niepozbawiony ironii, że dokładnie za godzinę Dan musiał znaleźć się z powrotem w Riverside. Będzie siedział na zaawansowanych zajęciach z łaciny i słuchał, jak profesor Werd z przesadnym akcentem czyta Owidiusza. Wprowadzenie do seksu w czasie długiej przerwy - najnowsza propozycja w wiosennym planie zajęć. - Dobra - zgodził się Dan. - Zróbmy to.

tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja. hej, ludzie! WCZESNE ODRZUCENIE Słyszałam, że w tym roku najlepsze college'e uknuły spisek, żeby nie stracić swojej tajemniczości i ekskluzywności - w tym roku nikogo nie przyjmą wcześniej. Może to tylko plotka. Jeżeli jednak nie dostaniecie się wcześniej, spróbujcie pomyśleć o tym w ten sposób: może okazaliście się zbyt idealni. Oni po prostu nie mogli tego znieść. I wyobraźcie sobie, jaki będziemy mieli ubaw, jeżeli wszyscy razem wylądujemy w tym samym college'u stanowymi. ZROBIĆ SOBIE OPERACJĘ CZY NIE, OTO JEST PYTANIE Pomysł, żeby chirurgicznie zmienić swoje ciało, zawsze mnie przerażał. Owszem, uważam, że Dolly Parton wygląda wspaniale, jakby nie miała więcej niż czterdzieści lat, a musi mieć już chyba ze dwieście. Ale bałabym się, że lekarze popełnią błąd i jedna z piersi całkiem sflaczeje, że zostawią we mnie nożyczki albo coś takiego. Oczywiście jestem tak kobiecą dziewczyną, jak tylko dziewczyny bywają, i wiem, jakie to ważne, żeby dobrze czuć się we własnym ciele. Próbuję patrzeć na to w ten sposób: wiesz, jak to jest, kiedy widzisz na ulicy ślicznego chłopaka i mówisz przyjaciółce: „Spójrz na niego!”, a ona się krzywi, jakby był paskudny? Wszyscy mamy tak różne gusta, że na pewno ktoś spojrzy na ciebie i pomyśli: „mniam, pychota”, niezależnie od tego, co ty myślisz na temat swojego wyglądu. Musisz się tylko nauczyć widzieć to, co inni dostrzegają w tobie dobrego. Wasze e – maile P: Droga P! Słyszałem, że już przyjęto cię do Bryn Mawr i cala jesteś podjarana, bo lubisz chodzisz do szkoły dla dziewcząt i jesteś ogromną lesbijką grającą w siatkę. Chi, chi. Dorf

O: Cześć dorf! Co to właściwie za imię, dorf? Odmawiam zniżania się do twojego poziomu i nie powiem, do jakiego college'u złożyłam papiery, ale moja matka i siostra chodziły do Bryn Mawr i wiesz co? Obie są superlaski! P Muszę pędzić do domu i sprawdzić, czy nie przyszła do mnie poważnie wyglądająca spora koperta, która może zdeterminować całe moje przyszłe życie. Trzymajcie kciuki! Wiem, że mnie kochacie plotkara

ujarany książę próbuje załatwić towar Francuski po ostatniej przerwie wreszcie się skończył. Nate Archibald pożegnał kolegów z klasy w Szkole Świętego Judy pospiesznym à demain i ruszył na Madison Avenue, do pizzerii na rogu Osiemdziesiątej Szóstej, gdzie pracował Mitchell, niezawodny diler. Nate miał szczęście - Szkoła Świętego Judy była najstarszą szkołą dla chłopców na Manhattanie i zgodnie z tradycją zajęcia kończyły się w niej o drugiej po południu zarówno dla młodszych, jak i starszych klas, chociaż w większości nowojorskich szkół lekcje kończyły się dopiero o czwartej. Szkoła Świętego Judy tłumaczyła, że dzięki temu uczniowie mają czas na uprawianie sportów i odrabianie ogromnych prac domowych, które zawsze im zadawano. Dzięki temu mieli też czas, żeby się zabawić i strzelić dymka przed, w trakcie albo po uprawianiu sportu lub odrabianiu pracy domowej. Podczas ostatniego spotkania diler, noszący zawsze czapkę z Kangol, zapowiedział, że niedługo wraca do Amsterdamu. Dzisiaj Nate miał ostatnią szansę, by załatwić sobie ogromny worek słodkiej peruwiańskiej trawki, którą dostarczał tylko Mitchell. Blair zawsze narzekała, że Nate pali trawę. Jęczała, że nudzi jej się patrzeć, jak on przez dziesięć minut gapi się w perski dywan na podłodze, podczas gdy mogliby się poobściskiwać albo zabawić na jakiejś imprezie. Nate uważał, że jego palenie trawki to tylko zwykła słabostka - jak jedzenie czekolady - i że może z tym skończyć w każdej chwili. I żeby to udowodnić - nie, żeby musiał coś jeszcze udowadniać Blair - miał zamiar całkowicie trawkę odstawić. Ale po tym, jak wypali ostatnią działkę z ogromnego worka, który kupi dzisiaj. I jeśli będzie ostrożny, to ta torba powinna mu wystarczyć na bite osiem tygodni. Do tego czasu wolał nie myśleć o rzucaniu. - Poproszę dwa kawałki zwykłej - powiedział do chudego, łysiejącego szefa pizzerii, który miał na sobie fioletową koszulkę z napisem WITAMY WE FRAJKROWIE. Oparł łokcie na pokrytym czerwonym linoleum blacie, odsuwając na bok pojemniki z solą czosnkową, czerwonym pieprzem i oregano. - Gdzie Mitchell? W tym lokalu drobne interesy na boku Mitchella nie stanowiły dla nikogo tajemnicy. Szef pizzerii uniósł krzaczaste czarne brwi. Nazywał się chyba Ray, ale po tylu latach kupowania tam pizzy i trawki Nate nadal nie był pewien.

- Mitchell już wyjechał. Minęliście się. Nate poklepał tylną kieszeń w spodniach, gdzie trzymał pękający w szwach portfel. Ogarnęła go panika i poczuł, jak w gardle rośnie mu gula. Jasne, że nie był uzależniony, ale nie lubił lądować bez ziela, zwłaszcza gdy planował uprzyjemnić sobie popołudnie solidnym skrętem. I jutrzejsze popołudnie, i jeszcze następne... - Co? Mówisz, że już wyjechał do Amsterdamu? Ray - a może Roy - otworzył lśniące, chromowe drzwi pieca do pizzy, jednym fachowym ruchem wrzucił dwa kawałki na podwójny papierowy talerzyk i przesunął go po ladzie w stronę Nate'a. - Przykro mi, stary - powiedział bez większego współczucia. - Od dziś sprzedajemy pizzę i napoje, i tylko pizzę i napoje. Czaisz? Nate nie mógł uwierzyć, że ma takiego pecha. Wyciągnął portfel i wyjął z grubego pliku banknot dziesięciodolarowy. - Reszta dla ciebie - mruknął, rzucił banknot na ladę i wyszedł z pizzą. Ruszył ulicą bez celu, w stronę parku. Czuł się jak zbity pies. Kupował u Mitchella trawę od ósmej klasy. Pewnego majowego popołudnia z Jeremym Scottem Tompkinsonem weszli do pizzerii, żeby kupić sobie po kawałku. Mitchell podsłuchał, jak Jeremy namawia Nate'a, żeby zwędził pojemnik z oregano, to sobie je w domu wypalą. Zaproponował, że sprzeda im cos, co bardziej poprawia samopoczucie. Od tego czasu Nate z kumplami regularnie do niego wracał. Co miał teraz zrobić? Kupić za dziesiątkę torebkę od któregoś z podejrzanych gości w Central Parku? Ci faceci sprzedawali gówniany, suchy towar z Teksasu, a nie soczyste zielone liście, które Mitchell miał prosto z Peru. A w dodatku Nate słyszał, że połowa dilerów w Central Parku to policjanci i tylko czekają, żeby dorwać takiego dzieciaka jak on. Wrzucił niedojedzone kawałki pizzy do najbliższego kosza i zaczął grzebać w kieszeniach płaszcza od Hugo Bossa, stylizowanego na wojskowy, szukając resztek skręta. Znalazł niedopałek, przeszedł przez Piątą Aleję i przycupnął na ławce, żeby zapalić. Zignorował grupę chichoczących dziesięcioklasistek w granatowych mundurkach ze szkoły, które pożerały go wzrokiem. Ze swoim uśmiechem, który mówi „wiem, jestem przystojniakiem”, złocistymi włosami, szmaragdowymi oczami, wiecznie opaloną skórą i seksowną umiejętnością budowania łodzi i ścigania się na nich Nate Archibald był najbardziej pożądanym chłopakiem na Upper East Side. Nie musiał dziewczyn szukać. One po prostu spadały mu na kolana. Dosłownie.

Zaciągnął się petem i wyciągnął z kieszeni komórkę. Problem polegał na tym, że jego palący kumple - Jeremy Scott Tompkinson, Charlie Dem i Anthony Avuldsen - też kupowali towar od Mitchella. Mitchell był najlepszy. Ale warto zadzwonić, sprawdzić, czy któryś nie zdążył kupić więcej trawy, nim ich diler zniknął. Jeremy jechał właśnie taksówką do międzyszkolnego klubu squasha przy Dziewięćdziesiątej Drugiej. - Przykro mi, gościu. - Jego głos trzeszczał przez zakłócenia na linii. - Przez cały dzień jadę na zolofcie matki. Może kup za dziesiątkę towar od gościa z parku? Nate wzruszył ramionami. W kupowaniu trawy w parku było coś... żałosnego. - Nieważne - powiedział kumplowi. - Do zobaczenia jutro. Charlie był w megastorze Virgin. Kupował DVD dla młodszego brata. - Ale wtopa - powiedział, gdy Nate wyjaśnił mu sytuację. - Jesteś koło parku, nie? Kup tam coś za dziesiątkę. - Aha, mniejsza z tym - odparł Nate. - Do jutra. Anthony miał lekcję jazdy w nowym, sportowym bmw m3, prezencie od rodziców na osiemnaste urodziny. - Zajrzyj do apteczki swojej matki - poradził. - Rodzice to ostateczna deska ratunku. - Zajrzę. - Nate rozłączył się i pociągnął ostatniego dymka. - Cholera! - zaklął, rzucając maleńki niedopałek na brudny śnieg pod nogami. W tym semestrze każdy dzień miał być dwudziestoczterogodzinną imprezą. W listopadzie rewelacyjnie wypadł na rozmowie w Brown i był całkiem pewny, że jego podanie wstrząśnie komisją dość, by go przyjęli. No i już nie kręcił z Jenny Humphrey, która była słodka i miała supercycki. lecz zabierała mu od groma wolnego czasu. Przez resztę roku szkolnego Nate planował palić, relaksować się i aż do rozdania świadectw żyć na luzie, ale bez zaufanego dostawcy ten plan to czysta abstrakcja. Nate opadł na oparcie zielonej ławki i zapatrzył się na okazałe, kryte wapieniem domy przy Piątej Alei. Po prawej stronie widział narożnik budynku przy Siedemdziesiątej Drugiej, gdzie Blair miała mieszkanie. W jej penthousie Kitty Minky. rosyjska błękitna kotka, leżała pewnie wyciągnięta na różowej narzucie na łóżku Blair i nie mogła się doczekać, kiedy jej pani wróci do domu i podrapie ją pod brodą paznokciami w kolorze koralowego różu. Pod wpływem impulsu Nate przycisnął guzik na komórce i wybrał numer Blair. Dzwonek zadźwięczał sześć razy, nim wreszcie odebrała.  Zoloft - lek antydepresyjny (przyp. tłum.).

- Słucham? - zapytała ostro Blair. Siedziała właśnie w nowo otwartym salonie Garrena przy Pięćdziesiątej Siódmej Wschodniej, który urządzono w stylu sypialni w tureckim haremie. Z sufitu zwieszały się chusty z różowej i żółtej gazy, wielkie różowo - żółte poduchy porozrzucano przypadkowo, tak by klientki miały na czym przysiąść i sącząc turecką kawę, czekać na swoją kolej. Przy każdym stanowisku siało ogromne, oprawione w złoconą ramę lustro. Gianni, nowy fryzjer Blair, właśnie rozczesał jej świeżo umyte i potraktowane odżywką loki. Z komórką przyciśniętą do mokrego ucha Blair gapiła się na swe odbicie w lustrze. Nadeszła kluczowa chwila: czy odważy się obciąć na krótko? - Cześć. To ja, Nate - usłyszała znajomy głos mruczący jej do ucha. Była zbyt oszołomiona, żeby odpowiedzieć. Nie odzywał się do niej od sylwestra, a nawet wtedy rozmowa zakończyła się fatalnie. Co się stało, że Nate dzwoni do niej właśnie teraz? - Nate? - powtórzyła Blair, trochę zniecierpliwiona, ale i zaciekawiona. - To coś poważnego? Bo nie mogę teraz rozmawiać. To naprawdę nic najlepsza chwila. - E, nic ważnego - odparł Nate, jakby próbował znaleźć logiczne usprawiedliwienie, dlaczego w ogóle do niej zadzwonił. - Pomyślałem, że chciałabyś wiedzieć. Rzucam palenie trawki. - Kopął grudkę zmrożonego błota. Nawet nie był pewien, czy to prawda. Czy naprawdę rzuca? Na zawsze? Blair ściskała telefon, a po drugiej stronie zapadła krępująca cisza. Nate zawsze był nieprzewidywalny - zwłaszcza gdy się ujarał - ale nigdy aż tak. Gianni popukał niecierpliwie w oparcie szylkretowym grzebieniem. - Cóż, tym lepiej dla ciebie - powiedziała w końcu. - Słuchaj, muszę kończyć. Wydawało się, że jest myślami gdzie indziej, a Nate właściwie nie wiedział, dlaczego do niej zadzwonił. - Do zobaczenia - wymamrotał i wsadził telefon do kieszeni płaszcza. - Cześć. - Blair wrzuciła srebrną nokię do czerwonej kręglarskiej torby i usiadła prosto na obrotowym krześle. - Jestem gotowa - oznajmiła Gianniemu, próbując powiedzieć to pew- nym głosem. - Chcę, żeby było krótko, ale kobieco. Na opalonych, lekko zarośniętych policzkach Gianniego malowało się rozbawienie. Mrugnął do niej brązowym okiem o długich rzęsach. - Jak Katerina Hepburne. Zgadza się? O nie!

Blair poprawiła pasek beżowego szlafroka dla klientek salonu i spiorunowała wzrokiem nadmiernie wyżelowane włosy Gianniego. Miała nadzieję, że nie okaże się równie głupi i niekompetentny, jak to brzmiało. Może to kwestia języka. - Nie, nie jak Katherine Hepburn. Jak Audrey Hepburn. No wiesz, Śniadanie u Tiffany'ego. My Fair Lady. Zabawna buzia. - Blair szukała w myślach innych znanych osób, kogoś, kto miałby przyzwoicie obcięte na krótko włosy. - Albo jak Selma Blair - dodała desperacko, chociaż fryzura Selmy była zbyt chłopięca jak na jej gust. Gianni nie odpowiedział. Przeczesał palcami mokre loki Blair. - Takie piękne włosy - westchnął tęsknie, a potem wziął nożyczki i zebrał jej włosy w dłoń. Bez dalszych ceregieli odciął cały kucyk jednym brutalnym cięciem. Blair zamknęła oczy, gdy włosy spadły na podłogę. Proszę, niech wyglądam ładnie, modliła się w duchu, i wyrafinowanie, i poważnie, i elegancko. Otworzyła oczy i spojrzała z przerażeniem na swoje odbicie. Jej mokra, pozbawiona wyrazu, długa do uszu czupryna sterczała we wszystkie strony. - Niech się pani nie martwi - uspokoił ją Gianni, odkładając duże nożyczki i biorąc mniejsze. - Teraz zrobię fryzurę. Blair wzięła głęboki wdech i zacisnęła zęby. I tak już za późno, żeby coś zmienić. - Dobra - ledwo wydusiła z siebie. Telefon znowu zadzwonił i Blair schyliła się, żeby odebrać. - Czekaj - powiedziała Gianniemu. - Słucham? - Rozmawiam z Blair Waldorf? Córką Harolda? Blair przyjrzała się sobie w lustrze. Nie była już pewna, kim jest. Bardziej wyglądała jak świeżo upieczona więźniarka, którą strzygli przed wysianiem do celi, niż jak córka znanego prawnika pracującego dla największych korporacji, Harolda Waldorfa, z którym jej matka rozwiodła się dwa lata temu i który teraz mieszkał we Francji. Uprawiał winnicę ze swoją drugą polową, która - tak się akurat złożyło - była mężczyzną. Biorąc pod uwagę zawirowania w jej obecnym życiu, Blair chętnie stałaby się kimś zupełnie innym i po części dlatego postanowiła obciąć włosy. Zadowoli się nawet Katherine zamiast Audrey, jeśli dzięki temu będzie wyglądać jak nowa. - Tak - odparła słabo. - Mówi Owen Wells - rzekł facet po drugiej stronie. Miał głęboki i uwodzicielski glos. Trudno było zgadnąć, ile ma lat. Dziewiętnaście czy trzydzieści pięć? - Twój ojciec był moim mentorem w firmie, gdy zaczynałem. Obaj skończyliśmy Yale i rozumiem, że ty też jesteś zainteresowania studiowaniem tam. Zainteresowana? Blair nie była po prostu zainteresowana pójściem do Yale - to był

jedyny cel jej życia. Po co inaczej chodziłaby na zaawansowane zajęcia z aż pięciu przedmiotów? - Tak, jestem zainteresowana - pisnęła przez zaciśnięte gardło. Zerknęła na Gianniego, który bezgłośnie wtórował Celine Dion w piosence płynącej przez głośniki w salonie. - Ale trochę zawaliłam rozmowę kwalifikacyjną. Właściwie to opowiedziała całą swoją ckliwą historię życia i tak jakby pocałowała faceta, który z nią rozmawiał, co było chyba czymś więcej niż poważną wpadką. - No i właśnie dlatego dzwonię - odparł Owen Wells, a jego seksowny glos rezonował jak basowe nuty wiolonczeli. - Wsparcie twojego ojca dużo znaczy dla szkoły, więc chcą ci dać drugą szansę. Na ochotnika zgłosiłem się jako ich absolwent, żeby przeprowadzić z tobą rozmowę. Komisja rekrutacyjna po przejrzeniu twojego podania już się zgodziła i weźmie pod uwagę moją opinię, a nie tę z listopada. Blair kompletnie zatkało. Druga szansa - to zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Zmęczony czekaniem Gianni upuścił nożyczki na stolik obok Blair, złapał ostatni numer „Vogue'a” z jej kolan i odszedł poskarżyć się na nią kolegom. - Więc kiedy możemy się spotkać? - dopytywał się Owen Wells. Teraz - miała ochotę powiedzieć Blair. Ale nic mogła prosić Owena, żeby siedział w salonie, patrzył, jak Gianni obcina jej włosy, i jednoczenie zadawał jej nudne, stereotypowe pytania typu: „Kto miał największy wpływ na twoje życie?” - W każdej chwili - zaćwierkała. Potem zdała sobie sprawę, że nie powinna okazywać, jak bardzo jest zdesperowana. Warto zrobić wrażenie genialnego dzieciaka z nieprzytomnie rozbudowanym planem zajęć. - Właściwie to dzisiaj jestem trochę zajęta i jutro też będzie trudno. Mogłabym w środę lub w czwartek po szkole. - Zwykle pracuję do późna i w tym tygodniu mam od cholery spotkań, ale co powiesz na czwartek wieczór? Około wpół do dziewiątej? - Świetnie - odparła z zapałem. - Mam wpaść do biura? Owen zamilkł. Blair słyszała, jak pisnęło jego krzesło. Wyobraziła sobie jego biuro według projektu Philippe'a Starcka z widokiem na nowojorski port i zaczęła się zastanawiać, czy wypada tam się spotkać. Wyobrażała sobie Owena jako wysokiego blondyna z opalenizną tenisisty - jak jej ojciec. Ale Owen Wells powinien być co najmniej dziesięć lat młodszy od jej ojca i w związku z tym powinien o wiele lepiej się prezentować. Zastanawiała się, czy wie, jakie to super, że ma „w” i w imieniu. i w nazwisku. - A może spotkamy się w hotelu Compton? Mają tam przytulny barek, w którym powinno być dość spokojnie. - Roześmiał się. - Kupię ci colę, chociaż twój ojciec mówi, że

wolisz dom pérignon. Blair się zarumieniła. Jej durny ojciec! Co jeszcze powiedział? - Och, nie, cola wystarczy - wyjąkała. - Dobrze. Do zobaczenia w czwartek wieczorem. Będę miał krawat z Yale. - Nie mogę się doczekać. - Blair próbowała zachować rzeczowy ton. - Dziękuję za telefon. - Rozłączyła się i zerknęła w złocone lustro przed sobą. Jej oczy wydawały się większe i bardziej niebieskie, gdy miała krótsze włosy. Gdyby naprawdę była aktorką grającą w filmie o swoim życiu - jak to sobie zawsze wyobrażała - to byłby punkt zwrotny: dzień, w którym zmieniła swój wizerunek i dostała się na przesłuchanie do największej życiowej roli. Zerknęła na zegarek. Za pół godziny powinna być z powrotem w szkole. Nie było jednak powodu, żeby tam pędzić, zwłaszcza że Bendel był tylko trzy przecznice dalej, a nowa sukienka na spotkanie z Owenem Wellsem w czwartek wieczór już ją wzywała. Zdecydowanie warto mieć kłopoty z powodu urwania się z WF - u, jeśli nowa fryzura i nowa sukienka pomogą jej dostać się do Yale. Gianni pił kawę i flirtował z chłopcami od mycia głów. Blair rzuciła mu groźne spojrzenie, żeby wziął się do uporządkowywania burdelu na jej głowie. - Kiedy tylko będzie pani gotowa! - zawołał znudzonym tonem, jakby absolutnie go nie obchodziło, czy obetnie jej włosy, czy nie. Blair wzięła głęboki oddech. Kasowała swoją przeszłość - nieudany związek z Nate'em. odrażającego nowego męża matki i jej kłopotliwą ciążę, zawaloną rozmowę kwalifikacyjną. Tworzyła swój nowy wizerunek. Yale daje jej drugą szansę i od dziś będzie panią swego przeznaczenia. Sama napisze scenariusz, wyreżyseruje i zagra w filmie, którym jest jej życie. Już widziała nagłówki w „New York Timesie” w sekcji z modą, gdzie pokażą jej nową fryzurę. WYPRZEDZIĆ SWÓJ CZAS: PRZEŚLICZNA SZATYNKA OBCINA SIĘ PRZEZ DEBIUTEM W YALE! Na jej twarzy pojawił się zwycięski uśmiech, jakby już ćwiczyła rolę przed spotkaniem w Owenem Wellsem w czwartek wieczór. - Jestem gotowa.

wiersze o seksie to stek kłamstw - No więc... - powiedziała Vanessa, stukając kolanem w uda Dana, gdy leżeli nago i patrzyli na popękany sufit, oszołomieni po seksie. - I co myślałeś? Vanessa już dwa razy próbowała seksu ze swoim byłym chłopakiem Clarkiem, starszym od niej barmanem. Spotykała się z nim przez krótki czas na jesieni. W tym czasie Dan (razem z resztą przewidywalnej męskiej populacji) był zbyt zajęty wzdychaniem do Sereny van der Woodsen, by zauważyć, że Vanessa się w nim zakochała. Nawet gdyby to był pierwszy raz dla Vanessy, też podeszłaby do tego z nonszalancją, bo do wszystkiego podchodziła w ten sposób. Z kolei Dan nigdy niczego nie traktował lekko, w dodatku to on stracił dziewictwo. Niecierpliwie czekała na jego zwierzenia. - To było... - Dan gapił się na szarą, wyłączoną żarówkę u sufitu. Czuł się jednocześnie sparaliżowany i pobudzony. Ich biodra dotykały się pod cienkim prześcieradłem w kolorze burgunda i miał wrażenie, jakby płynęła między nimi elektryczność, szarpiąc jego place u stóp, kolana, pępek, łokcie, końcówki włosów. - Nic do opisania - powiedział w końcu, bo naprawdę nie znajdował słów, którymi mógłby opisać, co czuł. Nie potrafiłby napisać wiersza o seksie, chyba że uciekłby się do utartych metafor, takich jak wybuchające fajerwerki albo muzyczne crescendo. I nawet to zupełnie nie pasowało. Te porównania nie oddawały lego, co rzeczywiście się czuje, ani tego, że seks to proces poznawania, w którym wszystko, co zwykłe, staje się absolutnie niesamowite. Na przykład lewa ręka Vanessy; nie była to oszałamiająca ręka - dość pulchna i blada, pokryta brązowawym meszkiem i usiana piegami. Ale kiedy się kochali, nic była już tą zwykłą ręką, którą znał i kochał, odkąd przez nieuwagę zostali z Vanessą zamknięci na imprezie w dziesiątej klasie. Stała się przepiękna, cenna, nie mógł przestać jej całować, była podniecająca i cudowna. O Boże! Widzicie? Wszystko, co potrafił wymyślić, aby opisać seks, brzmiało kulawo jak reklama płatków. Nawet słowo „seks” było nieodpowiednie, a „kochanie się” brzmiało jak z kiepskiej opery mydlanej. „Elektryczny” - to było dobre słowa do opisania seksu, ale jednocześnie zbyt dużo wiązało się z nim negatywnych skojarzeń, typu krzesło elektryczne albo przewód elektryczny. „Rojny” - kolejne dobre słowo, ale co właściwie znaczy? A „drżący” brzmiało zbyt

wysublimowanie i delikatnie - jak przestraszona myszka. Jeżeli miałby pisać o seksie, chciałby przywoływać na myśl imponujące zwierzęta, takie jak lwy i jelenie, a nie myszy. - Ziemia do Dana! - Vanessa wyciągnęła dłoń i pogładziła go palcem po uchu. - Apogeum - mruczał do siebie Dan nieprzytomnie. - Epifania. Vanessa zanurkowała pod prześcieradło i cmoknęła go głośno w blady brzuch. - Halo? Jesteś w szoku czy jak? Dan uśmiechnął się szeroko i pociągnął ją w górę, żeby pocałować ją w usta układające się w uśmiech kota z Cheshire i w brodę z dołeczkiem. - Zróbmy to jeszcze raz. Wow! Vanessa zachichotała i potarła nosem o jego rozczochrane brwi. - To znaczy, że chyba ci się podobało? Dan pocałował ją najpierw w prawe, a potem w lewe oko. - Mm - westchnął, a całe jego ciało zadrżało z przyjemności i pożądania. - Kocham cię. Vanessa opadła na jego pierś i zamknęła oczy. Nie była bardzo dziewczęca, ale każda dziewczyna mięknie, gdy pierwszy raz słyszy od chłopaka te dwa słowa. - Ja też cię kocham - odpowiedziała szeptem. Dan miał wrażenie, jakby cale jego ciało się uśmiechało. Kto by pomyślał, że ten prozaiczny lutowy poniedziałek okaże się tak cholernie... wspaniały? Tyle jeśli chodzi o kwieciste opisy i poetyckie zwroty. Nagłe komórka Dana zabrzęczała zaskakującym, wibrującym dzwonkiem. Leżała na nocnym stoliku, tuż obok łóżka. Dan był pewien, że dzwoni jego siostra Jenny, by znowu ponarzekać na szkołę. Odwrócił się, żeby przeczytać numer na ekranie. „Zastrzeżony” rozbłysła wiadomość, co zdarzało się tylko wtedy, gdy Vanessa dzwoniła z domu. - To twoja siostra. - Dan podniósł się na łokciu i sięgnął po komórkę. - Może chce ci powiedzieć, żebyś wreszcie kupiła sobie komórkę - zażartował. - Mam odebrać? Vanessa przewróciła oczami. Ona i jej dwudziestodwuletnia siostra Ruby, gitarzystka basowa, mieszkały razem na Brooklynie w Williamsburgu. Ruby podjęła trzy noworoczne postanowienia: codziennie ćwiczyć jogę, pić zieloną herbatę zamiast kawy i bardziej się opiekować siostrą Vanessą, ponieważ ich rodzice byli zbyt zajętymi sobą hippisowskimi artystami, żeby zadbać o samych siebie. Vanessa była prawie pewna, że Ruby dzwoni tylko po to, by zapytać, kiedy wraca do domu i na kiedy ma przygotować klopsa i ziemniaki. Jednak to było takie nietypowe, by Ruby dzwoniła na telefon Dana w czasie lekcji, że