PiotrW91

  • Dokumenty134
  • Odsłony25 213
  • Obserwuję22
  • Rozmiar dokumentów449.7 MB
  • Ilość pobrań12 925

5 - tak jak lubię - Plotkara - Cecily Von Ziegesar

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

5 - tak jak lubię - Plotkara - Cecily Von Ziegesar.pdf

PiotrW91 EBooki
Użytkownik PiotrW91 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 159 stron)

CECILY VON ZIEGESAR TAK JAK LUBIĘ plotkara 5 Przekład Małgorzata Strzelec Tytuł oryginału I LIKE IT LIKE THAT Żadna plotka nie umiera do końca, jeżeli powtórzy ją wielu ludzi: to też jest rodzaj nieśmiertelność Hezjod, ok. 800 r. p.n.e.

 tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja. hej, ludzie! Dziękuję wam wszystkim za to, że przyszliście na moją imprezę w zeszłym tygodniu. Napisałabym wcześniej, ale szczerze mówiąc, aż tyle czasu potrzebowałam, żeby dojść do siebie. Wiem, że to szalony pomysł: urządzać imprezę w poniedziałek, ale prawda, że dzięki temu reszta tygodnia przeleciała błyskawicznie?! Pewnie wciąż się zastanawiacie, czy byłam tą chudą blondynką w szma- ragdowych szpilkach od Jimmy'ego Choo, czy tym wysokim czarnoskórym facetem z szafirowymi sztucznymi rzęsami. To takie słodkie, że przynieśliście mi prezenty - zwłaszcza tego prześlicznego pudelka - chociaż nawet nie wiecie, kim jestem! Prawda jest taka, że właściwie stałam się międzynarodową kobietą zagadką, więc na razie zachowam swoją tożsamość dla siebie, choćby nie wiem jak was to frustrowało. Potraktujcie to jak coś, co oderwie waszą uwagę od wlokących się dni czekania na informację, czy dostaliście się do college'u; jak puzzle do poskładania w czasie gorzkich, marcowych tygodni stresów i nudy. Ale tak naprawdę wcale nie potrzebujemy odmiany. Mamy mnóstwo przyjemności - bajeczne ubrania od projektantów, ogromne apartamenty przy Upper East Side z obsługą, mnóstwo „wiejskich” domków i wakacyjnych kurortów, karty kredytowe bez limitu, piękne brylanty, supersamochody (chociaż większość z nas nie ma jeszcze prawa jazdy) i ślepo kochających rodziców, którzy pozwalają nam na absolutnie wszystko, dopóki nie przynosimy wstydu rodzinie, Poza tym ferie wiosenne już tuż - tuż - wreszcie będziemy mieli mnóstwo czasu na zajęcia dodatkowe. Na celowniku S spaceruje po Madison Avenue i dorysowuje wąsy na swoich prześlicznych zdjęciach reklamowych nowych perfum Lesa Besta, Łez Sereny. B u Sigersona Morrisona przy Prince Street zaspokaja swoje fetyszystyczne potrzeby, kupując kolejne buty. N wyrzuca reklamówkę pełną bibułek,  plotkara.net jest tłumaczeniem nazwy autentycznej strony internetowej: www.gossipgirl.net (przyp. red.). *

niedopałków, fajek wodnych, fifek i zapalniczek do kosza na śmieci przy Osiemdziesiątej Szóstej. D późnym wieczorem pali papierosy na stacji metra na rogu Siedemdziesiątej Drugiej i Broadwayu. Prowokuje straż miejską, żeby go aresztowała, i zdobywa w ten sposób mnóstwo nowego materiału do swoich wierszy. J z nową najlepszą przyjaciółką E i swoim chłopakiem L pałętają się w okolicach galerii sztuki w Chelsea - cholernie wyrafinowana rozrywka jak na dziewiątoklasistów. Czekajcie, właściwie to on może już chodzić do dziesiątej - czy ktoś tak naprawdę wie coś o tym chłopaku? V i jej szalejąca starsza siostra wyrzucają torby ze śmieciami na chodnik przed swoim domem w Williamsburg. Wiosenne porządki? A może ciało D pocięte na kawałki? Fuj! Przepraszam, to było obrzydliwe. Wasze e - maile P: Droga Plotkaro! zaczyna mnie to denerwować, że nigdy nie powiesz, kim jesteś, kim jesteś? no bo naprawdę chciałbym cię poznać, kto wie, może już cię znam! jak na razie, wydaje mi się, że przyznałaś się do jednego - że chodzisz do klasy maturalnej w conttance. zgadza się? Ciekafski O: Drogi ciekafski! Nie zamierzam z marszu, teraz zaraz, dać ci swojego adresu domowego. Nawet ci nie powiem, w której klasie się uczę. Gdybyś był dość wyluzowany, żeby zjawić się na mojej imprezie, to może byś mnie poznał. Chociaż zwykle nie sposób przecisnąć się do mnie z powodu mojej... świty i trudno mnie w ogóle dojrzeć. Ale nie trać ciekawości. Może w końcu mnie poznasz. P P: Droga P! Naprawdę jesteś taka zabójcza? Bo jeśli nie, to będzie ci naprawdę ciężko, gdy w końcu wszyscy się dowiedzą, kim jesteś. Będą mówić „jeszcze jedna zawistna brzydula”! Rozważny O: Drogi rozważny! Nawet się nie dowiesz, co to naprawdę znaczy „zabójcza”, póki mnie nie poznasz, a najpewniej nigdy mnie nie poznasz... P A teraz o TYM, co niektóre z nas gryzie w głębi ducha... Stracić dziewictwo przed pójściem do college'u czy nie?

Zrobimy coś z tym fantem teraz? Z chłopakiem, którego znamy od lat? Czy uwiniemy się z tym przed feriami wiosennymi? Albo przed wakacjami? Czy raczej ulokujemy się w naszych akademikach tak, jak jesteśmy pewne siebie, lecz niewinne, gotowe stracić dziewictwo z pierwszym lepszym studentem, który rzuci kusząco „A może byśmy...”? Może powinnyśmy posłuchać naszych matek i starszych sióstr, które mówią „poczekaj, aż nadejdzie właściwy czas”, cokolwiek to znaczy. Oczywiście, niektóre z nas rozwiązały ten problem wieki temu i zamierzają skoncentrować się w czasie studiów na istot- niejszych sprawach, na przykład geologii albo Freudzie. Nie. Spójrzmy prawdzie w oczy, nawet jeśli już nie jesteś dziewicą, znowu się nią poczujesz, gdy tylko przekroczysz próg akademika. I to jest piękne. Jeszcze raz dziękuję za prezenty! Ogromniaste buziaki - jesteście super! Wiem, że mnie kochacie, plotkara

nie ma jak w domu - A właściwie to na którą wyspę jedziemy? - zapylała matkę Blair Waldorf. Eleanor Waldorf Rose siedziała na brzegu łóżka Blair i patrzyła, jak córka szykuje się do szkoły. Rozmawiały o feriach wiosennych. - Na Oahu, kochanie. Myślałam, że ci mówiłam. Jedziemy do tego ośrodka na północnym wybrzeżu, żeby chłopcy mogli pouczyć się surfować. Eleanor położyła dłonie na swoim ciężarnym brzuchu. To był już prawie siódmy miesiąc. Zmarszczyła brwi, patrząc na kremową tapetę, jakby próbowała odczytać preferencje przyszłego potomka co do koloru tapety. Termin wypadał w czerwcu, a zaraz potem Blair miała wyjechać do college'u. Dzisiaj Eleanor planowała omówić z dekoratorem wnętrz plany przerobienia sypialni Blair na pokój dziecięcy dla przyszłej córeczki. - Ale ja już byłam na Oahu - jęknęła boleśnie Blair. Od tygodni wiedziała, że na ferie wiosenne wyjeżdżają na Hawaje, ale do tej pory nie pomyślała, żeby zapytać gdzie konkretnie. Kopniakiem zamknęła szufladę antycznej, mahoniowej komody. Stanęła przed wysokim lustrem zamontowanym na drzwiach szafy i zaczęła się stroić. Krótko przystrzyżone ciemne włosy precyzyjnie zmierzwiła. Biały, kaszmirowy sweter miał mocno wycięty dekolt i prawie odsłaniał rowek między piersiami, ale nie aż tak, żeby pani M., dyrektorka szkoły, odesłała ja. do domu, wymyślając od zdzir. Nowe turkusowe pantofle na płaskim obcasie od Sigersona Morrisona wyglądały tak fanta- stycznie na gołych stopach, że postanowiła nie zakładać rajstop, chociaż marzec był wyjątkowo zimny i wiedziała, że odmrozi sobie tyłek. - Chcę jechać w nowe miejsce - dodała, wydymając wargi do lustra, żeby nałożyć drugą warstwę błyszczyku od Chanel. - Wiem, pączuszku. Matka zsunęła się z łóżka i przykucnęła, żeby przyjrzeć się gniazdku elektrycznemu w listwie przypodłogowej pod oknem. Kontakt wyglądał na wyjątkowo niebezpieczny. Kiedy już skończy przerabiać pokój, wezwie kogoś, kto zabezpieczy cały dom z myślą o dziecku. - Ale nigdy nie byłaś na północnym wybrzeżu. Aaron mówi, że to najlepsze miejsce na świecie do surfowania.

Ku przerażeniu Blair, matka miała na sobie beżowe, welurowe spodnie od dresu z napisem SMAKOWITA na pupie. To się nazywa brak wyczucia! - Czy ja już przestałam dla was istnieć? - zapytała ostro Blair. Wyciągnęła z szafy błękitną sakwę z jagnięcej skórki od Diora i wrzuciła do niej rzeczy do szkoły. - Najpierw odbierasz mi mój własny pokój, a teraz nie mam nic do powiedzenia na lemat wakacji? - Chłopcy właśnie kupują sprzęt do surfowania na wyjazd. Może byś zerknęła szybko na komputer Aarona i sprawdziła, czy czegoś nie potrzebujesz - odparła niezbyt przytomnie matka. Chodziła teraz na czworakach i sprawdzała z poziomu dziecka, jakie jeszcze niebezpieczeństwa kryją się w sypialni. - Wiesz, myślałam o morelowym jako przeważającym kolorze. Żeby było dziewczęco, ale bez zbytniej różowości. Ale teraz sobie myślę, że limonkowy jest chyba ładniejszy. Odcień cykorii. Blair miała tego dość. Nie chciała jechać na północne wybrzeże Oahu, nie miała ochoty kupować sprzętu do surfingu, nie chciała rozmawiać o kolorach do kretyńskiego pokoju dziecięcego i zdecydowanie nie zamierzała choćby chwilę dłużej patrzeć na słowo „smakowita” wypisane na szerokim jak szafa tyłku swojej ciężarnej matki. Spryskała się jeszcze tylko ulubionymi perfumami Marca Jacobsa i wyszła, nie mówiąc nawet do widzenia. - Ej, Blair. Chodź tu na minutkę! - wrzasnął jej siedemnastoletni przyrodni brat, gdy przechodziła obok jego sypialni. Blair zatrzymała się i zajrzała do pokoju. Aaron i jej dwunastoletni brat, Tyler, siedzieli na jednym, ekologicznym krześle przy biurku, jak przystało na kochających się braci, i zamawiali w Internecie sprzęt do surfowania, korzystając z karty kredytowej Cyrusa Rose. Tyler przestał się czesać, bo chciał zapuścić dredy tak jak Aaron, przez co wyglądał, jakby dostał jakiegoś wstrętnego grzyba na głowie. Blair nie mogła uwierzyć, że nim wyjedzie do college'u, będzie musiała dzielić z nimi ten pokój. Narzuta z konopnego włókna na łóżku Aarona i dywan z naturalnej trawy morskiej były zawalone starymi okładkami płyt reggae, butelkami po piwie i brudnymi ubraniami. W pokoju śmierdziało ziołowymi papierosami i tymi odrażającymi sojowymi hot dogami, które jedli na surowo. - Jaki nosisz rozmiar? - zapytał Aaron. - Możemy zamówić ci piankę. Dzięki temu nie poobcierasz się o deskę. Mają je w fajnych kolorach - dodał z entuzjazmem Tyler. - Jaskrawozielone i tego typu. Blair w życiu nie włożyłaby niczego jaskrawozielonego, nie mówiąc już o piance. Wargi zadrżały jej ze zgrozy pomieszanej z przytłaczającą rozpaczą. No proszę, jest za

kwadrans ósma rano, a ona już prawie się popłakała. - Mam! - wykrzyknął radośnie za jej plecami odrażający ojczym, Cyrus Rosę. Wytoczył się niezgrabnie z sypialni, ubrany tylko w czerwony, jedwabny szlafrok, niepokojąco luźno związany. Jego szczeciniaste, siwe wąsy wymagały przycięcia. Twarz miał błyszczącą i czerwoną. Pomachał do Blair ogromnymi kolorowymi kąpielówkami. Pomarańczowe, z wzorkiem w małe, niebieskie rybki, mogłyby wyglądać całkiem ładnie na każdym, tylko nie na nim. - Uwielbiam je. Chłopcy zamówią mi koszulkę z pianki pod kolor! - oświadczył wesoło. To wystarczyło, żeby doprowadzić Blair do łez. Spędzi ferie wiosenne, patrząc, jak Cyrus robi z siebie idiotę na desce w tych pomarańczowych kąpielówkach i równie pomarańczowej piance. Uciekła chyłkiem do przedpokoju, wyciągnęła z szafy płaszcz i pobiegła, żeby spotkać się z najlepszą przyjaciółką. Miała nadzieję, że Serena coś wymyśli, żeby ją podnieść na duchu. O ile to w ogóle było wykonalne.

przebłysk geniuszu u S Serena van der Woodsen sączyła latte i patrzyła ponuro spod zmrużonych powiek. Przycupnęła jak zwykle na schodach Metropolitan Museum of Art. Jej bujne jasnoblond włosy wysypywały się spod kaptura białego kaszmirowego płaszcza i rozsypywały na ramionach. O, znowu jest! Reklama Łez Sereny na boku autobusu M102. Właściwie nie miałaby nic przeciwko temu zdjęciu. Podobało jej się, jak zimny wiatr targał jej żółtą sukienką, odsłaniając opalone na St. Bans kolana. I chociaż miała na sobie tylko sandały i letnią sukienkę w środku lutego w Central Parku, wyretuszowali gęsią skórkę, która wyskoczyła jej na rękach i nogach. Podobało jej się nawet to, że nie użyła szminki, więc jej idealnie pełne usta wyglądały na trochę spierzchnięte i zsiniałe. Tylko te łzy w wielkich, ciemnoniebieskich oczach jej się nie podobały. Oczywiście to ze względu na nie Les Best nazwał nowe perfumy Łzami Sereny. Jednak Serena naprawdę wtedy płakała, bo tego dnia - nie: dokładnie w tej minucie - zerwał z nią Aaron Rose. A była w nim zakochana co najmniej przez tydzień, nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Teraz męczyła ją myśl, że skoro zerwali, nie ma już nikogo, kogo mogłaby kochać, i nikogo, kto by ją kochał. I przez to zno- wu chciało jej się płakać. Oczywiście zakochiwała się w prawie każdym chłopaku, którego poznała, i każdy chłopak na świecie zakochiwał się po uszy w niej. Trudno, żeby było inaczej. Ale ona chciała, żeby ktoś ją kochał całkowicie i bez pamięci, żeby poświęcał jej całą uwagę. To rzadki rodzaj miłości. To prawdziwa miłość. Nigdy takiej nie zaznała. Ogarnęło ją nietypowe dla niej przygnębienie i melancholia. Wyjęła gauloises'a z wymiętej torebki z czarnego sztruksu. Zapaliła papierosa i patrzyła, jak się żarzy. - Czuję się brzydka jak ta pogoda - mruknęła, ale w tej samej chwili rozpromieniła się na widok najlepszej przyjaciółki, Blair, idącej w jej stronę po schodach. Podniosła drugi kubek latte, którą specjalnie dla niej kupiła, wstała i podała kawę przyjaciółce. - Zabójcze buty - zauważyła, podziwiając najnowszy zakup Blair. - Możesz je pożyczyć - zaproponowała Blair wspaniałomyślnie - - Ale zabiję cię, jeśli je czymś zabrudzisz. - Pociągnęła Selenę za rękaw. - Chodź, bo się spóźnimy. Spacerkiem zeszły po schodach i ruszyły Piątą Aleją w stronę szkoły. Po drodze

sączyły kawę. Zimny porywisty wiatr szalał wśród nagich gałęzi drzew Central Parku, przyprawiając dziewczyny o dreszcz. - Jezu, strasznie zimno - syknęła Blair. Włożyła wolną dłoń do kieszeni płaszcza Sereny, tak jak to robią najlepsze przyjaciółki. - No więc... - Chciała dać upust emocjom. Zapanowała nad łzami, ale głos nadal jej drżał. - Nic dość, że moja matka w kółko głaszcze się po brzuchu, to jeszcze dzisiaj przychodzi dekorator wnętrz, żeby przerobić mój pokój na żłobek w kolorze cykorii i gówna! Nagle tęsknota za prawdziwą miłością wydała się Serenie trywialni Ona nie miała rozwiedzionych rodziców, jej ojciec nie okazał się gejem, a matka nie zaszła w ciążę w nieprzyzwoicie średnim wieku. I to nie Serena miała przyrodniego brata, który najpierw by się zakochał w niej, a potem w jej najlepszej przyjaciółce, a na koniec obie je spławił. I nikt jej nie wyrzucał z własnego pokoju. Co więcej to nie ona wciąż była dziewicą w wieku siedemnastu lat, nie ona pocałowała faceta z komisji rekrutacyjnej z Yale i nie ona omal nic straciła dziewictwa z absolwentem Yale, który miał przeprowadzić z nią rozmowę kwa- lifikacyjną, co prawdopodobnie przekreśliło wszelkie szanse na dostanie się do wymarzonego college'u. Kiedy się nad tym wszystkim zastanowiła, to doszła do wniosku, że w porównaniu z Blair wiedzie cudowne życie. - Ale dostaniesz pokój Aarona, nie? Odnowili go dla niego, jest całkiem ładny. - Zasłony z konopi i przyjazne naturze meble z miłorzębu - szydziła Blair. - Poza tym Aaron to idiota. To on wymyślił, żebyśmy pojechali na ferie na Oahu. Według Sereny Oahu nie brzmiało wcale tak źle, ale nie zamierzała spierać się z Blair, kiedy ta była w złym nastroju i mogła jej wydrapać oczy. Przeszły Osiemdziesiątą Szóstą na czerwonym świetle. Wpadając na siebie, umykały przed taksówkami i cudem uniknęły rozjechania. Gdy doszły do chodnika, Serena nagle się zatrzymała. Jej błękitne oczy rozbłysły. - Ej! A może wprowadzisz się do mnie?! Blair przykucnęła, rozmasowując przemarznięte gołe łydki. - Możemy iść dalej? - burknęła. - Mogłabyś mieszkać w pokoju Erika - ciągnęła podekscytowana Serena. - I możesz całkowicie olać Oahu i pojechać z nami na narty do Sun Valley! Blair wstała, dmuchnęła w kawę i mrużąc oczy, spojrzała poprzez parę na przyjaciółkę. Odkąd Serena wróciła ze szkoły z internatem, Blair nie mogła jej ścierpieć. ale czasami ją uwielbiała. Wzięła ostatni łyk latte i rzuciła do połowy pełny kubek z kawą do kosza.

- Pomożesz mi się przenieść po szkole? Serena wzięła Blair pod rękę i szepnęła jej do ucha: - Wiesz, że mnie kochasz. Blair uśmiechnęła się i oparła głowę, ciężką od zmartwień, na ramieniu Sereny. Skręciły w Dziewięćdziesiątą Trzecią. Raptem ze trzysta metrów dalej znajdowały się błękitne, królewskie podwoje prowadzające do szkoły dla dziewcząt Constance Billard. Przed wejściem kręciły się dziewczyny w szarych, plisowanych spódniczkach, uczesane w kucyki i plotkowały o nadchodzącej niesławnej parze z najstarszej klasy. - Słyszałam, że po tej reklamie perfum Serena podpisała fantastyczny kontrakt jako modelka. Ma zamiar sprowadzić swoje dziecko z Francji. No wiecie: to, które urodziła przed powrotem do Nowego Jorku. Wszystkie supermodelki mają dzieci - ćwierkała Rain Hoffstetter. - Słyszałam, że ona i Blair zamierzają wynająć mieszkanie w centrum i razem wychowywać dziecko zamiast iść do college'u. Blair postanowiła nigdy nie uprawiać seksu z facetem, a jak widać Serena ma go już dość na resztę życia. Tylko spójrzcie na nie - wyrzuciła z siebie Laura Salmon. - Pewnie uważają to za jakąś wielką deklarację feminizmu czy coś w tym stylu - zauważyła Isabel Coates. - Aha, ciekawe jak się będą czuły, gdy rodzice się ich wyrzekną - stwierdziła Kati Farkas. Zadzwonił pierwszy dzwonek. - Hej - rzuciły Blair i Serena, przechodząc koło koleżanek. - Świetne buty - zaświergotały w odpowiedzi Rain, Laura, Isabel i Kati, chociaż tylko Blair miała nowe pantofle. Serena nosiła te same co zwykle, zdarte, sznurowane kozaki z brązowego zamszu. Nosiła je od października. Blair zawsze miała najlepsze buty i najlepsze ciuchy, a Serena i tak zawsze wyglądała prześlicznie, nawet w postrzępionych, poprzypalanych papierosami ubraniach z internatu. To był kolejny powód, żeby nie cierpieć tej pary. Albo żeby ją uwielbiać - zależy od tego, kim jesteś i jakie masz samopoczucie.

jedyny nienajarany w drużynie lacrosse'a - Mam! Nate Archibald zakręcił rakietą do lacrosse'a nad głową, przejął piłkę i po mistrzowsku przerzucił ją do Charliego Derna. Zaczerwienione policzki miał umazane ziemią, a złocistobrązowe loki zmatowiały mu od potu i kawałków uschniętej trawy z Central Parku, dzięki czemu wyglądał jeszcze seksowniej od najseksowniejszych modeli z katalogu Abercrombie & Fitch. Zadarł koszulę, żeby otrzeć pot zalewający zielone oczy, i nawet gołębie, które przysiadły na pobliskim drzewie, zagruchały z przyjemnością na ten widok. Dziewczyny z młodszych klas z Seaton Arms patrzyły z linii bocznych i chichotały podekscytowane. - Jej! Musiał w więzieniu nieźle pakować - westchnęła jedna. - Słyszałam, że rodzice wysyłają go po skończeniu szkoły na Alaskę do fabryki konserw z tuńczyka - odparła jej przyjaciółka - Boją się, że w college'u wróci do sprzedawania narkotyków. - Słyszałam, że ma bardzo rzadką chorobę serca. Musi palić trawkę, żeby nie dostać ataku - wyjaśniła inna. - To właściwie całkiem fajna sprawa. Nate, nieświadomy niczego, wyszczerzył zęby w uśmiechu i dziewczyny jak na komendę zamknęły oczy, żeby nie paść z wrażenia. Boże, Nate! Chodzący ideał! To był początek sezonu i nie wyznaczono jeszcze kapitana drużyny, więc chłopcy starali się jak nigdy. Po krótkiej rozgrzewce trener Michaels poprosił, żeby przez chwilę poćwiczyli rzuty z wolnego. Nate ćwiczył ze swoim kumplem, Jeremym Scottem Tomkinsonem, gdy usłyszał dobiegający ze stosu płaszczy i kurtek dzwonek swojej komórki. Dał znak Jeremy'emu i pobiegł odebrać telefon. Georgina Spark, od kilku tygodni dziewczyna Nate'a, przebywała obecnie w ekskluzywnym ośrodku odwykowym dla narkomanów i alkoholików w swoim rodzinnym miasteczku Greenwich, w Connecticut. Pozwalano jej dzwonić tylko w określonych godzinach, a rozmowy monitorowano. Kiedy ostatnim razem Nate Die odebrał, była tak rozczarowana, że znowu złapała fazę i polem znaleziono ją na dachu kliniki. Żuła gumę Nicorette i wąchała zmywacz do paznokci, które ukradła pielęgniarce z torebki.

- Dyszysz - zauważyła nieśmiało Georgie. - Myślałeś o mnie? - Mamy trening lacrosse'a - wyjaśnił. Trener Michaels splunął głośno na trawę, raptem krok od niego. - Ale chyba zaraz kończymy. Dobrze się czujesz? Jak zwykle Georgie zignorowała to pytanie. - Och, Nate, jesteś taki wysportowany, zdrowy i wolny od całej tej chemii! Uwielbiam to. A ja siedzę w tym więzieniu i usycham z tęsknoty za tobą. Jak księżniczka z bajki. Albo i nie z bajki. Kilka tygodni temu Nate'a zgarnęła policja, gdy kupował torebkę trawy w Central Parku. Wysłano go na leczenie do Wyzwolenia w Greenwich i tam na terapii grupowej poznał Georgie. Pewnego wieczoru zaprosiła Nate'a do swojej posiadłości. Ujarali się razem, a potem dziewczyna zniknęła w łazience, gdzie nawpychała się leków na receptę. Zaraz po tym straciła przytomność. Padła na łóżko w samej bieliźnie. Nate nie miał wyboru: musiał zadzwonić do ludzi z Wyzwolenia, żeby ją zabrali. Od tego czasu chodzili ze sobą. Mocno zakręcona ta bajeczka. - Dzwonie, bo... - zamruczała Georgie. Koledzy z drużyny kręcili się koło Nate'a. Zabierali płaszcze i żłopali gatorade z butelek. Trening się skończył. Trener splunął flegmą tuż koło czubka butów Nate'a i wycelował wykrzywiony palec wskazujący w jego stronę. - Muszę kończyć - powiedział Nate do Georgii. - Trener chyba chce mi powiedzieć, że wyznacza mnie na kapitana drużyny. - Kapitan Nate! - pisnęła do słuchawki. - Mój śliczny kapitan! - Zadzwonię później, dobra? - Czekaj no, czekaj! Chciałam ci powiedzieć, że uprosiłam matkę, żeby mi załatwiła przepustkę z kliniki. Jakoś zdołała ich przekonać, wypuszczą mnie na ferie! Wychodzę w sobotę, ale muszę być pod opieką kogoś dorosłego albo odpowiedzialnego, więc na ferie wiosenne pojedziemy do domku narciarskiego mojej matki w Sun Valley, dobra? Jedziesz? Trener Michaels warknął coś do Nate'a i oparł ręce na biodrach. Nate nie musiał się długo zastanawiać nad pytaniem Georgie. Sun Valley zapowiadało się o niebo lepiej od letniego domku w Mt. Desert, w Maine. - Jasne, że jadę. Zdecydowanie. Słuchaj, muszę kończyć. - Hura! - pisnęła Georgie. - Kocham cię - dodała chrapliwym głosem i rozłączyła się. Nate rzucił telefon na swój granatowy wełniany płaszcz od Hugo Bossa i roztarł energicznie dłonie. Reszta drużyny poszła już do domu.

- O co chodzi, trenerze? Trener Michaels podszedł do niego, pokręcił głową i głośno pociągnął nosem. Fuj. - W zeszłym roku, kiedy Doherty rozchrzanił sobie kolano, prawie wyznaczyłem cię na kapitana drużyny. - Trener znowu splunął i pokręcił głową. - Dobrze, że tego nie zrobiłem. Ooo. Nate z nadzieją uśmiechną! się leciutko. - Dlaczego? - Bo ty się nie nadajesz na kapitana, Archibald! - warknął trener. - Spójrz na siebie. Gawędzisz sobie przez telefon jak jakiś laluś, podczas gdy reszta drużyny jest jeszcze na boisku. Poza tym przymknęli cię za trawkę, nie myśl, że nie słyszałem. - Burknął coś pod nosem. - Nie jesteś typem przywódcy, Archibald. - Znowu splunął i odwrócił się do Nate'a piecami. Wsadził dłonie Cło kieszeni czerwonej parki Land's End i zaczął odchodzić. - Jesteś jednym wielkim, śmierdzącym rozczarowaniem. - Ale ja nie palę już od... - zawołał za nim Nate. Jego głos rozpłynął się na wietrze. Niebo było stalowoszare, nagie gałęzie drzew skrzypiały i jęczały. Nate stał samotnie na suchej, marcowej trawie, trzymając rakietę do lacrosse'a i lekko drżąc z zimna. Jego ojciec był kiedyś kapitanem marynarki, więc Nate przyzwyczaił się do tyrad nadętych staruchów, którzy lubią innymi pomiatać. Ale mimo wszystko to skandal, że według trenera on, jedyny, który w tej drużynie nie pali trawy, nie nadaje się na kapitana. Facet nawet nie dał mu szansy się wytłumaczyć. Schylił się i podniósł płaszcz. Gdyby teraz był najarany, uśmiechnąłby się spokojnie, wysłuchawszy zarzutów, i zapaliłby skryta. A tak zarzucił płaszcz na ramiona, pokazał środkowy palec plecom trenera i powlókł się przez ciemniejącą łąkę w stronę Piątej Alei. Charlie, Jeremy i Anthony Avuldsen czekali na niego przy ścieżce wychodzącej z parku. Anthony, piegowaty blondyn z przystrzyżoną bródką, tak dużo palii, że w ogóle nie mógł grać tylko od czasu do czasu pozwalał sobie na mały mecz piłki nożnej w parku. Mimo to zawsze czekał na kumpli po treningu z gotowymi skrętami i szerokim uśmiechem na twarzy. Powoli wyszli z parku na Piątą Aleję. - Ej, gościu, wyznaczył cię na kapitana, nie? - zapytał Charlie. Głos mu się łamał jak zawsze po trawie, czyli praktycznie przez cały czas. Nate wyjął z rąk Charliego niebieską butelkę gatorade i pociągnął łyk. Chociaż to byli jego najlepsi kumple, nie miał zamiaru im powiedzieć, co się stało.

- Trener mi zaproponował, ale odmówiłem. No bo właściwie jestem pewny, że już mnie przyjęli do Brown, więc nie potrzebuję w podaniu notatki, że byłem kapitanem drużyny. I tak pewnie opuściłbym parę meczów w weekendy, które spędzał bym z Georgie w Connecticut. Powiedziałem trenerowi, żeby wybrał kogoś z młodszej klasy. Chłopcy unieśli brwi z zaskoczenia i podziwu. - Jezu, gościu - sapnął Jeremy. - Jesteś wielki. Nagle Nate poczuł przypływ emocji, tak jakby rzeczywiście powiedział trenerowi, żeby wybrał na kapitana kogoś młodszego. Tak, to rzeczywiście byłaby wielka rzecz. - No cóż... Uśmiechnął się zakłopotany i zapiął płaszcz. Najpierw nałgał że trener wybrał go na kapitana, a teraz jeszcze kłamał na temat Brown. Fakt, że jego ojciec się tam uczył, a jemu oczywiście rewelacyjnie poszło na rozmowie, ale potem na każdy egzamin przychodził ujarany po uszy i od ósmej klasy na wszystkich wypadał tak samo, więc jego oceny i punkty były, delikatnie mówiąc, marne. - Trzymaj. - Anthony podał mu żarzącego się skręta. Nie był w stanie pamiętać, że Nate rzucił palenie. - Kubańska. Kupiłem od kuzyna, który jeździ do Rollins na Florydzie. Nate machnął odmownie ręką. - Muszę napisać pracę - powiedział. Odwrócił się od reszty i skręcił do domu. Trudno przyzwyczaić się do trzeźwości. Myśli miał teraz takie klarowne, że prawie go bolały. Nagle pojawiło się tyle rzeczy, na którymi trzeba się zastanowić. Rany...

szklanka D jest do połowy pusta Daniel Humphrey, niegdyś niechlujny, ale teraz stylowy, zadbany i elegancki, nie kręcił się po lekcjach pod szkołą Riverside razem z resztą chłopaków z najstarszej klasy, którzy kozłowali piłkami od kosza i zajadali pizzę z barku na rogu Siedemdziesiątej Szóstej i Broadwayu. Daniel zapiął nową, czarną sztormówkę z APC, zawiązał buty do gry w kręgle i ruszył do hotelu Plaza, gdzie miał spotkać się ze swoją agentką. Ozdobną, pomalowaną na złoto jadalnię w Plaza jak zwykle wypełniał gwar tłumu rosyjskich turystów, ekstrawaganckich babć i kilku głośnych rodzin z Teksasu, Wszyscy nieśli reklamówki z FAO Schwarz i od Tiffany'ego i wszyscy pili popołudniową herbatkę. Wszyscy oprócz Rusty Klein. Cmok! Cmok! Rusty cmoknęła powietrze po obu stronach policzków Dana, gdy tylko usiadł. - Mystery przyjdzie? - zapytał z nadzieją. Kilkanaście złotych bransoletek brzęknęło, gdy Rusty uderzyła się w czoło. - Jasna cholera! Chyba zapomniałam ci powiedzieć. Mystery wyjechała na półroczne tournée promować książkę. Już sprzedaliśmy pięćset tysięcy egzemplarzy w Japonii! Ostatni raz widział się z Mystery na otwartym spotkaniu w klubie poezji Rivington Rover, w centrum. Ich improwizacja na scenie prawie zamieniła się w seks. A potem ta blada, napalona, żółtozębna poetka zniknęła, żeby pisać, i więcej się do Dana nie odezwała. - Ale jej książka jeszcze nie wyszła - zaprotestował. Rusty zebrała krwistoczerwone włosy na czubku głowy i wsunęła w nie zatemperowany ołówek numer dwa. Wzięła martini i wyżłopała je, brudząc brzeg kieliszka ostroróżową szminką. - Nieważne, czy książka w ogóle wyjdzie. Mystery i tak już jest sławna - oświadczyła. Jako nałogowiec odpalający jednego papierosa od drugiego, Dan nagle poczuł, że koniecznie musi zapalić. Palenie jednak było zabronione, więc złapał widelec ze stołu i przycisnął go ząbkami do drżącej dłoni. Mystery miała dopiero dziewiętnaście albo dwadzieścia lat (Dan nie był pewny), a już zdążyła napisać pamiętnik Dlaczego jestem taka łatwa. I to w niecały tydzień. Tego samego dnia, kiedy Mistery skończyła pisać, Rusty

sprzedała jej książkę wydawnictwu Random House. Zaliczka opiewała na fantastyczną, sześciocyfrową sumę, a umowa obejmowała prawo do ekranizacji. Rusty przysunęła się gwałtownie do stołu i pchnęła na wpół dopitą szklankę z nieświeżą, kranową wodą w stronę Dana, jakby oczekiwała, że się jej napije. - Wysłałam Popioły, popioły do „North Dakota Review” - rzuciła wprost. - Nie spodobały się im. Popioły, popioły, ostatni wiersz Dana. Mówi o facecie, który tęskni za zdechłym psem, tyle że czytelnik sam musi odgadnąć, te podmiot liryczny zwraca się do psa, a nie do byłej dziewczyny czy kogoś w tym stylu. To był początek rozgrywek bejsbolu Chciałem cię ucałować Zapach oddechu ciężki jak czekolada Moje bury nadal tam leżą Jeden na twoim posianiu Drugi na tylnym siedzeniu mojego samochodu Dan zapadł się w sobie. Kiedy w „New Yorkerze” wydrukowano jego wiersz Zdziry, czuł się niepokonany i sławny. Teraz czul się jak ostatni frajer. - Misiaczku, mogę wymienić kilka powodów, dla których twoje dzieła nic przemawiają do wszystkich, w przeciwieństwie do twórczości Mystery - zaćwierkała Rusty. - Jesteś jeszcze bardzo miody, pączuszku. Potrzebujesz porządnego treningu. Cholera, muszę się jeszcze napić. - Beknęła w pięść i wyciągnęła ręce nad głowę. W ciągu kilku sekund pojawił się przed nią pełny po brzegi kieliszek martini. Dan podniósł do połowy pustą szklankę i znowu ją odstawił. Chciał zapytać Rusty o tych „kilka powodów”. Ale z drugiej strony był prawie pewny, że wie, o co chodzi. O ile Mystery pisała głównie o seksie, o tyle Dan pisał przede wszystkim o agonii albo pragnieniu śmierci. Albo rozważał, czy lepiej umrzeć, czy żyć, co - jak się nad tym zastanowić - było dość przygnębiające. Poza tym on miał rodziców, a Mystery była sierotą - przynajmniej tak głosiła legenda - i wychowały ją prostytutki. Dan mieszkał w rozległym, przedwojennym mieszkaniu na Upper West Side z okropnym, ale kochającym rozwiedzionym ojcem, Rufusem, oraz względnie go kochającą piersiastą młodszą siostrą Jenny. - Więc tylko tyle chciałaś mi powiedzieć? - zapytał przygnębiony. - Żartujesz? - Zatankowała cztery łyki martini numer dwa i wyciągnęła komórkę z

torebki od Louisa Vuittona, z limitowanej serii Snapdragon. - Przygotuj się, Danny, chłopcze. Dzwonię do Siga Castle'a z „Red Letter”. Zmuszę go, żeby dał ci pracę! „Red Letter”, najbardziej prestiżowy dziennik literacki na świecie! Powstał pięć lat temu. Założył go w opuszczonym magazynie w Berlinie Wschodnim niemiecki poeta, Siegfried Castle. Niedawno pismo zostało wykupione przez Condé Nast. I dlatego przeniosło się do Nowego Jorku, gdzie obecnie kwitło jako zbuntowane, awangardowe dziecię wydawców „Vogue'a” i „Lucky”. Rusty wybrała numer, nim Dan zdążył zareagować. Jasne, że praca dla „Red Letter” to zaszczyt, ale tak naprawdę Dan nie szukał teraz pracy. - Ja się jeszcze uczę - mruknął. Jego agentka czasem zapominała, że Dan ma dopiero siedemnaście lat i dlatego nie może się z nią spotykać w poniedziałek przed południem na espresso ani pod wpływem chwili lecieć do Londynu na wieczór poetycki. Albo przyjąć pracę na pełny etat. - Sig? Tu Rusty - zamruczała. - Słuchaj, kochanie, podeślę ci poetę. Ma potencjał, ale musi się trochę wyrobić. Rozumiesz? Siegfried Castle! Dan nie mógł uwierzyć, że ona naprawdę rozmawia z tym Siegfriedem! Odpowiedział coś, czego Dan nie usłyszał. Rusty podała mu telefon: - Sig chce zamienić z tobą słówko. Dłoń Dana ociekała potem, gdy przyłożył telefon do ucha i nerwowo wychrypiał: - Halo? - Nie mam zielonego pojędzia, kim jesteź, ale Rusty odkryła tę fantastydżną Myztery Craze, więc ciebie chyba też powinienem przyjądź, nain? - wybełkotał Siegfried Castle ze snobistycznym niemieckim akcentem. Dan ledwo go rozumiał, poza kawałkiem z Mystery Craze. Jak to możliwe, że wszyscy o niej słyszeli, a o nim nikt? W końcu opublikowano go w „New Yorkerze”. - Dziękuję za szansę - odparł potulnie. - W przyszłym tygodniu zaczynają się ferie wiosenne, więc mogę pracować cały dzień. Ale potem będę mógł przychodzić tylko po szkole. Rusty wyrwała mu telefon. - Będzie u ciebie w poniedziałek rano - oznajmiła. - Pa, pa, Sig. Rozłączyła się, wrzuciła telefon do torebki i chwyciła obiema rękami kieliszek z martini. - Kiedyś byliśmy kochankami, ale lepiej jest teraz, gdy się przyjaźnimy - zwierzyła się. Wyciągnęła rękę i uszczypnęła Dana w blady, zakłopotany policzek. - Och, jesteś nowym

stażystą Sigiego, milusim - malusim stażystą! Rusty powiedziała to tak, że odebrała sprawie całe znaczenie, jakby Dan miał całymi dniami parzyć Siegfriedowi kawę bezkofeinową i temperować ołówki. Ale staż w tak prestiżowym piśmie to dla wielu nieosiągalne marzenie, nie będzie naczekał. - Więc nazwa „Red Letter” pochodzi od litery, którą mu siała nosić Hester Prynne jako symbol cudzołóstwa w Szkarłatnej literze? - zapytał szczerze zainteresowany. Rusty spojrzała na niego zagadkowo: - A niech to, nie mam pojęcia!  Red Letter (ang.) - czerwona litera (przyp. tłum.).

jak nie odzywać się do osoby, do której się nie odzywasz Po spotkaniu redakcyjnym szkolnej gazety Vanessa Abrams wypadła z drzwi Constance Billard i zbiegła po schodach. Włosy nie fruwały wokół jej głowy wdzięczną chmurką ani nie spływały dziewczęco na ramiona, bo goliła głowę i właściwie nie miała żadnych włosów. Nie musiała się martwić, że skręci sobie kostkę na obcasach, bo nigdy nie nosiła wysokich obcasów. Właściwie to nigdy nie nosiła pantofli, tylko ciężkie, wojskowe buty. Ciężkie, z okutymi noskami. Bardzo się dziś spieszyła. Po drodze miała jeszcze zajrzeć do sklepu ze zdrową żywnością. Ruby dała jej listę śmieci. A Vanessa musiała zdążyć do domu, nim zjawią się rodzice. Nie była pewna, czy nie zostawiła na wierzchu kamery. Nie chciała, żeby się dowiedzieli o jej filmowej pasji. U stóp schodów prawie skosiła ostatnią osobę, której się tam spodziewała. Dan, jej były najlepszy przyjaciel i były chłopak. Jasnobrązowe włosy miał ładnie ułożone, długie bokobrody okalały jego wyrazistą szczękę. Miał na sobie szary garnitur, który wyglądał na francuski i drogi. Pomyśleć, że to ten sam facet, który jeszcze niedawno przycinał włosy dopiero wtedy, gdy już nic nie widział spod gęstej strzechy! I chodził w jednych brązowych sztruksach, dopóki się całkiem nie przetarły na kolanach i na tyłku. Vanessa podciągnęła czarne wełniane getry i skrzyżowała ręce na piersi. - Cześć. Co tu do cholery robisz? - Hej! Czekam na Jenny - wyjaśnił. - Dostałem dzisiaj pracę. Chciałem jej o tym powiedzieć. - Gratuluję. Vanessa czekała, aż Dan powie coś więcej W końcu to on ją zdradził z tą zdzirą Mystery i to on kompletni zaprzedał duszę dla sławy. Mógłby przynajmniej za to przeprosić. Dan milczał, a jego wzrok wędrował od drzwi szkoły do twarzy Vanessy, w tę i z powrotem. Najwyraźniej aż go skręcało, żeby opowiedzieć o nowej pracy, ale Vanessa postanowiła że go nie zapyta. Nie da mu tej satysfakcji. Wyjęła pudełeczko wazeliny z kieszeni krótkiej czarnej kurtki i posmarowała sobie

usta. To była najbliższa szminki rzecz jaką posiadała. - Widziałam twoją siostrę w szkole. Rozmawiała z nauczycielką od plastyki. Zaraz powinna wyjść. - Co u ciebie? - zapytał Dan, widząc, że Vanessa zamierza odejść. Podejrzewała, że zapytał tylko po to, żeby ona odwzajemni la pytanie, dzięki czemu mógłby opowiedzieć ze szczegółami jak dostał nominację do nagrody Pulitzera albo coś takiego. - Moi rodzice dziś przyjeżdżają - odparła, zapadając się nieco w sobie. - Wiesz, jak ja to lubię - dodała i od razu pożałowała. Oni i Dan wiedzieli o sobie wszystko. Ale jakie to ma teraz znaczenie, skoro już ze sobą nic rozmawiają. - Nieważne, trzymaj się. - Aha. - Dan wyciągnął rękę i uśmiechnął się szeroko. Sztucznym, zadowolonym z siebie uśmiechem. Kiedyś nie potrafił się tak szczerzyć, ale nauczył się na pokazach mody, wśród tych cmokających powietrze agentów i słynnych, dziwacznych nadmiernie wyluzowanych poetek. - Miło było cię spotkać. Miło było cię spotkać, padalcu, odparła w myślach Vanessa, idąc w stronę Lexington Avenue, żeby złapać metro do Williamsburg. Właściwie to naprawdę miło było spotkać Dana. Chciała mu powiedzieć znacznie więcej. Chciała mu powiedzieć, że jej rodzice z tym swoim nieustannym „my, artyści...” dusili w niej każdą twórczą iskierkę. Nawet nie wiedzieli, że robi filmy, chociaż to jedyna rzecz, która sprawia jej radość. Nie mieli pojęcia, ze przyjęto ją wcześniej na NYU , a zawdzięczała to przede wszystkim swoim filmom. I ze w ciągu dwóch tygodni pobytu nie dowiedzą się, że jej szafa w sypialni cała jest zawalona sprzętem filmowym i ukochanymi starymi kasetami wideo. Jak na ironię to właśnie Ruby uważali za swoje artystycznie uzdolnione dziecko - dziewczynę, która nigdy nie poszła do college'u, nosiła przez cały czas skórzane spodnie, chociaż, była wegetarianką, i która grała na basie w zwariowanej, głośnej i niemal wyłącznie męskiej kapeli. Była ich ulubienicą. Tak. Dan nie uznałby tego za zabawne. Oczywiście, gdyby jeszcze się do siebie odzywali. Kiedy dojechała do Williamsburg, wybiegła z metra i popędziła do sklepu ze zdrową żywnością kilka przecznic dalej. „Mozzarella sojowa, makaron do lazanii bez mąki pszennej, tempeh” ... - czytała z listy, którą dała jej Ruby. Z okazji przyjazdu rodziców Ruby robiła swoją słynną lazanię z sojowym tempehem. Kolejna rzecz, która różniła Vanessę od reszty  NYU - New York University (ang.) - Uniwersytet w Nowym Jorku (przyp. tłum.).  tempeh - półprodukt sojowy poddany fermentacji (przyp. tłum.).

rodziny. Ona jadła mięso, a Ruby i jej rodzice byli wegetarianami. Wyciągnęła kostkę tempehu z lodówki sklepowej. - Nawet nie wyglądasz jak jedzenie - powiedziała, wrzucając tempeh do koszyka. Pokręciła głową i uśmiechnęła się do siebie gorzko, idąc między regałami i szukając działu z produktami bez pszenicy. Jej ojciec zawsze mówił do nieożywionych przedmiotów. Taki ekscentryczny, artystyczny mistycyzm. Ale Vanessa nie była prawdziwą artystką - jeszcze nie - i jeśli nie znajdzie do rozmów kogoś innego niż kostka wegetariańskiego zamiennika mięsa, będzie gorzej niż ekscentrykiem. Będzie zwyczajną wariatką. - Może byś gdzieś wyszła, spotkała się ze znajomymi? - mówiła Ruby za każdym razem, gdy siostra wyglądała na szczególnie przygnębioną, zgorzkniałą i samotną. Równie dobrze można by Vanessie powiedzieć: „Może zacznij się ubierać na kolorowo, a nie w kółko na czarno?” Ale dla niej czarny to jedyny kolor. A Dan to jedyny przyjaciel. Dziwnie będzie, gdy rodzice o niego zapytają. A zrobi się jeszcze dziwniej, gdy nie będzie miała z kim się spotykać w czasie wiosennych ferii. No, chyba że... znajdzie kogoś innego, z kim mogłaby się spotykać.

I potrafi docenić porządne sztuczne futro Jest! Jenny zbiegła po schodach. Leo - zdrobnienie od Leonardo, imienia, które nosił sam wielki Leonardo da Vinci, według Jenny największy artysta wszech czasów. Więc Leo, jej Leo, czekał na nią po szkole. Jej chłopak. Był wybitnie wysoki i wybitnie blond. Miał wesołe, niebieskie oczy, uroczo ukraszoną jedynkę i zamaszysty chód. I cały był jej, cały należał do niej! - Zobacz, to twój brat - odezwała się jej nowa najlepsza przyjaciółka, Elise Wells, która pędziła za nią do Lea. Rzeczywiście, raptem parę kroków dalej stał Dan, przygarbiony, z rękoma w kieszeniach. Zupełnie jakby Jenny znowu miała dziesięć łat i brat musiał odbierać ją ze szkoły. Wspięła się na palce i pocałowała Lea w policzek, podczas gdy Dan stał i patrzył. - Cześć - mruknęła Leonardowi do ucha, czując się niezwykle dojrzale. Miała dziś szczęście, cała klasa, nie, cała szkoła przyglądała się im z zazdrością! - Ale jesteś cieplutka - wymamrotał Leo, biorąc jej małą dłoń w swoją, wielką i niezręczną. Nadgarstkiem niechcący otarł się o jej pierś i poczerwieniał. Jenny Humphrey była drobniutka, najniższa z klasy, ale biust miała największy w całej szkole, a może nawet na całym świecie. Był tak ogromny, że Jenny zastanawiała się nad operacyjnym pomniejszeniem, ale po namyśle doszła do wniosku, że biust jest integralną częścią jej osoby, więc zostawiła go w spokoju Zdążyła się już przyzwyczaić, że ludzie zderzają się z nią nie chcący, nie uwzględniwszy rozmiarów jej biustu. Najwyraźniej jednak Leo ciągle się uczył, jak sobie z tym radzić. Niewątpliwie się uczył. - No więc, co robimy? - zapytał prawie szeptem. Leo zawsze tak cicho mówił. Poza tym wolał pisać e - maile niż dzwonić. Początkowo Jenny trochę to przeszkadzało, bo ledwo go rozumiała, ale w końcu uznała, że jej się to podoba. Przynajmniej nikt nie podsłucha, co Leo do niej mówi. Jakby mieli swój własny język. Dzięki temu Leo wydawał jej się bardziej tajemniczy i niepokojący. Trochę jak ktoś z mroczną przeszłością..

Dan słyszał o Leu Berensenie, chłopaku, którego Jenny poznała przez Internet, ale nigdy wcześniej go nie spotkał. - Więc to ty uczysz się w Smale? Na drugim roku? Słyszałem, że mają tam świetny wydział grafiki. - Aha - odparł niedosłyszalnie Leo, prześlizgując się wzrokiem po twarzy Dana. - Zgadza się. - Jenny, uwieszona na jego ramieniu, rozpromieniła się, jakby tymi słowami uratował świat. - Super. Dan był zły. Niepotrzebnie zadał sobie tyle trudu. Przyszedł po Jenny, żeby się pochwalić stażem w „Red Letter”, a tu staną mu na drodze ten blond półgłówek. - Hm, wybaczcie, że wam przerywam, ale czy moglibyśmy już... no... gdzieś pójść? - błagała Elise Wells stojąca poza ich małym kółkiem. Spod sztywnych, obciętych na pazia włosów wyglądały mocno zaróżowione uszy. - Zaraz dostanę odmrożeń. Nic dziwnego, zważywszy, że jej plisowana spódniczka od mundurku, wysoko podciągnięta, ledwo zasłaniała pośladki. Elise zawsze się tak ubierała - coś pomiędzy stylem nienagannej grzecznej dziewczynki i taniej zdziry, ale ostatnio zbłądziła bardziej w tę drugą stronę. - Wsiądźmy do autobusu i jedźmy do mnie - zaćwierkała szczęśliwa Jenny. Nigdy w życiu nie czuła się tak... rozchwytywana. - Może tata będzie w domu. Nie może się doczekać Lea. Dan uśmiechnął się do siebie, idąc za nimi Piątą Aleją w stronę Dziewięćdziesiątej Szóstej. Bardziej prawdopodobne, że ojciec pożre Lea na lunch. Elise szła obok niego. Naciągnęła rękawy różowego swetra na zmarznięte dłonie. - Więc naprawdę jesteś poetą, co? - zapytała, gdy wsiadali do autobusu. Jenny i Leo natychmiast usiedli razem, trzymając się za ręce. Dan usiadł za nimi, a Elise obok niego. - Nie cierpię lekcji twórczego pisania. Nauczycielom się chyba wydaje, że wszyscy mają mnóstwo twórczych pomysłów i wystarczy je tylko zapisać. A ja nigdy nie potrafię niczego wymyślić, zwłaszcza gdy mam napisać jakąś pracę. Rozumiesz? Dan nie rozumiał. Dla niego takie prace były niczym dar niebios. Miał mnóstwo pomysłów, nie nadążał z zapisywaniem. Ale z drugiej strony - miło porozmawiać z kimś, kto uważa go U prawdziwego poetę. - Właśnie się dowiedziałem, że mam w czasie ferii wiosennych staż w „Red Letter”. Naprawdę niesamowita sprawa. Bardzo trudno się dostać na taki staż. Elise przechyliła głowę i zacisnęła usta.

- Red co? - No wiesz, „Red Letter”. Najsłynniejszy awangardowy kwartalnik literacki na świecie. - Och. - Elise zerknęła na niego bokiem Jakby sprawdzała, czy z profilu Dan nie prezentuje się lepiej. Właściwie wyglądał całkiem nieźle, zwłaszcza z tymi nowymi niedbałymi bokobrodami. - Mogę przeczytać coś z twojej poezji? - zapytała bezczelnie. Jenny odwróciła się, słysząc te słowa. Więc Elise flirtuje z jej bratem! Zerknęła na Lea, zastanawiając się, czy nie szepnąć mu czegoś na ten temat, ale on nie należał do ludzi lubiących ploteczki. Potrafisz przeliterować słowo n - u - d - z - i - a - r - z? Ale wtedy Leo ją zaskoczył. Pochylił się do niej i szepnął: - Widzisz futro, które ma na sobie tamta kobieta naprzeciwko ciebie? Jest sztuczne, ale po kolorze poznaję, że to futro od J. Mendela. Większość sztucznych futer robi się w jednolitym kolorze, ale prawdziwe futro z norek ma włosie w różnych odcieniach. J. Mendel robi najlepsze podróbki. Jenny zagapiła się na futro, nic bardzo wiedząc, co o tym myśleć. To trochę dziwne, żeby chłopak znał się na sztucznych futrach. Nawet nie zapytała, czym zajmują się jego rodzice. Może importują egzotyczne rosyjskie futra albo są kłusownikami? - Skąd...? Odwróciła się do niego, żeby usłyszeć odpowiedź, ale Leo wyglądał skupiony za okno, gdy przejeżdżali przez Central Park, i tak się zamyślił, że nie chciała mu przeszkadzać. Patrząc w ciemną dziurkę jego lewego ucha, zastanawiała się, czy może Leo nie jest częściowo głuchy i dlatego tak mamrocze. Miał nawet maleńką bliznę na szyi. Może po ospie wietrznej... A może po postrzale. Uścisnęła mocniej jego dłoń. Och, jak cudownie mieć Lea, szalonego i cudownie tajemniczego Lea!

tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja. hej, ludzie! Ja, prześwietna ja Wygląda na to, że ostatnio wszyscy o mnie mówią. To bardzo mi pochlebia, ale w żadnym razie do niczego nie prowadzi. Nie ma lepszego miejsca, żeby się ukryć, niż Manhattan, gdzie każda znacząca osoba przynajmniej udaje, że nie chce być dostrzeżona. Wiecie, że taka na przykład Cameron Diaz zawsze chodzi w bejsbolówkach i ciemnych okularach, żeby ukryć swoją tożsamość? Zwykli ludzie nie muszą tego robić, więc jeśli się ubierzesz w ten sposób, natychmiast przyciągniesz uwagę, i wszyscy będą próbowali odgadnąć, kim jesteś - i o to właśnie chodzi! A ja jestem spragniona takiej uwagi - po prostu to uwielbiam! I miałabym z tego zrezygnować, ujawniając, kim jestem? Z drugiej strony, gdybyś akurat był pewnym chłopakiem, w którym, tak się składa, że zadurzyłam się po uszy, i chciałbyś się dowiedzieć, kim jestem, mogłabym cię pocałować i powiedzieć... Wasze e - maile P: Droga P! Zastanawiam się, co byś powiedziała o moim pomyśle, żeby zrobić sobie rok wolnego, zamiast od razu iść do college'u. Mój ulubiony zespół ciągle jeździ w trasy. Mogłabym za nimi jeździć. Zarabiałabym, sprzedając podczas ich koncertów ciasteczka albo farbowane w supełki koszulki, albo cokolwiek innego. I dowiedziałabym się, o co tak naprawdę chodzi w życiu. Moi rodzice chcą, żebym poszła do college'u, ale myślę, że fajniej by było zrobić coś po swojemu, rozumiesz? Szycha O: Cześć szycha! No, nie wiem. Dla mnie nie wygląda to na najlepszy, do końca przemyślany plan. Mam nadzieję, że nie zadurzyłaś się w liderze zespołu ani nic w tym stylu, prawda? On się w