a_tom

  • Dokumenty5 863
  • Odsłony854 269
  • Obserwuję553
  • Rozmiar dokumentów9.3 GB
  • Ilość pobrań668 989

Bente Pedersen - Raija ze śnieżnej krainy 13 - Dziedzictwo

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :604.5 KB
Rozszerzenie:pdf

Bente Pedersen - Raija ze śnieżnej krainy 13 - Dziedzictwo.pdf

a_tom CYKLE Bente Pedersen - cykl Raija ze śnieżnej krainy (tom 1-40)
Użytkownik a_tom wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 156 stron)

BENTE PEDERSEN DZIEDZICTWO

1 Przesunął ręką po miękkiej, wysłużonej skórze. Była starsza niż on sam. Nosiło ją tak wiele osób. Trzymał ją w rękach jedyny człowiek, który wiedział. Pusta, stara sakwa mieściła w sobie tajemnicę, która mogła odmienić jego życie. Odmienić jego samego. Można by pomyśleć, że ten worek to twoja ukochana - rzuciła nieco cierpko Ida. Potrząsnęła głową, aż jej włosy związane w gruby koński ogon podskoczyły i opadły ciężko na plecy. - Założę się, że żadnej dziewczyny nie gładziłeś tak, jak gładzisz tę starą skórę, braciszku. Knut nawet nie spojrzał na siostrę. Ida wchodziła w nieznośny wiek. Uważała za swój obowiązek mieszać się do wszystkiego, myślała pewnie, że tu rządzi - ponieważ przypadkiem była dziewczyną i wykonywała większość domowych prac. Jak gdyby to był jakiś wyczyn! Kobiety zawsze zajmowały się domem, odkąd tylko Knut pamiętał - i jeszcze wcześniej. On i Reijo nie mogą przecież, do diabła, brać się do babskiej roboty! - Każdy ma swoje pragnienia - mówiła dalej słodkim głosem młodsza siostra. - Uważasz, że możesz się stać kimś lepszym niż inni, Knut? I to bez większego wysiłku? Wybij to sobie z głowy. Ludziom takim jak my kieszenie nie napełniają się same z siebie. Nasze chaty nie zmienią się w pałace, gdy tylko na chwilę zamkniemy oczy i znowu je otworzymy. - Jak wrócę, dostaniesz ode mnie odrobinę karmelu - odparł. - Może złagodzi trochę twoją uszczypliwość. Maja wywróciła oczami. Wymieniła spojrzenia z Reijo, który tylko słabo się uśmiechnął. - Czy wy zawsze musicie się droczyć? - spytała. Ida i Knut popatrzyli na siostrę. Maja nie miała więcej niż dziewiętnaście lat, ale ostatnie dwa lata bardzo ją odmieniły. Nigdy nie była roześmianym, wesołym dziewczątkiem, ale i tak zdumiewająco szybko dorosła. Atak z zewnątrz sprawił, że młodsze rodzeństwo zjednoczyło swe siły. - Droczyć? My? Ida usiadła obok Knuta w przytulnym cieple bijącym od pieca. - Chyba zbyt długo mieszkasz sama, Maju, skoro nie odróżniasz kłótni od zwyczajnej rozmowy. Czy musisz zamykać się przed światem w tych swoich czterech ścianach? Lepiej by ci było tutaj. - To mój dom - odpowiedziała Maja po prostu. - Mój. Nie wolno mi go zaniedbywać.

Simon może wrócić lada dzień. Ida spuściła wzrok. Minął już ponad rok, odkąd Maja otrzymała wieści od Simona, odkąd ktokolwiek o nim słyszał. Mąż Mai przebywał w więzieniu daleko na południu kraju. Wesoły, żywy, uroczy Simon - o błyszczących niebieskich oczach i uśmiechu, który mógłby konkurować z blaskiem słonecznego dnia. Simon, który cieszył się takim powodzeniem u dziewcząt. Simon, który zamierzał się oświadczyć Elise, lecz nie potrafił zrezygnować z Mai. I sprawy się skomplikowały, jak mówiono we wsi. Być może musiał przekazać list w tajemnicy. Koperta była pognieciona i nosiła ślady wielu palców, kiedy dotarła tu nad fiord na północy. List był zwięzły - Simon nie pisał go sam. Nie opanował tej sztuki. Jego słowa zostały skreślone na papierze cudzą ręką. Donosił, że ma się dobrze, lecz nikt z bliskich w to nie wierzył. Jest silny, więc jakoś sobie radzi, czytali dalej w liście. Ciężka praca, mało jedzenia, lecz to przecież nie jest mu obce. Co do jedzenia, zgoda. Ida jednak nie była równie pewna, czy Simon rzeczywiście przywykł do ciężkiej pracy. Zawsze starał się unikać większego wysiłku. Na koniec informował, że niektórym udawało się wyjść wcześniej - za dobre sprawowanie. Maja wierzyła w to. Ida sama nie wiedziała, co o tym myśleć. - Tato znalazł złoto - upierał się Knut, nie wypuszczając z rąk cennego worka, który kiedyś należał do Kallego. - Tato znalazł złoto i tu naszkicował mapę. Jeżeli on je znalazł, to innym też może się udać. - Twoja matka próbowała - rzekł łagodnie Reijo. Powtarzał to już wiele razy. Więcej, niż był w stanie zliczyć. - A ona dobrze znała okolicę. Znała płaskowyż lepiej niż większość osób, które w życiu spotkałem. Poza, rzecz jasna, Lapończykami. Była przy Kallem, kiedy rysował tę mapę, i rozmawiała z nim o skarbie. Później przysięgała, że odnalazła owo miejsce, lecz niczego tam nie było. Długo szukała, ale w niewielu zakamarkach mogłoby się kryć złoto. Jeżeli w ogóle istniało. Twoja matka nie znalazła skarbu, Knut. Być może ktoś inny trafił w to miejsce wcześniej. Być może Kalle nie pamiętał zbyt dokładnie. Przecież już chorował. Wkrótce potem zmarł. Być może wcale nie było tam większego złoża. Być może się pomylił, wyolbrzymił wszystko. Zabrał ze sobą trochę złota. Może nic więcej nie zostało... - Wierzysz w to? Czy sami na to wpadliście, ty i mama? - Twoja matka rzeczywiście tak pomyślała - Reijo mówił spokojnie, lecz mocno zacisnął pięści na kolanach. - Sądzę, że miała rację. Zdecydowaliśmy się nie taić przed tobą

niczego, o czym Kalle nam powiedział. Ponieważ jesteś jego synem. Mogliśmy milczeć. Ona... twoja matka początkowo chciała tak postąpić. Mówiła o zimnym żółtym świetle, które dla niej oznaczało coś złego. Wierzyła, że podobnie jest ze złotem. Wierzyła, że złoto sprowadza nieszczęście. Knut zacisnął zęby. Kiedy Reijo był młody, też snuł takie same marzenia jak on, ale teraz się zestarzał. Nie pociągała go już przygoda. Pewnie już niczego dla siebie nie pragnął. Wolał unikać wszystkiego, co sprawiało ból. Knut zauważył, że Reijo nie wymawiał jej imienia. Nigdy go nie wymieniał. Już dawno żaden z nich nie uwalniał muzyki, która mieszkała w tym krótkim słowie - dawno nikt nie pozwalał, by prześliznęła się pomiędzy wargami. Ta kobieta - której towarzyszyła drżąca cisza - była jego matką. Nikt jej nie nazywał jej imieniem - Raija... Czy człowiek zaczyna umierać, znikać naprawdę, kiedy przestaje się wymieniać jego imię? - Sądzę, że coś tam jednak jest - rzekł Knut. Przegonił w myśli wspomnienie. Wspomnienie o kobiecie, która go urodziła, lecz która teraz stała się tylko przebłyskiem pamięci. Nie pamiętał jej. Nie pamiętał nic oprócz oczu... I nie chciał o niej myśleć. - Wierzę, że taty złoto istnieje. Nie wierzę, żeby to wszystko zmyślił. Wierzę, że je znalazł. Wierzę, że ono nadal tam jest. - Nie pozwolę, żebyś opuścił dom i wyruszył na poszukiwanie skarbu - powiedział Reijo stanowczo. - Nadal ja tu decyduję. Jesteś zbyt młody na tego rodzaju zabawy. - Wkrótce będę miał tyle lat co tata, kiedy je znalazł. - Twój ojciec... Kalle nie był takim dzieciakiem jak ty, Knut. Ty tylko siedziałeś w domu... - ... przez całe życie? - Knut wywrócił oczami. - To świadczy, że masz kiepską pamięć albo zaczynasz się starzeć. Chyba żadne inne dzieci, z wyjątkiem lapońskich, nie tułały się po świecie tyle co my. - Najpierw dorośnij - poprosił Reijo. - Dorośnij, Knut. Spójrz na to jak dorosły człowiek. Wtedy będziesz mógł iść, dokąd zechcesz, jeśli o mnie chodzi. Ale teraz nie pozwolę, by taki młokos jak ty ruszył ku czemuś, co mu się wydaje wielką przygodą. Na tym świecie nikt nikogo nie rozpieszcza, Knut. Musi ci najpierw stwardnieć skóra na dłoniach i pojawić coś więcej niż puch nad górną wargą. Masz dopiero siedemnaście lat. - Wkrótce skończę osiemnaście. - I wtedy będziesz już całkiem dorosły i doświadczony - dodała Ida trochę kąśliwie.

Błyskawicznie poderwała się z ławy, unikając o włos kuksańca od brata. - Ono należy do mnie! Knut nie poddawał się. Wiele o tym rozmyślał. Marzył o złocie od chwili, kiedy mu o nim opowiedziano. W ciągu ostatnich lat owo marzenie stało się pewnego rodzaju obsesją. - To mój ojciec je znalazł. Jestem jego synem. To jakby dziedzictwo... - Twoje dziedzictwo po ojcu, tak... Reijo powiedział to z bólem, którego Knut nie rozumiał. Zaczynał zdawać sobie sprawę, że istnieją zagadki, które tylko wiek i doświadczenie pomogą rozwiązać. Trudno przychodziło pogodzić się z tą prawdą. Miał siedemnaście lat - wkrótce skończy osiemnaście, a nie mógł w pełni korzystać z życia. Reijo mu tego zabraniał. Reijo, który sam godzinami potrafił opowiadać o swej przeszłości - o swym dorosłym życiu, które rozpoczął chyba jako piętnastolatek. Dorośli tak potwornie szybko zapominają! - Na wiosnę skończę osiemnaście lat i... Inni w tym wieku są już żonaci. Wtedy udam się w drogę. Tej zimy możesz mnie jeszcze zatrzymać, Reijo. Ale kiedy nadejdzie wiosna, wyruszę. Wyruszę wraz z nią na północ. Śladami taty. Myślę, że mama nie szukała dość dobrze. Kobiety nie znają się na takich sprawach... Reijo wzruszył ramionami: - To twoje życie. Ja w swoim popełniłem wystarczająco wiele głupstw, żeby wyciągnąć z nich naukę. Ale młodzi chcą mieć prawo do własnych błędów. Wiosną nie będę cię zatrzymywał. Jednak nie puszczę cię na północ w środku zimy. Nie chcę pewnego dnia usły- szeć, że zamarzłeś gdzieś na odludziu. A na pewno tak by się stało. Niech próba odnalezienia złota Kallego będzie dla ciebie próbą męskości. Po udzieleniu tego pozwolenia na przyszłość Reijo więcej do sprawy nie wracał. A Knut wolał mu nie przypominać. Z dorosłymi nigdy nic nie wiadomo - może się zdarzyć, że Reijo cofnie swą zgodę, jeśli Knut będzie mu się naprzykrzał. Być może Reijo zapomniał. Knut natomiast strzegł swego marzenia równie gorliwie, jak zazdrośnik strzeże swej ukochanej. Na pozór zachowywał się całkiem zwyczajnie - z tym jednym wyjątkiem, że starał się nie wchodzić Reijo w drogę. Kilka razy, kiedy ktoś zwrócił uwagę na tę jego przemianę, jasnowłosy syn Kallego Elvejorda gwizdał po męsku i odpowiadał coraz grubszym głosem, że

chyba zaczyna dorastać. Wtedy dawano mu spokój. Może w myślach tkwiła jakaś magia. Chłopak zmienił się w ciągu ostatniego lata i jesieni. Ten chudy i niezgrabny dzieciak nabrał trochę ciała. Nie był wysoki; zarówno Raija, jak i Kalle należeli do raczej niskich i takie dziedzictwo nie pozwalało na niespodzianki. Knut jednak wydawał się bardziej męski i silniejszy niż ojciec - rozrósł się w ramionach, nabrał mięśni. Jego nogi były muskularne, skóra na dłoniach stwardniała. Kalle wyglądał mizernie i niemal kobieco, zwłaszcza kiedy choroba wysysała z niego siły. Knut był podobny do ojca, ale w miarę, jak zbliżała się zima, Reijo dostrzegał w nim coraz więcej cech Mattiego. Jego uśmiech nie był tym ostrożnym drgnieniem w kącikach ust Kallego, usta Knuta wyginały się w zuchwałym uśmiechu wujka. A kiedy w oczach Knuta pojawiał się błysk złości lub radości, wtedy chłopak wyglądał bardziej jak Alatalo niż jak Elvejord z wioski nad fiordem. Reijo nie lubił tego przyznawać. To pociągało za sobą wiele innych czających się myśli, którymi wolałby nie zaprzątać sobie głowy. Ale czas był właśnie taki nieubłagany. Mówił prawdę - nigdy się nie wahał, nigdy nie kłamał z litości. Maja opuściła gniazdo. Reijo nadal patrzył na nią jak na dziecko. Nie chciał się pogodzić z faktem, że umie sobie radzić sama, Simon czy nie Simon. Nadal go potrzebowała - starego i zgarbionego ojczyma. Elise również odfrunęła. Rozpostarła skrzydła w chwili, kiedy najmniej się tego spodziewał. Nauczyła się sztuki latania bez jego pomocy. Pozwoliła, by pióra wypełniło powietrze i by uniosły ją na południe. Młodzi, Elise i Matti, przesłali wiadomość, że osiedlili się w miejscu, gdzie stał rodzinny dom Raiji i Mattiego, na ziemi, którą Erkki Alatalo oczyścił z kamieni własnymi rękami. Lecz ton listu nie był radosny - Reijo potrafił czytać między wierszami. Lata spędzone z Raiją i Mikkalem odcisnęły swój ślad również na Mattim. Zrodziła się w nim tęsknota za nowymi miejscami. Tęsknota za coraz to innymi krajobrazami otwierającymi się przed oczami. Reijo znał to uczucie. Znal je aż nazbyt dobrze... A Knut stał się mężczyzną. On także tęsknił. Nie w taki sam sposób jak Reijo i Matti, chciał jednak poznać smak

życia wędrowców. Reijo inaczej wyobrażał sobie przyszłość syna Kallego i Raiji. Jednak czas nie kłamie. Knut zmienił się w dorosłego człowieka. Wkrótce zostanie w domu tylko jedno dziecko. Ida. Dziewczyna skończy niebawem szesnaście lat. W jej wieku Raija była matką. Zbliżała się chwila, kiedy Reijo pozostanie sam w izbie wypełnionej ciszą. Bał się tego. Bał się, że będzie musiał spojrzeć w oczy czemuś, co inni nazywają przyszłością - a co on sam nazywał niewiadomą. Przyjdzie czas, kiedy będzie musiał przyszłości spojrzeć w oczy i powiedzieć samemu sobie, co zostało z jego życia. Reijo miał nadzieję, że pomysł Knuta to tylko młodzieńczy kaprys. Miał nadzieję, że, doroślejąc, zapomni o tym, wykreśli jako nonsens. Reijo miał nadzieję - ale nie wierzył, że tak się stanie... Rok mijał zgodnie ze swym niezachwianym, niezmiennym rytmem. Po kilku gwałtownych miesiącach lata w objęciach wspaniałomyślnego słońca, po tym jak wioska nad fiordem wyraźnie zazieleniła się i wybujała w oczach, przyszła jesień i upomniała się o zapłatę za ową rozrzutność. Zimny wiatr smagał skórę, uderzał w zaparowane szyby, przypominając, że prawdziwy wierzyciel zieje mrozem. Zima jednak ciągle wstrzymywała oddech. Nastała jesień. Jarmark. Knut skończył osiemnaście lat, kiedy kupcy zaczynali zwijać swe stragany. Wkroczył w dorosłe życie. Mijał tydzień od zakończenia jarmarku. Wioska sprawiała wrażenie niezwykle opustoszałej po tym, jak kupcy z wszelkich możliwych stron spakowali się i wyjechali. Nie była już punktem centralnym północnej Skandynawii. Nad odnogą fiordu została niewielka garstka ludzi. Wyraźnie sprawiali wrażenie, że Pan się od nich odwrócił. Wschodni wiatr - od lądu - nabrał powietrza i wydął policzki, żeby swym lodowatym podmuchem przywitać zmierzających w głąb kraju, ku traktom o obco brzmiących nazwach. Ku Suomi, która w samym swym języku miała muzykę i taniec. W tym roku na czas jarmarku również przypłynął „Sankt Nikołaj”. Niewiele można by

wyliczyć takich lat, żeby nie pojawił się tu jakiś statek z Rosji, nie noszący imienia patrona żeglarzy. Jednakże i tym razem nie był to ten właściwy. Dwanaście lat. Nawet Reijo musiał się z tym pogodzić. Musiał to zrozumieć. Nie wróciła. Nigdy się nie dowiedzą, co się z nią stało. Knut nie pamiętał już, kiedy ktoś ostatnio o niej mówił. Sam myślał o niej czasami. Myśl nie sprawiała już bólu, gniew nieco osłabł. Bywały chwile, kiedy cieszył się, że jest jej synem. Choć nigdy nie było łatwo być dzieckiem Raiji. Nawet po tylu latach, nawet teraz, kiedy nie potrafił przypomnieć sobie rysów jej twarzy, głęboko w piersi czuł bolesne kłucie na myśl, że ona nie przyjedzie. Również w tym roku. Ani w przyszłym... Większy ból sprawiał widok zmęczonych, smutnych oczu Reijo, które zmatowiały, zamiast iskrzyć zielenią. Knut nie był w stanie rozmawiać o matce z Reijo. Kiedy był jeszcze dzieckiem, pogawędki z ojczymem sprawiały mu prawdziwą przyjemność. Teraz wydawały się niemożliwe. Rozmawiał o niej z Mają. A Maja nie zapomniała i nie wybaczyła tak jak on. Maja nigdy nie pogodziła się ze swymi rodzicami. Częściowo zaakceptowała Mikkala jako ojca. Przede wszystkim dlatego, że dał jej Ailo za brata. W swym sercu jednak nie znalazła wybaczenia ani zrozumienia dla kobiety, która ją urodziła. - Nie mam matki - mówiła z goryczą. Na tym urywała każdą rozmowę. - Dla mnie jest Raiją. Obcą kobietą. W moim życiu nie ma dla niej miejsca, tak jak ona nigdy nie znalazła w swoim życiu miejsca dla nas. Maja była nieugięta. Knut zaś niezadowolony. Niezadowolony z tego, że jest Knutem, synem Karla Elvejorda, synem Raiji, Knutem z przylądka... Chłopcem, którego ludzie oceniali według tego, kim są jego rodzice. Zawsze będzie na

straconej pozycji w wiosce, która wydała na świat jego ojca. I miał jedno marzenie. Do wiosny zostały jeszcze całe wieki. Ida należała do osób, które potrafiły przeczuwać różne rzeczy. Które ogarniał dziwny niepokój, zanim inni zaczynali cokolwiek podejrzewać. Przewidywała to, co zaledwie zrodziło się w cudzej myśli. Wyczuwała zmianę atmosfery. Jeżeli dotyczyło to bliskich jej osób, doznawała tego na tyle wcześnie, że zdążyła się zdziwić - a być może przeboleć. Coś się działo z Knutem. Ida wpatrywała się w drewnianą ścianę. Zwarte i solidne belki odgradzały ją od całego zewnętrznego świata. Była zupełnie sama w maleńkiej izdebce, należącej tylko do niej. To o Maję powinna się martwić. O Maję mieszkającą samotnie w domu nad rzeką. Ale Maja była niezależna. Coś się działo z Knutem. W głębi duszy Ida wiedziała, czego się obawia - znała odpowiedź. Zaskrzypiały drzwi do jej pokoju. Słabo jęknęły. Szybko usiadła na posłaniu. Rozpoznała zarys sylwetki Knuta na jaśniejszym tle, zanim zamknął za sobą drzwi. - Mogę wejść? Ida uśmiechnęła się w ciemności. To pytanie typowe dla Knuta. - Już wszedłeś. Nie możesz spać? Podciągnęła kolana do piersi i potarła o nie brodą. Objęła nogi i skrzyżowała na nich ręce. Usiadł na końcu łóżka. Nie rzucił się na nie, jak to robił, kiedy był dzieckiem. Knut nie był już małym chłopcem. Wszyscy to zauważyli. Tej jesieni stał się mężczyzną. - Przyszedłeś spytać swą mądrą siostrzyczkę o radę? - rzuciła zaczepnie, trochę niepewna, jak zachować się wobec tego nowego Knuta. - Żeby się pożegnać. - Co? - Ida niemal krzyknęła. Brat natychmiast ją uciszył. - Odchodzisz?! - Nie tak głośno, siostrzyczko! Nie musisz budzić Reijo. Nie o to przyszedłem cię prosić. Ida chwyciła go za ramię. Jakby chciała go w ten sposób zatrzymać. Miał na sobie skórzane spodnie. Gruby sweter, który Maja dla niego zrobiła. Ida zrozumiała, że Knut nie żartuje. Nie wyszykowałby się tak, gdyby nie wybierał się w długą drogę.

- Obiecałeś Reijo, że poczekasz do wiosny! - powiedziała z troską i wyrzutem. - Reijo prosił mnie, żebym poczekał. Niczego nie obiecywałem. Knut nie mógł mówić. Gardło miał ściśnięte, kiedy tak siedział obok siostry, czując już przedsmak tęsknoty za domem. Wiele o tym rozmyślał. Starannie zaplanował ten moment. Dokładnie wiedział, co powie - i po co wyrusza w tę podróż. Jednak słowa ułożone w myśli nie zawsze równie łatwo ześlizgiwały się z języka. Nie tak to sobie wyobrażał. Sądził, że łatwiej będzie zerwać. Że więzów łączących go z domem jest niewiele. Często złościł się na Idę, czasami wolałby się jej pozbyć. Teraz uświadomił sobie, że bardzo ją kocha. Nie mógłby odjechać od niej bez pożegnania. Ida była bliska płaczu. Przełykała dzielnie ślinę i zagryzła wargę, udało jej się zachować suche oczy i policzki. - Wkrótce nadejdzie zima - bez przekonania próbowała odwieść Knuta od powziętego zamiaru, pewna, że dokładnie to przemyślał, pewna, że dobrze zdaje sobie sprawę z tego, co robi. - Zamarzniesz na śmierć. Wystarczy mi już, że mama zniknęła. Nie chcę, żeby i mój brat przepadł! Uścisnął ją mocno. Jej drobne dłonie zacisnęły się na jego szyi. Nierozerwalnie ich połączyły. - Nic mi nie grozi, maleńka Ido. Rozmawiałem z kimś, kto wyrusza na północ. Okazało się, że jeszcze nie wszyscy kupcy wyjechali. Kilka rodzin z okolic Alty musiało zostać, bo ktoś zachorował. Wyruszają jutro rano. Mogę jechać z nimi. To właśnie w Alcie wszystko się zaczyna, Ido. Tato został tam pochowany. Chcę zobaczyć jego grób. I wiem, że znajdę złoto. Wrócę z nim, siostrzyczko. A wtedy koniec z życiem w drewnianej chacie. Zostaniesz bogatą panną. Czyżbyś tego nie pragnęła? - Zabłądzisz... Z czego będziesz żył? Raptownie wypuścił ją z objęć. W jego głosie brzmiało zakłopotanie, kiedy odpowiedział: - Musiałem pożyczyć trochę pieniędzy od Reijo. Tych, które trzyma w skrzyni pod łóżkiem. Rzadko do niej zagląda, więc przez jakiś czas niczego nie zauważy. Wszystko zwrócę. To tylko pożyczka, Ido... Ale jednak nie zapytał. Idzie się to nie podobało. Reijo będzie zły. Oszczędzał, żeby mieć z czego zapłacić dziesięcinę i podatek, kiedy poborcy zapukają do drzwi. Nieszczęśnik, który w takiej chwili nie jest w stanie wyłożyć pieniędzy na stół, może spodziewać się kłopotów.

A kraść nie wolno - nawet jeśli nazywa się to pożyczką. - Będę pracował - mówił dalej Knut. - Nie jestem słaby. Mogę podjąć się każdej męskiej roboty. Jakoś na siebie zarobię. Trochę zaoszczędzę, a jak tylko nadejdzie wiosna, zacznę szukać. Zabieram ze sobą sakwę taty. Znam na pamięć jego szkic. Wiem, że znajdę to miejsce. Mówił z takim przekonaniem, że Ida oszczędziła sobie trudu i nie sprzeciwiała się. - Czy naprawdę tak myślisz? - spytała z powagą. - Naprawdę w to wierzysz? - Tak. - Czy w żaden sposób nie zdołam cię powstrzymać? Knut potrząsnął głową. - Obiecaj, że jeśli tylko będziesz miał możliwość, prześlesz mi wiadomość, żebym wiedziała, że żyjesz. Przez kogoś, kto będzie się wybierał na wiosenny jarmark, przez wędrujących Lapończyków... Wszystko jedno przez kogo. Obiecaj mi to! Knut obiecał. Troska siostry go wzruszyła. - W takim razie ruszaj w drogę. Będę o tobie myśleć. I będę tęsknić. Objęli się w milczeniu. Zdawali sobie sprawę, że nie zobaczą się długo, bardzo długo. Potem Knut wypuścił Idę z ramion i cicho przeszedł przez pokój. Przez chwilę stał w otwartych drzwiach. Czarny cień o szerokich ramionach, nieco przydługich włosach i prostych nogach w skórzanych spodniach. - Do zobaczenia, Ido - powiedział cicho i zamknął drzwi. Jęknęły słabo. Ruszył w drogę.

2 Darniowa chata nie należała do nikogo, a jednocześnie należała do wszystkich. Do nikogo poza tym, kto akurat z niej korzystał. Tak mówiono Knutowi i tak rzeczywiście było. Mieszkał tu już ponad tydzień i przez cały ten czas nie widział żywej duszy. W głębi serca Knut wiedział, że Reijo miał rację. To nie lata, których ci przybywa, decydują o tym, że jesteś coś wart. Że jesteś mężczyzną. To coś znacznie więcej. Knutowi wydawało się, że widział już tak wiele, że przeżył tak wiele, że znosił już tak wiele - że był w podróży przez całe swoje życie. Takiego dzieciństwa, jakie przypadło mu w udziale, nikomu by nie życzył. Jednak na swoje szczęście nie pamiętał szczegółów tamtego okresu. Pamięć jest dziwna. Wraz z upływem czasu potrafi rozmazać najmocniej kreślone linie, wygładzić ostre kanty, które mogłyby kaleczyć. To forma ochrony tkwiąca w każdym człowieku, obrona przed tym, co zbyt trudno byłoby nieść, z czym zbyt trudno byłoby na co dzień żyć. Knut nigdy wcześniej o tym nie myślał. Nie musiał o tym myśleć. Nie pamiętał, jak ciężkie bywały podróże, nie pamiętał zimowych burz, które omal nie wykradły mu życia. Jednak wyruszyłby na tę wyprawę - zrobiłby to samo, nawet gdyby pamiętał. Co prawda z innym nastawieniem. Już teraz musiał zmienić wiele zamysłów. „Do Alty było jeszcze daleko. Wystarczająco blisko, by dotrzeć tam na nartach w ciągu paru dni - jeżeli dopisze pogoda, a wierzchnia, stwardniała warstwa śniegu utrzyma dorosłego człowieka. I wystarczająco daleko, by z tym poczekać. To także część dziedzictwa, które Knut otrzymał: strach przed byciem obcym. W czasie podróży na północ stanowił część grupy, ale nie czuł się jej członkiem. Krewnych i sąsiadów z otwartej północnej krainy łączyły więzy tak silne, że nie był w stanie się do nich zbliżyć. Nie rozumieli do końca jego żądzy przygód, którą pielęgnował jak rzadki kwiat. Oni sami nigdy nie doznawali niczego podobnego. Podróż na wielki jarmark była dla nich koniecznością. Częścią ich pracy. Nie zawsze przyjemną. Oczywiście bawili się i żartowali, kiedy dotarli na miejsce, ale w drodze czekało ich wiele znoju. Krwawego znoju.

W dodatku to, co mieli do sprzedania, kryło w sobie niezliczenie dużo godzin ciężkiej pracy. Taki szczeniak, który aż rwie się, żeby się o tym przekonać, ma widać za dobrze w życiu. Co do tego nie było dwóch zdań. Życie w Finnmarku nie jest bajką, wiedzą to ci, którzy spędzili w tej krainie całe życie. Ci, którzy pochowali w tej ziemi swoich rodziców i dziadków, nie znają prostych dróg prowadzących do osiągnięcia wielkiego celu, i bardzo wątpliwe, czy przybysze, którzy ledwo odrośli od ziemi, potrafią je znaleźć. Chyba że to ludzie o złocistych włosach, a dawno nie spotkali nikogo, kto by się z takimi urodził. Wiele lat temu krążyły pogłoski o pewnym jasnowłosym człowieku, który przybył do Alty z ciężkimi, błyszczącymi kamieniami. To jeden z wątków wplatanych w historie o Krwawym Olem, jego uroczej żonie Laponce i o nieznajomym, którego znaleziono z pode- rżniętym gardłem. Takimi krwawymi opowieściami ludzie uprzyjemniali sobie czas, siedząc wieczorami przy ogniu. To było dawno temu. Sporo zostało zapewne zmyślone. Dopowiedziane naprędce przez kogoś, kto miał ku temu zdolności. Ale nawet jeżeli Knut marzył o złocie, jeżeli szukał przygody, to nie wyjawił nic towarzyszom podróży. A oni nie opowiedzieli mu historii o Krwawym Olem. Nie można tak po prostu dopuścić obcych do czegoś, co uznaje się za swoje. Zostawili go przy darniowej chacie kilka dni drogi od ich własnego świata. Nie prosili go, by poszedł z nimi. Do Alty nie było daleko. A przecież powiedział, że właśnie tam zmierza. Knut żywił się tym, co znalazł w sidłach. Nie zapomniał sztuki z dzieciństwa. Pardw i zajęcy było na płaskowyżu w bród - i chociaż lisy i orły często wcześniej zdążyły wykraść zdobycz - starczyło jedzenia, by przeżyć. Knut musiał jednak przyznać, że jego jadłospis stał się trochę jednostajny. Jemu, który zwykł jadać ryby przynajmniej dwa razy dziennie, wydawało się dziwne przez cały tydzień nie czuć w ustach ich smaku. Wprost ślinka mu ciekła na myśl o świeżo ugotowanym dorszu albo o małej siei, dopiero co złowionej, która rzuca się jeszcze po włożeniu do garnka. Razem z ikrą i wątróbką stanowiła pańskie danie, którego nawet król mógłby pozazdrościć. Knut tęsknił za morzem i słoną wodą.

Tęsknił za dawną codziennością - za wszystkimi drobiazgami, o których wcześniej nie myślał. Za mewami, które swym ostrym krzykiem zbyt wcześnie ściągały go rankiem z posłania, za mozolną pracą przy wiązaniu sieci, by ich oka odpowiadały wielkości łowionych ryb, za tymi przeklętymi haczykami, które tak często kaleczyły palce. Tęsknił za rozpalaniem w piecu, za ostrym dymem bijącym w twarz i za zimnymi deskami podłogi pod bosymi stopami. Za Idą, która nie dawała sobie rady ze wstążkami w warkoczach i zawsze musiała prosić o pomoc starszego brata z jego dużymi i niezgrabnymi palcami... On, dorosły mężczyzna - który pod osłoną nocy chyłkiem wymknął się z domu w poszukiwaniu przygód - czuł tak silną tęsknotę za bliskimi, że ściskało mu się serce... Nie wolno mu myśleć o tych, których zostawił! Wróci do nich, ale dopiero kiedy osiągnie swój cel. Jak to określił Reijo? To będzie próba męskości. Musiał wyjść. Poczuć wiatr wiejący w oczy, tak że łzy same popłyną, i to nie dlatego, że płacze. Szybko narzucił na siebie futrzaną kurtkę, którą przywiózł Ailo, kiedy ostatnio odwiedził Lyngen. Dobrze nacisnął na uszy czapkę z lisa - zrobiła mu ją Maja. Tak, siostra miała zręczne ręce. Założył narty, wsuwając czubki kumagów w pętle z plecionych gałązek. Niemal ze złością, mocno odpychał się długimi kijkami, sunąc po śnieżnej skorupie, na której w ciągu nocy pojawiła się cienka warstwa świeżego śniegu. Nie sypało mocno. Sidła opróżnił poprzedniego dnia. Pewnie niczego teraz w nich nie ma, ale nie zaszkodzi sprawdzić. Dobra i taka wymówka. Nie przyzna się przecież, że wybiegł na mróz, żeby uciec od uczuć, których się wstydził. Knut wydawał się brązową plamą na zimowym płaskowyżu. Żeglował po nim jak po morzu. Narty były jego łodzią, on sam kapitanem i żaglem, wszystkim naraz. Myśl ta podziałała tak odprężająco, że Knut musiał się roześmiać w głos ku jaśniejącemu dniu. Nie był zatem jakimś dzieciakiem wysłanym w świat, który nie był jego światem! Nie był obcym przybyszem, który boi się wyjść na spotkanie nieznanego z podniesionym czołem! Był Knutem Elvejordem - przybył, żeby odebrać spadek po ojcu. I nie czuł strachu. Podążanie od jednych sideł do drugich wydawało się zabawą. Śmiganiem w zawody z prószącym śniegiem, który ledwie trochę chłodził twarz. Knut dawał z siebie wszystko, zwiększył prędkość i w jednej chwili pokochał tę krainę, chociaż brakowało jej morza, na które

mógłby patrzeć, czuć jego zapach i nad którym czułby się jak w domu. Przedostatnie sidła leżały puste, wepchnięte gdzieś pod śnieg przy stosie kamieni. Knut pomyślał, że być może ptak szukał tu schronienia. Pośród tego krajobrazu niewiele jest miejsc nadających się na kryjówkę. Teren był płaski, otwarty i rozległy. Nie miał w sobie nic, co mogłoby wiązać - człowieka czy myśli. Lub wiatr. Obok stosu utworzyła się śnieżna zaspa - pewnie z kamieni zsunęła się lawina. Knut musiał zdjąć narty, żeby poszukać sideł, i wpadł w nią po pas. Stos wydał się Knutowi dziwnie nagi, tak jakby coś się po nim stoczyło, a śnieg padający w nocy nie zdołał zasypać śladów. Do diabła, że też dokładnie nie pamięta, gdzie umieścił te przeklęte sidła! Spod śniegu wystawały jakieś zarośla, ale to było wczoraj. Dziś zostały ukryte przed ludzkim wzrokiem. Knut szukał na chybił trafił, grzebał w śniegu po łokcie w różnych miejscach... Natknął się na coś, co było twardsze niż gałązki krzewów, miało pełniejszą formę, ale było bardziej miękkie niż kamień. Czyżby lis złapał się w sidła? Zaczął pośpiesznie odgarniać śnieg. Na szczęście to tylko lekki puch, nie mokry i ciężki, jaki zwykle bywa świeży śnieg. Knut przeraził się, kiedy jego rękawiczki dosięgły tego, co kryło się pod spodem, kiedy odsłoniły wystarczająco wiele, by zrozumieć, co leży tuż obok sideł. To nie lis, o, nie... Drżąc, odgarnął białą pokrywę. Musiał wiele razy przełknąć ślinę. - O dobry Boże - mruknął do siebie. - Dlaczego musiałem znaleźć właśnie to? Chciał uciec, nie chciał patrzeć, nie chciał wiedzieć - tylko rzucić się do nart i czmychnąć stąd czym prędzej. Pragnął zniknąć i pozwolić, by zaspa zachowała swą tajemnicę. Nie przyszedłby już nigdy więcej sprawdzać tych sideł... Nie można uciec od odpowiedzialności, zadźwięczało mu w głębi duszy. Pięć słów, również stanowiących część dziedzictwa, którego wolałby nie posiadać. Odkrył ciało. Było ubrane w odzież ze skóry. Na jednej stopie tkwiła połowa narty. Zsunął ją, nie zastanawiając się nad tym, co robi. Skórzany kaftan ześliznął się przy tym na bok, odsłaniając brzeg spódnicy. Kobieta? Knut widywał już wcześniej zmarłych.

Dławienie w gardle groziło uduszeniem, kiedy odwracał ciało ku sobie. Ujrzał potwornie bladą twarz w zbyt dużej skórzanej czapie. Tak, to kobieta. Właściwie jeszcze dziewczyna. Żeby umrzeć tak młodo... Wątpił, by była starsza od niego. Pomyślał, że była raczej w wieku Idy. Była... Wpatrywał się w dziewczynę. Czemu jej nie poznał, kiedy jeszcze oddychała i śmiała się? Zastanawiał się, jaką tajemnicę z sobą zabrała. Jej usta były lekko rozchylone. Chwycił ją mocniej za ramiona. Wpatrywał się w śmiertelnie bladą twarz, sztywne wargi, które nabrały barwy niebieskiej... Zamrugał, choć nawet na to nie miał odwagi. A jeśli coś drgnie w jej twarzy akurat w tym ułamku sekundy, kiedy przymknie powieki? Nie, na pewno jest martwa. Oczywiście, że jest martwa. Sam wykopał ją spod śnieżnej zaspy. To jasne, że nie żyje. Odrobina wątpliwości sprawiła, że serce zaczęło mu walić jak młotem. Drżał, kiedy zsuwał rękawiczkę. Cały czas podtrzymywał dziewczynę za ramiona. Ułożył dłoń tuż przy jej na wpół otwartych ustach. Dygotał na całym ciele i ręka mu się trzęsła. Czyżby poczuł oddech? Wrażenie czegoś na nagiej skórze... jakby muśnięcie owada w locie. Knut nie słyszał nic poza biciem własnego serca. Puk - puk - puk... Pulsowało mu w uszach. To naturalnie jego własna wyobraźnia płatała mu figla. Wystarczająco często słyszał o typowej w rodzinie Alatalo fantazji, którą hojnie został obdarzony. Stał pośrodku płaskowyżu, trzymając w ramionach zwłoki dziewczyny. To nie do pomyślenia, żeby było inaczej... Pojawiło się znowu. Tak słabo, że ledwie to poczuł. Coś jakby ciepło u nasady serdecznego palca przez krótkie mgnienie oka. Zmarli nie oddychają. Poczekał; wrażenie pojawiło się jeszcze trzykrotnie. Nie miał odwagi w to uwierzyć. Tak wiele razy powtarzano mu, że zmyśla. Tacy marzyciele jak on nie mieli łatwego życia w stronach, z których pochodził, a tu, gdzie zawędrował, sytuacja wcale nie przedstawiała się lepiej.

W końcu upewnił się co do jednego: w ciele, które znalazł, tliło się życie. Ledwie, ledwie - oddechy następowały po sobie tak wolno, że między jednym a drugim zdążył zliczyć chyba do stu. Ale dziewczyna żyła. Choć chciała umrzeć tu, z dala od ludzi. Co do tego Knut miał pewność. Do chaty było daleko. Nic jednak na to nie poradzi, musi tę małą tam przenieść. W ciepłe miejsce, musi ją rozgrzać. Wypuścił z objęć nieprzytomną dziewczynę. Zdjął sakwę z ramienia i przewiązał ją na piersi. Nie było to wygodne, ale teraz o tym nie myślał. Musiał najpierw założyć narty, zanim odważy się podnieść ciało dziewczyny. Miał nadzieję, że nie upadnie - trudno byłoby znowu stanąć na nogach w tym śniegu, głębokim na wysokość człowieka. Niemal wieczność zabrało mu podciągnięcie do góry sztywnego, ubranego w futro ciała dziewczyny. Zgrzał się przy tym i spocił, a cały zamiar wydał mu się nierealny. Przybycie w to miejsce zajęło mu połowę widnego dnia, a wyruszał z wiatrem, pełen zapału. Wprawdzie nie musiał już nadkładać drogi, by zaglądać do wszystkich sideł, ale mimo to od miejsca, do którego musiał dotrzeć, dzieliła go nieskończoność. - Jesteś cholernym szczęściarzem, Knucie Elvejord - mruknął przez zaciśnięte zęby i głęboko zaczerpnął powietrze w płuca. - Oczywiście zawsze muszą ci się przydarzać takie rzeczy. Jakieś przekleństwo wisi nad twoją rodziną, ciągle na naszej drodze muszą pojawiać się jacyś nieudacznicy, a my przez to diabelne poczucie obowiązku musimy im pomagać. Masz dla siebie cały płaskowyż, a wpadasz prosto na to ciało! I w dodatku okazuje się, że jeszcze nie całkiem uszło z niego życie. O Boże... Spojrzał w niebo. Na północy na horyzoncie widniało pasmo mroźnej czerwieni, lecz wyraźnie już ciemniało. - Nie potrafię ratować życia - rzekł, zwracając się w górę ku niebiosom. Zrezygnowany, zrozpaczony. - To mama ma coś niezwykłego w swoich rękach, Boże. Nie odziedziczyłem tej zdolności. Moje ręce nadają się tylko do łowienia ryb w wodach fiordu, potrafią zdobywać pożywienie... i znajdować bogactwa. Nie posiadam zdolności wskrzeszania zmarłych. Dlaczego wybrałeś właśnie mnie, żebym ją znalazł? Dlaczego mnie, Boże? Lecz niebo pozostało równie milczące jak przedtem. Knut przełknął ślinę i złapał dziewczynę w miejscu, gdzie, jak sądził, miała talię. Nie była ani duża, ani ciężka, lecz jej sztywne ciało trudno było utrzymać. Zachwiał się i omal nie upadł, kiedy przerzucił je sobie przez ramię. Udało mu się

jednak zachować równowagę. Poczuł ból w udach, tak mocno napiął mięśnie, ale utrzymał się na nogach. - Oczywiście - powiedział do siebie półgłosem. Słysząc brzmienie własnego głosu, poczuł się trochę raźniej. - Teraz pozostała już tylko reszta, Knut. Jesteś mężczyzną, prawdziwym mężczyzną, więc powinieneś sobie z tym poradzić! Pierwsze kroki uczynił niepewnie i ostrożnie. Musiał się nauczyć odpowiednio rozkładać własny ciężar jako przeciwwagę dla brzemienia, które dźwigał na ramieniu. Szedł trochę przekrzywiony, co dotkliwie odczuwał w plecach i biodrach. Ale gdyby tego nie wytrzymał, dziewczyna straciłaby wszelkie szanse na przeżycie. Przywykł do znoszenia trudów. Oddalał się z fatalnego miejsca z każdym pojedynczym odepchnięciem kijka - tak jakby brał na siebie jakąś karę, której nie mógł uniknąć. Na szczęście teren był płaski, na szczęście nie zaskakiwał żadnymi niespodziewanymi pochyłościami, które Knut musiałby pokonywać, a jedynie czasami trafiały się łagodne wzniesienia, właściwie nie zasługujące nawet na to miano. Knut starał się utrzymywać odpowiednią postawę, prawidłowo odpychać się kijkami, żeby niepotrzebnie się nie zatrzymywać. Czul duży opór powietrza, ponieważ tworzył z dziewczyną sporą, nieforemną bryłę. Z drugiej strony zyskał większe obciążenie nart, sunął więc odrobinę szybciej. Dopóki zlodowaciała skorupa śniegu utrzyma ich oboje. Zgrzał się. Czuł, jak spływa z niego pot, piecze w oczy, nie miał jednak wolnej ręki, by go wytrzeć. Musi piec. Na szczęście nie mógł obejrzeć się za siebie; takie ruchy oznaczały zbyt wielkie ryzyko. Dzięki temu nie mógł się przekonać, jak wolno rośnie odległość od miejsca, skąd wyruszyli. Musiał patrzeć tylko przed siebie, wyznaczać sobie kolejne cele... do tego małego zaokrąglenia, które pewnie jest zasypanym kamieniem, potem do tej gałązki - zagajnika, jak mógł się domyślać z tego, co wystawało pośród bezkresnej bieli - następnie do miejsca, gdzie biegł poprzedni ślad. Musiał skracać drogę, ścinać ją, kierować się prosto tam, gdzie przedtem zbaczał, by zastawić sidła w pobliżu tropów zwierząt i ptaków. Wybierał kolejny punkt krajobrazu, do którego będzie dążył, wreszcie dojdzie - a potem wyznaczy nowy cel... W końcu zobaczy darniową chatę: ciemna i niekształtna będzie jakby jaśniała w mroku. Będzie czarno niczym w studni, kiedy dotrą na miejsce. Knut zdawał sobie z tego sprawę. Wiedział o tym i zagryzł zęby. Poczuł smak krwi. Przełknął ją, to samo uczynił z gęstą śliną. Przełykaj, tylko przełykaj! Ramię, na którym niósł dziewczynę, bolało, lecz nie miał odwagi się zatrzymać. Nie

wiedział, czy zdołałby posuwać się dalej, gdyby choć na chwilę przystanął. Nie wiedział, czy by mu się udało przełożyć ciężar na drugie ramię. Dopóki szedł, mógł jakoś to wytrzymać. Przyzwyczaił się do bólu, zapomniał o nim. Zapomniał o tym, że kiedykolwiek czuł inaczej. Szumiało mu w uszach, oślepiały go pot i łzy, spływające po policzkach i zamarzające w sopelki lodu na brodzie. Szedł dalej - pod wiatr, który nie wiał już w plecy, jak przyjaciel wyciągający pomocną dłoń. Musiał samotnie zmagać się z siłami natury i Bóg jeden wie, jakimi jeszcze przeciwnościami. Knut nie był pewien, czy dziewczyna wciąż żyje. Nie mógł tego sprawdzić. Wszystko, co mógł dla niej zrobić, to iść dalej, tylko iść, narta za nartą, krok za krokiem. Z zapadnięciem zmroku Knut starał się wyczuwać swój poprzedni ślad i ślepo nim podążał. Nikt oprócz niego tędy nie chodził. Dopóki wiatr nie zamiecie jego szlaków, mógł zaufać niepewnym zimowym ścieżkom, które sam wytyczył. Nastała noc. Zrobiło się tak zimno, że na horyzoncie pojawiła się zorza polarna i oświetliła prawie już zasypane ślady nart pozostawione przez Knuta w ciągu dnia. Największym jego pragnieniem było poddać się. Najprościej byłoby rzucić się w miękki śnieg, poleżeć - zapomnieć o rwaniu w każdym ścięgnie, zapomnieć o bólu głowy, który groził jej rozsadzeniem przy najmniejszym dodatkowym wysiłku. Najprościej byłoby pozwolić dziewczynie upaść. Zostawić ją tak po prostu - i nie oglądać się za siebie, kiedy będzie odchodził. O wiele łatwiej byłoby zrzucić ten ciężar. Pokusa pojawiała się nieskończenie wiele razy. Już niemal się poddał. Nasuwały mu się tysiące wymówek, które mogły służyć jako usprawiedliwienie - przynajmniej w obecnym stanie umysłu. Nie potrafił. Nie miał zwyczaju wybierać najprostszych rozwiązań. To uratowało jego sumienie od dożywotniej udręki. Zmagał się dalej. Nigdy potem nie był w stanie wyjaśnić, jak udało mu się pokonać ostatni odcinek drogi. Nie pamiętał szczegółów tego fragmentu płaskowyżu, który przemierzył w nocy. Ślady przed darniową chatą świadczyły o tym, że upadł tuż przy wejściu. Narty leżały tam, gdzie je zostawił. Najwidoczniej wciągnął dziewczynę do środka, nie mając pewności, czy

jeszcze żyje. Kiedy doszedł do siebie, poczuł, że jest mu zimno. Pewnie zasnął - a może nie. Miał wrażenie, jakby wyszedł z pustki, z której nie wolno zachowywać żadnych wspomnień. Z pustki, która nie dawała możliwości odpoczynku. Bolały go wszystkie członki. Żeby dźwignąć się na kolana, z największym wysiłkiem musiał przełamać opór ciała. Wszystko w nim krzyczało przeciw najmniejszemu ruchowi. Chciał tylko leżeć i odpoczywać, odpoczywać, póki nie poczuje czegoś innego niż potworne zmęczenie. Trzęsąc się z zimna, zaczął zabijać ręce. Nadal miał na sobie całe ubranie. Przypomniał sobie, że wyszedł po to, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Odnalazł wzrokiem otuloną futrem postać leżącą na podłodze. Drzwi nie były dokładnie zamknięte. Coś tkwiło w szczelinie, przez którą wdzierał się strumień mroźnego powietrza. Knut podczołgał się do wejścia i wypchnął nartę, która zawadzała. Domknął drzwi, ale nie zrobiło się o wiele cieplej. Za to zrobiło się ciemniej. Pokonanie tej krótkiej drogi wydawało się istną torturą. Knut oparł się o ścianę i zacisnął oczy, żeby wytrzymać ból. Musiał rozniecić ogień w palenisku. Musiał się postarać choć o trochę światła, żeby zobaczyć, z kim - albo z czym - dzieli pomieszczenie. Z żywym człowiekiem czy z trupem. Skostniałe, spuchnięte palce długo mocowały się z krzesiwem, zanim zaiskrzyło. Wkrótce cienkie patyczki, których używał na rozpałkę, zajęły się płomieniem. Wydawało się, że upłynęły całe wieki, zanim ogień palił się na tyle spokojnie, by Knut odważył się spuścić z niego wzrok. Chłopak musiał stoczyć ze sobą walkę, żeby zebrać się na odwagę i podczołgać do dziewczyny. W nikłym i chybotliwym świetle z paleniska wyglądała bardziej jak martwa niż jak żywa. Knut przyłożył dłonie do jej policzków. Nigdy wcześniej nie zastanawiał się, jakie to uczucie dotykać zwłok. Przysunął palce blisko do ust dziewczyny. Wstrzymał oddech, nie miał odwagi się poruszyć, chociaż siedział w niewygodnej pozycji. Jedna noga całkiem mu zdrętwiała, nie czuł w niej nawet mrowienia. Chciał już dać za wygraną, kiedy odniósł wrażenie, że czubki dwóch jego palców są lekko wilgotne. Cofnął je, przyłożył do własnego suchego policzka. Więc jednak...

Jeszcze oddychała. Żyła. Bóg jeden wie, jak to się stało, ale naprawdę jeszcze żyła. - Musisz jej potrzebować - rzekł cicho ze wzrokiem zwróconym w górę ku dymnikowi. Była taka zimna. Myśli popłynęły niby wezbrane wody na wiosnę. Knut orientował się co nieco, jak postępować w przypadku odmrożeń. Dowiedział się trochę od Reijo. Trochę od Ailo. Trochę sam się nauczył. Musiał dziewczynę jak najprędzej rozgrzać. Jej brak przytomności śmiertelnie go przerażał. To niemożliwe, żeby żyła, a jednocześnie prawie nie oddychała. Była tak przemarznięta, tak wychłodzona... Jak przeżyła pod śniegiem? Musiała przecież jakoś oddychać, pewnie w zaspie powstała wolna przestrzeń przy jej twarzy. Może to za sprawą sztywnego brzegu zbyt dużej czapki, który trochę wystawał? Niewykluczone, że w jakiś sposób się do tego przyczynił... Knut myślał i myślał, mocując się z rozpinaniem futrzanego płaszcza dziewczyny. Jej ubranie zesztywniało od mrozu. Trzeba je zdjąć, a dziewczynę owinąć skórami i ułożyć przy palenisku. Dobrze rozpalić. Mieć nadzieję. On, Knut Elvejord, nigdy wcześniej nie rozbierał dziewcząt. A już nigdy się nie spodziewał, że po raz pierwszy zrobi to w podobnych okolicznościach. Nie było w tym nic romantycznego. Nic zmysłowego. Knut nawet nie próbował zgadywać, jak leżące przed nim ciało wygląda pod warstwami ubrania. Jedyne uczucia, jakie go przepełniały, to strach - i determinacja. Zorientował się, że dziewczyna nie była córką zwykłego biedaka. Pod płaszczem miała grubą kurtkę i wełnianą spódnicę przyozdobioną wplecionymi różnokolorowymi wstążkami - ubodzy ludzie nigdy by nie pomyśleli o wydawaniu pieniędzy na coś takiego. Knut niewiele wiedział o materiałach, jednak przypuszczał, że ten musiał być droższy niż samodział prostych ludzi. A kiedy pod kurtką zobaczył bluzkę z haftem, nabrał pewności, że dziewczyna, którą znalazł, pochodziła z zamożnego domu. Jej ubranie nie nosiło najmniejszych śladów cerowania. W pończochach, które musiał ściągnąć, gdyż były zbyt sztywne od mrozu, żeby je zrolować, nikt nie łapał oczek. Na jej bieliźnie nie było nawet najmniejszych łat. Wszystko sprawiało wrażenie nowego i drogiego.

Ten, kto tak wyposażył swoją córkę, z pewnością nie miał długu u sklepikarza. Dotykanie nieznajomej nie sprawiało Knutowi trudu ani go nie krępowało. Stan, w jakim się znajdowała, nie pozwalał mu traktować jej jak kobiety. Była tylko potrzebującym pomocy człowiekiem. Widok jej bladego, nagiego ciała nie budził w Knucie żadnych innych uczuć poza współczuciem. Musiał podnieść dziewczynę i przenieść ją bliżej skór, które zwinął przy jednej ze ścian. Nie potrafił jej po prostu przeciągnąć. Teraz stała się dla niego czymś więcej niż bezwładną bryłą, którą targał przez pół płaskowyżu. Oddychała powoli. Ledwie zauważalnie. Knut obawiał się, że wszystkie jego wysiłki pójdą na marne. - Nie wiem, co zrobię, jeżeli pozwolisz jej umrzeć - zagroził w stronę otworu w dachu. Tu w samotności łatwiej przychodziło mu rozmawiać z wszechwładnym Bogiem. Owinął dziewczynę skórami. Postarał się, żeby nie wystawało spod nich nic oprócz twarzy. Przysunął ją jak najbliżej paleniska. Nie za blisko jednak, by skóry się nie zajęły. Byłoby to bardziej niebezpieczne niż chłód. Dołożył jeszcze więcej drewna do ognia. Wtedy dopiero znalazł czas dla siebie. Czas, by zdjąć grubą futrzaną kurtkę, która przeszkadzała swobodnie się poruszać, czas, by rozsznurować nasiąknięte wodą kumagi. Zmarzły mu stopy, ale na szczęście nie groziły im odmrożenia dzięki turzycy, którą włożył w buty. Drżał i trząsł się z zimna, kiedy ściągał mokre ubranie i wyjmował drugie - jedyne suche, na zmianę. Następnie odszukał zapas kawy, której ciągle ubywało, i nastawił wodę w czajniku. Był zmęczony, ale nie mógł sobie pozwolić na sen. - Zrobiłem, co mogłem - rzekł, zwracając się ku górze. - Reszta zależy od Ciebie.

3 Knut czuwał przy dziewczynie przez prawie dwa dni. Jadł mniej niż w najchudszych czasach w swoim życiu, ale nie był głodny. Pozostało mu tylko czekać. Musiał wychodzić po drewno na opał, kiedy się kończyło, ale wtedy czuł się niemal chory. Mogła się przecież obudzić. Jednak kiedy wrócił, leżała jak przedtem. Blada. Z widocznymi odmrożeniami na policzkach, z pęcherzami na zsiniałych z zimna ustach. Niektóre z pęcherzy zaczynały pękać i sączyła się z nich wydzielina. Knutowi wydawało się to okropne, lecz przezwyciężał odrazę i wycierał twarz dziewczyny jej halką. Ma więcej halek. Nie będzie jej brakować tej jednej. Jeżeli w ogóle będzie jeszcze jakiejś potrzebować. W ciągu tych dwóch dni jej oddech stał się szybszy, lecz wiele mu brakowało do normalnego. I ciągle się nie budziła z tego okropnego snu. Prawie się nie poruszała. Czasem tylko lekko drgnął w jej twarzy jakiś mięsień. Nadal bardziej przypominała martwą niż żywą istotę. Knut zastanawiał się, jak wyglądała. Jak wyglądała przedtem. Domyślał się, że była bardzo młoda - miała szczupłą sylwetkę, niezupełnie jeszcze dojrzałą. Dwie jego siostry już dorosły, znał się więc na tym. Jej włosy były jasne. Ich kolor przywodził na myśl coś pomiędzy światłem księżyca odbijającym się w ciemnych jesiennych wodach a złocistym, dojrzałym zbożem. Więcej w nich chyba srebrzystego odcienia, chociaż trudno to stwierdzić teraz, kiedy są tak potargane i splątane. Były w każdym razie długie. Dziewczyna wybrała się jednak z domu, nie splatając ich w warkocz ani nie wiążąc w kok. To dziwne. Dziewczęta w jej wieku rzadko chodzą z rozpuszczonymi włosami. Knuta dziwiło w nieznajomej wiele rzeczy. Pomyślał, że z pewnością ktoś jej szuka. Nie uświadamiał sobie do końca, co to może dla niego oznaczać, ale trochę się zaniepokoił. Przestraszył. Była wczesna noc drugiej doby, kiedy dziewczyna otworzyła oczy. Wargi, duże,

spuchnięte od mrozu i zupełnie bezkształtne, poruszyły się. - Czy ja umarłam? - dał się słyszeć słaby głos. - Dobry Boże, spraw, bym nie żyła! Knut nie zdążył odpowiedzieć, że nie jest aniołem, gdyż jej powieki ponownie ciężko opadły i stracił z nią kontakt. Po chwili zorientował się, że dziewczyna śpi. Nie był to jednak już ten sam letarg, w którym trwała od chwili, kiedy ją znalazł. Głębiej oddychała. I twarz nabrała trochę życia. Knut pochylił swą jasną głowę i splótł ręce w modlitwie. Już nie wyzywał Pana. Od tej pory postanowił okazywać Mu więcej szacunku. Owej nocy rozszalała się gwałtowna burza. Knut obawiał się przez moment, że zniszczy chatę. Jednak stopniowo się uspokajał. Uświadomił sobie, że darniowa chata nadal będzie stała tak jak stoi, by dawać schronienie innym wędrowcom, kiedy on sam już ją opuści. Dziewczynę obudziły chyba podmuchy wiatru. Knut pomyślał, gorzko się uśmiechając, że tylko umarły nie usłyszałby szalejących dookoła sił natury. Mimo to zaskoczył go jej głos. Upłynęło tak wiele czasu, nie siedział już ze wzrokiem nieruchomo utkwionym w dziewczynę. Czuwał, lecz myślami błądził daleko. Wiedział, że zauważy, jeżeli coś się stanie. - Czy ja... żyję? Knut przysunął się bliżej. Starał się sprawiać wrażenie człowieka niegroźnego i godnego zaufania. Starał się jej nie przestraszyć. - Żyjesz, bądź o to spokojna! - odezwał się. Zamknęła oczy. Wcale na niego nie spojrzała. Zastanawiał się, czy dziewczyna czuje ból. Pęcherze, które miała na dłoniach, stopach i na twarzy, musiały dokuczać i piec. Nie wiadomo jednak, czy już to czuła, czy jeszcze nie. - Kim jesteś? Jak...? Jak mnie znalazłeś? Jej głos był tylko drżącym szeptem. Trudno po nim domyślić się wieku. Knut nadal oceniał ją na jakieś dwanaście - dziewiętnaście lat. - Sprawdzałem sidła - odparł, starając się wydać dużo sympatyczniejszym, niż był w istocie. - Jestem... myśliwym. Mieszkam tutaj. Mam na imię Knut. Znalazłem cię przy sidłach. - Nie jesteś stąd - wykrztusiła. Po raz pierwszy spotkały się ich spojrzenia. W jej oczach dojrzał rozpacz i błaganie. Knut nie wiedział, czy to typowe dla wszystkich ludzi, którzy wymknęli się śmierci. - Jestem tu obcy - rzeki. Jego życie nie stanowiło żadnej tajemnicy. Mógł o nim opowiedzieć każdemu. - Nie pozwól, by mnie znaleźli! - poprosiła. Knut zauważył, jak niebieskie oczy dziewczyny zrobiły się ogromne ze strachu. Takie oczy musiały mieć piękną oprawę, przemknęło mu przez myśl. Na pewno była

ładna. Być może będzie taka znowu. Trudno powiedzieć. Niektóre blizny pewnie pozostaną, ale opuchlizna zejdzie... Twarz dziewczyny, jaką teraz widział, nie była jej prawdziwą twarzą. - Nie zabieraj mnie ze sobą! Nie widziałeś mnie, gdyby ktoś pytał! Nie pozwól, by dowiedzieli się, gdzie jestem! Nie wyznała, czego się bała tak bardzo, że wyszła w zimową noc na pustkowie, żeby przed tym uciec. Lecz wzrokiem błagała go o spełnienie prośby, dopóki powieki na powrót nie opadły ciężko, pozwalając jej usnąć. Potrzebowała odpoczynku, potrzebowała tego każda komórka jej ciała. Spała niespokojnie. Knut zdawał sobie sprawę, że dziewczyna wkrótce poczuje głód, ale obawiał się, że jej żołądek odmówi przyjęcia czegoś cięższego. Ugotował rosół na kościach i kawałkach mięsa pardwy. Nie było to może nic nadzwyczajnego i nie miało jakiegoś szczególnego smaku, ale można się było posilić. Ten cienki bulion miał stanowić dla dziewczyny pierwszy krok ku życiu. Knut wmusi go w nią, zaraz jak się obudzi. Groźby nie były potrzebne. Gdy tylko otworzyła oczy, wypiła posłusznie kilka łyków letniej zupy. Popękane wargi zapewne bardzo ją przy tym bolały, ale się nie skarżyła. Nie skarżyła się również, kiedy jej żołądek odmówił przyjęcia strawy. Knut zagryzł zęby. Musiał znowu wykorzystać halkę jako szmatę. Po chwili chciał dać dziewczynie jeszcze trochę wywaru, ale wzbraniała się. Jej oczy zwilgotniały i słabo pokręciła głową. Knutowi to wystarczyło. Nie odznaczał się szczególną cierpliwością, ale w tym przypadku musiał poczekać. Odrobina rosołu, którą dziewczyna wypiła, to dopiero początek. Knut uznał, że tak musi być. Wkrótce będzie mogła wypić jeszcze trochę. Za kilka dni być może już coś zje. To i tak więcej, niż się spodziewał, odgrzebując spod śnieżnej zaspy na wpół żywego człowieka. Przespała całą dobę. Kiedy na krótko się budziła, Knut poił ją wywarem łyk po łyku. Nie tylko za pierwszym razem większość zwróciła. Chłopak jednak tak łatwo nie rezygnował. Życie warte jest odrobiny wysiłku. Burza trwała nadal. Knut wiedział, co to oznacza - nikt w taką pogodę nie wyruszy na poszukiwanie dziewczyny. Jej bliscy pomyślą, iż pewnie nie żyje. Nikt nie przeżyłby takiej burzy jak ta pod gołym niebem. W każdym razie nie taka dziewczyna, lekko ubrana mimo futra, i z pewnością