a_tom

  • Dokumenty5 863
  • Odsłony864 451
  • Obserwuję553
  • Rozmiar dokumentów9.3 GB
  • Ilość pobrań676 002

Bente Pedersen - Raija ze śnieżnej krainy 14 - Cienie przeszłości

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :579.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Bente Pedersen - Raija ze śnieżnej krainy 14 - Cienie przeszłości.pdf

a_tom CYKLE Bente Pedersen - cykl Raija ze śnieżnej krainy (tom 1-40)
Użytkownik a_tom wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 146 stron)

BENTE PEDERSEN CIENIE PRZESZŁOŚCI

1 Nastała zima, czas ciszy i zadumy. Maja poddała się samotności, której żadna inna pora roku nie obnaża tak dotkliwie. Mrok nocy polarnej skrywał przed wszystkimi, tylko nie przed nią, brutalną prawdę, że jest przeraźliwie sama. Wydeptana w śniegu ścieżka do jej domu przypominała cienkie pasemko. Goście nie schodzili się tu gromadnie. Maja nie utrzymywała kontaktów z nikim poza członkami swojej rodziny, a i z nimi tylko sporadycznie. Sama, ciągle sama. Ludzie we wsi zarzucali jej wyniosłość. Uważa się za kogoś lepszego tylko dlatego, że mieszka w domu należącym niegdyś do matki, szeptali między sobą. Ci, którzy pamiętali Raiję, mówili, że Maja Bakken coraz bardziej upodabnia się do niej. Nie tyle może z wyglądu, co z zachowania. Niedaleko pada jabłko od jabłoni, powtarzali, kiwając głowami. Maja tęskniła za Elise. W dzieciństwie nie lubiła przybranej siostry, niekiedy z trudem tłumiła w sobie głęboką niechęć do niej, a gdy dorosły, trzymała ją na dystans. Przywykła skrywać przed otoczeniem swoje myśli i tajemnice. Elise tak naprawdę stała się jej przyjaciółką krótko przed wyjazdem do Tornedalen. Maja w głębi serca tęskniła za matką, ale nauczyła się z tym żyć. Właściwie nie kochała Raiji, tęsknoty za nią jednak nie potrafiła zagłuszyć. Tęsknota i nienawiść wzajemnie się przeplatały, przypominając dwugłową bestię. Maja lękała się ich obu. O wiele gorzej zniosła utratę Elise, która, poślubiwszy Mattiego, wyjechała w jego rodzinne strony. Całym sercem radowała się szczęściem siostry i nie zazdrościła jej, mimo że właściwie to Elise mogła zostać żoną Simona Bakkena. Los, Opatrzność, a może złe moce sprawiły, że stało się inaczej. Maja dostała za męża Simona, choć wcale tego tak bardzo nie pragnęła. Dostała go i zaraz, równie nieoczekiwanie, straciła. Potem na świat przyszło ich dziecko, synek. Nie zdążyła go nawet wziąć w ramiona, a kiedy zgasło w nim życie, w ogóle na niego nie spojrzała. Najwyraźniej nie jest jej dane otrzymać cokolwiek za darmo. W chwilach zaprawionych goryczą nazywała siebie nieodrodną córką swojej matki. Nie mogła się oprzeć wrażeniu, że los Raiji przylgnął do niej i czeka ją równie trudne życie. Czyżby została skazana, by odpokutować winy matki? Czy będzie musiała walczyć o swoje szczęście z jeszcze większym uporem niż ona?

Maja, dziecko poczęte z wielkiej miłości, przyszła na świat w czarną, chłodną noc jako owoc grzechu. Może jej życie ma być karą za nie odkupione do końca winy rodziców? Tyle różnych myśli kołatało się jej w głowie. Nie widziała kresu tego wszystkiego, nie pamiętała początku. Z tej strasznej samotności zaczęła tęsknić za Simonem. W towarzystwie innych wcale nie czuła się lepiej. Może właśnie dlatego, że niektórymi myślami nie potrafiła się dzielić nawet z najbliższymi. - Zapraszam cię, Maju, na moje siedemnaste urodziny - oznajmiła Ida, która wpadła do izby niczym wiatr i leciutko pogładziła siostrę po policzku. - Proszę cię, nie zamień przyjęcia w stypę. Przecież tylko raz w życiu kończy się siedemnaście lat. Na twarzy Mai pojawił się wymuszony uśmiech. Nie czuła radości, ale przywykła to ukrywać. Najedli się do syta, nawet trochę pośmiali, choć niezbyt serdecznie i niezbyt długo. Już od dawna w chacie na przylądku nie mieli po temu okazji. - Szkoda, że nie urodziłam się w porze jarmarku tak jak Knut - westchnęła Ida, przerywając ciszę słowami, które równie dobrze mogłyby pozostać nie wypowiedziane. - Wtedy Ailo może nie zdążyłby wyjechać i przy stole byłoby nas więcej... Reijo zacisnął swe duże dłonie na drewnianym kubku, w którym już dawno wystygła kawa. Wpatrywał się w brunatny płyn. Milczał. Tylko bruzdy na policzkach leciutko mu drżały. Ida zorientowała się, że powiedziała za dużo. - Przy stole jest tyle wolnych miejsc - usprawiedliwiała się cicho, spoglądając to na Reijo, to na Maję. - Tak bym chciała, żeby wszystkie były zajęte. Powinien tu być Knut, Elise i Matti. Choćby na chwilę. Wiem, że nawet jeśliby przyjechali, to na krótko. Nie zamieszkają tu na zawsze. Ale teraz tak bardzo pragnę mieć ich wszystkich koło siebie. Ailo także, twojego przyrodniego brata, Maju! Przecież też należy do rodziny, w pewnym sensie jest i moim bratem. I Simona... I mamę... - Ona już do nas nie należy - rzuciła Maja z goryczą. - Nie pozwolę mówić o niej źle! - przerwał ostro Reijo, a z jego zielonych oczu posypały się skry. Reijo skończył trzydzieści osiem lat. Kiedy patrzył, jak dorośleją mu dzieci, dostrzegał upływ czasu, ale nie czuł się jeszcze stary. Minione lata w jego świadomości zlały się w jedno. Nie mógł uwierzyć, że jego córka, Ida, radość i promyk słońca rozświetlający mu smutki codzienności, ma już siedemnaście lat. Raija powinna to widzieć... - Może ona tu jest - odezwał się łagodnie do córki. - Kto wie, czy nie zajęła pustego

miejsca... Ida wpatrywała się w ojca swymi dużymi oczami, które miały niezwykłą barwę, jakby mieszankę jego lśniących zielonych i ciemnobrunatnych Raiji. - Nadeszła pora, żebyśmy powiedzieli sobie prawdę. - Reijo przybrał stanowczy ton. - Zdaje się, że ja najdłużej łudziłem się nadzieją. Nigdy was nie pytałem, co o tym myślicie, bo nie chciałem wiedzieć. Chyba jednak trzeba nazwać rzeczy po imieniu i pogodzić się z tym, że Raija nie wróci. Upłynął zbyt długi czas. Myślę, że ona po prostu nie może powrócić. Pewnie umarła. Powietrze w izbie zadrgało. Ida śmiertelnie się bała, że Maja wyrwie się z jakimś komentarzem, powie „Bogu dzięki” czy coś takiego. Ale na szczęście nikt nie przerwał ciszy. - Cieszę się, że wreszcie to zrozumiałeś, Reijo. Cieszę się, że do nas wróciłeś! - odezwała się Maja po długiej chwili. W jej glosie brzmiało zmęczenie, a w oczach pojawił się blask, który przeraził Idę. Nigdy nie potrafiła zrozumieć siostry. Reijo napotkał wzrok Mai i uśmiechnął się lekko. Nadal rozumieli się w pół słowa. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Co prawda od dawna nie rozmawiali tak szczerze, ale upływ czasu nie zerwał łączących ich więzi. Ida, choć była rodzoną córką Reijo, zdawała sobie sprawę, że to Maja zaraz po Raiji jest ojcu najbliższa. Ida ukończyła właśnie siedemnaście lat, ale przypominała dziecko, nieświadomie zaglądające do świata dorosłych. - Przecież zawsze tu byłem - odparł Reijo, tym prostym stwierdzeniem wyjaśniając dwie sprawy. - Nigdy nie przestałem żyć. Sam dokonałem wyboru. Nie chcę, by którekolwiek z was myślało źle o Raiji. - Głos nie zadrżał mu, gdy wypowiedział jej imię. - Rodzina nie powinna jej nienawidzić. Tak nie wolno. Ona zawsze nas na swój sposób kochała. - No cóż, niektórzy z nas pragnęli dostać więcej tej miłości. - Maja nie potrafiła do końca zdusić w sobie goryczy. Bywało, że Raija wydawała jej się bliska i wówczas otwierała się na wspomnienia. Nigdy jednak nie była bezkrytyczna. - Nadejdzie kiedyś dzień, gdy zrozumiesz, że ona w niczym nie zawiniła - powiedział Reijo. Maja wstała i zaczęła szykować się do wyjścia. - Zostań - poprosiła Ida. - Przecież to też twój dom. Przynajmniej dziś mogłabyś przenocować. Maja potrząsnęła głową i zawiązała chustę pod brodą. Z oczu siostry wyczytała, że wygląda zbyt poważnie jak na swoje dwadzieścia lat. Ida ciągle jej przygadywała, że upodabnia

się do matrony. Przecież jestem zamężną kobietą, nie jakimś podlotkiem! oponowała zwykle. - W takim razie pójdę z tobą - upierała się Ida. - Nie! - Głos Mai zabrzmiał dość szorstko, ale siostry zawsze były wobec siebie szczere. - Sama wrócę! Mieszkam tam, Ido. W swoim domu chcę sama decydować i nie muszę się z tego nikomu tłumaczyć. Rozumiesz? - To może ja mógłbym cię odprowadzić - zaproponował Reijo. - Nie jestem jeszcze taki stary, żeby mi zaszkodził rześki nocny chłód. Maja znowu odmówiła. - Jestem już dorosła i mogę iść sama. Co może mi grozić? Ciemności się nie boję, duchów też nie. One wolą mnie nie straszyć, bo wiedzą, że to na nic. - Ale tyle różnych ludzi się tu kręci... - próbował przekonać ją Reijo. - Nie chcę, żeby któremuś z moich dzieci stało się coś złego. Maja uśmiechnęła się, choć serce przeszył jej ostry ból. - Nikt mnie nie zaczepi, nawet gdybym natknęła się na kogoś obcego. Wystarczy, że na mnie spojrzy. Poza tym ani ze mnie panna, ani wdowa. Przynajmniej nic na ten temat nie wiadomo. Wygodnie jest mieć męża, który równie dobrze może być żywy, jak i umarły. Innych dręczy jeszcze większa niepewność niż mnie. Tak czy inaczej tutejsi mężczyźni nadal czują respekt przed Simonem i żaden z nich nie ośmielił się tknąć jego żony. Myślę, że jestem bezpieczniejsza niż większość kobiet w okolicy. - Zaśmiawszy się śmiechem pozbawionym radości, Maja dodała: - Innych zalet z posiadania ducha za męża raczej nie zauważyłam. W łóżku wprawdzie można się wygodnie ułożyć, ale, do diabła, okropnie w nim zimno... Wyszła nie zatrzymywana przez nikogo. - Ona staje się coraz większą dziwaczką - stwierdziła Ida. - Ailo też to samo powiedział, bo nawet z nim nie chciała rozmawiać. Odsunęła się od wszystkich. Jest tu, a tak jakby jej nie było. Reij o pokiwał głową. - Może się odsunęła, ale to wcale nie znaczy, że dziwaczeje. Ma prawo dać wyraz własnym uczuciom. - Ale ona właśnie tego nie robi - zaperzyła się Ida. - Zresztą zawsze taka była. Założę się, że do śmierci się nie zmieni. To już taki typ człowieka. Reijo nie odpowiedział. Zastanawiał się tylko, czy Ida dostrzega coś, czego on nie zauważa. Przyjemnie było wyjść w ciszę nocy. Ciemność rozjaśniona zorzą falującą po klarownym mroźnym niebie nie wydawała się wcale taka gęsta i wroga. Można by pomyśleć, że

to nie wieczór, lecz ranek, pora, kiedy między jedną a drugą nocą niebo przyobleka szafirową szatę. Napadało dużo śniegu i niewysoka wzrostem Maja brnęła w nim po kolana. Na skalistych zboczach śnieg się jednak nie utrzymywał, co napawało optymizmem tych, którzy nie przepadali za zimą. Wzdłuż rzeki ciągnęły się wydeptane ścieżki - od odnogi fiordu w górę, ku ciasnej, dzikiej dolinie, gdzie góry znajdowały się dosłownie na wyciągnięcie ręki, a wody rzeki z najwyższym trudem torowały sobie między nimi drogę. Teraz rzeka pokryta lśniącą taflą lodu kusiła i zapraszała na ślizgawkę. Do chaty Mai było bliżej przez las, ale o tej porze roku szło się tamtędy dłużej, bo śnieg wśród sosen nie był udeptany. Teraz także Reijo w domu na przylądku mało kto odwiedzał. Maja postanowiła wrócić do domu rzeką. Podbiegła i pomknęła po lodzie na skórzanych podeszwach kumagów. Ślizgała się, potem rozpędzała na nowo. Na twarzy czuła chłodny powiew, policzki jej zmarzły, ale w sercu odezwała się młodzieńcza wesołość. Posuwała się po skutej lodem rzece, roześmiana, a zorza polarna zdawała się tańczyć w rytm jej radości. Ta odrobina zabawy pomogła Mai uwolnić się od wielu gorzkich myśli. Poczuła się jak nowo narodzona, kiedy rozgrzana zeszła na brzeg i grzęznąc po uda w śniegu, odnalazła wijącą się ku chacie ścieżynkę, szeroką zaledwie na trzy stopy. Tanecznym krokiem ruszyła ku domowi. Nic nie było w stanie odebrać jej tej odrobiny radości. W życiu Mai także zdarzały się krótkie chwile szczęścia. Jeśli się dobrze zastanowić, miniony dzień dostarczył jej wiele powodów do zadowolenia. Ida jest już dorosła. Reijo w końcu spojrzał prawdzie w oczy. Tyle jest rzeczy, które potrafią rozjaśnić zimową noc! Może, jeśli się mocno postara, zdoła wywołać marzenie. Nigdy nie wiadomo. W kuchennym oknie chaty dostrzegła światełko, słaby, drżący płomyk lampki olejowej. Ale przecież nie zostawiła zapalonej lampy! Zawsze bardzo ostrożnie obchodziła się z ogniem. Dopiero co tak się przechwalała, że nikt nie ośmieli się jej tknąć. Tymczasem ktoś otworzył sobie zamknięte na klucz drzwi i wtargnął do jej chaty. Bardziej zła niż przestraszona kroczyła ku drzwiom, nie siląc się wcale na ostrożność. W końcu chata należy do niej! Otworzywszy z impetem drzwi, wrzasnęła niczym nieokrzesany rybak: - Kto, u diabła, śmiał się włamać do obcych ludzi? Chyba, do cholery, można zostawić w spokoju cudzy dom? Już Simon wam pokaże, kiedy wróci...

W półmroku, poza zasięgiem płomyka rozświetlającego izbę, powoli wyprostowała się jakaś postać. Maja zatrzasnęła drzwi, bezwiednie założyła skobel i przekręciła klucz. Oparła się plecami o drzwi, jakby chciała je podeprzeć. Ale to ona potrzebowała oparcia. Nogi jej się trzęsły tak, że omal nie osunęła się na ziemię. - Simon... - Głos jej się załamał. - Dobry Boże, Simon. Wróciłeś... Przemknęło jej przez myśl, czy nie lepiej by było, żeby tam siedział jakiś duch, a nie człowiek z krwi i kości, który przypominał ducha... Czy tylko tyle z niego zostało? Dobry Boże, co oni ci zrobili, Simon? Nie powiedziała tego na głos, ale jego widok wywołał w niej prawdziwy wstrząs. - Jak wszedłeś do środka? - zapytała, ganiąc się w myślach za to głupie pytanie skierowane do męża, którego nie widziała prawie trzy lata. - To dziecinnie proste - odpowiedział. Jego głos także wydał jej się obcy. A może źle zapamiętała? Niemożliwe, żeby zapomnieć głos małżonka, nawet jeśli nie było to zwyczajne małżeństwo. A oni przecież wiele ze sobą rozmawiali. - Nie pamiętasz, że twój mąż jest przestępcą, Maju? Potrafi to i owo. Maja przełknęła ślinę i pod pretekstem, że musi rozpiąć pelerynę, odwróciła się od niego. Potrzebowała kilku chwil, żeby uciszyć rozpacz, i na nowo przybrać pozę silnej Mai, która nie cofa się przed niczym. Czując na sobie jego palące spojrzenie, podeszła bliżej. Przekonała się jednak, że ogień żarzy się w oczach męża tylko w przebłyskach. Przeraziła się, ujrzawszy mgłę zasnuwającą jego spojrzenie. Nigdy go takim nie widziała. Czego Simon od niej oczekuje? Nie była w stanie rzucić mu się na szyję, brzydziła się go nawet dotknąć. Był taki brudny, zapchlony... Mogłaby przysiąc, że gdyby zdjął ubranie, samo powędrowałoby do balii. Usiadłszy obok Simona na stołku, nie odrywała od niego oczu. W pamięci zachowała obraz mężczyzny, którego poślubiła, najprzystojniejszego chłopaka po tej stronie fiordu. Dziewczęta płakały, składając mu po ceremonii życzenia, a jej rzucały najbardziej kąśliwe spojrzenia, jakie tylko można sobie wyobrazić. Simon Bakken o błyszczących błękitnych oczach i wesołym spojrzeniu. Jego gładka, urodziwa twarz zawsze promieniała radością, a w kącikach ust błąkał się uśmiech. Na czoło opadała mu grzywka. Miał niski głos. Dobrze zbudowany dziewiętnastoletni Simon, nieodpowiedzialny, beztroski, spontaniczny... Wszystko to ją w nim pociągało. Taki był przed trzema laty.

Teraz spod łachmanów wystawały szerokie jak dawniej barki, ale ramiona - opalone, mimo że był środek zimy - mocno mu wychudły. Policzki miał żałośnie zapadnięte. Nawet ciemna, gęsta broda nie mogła tego ukryć. Długie do ramion włosy sprawiały wrażenie, jakby od dawna nie dotykał ich grzebień. Maja poczuła swędzenie na całym ciele i z trudem powstrzymywała się, by się nie podrapać. - Tak, mam wszy... - odezwał się głucho, jakby przepraszał. Maja zapłoniła się. Nie spodziewała się, że pozna po niej, co czuje. - Nieważne - rzuciła, a na jej twarzy odmalowała się pewność charakterystyczna dla rodu Alatalo. - Poradzimy sobie z tym. Czy tylko tyle ma mu do powiedzenia? Chciała coś dodać, szukała słów, ale w głowie miała kompletną pustkę. - Dotarły do ciebie moje listy? - Jeden - odparła wreszcie, odzyskując mowę. - Jeden, wysłany zaraz na początku. - Pierwszego roku pisałem wiele, ale potem przestałem. Mówili, że nie warto, bo i tak nikt z nas nie przetrzyma więzienia. A jeśli nawet kiedyś uda nam się wrócić do domu, na pewno żadna z żon nie będzie już nas oczekiwać. Jeśli dożyjemy do tego dnia... - Pisałam do ciebie często... Trochę przesadziła, ale rzeczywiście napisała wiele listów. Ostatnio też zamierzała. - Nie dostałem ani jednego. Domyślała się tego. - A dziecko? - zapytał z napięciem w głosie, ale jego wzrok na chwilę się ożywił. Maja zmusiła się, by napotkać spojrzenie błękitnych oczu, które traciły blask równie łatwo jak cienki lód na sadzawce, gdy na niego nadepnąć. - Umarło - powiedziała, przełykając z trudem ślinę. - Miałam bardzo ciężki poród. Omal nie wyzionęłam ducha. To był chłopiec. Kiedy odzyskałam przytomność, już nie żył... Simon splótł dłonie i zacisnął je mocno. - Jak wyglądał? Pokręciła głową i wyznała szczerze: - Nie byłam w stanie na niego patrzeć. Nie mogłam. Zdążyli go ochrzcić, zanim wydal ostatnie tchnienie. Artur Mikkal. Dla mnie to tylko imię na krzyżu. Zobaczysz jutro. Jest pochowany tutaj. Simon tylko skinął głową. Maja nie była pewna, czy zrozumiał. - Masz kogoś? - zapytał wprost, utkwiwszy w niej wzrok. - Trzy lata, Maju, to długi czas. Jesteś młoda. Masz kogoś, kto cię odwiedza albo u kogo bywasz? Pokręciła głową i uśmiechnęła się krzywo:

- Mężczyźni nigdy nie uganiali się za mną. Takie jak ja nie mają powodzenia. - Ja też uważałem, że jesteś brzydka - powiedział zamyślony. - Ale to było dawno, kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy. Potem mnie zaintrygowałaś. A przez tych kilka lat wiele o tobie myślałem. W moich wspomnieniach byłaś piękna... - Rzeczywistość nie dorównuje fantazji, co? - zapytała, udając, że ją to bawi. Samoironia była jej najlepszą obroną. - Nadal jesteś piękna - rzekł. - Właściwie dopiero teraz naprawdę przejrzałem na oczy. - Jesteś głodny? - Poczęstowałem się jedzeniem - oznajmił. Simona skazano na trzy lata więzienia, a tyle nie minęło jeszcze od wyroku. W jaki sposób zapytać go, dlaczego już wrócił, tak by jej źle nie zrozumiał? Nie chciała go urazić. - Zwolnili mnie za dobre sprawowanie - odpowiedział na jej nieme pytanie. Simon zawsze był domyślny. - Pozwolili mi wcześniej opuścić więzienie w nagrodę za... przykładne zachowanie - urwał na moment, jakby rozkoszował się tym słowem. - Wiesz, co to znaczy? Pokręciła głową. Nie mogła przyzwyczaić się do jego głosu, wydawał jej się obcy. - To znaczy, że sprawowałem się lepiej niż oczekiwano, lepiej niż ja sam bym się po sobie spodziewał. Chciałem przetrwać. Za wszelką cenę pragnąłem się stamtąd wydostać, Maju. Gotów byłem uczynić wszystko, żeby tylko wyjść na wolność. Wszystko. Chcesz wiedzieć więcej? Gotów byłem nawet zabić, by to osiągnąć. Ale nie uczyniłem tego. Nie uciekłem. Zostałem zwolniony. - A jak dotarłeś do domu? - Przypłynąłem łodzią handlową, na którą natknąłem się po drodze. Wykruszył się jeden z członków załogi. Spotkałem ich, kiedy wracali z powrotem na północ. Przypadkowo zgadałem się z kimś z załogi, że wędruję w tym samym kierunku, i pozwolili mi popłynąć razem z nimi. Ciężko pracowałem. Ale nie było tak źle. Miałem najgorsze miejsce na pokładzie, zgodziłem się jednak na to z całą świadomością. Łodzią dopłynąłem do Senja, stamtąd idę pieszo. Maja słuchała, jak Simon opowiada o sobie, obserwując uważnie jego twarz, na której nie malowało się żadne uczucie. Wzrok miał zamglony, mętny, martwy. Skrywał cierpienie większe, niż zapewne była w stanie sobie wyobrazić. A mówił, że nie było tak źle. Dobry Boże, co oni z nim zrobili? - Wykąpiesz się! - zarządziła głosem nie znoszącym sprzeciwu, podrywając się z

miejsca. Przystał na to bez mrugnięcia okiem. Simon, którego poślubiła, na takie dictum zareagowałby protestem. Ten zaś powiedział: - Przyniosę wody... Maja popchnęła go na stołek i przełknąwszy ślinę, zmusiła się, by przytrzymać ręce na jego ramionach. Zmusiła się, by pogłaskać wychudzony policzek. Uchwycił gwałtownie jej rękę i przycisnął gorące wargi do wnętrza dłoni. Potem ją puścił. Błysk życia w jego oczach zgasł. - Skoro ty szedłeś aż z Senja, to ja chyba mogę przynieść wodę z rzeki - powiedziała zdecydowanym głosem. - Jedyne, co pozwalam ci zrobić, to przynieść balię z alkierza. Usłuchał jej. Maja szła wąską ścieżką w dół do rzeki, trzymając na ramionach nosidło. Nosidło, które niegdyś Raija otrzymała w prezencie ślubnym, dopasowało się do ramion ich obu. Z oczu kapały jej łzy. Zastanawiała się, czy Simon kiedykolwiek opowie jej coś więcej. Zastanawiała się, czy potrafi żyć u jego boku. Z Simonem, którego pamiętała, umiałaby ułożyć sobie życie, przeżyć nawet chwile szczęścia. Wyobrażała sobie, że się przy nim zestarzeje. Ale czy z mężczyzną, który siedzi przy palenisku, obcym, choć wyglądającym jak Simon, czeka ją wspólna przyszłość? Nie wiedziała. - Dobry Boże! - wyszeptała, patrząc na polarną zorzę, która zdawała się blednąc w leniwym tańcu na niebie. - Chciałabym wiedzieć, co oni z nim zrobili. Chcę wiedzieć, cokolwiek by to było. Pragnę odzyskać dawnego Simona...

2 Kiedy wniosła pierwsze dwa wiadra wody, Simon zdążył już wystawić drewnianą balię i duży kocioł, w którym zwykle grzali wodę na palenisku. Drewna w izbie było pod dostatkiem, bo Reijo zgromadził w chacie zapas na kilka dni. Zawsze troszczył się o takie sprawy. Mówił, że lepiej, by on nadwerężył stary grzbiet, niż Maja miałaby zniszczyć swój młody. Wlała wodę do kociołka, obrzucając przelotnym spojrzeniem męża, który chuchał na szybę i wyglądał przez niewielki prześwit, jaki się na niej utworzył. W bladożółtym blasku zorzy krzyżyk z drewna rzucał długi czarny cień. Maja przywykła do tego widoku. Nie robił już na niej wrażenia. Właściwie nie czuła, że tam było pochowane jej dziecko. Nosiła je w swym łonie i wydała na świat. Nadal pamiętała okropne bóle. Ale dziecko nie stało się jej radością. Maleńkie ciepłe ciałko nie wypełniło pustki w jej ramionach i w sercu. Jeśli Simon będzie chciał wiedzieć, do kogo dziecko było podobne, będzie musiał zapytać Reijo. Maja nigdy nie wyraziła ochoty, by dowiedzieć się czegoś więcej o niemowlęciu. Łatwiej jej było znieść cierpienie, gdy nie wiedziała za wiele. - Mój syn - odezwał się Simon obco brzmiącym głosem. Pochłonięty własnymi myślami, nawet nie zauważył Mai. Zastanawiała się, czy zawsze zamyka się tak przed otoczeniem. Ile spraw wokół mogło się dziać bez jego zaangażowania? Maja lękała się bardzo, że i jej nie dopuści do siebie, choć równocześnie dławił ją strach, że wciągnie ją w coś, na co nie będzie miała wpływu. Nowy Simon dziwił ją i przerażał. Ale przecież to jej mąż! Nie zwykła uciekać od swoich obowiązków, a jednak nie było jej lekko na sercu. Wniosła do izby kolejne wiadra wody i zarządziła kąpiel. Simon zdejmował z siebie sfatygowane ubranie, a Raija łapała w locie każdą sztukę odzienia, którą z siebie zdejmował. - Trzeba spalić te łachy, i to jak najszybciej - oznajmiła tonem nie znoszącym sprzeciwu. Simon stal przed nią, uciekając wzrokiem. Maja miała wrażenie, że jego oczy nieustannie przepraszają. Bardzo się pilnowała, żeby nie skrzywić nosa, mimo że zarośnięty brudem Simon, w poszarzałej, sztywnej od potu bieliźnie, śmierdział na odległość. Bardzo chciała mu pomóc, ale nie wiedziała jak. Niepewność rozdzielała ich niby niewidzialny mur. Maja popatrzyła na rozbiegane oczy Simona i nagle zrozumiała, że i on jest zdenerwowany. Przeżyła prawdziwy szok.

Simon, który z taką lubością zawstydzał niedoświadczone dziewczęta, teraz krępuje się przy niej! On, taki przystojny. Trudno byłoby zliczyć te wszystkie dziewczyny, którym zawrócił w głowie. Maja widywała męża nago wiele razy, nie tylko wówczas, gdy spłodzili dziecko. Kiedy pozwalała na to pora roku, chodził rozebrany po izbie, zanim się położył, specjalnie żeby ją podrażnić. Maja płoniła się wówczas zakłopotana. Z jednej strony uważała, że to nieprzyzwoite, że to grzech... z drugiej zaś znajdowała przyjemność w patrzeniu na męża. Odwróciła się do niego plecami niby zupełnie przypadkowo. Nie znała tego Simona Bakkena, który wrócił z więzienia. Nie miała pojęcia, co może go zranić. Dopiero kiedy usłyszała plusk wody i nabrała pewności, że Simon usadowił się w balii, spojrzała znów w jego stronę. Ku jej zadowoleniu nie mógł widzieć, jak chwyta brudną bieliznę w dwa palce i wyrzuca kupkę zawszonej odzieży na dwór. Nigdy nie trzymała w dłoni gorszego świństwa. Simon długo rozkoszował się gorącą kąpielą. Oparł się ramionami o brzeg balii, przymknął oczy i siedział odprężony tak, że nie drgnął mu nawet jeden mięsień. Mai zdawało się, że zasnął, ale na odgłos jej lekkich kroków po skrzypiącej podłodze poderwał się gwałtownie. Z jego oczu biła czujność. Maja cofnęła się i zasłoniwszy dłonią usta, ledwie zdołała stłumić w sobie krzyk. Ale nie jego spojrzenie ją tak przeraziło, lecz blizny na ciele. Simon uśmiechnął się lekko, w milczeniu obserwując jej reakcję. A potem usiadł z powrotem. Przyciągana niczym magnesem zbliżyła się do niego i nie przejmując się tym, że przemoczy wełnianą spódnicę, uklęknęła na mokrej podłodze. Bała się go dotknąć. Zacisnęła palce na kancie drewnianej balii, która pamiętała jeszcze czasy jej dzieciństwa, i blada zapytała: - To tak jest w więzieniu? Nie mogła oderwać wzroku od krzyżujących się linii pokrywających jego tors, ramiona i znaczną część pleców. - Tak, właśnie tak - odrzekł obcym, beznamiętnym głosem, w którym nie pobrzmiewał ani smutek, ani złość. Potwierdzało się to, na co już wcześniej zwróciła uwagę. - Jacy to ludzie zdolni są do takiego okrucieństwa? - zdziwiła się. - I dlaczego, dopuściwszy się czegoś podobnego, mogą tam nadal pracować? Powiedziałeś, że zostałeś zwolniony za dobre sprawowanie, a na twoim ciele wyraźnie widać ślady po karach cielesnych. Czy w ten sposób traktuje się dobrze sprawujących się więźniów?

- Wśród skazanych panują odrębne prawa, Maju. Wyznaczeni więźniowie mają za zadanie wybić nowym z głowy hardość. Ja nie od razu się w tym rozeznałem. Dopiero gdy zebrałem solidne baty, wyciągnąłem naukę i przestałem się buntować. Wtedy ktoś z kolei uznał, że jestem zbyt potulny, innych kłuło w oczy to, że jestem przystojny. Tam najlepiej być podobnym do samego diabła. Maja pojmowała i nie pojmowała. Opowieść Simona napawała ją przerażeniem i wstrętem, wolała nie pytać o szczegóły. - To straszne - wyszeptała tylko. - Wszyscy są straszni - mówił dalej, ale tym razem w jego słowach słyszało się uczucie. - Zapewniam cię, Maju, w każdym z nas tkwi okrucieństwo. Nie jestem lepszy. Ja także katowałem nowych więźniów, żeby wytłuc im z głowy butę. Kilku z nich ledwie to przetrzymało. Co do jednego zresztą nie mam pewności. Niektórzy mówili, że się wylizał, ale doszła też do mnie plotka, że zmarł. Nie wiem - dokończył, nie patrząc na Maję. Zamilkł na moment, a potem dodał: - Byłem tak samo zły jak wszyscy inni. Ja także znalazłem sobie słabszego i bardziej naiwnego niż ja młodego, ładnego chłopaka. Ja także nauczyłem się używać władzy, Maju. Czasami nawet rozkoszowałem się nią. Okrucieństwo tkwi w każdym z nas. Gdybyś musiała, postąpiłabyś zapewne tak samo. Ja uczyniłem wszystko, żeby stamtąd się wydostać. Maja zacisnęła dłonie na ścierce i wykręciła ją, chociaż nie ciekła z niej woda. Zanurzyła ją ponownie i zaczęła szorować Simonowi plecy. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że skuli się z bólu, kiedy dotknie jego blizn, mimo że widziała, iż dawno się zrosły. On tymczasem siedział z wpółprzymkniętymi powiekami i pozwalał się myć, jakby był dzieckiem. - Kristoffer nie żyje - powiedziała na wszelki wypadek, gdyby chodziła mu po głowie myśl o zemście. - Tak? - spytał obojętnie. - No cóż, był już stary. - Elise i Matti pobrali się i pojechali do Finlandii, do Tornedalen. Matti i... moja mama stamtąd pochodzą. Zastanawiała się, czy Simon nadal żywi uczucia do Elise. Kochali ją wszyscy, którzy ją znali, bo przypominała najpiękniejszy kwiat. - To dobrze. Pasowali do siebie. Najwyraźniej resztki uczuć do Elise wyblakły, ale Maja nie była pewna, czy powinna się z tego cieszyć. Może nie wróżyło to niczego dobrego? - Knut udał się na północ - ciągnęła Maja. - W porze jarmarku przesłał nam pozdrowienia. Donosił, że niebawem zamierza się żenić. Ale potem słuch o nim zaginął. A Ida dzisiaj ma urodziny. Skończyła siedemnaście lat. Właśnie od niej wracam.

Simon pokiwał głową. - W twoim rodzinnym domu wszystko się toczy po staremu. Beret i Elina wyszły za mąż za Olavesa i Johannesa. Rzadko zdarza się, żeby siostry poślubiły braci. Domyślasz się, że było dużo gadania. - Mieszkają osobno? - Nie, ciągle gnieżdżą się pod jednym dachem ze starymi rodzicami mężów. Z czasem zrobiło się tam ciasno. - Jutro pójdę do domu - postanowił. - Chyba muszę. - Tu jest twój dom - odparła i chociaż nie uczyniła tego celowo, jej głos zabrzmiał ostrzej. - Przecież tu przyszedłem - powiedział, jakby nie zwracając na to uwagi. Maja przełknęła ślinę. Wydawało jej się, że tkwi w szponach snu, z którego nie potrafi się wyrwać, choć niczego bardziej nie pragnie. Ręce i nogi ciążyły jej niczym ołów. W rozpaczy zaczęła rozczesywać potargane kołtuny na jego głowie. Pozwalał jej na to odprężony, przymknąwszy powieki. Ale wysiłki, by doprowadzić do porządku jego gęste włosy, okazały się daremne. Odetchnęła jednak z ulgą, gdy się okazało, że Simon jest mniej zawszony, niż jej się początkowo zdawało. Widziała już gorsze przypadki. Natomiast widok wody w balii napawał ją obrzydzeniem. Woda wyglądała prawie tak jak podczas wiosennych roztopów. Na powierzchni unosiło się robactwo, dla którego kąpiel okazała się zabójcza, a na brzegu balii utworzyła się gruba warstwa brudu. Przełamując w sobie wstręt, po raz ostatni zanurzyła poszarzałą ścierkę. Starczy na dzisiaj, uznała. Póki co uporała się z pierwszymi warstwami brudu. Simon na pewno nie jest jeszcze lśniąco czysty, ale jutro może się znów wykąpać. Musiała nim potrząsnąć, by go zbudzić. Gwałtownie wyrwany ze snu, zesztywniał na całym ciele. Maja dotykała drżących, twardych jak skała muskułów, gotowych odpowiedzieć na każdy atak. - Zasnąłeś - wyjaśniła najłagodniej jak potrafiła. W środku czuła lęk. Czy Simon z czasem pozbędzie się tego strachu, czy zdoła zapanować nad gwałtownymi reakcjami? Czy też do końca życia przyjdzie się jej z tym zmagać? - Wyjdź z kąpieli - poprosiła. - Myślę, że na dzisiaj wystarczy. Najlepiej będzie, jak napalimy w saunie Reijo któregoś dnia. Gorąco zabije do reszty wszystkie wszy i pchły. Simon, ociekając wodą, wyszedł z balii. Błyskające bielą blizny odcinały się na tle spalonego na ciemny brąz torsu. Pajęczyna starych ran. Mapa niesprawiedliwości i nie dającego

się zapomnieć cierpienia. Simon nigdy nie musiał się wstydzić swojego ciała, ale teraz był wychudzony. Maja wiedziała, że mogłaby pragnąć tego ciała. I zastanawiała się, co on czuje. Odnosiła wrażenie, że jej obecność nie ma dla niego żadnego znaczenia. Ale może teraz po prostu był wyczerpany i zmęczony. Nie spodziewała się namiętnych uścisków zaraz po powrocie męża do domu, ale przecież tak długo była sama... Pospiesznie osuszyła dłonie i podała mu płócienny ręcznik, żeby się okrył i nie zmarzł, a potem sięgnęła do kufra z ubraniami, który stał nie ruszany przez cały okres nieobecności Simona. Oczywiście, raz do roku wietrzyła odzież, żeby nie cuchnęła stęchlizną po jego powrocie. W milczeniu założył czyste ubranie. Zapiął pas o kilka dziurek dalej niż kiedyś, nim go zabrano. - Pomogę ci - rzekł, chwytając balię. Przydała się jego siła. Wspólnie wynieśli balię na podwórze i w sporej odległości od chaty wylali brudną wodę. Na wszelki wypadek, bo z robactwem nigdy nic nie wiadomo. Ścierka i płótno, w które Simon się wytarł, wylądowały na kupce wraz z łachmanami. - Trzeba cię ostrzyc! Maja kipiała energią. Łatwiej było jej znieść milczenie męża, gdy pochłonięta była jakimś zajęciem. Wówczas rozmowa nie była konieczna. Simon posłusznie usiadł przy palenisku. Przezwyciężając obrzydzenie, niezbyt ostrymi nożycami po kolei obcinała długie kędziory męża. Nim zdążyły spaść na ziemię, wrzucała je do ognia. W rezultacie tych zabiegów Simon stał się podobny do młodzieńca, którego poślubiła. - Ogolę się już sam - odrzekł, gotowy dokończyć dzieła przemiany. - Brzytwa jest w kufrze. Znalazł ją i zdecydowanymi ruchami dłoni, które nawet nie zadrżały, zgolił zarost, spod którego wyłoniła się ogorzała twarz dojrzałego mężczyzny, silnego i bezwzględnego. Zmiana wydala się Mai oszałamiająca. Pamiętała wyrostka, którego zaraz po ślubie zabrali jej z domu. Mężczyzna, który powrócił, miał w sobie coś z twardości i chłodu granitu. Maja podała mu kawałek lustra. Odbicie, jakie w nim ujrzał, jego samego zaskoczyło równie mocno jak Maję. W zamyśleniu potarł brodę brązową, spracowaną dłonią. W jego błękitnych oczach, w których zgasł dawny blask, czaiło się pytanie. - Czy bardzo się zmieniłem? - odezwał się po chwili niepewnym głosem, nie patrząc na

żonę, lecz na swoje odbicie. - Trzy lata to sporo czasu - przyznała Maja, ocierając pot z czoła. - Tak - zgodził się z ociąganiem. W ich związku nie było kłamstw. Od początku grali w otwarte karty. - Jesteś inny. Myślę, że zmieniłbyś się, nawet gdybyś nigdzie stąd nie wyjeżdżał. Wszyscy się zmieniamy. W twoim przypadku ta przemiana jest bardziej widoczna. Wydoroślałeś... Wszystko to, z czym się zetknąłeś, odbiło się piętnem na twojej twarzy. W twoich oczach. - Z czym się zetknąłem i co robiłem - odrzekł cicho i oddał jej lustro. Ostrożnie wzięła w dłonie lusterko, które stanowiło dla niej jeden z największych skarbów. Reijo przywiózł je ze swej wędrówki po zachodnich traktach. Tam na wybrzeże wcześniej docierały takie luksusy niż do głębi fiordów. Ludzie na wybrzeżu mieli kontakt z osadami kupieckimi, do których przywożono towary z Europy. Przysunął stołek blisko paleniska i usiadł. Trzymał Maję na dystans. Pilnował, żeby dzieliła ich cała podłoga. Może dlatego, że był zawszony? A może miał inne powody. Odnosiło się wrażenie, jakby nie mógł się nasycić ciepłem. - Kiedy mnie stąd zabierali, byłem niewinny niczym dziecko nieświadome istnienia zła - rzucił gwałtownie. - Tylko zdawało mi się, że jestem mężczyzną! Teraz wiem, że w porównaniu z tymi, których spotkałem w więzieniu, nawet Kristoffer wydaje się aniołem. Tak... skazali niewinnego chłopca, a dostajesz z powrotem bandytę. - Pozwól, że sama to osądzę. - Nauczyłem się wielu złych rzeczy. Grzeszne myśli stały się dla mnie czymś powszednim. Od dawna nie żyłem tak, jak żyją normalni ludzie. Nie wiem, czy potrafię. - Zamierzasz mordować, kraść, napadać na kogo popadnie? - przerwała mu. - Nie... - Nie komplikuj wszystkiego jeszcze bardziej, Simonie. Maja nie wiedziała, czy powinna go aż tak bardzo podnosić na duchu. W głębi serca dręczyła ją straszna niepewność. - Raz po raz przychodziło mi do głowy, by tu nie wracać. Siedział zapatrzony w płomienie. Wyciągnął dłonie ku językom ognia, niemal pozwalając im lizać skórę. Tylko cieniutka warstwa powietrza chroniła go przed poparzeniem. - Zamierzałem wam tego oszczędzić. Rodzinie, tobie... Ale nigdy nie miałem silnej

woli. I teraz też mi jej brakuje. Mimo że dorosłem, pod tym względem się nie zmieniłem. Więzienie właściwie tylko uwypukliło moje wady. Nie mam się gdzie podziać. Myślałem, że jestem potrzebny synowi... chociaż może dla niego też najlepiej by było, gdybym nie wrócił. Łatwiej kochać nieżyjącego bohatera, niż znieść zawód, jaki sprawia żywy człowiek... - Domyślam się, że wiadomość o śmierci dziecka była dla ciebie szokiem... - powiedziała cicho Maja. Simon odwrócił się w jej stronę. Ich spojrzenia spotkały się. Znów ujrzała czające się w jego oczach rozpaczliwe pytanie, ale także chłód, którego nigdy wcześniej nie dostrzegła. - Być może lepiej, że tak się stało - odparł. - Może tkwi w tym głębszy sens, żeby Simon Bakken nie miał synów i tym samym położył kres złu. - Simon Bakken będzie miał synów! - wykrzyknęła Maja, bezwiednie składając mężowi obietnicę. - Uważam, że na to zasługuje. Myślę, że jego synowie będą dumni z takiego ojca. A córki będą czuły to samo. Simon tylko wzruszył ramionami i na powrót skupił całą swoją uwagę na tańczących płomieniach, tak jakby nic poza tym się nie liczyło. - Pokonałeś dziś długą drogę? Znów wzruszenie ramion. - Szedłem znad fiordu - rzucił lekko. - Wczoraj z Malselv zabrał mnie jakiś jeździec. Spałem w stajni razem z koniem. Przechodziłem obok przylądka, widziałem światło. Nawet chciałem wejść, ale bardziej ciągnęło mnie tutaj. Nie wiem nawet, czy bym wszedł, wiedząc, że tam jesteś. Maja wzdrygnęła się. Zranił ją świadomie? Takim się stał? A może powiedział to niechcący? Ich związek nie opierał się na miłości, teraz bardziej jeszcze niż kiedyś. Simon patrzył na nią z dziwnym uśmieszkiem, chwilami tylko przypominając tego mężczyznę, którego mogłaby pokochać, gdyby w jej życiu nie było tyle cieni. - Najlepiej gdybym umarł, prawda, Maju? Byłoby ci wówczas łatwiej... - Ale żyjesz... Z premedytacją go zraniła, odpłacając pięknym za nadobne. Nawet jeśli poczuł się dotknięty, umiejętnie to ukrył. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Zaśmiał się tylko nieprzyjemnie. Drażnił ją ten śmiech, równie obcy i przerażający jak wszystko inne w nim. - Nie miałem nawet na tyle przyzwoitości, by umrzeć - odezwał się ponuro. Czy on czasem nie udaje? Maja mimowolnie nabrała podejrzeń. - To prawda, zawsze brakowało ci przyzwoitości - odcięła się, przypominając sobie kłótnie, które tak ich ze sobą związały. Nie pieszczoty i bliskość, tylko przycinki i walka na

słowa. Właśnie takiej codzienności oczekiwała. Marzeń wolała nie mieszać z życiem. - Byłaś sama przez te wszystkie lata? - zapytał głosem ostrym jak brzytwa. - Może miałaś kogoś? Wszyscy pewnie są przekonani, że nie żyję... - Nie wiem, co myślą inni. Nie rozmawiam zbyt często z ludźmi. - Odruchowo dotknęła blizny na policzku. Człowiek, który oszpecił gładkie policzki dziecka, osiągnął swój cel. Maja mogła wyrosnąć na prawdziwą piękność. Lśniące czarne włosy opadające kaskadami na wyprostowane plecy, ciemne brwi, które stanowiły niezwykłą mieszankę wygiętych jak skrzydła ptaka brwi Raiji i prostych jak kreski Mikkala. Kanciasta twarz po ojcu i oczy intensywnie brązowe z żółtą obwódką wokół źrenicy. Wszystko to wyróżniało ją z tłumu. Mężczyźni mogliby się za nią oglądać. Rzeczywiście oglądali się, ale z innego powodu. Większość nie dostrzegała oryginalnej i niezwykłej urody Mai. Zauważali tylko dwie blizny na obu policzkach, ciągnące się aż do skroni. Białe ślady nienawiści pozostawione przez ostry nóż. Dowód na to, że jest córką swojej matki. Córką swojego ojca. Mikkal jako pierwszy naznaczył ostrzem noża twarz nędznika Isaaka. Ponieważ Isaak nie mógł się zemścić na Raiji, skierował całą swoją nienawiść ku bezbronnemu dziecku. - Nie było nikogo - odparła oschle. - Zresztą któż by to mógł być, chyba ślepiec! - Elise powiedziała kiedyś, że jesteś piękna. Miała rację, Elise zwykle miała rację. Zamilkł i długo się jej przyglądał. - Cieszę się, że w sypialni nie straszą żadne upiory. Jesteś jednak zbyt gorąca, żeby być sama tak długo. - Jego oczy zwęziły się. - Tęskniłaś za tym? Brakowało ci mnie w łóżku? Zapewne w gospodarstwie radziłaś sobie całkiem dobrze, ale pod derką musiałaś dotkliwie odczuwać pustkę. - Ty też jesteś gorący - odcięła się. Takie rozmowy przestały już ją przyprawiać o rumieniec wstydu. Przypuszczała, że to tylko przedsmak tego, co ją czeka. Simon wracał przecież ze świata, w którym żyli wyłącznie mężczyźni i wulgarny ton był na porządku dziennym. - Nigdy nie pieprzyłem mężczyzn - wycedził, ale zaraz zawołał: - Wybacz, Maju, nie chciałem! Ona jednak spuściła wzrok, speszona. Słyszała, jak czasem mężczyźni żartowali sobie na ten temat, ale zwykle takie rozmowy cichły, gdy w pobliżu pojawiały się kobiety. Trudno sobie nawet wyobrazić, by coś tak nienormalnego mogło się zdarzyć naprawdę. W ogóle nie wolno o tym myśleć!

Na pewno się przesłyszała. Simon chyba powiedział coś innego. Takie świństwo na pewno by mu nawet nie przyszło do głowy. - A ty co myślałaś, jaki to świat? - ciągnął obcy głos. - Gdzie mnie odesłali? Że to tylko troszkę gorsze miejsce niż to? Nigdy nie zdołasz sobie wyobrazić, jak wyglądało moje życie w ciągu tych ponad dwóch lat. Nie znajduję słów, którymi mógłbym ci to opisać. Chcę opowiedzieć i zarazem nie chcę. Brakuje mi określeń, widzę tylko obrazy. Wciąż mam je przed oczyma, nie mogę się ich pozbyć. Jego oddech był drżący i urywany. - W tamtym świecie każdy wykorzystuje każdego. Na wszystkie sposoby. Jeśli chcesz czegoś, co ma ktoś inny, starasz się mu to zabrać. Nie istnieje coś takiego, jak solidarność czy prawdziwa przyjaźń. Zadźgałbyś nożem tego, którego nazywasz najlepszym przyjacielem, gdybyś tylko miał nóż. Zabrać dało się wszystko, z wyjątkiem duszy. Maja przełknęła ślinę. Ujrzała obrazy, przed którymi się cofnęła. Po prostu nie pojmowała, jak coś takiego może się dziać. Mężczyźni nie są stworzeni dla mężczyzn, tak sądziła, to nienormalne. Nawet nie potrafiła pojąć, jak to możliwe. Niektórzy robili to ze zwierzętami. W głowie Mai kłębiły się gorączkowe myśli. Jeśli są tacy, którzy potrafią to zrobić z owcą... cóż, bardziej normalne wydaje się już, że robią to z innym człowiekiem, nawet jeśli jest tej samej płci. Nie miała pojęcia, czy kobiety również robią to ze sobą. Tego zresztą też nie umiała sobie wyobrazić. - To grzech śmiertelny - mówił Simon. - A tam wszyscy tak postępowali. Wszyscy! Zawsze znalazł się ktoś, na którego widok ciekła ślinka. Nigdy o czymś takim nie słyszałem, póki tam nie trafiłem. Myślałem, że umrę, kiedy którejś nocy, zaraz na początku, dobrali się do mnie. Czterech chłopa, dla których byłem smakowitym kąskiem. Popęd to straszna siła u mężczyzny. Skinęła głową, chociaż nadal go nie rozumiała. Było jej niedobrze. Nie wiedziała, czy będzie jeszcze miała chęć dotknąć go po tym, co usłyszała. Wystarczy już, że wie, iż obściskiwał wszystkie znajome dziewczyny. Ale że sypiał także z mężczyznami... - Niektórzy tacy już są - mówił twardo. - W ogóle nie pragną kobiety. Nie mam nic przeciwko nim. Bo oni nie mają wyboru. To my wszyscy pozostali jesteśmy zepsuci... - To wszystko nic nie znaczy - zapewniła stanowczo, choć glos jej drżał. - Nie sądzę, żebyś stanowił zagrożenie dla mężczyzn znad fiordu.

Popatrzył na nią smutno, tak przynajmniej się jej zdawało. Za nic w świecie nie chciała uwierzyć, że Simon został przemieniony w kamienny posąg. - Nie wiem, Maju, czy mogę wziąć cię w ramiona, nie wiem, czy potrafię się z tobą kochać. Czuję się tak, jakby wszystko we mnie umarło, rozumiesz? Odkąd wyszedłem z więzienia, nie miałem żadnej kobiety. Na żadną nawet nie miałem ochoty. Uwierzyła mu. - Żyjesz - powiedziała, nadrabiając miną. - „Wróciłeś do domu. Tylko to się liczy. Możesz spać w alkierzu, ja położę się tutaj, w kuchni. W ten sposób utrzymamy robactwo w jednym miejscu. Pokiwał głową i rzucił z goryczą: - Całe robactwo. Maja nie miała nic złego na myśli, nie zamierzała go zranić. Nie tym razem.

3 Następnego ranka Reijo jak zwykle zajrzał sprawdzić, czy Maja czegoś nie potrzebuje. Jakież było jego zdumienie, gdy przy krzyżyku, który przed dwoma laty wkopał na grobie dziecka Mai, zobaczył Simona. - Spotkałeś go? - zapytała Maja zmęczona. Prawie nie spała tej nocy. Ława w kuchni, na której ułożyła się do snu, była wprawdzie wygodna, ale myśli o mężu leżącym w alkierzu mąciły dziewczynie sen. - Tak, spotkałem - odpowiedział Reijo blady jak ściana. - Trudno uwierzyć, że to ten sam człowiek. Wygląda okropnie. - Spodziewałam się, że jeśli wróci, pozostanie z niego tylko skóra i kości - odparła, krzyżując ręce na piersi. - Ale nigdy nie pomyślałam, że... Jego oczy sprawiają, że przenika mnie lodowaty chłód. Niby to oczy Simona, a równocześnie jakby nie jego. Zresztą wszystko razem, sposób mówienia, słuchania. Przeraża mnie jego ciągła czujność, jakby przez cały czas spodziewał się najgorszego. Nawet wyrwany z głębokiego snu w jednej chwili gotów jest ode- przeć atak. To nie Simon, a równocześnie, w przebłyskach, mimo wszystko on. - Czeka cię, Maju, trudne wyzwanie. Oddychała z drżeniem. - Zamierzał pójść do swoich rodziców. Poszedł? Reijo skinął głową i zdjął skórzaną czapkę. Jego włosy, choć gdzieniegdzie przyprószone siwizną, nadal zachowały płową barwę. - A mnie się już zdawało, że i on nie żyje - rzekł zmęczonym głosem, siadając przy stole. - Dla ciebie, bez wątpienia, tak byłoby najlepiej. - Lżej - przyznała. - Może gdyby łączyło nas głębsze uczucie, wszystko byłoby prostsze, ale ja przecież nigdy go nie kochałam. A teraz czuję tylko litość. Czy na tak lichym gruncie da się coś zbudować? Jak sądzisz, czy on kiedykolwiek stanie się podobny do tego dawnego Simona? U boku tamtego potrafiłabym żyć, ale czy potrafię z tym, nie wiem. Nie mogę go jednak zostawić. Bo wszyscy wtedy będą mu współczuć. Ja zresztą też mu współczuję... Co z nami będzie, Reijo? Ujął dłoń Mai w swoje duże ręce i delikatnie uścisnąwszy, starał się przekazać jej swą siłę. Zawsze był dla niej opoką. Nie pojmowała, skąd czerpie tę moc. - Co z wami będzie, zależy w takim samym stopniu od ciebie, jak od niego - rzekł spokojnie Reijo. - To takie proste, a zarazem takie trudne. Ale ty na pewno sobie poradzisz. Maja zamrugała powiekami, żeby powstrzymać łzy napływające jej do oczu. Nie chciała, żeby Reijo widział, jak płacze.

- I pamiętaj, nie jesteś sama - dodał. - Na przylądku jest ktoś, na kogo zawsze możesz liczyć. Pamiętaj, że jesteśmy tam, by ci pomóc. W rzadkich chwilach takich jak ta Maja nie zazdrościła innym, że mają normalnych rodziców. Reijo był dla niej kimś wyjątkowym i znaczył więcej niż wszyscy rodzice razem wzięci. - Opowiedział mi, jak się tu dostał - ciągnął Reijo. - Musiało mu być bardzo ciężko. Nie można oczekiwać, że w okamgnieniu stanie się taki jak kiedyś. - Ale czy to w ogóle możliwe, że znów będzie taki jak przedtem? - zastanawiała się Maja. - Boję się wyrazić słowami mój lęk. Kiedy próbuję, boję się i cierpię jeszcze bardziej. - Chodzi o coś więcej, prawda? Zadręczasz się jakimiś niedobrymi myślami. Maja potrząsnęła głową. - Czy on... czy on, u diabła, skrzywdził cię, Maju? - zapytał Reijo wyraźnie zakłopotany. Maja skuliła się w dużym, odrapanym z brązowej farby krześle. - Nie... Nie wiem, czy w ogóle jest w stanie - odrzekła zamyślona, a w jej głosie pobrzmiewał smutek i lęk. - I czy miałby chęć. Powiedział mi, że... - Maja zasłoniła twarz. Nie mogła się przemóc, by wyznać Reijo, czego się dowiedziała. Po kilku nieudanych próbach zrezygnowała. - Nie potrafię o tym mówić. Nagle Reijo doznał olśnienia. Bywały takie miejsca, gdzie mężczyźni całkowicie pozbawieni kontaktu z kobietami... Nie potrafił jej pocieszyć. - Ale to jeszcze nie jest najgorsze, Reijo - odezwała się drżącym głosem. - Rozumiesz, to jeszcze nie jest najgorsze. Jest bowiem coś, o co nawet nie mogę go spytać, coś, o czym on też nie wspomniał nawet jednym słowem. Wstała z krzesła i zdjęła z półki niewielki worek, w którym schowany był pociemniały ze starości skórzany mieszek. - Zamierzałam wyrzucić ten worek - wyjaśniła. - Myślałam, że w środku są same łachmany. I wtedy wypadło to. Reijo ze zdziwieniem ważył w dłoni ciężki mieszek, a kiedy go rozwiązał i zajrzał do środka, tak samo jak Maja stracił mowę. - Jak więzień może wejść w posiadanie srebrnych talarów? - zapytała. - Te pieniądze wprawiają mnie w przerażenie, Reijo. Przecież nie mógł ich zarobić uczciwie. Mówił, że jest zły, że dopiero teraz jest przestępcą. Pewnie je ukradł! Być może uczynił coś jeszcze gorszego. Czy to się nigdy nie skończy?

Reijo przypomniał sobie dawnego Simona: błysk w oku, niedbała poza, uśmiech błąkający się w kącikach ust. Szybkie ruchy i wesołość. Raczej powierzchowny, ale nikomu to nie przeszkadzało. Nadrabiał urodą. Głupi jednak nie był. A teraz... Simon klęczący pod krzyżem. Kark łatwo mu się zginał. W oczach nadal zapalał się błysk, tyle że całkiem inny, groźny. Być może lata upokorzeń odcisnęły na nim swoje piętno. Może znalazł własny sposób na przetrwanie w miejscu, gdzie nikomu nie wolno ufać. Ale głupcem nie jest, o tym Reijo wiedział na pewno. - Chyba zbyt szybko zakładamy najgorsze... - powiedział ostrożnie. Czuł, że tak właśnie powinien powiedzieć. Maja była jego ukochanym dzieckiem, miała za sobą długi czas samotności. Nie powinna trafić znów na rafę. Od początku tak jej się nie wiedzie. Zdawał sobie sprawę, że samotność będzie jej przeznaczeniem. Minione lata to potwierdziły. Kto by przypuszczał, że Simon zechce wrócić? Przypuszczał, że kiedy wypuszczą go z więzienia po odbyciu trzech lat kary, skorzysta z okazji, by rozpocząć nowe życie - wolne od zobowiązań wobec żony o okaleczonej twarzy. Reijo nie miał najmniejszych wątpliwości, że Simon porzuci Maję. Jak bardzo można się pomylić, oceniając drugiego człowieka! Reijo nie chciał po raz drugi popełnić tego samego błędu. Bal się, że udzieli Mai złej rady. To, że Simon wrócił, niewątpliwie świadczyło na jego korzyść. Poza tym Reijo przypomniał sobie, że Elise lubiła tego chłopaka, wbrew wszystkiemu, i to także przemawiało za nim. - Nie chciałbym się w to mieszać - rzekł. Wiele go kosztowało, by wypowiedzieć te słowa. Najchętniej solidnie potrząsnąłby Simonem, żeby wydobyć z niego prawdę, użyłby siły, żeby go zmusić do wyjaśnień. - Wiem tylko jedno: najważniejsze jest wzajemne zaufanie. Musicie sobie ufać! Jak możesz oczekiwać, by powiedział ci o wszystkim, skoro ty rozmawiasz o tych pieniądzach ze mną, a nie z nim. Przecież ja ci nie wyjaśnię, skąd on je wziął. A on mógłby. - Nie mogę go zapytać! - Maja była zdruzgotana. Na jej ściągniętej twarzy jasne blizny odbijały się jeszcze mocniej. Reijo pogładził ją po włosach, a wkładając jej do ręki ciężki mieszek, spytał: - A jeśli nie może ci o tym powiedzieć? Czy tak ci to trudno zrozumieć? Nie wszystkie pomijane milczeniem sprawy muszą kryć w sobie zło. Przecież ty na pewno też nie mówisz mu

wszystkiego. Zresztą wcześniej również ci się to zdarzało. Już taka jesteś skryta, Maja. Odwróciła się gwałtownie, żeby ukryć rozpalone policzki, choć Reijo, oczywiście, nie mógł się domyślać jej tajemnicy. Nawet Elise nie miała o niczym pojęcia, więc jak by on mógł to odgadnąć. To prawda. Miała swoje tajemnice i z nikim się nimi nie dzieliła. Całe szczęście, że mogła zająć czymś ręce, nawet jeśli były to te judaszowe srebrniki. Włożyła je z powrotem do worka i ukryła na półce. - Myślisz, że opowie mi o wszystkim? - zapytała z powątpiewaniem. - Kiedy uzna to za stosowne. Chyba po raz pierwszy od bardzo dawna nie dawała wiary słowom Reijo. - Chyba nie możesz oczekiwać, że on ci zaufa, jeśli ty mu nie ufasz. - Nie wiem, czy potrafię przestać się go bać. To raczej kiepski początek do zgody. A jeszcze do tego to przeklęte robactwo. Na miły Bóg, nie chcę mieć robactwa w domu! Wrzucę go dziś znów do gorącej kąpieli i wyszoruję. Będę szorować piaskiem łóżko i miejsca, po których stąpał... Reijo mimowolnie uśmiechnął się, choć daleko mu było do wesołości. - Nie martw się, Maju. Z twoim zamiłowaniem do czystości nigdy nie będziesz zawszoną Kwenką. Widziałem na podwórzu, że spaliłaś jego ubrania. Uśmiechnęła się także. - Simonowi ledwie udało się uratować balię. Bo już gotowa byłam i ją wrzucić do ognia. - Nie powinienem był się zgodzić na wasze małżeństwo - rzucił gwałtownie Reijo. W jego spojrzeniu czaiła się ojcowska rezygnacja i żal. - Ale zawsze trochę ci ulegałem. Powinienem jednak przewidzieć, że ten związek nie będzie błogosławiony. - Nie mogłeś mi przeszkodzić - odparła z niezachwianą pewnością. - Nawet ty, Reijo, nie mogłeś mnie odwieść od decyzji, którą podjęłam. Teraz przyszło mi płacić wysoką cenę za mój upór. Muszę jednak temu podołać. - Mimo wszystko wolałbym, żebym ci wówczas zabronił wyjść za mąż. Ze względu na siebie. Ukryła te słowa głęboko w pamięci. Maja miała taką naturę, że nie potrafiła milczeć, kiedy ją coś gnębiło. Tylko jednej tajemnicy strzegła niczym matka swe dziecko przed niebezpieczeństwem. Kiedy jednak coś ją poruszało do głębi serca, nie była w stanie trzymać języka za zębami. Miała silne poczucie sprawiedliwości. Nienawidziła tego, że musi skrywać przed otoczeniem fragmenty swojego

życiorysu. Jej życie pełne było przemilczeń. Od urodzenia wplątana była w kłamstwa. Dorastać i stawać się kobietą w cieniu Raiji wcale nie było łatwo. Simon stanął w drzwiach i wyczuwszy zapach smoły, pospiesznie omiótł spojrzeniem izbę. Na piecu w cynowym kubku bulgotała smoła, a jej osobliwy zapach unosił się w całej chacie. - Tak, tak, pchły na pewno wyczują ten smród - zauważył, z uśmiechem napotykając wzrok Raiji. - Reijo już poszedł? Skinęła głową bez słowa. - Często tu zachodzi? - Pomagał mi, kiedy potrzebowałam - odpowiedziała ostro. - Niełatwo kobiecie samej. Wzruszył ramionami i nie odrywając od Mai wzroku, podrapał się po plecach. Uśmiechnął się, gdy się wzdrygnęła. Choć ją także wszystko nagle zaczęło swędzić, zacisnęła zęby, starając się nie dać tego po sobie poznać. Drażnił się z nią celowo, jakby ją chciał sprowokować do gwałtownej reakcji. Wyraźnie go to bawiło. Tych dwoje nigdy nie rozmawiało ze sobą normalnie. Zawsze kończyło się na kłótniach. - I jak zareagowała twoja rodzina? - A co się mówi, gdy się zobaczy zmartwychwstałego? Lamentom i łzom nie było końca. Syn marnotrawny wrócił do domu. Tylko że oni niczego nie rozumieją. Ty, Maju, jesteś mi bliższa niż ci, z którymi łączą mnie więzy krwi. Nie wiedziała, co kryje się za tymi słowami. Patrzył na nią, zmrużywszy oczy w wąskie szparki. Jego twarz, nadal urodziwa, chyba nigdy nie przestanie się podobać kobietom. Nawet mijające lata nie mogły jej zaszkodzić. Ale teraz malował się na niej kamienny chłód, przed którym Maja omal się nie cofnęła. - O co chodzi? - rzucił twardo. To krótkie pytanie przypominało smagnięcie bata. - O odrobinę szczerości - powiedziała Maja, starając się utrzymać równie chłodny i beznamiętny ton. - Szczerość, Simonie. Przynajmniej tyle mieliśmy zawsze dla siebie. Co to za pieniądze? I skąd je masz? - Pieniądze? - Popatrzył na nią, a na jego wargach błąkał się ów przeklęty, lekko szyderczy uśmiech. - Pieniądze, Maju? Ścisnęła pięści, ledwie się powstrzymując, by go nie uderzyć. Ukryła ręce pod fartuchem, żeby nie zobaczył, jak bardzo ją rozzłościł. Wypierał się czegoś, o czym musiał wiedzieć. Czy aż tak go zmienili w więzieniu? - Twoje pieniądze, Simonie - powtórzyła aksamitnym głosem, nie zdając sobie sprawy,