a_tom

  • Dokumenty5 863
  • Odsłony794 640
  • Obserwuję518
  • Rozmiar dokumentów9.3 GB
  • Ilość pobrań628 274

Tom Lloyd - Królestwo Zmierzchu 03 Złodziej grobów

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :2.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Tom Lloyd - Królestwo Zmierzchu 03 Złodziej grobów.pdf

a_tom EBOOKI PDF
Użytkownik a_tom wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 50 osób, 76 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 728 stron)

SPIS TREŚCI TYTUŁOWA REDAKCYJNA DEDYKACJA Podziękowania MAPA Co się dotąd wydarzyło ROZDZIAŁ 1 ROZDZIAŁ 2 ROZDZIAŁ 3 ROZDZIAŁ 4 ROZDZIAŁ 5 ROZDZIAŁ 6 ROZDZIAŁ 7 ROZDZIAŁ 8 ROZDZIAŁ 9 ROZDZIAŁ 10 ROZDZIAŁ 11 ROZDZIAŁ 12 ROZDZIAŁ 13 ROZDZIAŁ 14 ROZDZIAŁ 15 ROZDZIAŁ 16 ROZDZIAŁ 17 ROZDZIAŁ 18 ROZDZIAŁ 19 ROZDZIAŁ 20 ROZDZIAŁ 21 ROZDZIAŁ 22 ROZDZIAŁ 23 ROZDZIAŁ 24 ROZDZIAŁ 25 ROZDZIAŁ 26

ROZDZIAŁ 27 ROZDZIAŁ 28 ROZDZIAŁ 29 ROZDZIAŁ 30 ROZDZIAŁ 31 ROZDZIAŁ 32 ROZDZIAŁ 33 ROZDZIAŁ 34 ROZDZIAŁ 35 Ostatni akt Postacie

Tytuł oryginału The Grave Thief Copyright © Tom Lloyd-Williams 2008 The right of Tom Lloyd-Williams to be identified as the author of this work has been asserted by him in accordance with the Copyright, Designs and Patents Act 1988 Copyright © for the Polish edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2009 Redaktor Agnieszka Horzowska Opracowanie graficzne serii i projekt okładki Jacek Pietrzyński Ilustracja na okładce Larry Rostant Wydanie I ISBN 978-83-7301-971-3 Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o. ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań tel. 061-867-47-08, 061-867-81-40; fax 061-867-37-74 e-mail: rebis@rebis.com.pl www.rebis.com.pl Fotoskład: AKAPIT, Poznań, tel. 061-879-38-88 Druk: WZDZ LEGA, Opole

DEDYKACJA Fionie z całą moją miłością

Podziękowania Każda osoba, która żyje z pisarzem i z nim wytrzymuje, jest według mnie święta. To, że Fiona robi to z taką wspaniałomyślnością i pogodą ducha, budzi we mnie pokorę. Fi, bez twoich wysiłków ta książka byłaby o wiele słabsza, a pisanie jej nie sprawiałoby mi takiej przyjemności - i za to jestem ci wdzięczny. Dziękuję też wspaniałym ludziom z agencji Blake Friedmann, którzy znosili moje dziwactwa, oraz moim czytelnikom Natowi i Richardowi - znowu znakomicie się spisali, wskazując mi wszystkie głupie rzeczy, jakie popełniłem. Wielkie dzięki Nathanowi i Dave'owi za papierosy i filozoficzne rozważania. Ostatnie słowa kieruję jak zwykle do Jo Fletcher, której pomoc znacznie wykracza poza zwykłą redakcję, choć oczywiście w tym także jest diabelnie dobra.

Co się dotąd wydarzyło Opat Doren, zwierzchnik tajemniczego klasztoru na wyspie, wraz z nowicjuszem Mayelem ucieka do miasta Scree. Tam ukrywają się przed zbrodniarzem Kawką, który sprzymierzył się z cieniem Azaerem. Tymczasem król Emin z Narkangu także wyrusza do Scree, powodowany chęcią schwytania człowieka, który przed laty zdradził go dla Azaera. Lord Isak, nowy władca Farlan, opuszcza Narkang, aby wrócić do domu, zanim wieść o śmierci jego poprzednika doprowadzi do buntu. Ma przy sobie dwie Czaszki ofiarowane przez Rycerzy Świątyni, którzy upatrują w nim Wybrańca i Zbawcę ludzkości. W myślach więzi Aryna Bwra, ostatniego króla Elfów, który miał nadzieję dzięki Isakowi powrócić do życia i ponownie poprowadzić wojnę przeciwko bogom. Przy granicy terytorium Farlan Isak i jego niewielka drużyna wpadają w zasadzkę zastawioną przez ród Certinse, do którego należy nowy książę Lominu. Wróg ma nad ludźmi Isaka znaczną przewagę liczebną, ale na pomoc przybywa im Bractwo Świętych Nauk, sekta dowodzona przez suzerenów Torla i Saroca oraz przez kapelana Distena - człowieka, który doprowadził do wykrycia spisku Malicha. Podczas bitwy Carel zostaje ciężko ranny, a Isak uświadamia sobie, że są też inni, których więź z nim naraża na niepotrzebne niebezpieczeństwa. Wysyła niedoszłego arlekina Mihna oraz

Morghiena, człowieka wielu duchów, na ziemie Yeetatchenów, aby sprowadzili do niego Xeliath, białooką dziewczynę, która została dotknięta kalectwem w chwili, gdy jej los połączył się z niepewnym przeznaczeniem Isaka. Ona także posiada Kryształową Czaszkę. Tymczasem Isak spotyka Ilumena, mężczyznę, którego ściga król Emin. Ilumen udaje, że nadal służy królowi, i namawia białookiego, aby wyruszył do Scree. Isak początkowo ignoruje jego słowa. Kontynuuje podróż do domu, ale zdaje sobie sprawę, że wkrótce będzie zmuszony zająć się sprawami w Scree, ponieważ to najbliższy bastion Białego Kręgu, którego członkinie próbowały w Narkangu uczynić z niego niewolnika. Przebywająca w Scree wampirzyca Zhia Vukotic podaje się za jedną z sióstr Białego Kręgu i zaczyna tworzyć dla siebie bazę w mieście. Przejmuje kontrolę nad świeżo zwerbowanymi oddziałami najemników, spodziewając się najazdu Farlan, a jednocześnie celowo bierze pod swoje skrzydła farlańską agentkę Leganę. Na południu Krain Kastan Styrax, zabiwszy poprzednika Isaka, lorda Bahla, wraca do Thotelu. Dzięki ostrzeżeniu Azaera udaje mu się zapobiec buntowi we własnej armii. Styrax zawiera porozumienie z głównym chetseńskim generałem, torując sobie drogę do zwerbowania legionów plemienia Chetse. Podczas bitwy kontaktuje się z nim Isherin Purn, meniński nekromanta przebywający w Scree. Purn wyczuł w mieście obecność artefaktu o potężnej mocy. Prosi o pomoc w jego zdobyciu, ale Styrax zajęty rannym synem opiera się pokusie i wysyła tylko kilku żołnierzy, aby zbadali sytuację. W Scree nowicjusz Mayel i jego kuzyn kryminalista przekonują

się, że dziwna trupa teatralna, która zatrzymała się w mieście na dłużej, nie jest tym, czym się wydaje - zwłaszcza przewodzący jej minstrel Rojak budzi ich podejrzenia. Isak wreszcie dociera do Tirahu, gdzie ma otrzymać błogosławieństwo religijnego Synodu i oficjalnie zostać ogłoszony władcą Farlan. Przed wyruszeniem do Scree wzywa wszystkich szlachetnie urodzonych Farlan. Król Emin przybywa do Scree z grupą członków Braterstwa zrzeszającego jego agentów. Jeden z Braci - Doranei - przypadkowo poznaje Zhię Vukotic, której od razu wpada w oko. W teatrze prowadzonym przez wyznawców Azaera Zhia gasi zapędy Rojaka. W tym samym czasie w mieście zjawia się jej brat Koezh Vukotic. Wysłannicy Kastana Styraksa przybywają do Scree i spotykają się z Naiem, akolitą nekromanty, po czym wpadają w zasadzkę zastawioną przez króla Emina, któremu wskutek magicznej sztuczki wydaje się, że jeden z żołnierzy to Ilumen. Zhia w przebraniu siostry Białego Kręgu przybywa w porę, aby zaprowadzić pokój. Bierze w niewolę Naia oraz dwóch spośród żołnierzy. Atmosfera w mieście staje się bardzo napięta: Siala, pełniąca rolę władczyni Scree, ogłasza stan wyjątkowy, a sytuację pogarsza fala nienaturalnych upałów oraz rosnąca niechęć wobec bogów. Isak zjawia się w Scree, gdy ulice miasta ogarnia coraz większe szaleństwo. Ratuje Mayela przed żądnym krwi tłumem. Tymczasem mężczyzna, którego strój przypomina habit, zostaje śmiertelnie pobity przez motłoch. Ilumen przygląda się temu, prowadząc kogoś do opuszczonej Świątyni Śmierci. Pod Scree przybywają dwie armie. Wydaje się, że Biały Krąg stracił kontrolę nad oddziałami najemników. W mieście zjawiają

się wiedźma z Llehden i półbóg Fernal. Spotykają się z Isakiem. Wspólnie dochodzą do wniosku, że teatr w samym sercu Scree został obciążony zaklęciem, które potęguje napięcia i doprowadza mieszkańców do obłędu. Na południu Kastan Styrax nie próżnuje. Udaje mu się przechytrzyć demona, z którym miał od wielu lat konszachty. Uwalnia się spod jego wpływu, demonstrując jednocześnie chetseńskim generałom niezrównaną biegłość w walce, i „przypadkiem" doprowadza do zniszczenia wspaniałej świątyni Słońca w Thotelu, gdzie ukryto jedną z Kryształowych Czaszek. Nad sytuacją w Scree nikt już nie panuje. Nawet świetnie wyszkoleni żołnierze mają trudności z przedostaniem się przez miasto, tak by nie natknąć się na oszalałe tłumy mieszczan. Isak, dowiedziawszy się, że Isherin Purn w znacznym stopniu przyczynił się do śmierci lorda Bahla, upiera się szturmować Czerwony Pałac, w którym Siala ukryła nekromantę. Udaje mu się dotrzeć do pałacu, ale zostaje odcięty od głównej części swoich wojsk i zmuszony do desperackiej obrony placu, który Rycerze Świątyni starają się ochronić przed atakiem motłochu. Gdy na północy miasta trwają walki, Rojak realizuje następną część swojego planu. Każe wzniecić pożary w południowych dzielnicach Scree, spychając motłoch w stronę oddziałów Isaka. Jednocześnie zmusza opata Dorena, aby ten obwieścił swoją obecność w mieście, i zwabia do siebie króla Emina oraz Zhia Vukotic. Minstrel jest już bliski śmierci, ponieważ splótł swoje życie z zaklęciem, które wpływa na miasto. Oddziały Rojaka ulegają armii zombi dowodzonej przez Koezha, a Zhia zabija opata Dorena. Król Emin zabiera Kryształową Czaszkę, którą opat wyniósł z klasztoru, aby ukryć ją przed Kawką. Władca Narkangu

uśmierca też konającego Rojaka. Tymczasem na placu Świątyń oddziały Isaka cofają się pod naporem motłochu mającego olbrzymią przewagę liczebną. Gdy żołnierze bronią progów Świątyni Śmierci, białooki desperacko poszukuje jakiejkolwiek pomocy. Na jego wezwanie stawiają się Kosiarze - pięć najokrutniejszych aspektów Śmierci, którzy z furią przystępują do rzezi oszalałych mieszczan. Wraz ze śmiercią Rojaka zaklęcie przestaje działać. Isakowi, który pojmuje, że są uratowani, udaje się powstrzymać Kosiarzy przed dalszą jatką. Wraz z przywódcą swoich sprzymierzeńców wchodzi do świątyni, aby podziękować za ocalenie - jednak w tej samej chwili zostają zaatakowani przez opętanego mężczyznę. Isak walczy brutalnie. W ostatniej chwili powstrzymuje się przed zabiciem człowieka, w którym rozpoznaje swojego zaginionego ojca. Po wielu dniach, gdy pożary w Scree powoli dogasają, trzech wyznawców Azaera przemierza zrównane z ziemią miasto. W piwnicy domu opata znajdują kobietę. Dawna najemniczka zatrudniana przez Zhię teraz jest bezradna, dotknięta amnezją i brzemienna. Kobieta trzyma księgę - dziennik napisany przez obłąkanego młodszego brata Zhii Vukotic, Vorizha, którego zapiski mogą wskazać nagrodę o wiele większą niż legendarna Kryształowa Czaszka, jaką poświęcono, aby zdobyć wolumin.

ROZDZIAŁ 1 Wieczór zapadł cicho, śnieg, który sypał gęsto przez cały dzień, wraz ze słabnącym światłem ustał i gdy niebo przybrało głęboko chabrową barwę, powietrze stało się czyste i nieruchome. Venn poczuł, jak otaczający go ze wszystkich stron las milknie. Ciszę mąciły jedynie sapanie i odgłos ciężkich kroków. Mroźne powietrze kąsało okrutnie. Z wysiłkiem przyspieszył. Wiedział, że musi dojść do polany, zanim zimno go pokona. Zbyt wielu wędrowców źle oceniało siły i przegrywało z mrozem. Ród Vukoticów mógł sobie zatrzymać swojego Saljina, w tych stronach sama zima była demonem. Wreszcie dotarł do polany. Wbrew zdrowemu rozsądkowi zatrzymał się na jej skraju i w osłupieniu zapatrzył przed siebie. Wiele lat upłynęło od czasu, gdy był tu po raz ostatni. Miał wrażenie, że całe Krainy wstrzymały oddech, jakby czekały na wstrząs, jaki miał wywołać jego powrót. W końcu wyszedł zza drzew. W jego cieniu krył się ten, który miał doprowadzić jego lud do ruiny. Stąpał niepewnie. Wspaniały, milczący krajobraz budził w nim pokorę. Różowawe strzępy chmur chwytały resztki światła i tworzyły nieziemskie tło dla tego miejsca. Nie przypuszczał, że jeszcze kiedyś tu wróci. Słyszał tylko chrzęst śniegu pod butami, a

od czasu do czasu trzaski i jęk konarów uginających się pod śnieżnym ładunkiem. Szarpnięciem próbował poprawić niedźwiedzią skórę, aby szczelniej otulić nią ramiona, ale utrudniał mu to ciężar cienia. Po dwóch próbach zrezygnował i zostawił przykrycie rozsunięte pod szyją. Teraz już widział swój cel i tylko to się liczyło. Wejście do jaskini znajdowało się zaledwie sto kroków dalej, pod koronami przysypanych śniegiem, niskich sosen, które porastały większą część karlich gór. Grota biegła pod łagodnym wzniesieniem, które miało dwie mile długości i stanowiło jedną z dwóch krzywych „nóg" wyniosłości zwanej Górą Starca. Blisko najwyższego punktu stała kapliczka poświęcona bogu, którego nikt już nie pamiętał - niszczejąca, ale wciąż wspaniała. Venn kiedyś zajrzał tam powodowany młodzieńczą ciekawością. Bóg - jakkolwiek brzmiało jego imię - był zgarbiony i stary, jak wzgórze, które służyło mu za pomnik. Kiedy przyszedł czas sądu, nie mógł się równać z Ushull. Venn przystanął w połowie drogi do wejścia i obejrzał się na połać sosnowego lasu poprzetykanego potężnymi dębami, które tkwiły w zboczu niczym do połowy wbite gwoździe. Nie zdążył powspominać, jak bardzo w dzieciństwie lubił to miejsce, bo z zamyślenia wyrwał go świszczący oddech Kawki. Odwrócił się, kręcąc głową. Przynajmniej tego ostatniego dnia nie musiał oglądać drgających tatuaży i skrzywionej gęby byłego mnicha ani słuchać jego paplaniny - i za to był wdzięczny. Gdy Kawka rzucił zaklęcie wiążące go z cieniem Venna, nauczył się nie marnować sił na skargi.

Wejście groty nie zmieniło się od czasu, kiedy Venn po raz pierwszy wyruszył stąd w Krainy, z mieczami dumnie przypiętymi na plecach i z białą maską ukrywającą twarz. Paleniska w mosiężnych misach ustawionych po obu stronach poszerzonej rozpadliny słabo oświetlały mroczne wnętrze, a woń sosnowych szyszek plujących żywicznymi sokami mieszała się z zapachem kadzidła. Każda z mis stała na ośmiokątnym pniu grubszym niż mężczyzna w pasie i tak wysokim, że niektórzy kapłani musieli się wspinać na palce, aby zajrzeć nad poobijane krawędzie. Piece liczyły sobie wiele wieków i niejedno przeszły. Venn pamiętał, jak bardzo się rozczarował, kiedy poznał prawdę o nieczytelnych znakach pokrywających mosiądz. Sądził, że to zaklęcia w tajemnym języku, a tymczasem okazało się, że to zwykłe zadrapania - wynik działania pogody, czasu, nieostrożnych kapłanów i podmuchów wiatru, które przewracały misy na skalny grunt. Ojciec Venna sarkał na tę jego wyobraźnię, choć inni rodzice tylko by się śmiali. Czy właśnie wtedy po raz pierwszy wkroczyłem na tę ścieżkę? - zastanowił się Venn. Czy zadecydowało o tym pierwsze rozczarowanie: moment, w którym ujrzałem ojca nie jako nadzwyczajnego sługę bogów? Wcześniej widziałem jedynie kapłańskie szaty i półmaskę z odłamków obsydianu, a potem zobaczyłem zwykłego, zmęczonego człowieka z rzednącymi włosami, który podczas snu chrapał świszczące - Hej! Hej, ty tam! Venn przystanął, ale się nie odwrócił. Wiedział, że ten drugi musi wyjść na polanę, aby lepiej przyjrzeć się przybyszowi. Po chwili zobaczył kapłana o okrągłej twarzy, niosącego naręcze polan. Wewnątrz ucha usłyszał, jak Kawka wciąga powietrze. Mnich był

niewidzialny i niemal bezcielesny, przynajmniej dopóki trzymał się w cieniu Venna, a mimo to pozostał tchórzem. Venn rozpoznał kapłana, choć połowę jego twarzy przesłaniała gładka, czarna porcelana. Byli w podobnym wieku i wywodzili się z tego samego klanu, co oznaczało, że w dzieciństwie musiało ich łączyć coś w rodzaju przyjaźni. Ten drugi miał na imię Corerr. Z głupiego, grubego chłopaka wyrósł na wiecznie zdziwionego zakonnika. Nie zdołał do końca pozbyć się dziecięcej pulchności i wciąż musiał chodzić po drewno do podsycania ognia w jaskini, choć na pewno nie brakowało młodszych, którzy mogliby przejąć ten męczący obowiązek. - Kim jesteś? Co tutaj robisz? - zawołał Corerr. Podbiegł i stanął między przybyszem a wejściem do jaskini. Pod niedźwiedzią skórą widział fragmenty pofarbowanego na czarno stroju, który oznaczał, że obcy nie należał do żadnego z klanów. Venn nie odpowiedział. Wolał zaczekać, aż zbierze się większa publiczność. W wejściu już pojawiła się postać o pomarszczonych, zapadniętych policzkach i rzadkich włosach oświetlonych słabym blaskiem. Corerr zrobił jeszcze krok do przodu. Z niepokojem próbował dojrzeć coś pod ośnieżonym kapturem Venna. W szarym świetle widział, że przybysz nie zasłania twarzy, a na prawym policzku ma krwistoczerwoną łzę, taką samą jak na maskach arlekinów. Venn nie przestawał wpatrywać się w wejście do jaskini. Wiedział, że Corerr nie ma odwagi nic zrobić. W końcu w otworze dostrzegł jeszcze jedną twarz, tym razem kobiety. Pojawiła się co najmniej o pół głowy nad pierwszą. Venn zauważył, jak poruszają się jej usta. Mówiła coś cicho do towarzysza, nie spuszczając oczu z obcego. Venn potraktował to jako znak i nagle ruszył do przodu.

Corerr wrzasnął ostrzegawczo i o mało nie poleciał w tył. Gdy Venn zbliżył się do wylotu jaskini, rozpoznał kobietę. Jej oczy przypominały wypolerowany morion. Wiele lat upłynęło, odkąd opuścił to miejsce, ale ona nadal miała postawę walecznej królowej. - Venn ab Teier? Miłościwi bogowie, to naprawdę ty? - pisnął zdumiony Corerr, z wysiłkiem doganiając przybysza. - Twoja twarz... twój strój... gdzie się podziewałeś? Co się z tobą działo? Venn szedł spokojnie. Rozmyślnie zostawił pytania bez odpowiedzi. Para kapłanów przy wejściu nie poruszyła się ani nie odezwała. Mężczyzna trzymał się blisko jednego z palenisk, jakby chciał się za nim schować. Natomiast kapłanka stała z rękami splecionymi na piersiach, w naturalny sposób przyjmując wyuczoną przed dekadami pobożną postawę. Miała siwiejące włosy i kurze łapki w kącikach oczu, ale mimo to sprawiała wrażenie młodej kobiety, której serca nie złamała dzika okolica. Jej półmaskę pokrywały odłamki obsydianu, tak jak dawniej u ojca Venna, ale u niej brakowało krwawych łez z kamienia księżycowego, co świadczyło o jej wysokiej pozycji. Venn wstrzymał oddech i skupił się na prawej źrenicy kobiety. Z jego oczu na najkrótszą z chwil znikł szklisty wyraz. Zauważył jej reakcję, choć była tak nieznaczna, że wątpił, aby sama kapłanka miała świadomość zmiany - tę iskrę w oku mógł dojrzeć jedynie ktoś, kto właśnie jej wypatrywał, ale wyznawcy Azaera to wystarczyło. Ambicja w takim miejscu jak to... musisz nienawidzić ich równie mocno jak ja, pomyślał. Po chwili kapłanka odsunęła się na bok, wpuszczając Venna do jaskini. Powoli wszedł do środka i obojętnie przesunął wzrokiem po

ikonach i słowach modlitw wymalowanych na nierównych, skalnych ścianach po obu stronach przejścia. Zaczął schodzić, wdychając przesycone zapachem kadzideł powietrze, które pamiętał z dzieciństwa. Szedł w milczeniu. Miał wrażenie, jakby jakaś niewidzialna lina wciągała go coraz głębiej. Tak bardzo skupiał się na własnym wizerunku, że gwałtownie przystanął, gdy dotarł do końca tunelu - do miejsca, gdzie otwierał się on na wielką przestrzeń. Wzrok wciąż miał zamglony, ale kątem oka dostrzegł jakiś ruch w nikłym blasku rozjaśniającym wnętrze jaskini. Uchem wyłowił odgłos kroków doganiającej go kapłanki. Nie powinien za bardzo wyprzedzać swojej zwiastunki - swojego herolda. Herold... to słowo przywodziło mu na myśl charczący, przeżarty zarazą głos Rojaka i ostatnie wyszeptane przykazanie herolda zmierzchu: „Daj im króla". Masz rację, minstrelu. Ci ludzie pragną władcy - potrzebują króla - ale ja nim nie jestem. Mogę jedynie wskazać im drogę do tego, dla kogo warto zerwać pętające ich więzy przysiąg. Czy nie tak postępuje nasz mistrz? Czy nie wskazuje człowiekowi ścieżki i nie pozwala samodzielnie dokonać wyboru? Duży, naturalny filar pośrodku jaskini zajmował niemal całe pole widzenia. W jego nierównej powierzchni lśnił kwarc i widniały długie, rdzawe smugi. W różnych punktach podpory jakiś pomysłowy kapłan wydłubał lub wywiercił otwory na drewniane kołki, które sterczały teraz na osiem stóp we wszystkie strony. Na nich zawieszono płytkie mosiężne misy, podobne do tych u wejścia do jaskini. Dawniej były ozdobne, ale teraz sprawiały wrażenie równie zniszczonych przez czas jak kapłani, którzy doglądali płonących w nich ogni. Szmer śpiewnie recytowanych wersów i wypełniające powietrze opary kadzideł obudziły w Vennie

wspomnienia o ojcu, który całe dnie i noce poświęcał na modlitwy, a do domu wracał wyczerpany i przygaszony. Jaskinia miała dwieście jardów długości i była położona prostopadle do korytarza, u którego wylotu stał Venn. W tym miejscu grota była najszersza. Bezpośrednio przed nim skalna podłoga biegła przez pięćdziesiąt jardów aż do dwunastu otwartych kaplic usytuowanych przy przeciwległej ścianie. Czczono w nich bogów z Wyższego Kręgu. Wokół znajdowało się mnóstwo mniejszych ołtarzy. Jeden kraniec jaskini zajmowały święte słowa jego ludu: wysokie na stopę litery wyrżnięto w skale z taką precyzją, że można to było osiągnąć tylko za pomocą magii. Nawet stojąc plecami do nich, Venn czuł, że tam są. Ich powstanie zwiastowało koniec wieku ciemności - moment, w którym bogowie wrócili do Krain i do swoich śmiertelnych sług. Słowa przesłania uczyniły z arlekinich klanów niewolników, więżąc ich w tych zamarzniętych górach. Venn opanował chęć, by się odwrócić i spojrzeć na litery. Misja, z jaką tu przybył, wymagała od niego, aby najpierw udał się gdzie indziej. U podstawy centralnej kolumny znajdowała się najmniejsza i najbardziej surowa ze wszystkich kaplic w jaskini. Cienka strużka wody ściekała tu naturalnym kanałem do wyżłobionego zagłębienia. Jego wnętrze pokrywała podobna do lodu substancja, która roztaczała wokół przytłumiony, biały blask. Symbole zwierząt wyryte w krawędzi misy reprezentowały bogów Wyższego Kręgu. Kapłanka podeszła bliżej. Po jej krokach poznał, że się waha. Może zastanawiała się, czy powinna wziąć go za rękę albo nawet poprowadzić za łokieć. Nie czekał na jej decyzję, sam ruszył po schodach w dół ku małej kapliczce. Każdy odwiedzający jaskinię

musiał wziąć wypolerowane mosiężne naczynie wielkości naparstka i napić się lodowatej wody ze źródła. Legenda głosiła, że pobłogosławili ją bogowie i że może obdarzać niezwykłymi zdolnościami. Jednakże w klanach nigdy nie było magów i nikt nie wiedział dokładnie, jaką moc miała woda. Venn to wiedział. Czas, jaki spędził w Krainach, odsłonił przed nim wiele tajemnic. Rozumiał, skąd brały się zdolności jego ludu, lecz mimo to wstrzymał oddech, gdy klękał na brzegu skalnej misy. Z namaszczeniem podniósł naczynie i wypił jego zawartość. Poczuł łaskotanie w gardle i ostre zimno w przełyku. Zaczął szeptać słowa modlitwy, której nie odmawiał od lat. Miały smak goryczy, ale wiedział, że musi dać Kawce trochę czasu. - Jest - usłyszał nikły szept w uchu. Kawka mówił tak, jakby brakowało mu tchu. Venn nie miał pojęcia, czy był to efekt wysiłku, jakiego wymagało zaklęcie, czy też skutek tego, że towarzysz zamienił się w cień. - Potrzebuję jeszcze tylko kilku chwil, aby zmienić magiczną formułę odpowiednio do naszego celu. Venn zapanował nad drżeniem. W obecnej postaci kruczy mag bynajmniej nie był śmieszny. Kawka jako cień był niepokojąco podobny do Rojaka, ulubionego ucznia Azaera. Coś w jego głosie przypominało Vennowi, że nie znaleźli ani śladu po minstrelu - znikł nawet jego zaczarowany złoty łańcuch, którego przecież nie mógł zniszczyć pożar, jaki strawił Scree. Odsunął tę myśl jak najdalej i kontynuował modlitwę. Rojak rozkazał mu, aby dał swojemu ludowi króla. Już za kilka chwil Kawka miał uzupełnić czar wody o zaklęcie otwierające arlekinów na zmiany, na ambicje. Niech sami wybiorą nową ścieżkę, pomyślał Venn, dodając własne błogosławieństwo. Niech obudzą w sobie nadzieję, że mogą

mieć cele inne niż tylko zabawianie innych. Niech mają nowe dążenia. Niech zyskają króla, którego już wkrótce zapragną - nowo narodzonego księcia, którego odnajdą. - Załatwione - oznajmił Kawka prosto w ucho towarzysza. Venn niezauważalnie skinął głową i wymówił ostatnie słowa modlitwy. Podniósł się i odwrócił do kapłanki, która stała tuż przy nim z władczą miną. Oto nagroda, na którą czekaliście przez te wszystkie lata. Pamiętacie opowieść o pucharze Amavoq? Jak wiele wypijecie z tego zatrutego kielicha? Zerknął na kapłankę, która patrzyła na skalną misę, jakby się spodziewała cudu, po czym utkwił wzrok w wyrytych w skale świętych słowach jego ludu. Oczy wszystkich obecnych w jaskini spoczęły na nim i nagle zapanowała cisza. Tylko w mosiężnych misach cicho posykiwały i strzelały żywiczne polana. Venn zbliżył się do długiego odcinka ściany ze świętymi wersami. Celowo poruszał się nienaturalnie i nerwowo. Padł na kolana i podniósł głowę. - Dlaczego tu jesteś? - wychrypiał głos po jego prawej stronie. Z obojętnym wyrazem twarzy Venn spojrzał na przygarbionego starca, który do niego przemówił. Kapłanka, niczym strzegący przybysza pies, stała niemal tak blisko Venna jak Kawka. W ten sposób próbowała zaznaczyć swoją władzę. Nic nie mówiła, ale Venn czuł, że jest gotowa w każdej chwili działać. Starzec należał do wiatrosłowych, czcigodnych mnichów, których wiele lat kapłańskiej służby wyniosło ponad modlitwę do miejsca, gdzie słyszeli w szumie wiatru głos swojego boga. Kapłanka nie mogła zlekceważyć zdania tak ważnego człowieka, ale Venn wiedział, że kobieta zamierza chwycić się

wszystkiego, byle odzyskać kontrolę nad sytuacją. Ambicja potrafi obalać góry. Spokojnie skupił uwagę na wiatrosłowym. Kapłan zmarszczył brwi i powtórzył pytanie. Dłonie zacisnął na sękatej lasce. Wiatrosłowy, skoro słyszysz słowa w ruchu powietrza, dostrzeżesz rękę bogów w moich działaniach. Tacy jak ty nauczyli mnie recytować z pamięci opowieść o Zwierciadle Tchórza. Zanim nastanie koniec, przedstawię ci ją raz jeszcze, abyś miał ostatnią szansę uniknąć własnej głupoty. - Zostałem tu przysłany - wyszeptał w końcu Venn. - Przez kogo? - Przez Mistrzynię. - Venn umilkł na chwilę, dając wszystkim dość czasu, aby spojrzeli na świątynię Śmierci, gdzie kilkanaście złoconych ikon z jej wizerunkiem lśniło w blasku ognia. - Zwiastunkę mrocznej przeszłości i ścieżki, która się otworzy. No dalej, starcze. Czas, abyś dokonał wyboru. Jeśli teraz się zawahasz, ona cię wyprzedzi. Zostaniesz w tyle i to nie ciebie zapamiętają jako świadka historycznej chwili. Nikły dźwięk tuż za Vennem podpowiedział mu, że się nie mylił. Gdy stary głupiec nie mógł podjąć decyzji, wojownicza kapłanka nie miała żadnych rozterek. Żyła w ułudzie, więc nie znała strachu przed przyszłością. Kiedy mijała starca, z jego ust wymknęło się ciche westchnienie. Venn ruszył jej śladem, zostawiając wiatrosłowego w tyle, jak kogoś nieistotnego. Pochylił głowę w modlitwie. Przed nim widniały święte słowa: „Daj króla swojemu ludowi". Taki był ostatni rozkaz Rojaka. Arlekini mogli uznać tylko władcę, którego sami wybiorą, ale Venn wiele się nauczył od pokrętnego minstrela. Magia Kawki otworzyła przed nim drogę, a umiejętności arlekina miały pomóc w

osiągnięciu celu. „Nie będziecie mieli króla, który by wam panował, ani śmiertelnego władcy, który by wami rządził". Właśnie ten ostatni wers świętych słów sprawiał, że klany wydawały się sobie wyjątkowe, a nawet błogosławione. Venn poczuł pogardę. Smakowała tak samo gorzko jak modlitwa, którą wcześniej odmówił. - Słuchajcie mnie uważnie, jestem bowiem strażnikiem przeszłości - powiedział zachrypniętym głosem, jakby milczał od chwili, gdy opuścił to miejsce. Zgodnie z tradycją arlekini tak właśnie rozpoczynali swoje opowieści. Zaczekał, aż wszyscy podejdą bliżej. Na ramieniu poczuł dłoń i Kawka posłał przez niego strumień swojej magii. Dreszcz przebiegł przez ciało Venna i wniknął w skałę pod jego stopami. Zewsząd rozległy się przerażone i zdumione szepty. Ziemia zadrżała pod stopami kapłanów. - Opowiem wam o pokoju... i o dziecku. Nasze Krainy pełne są skaz, pozbawione równowagi i niedoskonałe, tymczasem właśnie doskonałości potrzeba, aby dostrzec cień, jaki rzucają. Taką doskonałość można odnaleźć w twarzyczce dziecka, bo tylko ono nie zna strachu. Uzbrojone w boski dar życia ma nieskażoną duszę i wolne od brzemienia serce. - Niech pokorni spośród nas wychowają dziecko, aby przypominało nam o niewinności, jaką sami niegdyś posiadaliśmy. Niech pokorni przemówią głosem dziecka, zapominając o ostrych słowach i pełnym pychy zachowaniu. Niech pokorni patrzą na łzy idealnego dziecięcia, żałując za swoje grzechy i opłakując utratę niewinności. Bo czyż istnieje dar większy od daru niewinności?

W lesie dwie postacie wymieniły spojrzenia. Ich oddechy były równie zimne jak śnieg. Ukryte przed resztkami światła dnia, wtapiały się w ciemność, kucając przy strzaskanym kikucie wiekowej sosny. Jedna wyciągała przed siebie rękę. W dłoni trzymała szklaną czaszkę. W mroku błysnęły szafirowe oczy. - Przybyliśmy tu tylko po to, żeby to zobaczyć? - spytał mężczyzna bez gniewu. Jego siostra nie potrafiła ukryć sceptycyzmu. - Każdy gobelin zaczyna się od pojedynczej nici. Chcę poznać tkany przez niego wzór, póki jeszcze można coś zdziałać. - Mamy marnować czas na prucie jego wątków? - Przecież nasz czas jest nieograniczony, Koezhu. - Zhia przekrzywiła głowę, jakby próbowała wychwycić ostatnie słowa arlekina, zanim na powrót włoży Kryształową Czaszkę do sakwy u pasa. - Być może właśnie poznaliśmy cel tego wszystkiego. - Dziecko. Przytaknęła. - Upadek Scree dowiódł, że bogów można wykluczyć z gry, usunąć z jakiegoś miejsca i z umysłów mieszkających tam ludzi, choćby tylko na pewien czas. Jeśli świątynie opustoszeją, a kongregacje obrócą się przeciwko bogom, oni staną się słabi i bezbronni. Koezh rozumiał, o czym mówiła Zhia. - W trudnych czasach ludzie oglądają się za siebie, szukając pociechy w przeszłości. Arlekini są strażnikami historii. Jeżeli owi strażnicy zaczną snuć opowieści o dziecku pokoju, w chwili gdy w całych Krainach sygnał rogu wzywa do wojny, wiara ludzi nie zostanie zniszczona, a jedynie zmieni kierunek. Zhia uśmiechnęła się, błyskając w półmroku ostrymi zębami.