DIXIE BROWNING
Pogoda
dla niepozornych
scandalous
For Evaluation Only.
Copyright (c) by Foxit Software Company, 200
Edited by Foxit PDF Editor
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Lało okropnie, gdy przesiadała się w Miami. Słoń
ce Florydy nie mogło więc jej przygotować na to, co
zobaczyła. Wyszedłszy z samolotu Meksykańskich
Linii Lotniczych w Cozumel dosłownie osłupiała.
Czy to mogło dziać się naprawdę? Czy to rzeczy
wiście ona, ta sama Hanna Blanchard z podgórza
w Północnej Karolinie? Rozglądała się otwartymi
szeroko oczami po egzotycznych krzewach kwitną
cych z nienaturalnym wprost przepychem pod różo-
wo-turkusowym niebem.
Pozostali pasażerowie weszli już do małego budyn
ku lotniska. Hanna została nagle zupełnie sama i prę
dko pośpieszyła za nimi. Pierwszy raz w życiu tysiące
mil dzieliły ją od domu, od tego, co było jej znajome,
przyjazne. Ponadto stwierdziła, że język hiszpański,
którym porozumiewali się dwaj bagażowi, mijając ją
przed chwilą, w niczym nie przypomina tego, którego
uczyła się dawno temu w college'u. Spotęgowało to
tym bardziej poczucie obcości i osamotnienia.
Podążając za innymi w kolejce do odprawy, pró
bowała przeniknąć wzrokiem panujący na sali mrok
i wypatrzeć gdzieś jasne włosy Jill. Oczywiście! Znów
się spóźniała. Hanna poczuła przez chwilę, że ogarnia
ją panika. Opanowała się jednak błyskawicznie. Usia
dła na jednym z plastikowych krzeseł i poczęła
scandalous
6 POGODA DLA NIEPOZORNYCH
przyglądać się grupom tubylców i turystom. Tych
ostatnich można było podzielić na dwie kategorie:
ożywionych i ruchliwych oraz znudzonych. Tak,
trzeba było być zbyt wielkim optymistą, by oczeki
wać od Jill punktualności. Optymizm jednak, to
wada charakteru, którą Hanna grzeszyła od dawna.
Cofnęła się pamięcią do tego czasu, gdy po raz
pierwszy na nią czekała. Wtedy nazywała się jesz
cze Jill Grainer, a nie Jill Tolland. Mama Hanny
ujawniła wtedy swój zamiar poślubienia ojca Jill
- Eda Grainera. Wyperswadowała Hannie jej pla
ny na wieczór. Musiała pojechać na farmę, by
poznać swą przyszłą rodzinę. Miała wówczas dzie
sięć lat, a Jill była już wtedy wyszczekaną szesnas
tolatką. Widząc jej śliczne, długie blond włosy
i jasnoniebieskie oczy Hanna miała dobre prze
czucie co do ich późniejszych relacji. Nie myliła się
zbyt wiele, choć Jill, ciesząc się wyraźnie powodze
niem w towarzystwie, nie miała zbyt wiele czasu
dla drobnej, pucołowatej dziewuszki z farmy tyto
niowej.
Dziesięcioletnia Hanna niewiele się różniła od
Hanny - siedemnastolatki: nadal niskiego wzrostu,
zbyt okrąglutka, by być zgrabną. Wynajmowały
wtedy jedno mieszkanko w mieście. Bill nazywał ją
„Miluśka", jak swą małą, brązową ptaszynkę, którą
hodował. Nie, nie miała złudzeń co do swego wy
glądu. Proste włosy, oczy w kolorze zeschniętych liści
i ta blada, delikatna cera, gwałtownie reagująca na
pierwsze promienie wiosennego słońca. Była aż na
zbyt przeciętna. Dlatego tak bardzo przejęła się, gdy
Bill Tolland, nauczyciel fotografii w miejscowym
college'u, zaproponował jej pierwszą randkę.
scandalous
POGODA DLA NIEPOZORNYCH 7
Jill miała wtedy dwadzieścia trzy lata i pracowała
w znanej firmie kosmetycznej. Obu dziewczynom
dobrze się mieszkało w małym mieszkanku pozo
stawionym przez Eda Grainera, który przeniósł się na
zachód. Rok wcześniej zmarła matka Hanny. Nic
więc nie trzymało ich razem poza dogodnym lokum.
Zerknęła na zegarek. Była tu już prawie trzy
kwadranse. Zastanawiała się, czy czasem nie powinna
zadzwonić do tego - jak mu tam - Lucasa? - nie,
Luciana Trenta. Postanowiła poczekać jeszcze kwad
rans. Był to przecież kraj owego mańana, gdzie ludzie
cenili sobie spokój i dystans do obowiązków. Choć
Jill nie wspominała w liście, jak długo tu mieszka, to
zapewne udało jej się już przesiąknąć tutejszym spo
sobem bycia.
Jill. Dwa lata upłynęły od czasu, kiedy Hanna
widziała się ze swoją przyrodnią siostrą. Po odejściu
Billa każda poszła w swoją stronę. Odtąd pisywały do
siebie czasem listy lub pocztówki.
Tak naprawdę trudno było nazwać to zdradą, nie
myśleli nawet jeszcze o zaręczynach. Jako siedemnas
tolatka, i to ciągle bardzo dziecinna, dopiero próbo
wała rozwinąć skrzydła. Bill był od niej o dziesięć lat
starszy. Miły, dowcipny, młody człowiek. Skłonny do
figli i obdarzony nieprzeciętną fantazją, mógł sprawić,
że szara „ptaszynka" czuła się jak piękny rajski ptak.
Wystarczyło jednak, by Bill raz spojrzał na Jill.
Poszedł za nią jak w dym. Jill, rzecz jasna, nie musiała
nawet kiwnąć palcem. Jej rolą było po prostu być
i gapić się w niego, jakby zszedł właśnie z okładki
żurnala.
Dalsze wydarzenia potoczyły się lawinowo, jak
szereg ułożony z kostek domina. Jako profesjonalny
scandalous
fotograf, Bill mógł ocenić możliwości Jill. W sześć
miesięcy później jej portfolio - przez niego oczywiście
ułożone - krążyło po Nowym Jorku, a on zajął
się budowaniem jej kariery, jako modelki. Pobrali
się niemal przypadkiem. Hanna zawsze zastanawiała
się, dlaczego Jill wyszła za niego. Jeśli chodzi o Billa,
sprawa była całkiem jasna - był w niej zadurzony
po uszy.
A teraz co? Jest czwarta dwadzieścia po południu,
na Isla de Cozumel, Terytorium Quintana Roo w Me
ksyku, i ona - Hanna Blanchard - zaczyna czuć się
cokolwiek nieswojo. Pierwszy raz przeszło jej przez
myśl, że mogły się nie rozpoznać. Czy Jill mogła się
zmienić tak, jak ona sama w ciągu tych dwóch i pół
lat? Hanna zmieniła się bardzo. Stało się to jednak
całkiem niedawno. Przechodziła ciężką grypę, która
później rozwinęła się w zapalenie płuc. Próbowała
pracować na pełny etat i chodzić do szkoły wieczora
mi. Było to ponad jej siły. W końcu straciła pracę
i mieszkanie. Schudła ponad osiem kilo. Sama siebie
nie mogła rozpoznać.
Swą przyjaźń z Billem i jego matką, Rosą, kon
tynuowała nawet po tym, jak Jill rozwiodła się z Bil
lem. Bill i Rosa pomogli jej wyjść z beznadziejnej
sytuacji. Ulegając ich serdecznym namowom przenio
sła się do pokoju gościnnego w ich domu. Tam Rosa
zadbała już o to, by wróciły jej siły. Nie przybrała co
prawda na wadze, ale odżyła psychicznie i zaczęła
rozglądać się za nową pracą. Wtedy nadszedł list od
Jill. Siostra zapraszała ją do Cozumel.
Z początku Hanna była przeciwna temu pomys
łowi. Jednak Bill serdecznie ją do tego zachęcał. Nie
dała się długo namawiać. Stwierdziła w końcu, że był
scandalous
to rzeczywiście świetny sposób na ucieczkę choćby od
tej obrzydliwej styczniowej pogody. Napisała list do
Jill z przewidywanym terminem swego przyjazdu.
Wydała na to swoje wszystkie oszczędności. Po
przebytej chorobie nie miała ich aż tak dużo. Musiała
dopożyczyć trochę pieniędzy od Billa na autobus do
Miami i na bilet lotniczy do Cozumel. Liczyła na to.
że mając nieco czeków podróżnych będzie mogła
dokupić sobie potem trochę letnich ciuchów. Te,
które miała, już na nią nie pasowały, z wyjątkiem
trzech sukienek i paru koszulek do jej nowych dżin
sów. W Winston Salem nie było łatwo zdobyć letnie
ubrania w środku zimy.
- Hanna? - głos brzmiał znajomie, choć była w nim
nutka napięcia.
- Jill! Już myślałam, że o mnie zapomniałaś!
- Hanna poderwała się z siedzenia i zarzuciła ręce na
szyję tej- ślicznej istoty, która stała obok. Jill wy
glądała jeszcze piękniej niż we wspomnieniach Hanny.
Włosy, nadal w kolorze bladego księżyca, przycięte
były bardzo zgrabnie i w tej fryzurze było jej szcze
gólnie dobrze.
- Dobry Boże! Coś ty ze sobą zrobiła? Wyglądasz
na wycieńczoną!
- Wielkie dzięki - mruknęła Hanna kwaśno, zabie
rając swoją niewielką walizkę i sweter, którego po
trzebowała jeszcze w pierwszym etapie podróży.
Płaszcz zostawiła Billowi na dworcu. Nie dała się
w żaden sposób nakłonić do zabrania go. Niby po co?
Na pamiątkę tej okropnej pogody?!
- Chodź. Jak wsiądziemy do samochodu, to po
gadamy. To wszystko, co masz? Nie wozisz ze
sobą wiele!
scandalous
Jasnoniebieski dżip z brezentowym dachem w jas
krawe pasy stał przed budynkiem.
- Przykro mi - powiedziała Jill - Lucian nie po
zwala mi zabierać lepszego samochodu. Mówi, że sól
w powietrzu szkodzi karoserii. A ten jest po prostu
śmieszny! Wygląda jak przerośnięty wózek golfowy!
- Mnie się podoba. Jest wspaniały! Och, Jill, nie
wierzę, że naprawdę tu jestem! Próbowałam poduczyć
się trochę hiszpańskiego. Zadałam stewardesie pyta
nie, które przeczytałam w rozmówkach. Odpowie
działa mi coś, ale nie zrozumiałam ani słowa! Te
głupie książki podają same pytania, bez odpowiedzi!
Muszę się jeszcze sporo nauczyć.
- Ja też - zauważyła Jill. W jej głosie zabrzmiała
jakaś nowa, dziwna nuta. Hanna spojrzała na nią. Jill
nigdy nie starała się skrywać swych uczuć i w tym
momencie wyraźnie coś ją trapiło.
- O co chodzi, Jill? Coś się stało? A może przyje
chałam w niewłaściwym czasie?
Jill skierowała barwny wehikuł do małej zatoczki
przy szosie, skąd rozpościerał się przepyszny widok
na nieprawdopodobnie wprost błękitne morze. Zga
siła silnik.
- Nie, jeśli o to chodzi, to wszystko w porządku
- powiedziała szczerze. - Posłuchaj, jeśli jest cokol
wiek, do czego nie jestem stworzona w życiu, to jest
to zajmowanie się dziećmi. Twój przyjazd to chyba
odpowiedź na moje modły. Jedna rzecz, która mnie
niepokoi, to... Myślałam, że ciągle jesteś jeszcze brzy
dkim kaczątkiem, a w Casa Azul jest tylko miejsce
dla jednego łabędzia: dla mnie.
Hanna zamrugała oczami nie tylko z powodu
oślepiającego słońca.
scandalous
POGODA DLA NIEPOZORNYCH 11
-Ale... To znaczy... chodzi ci... No nie, nie
możesz przecież myśleć, że...
- Myślę, moja Hanno - przerwała jej, kontynuując
tym samym ironicznym tonem, który prześladował
Hanne latami - że mimo tego okropnego uczesania,
mimo tych ciuchów z wyprzedaży i mimo tej wzru
szająco bladej cery wyglądasz mi na całkiem dojrzałą
kobietkę. Dlatego też na wstępie chcę ci zakomuni
kować parę ogólnych zasad na przyszłość. Tylko na
wypadek, gdyby chodziły ci po głowie jakieś niemądre
pomysły - wyjęła papierosa i zapaliła go od płomienia
kosztownie wyglądającej zapalniczki. - Lucian Trent
jest mój i tylko mój, rozumiesz? Nie sądzę, że mógłby
się tobą zainteresować. Nie wyglądasz aż tak atrak
cyjnie. Zaskoczyła mnie jedynie ta zmiana w tobie. Te
wszystkie kości tam, gdzie wcześniej byłaś okrąglutka
jak pulpecik... Jak ty to robisz? Biegasz, ćwiczysz
codziennie? Żyjesz sałatą i kiełkami fasoli?
- Nie uwierzysz. Miałam grypę, a zaraz potem
zapalenie płuc! - Hanna zaśmiała się nerwowo. Słońce
straciło nieco na swym blasku.
- Przepraszam, kochana. W takim razie nic dziw
nego, że skorzystałaś z mojej oferty. Gdy pisałam list
do ciebie, nie byłam nawet pewna, czy będziesz miała
czas przyjechać. Co stało się z twoją pracą?
- Straciłam ją. Nie było to nic nadzwyczajnego, ale
mogłam dzięki niej pozwolić sobie na opłacenie szkoły
wieczorowej. Teraz już za późno na nadrobienie
zaległości. Miałam zbyt długą przerwę.
- Nie przejmuj się tak bardzo. Tu będziesz miała
pracę. Zapłatą będzie mieszkanie z wyżywieniem,
a praca polega na opiece nad dwoma diablętami:
Kipem i Alice. To dzieciaki Luciana. Był mężem
scandalous
Larice Graylon, wiesz której? Grała główną rolę
w jego pierwszym udanym filmie „All's Fair".
- Pewnie pomyślisz, że ze mnie idiotka, ale ja nie
wiem nawet, kto to jest ten Lucian Trent. Nie mam
kiedy chodzić do kina, ani nie oglądam telewizji.
Nauka zajmuje mi mnóstwo czasu!
- No tak, zapomniałam, jaka z ciebie prowin
cjonalna kura. A więc, do twojej wiadomości: Lucian
Trent to jeden z najbardziej znanych dramatopisarzy
w Londynie. Jest także najprzystojniejszą istotą na
obu kontynentach. Jego matka była Meksykanką.
Zostawiła mu w spadku całe połacie jakiegoś pola czy
plantacji. Straszna nuda! Jego ojciec był An
glikiem. Lucian z początku wychowywał się tu, w Me
ksyku. Do szkoły chodził w Anglii. Tam też zaczął
pisać. Wynajął później tę posesję na wyspie. Stało się
to wtedy, gdy został sam z dziećmi po śmierci swej
żony, Larice. Zatrudnił wówczas guwernantkę, która
jednak rozchorowała się poważnie zaraz po przyjeź
dzie i poszła na długie leczenie. Wówczas ja zaofero
wałam swą pomoc Lucianowi w prowadzeniu domu
- wzruszyła kształtnymi ramionami. - Przeliczyłam
się jednak. Nie przypuszczałam, że to tyle roboty.
Miałam nadzieję, że tych dwoje staruszków, którzy
mieszkali w tym domu od zawsze, przejmie większość
obowiązków. Wyszło jednak na to, że to stare wapnia
ki. Teraz więc wpadła mi do głowy moja kochana
przyrodnisia, która na pewno od lat nie miała porząd
nych wakacji. Wszystko to szczęśliwie się składa: ty
potrzebujesz ciepłego słoneczka, a ja twojej pomocy.
Tylko jedna uwaga: nie traktuj Luciana jako dodat
kowej atrakcji. To ja mam zamiar zostać przyszłą
panią Trent, okay?
scandalous
Hanna czuła się okropnie zmieszana i zgaszona.
Niemal zaczęła już żałować, że w ogóle tu przyjechała.
Trudno jej było jednak uzmysłowić sobie, co tak
naprawdę ją poruszyło. Jill nie kłamała przecież. Od
początku stawiała sprawę jasno. W każdym razie
prawie jasno... Powinna teraz coś powiedzieć. Widać
było, że siostra czekała na jej reakcję.
- A co się stało z jego pierwszą żoną? - spytała
z głupia frant.
- Po prostu. Rozwiedli się, a ona wyjechała do
Hollywood. Potem była ta straszna katastrofa lot
nicza, pamiętasz? Pisali o tym dużo w prasie. Larice
była jedną z ofiar. Pobrali się, będąc jeszcze niemal
dziećmi. Larice użyła Luciana jako szczebla do swej
kariery i porzuciła go dla 01ivera Hayesa. Cała ta
sprawa była dość głośna. Wtedy...
- Nieważne - przerwała jej Hanna. - Jakoś trudno
mi nadążyć za tym, co mówisz, a te wszystkie nazwis
ka zupełnie nic mi nie mówią. - Przypadek Larice
i Luciana wydał się jej jednak bardzo podobny do
historii Jill i Billa.
- Co tam słychać u Billa? - spytała Jill, jakby
odgadując kierunek jej myśli. - Widujesz go czasem?
Pewnie nadal odnosi sukcesy na rynku mebli?
- Nieźle sobie radzi, muszę przyznać. Idzie mu na
pewno lepiej, niż gdy był w Nowym Jorku. Gdy
zachorowałam i zaczęło brakować mi forsy. Rosa
i Bill zaprosili mnie do siebie. Mieszkałam u nich, aż
znowu stanęłam na nogi.
- No, no, no - Jill pokręciła głową. Zapatrzyła się
w dal, ponad powierzchnią morza. Widać było, że jej
myśli były tysiące mil stąd. - Wszyscy myśleli, że
pobraliśmy się po to, by mieć serwetki z nadrukiem:
scandalous
Jill & Bill. Wiedziałaś o tym? Biedny Bill. Okazało się,
że jego przepis na koktajl, to wymieszać słodkie wino
z piekącym imbirem.
- Wiesz, Jill. Może nie jest to najinteligentniejszy
facet na świecie, ale uczynił dla mnie wiele dobrego.
Nie mam pojęcia co bym zrobiła, gdyby nie pomoc
jego i Rosy.
- No oczywiście. Zawsze byłaś w nim zakochana,
nieprawdaż?
- Niezupełnie. Kocham go, owszem, ale raczej jak
swojego brata. Nigdy nie było między nami nic
ponadto. Nawet przedtem...
- Przedtem, moja kochana, zwinęłam ci go sprzed
twego zadartego noska, co? No, ale skoro tak twier
dzisz... Ale mimo wszystko mieszkasz z nim teraz.
Okay, powiedzmy, że jest tam i jego mamuśka. W każ
dym razie pamiętaj: możesz mieć Billa, jeśli chcesz,
ale trzymaj łapki z daleka od Luciana. - Przekręciła
kluczyk w stacyjce i śmieszny pojazd wytoczył się na
asfalt drogi biegnącej brzegiem cudownego morza.
Casa Azul - ten widok przerósł wszelkie jej ocze
kiwania. Zanim przypomniała sobie, że Lucian tylko
wynajmuje ten dom, pomyślała, że tak powinna właś
nie wyglądać posesja pisarza znanego na dwóch kon
tynentach. Zaraz jednak pomyślała sobie, że ten
widok mógł oszołomić właśnie kogoś takiego, jak
ona, kto nie ruszał się dotąd z domu dalej niż do
sąsiedniego stanu. Gdy ściągała z bagażnika swoją
walizkę, dwie małe postacie przemknęły pod łukiem
wieńczącym wejście do domu i ukryły się w krzewach
okalających podjazd.
- Oho! Jesteś już pod obserwacją - mruknęła Jill
sucho, czekając, aż Hanna pozbiera się z bagażem.
scandalous
- Ja? O co ci chodzi?
- Spójrz tam. Staraj się ich nie zauważać. Będą na
górze jeszcze przed nami.
Hanna rozejrzała się, ale nie zauważyła nikogo.
Szła niepewnie za Jill przez mroczny korytarz. Cały
salon wyglądał chłodno. Wydawało się jej, niedo
świadczonej, że wypełnia go mnóstwo cennych anty
ków. Wszystko to miało nieco mauretański charakter,
te łuki i kolumny... O mały włos nie przewróciła się,
zawadzając stopą o brzeg dywanu.
- Przestań się gapić na boki i patrz pod nogi! - Jill
była rozdrażniona. - Uważaj, bo ogłoszę wszem
i wobec, że wzięłam cię z biura rzeczy zagubionych.
Carlotta jest teraz w kuchni, a Lucian wróci dopiero
późnym wieczorem. Będziesz miała mnóstwo czasu,
żeby sobie to wszystko obejrzeć i zaznajomić się
z dzieciakami. Ulokuję cię w ich części domu. Zamie
szkasz w pokoju guwernantki. Ja i Lucian mieszkamy
oczywiście po drugiej stronie. Nieźle to wygląda, co?
-Jest wspaniale, Jill. Czy miałaś na myśli... to
znaczy, chciałaś powiedzieć, że ty i pan Trent mie
szkacie...
- A jeśli nawet, moja kochana, to cóż z tego? Nie
twój interes. Wchodź.
Otworzyła bogato rzeźbione drzwi sypialni i ges
tem ręki zaprosiła Hanne do środka.
- Możesz tu trochę posprzątać i poprzestawiać
meble, jeśli chcesz. Carlotta właśnie daje jeść dzieciom
w kuchni, więc na szczęście będziemy miały je z głowy
przez jakiś czas. Spotkamy się na dziedzińcu za
półtorej godziny. Cześć.
Pomimo pewnych wątpliwości Hanna zlustrowała
dokładnie przydzielone jej pomieszczenie. Były tu dwa
scandalous
balkony. Jeden wychodził na cienisty dziedziniec we
wnętrzny, drugi zaś na las i rozciągające się za nim
morze. Pokój był wprost piękny. Podłogę pokrywała
mozaika z kontrastujących ze sobą gatunków drewna,
meble - masywne i bogato rzeźbione. Narzuta na
łóżko i draperie wykonane były z ciemnego materiału.
Wszystkie ściany z wyjątkiem jednej całej białej
- zajmowała tapeta ze wzorem przedstawiającym
stylizowany krajobraz z zachodzącym słońcem.
Znalazła łazienkę. Relaksująca kąpiel w ciepłej
wodzie z aromatycznym balsamem przyniosła jej
orzeźwienie. Próbowała zebrać i uładzić jakoś swe
dotychczasowe wrażenia. Może jednak zbyt pochop
nie skorzystała z oferty Jill? Nie byłby to pierwszy raz,
kiedy wykonała ruch bez większego zastanowienia.
Tym razem przebyła jednak ładny kawałek drogi, nie
da się ukryć...
Uporządkowała łazienkę i wróciła do sypialni.
Z korytarza dobiegł ją stłumiony chichot. Nie poczuła
się zaskoczona, gdyż domyślała się kto to mógł być.
Rozpuściła włosy, rozpoczynając toaletę. Siedząc
przed lustrem mogła jednocześnie obserwować znaj
dujące się za nią drzwi. Tak, jak się tego spodziewała
uchyliły się nieco, potem szerzej. W szparze ukazały
się dwie zaintrygowane gębusie. Jej rozpuszczone
włosy sięgały sporo poniżej talii.
- Och, gdyby tak ktoś pomógł mi je rozczesać
z tyłu... - zamruczała niby do siebie.
Główki wsunęły się dalej w głąb pokoju. Hanna
przerzuciła włosy przez ramię do przodu i z wysiłkiem
przeczesywała je szczotką.
- Nie mogę dosięgnąć tych z tyłu... powiedziała
znowu teatralnym szeptem.
scandalous
- Ja ci je uczeszę! - odezwał się wreszcie dziecinny
głosik.
Dla kogoś przyzwyczajonego do łagodnej gwary
południa Stanów ten akcent brzmiał nieco zbyt wyra
finowanie.
- I ja też, ja chcę też, Alice!
Zanim zeszli na dół Hanna musiała wysłuchać
tysiąca opowieści dwóch rozognionych głów o tym,
że pińata jest na pewno lepsza niż prezenty znaj
dowane w skarpetach wiszących na kominku, i o tym,
jak to Święty Mikołaj przybywa do Cozumel na
nartach wodnych. Dwoje dzieciaków - pięcioipółletni
Kip, czyli Christopher Peter Trent, i sześcioipółletnia
Alice Lucy Trent - zapewniło ją, że tutejsza woda jest
jak najbardziej zdatna do picia. Dowiedziała się też,
że Casa Azul znaczy Niebieski Dom, i że jutro
pokażą jej wszystkie swoje ulubione miejsca. W za
chowaniu dzieci nie sposób było dostrzec oznaki
angielskich manier. Pomyślała, że był to pewnie
rezultat pomieszania gorącej krwi meksykańskiej
z angielską flegmą.
Odczuwając bardziej niż kiedykolwiek swą prowin-
cjonalność, zeszła na dół i odnalazła Jill.
- No i co? Myślisz, że dasz sobie z nimi radę?
- spytała ją siostra, leżąc na kanapce ogrodowej
kunsztownie wykonanej z kutego metalu. Piła drinka
z wysokiej, oszronionej szklanki.
- Mówisz o dzieciach? Są wspaniałe!
- Skoro tak twierdzisz... -Jill wzruszyła ramiona
mi. - Widząc, jak przyklejają się do każdej kobiety,
którą mają w zasięgu wzroku, można by pomyśleć, że
w życiu nie zaznały przyjaźni. Mnie też zalazły za
skórę w pierwszych dniach. Szybko jednak się dotarły.
scandalous
Mam sporo wad, ale, jak wiesz, obłuda nie jest
jedną z nich.
- Dlaczego w takim razie zgodziłaś się na opiekę
nad nimi?
-A co? Myślisz, że mogłam zaoferować się Lu-
cianowi po prostu, jako grzałka do łóżka? - Jill
wysunęła przed siebie zgrabną stopę i zaczęła od
niechcenia przyglądać się nowemu skórzanemu san
dałkowi. - Jeśli o to chodzi, to zaufaj nieco mojej
fantazji, kochana. Jeżeli na czymś mi zależy, zwykle
dochodzę do tego planowo i z rozmysłem, jasne?
A może myślisz, że bardziej właściwe byłoby docie
ranie do celu ze świętoszkowatym „przepraszam, że
żyję" na ustach, co?
Myśli Hanny powędrowały natychmiast do mał
żeństwa Jill i Billa Tollanda, do jej wielkiego sukcesu,
który zawdzięczała jego niezwykłym zdolnościom fo
tograficznym i doświadczeniu menedżera. Z cienia,
który naraz okrył twarz Jill wynikało, że i jej myśli
zaczęły krążyć wokół tego tematu.
Obiad podała korpulentna, niska kobieta, której
gładka, młoda twarz kontrastowała z siwiejącymi
włosami. Carlotta była mistrzynią kuchni. Stała obok
i z widocznym zaangażowaniem wypatrywała reakcji
Hanny, gdy ta kosztowała po kolei wykwintnych dań,
od czystej zupy o intrygującym smaku limonów aż po
aromatyczne karmelki czekoladowe.
Zaraz po obiedzie Jill wstała od stołu. Miała
zamiar wziąć kąpiel i odpocząć przy lekturze nowego
numeru „Vogue".
- Na twoim miejscu zrobiłabym to samo - rzekła
odchodząc. - Podróże męczą, a rano dzieciaki już się
postarają, byś nie zaspała.
scandalous
Hanna była zmęczona, ale nie senna. Carlotta
i Manuel, który zajmował się utrzymaniem ogrodu
i oczyszczaniem basenu z liści, poszli do swoich pokoi.
Dzieci bawiły się same.
Właśnie postawiła stopę na pierwszym schodku,
gdy usłyszała głos Jill, dochodzący ze schodów po
przeciwległej stronie salonu.
- W bibliotece są książki. To te powójne drzwi
w tamtym skrzydle. Nie krępuj się.
Wchodziła do biblioteki nieco niepewnie. Nigdy
w życiu nie chciałaby być przyłapana na szperaniu po
nie swoich zakamarkach pod nieobecność gospoda
rza. Ale, z drugiej strony, co to za gospodarz, którego
nie ma w domu, gdy przyjeżdżają goście? Prawda,
w zasadzie była gościem Jill, no, ale mimo wszystko...
Pośpiesznie złapała dwa kolorowe pisma, leżące
z brzegu wielkiego stołu, omiotła spojrzeniem pięt
rzące się pod sufit półki z książkami, zgasiła światło
i zamknęła za sobą drzwi. Miała przecież mnóstwo
czasu na uważniejsze przestudiowanie zawartości po
koju za wiedzą gospodarza.
Pisma, które wzięła ze stołu były w języku hiszpań
skim. Przez ponad godzinę próbowała je studiować,
wystawiając swoją znajomość tego języka na ciężką
próbę. Nagle przyszło jej do głowy, że zapewne
większość książek w bibliotece była także w tym
języku. Do licha! A tak lubiła czytać! Przeszłość
nauczyła ją, jak cenną pomocą była lektura w leczeniu
różnego typu złych nastrojów i chandry.
Gdy usłyszała cichy pomruk samochodu, odłożyła
pismo i szybko podeszła do balkonu wychodzącego
na dziedziniec. Miała okropną wprost pokusę, by
wychylić się nad schodami i ujrzeć choć cień tego
scandalous
idealnego mężczyzny, którym Jill była tak oczarowa
na. Z całych sił poskromiła jednak swą ciekawość
i patrzyła z góry na powierzchnię basenu. Na przeciw
ległym jego końcu była fontanna. Wydobywający się
z niej drobny pył wodny tworzył na powierzchni wody
fakturę miękkiego atłasu.
Usłyszała dochodzące z dołu głosy. Dość wysoki
głos Jill i ten drugi, brzmiący „jak żwir polany
czekoladą". Uśmiechnęła się na myśl o tym skojarzeniu
i wychyliła się jeszcze bardziej przez barierkę. Nadal
pozostawała poza zasięgiem wzroku, gdyż dziedziniec
był oświetlony przez lampiony wiszące pod balkonami.
Z domu wyszła Jill mówiąc do kogoś, kto szedł
za nią. Z pewnością tym kimś był Lucian Trent.
Szyfonowe kimono luźno przesuwało się po jej zmy
słowym ciele. Biała, bawełniana sukienka była może
dobra na obiad z siostrą, ale nie na przywitanie
pana domu i mistrza! Ta okazja wymagała stroju
bardziej wymyślnego.
Z głębi domu docierały dźwięki muzyki. Hanna
znów usłyszała ów znajomy baryton. Tym razem była
w stanie rozpoznać akcent. Była to dziwna mieszanina
meksykańskiego z brytyjskim, podobna do tej, którą
posługiwały się dzieci. Mowa Luciana pozbawiona
była jednak tych akcentów, które dzieciaki mogły
nabyć, będąc ze swą matką na Zachodnim Wybrzeżu
Stanów.
- Mówiłem ci, że życie nocne na wyspie nie będzie
zbyt ciekawe - powiedział,podchodząc do Jill i tym
samym pojawiając się w polu widzenia Hanny.
- Jeden taniec z tobą i przestanę marudzić - za
śmiała się Jill. Podeszła do niego tanecznym krokiem.
Zaczęli tańczyć. Jego ręce obejmowały ją swobodnie.
scandalous
Hanna walczyła ze swym sumieniem. Gdyby wy
konała jakiś ruch, mogliby ją zobaczyć, a to wszyst
kich wprawiłoby w zakłopotanie. Widziała ich oboje
pod takim kątem, że trudno było jej ocenić postać
gospodarza. Był wyższy, niż go sobie wyobrażała.
Jego szerokie barki odziane były w doskonale uszytą
marynarkę. Gdzie to się on dotychczas podziewał bez
Jill? Z tego widać, że jej osoba nie wypełniała mu
całego czasu.
Obracali się powoli w rytm muzyki. Hanna widzia
ła jego dłoń na tle pastelowego kimona Jill. Była
wydłużona, ciemna i bardzo kształtna. Zawsze lubiła
patrzeć na dłonie mężczyzn. Kiedy przesunęli się
oboje w cień, poza palmami okalającymi basen,
przemknęła się do swej sypialni i zgasiła nocną
lampkę.
Długo jeszcze po wślizgnięciu się między miękkie,
lniane prześcieradła widziała oczami wyobraźni wy
sokiego Latynosa, w którego głosie dawało się wyczuć
tę charakterystyczną nutę pobłażliwości. Wyglądał
intrygująco nawet z wysokości balkonu. Długi, lekko
zakrzywiony nos, kości policzkowe aż za bardzo
wyraziste, dolna warga dość cienka, lecz zmysłowo
zarysowana.
Dysponując przecież niewielkim jeszcze doświad
czeniem, Hanna domyślała się, że mężczyźni o tej
urodzie mogą stanowić przedmiot marzeń wielu
kobiet. Miała tylko nadzieję, że nie wywoła kon
sternacji, gdy spotka się z nim rano, że nie spłonie
rumieńcem, ani nie zacznie się idiotycznie jąkać
jak jakiś podlotek. W przeszłości zdarzało się nieraz,
że Jill z wyrafinowaniem wykorzystywała młodzień
czą niepewność Hanny i podpuszczała ją, wystawiając
scandalous
na pośmiewisko. Przyglądała się później, jak twarz jej
siostry mieni się wszystkimi kolorami tęczy.
Rano okazało się, że nie było się specjalnie czym
przejmować. Obudziły ją głosy dzieci paplających
o tym, że tata wyjechał na konną przejażdżkę,
i czy ona nie zechciałaby zjeść z nimi śniadania.
Rozgrzana jeszcze od snu usiadła i podciągnęła
kolana pod brodę.
- Brzmi nieźle - wymamrotała. - A pozwolicie mi
się wpierw ubrać?
Widok dzieci rozbawił ją i obudził w niej ciepłe
uczucie troski. Ich ręce i twarze nie były zbyt czyste.
Kip miał ponadto źle zapiętą koszulę. Carlotta była
pewnie zajęta przygotowywaniem posiłku, ale Jill
mogłaby chyba... Nie. Jill na pewno by nie mogła.
Na pewno aż na tyle się od wczoraj nie zmieniła. Była
„nocnym markiem" i rzadko budziła się do życia
przed południem.
Zjedli razem śniadanie w ogródku. Według Alice
to, co właśnie jedli, nazywało się huevos rancheros
- mieszanina jajek, smażonej fasoli i ostrego sosu
podanego na tortilli. Było to o całe niebo pożywniej-
sze niż płatki śniadaniowe, do których była przy
zwyczajona.
- T o mi smakuje o wiele bardziej niż owsianka
- stwierdził Kip. - Tacie też. Tata mówi, że jak
będę dużo jadł i duży urosnę, to dostanę kucyka
i będę mógł mu towarzyszyć, gdy on będzie jechał
na Dorze.
- Dor to koń taty. Jest duży. Naprawdę nazywa
się Conquistador - wyjaśniła Alice, ledwie mówiąc
z wypchanymi ustami.
scandalous
Podziękowali Carlotcie i dzieciaki wzięły Hanne za
ręce, by pokazać jej swe ulubione miejsca. Kucharka
angielszczyzną przeplataną hiszpańskim zapewniła
Hanne, że mogą wrócić dopiero na lunch.
W czasie następnych kilku godzin obejrzeli ogrom
ny kopiec termitów oraz mały krystaliczny zbiornik
wodny zwany ,,cenote", gdzie, jak powiedziały dzieci,
wolno im się było pluskać, w towarzystwie kogoś
z dorosłych.
- Pani Goodge przyprowadzała nas tutaj, ale nie
pozwalała nam się zamoczyć, a pani Tolland, nawet
nie dała się tu zaciągnąć! - powiedziała z wyrzutem
Alice, patrząc z nadzieją na Hanne. Dzieci z pe
wnością nie tęskniły zbytnio za swą dawną guwe
rnantką.
Kamienną, krętą ścieżką zeszli na plażę pokrytą
kawałkami korali. Spieniona woda podpływała falami
pod ich stopy. Nieco dalej betonowe molo sięgało
w głąb morza. Na jego końcu kołysała się dostojnie
piękna, biała łódź motorowa.
Kip rzucał małe odłamki korali do wody. Gdyby
teraz któreś z dzieci zaproponowało kąpiel, trudno
byłoby jej odmówić im i sobie tej przyjemności. Lazur
morza kusił. Ostrzeżono ją jednak, że przy brzegu
spotyka się małe, lecz uciążliwe żyjątka, zaś dalej
przepływa niebezpieczny prąd.
Słońce grzało nieznośnie, gdy wracali do Casa
Azul, wspinając się pod niewielkie wzniesienie. Wyspa
Cozumel była niemal całkiem płaska, tak jak i cały
Półwysep Yukatan. Tu i ówdzie jednak urozmaicały
krajobraz niewielkie wzniesienia.
- A teraz pokażemy ci Ix Chell - zadecydowała
Alice.
scandalous
Kip spojrzał na nią pytająco szeroko otwartymi
oczami.
- Wczoraj tata poprosił mnie, bym mu tam pomo
gła. No i w końcu Hanna jest przecież dorosłą osobą
- dodała, jakby na usprawiedliwienie.
-Nie wiem, czy powinniśmy... - zawahała się
Hanna.
Dzieci nawet nie zwróciły na to uwagi. Otworzyły
drzwi i weszły do mrocznego, chłodnego pomiesz
czenia. Hanna bezwolnie poszła w ich ślady.
W powietrzu unosiła się charakterystyczna woń
kurzu i czegoś nieokreślonego o nieco gryzącym
zapachu. Na przymocowanych wzdłuż ścian półkach
Hanna zaczęła powoli rozpoznawać obłe kształty
jakichś przedmiotów i bryły kamieni. Światło docie
rało tu przez otwarte drzwi za ich plecami, a także
przez uchylone drugie drzwi, po przeciwnej stronie,
prowadzące pewnie na podwórze.
- Popatrz, to jest Ix Chell. To jest taty bogini
próżności. - Kip palcem pokazywał stoliczek, gdzie
powiązany sznurkami stał tajemniczy posążek. Wido
cznie był niedawno klejony.
- Płodności, nie próżności - poprawiła go Alice
i zwracając się do Hanny wyjaśniła: - To ona sprawia,
że rośnie kukurydza.
Uśmiech nagle zastygł na ustach Hanny. Kip po
chylił się nad blatem, chcąc dokładniej obejrzeć cenny
eksponat. Stół przechylił się w ułamku sekundy i fi
gurka roztrzaskała się, upadając na posadzkę na
oczach sparaliżowanej grozą trójki.
Nikt nie powiedział ani słowa. Wszyscy na moment
wstrzymali oddech. Głuchą ciszę przeciął głośny la
ment Alice.
scandalous
- Och, Kip! Tata będzie strasznie krzyczał! - Alice,
mała chuda dziewczynka ze sterczącymi cienkimi
warkoczykami i rozwartymi grozą brązowymi ocza
mi, zakryła w przerażeniu rączkami buzię.
Kip jęknął i wystrzelił z domku jak z procy. Alice
wybiegła za nim. Hanna stała jak wryta nad kupką
skorup, zupełnie nie wiedząc, jak się zachować. Uklę
kła w końcu, wierząc, wbrew nadziei, że może da się
to jeszcze posklejać. Podniosła coś, co kiedyś zdobiło
głowę figurki. Wyglądało fatalnie. Niektóre części
były po prostu rozbite w pył.
Zdrętwiała nagle, gdy usłyszała odgłos kroków za
drzwiami. Podniosła się z klęczek. Nogi miała jak
z waty. Obróciwszy się natrafiła na lodowate spo
jrzenie niebieskich oczu.
- Mogę wiedzieć, co tu się dzieje, do licha? Kto ty
jesteś? Co ty tu... urwał, nagle dostrzegłszy skorupy
na podłodze.
W dwóch energicznych susach znalazł się przy niej.
Przygwoździł ją wprost do stołu swą olbrzymią po
stacią. Jego oczy ciskały gromy wściekłości.
- Nie uczono cię nigdy trzymać się z dala od nie
swoich rzeczy? To jest prywatna rezydencja, a nie
jakieś muzeum otwarte dla lepkich łapek głupich
turystów! To, co właśnie zamieniłaś w kupę śmieci to
był jeden z niewielu zachowanych egzemplarzy tego
rodzaju na świecie!
- Ale przecież...
- Nie zdecydowałem się zamknąć tych drzwi nawet
wówczas, gdy pani Tolland oznajmiła mi, że ktoś z jej
rodziny przybył z niespodziewaną wizytą. Życzę so
bie, byś podczas swego pobytu ograniczyła się do
odwiedzania ogólnie dostępnych części casa i nie
scandalous
próbowała wchodzić do miejsc, które uważam za
prywatne!
Hanna zaniemówiła. Poczuła się straszliwie i nie
słusznie upokorzona. Nie było mowy, rzecz jasna,
o ujawnieniu całej prawdy, choćby przez wzgląd na
biednego Kipa, drżącego przed tym okropnym czło
wiekiem. Ją nazwać wścibską turystką i nieproszonym
gościem!
-Pan... ja... Nie musi się pan martwić, seńor!
Wyniosę się natychmiast z pańskiego pałacu. Przykro
mi tylko, że fatygowałam się na wasze zaproszenie.
Proszę mi wierzyć. Nigdy bym tu nie przyjechała,
wiedząc, jakim... jakim...
Trzęsąc się cała ze złości szukała odpowiednio
ostrego słowa na określenie górującego nad nią czło
wieka. W tej wyblakłej bluzce wyglądała bardzo
niepozornie. Kilka chwil, które dotąd miała okazję
spędzić w słońcu Karaibów, nie mogło zmazać z jej
twarzy śladów kilkumiesięcznej walki z chorobą. Jej
cienka szyja z ledwością zdawała się utrzymywać
odchyloną w tył głowę z rozwichrzoną czupryną
jasnobrązowych włosów.
- Nie wiedziałem, że zaproszenie zostało wysłane,
proszę pani - powiedział cicho Trent. Jego oczy
zdawały się chłonąć każdy detal jej wyglądu. Wyciąg
nął rękę, by uwolnić ją od tego fatalnego odłamka,
tkwiącego ciągle w jej dłoni. Zdawać by się mogło, że
pozbawił ją tym samym ostatniego ładunku energii.
Skurczyła się w sobie, będąc bliska płaczu. Od
wróciła oczy od jego twarzy i, wymijając go, rzekła:
- Wrócę najbliższym samolotem. Jeśli to możliwe,
nawet dziś, a jeśli nie, to jutro. Czy jest w pobliżu
jakiś hotel, gdzie mogłabym przenocować?
scandalous
- To chyba nie będzie konieczne. Pani kuzynka
z pewnością byłaby rozczarowana, jeśli przyjechawszy
z tak daleka nie spędziłaby pani z nią choć paru dni.
- To moja przyrodnia siostra, jeśli chodzi o ścisłość
poprawiła go Hanna chłodno.
Gdy wychodziła z domku, wydało jej się, że ten
rajski świat na zewnątrz nieco poszarzał. Usłyszała,
jak Lucian Trent zatrzasnął za nimi drzwi.
- Myślę, że Carlotta ma już lunch gotowy. Dzieci
zjedzą z nami, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu.
Zaskoczona spojrzała na niego. Szybko wspinał się
pod górę. Gdy szedł, na jeden krok jego długich,
muskularnych nóg przypadały dwa jej kroki.
- Oczywiście nie mam nic przeciwko temu. Ale nie
mam ochoty na lunch, dziękuję za propozycję.
- Ależ nie może pani sprawić zawodu Carlotcie.
Zobaczymy się za kwadrans. - Szybko wszedł do
domu i zniknął jej z oczu, zostawiając ją targaną
sprzecznymi uczuciami.
Zamyślona weszła do pokoju. Frapowało ją, dla
czego Jill nie powiedziała Lucianowi, że ją zaprosiła?
Dziwaczne było oczekiwać od niej, że zechce zostać
tu nie zaproszona. Także oświadczenie, że będzie
mogła pracować na swoje utrzymanie stało w sprzecz
ności z brutalnym atakiem, którego ofiarą padła
przed chwilą.
Co za upokarzająca sytuacja! Dlaczego Jill ją
oszukała? A przede wszystkim, jak z tego teraz wy
brnąć? Perspektywa powrotu do kraju, gdzie panuje
teraz paskudna, zimna i mokra pogoda, do świata
bez pracy, bez mieszkania i bez przyszłości wydawała
się tak okrutna! Nigdy więcej przecież nie będzie
mogła sobie pozwolić na taką podróż! Wszystkie
scandalous
jej oszczędności miałyby zostać wydane na jedną,
jedyną noc w tropiku?!
Lunch przebiegał, delikatnie mówiąc, w kłopot
liwej atmosferze. Dzieci były nienaturalnie milczące.
Rzucały krótkie spojrzenia w jej kierunku, jakby
chciały się upewnić, że ich nie zdradziła. Zupełnie,
jakby była do tego zdolna! Patrząc na skurczone
przerażającym wspomnieniem twarzyczki i na domi
nującą po drugiej stronie stołu groźną męską postać,
Hanna wiedziała, że nic nie zmusiłoby jej do wy
stawienia tych dzieci na przeżycia, których sama
doświadczyła. Widząc, że Jill również czuła się nie
swojo, pozwoliła sobie na niewielką dozę satysfakqi.
Spoglądając spod długich, sztucznych rzęs to na
Hanne, to znów na Luciana, Jill przerwała ciszę
w momencie, gdy napięcie zdawało się już sięgać
zenitu.
- Czy to nie wspaniałe, jak Hanna i dzieci dosko
nale się rozumieją? - Głos jej brzmiał nienaturalnie
wesoło. - Dobrze im zrobi, gdy będą miały kogoś, kto
będzie z nimi wychodził na spacery. Oczywiście mog
łabym to robić sama, ale to słońce! Upiekłabym się
na chrupiąco! - Wzięła z półmiska małą krewetkę
i zanurzyła ją w sosie limonowym. Jednak Hanna
to co innego. Pochodzi z farmy. Gdy ją zobaczyłam
pierwszy raz, była cała w jednym kolorze: oczy, włosy
i skóra. Myślę, że chyba nawet miałaś wtedy brązową
sukienkę, siostrzyczko. A może tylko łowiłaś strzałki
wodne i miałaś na sobie ziemię z całego pola?
- Doktor Maitland ma mnóstwo strzałek i innych
podobnych rzeczy! - powiedziała Alice. - Jest ar-
chologiem.
scandalous
DIXIE BROWNING Pogoda dla niepozornych scandalous For Evaluation Only. Copyright (c) by Foxit Software Company, 200 Edited by Foxit PDF Editor
ROZDZIAŁ PIERWSZY Lało okropnie, gdy przesiadała się w Miami. Słoń ce Florydy nie mogło więc jej przygotować na to, co zobaczyła. Wyszedłszy z samolotu Meksykańskich Linii Lotniczych w Cozumel dosłownie osłupiała. Czy to mogło dziać się naprawdę? Czy to rzeczy wiście ona, ta sama Hanna Blanchard z podgórza w Północnej Karolinie? Rozglądała się otwartymi szeroko oczami po egzotycznych krzewach kwitną cych z nienaturalnym wprost przepychem pod różo- wo-turkusowym niebem. Pozostali pasażerowie weszli już do małego budyn ku lotniska. Hanna została nagle zupełnie sama i prę dko pośpieszyła za nimi. Pierwszy raz w życiu tysiące mil dzieliły ją od domu, od tego, co było jej znajome, przyjazne. Ponadto stwierdziła, że język hiszpański, którym porozumiewali się dwaj bagażowi, mijając ją przed chwilą, w niczym nie przypomina tego, którego uczyła się dawno temu w college'u. Spotęgowało to tym bardziej poczucie obcości i osamotnienia. Podążając za innymi w kolejce do odprawy, pró bowała przeniknąć wzrokiem panujący na sali mrok i wypatrzeć gdzieś jasne włosy Jill. Oczywiście! Znów się spóźniała. Hanna poczuła przez chwilę, że ogarnia ją panika. Opanowała się jednak błyskawicznie. Usia dła na jednym z plastikowych krzeseł i poczęła scandalous
6 POGODA DLA NIEPOZORNYCH przyglądać się grupom tubylców i turystom. Tych ostatnich można było podzielić na dwie kategorie: ożywionych i ruchliwych oraz znudzonych. Tak, trzeba było być zbyt wielkim optymistą, by oczeki wać od Jill punktualności. Optymizm jednak, to wada charakteru, którą Hanna grzeszyła od dawna. Cofnęła się pamięcią do tego czasu, gdy po raz pierwszy na nią czekała. Wtedy nazywała się jesz cze Jill Grainer, a nie Jill Tolland. Mama Hanny ujawniła wtedy swój zamiar poślubienia ojca Jill - Eda Grainera. Wyperswadowała Hannie jej pla ny na wieczór. Musiała pojechać na farmę, by poznać swą przyszłą rodzinę. Miała wówczas dzie sięć lat, a Jill była już wtedy wyszczekaną szesnas tolatką. Widząc jej śliczne, długie blond włosy i jasnoniebieskie oczy Hanna miała dobre prze czucie co do ich późniejszych relacji. Nie myliła się zbyt wiele, choć Jill, ciesząc się wyraźnie powodze niem w towarzystwie, nie miała zbyt wiele czasu dla drobnej, pucołowatej dziewuszki z farmy tyto niowej. Dziesięcioletnia Hanna niewiele się różniła od Hanny - siedemnastolatki: nadal niskiego wzrostu, zbyt okrąglutka, by być zgrabną. Wynajmowały wtedy jedno mieszkanko w mieście. Bill nazywał ją „Miluśka", jak swą małą, brązową ptaszynkę, którą hodował. Nie, nie miała złudzeń co do swego wy glądu. Proste włosy, oczy w kolorze zeschniętych liści i ta blada, delikatna cera, gwałtownie reagująca na pierwsze promienie wiosennego słońca. Była aż na zbyt przeciętna. Dlatego tak bardzo przejęła się, gdy Bill Tolland, nauczyciel fotografii w miejscowym college'u, zaproponował jej pierwszą randkę. scandalous
POGODA DLA NIEPOZORNYCH 7 Jill miała wtedy dwadzieścia trzy lata i pracowała w znanej firmie kosmetycznej. Obu dziewczynom dobrze się mieszkało w małym mieszkanku pozo stawionym przez Eda Grainera, który przeniósł się na zachód. Rok wcześniej zmarła matka Hanny. Nic więc nie trzymało ich razem poza dogodnym lokum. Zerknęła na zegarek. Była tu już prawie trzy kwadranse. Zastanawiała się, czy czasem nie powinna zadzwonić do tego - jak mu tam - Lucasa? - nie, Luciana Trenta. Postanowiła poczekać jeszcze kwad rans. Był to przecież kraj owego mańana, gdzie ludzie cenili sobie spokój i dystans do obowiązków. Choć Jill nie wspominała w liście, jak długo tu mieszka, to zapewne udało jej się już przesiąknąć tutejszym spo sobem bycia. Jill. Dwa lata upłynęły od czasu, kiedy Hanna widziała się ze swoją przyrodnią siostrą. Po odejściu Billa każda poszła w swoją stronę. Odtąd pisywały do siebie czasem listy lub pocztówki. Tak naprawdę trudno było nazwać to zdradą, nie myśleli nawet jeszcze o zaręczynach. Jako siedemnas tolatka, i to ciągle bardzo dziecinna, dopiero próbo wała rozwinąć skrzydła. Bill był od niej o dziesięć lat starszy. Miły, dowcipny, młody człowiek. Skłonny do figli i obdarzony nieprzeciętną fantazją, mógł sprawić, że szara „ptaszynka" czuła się jak piękny rajski ptak. Wystarczyło jednak, by Bill raz spojrzał na Jill. Poszedł za nią jak w dym. Jill, rzecz jasna, nie musiała nawet kiwnąć palcem. Jej rolą było po prostu być i gapić się w niego, jakby zszedł właśnie z okładki żurnala. Dalsze wydarzenia potoczyły się lawinowo, jak szereg ułożony z kostek domina. Jako profesjonalny scandalous
fotograf, Bill mógł ocenić możliwości Jill. W sześć miesięcy później jej portfolio - przez niego oczywiście ułożone - krążyło po Nowym Jorku, a on zajął się budowaniem jej kariery, jako modelki. Pobrali się niemal przypadkiem. Hanna zawsze zastanawiała się, dlaczego Jill wyszła za niego. Jeśli chodzi o Billa, sprawa była całkiem jasna - był w niej zadurzony po uszy. A teraz co? Jest czwarta dwadzieścia po południu, na Isla de Cozumel, Terytorium Quintana Roo w Me ksyku, i ona - Hanna Blanchard - zaczyna czuć się cokolwiek nieswojo. Pierwszy raz przeszło jej przez myśl, że mogły się nie rozpoznać. Czy Jill mogła się zmienić tak, jak ona sama w ciągu tych dwóch i pół lat? Hanna zmieniła się bardzo. Stało się to jednak całkiem niedawno. Przechodziła ciężką grypę, która później rozwinęła się w zapalenie płuc. Próbowała pracować na pełny etat i chodzić do szkoły wieczora mi. Było to ponad jej siły. W końcu straciła pracę i mieszkanie. Schudła ponad osiem kilo. Sama siebie nie mogła rozpoznać. Swą przyjaźń z Billem i jego matką, Rosą, kon tynuowała nawet po tym, jak Jill rozwiodła się z Bil lem. Bill i Rosa pomogli jej wyjść z beznadziejnej sytuacji. Ulegając ich serdecznym namowom przenio sła się do pokoju gościnnego w ich domu. Tam Rosa zadbała już o to, by wróciły jej siły. Nie przybrała co prawda na wadze, ale odżyła psychicznie i zaczęła rozglądać się za nową pracą. Wtedy nadszedł list od Jill. Siostra zapraszała ją do Cozumel. Z początku Hanna była przeciwna temu pomys łowi. Jednak Bill serdecznie ją do tego zachęcał. Nie dała się długo namawiać. Stwierdziła w końcu, że był scandalous
to rzeczywiście świetny sposób na ucieczkę choćby od tej obrzydliwej styczniowej pogody. Napisała list do Jill z przewidywanym terminem swego przyjazdu. Wydała na to swoje wszystkie oszczędności. Po przebytej chorobie nie miała ich aż tak dużo. Musiała dopożyczyć trochę pieniędzy od Billa na autobus do Miami i na bilet lotniczy do Cozumel. Liczyła na to. że mając nieco czeków podróżnych będzie mogła dokupić sobie potem trochę letnich ciuchów. Te, które miała, już na nią nie pasowały, z wyjątkiem trzech sukienek i paru koszulek do jej nowych dżin sów. W Winston Salem nie było łatwo zdobyć letnie ubrania w środku zimy. - Hanna? - głos brzmiał znajomie, choć była w nim nutka napięcia. - Jill! Już myślałam, że o mnie zapomniałaś! - Hanna poderwała się z siedzenia i zarzuciła ręce na szyję tej- ślicznej istoty, która stała obok. Jill wy glądała jeszcze piękniej niż we wspomnieniach Hanny. Włosy, nadal w kolorze bladego księżyca, przycięte były bardzo zgrabnie i w tej fryzurze było jej szcze gólnie dobrze. - Dobry Boże! Coś ty ze sobą zrobiła? Wyglądasz na wycieńczoną! - Wielkie dzięki - mruknęła Hanna kwaśno, zabie rając swoją niewielką walizkę i sweter, którego po trzebowała jeszcze w pierwszym etapie podróży. Płaszcz zostawiła Billowi na dworcu. Nie dała się w żaden sposób nakłonić do zabrania go. Niby po co? Na pamiątkę tej okropnej pogody?! - Chodź. Jak wsiądziemy do samochodu, to po gadamy. To wszystko, co masz? Nie wozisz ze sobą wiele! scandalous
Jasnoniebieski dżip z brezentowym dachem w jas krawe pasy stał przed budynkiem. - Przykro mi - powiedziała Jill - Lucian nie po zwala mi zabierać lepszego samochodu. Mówi, że sól w powietrzu szkodzi karoserii. A ten jest po prostu śmieszny! Wygląda jak przerośnięty wózek golfowy! - Mnie się podoba. Jest wspaniały! Och, Jill, nie wierzę, że naprawdę tu jestem! Próbowałam poduczyć się trochę hiszpańskiego. Zadałam stewardesie pyta nie, które przeczytałam w rozmówkach. Odpowie działa mi coś, ale nie zrozumiałam ani słowa! Te głupie książki podają same pytania, bez odpowiedzi! Muszę się jeszcze sporo nauczyć. - Ja też - zauważyła Jill. W jej głosie zabrzmiała jakaś nowa, dziwna nuta. Hanna spojrzała na nią. Jill nigdy nie starała się skrywać swych uczuć i w tym momencie wyraźnie coś ją trapiło. - O co chodzi, Jill? Coś się stało? A może przyje chałam w niewłaściwym czasie? Jill skierowała barwny wehikuł do małej zatoczki przy szosie, skąd rozpościerał się przepyszny widok na nieprawdopodobnie wprost błękitne morze. Zga siła silnik. - Nie, jeśli o to chodzi, to wszystko w porządku - powiedziała szczerze. - Posłuchaj, jeśli jest cokol wiek, do czego nie jestem stworzona w życiu, to jest to zajmowanie się dziećmi. Twój przyjazd to chyba odpowiedź na moje modły. Jedna rzecz, która mnie niepokoi, to... Myślałam, że ciągle jesteś jeszcze brzy dkim kaczątkiem, a w Casa Azul jest tylko miejsce dla jednego łabędzia: dla mnie. Hanna zamrugała oczami nie tylko z powodu oślepiającego słońca. scandalous
POGODA DLA NIEPOZORNYCH 11 -Ale... To znaczy... chodzi ci... No nie, nie możesz przecież myśleć, że... - Myślę, moja Hanno - przerwała jej, kontynuując tym samym ironicznym tonem, który prześladował Hanne latami - że mimo tego okropnego uczesania, mimo tych ciuchów z wyprzedaży i mimo tej wzru szająco bladej cery wyglądasz mi na całkiem dojrzałą kobietkę. Dlatego też na wstępie chcę ci zakomuni kować parę ogólnych zasad na przyszłość. Tylko na wypadek, gdyby chodziły ci po głowie jakieś niemądre pomysły - wyjęła papierosa i zapaliła go od płomienia kosztownie wyglądającej zapalniczki. - Lucian Trent jest mój i tylko mój, rozumiesz? Nie sądzę, że mógłby się tobą zainteresować. Nie wyglądasz aż tak atrak cyjnie. Zaskoczyła mnie jedynie ta zmiana w tobie. Te wszystkie kości tam, gdzie wcześniej byłaś okrąglutka jak pulpecik... Jak ty to robisz? Biegasz, ćwiczysz codziennie? Żyjesz sałatą i kiełkami fasoli? - Nie uwierzysz. Miałam grypę, a zaraz potem zapalenie płuc! - Hanna zaśmiała się nerwowo. Słońce straciło nieco na swym blasku. - Przepraszam, kochana. W takim razie nic dziw nego, że skorzystałaś z mojej oferty. Gdy pisałam list do ciebie, nie byłam nawet pewna, czy będziesz miała czas przyjechać. Co stało się z twoją pracą? - Straciłam ją. Nie było to nic nadzwyczajnego, ale mogłam dzięki niej pozwolić sobie na opłacenie szkoły wieczorowej. Teraz już za późno na nadrobienie zaległości. Miałam zbyt długą przerwę. - Nie przejmuj się tak bardzo. Tu będziesz miała pracę. Zapłatą będzie mieszkanie z wyżywieniem, a praca polega na opiece nad dwoma diablętami: Kipem i Alice. To dzieciaki Luciana. Był mężem scandalous
Larice Graylon, wiesz której? Grała główną rolę w jego pierwszym udanym filmie „All's Fair". - Pewnie pomyślisz, że ze mnie idiotka, ale ja nie wiem nawet, kto to jest ten Lucian Trent. Nie mam kiedy chodzić do kina, ani nie oglądam telewizji. Nauka zajmuje mi mnóstwo czasu! - No tak, zapomniałam, jaka z ciebie prowin cjonalna kura. A więc, do twojej wiadomości: Lucian Trent to jeden z najbardziej znanych dramatopisarzy w Londynie. Jest także najprzystojniejszą istotą na obu kontynentach. Jego matka była Meksykanką. Zostawiła mu w spadku całe połacie jakiegoś pola czy plantacji. Straszna nuda! Jego ojciec był An glikiem. Lucian z początku wychowywał się tu, w Me ksyku. Do szkoły chodził w Anglii. Tam też zaczął pisać. Wynajął później tę posesję na wyspie. Stało się to wtedy, gdy został sam z dziećmi po śmierci swej żony, Larice. Zatrudnił wówczas guwernantkę, która jednak rozchorowała się poważnie zaraz po przyjeź dzie i poszła na długie leczenie. Wówczas ja zaofero wałam swą pomoc Lucianowi w prowadzeniu domu - wzruszyła kształtnymi ramionami. - Przeliczyłam się jednak. Nie przypuszczałam, że to tyle roboty. Miałam nadzieję, że tych dwoje staruszków, którzy mieszkali w tym domu od zawsze, przejmie większość obowiązków. Wyszło jednak na to, że to stare wapnia ki. Teraz więc wpadła mi do głowy moja kochana przyrodnisia, która na pewno od lat nie miała porząd nych wakacji. Wszystko to szczęśliwie się składa: ty potrzebujesz ciepłego słoneczka, a ja twojej pomocy. Tylko jedna uwaga: nie traktuj Luciana jako dodat kowej atrakcji. To ja mam zamiar zostać przyszłą panią Trent, okay? scandalous
Hanna czuła się okropnie zmieszana i zgaszona. Niemal zaczęła już żałować, że w ogóle tu przyjechała. Trudno jej było jednak uzmysłowić sobie, co tak naprawdę ją poruszyło. Jill nie kłamała przecież. Od początku stawiała sprawę jasno. W każdym razie prawie jasno... Powinna teraz coś powiedzieć. Widać było, że siostra czekała na jej reakcję. - A co się stało z jego pierwszą żoną? - spytała z głupia frant. - Po prostu. Rozwiedli się, a ona wyjechała do Hollywood. Potem była ta straszna katastrofa lot nicza, pamiętasz? Pisali o tym dużo w prasie. Larice była jedną z ofiar. Pobrali się, będąc jeszcze niemal dziećmi. Larice użyła Luciana jako szczebla do swej kariery i porzuciła go dla 01ivera Hayesa. Cała ta sprawa była dość głośna. Wtedy... - Nieważne - przerwała jej Hanna. - Jakoś trudno mi nadążyć za tym, co mówisz, a te wszystkie nazwis ka zupełnie nic mi nie mówią. - Przypadek Larice i Luciana wydał się jej jednak bardzo podobny do historii Jill i Billa. - Co tam słychać u Billa? - spytała Jill, jakby odgadując kierunek jej myśli. - Widujesz go czasem? Pewnie nadal odnosi sukcesy na rynku mebli? - Nieźle sobie radzi, muszę przyznać. Idzie mu na pewno lepiej, niż gdy był w Nowym Jorku. Gdy zachorowałam i zaczęło brakować mi forsy. Rosa i Bill zaprosili mnie do siebie. Mieszkałam u nich, aż znowu stanęłam na nogi. - No, no, no - Jill pokręciła głową. Zapatrzyła się w dal, ponad powierzchnią morza. Widać było, że jej myśli były tysiące mil stąd. - Wszyscy myśleli, że pobraliśmy się po to, by mieć serwetki z nadrukiem: scandalous
Jill & Bill. Wiedziałaś o tym? Biedny Bill. Okazało się, że jego przepis na koktajl, to wymieszać słodkie wino z piekącym imbirem. - Wiesz, Jill. Może nie jest to najinteligentniejszy facet na świecie, ale uczynił dla mnie wiele dobrego. Nie mam pojęcia co bym zrobiła, gdyby nie pomoc jego i Rosy. - No oczywiście. Zawsze byłaś w nim zakochana, nieprawdaż? - Niezupełnie. Kocham go, owszem, ale raczej jak swojego brata. Nigdy nie było między nami nic ponadto. Nawet przedtem... - Przedtem, moja kochana, zwinęłam ci go sprzed twego zadartego noska, co? No, ale skoro tak twier dzisz... Ale mimo wszystko mieszkasz z nim teraz. Okay, powiedzmy, że jest tam i jego mamuśka. W każ dym razie pamiętaj: możesz mieć Billa, jeśli chcesz, ale trzymaj łapki z daleka od Luciana. - Przekręciła kluczyk w stacyjce i śmieszny pojazd wytoczył się na asfalt drogi biegnącej brzegiem cudownego morza. Casa Azul - ten widok przerósł wszelkie jej ocze kiwania. Zanim przypomniała sobie, że Lucian tylko wynajmuje ten dom, pomyślała, że tak powinna właś nie wyglądać posesja pisarza znanego na dwóch kon tynentach. Zaraz jednak pomyślała sobie, że ten widok mógł oszołomić właśnie kogoś takiego, jak ona, kto nie ruszał się dotąd z domu dalej niż do sąsiedniego stanu. Gdy ściągała z bagażnika swoją walizkę, dwie małe postacie przemknęły pod łukiem wieńczącym wejście do domu i ukryły się w krzewach okalających podjazd. - Oho! Jesteś już pod obserwacją - mruknęła Jill sucho, czekając, aż Hanna pozbiera się z bagażem. scandalous
- Ja? O co ci chodzi? - Spójrz tam. Staraj się ich nie zauważać. Będą na górze jeszcze przed nami. Hanna rozejrzała się, ale nie zauważyła nikogo. Szła niepewnie za Jill przez mroczny korytarz. Cały salon wyglądał chłodno. Wydawało się jej, niedo świadczonej, że wypełnia go mnóstwo cennych anty ków. Wszystko to miało nieco mauretański charakter, te łuki i kolumny... O mały włos nie przewróciła się, zawadzając stopą o brzeg dywanu. - Przestań się gapić na boki i patrz pod nogi! - Jill była rozdrażniona. - Uważaj, bo ogłoszę wszem i wobec, że wzięłam cię z biura rzeczy zagubionych. Carlotta jest teraz w kuchni, a Lucian wróci dopiero późnym wieczorem. Będziesz miała mnóstwo czasu, żeby sobie to wszystko obejrzeć i zaznajomić się z dzieciakami. Ulokuję cię w ich części domu. Zamie szkasz w pokoju guwernantki. Ja i Lucian mieszkamy oczywiście po drugiej stronie. Nieźle to wygląda, co? -Jest wspaniale, Jill. Czy miałaś na myśli... to znaczy, chciałaś powiedzieć, że ty i pan Trent mie szkacie... - A jeśli nawet, moja kochana, to cóż z tego? Nie twój interes. Wchodź. Otworzyła bogato rzeźbione drzwi sypialni i ges tem ręki zaprosiła Hanne do środka. - Możesz tu trochę posprzątać i poprzestawiać meble, jeśli chcesz. Carlotta właśnie daje jeść dzieciom w kuchni, więc na szczęście będziemy miały je z głowy przez jakiś czas. Spotkamy się na dziedzińcu za półtorej godziny. Cześć. Pomimo pewnych wątpliwości Hanna zlustrowała dokładnie przydzielone jej pomieszczenie. Były tu dwa scandalous
balkony. Jeden wychodził na cienisty dziedziniec we wnętrzny, drugi zaś na las i rozciągające się za nim morze. Pokój był wprost piękny. Podłogę pokrywała mozaika z kontrastujących ze sobą gatunków drewna, meble - masywne i bogato rzeźbione. Narzuta na łóżko i draperie wykonane były z ciemnego materiału. Wszystkie ściany z wyjątkiem jednej całej białej - zajmowała tapeta ze wzorem przedstawiającym stylizowany krajobraz z zachodzącym słońcem. Znalazła łazienkę. Relaksująca kąpiel w ciepłej wodzie z aromatycznym balsamem przyniosła jej orzeźwienie. Próbowała zebrać i uładzić jakoś swe dotychczasowe wrażenia. Może jednak zbyt pochop nie skorzystała z oferty Jill? Nie byłby to pierwszy raz, kiedy wykonała ruch bez większego zastanowienia. Tym razem przebyła jednak ładny kawałek drogi, nie da się ukryć... Uporządkowała łazienkę i wróciła do sypialni. Z korytarza dobiegł ją stłumiony chichot. Nie poczuła się zaskoczona, gdyż domyślała się kto to mógł być. Rozpuściła włosy, rozpoczynając toaletę. Siedząc przed lustrem mogła jednocześnie obserwować znaj dujące się za nią drzwi. Tak, jak się tego spodziewała uchyliły się nieco, potem szerzej. W szparze ukazały się dwie zaintrygowane gębusie. Jej rozpuszczone włosy sięgały sporo poniżej talii. - Och, gdyby tak ktoś pomógł mi je rozczesać z tyłu... - zamruczała niby do siebie. Główki wsunęły się dalej w głąb pokoju. Hanna przerzuciła włosy przez ramię do przodu i z wysiłkiem przeczesywała je szczotką. - Nie mogę dosięgnąć tych z tyłu... powiedziała znowu teatralnym szeptem. scandalous
- Ja ci je uczeszę! - odezwał się wreszcie dziecinny głosik. Dla kogoś przyzwyczajonego do łagodnej gwary południa Stanów ten akcent brzmiał nieco zbyt wyra finowanie. - I ja też, ja chcę też, Alice! Zanim zeszli na dół Hanna musiała wysłuchać tysiąca opowieści dwóch rozognionych głów o tym, że pińata jest na pewno lepsza niż prezenty znaj dowane w skarpetach wiszących na kominku, i o tym, jak to Święty Mikołaj przybywa do Cozumel na nartach wodnych. Dwoje dzieciaków - pięcioipółletni Kip, czyli Christopher Peter Trent, i sześcioipółletnia Alice Lucy Trent - zapewniło ją, że tutejsza woda jest jak najbardziej zdatna do picia. Dowiedziała się też, że Casa Azul znaczy Niebieski Dom, i że jutro pokażą jej wszystkie swoje ulubione miejsca. W za chowaniu dzieci nie sposób było dostrzec oznaki angielskich manier. Pomyślała, że był to pewnie rezultat pomieszania gorącej krwi meksykańskiej z angielską flegmą. Odczuwając bardziej niż kiedykolwiek swą prowin- cjonalność, zeszła na dół i odnalazła Jill. - No i co? Myślisz, że dasz sobie z nimi radę? - spytała ją siostra, leżąc na kanapce ogrodowej kunsztownie wykonanej z kutego metalu. Piła drinka z wysokiej, oszronionej szklanki. - Mówisz o dzieciach? Są wspaniałe! - Skoro tak twierdzisz... -Jill wzruszyła ramiona mi. - Widząc, jak przyklejają się do każdej kobiety, którą mają w zasięgu wzroku, można by pomyśleć, że w życiu nie zaznały przyjaźni. Mnie też zalazły za skórę w pierwszych dniach. Szybko jednak się dotarły. scandalous
Mam sporo wad, ale, jak wiesz, obłuda nie jest jedną z nich. - Dlaczego w takim razie zgodziłaś się na opiekę nad nimi? -A co? Myślisz, że mogłam zaoferować się Lu- cianowi po prostu, jako grzałka do łóżka? - Jill wysunęła przed siebie zgrabną stopę i zaczęła od niechcenia przyglądać się nowemu skórzanemu san dałkowi. - Jeśli o to chodzi, to zaufaj nieco mojej fantazji, kochana. Jeżeli na czymś mi zależy, zwykle dochodzę do tego planowo i z rozmysłem, jasne? A może myślisz, że bardziej właściwe byłoby docie ranie do celu ze świętoszkowatym „przepraszam, że żyję" na ustach, co? Myśli Hanny powędrowały natychmiast do mał żeństwa Jill i Billa Tollanda, do jej wielkiego sukcesu, który zawdzięczała jego niezwykłym zdolnościom fo tograficznym i doświadczeniu menedżera. Z cienia, który naraz okrył twarz Jill wynikało, że i jej myśli zaczęły krążyć wokół tego tematu. Obiad podała korpulentna, niska kobieta, której gładka, młoda twarz kontrastowała z siwiejącymi włosami. Carlotta była mistrzynią kuchni. Stała obok i z widocznym zaangażowaniem wypatrywała reakcji Hanny, gdy ta kosztowała po kolei wykwintnych dań, od czystej zupy o intrygującym smaku limonów aż po aromatyczne karmelki czekoladowe. Zaraz po obiedzie Jill wstała od stołu. Miała zamiar wziąć kąpiel i odpocząć przy lekturze nowego numeru „Vogue". - Na twoim miejscu zrobiłabym to samo - rzekła odchodząc. - Podróże męczą, a rano dzieciaki już się postarają, byś nie zaspała. scandalous
Hanna była zmęczona, ale nie senna. Carlotta i Manuel, który zajmował się utrzymaniem ogrodu i oczyszczaniem basenu z liści, poszli do swoich pokoi. Dzieci bawiły się same. Właśnie postawiła stopę na pierwszym schodku, gdy usłyszała głos Jill, dochodzący ze schodów po przeciwległej stronie salonu. - W bibliotece są książki. To te powójne drzwi w tamtym skrzydle. Nie krępuj się. Wchodziła do biblioteki nieco niepewnie. Nigdy w życiu nie chciałaby być przyłapana na szperaniu po nie swoich zakamarkach pod nieobecność gospoda rza. Ale, z drugiej strony, co to za gospodarz, którego nie ma w domu, gdy przyjeżdżają goście? Prawda, w zasadzie była gościem Jill, no, ale mimo wszystko... Pośpiesznie złapała dwa kolorowe pisma, leżące z brzegu wielkiego stołu, omiotła spojrzeniem pięt rzące się pod sufit półki z książkami, zgasiła światło i zamknęła za sobą drzwi. Miała przecież mnóstwo czasu na uważniejsze przestudiowanie zawartości po koju za wiedzą gospodarza. Pisma, które wzięła ze stołu były w języku hiszpań skim. Przez ponad godzinę próbowała je studiować, wystawiając swoją znajomość tego języka na ciężką próbę. Nagle przyszło jej do głowy, że zapewne większość książek w bibliotece była także w tym języku. Do licha! A tak lubiła czytać! Przeszłość nauczyła ją, jak cenną pomocą była lektura w leczeniu różnego typu złych nastrojów i chandry. Gdy usłyszała cichy pomruk samochodu, odłożyła pismo i szybko podeszła do balkonu wychodzącego na dziedziniec. Miała okropną wprost pokusę, by wychylić się nad schodami i ujrzeć choć cień tego scandalous
idealnego mężczyzny, którym Jill była tak oczarowa na. Z całych sił poskromiła jednak swą ciekawość i patrzyła z góry na powierzchnię basenu. Na przeciw ległym jego końcu była fontanna. Wydobywający się z niej drobny pył wodny tworzył na powierzchni wody fakturę miękkiego atłasu. Usłyszała dochodzące z dołu głosy. Dość wysoki głos Jill i ten drugi, brzmiący „jak żwir polany czekoladą". Uśmiechnęła się na myśl o tym skojarzeniu i wychyliła się jeszcze bardziej przez barierkę. Nadal pozostawała poza zasięgiem wzroku, gdyż dziedziniec był oświetlony przez lampiony wiszące pod balkonami. Z domu wyszła Jill mówiąc do kogoś, kto szedł za nią. Z pewnością tym kimś był Lucian Trent. Szyfonowe kimono luźno przesuwało się po jej zmy słowym ciele. Biała, bawełniana sukienka była może dobra na obiad z siostrą, ale nie na przywitanie pana domu i mistrza! Ta okazja wymagała stroju bardziej wymyślnego. Z głębi domu docierały dźwięki muzyki. Hanna znów usłyszała ów znajomy baryton. Tym razem była w stanie rozpoznać akcent. Była to dziwna mieszanina meksykańskiego z brytyjskim, podobna do tej, którą posługiwały się dzieci. Mowa Luciana pozbawiona była jednak tych akcentów, które dzieciaki mogły nabyć, będąc ze swą matką na Zachodnim Wybrzeżu Stanów. - Mówiłem ci, że życie nocne na wyspie nie będzie zbyt ciekawe - powiedział,podchodząc do Jill i tym samym pojawiając się w polu widzenia Hanny. - Jeden taniec z tobą i przestanę marudzić - za śmiała się Jill. Podeszła do niego tanecznym krokiem. Zaczęli tańczyć. Jego ręce obejmowały ją swobodnie. scandalous
Hanna walczyła ze swym sumieniem. Gdyby wy konała jakiś ruch, mogliby ją zobaczyć, a to wszyst kich wprawiłoby w zakłopotanie. Widziała ich oboje pod takim kątem, że trudno było jej ocenić postać gospodarza. Był wyższy, niż go sobie wyobrażała. Jego szerokie barki odziane były w doskonale uszytą marynarkę. Gdzie to się on dotychczas podziewał bez Jill? Z tego widać, że jej osoba nie wypełniała mu całego czasu. Obracali się powoli w rytm muzyki. Hanna widzia ła jego dłoń na tle pastelowego kimona Jill. Była wydłużona, ciemna i bardzo kształtna. Zawsze lubiła patrzeć na dłonie mężczyzn. Kiedy przesunęli się oboje w cień, poza palmami okalającymi basen, przemknęła się do swej sypialni i zgasiła nocną lampkę. Długo jeszcze po wślizgnięciu się między miękkie, lniane prześcieradła widziała oczami wyobraźni wy sokiego Latynosa, w którego głosie dawało się wyczuć tę charakterystyczną nutę pobłażliwości. Wyglądał intrygująco nawet z wysokości balkonu. Długi, lekko zakrzywiony nos, kości policzkowe aż za bardzo wyraziste, dolna warga dość cienka, lecz zmysłowo zarysowana. Dysponując przecież niewielkim jeszcze doświad czeniem, Hanna domyślała się, że mężczyźni o tej urodzie mogą stanowić przedmiot marzeń wielu kobiet. Miała tylko nadzieję, że nie wywoła kon sternacji, gdy spotka się z nim rano, że nie spłonie rumieńcem, ani nie zacznie się idiotycznie jąkać jak jakiś podlotek. W przeszłości zdarzało się nieraz, że Jill z wyrafinowaniem wykorzystywała młodzień czą niepewność Hanny i podpuszczała ją, wystawiając scandalous
na pośmiewisko. Przyglądała się później, jak twarz jej siostry mieni się wszystkimi kolorami tęczy. Rano okazało się, że nie było się specjalnie czym przejmować. Obudziły ją głosy dzieci paplających o tym, że tata wyjechał na konną przejażdżkę, i czy ona nie zechciałaby zjeść z nimi śniadania. Rozgrzana jeszcze od snu usiadła i podciągnęła kolana pod brodę. - Brzmi nieźle - wymamrotała. - A pozwolicie mi się wpierw ubrać? Widok dzieci rozbawił ją i obudził w niej ciepłe uczucie troski. Ich ręce i twarze nie były zbyt czyste. Kip miał ponadto źle zapiętą koszulę. Carlotta była pewnie zajęta przygotowywaniem posiłku, ale Jill mogłaby chyba... Nie. Jill na pewno by nie mogła. Na pewno aż na tyle się od wczoraj nie zmieniła. Była „nocnym markiem" i rzadko budziła się do życia przed południem. Zjedli razem śniadanie w ogródku. Według Alice to, co właśnie jedli, nazywało się huevos rancheros - mieszanina jajek, smażonej fasoli i ostrego sosu podanego na tortilli. Było to o całe niebo pożywniej- sze niż płatki śniadaniowe, do których była przy zwyczajona. - T o mi smakuje o wiele bardziej niż owsianka - stwierdził Kip. - Tacie też. Tata mówi, że jak będę dużo jadł i duży urosnę, to dostanę kucyka i będę mógł mu towarzyszyć, gdy on będzie jechał na Dorze. - Dor to koń taty. Jest duży. Naprawdę nazywa się Conquistador - wyjaśniła Alice, ledwie mówiąc z wypchanymi ustami. scandalous
Podziękowali Carlotcie i dzieciaki wzięły Hanne za ręce, by pokazać jej swe ulubione miejsca. Kucharka angielszczyzną przeplataną hiszpańskim zapewniła Hanne, że mogą wrócić dopiero na lunch. W czasie następnych kilku godzin obejrzeli ogrom ny kopiec termitów oraz mały krystaliczny zbiornik wodny zwany ,,cenote", gdzie, jak powiedziały dzieci, wolno im się było pluskać, w towarzystwie kogoś z dorosłych. - Pani Goodge przyprowadzała nas tutaj, ale nie pozwalała nam się zamoczyć, a pani Tolland, nawet nie dała się tu zaciągnąć! - powiedziała z wyrzutem Alice, patrząc z nadzieją na Hanne. Dzieci z pe wnością nie tęskniły zbytnio za swą dawną guwe rnantką. Kamienną, krętą ścieżką zeszli na plażę pokrytą kawałkami korali. Spieniona woda podpływała falami pod ich stopy. Nieco dalej betonowe molo sięgało w głąb morza. Na jego końcu kołysała się dostojnie piękna, biała łódź motorowa. Kip rzucał małe odłamki korali do wody. Gdyby teraz któreś z dzieci zaproponowało kąpiel, trudno byłoby jej odmówić im i sobie tej przyjemności. Lazur morza kusił. Ostrzeżono ją jednak, że przy brzegu spotyka się małe, lecz uciążliwe żyjątka, zaś dalej przepływa niebezpieczny prąd. Słońce grzało nieznośnie, gdy wracali do Casa Azul, wspinając się pod niewielkie wzniesienie. Wyspa Cozumel była niemal całkiem płaska, tak jak i cały Półwysep Yukatan. Tu i ówdzie jednak urozmaicały krajobraz niewielkie wzniesienia. - A teraz pokażemy ci Ix Chell - zadecydowała Alice. scandalous
Kip spojrzał na nią pytająco szeroko otwartymi oczami. - Wczoraj tata poprosił mnie, bym mu tam pomo gła. No i w końcu Hanna jest przecież dorosłą osobą - dodała, jakby na usprawiedliwienie. -Nie wiem, czy powinniśmy... - zawahała się Hanna. Dzieci nawet nie zwróciły na to uwagi. Otworzyły drzwi i weszły do mrocznego, chłodnego pomiesz czenia. Hanna bezwolnie poszła w ich ślady. W powietrzu unosiła się charakterystyczna woń kurzu i czegoś nieokreślonego o nieco gryzącym zapachu. Na przymocowanych wzdłuż ścian półkach Hanna zaczęła powoli rozpoznawać obłe kształty jakichś przedmiotów i bryły kamieni. Światło docie rało tu przez otwarte drzwi za ich plecami, a także przez uchylone drugie drzwi, po przeciwnej stronie, prowadzące pewnie na podwórze. - Popatrz, to jest Ix Chell. To jest taty bogini próżności. - Kip palcem pokazywał stoliczek, gdzie powiązany sznurkami stał tajemniczy posążek. Wido cznie był niedawno klejony. - Płodności, nie próżności - poprawiła go Alice i zwracając się do Hanny wyjaśniła: - To ona sprawia, że rośnie kukurydza. Uśmiech nagle zastygł na ustach Hanny. Kip po chylił się nad blatem, chcąc dokładniej obejrzeć cenny eksponat. Stół przechylił się w ułamku sekundy i fi gurka roztrzaskała się, upadając na posadzkę na oczach sparaliżowanej grozą trójki. Nikt nie powiedział ani słowa. Wszyscy na moment wstrzymali oddech. Głuchą ciszę przeciął głośny la ment Alice. scandalous
- Och, Kip! Tata będzie strasznie krzyczał! - Alice, mała chuda dziewczynka ze sterczącymi cienkimi warkoczykami i rozwartymi grozą brązowymi ocza mi, zakryła w przerażeniu rączkami buzię. Kip jęknął i wystrzelił z domku jak z procy. Alice wybiegła za nim. Hanna stała jak wryta nad kupką skorup, zupełnie nie wiedząc, jak się zachować. Uklę kła w końcu, wierząc, wbrew nadziei, że może da się to jeszcze posklejać. Podniosła coś, co kiedyś zdobiło głowę figurki. Wyglądało fatalnie. Niektóre części były po prostu rozbite w pył. Zdrętwiała nagle, gdy usłyszała odgłos kroków za drzwiami. Podniosła się z klęczek. Nogi miała jak z waty. Obróciwszy się natrafiła na lodowate spo jrzenie niebieskich oczu. - Mogę wiedzieć, co tu się dzieje, do licha? Kto ty jesteś? Co ty tu... urwał, nagle dostrzegłszy skorupy na podłodze. W dwóch energicznych susach znalazł się przy niej. Przygwoździł ją wprost do stołu swą olbrzymią po stacią. Jego oczy ciskały gromy wściekłości. - Nie uczono cię nigdy trzymać się z dala od nie swoich rzeczy? To jest prywatna rezydencja, a nie jakieś muzeum otwarte dla lepkich łapek głupich turystów! To, co właśnie zamieniłaś w kupę śmieci to był jeden z niewielu zachowanych egzemplarzy tego rodzaju na świecie! - Ale przecież... - Nie zdecydowałem się zamknąć tych drzwi nawet wówczas, gdy pani Tolland oznajmiła mi, że ktoś z jej rodziny przybył z niespodziewaną wizytą. Życzę so bie, byś podczas swego pobytu ograniczyła się do odwiedzania ogólnie dostępnych części casa i nie scandalous
próbowała wchodzić do miejsc, które uważam za prywatne! Hanna zaniemówiła. Poczuła się straszliwie i nie słusznie upokorzona. Nie było mowy, rzecz jasna, o ujawnieniu całej prawdy, choćby przez wzgląd na biednego Kipa, drżącego przed tym okropnym czło wiekiem. Ją nazwać wścibską turystką i nieproszonym gościem! -Pan... ja... Nie musi się pan martwić, seńor! Wyniosę się natychmiast z pańskiego pałacu. Przykro mi tylko, że fatygowałam się na wasze zaproszenie. Proszę mi wierzyć. Nigdy bym tu nie przyjechała, wiedząc, jakim... jakim... Trzęsąc się cała ze złości szukała odpowiednio ostrego słowa na określenie górującego nad nią czło wieka. W tej wyblakłej bluzce wyglądała bardzo niepozornie. Kilka chwil, które dotąd miała okazję spędzić w słońcu Karaibów, nie mogło zmazać z jej twarzy śladów kilkumiesięcznej walki z chorobą. Jej cienka szyja z ledwością zdawała się utrzymywać odchyloną w tył głowę z rozwichrzoną czupryną jasnobrązowych włosów. - Nie wiedziałem, że zaproszenie zostało wysłane, proszę pani - powiedział cicho Trent. Jego oczy zdawały się chłonąć każdy detal jej wyglądu. Wyciąg nął rękę, by uwolnić ją od tego fatalnego odłamka, tkwiącego ciągle w jej dłoni. Zdawać by się mogło, że pozbawił ją tym samym ostatniego ładunku energii. Skurczyła się w sobie, będąc bliska płaczu. Od wróciła oczy od jego twarzy i, wymijając go, rzekła: - Wrócę najbliższym samolotem. Jeśli to możliwe, nawet dziś, a jeśli nie, to jutro. Czy jest w pobliżu jakiś hotel, gdzie mogłabym przenocować? scandalous
- To chyba nie będzie konieczne. Pani kuzynka z pewnością byłaby rozczarowana, jeśli przyjechawszy z tak daleka nie spędziłaby pani z nią choć paru dni. - To moja przyrodnia siostra, jeśli chodzi o ścisłość poprawiła go Hanna chłodno. Gdy wychodziła z domku, wydało jej się, że ten rajski świat na zewnątrz nieco poszarzał. Usłyszała, jak Lucian Trent zatrzasnął za nimi drzwi. - Myślę, że Carlotta ma już lunch gotowy. Dzieci zjedzą z nami, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu. Zaskoczona spojrzała na niego. Szybko wspinał się pod górę. Gdy szedł, na jeden krok jego długich, muskularnych nóg przypadały dwa jej kroki. - Oczywiście nie mam nic przeciwko temu. Ale nie mam ochoty na lunch, dziękuję za propozycję. - Ależ nie może pani sprawić zawodu Carlotcie. Zobaczymy się za kwadrans. - Szybko wszedł do domu i zniknął jej z oczu, zostawiając ją targaną sprzecznymi uczuciami. Zamyślona weszła do pokoju. Frapowało ją, dla czego Jill nie powiedziała Lucianowi, że ją zaprosiła? Dziwaczne było oczekiwać od niej, że zechce zostać tu nie zaproszona. Także oświadczenie, że będzie mogła pracować na swoje utrzymanie stało w sprzecz ności z brutalnym atakiem, którego ofiarą padła przed chwilą. Co za upokarzająca sytuacja! Dlaczego Jill ją oszukała? A przede wszystkim, jak z tego teraz wy brnąć? Perspektywa powrotu do kraju, gdzie panuje teraz paskudna, zimna i mokra pogoda, do świata bez pracy, bez mieszkania i bez przyszłości wydawała się tak okrutna! Nigdy więcej przecież nie będzie mogła sobie pozwolić na taką podróż! Wszystkie scandalous
jej oszczędności miałyby zostać wydane na jedną, jedyną noc w tropiku?! Lunch przebiegał, delikatnie mówiąc, w kłopot liwej atmosferze. Dzieci były nienaturalnie milczące. Rzucały krótkie spojrzenia w jej kierunku, jakby chciały się upewnić, że ich nie zdradziła. Zupełnie, jakby była do tego zdolna! Patrząc na skurczone przerażającym wspomnieniem twarzyczki i na domi nującą po drugiej stronie stołu groźną męską postać, Hanna wiedziała, że nic nie zmusiłoby jej do wy stawienia tych dzieci na przeżycia, których sama doświadczyła. Widząc, że Jill również czuła się nie swojo, pozwoliła sobie na niewielką dozę satysfakqi. Spoglądając spod długich, sztucznych rzęs to na Hanne, to znów na Luciana, Jill przerwała ciszę w momencie, gdy napięcie zdawało się już sięgać zenitu. - Czy to nie wspaniałe, jak Hanna i dzieci dosko nale się rozumieją? - Głos jej brzmiał nienaturalnie wesoło. - Dobrze im zrobi, gdy będą miały kogoś, kto będzie z nimi wychodził na spacery. Oczywiście mog łabym to robić sama, ale to słońce! Upiekłabym się na chrupiąco! - Wzięła z półmiska małą krewetkę i zanurzyła ją w sosie limonowym. Jednak Hanna to co innego. Pochodzi z farmy. Gdy ją zobaczyłam pierwszy raz, była cała w jednym kolorze: oczy, włosy i skóra. Myślę, że chyba nawet miałaś wtedy brązową sukienkę, siostrzyczko. A może tylko łowiłaś strzałki wodne i miałaś na sobie ziemię z całego pola? - Doktor Maitland ma mnóstwo strzałek i innych podobnych rzeczy! - powiedziała Alice. - Jest ar- chologiem. scandalous