andzia3382

  • Dokumenty184
  • Odsłony69 077
  • Obserwuję51
  • Rozmiar dokumentów256.9 MB
  • Ilość pobrań38 110

Torill Thorup - TOM 1

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :765.5 KB
Rozszerzenie:pdf

Torill Thorup - TOM 1.pdf

andzia3382 EBooki Thorup Torill
Użytkownik andzia3382 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 59 osób, 21 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 189 stron)

saga Cienie z przeszłości Torill Thorup

W SERII UKAŻĄ SIĘ: tom 1. Inga tom 2. Korzenie tom 3. Podcięte skrzydła tom 4. Pakt milczenia tom 5. Groźny przeciwnik tom 6. Pościg tom 7. Mroczne tajemnice tom 8. Kłamstwa tom 9. Wrogość tom 10. Nad przepaścią tom 11. Odrzucenie tom 12. Zaginiony tom 13. Waśń rodowa

tom I. INGA

1 Botne w Vestfold, w zimowe} noc 1888 roku Uprząż trzeszczała niepokojąco, ale kary koń rwał nie- zmordowanie naprzód przez śnieg. Rżał od czasu do czasu i przewracał oczami. Szarpał głową, a długa grzywa powie- wała na wietrze. Kłęby pary buchały z nozdrzy, z pyska ciek- ła biała piana. Księżyc w pełni, wielki i złocisty, wisiał nad lasem, mi- goczące gwiazdy przypominały szlachetne kamienie. Drze- wa rysowały się na tle zimowego nieba niczym mroczne sylwetki i rzucały długie cienie na przemarznięty śnieg. Akuszerka zacisnęła powieki i obiema rękami trzymała się rozpaczliwie sań. Palce jej zbielały od mrozu, ale nie od- ważyła się oderwać rąk od drewnianych oparć, żeby cho- ciaż włożyć futrzane rękawice. To jest pęd prosto w objęcia śmierci, myślała przerażona i zagryzała wargi, a w duchu wciąż odmawiała modlitwy. Bała się, że żywa z tej szalonej jazdy nie wyjdzie. Podskoczyła, kiedy sanie wpadły w wielką zaspę. Przez 5

zdającą się nie mieć końca chwilę unosili się w powietrzu, potem sanie z głuchym łoskotem znowu opadły na zie- mię. Mężczyzna na koźle niemiłosiernie gnał konia wciąż naprzód i naprzód. Akuszerka spojrzała na niego, ale zo- baczyła tylko barczyste plecy. Miał na sobie płaszcz z wil- czego futra i wydawał siępotężniejszy, niż w istocie był. Szerokie barki unosił wysoko i... akuszerkę przeniknął dreszcz. Wiedziała, że Kristian ma opinię człowieka przy- jaznego zwierzętom, ale tej nocy smagał konia bezlitośnie. Nigdy by tego nie zrobił, pomyślała z przekonaniem, gdyby nie chodziło o życie. Kobieta krzyknęła, kiedy Kristian skierował sanie w dół po stromym zboczu. Nie, nie - myślała bliska histerii - czy on zwariował? Jak ktoś mógłby się odważyć przejechać tędy...? Jej krzyk uto- nął w przejmującym zgrzycie płóz, które cięły śnieg i su- nęły prosto na lśniący lód. Miała wrażenie, że zamarznięta powierzchnia jeziorka ugięła się pod ich ciężarem. Koń- skie kopyta dudniły miarowo po twardym lodzie, akuszer- ka cieszyła się, że jest ciemno i nie będzie widziała szcze- lin w pękającym pod nimi lodzie. Gwałtowne szarpnięcie rzuciło ją w tył, kiedy koń, napinając muskuły, zaczął się wspinać na wysoki brzeg. Znowu mieli pod sobą stały ląd, kobieta przeżegnała się z uczuciem ulgi. Wiedziała, dokąd tak pędzą. Bywała w Svartdal już dwukrotnie, by pomóc gospodyni, kiedy ta rodziła swo- ich synów. Tej nocy jednak po raz pierwszy miała wra- żenie, że droga przez porośnięte lasem wzgórza jest taka długa. Koń stawał dęba i tłukł kopytami w śnieg, kiedy sanie zatrzymały się przed dużym domem. Grzywa była pokryta potem, potężne mięśnie- drżały z wysiłku. W domu paliła się lampa i jej blask wypływał przez okno. - Śpiesz się! - ryknął Kristian Svartdal i gwałtownym ruchem ściągnął akuszerkę z sań. Kobieta dygotała i o mało 6

nie upadła, kiedy w końcu stanęła na ziemi. Chwyciła swój koszyk i ruszyła za gospodarzem. Kristian biegł przed nią, a ona słyszała śmiertelne prze- rażenie w jego świszczącym oddechu. Z dzikim wzrokiem szarpnął drzwi i wpuścił ją do domu. Ledwo zdążyła rzu- cić pobieżne spojrzenie na ludzi zgromadzonych w kuchni. Byli tam dwaj chłopcy o ciemnych włosach, których czte- ry i pięć lat temu przyjmowała na świat. Drobne dziecięce wargi wykrzywiały się w podkówki. Domownicy o poważnych, skupionych twarzach sie- dzieli przy stole. W izbie panowała grobowa cisza. Nikt nic nie mówił. Nikt jej nie pozdrowił ani się nie uśmiechnął. Akuszerka zrozumiała, że wszystkich dręczy strach o ko- bietę, która leży w sypialni i rodzi dziecko. Kristian pociągnął ją za sobą i otworzył drzwi do sypial- ni. Akuszerkę ogarnęło przerażenie: wepchnął ją wprost do piekła bólu i krwi... Dwór nazywał się Svartdal, czyli Czarna Dolina, i leżał na północnym skraju Botne w okręgu Jarlsberg i Larvik. Właś- ciciele używali rodowego nazwiska od stuleci, ale nikt nie wiedział nic na temat jego pochodzenia. Okoliczni miesz- kańcy zgadzali się jednak, że pobrzmiewa w nim jakiś po- nury ton. Bo ludzie od niepamiętnych czasów mieszkający w głębokich lasach mieli ciemną karnację i równie ciemne charaktery. Obecny właściciel, Kristian Svartdal, pasował do tego nazwiska bardziej niż którykolwiek z jego przodków. Był to mężczyzna bardzo urodziwy, z kruczoczarnymi włosa- mi i ciemnymi brwiami, barczysty, o wielkich, stworzo nych do ciężkiej pracy rękach, które często bywały pokryte rankami i bliznami, ponieważ po całych dniach wymachi- wał w lesie siekierą lub pracował młotkiem. Jego jasne nie- 7

bieskie oczy wywoływały rumieńce na wielu dziewczęcych twarzach, ale tylko jedna miała dość odwagi, żeby poznać go bliżej. Bo niektórzy ludzie twierdzili, że Kristian ma du- szę tak samo czarną jak włosy. Był małomówny i zamyślo- ny, ale potrafił wybuchnąć niepohamowaną wściekłością, jeśli coś lub ktoś mu się przeciwstawiał. Kiedy Kristiah podnosił głos, wokół robiło się cicho. Tacy mężczyźni bu- dzą respekt, powtarzali ludzie. Razem z dwoma sąsiednimi dworami - Storedal i Gaupås - Svartdal tworzyło nieregularny trójkąt. Gaupås znajdowało się od zachodniej strony, Storedal zaś od wschodniej. We wszystkich dworach wysoko ceniono tra- dycję i stare obyczaje, od wieków ich mieszkańców łączyła przyjaźń. Z dziedzińca w Svartdal prowadziła szeroka dro- ga, która później rozdzielała się w dwóch kierunkach: jeden trakt biegł ku zachodowi, drugi ku wschodowi. Wszystkie te drogi były nieustannie używane, co oznaczało, że mię- dzy mieszkańcami panują pokój i zaufanie. Nieoczekiwanie przyjaźń między Svartdal i Storedal uleg- ła załamaniu... Niektórzy sądzili, że gospodarze wkrótce znowu siępogodzą i że przyjaźń będzie jeszcze silniejsza niż kiedykolwiek przedtem. Ale nic takiego się nie stało. Ponury nastrój ogarnął tę część doliny niczym szary, nieprzenikniony całun. Pan na Gaupås, Niels, próbował mediacji między Kristianem Svartdalem i Laurensem Sto- redalem, ale bez powodzenia. Każdy z nich twardo obsta- wał przy swoim, skończyło się na tym, że Niels zrezygno- wał, choć sam nadal darzył obu sąsiadów przyjaźnią. To kobieta była przyczyną złej krwi między tymi dwo- ma, dawniej tak zaufanymi przyjaciółmi. Kiedy Kristian zdał sobie sprawę, jakie uczucia żywi dla tej kobiety, po- prosił ją o rękę i uzyskał zgodę. Co takiego się stało, że Laurens gotów był zerwać wie loletnią przyjaźń z Kristianem ze względu na jakąś kobietę? Nie, nikt nie wiedział nic pewnego. 8

Kobieta, Jenny, była wyjątkowo piękna. Chmura czar nych włosów otaczała jej twarz w kształcie serca, a niebie- skie oczy mieniły się niczym diamenty na tle jasnej skóry. Miała perlisty śmiech i była niezwykle łagodna w obej- ściu. Kristian zapłonął do niej wielką namiętnością. Daw- niej droga ze Svartdal do Storedal była przejezdna. W ró: wach rosły margerytki, tymianek i żółte dmuchawce. Teraz wszystko powoli zarastało, Tylko dwie głębokie koleiny świadczyły o przyjaźni, która niegdyś łączyła właścicieli obu dworów. Od wielu lat jednak nikt tędy nie jeździł. Akuszerka jęknęła i przerażona odskoczyła w tył, szyb ko jednak zapanowała nad sobą. Jenny potrzebuje teraz pomocy, a ona wielokrotnie bywała przy porodach, któ re mogły kosztować życie i matkę, i nienarodzone jeszcze dziecko. Twarz kobiety w łóżku była zupełnie biała na tle koron- kowej poduszki. Potargane czarne włosy lepiły się od potu. Wyglądała tak, jakby zemdlała, udręczona wciąż powtarza- jącymi się skurczami, ale nagle jęknęła cicho z bólu. Aku- szerka odstawiła koszyk i na palcach podeszła do łóżka. U wezgłowia stała starsza kobieta. Oczy miała błyszczące i kołysała się w przód i w tył kompletnie bezradna. Jej brą- zowe włosy były gęsto przetykane siwizną, czoło pomar- szczone, teraz pokryte potem, ale w jej twarzy widziało się wielką łagodność. Mocno splatała obie dłonie. - Jak to dobrze, że przyjechałaś - wyszeptała na pół z płaczem. Akuszerka drgnęła na dźwięk jej głosu. - Wsiadłam do sań natychmiast, jak tylko Kristian przyjechał - wytłumaczyła, rozkładając ręce. - Tak - westchnęła stara. - On ze strachu jest bliski szaleństwa. Odkąd to się zaczęło, nie mógł znaleźć sobie 9

miejsca. Kiedy Jenny zaczęła coś mówić nieprzytomna, nie chciał dłużej czekać. Zaprzągł konia i pognał po cie- bie. - I dobrze zrobił - kiwnęła głową akuszerka.; Żeby się tylko nie okazało, że przyjechałam za późno, pomyślała, myjąc starannie ręce w miednicy i wycierając je ręczni kiem. Uklękła przy łóżku i podciągnęła zakrwawioną ko szulę Jenny. Na moment przymknęła oczy, żeby zebrać siły. Wolno i bardzo delikatnie wsunęła rękę w głąb ciała kobiety. Jen- ny podskoczyła, ale akuszerka była ostrożna, jak to tylko możliwe. Coś jest nie w porządku, to potrafiła stwierdzić z całą pewnością. Dziecko powinno leżeć głową ku wyjściu, tym- czasem ona natrafiła na nóżkę. Nie, jęknęła akuszerka w duchu, dziecko trzeba jakoś odwrócić. I to jak najszybciej! Tylko jak ja sobie z tym poradzę? Znowu wytarła w ręcznik zakrwawione ręce. - Muszę mieć oliwę do smarowania rąk. Miednicę do zbierania wód płodowych i krwi, ocet do spłukiwania, go- rącą wodę do mycia rąk i wodę do wykąpania noworod- ka, czyste i ciepłe ubrania i dla matki, i dla dziecka. Będę też potrzebować opaski do uciśnięcia brzucha położnicy i opaski na pępek maleństwa - wyliczała pośpiesznie. - Większość tych rzeczy jest gotowa - poinformowała stara służąca. - Muszę tylko zejść do kuchni po ocet i oli- wę. Kiedy wyszła, akuszerka ostrożnie umyła Jenny. Chy- ba zażądałam zbyt wiele, pomyślała zniechęcona, chyba nie może być mowy o ciepłych ubraniach i dla matki, i dla dziecka. Tutaj przeżyje tylko jedno, trzeba czekać, a zoba- czymy, które z nich da sobie radę. Jenny zaczynała odzyskiwać przytomność. Przestraszo- na, na pół z płaczem szeptała przez spierzchnięte, zakrwa- wione wargi: . 10

- Emmą, Emma, słyszysz mnie? - Ciii - uspokajała akuszerka, kładąc jej palec na war- gach. - To ja, akuszerka. Birte. Zostanę przy tobie, dopóki nie urodzisz. Birte powstrzymała się przed wyjaśnieniem, jaki strasz- ny ból zacznie wkrótce rozdzierać piękne ciało rodzącej. Jeśli szybko nie zdoła wydostać dziecka, to matka umrze z maleństwem w brzuchu. Dreszcz grozy przeniknął Birte, ale nie zamierzała się poddawać. Przynajmniej jedno musi przeżyć! Znowu" próbowała zbadać dziecko. Wsunęła głębiej rękę i wymacała stopkę, a nieco dalej małą rączkę. W tym samym momencie wróciła Emma. Postawiła wszystko, co przyniosła, bezszelestnie podeszła do łóżka i uklękła obok Jenny. Czułymi, delikatnymi rękami głaska- ła młodą kobietę po czole. - Emma - zakwiliła Jenny. - Nie odchodź ode mnie. - Nigdy od ciebie nie odejdę. Te ciche słowa sprawiły, że Jenny się rozluźniła. Z unie sioną do góry twarzą opadła na poduszki, ale Birte poczuła ukłucie w sercu; Zdążyła zauważyć, że oczy tamtej są jak ze szkła, pozbawione życia. - Birte starała się opanować. - Teraz poczujesz straszny ból - powiedziała szczerze do Jenny. .- Będzie ci się wydawać, że twoje ciało rozpada się na kawałki, ale nie mam innego wyjścia, muszę wyciąg nąć dziecko siłą... Nie masz już bólów partych, macica już się nie kurczy. Trzymaj ją za ręce - zwróciła się do Emmy. Potem znowu wsunęła rękę do środka i ostrożnie pociąg nęła dziecko za nóżkę. Na nic się to zdało, dziecko było jak zaklinowane. Kobieta zagryzała wargi, sama niemal fizycz nie odczuwała straszne cierpienie Jenny, kiedy ostrożnie wsuwała rękę jeszcze głębiej, by znaleźć drugą stopkę. Nie skończenie wolno złożyła nóżki dziecka razem i kawałek po kawałku pociągała je w stronę wolności. 11

Jenny krzyknęła. Krzyk był przerażający, zaczynał się gdzieś w głębi gardła i posuwał ku górze, coraz cieńszy, aż przeszedł w przejmujące wycie. - Bądź teraz dzielna, bądź dzielna - błagała akuszer ka. - Dziecko jest w drodze! Wiem, że bardzo cierpisz, Jenny, ale dziecko samo się nie urodzi. Musisz wytrzymać, bo potrzebuję czasu na to, żeby wydostać główkę. Birte pracowała tak szybko, jak tylko mogła. Pośpiesz- nie zanurzała ręce w oliwie w nadziei, że jeśli mała główka będzie śliska od tłuszczu, to łatwiej wysunie się na świat. Nie, to na nic. Broda dziecka zaklinowała się w otworze i Birte obawiała się, że jeśli mocniej pociągnie, to cienka szyjka nie wytrzyma i się urwie. Krocze rodzącej zaczynało pękać. Poszarpane brzegi krwawiły coraz bardziej. Oczy Jenny jakby zapadły się w głąb. Kobieta osunęła się w ramiona Emmy. - Jenny zemdlała - szlochała Emma. - Ona umiera. - Ale ja muszę wydostać dziecko - odpowiedziała aku- szerka gorączkowo. - W przeciwnym razie umrą oboje. Patrzyła na małą, cieniutką szyję i wiedziała, że musi działać szybko. Aby lepiej objąć główkę, wyprostowała pal- ce i wsunęła obie ręce jeszcze głębiej w ciało rodzącej. Za- cisnęła zęby i, kręcąc lekko w lewo i w prawo, wydobyła główkę. - Dziecko żyje? - spytała ze szlochem Emma i pochy- liła się, żeby lepiej zobaczyć. - Tak, na szczęście dziecko żyje - uśmiechnęła się Birte i uniosła maleńką dziewczynkę tak, aby Emma mogła ją podziwiać. Ujęła ją za nóżki i lekko klepnęła w pupę. Żałosny, cichutki płacz wypełnił pokój. - Zajmij się teraz dzieckiem, a ja spróbuję pomóc Jenny - poleciła akuszer- ka, podając Emmie donoszoną, śliczną i zanoszącą się pła- czem dziewczynkę. Emma przyjęła ją, wargami dotknęła główki i wdychała zapach nowo narodzonego życia. 12

Birte przeżegnała się wstrząśnięta. Z ciała Jenny wciąż wypływała krew, miarowo, w rytm bicia jej serca. Ona z tego nie wyjdzie, pomyślała akuszerka z rozpaczą. Ona umiera! Kobieta na łóżku odwróciła się, jakby kogoś szukała. Rozglądała się za dzieckiem. - Pozwólcie mi ją zobaczyć - poprosiła, ciężko dy sząc. - Pozwólcie mi ją potrzymać, zanim... Emma podbiegła z maleńkim tłumoczkiem w obję- ciach. - Proszę, Jenny, to jest twoja córeczka. - Położyła ma leństwo na nagiej piersi matki. Jenny uśmiechnęła się blado. Z wielkim wysiłkiem po- całowała maleństwo w główkę. - Daj jej na imię Inga. Inga, po mojej matce. Mała Inga. Emma ledwo zdążyła chwycić zawiniątko, bo Jenny wy- puściła dziecko z objęć i opadła na poduszki. Jej niebieskie, pełne bólu oczy wpatrywały się nieru- chomo w sufit. Jenny Svartdal umarła. Kristian Svartdal został sam z dużym dworem, wyma- gającym kobiecej ręki, dwoma synami i nowo narodzoną dziewczynką, której widok ledwo tolerował.

2 Botne, osiemnaście lat później, 1906 rok Inga wpatrywała się w blat stołu. Żuła i żiiła, ale miała wra- żenie, że suchy chrupki chleb rośnie jej w ustach. Nie pod- nosząc wzroku, wzięła drewniany kubek i wypiła trochę kwaśnego mleka. W końcu zdołała przełknąć jedzenie i sięgnęła po drugi kawałek chleba z serem. Zrobiła to z poi czucia winy, bo ochoty na więcej już nie miała. Tego dnia przy stole nie zamieniono ani słowa. Wszyst- ko, co Inga słyszała, to pochrząkiwania służącego Lorafl- ga, który rozpaczliwie próbował coś zrobić, żeby sytuacją wyglądała na normalną, chciał za wszelką cenę przerwać milczenie. Ale nikt się jakoś nie ocknął z dziwnego odrę- twienia, więc Lorang podrapał się w brodę i wyciągnął rękę po dzbanek z kawą, stojący pośrodku długiego stołu. Spo- kojnie nalał sobie jeszcze jeden kubek gorącego, pachnące- go napoju. Spojrzał pytająco na dwóch innych służących, tamci jednak przecząco pokręcili głowami. Inga zauważy- ła, że Lorang nieraz próbował też dolać kawy jej ojcu. 14

Kristian Svartdał siedział na głównym miejscu przy sto- le, skąd widział całą rodzinę i służbę. Dziś jednak jego oczy wyglądały tak, jakby były ze szkła. Siedział z uniesioną gło- wą i wzrokiem wbitym w dzbanek z mlekiem, ale spojrze- nie miał puste, jakby nic nie widział. Mógłby być bardzo urodziwy, stwierdziła nagle Inga. Gdyby nie ten wyraz goryczy wokół ust. Gdyby tak mógł odchylić się na krześle i uśmiechnąć, a może nawet roze- śmiać. Nie, pomyślała przygnębiona, nie dzisiaj, bo to jest jeden z tych bolesnych dni. Jeden z dni, kiedy ojciec po- grąża się we wspomnieniach i nie słyszy, co się do niego mówi. Inga nie miała odwagi popatrzeć wprost na ojca, ale zer- kała w jego stronę kątem oka. Widziała twarz, te jego nie- ruchome oczy, te wysokie kości policzkowe i zaciśnięte usta. Te gęste włosy i starannie wypielęgnowaną brodę, którą tak często miała ochotę się pobawić. Tylko że nigdy nie starczyło jej na to odwagi. Przygnębiający nastrój wisiał w powietrzu niczym milczące ostrzeżenie. Służący byli wy- jątkowo małomówni, a jej starszy brat, Kristoffer, nie żar- tował, jak to miał w zwyczaju. Drugi brat, Krister, skończył już jeść, ale był bardzo zajęty piciem kawy, która tymcza- sem ostygła w kubku. Kiedy posiłek nareszcie dobiegł końca, Inga odetchnęła z ulgą i zaczęła wynosić jedzenie do spiżarni. Starała się działać spokojnie, nie tracąc opanowania, ale wszystko w jej duszy tęskniło do chwili, kiedy włoży robocze ubranie i wyjdzie z domu. Jak najdalej od ojca. Po drodze do obory spotkała Loranga: Służący pokręcił głową. - Jaka to ulga, że posiłek się już skończył! W każdym razie dzisiaj, kiedy gospodarz jest w takim nastroju... Inga przytaknęła, ale nie była w stanie akurat teraz z nim rozmawiać. Czuła bolesne pulsowanie u nasady nosa i wiedziała, że w każdej chwili może wybuchnąć płaczem. 15

Pośpiesznie wyminęła Loranga i zniknęła w oborze. Tam opadła na stołek do dojenia, oparła głowę o ciepły bok kro- wy i zaniosła się bolesnym szlochem. - Co ja mam zrobić? - szeptała. - Wiem, że to jest dla ojca najgorszy dzień w roku i że wszystko to moja wina. Wszystko moja wina! Kristian Svartdal ledwo zauważył, że służba wyszła z kuch- ni. Siedział tak jeszcze dłuższą chwilę, pogrążony we włas- nych myślach. W dręczących myślach. Osiemnaście lat, osiemnaście lat, krążyło mu wciąż po głowie. W ten dzień, piąty lutego, osiemnaście lat temu, jego własna córka odebrała mu największy skarb, jaki po- siadał. Nigdy nie zdołał wybaczyć Indze, że Jenny musiała przypłacić życiem wydanie jej na świat. Westchnął i przeczesał ręką włosy. Oczywiście rozu- miał, że nie może oskarżać Ingi,o to, że jej matka umarła w połogu, ale gdyby Jenny nie chciała urodzić tego dziec- ka, nadal by żyła. Nic nie może tego zmienić, myślał ze smutkiem, choć wiedział, że przecież Inga nie prosiła się na świat. I tak jest winna temu, że Jenny umarła. Takie to proste. Żal dławił go w piersiach. Byli szczęśliwi ze swoimi dwoma synkami. Co do tego nie ma żadnej wątpliwości. Jenny nigdy nie pragnęła dużej gromadki dzieci. Była za- dowolona z tego, że są czteroosobową rodziną, ale potem; z czasem, myśl o jeszcze jednym dziecku, być może có- reczce, pojawiała się coraz częściej. A on dał się przekonać. Bo chciał zrobić wszystko, by zadowolić swoją ukochaną żonę. Uzgodnili, że to będzie ich ostatnie dziecko.,. Kristian wyjął z wewnętrznej kieszeni fajkę, napełnił ją tytoniem, zapalił i zaczął pykać. Białe obłoki dymu wypły- wały z jego ust. No i teraz córka mieszka w jego dworze, Jest niczym zwierciadlane odbicie swojej matki; kiedy Kri- 16

stian na nią patrzy, ma wrażenie, że widzi Jenny z tamtego niezwykłego czasu, kiedywolno, ale nieodwołalnie los po pychał ich ku sobie. Córka jest tutaj codziennie... Jakby jakaś zimna dłoń ujęła jego serce i mocno ścisnęła. Przez cały rok Kristian z niepokojem czeka na urodziny Ingi. Bo te urodziny zawsze są też bolesnym przypomnieniem dnia, w którym utracił swoją towarzyszkę życia. Nie potrzebuje żadnego kalendarza, żeby liczyć dni. Bolesne wspomnienia niczym wzburzone fale spływają na długo przedtem. Każdego roku bardzo chce uciec od tych wspomnień, ale one nieubłaganie wracają. To właśnie w rocznicę zwykle przepełniają go takie sprzeczne uczucia. Potrafi podziwiać swoją córkę i odczuwać dumę z tego, że jest taka podobna do swojej matki, a równocześnie przeklina ją za to, że się w ogóle urodziła. Inga odziedziczyła po Jenny całą urodę. Tę wiotką, prostą sylwetkę, te łagodne oczy i szlachetną twarz, a także dobrą i życzliwą naturę Jenny, mruczał do siebie pod nosem. A co odziedziczyła po mojej rodzinie? - zaczął się nagle zastanawiać. Owszem, wiedział to aż nazbyt dobrze. Nie ulega wątpliwości, że Inga ma w sobie cechy rodu Svartdalów. Kiedy jest jej przykro albo się złości, to jej oczy miotają skry. Wtedy daje o sobie znać charakter Svartdalów, wojowniczy, dziki i trudny do poskromienia. Kristian z drżeniem wciągnął powietrze. Nieczęsto tak myślał o Indze, ale przecież wiedział, że w jej duszy czai się wielka siła, która wybuchnie, kiedy jej coś zagrozi lub zostanie niesprawiedliwie potraktowana. Zwykle dziewczyna była dobra i łagodna, dokładnie taka jak jej matka, poza tym pracowita i zdolna. W chwilach, kiedy najbardziej tęsknił za Jenny, rozpalała się w nim nienawiść do córki. Wtedy potrafił był dla niej surowy i bezlitosny. Jakby jakiś diabeł siedział mu na plecach i kazał mu działać ze złą wolą. Córkę trzeba karać 17

i dręczyć za to, że pojawiła się na tym świecie. Tylko roz- pacz w twarzy córki mogła ukoić ten bolesny gniew, który w sobie nosił. Kristian opuścił ramiona i jęknął. Jak można równocześnie tak bardzo kochać własną cór- kę i tak strasznie jej nienawidzić? Kiedy Inga usłyszała jakieś szmery przy drzwiach do obo- ry, chwyciła brzeg fartucha i otarła łzy. Siedziała sztywną i zastanawiała się, kto to mógł teraz tutaj przyjść. Dojenie krów to jej praca i nikt jej tutaj na ogół nie odwiedzał. Wpatrywała się w krowie wymiona i nadal doiła, aby nie było widać, że płakała. Wkrótce ktoś przy niej stanął. Przez króciutki moment Inga miała nadzieję, że może to ojciec przyszedł, żeby prze- prosić za swoje zachowanie przy stole. Nie, pomyślała zaraz z uporem, nie podnosząc wzroku, ojciec nigdy nie przyjdzie prosić o wybaczenie. Ani za to, co zrobił przy stole, ani za swoje dawniejsze zachowanie. Poczuła ból w plecach od siedzenia w niewygodnej pozy- cji, ale zacisnęła zęby i nie przerywała pracy. - Moje kochane dziecko - westchnęła ciężko Emma tuż za nią. - Co ty musisz znosić. Stara kobieta podeszła bliżej i położyła rękę na ramie- niu Ingi. Dziewczyna miała wrażenie, że ta ręka grzeje ją przez ubranie, że ciepło płynie wprost do serca. Przymknę- ła oczy, by odzyskać siły. Nie chciała się rozpłakać przed tą życzliwą starą służącą. - Wiem, że cierpisz, Inga - zaczęła Emma ze współczu- ciem w głosie. - Nie mam słów na określenie,tego, co robi twój ojciec... - Nie szukaj dla niego usprawiedliwień - warknęła Inga. Przestała doić i siedziała bez ruchu. Z uporem wpa- trywała się w ubitą ziemię, a kiedy znowu się odezwała; 18

w jej głosie brzmiała gorycz: - On niie traktuje mnie jak córki. W jego oczach jestem śmiertelnym grzechem. Grze- chem, który nigdy nie powinien był wydostać się na świat- ło dzienne! - Milcz, dziewczyno! - skarciła ją Emma. Ostry ton sprawił, że Inga spojrzała na nią z drżeniem. Rzadko, jeśli kiedykolwiek, przemknęło jej przez myśl, sfy szę, by Emma mówiła takim ostrym tonem. - Musisz go zrozumieć - zaczęła Emma spokojniej. - Zrozumieć co? - spytała chłodno Inga. Poczuła wy- rzuty sumienia. To niesłuszne, żeby jej złość i uczucie, że zo- stała zdradzona przez własnego ojca, raniły Emmę. Emmę, która spełniała wobec niej rolę matki od najwcześniejszego dzieciństwa. Emmę, która zawsze jest przy niej z życzliwym słowem i pomocną dłonią. Bolesny opór opuścił dziewczy- nę, nie chciała robić Emmie wyrzutów. Wiedziała, że nie- które służące chciałyby jej pomóc, pocieszyć ją, ale reszta wolała być lojalna wobec gospodarza. - Co mam zrozumieć? - powtórzyła, tym razem nieco głośniej. - Ten dzień jest bardzo bolesny dla twojego ojca, Inga. Mu- sisz to zrozumieć. Ten dzień przypomina mu o śmierci Jenny. - Więc uważasz, że ma prawo karać mnie, swoją je- dyną córkę, za to, że moja matka umarła osiemnaście lat temu? Mam zrozumieć, że wspomnienia go przygnębiają, ale czyż ból po stracie żony nie powinien w końcu przy- cichnąć? Ile lat jeszcze dwór będzie pogrążony w tej mgle ciszy i milczenia? - Inga pokręciła gwałtownie głową.- Jak długo jeszcze będzie traktował mnie niczym potwora? Jak długo będę musiała cierpieć za to, co się stało? Myślałam, że osiemnaście lat to więcej niż dość! - W miarę jak mó- wiła, coraz bardziej zbierało jej się na płacz. Ostatnie słowa utonęły w szlochu. Odwróciła się do Emmy i patrzyła na nią błagalnie. - Czy ojciec nigdy nie zrozumie, że ten dzień powinien być dla mnie najpiękniejszym dniem w roku i że 19

on mi go psuje? Mam dzisiaj urodziny, Emmo, i myślę, że powinno mnie spotkać coś dobrego! Emma z drżeniem wciągnęła powietrze. - Nie mam odpowiedzi na twoje pytania, Ingo. Mnie też bardzo martwi, kiedy widzę, co się między wami dzie je... Inga pochyliła kark. - Wiele razy zastanawiałam się nad tym, jaki byłby mój ojciec, gdyby mama nadal żyła... - spojrzała rozmarzonym wzrokiem przed siebie, jakby chciała wywołać w wyobraź ni jakiś obraz. - Wtedy widzę moją mamę, chociaż znam ją tylko z niewyraźnych portretów, ale to mi nie przeszkadza widzieć przed sobą roześmianej kobiety. Nie mam w gło wie jakiegoś wyraźnego obrazu matki, ledwo się domyślam zarysów kobiecej postaci, która biegnie do mnie z otwarty mi ramionami i śmieje się radośnie. Ta kobieta ma kruczo czarne włosy tak jak ja, ale złocistą skórę i pełne życzliwo ści oczy. Bywa tak, że czuję jej zapach, kiedy się nawzajem obejmujemy. Zapach mojej mamy... Inga zauważyła, że wokół zrobiło się cicho. Zawstydzo- na odwróciła głowę i zerknęła na Emmę. Na twarzy starej kobiety malował się żal. - Myślałam... - zrezygnowała z tłumaczenia, chrząk nęła, żeby oczyścić głos, i mówiła dalej: - Zastanawia łam się, czy ojciec byłby inny, gdyby mama żyła. Czy był by... - Trudno jej było wypowiadać takie słowa. - Czy byłby kochającym ojcem, czy cieszyłby się, że mnie ma? Emma nie odpowiedziała. Inga wstała i pogłaskała ją pó otwartej, pomarszczonej twarzy. - Jesteś dla mnie jak matka, Emma, może nawet lepsza niż inne matki. Nie przywykła do takich uroczystych słów, więc mówiła szeptem. Ale jej wyznanie ucieszyło starą kobietę. Emmą odwróciła głowę, ale łez nie zdołała ukryć. Inga zwierzała się jej szczerze: 20

- Nie przypuszczam, żeby inna matka mogła zająć twoje miejsce. Emma próbowała się uśmiechnąć, ale usta wykrzywiły się boleśnie, kiedy ściskała rękę dziewczyny. - A ty jesteś moją córką. Kristian Svartdal czujnym wzrokiem śledził ruchy córki. Jego czarne, krzaczaste brwi ściągnęły się, tworząc pośrod- ku czoła głęboką bruzdę, wyrażającą niezadowolenie. Stał bez ruchu na schodach spichlerza i patrzył, jak córka dźwi- ga przez dziedziniec wiadra pełne mleka. To zbyt ciężka praca dla młodej kobiety, ale w jego twarzy nie było ani śladu współczucia. Zniknął bezszelestnie i szybko niczym żbik, kiedy za- uważył, że Emma wyszła z obory. Nie był w stanie teraz z nią rozmawiać, chciał zostać sam ze swoimi myślami. Emma pracowała w tym dworze jeszcze w czasach jego dzieciństwa, pamiętał ją z okresu, kiedy był małym chłop- cem. Ona jest chyba jedynym człowiekiem, który potrafi przemówić mi do rozsądku, pomyślał zawstydzony. Bo ona rzadko podnosi głos, rzadko przychodzi z wymówkami, nie, ona zawsze wypowiada się z namysłem. Jeśli Emma coś powie, to są to mądre słowa. Kristian usiadł przy kuchennym stole i wyglądał przez okno. Kiedy Emma wróciła, zdyszana od mrozu, udawał, że jej nie zauważył. - Rozmawiałam z Ingą... - No i... - starał się, by jego głos brzmiał obojętnie. Stara kobieta wpiła w niego spojrzenie swoich łagod nych oczu. - Jesteś wobec niej zbyt surowy, Kristian. Nie widział w jej oczach oskarżenia, tylko rozczarowa- nie. - Córkę trzeba nauczyć pracy - zaprotestował. 21

- Nie o tym mówię, dobrze wiesz. Kristian drgnął, słysząc zdecydowany ton starej służą- cej. Nie, pomyślał, przymykając oczy. Wiedział, że ona nie o tym mówi. Nie chciał tego ale nieoczekiwane wyznanie zabrzmiało niczym wołanie o pomoc: - Ja wciąż ze sobą walczę, Emmo. Każdego dnia. Emma westchnęła głęboko. - Ja wiem. Ja wiem. Ale nie możesz obciążać tym tego dziecka.

3 - Inga! - zawołał głośno ojciec w trzy dni później. Wiatr unosił jego władczy głos. Inga odwróciła się, zacie- kawiona, czego chce. Jednym ruchem wysypała ziemniaki z wiadra z powrotem do skrzyni. Nie powinna kazać ojcu czekać. Ziemniaki może przynieść później. - Tak, ojcze? - powiedziała, stając przy nim na scho- dach.v - Chcę, żebyś wybrała się z tym do Gaupås. - Podał jej zwinięty w rulon zalakowany list ze swoją pieczęcią. - Mo- żesz wziąć któregoś konia - dodał. Odwrócił się, żeby wró- cić do kuchni, ale zatrzymał się jeszcze w progu. - Nie mu- sisz się śpieszyć z powrotem. Sami poradzimy sobie z resztą pracy. Inga stała bez ruchu, oszołomiona. To naprawdę dzisiaj nie musi już więcej pracować? Będzie miała wolne przez całe popołudnie? Wbiegła po schodach do swojej sypialni, rzuciła list na łóżko i otworzyła szafę, by wyjąć ciepłe ubra- nie. Przejęta podeszła do okna i wyjrzała na dwór. Konie w zagrodzie jadły siano, które położono im na ziemi, z py- sków unosiła się biała para. 23

Chociaż świeciło słońce, pogoda była mroźna. Inga zdjęła fartuch j. wyjęła z szafy grubą szarą halkę. Na halkę włożyła spódnicę z samodziału. Futrzany płaszcz miała na dole. Ten płaszcz sprawili jej bracia dwa lata temu. Na jarmarku w Kongsberg kupili fu- tro, a Emma chętnie uszyła podbity tym futrem płaszcz. Kołnierz został oblamowany skórkami z gronostajów, miękkie futro grzało w szyję i twarz w czasie mroźnych zi- mowych dni. - A co to, panienka wybiera się na narty? - zażartował Lorang, wyjmując narty Ingi z komórki. - Tak, wybieram się do Gąupas. Wyprawa nie zajmie mi więcej niż pół godziny, jeśli śnieg dobrze niesie i zdo- łam stać wyprostowana. Mam tam zawieźć list - wyjaśni- ła. - Ach tak, tak, tak, no to przyjemnego spaceru - uśmiech- nął się Lorang i poszedł do swoich obowiązków. Inga przypięła narty i wzięła kijki. Ostrożnie posuwała się naprzód, ale kiedy znalazła się na szczycie wzgórza, wsunęła kijki pod pachę. W zawrotnym tempie zjechała na dół. - Hej, hej! - śmiała się, kiedy biały od śniegu krajom- raz przepływał obok niej. Inga zawsze lubiła jeździć na nartach i robiła to świetnie. Rzadko kiedy się przewra cała i mało kto był w stanie ją prześcignąć. Teraz spód nice łopotały wokół nóg, Inga uginała kolana, by zacho wać równowagę. Kiedy znalazła się u stóp wzgórza, przystanęła. Z zaru- mienioną twarzą ruszyła wolno przed siebie. Mroczne sos- ny wznosiły się nad nią, ale Inga się nie bała. Bardzo dobrze czuła się w tych lasach, od najwcześniejszego dzieciństwa wędrowała po nich i znała właściwie każde drzewo. Tam gdzie drzewa rosły gęściej, panował mrok, ale to tu, to tam przeświecały jednak promienie słońca. Inga za- trzymała się, by popatrzeć, jak śnieg mieni się na gałąź - 24

kach sosen. To po prostu magiczne, westchnęła zachwy- cona. Śnieżne kryształki sypały się z drzew, a blask słońca sprawiał, że wszystko to wyglądało niczym srebrzysta paję- czyna. Śnieg skrzył się w promieniach słońca. Kiedy wyszła na otwartą polanę, zobaczyła leżący przed nią dwór Gaupås. Spichlerz i piekarnia tonęły w słonecz- nym blasku. Dziwne, że nie przychodzi tutaj częściej. Jej ojciec to bliski przyjaciel Nielsa, a Niels ma dwie córki. Jedna z nich, Gudrun, jest o dwa lata starsza od Ingi, a druga, Sigrid, trzy lata młodsza. Inga bawiła się z nimi w dzieciństwie, ale za- bawa kończyła się zwykle tym, że Gudrun wszczynała kłót- nie. Mogło chodzić o zwyczajny drobiazg, ale dziewczynki nigdy nie zgadzały się ze sobą w żadnej sprawie. Nigdy nie mogły się porozumieć. A przecież mogły być serdecznymi przyjaciółkami, zwłaszcza że w okolicy nie było zbyt wielu dziewcząt w ich wieku. I Gudrun bardzo się zmieniła po tym, jak jej matka, Andrine Gaupås, umarła jakieś osiem lat temu na suchoty. Śmierć matki sprawiła, że dziewczyna ż dnia na dzień stała się dorosłą osobą, jeszcze bardziej władczą i pewną siebie. Miała w sobie coś, co Ingę przerażało. Inga westchnęła, po- grążona w rozmyślaniach. Sama nie wiem, jak z nią rozma- wiać, ona jest zawsze skrzywiona i zła. Kiedy widziałyśmy się ostatnio, spoglądała na mnie jakoś dziwnie. Jakby mnie czujnie obserwowała i bała się, że znam się na domowej pracy lepiej niż ona. Inga potrząsnęła swoimi długimi czarnymi włosami. To sprawiło, że kryształki śniegu, które miała na głowie, spadły za kołnierz. Roześmiała się, czując, jak śnieg się topi i spływa po karku w dół. Odpięła narty i razem z kijkami oparła je o ścianę domu, zdjęła ciepłe, mokre od potu ręka- wiczki i otrząsnęła płaszcz ze śniegu. - Żebym tylko nie trafiła na obiad - mruknęła pod no- sem. 25

- A cóż to, czyż to nie młoda panienka ze Svartdal?!-wy krzyknął Niels, otwierając jej drzwi. - Czemu zawdzięczamy tak miłą wizytę? Inga dygnęła i uścisnęła rękę, którą wyciągał do niej na powitanie. Dłoń Nielsa była dziwnie szczupła i kości- sta. Ale chyba nienawykła do pracy, pomyślała Inga, mając przed oczyma potężne, ogorzałe ręce swojego ojca. - Przyniosłam list od ojca - odparła, cofając rękę. Czy na twarzy gospodarza nie pojawił się lęk, kiedy po- dawała mu list? Niels oblizał pośpiesznie swoje blade war- gi. Drżącą ręką pogłaskał łysą głowę. Jego szare, przerze- dzone włosy były nad uszami potargane. Niels odetchnął i odsunął się na bok. , - Nie stójmy tutaj w tym zimnym przeciągu. Wejdź do środka, chodź, proszę. Gudrun zaraz poczęstuje cię filiżan ką kawy. Jeśli mi pozwolisz, to przejdę na chwilę do gabine tu, żeby przeczytać list. Inga weszła do korytarza i zrobiło jej się jakoś nieprzy- jemnie, kiedy Niels pomagał jej zdjąć płaszcz. Był niezdar- ny i jakby zakłopotany, wyglądało na to, jakby chciał po prostu zniknąć. - Gudrun! - zawołał, kiedy powiesił już płaszcz i zoba czył, że Inga gotowa jest wejść do izby. Inga poczuła na karku wzrok jego córki, zanim jeszcze ją zobaczyła. Gudrun nie była brzydka, ale bujna niczym dójka. Twarz miała okrągłą, lekko pyzatą, a nos spiczasty. Włosy długie, bardzo jasne. Mogłyby być niczym złotawa aureola, gdyby nie zaplatała ich tak mocno i nie upinała w dwa śliniaczki nad uszami. - Dzień dobry, Gudrun - przywitała się Inga uprzej mie. Gudrun nie odpowiedziała na pozdrowienie, mruknęła coś pod nosem. Zaległa dręcząca cisza. Żeby coś powiedzieć, Inga za- wołała: 26