andzia3382

  • Dokumenty184
  • Odsłony69 825
  • Obserwuję51
  • Rozmiar dokumentów256.9 MB
  • Ilość pobrań38 518

Torill Thorup - TOM 11

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :774.1 KB
Rozszerzenie:pdf

Torill Thorup - TOM 11.pdf

andzia3382 EBooki Thorup Torill
Użytkownik andzia3382 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 191 stron)

saga Cienie zprzeszłości Torill Thorup

W SERII UKAŻĄ SIĘ: tom 1. Inga tom 2. Korzenie tom 3. Podcięte skrzydła tom 4. Pakt milczenia tom 5. Groźny przeciwnik tom 6. Pościg tom 7. Mroczne tajemnice tom 8. Kłamstwa tom 9. Wrogość tom 10. Nad przepaścią tom 11. Odrzucenie tom 12. Zaginiony tom 13. Waśń rodowa

tom 11. ODRZUCENIE

1 0vre Gullhaug, 8 maja 1909 roku Gdy dwuskrzydłowe drzwi do pokoju zostały nagle ot- warte, muzyka wypełniająca salę balową w 0vre Gullhaug natychmiast ucichła. Muzykanci wyciągali z ciekawości szy- je, chcąc przyjrzeć się nowo przybyłemu gościowi. Ale na szczęście zaraz sobie przypomnieli, że wynajęto ich, żeby grali na weselu Torsteina i Sigrid, a nie po to, aby rozglą- dali się na boki. Szybko przywołali się do porządku i już po chwili fałszywe dotąd dźwięki skrzypiec i basów znowu za- brzmiały czysto i melodyjnie. Wielu gości zaczęło szeptać coś sobie na ucho, rzuca- jąc przybyszowi nienawistne spojrzenia. Najwyraźniej wie- dzieli, kim jest mężczyzna. - To ten od procesu - relacjonowała sąsiadce żądna sensacji pani Smedsrud. - No wiesz, ojciec Torsteina. Przyjaciółka skinęła znacząco głową. - Zastanawiam się, co o tym wszystkim sądzi Hedvig... Założę się, że on nie był zaproszony Skoro przybył tak póź- no - dodała pośpiesznie. - Stara miłość nie rdzewieje - pani Smedsrud nie mog- ła powstrzymać się od śmiechu. - Hedvig raczej nie przy- puszczała, że jej kłamstwo wyjdzie na jaw. A już na pewno 5

nie sądziła, że się dowiemy, że ani Halvdan, ani Kristian nie są ojcem dziecka. Gadatliwe przyjaciółki z zainteresowaniem śledziły wzrokiem obiekt swoich plotek. Mężczyzna zatrzymał się zaskoczony na samym środku parkietu, najwyraźniej szu- kając kogoś w tłumie gości. Wodził oczami od jednego końca sali do drugiego, aż w końcu zakłopotany wycofał się pod ścianę. Nadal jednak kogoś wypatrywał. Hedvig o mało co nie straciła panowania nad sobą, gdy nagle zobaczyła swojego dawnego adoratora. Mimowolnie złapała się za gardło i przełknęła ślinę. Poczuła, że się dusi, a jej policzki płoną ze wstydu. Na Boga, co ta kreatura tutaj robi? Jak on śmiał pojawić się na weselu Torsteina? W końcu jest jego ojcem, przemknęło jej przez myśl, ale nie miało to dla niej żadnego znaczenia. Mons już od dawna nie był częścią jej życia. Właściwie nigdy nie był, po- myślała z jadowitą satysfakcją, chociaż udało im się razem spłodzić syna. Wydało jej się nieprawdopodobne, żeby Torstein albo Sigrid zaprosili go na wesele. Chyba nie zrobiliby tego za jej plecami? I dlaczego nie pojawił się na ślubie ani na uroczy- stym obiedzie? Czy dlatego, że nie miał odwagi pokazać się, zanim zapadła noc? Krople potu wystąpiły jej na skronie. Ciężko oddychając, wytarła twarz elegancką chustką do nosa. Bezgranicznie draż- niło ją to, że ten przeklęty idiota zepsuł tak udaną zabawę. Do tej pory wszystko szło jak z płatka, pomyślała, począwszy od kazania wikarego, przez suknię panny młodej, a na obiedzie i deserze skończywszy. No tak, absolutnie nie podobało jej się 6

to, że Torbj0rn flirtował z Ingą, ale w głosie jej najmłodszego syna słychać było tajemniczą nutę ironii, gdy przedstawiał swój plan ożenku z Ingą - czy raczej wżenienia się w Gaupås z całym jego ogromnym bogactwem. Jeśli chodzi o nią, to wal- czyła jak lwica, żeby ślub Torsteina okazał się wielkim sukce- sem. Żaden szczegół nie umknął jej uwadze, jej sokoli wzrok był w stanie wyłapać każde niedociągnięcie. W czasie obiadu wypolerowane na wysoki połysk srebro lśniło w słońcu, tale- rze i kieliszki stały w idealnym porządku, a stoły uginały się pod ciężarem wazonów z kolorowymi kwiatami. Wiele osób chwaliło ją za wspaniałe przyjęcie weselne. Hedvig musiała przyznać sama przed sobą, że ostatnio straciła w oczach wielu znajomych. Tego wieczoru czuła jednak, że udało jej się odzyskać ich szacunek Dlatego nie- spodziewane pojawienie się ojca Torsteina było jej wyjątko- wo nie na rękę. I to właśnie w chwili, gdy sala balowa pełna była gości! Zauważyła, że ludzie dyskretnie jej się przyglądają. Przez moment miała nadzieję, że goście nie rozpoznają Mon-sa. Niestety, bardzo się myliła. Upokorzona i zrozpaczona wymknęła się z sali, przeszła przez korytarz i udała się na górę do swojej sypialni. W końcu matka pana młodego ma chyba prawo odpocząć po tak wspaniałym, lecz wyczer- pującym dniu? Nikogo nie powinno to dziwić, próbowała przekonać samą siebie, ale musiała przyznać ze wstydem, że uciekła, żeby uniknąć dramatycznych scen piętro niżej. Sigrid zauważyła, że Torstein wygląda, jakby się wahał. Do tej pory trzymali się za ręce, ale teraz próbował wyswo- bodzić się z jej objęć. - Nie wycofuj się, Torsteinie - poprosiła go z czułoś- 7

cią. - Teraz, kiedy Mons nareszcie się pojawił. Pomyśl tylko, ile go to musiało kosztować... - Sam nie wiem... - odpowiedział nerwowo. Jego oczy zrobiły się szkliste, a oddech stał się szybki i nierówny. - W końcu to my go tutaj zaprosiliśmy... I dlatego po winien się czuć mile widziany. Torstein wsunął palec pod krawat i trochę go rozluźnił. - Nie sądziłem, że znajdzie w sobie tyle odwagi, żeby tu przyjść - odpowiedział, nie zwracając uwagi na żonę. - Byliśmy świadomi ryzyka - Sigrid odważyła się przy- pomnieć o tym mężowi. - Odwagi! Idź, mój drogi mężu, i przywitaj się ze swoim ojcem. Sigrid delikatnie popchnęła Torsteina do przodu. Idąc za nim, trzymała się lekko z tyłu. Gdy stanęli przed Monsem, Sigrid zauważyła, że niełatwo było znaleźć podobieństwo między ojcem a synem. Torstein odziedziczył rysy twarzy po matce. Jedyne, co mieli podobne, to nosy: wąskie i proste, z idealnie uformowanymi nozdrza- mi. Uderzyło ją to, że Mons nie był tak przystojny jak Tor- stein, ale niewykluczone, że miał za to o wiele lepszy charak- ter od Hedvig. Torstein był równie uparty i stanowczy co jego matka, ale miał też w sobie dużo czułości i łagodności. Czy tę pozytywną cechę odziedziczył po swoim biologicznym ojcu? Sigrid serce stanęło w gardle, gdy zobaczyła, z jakim wa- haniem ojciec i syn podają sobie ręce. To była przełomowa chwila, pomyślała Sigrid, wycierając ukradkiem łzę. Lody zostały przełamane. - Nie stójmy tak - zaczął Torstein, nie potrafiąc ukryć zakłopotania. - Usiądźmy gdzieś, gdzie ludzie nie będą mogli tak natrętnie nam się przyglądać. - Ostatnią część zdania wypowiedział wyraźnie rozdrażniony. 8

Ci, którzy usłyszeli jego sarkastyczną uwagę i mieli w so- bie choć odrobinę przyzwoitości, szybko odwrócili wzrok Dopiero siedząc wygodnie na małej czerwonej kanapie, Mons w końcu odważył się odezwać. - Znalazłeś sobie wy- jątkowo śliczną żonę - pochwalił syna, wskazując głową na Sigrid. - Delikatna jak lilia, a jednak bije od niej wewnętrz- na siła. Sigrid oblała się rumieńcem. Nie była przyzwyczajona do tego, żeby mężczyźni, których pierwszy raz widziała na oczy, prawili jej komplementy. Schlebiano jej wbrew jej woli. Torstein uśmiechnął się nieporadnie. - Mieliśmy szczęście pobrać się z miłości. Niewielu się to udaje. - To prawda - zgodził się Mons wzruszony wyznaniem syna. Po chwili jego pomarszczona twarz stężała, a głos zro- bił się śmiertelnie poważny. - Dziękuję za zaproszenie... synu. Przepraszam, że nie byłem obecny podczas waszych zaślubin. Wydawało mi się, że wiem, gdzie leży wasz koś- ciół, ale niestety popełniłem błąd. Długo czekałem na was przed kościołem w Holmestrand, zanim zorientowałem się, że to nie ten kościół... No cóż, w końcu udało mi się tutaj dotrzeć, ale wtedy... nie miałem odwagi, żeby wejść do środka. Bałem się reakcji gości. Szczerze mówiąc - swojej też. - To zrozumiałe - wymamrotał zakłopotany Torstein. - Tylu rzeczy chciałbym się o tobie dowiedzieć... - wes- tchnął Mons. - O twoim dzieciństwie i dorastaniu. ..iw ogó- le. Czoło Torsteina zmarszczyło się w gniewie. - Niczego mi nie brakowało. Matka wychowała Tor- bjorna, Ingebjorg i mnie najlepiej jak umiała. 9

- Torbjorn i Ingebjorg - Mons z zaciekawieniem po- wtórzył imiona - to twoje rodzeństwo? - Tak - przytaknął Torstein. - Torbjorn jest ode mnie trzy lata młodszy, a Ingebjorg ma jeszcze mleko pod no- sem. - I oboje są dziećmi Hahrdana? - zapytał spokojnie Mons. - Owszem - odpowiedział Torstein, gwałtownie kiwa- jąc głową. - A jaki był ten... Halvdan? - Mons zamrugał oczami ze zdenerwowania, szybko splatając swoje długie, cienkie palce. Torstein odrzucił głowę do tyłu, tak że grzywka opadła mu na oczy. - Ojciec był wyjątkowo miłym człowiekiem - w głosie Torsteina słychać było nutę szyderstwa. - Nie ma chyba we wsi nikogo, kto mógłby powiedzieć o nim coś złego. Cierp liwy, skłonny do wyrzeczeń, miał z nami bardzo dobry kon takt. Jednym słowem: świetnie się nami opiekował! Sigrid skuliła się w sobie ze wstydu. Czy Torstein na- prawdę musi być taki złośliwy? Czy chciał wzbudzić w swo- im ojcu wyrzuty sumienia, odpłacając mu za jego nieobec- ność? Sigrid nie miała odwagi wtrącić się do rozmowy. W desperackim geście ścisnęła męża mocno za rękę, mając nadzieję, że w końcu się opamięta. - A ty - spytał Torstein obojętnym tonem - co porabia łeś przez te wszystkie lata, gdy ciebie nie było? - TymTazem również nie starał się ukryć sarkazmu. Mons zwiesił głowę jak zbity pies. Krew uderzyła mu do głowy, a zapadnięte policzki nabrały krwistoczerwonego koloru. - Skończyłem szkołę rolniczą, ale to wykształcenie nie 10

na wiele mi się przydało. Znalazłem zatrudnienie jako tak- sator w Larvik, gdzie pracuje do tej pory. Moje zajęcie pole- ga na dokonywaniu wyceny głównie starszych gospodarstw, spisywaniu szkód i braków i na sporządzaniu kosztorysów napraw. - Na sali sądowej powiedział pan, że jest pan żona ty - wtrąciła się do rozmowy Sigrid. Mons uśmiechnął się ze smutkiem. - To prawda. Możliwe, że Hedvig nie była mi prze- znaczona. Może nie miała być kobietą mojego życia? Trzy lata później spotkałem bowiem Martine, moją małżonkę. To wprost idealna towarzyszka życia. Nie ma jej dzisiaj ze mną, ponieważ była zdania, że powinniśmy mieć okazję swobodnie ze sobą porozmawiać - Mons wskazał na Tor- steina i na siebie - nie niepokojeni przez nikogo. Martine obdarowała mnie dwojgiem wspaniałych dzieci... - Mons zamyślił się przez moment. - A więc mam przyrodnie rodzeństwo? - zapytał za- skoczony Torstein. - Tak. Masz młodszą siostrę Helenę i brata Markusa. Helenę trzy lata temu wyszła za mąż i sama ma już dwie małe córeczki. Natomiast Markusowi chyba się zdaje, że jest motylem, bo lata z kwiatka na kwiatek. Nie znaczy to, oczywiście, że źle się prowadzi - dodał szybko, zawsty- dzony swoją własną szczerością - po prostu nie może się ustatkować. - Czy oni wiedzą o moim istnieniu? - pytanie Torsteina było ledwo słyszalne. - Oczywiście - Mons pośpieszył z odpowiedzią. - To oni mnie namawiali, żebym przyjął zaproszenie. Nareszcie wygląda na to, że nieśmiało zbliżają się do sedna sprawy, pomyślała Sigrid, czekając w ogromnym na- 11

pięciu, aż któryś z nich zapyta lub sam przyzna się do tego, że tęsknił przez te wszystkie lata, gdy nie mieli ze sobą kon- taktu. - Jak Helenę zareagowała na moje zaproszenie? - zapy- tał Torstein. - Była zdania, że to wspaniała niespodzianka - odpo- wiedział skwapliwie Mons. Sigrid nie potrafiła ukryć rozczarowania. Miała serdecz- nie dość przysłuchiwania się rozmowie, która do niczego nie prowadziła. Owszem, zadawali sobie pytania, ale omi- jali te najtrudniejsze i bolesne... Dlatego postanowiła zary- zykować i zapytała: - Czy przed rozprawą myślał pan kiedykolwiek o Tor- steinie? Mons uniósł krzaczaste brwi ze zdumienia. - Oczywiście! Chyba nie myślicie, że było inaczej? - za pewnił ich gorliwie, kładąc rękę na ich splecionych dło niach, które spoczywały na kolanie Torsteina. Szybko jed nak zrozumiał, że się zagalopował, i cofnął rękę. - Myślałem o Torsteinie dzień i noc. Przez wiele lat. Torsteinowi zadrżała szczęka. Zagryzł dolną wargę, po czym powiedział: - Jeśli rzeczywiście tak często o mnie myślałeś, to dla czego nie próbowałeś się ze mną skontaktować? Przez te wszystkie lata... - Jego brązowe oczy przyglądały się ojcu badawczo. Mons zwilżył językiem spierzchnięte wargi. - A kto powiedział, że nie próbowałem? - Tym razem to jego ton wydał się szorstki i opryskliwy. Torstein nie był w stanie nic odpowiedzieć. Przyglądał się ojcu najwyraźniej zbity z tropu. - Czy to znaczy, że starał się pan skontaktować z Hedvig 12

w sprawie waszego syna? - Sigrid odważnie pośpieszyła mężowi z pomocą. Nadzieja, która w niej zapłonęła, dodała jej skrzydeł. - To pewne jak amen w pacierzu! - zagrzmiał Mons z siłą, o którą go nawet nie podejrzewali. - Błagałem ją, żeby pozwoliła mi być przy tobie - i to już wtedy, gdy była w ciąży. Gdy dowiedziałem się, że urodziła, poszedłem ją odwiedzić. Mój Boże, ile to lat minęło! - wymamrotał do siebie. - Ale człowiek, który podawał się za twojego dziadka, poszczuł mnie psami. To był taki rosły, niemiły mężczyzna. - Ojciec Halvdana - wyjaśnił Torstein. - Całkiem możliwe - zgodził się podekscytowany Mons. - Uwierz mi, synu, że wiele razy próbowałem roz- mówić się z Hedvig. Zrezygnowałem dopiero wtedy, gdy dowiedziałem się, że Halvdan traktuje cię jak własnego syna. Zrozumiałem, że nie dzieje ci się krzywda. - Matka nigdy o tobie nie wspominała - Torstein był wyraźnie poruszony. - Aż do rozprawy wierzyłem, że je- stem spadkobiercą 0vre Gullhaug. I że Halvdan jest tym, za kogo się podaje, to znaczy moim prawdziwym ojcem. - Nie mam żalu do Halvdana - odpowiedział Mons. - Hedvig go oczarowała, rzuciła na niego swój urok... Może nawet wmawiała mu, że jesteś jego synem? - Przecież ojciec umiał liczyć - zaoponował Torstein. - Nie bierz tego tak dosłownie. Chodziło mi o to, że twoja matka... zawsze potrafiła wywieść ludzi w pole... omamić... Nagle Torstein zerwał się na równe nogi. - Dłużej tego nie zniosę! Matka odpowie mi za swoje kłamstwa. Właśnie tu i teraz. Jest to winna przede wszyst kim nam obu, ale także mojemu ojcu. - Wściekłość go za ślepiła. 13

- Uspokój się - błagała usilnie Sigrid. - Opamiętaj się, Torsteinie! Najważniejsze, że pojednałeś się ze swoim ro- dzonym ojcem. Jeszcze nie jest za późno na odbudowę sil- nych więzi rodzinnych, niezależnie od tego, czego dopuściła się Hedvig... - O nie! - Torsteinowi z emocji zabrakło tchu. - Odpo- wie mi za to dzisiaj. Teraz, natychmiast! - Torstein zacisnął pięści ze złości. - Jak mogła mi to zrobić? Jak mogła uczy- nić nam coś takiego? W tej samej chwili otworzyły się drzwi i na środku sali stanął Torbjorn, chwiejąc się na nogach. - Inga....' - krzyknął zdyszany, budząc grozę wśród zgromadzonych na sali gości. - Inga... leży obok dębu. Ona chyba nie żyje!

2 Pierwsi na ratunek rzucili się mężczyźni. Zdecydowani i go- towi do działania pobiegli w stronę dębu. Kobiety ruszyły za nimi z pewnym wahaniem. W rękach trzymały chusteczki, którymi częściowo próbowały zasłonić sobie oczy, obawia- jąc się, że to, co ujrzą, może okazać się zbyt przerażające. Sigrid uniosła suknię ślubną, uważając, żeby nie siać zgorszenia, i z pośpiechem podążyła za mężczyznami. Za- wsze uważała się za tchórza, ale przecież chodziło o jej maco- chę. Inga! - pomyślała, zanosząc się od płaczu, i stanęła bez tchu blisko miejsca, w którym zdarzyło się nieszczęście. Nie- łatwo było dostrzec cokolwiek w ciemnościach nocy, poza tym inni zasłaniali jej widok. Jednak zanim Torstein zdecy- dowanym tonem rozkazał ludziom cofnąć się o parę kroków, udało jej się coś dojrzeć. Zadrżała z przerażenia. Inga leżała w bezruchu z zamkniętymi oczami, a z jej ust wyciekało coś ciemnobrunatnego. Czy to mogła być krew? Sigrid nie była pewna, ale tak to wyglądało w niewyraźnym świetle latarki, którą ktoś skierował na nieruchome ciało Ingi. Gdy Torstein wniósł ją na rękach do domu, Inga przypo- minała szmacianą lalkę. Bez słowa zaniósł ją po schodach na piętro, kopniakiem otworzył drzwi do sypialni przystro- jonej na noc poślubną i ostrożnie położył nieprzytomną na łóżku. 15

Na korytarzu zebrał się tłum ludzi, a co bardziej cieka- wi towarzyszyli Torsteinowi po schodach niemal na samą górę. - Sprowadźcie Lindberga - rozkazał Torstein. Gdy pojawił się doktor, goście rozstąpili się na boki, ro- biąc mu przejście. Lekarz pokonał schody, przeskakując po kilka stopni naraz. Jak to dobrze, że Hedvig zaprosiła na nasz ślub doktora, pomyślała Sigrid. Ostatnio nie był tutaj częstym gościem, ale niegdyś Halvdan i doktor Lindberg spędzali razem so- botnie wieczory, pijąc koniak i grając w karty. JeżeU się nie myliła, doktor pełnił funkcję kogoś w rodzaju przyjaciela rodziny - Hedvig była znana z tego, że lubiła otaczać się miejscowymi notablami. Sigrid zauważyła, że wiele osób próbuje się dowiedzieć, co się dzieje w sypialni. Niektórzy wyciągali szyję, usiłu- jąc dostrzec coś przez uchylone drzwi, ale na próżno. Ona sama również wolałaby czuwać przy łóżku macochy, ale nie była pewna, czy to wypada. Do licha! - pomyślała, zaciskając zęby. Oczywiście, że tak. Była w końcu członkiem rodziny. Zdecydowanym ruchem utorowała sobie drogę między ludźmi i weszła na górę. Wchodząc do sypialni, starannie zamknęła za sobą drzwi. - Ależ Sigrid! - krzyknął rozgniewany Torstein. - Ko- biecie nie wypada oglądać takich rzeczy... - Nie jestem wcale tak słaba, jak ci się wydaje - odpo- wiedziała Sigrid, udając, że nie widzi, że mąż próbuje za- słonić jej widok Szybko zakradła się z boku i podeszła do łóżka. Gdy zobaczyła Ingę, zrobiło jej się słabo. Macocha miała posiniaczoną i opuchniętą twarz, pękniętą dolną wargę, a w niektórych miejscach jej skóra zaczęła zmieniać kolor na sinofioletowy. Sigrid nawet nie próbowała wyob- 16

razić sobie, jak ciało Ingi wygląda pod ubraniem. Była pew- na, że najwięcej wściekłych kopnięć i uderzeń trafiło w po- zostałe części ciała. Dookoła łóżka stało wiele osób. Twarz Torbjorna wy- rażała paniczny strach. Jedną ręką czule głaskał Ingę po jej kruczoczarnych włosach, a drugą wycierał krew sączącą się z kącików jej ust. Blond grzywka spływa Martinowi na oczy niczym zło- ty welon, pomyślała Sigrid, a jego oczy płoną żarem, jakie- go nigdy wcześniej u niego nie widziałam. Wzrok Martina utkwiony był w białą twarz Ingi, ale myśli błądziły gdzieś bardzo daleko. Wyglądał tak, jakby był zupełnie nieobecny duchem. Dziwne, pomyślała Sigrid, zastanawiając się, dlaczego to wydarzenie akurat na nim zrobiło tak głębokie wrażenie. Laurens stanął obok doktora. Otworzył usta, żeby o coś zapytać, ale w ostatniej chwili postanowił poczekać z pyta- niem do czasu, gdy doktor zbada Ingę. Widać było wyraź- nie, że to oczekiwanie strasznie go męczy, bo wyłamywał sobie palce u rąk i przygnębiony wpatrywał się w sufit, jak- by liczył na pomoc z nieba. Po obu stronach łóżka ustawiono na stolikach nocnych gromnice. W pokoju panował półmrok. Nagle z ciemności wyłoniła się postać Ragnhild Storedal. Sigrid odwróciła się w jej stronę. - Takie wspaniałe przyjęcie - westchnęła Ragnhild, szybko obejmując ją ramieniem. - Szkoda, że kończy się w ten sposób. - Czy ona nie żyje? - zatkała przerażona Sigrid. Ragnhild nie odpowiedziała, tylko posłała jej długie, pełne smutku spojrzenie. Wtedy cichym głosem odezwał się doktor. / 17

- Żyje, ale tętno ma bardzo nierówne. Myślę, że się z tego wyliże, ale nie wiem, jak poważne są obrażenia we wnętrzne, których doznała. Sigrid nie była pewna, czy czerwona mgła, którą miała przed oczami, to był sygnał, że zaraz zemdleje, czy rzeczy- wiście zobaczyła coś czerwonego. Nagle drżącą ręką wska- zała na łóżko: - Prześcieradło... prześcieradło - jęknęła z rozpaczą. - Nie widzicie, że ona leży w kałuży krwi? Wszyscy natychmiast spojrzeli na podbrzusze Ingi. - Jezus, Maria! Dziecko! - wykrzyknął przerażony dok tor. - Pani Storedal - do mnie! Reszta niech natychmiast opuści pokój! Sigrid i mężczyźni trwożnie skierowali się do drzwi, ale zanim wyszli, zdążyli zobaczyć, jak ciało Ingi zwija się w konwulsjach. Nagle wygięło się w łuk, po czym bezwład- nie opadło na pościel. W ciągu zaledwie kilku sekund kału- ża krwi niebezpiecznie rozlała się po całym materacu. Martin i Torstein złapali Sigrid pod ręce i wyprowadzili ją z pokoju, a Ragnhild szybko zatrzasnęła za nimi drzwi. Hedvig słyszała jęki i wrzaski dobiegające z sali, w której od- bywało się wesele. Do jej uszu dobiegł również dźwięk ot- wieranych drzwi wejściowych. Zaciekawiona wyjrzała przez okno. Podobna do drapieżnego ptaka wyciągnęła szyję, wpa- trując się szeroko otwartymi oczami w tłum ludzi wybiega- jących z domu i kierujących się w stronę dębu. Pomyślała, że przypominają szczury opuszczające tonący statek. Przez chwilę miała nadzieję, że powodem tego zamieszania byli Torstein i Mons, którzy rzucili się sobie do oczu. Ta żałosna kreatura prawdopodobnie zawitała do 0vre Gullhaug w na- dziei na pojednanie z synem. Ślub miał być wyśmienitą ku 18

temu okazją. Kto wie, może jej syn, urażony zuchwałością Monsa, przepędził go na cztery wiatry? Hedvig przez chwilę upajała się tą myślą, ale szybko zrozumiała, że to jedynie jej pobożne życzenie. W panującym na dworze mroku trudno było zauważyć wszystkie szczegóły, ale przygarbioną sylwet- kę Monsa rozpoznała niemal natychmiast. Niestety nic nie wskazywało na to, że to on był sprawcą zamieszania... Nag- le tłum ludzi zaczął zawracać w stronę domu. Nawet przez zamknięte okno słychać było podekscytowane głosy gości. Co się, na Boga, mogło wydarzyć? To musiało być coś po- ważnego, skoro wywołało takie poruszenie wśród rozentu- zjazmowanych gości weselnych. Poza tym wydawało jej się, że słyszała kroki na schodach prowadzących na piętro. Miotając przekleństwa, zaczęła walić pięścią w para- pet. Nie miała najmniejszej ochoty schodzić na dół, wie- dząc, że zastanie tam Monsa, ale z ciekawości nie mogła usiedzieć na miejscu. Muszę zasięgnąć języka, pomyślała z wyższością, w końcu to przyjęcie na cześć mojego syna. I chociaż nie mogła się doczekać, kiedy pozna powód tych nocnych hałasów, znalazła chwilę, żeby przejrzeć się w lu- strze. Musiała najpierw się upewnić, że wygląda nienagan- nie. W taki wieczór jak ten gospodyni jest przez cały czas na świeczniku, ważne jest więc, żeby się dobrze prezento- wać. Przyczesała włosy i wygładziła spódnicę. Czerwone rumieńce, które pod wpływem silnych emocji pojawiły się na jej policzkach, przygasiła odrobiną pudru. O tak! Teraz była gotowa stawić czoło złośliwym spojrzeniom gości. Wyszła na korytarz dokładnie w tym samym momencie, w którym Sigrid, w otoczeniu kilku mężczyzn, opuszczała sypialnię dla nowożeńców. - Wielkie nieba...! - wybuchła gniewnie Hedvig. - Co najlepszego macie do roboty w pokoju młodej pary? 19

Sigrid z wrażenia nie mogła złapać tchu. - Chodzi o Ingę... Znaleźliśmy ją nieprzytomną koło dębu... - To cała Inga! - fuknęła obrażona. - Dlaczego ona za- wsze musi skupiać na sobie całą uwagę otoczenia? I to na- wet wtedy, gdy ktoś inny powinien być w centrum uwagi? Zobaczysz, że jak tylko zostawicie ją na chwilę samą, zaraz ozdrowieje. Nudno jest leżeć bezczynnie bez publiczności. - Teraz naprawdę przeholowałaś. Najwyższy czas, że- byś przymknęła jadaczkę - rozgniewała się Tordis. Właś- cicielka Nedre Gulłhaug, a zarazem ich najbliższa sąsiad- ka, omal nie skoczyła Hedvig do oczu. Grożąc jej palcem, krzyknęła: - Wszystko wskazuje na to, że Inga została bru- talnie zaatakowana! Ktoś ją skopał albo pobił do nieprzy- tomności, a ty twierdzisz, że ona udaje! Szyję Hedvig pokryły krwistoczerwone plamy. Demon- stracyjnie zignorowała uwagę Tordis, mówiąc: - No, jeśli tak się sprawy mają... - zaczęła powoli, trzę sąc się w środku ze złości. Co za hańba! Tordis nawymyślała jej na oczach tylu ludzi. Tym razem jednak Hedvig musia ła uderzyć się w piersi i przyznać, że była zbyt pochopna w ocenie. - Jeśli sytuacja przedstawia się tak, jak mówicie, to stan Ingi jest naprawdę poważny. Gdy to powiedziała, zeszła na dół po schodach, przybie- rając postawę godną pani domu. - Drodzy goście! Bardzo was przepraszam, ale musimy zakończyć przyjęcie weselne. W naszym domu leży ciężko ranna osoba, dlatego liczę na waszą wyrozumiałość... Większość pokiwała głową na znak, że szanuje jej decy- zję. Powoli zaczęto przygotowywać się do odjazdu. - Powinnam chyba najpierw ciebie zapytać o zdanie, Si grid - powiedziała przepraszającym tonem. - Czy zgadzasz 20

się, żeby goście opuścili przyjęcie? Wydaje mi się, że przy- dałyby się nam teraz cisza i spokój. Sigrid nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać. Cieszyła się, że teściowa życzy jej jak najlepiej, ale łzy same cisnęły się do oczu na myśl o tragicznym losie Ingi. Nieliczna grupa gości zebrała się w salonie. Jedyne, co mogli zrobić, to czekać, aż doktor zejdzie do nich i po- wie, jak się czują matka i dziecko. Gdy doktor Lindberg zawołał, że jest mu potrzebna pil- na pomoc, przerażona Ragnhild pobiegła do łóżka chorej. Stanęła na środku pokoju i nie wiedząc, co ze sobą począć, splotła dłonie na piersiach. Widok Ingi wymachującej w powietrzu rękami i bezwolnie wywracającej oczy sprawił, że zamarła z przerażenia. Ragnhild nie było przy tym, gdy matka Ingi, Jenny, umierała, rodząc córkę, ale sądząc po tym, co usłyszała, przebieg wydarzeń był bardzo podobny do tego, którego te- raz była świadkiem. O Boże, błagała, nie pozwól, żeby ta młoda kobieta umarła! - Musi pani znaleźć coś, w czym można będzie położyć dziecko! - dyszał zziajany doktor. - I kilka prześcieradeł, żeby zatamować krwawienie! On sam klęczał na podłodze i badał drogi rodne Ingi. Nie było zwyczaju, żeby to lekarze mężczyźni badali najin- tymniejsze miejsca kobiecego ciała, ale doktor Lindberg nie miał czasu przejmować się konwenansami. Ragnhild stała przez chwilę jak osłupiała, ale po chwili ocknęła się i ruszyła do działania. Nie miała pojęcia, gdzie zacząć szukać, więc otworzyła drzwi szafy stojącej w rogu pokoju. Mimo tego, że działała jak w transie, nie uszło jej uwadze, że na półkach panował idealny porządek. Ucieszy- ła się, że ominęło ją bieganie po schodach do bieliźniarki, 21

która znajdowała się na parterze. Pośpiesznie chwyciła dwa, trzy prześcieradła. Hedvig będzie musiała mi to wybaczyć, pomyślała. A jak nie, to własnoręcznie uszyję jej nowe. Położyła je na materacu, żeby doktor miał je przez cały czas pod ręką. Oczami przeczesywała pokój w poszukiwa- niu czegoś, w czym można by położyć dziecko. Zadanie nie należało do łatwych, ponieważ wystrój wnętrza był ra- czej spartański. Jest! Ragnhild chwyciła z ulgą dużą, szero- ką miskę na wodę do mycia wykonaną z przepięknej białej porcelany. Na jej dnie ułożyła miękką poszewkę na podusz- kę. Gotowe! - teraz nie będzie się tak brudzić. - Brawo - pochwalił ją doktor, spoglądając z uznaniem na powłoczkę wyściełającą miskę. - Tak będzie łatwiej po- łączyć wszystko w całość. - Co takiego?! - krzyknęła przerażona. - Więc pani mnie nie zrozumiała? - głos doktora za- brzmiał bardzo smutno. - Dziecko nie żyje. Inga musiała zo- stać brutalnie zaatakowana, bo dziecko zginęło w jej łonie. Ragnhild nie mogła złapać powietrza. - Jest pan pewien? - Miała nadzieję, że doktor się myli, ale jego odpowiedź nie pozostawiała żadnych złudzeń. - Nie mam najmniejszych wątpliwości. - Odpowiedź była krótka i brutalna. Nagle Inga zaczęła łkać. Jak w malignie wywijała głową z jednej strony na drugą. Włosy przy skroniach miała mo- kre od potu, a na jej bladej twarzy pojawił się grymas bólu. - Emma, Emma - jęczała chrapliwym głosem. Ragnhild stanęła przy wezgłowiu łóżka i delikatnie ujęła dłońmi głowę Ingi. - Emmy tutaj nie ma. Jesteśmy w 0vre Gullhaug. Pa- miętasz, że świętowaliśmy wesele Sigrid i Torsteina? - Taak... Miałam się spotkać z Torbjcrnem przy dębie. 22

Ragnhild i doktor Lindberg wymienili spojrzenia. Czy to możliwe, żeby to Torbjern był sprawcą tej brutalnej napaści? Nie, to wykluczone, pomyślała Ragnhild, przecież to on przybiegł z tragiczną wiadomością o Indze. Z drugiej strony sprawcy przestępstw zachowują się cza- sem nieobliczalnie. Ragnhild niejeden raz czytała o mor- dercach, którzy chętnie brali udział w pościgu za domnie- manym sprawcą albo wyczerpująco opowiadali o tym, w jakich okolicznościach znaleźli zwłoki. A wszystko po to, żeby rzucić podejrzenie na niewinne osoby. Cóż, nie do niej należało wyjaśnienie tej makabrycznej zagadki. To było zadanie dla lensmana. - Tak bardzo mnie boli - jęczała Inga, próbując złapać oddech. Drżącymi rękami głaskała się po brzuchu. - Właśnie zaczynasz rodzić, ale... - Ragnhild szukała wsparcia w doktorze, który powoli pokiwał głową. - Dziec- ku nie udało się przeżyć tego piekła, przez które musiałaś przejść... Przerażona Inga próbowała wyczołgać się do tyłu. Opie- rając się na ramionach, starała się usiąść na łóżku, ale ból trawił ją niczym języki ognia, zmuszając do zarzucenia dal- szych prób. - To nie może być prawda - załkała. - Niestety. Bardzo mi przykro. Moim zdaniem to cud, że jeszcze żyjesz. Ślady na twoim ciele dowodzą niezbicie, że sprawca usiłował cię zabić. Być może Torbjern urato- wał ci życie, nadchodząc w odpowiednim momencie. Cóż, nie mamy pewności, co się dokładnie wydarzyło - Ragnhild nabrała głośno powietrza. - Teraz musimy skupić się na tym, żeby wyjąć dziecko, a potem będziesz musiała odpocząć... Z niebieskich oczu Ingi wyczytać można było paniczny lęk. Widać było, że walczy ze łzami, ale mimo wysiłku mu- 23

siała poddać się swojemu przeznaczeniu. Bezgłośnie skinęła głową, zagryzając zęby i spinając wszystkie mięśnie. Nagle spomiędzy jej ud chlusnęły wody płodowe. Dok- tor tak mocno nacisnął na jej brzuch, że Inga z bólu wygięła ciało w pałąk. Kolejny mocny ucisk powalił ją na poduszkę. Z jej ust wy- dobyło się mrożące krew w żyłach wycie, które po chwili jesz- cze bardziej przybrało na sile. Ragnhild nie wiedziała, co ma robić, złapała więc Ingę za ręce. Palce rodzącej były powygi- nane we wszystkie strony. Ragnhild ostrożnie je wyprosto- wała i nachylając się nad nią, szeptała uspokajające słowa. Inga uniosła się odrobinę na łóżku i przycisnęła twarz do piersi Ragnhild. - Zaraz pani urodzi - doktor próbował podnieść ją na duchu. - Proszę dać z siebie wszystko, pani Gaupås! Inga wyła z bólu, trzymając Ragnhild mocno za ramio- na. Jej spojrzenie stało się szkliste i nieobecne, a po czole spływały strużki potu. Gdy było już po wszystkim, opadła wycieńczona na materac. Nadał jednak trzymała się kur- czowo Ragnhild. Nagle zaczęła płakać. W pokoju słychać było tylko jej bolesny, rozdzierający serce szloch. Nie uwalniając się z uścisku, Ragnhild zerknęła na doktora. Lindberg przykrył martwego noworodka prze- ścieradłem, a drugie z całej siły przycisnął do podbrzusza rodzącej. Nietrudno było zauważyć, że to przeżycie również na nim odcisnęło swoje piętno. Doktor był blady i wymizerowany na twarzy, a jego oczy bezradnie krążyły po pokoju. Białą lnianą koszulę w wielu miejscach pokry- wały plamy krwi. - Będzie dobrze - Ragnhild pocieszała Ingę, gładząc ją delikatnie po policzku. - Musi być dobrze! Ciesz się, że w ogóle żyjesz. 24

Inga odwróciła głowę na bok, patrząc obojętnie przed siebie. Kilka godzin później w salonie w 0vre Gullhaug słychać było ściszoną rozmowę. Dyskutowano o tym, kto w środ- ku nocy pojedzie do wikarego i przekaże zbitą z desek tru- mienkę. - Ciebie nie będziemy fatygować - powiedział Laurens i poklepał Torsteina po ramieniu. - W końcu to twoja noc poślubna. - Nie szkodzi - odparł Torstein z powagą. - Ani mi w głowie noc poślubna po tym, co się dzisiaj wydarzyło... - Zawstydziła go własna szczerość, ale miał nadzieję, że większość zrozumiała jego intencje. - Sigrid jest głęboko poruszona tragedią, jaka spotkała Ingę - dodał po chwili. - Dlatego zgadzam się, że byłoby najlepiej, gdybym został w domu. - Ja mogę pojechać - zaproponował niespodziewanie Martin, robiąc krok do przodu. - Zawiozę trumnę i wyjaś- nię wikaremu całą sytuację. - Naprawdę chcesz to zrobić? - zapytał z dumą Lau- rens. - Doktor coś mu zanotował na kartce, więc nie bę- dziesz musiał dużo mówić. Poza tym nasz wikary z pew- nością ma doświadczenie w tych sprawach. Martin pokiwał głową i podążył w ślad za Torsteinem, który wyszedł osiodłać konia, który najlepiej nadawałby się do tego trudnego zadania. Wybór padł na Echo i gdy Mar- tin dosiadł konia, Laurens podał mu trumnę. Według plotek, które słyszał Martin, Inga miała rodzić w okolicach nocy świętojańskiej. To prawdziwa tragedia, westchnął cicho. Gdyby dziec- 25

ko urodziło się przed terminem, miałoby mimo wszystko większe szanse na przeżycie. Nieraz się bowiem zdarzało, że noworodek przychodził na świat cały i zdrowy sześć tygodni przed planowanym rozwiązaniem. Jednak w tym przypadku mieli do czynienia z regularnym zabójstwem dziecka w łonie matki. Martin przygarnął do piersi małą, zbitą naprędce tru- mienkę. Ach! Dziecko dużo nie ważyło, ale właśnie teraz trudno było unieść ten ciężar. I chociaż to nie było jego dziecko, czuł w piersi ogromny ból na myśl o torturach, na jakie tej nocy skazano Ingę. - Jedź ostrożnie - powiedział Laurens i klepnął Echo po grzbiecie. - I upewnij się, że to maleństwo trafi do po święconej ziemi. Martin ruszył spokojnie drogą prowadzącą z posiadłości. W jednej ręce trzymał trumnę, a w drugiej wodze. Na szczęście wikary w lot pojął powagę sytuacji. - To straszne - westchnął ciężko. - Jutro rano na cmen- tarzu w Holmestrand chowają starca z przytułku. Dopilnu- ję, żeby grabarz włożył trumienkę do tego samego grobu. - Dziękuję - odpowiedział Martin z wdzięcznością. Jadąc powoli w stronę Storedal, czuł, że zaraz serce mu pęknie. Sta- rał się nie myśleć o tym, czy to była dziewczynka, czy chłopiec i czy ciało dziecka nosiło ślady brutalnej napaści. Nie dopusz- czał do siebie takich przerażających myśli, żeby nie dać się po- nieść wyobraźni. To się wydarzyło, wstrząsnęło niemal wszyst- kimi, a zwłaszcza Ingą. Jedyną pociechą dla Martina było to, że w minimalny sposób ulżył je) w cierpieniu.