ania351

  • Dokumenty1 822
  • Odsłony100 898
  • Obserwuję83
  • Rozmiar dokumentów59.8 GB
  • Ilość pobrań65 998

Maria Bellonci - Lukrecja Borgia tom I

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :9.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Maria Bellonci - Lukrecja Borgia tom I.pdf

ania351 Dokumenty
Użytkownik ania351 wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 170 stron)

Maria Bellonci Lukrecja Borgia

Maria Bellonci LUKRECJA BORGIA jej życie i czasy T o m I Przełożyła Barbara Sieroszewska PAŃSTWOWY INSTYTUT WYDAWNICZY

I Podbój W a ty k a n u W nocy 25 na 26 lipca 1492 um ierał w Rzym ie papież Innocenty VIII Cibo, genueńczyk. Tego dobrotliwego starca, który nosił swoją siwą głowę patriarchy niby zna­ mię jasności ducha, otaczało przez długie lata, mniej ’ub więcej otw arcie okazywane, ironiczne potępienie i wzgarda współczesnych mu wielkich tego świata; wszyscy oni zgod­ nie poczytywali mu jego dobroduszną słabość za coś gor­ szego od występku. Innocenty VIII był w istocie słaby, a może raczej ustępliw y i zbyt łatwo poddający się w p ły ­ wowi każdego, kto potrafił samą swą obecnością i zdecydo­ w aną postaw ą narzucić mu swoją wolę. Rządził nim przede wszystkim Giuliano della Rovere z Savcny, kardynał od San Piętro in Vincoli, rządził tak, jak tylko rządzić można równie nieuchw ytną duszą. A jednak pontyfikat papieża Cibo, zw iązany z całą plątaniną niejasnych rozgrywek, za­ wierał szereg m om entów ważnych i decydujących w dzie­ jach chrześcijaństwa. Najdonioślejszym z nich był dzień 2 stycznia 1492, kiedy to w Granadzie na wieżycach A lham - bry rozbłysnął w czystym zimowym słońcu srebrzysty krzyż na chorągwi Sykstusa IV, oznajm iając światu, że potęga arabska, od ośmiu stuleci władająca w Hiszpanii, upadła, rozbita przez katolicką arm ię F erdynanda Aragońskiego i Izabeli, królowej Kastylii. Papież w ym arzył sobie, że do tej chwały dołączy inną, organizując wielką krucjatę prze­ ciwko niewiernym , nie starczyło mu jednak energii — trze­ ba by było na to energii zaiste nadludzkiej — nie tylko na doprowadzenie do końca, ale n aw et na rozpoczęcie realiza­ cji tego zamysłu. .9

Ale Turcję, ową groźną Turcję zbrojnie strzegącą bram Wschodu, udało się utrzym ać w należytym respekcie i bez krucjaty, dzięki przebyw ającem u w W atykanie cennemu zakładnikowi: był nim książę turecki Djem, b rat sułtana Bajazeta. W arunki rozejmu, choć bardzo niedoskonałe, przy­ niosły jednak papiestwu tę konkretną korzyść — przeka­ zanie owego jeńca przez generała kaw alerów rodyjskich, Piotra d ’Aubusson. Zagrożono Bajazetowi, że przy pierw ­ szym jego w ystąpieniu zagrażającym państw om chrześ­ cijańskim, w ysłana zostanie przeciwko niem u arm ia z bra- tem -ryw alem na czele. Tak więc zdobycie G ranady i obec­ ność tureckiego zakładnika stworzyły zaporę przeciw wschodniem u niebezpieczeństwu, które najbardziej prze­ w idującym w ydaw ało się już nieuniknione. Pojaw iły się jednak równocześnie nowe problem y budzące trwogę — zwłaszcza takie, które zwiastowały bliskie a ważkie prze­ miany w całej Italii. Zbyt wiele nagromadziło się niena­ wiści, które sztucznie sklecony pokój rozjątrzał jeszcze zamiast uzdrawiać, i zbyt wiele rozdźwięków. Zdawało się, że pośród nich zachwiać się musi także i Kościół. Nie było to bez znaczenia, że za pontyfikatu Innocentego VIII cho­ dziły słuchy o przeniesieniu stolicy papieskiej z Rzymu do Francji. Czyżby gotowała się nowa niewola awinioń- ska? Zam ęt w prowincjach Marche, Umbrii i w skorej do wszelkich buntów Romanii, florenckie intrygi Medyce- uszów, których Lorenzo Magnifico w ostatnim okresie swojego życia, aż do śmierci, która nastąpiła w kwietniu 1492, nie potrafił już utrzym ać w ryzach, zdrady Wenecji, am bicje Mediolanu, a zwłaszcza zuchwałe gw ałty i ok ru t­ na przebiegłość F erran ta Aragońskiego, króla Neapolu — wszystko to zatruw ało gorzką udręką ostatnie dni Inno­ centego VIII. Aż w końcu, kiedy siły um ysłowe przygasły, a świadomość zacieśniła się do resztek życia uczuciowego jedynie, już tylko najlepiej m u znane im iona — dzieci i w nuków — jaw iły się w jego pamięci. Rędzina stanow iła najcięższy grzech Innocentego VIII. Grom ił go później w surowej łacinie swoich Ilistoriae frate Egidio, mnich z Viterbo; twierdził on, że Innocenty jeśli 10 nie wynalazł, to w każdym razie ostentacyjnie upraw iał nepotyzm, posuw ając się aż do urządzania w pałacu pa­ pieskim uroczystości weselnych swoich dzieci i do zasiada­ nia przy ucztach wespół z kobietami, czego w yraźnie wzbraniało praw o kanoniczne. Owych dzieci nie było . pewnością szesnaścioro, chociaż tyle ich naliczył h u m a­ nista Marullo dając upust swem u upodobaniu do epigra­ mów; ale jak to zazwyczaj byw a z krew niakam i tych, I tórzy szczęśliwym przypadkiem znaleźli się przelotnie u władzy, były chciwe i nigdy nie zaspokojone. Papież popierał i faw oryzow ał dw oje z nich, jedyne, których imiona przeszły do historii, Teodorinę i Franceschetta; wszelkie dobra i zaszczyty spadały obfitym deszczem na ich głowy. Cały Rzym, czy to przyglądając się w spania­ łym kaw alkadom , czy słuchając opowiadań uczestników, brał żywy udział w uroczystościach urządzanych w W aty­ kanie w 1488 z okazji na wskroś politycznego m ałżeństw a Franceschetta z córką Lorenza Medyceusza, M agdaleną. W następnym reku odbyło się, również w W atykanie, d ru ­ gie wesele: córka Teodoriny, Battistina, zaślubiła Luigiego d ’Aragón. M ałżeństwo to miało stanowić rękojm ię przy­ mierza pomiędzy papieżem a królem Neapolu. Dzieci ota­ czały Innocentego zawsze, nie zabrakło ich także przy jego śm iertelnym łożu. Papieżowi jednak w ydaw ało się, że jest niewinny, a w każdym razie cbm yty z grzechów przez tę śmierć, jaka mu przypadła w udziale, i kto wie, czy myśląc tak nie miał racji. Franceschetto był u jego wezgłowia, względnie w sąsiedniej komnacie (miał później napisać, że ojciec zm arł na jego rękach), kiedy papież odbyw ał spowiedź publiczną w obecności wszystkich kardynałów . N akazyw ał im, by w ybrali dobrego po nim następcę, i prosił o przeba­ czenie, jeśli nie potrafił godnie wypełniać obowiązków, jakie nakładała na niego powierzona mu najw yższa god­ ność. Mówiąc to płakał. Skończywszy spowiedź papież spodziewał się, że będzie mógł już zaznać spokoju. Ale za­ ciekła ryw alizacja pomiędzy wojowniczymi kardynałam i, przybierająca wciąż na sile w ciągu ostatnich lat, w y ­ 11

buchła teraz tak gwałtownie, że echa jej dcszły aż cło uszu umierającego. Dnia 21 lipca pomiędzy wicekanclerzem Kościoła, Katalończykiem Rodrigiem Borgią, który z w łaś­ ciwą sobie zdolnością łagodnej perswazji prosił papieża o przekazanie zam ku Świętego Anioła do dyspozycji Ko­ legium kardynałów , a G iulianem della Rovere, który po­ jaw ił się w decydującej chwili, niby aktor na scenie, by sucho a rzeczowo wyjaśnić, że Borgia stanowi w łonie Ko­ legium najsilniejszą pozycję i że oddać mu zamek znaczy­ łoby pozwolić m u zawładnąć Rzymem i papiestwem — poczęły krzyżować się coraz zjadliwsze argum enty, coraz brutalniejsze wyzwiska. „Przezyw ali się marranami (mie­ szańcami) i białym i M auram i” — donosił A ntcnello da 3a- lerno m argrabiem u Gonzaga. Zwyciężył Rovere; zamek Świętego Anioła pozostawiono dotychczasowem u kasztela­ nowi, do chwili kiedy miał go przekazać nowo obranem u papieżowi. W cztery dni później, 2G lipca 1492, tron p a ­ pieski czekał już na następcę. Sytuacja w e Włoszech była w tym momencie, jak w ia­ domo, niezm iernie trudna. K raj podzielony był na odręb­ ne państew ka i lenna, pow iązane między sobą przym ie­ rzami, raz po raz zryw anym i i gwałconym i bądź siłą zbrojną, bądź na drcdze dyplomatycznej. Jak ą taką rów ­ nowagę skłóconych żywiołów, równie wątpliw ą, jak ko­ nieczną, utrzym yw ali dotychczas świeccy i duchowni władcy i mężowie stanu; lawirow ali oni pośród raf kon­ fliktów, słusznie sądząc, że w yraźny rozłam sił na terenie półwyspu musiałby pociągnąć za sobą jak najgorsze skut­ ki. W ostatnich latach XV w ieku najście wroga zagrażało nie tylko od wschodu, ale także, i to bardziej, od północy Europy, z Francji. Uporządkow ana i zjednoczona w e­ wnętrznie, przekształcona za panow ania L udw ika XI w silne państwo, F rancja nie ukryw ała wcale swoich roszczeń do królestw a Neapolu, głosząc, że Aragonowie w ydarli je bezpraw nie domowi andegaw eńskiem u; również, choć na razie nie tak jawnie, F rancja rościła sobie p raw a do księ- 12 ■lwa M ediolanu na zasadzie dziedzictwa, jako że V alentina Visconti zaślubiła jednego z członków domu orleańskiego. Młody król K arol VIII, następca Ludw ika XI, usiłował wpłynąć na przebieg konklaw e tak, by znaleźć w nowym papieżu poparcie dla swych planów podboju Neapolu. W akcji tej sprzym ierzył się z najpotężniejszym przeciw ­ nikiem Neapolu, wujem , opiekunem i regentom młodziut- !.iego księcia Mediolanu, Ludovikiem Sforzą, zw anym Moro. Sforza, bogaty, potężny i obdarzony pewnością siebie, któ­ rej najlżejsza naw et wątpliwość nigdy nic zmąciła, nie obawiał się w owym czasie niczego i nikogo. Rękę jego dawało się wyczuć w każdej bez w yjątku politycznej afe­ rze na terenie półwyspu; wszędzie miał swoich spraw o­ zdawców, przyjaciół, agentów, szpiegów: w W atykanie za­ domowił się na jego rozkaz b rat jego Ascanio Maria, młody kardynał o wielkich ambicjach, bardziej inteli­ gentny niż subtelny, szczodry, ryzykant, praw dziw y me- diolańczyk. Z tym to kardynałem Sforzą związali się ści- ! :ym przym ierzem na zgubę Neapolu wszyscy wrogowie króla F erra n ta Aragońskiego, który znów sprzym ierzył się dla obrony z Giulianem della Rovere i jego stronnikam i. Zgubna ryw alizacja pomiędzy Neapolem a Mediolanem, która m iała otworzyć dropę obcym inw azjom i której żadne związki małżeńskie, żadne pojednawcze wysiłki ni­ gdy nie zdołały złagodzić, w kraczała obecnie w stadium zaciętej walki; obie walczące streny w równej mierze m ia­ ły się przyczynić do zniszczenia wolności i niezawisłości państew ek włoskich. Wodzowie obu stronnictw, Ascanio Sforza i Giuliano della Rovere, skupiali wokół siebie większość kardynałów . Z opublikow anych ostatnio dokum entów dotyczących prze­ biegu konklaw e z 1492 w ynika jasno, że Ascanio nie dążył wcale do zdobycia dla siebie godności papieża. Był zbyt miody — liczył zaledwie trzydzieści siedem lat — poza tym nikt nie ścierpiałby na pewno, by siły zbrojne papiestw a dostały się w ręce i tak nazbyt już potężnego Ludovica Moro. Giuliano della Rovere nie był już taki młody, ale godzina jego wielkości leżała jeszcze daleko przed nim 13

i on sam dobrze o tym wiedział; pomijając już, że spośród kardynałów on chyba był tym, którem u jego szorstki spo­ sób ty c ia i bezwzględność przysporzyły najwięcej wrogów Obaj obrali m etcdę popierania kandydatów cudzych: Giu- liano popierał portugalskiego kardynała Giorgia Costę, osiemdziesięcioletniego krzepkiego i dostojnego starca, któ­ rego w ybór byłby przez wielu chętnie widziany, ponieważ jego sędziwy w iek pozwalał spodziewać się w krótce no­ wego konklawe (wbrew przew idyw aniom Costa żył jeszcze przeszło piętnaście lat); Ascanio zaś neapolitańczyka, prze­ ciwnika króla Ferrante, kardynała O tw iera Carafę, a w razie gdyby ten nie dopisał — wicekanclerza Kościoła, Rodriga Borgię. Widać stąd, że imię Rodriga Borgii nie stało wysoko na giełdzie przewidywań. Współcześni w spom inają o jego kandydaturze mimochodem, jak gdyby nie m iała ona żad­ nych widoków powodzenia. Nie wiemy, jak on sam osą­ dzał te przew idyw ania w swej przebiegłej katalońskiej mózgownicy i czy rad był, że ma dzięki tem u wolną rękę w swoich w łasnych poczynaniach. Jedno jest pewne, ze jego pragnienia i ambicje zw racały się dawno w kierunku tronu papieskiego, skoro już w 1484, w okresie w yboru Innocentego VIII, usiłował pmcy pomocy intryg i obietmc zdobyć dla siebie tiarę; nie zdołał jednak tego dopiąć. Teraz po ośmiu latach, jeszcze bogatszy i w bardziej sprzyjających okolicznościach, jako że pośród zwalczają­ cych się stronnictw reprezentow ał kierunek z pewnością nie proneapolitański, ale także nie promediolański, w y ­ trwale, chcć po cichu, podejm ow ał nową próbę. W intere­ sie Ascania leżał w ybór takiego papieża, który m iałby mu coś do zawdzięczenia; myślał więc, że w najgorszym w y­ padku, zważywszy bogate beneficja, jakie by to za sobą pociągnęło, wyniesienie Borgii byłoby również korzystne dla jego planów. Omyłka, jak ą popełnił w tych oblicze­ niach, nie polegała na błędnym rozumowaniu, ale na nie­ znajomości psychologii. Przewidział bowiem wszystko oprócz jednej rzeczy: że takiem u lisowi jak Rodrigo Borgia nigdy nie zdoła narzucić swojej woli. 14 Dnia 6 sierpnia 1492 konklawe zostało otwarte. Po w y­ słuchaniu śmiałego przemówienia B ernardina C arvajal na tem at zepsucia, będącego plagą Kościoła, przystąpiono do pierwszego głosowania. Rodrigo Borgia otrzym ał siedem głosów, dziewięć Carafa, pięć Giuliano della Rovere, Costa i kardynał Wenecji Michiel po siedem: tak przedstaw iały się najpoważniejsze kandydatury. Znam ienne jest, że Asca­ nio Sforza nie otrzym ał ani jednego głosu; dowodzi to, że naw et swoim najpew niejszym stronnikom w ydał w yraźne dyspozycje. Głosowanie nie dało w yniku: w yczekujące na placu przed bazyliką Świętego Piotra tłum y rozeszły się do domów. Drugie głosowanie: Rodrigo osiąga esiem gło­ sów, C arafa pozostaje przy dziewięciu, pięć otrzym uje Giuliano della Rovere, siedem Michiel. Jest godzina dzie­ wiąta rano, wszystko zdaje się pogrążone w spokoju letnie­ go dnia. Konklawiści, czyli osoby przydzielone do usług głosującym kardynałom , milczą dyskretnie, jednak pewne wieści w ydostają się na zewnątrz, rozprzestrzeniają, ule­ gając po drodze przekształceniom; raz po raz w yruszają konni posłańcy niosąc wiadomości na cały kraj. Carafa? Michiel? Czy Costa? Tymczasem, mimo pozorów spokoju, gw ałtow ny ferm ent wzbiera w łonie konklawe; walka między obu stronnictw am i jest równie zacięta, jak bezce­ lowa: żadnem u nie udaje się skruszyć oporu strony prze­ ciwnej. Ascanio nie ustępuje na krok, Giuliano również stoi m urem . Teraz nadchodzi chwila Rodriga Borgii: jesz­ cze parę godzin i św iat będzie należał do niego. Co w łaści­ wie zaszło w tym dniu, praw dziw ie w ielkim dniu wice­ kanclerza? W jaki sposób zdełał on wpoić w umysły wszystkich kardynałów przekonanie, że pow inni zgodnie głosować na niego? Nie będziemy rozważali tu szczegóło­ wo wszystkich pertraktacji i ustnie zaw ieranych paktów, które w ypełniły dni 10 i 11 sierpnia: tego wieczora Borgia może już liczyć na siedemnaście głosów, osiąga zatem i przekracza w ym aganą większość dwóch trzecich. Wiado­ mość dociera do uszu Giuliana della Rovere: ten rozważa ją, widzi, że nic się już tu zrobić nie da. „Wówczas — jak stwierdzi później w swej relacji poseł F errary — widząc, 15

że nie zwycięży ni siłą, ni układam i”, przechodzi „z ocho­ czą gotowością” na stronę nieprzyjaciela. Skapitulował i kapitulacja ta przyniosła m u opactwo, rozm aite docho­ dowe prebendy, nader w ażne poselstwo w Awinionie, for­ tecę Ronciglione. Forteca ta, leżąca przy trakcie północ­ nym, miała stanowić odpowiednik strzegącej morza tw ierdzy R overe’ów w Ostii. Mając w ten sposób na oku wszystkie drogi wiodące do Rzymu, mógł kardynał od San Piętro in VincoIi dckładnie kontrolować każde poru­ szenie nowego papieża. Przez cały dzień i całą noc nie ustaw ała podziem na działalność kierow ana z ukrycia przez Rcdriga Borgię. O świcie, 11 sierpnia, niezbyt licznie z po­ wodu wczesnej pory zgromadzeni na placu Świętego Pio­ tra rzym ianie ujrzeli, jak w ypadają cegły z zam urow anego na czas konklaw e okna, i usłyszeli głos oznajm iający rados­ ną wieść: w stąpienie wicekanclerza Rodriga Borgii na tron papieski pod imieniem A leksandra VI. W czw artym gło­ sowaniu uzyskał wszystkie głosy. W jakim stopniu były to głosy uczciwe, czyli jak dalece panoszył się grzech symonii na konklawe 1492, za długo byłoby rozważać, nie należy to zresztą do niniejszej historii. Niewątpliwie, jak w ykazał niedawno La Torre, tym, co najwięcej pomogło Rodrigowi Borgii, była nie­ ustępliwość polityczna obu głównych rywali; ale równie pew ne jest i to, że pozyskał on sobie większość k ard y n a­ łów bogatym i daram i i że żaden z nich nie był od tej uczty odsunięty. Obrót pieniężny stał się w owej chwili tak ożywiony, że bank Spannocchich, mający w swej pie­ czy zasoby Borgiów, znalazł się o krok od bankructw a. Jeżeli naw et w zm iankę o owych mułach objuczonych srebrem , wiedzionych z dom u Rodriga do dom u Ascania Sforzy, o których pisze Infessura, należy częściowo poło­ żyć na karb jego skłonności do bajkowego w yolbrzym ia­ nia, do widowiskowej barwności i symboliki, to jednak nie ulega wątpliwości, że symoniczny handel kwitł, co zresztą jako zjawisko m oralne jest całkowicie zgodne z wcześniejszymi dziejami życia Rodriga Borgii. 16 „Nasz dzielny papież — pisze wkrótce po konklawe, 31 sierpnia, G iannandrea Boccaccio, korespondent księcia F errary i biskup Modeny — już od początku ukazuje, kim jest i kim był zawsze.” Owi korespondenci, chytre lisy um iejące przejrzeć każdą rzecz na wskroś, bezwzględnie, niem iłosiernie a ze znajomością rzeczy, wiedzieli, co myśleć o tym Hiszpanie, opierając się na dotychczasowych dziejach jego i jego rodziny. Rodzina Borgiów pochodziła z Hiszpanii, z Yativa koło Walencji. Miasteczko o niskich, białych domach, ry su ją­ cych się na błękitnym jak perska majolika tle nieba, za­ mieszkiwała ludność o mieszanej, hiszpańsko-arabskiej krwi, zapalczywa, gwałtowna, o potężnych namiętnościach. Borgiowie stanowili ród z daw na tam zakorzeniony, od wieków w ydający z siebie wojow ników i mężów stanu: prow incjonalne znakomitości, dość wysoko cenione na dw orach K astylii i Aragonii. Byli to ludzie czynni i ruch­ liwi, złączeni między sobą silną więzią rodową, jak ple­ miona żydowskie daw nych wieków. M ałżeństwa zawierali przeważnie wśród krew nych, chyba że chcieli skoligacić się z którym ś z wyższych rodów, by dodać blasku swem u nazwisku, jak w w ypadku kiedy wprowadzili w swój dom Sybillę Doms, w której żyłach płynęła krew Aragonów. Ale okres wielkiej pomyślności rodziny zapoczątkował do­ piero Alonso Borgia, papież K alikst III. Dzieje jego to dzieje człowieka, którem u sprzyjało szczęście. Urodzony jako ostatnie dziecko w rodzinie, gdzie były już cztery córki, z powołania poświęcił się karierze duchow nej, w y­ bierając sobie jako przedm iot studiów prawo. Pasjonow ały go subtelne form ułki praw a kanonicznego, te najbardziej ścisłe form y prawniczego myślenia. Usłyszawszy wygło­ szone przez niego kazanie dom inikanin Vincenzo F erreri przepowiedział m u wielką przyszłość nazyw ając go chlubą rodziny i narodu. Przepowiednię tę Alonso Borgia przyjął jako dobrą nowinę, której każdy młody człowiek z ufnoś­ cią oczekuje, ale nie bez skrytych obaw i nieśmiałości właściwej jego dw udziestu latom. Od tej chwili kroczył 2 L u k r e c ja B orgia t. I 17

szybko naprzód; jako sekretarz króla Alfonsa A ragoń­ skiego został w ysłany w poselstwie do papieża M arcina V i oddał mu znaczne usługi, z których najcenniejszą było nakłonienie antypapieża Klem ensa VIII do rezygnacji ze swej uzurpow anej godności. W nagrodę za to ów młody walencki kapłan otrzym ał biskupstw o Walencji, które miało w przyszłości stać się w rodzinie Borgiów czymś w rodzaju dziedzicznego nadania. Zasługi i chwalebne obyczaje przyniosły z czasem Alonsowi kapelusz kard y ­ nalski. A wreszcie 8 kwietnia 1455, jako siedemdziesięcio- siedmioletni starzec, schorowany, ale bynajm niej nie znużo­ ny żeglowaniem wśród raf w alk i zawiści, zasiadł na tronie papieskim niemal niespodziewanie dla wszystkich, nie w y­ łączając siebie samego. Uczciwy człowiek, debry kapłan, zdecydowany w dzia­ łaniu i szczery w intencjach, K alikst III nie obejmował jednak um ysłem zagadnień wielkiej polityki, a zwłaszcza nie miał zrozumienia dla spraw kultury i sztuki. Jego uporczywa głuchota w tej dziedzinie, jak również brak upodobania do literatury klasycznej, w yjątkow y na tle pasjonującego się łaciną i greką Quattrocenta, zyskały mu u współczesnych hum anistów włoskich opinię barbarzyńcy. Oskarżali go oni, nie bez pew nych podstaw zresztą, że ka­ zał średniowieczne ilum inow ane kodeksy z biblioteki w a­ tykańskiej obedrzeć ze złota i srebra, aby przetopić je na monety grom adzone na potrzeby krucjaty przeciwko nie­ wiernym . Pew nym uspraw iedliw ieniem tej nadto śmiałej decyzji była rzeczywista i nagląca konieczność zbrojnego wystąpienia przeciwko w zrastającej potędze tureckiej. Obawa najazdu tureckiego i przyw iązanie do rodziny — te dw a uczucia dominowały w życiu Kaliksta III. Podobnie jak Innocenty VIII i on także ulegał pokusom nepotyzmu i przejaw iał w tych spraw ach słabość, pobłażliwość i w y­ rozumiałość, jakim i się poza tym bynajm niej nie odzna­ czał. Cechy te w ybuchały w nim spontanicznie, ilekroć stanął przed nim któryś z członków jego rodu, w yw ołując niezmiennie wzruszenie. Nie miał dzieci — w każdym ra ­ zie w ątpliw e jest, czy rzeczywiście był jego synem ów 18 Francesco Borgia, późniejszy arcybiskup Cosenzy; nato­ miast siostry, siostrzeńcy, kuzyni i dalsi krew ni wszelkich stopni najeżdżali Rzym łupiąc go, jak się dało, i ściągając na siebie powszechną nienawiść. Szczególnymi ulubień­ cami papieża byli dwaj siostrzeńcy, Pedro Luis i Rodrigo, synowie siostry jego Izabelli, która zaślubiła krew nego Jofre Borgię. Byli oni podwójnie Borgiami, po mieczu i po kądzieli. Rodrigo, przeznaczony do stanu duchownego, czuł się w nim znakomicie. Zostawszy kardynałem w w ieku lat dw udziestu pięciu, dzięki poparciu w uja doszedł do stano­ w iska wicekanclerza Kościoła, „drugiego papieża”, jak to określił zawistnie któryś ze współczesnych. Był w spania­ łym dostojnikiem kościelnym, w ym ow nym , o niezwykle ujm ującym sposebie bycia; jeden jedyny w rodzinie p i- trafił osiągać korzyści nie będąc znienawidzonym. Nato­ miast brat jego Pedro Luis, piastujący niewiarygodną ilość godności i urzędów — był między innymi naczelnym do­ wódcą wojsk papieskich i prefektem Rzymu — budził nie­ nawiść natychm iast i nieuchronnie, gdzie tylko się poka­ zał. Powszechna wściekłość i nienawiść w stosunku do niego, zupełnie uzasadniona, wciąż skrycie przybierała na sile. Pew nego dnia papież rozchorował się. A gcnia była długotrw ała, m ajestatycznie ponura, praw dziwie hiszpań­ ska: w otoczeniu krew nych, jałm użników i n ajw ierniej­ szych swoich ziomków, pośród płonących dniem i nocą świec, przy żałobnym śpiewie psalmów papież leżał na śm iertelnym łożu, a tymczasem w mieście zaczynały w y­ buchać pierw sze zamieszki. Pedro Luis czuł się niepewnie, rozumiał, że lada chwila przyjdzie mu zdawać rachunek, obmyślał już jakieś plany bohaterskiej obrony. Ale stał przy nim rozważny Rodrigo, po raz pierwszy w ysuw ając się naprzód. I otóż w ostatnim dniu życia papieża Kaliksta prefekt Rzymu, dowódca wojsk papieskich, ucieka z po­ mocą i pod csłoną kardynała Rodriga i kardynała w enec­ kiego Barbo. Obaj towarzyszyli mu do Ostii, po czym zo­ stawili go, każąc sam em u walczyć ze złym losem. Ścigany przez Orsinich, opuszczony przez własnych żołnierzy, zdo­ 2* 19

łał dzięki energii i szczęśliwemu przypadkowi schronić się do fortecy Civitavecchia, gdzie z garstką zaufanych ludzi miał czekać na sposobną chwilę powrotu do Rzymu. Tam też 26 września 1458 dosięgła go śmierć. Rodrigo tymczasem, spokojny i nieustraszony m im o p a­ nującego wzburzenia, udał się do bazyliki Świętego Piotra modlić się za konającego papieża. Chroniła go kardynalska purpura, ale bardziej jeszcze w łasny jego prestiż. Dopuścił do spustoszenia swego pałacu w przekonaniu, że najnie- spokojniejsze duchy w yładują się w tym rabunku, i rze­ czywiście nic gorszego go nie spotkało, podczas gdy naw et włoscy stronnicy Borgiów wszyscy niemal doznali srogich prześladowań, a wielu z nich poniosło śmierć, nie w yłą­ czając najem nych żołnierzy. Toteż, zanim jeszcze na tw a ­ rzy Kaliksta zagasł ostatni błysk życia, opuścili go wszys­ cy, przejęci strachem — krewni, domownicy, naw et siostry. Jeden tylko Rodrigo pozostał przy nim i on jeden był świadkiem śmierci starego papieża. Następny papież, Pius II, Enea Silvio Piccolomini, miłoś­ nik rozum u i sztuki, w ytw orny hum anista z Corsignano, miał aż nadto powodów, żeby popierać rodzinę Borgiów. Poczuwał się względem niej do długów wdzięczności, a P ic­ colomini nie był z tych, co zapominają o oddanych im przysługach. Winien był wdzięczność Kalikstowi, ale b a r­ dziej jeszcze Rodrigowi, którego głos zadecydował o w y ­ borze. Mimo to z tego właśnie okresu d atuje się doku­ ment, jeden z najwięcej mówiących o życiu Rcdriga: jest to własnoręczne pismo toskańskiego papieża, ów słynny list z naganą, który Pius II posłał w czerwcu 1460 z Bagni di Petriolo do Sieny. „Doszły nas słuchy — pisze Pius II swoją płynną i w y ­ tw orną łaciną — jakoby trzy dni tem u kilkanaście sieneń­ skich niewiast zgromadziło się w ogrodach Giovanniego Bichi i że Ty, niepom ny na swą godność, przebywałeś wraz nimi od pierwszej do szóstej godziny po południu, m ając za tow arzysza innego kardynała, który, jeśli już nie przez wzgląd na godność Stolicy Apostolskiej, to chociaż­ by ze względu na wiek poważny winien by o swoich obo­ 20 wiązkach pamiętać. Doszło do nas, jakoby tańcow ano tam w sposób nie nazbyt skromny. Nie brakło rozlicznych igraszek miłosnych, Ty zaś poczynałeś sobie zgoła jak świecki młodzian. Przystojność nie pozwala nam wymieniać tego wszystkiego, co tam jakoby zaszło; są to rzeczy, których samo nazw anie nie licuje z piastowaną przez Ciebie god­ nością. Mężom, ojcom, braciom i m nym krew nym , jacy owym niewiastom towarzyszyli, wzbroniono wstępu, iż- byście mogli zażywać większej swobody w zabawie i sami tylko w kom panii niewielu swoich zaufanych rej wodzili w tańcach. Donoszą nam, jako w Sienie o niczym innym się nie mówi i jako całe miasto śmieje się z Twojej lek­ komyślności. Czy zalecanie się do dzieweczek, posyłan:a im owoców, a tej, którą wyróżniasz, także i win przed­ nich, przepędzanie całych dni na widowiskach i wszela­ kich rozryw kach, a wreszcie odd ilenie mężów gwoli więk­ szej swobody są to rzeczy, które przystoją Twojej godnoś­ ci — pod Twój własny oddaję to osąd. Błędy Tw oje przy­ noszą ujm ę nie tylko nam, ale również pamięci w uja Twego Kaliksta, który Ci tak rozliczne funkcje i zaszczy­ ty zawierzył. Wspomnij na godność Twoją i nie staraj się o zyskanie u młodzieńców i panien famy galanta...” Twierdzić, jak tego zresztą próbowano, że słowa te są jedynie echem oczerniających plotek, byłoby oczywistym absurdem . Fakty musiały widać dojść do powszechnej wiadomości, skoro papież dodaje, zatroskany: „Tutaj, w Bagni, gdzie przebywa wiele osób duchow nego stanu tudzież wiele świeckich, stałeś się przedm iotem powszech­ nej obm ow y.” Potw ierdzeniem słuszności tych w ym ów ek jest opubli­ kow any przez Luzia list z miesiąca lipca 1460 w ysłany przez posła m antuańskiego ze Sieny, Bartolomeo Bonato, do m argrabiego Mantui. Opisana jest tam ze szczegółami owa budząca zgorszenie uroczystość, urządzona, jak podaje autor listu, z okazji chrzcin. „Więcej nic nie mam Waszej Dostojności do doniesienia, jak tylko, że odbyw ały się tu dzisiaj chrzciny... w domu jednego z tutejszej szlachty; gościli tam jako chrzestni 21

monsignore de Rohan i w icekanclerz (R. Borgia); zapro­ szeni przez gospodarza do ogrodów, udali się tam, zanie­ siono również ochrzczoną dziecinę. Nie brakło wszelakich specjałów, jakie tylko na tej ziemi mieć można, i zaba­ wiono się przednio, jeno nikt, kto tonsury nie ncsi, nie był tam dopuszczony... Sieneńczyk pewien, którem u wejścia wzbroniono i który na próżno dostać się wszelkimi sposo­ bami usiłował, rzekł: «Przcbóg, jeśli ci, co się w ciągu lego roku narodzą, pójdą w ślady swych ojców, będziemy mieć samych jeno księży i kardynałów.®” Siena przedstaw iała wówczas, pod pogodnym niebem wczesnego lata, barw ny, wesoły kobierzec, jaki utkał nie­ gdyś w swych wierszach Folgore di San Gimignano. Wi­ dział on ulice tego miasta „górą w girlandach, w pom a­ rańczach dołem ”; pom arańcze rzucały na ulicę rozbawione m łode kobiety w ychylone przez poręcze balkonów lub ukazujące się niby w ram kach w gotyckich lukach w ąs­ kich okien. Wśród tego pejzażu m alowanego całą skalą miłosnych barw , Rodrigo Borgia, czy to przechadzając się po ogrodach usianych liliami w aksam itnym cieniu cypry­ sów, czy krocząc przez ulice i place, czy w stępując do kościołów, w których żyje wciąż jeszcze płomienny, a za­ razem anielski duch świętej K atarzyny, musiał doznawać uczucia spójni i harm onii z całym owym pięknem, co choć nie sięga w sam ą głąb człowieka, to jednak pomaga zmysłom i duszy uzyskać pełną, gorącą dojrzałość. Rodrigo miał wówczas trzydzieści lat — szczęśliwy wiek, który przyciągał doń kobiety, w edle słów kronikarza Gas- p are da Verona, „jak magnes przyciąga żelazo”. Stw orzył sobie swoisty kodeks reguł galanterii, nader rycerskich i miłych, a najchętniej stosował z nich te, które najlepiej w yrażały w ybujałą cielesność jego natury: cóż bow iem in ­ nego oznaczało owo posyłanie rzadkich owoców i w ybor­ nych win kobietom, które mu się podobały, aniżeli in­ stynktow ną, w7łaściwTą zm ysłowym mężczyznom chęć uczestniczenia w czysto fizycznym życiu kobiety, w której jest zakochany? List Piusa II trafił w sedno i łatw o sobie wyobrazić, jak niewdzięcznie został przyjęty pośród takiej 22 powodzi rozrywek. Mimo to Rodrigo odpowiedział nań na­ tychmiast, używ ając argum entów tak przekonywających, że jeśli nie udało mu się całkowicie oszukać papieża, to w każdym razie usposobił go znacznie łagodniej. Pius II ni­ czego zresztą innego nie pragnął, jak oczyścić swego k ardy­ nała w icekanclerza z wszelkich zarzutów. W poważnym, stanowczym tenie jego odpowiedzi daje się wyczuć chęć przebaczenia, co nie znaczy, że nie czuł goryczy z racji tego, co się działo podczas pobytu Rodriga w Sienie. „To, coś uczynił — oświadcza — nie może być bez winy, ale nie jest też może tak dalece godne potępienia, jak mi przedstaw io­ no.” Na przyszłość zalecał jednak Rodrigowi więcej rozwa­ gi; co do niego samego, to owszem, przebaczył mu zapew ­ niając, że dopóki Rodrigo będzie postępował dobrze, on bę­ dzie mu ojcem i opiekunem. Pomiędzy tym listem a owym z lipca nie zachodzi, rzecz jasna, żadna sprzeczność. A naw et mówi on wyraźnie, że postępowania Rodriga nie da się uspraw iedliw ić tak, jak­ by papież pragnął. Wyczuwa się w nim żal z powodu tego, co ma dopiero nastąpić, co papież przeczuwa, wiedząc za­ razem, że nie będzie mógł niczemu zapobiec. Rodrigo, pragnąc okazać skruchę, porzucił Sienę i usunął się Jo Corsignano, by pogrążyć się w samotności. Tam też jął ostentacyjnie odpraw iać pokutę. Może jed­ nak nie tyle w celu um artw iania swej bujnej natury, ile właśnie dając upust nadm iarow i sił uganiał się po lasach, dolinach i górach toskańskiego Apeninu za zwierzyną. J e ­ go przyjaciele, m argrabiow ie M antui, obdarzali go na te łowy sforam i psów gończych i wyszkolonymi sokołami. Dziękując im za to, kardynał zwierzał się, że gdyby nie ich szczodrość, przyszłoby m u „żyć bezczynnie i bez żadnej zgoła przyjem ności” i „mozolnie kroczyć po tej naszej ka­ m ienistej i ciernistej drodze”. Widać z tego, w jaki sposob pojm ował on życie pokutnika. Rodrigo Borgia wstąpił zatem na tron papieski z dosto­ jeństw em i pewnością siebie właściwą w ybrańcom losu. Li­ czył zaledwie sześćdziesiąt lat — jest to wiek, w którym 23

zdrow y i dobrze się m ający mężczyzna osiąga właściwie do­ piero pełnię dojrzałości duchowej. Aleksandrowi VI nie da się przypisać praw dziwego talentu politycznego; raczej niż w ybitny umysł cechował go niezw ykły urok osobisty, bę­ dący jak gdyby em anacją duchow ą jego wspaniałej kon­ dycji fizycznej. Dodać do tego trzeba zrozumienie dla spraw państwa, doskonałe opanow anie zagadnień kościel­ nych i praw nych, intuicję polityczną działającą szybko i celnie. Nie opanował nigdy sztuki krasomówczej w stylu Cycerona, jaka była w zwyczaju u purpuratów tej epoki, ale jego łacina w piśmie jest w yrazista i w ykw intna, a ży­ we słowo — łacińskie, włoskie czy hiszpańskie — cechuje zawsze pewien w rodzony wdzięk, na który składa się róż­ norodność akcentów, niespodziewanie pojawiające się to­ ny m elodyjne i patetyczne oraz sugestywność spraw iająca, że kiedy w ypow iadał pogląd osobisty, potrafił usunąć z pa­ mięci słuchających naw et najbardziej uznaną i bezwzględ­ ną prawdę. W swoich w ystąpieniach publicznych posługi­ w ał się chętnie efektam i teatralnym i, zgrywał się, można powiedzieć, ale robił to zawsze wspaniale, z godnością i dostojeństwem, którem u przydaw ała jeszcze blasku p u r­ pura i klejnoty, w yglądające na nim, jakby były dla niego stworzone. Rodrigo Bcrgia nie miał w sobie nic z Anti- nousa; jego uroda, na którą składało się wszystko inne raczej niż regularność rysów i klasyczne proporcje, prze­ jawiała się zwłaszcza w w yrazie bardzo męskim, radośnie zuchwałym , bijącym z jego tw arzy i pełnych w arg, zaak­ centow anym wreszcie w w ydatnym garbie nosa, nieom yl­ nym w skaźniku siły i wrażliwości. W wieku lat sześćdzie­ sięciu pociągały go jeszcze bardzo kobiety i okazywał to tak jawnie, że patrzącym nasuwało się mitologiczne po­ rów nanie z zalotami Jowisza do m ałej Danae czy cnotliwej Ledy. Do swoich synów był nam iętnie przyw iązany, szukał w nich siebie samego i odnajdyw ał tym łatwiej, im byli urodziwsi i bardziej żywotni; patrzał na ich rozkw it ze zm ysłowym zadowoleniem, które sprawiało, że współcześ­ ni mówili o nim: „Bardziej nam iętnego mężczyzny nie było na świecie.” 24 W 1492 zm arł pierw orodny syn Rodriga, ten, dla którego ojciec postarał się o utw orzenie w Hiszpanii księstwa Gan- dii, Pedro Luis, jak stryj. Zm arła również Jeronim a, która dzięki m ałżeństw u weszła do jednego z w ielkich rodów rzymskich, Cesarinich. Druga córka, Izabela, wiodła spo­ kojne życie u boku męża, szlacheiea rzymskiego Pietra Matuzzi. M atki tych trojga nie są znane w historii. Matką czworga młodszych, Cezara, Juana, Lukrecji i Jofrego, ulubieńców, o których A leksander myślał z radością, była Vannozza Cattanei; kobieta najdłużej przez Rodriga Borgię kochana i do końca otaczana jego opieką żyła w cieniu i zdawała się nie mieć żadnego bezpośredniego w pływ u na swego wielkiego protektora. Kochała, była kochana, dzieci jej w zrastały bujnie jak topole czerpiące soki z potężnej rzeki ojcowskiej miłości. Cezar miał teraz lal osiemnaście, przywdział szaty duchow ne i kto wie, czy po głowie ojca nie snuła się myśl uczynienia z niego trzeciego papieża Borgii. Siedem nastoletni Juan, przeznaczony do kariery wojskowej, odziedziczył po bracie Pedro Luisie tytuł księcia Gandii. D w unastoletnią Lukrecję powierzono pie­ czy krew nej papieża, A driany Mila Orsini. Co się tyczy małego Jofre, trudno było jeszcze przewidzieć, co mu los przyniesie; na razie przypadły mu, w wieku lat jedenastu, tytuł i dochody kanonika i archidiakona Walencji. Vannozza, której długotrw ała nam iętność kardynała Borgii przyniosła wiele radości i ponadto duże zasoby ma­ terialne, będące dla niej oparciem w tych niemłodych już latach, w idyw ała często swe dzieci, ale nie mieszkała ra­ zem z nimi. Życie jej regulow ały społeczne wymogi przy- stojności i godności. Mieszkała zawsze w swoim własnym domu i była — z niewielkimi przerw am i — legalnie poślu­ bioną żoną, najpierw niejakiego Domenico d ’Arignano, ofi­ cera wojsk papieskich, następnie m ediolańczyka Giorgio de Croce, za którego wyszła około 1480. Z tym to mężem, którego obdarzyła również synem, O ttavianem , mieszkała w w ygodnym dom u przy Piazza Pizzo di Merlo, w sąsiedz­ twie dom u k ardynała Borgii. Dom frontem zwrócony był ku placowi, pełno więc w nim było św iatła i słońca, któ­ 25

rych tak często brakow ało w ciasnych uliczkach średnio­ wiecznego Rzymu, m iał wiele pokoi, cysternę na wodę, naw et sad, który Vannozza m usiała bardzo lubić podobnie jak swoje chłodne winnice zamiejskie. W dem u tym mieszkała Vannozza kilka lat. Ale kiedy um arł jej mąż, a w krótce potem i mały Ollaviano, wyszła po raz trzeci za mąż i przeniosła się na Piazza Branca w dzielnicy Arenula, rozpoczynając tam nową erę m ałżeń­ skiego życia u boku ostatniego wybrańca, m antuańczyka C arla Canale. Przybył on z dw oru kardynalskiego, przy­ nosząc z sobą skrom ną prowincjonalną sławę, jaką cieszył się w szczupłym kole przyjaciół literatów. Jed en z nich, i to nie byle kto, bo sam Poliziano, zadedykował m u sw e­ go Orfeusza. Jako d ar ślubny otrzym ała Vannozza, oprócz posagu w wysokości tysiąca dukatów , urząd na dw orze pa­ pieskim dla małżenka. Nie trzeba też sądzić, że on czuł się tym m ałżeństw em przygnębiony czy upokorzony i że przyjął ten urząd jako deskę ratu n k u w obliczu b an k ru c­ tw a; przeciwnie, szczycił się nim, i to tak dalece, że naw et w stosunku do m argrabiów M antui przybierał ton pełen szacunku w praw dzie, ale nie pozbawiony pychy. Bardzo możliwe, że i Vannozza również pochodziła z Mantui, skoro kronikarz wenecki Marino Sanudo, bardzo dokładnie poinform owany o wszystkim, co dotyczyło sąsied­ niego m argrabstw a Gonzagów, wspom inając o Vannozzy w swoim dzienniku podaje M antuę jako jej miasto rodzin­ ne. Nazwisko Cattanei, w całych Włoszech pospolite, w M antui spotykane było szczególnie często, czego liczne ślady zachowały się w papierach archiw alnych z tam tych cza­ sów. Zresztą, czy była m antuanką, czy nie, Vannozza ob­ darzona była niewątpliwie, oprócz urody, żywiołowym tem peram entem , kobiecym odpowiednikiem w ybujałej n a­ tury Borgii, skoro tak długo była przez niego kochana jeszcze naw et w wieku, który w owych czasach uważany był za podeszły, czyli po czterdziestce. W tym właśnie okresie przyszedł na św iat Jofre, ostatnie dziecko Rodriga; stosunki między nimi trw ały już wówczas od lat co n aj­ mniej dziesięciu: było to jak gdyby regularne m ałżeń­ 26 stwo. Vannozza miała dokoła siebie, jak zw ykle m o rg i- natyczne żony, kom pletny dwór, niezbyt głośny, ale bogaty i zasobny, który .tow arzyszył jej wszędzie, dokąd się udaw ała, bądź na letni pobyt, bądź też chroniąc się przed groźbą epidemii, które rokrocznie szerzyły się w mieście — do Nepi, a jeszcze chętniej do Subiaco, posia­ dłości Borgiów doskonale zaopatrzonej i obronnej. Rodrigo, który jak wszyscy ludzie silni i m ający w iarę w przyszłość lubił tworzyć rzeczy trwałe, zbudował na nowo potężną fortecę na pozostałościach średniowiecznych murów, tych samych, w których okrutni i kłótliwi opaci z Subiaco odnieśli tyle zwycięstw i doznali tylu klęsk. W tej przewiew nej, obszernej i bezpiecznej siedzibie Van- nezza instalowała się w raz z całym dworem i czekała, kie­ dy przyłączy się do niej kardynał. Spoglądając z wieży zamkowej w tych dniach wyczekiwania widziała nieco niżej klasztor, którym od 1471 zarządzał Rodrigo z rozkazu K aliksta III; klasztor ten zam ykał w sobie szm at historii, liczne legendy, w spom nienia wielu świętych, cesarzy i mnichów, jednych m iłujących pokój, innych w ojow ni­ czych; był zw arty w sobie, troskliw ie chroniący w swym w nętrzu w ykute w skale sanktuarium , labirynt zdobny w malowidła, które umieszczone na pochyłych ścianach i sklepionych stropach, spraw iają wrażenie fantastycznych zjaw. A kiedy w księżycowe noce m ieszkanka zam ku wychylała się z jego zębatych wieżyc, może zdaw ało jej się, że dostrzega na dnie głębokiego jaru, w zdłuż którego płynęły migotliwe wody Aniene, smukłe, nagie ciała dia­ belskich kusicielek, jak wbiegały drobnymi kopytkam i na wiodący do klasztoru mostek, by zgodnie z legenda o świę­ tym Benedykcie zakłócać spokój mnichów i nastaw ać na ich cnotę. Czy te zjawy budziły w Vannozzy dreszcz za­ kazanej rozkoszy? Czy może śmiał się z nich tylko jej trzeźwy umysł? Przypuszczalnie w Subiaco właśnie przyszła w kw ietniu 1480 na św iat jasnowłosa dziewuszka, która m iała przejść do historii pod im ieniem Lukrecji Borgii. To miejsce

w skazuje w każdym razie w swej Storia Sublacense don A lessandro Tummolini, sum ienny badacz, opierający swoje prace na archiw um klasztoru w Subiaco oraz na kronice zatytułowanej Ricordi sopra i cardinali commendatari, 0 której w spom inają inni historycy, a której rękopis za­ ginął. Nie ma powodu wątpić o ścisłości danych zaw artych w opowieści Tummoliniego, tym bardziej że m ówiąc o Ce­ zarze, również urodzonym w tym zamku, autor u sp ra­ wiedliwia się przed mieszkańcami Subiaco z dyshonoru, jakiego przysparza ich miastu przypom nieniem , że w nim właśnie ujrzał światło dzienne ów potwór; z naiw ną żarli­ wością dowodzi, że obywatele Subiaco nie są za to wcale odpowiedzialni; ale cóż, taka jest praw da historyczna 1 ukryć jej nie można. Jasne włoski i szaroniebieskie, łagodne oczy dziecka na­ pełniały uczuciem rozczulenia serce ojca. Trzym ając m a­ leńką w ram ionach, on, taki ogrom ny i ciemny, musiał czuć się jak potężna tw ierdza w zestawieniu z czymś tak nieskończenie kruchym i delikatnym ; wiadomo, jak w ta ­ kich chwilach m ięknie ojcowskie serce. Nie wiem y, czy w Rzymie m ała L ukrecja w ychow yw ała się w klasztorze, ale ponieważ zawsze okazywała specjalne względy klasz­ torowi Dom inikanek pod w ezwaniem świętego Sykstusa przy Via Appia, można przypuszczać, że przebyw ała tam od dziecka, przynajm niej w okresach poprzedzających uroczyste święta, odpraw iając pobożne ćwiczenia. I pew ­ nie z klasztoru właśnie zaczerpnęła owo poczucie godności, które ratow ało ją w dniach najcięższych prób i rozterek, religijność, zdaje się, szczerą i wolną od wątpliwości, oraz upodobanie do modlitwy, woni kadzideł i pień pobożnych. Klasztor, spokojna przystań, do której dążyła zawsze w trudnych okresach zarówno swej młodości, jak i wieku dojrzałego, oznaczał dla niej nie tyle naw rót do w iary w ogóle, co naw rót do w iary lat dziecięcych. Lubiła spokój i bezpieczeństwo tego życia upływ ającego w m onotonnym szepcie modlitw, wolnego od wszelkich wstrząsów i rys. Jako córka potężnego i w pływowego kardynała, była zapew ne otaczana szczególnymi względami. Nigdy też 28 pewnie nie zastanaw iała się nad swoją pozycją w świecie, jedynie chyba w tym sensie, że cieszyła się swoim pocho­ dzeniem jako uprzyw ilejow anym . W idywała przecież w W atykanie Teodorinę Cibo i jej córki Battistinę i Pe- rettę — rodzinę papieża Innocentego VIII — szanowane i honorowane zupełnie jak praw ow ite księżniczki. Po­ tomstwo kardynałów , spotykane na każdym kroku, nie różniło się niczym od potom stwa książąt; L ukrecja była z pewnością dum na z przynależności do rodziny posiada­ jącej wśród swych przodków papieża i tak ściśle związa­ nej ze spraw am i i osobistościami Kościoła, że dzięki pre­ stiżowi religii wzniosła się na najwyższy w hierarchii spo­ łecznej szczebel. Lukrecja podobna była do ojca pod względem owej radesnej ufności, z jaką oboje oczekiwali tego, co irn miały przynieść przyszłe losy. Odziedziczyła też po mm cofniętą linię podbródka, ale w złagodzonej formie, tak że ta nieregularność dodawała jej naw et uroku dziecięce­ go i nieprzem ijającego zarazem. Jasnooka blondynka — koloryt pozw alający domyślać się nordyckiej przymieszki w krwi jej m atki — drobna i wiotka, miała jednak L u k re­ cja w sobie gorącą bujność Hiszpanii. I czuła się Hiszpan­ ką, może na skutek w ychow ania przez A drianę Mila Orsi- ni, siostrzenicę Rodriga Borgii, która zapewne opowiadała jej o owej ojczyźnie katalcńskiej niby o jakiejś legendar­ nej krainie. Słuchając jej m ała Lukrecja snuła sobie w myśli w łasną piękną baśń, jak zwykle dzieci, które, kiedy im ktoś mówi o swojej tęsknocie, słyszą nie w ypo­ w iadane słowa, ale ich echo w e w łasnych m arzeniach. I chętniej niż do nauk humanistycznych, wchodzących w zakres wykształcenia każdej szlachcianki w tam tych czasach, przykładała się do nauki hiszpańskiego języka, a tańce swojego kraju tańczyła w skocznym rytm ie jak dziewczęta z Walencji. Toteż kiedy w 1491 wszczęte zo­ stały układy co do jej małżeństwa z pew nym młodym szlachcicem hiszpańskim, musiał jej się ten projekt wydać natu raln y m uwieńczeniem dotychczasowych przygotowań. 2.9

I rzeczywiście pierwszym aktem oficjalnym w życiu Lukrecji są zaręczyny; dnia 26 lutego 1491 notariusz Ca- millo Beneim bene spisał swą doświadczoną, biegłą we wszystkich spraw ach rodziny Borgiów ręką w arunki m ał­ żeństwa między córką Rodriga Borgii a de n C herubinem Juanem de Centelles, panem na Val d ’Ayora w królestwie walenckim. K o n trak t ślubny, spisany w języku kataloń- skim, przyrzekał posag w wysokości 30 000 timbres częś­ ciowo w pieniądzach, częściowo w ozdobach i klejno­ tach — dar dla oblubienicy od ojca i braci. Miała udać się w przeciągu roku do Walencji, gdzie w term inie sześcio­ miesięcznym zostałoby zaw arte małżeństwo. W ydaw ało się więc, że dalsze losy Lukrecji niebaw em się ustalą i że w krótce ona sam a wyruszy w drogę do Hiszpanii; ale nie upłynęły jeszcze dw a miesiące cd pierwszej um ow y m ał­ żeńskiej, a już naw iązano nowe układy pomiędzy Lukrecją a don G asparem d ’Aversa, hrabią Procida, piętnastoletnim młodzieniaszkiem z walenckiej rodziny. Do w yboru tego no­ wego oblubieńca dla córki pchały najwidoczniej kardynała Rodriga jakieś nie znane bliżej racje i am bitne nadzieje. Jest niemal pewne, że Lukrecja nie znała żadnego z obu pretendentów , ale wiedziała — m e było powodu przem il­ czania tego wobec niej — że ją zaręczono. K tóre z dwóch imion — Cherubino czy Gaspare — jawiło się w jej dziew­ częcych, a właściwie dziecięcych marzeniach, nie wiemy. Mi że żadne, bo ostatecznie kiedy się ma lat jedenaście, naw et w w ypadku przedwczesnego rozwoju, m arzenia by­ w ają tyleż rozległe, co niejasne i rzadko wiążą się z kimś konkretnym ; przyszłość tworzy się w wyobraźni, a życie realne budzi lęk i onieśmiela, w ym yka się, nie daje uchwycić. W tym czasie w łasne ciało i własny duch prze­ raża nas i przytłacza; pragnąc instynktow nie zapomnienia o tym wszystkim, co w nas rośnie i dojrzewa, rozglądam y się dokoła w poszukiwaniu jakiegoś wzoru, jakiegoś cu­ dzego życia napraw dę godnego podziwu, zdolnego zaspo­ koić naszą wyobraźnię. I jeżeli mała Lukrecja szukała t \- kiego właśnie wzoru, myśl jej naturalnym biegiem rzeczy musiała się zatrzym yw ać na jednej z dwóch kobiet z jej :w bezpośredniego otoczenia, kobiet stanowczo nieprzecięt­ nych, ale jako przykład do naśladowania raczej w ątpli­ wych: były to A driana Mila i Giulia Farnese. Tym i dw o­ ma im ionam i rozpoczynają się dzieje m iłesne A leksan­ dra VI. Pedro de Mila przybył do Włoch za czasów K aliksta III w7raz z całą ,,powodzią katalońską”, która zalała wówczas dw ór papieski. Tam też, zapewne w Rzymie, jak możrt- by wmosić z klasycznego imienia, jakie jej nadano, przy­ szła na św iat jego córka, A driana Mila. W Rzymie też za­ puściła korzenie zaślubiając Ludovica Orsini z licznego klanu Orsinich, pana niewielkiej włości Bassanelło kolo Viterbo. W 1489 była wdową, m atką jednookiego m ło­ dzieńca noszącego rodzinne imię Orsino. Ów „monoculus Orainus”, jak go nazyw7a w atykański mistrz ceremonii, miał przejść do historii z famą najbardziej oszukiwanego męża. 21 m aja 1489 odbył się jego ślub; tego dnia no­ tariusz Borgiów, Camillo Beneimbene, w obecności k ar­ dynała od Santa M aria in Portico G. B. Zeno, w icekan­ clerza Rodriga Borgii, prałatów , szlachty, św iadków i krewmych domu Orsinich, Farnese i Borgiów', połączył w'ęzłem małżeńskim Orsina Orsini z „piękną i szlachetną dziewicą” Giulia Farnese. Giulia pochodziła ze starego rodu szlachty prow incjo­ nalnej, osiadłego na włościach położonych dokoła jeziora Bolsena — Capodim cnte, M arta, Isola Farnese; były to piękne i urodzajne ziemie, nie tak jednak bogate, by po- zw7olić posiadaczom na wielkopański tryb życia. W za­ mczysku Capodim onte nie było właściwie nic wspaniałego poza nazwiskiem jego panów; życie cechowała tam pro­ stota niem al patriarchalna. Ale krew Farnesów w'ydawała owToce: wszystkie przyrodzone dary — uroda, inteligencja, wdzięk, spryt i szczęście osiągnęły pełnię rozkwitu i po­ trzeba było tylko sposobności, by wynieść rodzinę na szczy­ ty i uwiecznić ją w historii. W 1489 nie żył już P ier Luigi Farnese, ale zostało po nim czwToro potomstwa: Angelo, głowa rodziny, oddaw7ał się ja k wszyscy panow ie feudalni 31

owych czasów sztuce wojennej; Alessandro, protonotariusz, kroczył już drogą, która miała go w przyszłości doprow a­ dzić do tronu papieskiego (wstąpił nań pod imieniem Paw ła III); Girolam a zaślubiona była Pucciem u z Floren­ cji; wreszcie Giulia, gw iazda rodu, młodzieńcza i taka olśniewająca, że odkąd ukazała się w Rzymie, nikt nie n a­ zywał jej inaczej niż „piękna G iulia”. Ta właśnie piękność, która miała stać się początkiem wielkości rodu Farnese, w zbudziła gorącą miłość w ów ­ czesnym kardynale Rodrigu Borgii. Uroczystość zaślubin Giulii z Orsinem odbyła się w pałacu wicekanclerskim, w sali zwanej Gwiaździstą zapewne z powodu malarskiej dekoracji sklepienia — sam pałac słynął z orientalnego zbytku, z jakim był urządzony. Trudno dziś orzec, czy fakt ten dowodzi istnienia już w tym momencie stosunku miłosnego pomiędzy piętnastoletnią dzieweczką i k ard y n a­ łem, czy też Borgia gościł młodą parę i uczestniczył w ob­ rzędzie tylko przez życzliwość względem swej siostrzenicy Adriany, m atki Orsina. Z pewnego listu z 1494, w którym A leksander VI w yraźnie w spom ina o norm alnych stosun­ kach małżeńskich panujących pomiędzy Giulia a Orsinem, wnosić można, że małżeństwo to nie było jedynie fikcją mającą na celu uczynienie młodej Farnese powolną k ar­ dynalskim zapałom. Namiętność Borgii zbudziła się przy­ puszczalnie dopiero później, kiedy spotkał Giulię jako młodą m ężatkę w domu A driany, którą darzył przyw iąza­ niem i której rad chętnie słuchał. Nie wiemy, kiedy A dria­ na spostrzegła, że niepoham ow ana zmysłowość Borgii zwraca się w kierunku żony jej syna, ani też po jakich w alkach — czy może tylko rozważaniach? — zdecydowała się w tej spraw ie pośredniczyć. Nie w iem y zwłaszcza, w jaki sposób odważyła się dać do poznania synowej, że się tej funkcji podjęła — ona, którą bardziej niż kogokol­ wiek innego pow inna by ta rzecz przejąć grozą. Inny problem : czy A driana rzeczywiście kochała Giulię tak, jak to okazywała? Zdum iew ająca i ohydna ugoda do­ konyw ała się w sposób tak prosty i naturalny, że miała niem al pozory' niewinności. Niepojęte jest, drogą jakiego 32 przyćm ienia wrażliwości i poczucia moralnego taka rzecz była możliwa, naw et jeżeli wziąć pod uwagę, jakie prze­ dziwne spraw y um iano łączyć w tej epoce i w tym środo­ wisku. Chcąc znaleźć psychologiczne w ytłum aczenie tego, trzeba by się zapuścić bardzo głęboko w labirynty anali­ zy. I kto wie, czy nie dostrzeglibyśmy wówczas we w za­ jem nym stosunku tych dwóch kobiet pewnego umiaru, zrozumienia, a naw et współczucia, ciepła i czynnej życz­ liwości. O ile zresztą, i to w ydaje się prawdopodobniejsze, nie było to, u A driany przede wszystkim, przejaw em cy­ nizm u osoby, która zważyła wszystkie za i przeciw i dą­ ży do w ytkniętego celu. Faktem jest, że obie te kobiety mieszkały wspólnie i żyły ze sobą w zgodzie; każdy, kto odwiedzał ich dom, zastawał je zawsze razem, bez wzglę­ du na to, czy chodziło o poparcie u papieża kogoś z przy­ jaciół lub krew nych, czy o om awianie spraw dw oru z am ­ basadoram i i specjalnymi wysłannikam i. Giulia pozwalała się kochać, A driana zaś kierow ała całą aferą, posługując się sw oją żywą a skorą do intryg inteligencją, swoim nie­ om ylnym zmysłem do interesów. Z właściwą sobie szyb­ kością decyzji poświęciła syna pod w arunkiem , że papież w ynagrodzi tę ofiarę korzyściami m aterialnym i, i nigdy nie przestała czuwać w W atykanie nad interesami Orsina. Pew nie m yślała w głębi duszy, że kaprys Rodriga prze­ minie i ta milcząca zgoda wszystkim im się ostatecznie opłaci. W listopadzie 1493 Giulia Farnese była już jak gdyby oficjalną faw orytą Borgii. Do niej, podobnie jak do A dria­ ny i do małej Lukrecji, zw racają się posłowie i książęta zabiegający o łaski i przyw ileje u papieża. W szystkie trzy dotrzym yw ały sobie naw zajem tow arzystw a w pałacu od­ stąpionym dla nich przez G. B. Zeno, kardynała od Santa Maria in Portico. Pałac ten, zbudow any przez kardynała w 1484 na własny użytek, przylegał do W atykanu na lewo od wejścia do papieskiego pałacu. Przejście z jednego do drugiego było łatw e i wygodne, istniała także kom unika­ cja przez kościół: z pryw atnej kaplicy pałacowej można było przejść do bazyliki Świętego Piotra drzw iam i wiodą- 3 L u k r e c ja Borgia t. I 2 3 /

cymi do K aplicy Sykstyńskiej. W tej pięknej rezydencji ozdobionej reprezentacyjną loggią na pierwszym piętrze i rozplanowanej zapewne podobnie do większości pałaców powstałych w Rzymie u schyłku Quattrocenta, z oknam i ujętym i w łuk okrągły albo pociętymi znakiem krzyża w prostokąty, z szeregiem chłodnych, regularnych w za­ rysie komnat, żyły w otoczeniu dworek i służby te trzy kobiety drogie sercu A leksandra VI. Tam zastawał je za­ wsze — tę, która budziła w nim uczucie ojcowskiej czułości, drugą — podniecającą jego zmysły, i trzecią, dla której żywił dziwną przyjaźń połączoną z poczuciem wspólnic- tw a i porozumienia na gruncie zawiłych i mrocznych spraw . W ystarczyło m u pomyśleć o nich wszystkich ra ­ zem, by poczuł krążącą w sw ych żyłach burzliwą, niepo­ ham ow aną radość. Wszystkie chrześcijańskie dw ory z większą lub mniejszą niechęcią wysłały swoich am basadorów dla złożenia przy­ sięgi na wierność i posłuszeństwo nowo obranem u pa­ pieżowi. Rzym pełen był przeciągających orszaków, łuków tryum falnych ozdobionych łacińskimi dw uw ierszam i, dla układania których puszczone zostały w ruch wszystkie mózgi Akademii Rzymskiej, uroczystych nabożeństw w La- teranie i w bazylice Świętego Piotra oraz nie mniej uro­ czystych mów, których budow ę rozpatryw ali drobiazgowo humaniści ze szkiełkiem krytycznym w oku. Wszędzie nieprzeliczone tłum y; uroczystości te stanow iły św ietną okazję do w ychw ytyw ania ew entualnych gorszących po­ sunięć — politycznych i innych — nowego papieża. Ko­ respondenci polowali zaciekle, wyciągając w ażne wnioski z najniklejszych naw et przesłanek, w ypatryw ali nowych faw orytów, starając się naw iązyw ać przyjaźnie i przym ie­ rza mogące przynieść w przyszłości pożytek, układali pla­ ny, wysilali się na przepowiednie. Obok festynów papies­ kich odbyw ały się nie mniej obfitujące w now inki i plotki przyjęcia u kardynałów ; prym wodził wśród nich Ascanio Sforza, który chętnie pozwalał nazywać się „wicepapie- żem ” i otaczać odpowiednimi pochlebstwami, im ponował 34 wspaniałością swych sreber i okazywał się to łaskawy, to władczy, zależnie od okoliczności. N aw et Giuliano della Rovere nie zaniedbał w ykorzystania okazji i kiedy przy­ byli do Rzym u wysłannicy króla Neapolu, urządził na ich cześć, w spaniałe i nader kosztowne przedstaw ienie Am fi- triona. Przysięgom i mowom pochw alnym towarzyszyły również dary. Na przykład, daleka Szwecja przysłała ko­ nie wysokiej rasy oraz rzadkie futra, które posłużyły praw dopodobnie do podbicia brokatow ych płaszczy L ukre­ cji i Giulii. Cały ten ruch w ciągu lata i aż do początku jesieni nie przestaw ał zaprzątać umysłów i piór posłów oraz korespondentów. Na ogół biorąc ani rządy, ani lud­ ność Włoch nie miały powodu do niezadowolenia z nowo obranego papieża, w którym widziano w ytraw nego dyplo­ matę, przez trzydzieści lat w icekanclerstwa wciągniętego we wszystkie machinacje polityczne, tak że nie byle czym można by go zaskoczyć. Jednak, pam iętając „powódź ka- talońską” za czasów K aliksta III, powszechnie obawiano się jego nepotyzm u i pilnie śledzono jego p ry w atn e życie. „Papież obiecał wiele uczynić dla zreform ow ania dworu, zmniejszyć ilość sekretarzy i skasować rozliczne dokuczli­ we urzędy, przyrzekł trzym ać synów z dala od Rzymu i dokonać różnych godnych pochwały m ianow ań; powia­ dają, że będzie to w spaniały papież” — pisze 17 sierpnia z Florencji M anfredo Manfredi. Ale jeżeli byli tacy, któ­ rzy się łudzili, bardzo rychło przekonali się wszyscy, jak puste były te obietnice daw ane w pierwszych radosnych dniach pontyfikatu i jak prędko zostały zapomniane. Całe zastępy Borgiów najechały W atykan. Pierw si zjawili się ci, którzy już przedtem przebywali w Rzymie czy gdzie indziej w e Włoszech; w ślad za nimi nadciągali z Hisz­ panii dalsi, mężczyźni, kobiety, dzieci, całe rodziny ludzi upartych, chciwych i żądnych owych korzyści, którym i zabłysnął już był przed oczyma klanu Kalikst III. Wszyscy oni skupiali się ciasno dokoła swego potężnego krew niaka, oplątując go siecią rozległej paranteli. A leksander VI nie tracił czasu: natychm iast po swoim wyborze przelał piastow aną przez siebie godność arcy­ 3* 35

biskupa Walencji na syna swego Cezara, zaś 31 sierpnia tajny konsystorz mianował kardynałem jego siostrzeńca, arcybiskupa Monreale, Giovanniego Borgię. „Tak dobrze spraw ą pokierował — pisze G iannandrea Boccaccio — że wszyscy kardynałow ie sami usilnie go o tę nom inację pro­ sili.” Kolegium kardynalskie nie nabrało jeszcze wówczas do papieża późniejszej głębokiej nieufności, zresztą były lo dni, w których beneficja spływ ały obfitym deszczem na głowry kardynałów -elektorów ; jakże można było wymagać, żeby właśnie krew ni papieża byli od tych dobrodziejstw odsunięci? Nowy kardynał zamieszkał w pałacu papies­ kim, jako że był, wedle słów któregoś z posłuw, „mężem nader przydatnym i do wszelakich spraw sposobnym ”, mógł więc być papieżowi w razie potrzeby pomocny. W dwa miesiące po nim usadowił się w W atykanie inny znowu Borgia, Rodrigo, kuzyn Aleksandra VI, pow ełany na stanowisko dowódcy gw ardii pałacowej, do tej pory zajm ow ane przez Domenica Dorię. Tylu Borgiów powinno było stanowić dostateczną zaporę przeciwko zakusom As- cania Sforzy, toteż Giuliano della Rovere, który pierwszy się w tym zorientował, gorąco poparł m ianow anie Gio- vanniego Borgii kardynałem . Bez trudu też przyszło k a r­ dynałowi mediolańskiem u zrozumieć, że odtąd przyjdzie m u mierzyć się chytrością z Katalończykiem. Nie na próż­ no słyszało się już dokoła zdanie, że A leksander VI to p a ­ pież, „który będzie się kierow ał własnym jedynie rozu­ mem, nie bacząc na nikogo”. Ascanio mieszkał również w W atykanie, tuż pod bokiem papieża, śledził go bacznie, nie chcąc być przez niego zaskoczonym, i niepokoił się co­ raz bardziej, czując niebezpieczeństwo. Wiadomości nie były pocieszające. „Wielu tutaj zabiega o to, by skoliga- cić się z papieżem drogą zw iązku z ową jego siostrzenicą. (Tak nazyw ano jeszcze Lukrecję w pierwszych miesiącach pontyfikatu jej ojca.) Każdy łudzi się nadzieją. Sam król (Neapolu) o nią się stara.” Na drodze królowi Neapolu stanął jednak kardynał Ascanio, który zbyt dobrze widział przyw iązanie papieża do córki, aby nie zabiegać o związa­ nie jej ze stronnictw em Sforzów. 3 6 Księciem M ediolanu był w owym czasie praw y spad­ kobierca tego tytułu, nieszczęsny Gian Galeazzo Sforza, młodzieniec chorowity i wyniszczony uciechami rozwiąz­ łego życia, na które chętnie m u pozwalał, jeżeli naw et nie ułatw iał m u go, jego stryj i opiekun Ludovico Moro. Lu- dovico należał do ludzi, w których żądza władzy silniej­ sza jest naw et od um iłowania życia; poślubił przy tym ko­ bietę, Beatrice d'Este z książęcego domu Ferrary, która do tych jego ambicji dodawała własne, gw ałtow ne aż do okrucieństwa. W chwili w stąpienia na tron papieski Alek­ sandra VI Beatrice nie miała jeszcze lat dwudziestu, ale dobrze wiedziała, do czego zmierza i jaką pow inna obrać drogę, żeby swój cel osiągnąć. Była to kobieta kapryśna, pełna uroku, o w yrafinow anym intelekcie i szalonej pysze. Nad wszystko w świecie znienawidziła tę, która w jej przekonaniu skradła jej stanowisko władczyni Mediola­ n u — Izabelę d ’Aragón, szlachetną żonę Gian Galeazza. I choć trudno zrzucić na barki kobiety całą winę za w y­ darzenia, jakie potem nastąpiły i może musiały nastąpić w tym momencie dziejowym, jedno przecież jest pewne: że gdyby Morowi potrzeba było kogoś, kto by go popchnął do w ezwania na teren Włoch obcej potęgi w celu w ypę­ dzenia i zniszczenia znienawidzonej dynastii aragońskiej, nikt nie nadaw ałby się do tej roli lepiej niż właśnie Beatrice. Była ona duszą, iście szatańską, walki, jaką Sfo­ rzowie toczyli przeciwko królestwu Neapolu. I choć przy­ puszczalnie czuła odrobinę zawiści — nie istnieje, o ile wiadomo, ani jeden list Beatrice do Lukrecji, ani z jej na- rzeczeńskiego, ani z małżeńskiego okresu — Beatrice przy­ chyliła się do planów Ascania, nie chcąc w yrzekać się tak poważnego atutu, jaki stanowiła córka papieża. Ascanio szybko dokonał przeglądu swojej rodziny za­ równo w jej głównym pniu, jak i w bocznych odgałęzie­ niach. W ybór jego padł na pewnego drugorzędnego Sforzę, Giovanniego. Nosił on tytuł hrabiego Cotignola, był pa­ nem na Pesaro, niezbyt dużym lennie papieskim na g ra­ nicy prow incji M arche i Romanii. Wydawało się, że ma odpowiedni charakter i wszelkie cechy potrzebne do osiąg­ 37

nięcia zamierzonego celu. Dwudziestcośmiolelni młodzie­ niec, wdowiec po M agdalenie Gonzaga, w ychow any w d u ­ chu hum anizm u, wygląd m iał raczej nijaki (słówko „raczej” należy tu tłum aczyć na jego korzyść), sposób by ­ cia dość w y k w in tn y i spory zasób próżności i interesow noś­ ci. Dumna wspaniałość mediolańskich krew nych bardzo mu imponowała. Im więcej kardynał Sforza o nim myślał, tym bardziej rad był ze swego wyboru. M ałżeństwo to nie powinno było kosztować rodziny zbyt drogo, ponieważ włości pana na Pesaro były w praw dzie niezbyt rozległe, ale samodzielne; chodziłoby więc co najwyżej o zwiększe­ nie jego dochodów o jakąś niewielką condottę w armii mediolańskiej. A i papież przyłożyłby się niew ątpliw ie do uśw ietnienia losu zięcia. Te nadzieje, łącznie z innymi jeszcze argum entam i natury rodzinnej, daw ały dostatecz­ ną gwarancję, że Sforza z Pesaro pójdzie taką drogą, jaką m u wskażą. I poszedł nią rzeczywiście. N atychm iast Giovanni Sforza został w ezw any do Rzy­ mu. Przybył tam incognito w połowie października 1492; przed w jazdem do miasta zatrzym ał się u Ascania w za­ m ku Nepi; zamek ten był jed n y m z największych darów, jakim i Borgia wynagrodził swego głównego elektora. W ostatnim dniu października G iovanni wjechał do Rzymu i stanął w dom u kardynała San Clemente, Domenica Bas- so della Rovere, w Borgo. Został przyjęty przez papieża i możliwe, że widział także L ukrecję; wszystko cdbyło się w najgłębszej tajem nicy, tak że naw et najw ytraw niejsi inform atorzy nie tak łacno zrozumieli istotny sens tych posunięć. G iannandrea Boccaccio, na przykład, przypusz­ czał, że Sforza przyjechał do Rzymu pertraktow ać w sp ra­ wie posagu pewnej madonny Costanzy i naw et w yrażał przekonanie, że owa m adonna Costanza „w ygrała swój posag”, zważywszy, że obecnie Sforza mógł wiele uzyskać przy pomocy wszechmocnego Ascania. Po pew nym dopie­ ro czasie stwierdził: „Teraz w iadom o mi już, co się tu święci”, i podał dokładne inform acje dotyczące u k ład a­ nego w W atykanie małżeństwa. 38 D rugim człowiekiem, który również „wiedział, co się święci”, i to wcześniej od przenikliwego biskupa Modeny, był jeden z narzeczonych Lukrecji, obecnie nie branych pod uw agę przez papieża, który widział już w m arzeniach swoje potomstwo obsypane zaszczytami, skoligacone z książęcymi domami, zakładające nowe dynastie. Jeżeli don C herubino de Centelles zniósł to spokojnie, to don G aspare d ’Aversa, powiadom iony zawczasu, i to przez kogcś, komu te Sforzowskie plany wcale nie były na rękę, udał się do Rzymu i znalazł się tam równocześnie z Gio- vannim Sforzą. Przez ostrożność, która zresztą znakomicie odpowiadała jego naturze, pan na Pesaro uk ry w ał się i wychodził tylko nocą. W przeciwieństwie do tego nieśmia­ łego faw oryta odtrącony Hiszpan zachowywał się zuchwale: m ając um ow ę przedślubną w kieszeni, podtrzym yw any i popierany przez ojca, domagał się wciąż audiencji, któ­ rych m u nie chciano udzielać, katalońskim obyczajem głośno się odgrażał, oświadczał każdemu, kto tylko chciał go słuchać, że zdecydowany jest nie ustąpić, że m a po swojej stronie króla hiszpańskiego i jeżeli nie znajdzie dla siebie sprawiedliwości, uda się o pomoc do wszystkich władców i książąt chrześcijańskich. Oczywiście były to czcze przechwałki; słuchacze, których długie lata ekw ilibrystyki dyplom atycznej nauczyły chy- trości, zadawali sobie zapewne w duchu pytanie, ile też ten zuchwalec będzie papieża kosztował. Podobno — me jest to wiadomość zupełnie pewna, lecz wielce praw dopo­ dobna — kosztowała go ta afera trzy tysiące dukatów w złocie. A leksander oplątał obu Hiszpanów, ojca i syna, m isterną siecią rzekomych ustępstw i zam askow anej od­ mowy i dopiął tego, że dnia 8 sierpnia sporządzono akt me rozwiązujący w praw dzie poprzedniej umowy, lecz odra­ czający jej wykonanie; zamieszczono tam klauzulę, mocą której młody w alentczyk zobowiązywał się nie żenić w przeciągu roku, aby „kiedy nadejdzie bardziej sprzyjająca chw ila”, małżeństwo jego z Lukrecją mogło być zawarte. T rudno odgadnąć, co mianowicie miał na myśli A leksan­ der VI dyktując tę klauzulę. Chciał się nią może posłużyć 39

jako pułapką, w którą też wpadł, choć nie lak łatwo, uparty narzeczony, pozostawiając Lukrecję na pew ien czas w spokoju. Giovanni Sforza ze swej strony, kiedy w spo­ minano przy nim don Caspara, zapewniał, że jest najzu­ pełniej spokojny. Wróciwszy do Pcsaro w ypraw ił do Rzy­ mu swojego pełnomocnika, m esser Niccoló da Saiano, uczonego praw nika z F errary, a tak przebiegłego, jak by­ ło trzeba do zaw arcia tego układu. Los Lukrecji był już więc przesądzony: miała zostać hrabiną Pesaro. Dla króla F erran te d'Aragón ten nowy dowód potęgi w pływ ów mediolańskich w W atykanie był ciężkim ciosem. Stary król spoglądając z Castel Nuovo na tak bliską jego sercu fantastyczną panoram ę rozciągającą się od morza po Wezuwiusz czuł, że jego dynastia chyli się do upadku, i chociaż pewien był, że sam nie zdoła jej ocalić, gotował się, silny, choć zgorzkniały, do beznadziejnej obrony. Zro­ zumiał, że przyszedł czas działania, i wysłał do Rzymu swego drugiego z rzędu syna, Federica, księcia A ltam ury, jednego z najbardziej cenionych członków dom u aragoń­ skiego w przeciw ieństw ie do następcy tronu, Alfonsa, księ­ cia Kalahrii, którego ponure okrucieństw o było powszech­ nie znane. Federico miał w im ieniu króla zaprzysiąc p a­ pieżowi posłuszeństwo i z całą ostrożnością rzucić pierw ­ szy posiew pod nowy projekt małżeństwa m ający zrów ­ noważyć zakusy Sforzów. Młody książę, w ykształcony i zam iłowany w studiach, przyjaciel hum anistów, chętnie udał się do Rzymu i zamieszkał tam w domu kardynała G iuliana della Rovere przy Piazza Santi Apostoli, tuż obok w arow nego zam ku Colonnów. A leksander VI przyjął go z wielkimi honorami, obdarzył poświęconą szpadą i chętnie przebyw ał w jego towarzystwie. Miłe usposobie­ nie i inteligencja Federica spodobały się papieżowi ogrom ­ nie, nie do tego jednak stopnia, żeby miał przez to za­ pomnieć o własnych planach i interesach. Misja Aragoń- czyka nie mogła się powieść, on sam zaś musiał wrócić do Neapolu, syt w praw dzie zaszczytów, ale i rozczarowań. 40 P raw dę mówiąc, chwila w ybrana była jak najgorzej. Ważny sprzym ierzeniec króla Neapolu, kardynał Giuliano della Rovcre, spłatał właśnie w owym czasie szpetnego figla papieżowi: ułatw ił Virginiowi Orsini nabycie pew ­ nych obiektów o pierwszorzędnym znaczeniu dla bezpie­ czeństwa papiestwa; były to zamki Cerveteri i A nguillara położone przy drodze wiodącej z Rzymu do Civitavecchiu. Jeśli się zważy, że Orsini był wówczas naczelnym wodzem sił zbrojnych króla F erran te i że zamki te zostały nabyte za pieniądze aragońskie, łatwo zrozumieć, jakie niebezpie­ czeństwo stanowiły te neapolitańskie placówki tak daleko w ysunięte na terytorium P aństw a Kościelnego. A leksan­ der VI poskarżył się przed konsystorzem, w odpowiedzi na co Giuliano della Rovere zaczął krzyczeć w ielkim gło­ sem, że niebezpieczeństwo byłoby o wiele groźniejszo, gdyby ziemie te dostały się w ręce któregoś z krew nych Ascania Sforzy. To w ystąpienie rozgniewało papieża; G iu­ liano, dobrze wiedząc, jakie mogą być skutki takiego gnie­ wu, uciekł do Ostii i schronił się w tamtejszej fortecy, zbu­ dowanej w potężnym i surow ym stylu architektury w oj­ skowej Q uattrocenla przez florentczyka Baccia Ponlełli. W otoczeniu A leksandra VI wszystko znamionowało niedaleką wojnę i nie było dnia, żeby u granic Państw a Kościelnego nie w ybuchały takie czy inne zamieszki. Chcąc zapewnić sobie spokój i nastraszyć nieprzyjaciela papież postanow ił uprzedzić niebezpieczeństwo tworząc ligę; w skład tej ligi, uplanowanej rzecz jasna przez Asca­ nia Sforzę, weszły: Mediolan, Ferrara, Siena i Mantua. Celem jej miała być obrona papiestwa przed każdą mo­ żliwą próbą najazdu ze strony Neapolu. Z chwilą oficjal­ nego zawiązania ligi, co nastąpiło 25 kw ietnia 1493, król F erran te zrozumiał, że jego spraw y w yglądają źle, i napi­ sał do króla Hiszpanii, swego kuzyna, list będący rozpacz­ liwym w ołaniem o ratunek, a zarazem aktem oskarżenia przeciwko papieżowi. W ydobyw ał tam na jaw zarówno rozwiązłość jego pryw atnego życia, jak niecne poczynania na arenie publicznej działalności. Po w ysłaniu listu król usiłował pozyskać sobie tego, kogo tak ciężko oskarżył, 41

propozycjami wspaniałych związków małżeńskich dla jego dzieci, łudząc się, że w ten sposób uda mu się unicestwić ew entualne skutki powstania ligi. Ułożył scbie, że zwiąże papieża podw ójnym węzłem proponując żony i księstwa dwom jego synom: starszemu, Cezarowi, który choć nosił tytuł arcybiskupa Walencji, otrzym ał tylko najniższe św ię­ cenia kapłańskie i mógłby bez skandalu zrzucić sukienkę duchow ną (sam przyznaw ał się, że nie ma powołania do stanu duchownego), proponował księżniczkę aragońską, która wniosłaby m u w posagu księstwo Salerno; najm łod­ szemu zaś, Jofre, inną księżniczkę z tegoż rodu, z odpo­ wiednim posagiem. Oczywiste jest, że Ascanio Sforza nie mógł dopuścić bez walki do zawarcia tak w ażnych p ak ­ tów; toteż projekt dotyczący Cezara upadł, a co do małego Jofre — uległ odroczeniu. Równocześnie posuwała się na­ przód spraw a sforzowskiego małżeństwa Lukrecji; Ascanio rozumiał, że w tej sytuacji trzeba działać szybko i zapew ­ nić sobie przynajm niej ten jeden atut. Giovanni Sforza był w trakcie przygotowań do ślubu; czuł się w ażną osobistością, za spraw ą papieża uzyskał condottę i wysoki stopień w armii mediolańskiej, połączo­ ny z pokaźnym żołdem. Zazdroszczono mu powszechnie tej oblubienicy, o którą się tylu innych ubiegało — m ło­ dziutkiej, zgoła jeszcze niedorosłej, ale dzierżącej w swo­ ich dziecinnych dłoniach ojcowskie serce. Wiedział, że po­ siada ona oszołamiająco wspaniałe stroje i klejnoty — sa­ ma tylko szata ślubna miała kosztować piętnaście tysięcy dukatów — że otrzym a ponadto bogate dary, że w yboru klejnotów miał dokonać jej brat, książę G andii, najw y ­ tworniejszy i najbardziej rozrzutny młodzieniec Rzymu. Wystąpić co najm niej równie wspaniale jak oni było, zda­ niem hrabiego Pesaro, obowiązkiem uprzejmości w sto­ sunku do przyszłych krew nych; a że jego szkatuły nie przedstaw iały się bogato, cierpiał zawczasu na myśl o upo­ korzeniu, jakie go czeka. Potrzebow ał przede wszystkim złotego łańcucha, bogatego i pięknej, m isternej roboty, 42 jednego z tych renesansowych cudów kunsztu złotniczego, będących miarą pctęgi, bogactwa i w ykw intnego gustu tych, którzy je nosili. Giovanni zdecydował się zwrócić do m argrabiego Mantui, brata swej pierwszej żony, z prośbą o pożyczenie takiego łańcucha, Gonzaga zaś nie omieszkał przysłać mu najcenniejszych klejnotów ze swej kolekcji, chcąc zapewnić sobie wdzięczność tego, który miał stać się teraz, jak przypuszczano, ulubieńcem A leksandra VI. W Rzymie tymczasem, od chwili kiedy dnia 2 lutego 1493 m esser Niccoló da Saiano zaślubił per procura Lu­ krecję i położył w zastępstwie swego pana podpis pod ak­ tem m ałżeństwa, młodziutka oblubienica zaczęła przyjm o­ wać gratulacyjne wizyty posłów domów panujących, zawsze w asyście tegoż Saiano i nieodstępnej A driany Mila, która podczas tych przyjęć daw ała upust swojej hiszpańskiej gadatliwości i zamiłowaniu do intryg. Biskupowi Modeny, który przybył złożyć życzenia młodej mężatce imieniem księcia i księżnej F errary, a równocześnie nie zaniedby­ wał okazji ponowienia zabiegów o kapelusz kardynalski dla Ippolita d ’Este, drugiego z rzędu syna księcia, odpo­ wiedziała jak zwykle Adriana, że wielekroć mówiła już 0 tym z papieżem i że spraw a jest na jak najlepszej dro­ dze. „Tak czy inaczej zrobimy go kardynałem ” — zakoń­ czyła posługując się ostentacyjnie tą malowniczą liczbą mnogą, jaką zazwyczaj przem aw iają oficjalne faw oryty 1 która nasuw a myśl o współrządzeniu. Łatw o sobie w y­ obrazić, jak trzynastoletnia Lukrecja wręcz nikła w obec­ ności swej imponującej opiekunki. W pewnej chwili zda­ wało się, że jej przyszły los ulegnie zmianie, ponieważ do­ szło do publicznej wiadomości — i wieść o tym rozeszła się natychm iast po całych Włoszech — że papież prowadzi w Hiszpanii p ertrak tacje o w ydanie Lukrecji za hrabiego Prada. W rzeczywistości był to jednak tylko chytry w y­ bieg w celu zam ydlenia oczu tym, którzy mogliby usiło­ wać przeszkodzić m ałżeństw u ze Sforzą. W pułapkę tę wpadli nie tylko ówcześni inform atorzy, ale i później-i historycy, między innymi Gregorovius, który dopatruje się w tym projekcie zm iany frontu ze strony papieża. Na- 43

tomiast G iannandrea Boccaccio w nie znanym do tej pory liście pow iadam ia księcia F errary o zwierzeniu uczynio­ nym mu przez kardynała Ascania sub sigiUo confessionis (pod tajem nicą spowiedzi): „w dobrym celu i z w ielu roz­ sądnych przyczyn zachowuje się tę rzecz (małżeństwo) w tajem nicy, udając zamiar w ydania jej za m ąż w Hisz­ panii”. W końcu, po naznaczeniu term inu ślubu na 23 kwietnia, dzień świętego Jerzego, a następnie przesunięciu go na maj, ustalono nieodwołalnie datę 12 czerwca 1493. Lato rzymskie jest gorące, ale wietrzne; kiedy niebo n a­ biera barw y tak intensywnego błękitu, że wszelka nadzie­ ja na najlżejszy bodaj obłoczek gaśnie wobec jego czystej głębi, nagle zryw a się wiatr, psotny i gw ałtow ny jak po­ dmuch morza, wślizguje się w każdy zakątek, każdą ulicz­ kę miasta, poryw a przedmioty i dusze w sw aw olny wir, n i­ by w jakiś wyśniony rytm muzyczny. Musiał to być odpo­ wiedni akom paniam ent dla weselnego orszaku, który nie­ dzielnym rankiem 9 czerwca ukazał się pod m uram i Rzy­ mu, orszaku zaiste godnego zięcia potężnego władcy. Otwierali go masztalerze odziani w brokatow e spódniczki, za nimi całe zastępy pacholąt w różnobarw nych jed w a­ biach, wesołości dodawały błazeństw a nadw ornego trefni- sia M am brina w aksam itnym ubraniu i złocistej czapce. Niezliczona ilość dw oraków kardynalskich wyszła aż za Porta del Popolo na spotkanie oblubieńca; am basador w e­ necki wygłosił powitalne przemówienie, które miało w y ra­ żać ojcowskie uczucia Republiki względem ościennego państew ka Pesaro. Po czym cały pochód ruszył w dalszą drogę wśród wesołych dźwięków piszczałek i trąbek, błyszcząc w jasnym słońcu m inął pałac San Marco, Campo dei Fiori, doszedł do mostu przy zamku Świętego Anioła i zagłębił się w Borgo, nakładając nieco drogi, aby prze­ defilować przed pałacem oblubienicy. Lukrecja była, rzecz prosta, od daw na gotowa, przystro­ jona troskliw ym i dłońmi A driany Mila; w ysłuchała już życzeń, pochwał i gratulacji rzymskich dam, które zeszły się tłumnie, aby ją uczcić, i zapew ne pierw szy raz w ży­ ciu doznała oszołamiającego uczucia, że jest celem wszyst- 44 kich spojrzeń, 'ośrodkiem zainteresowania. Ale kiedy zbli­ żał się już orszak i dały się słyszeć z dala pierw sze dźwię­ ki trąb, wszystkie m atrony i panny zajęły miejsca w ok­ nach, pozostawiając Lukrecję sam ą na honorowym m iej­ scu pośrodku loggii. W jednej chwili plac zapełnia się ludźmi, ukazują się rękodajni, paziowie, dw oracy kardynałów , am basadoro­ wie, a pośród nich oblubieniec. Spojrzenia wszystkich mężczyzn, od najmłodszego pazia do najsędziwszego am ­ basadora, zw racają się na pałac Santa M aria in Portico. Widać tam całe gineceum papieskie — Giulię Farnese, 0 której tyle się szepcze pokątnie (,,de qua est tantus ser- m o”), krewniaczki Innocentego VIII, dam y z rodu Orsi- nich i Colonnów, wiele innych znakom itych szlachcianek; a wreszcie owa m ała Lukrecja, którą papież miłuje „w najw yższym stopniu” (in superlatwo grado), ukazuje się w blasku słonecznym w płaszczu długich jasnych wło­ sów, wijących się na kształt delikatnych złotych w ężyków 1 spływ ających po ramionach, tak wątłych w ciężkiej bro­ katowej szacie, aż na szczupłe dziecięce biodra. Giovanni Sforza w strzym uje konia, staje pod loggią, wzrok jego spotyka spojrzenie Lukrecji, na krótką chwilę wszystko inne przestaje istnieć — zostają tylko cni, mężczyzna i ko­ bieta, kobieta i mężczyzna. Ale oblubieniec wie, co ~iu czynić należy, i w ykonuje dw orny gest gębokiego ukłonu w kierunku okna, w którym jaśnieje ozdobiona klejno­ tami główka. Lukrecja odpowiada mu z wysoka etykietal- nym rew eransem . I orszak rusza w dalszą drogę, znika w W atykanie, gdzie oczekuje nań papież w asyście pięciu kardynałów . H rabia Pesaro wchodzi, ugina kolano przed m ajestatem tego niezwykłego teścia i w krótkim łacińskim przem ówieniu oddaje mu do dyspozycji siebie i swoje państewko. Odpowiedź brzmi bardzo łaskawie. Po zakoń­ czeniu oficjalnego przyjęcia młodzieniec udaje się wraz z orszakiem na swoją kw aterę w pałacu k ardynała Alerii obok zamku Świętego Anioła. I rozpoczynają się ostatnie przygotowania do uroczystości weselnych. Tutaj zaczyna się rola — i w arto przyjrzeć się bliżej 45

jego csobie — mistrza ceremonii dw oru papieskiego, Jo- hanna B urckarda, zwanego z włoska Giovanni Burcardo. Ó w Niemiec ze Strasburga, który kupił sobie swój urząd za czterysta złotych dukatów i spędził życie w salach i antykam erach W atykanu, znany jest jako autor dzien­ nika, pisanego dość prym ityw ną zresztą łaciną, w którym zanotował wszystkie ważne wydarzenia, jakie przesunęły się przed jego oczyma w czasie pełnienia przezeń funkcji mistrza ceremonii. Należałoby zatem, mimo że był dość krótkowzroczny, uznać go za jednego z najpoważniejszych świadków rzymskich dziejów rodziny Borgiów. Jednak historycy po dziś dzień nie rozstrzygnęli ostatecznie py­ tania, czy i w jakim stopniu jego świadectwo zasługuje na wiarę. Trzeba przyznać, że chwilami Burcardo robi w raże­ nie, jak gdyby rozmyślnie starał się zamącić sądy o lu­ dziach i faktach. Każdemu, kto cierpliwie i sum iennie czyta jego dziennik, ów Liber nota rum, przepełniony drobiazgowymi opisami ceremonii i przepisów etykiety, w ydaje się rzeczą oczywistą, że trzeba mu wierzyć, trzeba uznać powagę i nieskazitelność tego uczciwego, porządnego urzędnika o pedantycznej, rozmiłowanej w ładzie umyslo- wości. Ale oto niepostrzeżenie dochodzi się do nielicznych zresztą stronic napraw dę płomiennych, w których wyczy­ tać można najcięższe oskarżenia pod adresem wszystkich Borgiów, nie wyłączając Lukrecji. Burcardo nie robi nigdy plotek, nie dyskutuje nad faktami, rzadko wypowiada swoje w łasne przekonania. Ale właśnie w tej ostentacyj­ nej powściągliwości języka tkwi siła jego złośliwości: bo niepodobna nie wierzyć człowiekowi, który na przestrzeni tysiąca z górą stronic przekonyw ał nas w ytrw ale, że potrafi utrzym ać się w granicach zakreślonych jego urzę­ dowymi funkcjam i. I jeśli praw dą jest, że jego ciasny purytański umysł mógł przeinaczać sens w ielu rzeczy w tym obcym dlań otoczeniu, purytanizm nie może być argum entem podw ażającym wiarygodność jego relacji. Zwłaszcza że to, co wychodzi spod jego pióra, nie jest właściwie oskarżeniem Borgiów, ale chłodnym, dokład­ nym, surow ym i w pew nym sensie naw et czystym opisem 46 bezeceństw, jakich z tytułu swego urzędu był może rów­ nież świadkiem . Myślę, że nie można odrzucać św iadectw a B urcarda przy odtw arzaniu historii Borgiów, zwłaszcza że większość dzisiejszych badaczy stwierdziła, iż opisywane przez niego fakty praw ie zawsze znajdują dokładne po­ tw ierdzenie w korespondencji jego współczesnych, którzy z pewnością nie wiedzieli naw et o istnieniu B ureardow- skiego dziennika. Wrócimy jeszcze do tej spraw y; na razie papieski m istrz ceremonii w ystępuje li tylko jako orga­ nizator pochodów i festynów, w czerwcu 1493 zajęty w szczególności przygotow yw aniem uroczystości wesel­ nych córki papieża. Nowe kom naty W atykanu, które Pinluricchio zaczął już wówczas ozdabiać swymi freskam i przedstaw iającym i pej­ zaże, ogrody i owe sceny figuralne mające, zdawałoby się, dowodzić istnienia jakiejś innej, szlachetnej, czystej i m a­ lowniczej ludzkości, przedstaw iały się bogato, nie były jednak w cale przeładow ane meblami; poza barwnością ścian, złotem sklepień, stiukam i i m arm uram i portali i konsol jedyną dekorację stanowiły wschodnie kobierce pokryw ające posadzki i jedw abne m akaty zawieszone na ścianach poniżej malowideł. Wzdłuż ścian stały ławy i stołki, leżały poukładane aksam itne poduszki; nad wszystkim górował tron papieski, a raczej trony, bo było ich dw a — jeden w wielkiej sali przeznaczonej na wido­ wiska, drugi w małej salce, gdzie miała się odbyć wł iś- ciwa ceremonia. Książę Gandii miał przyprowadzić oblu­ bienicę; i nikt lepiej od niego nie nadaw ał się do tej de­ koracyjnej roli. Dla uczczenia siostry przyw dział niezwy­ kły strój ,,z francuska tu reck i”: była to długa do ziemi szata ze złocistej tkaniny, z rękaw am i zahaftow anym i gę­ sto ogrom nym i perłam i; na szyi miał łańcuch w ysadzany rubinam i i perłami, przy berecie klejnot olśniewającej piękności. Nadeszła wreszcie wyznaczona na obrzęd ślubny go­ dzina. R ankiem 12 czerwca zgromadziły się najpierw zaproszone na uroczystość szlachetne dam y, a tak były podniecone i tak się spieszyły na wspaniałe widowisko, 47

że wiele z nich zapomniało przyklęknąć przed papieżem ku wielkiem u zgorszeniu B urearda, dopatrującego się w tym roztargnieniu przejawmw groźnej anarchii m oral­ nej. Ośmiu kardynałów otaczało tron oczekując nadejścia oblubieńca. Udał się po niego liczny zastęp prałatów i nie­ baw em przyprowadził „wraz z całą baronią”. Giovanni również odziany był w złocistą szatę „z francuska turec­ k ą ”, a jeśli nie lśnił tak od klejnotów jak książę Gandii, to w każdym razie miał na szyi łańcuch wypożyczony mu przez m argrabiego Mantui; rozpoznał go am basador m an- tuański i uśm iechnął się ironicznie. N atychm iast po w ejś­ ciu Sforzy otw arły się nieznacznie ukryte w ścianach ta­ jem ne drzwiczki i na salę wśliznęli się w ten melodra- matyczny spcsób obaj starsi synowie papieża — Juan, któ­ ry odprowadziwszy siostrę do pryw atnych kom nat w aty ­ kańskich przyszedł czekać w raz z innymi na jej ukazanie się, i Cezar w skromnej szacie biskupiej, jakby dla podkreślenia kontrastu z olśniewającym strojem brata. O tym stroju księcia Gandii dużo się mówiło: naw et w owych czasach nieczęsto zdarzało się widzieć na jednej osobie nagrom adzenie klejnotów wartości stu pięćdziesię­ ciu tysięcy dukatów. K om naty w apartam entach Borgiów nie są zbyt rozległe, toteż publiczność, równie niezwykła jak widowisko, na które przybyła, ledwo mogła się w nich pomieścić. Reprezentow ane tam były wysokie urzędy cy­ wilne i wojskowe, padały głośne nazwiska, najróżnorod­ niejsze wiadomości podniecały ciekawość zgromadzonych; żaden z am basadorów nie miał dostatecznie bystrych oczu, by dojrzeć i zapam iętać wszystko. Z apow iadają nadejście oblubienicy: ukazuje się, strojna, okryta klejnotam i i może bardziej jeszcze aniżeli piękna, wzruszająca swoim wyglądem dziecka naiwnie usiłującego odgrywać rolę kobiety. Śliczna mała M urzyneczka o lśnią­ co czarnej skórze, zwinna jak jaszczurka, podtrzym uje tren sukni Lukrecji, w spaniały tren, najbardziej w yrafi­ now any w^ykwit ówczesnej mcdy. U boku malej Lukrecji z jednej strony Giulia Farnese, skupiająca na sobie zacic- 48 kawione i olśnione spojrzenia obecnych, z drugiej córka hrabiego Pitigliano, Lella Orsini, która przez poślubienie starszego brata Giulii, Angela, weszła do rodziny Farnese. Dalej kroczy wnuczka Innocentego VIII, B attistina d ’Ara- gón, m argrabina Gerace, kobieta tak w ytw orna, że n a­ zwano ją „twórczynią mody kobiecej swych czasów” — tren jej niesie także m urzyńska dziewczynka — a za nią inne szlachetne dam y w liczbie około stu pięćdziesięciu. Sale, już przedtem pełne, stają się zatłoczone. Obecni są oczywiście wszyscy Borgiowie oraz Ascanio Sforza, tryum fujący, z w iernym Sanseverinem u boku, kardynałowie, arcybis­ kupi, baronow ie rzymscy, senatorzy, szlachta włoska i hisz­ pańska, posłowie, dowódca wojsk papieskich, dowódca straży pałacowej, urzędnicy i straże. Lukrecja posuwa się lekkim krokiem, unoszona przez jakiś własny w ew nętrzny rytm („niesie swą postać tak spokojnie, jak gdyby wcale się nie poruszała” — powie o niej później jeden z kores­ pondentów), Giovanni Sforza również w ystępuje naprzód. Młoda p ara klęka na złotych poduszkach u stóp papieża i w zapadłej nagle ciszy rozlega się głos notariusza Beneim- bene w ypow iadający rytualne pytanie. „Chcę, z własnej woli” — odpowiada Sforza. „Chcę” — pow tarza jak ecno Lukrecja. Biskup Concordii — w różebne imię — w sunął na palce nowożeńców obrączki, podczas gdy hrabia Pitigliano trzym ał nad ich głowam i obnażoną szpadę. N astępnie ten sam biskup wygłosił krótką m ew ę o świętości związku małżeńskiego, równie doskonale skomponowaną, jak nie­ potrzebną. A polem rozpoczęły się zabawy. W pow ietrzu krążyły gorące fluidy swawoli miłosnej, jakie towarzyszą naw et najpoważniejszym uroczystościom weselnym, a zważywszy na tem peram enty i obyczaje Bor- giowskie, musiały tam rozgrzewać atm osferę aż do zu­ pełnej duszności. Wcale tego widocznie nie pojm ow ał ten, kto przygotow ał na ową okazję widowisko teatralne: Menaechmi Plauta w ystawione w łacińskim oryginale; ła­ two sobie wyobrazić, że komedia nie spotkała się z uzna­ niem. Sam papież nakazał przerw anie gry w połowie, 4 L u k r e c ja Borgia t. I 49