Maria Bellonci
LUKRECJA BORGIA
jej życie i czasy
T o m I
Przełożyła Barbara Sieroszewska
PAŃSTWOWY INSTYTUT WYDAWNICZY
I
Podbój W a ty k a n u
W nocy 25 na 26 lipca 1492 um ierał w Rzym ie papież
Innocenty VIII Cibo, genueńczyk. Tego dobrotliwego
starca, który nosił swoją siwą głowę patriarchy niby zna
mię jasności ducha, otaczało przez długie lata, mniej ’ub
więcej otw arcie okazywane, ironiczne potępienie i wzgarda
współczesnych mu wielkich tego świata; wszyscy oni zgod
nie poczytywali mu jego dobroduszną słabość za coś gor
szego od występku. Innocenty VIII był w istocie słaby,
a może raczej ustępliw y i zbyt łatwo poddający się w p ły
wowi każdego, kto potrafił samą swą obecnością i zdecydo
w aną postaw ą narzucić mu swoją wolę. Rządził nim przede
wszystkim Giuliano della Rovere z Savcny, kardynał od
San Piętro in Vincoli, rządził tak, jak tylko rządzić można
równie nieuchw ytną duszą. A jednak pontyfikat papieża
Cibo, zw iązany z całą plątaniną niejasnych rozgrywek, za
wierał szereg m om entów ważnych i decydujących w dzie
jach chrześcijaństwa. Najdonioślejszym z nich był dzień
2 stycznia 1492, kiedy to w Granadzie na wieżycach A lham -
bry rozbłysnął w czystym zimowym słońcu srebrzysty krzyż
na chorągwi Sykstusa IV, oznajm iając światu, że potęga
arabska, od ośmiu stuleci władająca w Hiszpanii, upadła,
rozbita przez katolicką arm ię F erdynanda Aragońskiego
i Izabeli, królowej Kastylii. Papież w ym arzył sobie, że do
tej chwały dołączy inną, organizując wielką krucjatę prze
ciwko niewiernym , nie starczyło mu jednak energii — trze
ba by było na to energii zaiste nadludzkiej — nie tylko na
doprowadzenie do końca, ale n aw et na rozpoczęcie realiza
cji tego zamysłu.
.9
Ale Turcję, ową groźną Turcję zbrojnie strzegącą bram
Wschodu, udało się utrzym ać w należytym respekcie i bez
krucjaty, dzięki przebyw ającem u w W atykanie cennemu
zakładnikowi: był nim książę turecki Djem, b rat sułtana
Bajazeta. W arunki rozejmu, choć bardzo niedoskonałe, przy
niosły jednak papiestwu tę konkretną korzyść — przeka
zanie owego jeńca przez generała kaw alerów rodyjskich,
Piotra d ’Aubusson. Zagrożono Bajazetowi, że przy pierw
szym jego w ystąpieniu zagrażającym państw om chrześ
cijańskim, w ysłana zostanie przeciwko niem u arm ia z bra-
tem -ryw alem na czele. Tak więc zdobycie G ranady i obec
ność tureckiego zakładnika stworzyły zaporę przeciw
wschodniem u niebezpieczeństwu, które najbardziej prze
w idującym w ydaw ało się już nieuniknione. Pojaw iły się
jednak równocześnie nowe problem y budzące trwogę —
zwłaszcza takie, które zwiastowały bliskie a ważkie prze
miany w całej Italii. Zbyt wiele nagromadziło się niena
wiści, które sztucznie sklecony pokój rozjątrzał jeszcze
zamiast uzdrawiać, i zbyt wiele rozdźwięków. Zdawało się,
że pośród nich zachwiać się musi także i Kościół. Nie było
to bez znaczenia, że za pontyfikatu Innocentego VIII cho
dziły słuchy o przeniesieniu stolicy papieskiej z Rzymu
do Francji. Czyżby gotowała się nowa niewola awinioń-
ska? Zam ęt w prowincjach Marche, Umbrii i w skorej do
wszelkich buntów Romanii, florenckie intrygi Medyce-
uszów, których Lorenzo Magnifico w ostatnim okresie
swojego życia, aż do śmierci, która nastąpiła w kwietniu
1492, nie potrafił już utrzym ać w ryzach, zdrady Wenecji,
am bicje Mediolanu, a zwłaszcza zuchwałe gw ałty i ok ru t
na przebiegłość F erran ta Aragońskiego, króla Neapolu —
wszystko to zatruw ało gorzką udręką ostatnie dni Inno
centego VIII. Aż w końcu, kiedy siły um ysłowe przygasły,
a świadomość zacieśniła się do resztek życia uczuciowego
jedynie, już tylko najlepiej m u znane im iona — dzieci
i w nuków — jaw iły się w jego pamięci.
Rędzina stanow iła najcięższy grzech Innocentego VIII.
Grom ił go później w surowej łacinie swoich Ilistoriae frate
Egidio, mnich z Viterbo; twierdził on, że Innocenty jeśli
10
nie wynalazł, to w każdym razie ostentacyjnie upraw iał
nepotyzm, posuw ając się aż do urządzania w pałacu pa
pieskim uroczystości weselnych swoich dzieci i do zasiada
nia przy ucztach wespół z kobietami, czego w yraźnie
wzbraniało praw o kanoniczne. Owych dzieci nie było
. pewnością szesnaścioro, chociaż tyle ich naliczył h u m a
nista Marullo dając upust swem u upodobaniu do epigra
mów; ale jak to zazwyczaj byw a z krew niakam i tych,
I tórzy szczęśliwym przypadkiem znaleźli się przelotnie
u władzy, były chciwe i nigdy nie zaspokojone. Papież
popierał i faw oryzow ał dw oje z nich, jedyne, których
imiona przeszły do historii, Teodorinę i Franceschetta;
wszelkie dobra i zaszczyty spadały obfitym deszczem na
ich głowy. Cały Rzym, czy to przyglądając się w spania
łym kaw alkadom , czy słuchając opowiadań uczestników,
brał żywy udział w uroczystościach urządzanych w W aty
kanie w 1488 z okazji na wskroś politycznego m ałżeństw a
Franceschetta z córką Lorenza Medyceusza, M agdaleną.
W następnym reku odbyło się, również w W atykanie, d ru
gie wesele: córka Teodoriny, Battistina, zaślubiła Luigiego
d ’Aragón. M ałżeństwo to miało stanowić rękojm ię przy
mierza pomiędzy papieżem a królem Neapolu. Dzieci ota
czały Innocentego zawsze, nie zabrakło ich także przy jego
śm iertelnym łożu.
Papieżowi jednak w ydaw ało się, że jest niewinny, a w
każdym razie cbm yty z grzechów przez tę śmierć, jaka
mu przypadła w udziale, i kto wie, czy myśląc tak nie
miał racji. Franceschetto był u jego wezgłowia, względnie
w sąsiedniej komnacie (miał później napisać, że ojciec
zm arł na jego rękach), kiedy papież odbyw ał spowiedź
publiczną w obecności wszystkich kardynałów . N akazyw ał
im, by w ybrali dobrego po nim następcę, i prosił o przeba
czenie, jeśli nie potrafił godnie wypełniać obowiązków,
jakie nakładała na niego powierzona mu najw yższa god
ność. Mówiąc to płakał. Skończywszy spowiedź papież
spodziewał się, że będzie mógł już zaznać spokoju. Ale za
ciekła ryw alizacja pomiędzy wojowniczymi kardynałam i,
przybierająca wciąż na sile w ciągu ostatnich lat, w y
11
buchła teraz tak gwałtownie, że echa jej dcszły aż cło uszu
umierającego. Dnia 21 lipca pomiędzy wicekanclerzem
Kościoła, Katalończykiem Rodrigiem Borgią, który z w łaś
ciwą sobie zdolnością łagodnej perswazji prosił papieża
o przekazanie zam ku Świętego Anioła do dyspozycji Ko
legium kardynałów , a G iulianem della Rovere, który po
jaw ił się w decydującej chwili, niby aktor na scenie, by
sucho a rzeczowo wyjaśnić, że Borgia stanowi w łonie Ko
legium najsilniejszą pozycję i że oddać mu zamek znaczy
łoby pozwolić m u zawładnąć Rzymem i papiestwem —
poczęły krzyżować się coraz zjadliwsze argum enty, coraz
brutalniejsze wyzwiska. „Przezyw ali się marranami (mie
szańcami) i białym i M auram i” — donosił A ntcnello da 3a-
lerno m argrabiem u Gonzaga. Zwyciężył Rovere; zamek
Świętego Anioła pozostawiono dotychczasowem u kasztela
nowi, do chwili kiedy miał go przekazać nowo obranem u
papieżowi. W cztery dni później, 2G lipca 1492, tron p a
pieski czekał już na następcę.
Sytuacja w e Włoszech była w tym momencie, jak w ia
domo, niezm iernie trudna. K raj podzielony był na odręb
ne państew ka i lenna, pow iązane między sobą przym ie
rzami, raz po raz zryw anym i i gwałconym i bądź siłą
zbrojną, bądź na drcdze dyplomatycznej. Jak ą taką rów
nowagę skłóconych żywiołów, równie wątpliw ą, jak ko
nieczną, utrzym yw ali dotychczas świeccy i duchowni
władcy i mężowie stanu; lawirow ali oni pośród raf kon
fliktów, słusznie sądząc, że w yraźny rozłam sił na terenie
półwyspu musiałby pociągnąć za sobą jak najgorsze skut
ki. W ostatnich latach XV w ieku najście wroga zagrażało
nie tylko od wschodu, ale także, i to bardziej, od północy
Europy, z Francji. Uporządkow ana i zjednoczona w e
wnętrznie, przekształcona za panow ania L udw ika XI w
silne państwo, F rancja nie ukryw ała wcale swoich roszczeń
do królestw a Neapolu, głosząc, że Aragonowie w ydarli je
bezpraw nie domowi andegaw eńskiem u; również, choć na
razie nie tak jawnie, F rancja rościła sobie p raw a do księ-
12
■lwa M ediolanu na zasadzie dziedzictwa, jako że V alentina
Visconti zaślubiła jednego z członków domu orleańskiego.
Młody król K arol VIII, następca Ludw ika XI, usiłował
wpłynąć na przebieg konklaw e tak, by znaleźć w nowym
papieżu poparcie dla swych planów podboju Neapolu.
W akcji tej sprzym ierzył się z najpotężniejszym przeciw
nikiem Neapolu, wujem , opiekunem i regentom młodziut-
!.iego księcia Mediolanu, Ludovikiem Sforzą, zw anym Moro.
Sforza, bogaty, potężny i obdarzony pewnością siebie, któ
rej najlżejsza naw et wątpliwość nigdy nic zmąciła, nie
obawiał się w owym czasie niczego i nikogo. Rękę jego
dawało się wyczuć w każdej bez w yjątku politycznej afe
rze na terenie półwyspu; wszędzie miał swoich spraw o
zdawców, przyjaciół, agentów, szpiegów: w W atykanie za
domowił się na jego rozkaz b rat jego Ascanio Maria,
młody kardynał o wielkich ambicjach, bardziej inteli
gentny niż subtelny, szczodry, ryzykant, praw dziw y me-
diolańczyk. Z tym to kardynałem Sforzą związali się ści-
! :ym przym ierzem na zgubę Neapolu wszyscy wrogowie
króla F erra n ta Aragońskiego, który znów sprzym ierzył się
dla obrony z Giulianem della Rovere i jego stronnikam i.
Zgubna ryw alizacja pomiędzy Neapolem a Mediolanem,
która m iała otworzyć dropę obcym inw azjom i której
żadne związki małżeńskie, żadne pojednawcze wysiłki ni
gdy nie zdołały złagodzić, w kraczała obecnie w stadium
zaciętej walki; obie walczące streny w równej mierze m ia
ły się przyczynić do zniszczenia wolności i niezawisłości
państew ek włoskich.
Wodzowie obu stronnictw, Ascanio Sforza i Giuliano
della Rovere, skupiali wokół siebie większość kardynałów .
Z opublikow anych ostatnio dokum entów dotyczących prze
biegu konklaw e z 1492 w ynika jasno, że Ascanio nie dążył
wcale do zdobycia dla siebie godności papieża. Był zbyt
miody — liczył zaledwie trzydzieści siedem lat — poza tym
nikt nie ścierpiałby na pewno, by siły zbrojne papiestw a
dostały się w ręce i tak nazbyt już potężnego Ludovica
Moro. Giuliano della Rovere nie był już taki młody, ale
godzina jego wielkości leżała jeszcze daleko przed nim
13
i on sam dobrze o tym wiedział; pomijając już, że spośród
kardynałów on chyba był tym, którem u jego szorstki spo
sób ty c ia i bezwzględność przysporzyły najwięcej wrogów
Obaj obrali m etcdę popierania kandydatów cudzych: Giu-
liano popierał portugalskiego kardynała Giorgia Costę,
osiemdziesięcioletniego krzepkiego i dostojnego starca, któ
rego w ybór byłby przez wielu chętnie widziany, ponieważ
jego sędziwy w iek pozwalał spodziewać się w krótce no
wego konklawe (wbrew przew idyw aniom Costa żył jeszcze
przeszło piętnaście lat); Ascanio zaś neapolitańczyka, prze
ciwnika króla Ferrante, kardynała O tw iera Carafę, a w
razie gdyby ten nie dopisał — wicekanclerza Kościoła,
Rodriga Borgię.
Widać stąd, że imię Rodriga Borgii nie stało wysoko na
giełdzie przewidywań. Współcześni w spom inają o jego
kandydaturze mimochodem, jak gdyby nie m iała ona żad
nych widoków powodzenia. Nie wiemy, jak on sam osą
dzał te przew idyw ania w swej przebiegłej katalońskiej
mózgownicy i czy rad był, że ma dzięki tem u wolną rękę
w swoich w łasnych poczynaniach. Jedno jest pewne, ze
jego pragnienia i ambicje zw racały się dawno w kierunku
tronu papieskiego, skoro już w 1484, w okresie w yboru
Innocentego VIII, usiłował pmcy pomocy intryg i obietmc
zdobyć dla siebie tiarę; nie zdołał jednak tego dopiąć.
Teraz po ośmiu latach, jeszcze bogatszy i w bardziej
sprzyjających okolicznościach, jako że pośród zwalczają
cych się stronnictw reprezentow ał kierunek z pewnością
nie proneapolitański, ale także nie promediolański, w y
trwale, chcć po cichu, podejm ow ał nową próbę. W intere
sie Ascania leżał w ybór takiego papieża, który m iałby mu
coś do zawdzięczenia; myślał więc, że w najgorszym w y
padku, zważywszy bogate beneficja, jakie by to za sobą
pociągnęło, wyniesienie Borgii byłoby również korzystne
dla jego planów. Omyłka, jak ą popełnił w tych oblicze
niach, nie polegała na błędnym rozumowaniu, ale na nie
znajomości psychologii. Przewidział bowiem wszystko
oprócz jednej rzeczy: że takiem u lisowi jak Rodrigo Borgia
nigdy nie zdoła narzucić swojej woli.
14
Dnia 6 sierpnia 1492 konklawe zostało otwarte. Po w y
słuchaniu śmiałego przemówienia B ernardina C arvajal na
tem at zepsucia, będącego plagą Kościoła, przystąpiono do
pierwszego głosowania. Rodrigo Borgia otrzym ał siedem
głosów, dziewięć Carafa, pięć Giuliano della Rovere, Costa
i kardynał Wenecji Michiel po siedem: tak przedstaw iały
się najpoważniejsze kandydatury. Znam ienne jest, że Asca
nio Sforza nie otrzym ał ani jednego głosu; dowodzi to, że
naw et swoim najpew niejszym stronnikom w ydał w yraźne
dyspozycje. Głosowanie nie dało w yniku: w yczekujące na
placu przed bazyliką Świętego Piotra tłum y rozeszły się
do domów. Drugie głosowanie: Rodrigo osiąga esiem gło
sów, C arafa pozostaje przy dziewięciu, pięć otrzym uje
Giuliano della Rovere, siedem Michiel. Jest godzina dzie
wiąta rano, wszystko zdaje się pogrążone w spokoju letnie
go dnia. Konklawiści, czyli osoby przydzielone do usług
głosującym kardynałom , milczą dyskretnie, jednak pewne
wieści w ydostają się na zewnątrz, rozprzestrzeniają, ule
gając po drodze przekształceniom; raz po raz w yruszają
konni posłańcy niosąc wiadomości na cały kraj. Carafa?
Michiel? Czy Costa? Tymczasem, mimo pozorów spokoju,
gw ałtow ny ferm ent wzbiera w łonie konklawe; walka
między obu stronnictw am i jest równie zacięta, jak bezce
lowa: żadnem u nie udaje się skruszyć oporu strony prze
ciwnej. Ascanio nie ustępuje na krok, Giuliano również
stoi m urem . Teraz nadchodzi chwila Rodriga Borgii: jesz
cze parę godzin i św iat będzie należał do niego. Co w łaści
wie zaszło w tym dniu, praw dziw ie w ielkim dniu wice
kanclerza? W jaki sposób zdełał on wpoić w umysły
wszystkich kardynałów przekonanie, że pow inni zgodnie
głosować na niego? Nie będziemy rozważali tu szczegóło
wo wszystkich pertraktacji i ustnie zaw ieranych paktów,
które w ypełniły dni 10 i 11 sierpnia: tego wieczora Borgia
może już liczyć na siedemnaście głosów, osiąga zatem
i przekracza w ym aganą większość dwóch trzecich. Wiado
mość dociera do uszu Giuliana della Rovere: ten rozważa
ją, widzi, że nic się już tu zrobić nie da. „Wówczas — jak
stwierdzi później w swej relacji poseł F errary — widząc,
15
że nie zwycięży ni siłą, ni układam i”, przechodzi „z ocho
czą gotowością” na stronę nieprzyjaciela. Skapitulował
i kapitulacja ta przyniosła m u opactwo, rozm aite docho
dowe prebendy, nader w ażne poselstwo w Awinionie, for
tecę Ronciglione. Forteca ta, leżąca przy trakcie północ
nym, miała stanowić odpowiednik strzegącej morza
tw ierdzy R overe’ów w Ostii. Mając w ten sposób na oku
wszystkie drogi wiodące do Rzymu, mógł kardynał od
San Piętro in VincoIi dckładnie kontrolować każde poru
szenie nowego papieża. Przez cały dzień i całą noc nie
ustaw ała podziem na działalność kierow ana z ukrycia przez
Rcdriga Borgię. O świcie, 11 sierpnia, niezbyt licznie z po
wodu wczesnej pory zgromadzeni na placu Świętego Pio
tra rzym ianie ujrzeli, jak w ypadają cegły z zam urow anego
na czas konklaw e okna, i usłyszeli głos oznajm iający rados
ną wieść: w stąpienie wicekanclerza Rodriga Borgii na tron
papieski pod imieniem A leksandra VI. W czw artym gło
sowaniu uzyskał wszystkie głosy.
W jakim stopniu były to głosy uczciwe, czyli jak dalece
panoszył się grzech symonii na konklawe 1492, za długo
byłoby rozważać, nie należy to zresztą do niniejszej
historii. Niewątpliwie, jak w ykazał niedawno La Torre,
tym, co najwięcej pomogło Rodrigowi Borgii, była nie
ustępliwość polityczna obu głównych rywali; ale równie
pew ne jest i to, że pozyskał on sobie większość k ard y n a
łów bogatym i daram i i że żaden z nich nie był od tej
uczty odsunięty. Obrót pieniężny stał się w owej chwili
tak ożywiony, że bank Spannocchich, mający w swej pie
czy zasoby Borgiów, znalazł się o krok od bankructw a.
Jeżeli naw et w zm iankę o owych mułach objuczonych
srebrem , wiedzionych z dom u Rodriga do dom u Ascania
Sforzy, o których pisze Infessura, należy częściowo poło
żyć na karb jego skłonności do bajkowego w yolbrzym ia
nia, do widowiskowej barwności i symboliki, to jednak
nie ulega wątpliwości, że symoniczny handel kwitł, co
zresztą jako zjawisko m oralne jest całkowicie zgodne
z wcześniejszymi dziejami życia Rodriga Borgii.
16
„Nasz dzielny papież — pisze wkrótce po konklawe,
31 sierpnia, G iannandrea Boccaccio, korespondent księcia
F errary i biskup Modeny — już od początku ukazuje, kim
jest i kim był zawsze.” Owi korespondenci, chytre lisy
um iejące przejrzeć każdą rzecz na wskroś, bezwzględnie,
niem iłosiernie a ze znajomością rzeczy, wiedzieli, co myśleć
o tym Hiszpanie, opierając się na dotychczasowych dziejach
jego i jego rodziny.
Rodzina Borgiów pochodziła z Hiszpanii, z Yativa koło
Walencji. Miasteczko o niskich, białych domach, ry su ją
cych się na błękitnym jak perska majolika tle nieba, za
mieszkiwała ludność o mieszanej, hiszpańsko-arabskiej
krwi, zapalczywa, gwałtowna, o potężnych namiętnościach.
Borgiowie stanowili ród z daw na tam zakorzeniony, od
wieków w ydający z siebie wojow ników i mężów stanu:
prow incjonalne znakomitości, dość wysoko cenione na
dw orach K astylii i Aragonii. Byli to ludzie czynni i ruch
liwi, złączeni między sobą silną więzią rodową, jak ple
miona żydowskie daw nych wieków. M ałżeństwa zawierali
przeważnie wśród krew nych, chyba że chcieli skoligacić
się z którym ś z wyższych rodów, by dodać blasku swem u
nazwisku, jak w w ypadku kiedy wprowadzili w swój dom
Sybillę Doms, w której żyłach płynęła krew Aragonów.
Ale okres wielkiej pomyślności rodziny zapoczątkował do
piero Alonso Borgia, papież K alikst III. Dzieje jego to
dzieje człowieka, którem u sprzyjało szczęście. Urodzony
jako ostatnie dziecko w rodzinie, gdzie były już cztery
córki, z powołania poświęcił się karierze duchow nej, w y
bierając sobie jako przedm iot studiów prawo. Pasjonow ały
go subtelne form ułki praw a kanonicznego, te najbardziej
ścisłe form y prawniczego myślenia. Usłyszawszy wygło
szone przez niego kazanie dom inikanin Vincenzo F erreri
przepowiedział m u wielką przyszłość nazyw ając go chlubą
rodziny i narodu. Przepowiednię tę Alonso Borgia przyjął
jako dobrą nowinę, której każdy młody człowiek z ufnoś
cią oczekuje, ale nie bez skrytych obaw i nieśmiałości
właściwej jego dw udziestu latom. Od tej chwili kroczył
2 L u k r e c ja B orgia t. I
17
szybko naprzód; jako sekretarz króla Alfonsa A ragoń
skiego został w ysłany w poselstwie do papieża M arcina V
i oddał mu znaczne usługi, z których najcenniejszą było
nakłonienie antypapieża Klem ensa VIII do rezygnacji ze
swej uzurpow anej godności. W nagrodę za to ów młody
walencki kapłan otrzym ał biskupstw o Walencji, które
miało w przyszłości stać się w rodzinie Borgiów czymś
w rodzaju dziedzicznego nadania. Zasługi i chwalebne
obyczaje przyniosły z czasem Alonsowi kapelusz kard y
nalski. A wreszcie 8 kwietnia 1455, jako siedemdziesięcio-
siedmioletni starzec, schorowany, ale bynajm niej nie znużo
ny żeglowaniem wśród raf w alk i zawiści, zasiadł na tronie
papieskim niemal niespodziewanie dla wszystkich, nie w y
łączając siebie samego.
Uczciwy człowiek, debry kapłan, zdecydowany w dzia
łaniu i szczery w intencjach, K alikst III nie obejmował
jednak um ysłem zagadnień wielkiej polityki, a zwłaszcza
nie miał zrozumienia dla spraw kultury i sztuki. Jego
uporczywa głuchota w tej dziedzinie, jak również brak
upodobania do literatury klasycznej, w yjątkow y na tle
pasjonującego się łaciną i greką Quattrocenta, zyskały mu
u współczesnych hum anistów włoskich opinię barbarzyńcy.
Oskarżali go oni, nie bez pew nych podstaw zresztą, że ka
zał średniowieczne ilum inow ane kodeksy z biblioteki w a
tykańskiej obedrzeć ze złota i srebra, aby przetopić je na
monety grom adzone na potrzeby krucjaty przeciwko nie
wiernym . Pew nym uspraw iedliw ieniem tej nadto śmiałej
decyzji była rzeczywista i nagląca konieczność zbrojnego
wystąpienia przeciwko w zrastającej potędze tureckiej.
Obawa najazdu tureckiego i przyw iązanie do rodziny — te
dw a uczucia dominowały w życiu Kaliksta III. Podobnie
jak Innocenty VIII i on także ulegał pokusom nepotyzmu
i przejaw iał w tych spraw ach słabość, pobłażliwość i w y
rozumiałość, jakim i się poza tym bynajm niej nie odzna
czał. Cechy te w ybuchały w nim spontanicznie, ilekroć
stanął przed nim któryś z członków jego rodu, w yw ołując
niezmiennie wzruszenie. Nie miał dzieci — w każdym ra
zie w ątpliw e jest, czy rzeczywiście był jego synem ów
18
Francesco Borgia, późniejszy arcybiskup Cosenzy; nato
miast siostry, siostrzeńcy, kuzyni i dalsi krew ni wszelkich
stopni najeżdżali Rzym łupiąc go, jak się dało, i ściągając
na siebie powszechną nienawiść. Szczególnymi ulubień
cami papieża byli dwaj siostrzeńcy, Pedro Luis i Rodrigo,
synowie siostry jego Izabelli, która zaślubiła krew nego
Jofre Borgię. Byli oni podwójnie Borgiami, po mieczu i po
kądzieli.
Rodrigo, przeznaczony do stanu duchownego, czuł się
w nim znakomicie. Zostawszy kardynałem w w ieku lat
dw udziestu pięciu, dzięki poparciu w uja doszedł do stano
w iska wicekanclerza Kościoła, „drugiego papieża”, jak to
określił zawistnie któryś ze współczesnych. Był w spania
łym dostojnikiem kościelnym, w ym ow nym , o niezwykle
ujm ującym sposebie bycia; jeden jedyny w rodzinie p i-
trafił osiągać korzyści nie będąc znienawidzonym. Nato
miast brat jego Pedro Luis, piastujący niewiarygodną ilość
godności i urzędów — był między innymi naczelnym do
wódcą wojsk papieskich i prefektem Rzymu — budził nie
nawiść natychm iast i nieuchronnie, gdzie tylko się poka
zał. Powszechna wściekłość i nienawiść w stosunku do
niego, zupełnie uzasadniona, wciąż skrycie przybierała na
sile. Pew nego dnia papież rozchorował się. A gcnia była
długotrw ała, m ajestatycznie ponura, praw dziwie hiszpań
ska: w otoczeniu krew nych, jałm użników i n ajw ierniej
szych swoich ziomków, pośród płonących dniem i nocą
świec, przy żałobnym śpiewie psalmów papież leżał na
śm iertelnym łożu, a tymczasem w mieście zaczynały w y
buchać pierw sze zamieszki. Pedro Luis czuł się niepewnie,
rozumiał, że lada chwila przyjdzie mu zdawać rachunek,
obmyślał już jakieś plany bohaterskiej obrony. Ale stał
przy nim rozważny Rodrigo, po raz pierwszy w ysuw ając
się naprzód. I otóż w ostatnim dniu życia papieża Kaliksta
prefekt Rzymu, dowódca wojsk papieskich, ucieka z po
mocą i pod csłoną kardynała Rodriga i kardynała w enec
kiego Barbo. Obaj towarzyszyli mu do Ostii, po czym zo
stawili go, każąc sam em u walczyć ze złym losem. Ścigany
przez Orsinich, opuszczony przez własnych żołnierzy, zdo
2*
19
łał dzięki energii i szczęśliwemu przypadkowi schronić się
do fortecy Civitavecchia, gdzie z garstką zaufanych ludzi
miał czekać na sposobną chwilę powrotu do Rzymu. Tam
też 26 września 1458 dosięgła go śmierć.
Rodrigo tymczasem, spokojny i nieustraszony m im o p a
nującego wzburzenia, udał się do bazyliki Świętego Piotra
modlić się za konającego papieża. Chroniła go kardynalska
purpura, ale bardziej jeszcze w łasny jego prestiż. Dopuścił
do spustoszenia swego pałacu w przekonaniu, że najnie-
spokojniejsze duchy w yładują się w tym rabunku, i rze
czywiście nic gorszego go nie spotkało, podczas gdy naw et
włoscy stronnicy Borgiów wszyscy niemal doznali srogich
prześladowań, a wielu z nich poniosło śmierć, nie w yłą
czając najem nych żołnierzy. Toteż, zanim jeszcze na tw a
rzy Kaliksta zagasł ostatni błysk życia, opuścili go wszys
cy, przejęci strachem — krewni, domownicy, naw et siostry.
Jeden tylko Rodrigo pozostał przy nim i on jeden był
świadkiem śmierci starego papieża.
Następny papież, Pius II, Enea Silvio Piccolomini, miłoś
nik rozum u i sztuki, w ytw orny hum anista z Corsignano,
miał aż nadto powodów, żeby popierać rodzinę Borgiów.
Poczuwał się względem niej do długów wdzięczności, a P ic
colomini nie był z tych, co zapominają o oddanych im
przysługach. Winien był wdzięczność Kalikstowi, ale b a r
dziej jeszcze Rodrigowi, którego głos zadecydował o w y
borze. Mimo to z tego właśnie okresu d atuje się doku
ment, jeden z najwięcej mówiących o życiu Rcdriga: jest
to własnoręczne pismo toskańskiego papieża, ów słynny
list z naganą, który Pius II posłał w czerwcu 1460 z Bagni
di Petriolo do Sieny.
„Doszły nas słuchy — pisze Pius II swoją płynną i w y
tw orną łaciną — jakoby trzy dni tem u kilkanaście sieneń
skich niewiast zgromadziło się w ogrodach Giovanniego
Bichi i że Ty, niepom ny na swą godność, przebywałeś
wraz nimi od pierwszej do szóstej godziny po południu,
m ając za tow arzysza innego kardynała, który, jeśli już nie
przez wzgląd na godność Stolicy Apostolskiej, to chociaż
by ze względu na wiek poważny winien by o swoich obo
20
wiązkach pamiętać. Doszło do nas, jakoby tańcow ano tam
w sposób nie nazbyt skromny. Nie brakło rozlicznych
igraszek miłosnych, Ty zaś poczynałeś sobie zgoła jak
świecki młodzian. Przystojność nie pozwala nam wymieniać
tego wszystkiego, co tam jakoby zaszło; są to rzeczy, których
samo nazw anie nie licuje z piastowaną przez Ciebie god
nością. Mężom, ojcom, braciom i m nym krew nym , jacy
owym niewiastom towarzyszyli, wzbroniono wstępu, iż-
byście mogli zażywać większej swobody w zabawie i sami
tylko w kom panii niewielu swoich zaufanych rej wodzili
w tańcach. Donoszą nam, jako w Sienie o niczym innym
się nie mówi i jako całe miasto śmieje się z Twojej lek
komyślności. Czy zalecanie się do dzieweczek, posyłan:a
im owoców, a tej, którą wyróżniasz, także i win przed
nich, przepędzanie całych dni na widowiskach i wszela
kich rozryw kach, a wreszcie odd ilenie mężów gwoli więk
szej swobody są to rzeczy, które przystoją Twojej godnoś
ci — pod Twój własny oddaję to osąd. Błędy Tw oje przy
noszą ujm ę nie tylko nam, ale również pamięci w uja
Twego Kaliksta, który Ci tak rozliczne funkcje i zaszczy
ty zawierzył. Wspomnij na godność Twoją i nie staraj
się o zyskanie u młodzieńców i panien famy galanta...”
Twierdzić, jak tego zresztą próbowano, że słowa te są
jedynie echem oczerniających plotek, byłoby oczywistym
absurdem . Fakty musiały widać dojść do powszechnej
wiadomości, skoro papież dodaje, zatroskany: „Tutaj,
w Bagni, gdzie przebywa wiele osób duchow nego stanu
tudzież wiele świeckich, stałeś się przedm iotem powszech
nej obm ow y.”
Potw ierdzeniem słuszności tych w ym ów ek jest opubli
kow any przez Luzia list z miesiąca lipca 1460 w ysłany przez
posła m antuańskiego ze Sieny, Bartolomeo Bonato, do
m argrabiego Mantui. Opisana jest tam ze szczegółami owa
budząca zgorszenie uroczystość, urządzona, jak podaje
autor listu, z okazji chrzcin.
„Więcej nic nie mam Waszej Dostojności do doniesienia,
jak tylko, że odbyw ały się tu dzisiaj chrzciny... w domu
jednego z tutejszej szlachty; gościli tam jako chrzestni
21
monsignore de Rohan i w icekanclerz (R. Borgia); zapro
szeni przez gospodarza do ogrodów, udali się tam, zanie
siono również ochrzczoną dziecinę. Nie brakło wszelakich
specjałów, jakie tylko na tej ziemi mieć można, i zaba
wiono się przednio, jeno nikt, kto tonsury nie ncsi, nie był
tam dopuszczony... Sieneńczyk pewien, którem u wejścia
wzbroniono i który na próżno dostać się wszelkimi sposo
bami usiłował, rzekł: «Przcbóg, jeśli ci, co się w ciągu
lego roku narodzą, pójdą w ślady swych ojców, będziemy
mieć samych jeno księży i kardynałów.®”
Siena przedstaw iała wówczas, pod pogodnym niebem
wczesnego lata, barw ny, wesoły kobierzec, jaki utkał nie
gdyś w swych wierszach Folgore di San Gimignano. Wi
dział on ulice tego miasta „górą w girlandach, w pom a
rańczach dołem ”; pom arańcze rzucały na ulicę rozbawione
m łode kobiety w ychylone przez poręcze balkonów lub
ukazujące się niby w ram kach w gotyckich lukach w ąs
kich okien. Wśród tego pejzażu m alowanego całą skalą
miłosnych barw , Rodrigo Borgia, czy to przechadzając się
po ogrodach usianych liliami w aksam itnym cieniu cypry
sów, czy krocząc przez ulice i place, czy w stępując do
kościołów, w których żyje wciąż jeszcze płomienny, a za
razem anielski duch świętej K atarzyny, musiał doznawać
uczucia spójni i harm onii z całym owym pięknem, co choć
nie sięga w sam ą głąb człowieka, to jednak pomaga
zmysłom i duszy uzyskać pełną, gorącą dojrzałość.
Rodrigo miał wówczas trzydzieści lat — szczęśliwy wiek,
który przyciągał doń kobiety, w edle słów kronikarza Gas-
p are da Verona, „jak magnes przyciąga żelazo”. Stw orzył
sobie swoisty kodeks reguł galanterii, nader rycerskich
i miłych, a najchętniej stosował z nich te, które najlepiej
w yrażały w ybujałą cielesność jego natury: cóż bow iem in
nego oznaczało owo posyłanie rzadkich owoców i w ybor
nych win kobietom, które mu się podobały, aniżeli in
stynktow ną, w7łaściwTą zm ysłowym mężczyznom chęć
uczestniczenia w czysto fizycznym życiu kobiety, w której
jest zakochany? List Piusa II trafił w sedno i łatw o sobie
wyobrazić, jak niewdzięcznie został przyjęty pośród takiej
22
powodzi rozrywek. Mimo to Rodrigo odpowiedział nań na
tychmiast, używ ając argum entów tak przekonywających,
że jeśli nie udało mu się całkowicie oszukać papieża, to
w każdym razie usposobił go znacznie łagodniej. Pius II ni
czego zresztą innego nie pragnął, jak oczyścić swego k ardy
nała w icekanclerza z wszelkich zarzutów. W poważnym,
stanowczym tenie jego odpowiedzi daje się wyczuć chęć
przebaczenia, co nie znaczy, że nie czuł goryczy z racji tego,
co się działo podczas pobytu Rodriga w Sienie. „To, coś
uczynił — oświadcza — nie może być bez winy, ale nie jest
też może tak dalece godne potępienia, jak mi przedstaw io
no.” Na przyszłość zalecał jednak Rodrigowi więcej rozwa
gi; co do niego samego, to owszem, przebaczył mu zapew
niając, że dopóki Rodrigo będzie postępował dobrze, on bę
dzie mu ojcem i opiekunem.
Pomiędzy tym listem a owym z lipca nie zachodzi, rzecz
jasna, żadna sprzeczność. A naw et mówi on wyraźnie, że
postępowania Rodriga nie da się uspraw iedliw ić tak, jak
by papież pragnął. Wyczuwa się w nim żal z powodu tego,
co ma dopiero nastąpić, co papież przeczuwa, wiedząc za
razem, że nie będzie mógł niczemu zapobiec. Rodrigo,
pragnąc okazać skruchę, porzucił Sienę i usunął się Jo
Corsignano, by pogrążyć się w samotności.
Tam też jął ostentacyjnie odpraw iać pokutę. Może jed
nak nie tyle w celu um artw iania swej bujnej natury, ile
właśnie dając upust nadm iarow i sił uganiał się po lasach,
dolinach i górach toskańskiego Apeninu za zwierzyną. J e
go przyjaciele, m argrabiow ie M antui, obdarzali go na te
łowy sforam i psów gończych i wyszkolonymi sokołami.
Dziękując im za to, kardynał zwierzał się, że gdyby nie ich
szczodrość, przyszłoby m u „żyć bezczynnie i bez żadnej
zgoła przyjem ności” i „mozolnie kroczyć po tej naszej ka
m ienistej i ciernistej drodze”. Widać z tego, w jaki sposob
pojm ował on życie pokutnika.
Rodrigo Borgia wstąpił zatem na tron papieski z dosto
jeństw em i pewnością siebie właściwą w ybrańcom losu. Li
czył zaledwie sześćdziesiąt lat — jest to wiek, w którym
23
zdrow y i dobrze się m ający mężczyzna osiąga właściwie do
piero pełnię dojrzałości duchowej. Aleksandrowi VI nie da
się przypisać praw dziwego talentu politycznego; raczej niż
w ybitny umysł cechował go niezw ykły urok osobisty, bę
dący jak gdyby em anacją duchow ą jego wspaniałej kon
dycji fizycznej. Dodać do tego trzeba zrozumienie dla
spraw państwa, doskonałe opanow anie zagadnień kościel
nych i praw nych, intuicję polityczną działającą szybko
i celnie. Nie opanował nigdy sztuki krasomówczej w stylu
Cycerona, jaka była w zwyczaju u purpuratów tej epoki,
ale jego łacina w piśmie jest w yrazista i w ykw intna, a ży
we słowo — łacińskie, włoskie czy hiszpańskie — cechuje
zawsze pewien w rodzony wdzięk, na który składa się róż
norodność akcentów, niespodziewanie pojawiające się to
ny m elodyjne i patetyczne oraz sugestywność spraw iająca,
że kiedy w ypow iadał pogląd osobisty, potrafił usunąć z pa
mięci słuchających naw et najbardziej uznaną i bezwzględ
ną prawdę. W swoich w ystąpieniach publicznych posługi
w ał się chętnie efektam i teatralnym i, zgrywał się, można
powiedzieć, ale robił to zawsze wspaniale, z godnością
i dostojeństwem, którem u przydaw ała jeszcze blasku p u r
pura i klejnoty, w yglądające na nim, jakby były dla niego
stworzone. Rodrigo Bcrgia nie miał w sobie nic z Anti-
nousa; jego uroda, na którą składało się wszystko inne
raczej niż regularność rysów i klasyczne proporcje, prze
jawiała się zwłaszcza w w yrazie bardzo męskim, radośnie
zuchwałym , bijącym z jego tw arzy i pełnych w arg, zaak
centow anym wreszcie w w ydatnym garbie nosa, nieom yl
nym w skaźniku siły i wrażliwości. W wieku lat sześćdzie
sięciu pociągały go jeszcze bardzo kobiety i okazywał to
tak jawnie, że patrzącym nasuwało się mitologiczne po
rów nanie z zalotami Jowisza do m ałej Danae czy cnotliwej
Ledy. Do swoich synów był nam iętnie przyw iązany, szukał
w nich siebie samego i odnajdyw ał tym łatwiej, im byli
urodziwsi i bardziej żywotni; patrzał na ich rozkw it ze
zm ysłowym zadowoleniem, które sprawiało, że współcześ
ni mówili o nim: „Bardziej nam iętnego mężczyzny nie
było na świecie.”
24
W 1492 zm arł pierw orodny syn Rodriga, ten, dla którego
ojciec postarał się o utw orzenie w Hiszpanii księstwa Gan-
dii, Pedro Luis, jak stryj. Zm arła również Jeronim a, która
dzięki m ałżeństw u weszła do jednego z w ielkich rodów
rzymskich, Cesarinich. Druga córka, Izabela, wiodła spo
kojne życie u boku męża, szlacheiea rzymskiego Pietra
Matuzzi. M atki tych trojga nie są znane w historii. Matką
czworga młodszych, Cezara, Juana, Lukrecji i Jofrego,
ulubieńców, o których A leksander myślał z radością, była
Vannozza Cattanei; kobieta najdłużej przez Rodriga Borgię
kochana i do końca otaczana jego opieką żyła w cieniu
i zdawała się nie mieć żadnego bezpośredniego w pływ u na
swego wielkiego protektora. Kochała, była kochana, dzieci
jej w zrastały bujnie jak topole czerpiące soki z potężnej
rzeki ojcowskiej miłości. Cezar miał teraz lal osiemnaście,
przywdział szaty duchow ne i kto wie, czy po głowie ojca
nie snuła się myśl uczynienia z niego trzeciego papieża
Borgii. Siedem nastoletni Juan, przeznaczony do kariery
wojskowej, odziedziczył po bracie Pedro Luisie tytuł
księcia Gandii. D w unastoletnią Lukrecję powierzono pie
czy krew nej papieża, A driany Mila Orsini. Co się tyczy
małego Jofre, trudno było jeszcze przewidzieć, co mu los
przyniesie; na razie przypadły mu, w wieku lat jedenastu,
tytuł i dochody kanonika i archidiakona Walencji.
Vannozza, której długotrw ała nam iętność kardynała
Borgii przyniosła wiele radości i ponadto duże zasoby ma
terialne, będące dla niej oparciem w tych niemłodych już
latach, w idyw ała często swe dzieci, ale nie mieszkała ra
zem z nimi. Życie jej regulow ały społeczne wymogi przy-
stojności i godności. Mieszkała zawsze w swoim własnym
domu i była — z niewielkimi przerw am i — legalnie poślu
bioną żoną, najpierw niejakiego Domenico d ’Arignano, ofi
cera wojsk papieskich, następnie m ediolańczyka Giorgio
de Croce, za którego wyszła około 1480. Z tym to mężem,
którego obdarzyła również synem, O ttavianem , mieszkała
w w ygodnym dom u przy Piazza Pizzo di Merlo, w sąsiedz
twie dom u k ardynała Borgii. Dom frontem zwrócony był
ku placowi, pełno więc w nim było św iatła i słońca, któ
25
rych tak często brakow ało w ciasnych uliczkach średnio
wiecznego Rzymu, m iał wiele pokoi, cysternę na wodę,
naw et sad, który Vannozza m usiała bardzo lubić podobnie
jak swoje chłodne winnice zamiejskie.
W dem u tym mieszkała Vannozza kilka lat. Ale kiedy
um arł jej mąż, a w krótce potem i mały Ollaviano, wyszła
po raz trzeci za mąż i przeniosła się na Piazza Branca w
dzielnicy Arenula, rozpoczynając tam nową erę m ałżeń
skiego życia u boku ostatniego wybrańca, m antuańczyka
C arla Canale. Przybył on z dw oru kardynalskiego, przy
nosząc z sobą skrom ną prowincjonalną sławę, jaką cieszył
się w szczupłym kole przyjaciół literatów. Jed en z nich,
i to nie byle kto, bo sam Poliziano, zadedykował m u sw e
go Orfeusza. Jako d ar ślubny otrzym ała Vannozza, oprócz
posagu w wysokości tysiąca dukatów , urząd na dw orze pa
pieskim dla małżenka. Nie trzeba też sądzić, że on czuł
się tym m ałżeństw em przygnębiony czy upokorzony i że
przyjął ten urząd jako deskę ratu n k u w obliczu b an k ru c
tw a; przeciwnie, szczycił się nim, i to tak dalece, że naw et
w stosunku do m argrabiów M antui przybierał ton pełen
szacunku w praw dzie, ale nie pozbawiony pychy.
Bardzo możliwe, że i Vannozza również pochodziła
z Mantui, skoro kronikarz wenecki Marino Sanudo, bardzo
dokładnie poinform owany o wszystkim, co dotyczyło sąsied
niego m argrabstw a Gonzagów, wspom inając o Vannozzy
w swoim dzienniku podaje M antuę jako jej miasto rodzin
ne. Nazwisko Cattanei, w całych Włoszech pospolite, w
M antui spotykane było szczególnie często, czego liczne ślady
zachowały się w papierach archiw alnych z tam tych cza
sów. Zresztą, czy była m antuanką, czy nie, Vannozza ob
darzona była niewątpliwie, oprócz urody, żywiołowym
tem peram entem , kobiecym odpowiednikiem w ybujałej n a
tury Borgii, skoro tak długo była przez niego kochana
jeszcze naw et w wieku, który w owych czasach uważany
był za podeszły, czyli po czterdziestce. W tym właśnie
okresie przyszedł na św iat Jofre, ostatnie dziecko Rodriga;
stosunki między nimi trw ały już wówczas od lat co n aj
mniej dziesięciu: było to jak gdyby regularne m ałżeń
26
stwo. Vannozza miała dokoła siebie, jak zw ykle m o rg i-
natyczne żony, kom pletny dwór, niezbyt głośny, ale
bogaty i zasobny, który .tow arzyszył jej wszędzie, dokąd
się udaw ała, bądź na letni pobyt, bądź też chroniąc się
przed groźbą epidemii, które rokrocznie szerzyły się
w mieście — do Nepi, a jeszcze chętniej do Subiaco, posia
dłości Borgiów doskonale zaopatrzonej i obronnej.
Rodrigo, który jak wszyscy ludzie silni i m ający w iarę
w przyszłość lubił tworzyć rzeczy trwałe, zbudował na
nowo potężną fortecę na pozostałościach średniowiecznych
murów, tych samych, w których okrutni i kłótliwi opaci
z Subiaco odnieśli tyle zwycięstw i doznali tylu klęsk.
W tej przewiew nej, obszernej i bezpiecznej siedzibie Van-
nezza instalowała się w raz z całym dworem i czekała, kie
dy przyłączy się do niej kardynał. Spoglądając z wieży
zamkowej w tych dniach wyczekiwania widziała nieco
niżej klasztor, którym od 1471 zarządzał Rodrigo z rozkazu
K aliksta III; klasztor ten zam ykał w sobie szm at historii,
liczne legendy, w spom nienia wielu świętych, cesarzy
i mnichów, jednych m iłujących pokój, innych w ojow ni
czych; był zw arty w sobie, troskliw ie chroniący w swym
w nętrzu w ykute w skale sanktuarium , labirynt zdobny
w malowidła, które umieszczone na pochyłych ścianach
i sklepionych stropach, spraw iają wrażenie fantastycznych
zjaw. A kiedy w księżycowe noce m ieszkanka zam ku
wychylała się z jego zębatych wieżyc, może zdaw ało jej
się, że dostrzega na dnie głębokiego jaru, w zdłuż którego
płynęły migotliwe wody Aniene, smukłe, nagie ciała dia
belskich kusicielek, jak wbiegały drobnymi kopytkam i na
wiodący do klasztoru mostek, by zgodnie z legenda o świę
tym Benedykcie zakłócać spokój mnichów i nastaw ać na
ich cnotę. Czy te zjawy budziły w Vannozzy dreszcz za
kazanej rozkoszy? Czy może śmiał się z nich tylko jej
trzeźwy umysł?
Przypuszczalnie w Subiaco właśnie przyszła w kw ietniu
1480 na św iat jasnowłosa dziewuszka, która m iała przejść
do historii pod im ieniem Lukrecji Borgii. To miejsce
w skazuje w każdym razie w swej Storia Sublacense don
A lessandro Tummolini, sum ienny badacz, opierający swoje
prace na archiw um klasztoru w Subiaco oraz na kronice
zatytułowanej Ricordi sopra i cardinali commendatari,
0 której w spom inają inni historycy, a której rękopis za
ginął. Nie ma powodu wątpić o ścisłości danych zaw artych
w opowieści Tummoliniego, tym bardziej że m ówiąc o Ce
zarze, również urodzonym w tym zamku, autor u sp ra
wiedliwia się przed mieszkańcami Subiaco z dyshonoru,
jakiego przysparza ich miastu przypom nieniem , że w nim
właśnie ujrzał światło dzienne ów potwór; z naiw ną żarli
wością dowodzi, że obywatele Subiaco nie są za to wcale
odpowiedzialni; ale cóż, taka jest praw da historyczna
1 ukryć jej nie można.
Jasne włoski i szaroniebieskie, łagodne oczy dziecka na
pełniały uczuciem rozczulenia serce ojca. Trzym ając m a
leńką w ram ionach, on, taki ogrom ny i ciemny, musiał
czuć się jak potężna tw ierdza w zestawieniu z czymś tak
nieskończenie kruchym i delikatnym ; wiadomo, jak w ta
kich chwilach m ięknie ojcowskie serce. Nie wiem y, czy
w Rzymie m ała L ukrecja w ychow yw ała się w klasztorze,
ale ponieważ zawsze okazywała specjalne względy klasz
torowi Dom inikanek pod w ezwaniem świętego Sykstusa
przy Via Appia, można przypuszczać, że przebyw ała tam
od dziecka, przynajm niej w okresach poprzedzających
uroczyste święta, odpraw iając pobożne ćwiczenia. I pew
nie z klasztoru właśnie zaczerpnęła owo poczucie godności,
które ratow ało ją w dniach najcięższych prób i rozterek,
religijność, zdaje się, szczerą i wolną od wątpliwości, oraz
upodobanie do modlitwy, woni kadzideł i pień pobożnych.
Klasztor, spokojna przystań, do której dążyła zawsze
w trudnych okresach zarówno swej młodości, jak i wieku
dojrzałego, oznaczał dla niej nie tyle naw rót do w iary
w ogóle, co naw rót do w iary lat dziecięcych. Lubiła spokój
i bezpieczeństwo tego życia upływ ającego w m onotonnym
szepcie modlitw, wolnego od wszelkich wstrząsów i rys.
Jako córka potężnego i w pływowego kardynała, była
zapew ne otaczana szczególnymi względami. Nigdy też
28
pewnie nie zastanaw iała się nad swoją pozycją w świecie,
jedynie chyba w tym sensie, że cieszyła się swoim pocho
dzeniem jako uprzyw ilejow anym . W idywała przecież
w W atykanie Teodorinę Cibo i jej córki Battistinę i Pe-
rettę — rodzinę papieża Innocentego VIII — szanowane
i honorowane zupełnie jak praw ow ite księżniczki. Po
tomstwo kardynałów , spotykane na każdym kroku, nie
różniło się niczym od potom stwa książąt; L ukrecja była
z pewnością dum na z przynależności do rodziny posiada
jącej wśród swych przodków papieża i tak ściśle związa
nej ze spraw am i i osobistościami Kościoła, że dzięki pre
stiżowi religii wzniosła się na najwyższy w hierarchii spo
łecznej szczebel.
Lukrecja podobna była do ojca pod względem owej
radesnej ufności, z jaką oboje oczekiwali tego, co irn
miały przynieść przyszłe losy. Odziedziczyła też po mm
cofniętą linię podbródka, ale w złagodzonej formie, tak
że ta nieregularność dodawała jej naw et uroku dziecięce
go i nieprzem ijającego zarazem. Jasnooka blondynka —
koloryt pozw alający domyślać się nordyckiej przymieszki
w krwi jej m atki — drobna i wiotka, miała jednak L u k re
cja w sobie gorącą bujność Hiszpanii. I czuła się Hiszpan
ką, może na skutek w ychow ania przez A drianę Mila Orsi-
ni, siostrzenicę Rodriga Borgii, która zapewne opowiadała
jej o owej ojczyźnie katalcńskiej niby o jakiejś legendar
nej krainie. Słuchając jej m ała Lukrecja snuła sobie
w myśli w łasną piękną baśń, jak zwykle dzieci, które,
kiedy im ktoś mówi o swojej tęsknocie, słyszą nie w ypo
w iadane słowa, ale ich echo w e w łasnych m arzeniach.
I chętniej niż do nauk humanistycznych, wchodzących
w zakres wykształcenia każdej szlachcianki w tam tych
czasach, przykładała się do nauki hiszpańskiego języka,
a tańce swojego kraju tańczyła w skocznym rytm ie jak
dziewczęta z Walencji. Toteż kiedy w 1491 wszczęte zo
stały układy co do jej małżeństwa z pew nym młodym
szlachcicem hiszpańskim, musiał jej się ten projekt wydać
natu raln y m uwieńczeniem dotychczasowych przygotowań.
2.9
I rzeczywiście pierwszym aktem oficjalnym w życiu
Lukrecji są zaręczyny; dnia 26 lutego 1491 notariusz Ca-
millo Beneim bene spisał swą doświadczoną, biegłą we
wszystkich spraw ach rodziny Borgiów ręką w arunki m ał
żeństwa między córką Rodriga Borgii a de n C herubinem
Juanem de Centelles, panem na Val d ’Ayora w królestwie
walenckim. K o n trak t ślubny, spisany w języku kataloń-
skim, przyrzekał posag w wysokości 30 000 timbres częś
ciowo w pieniądzach, częściowo w ozdobach i klejno
tach — dar dla oblubienicy od ojca i braci. Miała udać się
w przeciągu roku do Walencji, gdzie w term inie sześcio
miesięcznym zostałoby zaw arte małżeństwo. W ydaw ało się
więc, że dalsze losy Lukrecji niebaw em się ustalą i że
w krótce ona sam a wyruszy w drogę do Hiszpanii; ale nie
upłynęły jeszcze dw a miesiące cd pierwszej um ow y m ał
żeńskiej, a już naw iązano nowe układy pomiędzy Lukrecją
a don G asparem d ’Aversa, hrabią Procida, piętnastoletnim
młodzieniaszkiem z walenckiej rodziny. Do w yboru tego no
wego oblubieńca dla córki pchały najwidoczniej kardynała
Rodriga jakieś nie znane bliżej racje i am bitne nadzieje.
Jest niemal pewne, że Lukrecja nie znała żadnego z obu
pretendentów , ale wiedziała — m e było powodu przem il
czania tego wobec niej — że ją zaręczono. K tóre z dwóch
imion — Cherubino czy Gaspare — jawiło się w jej dziew
częcych, a właściwie dziecięcych marzeniach, nie wiemy.
Mi że żadne, bo ostatecznie kiedy się ma lat jedenaście,
naw et w w ypadku przedwczesnego rozwoju, m arzenia by
w ają tyleż rozległe, co niejasne i rzadko wiążą się z kimś
konkretnym ; przyszłość tworzy się w wyobraźni, a życie
realne budzi lęk i onieśmiela, w ym yka się, nie daje
uchwycić. W tym czasie w łasne ciało i własny duch prze
raża nas i przytłacza; pragnąc instynktow nie zapomnienia
o tym wszystkim, co w nas rośnie i dojrzewa, rozglądam y
się dokoła w poszukiwaniu jakiegoś wzoru, jakiegoś cu
dzego życia napraw dę godnego podziwu, zdolnego zaspo
koić naszą wyobraźnię. I jeżeli mała Lukrecja szukała t \-
kiego właśnie wzoru, myśl jej naturalnym biegiem rzeczy
musiała się zatrzym yw ać na jednej z dwóch kobiet z jej
:w
bezpośredniego otoczenia, kobiet stanowczo nieprzecięt
nych, ale jako przykład do naśladowania raczej w ątpli
wych: były to A driana Mila i Giulia Farnese. Tym i dw o
ma im ionam i rozpoczynają się dzieje m iłesne A leksan
dra VI.
Pedro de Mila przybył do Włoch za czasów K aliksta III
w7raz z całą ,,powodzią katalońską”, która zalała wówczas
dw ór papieski. Tam też, zapewne w Rzymie, jak możrt-
by wmosić z klasycznego imienia, jakie jej nadano, przy
szła na św iat jego córka, A driana Mila. W Rzymie też za
puściła korzenie zaślubiając Ludovica Orsini z licznego
klanu Orsinich, pana niewielkiej włości Bassanelło kolo
Viterbo. W 1489 była wdową, m atką jednookiego m ło
dzieńca noszącego rodzinne imię Orsino. Ów „monoculus
Orainus”, jak go nazyw7a w atykański mistrz ceremonii,
miał przejść do historii z famą najbardziej oszukiwanego
męża. 21 m aja 1489 odbył się jego ślub; tego dnia no
tariusz Borgiów, Camillo Beneimbene, w obecności k ar
dynała od Santa M aria in Portico G. B. Zeno, w icekan
clerza Rodriga Borgii, prałatów , szlachty, św iadków
i krewmych domu Orsinich, Farnese i Borgiów', połączył
w'ęzłem małżeńskim Orsina Orsini z „piękną i szlachetną
dziewicą” Giulia Farnese.
Giulia pochodziła ze starego rodu szlachty prow incjo
nalnej, osiadłego na włościach położonych dokoła jeziora
Bolsena — Capodim cnte, M arta, Isola Farnese; były to
piękne i urodzajne ziemie, nie tak jednak bogate, by po-
zw7olić posiadaczom na wielkopański tryb życia. W za
mczysku Capodim onte nie było właściwie nic wspaniałego
poza nazwiskiem jego panów; życie cechowała tam pro
stota niem al patriarchalna. Ale krew Farnesów w'ydawała
owToce: wszystkie przyrodzone dary — uroda, inteligencja,
wdzięk, spryt i szczęście osiągnęły pełnię rozkwitu i po
trzeba było tylko sposobności, by wynieść rodzinę na szczy
ty i uwiecznić ją w historii. W 1489 nie żył już P ier Luigi
Farnese, ale zostało po nim czwToro potomstwa: Angelo,
głowa rodziny, oddaw7ał się ja k wszyscy panow ie feudalni
31
owych czasów sztuce wojennej; Alessandro, protonotariusz,
kroczył już drogą, która miała go w przyszłości doprow a
dzić do tronu papieskiego (wstąpił nań pod imieniem
Paw ła III); Girolam a zaślubiona była Pucciem u z Floren
cji; wreszcie Giulia, gw iazda rodu, młodzieńcza i taka
olśniewająca, że odkąd ukazała się w Rzymie, nikt nie n a
zywał jej inaczej niż „piękna G iulia”.
Ta właśnie piękność, która miała stać się początkiem
wielkości rodu Farnese, w zbudziła gorącą miłość w ów
czesnym kardynale Rodrigu Borgii. Uroczystość zaślubin
Giulii z Orsinem odbyła się w pałacu wicekanclerskim,
w sali zwanej Gwiaździstą zapewne z powodu malarskiej
dekoracji sklepienia — sam pałac słynął z orientalnego
zbytku, z jakim był urządzony. Trudno dziś orzec, czy
fakt ten dowodzi istnienia już w tym momencie stosunku
miłosnego pomiędzy piętnastoletnią dzieweczką i k ard y n a
łem, czy też Borgia gościł młodą parę i uczestniczył w ob
rzędzie tylko przez życzliwość względem swej siostrzenicy
Adriany, m atki Orsina. Z pewnego listu z 1494, w którym
A leksander VI w yraźnie w spom ina o norm alnych stosun
kach małżeńskich panujących pomiędzy Giulia a Orsinem,
wnosić można, że małżeństwo to nie było jedynie fikcją
mającą na celu uczynienie młodej Farnese powolną k ar
dynalskim zapałom. Namiętność Borgii zbudziła się przy
puszczalnie dopiero później, kiedy spotkał Giulię jako
młodą m ężatkę w domu A driany, którą darzył przyw iąza
niem i której rad chętnie słuchał. Nie wiemy, kiedy A dria
na spostrzegła, że niepoham ow ana zmysłowość Borgii
zwraca się w kierunku żony jej syna, ani też po jakich
w alkach — czy może tylko rozważaniach? — zdecydowała
się w tej spraw ie pośredniczyć. Nie w iem y zwłaszcza,
w jaki sposób odważyła się dać do poznania synowej, że
się tej funkcji podjęła — ona, którą bardziej niż kogokol
wiek innego pow inna by ta rzecz przejąć grozą.
Inny problem : czy A driana rzeczywiście kochała Giulię
tak, jak to okazywała? Zdum iew ająca i ohydna ugoda do
konyw ała się w sposób tak prosty i naturalny, że miała
niem al pozory' niewinności. Niepojęte jest, drogą jakiego
32
przyćm ienia wrażliwości i poczucia moralnego taka rzecz
była możliwa, naw et jeżeli wziąć pod uwagę, jakie prze
dziwne spraw y um iano łączyć w tej epoce i w tym środo
wisku. Chcąc znaleźć psychologiczne w ytłum aczenie tego,
trzeba by się zapuścić bardzo głęboko w labirynty anali
zy. I kto wie, czy nie dostrzeglibyśmy wówczas we w za
jem nym stosunku tych dwóch kobiet pewnego umiaru,
zrozumienia, a naw et współczucia, ciepła i czynnej życz
liwości. O ile zresztą, i to w ydaje się prawdopodobniejsze,
nie było to, u A driany przede wszystkim, przejaw em cy
nizm u osoby, która zważyła wszystkie za i przeciw i dą
ży do w ytkniętego celu. Faktem jest, że obie te kobiety
mieszkały wspólnie i żyły ze sobą w zgodzie; każdy, kto
odwiedzał ich dom, zastawał je zawsze razem, bez wzglę
du na to, czy chodziło o poparcie u papieża kogoś z przy
jaciół lub krew nych, czy o om awianie spraw dw oru z am
basadoram i i specjalnymi wysłannikam i. Giulia pozwalała
się kochać, A driana zaś kierow ała całą aferą, posługując
się sw oją żywą a skorą do intryg inteligencją, swoim nie
om ylnym zmysłem do interesów. Z właściwą sobie szyb
kością decyzji poświęciła syna pod w arunkiem , że papież
w ynagrodzi tę ofiarę korzyściami m aterialnym i, i nigdy
nie przestała czuwać w W atykanie nad interesami Orsina.
Pew nie m yślała w głębi duszy, że kaprys Rodriga prze
minie i ta milcząca zgoda wszystkim im się ostatecznie
opłaci.
W listopadzie 1493 Giulia Farnese była już jak gdyby
oficjalną faw orytą Borgii. Do niej, podobnie jak do A dria
ny i do małej Lukrecji, zw racają się posłowie i książęta
zabiegający o łaski i przyw ileje u papieża. W szystkie trzy
dotrzym yw ały sobie naw zajem tow arzystw a w pałacu od
stąpionym dla nich przez G. B. Zeno, kardynała od Santa
Maria in Portico. Pałac ten, zbudow any przez kardynała
w 1484 na własny użytek, przylegał do W atykanu na lewo
od wejścia do papieskiego pałacu. Przejście z jednego do
drugiego było łatw e i wygodne, istniała także kom unika
cja przez kościół: z pryw atnej kaplicy pałacowej można
było przejść do bazyliki Świętego Piotra drzw iam i wiodą-
3 L u k r e c ja Borgia t. I 2 3
/
cymi do K aplicy Sykstyńskiej. W tej pięknej rezydencji
ozdobionej reprezentacyjną loggią na pierwszym piętrze
i rozplanowanej zapewne podobnie do większości pałaców
powstałych w Rzymie u schyłku Quattrocenta, z oknam i
ujętym i w łuk okrągły albo pociętymi znakiem krzyża
w prostokąty, z szeregiem chłodnych, regularnych w za
rysie komnat, żyły w otoczeniu dworek i służby te trzy
kobiety drogie sercu A leksandra VI. Tam zastawał je za
wsze — tę, która budziła w nim uczucie ojcowskiej czułości,
drugą — podniecającą jego zmysły, i trzecią, dla której
żywił dziwną przyjaźń połączoną z poczuciem wspólnic-
tw a i porozumienia na gruncie zawiłych i mrocznych
spraw . W ystarczyło m u pomyśleć o nich wszystkich ra
zem, by poczuł krążącą w sw ych żyłach burzliwą, niepo
ham ow aną radość.
Wszystkie chrześcijańskie dw ory z większą lub mniejszą
niechęcią wysłały swoich am basadorów dla złożenia przy
sięgi na wierność i posłuszeństwo nowo obranem u pa
pieżowi. Rzym pełen był przeciągających orszaków, łuków
tryum falnych ozdobionych łacińskimi dw uw ierszam i, dla
układania których puszczone zostały w ruch wszystkie
mózgi Akademii Rzymskiej, uroczystych nabożeństw w La-
teranie i w bazylice Świętego Piotra oraz nie mniej uro
czystych mów, których budow ę rozpatryw ali drobiazgowo
humaniści ze szkiełkiem krytycznym w oku. Wszędzie
nieprzeliczone tłum y; uroczystości te stanow iły św ietną
okazję do w ychw ytyw ania ew entualnych gorszących po
sunięć — politycznych i innych — nowego papieża. Ko
respondenci polowali zaciekle, wyciągając w ażne wnioski
z najniklejszych naw et przesłanek, w ypatryw ali nowych
faw orytów, starając się naw iązyw ać przyjaźnie i przym ie
rza mogące przynieść w przyszłości pożytek, układali pla
ny, wysilali się na przepowiednie. Obok festynów papies
kich odbyw ały się nie mniej obfitujące w now inki i plotki
przyjęcia u kardynałów ; prym wodził wśród nich Ascanio
Sforza, który chętnie pozwalał nazywać się „wicepapie-
żem ” i otaczać odpowiednimi pochlebstwami, im ponował
34
wspaniałością swych sreber i okazywał się to łaskawy, to
władczy, zależnie od okoliczności. N aw et Giuliano della
Rovere nie zaniedbał w ykorzystania okazji i kiedy przy
byli do Rzym u wysłannicy króla Neapolu, urządził na ich
cześć, w spaniałe i nader kosztowne przedstaw ienie Am fi-
triona. Przysięgom i mowom pochw alnym towarzyszyły
również dary. Na przykład, daleka Szwecja przysłała ko
nie wysokiej rasy oraz rzadkie futra, które posłużyły
praw dopodobnie do podbicia brokatow ych płaszczy L ukre
cji i Giulii. Cały ten ruch w ciągu lata i aż do początku
jesieni nie przestaw ał zaprzątać umysłów i piór posłów
oraz korespondentów. Na ogół biorąc ani rządy, ani lud
ność Włoch nie miały powodu do niezadowolenia z nowo
obranego papieża, w którym widziano w ytraw nego dyplo
matę, przez trzydzieści lat w icekanclerstwa wciągniętego
we wszystkie machinacje polityczne, tak że nie byle czym
można by go zaskoczyć. Jednak, pam iętając „powódź ka-
talońską” za czasów K aliksta III, powszechnie obawiano
się jego nepotyzm u i pilnie śledzono jego p ry w atn e życie.
„Papież obiecał wiele uczynić dla zreform ow ania dworu,
zmniejszyć ilość sekretarzy i skasować rozliczne dokuczli
we urzędy, przyrzekł trzym ać synów z dala od Rzymu
i dokonać różnych godnych pochwały m ianow ań; powia
dają, że będzie to w spaniały papież” — pisze 17 sierpnia
z Florencji M anfredo Manfredi. Ale jeżeli byli tacy, któ
rzy się łudzili, bardzo rychło przekonali się wszyscy, jak
puste były te obietnice daw ane w pierwszych radosnych
dniach pontyfikatu i jak prędko zostały zapomniane. Całe
zastępy Borgiów najechały W atykan. Pierw si zjawili się
ci, którzy już przedtem przebywali w Rzymie czy gdzie
indziej w e Włoszech; w ślad za nimi nadciągali z Hisz
panii dalsi, mężczyźni, kobiety, dzieci, całe rodziny ludzi
upartych, chciwych i żądnych owych korzyści, którym i
zabłysnął już był przed oczyma klanu Kalikst III. Wszyscy
oni skupiali się ciasno dokoła swego potężnego krew niaka,
oplątując go siecią rozległej paranteli.
A leksander VI nie tracił czasu: natychm iast po swoim
wyborze przelał piastow aną przez siebie godność arcy
3* 35
biskupa Walencji na syna swego Cezara, zaś 31 sierpnia
tajny konsystorz mianował kardynałem jego siostrzeńca,
arcybiskupa Monreale, Giovanniego Borgię. „Tak dobrze
spraw ą pokierował — pisze G iannandrea Boccaccio — że
wszyscy kardynałow ie sami usilnie go o tę nom inację pro
sili.” Kolegium kardynalskie nie nabrało jeszcze wówczas
do papieża późniejszej głębokiej nieufności, zresztą były lo
dni, w których beneficja spływ ały obfitym deszczem na
głowry kardynałów -elektorów ; jakże można było wymagać,
żeby właśnie krew ni papieża byli od tych dobrodziejstw
odsunięci? Nowy kardynał zamieszkał w pałacu papies
kim, jako że był, wedle słów któregoś z posłuw, „mężem
nader przydatnym i do wszelakich spraw sposobnym ”,
mógł więc być papieżowi w razie potrzeby pomocny.
W dwa miesiące po nim usadowił się w W atykanie inny
znowu Borgia, Rodrigo, kuzyn Aleksandra VI, pow ełany
na stanowisko dowódcy gw ardii pałacowej, do tej pory
zajm ow ane przez Domenica Dorię. Tylu Borgiów powinno
było stanowić dostateczną zaporę przeciwko zakusom As-
cania Sforzy, toteż Giuliano della Rovere, który pierwszy
się w tym zorientował, gorąco poparł m ianow anie Gio-
vanniego Borgii kardynałem . Bez trudu też przyszło k a r
dynałowi mediolańskiem u zrozumieć, że odtąd przyjdzie
m u mierzyć się chytrością z Katalończykiem. Nie na próż
no słyszało się już dokoła zdanie, że A leksander VI to p a
pież, „który będzie się kierow ał własnym jedynie rozu
mem, nie bacząc na nikogo”. Ascanio mieszkał również
w W atykanie, tuż pod bokiem papieża, śledził go bacznie,
nie chcąc być przez niego zaskoczonym, i niepokoił się co
raz bardziej, czując niebezpieczeństwo. Wiadomości nie
były pocieszające. „Wielu tutaj zabiega o to, by skoliga-
cić się z papieżem drogą zw iązku z ową jego siostrzenicą.
(Tak nazyw ano jeszcze Lukrecję w pierwszych miesiącach
pontyfikatu jej ojca.) Każdy łudzi się nadzieją. Sam król
(Neapolu) o nią się stara.” Na drodze królowi Neapolu
stanął jednak kardynał Ascanio, który zbyt dobrze widział
przyw iązanie papieża do córki, aby nie zabiegać o związa
nie jej ze stronnictw em Sforzów.
3 6
Księciem M ediolanu był w owym czasie praw y spad
kobierca tego tytułu, nieszczęsny Gian Galeazzo Sforza,
młodzieniec chorowity i wyniszczony uciechami rozwiąz
łego życia, na które chętnie m u pozwalał, jeżeli naw et nie
ułatw iał m u go, jego stryj i opiekun Ludovico Moro. Lu-
dovico należał do ludzi, w których żądza władzy silniej
sza jest naw et od um iłowania życia; poślubił przy tym ko
bietę, Beatrice d'Este z książęcego domu Ferrary, która
do tych jego ambicji dodawała własne, gw ałtow ne aż do
okrucieństwa. W chwili w stąpienia na tron papieski Alek
sandra VI Beatrice nie miała jeszcze lat dwudziestu, ale
dobrze wiedziała, do czego zmierza i jaką pow inna obrać
drogę, żeby swój cel osiągnąć. Była to kobieta kapryśna,
pełna uroku, o w yrafinow anym intelekcie i szalonej pysze.
Nad wszystko w świecie znienawidziła tę, która w jej
przekonaniu skradła jej stanowisko władczyni Mediola
n u — Izabelę d ’Aragón, szlachetną żonę Gian Galeazza.
I choć trudno zrzucić na barki kobiety całą winę za w y
darzenia, jakie potem nastąpiły i może musiały nastąpić
w tym momencie dziejowym, jedno przecież jest pewne:
że gdyby Morowi potrzeba było kogoś, kto by go popchnął
do w ezwania na teren Włoch obcej potęgi w celu w ypę
dzenia i zniszczenia znienawidzonej dynastii aragońskiej,
nikt nie nadaw ałby się do tej roli lepiej niż właśnie
Beatrice. Była ona duszą, iście szatańską, walki, jaką Sfo
rzowie toczyli przeciwko królestwu Neapolu. I choć przy
puszczalnie czuła odrobinę zawiści — nie istnieje, o ile
wiadomo, ani jeden list Beatrice do Lukrecji, ani z jej na-
rzeczeńskiego, ani z małżeńskiego okresu — Beatrice przy
chyliła się do planów Ascania, nie chcąc w yrzekać się tak
poważnego atutu, jaki stanowiła córka papieża.
Ascanio szybko dokonał przeglądu swojej rodziny za
równo w jej głównym pniu, jak i w bocznych odgałęzie
niach. W ybór jego padł na pewnego drugorzędnego Sforzę,
Giovanniego. Nosił on tytuł hrabiego Cotignola, był pa
nem na Pesaro, niezbyt dużym lennie papieskim na g ra
nicy prow incji M arche i Romanii. Wydawało się, że ma
odpowiedni charakter i wszelkie cechy potrzebne do osiąg
37
nięcia zamierzonego celu. Dwudziestcośmiolelni młodzie
niec, wdowiec po M agdalenie Gonzaga, w ychow any w d u
chu hum anizm u, wygląd m iał raczej nijaki (słówko
„raczej” należy tu tłum aczyć na jego korzyść), sposób by
cia dość w y k w in tn y i spory zasób próżności i interesow noś
ci. Dumna wspaniałość mediolańskich krew nych bardzo
mu imponowała. Im więcej kardynał Sforza o nim myślał,
tym bardziej rad był ze swego wyboru. M ałżeństwo to nie
powinno było kosztować rodziny zbyt drogo, ponieważ
włości pana na Pesaro były w praw dzie niezbyt rozległe,
ale samodzielne; chodziłoby więc co najwyżej o zwiększe
nie jego dochodów o jakąś niewielką condottę w armii
mediolańskiej. A i papież przyłożyłby się niew ątpliw ie do
uśw ietnienia losu zięcia. Te nadzieje, łącznie z innymi
jeszcze argum entam i natury rodzinnej, daw ały dostatecz
ną gwarancję, że Sforza z Pesaro pójdzie taką drogą, jaką
m u wskażą. I poszedł nią rzeczywiście.
N atychm iast Giovanni Sforza został w ezw any do Rzy
mu. Przybył tam incognito w połowie października 1492;
przed w jazdem do miasta zatrzym ał się u Ascania w za
m ku Nepi; zamek ten był jed n y m z największych darów,
jakim i Borgia wynagrodził swego głównego elektora. W
ostatnim dniu października G iovanni wjechał do Rzymu
i stanął w dom u kardynała San Clemente, Domenica Bas-
so della Rovere, w Borgo. Został przyjęty przez papieża
i możliwe, że widział także L ukrecję; wszystko cdbyło się
w najgłębszej tajem nicy, tak że naw et najw ytraw niejsi
inform atorzy nie tak łacno zrozumieli istotny sens tych
posunięć. G iannandrea Boccaccio, na przykład, przypusz
czał, że Sforza przyjechał do Rzymu pertraktow ać w sp ra
wie posagu pewnej madonny Costanzy i naw et w yrażał
przekonanie, że owa m adonna Costanza „w ygrała swój
posag”, zważywszy, że obecnie Sforza mógł wiele uzyskać
przy pomocy wszechmocnego Ascania. Po pew nym dopie
ro czasie stwierdził: „Teraz w iadom o mi już, co się tu
święci”, i podał dokładne inform acje dotyczące u k ład a
nego w W atykanie małżeństwa.
38
D rugim człowiekiem, który również „wiedział, co się
święci”, i to wcześniej od przenikliwego biskupa Modeny,
był jeden z narzeczonych Lukrecji, obecnie nie branych
pod uw agę przez papieża, który widział już w m arzeniach
swoje potomstwo obsypane zaszczytami, skoligacone
z książęcymi domami, zakładające nowe dynastie. Jeżeli
don C herubino de Centelles zniósł to spokojnie, to don
G aspare d ’Aversa, powiadom iony zawczasu, i to przez
kogcś, komu te Sforzowskie plany wcale nie były na rękę,
udał się do Rzymu i znalazł się tam równocześnie z Gio-
vannim Sforzą. Przez ostrożność, która zresztą znakomicie
odpowiadała jego naturze, pan na Pesaro uk ry w ał się
i wychodził tylko nocą. W przeciwieństwie do tego nieśmia
łego faw oryta odtrącony Hiszpan zachowywał się zuchwale:
m ając um ow ę przedślubną w kieszeni, podtrzym yw any
i popierany przez ojca, domagał się wciąż audiencji, któ
rych m u nie chciano udzielać, katalońskim obyczajem
głośno się odgrażał, oświadczał każdemu, kto tylko chciał
go słuchać, że zdecydowany jest nie ustąpić, że m a po
swojej stronie króla hiszpańskiego i jeżeli nie znajdzie
dla siebie sprawiedliwości, uda się o pomoc do wszystkich
władców i książąt chrześcijańskich.
Oczywiście były to czcze przechwałki; słuchacze, których
długie lata ekw ilibrystyki dyplom atycznej nauczyły chy-
trości, zadawali sobie zapewne w duchu pytanie, ile też
ten zuchwalec będzie papieża kosztował. Podobno — me
jest to wiadomość zupełnie pewna, lecz wielce praw dopo
dobna — kosztowała go ta afera trzy tysiące dukatów
w złocie. A leksander oplątał obu Hiszpanów, ojca i syna,
m isterną siecią rzekomych ustępstw i zam askow anej od
mowy i dopiął tego, że dnia 8 sierpnia sporządzono akt me
rozwiązujący w praw dzie poprzedniej umowy, lecz odra
czający jej wykonanie; zamieszczono tam klauzulę, mocą
której młody w alentczyk zobowiązywał się nie żenić w
przeciągu roku, aby „kiedy nadejdzie bardziej sprzyjająca
chw ila”, małżeństwo jego z Lukrecją mogło być zawarte.
T rudno odgadnąć, co mianowicie miał na myśli A leksan
der VI dyktując tę klauzulę. Chciał się nią może posłużyć
39
jako pułapką, w którą też wpadł, choć nie lak łatwo,
uparty narzeczony, pozostawiając Lukrecję na pew ien czas
w spokoju. Giovanni Sforza ze swej strony, kiedy w spo
minano przy nim don Caspara, zapewniał, że jest najzu
pełniej spokojny. Wróciwszy do Pcsaro w ypraw ił do Rzy
mu swojego pełnomocnika, m esser Niccoló da Saiano,
uczonego praw nika z F errary, a tak przebiegłego, jak by
ło trzeba do zaw arcia tego układu. Los Lukrecji był już
więc przesądzony: miała zostać hrabiną Pesaro.
Dla króla F erran te d'Aragón ten nowy dowód potęgi
w pływ ów mediolańskich w W atykanie był ciężkim ciosem.
Stary król spoglądając z Castel Nuovo na tak bliską jego
sercu fantastyczną panoram ę rozciągającą się od morza
po Wezuwiusz czuł, że jego dynastia chyli się do upadku,
i chociaż pewien był, że sam nie zdoła jej ocalić, gotował
się, silny, choć zgorzkniały, do beznadziejnej obrony. Zro
zumiał, że przyszedł czas działania, i wysłał do Rzymu
swego drugiego z rzędu syna, Federica, księcia A ltam ury,
jednego z najbardziej cenionych członków dom u aragoń
skiego w przeciw ieństw ie do następcy tronu, Alfonsa, księ
cia Kalahrii, którego ponure okrucieństw o było powszech
nie znane. Federico miał w im ieniu króla zaprzysiąc p a
pieżowi posłuszeństwo i z całą ostrożnością rzucić pierw
szy posiew pod nowy projekt małżeństwa m ający zrów
noważyć zakusy Sforzów. Młody książę, w ykształcony
i zam iłowany w studiach, przyjaciel hum anistów, chętnie
udał się do Rzymu i zamieszkał tam w domu kardynała
G iuliana della Rovere przy Piazza Santi Apostoli, tuż
obok w arow nego zam ku Colonnów. A leksander VI przyjął
go z wielkimi honorami, obdarzył poświęconą szpadą
i chętnie przebyw ał w jego towarzystwie. Miłe usposobie
nie i inteligencja Federica spodobały się papieżowi ogrom
nie, nie do tego jednak stopnia, żeby miał przez to za
pomnieć o własnych planach i interesach. Misja Aragoń-
czyka nie mogła się powieść, on sam zaś musiał wrócić
do Neapolu, syt w praw dzie zaszczytów, ale i rozczarowań.
40
P raw dę mówiąc, chwila w ybrana była jak najgorzej.
Ważny sprzym ierzeniec króla Neapolu, kardynał Giuliano
della Rovcre, spłatał właśnie w owym czasie szpetnego
figla papieżowi: ułatw ił Virginiowi Orsini nabycie pew
nych obiektów o pierwszorzędnym znaczeniu dla bezpie
czeństwa papiestwa; były to zamki Cerveteri i A nguillara
położone przy drodze wiodącej z Rzymu do Civitavecchiu.
Jeśli się zważy, że Orsini był wówczas naczelnym wodzem
sił zbrojnych króla F erran te i że zamki te zostały nabyte
za pieniądze aragońskie, łatwo zrozumieć, jakie niebezpie
czeństwo stanowiły te neapolitańskie placówki tak daleko
w ysunięte na terytorium P aństw a Kościelnego. A leksan
der VI poskarżył się przed konsystorzem, w odpowiedzi na
co Giuliano della Rovere zaczął krzyczeć w ielkim gło
sem, że niebezpieczeństwo byłoby o wiele groźniejszo,
gdyby ziemie te dostały się w ręce któregoś z krew nych
Ascania Sforzy. To w ystąpienie rozgniewało papieża; G iu
liano, dobrze wiedząc, jakie mogą być skutki takiego gnie
wu, uciekł do Ostii i schronił się w tamtejszej fortecy, zbu
dowanej w potężnym i surow ym stylu architektury w oj
skowej Q uattrocenla przez florentczyka Baccia Ponlełli.
W otoczeniu A leksandra VI wszystko znamionowało
niedaleką wojnę i nie było dnia, żeby u granic Państw a
Kościelnego nie w ybuchały takie czy inne zamieszki.
Chcąc zapewnić sobie spokój i nastraszyć nieprzyjaciela
papież postanow ił uprzedzić niebezpieczeństwo tworząc
ligę; w skład tej ligi, uplanowanej rzecz jasna przez Asca
nia Sforzę, weszły: Mediolan, Ferrara, Siena i Mantua.
Celem jej miała być obrona papiestwa przed każdą mo
żliwą próbą najazdu ze strony Neapolu. Z chwilą oficjal
nego zawiązania ligi, co nastąpiło 25 kw ietnia 1493, król
F erran te zrozumiał, że jego spraw y w yglądają źle, i napi
sał do króla Hiszpanii, swego kuzyna, list będący rozpacz
liwym w ołaniem o ratunek, a zarazem aktem oskarżenia
przeciwko papieżowi. W ydobyw ał tam na jaw zarówno
rozwiązłość jego pryw atnego życia, jak niecne poczynania
na arenie publicznej działalności. Po w ysłaniu listu król
usiłował pozyskać sobie tego, kogo tak ciężko oskarżył,
41
propozycjami wspaniałych związków małżeńskich dla jego
dzieci, łudząc się, że w ten sposób uda mu się unicestwić
ew entualne skutki powstania ligi. Ułożył scbie, że zwiąże
papieża podw ójnym węzłem proponując żony i księstwa
dwom jego synom: starszemu, Cezarowi, który choć nosił
tytuł arcybiskupa Walencji, otrzym ał tylko najniższe św ię
cenia kapłańskie i mógłby bez skandalu zrzucić sukienkę
duchow ną (sam przyznaw ał się, że nie ma powołania do
stanu duchownego), proponował księżniczkę aragońską,
która wniosłaby m u w posagu księstwo Salerno; najm łod
szemu zaś, Jofre, inną księżniczkę z tegoż rodu, z odpo
wiednim posagiem. Oczywiste jest, że Ascanio Sforza nie
mógł dopuścić bez walki do zawarcia tak w ażnych p ak
tów; toteż projekt dotyczący Cezara upadł, a co do małego
Jofre — uległ odroczeniu. Równocześnie posuwała się na
przód spraw a sforzowskiego małżeństwa Lukrecji; Ascanio
rozumiał, że w tej sytuacji trzeba działać szybko i zapew
nić sobie przynajm niej ten jeden atut.
Giovanni Sforza był w trakcie przygotowań do ślubu;
czuł się w ażną osobistością, za spraw ą papieża uzyskał
condottę i wysoki stopień w armii mediolańskiej, połączo
ny z pokaźnym żołdem. Zazdroszczono mu powszechnie
tej oblubienicy, o którą się tylu innych ubiegało — m ło
dziutkiej, zgoła jeszcze niedorosłej, ale dzierżącej w swo
ich dziecinnych dłoniach ojcowskie serce. Wiedział, że po
siada ona oszołamiająco wspaniałe stroje i klejnoty — sa
ma tylko szata ślubna miała kosztować piętnaście tysięcy
dukatów — że otrzym a ponadto bogate dary, że w yboru
klejnotów miał dokonać jej brat, książę G andii, najw y
tworniejszy i najbardziej rozrzutny młodzieniec Rzymu.
Wystąpić co najm niej równie wspaniale jak oni było, zda
niem hrabiego Pesaro, obowiązkiem uprzejmości w sto
sunku do przyszłych krew nych; a że jego szkatuły nie
przedstaw iały się bogato, cierpiał zawczasu na myśl o upo
korzeniu, jakie go czeka. Potrzebow ał przede wszystkim
złotego łańcucha, bogatego i pięknej, m isternej roboty,
42
jednego z tych renesansowych cudów kunsztu złotniczego,
będących miarą pctęgi, bogactwa i w ykw intnego gustu
tych, którzy je nosili. Giovanni zdecydował się zwrócić do
m argrabiego Mantui, brata swej pierwszej żony, z prośbą
o pożyczenie takiego łańcucha, Gonzaga zaś nie omieszkał
przysłać mu najcenniejszych klejnotów ze swej kolekcji,
chcąc zapewnić sobie wdzięczność tego, który miał stać się
teraz, jak przypuszczano, ulubieńcem A leksandra VI.
W Rzymie tymczasem, od chwili kiedy dnia 2 lutego
1493 m esser Niccoló da Saiano zaślubił per procura Lu
krecję i położył w zastępstwie swego pana podpis pod ak
tem m ałżeństwa, młodziutka oblubienica zaczęła przyjm o
wać gratulacyjne wizyty posłów domów panujących, zawsze
w asyście tegoż Saiano i nieodstępnej A driany Mila, która
podczas tych przyjęć daw ała upust swojej hiszpańskiej
gadatliwości i zamiłowaniu do intryg. Biskupowi Modeny,
który przybył złożyć życzenia młodej mężatce imieniem
księcia i księżnej F errary, a równocześnie nie zaniedby
wał okazji ponowienia zabiegów o kapelusz kardynalski
dla Ippolita d ’Este, drugiego z rzędu syna księcia, odpo
wiedziała jak zwykle Adriana, że wielekroć mówiła już
0 tym z papieżem i że spraw a jest na jak najlepszej dro
dze. „Tak czy inaczej zrobimy go kardynałem ” — zakoń
czyła posługując się ostentacyjnie tą malowniczą liczbą
mnogą, jaką zazwyczaj przem aw iają oficjalne faw oryty
1 która nasuw a myśl o współrządzeniu. Łatw o sobie w y
obrazić, jak trzynastoletnia Lukrecja wręcz nikła w obec
ności swej imponującej opiekunki. W pewnej chwili zda
wało się, że jej przyszły los ulegnie zmianie, ponieważ do
szło do publicznej wiadomości — i wieść o tym rozeszła
się natychm iast po całych Włoszech — że papież prowadzi
w Hiszpanii p ertrak tacje o w ydanie Lukrecji za hrabiego
Prada. W rzeczywistości był to jednak tylko chytry w y
bieg w celu zam ydlenia oczu tym, którzy mogliby usiło
wać przeszkodzić m ałżeństw u ze Sforzą. W pułapkę tę
wpadli nie tylko ówcześni inform atorzy, ale i później-i
historycy, między innymi Gregorovius, który dopatruje
się w tym projekcie zm iany frontu ze strony papieża. Na-
43
tomiast G iannandrea Boccaccio w nie znanym do tej pory
liście pow iadam ia księcia F errary o zwierzeniu uczynio
nym mu przez kardynała Ascania sub sigiUo confessionis
(pod tajem nicą spowiedzi): „w dobrym celu i z w ielu roz
sądnych przyczyn zachowuje się tę rzecz (małżeństwo)
w tajem nicy, udając zamiar w ydania jej za m ąż w Hisz
panii”. W końcu, po naznaczeniu term inu ślubu na 23
kwietnia, dzień świętego Jerzego, a następnie przesunięciu
go na maj, ustalono nieodwołalnie datę 12 czerwca 1493.
Lato rzymskie jest gorące, ale wietrzne; kiedy niebo n a
biera barw y tak intensywnego błękitu, że wszelka nadzie
ja na najlżejszy bodaj obłoczek gaśnie wobec jego czystej
głębi, nagle zryw a się wiatr, psotny i gw ałtow ny jak po
dmuch morza, wślizguje się w każdy zakątek, każdą ulicz
kę miasta, poryw a przedmioty i dusze w sw aw olny wir, n i
by w jakiś wyśniony rytm muzyczny. Musiał to być odpo
wiedni akom paniam ent dla weselnego orszaku, który nie
dzielnym rankiem 9 czerwca ukazał się pod m uram i Rzy
mu, orszaku zaiste godnego zięcia potężnego władcy.
Otwierali go masztalerze odziani w brokatow e spódniczki,
za nimi całe zastępy pacholąt w różnobarw nych jed w a
biach, wesołości dodawały błazeństw a nadw ornego trefni-
sia M am brina w aksam itnym ubraniu i złocistej czapce.
Niezliczona ilość dw oraków kardynalskich wyszła aż za
Porta del Popolo na spotkanie oblubieńca; am basador w e
necki wygłosił powitalne przemówienie, które miało w y ra
żać ojcowskie uczucia Republiki względem ościennego
państew ka Pesaro. Po czym cały pochód ruszył w dalszą
drogę wśród wesołych dźwięków piszczałek i trąbek,
błyszcząc w jasnym słońcu m inął pałac San Marco, Campo
dei Fiori, doszedł do mostu przy zamku Świętego Anioła
i zagłębił się w Borgo, nakładając nieco drogi, aby prze
defilować przed pałacem oblubienicy.
Lukrecja była, rzecz prosta, od daw na gotowa, przystro
jona troskliw ym i dłońmi A driany Mila; w ysłuchała już
życzeń, pochwał i gratulacji rzymskich dam, które zeszły
się tłumnie, aby ją uczcić, i zapew ne pierw szy raz w ży
ciu doznała oszołamiającego uczucia, że jest celem wszyst-
44
kich spojrzeń, 'ośrodkiem zainteresowania. Ale kiedy zbli
żał się już orszak i dały się słyszeć z dala pierw sze dźwię
ki trąb, wszystkie m atrony i panny zajęły miejsca w ok
nach, pozostawiając Lukrecję sam ą na honorowym m iej
scu pośrodku loggii.
W jednej chwili plac zapełnia się ludźmi, ukazują się
rękodajni, paziowie, dw oracy kardynałów , am basadoro
wie, a pośród nich oblubieniec. Spojrzenia wszystkich
mężczyzn, od najmłodszego pazia do najsędziwszego am
basadora, zw racają się na pałac Santa M aria in Portico.
Widać tam całe gineceum papieskie — Giulię Farnese,
0 której tyle się szepcze pokątnie (,,de qua est tantus ser-
m o”), krewniaczki Innocentego VIII, dam y z rodu Orsi-
nich i Colonnów, wiele innych znakom itych szlachcianek;
a wreszcie owa m ała Lukrecja, którą papież miłuje
„w najw yższym stopniu” (in superlatwo grado), ukazuje
się w blasku słonecznym w płaszczu długich jasnych wło
sów, wijących się na kształt delikatnych złotych w ężyków
1 spływ ających po ramionach, tak wątłych w ciężkiej bro
katowej szacie, aż na szczupłe dziecięce biodra. Giovanni
Sforza w strzym uje konia, staje pod loggią, wzrok jego
spotyka spojrzenie Lukrecji, na krótką chwilę wszystko
inne przestaje istnieć — zostają tylko cni, mężczyzna i ko
bieta, kobieta i mężczyzna. Ale oblubieniec wie, co ~iu
czynić należy, i w ykonuje dw orny gest gębokiego ukłonu
w kierunku okna, w którym jaśnieje ozdobiona klejno
tami główka. Lukrecja odpowiada mu z wysoka etykietal-
nym rew eransem . I orszak rusza w dalszą drogę, znika
w W atykanie, gdzie oczekuje nań papież w asyście pięciu
kardynałów . H rabia Pesaro wchodzi, ugina kolano przed
m ajestatem tego niezwykłego teścia i w krótkim łacińskim
przem ówieniu oddaje mu do dyspozycji siebie i swoje
państewko. Odpowiedź brzmi bardzo łaskawie. Po zakoń
czeniu oficjalnego przyjęcia młodzieniec udaje się wraz
z orszakiem na swoją kw aterę w pałacu k ardynała Alerii
obok zamku Świętego Anioła. I rozpoczynają się ostatnie
przygotowania do uroczystości weselnych.
Tutaj zaczyna się rola — i w arto przyjrzeć się bliżej
45
jego csobie — mistrza ceremonii dw oru papieskiego, Jo-
hanna B urckarda, zwanego z włoska Giovanni Burcardo.
Ó w Niemiec ze Strasburga, który kupił sobie swój urząd
za czterysta złotych dukatów i spędził życie w salach
i antykam erach W atykanu, znany jest jako autor dzien
nika, pisanego dość prym ityw ną zresztą łaciną, w którym
zanotował wszystkie ważne wydarzenia, jakie przesunęły
się przed jego oczyma w czasie pełnienia przezeń funkcji
mistrza ceremonii. Należałoby zatem, mimo że był dość
krótkowzroczny, uznać go za jednego z najpoważniejszych
świadków rzymskich dziejów rodziny Borgiów. Jednak
historycy po dziś dzień nie rozstrzygnęli ostatecznie py
tania, czy i w jakim stopniu jego świadectwo zasługuje na
wiarę. Trzeba przyznać, że chwilami Burcardo robi w raże
nie, jak gdyby rozmyślnie starał się zamącić sądy o lu
dziach i faktach. Każdemu, kto cierpliwie i sum iennie
czyta jego dziennik, ów Liber nota rum, przepełniony
drobiazgowymi opisami ceremonii i przepisów etykiety,
w ydaje się rzeczą oczywistą, że trzeba mu wierzyć, trzeba
uznać powagę i nieskazitelność tego uczciwego, porządnego
urzędnika o pedantycznej, rozmiłowanej w ładzie umyslo-
wości. Ale oto niepostrzeżenie dochodzi się do nielicznych
zresztą stronic napraw dę płomiennych, w których wyczy
tać można najcięższe oskarżenia pod adresem wszystkich
Borgiów, nie wyłączając Lukrecji. Burcardo nie robi nigdy
plotek, nie dyskutuje nad faktami, rzadko wypowiada
swoje w łasne przekonania. Ale właśnie w tej ostentacyj
nej powściągliwości języka tkwi siła jego złośliwości: bo
niepodobna nie wierzyć człowiekowi, który na przestrzeni
tysiąca z górą stronic przekonyw ał nas w ytrw ale, że
potrafi utrzym ać się w granicach zakreślonych jego urzę
dowymi funkcjam i. I jeśli praw dą jest, że jego ciasny
purytański umysł mógł przeinaczać sens w ielu rzeczy
w tym obcym dlań otoczeniu, purytanizm nie może być
argum entem podw ażającym wiarygodność jego relacji.
Zwłaszcza że to, co wychodzi spod jego pióra, nie jest
właściwie oskarżeniem Borgiów, ale chłodnym, dokład
nym, surow ym i w pew nym sensie naw et czystym opisem
46
bezeceństw, jakich z tytułu swego urzędu był może rów
nież świadkiem . Myślę, że nie można odrzucać św iadectw a
B urcarda przy odtw arzaniu historii Borgiów, zwłaszcza że
większość dzisiejszych badaczy stwierdziła, iż opisywane
przez niego fakty praw ie zawsze znajdują dokładne po
tw ierdzenie w korespondencji jego współczesnych, którzy
z pewnością nie wiedzieli naw et o istnieniu B ureardow-
skiego dziennika. Wrócimy jeszcze do tej spraw y; na razie
papieski m istrz ceremonii w ystępuje li tylko jako orga
nizator pochodów i festynów, w czerwcu 1493 zajęty
w szczególności przygotow yw aniem uroczystości wesel
nych córki papieża.
Nowe kom naty W atykanu, które Pinluricchio zaczął już
wówczas ozdabiać swymi freskam i przedstaw iającym i pej
zaże, ogrody i owe sceny figuralne mające, zdawałoby się,
dowodzić istnienia jakiejś innej, szlachetnej, czystej i m a
lowniczej ludzkości, przedstaw iały się bogato, nie były
jednak w cale przeładow ane meblami; poza barwnością
ścian, złotem sklepień, stiukam i i m arm uram i portali
i konsol jedyną dekorację stanowiły wschodnie kobierce
pokryw ające posadzki i jedw abne m akaty zawieszone na
ścianach poniżej malowideł. Wzdłuż ścian stały ławy
i stołki, leżały poukładane aksam itne poduszki; nad
wszystkim górował tron papieski, a raczej trony, bo było
ich dw a — jeden w wielkiej sali przeznaczonej na wido
wiska, drugi w małej salce, gdzie miała się odbyć wł iś-
ciwa ceremonia. Książę Gandii miał przyprowadzić oblu
bienicę; i nikt lepiej od niego nie nadaw ał się do tej de
koracyjnej roli. Dla uczczenia siostry przyw dział niezwy
kły strój ,,z francuska tu reck i”: była to długa do ziemi
szata ze złocistej tkaniny, z rękaw am i zahaftow anym i gę
sto ogrom nym i perłam i; na szyi miał łańcuch w ysadzany
rubinam i i perłami, przy berecie klejnot olśniewającej
piękności.
Nadeszła wreszcie wyznaczona na obrzęd ślubny go
dzina. R ankiem 12 czerwca zgromadziły się najpierw
zaproszone na uroczystość szlachetne dam y, a tak były
podniecone i tak się spieszyły na wspaniałe widowisko,
47
że wiele z nich zapomniało przyklęknąć przed papieżem
ku wielkiem u zgorszeniu B urearda, dopatrującego się
w tym roztargnieniu przejawmw groźnej anarchii m oral
nej. Ośmiu kardynałów otaczało tron oczekując nadejścia
oblubieńca. Udał się po niego liczny zastęp prałatów i nie
baw em przyprowadził „wraz z całą baronią”. Giovanni
również odziany był w złocistą szatę „z francuska turec
k ą ”, a jeśli nie lśnił tak od klejnotów jak książę Gandii,
to w każdym razie miał na szyi łańcuch wypożyczony mu
przez m argrabiego Mantui; rozpoznał go am basador m an-
tuański i uśm iechnął się ironicznie. N atychm iast po w ejś
ciu Sforzy otw arły się nieznacznie ukryte w ścianach ta
jem ne drzwiczki i na salę wśliznęli się w ten melodra-
matyczny spcsób obaj starsi synowie papieża — Juan, któ
ry odprowadziwszy siostrę do pryw atnych kom nat w aty
kańskich przyszedł czekać w raz z innymi na jej ukazanie
się, i Cezar w skromnej szacie biskupiej, jakby dla
podkreślenia kontrastu z olśniewającym strojem brata.
O tym stroju księcia Gandii dużo się mówiło: naw et
w owych czasach nieczęsto zdarzało się widzieć na jednej
osobie nagrom adzenie klejnotów wartości stu pięćdziesię
ciu tysięcy dukatów. K om naty w apartam entach Borgiów
nie są zbyt rozległe, toteż publiczność, równie niezwykła
jak widowisko, na które przybyła, ledwo mogła się w nich
pomieścić. Reprezentow ane tam były wysokie urzędy cy
wilne i wojskowe, padały głośne nazwiska, najróżnorod
niejsze wiadomości podniecały ciekawość zgromadzonych;
żaden z am basadorów nie miał dostatecznie bystrych
oczu, by dojrzeć i zapam iętać wszystko.
Z apow iadają nadejście oblubienicy: ukazuje się, strojna,
okryta klejnotam i i może bardziej jeszcze aniżeli piękna,
wzruszająca swoim wyglądem dziecka naiwnie usiłującego
odgrywać rolę kobiety. Śliczna mała M urzyneczka o lśnią
co czarnej skórze, zwinna jak jaszczurka, podtrzym uje
tren sukni Lukrecji, w spaniały tren, najbardziej w yrafi
now any w^ykwit ówczesnej mcdy. U boku malej Lukrecji
z jednej strony Giulia Farnese, skupiająca na sobie zacic-
48
kawione i olśnione spojrzenia obecnych, z drugiej córka
hrabiego Pitigliano, Lella Orsini, która przez poślubienie
starszego brata Giulii, Angela, weszła do rodziny Farnese.
Dalej kroczy wnuczka Innocentego VIII, B attistina d ’Ara-
gón, m argrabina Gerace, kobieta tak w ytw orna, że n a
zwano ją „twórczynią mody kobiecej swych czasów” — tren
jej niesie także m urzyńska dziewczynka — a za nią inne
szlachetne dam y w liczbie około stu pięćdziesięciu. Sale, już
przedtem pełne, stają się zatłoczone. Obecni są oczywiście
wszyscy Borgiowie oraz Ascanio Sforza, tryum fujący,
z w iernym Sanseverinem u boku, kardynałowie, arcybis
kupi, baronow ie rzymscy, senatorzy, szlachta włoska i hisz
pańska, posłowie, dowódca wojsk papieskich, dowódca
straży pałacowej, urzędnicy i straże. Lukrecja posuwa się
lekkim krokiem, unoszona przez jakiś własny w ew nętrzny
rytm („niesie swą postać tak spokojnie, jak gdyby wcale
się nie poruszała” — powie o niej później jeden z kores
pondentów), Giovanni Sforza również w ystępuje naprzód.
Młoda p ara klęka na złotych poduszkach u stóp papieża
i w zapadłej nagle ciszy rozlega się głos notariusza Beneim-
bene w ypow iadający rytualne pytanie. „Chcę, z własnej
woli” — odpowiada Sforza. „Chcę” — pow tarza jak ecno
Lukrecja. Biskup Concordii — w różebne imię — w sunął na
palce nowożeńców obrączki, podczas gdy hrabia Pitigliano
trzym ał nad ich głowam i obnażoną szpadę. N astępnie ten
sam biskup wygłosił krótką m ew ę o świętości związku
małżeńskiego, równie doskonale skomponowaną, jak nie
potrzebną. A polem rozpoczęły się zabawy.
W pow ietrzu krążyły gorące fluidy swawoli miłosnej,
jakie towarzyszą naw et najpoważniejszym uroczystościom
weselnym, a zważywszy na tem peram enty i obyczaje Bor-
giowskie, musiały tam rozgrzewać atm osferę aż do zu
pełnej duszności. Wcale tego widocznie nie pojm ow ał ten,
kto przygotow ał na ową okazję widowisko teatralne:
Menaechmi Plauta w ystawione w łacińskim oryginale; ła
two sobie wyobrazić, że komedia nie spotkała się z uzna
niem. Sam papież nakazał przerw anie gry w połowie,
4 L u k r e c ja Borgia t. I
49
Maria Bellonci Lukrecja Borgia
Maria Bellonci LUKRECJA BORGIA jej życie i czasy T o m I Przełożyła Barbara Sieroszewska PAŃSTWOWY INSTYTUT WYDAWNICZY
I Podbój W a ty k a n u W nocy 25 na 26 lipca 1492 um ierał w Rzym ie papież Innocenty VIII Cibo, genueńczyk. Tego dobrotliwego starca, który nosił swoją siwą głowę patriarchy niby zna mię jasności ducha, otaczało przez długie lata, mniej ’ub więcej otw arcie okazywane, ironiczne potępienie i wzgarda współczesnych mu wielkich tego świata; wszyscy oni zgod nie poczytywali mu jego dobroduszną słabość za coś gor szego od występku. Innocenty VIII był w istocie słaby, a może raczej ustępliw y i zbyt łatwo poddający się w p ły wowi każdego, kto potrafił samą swą obecnością i zdecydo w aną postaw ą narzucić mu swoją wolę. Rządził nim przede wszystkim Giuliano della Rovere z Savcny, kardynał od San Piętro in Vincoli, rządził tak, jak tylko rządzić można równie nieuchw ytną duszą. A jednak pontyfikat papieża Cibo, zw iązany z całą plątaniną niejasnych rozgrywek, za wierał szereg m om entów ważnych i decydujących w dzie jach chrześcijaństwa. Najdonioślejszym z nich był dzień 2 stycznia 1492, kiedy to w Granadzie na wieżycach A lham - bry rozbłysnął w czystym zimowym słońcu srebrzysty krzyż na chorągwi Sykstusa IV, oznajm iając światu, że potęga arabska, od ośmiu stuleci władająca w Hiszpanii, upadła, rozbita przez katolicką arm ię F erdynanda Aragońskiego i Izabeli, królowej Kastylii. Papież w ym arzył sobie, że do tej chwały dołączy inną, organizując wielką krucjatę prze ciwko niewiernym , nie starczyło mu jednak energii — trze ba by było na to energii zaiste nadludzkiej — nie tylko na doprowadzenie do końca, ale n aw et na rozpoczęcie realiza cji tego zamysłu. .9
Ale Turcję, ową groźną Turcję zbrojnie strzegącą bram Wschodu, udało się utrzym ać w należytym respekcie i bez krucjaty, dzięki przebyw ającem u w W atykanie cennemu zakładnikowi: był nim książę turecki Djem, b rat sułtana Bajazeta. W arunki rozejmu, choć bardzo niedoskonałe, przy niosły jednak papiestwu tę konkretną korzyść — przeka zanie owego jeńca przez generała kaw alerów rodyjskich, Piotra d ’Aubusson. Zagrożono Bajazetowi, że przy pierw szym jego w ystąpieniu zagrażającym państw om chrześ cijańskim, w ysłana zostanie przeciwko niem u arm ia z bra- tem -ryw alem na czele. Tak więc zdobycie G ranady i obec ność tureckiego zakładnika stworzyły zaporę przeciw wschodniem u niebezpieczeństwu, które najbardziej prze w idującym w ydaw ało się już nieuniknione. Pojaw iły się jednak równocześnie nowe problem y budzące trwogę — zwłaszcza takie, które zwiastowały bliskie a ważkie prze miany w całej Italii. Zbyt wiele nagromadziło się niena wiści, które sztucznie sklecony pokój rozjątrzał jeszcze zamiast uzdrawiać, i zbyt wiele rozdźwięków. Zdawało się, że pośród nich zachwiać się musi także i Kościół. Nie było to bez znaczenia, że za pontyfikatu Innocentego VIII cho dziły słuchy o przeniesieniu stolicy papieskiej z Rzymu do Francji. Czyżby gotowała się nowa niewola awinioń- ska? Zam ęt w prowincjach Marche, Umbrii i w skorej do wszelkich buntów Romanii, florenckie intrygi Medyce- uszów, których Lorenzo Magnifico w ostatnim okresie swojego życia, aż do śmierci, która nastąpiła w kwietniu 1492, nie potrafił już utrzym ać w ryzach, zdrady Wenecji, am bicje Mediolanu, a zwłaszcza zuchwałe gw ałty i ok ru t na przebiegłość F erran ta Aragońskiego, króla Neapolu — wszystko to zatruw ało gorzką udręką ostatnie dni Inno centego VIII. Aż w końcu, kiedy siły um ysłowe przygasły, a świadomość zacieśniła się do resztek życia uczuciowego jedynie, już tylko najlepiej m u znane im iona — dzieci i w nuków — jaw iły się w jego pamięci. Rędzina stanow iła najcięższy grzech Innocentego VIII. Grom ił go później w surowej łacinie swoich Ilistoriae frate Egidio, mnich z Viterbo; twierdził on, że Innocenty jeśli 10 nie wynalazł, to w każdym razie ostentacyjnie upraw iał nepotyzm, posuw ając się aż do urządzania w pałacu pa pieskim uroczystości weselnych swoich dzieci i do zasiada nia przy ucztach wespół z kobietami, czego w yraźnie wzbraniało praw o kanoniczne. Owych dzieci nie było . pewnością szesnaścioro, chociaż tyle ich naliczył h u m a nista Marullo dając upust swem u upodobaniu do epigra mów; ale jak to zazwyczaj byw a z krew niakam i tych, I tórzy szczęśliwym przypadkiem znaleźli się przelotnie u władzy, były chciwe i nigdy nie zaspokojone. Papież popierał i faw oryzow ał dw oje z nich, jedyne, których imiona przeszły do historii, Teodorinę i Franceschetta; wszelkie dobra i zaszczyty spadały obfitym deszczem na ich głowy. Cały Rzym, czy to przyglądając się w spania łym kaw alkadom , czy słuchając opowiadań uczestników, brał żywy udział w uroczystościach urządzanych w W aty kanie w 1488 z okazji na wskroś politycznego m ałżeństw a Franceschetta z córką Lorenza Medyceusza, M agdaleną. W następnym reku odbyło się, również w W atykanie, d ru gie wesele: córka Teodoriny, Battistina, zaślubiła Luigiego d ’Aragón. M ałżeństwo to miało stanowić rękojm ię przy mierza pomiędzy papieżem a królem Neapolu. Dzieci ota czały Innocentego zawsze, nie zabrakło ich także przy jego śm iertelnym łożu. Papieżowi jednak w ydaw ało się, że jest niewinny, a w każdym razie cbm yty z grzechów przez tę śmierć, jaka mu przypadła w udziale, i kto wie, czy myśląc tak nie miał racji. Franceschetto był u jego wezgłowia, względnie w sąsiedniej komnacie (miał później napisać, że ojciec zm arł na jego rękach), kiedy papież odbyw ał spowiedź publiczną w obecności wszystkich kardynałów . N akazyw ał im, by w ybrali dobrego po nim następcę, i prosił o przeba czenie, jeśli nie potrafił godnie wypełniać obowiązków, jakie nakładała na niego powierzona mu najw yższa god ność. Mówiąc to płakał. Skończywszy spowiedź papież spodziewał się, że będzie mógł już zaznać spokoju. Ale za ciekła ryw alizacja pomiędzy wojowniczymi kardynałam i, przybierająca wciąż na sile w ciągu ostatnich lat, w y 11
buchła teraz tak gwałtownie, że echa jej dcszły aż cło uszu umierającego. Dnia 21 lipca pomiędzy wicekanclerzem Kościoła, Katalończykiem Rodrigiem Borgią, który z w łaś ciwą sobie zdolnością łagodnej perswazji prosił papieża o przekazanie zam ku Świętego Anioła do dyspozycji Ko legium kardynałów , a G iulianem della Rovere, który po jaw ił się w decydującej chwili, niby aktor na scenie, by sucho a rzeczowo wyjaśnić, że Borgia stanowi w łonie Ko legium najsilniejszą pozycję i że oddać mu zamek znaczy łoby pozwolić m u zawładnąć Rzymem i papiestwem — poczęły krzyżować się coraz zjadliwsze argum enty, coraz brutalniejsze wyzwiska. „Przezyw ali się marranami (mie szańcami) i białym i M auram i” — donosił A ntcnello da 3a- lerno m argrabiem u Gonzaga. Zwyciężył Rovere; zamek Świętego Anioła pozostawiono dotychczasowem u kasztela nowi, do chwili kiedy miał go przekazać nowo obranem u papieżowi. W cztery dni później, 2G lipca 1492, tron p a pieski czekał już na następcę. Sytuacja w e Włoszech była w tym momencie, jak w ia domo, niezm iernie trudna. K raj podzielony był na odręb ne państew ka i lenna, pow iązane między sobą przym ie rzami, raz po raz zryw anym i i gwałconym i bądź siłą zbrojną, bądź na drcdze dyplomatycznej. Jak ą taką rów nowagę skłóconych żywiołów, równie wątpliw ą, jak ko nieczną, utrzym yw ali dotychczas świeccy i duchowni władcy i mężowie stanu; lawirow ali oni pośród raf kon fliktów, słusznie sądząc, że w yraźny rozłam sił na terenie półwyspu musiałby pociągnąć za sobą jak najgorsze skut ki. W ostatnich latach XV w ieku najście wroga zagrażało nie tylko od wschodu, ale także, i to bardziej, od północy Europy, z Francji. Uporządkow ana i zjednoczona w e wnętrznie, przekształcona za panow ania L udw ika XI w silne państwo, F rancja nie ukryw ała wcale swoich roszczeń do królestw a Neapolu, głosząc, że Aragonowie w ydarli je bezpraw nie domowi andegaw eńskiem u; również, choć na razie nie tak jawnie, F rancja rościła sobie p raw a do księ- 12 ■lwa M ediolanu na zasadzie dziedzictwa, jako że V alentina Visconti zaślubiła jednego z członków domu orleańskiego. Młody król K arol VIII, następca Ludw ika XI, usiłował wpłynąć na przebieg konklaw e tak, by znaleźć w nowym papieżu poparcie dla swych planów podboju Neapolu. W akcji tej sprzym ierzył się z najpotężniejszym przeciw nikiem Neapolu, wujem , opiekunem i regentom młodziut- !.iego księcia Mediolanu, Ludovikiem Sforzą, zw anym Moro. Sforza, bogaty, potężny i obdarzony pewnością siebie, któ rej najlżejsza naw et wątpliwość nigdy nic zmąciła, nie obawiał się w owym czasie niczego i nikogo. Rękę jego dawało się wyczuć w każdej bez w yjątku politycznej afe rze na terenie półwyspu; wszędzie miał swoich spraw o zdawców, przyjaciół, agentów, szpiegów: w W atykanie za domowił się na jego rozkaz b rat jego Ascanio Maria, młody kardynał o wielkich ambicjach, bardziej inteli gentny niż subtelny, szczodry, ryzykant, praw dziw y me- diolańczyk. Z tym to kardynałem Sforzą związali się ści- ! :ym przym ierzem na zgubę Neapolu wszyscy wrogowie króla F erra n ta Aragońskiego, który znów sprzym ierzył się dla obrony z Giulianem della Rovere i jego stronnikam i. Zgubna ryw alizacja pomiędzy Neapolem a Mediolanem, która m iała otworzyć dropę obcym inw azjom i której żadne związki małżeńskie, żadne pojednawcze wysiłki ni gdy nie zdołały złagodzić, w kraczała obecnie w stadium zaciętej walki; obie walczące streny w równej mierze m ia ły się przyczynić do zniszczenia wolności i niezawisłości państew ek włoskich. Wodzowie obu stronnictw, Ascanio Sforza i Giuliano della Rovere, skupiali wokół siebie większość kardynałów . Z opublikow anych ostatnio dokum entów dotyczących prze biegu konklaw e z 1492 w ynika jasno, że Ascanio nie dążył wcale do zdobycia dla siebie godności papieża. Był zbyt miody — liczył zaledwie trzydzieści siedem lat — poza tym nikt nie ścierpiałby na pewno, by siły zbrojne papiestw a dostały się w ręce i tak nazbyt już potężnego Ludovica Moro. Giuliano della Rovere nie był już taki młody, ale godzina jego wielkości leżała jeszcze daleko przed nim 13
i on sam dobrze o tym wiedział; pomijając już, że spośród kardynałów on chyba był tym, którem u jego szorstki spo sób ty c ia i bezwzględność przysporzyły najwięcej wrogów Obaj obrali m etcdę popierania kandydatów cudzych: Giu- liano popierał portugalskiego kardynała Giorgia Costę, osiemdziesięcioletniego krzepkiego i dostojnego starca, któ rego w ybór byłby przez wielu chętnie widziany, ponieważ jego sędziwy w iek pozwalał spodziewać się w krótce no wego konklawe (wbrew przew idyw aniom Costa żył jeszcze przeszło piętnaście lat); Ascanio zaś neapolitańczyka, prze ciwnika króla Ferrante, kardynała O tw iera Carafę, a w razie gdyby ten nie dopisał — wicekanclerza Kościoła, Rodriga Borgię. Widać stąd, że imię Rodriga Borgii nie stało wysoko na giełdzie przewidywań. Współcześni w spom inają o jego kandydaturze mimochodem, jak gdyby nie m iała ona żad nych widoków powodzenia. Nie wiemy, jak on sam osą dzał te przew idyw ania w swej przebiegłej katalońskiej mózgownicy i czy rad był, że ma dzięki tem u wolną rękę w swoich w łasnych poczynaniach. Jedno jest pewne, ze jego pragnienia i ambicje zw racały się dawno w kierunku tronu papieskiego, skoro już w 1484, w okresie w yboru Innocentego VIII, usiłował pmcy pomocy intryg i obietmc zdobyć dla siebie tiarę; nie zdołał jednak tego dopiąć. Teraz po ośmiu latach, jeszcze bogatszy i w bardziej sprzyjających okolicznościach, jako że pośród zwalczają cych się stronnictw reprezentow ał kierunek z pewnością nie proneapolitański, ale także nie promediolański, w y trwale, chcć po cichu, podejm ow ał nową próbę. W intere sie Ascania leżał w ybór takiego papieża, który m iałby mu coś do zawdzięczenia; myślał więc, że w najgorszym w y padku, zważywszy bogate beneficja, jakie by to za sobą pociągnęło, wyniesienie Borgii byłoby również korzystne dla jego planów. Omyłka, jak ą popełnił w tych oblicze niach, nie polegała na błędnym rozumowaniu, ale na nie znajomości psychologii. Przewidział bowiem wszystko oprócz jednej rzeczy: że takiem u lisowi jak Rodrigo Borgia nigdy nie zdoła narzucić swojej woli. 14 Dnia 6 sierpnia 1492 konklawe zostało otwarte. Po w y słuchaniu śmiałego przemówienia B ernardina C arvajal na tem at zepsucia, będącego plagą Kościoła, przystąpiono do pierwszego głosowania. Rodrigo Borgia otrzym ał siedem głosów, dziewięć Carafa, pięć Giuliano della Rovere, Costa i kardynał Wenecji Michiel po siedem: tak przedstaw iały się najpoważniejsze kandydatury. Znam ienne jest, że Asca nio Sforza nie otrzym ał ani jednego głosu; dowodzi to, że naw et swoim najpew niejszym stronnikom w ydał w yraźne dyspozycje. Głosowanie nie dało w yniku: w yczekujące na placu przed bazyliką Świętego Piotra tłum y rozeszły się do domów. Drugie głosowanie: Rodrigo osiąga esiem gło sów, C arafa pozostaje przy dziewięciu, pięć otrzym uje Giuliano della Rovere, siedem Michiel. Jest godzina dzie wiąta rano, wszystko zdaje się pogrążone w spokoju letnie go dnia. Konklawiści, czyli osoby przydzielone do usług głosującym kardynałom , milczą dyskretnie, jednak pewne wieści w ydostają się na zewnątrz, rozprzestrzeniają, ule gając po drodze przekształceniom; raz po raz w yruszają konni posłańcy niosąc wiadomości na cały kraj. Carafa? Michiel? Czy Costa? Tymczasem, mimo pozorów spokoju, gw ałtow ny ferm ent wzbiera w łonie konklawe; walka między obu stronnictw am i jest równie zacięta, jak bezce lowa: żadnem u nie udaje się skruszyć oporu strony prze ciwnej. Ascanio nie ustępuje na krok, Giuliano również stoi m urem . Teraz nadchodzi chwila Rodriga Borgii: jesz cze parę godzin i św iat będzie należał do niego. Co w łaści wie zaszło w tym dniu, praw dziw ie w ielkim dniu wice kanclerza? W jaki sposób zdełał on wpoić w umysły wszystkich kardynałów przekonanie, że pow inni zgodnie głosować na niego? Nie będziemy rozważali tu szczegóło wo wszystkich pertraktacji i ustnie zaw ieranych paktów, które w ypełniły dni 10 i 11 sierpnia: tego wieczora Borgia może już liczyć na siedemnaście głosów, osiąga zatem i przekracza w ym aganą większość dwóch trzecich. Wiado mość dociera do uszu Giuliana della Rovere: ten rozważa ją, widzi, że nic się już tu zrobić nie da. „Wówczas — jak stwierdzi później w swej relacji poseł F errary — widząc, 15
że nie zwycięży ni siłą, ni układam i”, przechodzi „z ocho czą gotowością” na stronę nieprzyjaciela. Skapitulował i kapitulacja ta przyniosła m u opactwo, rozm aite docho dowe prebendy, nader w ażne poselstwo w Awinionie, for tecę Ronciglione. Forteca ta, leżąca przy trakcie północ nym, miała stanowić odpowiednik strzegącej morza tw ierdzy R overe’ów w Ostii. Mając w ten sposób na oku wszystkie drogi wiodące do Rzymu, mógł kardynał od San Piętro in VincoIi dckładnie kontrolować każde poru szenie nowego papieża. Przez cały dzień i całą noc nie ustaw ała podziem na działalność kierow ana z ukrycia przez Rcdriga Borgię. O świcie, 11 sierpnia, niezbyt licznie z po wodu wczesnej pory zgromadzeni na placu Świętego Pio tra rzym ianie ujrzeli, jak w ypadają cegły z zam urow anego na czas konklaw e okna, i usłyszeli głos oznajm iający rados ną wieść: w stąpienie wicekanclerza Rodriga Borgii na tron papieski pod imieniem A leksandra VI. W czw artym gło sowaniu uzyskał wszystkie głosy. W jakim stopniu były to głosy uczciwe, czyli jak dalece panoszył się grzech symonii na konklawe 1492, za długo byłoby rozważać, nie należy to zresztą do niniejszej historii. Niewątpliwie, jak w ykazał niedawno La Torre, tym, co najwięcej pomogło Rodrigowi Borgii, była nie ustępliwość polityczna obu głównych rywali; ale równie pew ne jest i to, że pozyskał on sobie większość k ard y n a łów bogatym i daram i i że żaden z nich nie był od tej uczty odsunięty. Obrót pieniężny stał się w owej chwili tak ożywiony, że bank Spannocchich, mający w swej pie czy zasoby Borgiów, znalazł się o krok od bankructw a. Jeżeli naw et w zm iankę o owych mułach objuczonych srebrem , wiedzionych z dom u Rodriga do dom u Ascania Sforzy, o których pisze Infessura, należy częściowo poło żyć na karb jego skłonności do bajkowego w yolbrzym ia nia, do widowiskowej barwności i symboliki, to jednak nie ulega wątpliwości, że symoniczny handel kwitł, co zresztą jako zjawisko m oralne jest całkowicie zgodne z wcześniejszymi dziejami życia Rodriga Borgii. 16 „Nasz dzielny papież — pisze wkrótce po konklawe, 31 sierpnia, G iannandrea Boccaccio, korespondent księcia F errary i biskup Modeny — już od początku ukazuje, kim jest i kim był zawsze.” Owi korespondenci, chytre lisy um iejące przejrzeć każdą rzecz na wskroś, bezwzględnie, niem iłosiernie a ze znajomością rzeczy, wiedzieli, co myśleć o tym Hiszpanie, opierając się na dotychczasowych dziejach jego i jego rodziny. Rodzina Borgiów pochodziła z Hiszpanii, z Yativa koło Walencji. Miasteczko o niskich, białych domach, ry su ją cych się na błękitnym jak perska majolika tle nieba, za mieszkiwała ludność o mieszanej, hiszpańsko-arabskiej krwi, zapalczywa, gwałtowna, o potężnych namiętnościach. Borgiowie stanowili ród z daw na tam zakorzeniony, od wieków w ydający z siebie wojow ników i mężów stanu: prow incjonalne znakomitości, dość wysoko cenione na dw orach K astylii i Aragonii. Byli to ludzie czynni i ruch liwi, złączeni między sobą silną więzią rodową, jak ple miona żydowskie daw nych wieków. M ałżeństwa zawierali przeważnie wśród krew nych, chyba że chcieli skoligacić się z którym ś z wyższych rodów, by dodać blasku swem u nazwisku, jak w w ypadku kiedy wprowadzili w swój dom Sybillę Doms, w której żyłach płynęła krew Aragonów. Ale okres wielkiej pomyślności rodziny zapoczątkował do piero Alonso Borgia, papież K alikst III. Dzieje jego to dzieje człowieka, którem u sprzyjało szczęście. Urodzony jako ostatnie dziecko w rodzinie, gdzie były już cztery córki, z powołania poświęcił się karierze duchow nej, w y bierając sobie jako przedm iot studiów prawo. Pasjonow ały go subtelne form ułki praw a kanonicznego, te najbardziej ścisłe form y prawniczego myślenia. Usłyszawszy wygło szone przez niego kazanie dom inikanin Vincenzo F erreri przepowiedział m u wielką przyszłość nazyw ając go chlubą rodziny i narodu. Przepowiednię tę Alonso Borgia przyjął jako dobrą nowinę, której każdy młody człowiek z ufnoś cią oczekuje, ale nie bez skrytych obaw i nieśmiałości właściwej jego dw udziestu latom. Od tej chwili kroczył 2 L u k r e c ja B orgia t. I 17
szybko naprzód; jako sekretarz króla Alfonsa A ragoń skiego został w ysłany w poselstwie do papieża M arcina V i oddał mu znaczne usługi, z których najcenniejszą było nakłonienie antypapieża Klem ensa VIII do rezygnacji ze swej uzurpow anej godności. W nagrodę za to ów młody walencki kapłan otrzym ał biskupstw o Walencji, które miało w przyszłości stać się w rodzinie Borgiów czymś w rodzaju dziedzicznego nadania. Zasługi i chwalebne obyczaje przyniosły z czasem Alonsowi kapelusz kard y nalski. A wreszcie 8 kwietnia 1455, jako siedemdziesięcio- siedmioletni starzec, schorowany, ale bynajm niej nie znużo ny żeglowaniem wśród raf w alk i zawiści, zasiadł na tronie papieskim niemal niespodziewanie dla wszystkich, nie w y łączając siebie samego. Uczciwy człowiek, debry kapłan, zdecydowany w dzia łaniu i szczery w intencjach, K alikst III nie obejmował jednak um ysłem zagadnień wielkiej polityki, a zwłaszcza nie miał zrozumienia dla spraw kultury i sztuki. Jego uporczywa głuchota w tej dziedzinie, jak również brak upodobania do literatury klasycznej, w yjątkow y na tle pasjonującego się łaciną i greką Quattrocenta, zyskały mu u współczesnych hum anistów włoskich opinię barbarzyńcy. Oskarżali go oni, nie bez pew nych podstaw zresztą, że ka zał średniowieczne ilum inow ane kodeksy z biblioteki w a tykańskiej obedrzeć ze złota i srebra, aby przetopić je na monety grom adzone na potrzeby krucjaty przeciwko nie wiernym . Pew nym uspraw iedliw ieniem tej nadto śmiałej decyzji była rzeczywista i nagląca konieczność zbrojnego wystąpienia przeciwko w zrastającej potędze tureckiej. Obawa najazdu tureckiego i przyw iązanie do rodziny — te dw a uczucia dominowały w życiu Kaliksta III. Podobnie jak Innocenty VIII i on także ulegał pokusom nepotyzmu i przejaw iał w tych spraw ach słabość, pobłażliwość i w y rozumiałość, jakim i się poza tym bynajm niej nie odzna czał. Cechy te w ybuchały w nim spontanicznie, ilekroć stanął przed nim któryś z członków jego rodu, w yw ołując niezmiennie wzruszenie. Nie miał dzieci — w każdym ra zie w ątpliw e jest, czy rzeczywiście był jego synem ów 18 Francesco Borgia, późniejszy arcybiskup Cosenzy; nato miast siostry, siostrzeńcy, kuzyni i dalsi krew ni wszelkich stopni najeżdżali Rzym łupiąc go, jak się dało, i ściągając na siebie powszechną nienawiść. Szczególnymi ulubień cami papieża byli dwaj siostrzeńcy, Pedro Luis i Rodrigo, synowie siostry jego Izabelli, która zaślubiła krew nego Jofre Borgię. Byli oni podwójnie Borgiami, po mieczu i po kądzieli. Rodrigo, przeznaczony do stanu duchownego, czuł się w nim znakomicie. Zostawszy kardynałem w w ieku lat dw udziestu pięciu, dzięki poparciu w uja doszedł do stano w iska wicekanclerza Kościoła, „drugiego papieża”, jak to określił zawistnie któryś ze współczesnych. Był w spania łym dostojnikiem kościelnym, w ym ow nym , o niezwykle ujm ującym sposebie bycia; jeden jedyny w rodzinie p i- trafił osiągać korzyści nie będąc znienawidzonym. Nato miast brat jego Pedro Luis, piastujący niewiarygodną ilość godności i urzędów — był między innymi naczelnym do wódcą wojsk papieskich i prefektem Rzymu — budził nie nawiść natychm iast i nieuchronnie, gdzie tylko się poka zał. Powszechna wściekłość i nienawiść w stosunku do niego, zupełnie uzasadniona, wciąż skrycie przybierała na sile. Pew nego dnia papież rozchorował się. A gcnia była długotrw ała, m ajestatycznie ponura, praw dziwie hiszpań ska: w otoczeniu krew nych, jałm użników i n ajw ierniej szych swoich ziomków, pośród płonących dniem i nocą świec, przy żałobnym śpiewie psalmów papież leżał na śm iertelnym łożu, a tymczasem w mieście zaczynały w y buchać pierw sze zamieszki. Pedro Luis czuł się niepewnie, rozumiał, że lada chwila przyjdzie mu zdawać rachunek, obmyślał już jakieś plany bohaterskiej obrony. Ale stał przy nim rozważny Rodrigo, po raz pierwszy w ysuw ając się naprzód. I otóż w ostatnim dniu życia papieża Kaliksta prefekt Rzymu, dowódca wojsk papieskich, ucieka z po mocą i pod csłoną kardynała Rodriga i kardynała w enec kiego Barbo. Obaj towarzyszyli mu do Ostii, po czym zo stawili go, każąc sam em u walczyć ze złym losem. Ścigany przez Orsinich, opuszczony przez własnych żołnierzy, zdo 2* 19
łał dzięki energii i szczęśliwemu przypadkowi schronić się do fortecy Civitavecchia, gdzie z garstką zaufanych ludzi miał czekać na sposobną chwilę powrotu do Rzymu. Tam też 26 września 1458 dosięgła go śmierć. Rodrigo tymczasem, spokojny i nieustraszony m im o p a nującego wzburzenia, udał się do bazyliki Świętego Piotra modlić się za konającego papieża. Chroniła go kardynalska purpura, ale bardziej jeszcze w łasny jego prestiż. Dopuścił do spustoszenia swego pałacu w przekonaniu, że najnie- spokojniejsze duchy w yładują się w tym rabunku, i rze czywiście nic gorszego go nie spotkało, podczas gdy naw et włoscy stronnicy Borgiów wszyscy niemal doznali srogich prześladowań, a wielu z nich poniosło śmierć, nie w yłą czając najem nych żołnierzy. Toteż, zanim jeszcze na tw a rzy Kaliksta zagasł ostatni błysk życia, opuścili go wszys cy, przejęci strachem — krewni, domownicy, naw et siostry. Jeden tylko Rodrigo pozostał przy nim i on jeden był świadkiem śmierci starego papieża. Następny papież, Pius II, Enea Silvio Piccolomini, miłoś nik rozum u i sztuki, w ytw orny hum anista z Corsignano, miał aż nadto powodów, żeby popierać rodzinę Borgiów. Poczuwał się względem niej do długów wdzięczności, a P ic colomini nie był z tych, co zapominają o oddanych im przysługach. Winien był wdzięczność Kalikstowi, ale b a r dziej jeszcze Rodrigowi, którego głos zadecydował o w y borze. Mimo to z tego właśnie okresu d atuje się doku ment, jeden z najwięcej mówiących o życiu Rcdriga: jest to własnoręczne pismo toskańskiego papieża, ów słynny list z naganą, który Pius II posłał w czerwcu 1460 z Bagni di Petriolo do Sieny. „Doszły nas słuchy — pisze Pius II swoją płynną i w y tw orną łaciną — jakoby trzy dni tem u kilkanaście sieneń skich niewiast zgromadziło się w ogrodach Giovanniego Bichi i że Ty, niepom ny na swą godność, przebywałeś wraz nimi od pierwszej do szóstej godziny po południu, m ając za tow arzysza innego kardynała, który, jeśli już nie przez wzgląd na godność Stolicy Apostolskiej, to chociaż by ze względu na wiek poważny winien by o swoich obo 20 wiązkach pamiętać. Doszło do nas, jakoby tańcow ano tam w sposób nie nazbyt skromny. Nie brakło rozlicznych igraszek miłosnych, Ty zaś poczynałeś sobie zgoła jak świecki młodzian. Przystojność nie pozwala nam wymieniać tego wszystkiego, co tam jakoby zaszło; są to rzeczy, których samo nazw anie nie licuje z piastowaną przez Ciebie god nością. Mężom, ojcom, braciom i m nym krew nym , jacy owym niewiastom towarzyszyli, wzbroniono wstępu, iż- byście mogli zażywać większej swobody w zabawie i sami tylko w kom panii niewielu swoich zaufanych rej wodzili w tańcach. Donoszą nam, jako w Sienie o niczym innym się nie mówi i jako całe miasto śmieje się z Twojej lek komyślności. Czy zalecanie się do dzieweczek, posyłan:a im owoców, a tej, którą wyróżniasz, także i win przed nich, przepędzanie całych dni na widowiskach i wszela kich rozryw kach, a wreszcie odd ilenie mężów gwoli więk szej swobody są to rzeczy, które przystoją Twojej godnoś ci — pod Twój własny oddaję to osąd. Błędy Tw oje przy noszą ujm ę nie tylko nam, ale również pamięci w uja Twego Kaliksta, który Ci tak rozliczne funkcje i zaszczy ty zawierzył. Wspomnij na godność Twoją i nie staraj się o zyskanie u młodzieńców i panien famy galanta...” Twierdzić, jak tego zresztą próbowano, że słowa te są jedynie echem oczerniających plotek, byłoby oczywistym absurdem . Fakty musiały widać dojść do powszechnej wiadomości, skoro papież dodaje, zatroskany: „Tutaj, w Bagni, gdzie przebywa wiele osób duchow nego stanu tudzież wiele świeckich, stałeś się przedm iotem powszech nej obm ow y.” Potw ierdzeniem słuszności tych w ym ów ek jest opubli kow any przez Luzia list z miesiąca lipca 1460 w ysłany przez posła m antuańskiego ze Sieny, Bartolomeo Bonato, do m argrabiego Mantui. Opisana jest tam ze szczegółami owa budząca zgorszenie uroczystość, urządzona, jak podaje autor listu, z okazji chrzcin. „Więcej nic nie mam Waszej Dostojności do doniesienia, jak tylko, że odbyw ały się tu dzisiaj chrzciny... w domu jednego z tutejszej szlachty; gościli tam jako chrzestni 21
monsignore de Rohan i w icekanclerz (R. Borgia); zapro szeni przez gospodarza do ogrodów, udali się tam, zanie siono również ochrzczoną dziecinę. Nie brakło wszelakich specjałów, jakie tylko na tej ziemi mieć można, i zaba wiono się przednio, jeno nikt, kto tonsury nie ncsi, nie był tam dopuszczony... Sieneńczyk pewien, którem u wejścia wzbroniono i który na próżno dostać się wszelkimi sposo bami usiłował, rzekł: «Przcbóg, jeśli ci, co się w ciągu lego roku narodzą, pójdą w ślady swych ojców, będziemy mieć samych jeno księży i kardynałów.®” Siena przedstaw iała wówczas, pod pogodnym niebem wczesnego lata, barw ny, wesoły kobierzec, jaki utkał nie gdyś w swych wierszach Folgore di San Gimignano. Wi dział on ulice tego miasta „górą w girlandach, w pom a rańczach dołem ”; pom arańcze rzucały na ulicę rozbawione m łode kobiety w ychylone przez poręcze balkonów lub ukazujące się niby w ram kach w gotyckich lukach w ąs kich okien. Wśród tego pejzażu m alowanego całą skalą miłosnych barw , Rodrigo Borgia, czy to przechadzając się po ogrodach usianych liliami w aksam itnym cieniu cypry sów, czy krocząc przez ulice i place, czy w stępując do kościołów, w których żyje wciąż jeszcze płomienny, a za razem anielski duch świętej K atarzyny, musiał doznawać uczucia spójni i harm onii z całym owym pięknem, co choć nie sięga w sam ą głąb człowieka, to jednak pomaga zmysłom i duszy uzyskać pełną, gorącą dojrzałość. Rodrigo miał wówczas trzydzieści lat — szczęśliwy wiek, który przyciągał doń kobiety, w edle słów kronikarza Gas- p are da Verona, „jak magnes przyciąga żelazo”. Stw orzył sobie swoisty kodeks reguł galanterii, nader rycerskich i miłych, a najchętniej stosował z nich te, które najlepiej w yrażały w ybujałą cielesność jego natury: cóż bow iem in nego oznaczało owo posyłanie rzadkich owoców i w ybor nych win kobietom, które mu się podobały, aniżeli in stynktow ną, w7łaściwTą zm ysłowym mężczyznom chęć uczestniczenia w czysto fizycznym życiu kobiety, w której jest zakochany? List Piusa II trafił w sedno i łatw o sobie wyobrazić, jak niewdzięcznie został przyjęty pośród takiej 22 powodzi rozrywek. Mimo to Rodrigo odpowiedział nań na tychmiast, używ ając argum entów tak przekonywających, że jeśli nie udało mu się całkowicie oszukać papieża, to w każdym razie usposobił go znacznie łagodniej. Pius II ni czego zresztą innego nie pragnął, jak oczyścić swego k ardy nała w icekanclerza z wszelkich zarzutów. W poważnym, stanowczym tenie jego odpowiedzi daje się wyczuć chęć przebaczenia, co nie znaczy, że nie czuł goryczy z racji tego, co się działo podczas pobytu Rodriga w Sienie. „To, coś uczynił — oświadcza — nie może być bez winy, ale nie jest też może tak dalece godne potępienia, jak mi przedstaw io no.” Na przyszłość zalecał jednak Rodrigowi więcej rozwa gi; co do niego samego, to owszem, przebaczył mu zapew niając, że dopóki Rodrigo będzie postępował dobrze, on bę dzie mu ojcem i opiekunem. Pomiędzy tym listem a owym z lipca nie zachodzi, rzecz jasna, żadna sprzeczność. A naw et mówi on wyraźnie, że postępowania Rodriga nie da się uspraw iedliw ić tak, jak by papież pragnął. Wyczuwa się w nim żal z powodu tego, co ma dopiero nastąpić, co papież przeczuwa, wiedząc za razem, że nie będzie mógł niczemu zapobiec. Rodrigo, pragnąc okazać skruchę, porzucił Sienę i usunął się Jo Corsignano, by pogrążyć się w samotności. Tam też jął ostentacyjnie odpraw iać pokutę. Może jed nak nie tyle w celu um artw iania swej bujnej natury, ile właśnie dając upust nadm iarow i sił uganiał się po lasach, dolinach i górach toskańskiego Apeninu za zwierzyną. J e go przyjaciele, m argrabiow ie M antui, obdarzali go na te łowy sforam i psów gończych i wyszkolonymi sokołami. Dziękując im za to, kardynał zwierzał się, że gdyby nie ich szczodrość, przyszłoby m u „żyć bezczynnie i bez żadnej zgoła przyjem ności” i „mozolnie kroczyć po tej naszej ka m ienistej i ciernistej drodze”. Widać z tego, w jaki sposob pojm ował on życie pokutnika. Rodrigo Borgia wstąpił zatem na tron papieski z dosto jeństw em i pewnością siebie właściwą w ybrańcom losu. Li czył zaledwie sześćdziesiąt lat — jest to wiek, w którym 23
zdrow y i dobrze się m ający mężczyzna osiąga właściwie do piero pełnię dojrzałości duchowej. Aleksandrowi VI nie da się przypisać praw dziwego talentu politycznego; raczej niż w ybitny umysł cechował go niezw ykły urok osobisty, bę dący jak gdyby em anacją duchow ą jego wspaniałej kon dycji fizycznej. Dodać do tego trzeba zrozumienie dla spraw państwa, doskonałe opanow anie zagadnień kościel nych i praw nych, intuicję polityczną działającą szybko i celnie. Nie opanował nigdy sztuki krasomówczej w stylu Cycerona, jaka była w zwyczaju u purpuratów tej epoki, ale jego łacina w piśmie jest w yrazista i w ykw intna, a ży we słowo — łacińskie, włoskie czy hiszpańskie — cechuje zawsze pewien w rodzony wdzięk, na który składa się róż norodność akcentów, niespodziewanie pojawiające się to ny m elodyjne i patetyczne oraz sugestywność spraw iająca, że kiedy w ypow iadał pogląd osobisty, potrafił usunąć z pa mięci słuchających naw et najbardziej uznaną i bezwzględ ną prawdę. W swoich w ystąpieniach publicznych posługi w ał się chętnie efektam i teatralnym i, zgrywał się, można powiedzieć, ale robił to zawsze wspaniale, z godnością i dostojeństwem, którem u przydaw ała jeszcze blasku p u r pura i klejnoty, w yglądające na nim, jakby były dla niego stworzone. Rodrigo Bcrgia nie miał w sobie nic z Anti- nousa; jego uroda, na którą składało się wszystko inne raczej niż regularność rysów i klasyczne proporcje, prze jawiała się zwłaszcza w w yrazie bardzo męskim, radośnie zuchwałym , bijącym z jego tw arzy i pełnych w arg, zaak centow anym wreszcie w w ydatnym garbie nosa, nieom yl nym w skaźniku siły i wrażliwości. W wieku lat sześćdzie sięciu pociągały go jeszcze bardzo kobiety i okazywał to tak jawnie, że patrzącym nasuwało się mitologiczne po rów nanie z zalotami Jowisza do m ałej Danae czy cnotliwej Ledy. Do swoich synów był nam iętnie przyw iązany, szukał w nich siebie samego i odnajdyw ał tym łatwiej, im byli urodziwsi i bardziej żywotni; patrzał na ich rozkw it ze zm ysłowym zadowoleniem, które sprawiało, że współcześ ni mówili o nim: „Bardziej nam iętnego mężczyzny nie było na świecie.” 24 W 1492 zm arł pierw orodny syn Rodriga, ten, dla którego ojciec postarał się o utw orzenie w Hiszpanii księstwa Gan- dii, Pedro Luis, jak stryj. Zm arła również Jeronim a, która dzięki m ałżeństw u weszła do jednego z w ielkich rodów rzymskich, Cesarinich. Druga córka, Izabela, wiodła spo kojne życie u boku męża, szlacheiea rzymskiego Pietra Matuzzi. M atki tych trojga nie są znane w historii. Matką czworga młodszych, Cezara, Juana, Lukrecji i Jofrego, ulubieńców, o których A leksander myślał z radością, była Vannozza Cattanei; kobieta najdłużej przez Rodriga Borgię kochana i do końca otaczana jego opieką żyła w cieniu i zdawała się nie mieć żadnego bezpośredniego w pływ u na swego wielkiego protektora. Kochała, była kochana, dzieci jej w zrastały bujnie jak topole czerpiące soki z potężnej rzeki ojcowskiej miłości. Cezar miał teraz lal osiemnaście, przywdział szaty duchow ne i kto wie, czy po głowie ojca nie snuła się myśl uczynienia z niego trzeciego papieża Borgii. Siedem nastoletni Juan, przeznaczony do kariery wojskowej, odziedziczył po bracie Pedro Luisie tytuł księcia Gandii. D w unastoletnią Lukrecję powierzono pie czy krew nej papieża, A driany Mila Orsini. Co się tyczy małego Jofre, trudno było jeszcze przewidzieć, co mu los przyniesie; na razie przypadły mu, w wieku lat jedenastu, tytuł i dochody kanonika i archidiakona Walencji. Vannozza, której długotrw ała nam iętność kardynała Borgii przyniosła wiele radości i ponadto duże zasoby ma terialne, będące dla niej oparciem w tych niemłodych już latach, w idyw ała często swe dzieci, ale nie mieszkała ra zem z nimi. Życie jej regulow ały społeczne wymogi przy- stojności i godności. Mieszkała zawsze w swoim własnym domu i była — z niewielkimi przerw am i — legalnie poślu bioną żoną, najpierw niejakiego Domenico d ’Arignano, ofi cera wojsk papieskich, następnie m ediolańczyka Giorgio de Croce, za którego wyszła około 1480. Z tym to mężem, którego obdarzyła również synem, O ttavianem , mieszkała w w ygodnym dom u przy Piazza Pizzo di Merlo, w sąsiedz twie dom u k ardynała Borgii. Dom frontem zwrócony był ku placowi, pełno więc w nim było św iatła i słońca, któ 25
rych tak często brakow ało w ciasnych uliczkach średnio wiecznego Rzymu, m iał wiele pokoi, cysternę na wodę, naw et sad, który Vannozza m usiała bardzo lubić podobnie jak swoje chłodne winnice zamiejskie. W dem u tym mieszkała Vannozza kilka lat. Ale kiedy um arł jej mąż, a w krótce potem i mały Ollaviano, wyszła po raz trzeci za mąż i przeniosła się na Piazza Branca w dzielnicy Arenula, rozpoczynając tam nową erę m ałżeń skiego życia u boku ostatniego wybrańca, m antuańczyka C arla Canale. Przybył on z dw oru kardynalskiego, przy nosząc z sobą skrom ną prowincjonalną sławę, jaką cieszył się w szczupłym kole przyjaciół literatów. Jed en z nich, i to nie byle kto, bo sam Poliziano, zadedykował m u sw e go Orfeusza. Jako d ar ślubny otrzym ała Vannozza, oprócz posagu w wysokości tysiąca dukatów , urząd na dw orze pa pieskim dla małżenka. Nie trzeba też sądzić, że on czuł się tym m ałżeństw em przygnębiony czy upokorzony i że przyjął ten urząd jako deskę ratu n k u w obliczu b an k ru c tw a; przeciwnie, szczycił się nim, i to tak dalece, że naw et w stosunku do m argrabiów M antui przybierał ton pełen szacunku w praw dzie, ale nie pozbawiony pychy. Bardzo możliwe, że i Vannozza również pochodziła z Mantui, skoro kronikarz wenecki Marino Sanudo, bardzo dokładnie poinform owany o wszystkim, co dotyczyło sąsied niego m argrabstw a Gonzagów, wspom inając o Vannozzy w swoim dzienniku podaje M antuę jako jej miasto rodzin ne. Nazwisko Cattanei, w całych Włoszech pospolite, w M antui spotykane było szczególnie często, czego liczne ślady zachowały się w papierach archiw alnych z tam tych cza sów. Zresztą, czy była m antuanką, czy nie, Vannozza ob darzona była niewątpliwie, oprócz urody, żywiołowym tem peram entem , kobiecym odpowiednikiem w ybujałej n a tury Borgii, skoro tak długo była przez niego kochana jeszcze naw et w wieku, który w owych czasach uważany był za podeszły, czyli po czterdziestce. W tym właśnie okresie przyszedł na św iat Jofre, ostatnie dziecko Rodriga; stosunki między nimi trw ały już wówczas od lat co n aj mniej dziesięciu: było to jak gdyby regularne m ałżeń 26 stwo. Vannozza miała dokoła siebie, jak zw ykle m o rg i- natyczne żony, kom pletny dwór, niezbyt głośny, ale bogaty i zasobny, który .tow arzyszył jej wszędzie, dokąd się udaw ała, bądź na letni pobyt, bądź też chroniąc się przed groźbą epidemii, które rokrocznie szerzyły się w mieście — do Nepi, a jeszcze chętniej do Subiaco, posia dłości Borgiów doskonale zaopatrzonej i obronnej. Rodrigo, który jak wszyscy ludzie silni i m ający w iarę w przyszłość lubił tworzyć rzeczy trwałe, zbudował na nowo potężną fortecę na pozostałościach średniowiecznych murów, tych samych, w których okrutni i kłótliwi opaci z Subiaco odnieśli tyle zwycięstw i doznali tylu klęsk. W tej przewiew nej, obszernej i bezpiecznej siedzibie Van- nezza instalowała się w raz z całym dworem i czekała, kie dy przyłączy się do niej kardynał. Spoglądając z wieży zamkowej w tych dniach wyczekiwania widziała nieco niżej klasztor, którym od 1471 zarządzał Rodrigo z rozkazu K aliksta III; klasztor ten zam ykał w sobie szm at historii, liczne legendy, w spom nienia wielu świętych, cesarzy i mnichów, jednych m iłujących pokój, innych w ojow ni czych; był zw arty w sobie, troskliw ie chroniący w swym w nętrzu w ykute w skale sanktuarium , labirynt zdobny w malowidła, które umieszczone na pochyłych ścianach i sklepionych stropach, spraw iają wrażenie fantastycznych zjaw. A kiedy w księżycowe noce m ieszkanka zam ku wychylała się z jego zębatych wieżyc, może zdaw ało jej się, że dostrzega na dnie głębokiego jaru, w zdłuż którego płynęły migotliwe wody Aniene, smukłe, nagie ciała dia belskich kusicielek, jak wbiegały drobnymi kopytkam i na wiodący do klasztoru mostek, by zgodnie z legenda o świę tym Benedykcie zakłócać spokój mnichów i nastaw ać na ich cnotę. Czy te zjawy budziły w Vannozzy dreszcz za kazanej rozkoszy? Czy może śmiał się z nich tylko jej trzeźwy umysł? Przypuszczalnie w Subiaco właśnie przyszła w kw ietniu 1480 na św iat jasnowłosa dziewuszka, która m iała przejść do historii pod im ieniem Lukrecji Borgii. To miejsce
w skazuje w każdym razie w swej Storia Sublacense don A lessandro Tummolini, sum ienny badacz, opierający swoje prace na archiw um klasztoru w Subiaco oraz na kronice zatytułowanej Ricordi sopra i cardinali commendatari, 0 której w spom inają inni historycy, a której rękopis za ginął. Nie ma powodu wątpić o ścisłości danych zaw artych w opowieści Tummoliniego, tym bardziej że m ówiąc o Ce zarze, również urodzonym w tym zamku, autor u sp ra wiedliwia się przed mieszkańcami Subiaco z dyshonoru, jakiego przysparza ich miastu przypom nieniem , że w nim właśnie ujrzał światło dzienne ów potwór; z naiw ną żarli wością dowodzi, że obywatele Subiaco nie są za to wcale odpowiedzialni; ale cóż, taka jest praw da historyczna 1 ukryć jej nie można. Jasne włoski i szaroniebieskie, łagodne oczy dziecka na pełniały uczuciem rozczulenia serce ojca. Trzym ając m a leńką w ram ionach, on, taki ogrom ny i ciemny, musiał czuć się jak potężna tw ierdza w zestawieniu z czymś tak nieskończenie kruchym i delikatnym ; wiadomo, jak w ta kich chwilach m ięknie ojcowskie serce. Nie wiem y, czy w Rzymie m ała L ukrecja w ychow yw ała się w klasztorze, ale ponieważ zawsze okazywała specjalne względy klasz torowi Dom inikanek pod w ezwaniem świętego Sykstusa przy Via Appia, można przypuszczać, że przebyw ała tam od dziecka, przynajm niej w okresach poprzedzających uroczyste święta, odpraw iając pobożne ćwiczenia. I pew nie z klasztoru właśnie zaczerpnęła owo poczucie godności, które ratow ało ją w dniach najcięższych prób i rozterek, religijność, zdaje się, szczerą i wolną od wątpliwości, oraz upodobanie do modlitwy, woni kadzideł i pień pobożnych. Klasztor, spokojna przystań, do której dążyła zawsze w trudnych okresach zarówno swej młodości, jak i wieku dojrzałego, oznaczał dla niej nie tyle naw rót do w iary w ogóle, co naw rót do w iary lat dziecięcych. Lubiła spokój i bezpieczeństwo tego życia upływ ającego w m onotonnym szepcie modlitw, wolnego od wszelkich wstrząsów i rys. Jako córka potężnego i w pływowego kardynała, była zapew ne otaczana szczególnymi względami. Nigdy też 28 pewnie nie zastanaw iała się nad swoją pozycją w świecie, jedynie chyba w tym sensie, że cieszyła się swoim pocho dzeniem jako uprzyw ilejow anym . W idywała przecież w W atykanie Teodorinę Cibo i jej córki Battistinę i Pe- rettę — rodzinę papieża Innocentego VIII — szanowane i honorowane zupełnie jak praw ow ite księżniczki. Po tomstwo kardynałów , spotykane na każdym kroku, nie różniło się niczym od potom stwa książąt; L ukrecja była z pewnością dum na z przynależności do rodziny posiada jącej wśród swych przodków papieża i tak ściśle związa nej ze spraw am i i osobistościami Kościoła, że dzięki pre stiżowi religii wzniosła się na najwyższy w hierarchii spo łecznej szczebel. Lukrecja podobna była do ojca pod względem owej radesnej ufności, z jaką oboje oczekiwali tego, co irn miały przynieść przyszłe losy. Odziedziczyła też po mm cofniętą linię podbródka, ale w złagodzonej formie, tak że ta nieregularność dodawała jej naw et uroku dziecięce go i nieprzem ijającego zarazem. Jasnooka blondynka — koloryt pozw alający domyślać się nordyckiej przymieszki w krwi jej m atki — drobna i wiotka, miała jednak L u k re cja w sobie gorącą bujność Hiszpanii. I czuła się Hiszpan ką, może na skutek w ychow ania przez A drianę Mila Orsi- ni, siostrzenicę Rodriga Borgii, która zapewne opowiadała jej o owej ojczyźnie katalcńskiej niby o jakiejś legendar nej krainie. Słuchając jej m ała Lukrecja snuła sobie w myśli w łasną piękną baśń, jak zwykle dzieci, które, kiedy im ktoś mówi o swojej tęsknocie, słyszą nie w ypo w iadane słowa, ale ich echo w e w łasnych m arzeniach. I chętniej niż do nauk humanistycznych, wchodzących w zakres wykształcenia każdej szlachcianki w tam tych czasach, przykładała się do nauki hiszpańskiego języka, a tańce swojego kraju tańczyła w skocznym rytm ie jak dziewczęta z Walencji. Toteż kiedy w 1491 wszczęte zo stały układy co do jej małżeństwa z pew nym młodym szlachcicem hiszpańskim, musiał jej się ten projekt wydać natu raln y m uwieńczeniem dotychczasowych przygotowań. 2.9
I rzeczywiście pierwszym aktem oficjalnym w życiu Lukrecji są zaręczyny; dnia 26 lutego 1491 notariusz Ca- millo Beneim bene spisał swą doświadczoną, biegłą we wszystkich spraw ach rodziny Borgiów ręką w arunki m ał żeństwa między córką Rodriga Borgii a de n C herubinem Juanem de Centelles, panem na Val d ’Ayora w królestwie walenckim. K o n trak t ślubny, spisany w języku kataloń- skim, przyrzekał posag w wysokości 30 000 timbres częś ciowo w pieniądzach, częściowo w ozdobach i klejno tach — dar dla oblubienicy od ojca i braci. Miała udać się w przeciągu roku do Walencji, gdzie w term inie sześcio miesięcznym zostałoby zaw arte małżeństwo. W ydaw ało się więc, że dalsze losy Lukrecji niebaw em się ustalą i że w krótce ona sam a wyruszy w drogę do Hiszpanii; ale nie upłynęły jeszcze dw a miesiące cd pierwszej um ow y m ał żeńskiej, a już naw iązano nowe układy pomiędzy Lukrecją a don G asparem d ’Aversa, hrabią Procida, piętnastoletnim młodzieniaszkiem z walenckiej rodziny. Do w yboru tego no wego oblubieńca dla córki pchały najwidoczniej kardynała Rodriga jakieś nie znane bliżej racje i am bitne nadzieje. Jest niemal pewne, że Lukrecja nie znała żadnego z obu pretendentów , ale wiedziała — m e było powodu przem il czania tego wobec niej — że ją zaręczono. K tóre z dwóch imion — Cherubino czy Gaspare — jawiło się w jej dziew częcych, a właściwie dziecięcych marzeniach, nie wiemy. Mi że żadne, bo ostatecznie kiedy się ma lat jedenaście, naw et w w ypadku przedwczesnego rozwoju, m arzenia by w ają tyleż rozległe, co niejasne i rzadko wiążą się z kimś konkretnym ; przyszłość tworzy się w wyobraźni, a życie realne budzi lęk i onieśmiela, w ym yka się, nie daje uchwycić. W tym czasie w łasne ciało i własny duch prze raża nas i przytłacza; pragnąc instynktow nie zapomnienia o tym wszystkim, co w nas rośnie i dojrzewa, rozglądam y się dokoła w poszukiwaniu jakiegoś wzoru, jakiegoś cu dzego życia napraw dę godnego podziwu, zdolnego zaspo koić naszą wyobraźnię. I jeżeli mała Lukrecja szukała t \- kiego właśnie wzoru, myśl jej naturalnym biegiem rzeczy musiała się zatrzym yw ać na jednej z dwóch kobiet z jej :w bezpośredniego otoczenia, kobiet stanowczo nieprzecięt nych, ale jako przykład do naśladowania raczej w ątpli wych: były to A driana Mila i Giulia Farnese. Tym i dw o ma im ionam i rozpoczynają się dzieje m iłesne A leksan dra VI. Pedro de Mila przybył do Włoch za czasów K aliksta III w7raz z całą ,,powodzią katalońską”, która zalała wówczas dw ór papieski. Tam też, zapewne w Rzymie, jak możrt- by wmosić z klasycznego imienia, jakie jej nadano, przy szła na św iat jego córka, A driana Mila. W Rzymie też za puściła korzenie zaślubiając Ludovica Orsini z licznego klanu Orsinich, pana niewielkiej włości Bassanelło kolo Viterbo. W 1489 była wdową, m atką jednookiego m ło dzieńca noszącego rodzinne imię Orsino. Ów „monoculus Orainus”, jak go nazyw7a w atykański mistrz ceremonii, miał przejść do historii z famą najbardziej oszukiwanego męża. 21 m aja 1489 odbył się jego ślub; tego dnia no tariusz Borgiów, Camillo Beneimbene, w obecności k ar dynała od Santa M aria in Portico G. B. Zeno, w icekan clerza Rodriga Borgii, prałatów , szlachty, św iadków i krewmych domu Orsinich, Farnese i Borgiów', połączył w'ęzłem małżeńskim Orsina Orsini z „piękną i szlachetną dziewicą” Giulia Farnese. Giulia pochodziła ze starego rodu szlachty prow incjo nalnej, osiadłego na włościach położonych dokoła jeziora Bolsena — Capodim cnte, M arta, Isola Farnese; były to piękne i urodzajne ziemie, nie tak jednak bogate, by po- zw7olić posiadaczom na wielkopański tryb życia. W za mczysku Capodim onte nie było właściwie nic wspaniałego poza nazwiskiem jego panów; życie cechowała tam pro stota niem al patriarchalna. Ale krew Farnesów w'ydawała owToce: wszystkie przyrodzone dary — uroda, inteligencja, wdzięk, spryt i szczęście osiągnęły pełnię rozkwitu i po trzeba było tylko sposobności, by wynieść rodzinę na szczy ty i uwiecznić ją w historii. W 1489 nie żył już P ier Luigi Farnese, ale zostało po nim czwToro potomstwa: Angelo, głowa rodziny, oddaw7ał się ja k wszyscy panow ie feudalni 31
owych czasów sztuce wojennej; Alessandro, protonotariusz, kroczył już drogą, która miała go w przyszłości doprow a dzić do tronu papieskiego (wstąpił nań pod imieniem Paw ła III); Girolam a zaślubiona była Pucciem u z Floren cji; wreszcie Giulia, gw iazda rodu, młodzieńcza i taka olśniewająca, że odkąd ukazała się w Rzymie, nikt nie n a zywał jej inaczej niż „piękna G iulia”. Ta właśnie piękność, która miała stać się początkiem wielkości rodu Farnese, w zbudziła gorącą miłość w ów czesnym kardynale Rodrigu Borgii. Uroczystość zaślubin Giulii z Orsinem odbyła się w pałacu wicekanclerskim, w sali zwanej Gwiaździstą zapewne z powodu malarskiej dekoracji sklepienia — sam pałac słynął z orientalnego zbytku, z jakim był urządzony. Trudno dziś orzec, czy fakt ten dowodzi istnienia już w tym momencie stosunku miłosnego pomiędzy piętnastoletnią dzieweczką i k ard y n a łem, czy też Borgia gościł młodą parę i uczestniczył w ob rzędzie tylko przez życzliwość względem swej siostrzenicy Adriany, m atki Orsina. Z pewnego listu z 1494, w którym A leksander VI w yraźnie w spom ina o norm alnych stosun kach małżeńskich panujących pomiędzy Giulia a Orsinem, wnosić można, że małżeństwo to nie było jedynie fikcją mającą na celu uczynienie młodej Farnese powolną k ar dynalskim zapałom. Namiętność Borgii zbudziła się przy puszczalnie dopiero później, kiedy spotkał Giulię jako młodą m ężatkę w domu A driany, którą darzył przyw iąza niem i której rad chętnie słuchał. Nie wiemy, kiedy A dria na spostrzegła, że niepoham ow ana zmysłowość Borgii zwraca się w kierunku żony jej syna, ani też po jakich w alkach — czy może tylko rozważaniach? — zdecydowała się w tej spraw ie pośredniczyć. Nie w iem y zwłaszcza, w jaki sposób odważyła się dać do poznania synowej, że się tej funkcji podjęła — ona, którą bardziej niż kogokol wiek innego pow inna by ta rzecz przejąć grozą. Inny problem : czy A driana rzeczywiście kochała Giulię tak, jak to okazywała? Zdum iew ająca i ohydna ugoda do konyw ała się w sposób tak prosty i naturalny, że miała niem al pozory' niewinności. Niepojęte jest, drogą jakiego 32 przyćm ienia wrażliwości i poczucia moralnego taka rzecz była możliwa, naw et jeżeli wziąć pod uwagę, jakie prze dziwne spraw y um iano łączyć w tej epoce i w tym środo wisku. Chcąc znaleźć psychologiczne w ytłum aczenie tego, trzeba by się zapuścić bardzo głęboko w labirynty anali zy. I kto wie, czy nie dostrzeglibyśmy wówczas we w za jem nym stosunku tych dwóch kobiet pewnego umiaru, zrozumienia, a naw et współczucia, ciepła i czynnej życz liwości. O ile zresztą, i to w ydaje się prawdopodobniejsze, nie było to, u A driany przede wszystkim, przejaw em cy nizm u osoby, która zważyła wszystkie za i przeciw i dą ży do w ytkniętego celu. Faktem jest, że obie te kobiety mieszkały wspólnie i żyły ze sobą w zgodzie; każdy, kto odwiedzał ich dom, zastawał je zawsze razem, bez wzglę du na to, czy chodziło o poparcie u papieża kogoś z przy jaciół lub krew nych, czy o om awianie spraw dw oru z am basadoram i i specjalnymi wysłannikam i. Giulia pozwalała się kochać, A driana zaś kierow ała całą aferą, posługując się sw oją żywą a skorą do intryg inteligencją, swoim nie om ylnym zmysłem do interesów. Z właściwą sobie szyb kością decyzji poświęciła syna pod w arunkiem , że papież w ynagrodzi tę ofiarę korzyściami m aterialnym i, i nigdy nie przestała czuwać w W atykanie nad interesami Orsina. Pew nie m yślała w głębi duszy, że kaprys Rodriga prze minie i ta milcząca zgoda wszystkim im się ostatecznie opłaci. W listopadzie 1493 Giulia Farnese była już jak gdyby oficjalną faw orytą Borgii. Do niej, podobnie jak do A dria ny i do małej Lukrecji, zw racają się posłowie i książęta zabiegający o łaski i przyw ileje u papieża. W szystkie trzy dotrzym yw ały sobie naw zajem tow arzystw a w pałacu od stąpionym dla nich przez G. B. Zeno, kardynała od Santa Maria in Portico. Pałac ten, zbudow any przez kardynała w 1484 na własny użytek, przylegał do W atykanu na lewo od wejścia do papieskiego pałacu. Przejście z jednego do drugiego było łatw e i wygodne, istniała także kom unika cja przez kościół: z pryw atnej kaplicy pałacowej można było przejść do bazyliki Świętego Piotra drzw iam i wiodą- 3 L u k r e c ja Borgia t. I 2 3 /
cymi do K aplicy Sykstyńskiej. W tej pięknej rezydencji ozdobionej reprezentacyjną loggią na pierwszym piętrze i rozplanowanej zapewne podobnie do większości pałaców powstałych w Rzymie u schyłku Quattrocenta, z oknam i ujętym i w łuk okrągły albo pociętymi znakiem krzyża w prostokąty, z szeregiem chłodnych, regularnych w za rysie komnat, żyły w otoczeniu dworek i służby te trzy kobiety drogie sercu A leksandra VI. Tam zastawał je za wsze — tę, która budziła w nim uczucie ojcowskiej czułości, drugą — podniecającą jego zmysły, i trzecią, dla której żywił dziwną przyjaźń połączoną z poczuciem wspólnic- tw a i porozumienia na gruncie zawiłych i mrocznych spraw . W ystarczyło m u pomyśleć o nich wszystkich ra zem, by poczuł krążącą w sw ych żyłach burzliwą, niepo ham ow aną radość. Wszystkie chrześcijańskie dw ory z większą lub mniejszą niechęcią wysłały swoich am basadorów dla złożenia przy sięgi na wierność i posłuszeństwo nowo obranem u pa pieżowi. Rzym pełen był przeciągających orszaków, łuków tryum falnych ozdobionych łacińskimi dw uw ierszam i, dla układania których puszczone zostały w ruch wszystkie mózgi Akademii Rzymskiej, uroczystych nabożeństw w La- teranie i w bazylice Świętego Piotra oraz nie mniej uro czystych mów, których budow ę rozpatryw ali drobiazgowo humaniści ze szkiełkiem krytycznym w oku. Wszędzie nieprzeliczone tłum y; uroczystości te stanow iły św ietną okazję do w ychw ytyw ania ew entualnych gorszących po sunięć — politycznych i innych — nowego papieża. Ko respondenci polowali zaciekle, wyciągając w ażne wnioski z najniklejszych naw et przesłanek, w ypatryw ali nowych faw orytów, starając się naw iązyw ać przyjaźnie i przym ie rza mogące przynieść w przyszłości pożytek, układali pla ny, wysilali się na przepowiednie. Obok festynów papies kich odbyw ały się nie mniej obfitujące w now inki i plotki przyjęcia u kardynałów ; prym wodził wśród nich Ascanio Sforza, który chętnie pozwalał nazywać się „wicepapie- żem ” i otaczać odpowiednimi pochlebstwami, im ponował 34 wspaniałością swych sreber i okazywał się to łaskawy, to władczy, zależnie od okoliczności. N aw et Giuliano della Rovere nie zaniedbał w ykorzystania okazji i kiedy przy byli do Rzym u wysłannicy króla Neapolu, urządził na ich cześć, w spaniałe i nader kosztowne przedstaw ienie Am fi- triona. Przysięgom i mowom pochw alnym towarzyszyły również dary. Na przykład, daleka Szwecja przysłała ko nie wysokiej rasy oraz rzadkie futra, które posłużyły praw dopodobnie do podbicia brokatow ych płaszczy L ukre cji i Giulii. Cały ten ruch w ciągu lata i aż do początku jesieni nie przestaw ał zaprzątać umysłów i piór posłów oraz korespondentów. Na ogół biorąc ani rządy, ani lud ność Włoch nie miały powodu do niezadowolenia z nowo obranego papieża, w którym widziano w ytraw nego dyplo matę, przez trzydzieści lat w icekanclerstwa wciągniętego we wszystkie machinacje polityczne, tak że nie byle czym można by go zaskoczyć. Jednak, pam iętając „powódź ka- talońską” za czasów K aliksta III, powszechnie obawiano się jego nepotyzm u i pilnie śledzono jego p ry w atn e życie. „Papież obiecał wiele uczynić dla zreform ow ania dworu, zmniejszyć ilość sekretarzy i skasować rozliczne dokuczli we urzędy, przyrzekł trzym ać synów z dala od Rzymu i dokonać różnych godnych pochwały m ianow ań; powia dają, że będzie to w spaniały papież” — pisze 17 sierpnia z Florencji M anfredo Manfredi. Ale jeżeli byli tacy, któ rzy się łudzili, bardzo rychło przekonali się wszyscy, jak puste były te obietnice daw ane w pierwszych radosnych dniach pontyfikatu i jak prędko zostały zapomniane. Całe zastępy Borgiów najechały W atykan. Pierw si zjawili się ci, którzy już przedtem przebywali w Rzymie czy gdzie indziej w e Włoszech; w ślad za nimi nadciągali z Hisz panii dalsi, mężczyźni, kobiety, dzieci, całe rodziny ludzi upartych, chciwych i żądnych owych korzyści, którym i zabłysnął już był przed oczyma klanu Kalikst III. Wszyscy oni skupiali się ciasno dokoła swego potężnego krew niaka, oplątując go siecią rozległej paranteli. A leksander VI nie tracił czasu: natychm iast po swoim wyborze przelał piastow aną przez siebie godność arcy 3* 35
biskupa Walencji na syna swego Cezara, zaś 31 sierpnia tajny konsystorz mianował kardynałem jego siostrzeńca, arcybiskupa Monreale, Giovanniego Borgię. „Tak dobrze spraw ą pokierował — pisze G iannandrea Boccaccio — że wszyscy kardynałow ie sami usilnie go o tę nom inację pro sili.” Kolegium kardynalskie nie nabrało jeszcze wówczas do papieża późniejszej głębokiej nieufności, zresztą były lo dni, w których beneficja spływ ały obfitym deszczem na głowry kardynałów -elektorów ; jakże można było wymagać, żeby właśnie krew ni papieża byli od tych dobrodziejstw odsunięci? Nowy kardynał zamieszkał w pałacu papies kim, jako że był, wedle słów któregoś z posłuw, „mężem nader przydatnym i do wszelakich spraw sposobnym ”, mógł więc być papieżowi w razie potrzeby pomocny. W dwa miesiące po nim usadowił się w W atykanie inny znowu Borgia, Rodrigo, kuzyn Aleksandra VI, pow ełany na stanowisko dowódcy gw ardii pałacowej, do tej pory zajm ow ane przez Domenica Dorię. Tylu Borgiów powinno było stanowić dostateczną zaporę przeciwko zakusom As- cania Sforzy, toteż Giuliano della Rovere, który pierwszy się w tym zorientował, gorąco poparł m ianow anie Gio- vanniego Borgii kardynałem . Bez trudu też przyszło k a r dynałowi mediolańskiem u zrozumieć, że odtąd przyjdzie m u mierzyć się chytrością z Katalończykiem. Nie na próż no słyszało się już dokoła zdanie, że A leksander VI to p a pież, „który będzie się kierow ał własnym jedynie rozu mem, nie bacząc na nikogo”. Ascanio mieszkał również w W atykanie, tuż pod bokiem papieża, śledził go bacznie, nie chcąc być przez niego zaskoczonym, i niepokoił się co raz bardziej, czując niebezpieczeństwo. Wiadomości nie były pocieszające. „Wielu tutaj zabiega o to, by skoliga- cić się z papieżem drogą zw iązku z ową jego siostrzenicą. (Tak nazyw ano jeszcze Lukrecję w pierwszych miesiącach pontyfikatu jej ojca.) Każdy łudzi się nadzieją. Sam król (Neapolu) o nią się stara.” Na drodze królowi Neapolu stanął jednak kardynał Ascanio, który zbyt dobrze widział przyw iązanie papieża do córki, aby nie zabiegać o związa nie jej ze stronnictw em Sforzów. 3 6 Księciem M ediolanu był w owym czasie praw y spad kobierca tego tytułu, nieszczęsny Gian Galeazzo Sforza, młodzieniec chorowity i wyniszczony uciechami rozwiąz łego życia, na które chętnie m u pozwalał, jeżeli naw et nie ułatw iał m u go, jego stryj i opiekun Ludovico Moro. Lu- dovico należał do ludzi, w których żądza władzy silniej sza jest naw et od um iłowania życia; poślubił przy tym ko bietę, Beatrice d'Este z książęcego domu Ferrary, która do tych jego ambicji dodawała własne, gw ałtow ne aż do okrucieństwa. W chwili w stąpienia na tron papieski Alek sandra VI Beatrice nie miała jeszcze lat dwudziestu, ale dobrze wiedziała, do czego zmierza i jaką pow inna obrać drogę, żeby swój cel osiągnąć. Była to kobieta kapryśna, pełna uroku, o w yrafinow anym intelekcie i szalonej pysze. Nad wszystko w świecie znienawidziła tę, która w jej przekonaniu skradła jej stanowisko władczyni Mediola n u — Izabelę d ’Aragón, szlachetną żonę Gian Galeazza. I choć trudno zrzucić na barki kobiety całą winę za w y darzenia, jakie potem nastąpiły i może musiały nastąpić w tym momencie dziejowym, jedno przecież jest pewne: że gdyby Morowi potrzeba było kogoś, kto by go popchnął do w ezwania na teren Włoch obcej potęgi w celu w ypę dzenia i zniszczenia znienawidzonej dynastii aragońskiej, nikt nie nadaw ałby się do tej roli lepiej niż właśnie Beatrice. Była ona duszą, iście szatańską, walki, jaką Sfo rzowie toczyli przeciwko królestwu Neapolu. I choć przy puszczalnie czuła odrobinę zawiści — nie istnieje, o ile wiadomo, ani jeden list Beatrice do Lukrecji, ani z jej na- rzeczeńskiego, ani z małżeńskiego okresu — Beatrice przy chyliła się do planów Ascania, nie chcąc w yrzekać się tak poważnego atutu, jaki stanowiła córka papieża. Ascanio szybko dokonał przeglądu swojej rodziny za równo w jej głównym pniu, jak i w bocznych odgałęzie niach. W ybór jego padł na pewnego drugorzędnego Sforzę, Giovanniego. Nosił on tytuł hrabiego Cotignola, był pa nem na Pesaro, niezbyt dużym lennie papieskim na g ra nicy prow incji M arche i Romanii. Wydawało się, że ma odpowiedni charakter i wszelkie cechy potrzebne do osiąg 37
nięcia zamierzonego celu. Dwudziestcośmiolelni młodzie niec, wdowiec po M agdalenie Gonzaga, w ychow any w d u chu hum anizm u, wygląd m iał raczej nijaki (słówko „raczej” należy tu tłum aczyć na jego korzyść), sposób by cia dość w y k w in tn y i spory zasób próżności i interesow noś ci. Dumna wspaniałość mediolańskich krew nych bardzo mu imponowała. Im więcej kardynał Sforza o nim myślał, tym bardziej rad był ze swego wyboru. M ałżeństwo to nie powinno było kosztować rodziny zbyt drogo, ponieważ włości pana na Pesaro były w praw dzie niezbyt rozległe, ale samodzielne; chodziłoby więc co najwyżej o zwiększe nie jego dochodów o jakąś niewielką condottę w armii mediolańskiej. A i papież przyłożyłby się niew ątpliw ie do uśw ietnienia losu zięcia. Te nadzieje, łącznie z innymi jeszcze argum entam i natury rodzinnej, daw ały dostatecz ną gwarancję, że Sforza z Pesaro pójdzie taką drogą, jaką m u wskażą. I poszedł nią rzeczywiście. N atychm iast Giovanni Sforza został w ezw any do Rzy mu. Przybył tam incognito w połowie października 1492; przed w jazdem do miasta zatrzym ał się u Ascania w za m ku Nepi; zamek ten był jed n y m z największych darów, jakim i Borgia wynagrodził swego głównego elektora. W ostatnim dniu października G iovanni wjechał do Rzymu i stanął w dom u kardynała San Clemente, Domenica Bas- so della Rovere, w Borgo. Został przyjęty przez papieża i możliwe, że widział także L ukrecję; wszystko cdbyło się w najgłębszej tajem nicy, tak że naw et najw ytraw niejsi inform atorzy nie tak łacno zrozumieli istotny sens tych posunięć. G iannandrea Boccaccio, na przykład, przypusz czał, że Sforza przyjechał do Rzymu pertraktow ać w sp ra wie posagu pewnej madonny Costanzy i naw et w yrażał przekonanie, że owa m adonna Costanza „w ygrała swój posag”, zważywszy, że obecnie Sforza mógł wiele uzyskać przy pomocy wszechmocnego Ascania. Po pew nym dopie ro czasie stwierdził: „Teraz w iadom o mi już, co się tu święci”, i podał dokładne inform acje dotyczące u k ład a nego w W atykanie małżeństwa. 38 D rugim człowiekiem, który również „wiedział, co się święci”, i to wcześniej od przenikliwego biskupa Modeny, był jeden z narzeczonych Lukrecji, obecnie nie branych pod uw agę przez papieża, który widział już w m arzeniach swoje potomstwo obsypane zaszczytami, skoligacone z książęcymi domami, zakładające nowe dynastie. Jeżeli don C herubino de Centelles zniósł to spokojnie, to don G aspare d ’Aversa, powiadom iony zawczasu, i to przez kogcś, komu te Sforzowskie plany wcale nie były na rękę, udał się do Rzymu i znalazł się tam równocześnie z Gio- vannim Sforzą. Przez ostrożność, która zresztą znakomicie odpowiadała jego naturze, pan na Pesaro uk ry w ał się i wychodził tylko nocą. W przeciwieństwie do tego nieśmia łego faw oryta odtrącony Hiszpan zachowywał się zuchwale: m ając um ow ę przedślubną w kieszeni, podtrzym yw any i popierany przez ojca, domagał się wciąż audiencji, któ rych m u nie chciano udzielać, katalońskim obyczajem głośno się odgrażał, oświadczał każdemu, kto tylko chciał go słuchać, że zdecydowany jest nie ustąpić, że m a po swojej stronie króla hiszpańskiego i jeżeli nie znajdzie dla siebie sprawiedliwości, uda się o pomoc do wszystkich władców i książąt chrześcijańskich. Oczywiście były to czcze przechwałki; słuchacze, których długie lata ekw ilibrystyki dyplom atycznej nauczyły chy- trości, zadawali sobie zapewne w duchu pytanie, ile też ten zuchwalec będzie papieża kosztował. Podobno — me jest to wiadomość zupełnie pewna, lecz wielce praw dopo dobna — kosztowała go ta afera trzy tysiące dukatów w złocie. A leksander oplątał obu Hiszpanów, ojca i syna, m isterną siecią rzekomych ustępstw i zam askow anej od mowy i dopiął tego, że dnia 8 sierpnia sporządzono akt me rozwiązujący w praw dzie poprzedniej umowy, lecz odra czający jej wykonanie; zamieszczono tam klauzulę, mocą której młody w alentczyk zobowiązywał się nie żenić w przeciągu roku, aby „kiedy nadejdzie bardziej sprzyjająca chw ila”, małżeństwo jego z Lukrecją mogło być zawarte. T rudno odgadnąć, co mianowicie miał na myśli A leksan der VI dyktując tę klauzulę. Chciał się nią może posłużyć 39
jako pułapką, w którą też wpadł, choć nie lak łatwo, uparty narzeczony, pozostawiając Lukrecję na pew ien czas w spokoju. Giovanni Sforza ze swej strony, kiedy w spo minano przy nim don Caspara, zapewniał, że jest najzu pełniej spokojny. Wróciwszy do Pcsaro w ypraw ił do Rzy mu swojego pełnomocnika, m esser Niccoló da Saiano, uczonego praw nika z F errary, a tak przebiegłego, jak by ło trzeba do zaw arcia tego układu. Los Lukrecji był już więc przesądzony: miała zostać hrabiną Pesaro. Dla króla F erran te d'Aragón ten nowy dowód potęgi w pływ ów mediolańskich w W atykanie był ciężkim ciosem. Stary król spoglądając z Castel Nuovo na tak bliską jego sercu fantastyczną panoram ę rozciągającą się od morza po Wezuwiusz czuł, że jego dynastia chyli się do upadku, i chociaż pewien był, że sam nie zdoła jej ocalić, gotował się, silny, choć zgorzkniały, do beznadziejnej obrony. Zro zumiał, że przyszedł czas działania, i wysłał do Rzymu swego drugiego z rzędu syna, Federica, księcia A ltam ury, jednego z najbardziej cenionych członków dom u aragoń skiego w przeciw ieństw ie do następcy tronu, Alfonsa, księ cia Kalahrii, którego ponure okrucieństw o było powszech nie znane. Federico miał w im ieniu króla zaprzysiąc p a pieżowi posłuszeństwo i z całą ostrożnością rzucić pierw szy posiew pod nowy projekt małżeństwa m ający zrów noważyć zakusy Sforzów. Młody książę, w ykształcony i zam iłowany w studiach, przyjaciel hum anistów, chętnie udał się do Rzymu i zamieszkał tam w domu kardynała G iuliana della Rovere przy Piazza Santi Apostoli, tuż obok w arow nego zam ku Colonnów. A leksander VI przyjął go z wielkimi honorami, obdarzył poświęconą szpadą i chętnie przebyw ał w jego towarzystwie. Miłe usposobie nie i inteligencja Federica spodobały się papieżowi ogrom nie, nie do tego jednak stopnia, żeby miał przez to za pomnieć o własnych planach i interesach. Misja Aragoń- czyka nie mogła się powieść, on sam zaś musiał wrócić do Neapolu, syt w praw dzie zaszczytów, ale i rozczarowań. 40 P raw dę mówiąc, chwila w ybrana była jak najgorzej. Ważny sprzym ierzeniec króla Neapolu, kardynał Giuliano della Rovcre, spłatał właśnie w owym czasie szpetnego figla papieżowi: ułatw ił Virginiowi Orsini nabycie pew nych obiektów o pierwszorzędnym znaczeniu dla bezpie czeństwa papiestwa; były to zamki Cerveteri i A nguillara położone przy drodze wiodącej z Rzymu do Civitavecchiu. Jeśli się zważy, że Orsini był wówczas naczelnym wodzem sił zbrojnych króla F erran te i że zamki te zostały nabyte za pieniądze aragońskie, łatwo zrozumieć, jakie niebezpie czeństwo stanowiły te neapolitańskie placówki tak daleko w ysunięte na terytorium P aństw a Kościelnego. A leksan der VI poskarżył się przed konsystorzem, w odpowiedzi na co Giuliano della Rovere zaczął krzyczeć w ielkim gło sem, że niebezpieczeństwo byłoby o wiele groźniejszo, gdyby ziemie te dostały się w ręce któregoś z krew nych Ascania Sforzy. To w ystąpienie rozgniewało papieża; G iu liano, dobrze wiedząc, jakie mogą być skutki takiego gnie wu, uciekł do Ostii i schronił się w tamtejszej fortecy, zbu dowanej w potężnym i surow ym stylu architektury w oj skowej Q uattrocenla przez florentczyka Baccia Ponlełli. W otoczeniu A leksandra VI wszystko znamionowało niedaleką wojnę i nie było dnia, żeby u granic Państw a Kościelnego nie w ybuchały takie czy inne zamieszki. Chcąc zapewnić sobie spokój i nastraszyć nieprzyjaciela papież postanow ił uprzedzić niebezpieczeństwo tworząc ligę; w skład tej ligi, uplanowanej rzecz jasna przez Asca nia Sforzę, weszły: Mediolan, Ferrara, Siena i Mantua. Celem jej miała być obrona papiestwa przed każdą mo żliwą próbą najazdu ze strony Neapolu. Z chwilą oficjal nego zawiązania ligi, co nastąpiło 25 kw ietnia 1493, król F erran te zrozumiał, że jego spraw y w yglądają źle, i napi sał do króla Hiszpanii, swego kuzyna, list będący rozpacz liwym w ołaniem o ratunek, a zarazem aktem oskarżenia przeciwko papieżowi. W ydobyw ał tam na jaw zarówno rozwiązłość jego pryw atnego życia, jak niecne poczynania na arenie publicznej działalności. Po w ysłaniu listu król usiłował pozyskać sobie tego, kogo tak ciężko oskarżył, 41
propozycjami wspaniałych związków małżeńskich dla jego dzieci, łudząc się, że w ten sposób uda mu się unicestwić ew entualne skutki powstania ligi. Ułożył scbie, że zwiąże papieża podw ójnym węzłem proponując żony i księstwa dwom jego synom: starszemu, Cezarowi, który choć nosił tytuł arcybiskupa Walencji, otrzym ał tylko najniższe św ię cenia kapłańskie i mógłby bez skandalu zrzucić sukienkę duchow ną (sam przyznaw ał się, że nie ma powołania do stanu duchownego), proponował księżniczkę aragońską, która wniosłaby m u w posagu księstwo Salerno; najm łod szemu zaś, Jofre, inną księżniczkę z tegoż rodu, z odpo wiednim posagiem. Oczywiste jest, że Ascanio Sforza nie mógł dopuścić bez walki do zawarcia tak w ażnych p ak tów; toteż projekt dotyczący Cezara upadł, a co do małego Jofre — uległ odroczeniu. Równocześnie posuwała się na przód spraw a sforzowskiego małżeństwa Lukrecji; Ascanio rozumiał, że w tej sytuacji trzeba działać szybko i zapew nić sobie przynajm niej ten jeden atut. Giovanni Sforza był w trakcie przygotowań do ślubu; czuł się w ażną osobistością, za spraw ą papieża uzyskał condottę i wysoki stopień w armii mediolańskiej, połączo ny z pokaźnym żołdem. Zazdroszczono mu powszechnie tej oblubienicy, o którą się tylu innych ubiegało — m ło dziutkiej, zgoła jeszcze niedorosłej, ale dzierżącej w swo ich dziecinnych dłoniach ojcowskie serce. Wiedział, że po siada ona oszołamiająco wspaniałe stroje i klejnoty — sa ma tylko szata ślubna miała kosztować piętnaście tysięcy dukatów — że otrzym a ponadto bogate dary, że w yboru klejnotów miał dokonać jej brat, książę G andii, najw y tworniejszy i najbardziej rozrzutny młodzieniec Rzymu. Wystąpić co najm niej równie wspaniale jak oni było, zda niem hrabiego Pesaro, obowiązkiem uprzejmości w sto sunku do przyszłych krew nych; a że jego szkatuły nie przedstaw iały się bogato, cierpiał zawczasu na myśl o upo korzeniu, jakie go czeka. Potrzebow ał przede wszystkim złotego łańcucha, bogatego i pięknej, m isternej roboty, 42 jednego z tych renesansowych cudów kunsztu złotniczego, będących miarą pctęgi, bogactwa i w ykw intnego gustu tych, którzy je nosili. Giovanni zdecydował się zwrócić do m argrabiego Mantui, brata swej pierwszej żony, z prośbą o pożyczenie takiego łańcucha, Gonzaga zaś nie omieszkał przysłać mu najcenniejszych klejnotów ze swej kolekcji, chcąc zapewnić sobie wdzięczność tego, który miał stać się teraz, jak przypuszczano, ulubieńcem A leksandra VI. W Rzymie tymczasem, od chwili kiedy dnia 2 lutego 1493 m esser Niccoló da Saiano zaślubił per procura Lu krecję i położył w zastępstwie swego pana podpis pod ak tem m ałżeństwa, młodziutka oblubienica zaczęła przyjm o wać gratulacyjne wizyty posłów domów panujących, zawsze w asyście tegoż Saiano i nieodstępnej A driany Mila, która podczas tych przyjęć daw ała upust swojej hiszpańskiej gadatliwości i zamiłowaniu do intryg. Biskupowi Modeny, który przybył złożyć życzenia młodej mężatce imieniem księcia i księżnej F errary, a równocześnie nie zaniedby wał okazji ponowienia zabiegów o kapelusz kardynalski dla Ippolita d ’Este, drugiego z rzędu syna księcia, odpo wiedziała jak zwykle Adriana, że wielekroć mówiła już 0 tym z papieżem i że spraw a jest na jak najlepszej dro dze. „Tak czy inaczej zrobimy go kardynałem ” — zakoń czyła posługując się ostentacyjnie tą malowniczą liczbą mnogą, jaką zazwyczaj przem aw iają oficjalne faw oryty 1 która nasuw a myśl o współrządzeniu. Łatw o sobie w y obrazić, jak trzynastoletnia Lukrecja wręcz nikła w obec ności swej imponującej opiekunki. W pewnej chwili zda wało się, że jej przyszły los ulegnie zmianie, ponieważ do szło do publicznej wiadomości — i wieść o tym rozeszła się natychm iast po całych Włoszech — że papież prowadzi w Hiszpanii p ertrak tacje o w ydanie Lukrecji za hrabiego Prada. W rzeczywistości był to jednak tylko chytry w y bieg w celu zam ydlenia oczu tym, którzy mogliby usiło wać przeszkodzić m ałżeństw u ze Sforzą. W pułapkę tę wpadli nie tylko ówcześni inform atorzy, ale i później-i historycy, między innymi Gregorovius, który dopatruje się w tym projekcie zm iany frontu ze strony papieża. Na- 43
tomiast G iannandrea Boccaccio w nie znanym do tej pory liście pow iadam ia księcia F errary o zwierzeniu uczynio nym mu przez kardynała Ascania sub sigiUo confessionis (pod tajem nicą spowiedzi): „w dobrym celu i z w ielu roz sądnych przyczyn zachowuje się tę rzecz (małżeństwo) w tajem nicy, udając zamiar w ydania jej za m ąż w Hisz panii”. W końcu, po naznaczeniu term inu ślubu na 23 kwietnia, dzień świętego Jerzego, a następnie przesunięciu go na maj, ustalono nieodwołalnie datę 12 czerwca 1493. Lato rzymskie jest gorące, ale wietrzne; kiedy niebo n a biera barw y tak intensywnego błękitu, że wszelka nadzie ja na najlżejszy bodaj obłoczek gaśnie wobec jego czystej głębi, nagle zryw a się wiatr, psotny i gw ałtow ny jak po dmuch morza, wślizguje się w każdy zakątek, każdą ulicz kę miasta, poryw a przedmioty i dusze w sw aw olny wir, n i by w jakiś wyśniony rytm muzyczny. Musiał to być odpo wiedni akom paniam ent dla weselnego orszaku, który nie dzielnym rankiem 9 czerwca ukazał się pod m uram i Rzy mu, orszaku zaiste godnego zięcia potężnego władcy. Otwierali go masztalerze odziani w brokatow e spódniczki, za nimi całe zastępy pacholąt w różnobarw nych jed w a biach, wesołości dodawały błazeństw a nadw ornego trefni- sia M am brina w aksam itnym ubraniu i złocistej czapce. Niezliczona ilość dw oraków kardynalskich wyszła aż za Porta del Popolo na spotkanie oblubieńca; am basador w e necki wygłosił powitalne przemówienie, które miało w y ra żać ojcowskie uczucia Republiki względem ościennego państew ka Pesaro. Po czym cały pochód ruszył w dalszą drogę wśród wesołych dźwięków piszczałek i trąbek, błyszcząc w jasnym słońcu m inął pałac San Marco, Campo dei Fiori, doszedł do mostu przy zamku Świętego Anioła i zagłębił się w Borgo, nakładając nieco drogi, aby prze defilować przed pałacem oblubienicy. Lukrecja była, rzecz prosta, od daw na gotowa, przystro jona troskliw ym i dłońmi A driany Mila; w ysłuchała już życzeń, pochwał i gratulacji rzymskich dam, które zeszły się tłumnie, aby ją uczcić, i zapew ne pierw szy raz w ży ciu doznała oszołamiającego uczucia, że jest celem wszyst- 44 kich spojrzeń, 'ośrodkiem zainteresowania. Ale kiedy zbli żał się już orszak i dały się słyszeć z dala pierw sze dźwię ki trąb, wszystkie m atrony i panny zajęły miejsca w ok nach, pozostawiając Lukrecję sam ą na honorowym m iej scu pośrodku loggii. W jednej chwili plac zapełnia się ludźmi, ukazują się rękodajni, paziowie, dw oracy kardynałów , am basadoro wie, a pośród nich oblubieniec. Spojrzenia wszystkich mężczyzn, od najmłodszego pazia do najsędziwszego am basadora, zw racają się na pałac Santa M aria in Portico. Widać tam całe gineceum papieskie — Giulię Farnese, 0 której tyle się szepcze pokątnie (,,de qua est tantus ser- m o”), krewniaczki Innocentego VIII, dam y z rodu Orsi- nich i Colonnów, wiele innych znakom itych szlachcianek; a wreszcie owa m ała Lukrecja, którą papież miłuje „w najw yższym stopniu” (in superlatwo grado), ukazuje się w blasku słonecznym w płaszczu długich jasnych wło sów, wijących się na kształt delikatnych złotych w ężyków 1 spływ ających po ramionach, tak wątłych w ciężkiej bro katowej szacie, aż na szczupłe dziecięce biodra. Giovanni Sforza w strzym uje konia, staje pod loggią, wzrok jego spotyka spojrzenie Lukrecji, na krótką chwilę wszystko inne przestaje istnieć — zostają tylko cni, mężczyzna i ko bieta, kobieta i mężczyzna. Ale oblubieniec wie, co ~iu czynić należy, i w ykonuje dw orny gest gębokiego ukłonu w kierunku okna, w którym jaśnieje ozdobiona klejno tami główka. Lukrecja odpowiada mu z wysoka etykietal- nym rew eransem . I orszak rusza w dalszą drogę, znika w W atykanie, gdzie oczekuje nań papież w asyście pięciu kardynałów . H rabia Pesaro wchodzi, ugina kolano przed m ajestatem tego niezwykłego teścia i w krótkim łacińskim przem ówieniu oddaje mu do dyspozycji siebie i swoje państewko. Odpowiedź brzmi bardzo łaskawie. Po zakoń czeniu oficjalnego przyjęcia młodzieniec udaje się wraz z orszakiem na swoją kw aterę w pałacu k ardynała Alerii obok zamku Świętego Anioła. I rozpoczynają się ostatnie przygotowania do uroczystości weselnych. Tutaj zaczyna się rola — i w arto przyjrzeć się bliżej 45
jego csobie — mistrza ceremonii dw oru papieskiego, Jo- hanna B urckarda, zwanego z włoska Giovanni Burcardo. Ó w Niemiec ze Strasburga, który kupił sobie swój urząd za czterysta złotych dukatów i spędził życie w salach i antykam erach W atykanu, znany jest jako autor dzien nika, pisanego dość prym ityw ną zresztą łaciną, w którym zanotował wszystkie ważne wydarzenia, jakie przesunęły się przed jego oczyma w czasie pełnienia przezeń funkcji mistrza ceremonii. Należałoby zatem, mimo że był dość krótkowzroczny, uznać go za jednego z najpoważniejszych świadków rzymskich dziejów rodziny Borgiów. Jednak historycy po dziś dzień nie rozstrzygnęli ostatecznie py tania, czy i w jakim stopniu jego świadectwo zasługuje na wiarę. Trzeba przyznać, że chwilami Burcardo robi w raże nie, jak gdyby rozmyślnie starał się zamącić sądy o lu dziach i faktach. Każdemu, kto cierpliwie i sum iennie czyta jego dziennik, ów Liber nota rum, przepełniony drobiazgowymi opisami ceremonii i przepisów etykiety, w ydaje się rzeczą oczywistą, że trzeba mu wierzyć, trzeba uznać powagę i nieskazitelność tego uczciwego, porządnego urzędnika o pedantycznej, rozmiłowanej w ładzie umyslo- wości. Ale oto niepostrzeżenie dochodzi się do nielicznych zresztą stronic napraw dę płomiennych, w których wyczy tać można najcięższe oskarżenia pod adresem wszystkich Borgiów, nie wyłączając Lukrecji. Burcardo nie robi nigdy plotek, nie dyskutuje nad faktami, rzadko wypowiada swoje w łasne przekonania. Ale właśnie w tej ostentacyj nej powściągliwości języka tkwi siła jego złośliwości: bo niepodobna nie wierzyć człowiekowi, który na przestrzeni tysiąca z górą stronic przekonyw ał nas w ytrw ale, że potrafi utrzym ać się w granicach zakreślonych jego urzę dowymi funkcjam i. I jeśli praw dą jest, że jego ciasny purytański umysł mógł przeinaczać sens w ielu rzeczy w tym obcym dlań otoczeniu, purytanizm nie może być argum entem podw ażającym wiarygodność jego relacji. Zwłaszcza że to, co wychodzi spod jego pióra, nie jest właściwie oskarżeniem Borgiów, ale chłodnym, dokład nym, surow ym i w pew nym sensie naw et czystym opisem 46 bezeceństw, jakich z tytułu swego urzędu był może rów nież świadkiem . Myślę, że nie można odrzucać św iadectw a B urcarda przy odtw arzaniu historii Borgiów, zwłaszcza że większość dzisiejszych badaczy stwierdziła, iż opisywane przez niego fakty praw ie zawsze znajdują dokładne po tw ierdzenie w korespondencji jego współczesnych, którzy z pewnością nie wiedzieli naw et o istnieniu B ureardow- skiego dziennika. Wrócimy jeszcze do tej spraw y; na razie papieski m istrz ceremonii w ystępuje li tylko jako orga nizator pochodów i festynów, w czerwcu 1493 zajęty w szczególności przygotow yw aniem uroczystości wesel nych córki papieża. Nowe kom naty W atykanu, które Pinluricchio zaczął już wówczas ozdabiać swymi freskam i przedstaw iającym i pej zaże, ogrody i owe sceny figuralne mające, zdawałoby się, dowodzić istnienia jakiejś innej, szlachetnej, czystej i m a lowniczej ludzkości, przedstaw iały się bogato, nie były jednak w cale przeładow ane meblami; poza barwnością ścian, złotem sklepień, stiukam i i m arm uram i portali i konsol jedyną dekorację stanowiły wschodnie kobierce pokryw ające posadzki i jedw abne m akaty zawieszone na ścianach poniżej malowideł. Wzdłuż ścian stały ławy i stołki, leżały poukładane aksam itne poduszki; nad wszystkim górował tron papieski, a raczej trony, bo było ich dw a — jeden w wielkiej sali przeznaczonej na wido wiska, drugi w małej salce, gdzie miała się odbyć wł iś- ciwa ceremonia. Książę Gandii miał przyprowadzić oblu bienicę; i nikt lepiej od niego nie nadaw ał się do tej de koracyjnej roli. Dla uczczenia siostry przyw dział niezwy kły strój ,,z francuska tu reck i”: była to długa do ziemi szata ze złocistej tkaniny, z rękaw am i zahaftow anym i gę sto ogrom nym i perłam i; na szyi miał łańcuch w ysadzany rubinam i i perłami, przy berecie klejnot olśniewającej piękności. Nadeszła wreszcie wyznaczona na obrzęd ślubny go dzina. R ankiem 12 czerwca zgromadziły się najpierw zaproszone na uroczystość szlachetne dam y, a tak były podniecone i tak się spieszyły na wspaniałe widowisko, 47
że wiele z nich zapomniało przyklęknąć przed papieżem ku wielkiem u zgorszeniu B urearda, dopatrującego się w tym roztargnieniu przejawmw groźnej anarchii m oral nej. Ośmiu kardynałów otaczało tron oczekując nadejścia oblubieńca. Udał się po niego liczny zastęp prałatów i nie baw em przyprowadził „wraz z całą baronią”. Giovanni również odziany był w złocistą szatę „z francuska turec k ą ”, a jeśli nie lśnił tak od klejnotów jak książę Gandii, to w każdym razie miał na szyi łańcuch wypożyczony mu przez m argrabiego Mantui; rozpoznał go am basador m an- tuański i uśm iechnął się ironicznie. N atychm iast po w ejś ciu Sforzy otw arły się nieznacznie ukryte w ścianach ta jem ne drzwiczki i na salę wśliznęli się w ten melodra- matyczny spcsób obaj starsi synowie papieża — Juan, któ ry odprowadziwszy siostrę do pryw atnych kom nat w aty kańskich przyszedł czekać w raz z innymi na jej ukazanie się, i Cezar w skromnej szacie biskupiej, jakby dla podkreślenia kontrastu z olśniewającym strojem brata. O tym stroju księcia Gandii dużo się mówiło: naw et w owych czasach nieczęsto zdarzało się widzieć na jednej osobie nagrom adzenie klejnotów wartości stu pięćdziesię ciu tysięcy dukatów. K om naty w apartam entach Borgiów nie są zbyt rozległe, toteż publiczność, równie niezwykła jak widowisko, na które przybyła, ledwo mogła się w nich pomieścić. Reprezentow ane tam były wysokie urzędy cy wilne i wojskowe, padały głośne nazwiska, najróżnorod niejsze wiadomości podniecały ciekawość zgromadzonych; żaden z am basadorów nie miał dostatecznie bystrych oczu, by dojrzeć i zapam iętać wszystko. Z apow iadają nadejście oblubienicy: ukazuje się, strojna, okryta klejnotam i i może bardziej jeszcze aniżeli piękna, wzruszająca swoim wyglądem dziecka naiwnie usiłującego odgrywać rolę kobiety. Śliczna mała M urzyneczka o lśnią co czarnej skórze, zwinna jak jaszczurka, podtrzym uje tren sukni Lukrecji, w spaniały tren, najbardziej w yrafi now any w^ykwit ówczesnej mcdy. U boku malej Lukrecji z jednej strony Giulia Farnese, skupiająca na sobie zacic- 48 kawione i olśnione spojrzenia obecnych, z drugiej córka hrabiego Pitigliano, Lella Orsini, która przez poślubienie starszego brata Giulii, Angela, weszła do rodziny Farnese. Dalej kroczy wnuczka Innocentego VIII, B attistina d ’Ara- gón, m argrabina Gerace, kobieta tak w ytw orna, że n a zwano ją „twórczynią mody kobiecej swych czasów” — tren jej niesie także m urzyńska dziewczynka — a za nią inne szlachetne dam y w liczbie około stu pięćdziesięciu. Sale, już przedtem pełne, stają się zatłoczone. Obecni są oczywiście wszyscy Borgiowie oraz Ascanio Sforza, tryum fujący, z w iernym Sanseverinem u boku, kardynałowie, arcybis kupi, baronow ie rzymscy, senatorzy, szlachta włoska i hisz pańska, posłowie, dowódca wojsk papieskich, dowódca straży pałacowej, urzędnicy i straże. Lukrecja posuwa się lekkim krokiem, unoszona przez jakiś własny w ew nętrzny rytm („niesie swą postać tak spokojnie, jak gdyby wcale się nie poruszała” — powie o niej później jeden z kores pondentów), Giovanni Sforza również w ystępuje naprzód. Młoda p ara klęka na złotych poduszkach u stóp papieża i w zapadłej nagle ciszy rozlega się głos notariusza Beneim- bene w ypow iadający rytualne pytanie. „Chcę, z własnej woli” — odpowiada Sforza. „Chcę” — pow tarza jak ecno Lukrecja. Biskup Concordii — w różebne imię — w sunął na palce nowożeńców obrączki, podczas gdy hrabia Pitigliano trzym ał nad ich głowam i obnażoną szpadę. N astępnie ten sam biskup wygłosił krótką m ew ę o świętości związku małżeńskiego, równie doskonale skomponowaną, jak nie potrzebną. A polem rozpoczęły się zabawy. W pow ietrzu krążyły gorące fluidy swawoli miłosnej, jakie towarzyszą naw et najpoważniejszym uroczystościom weselnym, a zważywszy na tem peram enty i obyczaje Bor- giowskie, musiały tam rozgrzewać atm osferę aż do zu pełnej duszności. Wcale tego widocznie nie pojm ow ał ten, kto przygotow ał na ową okazję widowisko teatralne: Menaechmi Plauta w ystawione w łacińskim oryginale; ła two sobie wyobrazić, że komedia nie spotkała się z uzna niem. Sam papież nakazał przerw anie gry w połowie, 4 L u k r e c ja Borgia t. I 49