bozena255

  • Dokumenty550
  • Odsłony37 217
  • Obserwuję47
  • Rozmiar dokumentów648.7 MB
  • Ilość pobrań27 774

Macomber Debbie - Jedna noc

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :700.1 KB
Rozszerzenie:pdf

Macomber Debbie - Jedna noc.pdf

bozena255 EBooki pdf M Macomber Debbie
Użytkownik bozena255 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 265 stron)

MACOMBER DEBBIE Jedna noc Rozdział l - Zwalniam cię - oznajmił Clyde Tarkington. Carrie Jamison podniosła wzrok na kierownika stacji radia KUTE i zamrugała w osłupieniu. Otworzyła usta, ale przez chwilę nie była w stanie wykrztusić ani słowa. - Nie rozumiem - powiedziała w końcu. - Czego konkretnie? - Clyde przesunął grube cygaro z jednego kącika ust w drugi. - Zwalniam cię, wylewam, wyrzucam, już tu nie pracujesz. - Ale ... - potrzebowała trochę czasu, żeby pozbierać się po tym, co usłyszała. - Kto zajmie się programem porannym? Clyde żuł koniuszek cygara. - Jeszcze nie zdecydowałem. Carrie zauważyła, że za bardzo się tym nie przejmował. Wbiła wzrok w porysowany blat biurka, nie chcąc wdawać się w dyskusję i wyliczać wszystkich swych dokonań i sukcesów. - Mogę wiedzieć, dlaczego? - zapytała, chociaż właściwie znała odpowiedź. Kyle Harris. Prezenter wiadomości od początku był jej solą w oku. Kyle zresztą w pełni odwzajemniał to uczucie. - Nie umiesz dogadać się z Kyle'em. Jasne, starzy, dobrzy kumple pozbędą się jej, a nie tego faceta. A jednak nie umiała ukryć zaskoczenia; Clyde wydawał się sprawiedliwy. No cóż, teraz widziała wyraźnie, że mężczyźni trzymają ze sobą. - Nadajemy na innej fali - powiedziała oględnie.

- Ostatnio było coraz gorzej - odparł Clyde, i Carrie musiała przyznać mu rację. Napięcie między nią a Kyle'em tak zagęściło atmosferę w ciągu kilku ostatnich tygodni, że powietrze można było niemal kroić nożem i podawać do kawy. Kiedy Carrie skłoniła Kyle'a do zgolenia brody, nastąpił moment krytyczny. Nigdy jej nie wybaczył podstępu, i prawdę mówiąc miał trochę racji. Carrie jednak nie przypuszczała, że z tak błahego powodu może stracić pracę. Clyde usiadł, krzyżując krótkie, grube nogi. Wydawało się, że czeka na jej reakcję. Carrie bardzo lubiła tego błękitnookiego, łysiejącego grubasa o tatusiowatym wyglądzie i podziwiała jego wyczucie radia. Był jej szefem, ale także przyjacielem, a przynajmniej tak jej się kiedyś wydawało. - Ile mam jeszcze czasu? - zapytała prawie niedosłyszalnie. - Dwa tygodnie? - To brzmi rozsądnie - stwierdził Clyde. Wyjął cygaro z ust i wpatrywał się w jego koniuszek. Carrie nigdy wcześniej nie widziała go z cygarem. - Chyba że ... - przerwał i spojrzał jej znacząco w oczy. - Chyba że co? - zelektryzowana, przesunęła się na brzeg krzesła i pochyliła do przodu, w nadziei na ułaskawienie. - Nieważne - Clyde potrząsnął głową. - To by się i tak nie udało. - Co? - Myślałem, że może bylibyście w stanie dojść do porozumienia. Ale cóż - westchnął trochę teatralnie - pracowaliście razem przez prawie rok i nie udało wam się dotrzeć. Nie sądzę, żeby teraz coś się miało zmienić. - Źle zaczęliśmy - powiedziała Carrie, przypominając sobie ich pierwsze spotkanie. Od razu wiedziała, że dojdzie do spięć. Jej poranny program pełen był dowcipów i żartów, dzwonków i gwizdów. On, dumny i sztywny jakby kij połknął, do wiadomości podchodził ze śmiertelną powagą. Carrie podejrzewała, że jej

poczucie humoru nie będzie go bawić, i miała rację. Od pierwszej chwili wyczuwała ze strony Kyle'a lekką pogardę. Była przekonana, że się nie myli. On uważał, że jest sztuczna i głupawa, ona miała go za bufona. Fakt, że podzielał poglądy polityczne jej ojca, tylko pogarszał sprawę. - Czy to wszystko z powodu jego brody? Przez twarz Clyde' a przemknął cień uśmiechu, ale zniknął równie szybko, jak się pojawił. - Częściowo - powiedział bez najlżejszej nuty rozbawienia w głosie. - To był tylko taki żart. Miała ochotę porządnie sobą potrząsnąć za to wszystko, co kiedyś wygadywała. Nie chciała obrazić Kyle'a sugerując, że ma twarz stworzoną do radia; żartowała tylko. Cóż, powinna była wiedzieć wcześniej. - Notowania mojego programu poszły znacznie w górę w ciągu tamtego tygodnia - przypomniała Clyde' owi. - Spodziewasz się, że przyznam ci nagrodę?! - zirytowany podniósł trochę głos: - Ale później nie zapuścił już brody - Carrie szukała jasnych stron incydentu. W rzeczywistości gładko ogolona twarz Kyle'a wydała jej się zaskakująco atrakcyjna. Zobaczyła go nagle w zupełnie innym świetle. Miał kształtny, silnie zarysowany podbródek, nadający twarzy zdecydowany, trochę twardy wyraz, którego nie spodziewała się zobaczyć. Niechętnie przyznawała nawet sama przed sobą, jak ciekawa była człowieka ukrywającego się za maską, w której się jej przedstawił. Clyde nie mógł zdecydować, czy chce siedzieć, czy stać. Podniósł się z krzesła, jakby mu się nagle zrobiło na nim niewygodnie, podszedł do okna wychodzącego na centrum Kansas i założył ręce do tyłu. - Moje akcje spadają? - zapytała Carrie nerwowo.

- Nie o to chodzi. Chciałbym, żebyś mnie dobrze zrozumiała. Zrobiłaś tu kawał dobrej roboty. Zwalniam cię tylko z powodu tego, co się dzieje między tobą a Kyle'em. Inni też nie są ślepi. Pracujemy tu wszyscy razem i powinniśmy być jedną wielką, szczęśliwą rodziną, a to jest niemożliwe, jeśli wy dwoje bez przerwy rzucacie się sobie do gardeł. - To nie tylko moja wina - broniła się Carrie. Nie rozpoczęła przecież bezzasadnej jednoosobowej kampanii przeciw Kyle'owi Harrisowi. On także przyczynił się do rozpętania tej wojny, dorzucając od siebie całkiem spory ładunek insynuacji i obelg. - Wplątaliście w to cały zespół. Na początku był to rodzaj gry, ale w końcu każdemu się oberwało w trakcie waszych potyczek. W tej chwili to już nie jest zabawne. To, co zaczęło się od dowcipu, teraz działa destrukcyjnie na całą stację. Carrie nie wiedziała już, jak się bronić. - Ale ... - Nie mam wyboru - uciął Clyde. Podniósł stopę, jakby szukał dla niej pewniejszego oparcia. - Zrobiłem to, co trzeba. Zwolniłem was oboje. - Nas oboje?! - Carrie aż podskoczyła na krześle. - Nie zrozum mnie źle - Clyde spojrzał na nią przeciągle. - Zrobiłem to bardzo niechętnie, ale nie można było zatrzymać jednego z was, a drugie zwolnić. Chyba że chciałbym tu mieć bunt. Carrie rozumiała, że musiał podjąć trudną decyzję, tyle tylko, że nie była nią zachwycona. - Ale byłbyś skłonny dać nam jeszcze jedną szansę? - zapytała, opadając z powrotem na twarde oparcie krzesła. Prawdopodobnie łatwiej byłoby negocjować warunki pokoju na Bliskim Wschodzie, ale postanowiła zrobić wszystko, byle tylko zatrzymać swoje miejsce w rozgłośni. Ta praca była całym jej światem.

- Nie oczekuję, że rozkwitnie między wami serdeczna przyjaźń, ale dogadanie się nie powinno nastręczać większych trudności. Gdybyście się tak nie starali pielęgnować wzajemnej niechęci, odkrylibyście, że macie ze sobą sporo wspólnego. - Wątpię. Szczerze mówiąc, Carrie nie przychodziło do głowy nic, co do czego mogliby być zgodni. Miała jednak dwadzieścia siedem lat i niewielkie doświadczenie radiowe. Trudno byłoby jej znaleźć drugą, równie dobrą pracę w porannym programie, zwłaszcza w Kansas. No dobrze, byłoby to prawie niemożliwe. - Mogę już iść? - zapytała słabo. Stała ze zwieszonymi ramionami, zgarbiona pod ciężarem kłopotów, które nagle na nią spadły. - Rozmawiałem już z Kyle' em - powiedział Clyde. - I co on na to? Clyde potarł dłonią kark. - Zareagował podobnie jak ty. Jest bardzo zaskoczony. - Rozumiem. - Chciałby z tobą porozmawiać, zgadzasz się? Już stojąc w drzwiach, spojrzała na niego spod oka. - Chyba nie mam wyboru. - Chyba nie - Clyde umieścił cygaro w kryształowej popielniczce. - Naprawdę, to wstyd - mruknął - że dwoje przyzwoitych, ciężko pracujących ludzi nie umie się ze sobą dogadać. Carrie nie przeszła jeszcze nawet dziesięciu kroków długim, wąskim korytarzem wiodącym do jej maleńkiego biura, kiedy stanęła twarzą w twarz z Kyle'em Harrisem. Przez dłuższą chwilę żadne z nich się nie odezwało. Carrie chciała powiedzieć coś dowcipnego, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Była

znana ze swoich szybkich ripost, a więc sytuacja musiała być naprawdę poważna. Podniosła wzrok na Kyle' a, wznoszącego się nad nią jak wieża, próbując spojrzeć na niego inaczej niż dotąd. Szerokie ramiona, wąskie biodra, płaski brzuch. Wiedziała, że to zasługa regularnych ćwiczeń. Często brał udział w biegach organizowanych na cele dobroczynne i czasem w nich zwyciężał. Carrie nie znosiła wszelkich ćwiczeń fizycznych. Kiedy czasami nachodziła ją chęć przyłączenia się do grupy uprawiającej aerobik, ucinała sobie drzemkę, czekając aż jej przejdzie. Ciemne oczy Kyle' a przyglądały się jej uważnie i otwarcie, jakby była jego odbiciem w lustrze. Carrie nie mogła powstrzymać się od zadania sobie pytania, jak on ją widzi. Była niewysoka, marne metr sześćdziesiąt dwa, i szczupła, co zawsze ją dziwiło, bo apetyt miała potężny i często była głodna jak wilk. Długie, ciemne włosy upinała na czubku głowy, w nadziei, że doda jej to parę centymetrów. Niestety, chwiejna konstrukcja na jej głowie dość często przypominała uczesanie matki Burta Simpsona. Mało prawdopodobne, żeby ktoś zaproponował jej prezentowanie kostiumów kąpielowych dla "Sports Illustrated", chociaż właściwie zdecydowanie najlepszą częścią jej ciała był biust. Nie żeby została szczególnie hojnie obdarowana przez naturę, biust był całkiem normalnych rozmiarów, tyle że cała reszta wydawała się miniaturowa. - Clyde już z tobą rozmawiał? - odezwał się Kyle. - Tak. - Co robisz po południu? - zapytał. - Na razie niczego nie planowałam. A ty? - Mam trochę wolnego czasu. Carrie miała już na końcu języka, że wkrótce oboje będą mieli wyłącznie wolny czas, jeśli nie uda im się przekonać Clyde' a, że potrafią się zmienić.

- Może pójdziemy na lunch? - Dobry pomysł. - Czy będą w stanie zjeść razem posiłek bez nieprzerwanej wymiany złośliwości? - Myślisz, że wytrzymamy ze sobą tyle czasu? - najwyraźniej Kyle miał podobne wątpliwości. - Nie wiem - Carrie uśmiechnęła się słabo. - Ale mam zamiar sprawdzić, czy ty wytrzymasz. Uzgodnili miejsce i godzinę, co zabrało kolejne pięć minut. Kyle zasugerował restaurację z lnianymi obrusami i kelnerami w sztywno wykrochmalonych uniformach. Carrie wolałaby swoją ulubioną, dobrze znaną knajpkę barbecue, ale postanowiła nie upierać się przy niej. Ktoś tak wybredny jak Kyle z pewnością nie bawiłby się dobrze z sosem barbecue za paznokciami. Osiągnęli pożądany kompromis, decydując się na swojską restauracyjkę niedaleko radiostacji. Carrie przyszła pierwsza, kwadrans przed umówioną godziną, i wybrała miejsce na usianym cętkami słońca patio, w cieniu parasola. Lekki wiatr wnosił trochę świeżości w letnie popołudnie. Carrie piła mrożoną herbatę i czekała. Kyle bez wątpienia pojawi się punktualnie o wyznaczonej godzinie. Dzień był piękny, pełen słonecznego ciepła i blasku. Po ostrym błękicie nieba ciągnęły postrzępione, białe obłoki. Carrie przybyła do Kansas z Teksasu rok wcześniej, i od razu niezmiernie polubiła ten stan. Kansas, z feerią swych barw, był jak tęcza - jego zielone wzgórza porastały gęste lasy i miododajne łąki, poprzecinane siecią bystrych rzek i strumieni o kryształowej wodzie. Nie interesowało jej specjalnie wędkarstwo sportowe, ale wiedziała, że Kansas był pod tym względem jednym z przodujących stanów. Kyle natomiast wędkował, a w każdym razie Carrie podsłuchała kiedyś, jak przechwalał się wynikami swojej ostatniej wyprawy. Mogła się przesłyszeć, ale zdaje się że

wspomniał coś o chacie nad jeziorem, gdzie uciekał na weekendy. Starała się wyprzeć tę informację z pamięci - nie pasowała do wizerunku Kyle' a, który stworzyła na własny użytek. Nie mogła go sobie wyobrazić odpoczywającego. Nie mogła go sobie wyobrazić bez kamizelki zapinanej na trzy guziki i jedwabnego krawata. Rodzina Carrie nie była zachwycona jej pomysłem opuszczenia Teksasu, ale ona sama czuła, że im dalej będzie się trzymać od swego nieustępliwego ojca, tym lepiej. Nie miała wątpliwości, że rozczarowała Michaela Jamisona, który życzył sobie, aby jego córka studiowała raczej techniki kształcenia, a nie komunikacji. Nie spojrzeli sobie prosto w oczy, odkąd Carrie ukończyła trzynasty rok życia. Prawdę mówiąc, Kyle bardzo przypominał Carrie jej ojca. Michael Jamison był wzorowym obywatelem, filarem społeczności i diakonem kościoła. Carrie uważała, że jest zadufany w sobie - nic dziwnego, skoro ma się taką pozycję. Kyle przyszedł i usiadł po przeciwnej stronie stołu, wysuwając krzesło spod parasola. Spojrzał w słońce i zmrużył oczy. - Nie sądzę, żeby udało mi się namówić cię na wejście do środka? - zapytał, osłaniając oczy dłonią. - Nie masz okularów przeciwsłonecznych? - burknęła niecierpliwie w odpowiedzi. - Jak widać, nie. Ledwo usiadł, a już zdążyli zacząć swoje słowne utarczki. Nie wróżyło to nic dobrego. - Zamieńmy się miejscami - zaproponowała ugodowo. - Nie trzeba - mruknął i spojrzał na nią zmrużonymi oczami, biorąc serwetkę ze stołu. - Zapomnij, że w ogóle coś powiedziałem. Carrie wstała. - Proszę, naprawdę chętnie zamienię się z tobą na miejsca.

Dość zgrabnie dokonali zamiany. Carne rozsiadła się wygodnie na nowym miejscu i uśmiechnęła do Kyle'a przez stolik. Odwzajemnił uśmiech. Cóż, trochę wysiłku i może im się uda. - A więc - zaczął, wygładzając rozłożoną na kolanach serwetkę - nie było to znowu takie trudne, prawda? - Ani trochę - przyznała, przeglądając menu. Co by tu wybrać? Miała ochotę na sałatkę Cobb, ale francuska kanapka także zasługiwała na uwagę. Kyle potrzebował dokładnie trzech sekund, aby zdecydować się na rostbef z musztardą i pomidorami. Kelnerka przyszła odebrać zamówienie, a Kyle poprosił o jeden rachunek. - Ja stawiam. W tej sytuacji Carrie już chciała zamówić homara, ale nie było go w menu. - Carrie? - Kyle zawiesił wyczekująco głos, spoglądając na kelnerkę, która z bloczkiem i ołówkiem w ręku czekała na zamówienie. - Poproszę sałatkę Cobb. - Nie podobał jej się sposób, w jaki ją ponaglił. W innych okolicznościach nie dałaby się zmusić do podjęcia żadnych pochopnych decyzji, ale tym razem, dla ich obopólnego dobra, puściła to mimo uszu. - A więc - powiedziała, opierając się wygodnie - Clyde wylał nas oboje. - Ale sądzę, że przyjmie nas z powrotem, jeśli puścimy stare urazy w niepamięć i zaczniemy od nowa. - Też tak myślę - odparła Carrie optymistycznie. - To nie powinno być zbyt trudne, prawda? - Na pewno się dogadają, choćby tylko ze względu na utrzymanie pracy. - Zgadza się. Zaczynamy od dzisiaj. Uśmiechnęli się oboje. - Ogłośmy zawieszenie broni - zaproponował Kyle. Carrie kiwnęła głową. Jak dotąd nieźle im idzie.

- Może powinniśmy spróbować poznać się trochę lepiej. Nie wiem, co takiego zrobiłem zaraz na początku, że ... - Nic nie zrobiłeś - przerwała mu Carrie i sięgnęła po swoją szklankę z mrożoną herbatą. - Tylko ... och, sama nie wiem. Przyszedłeś dumny, w tym swoim trzyczęściowym garniturze, jak jakaś wielka persona. - Cóż, jestem profesjonalistą i tak też postanowiłem się ubierać - warknął Kyle. Zamilkli oboje, jakby jednocześnie zorientowali się, że wkroczyli na cienki lód. W końcu Carrie przerwała krępującą ciszę: - Wydaje mi się, że w pierwszej chwili zrobiliśmy na sobie nawzajem nie najlepsze wrażenie, i tak już zostało. Koniuszki uszu Kyle'a gwałtownie poczerwieniały. Carrie widywała to już wcześniej i wiedziała, że stara się on zapanować nad irytacją. - To może teraz ty mi powiesz, co tak cię we mnie drażni? - zapytała, czując, że właśnie położyła głowę pod topór. Był to gest dobrej woli, który miał przekonać Kyle'a o jej szczerych chęciach dojścia z nim do porozumienia. - Jesteś bardzo dobra w tym, co robisz - powiedział z wahaniem. - Masz refleks i ze wszystkiego umiesz zrobić interesujący temat. Cykl "Wiadomości Zbędne" jest naprawdę niezły. - Dziękuję. - Proszę bardzo - uśmiechnął się szeroko. - Ty świetnie podajesz wiadomości - stwierdziła Carrie. - Nawet w takie dni, kiedy dzieją, się straszne rzeczy i nic na tym świecie nie idzie dobrze, zostawiasz miejsce na nadzieję i optymizm. - Dziękuję - wyglądał na zdziwionego tym, co właśnie usłyszał. - Zdaje się, że możemy się szanować jako zawodowcy. - Tylko że ...

- Tak? - zachęcił ją. - Może nie powinnam tego mówić, ale myślę, że byłoby lepiej, gdybyś umiał się trochę odprężyć. - Odprężyć? - powtórzył takim tonem, jakby potrzebował słownika, żeby rozszyfrować znaczenie tego słowa. - No, wiesz - mruknęła, żałując, że w ogóle podjęła ten temat - Wyluzuj trochę od czasu do czasu. Nie musisz ciągle być taki cholernie poważny. Tym razem nie tylko koniuszki uszu Kyle'a zmieniły kolor. Czerwień objęła całe małżowiny i ognistą falą spłynęła na szyję. Carrie zrozumiała, że właśnie popełniła wielki błąd. - A może przyjrzysz się dokładniej sobie, zanim zaczniesz rzucać w innych kamieniami? - zaproponował. - Nie powinnam była tego mówić - przyznała i nie mogąc opanować ciekawości, spytała: - A co ze mną jest nie tak? Możesz się nie krępować. - Więc nie będę - Kyle ożywił się wyraźnie. - Nie myślisz, zanim coś powiesz. Mówisz wszystko, co ci ślina na język przyniesie, bez chwili zastanowienia. A skoro już jesteśmy przy tym temacie ... - urwał gwałtownie. - No, dalej - Carrie uśmiechnęła się słodko. To, co powiedział, było prawdą, ale wolałaby umrzeć, niż się do tego przyznać. Kelnerka przyniosła zamówione potrawy i Carrie zaatakowała swoją sałatkę z taką siłą, jakby trzeba było ją najpierw zabić, a dopiero potem zjeść. Pod ciosem widelca czarna oliwka wyskoczyła z talerza i potoczyła się po stole. - Zostaw to - warknęła, choć pewnie Kyle nie dotknąłby niczego, co leżało na jej talerzu, bez dokładnej sterylizacji. - Jesteś niedojrzała i uparta jak dziecko z przedszkola - ciągnął. - Brak ci

zdrowego rozsądku. Wbił zęby w swoją kanapkę, jakby spodziewał się, że będzie twarda jak podeszwa. - A ty jesteś tak zachwycony samym sobą, że nie masz pojęcia, jaki arogancki i napuszony wydajesz się wszystkim dookoła. - Widelec, zanurzony w sałatce, zazgrzytał na dnie talerza. - A ty nie wiesz, jak inni postrzegają ciebie - rzucił przez zęby. - To się nigdy nie uda - Carrie odłożyła widelec i sięgnęła po swój portfel. Wyjęła kilka banknotów, położyła je na stole i wstała. - Dziękuję, wolę sama za siebie zapłacić - powiedziała i nie oglądając się za siebie, odeszła. Kyle potrzebował całych dziesięciu minut, by opanować wściekłość. Sam dałby wiele, żeby wiedzieć, dlaczego ta Carrie Jamison tak go denerwuje. Obserwował ją czasami w towarzystwie innych ludzi i podobało mu się ich swobodne koleżeństwo, a nawet trochę im zazdrościł. Wiedział, że to nie tylko jego garnitur tak ją do niego zniechęcił tego pierwszego dnia. W tym, co powiedziała, było ziarnko prawdy. Maleńkie ziarenko. Wielkości ziarnka piasku. Ale to wszystko, co mówiła o jego nadęciu i arogancji, napełniało go goryczą. Wcale taki nie był. Jeśli chodziło o niego, Kyle już jakiś czas temu zrozumiał, dlaczego Carrie wydaje mu się nie do wytrzymania. Otóż przypominała mu jego własną kochaną mamuśkę. Lilian Harris psychicznie nigdy nie opuściła pięknych lat sześćdziesiątych. Przeczytał kiedyś gdzieś, że większość z tych, którzy wspominają lata sześćdziesiąte, naprawdę niewiele o nich wiedzą. Jego matka jednak była jednym z prawdziwych dzieci-kwiatów, protestujących przeciw wojnie w Wietnamie i śpiewających pieśni gospel o miłości i pokoju. Zarabiała na życie,

sprzedając koraliki i stokrotki na chodnikach Haight-Ashbury, dopóki nie zaszła w ciążę. Carrle wyznawała tę samą optymistyczną filozofię co jego matka, streszczającą się w słowach "grunt to się nie przejmować, wszystko będzie dobrze". Kyle kochał matkę, ale nie traktował jej jak rodzica. Właściwie uważał, że sam się wychowywał, choć pewnie Lilian byłaby bardzo zaskoczona, gdyby się o tym dowiedziała. Nawet teraz, kiedy przekroczył już trzydziestkę, dzwoniła do niego co najmniej dwa razy w tygodniu, żeby przeczytać mu jego horoskop. Kyle słuchał uprzejmie, zaciskając przy tym zęby. Lilian chciała dobrze, ale Kyle spędził większość swego dotychczasowego życia na ucieczce z jej objęć. Nie, bynajmniej nie był zachwycony faktem, że musi pracować z kimś tak podobnym do jego kochanej starej mamy. Następne dni były jeszcze gorsze niż cały poprzedni rok, choć oboje bardzo się starali, żeby było inaczej. Mimo że Kyle nigdy nie zauważył, by Clyde obserwował jego i Carrie, wiedział, że szef stacji widzi wszystko. Clyde pozostawał ukryty w cieniu, przyglądając im się uważnie, trochę jak chłopczyk dźgający długim kijem martwą żabę. Nie było więc żadnym zaskoczeniem, kiedy pod koniec drugiego tygodnia wezwał ich oboje do siebie do biura. Bóg jeden wiedział, jak bardzo Kyle życzył sobie, żeby im się udało; niestety, pierwszy wspólny lunch i kilka spotkań, które po nim nastąpiły, nie dawały wiele nadziei. Kyle dostrzegł pełne wyrzutu, przerażone spojrzenie Carrie. Postarał się, żeby jego własny wzrok wyrażał te same uczucia. Jego zdaniem byli parą przyzwoitych, Bogu ducha winnych ludzi, którzy niechcący budzili w sobie nawzajem najgorsze instynkty. Kyle nigdy wcześniej nie powiedział żadnej kobiecie tylu okropnych rzeczy i był przekonany, że dla Carrie był to również debiut.

Clyde wskazał im dwa drewniane krzesła. - Macie coś jeszcze do powiedzenia przed swoją ostatnią wypłatą? - zapytał, przyglądając się im tak uważnie, jakby wojowniczość charakteru mieli wypisaną na czołach. - Oczywiście - skłamał Kyle. - Obojgu nam bardzo zależy na tej pracy. - Mamy dla siepie nawzajem wiele szacunku - pospiesznie dodała Carrie, uśmiechając się przy tym tak olśniewająco, że ktoś inny mógłby na moment oślepnąć. Clyde założył ręce do tyłu. - Nie wydaje mi się. Kyle już otwierał usta, by gorąco zaprotestować; zauważył, że Carrie zamierza zrobić to samo. Clyde powstrzymał ich jednak ruchem dłoni. - Miałem nadzieję, że postaracie się trochę i zostaniecie przyjaciółmi. - Ależ my już jesteśmy przyjaciółmi, prawda, Kyle? - szybko powiedziała Carrie. Promienny, fałszywy uśmiech wrócił na jej twarz, i jeśli był tak czytelny dla Kyle'a, to tym bardziej dla Clyde'a. - Oczywiście - poparł ją Kyle, starając się, żeby zabrzmiało to przekonująco. - Rozumiemy się całkiem dobrze. Zjedliśmy razem lunch, obgadaliśmy wszystko i podjęliśmy kilka ważnych decyzji. Clyde zmarszczył brwi i zaczął przemierzać tam i z powrotem wąską przestrzeń między nimi a swoim biurkiem. Nie powiedział ani słowa i Kyle z każdą chwilą czuł się coraz bardziej nieswojo. - Wiesz, że oboje mamy jechać w przyszłym tygodniu na zjazd radiowców do Dallas? - zwrócił się do Clyde'a. - Tak. To dobry pomysł, żeby rozdać tam swoje CV. - Jak już Kyle wspomniał, spotkaliśmy się na lunchu i mamy kilka pomysłów, jak poradzić sobie z tym, co nas różni - pospieszyła Carrie.

- Cóż to za pomysły? - spytał Clyde z nutą ironii w głosie. Kyle spojrzał na Carrie pytająco. Do diabła, nie chciał stracić tej posady. Dawała mu wszystko, czego potrzebował, aby w przyszłości rozpocząć planowaną pracę w telewizji na stanowisku kierownika wiadomości. Zaczynał od zera i od jakiegoś czasu mozolnie zbierał niezbędne doświadczenia. Zwolnienia z pracy nie było w jego planach. - Postanowiliśmy razem pojechać na ten zjazd. Jednym samochodem - wypaliła Carrie. Jednym samochodem? Skąd u licha przyszło jej to do głowy? Kyle sądził, że się przesłyszał. Czy rzeczywiście proponowała mu właśnie wspólną podróż do Dallas? Po tym koszmarnym lunchu? Wariatka. Albo zdesperowana. Najprawdopodobniej zdesperowana wariatka. - Doprawdy? - Clyde spojrzał na nich przenikliwie. - Cóż, to powinno przesądzić - w tę albo we wtę. - Carrie powoli zapalała się do projektu. - To Kyle wpadł na ten pomysł, a ja się zgodziłam. Zrobimy wszystko co w naszej mocy, bylebyś tylko dał nam jeszcze jedną szansę. Jeżeli po zjeździe nadal będziesz chciał nas zwolnić, podporządkujemy się bez słowa. Teraz prosimy cię tylko o jedno - żebyś pozwolił nam spróbować ostatni raz. Kyle zauważył, że jego koleżanka siedzi już na samej krawędzi krzesła. Jeszcze chwila, a wylądowałaby na podłodze. - Aż tyle dla was znaczy ta praca? - zapytał Clyde. - Och, tak - gorąco przyświadczyła Carrie. Kyle doszedł do wniosku, że mogłaby równie dobrze znaleźć pracę w teatrze. Z pewnością miała wyczucie dramatyzmu. Clyde milczał przez chwilę, po czym uśmiechnął się szeroko. Kyle wiedział już, co go czeka. Setki kilometrów w małym, blaszanym pudełku, z kobietą, której szczerze nie znosił, na siedzeniu obok.

- Chcę, żebyście wzięli sobie parę wolnych dni przed zjazdem - zarządził Clyde. - I poznali się trochę lepiej. Dam wam płatny urlop. - Naprawdę, zrobisz to dla nas? - zapytała Carrie cicho, rzucając jednocześnie Kyle'owi tryumfalny uśmiech. Przyjemnie było patrzeć, jak promienieje szczęściem. Osobiście jednak Kyle uważał, że cały ten plan jest obłąkany. - Ciekawe, czy się dogadacie, czy znienawidzicie do reszty? - rzucił Clyde. Kyle znał już odpowiedź na to pytanie. Nim zjazd się skończy, zagryzą się na śmierć. Rozdział 2 Kyle zaznaczył trasę na mapie (cały czas droga I -35), rozłożył plan na siedzeniu obok i chwilę później zajeżdżał już pod dom Carrie. Jego zdaniem mogliby przejechać całe te osiemset pięćdziesiąt kilometrów w jeden dzień i jak najszybciej zakończyć tę farsę. Konferencja zaczynała się dopiero w piątek wieczorem, oficjalnym koktajlem, lecz Kyle miał nadzieję, że przybędą na miejsce już w środę wieczorem lub wczesnym rankiem w czwartek. Prawdopodobnie Carrie chętnie na to przystanie; na pewno będzie chciała odwiedzić siostrę, mieszkającą gdzieś pod Dallas. Im mniej czasu będą ze sobą spędzać, tym lepiej dla nich. Szczerze mówiąc wątpił, czy uda im się zachować zdrowie psychiczne w trakcie tej podróży. Nie wiedział, co myśli o tym wszystkim Carrie, ale przypuszczał, że ma podobne obawy. Liczył, że konferencja będzie dobrą okazją znalezienia nowej pracy. Nie miał złudzeń co do ich ewentualnego "dogadania się". Sprawa była przegrana od pierwszej chwili. Zaparkował przed małym domkiem, który Carrie wynajmowała na

przedmieściach Kansas City, i odetchnął z ulgą, widząc jej torbę przygotowaną już na werandzie. Przynajmniej była punktualna. Ledwo zdążył wysiąść ze swojego czarnego bmw, kiedy frontowe drzwi otworzyły się i wyszła Carrie. Tym razem długie do połowy pleców włosy swobodnie opadały jej w lokach na ramiona. Kyle był zaskoczony: nie pamiętał, żeby kiedykolwiek widział ją bez charakterystycznie spiętrzonej piramidy na głowie. Bez niej była jeszcze mniejsza, niż mu się wydawało. Szybko odwrócił wzrok. Nie chciał za bardzo się jej przyglądać. Miał już wyrobione zdanie na jej temat - była Amazonką, jeśli nie z postury, to z charakteru, i nie chciał widzieć w niej niczego poza źródłem wszystkich jego problemów. Przemyślał już całą tę sytuację i mimo najlepszych chęci czuł, że jego możliwości są ograniczone. Bez słowa wyciągnął rękę po torbę, którą niechętnie puściła. Włożył ją do bagażnika i otworzył drzwi od strony pasażera. Carrie podziękowała mu uśmiechem, ale miał wrażenie, że wolałaby sama sobie radzić. Więc tak to miało wyglądać. Świetnie. Po prostu świetnie. Kyle tego właśnie się spodziewał. Postanowiła, że ta podróż, absolutnie beznadziejna, będzie rodzajem powolnej agonii. Kiedy wsiadł z drugiej strony, Carrie patrzyła już w mapę. Ujął w dłonie kierownicę i otworzył usta z zamiarem poinformowania swojej pasażerki o trasie i planowanych postojach. - Zanim ruszymy - odezwała się Carrie, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć - powinniśmy omówić pewne kwestie. - Mówiła sztywno, nie patrząc na niego. - Nie ma powodu, żebyśmy się mieli nawzajem unieszczęśliwiać. - A ja myślałem, że to nieuniknione. Siedziała wyprostowana, jakby się wcześniej wykąpała w krochmalu. - Owszem, jeśli się o to postarasz. - W porządku - powiedział niechętnie. - O co chodzi?

- Po pierwsze, w samochodzie często robi mi się niedobrze, jeśli nie zatrzymuję się regularnie. Poza tym lubię oglądać po drodze widoki, jeśli to możliwe. Kyle zacisnął palce na kierownicy. To tyle, jeśli chodzi o zaliczenie tych ośmiuset pięćdziesięciu kilometrów w jeden dzień. Wyglądało na to, że Carrie będzie chciała się zatrzymywać przy każdej toalecie. - Jazdą samochodem z moim ojcem była koszmarem - ciągnęła. - Zatrzymywał się tylko wtedy, kiedy było to już absolutnie konieczne. Zjeżdżaliśmy Wtedy na jakiś parking, a on siedział i wściekał się na wszystkich, którzy zdążyli go wyprzedzić. Kyle rozpoznał w tym opisie wiele swoich własnych zachowań, ale starczyło mu rozsądku, by nie dzielić się z nią tą informacją. Kiedy siadał za kierownicą dobrego samochodu, budził się w nim duch rywalizacji. Lubił jazdę na długich dystansach i traktował to jak coś w rodzaju sprawdzianu. I bez Carrie wiedział, że to męska sprawa. Ta samochodowa obsesja stanowiła istotną część jego osobowości. - Zatrzymamy się zawsze, kiedy będzie trzeba - powiedział, wciąż jednak zdecydowany sprowadzić postoje do niezbędnego minimum. - Dziękuję bardzo - Carrie wydała przesadne westchnienie ulgi. Kyle skręcił w stronę wjazdu na autostradą, a Carrie ponownie zagłębiła się w atlasie. - Cały czas chcesz jechać autostradą? - Oczywiście. - W końcu nie wybierali się na wycieczkę krajoznawczą. Po co niby mieliby zjeżdżać z głównej drogi? Z pewnością nie było tam nic, co chciałby zwiedzać. Im szybciej dojadą do Dallas, tym lepiej. - To okropnie nudne - mruknęła Carrie głosem rozczarowanej pięciolatki. Świetnie. A więc ma ją także zabawiać.

Nie ujechali dwudziestu kilometrów, kiedy zapytał, czy nie chciałaby się zatrzymać. Żartował, oczywiście, ale kiedy zapewniła go, że tak, bardzo chętnie, zacisnął zęby i skręcił w pierwszy zjazd z autostrady. Od chwili, gdy Carrie wyskoczyła z pomysłem tej nieszczęsnej podróży, wiedział, że będzie to jedna wielka katastrofa. Carrie bardzo się starała poprawić stosunki z Kyle'em, ale robił wszystko, żeby jej to uniemożliwić. Siedział obok ponury i milczący. Sam zaproponował postój, a teraz był wściekły, bo skorzystała z jego propozycji. Carrie postanowiła, że podejmie jeszcze jedną, ostatnią próbę dogadania się z nim, ale nie stawiała zbyt wiele na tę kartę. Jej współpracownik jasno dawał do zrozumienia, że nie wierzy w powodzenie tej podróży. Jeśli pierwsze kilkanaście kilometrów miało być wskazówką, to czekała ich sromotna klęska. W Dallas Carrie miała się spotkać z Tomem Atkinsem, starym kumplem z college'u, z którym była na praktyce. Tom zadzwonił do niej poprzedniego wieczora, pytając, czy Carrie wybiera się na zjazd, a Carrie, sama nie wiedząc kiedy, wylała przed nim swe żale. Tom zasugerował kilka rozwiązań. Wszystkie opierały się na opuszczeniu przez nią dotychczasowej pracy. Trudno było przyznać się do porażki, ale nie mając wyboru, Carrie obiecała spotkać się z Tomem po przyjeździe do Dallas i rozejrzeć podczas zjazdu za czymś nowym. Zaplanowała już także spotkanie z siostrą. Z żołądka Carrie wydobyło się przeciągłe burczenie, i Kyle rzucił jej wrogie spojrzenie. Faktycznie, zjadła dość skromne śniadanie, zakładając, że Kyle od czasu do czasu również będzie musiał coś zjeść. - Zdaje się, że jesteś głodna. - Mogę jeszcze poczekać - odparła Carrie. Postanowiła znieść kilka bolesnych skurczów żołądka w imię utrzymania

pokoju. Oczywiście wszystko miało swoje granice. Wkrótce Kyle sam dojdzie do wniosku, że lepiej ją karmić, zanim stanie się naprawdę wściekle głodna. - O ile dobrze pamiętam, przy następnym zjeździe jest stacja benzynowa - rzucił jej kierowca. - Pewnie dostaniemy tam jakieś kanapki na wynos i zjemy je po drodze. - Nie jadam w samochodzie - poinformowała go Carrie. Utrzymanie pokoju nie jest prostą sprawą. - Mam wrażenie, że jedziemy bez przerwy od wieków. Stańmy gdzieś. - Staliśmy dopiero co! - To było bardzo dawno temu! - Dobrze - powiedział Kyle takim tonem, jakby to jedno słowo wiele go kosztowało. - Posłuchaj, Kyle. Czeka nas wiele kłopotów, jeśli nie będziesz trzymał swoich męskich popędów na wodzy. Muszę skorzystać z toalety, a z pewnością oboje z przyjemnością rozprostujemy na chwilę nogi. Już kiedy wsiadała do jego samochodu, był w nie najlepszym nastroju, a ona ani trochę mu go nie poprawiła. - Dobrze, skoro to takie konieczne, to zatrzymamy się na chwilę. Piętnaście minut wystarczy? - Pół godziny. - Pół godziny? - wykrzyknął Kyle z rozpaczą w głosie, jakby powrót na autostradę piętnaście minut później groził śmiercią lub kalectwem. - Pół godziny - powtórzyła Carrie twardo. - Dobrze już, dobrze. Zjazd pojawił się po pięciu minutach i Kyle skręcił już bez słowa komentarza. Podjechał do dystrybutora i zaczął tankować, a Carrie poszła do sklepu. Okazało się, że mają tu kanapki w twardych plastykowych opakowaniach, pokrojone tak,

żeby można było dojrzeć ich zawartość. Carrie otworzyła lodówkę i szybko zorientowała się, że wybór jest raczej skromny. Wybrała wołowinę dla Kyle'a i pierś z indyka dla siebie, po czym dorzuciła do tego dwie puszki wody mineralnej i dużą paczkę chipsów. Zapłaciła i wychodziła właśnie ze sklepu, kiedy Kyle zakończył tankowanie i zaparkował samochód pod budynkiem stacji, w pobliżu toalet. Najwyraźniej postanowił, że właśnie tam zjedzą swój szybki posiłek, stojąc obok samochodu. Carrie nie protestowała; była już trochę zmęczona siedzeniem. Oczywiście nie sądziła, że jej ugodowa postawa w czymkolwiek pomoże. Kyle był wyjątkowo uparty. Skończył pierwszy i zaczął niecierpliwie bębnić palcami po dachu samochodu, podczas gdy ona niespiesznie jadła swoją kanapkę, nie reagując na jego ponaglenia. Zauważyła, że patrzy na autostradę, i omal nie wycelowała w niego oskarżycielskiego palca. Od początku miała rację - Kyle Harris jest dokładnie taki sam, jak jej ojciec. - O co chodzi? - zapytał. - Gapisz się na samochody - powiedziała, jakby to dowodziło absolutnie wszystkiego. - I już myślisz o wszystkich tych, które nas wyprzedziły. Uczciwość nie pozwoliła mu zaprzeczyć. Zachęcona jego milczeniem, Carrie wyjęła mapę i rozłożyła ją na klapie bagażnika. - Myślę, że mógłbyś rozważyć jazdę inną drogą - powiedziała, nie patrząc na niego i wstrzymała oddech. - Chyba już to omówiliśmy. - Ale to nam zaoszczędzi około dwudziestu pięciu kilometrów. Popatrz - wskazała na dwupasmową drogę, chcąc przekonać go do swojego planu. Może rzeczywiście uwierzy, że przeoczył ten skrót. Gdyby jej się udało, wkrótce zjechaliby z autostrady, która śmiertelnie ją nudziła. Tamta droga na

pewno była ciekawsza niż to szare pasmo, ciągnące się bez końca kilometr za kilometrem. Carrie przepadała za jazdą bocznymi drogami. Przynajmniej każda była inna i miała swój charakter. Kyle uważnie studiował mapę. Podejrzewał, że coś pokręciła, ale miał wszystko przed nosem czarno na białym. - Rzeczywiście moglibyśmy pojechać tą drogą - przyznał bez entuzjazmu, jakby właśnie zdobył się dla niej na nie lada poświęcenie i oczekiwał, że doceni to. - Daj spokój, Kyle - uśmiechnęła się wspaniałomyślnie. - Wiem, że wolałbyś nigdy nie znaleźć się w tej sytuacji, to jasne. Za późno - jesteśmy tu razem, skazani na siebie, więc postarajmy się jakoś dogadać. Myślę, że może być całkiem fajnie. - Ty też pewnie wolałabyś inaczej spędzić ten czas - mruknął Kyle z ledwie słyszalną nutą wdzięczności w głosie. Carrie wstrzymała oddech i wyciągnęła do niego rękę. - Zgoda? W pierwszej chwili Kyle spojrzał na jej dłoń jak na elektrycznego węgorza, gotowego zaraz razić go prądem, w końcu jednak uścisnął ją, choć krótko i bez entuzjazmu. Carrie zresztą nie spodziewała się, że będzie inaczej. Wiedziała, że zaklinacz węży wzbudziłby w nim więcej zaufania. - Zgoda - powiedział bez przekonania. Carrie obdarzyła go promiennym uśmiechem, żeby pokazać, jak bardzo jest z niego dumna. Nie będzie tak źle. Te dni będą ich łabędzim śpiewem. Jeśli się postarają, na pewno im się uda. Ale trzymanie języka za zębami dłużej niż kilka dni byłoby ponad jej siły. Pierwsza godzina po zjeździe z autostrady minęła spokojnie, chociaż Kyle trochę ją przestraszył, włączając urządzenie antyradarowe, które ni stąd, ni zowąd wydawało przenikliwe piski. - Nie mam ochoty dać się złapać - wyjaśnił.

Carrie zaczęła go wypytywać o policyjne pułapki na drogach. Kiedy już udało jej się wciągnąć go w rozmowę, szło im całkiem nieźle. Nie było w tym zresztą nic dziwnego. Mężczyźni byli na ogół bardzo do siebie podobni, jak już zdążyła się zorientować. Potrafili rozmawiać godzinami, pod warunkiem że tematem były ich samochody. Albo oni sami. Samochód zdawał się płynąć wśród falujących łanów zboża, rozciągających się po obu stronach drogi aż po linię horyzontu, gdzie dotykały jasnego błękitu nieba. Widok wart był wysiłku, jaki włożyła w przekonanie Kyle'a do zmiany trasy. - Jest naprawdę miło - powiedziała, zauważając jednocześnie, że jadą z prędkością znacznie przekraczającą dopuszczalną. - Tak - odparł, rzucając jej prawie przyjacielski uśmiech. - A najważniejsze, że nie ma tu tylu miejsc, w których można by się zatrzymywać. Obawiam się, że jeśli będziesz potrzebować toalety, pozostanie ci wejść w zboże. Carrie wyciągnęła przed siebie nogi i założyła ręce za głowę, rozkoszując się jazdą i faktem, że tak dobrze im idzie. Jak się okazało, zbyt dobrze. A w każdym razie zbyt dobrze, żeby miało trwać dłużej. Kiedy się tego najmniej spodziewała, samochód podskoczył gwałtownie. Gdyby nie pas, Carrie wylądowałaby na przedniej szybie. W tej samej chwili BMW zaczęło wydawać głośny denerwujący dźwięk. - Co to było? - wykrzyknęła. - Uderzyłem w coś - wyjaśnił Kyle, zwalniając i zatrzymując się na poboczu. Carrie wysiadła. Kyle również wyskoczył z samochodu i obszedł go ze zmarszczonymi brwiami. Poklepał składany dach, jakby pocieszał chore dziecko. - Czy to twój tłumik? - Carrie wskazała na drogę. Tak naprawdę nie bardzo znała się na mechanice, ale ponieważ niedawno zmieniła samochód, mniej więcej wiedziała, gdzie co jest. Kyle odwrócił się i spojrzał w kierunku, który wskazywała.

- Razem z rurą wydechową. - Co się stało? - Na drodze coś leżało - odparł spokojnie. - I najwyraźniej wjechaliśmy na to. "Coś" okazało się kamieniem wielkości melona - na tyle małego, żeby zmieścić się pod samochodem, i na tyle dużego, żeby wyrządzić sporo szkód. Urwał tłumik i rurę wydechową, i musiał też zrobić dziurę w zbiorniku paliwa, bo benzyna wyciekała na drogę. Sprawy przyjęły jak najgorszy obrót. Było oczywiste, że ten mały wypadek nie zdarzyłby się na autostradzie. - Jesteś zły? - zapytała Carrie, odsuwając się trochę, na wypadek, gdyby zechciał wyładować frustrację na niej. Zaraz jednak przypomniała sobie, z kim ma do czynienia. Kyle Harris był zbyt dystyngowany, by dawać upust irytacji w sposób właściwy większości ludzi. - Czemu miałbym być zły? - spytał, umacniając Carrie w jej podejrzeniach. - Tak mi przykro, Kyle. - To nie twoja wina - zapewnił ją gładko. Położył urwane części samochodowe i kamień na poboczu, po czym stanął na środku drogi z założonymi rękami, wpatrując się w dal. Carrie nie pamiętała, kiedy ostatnio mijali jakiś samochód czy gospodarstwo. Jak okiem sięgnąć, rozciągały się wokół łany żyta. Słońce prażyło niemiłosiernie. - Nie wygląda to obiecująco - Kyle otarł pot z czoła. - Zaraz na pewno ktoś się pojawi - Carrie zmusiła się do optymizmu. Rzuciła okiem na zegarek, modląc się, żeby stali przynajmniej na trasie szkolnych przejazdów. Wiele by dała za widok jaskrawożółtego autobusu, wyłaniającego się zza zakrętu. - Owszem, ktoś się pojawi - zgodził się Kyle. - Ale nie tak zaraz. Może w

przyszłym tygodniu. Jeśli będziemy mieć szczęście. Oparł się o samochód, a potem powolutku osunął na ziemię. Siedział tak, patrząc ponuro w przestrzeń i milcząc, jakby medytował. Prawdopodobnie żałował, że kiedykolwiek ją spotkał. Tak przynajmniej wydawało się Came. Nie mogła nie podziwiać jego spokoju. Usiadła przy nim na trawie i objęła ramionami kolana, opierając na nich czoło. - Okropnie się czuję - wyznała, gotowa wziąć na siebie pełną odpowiedzialność za ten żałosny wypadek. Gdyby się tak nie upierała przy tym skrócie, nigdy by do tego nie doszło. - To nie twoja wina - powtórzył Kyle. - Ale to ja .... - Powiedziałem, że to nie twoja wina! - Nie musisz na mnie krzyczeć - odwarknęła z urazą. I wtedy zorientowała się, co się stało. Kyle tracił cierpliwość. Pozbawiony nerwów Kyle Harris. Ten sam Kyle Harris, który prawie nigdy nie podnosił głosu. Carrie wpadła w euforię. - No, dalej - zawołała podekscytowana, zrywając się na nogi. Zacisnęła dłoń w pięść i zamachnęła się na niewidzialnego przeciwnika. - Ulżyj sobie, Kyle. Masz święte prawo, żeby być wściekłym. No, wrzeszcz! Odrzuciła głowę do tyłu i sama wrzasnęła donośnie, w nadziei, że pomoże mu to pozbyć się zahamowań. Kyle patrzył na nią osłupiały, jakby postradała zmysły. - Co ci jest? Za długo siedziałaś na słońcu? - Nie - Carrie z powrotem przysiadła na poboczu. Kyle najwyraźniej nie miał zamiaru jej naśladować. - Przez chwilę wydawało mi się, że masz jakieś ludzkie cechy. Myliłam się. - Sądzisz, że jestem nieludzki, bo nie dostaję spazmów z wściekłości? Przywykłem uważać się za osobę dojrzałą.