bruja

  • Dokumenty81
  • Odsłony14 800
  • Obserwuję10
  • Rozmiar dokumentów164.6 MB
  • Ilość pobrań7 442

Sudan. Czas bezdechu - Konrad Piskala

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :2.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Sudan. Czas bezdechu - Konrad Piskala.pdf

bruja EBooki
Użytkownik bruja wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 338 stron)

Najpierw rejs przepe∏nionym statkiem z Asuanu do granicy z Sudanem. Potem w´drówka po pustyni, przeprawy przez Nil, postoje w oazach, miastach i wioskach. Spotkania z ludêmi. Sklepikarzami, taksówkarzami, pracownikami organizacji humanitarnych, ˝o∏nierzami, siostrami zakonnymi, podró˝nikami. Oraz ich opowieÊci: o handlu dzieçmi i masowych przesiedleniach, o biedzie, g∏odzie i ∏apówkach, o re˝imie politycznym i nieustajàcej wojnie domowej, o epidemiach, Êmierci. Czas bezdechu to zapis podró˝y po jednym z najgor´tszych krajów Afryki, dotkni´tym niemal wszystkimi plagami, jakie mogà spaÊç na cz∏owieka. Autor ma dla Sudanu wiele zrozumienia, wspó∏czucia i sympatii. Nie odbiera mu to trzeêwoÊci oglàdu: „Afryka, którà obserwuj´, nie jest romantyczna, nie podà˝a za ˝adnà ideà, niewiele pragnie, niczego nie po˝àda, nie cierpi z powodu utraty i rzadko kocha”. Konrad Piska∏a zabiera nas w podró˝ z Pó∏nocy na Po∏udnie w tym szczególnym momencie, gdy przygas∏y walki. Ma rzadki dar obserwacji i talent do oblekania w s∏owa swoich spostrze˝eƒ. Warto wybraç si´ z nim w t´ drog´ Olga Stanis∏awska cena 34,90 z∏ (ur. 1972) – z wykszta∏cenia geolog, z zawodu fotograf i dziennikarz. Wielokrotnie podró˝owa∏ po Afryce, Azji, Bliskim Wschodzie, pisa∏ o Bia∏orusi, Kurdystanie, Rumunii i Rosji. Od kilkunastu lat pracuje jako freelancer i zajmuje si´ tematykà spo∏ecznà. Wspó∏pracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Publikowa∏ reporta˝e m.in. w „Rzeczpospolitej”, „Voyage”, „Podró˝ach”. Laureat kilku nagród dziennikarskich. Wspó∏autor ksià˝ki W imi´ ojca. Fenomen Tadeusza Rydzyka (2007). KONRAD PISKA¸A KONRADPISKA¸ASudan 978-83-7414-771-2 PATRONAT MEDIALNY czas bezdechu Sudan 2 ostateczna 15-03-10 11:43 Page 1 194528

Sudan - TYTULOWE 25-02-10 11:16 Page 1 194528

Murat Kurnaz Guantanamo. Pi´ç lat z mojego ˝ycia Sven Lindqvist Wyt´piç ca∏e to byd∏o Juliette Morillot, Dorian Malovic Uchodêcy z Korei Pó∏nocnej Cees Nooteboom Drogi do Santiago Walerij Paniuszkin, Michai∏ Zygar Gazprom. Rosyjska broƒ Åsne Seierstad Ksi´garz z Kabulu, Dzieci Groznego Kamila S∏awiƒska Nowy Jork. Przewodnik niepraktyczny Tiziano Terzani W Azji Fabienne Verdier Pasa˝erka ciszy Xue Xinran Dobre kobiety z Chin Arkadij Babczenko Dziesi´ç kawa∏ków o wojnie. Rosjanin w Czeczenii Max Cegielski Pijani Bogiem Oko Êwiata. Od Konstantynopola do Stambu∏u Barbara Ehrenreich Za grosze. Pracowaç i (nie) prze˝yç Marc Fernandez, Jean-Christophe Rampal Miasto – morderca kobiet Peter Godwin Gdzie krokodyl zjada s∏oƒce David Grann Zaginione miasto Z Tony Horwitz B∏´kitne przestrzenie Wojciech Jagielski Dobre miejsce do umierania, Modlitwa o deszcz Nocni w´drowcy, Wie˝e z kamienia Tobias Jones Sny o Utopii. Podró˝e w poszukiwaniu dobrego ˝ycia Krystyna Kurczab-Redlich G∏owà o mur Kremla Sudan - TYTULOWE 25-02-10 11:17 Page 2 194528

czas bezdechu Sudan - TYTULOWE 1-03-10 11:59 Page 3 194528

Copyright © by Wydawnictwo W.A.B., 2010 Wydanie I Warszawa 2010 194528

Ten kraj, rzecz jasna, nie jest narodem Hassan al-Turabi 194528

M A R O KO M A U R E TA N I A M A L I BURKINA FASO N I G E R GABON A N G O L A N A M I B I A R E P U B L I K A P O ¸ U D N I O W E J A F RY K I ZIMBABWE MOZAMBIK Z A M B I A N I G E R I A KAM ERUN KONGO C Z A D REPUBLIKA ÂRODKOWO- AFRYKA¡SKA UGANDA RWANDA DEMOKRATYCZNA REP UBLIK A KONGA S U D A N E T I O P I A K E N I A SO M A LIA A L G I E R I A L I B I A E G I P T TUNEZJA ERYTREA SENEGAL GWINEA GAMBIA GWINEA- -BISSAU SIERRA LEONE LIBERIA WYBRZE˚E KOÂCIS¸ONIOWEJ GHANA BENIN T O G O G W I N E A R Ó W N I K O W A S U A Z I L E S O T H O BURUNDI MAL AWI BOTSWANA SAH ARA ZACH O D N IA TANZANIA 194528

E G I P T Wadi Halfa Abri Dongola Karima Port Sudan KassalaChartum Omdurman Wad Medani Nil B∏´kitny Al-Ubajid Kosti Al-D˝unajnaAdré Al-Faszir An-Nuhud Babanusa Kadukli Bentiu NilBia∏y Renk Malut Malakal Wau Rumbek D˝uba Nimule Nijala Morze Czerwone Nil L I B I A C Z A D REPUBLIKA ÂRODKOWOAFRYKA¡SKA D E M O K R A T Y C Z N A R E P U B L I K A K O N G A U G A N D A K E N I A E T I O P I A DA R F U R B A H R A L - G H A Z A L E K WAT O R I A KO R D O FA N A L - AW S AT A’ A L I A N - N I L A S Z - S Z A M A L I J A A S Z - S Z A R K I J A 194528

194528

północ 194528

194528

dom duchów: historia Afry – Afra! Odwróci∏a g∏ow´. Przez moment sta∏a zdziwiona. Wiatr unosi∏ ˝ó∏tobràzowy piasek, gdy podjecha∏ do niej jasny tere- nowy samochód. By∏o przedpo∏udnie. Chcia∏o jej si´ piç, po- dobnie jak dwu m∏odszym siostrom, z którymi czeka∏a na au- tobus. Zaszumia∏ mechanizm otwierajàcy szyb´. Za kierowni- cà siedzia∏ czarnoskóry facet, który jeszcze przed chwilà sta∏ po drugiej stronie jezdni. – Afra – powtórzy∏ jej imi´. – Poka˝ nam, jak najszybciej wyjechaç z miasta. Na koszulce mia∏ podobizn´ Johna Garanga. UÊmiech- n´∏a si´. – Najpierw skr´cisz w lewo, a potem pierwszà przecznic´ w prawo i dalej ca∏y czas prosto. – Prosto? Wyglàda∏ na niezbyt przekonanego. – Afra, ty jesteÊ dobra dziewczyna. Wsiàdê i poka˝ mi dro- g´. To chyba niedaleko, wrócisz pieszo. Nie zaniepokoi∏o jej to, ˝e jà zna∏. Tu, na obrze˝ach Char- tumu, znajà si´ niemal wszyscy. Spojrza∏a na siostry. Upa∏ dawa∏ im si´ we znaki, a z samo- chodu wia∏ przyjemny ch∏ód klimatyzacji. Dziewczynki a˝ przebiera∏y nogami, by jak najszybciej znaleêç si´ u braci kombonianów, którzy urzàdzali w∏aÊnie Dzieƒ Dziecka. – Poczekacie chwilk´? – zwróci∏a si´ do nich. – Potem zje- my Êniadanie i pójdziemy do szko∏y. 11 194528

Kiwn´∏y g∏owami, ˝e si´ zgadzajà. – Tylko nigdzie si´ stàd nie ruszajcie – przykaza∏a im jeszcze. Otworzy∏a drzwi terenówki i zaj´∏a miejsce obok kierow- cy. Z ty∏u siedzia∏o jeszcze dwóch m´˝czyzn, Arabów. Afra nie dostrzeg∏a ich wczeÊniej. Przez chwil´ jechali w milczeniu. Przymkn´∏a oczy. Hucza∏a klimatyzacja. – Za∏ó˝ to! Poczu∏a, jak m´˝czyzna siedzàcy z ty∏u przyk∏ada jej coÊ do szyi, a drugi podaje czarnà foliowà torb´. Nie zrozumia∏a, o co im chodzi. Odwróci∏a g∏ow´ w ich stron´. – Za∏ó˝ to! – powtórzy∏ twardo. Trzyma∏ w r´ku pistolet. Zamar∏a ze strachu. Jak to si´ sta∏o, ˝e ich nie zauwa˝y∏a? Nie zwróci∏a uwagi na przyciemnione szyby ani na dziwnà poufa∏oÊç. Samochód jecha∏ przez Chartum. Miasto t´tni∏o swoim nierównym rytmem. Nie wiedzia∏a, dokàd jà wiozà. Czu∏a uderzenia kó∏ o wyboje, a potem równà asfaltowà drog´ i znów wertepy. Wreszcie ods∏onili jej oczy. Znalaz∏a si´ w jakimÊ pomieszczeniu bez sto∏u, krzes∏a, ∏ó˝ka. Tylko nagie Êciany. Zrozumia∏a, ˝e to jeden z tych strasznych sekretnych lokali s∏u˝by bezpieczeƒstwa, zwanych „domami duchów”. – Bywasz na mityngach w klubie? DomyÊli∏a si´, ˝e chodzi im o chartumski klub dla chrze- Êcijan z Po∏udnia. Mówili o nim „freedom”. By∏ typowy. Ot, gara˝, wn´ka w niskim parterowym budynku z prostymi pla- stikowymi krzese∏kami. Mo˝na tam by∏o zapaliç fajk´ wodnà i wypiç herbatk´ karkade. Na Êcianach wisia∏o troch´ plaka- tów ze znanymi pi∏karzami – Cristiano Ronaldo, Anelka, Owen. Dla niej to by∏o miejsce spotkaƒ nie tylko chrzeÊcijan12 194528

z Po∏udnia, ale i Arabów. Wiedzia∏a o klubie jedynie tyle, ˝e czytajà tam wiersze i Êpiewajà piosenki. – Po co chodzisz na mityngi? – Nie wiem. Âpiewam piosenki. Mam ∏adny g∏os. W odpowiedzi dosta∏a w twarz. Zapiek∏o. – O czym rozmawiacie? – Ja nie chodz´ na ˝adne mityngi, nie chodz´ na spotkania z ludêmi z Po∏udnia. Ja Êpiewam piosenki – powtórzy∏a. Znów uderzenie w twarz. Przypominali zwyk∏ych m´˝- czyzn w znoszonych marynarkach z bawe∏ny, jak ci sprzeda- jàcy papierosy na Jakson Station. Kolegów jej ojca. Po iluÊ godzinach – Afra straci∏a ju˝ poczucie czasu – z∏a- pali jà za rami´ i zaciàgn´li pó∏przytomnà do innej sali. – Widzisz t´ maszyn´? Patrz! To na takich jak ty. Tyle z cie- bie zostanie, garstka. R´ka, kawa∏ek stopy. Potem wrzucamy te resztki do Nilu. Wiesz, ilu ludzi znika w Sudanie bez wie- Êci? Chcesz byç jednà z nich? Nie odpowiedzia∏a. Nie mia∏a nawet poj´cia, czy jest dzieƒ, czy noc, ile min´∏o godzin od porwania. Byli brutalni, ale jej nie katowali. Wreszcie wyrzucili jà równie niespodziewanie, jak zabrali z ulicy. W Êrodku nocy znalaz∏a si´ na jakimÊ skwe- rze – poturbowana, posiniaczona i przestraszona. Nie wie- dzia∏a, w jakiej cz´Êci stolicy si´ znajduje. B∏àka∏a si´ kilka go- dzin, unikajàc ludzi. Wreszcie zatrzyma∏a si´ na pierwszym checkpoincie. By∏o tam dwóch m∏odych policjantów. Grzali herbat´ na gazie. Sk∏ama∏a, ˝e si´ zgubi∏a, i poprosi∏a, aby przenocowali jà na posterunku do rana. Zgodzili si´. Nast´pnego dnia odwieêli jà do domu. Okaza∏o si´, ˝e mi- n´∏y trzy dni. Ojciec by∏ wÊciek∏y. Chwyci∏ jà za r´k´. Awantury w kra- jach arabskich cz´sto wybuchajà na ulicy. Wstyd jest sprawà publicznà. Ojciec krzycza∏ przy policjantach i Êciska∏ jej rami´ 13 194528

tak mocno, ˝e wy∏a z bólu. Stali tu˝ przy torach, które dzielà Shajar´, najubo˝szà dzielnic´ Chartumu, niczym ci´cie skal- pelem. – Zachowa∏aÊ si´ jak dziwka! Jak mog∏aÊ zostawiç dwie ma∏e siostry!? Jak mog∏aÊ pojechaç z obcymi m´˝czyznami!? Okry∏aÊ nas haƒbà. Z glinianych domów, które ciàgnà si´ przez ca∏à dzielnic´ i wyglàdajà z góry jak plastry miodu, zacz´li wychodziç ludzie. Przystawali, krà˝yli albo spoglàdali z daleka. Nikt nie interweniowa∏, nikt nie mia∏ odwagi podejÊç. To w koƒcu k∏ótnia mi´dzy ojcem i córkà. Próbowa∏a si´ broniç, t∏umaczyç, ale brakowa∏o jej s∏ów. – Nie krzyczcie na nià. Ona nie jest niczemu winna – po- wiedzia∏ jakiÊ m´˝czyzna. Przeszed∏ przez tory i stanà∏ tu˝ za plecami policjantów. Afra podnios∏a g∏ow´. Spojrza∏a na swojego obroƒc´ i ska- mienia∏a. – On te˝ mnie bi∏! – powiedzia∏a g∏oÊno do ojca. Afra nosi na szyi cienki srebrny krzy˝yk. Ma szkliste, bia∏e z´- by i silny g∏os. Chrapliwy, niemal m´ski. Jeszcze do niedawna mieszka∏a z rodzicami w Shajarze. Dzia∏a∏a w oazach, uczy∏a si´ w szkole kombonianów. Ale po porwaniu przeprowadzili si´ ca∏à rodzinà do innej cz´Êci miasta. Nie tylko ze strachu. Równie˝ ze wstydu. Ojciec Afry zapami´ta∏ tylko jedno: ˝e jecha∏a samochodem z obcymi m´˝czyznami. DziÊ Afra nie chodzi ju˝ ani do klubu, ani nad Nil. * * * Wreszcie cisza. S∏ychaç tylko buczenie silników samolotu i trzaski radiostacji w s∏uchawkach. Pod nami morze – ciem- ne oleiste fale.14 194528

Po raz pierwszy próbowa∏em pojechaç do Sudanu w koƒ- cu lat dziewi´çdziesiàtych. Po drodze zatrzyma∏em si´ w Jor- danii, u Sudaƒczyka Amira. Nie potrafi∏ zrozumieç, po co chc´ jechaç do jego kraju. „Przecie˝ tam nic nie ma”, powtarza∏. Wszystko zacz´∏o si´ od zdj´cia. Najwa˝niejszego, jakie kiedykolwiek widzia∏em. Zrobi∏ je Kevin Carter, fotograf wo- jenny, podczas jednej z wielu sudaƒskich kl´sk g∏odu. Przed- stawia umierajàce z g∏odu dziecko i oczekujàcego na t´ Êmierç s´pa. D∏ugo Afryka wyglàda∏a dla mnie w∏aÊnie tak. Niewyobra˝alna samotnoÊç i pustka. „Moim celem jest pro- wokowanie tych wszystkich zadowolonych z siebie, szcz´Ê- liwych ludzi, którzy wszystko majà gdzieÊ. Chc´ nimi wstrzàs- nàç, rzuciç im w twarz zdj´cia umierajàcych dzieci, kiedy b´dà pili porannà kaw´ z mlekiem”, powiedzia∏ Carter w jed- nym z wywiadów. Od czasu, kiedy zobaczy∏em to zdj´cie, zaczà∏em Êledziç wydarzenia w Sudanie. We wszystkich rela- cjach powtarza∏a si´ opinia o Sudaƒczykach jako o ludziach nies∏ychanie otwartych i ˝yczliwych, a jednoczeÊnie donoszo- no o pope∏nianych przez nich podczas wojny domowej okru- cieƒstwach. Nie rozumia∏em tego dysonansu ani ostrego podzia∏u na Pó∏noc – gdzie rzàdzi re˝im, ale mimo to ˝ycie biegnie spokojnie, przyje˝d˝ajà polscy archeologowie, tury- Êci – oraz Po∏udnie, czy mi´dzy innymi Darfur pogrà˝ony w chaosie. Innà zapami´tanà fotografià z Sudanu jest czarno-bia∏e zdj´cie Kassali, miasta na wschodzie. Drogà idà nomadowie z wielb∏àdami. Na grzbietach zwierzàt ko∏yszà si´ drewniane kosze. W tle widaç kilka we∏nistych wzgórz przysypanych pia- skiem. Widaç te˝ surowe, wytarte koryto rzeki. Wszystko otacza pó∏pustynia. Wielokrotnie oglàda∏em t´ fotografi´ – by∏ w niej jakiÊ ferment, niepokój. Przed grupà doros∏ych z przewieszonymi przez rami´ d∏ugimi mieczami bieg∏o kilku ch∏opców. Ze zdj´cia nie da∏o si´ wywnioskowaç, czy to 15 194528

by∏a ucieczka, czy nag∏a radoÊç. Kiedy po latach oglàda∏em jakàÊ ksià˝k´ o Sudanie, znów trafi∏em na zdj´cie z Kassali. By∏o wspó∏czesne, ale niemal identyczne. Jakby czas tam nie mija∏. Znów piaszczysta droga, bez wyraênych konturów i ko- lein po pojazdach. Tylko nomadowie, wielb∏àdy i podskórny niepokój. Mia∏em podró˝owaç statkiem handlowym z Suezu do Port Sudanu, bo na samolot nie mia∏em pieni´dzy, a granica làdo- wa by∏a zamkni´ta. Uda∏o mi si´ nawet znaleêç taki rejs, ale kapitan kaza∏ czekaç kilka dni w Suezie, a˝ za∏adujà statek. Miasto dusi∏o si´ z goràca, a w hotelach nie by∏o miejsc. Spo- ceni portierzy t∏umaczyli, ˝e jest Êwi´to i wszystkie pokoje sà zarezerwowane. Przenocowa∏ mnie wtedy muezin. Kiedy jed- nak kilka dni póêniej poszed∏em do sueskiego portu, dowie- dzia∏em si´, ˝e statek odp∏ynà∏ dzieƒ wczeÊniej. Inszallach. Potem wielokrotnie odwiedza∏em Afryk´, ale nigdy Sudan. Zawsze coÊ mnie po drodze zatrzymywa∏o. Teraz, lecàc noc- nym samolotem z Berlina do Kairu, zdaj´ sobie spraw´, ˝e znajd´ si´ w tym kraju w szczególnym momencie. W∏aÊnie podpisano porozumienie mi´dzy Pó∏nocà a Po∏udniem, koƒ- czàce konflikt, który poch∏onà∏ ponad dwa miliony ludzkich istnieƒ. To nie jest na razie pe∏ny pokój, ledwie przerwa, ta- kie wstrzymanie oddechu, bo nikt nie wie, co si´ wkrótce wy- darzy. Chc´ przejechaç ca∏y kraj. Podró˝ przez Sudan zacznie si´ w spokojnej arabskiej Wadi Halfie na granicy z Egiptem, a zakoƒczy w Nimule, na pograniczu z Ugandà. To nie tylko kilometry, lecz równie˝ w´drówka z islamu do chrzeÊcijaƒ- stwa, z pustyni do lasu deszczowego, z bieli do czerni. 194528

„twoja prawdziwa dusza i ciało zjawiają się przede mną” – Traktujà nas jak ryby. Nasir klnie i sadowi t∏usty ty∏ek na ∏awce obok m∏odych kobiet. Tu nie obowiàzuje arabski savoir-vivre, nie ma wy- dzielonych stref, i jedna z dziewczyn odsuwa si´ z niesma- kiem, bo Nasir jest du˝y, czarny jak noc i kapie z niego pot, jakby przed sekundà wy∏adowa∏ w pe∏nym s∏oƒcu kilka wagonów w´gla. – Albo jak chickens, jak chickens. Dok∏adnie tak nas traktu- jà – podkreÊla i patrzy w oczy, szukajàc potwierdzenia. – Jalla, jalla, szybko! Do ty∏u! – krzyczà wojskowi do ludzi stojàcych na trapie. Postawny egipski ˝o∏nierz z karabinem maszynowym przewieszonym przez rami´ gwa∏townie popycha tych, któ- rzy chcà zbyt szybko wejÊç na pok∏ad promu do Wadi Halfy. Jest w tym kontynencie jakaÊ agresja, s∏abo t∏umiona prze- moc, impulsywnoÊç i zarazem ogromna si∏a bezw∏adnoÊci, upór, bo t∏um cofa si´ przed ciosami, ugina i znów napiera, posuwa do przodu. Jakby ˝o∏nierz atakowa∏ nie ludzi, ale wiatr, jakby bezsilnie bi∏ ga∏´zie drzew. – Jasne, po co mamy si´ spieszyç. Wszyscy zdà˝ymy – zmienia zdanie Nasir. Przez okràg∏e okienka widaç tylko wod´. P∏yn´ drugà klasà, pod pok∏adem. Miejsce w sam raz dla biedaków i szczurów – gdyby tu by∏y. Nie ma ˝adnych owadów, chrzàszczy, muszek. Nic nie fruwa, nie gryzie. Nawet ˝al mi tego braku ˝ycia. 17 194528

Wszystko zaj´te przez ludzi, ka˝dy centymetr kwadratowy pok∏adu, ka˝da najmniejsza plama cienia. Druga klasa ma plastikowe ∏awki, podobne do tych w pol- skich pociàgach podmiejskich, z wàskimi i ciasnymi pó∏kami na baga˝. Ka˝demu przys∏uguje niespe∏na trzydzieÊci centy- metrów pod sufitem. KtoÊ z obs∏ugi statku robi obchód, krzy- czy, ˝eby nic nie le˝a∏o na pod∏odze. Odpowiada mu cisza albo raczej bezruch i niemoc, bo gdzie majà spoczàç tysiàce paczek z pilotami do telewizorów, herbatnikami, czarnymi Prom do Wadi Halfy, trwa za∏adunek 194528

chiƒskimi kapciami, klapkami, przeciws∏onecznymi okulara- mi, kocami z wyhaftowanym psem Pluto i innymi bohaterami kreskówek? Gdzie upchnàç roboty kuchenne, prze˝arte ku- rzem kostki starych komputerów? – Ludzie wsz´dzie czegoÊ do ˝ycia potrzebujà – mówi Nasir. Czego najbardziej? Wed∏ug niego – blendera albo sokowi- rówki, ale przede wszystkim ˝ywnoÊci: soku z mango, guawy, piwa bezalkoholowego. Maleƒkie sklepiki Dongoli czy Karimy zape∏nià si´ egipskimi sokami, ciastkami o dacie przydatnoÊci do spo˝ycia w nieskoƒczonoÊci, mlecznà czekoladà z zamra- ˝arek. – Migajàce kolorowe diody na plastikowym pasku, które mo˝na przyczepiç do samochodu albo nad drzwiami domu, te˝ si´ dobrze sprzedajà – dodaje Nasir. Wszyscy koledzy Nasira sà z Wad Medani, miasta na po∏u- dnie od Chartumu. Setki kilometrów stàd. Pok∏ad powoli si´ zape∏nia. Statek zaczyna si´ lepiç. Ocieka p∏ynami, jakie wt∏aczajà w niego mechanicy. Wyciekajà smary, oleje, benzyna. Sp∏ywajà po stopniach, po oknach kabin. A my czekamy. Najpierw kilka godzin i znów kilka, potem mija dzieƒ, a statek przechyla si´ coraz bardziej w kierunku nabrze˝a. Przez okràg∏e okienko widz´ dachy ci´˝arówek. Podje˝d˝ajà jedna za drugà. Tragarze w granatowych dreli- chowych kurtkach wnoszà szkliste s∏upy lodu, skrzynki czerwonych pomidorów, Ênie˝nobia∏e ryby, makaron. Nie wiem, czy by∏em kiedyÊ tak intymnie blisko arabskiej kobiety jak pod pok∏adem tego statku. Siedzimy kolano w ko- lano, d∏oƒ w d∏oƒ, pierÊ w pierÊ. Patrz´ na m∏odà dziewczy- n´. Chusta swobodnie zeÊlizguje si´ po jej w∏osach, zatrzy- mujàc si´ na we∏nistym koku. Potem dziewczyna jà poprawia – wi´c patrz´ – nasuwa g∏´boko na czo∏o i wià˝e, ale to nie 19 194528

jest takie sobie zwyk∏e wiàzanie. Ka˝de za∏amanie musi byç na swoim miejscu. Wszystko powoli, delikatnie, bez poÊpie- chu, bo przecie˝ patrz´. Nie – wszyscy patrzà, patrzy pó∏ pok∏adu. Nasir nie odrywa oczu. To najbardziej erotyczny sygna∏, na jaki mo˝e sobie pozwoliç kobieta w Êwiecie isla- mu. Ka˝dym ruchem mówi: „Zobacz, jaka jestem pi´kna. Nic nie rób, nie mo˝esz, ale patrz”. W ten zalotny sposób chusty zawiàzujà wolne dziewcz´ta. M´˝atki, które najcz´Êciej ju˝ kilka miesi´cy po Êlubie sà w cià˝y, pozwalajà sobie co najwy˝ej na zaciekawione spoj- rzenia. Nie tylko Nasir, ale wszyscy ch∏opcy z Wad Medani cmoka- jà zauroczeni. Te nasze niespotkania, nierozmowy, nieopowiedziane histo- rie. Ten drzemiàcy rejs, to towarzyszenie sobie w pó∏ Ênie, w pó∏ jawie, jakbyÊmy dryfowali, przemierzali to jednà, to drugà cywilizacj´. Co nam si´ Êni tej nocy, kiedy le˝ymy owi- ni´ci kocami na pok∏adzie, w przejÊciach, na ∏awkach? Budz´ si´ co chwil´ i s∏ucham z otwartymi oczami. – Znasz ten ˝art? – ktoÊ zwraca si´ do mnie, gdy widzi, ˝e nie Êpi´. Kr´c´ g∏owà, ˝e nie znam. Wi´c opowiada. „Pewnego razu Sudaƒczyk pyta Egipcjanina, skàd jest. Urodzi∏em si´ w Kairze – odpowiada Egipcjanin. W której cz´Êci? – dopytu- je si´ Sudaƒczyk. Urodzi∏em si´ tam w ca∏oÊci – odpowiada Egipcjanin”. KtoÊ za naszymi plecami wybucha Êmiechem zag∏uszanym przez szum maszyn. DwadzieÊcia cztery godziny rejsu. P∏yniemy, a pod nami spo- czywajà zalane przez wody Nilu domy, cmentarze, pola uprawne. W oddali wysokie brzegi Wielkiej Tamy Asuaƒskiej.20 194528

– Chcesz, opowiem ci o ˝yciu w Chartumie. Le˝ymy na pok∏adzie, jest majowa noc. Kiwam g∏owà, ˝e chc´. Zresztà nie mamy nic do roboty, wi´c on mo˝e opowiadaç, a ja s∏uchaç. Ma okràg∏à g∏ow´, równo przystrzy˝onà brod´, a jego angielski jest krystalicznie czysty, bez ˝adnego akcentu. – Your true soul and body appear before me. They stand forth out of affairs, out of commerce, shops, work, farms, clothes, the ho- use, buying, selling, eating, drinking, suffering, dying. Whitman!* – Whitman? – Skoƒczy∏em literatur´ angielskà na uniwersytecie w Omdurmanie. Pracuj´ w warsztacie. Reperuj´ skutery, bo dla filologów nie ma pracy w Sudanie. A poszed∏em studio- waç literatur´, bo kocham j´zyk Josepha Conrada i Emily Di- ckinson. – A ˝ycie? – Mój ojciec ma sklepik w Chartumie. Wozi∏ towary z Ka- iru. Na pok∏adzie tego statku pozna∏ pewnego Egipcjanina. Przyjaêƒ to nie byle co. Co mo˝na daç najcenniejszego swo- jemu przyjacielowi...? Siostr´. Silnik perkocze, jakby by∏ oddzielony od statku i unosi∏o go coÊ daleko w te czerwone, surowe skaliste brzegi, które obserwowa∏em za dnia. – I tak ja si´ urodzi∏em. Jestem pó∏ Egipcjaninem, pó∏ Sudaƒ- czykiem, a w∏aÊciwie pó∏-Egipcjaninem, a reszta to nie wiado- mo co. Bo czy jest ktoÊ taki jak Sudaƒczyk? – zastanawia si´ na g∏os. – Jestem Arabem. Pochodz´ z plemienia z pó∏nocne- 21 * Walt Whitman, Do ciebie, w przek∏adzie Ludmi∏y Mariaƒskiej. „Twoja prawdziwa dusza i cia∏o zjawiajà si´ przede mnà. Wydostajà si´ z intere- sów, z handlu, sklepów, pracy, farm, ubraƒ, domu, kupowania, sprzedawa- nia, jedzenia, picia, cierpienia i umierania”. 194528

go Darfuru, ale nie jesteÊmy stàd. Przyw´drowaliÊmy z Nige- rii, mówimy j´zykiem hausa. Wi´c nie wiem, kim jestem w tej po∏ówce. A ty wiesz, kim jesteÊ? – Chawad˝at – odpowiadam. – Ja te˝ jestem bia∏y! – Bia∏y? Chyba tylko dla Nuerów – Êmiej´ si´. Wi´c zastanawiamy si´ nad czernià, nad esencjà koloru. Ale nie ma w tej naszej rozmowie afirmacji czerni, bo obaj czujemy si´ biali. – Egipcjanie sà biali, a ludzie Sudanu czarni, zapami´taj. Niech ci b´dzie, jestem w po∏owie czarny. Ty jesteÊ jak mle- ko, a ja jak sudaƒska herbata albo jak Czarna ksi´ga! – Ksi´ga? – W Czarnej ksi´dze napisano, ˝e jesteÊmy wielkim naro- dem, wi´kszym ni˝ Amerykanie, Francuzi. Ale to k∏amstwa, wszystko brednie i bajki. Jeszcze tego nie wiesz, lecz jedziesz do kraju rzàdzonego przez najwi´kszych oszustów i hipo- krytów. 194528

Czarna księga Zmieni∏ si´ wiatr, bo nagle zaczyna owiewaç nas cuchnàce spalinami powietrze z maszynowni. Idziemy na dziób, z dala od ˝aru silników. Kobiety Êpià w kabinach i na ∏awach pod czujnym okiem swoich m´˝ów i braci, a na pok∏adzie zostali samotni m´˝czyêni pozawijani w koce lub cienkie bia∏e chus- ty. U∏o˝yli si´ jeden przy drugim, wi´c przeskakujemy nad ich cia∏ami. Podró˝ujà tym statkiem czarni, czekoladowi, ˝ó∏tawi i pra- wie biali – wszyscy z Sudanu. Ogromna paleta barw skóry, oczu, ale tak˝e kszta∏tów nosów – wàskich i szerokich, pro- stych i garbatych. Rysów twarzy, uszu czy ró˝nych typów w∏o- sów, bo Sudan to zlepek plemion, j´zyków i kultur. Na pó∏no- cy arabskich, choç, jak uwa˝ajà naukowcy, ustalenie, ile jest w nich domieszki krwi arabskiej jest trudne, wr´cz niemo˝li- we. Na teren pó∏nocnego Sudanu, zamieszkanego przez Nubijczyków, przez setki lat nap∏ywali Arabowie. Wnikali w nubijskà spo∏ecznoÊç. Przynosili ze sobà nowà religi´, zwy- czaje, ale sami te˝ ch∏on´li miejscowà tradycj´. Stopniowo zaciera∏y si´ ró˝nice mi´dzy arabskimi przybyszami a miej- scowà ludnoÊcià. W ten sposób, jak t∏umaczà antropolodzy, ukszta∏towa∏a si´ szczególna kultura arabów sudaƒskich – D˝a’alinów, Mirafabów, Rubatabów, Manasirów, Szaiqija. Naj- wa˝niejszym spoiwem tych ludów jest islam i choç nie majà arabskich korzeni, przyj´∏o si´ nazywaç ich Arabami. Ale 23 194528

w kraju ˝yjà setki, a nawet tysiàce plemion, nie tylko z arab- skiej wspólnoty kulturowej. Na wschodzie liczne plemiona Bed˝a – niscy ludzie o k´dzierzawych w∏osach, na po∏udniu rozmaite ludy Czarnej Afryki, najbardziej znani to: Szylluko- wie, Dinka, Nuerowie. Z kolei na zachodzie – Furowie i wiele innych. Szczególnym miejscem sà góry Nuba, o których mó- wi si´, ˝e odzwierciedlajà w mikroskali ca∏à ró˝norodnoÊç Sudanu. Antropolodzy doszukujà si´ tam êróde∏ pochodzenia Nubijczyków. Ca∏e to bogactwo sprawia, ˝e od czasu uzyskania niepod- leg∏oÊci Sudaƒczycy próbujà odpowiedzieç sobie na pytanie, do jakiego Êwiata powinni nale˝eç: do Afryki czy islamu. Bo ich przywódcy uwa˝ajà, ˝e koniecznie do jakiegoÊ nale˝eç muszà. – Czarnà ksi´g´ dosta∏em jakieÊ osiem lat temu – mówi mój rozmówca i zapiera si´ mocno o barierk´. Guma, którà pokry- to pok∏ad, jest Êliska od smarów i resztek jedzenia – pomido- rów z makaronem. Pomocnicy kucharza wylewajà pomyje z kantyny po równo – po∏ow´ za burt´, a reszt´ pod nasze nogi. – Rozdawali te ksià˝ki zawsze po piàtkowej modlitwie – ciàgnie. – Zazwyczaj wciskali komuÊ po par´ egzemplarzy i szybko znikali. W miesiàc uzbiera∏em chyba z szeÊç sztuk. W∏aÊciwie to nie by∏a prawdziwa ksià˝ka, a zbiór luênych artyku∏ów – wyjaÊnia. – Mówili: „Weê, przeczytaj, otworzysz oczy”. Wi´c bra∏em. Ka˝dy bra∏. Czarna ksi´ga sta∏a si´ bestsellerem, o którym zacz´to mówiç w ca∏ym kraju. By∏a po trosze manifestem, rocznikiem staty- stycznym i zwyk∏ym zbiorem danych. Nie ma Sudaƒczyka, który by o niej nie s∏ysza∏, ale te˝ niewielu czyta∏o jà w ca∏o- Êci. Rozprowadzano fragmenty poszczególnych rozdzia∏ów.24 194528