PODRÓŻUJĄCYM PO KRYNNIE
Oby twój Miecz nigdy się nie złamał.
Oby twa Zbroja nigdy nie zardzewiała.
Oby Trzy Księżyce były przewodnikami twej
Magii.
Oby twe Modlitwy zostały wysłuchane.
Oby twoja Broda była długa.
Oby twój Życiowy Cel nigdy nie wybuchł ci w
twarz.
Oby twój Hoopak śpiewał.
Oby twa Ojczyzna kwitła.
Oby Smoki wiecznie latały w twych Snach.
Margaret Weis i Tracy Hickman
NABOŻEŃSTWO NA LODOWEJ ŚCIANIE
W najdalej wysuniętej na południe krainie,
gdzie w bladym, corocznym słońcu,
wznosi się Lodowa Ściana,
gdzie legendy krzepną
w rosę wspomnień
i krople rozlanej rtęci,
szykują już długie kadzie,
jak każe pradawny obyczaj,
nalewając złota, nalewając bursztynu,
starych destylatów,
zboża, krwi bardów,
lodu i wspomnień.
W tej topieli bard się zanurza,
w złocie, w bursztynie,
cały czas wsłuchując się
w mroczną topiel
nurtu i pamięci,
które go otaczają,
aż jego płuca i serce
przegrają z topielą,
aż napełni się nasłuchiwaniem
i świat wpłynie w niego
głębiej niż myśl, a wtedy utonie
albo straci rozum, albo zostanie bardem.
Na północy czynią to inaczej:
mądrze, w świetle księżyca,
gdy fazy przychodzą na świat,
pojawiając się z ciemności
w blasku monet i luster
w rozległej, swobodnej przestrzeni.
Słyszałem, że byliście obcy
tej skrzywdzonej krainie,
gdzie bardowie zanurzają się
w wodach, gdzie wiara
przemienia się w wizje,
w eliksirze nocy,
w ostatnim oddechu tonącego
poświęconym wspomnieniu,
gdzie przychodzi samotnie poezja.
Słyszałem, że byliście obcymi
na litościwej północy,
że Hylo, Solamnia
i tuziny nie nazwanych prowincji
oczyściły was z zazdrości, z samotności.
Więc woda rzekła mi prawdę:
jak bardzo pamiętacie swą śmierć,
gdzie połowy królestwa
jednoczą się na zaginionym obszarze,
jak odchodzicie niczym księżyce, czerwony i srebrny
kierując się ku niebiańskiemu zachodowi,
w sojuszu litości i światła.
Od samego początku niebiosa
miały to na myśli, to przejście
przez ciemność i podejrzaną krainę,
drogę niknącą w oddali w słońcu,
w przestworzach, na horyzoncie ziemi
nie śmierć w topieli, ani utopienie harfy.
Wy nigdy nie zapomnieliście
kąpieli bardów, krainy snu,
czasu poprzedzającego narodziny światów,
gdzie każdy z nas czekał
w czułej ciemności,
w śmierci, jaką przepowiada karta,
lecz jedziecie, razem i w samotności,
ku umieraniu, umieraniu i opowieści,
która oznacza, że zaczynamy od nowa.
Spis treści
Księga pierwsza .............................................................................................................................................11
Rozdział I ZWIAD. PROROCTWO. NIESPODZIEWANE SPOTKANIE ................................................................ 13
Rozdział II MAGICZNA WYSPA. WAŻNE SPOTKANIE. DECYDUJĄCY..............................................................20
Rozdział III ROZSTANIE. POŻEGNALNY DAR OPIEKUNA..............................................................................32
Rozdział IV LIST DO DALAMARA................................................................................................................ 41
Rozdział V OŁTARZ I SZARY KLEJNOT. KRASNOLUD PRZYBYWA ZA PÓŹNO. STRZASKANIE KAMIENIA ...........56
Księga druga.................................................................................................................................................65
Rozdział I CZCIGODNI ZMARLI. JEDYNY JENIEC. NIEUCHRONNE SPOTKANIE ..............................................66
Rozdział II KUZYNI. DŁUG HONOROWY. WYROK ŚMIERCI. PORĘCZENIE ....................................................76
Rozdział III PALANTHAS. NUŻĄCE POSZUKIWANIA, NIE CAŁKIEM BEZOWOCNE ..........................................85
Rozdział IV NAPAŚĆ. ARESZTOWANA. TASSLEHOFF SIĘ DZIWI ...................................................................93
Rozdział V CZARODZIEJKA. PANI JENNA JEST ZASKOCZONA .......................................................................99
Rozdział VI WIEŻA NAJWYŻSZEJ MAGII. PRZYJĘCIE. DALAMAR JEST NIEMILE ZASKOCZONY.....................106
Rozdział VII GOSPODA „OSTATNI DOM”. DYSKUSJA STARYCH PRZYJACIÓŁ ................................................115
Rozdział VIII SMOCZY LOT. SMOCZA RADA. STRAŻNIK I JENIEC ............................................................... 125
Rozdział IX OSTRZEŻENIE. ELFOWIE SIĘGAJĄ PO BROŃ. TIKA SIĘGA PO PATELNIĘ ................................... 134
Rozdział X DOSKONAŁE MIEJSCE NA ZASADZKĘ........................................................................................141
Rozdział XI OKUP. POKÓJ RAISTLINA. PLAN PALINA ................................................................................ 149
Rozdział XII ROSZCZENIA USHY. DALAMAR NIE JEST PRZEKONANY. ZASKAKUJĄCE ODKRYCIE ................ 163
Rozdział XIII OBLĘŻENIE KALAMANU..................................................................................................... 172
Rozdział XIV KOŁO SIĘ OBRACA. KOŁO SIĘ ZATRZYMUJE. KOŁO ZNÓW RUSZA.......................................... 179
Rozdział XV STEEL POPRZYSIĘGA ZEMSTĘ. PALIN SŁYSZY ZNAJOMY GŁOS. PODRÓŻ DO PALANTHAS......... 185
Rozdział XVI WIEŻA NAJWYŻSZEGO KLERYSTA. NIEMILE WIDZIANY POSŁANIEC..................................... 192
Rozdział XVII UCIECZKA PRZED PATROLEM. OSOBLIWA HANDLARKA RYBAMI. JEDNOOKA I ŻÓŁTOOKI... 200
Rozdział XVIII ŚWIĄTYNIA ŻYCIA. ZAGAJNIK ŚMIERCI............................................................................. 216
Rozdział XIX TAS SIĘ NUDZI. ROZMOWA Z WIDMEM. POTĘŻNA MAGIA KENDERÓW .................................228
Rozdział XX BIAŁE SZATY. CZARNA ZBROJA............................................................................................ 240
Rozdział XXI BRAMA OTWIERA SIĘ. OGRÓD NUITARI. DROGA STOI OTWOREM.........................................246
Rozdział XXII PODEJRZENIA. ZAMYŚLENIE. PRACOWNIA RAISTLINA ......................................................255
Rozdział XXIII DALAMAR POWRACA. WIADOMOŚĆ. MAGIA USHY...........................................................264
Rozdział XXIV KOMNATA WIDZENIA....................................................................................................... 271
Rozdział XXV WYTWORNY KRASNOLUD. PODWÓJNA STAWKA ALBO NIC..................................................278
Rozdział XXVI LABORATORIUM. TASSLEHOFF PRZEJMUJE INICJATYWĘ (MIĘDZY INNYMI) ......................284
Rozdział XXVII CECH ZŁODZIEI. NOWA UCZENNICA ...............................................................................289
Księga trzecia..............................................................................................................................................298
Rozdział I OSTRZEŻENIE. SPOTKANIE TROJGA. TANIS MUSI DOKONAĆ WYBORU .......................................299
Rozdział II POWRÓT. SĄD. WYROK ZOSTAJE WYDANY.............................................................................. 315
Rozdział III BITEWNY PLAN ARIAKANA. BITWA STEELA...........................................................................325
Rozdział IV DYSKUSJA STARYCH PRZYJACIÓŁ. STURM BRIGHTBLADE PROSI O PRZYSŁUGĘ .......................330
Rozdział V OBIETNICA ZŁOŻONA. OBIETNICA DOTRZYMANA.....................................................................336
Rozdział VI SMOKI MILKNĄ. OTWIERAJĄ SIĘ DRZWI. KTOŚ CZEKA PO DRUGIEJ STRONIE ..........................343
Rozdział VII OTCHŁAŃ. POSZUKIWANIA. NARADA NIEŚMIERTELNYCH.....................................................348
Rozdział VIII ROZCZAROWANIE. ZWYCIĘSTWO JEST NASZE. KAPITULACJA ..............................................357
Rozdział IX PORTAL. POWRÓT STARYCH PRZYJACIÓŁ. WYZNANIE TASSLEHOFFA.....................................362
Rozdział X WIĘZIEŃ. CHŁOSTA................................................................................................................ 371
Rozdział XI ZEMSTA KRÓLOWEJ. WYBÓR RAISTLINA............................................................................... 377
Księga czwarta............................................................................................................................................386
Rozdział I ZMIENIAJĄCY SIĘ ŚWIAT. GOSPODA. NIESPODZIEWANY GOŚĆ ..................................................387
Rozdział II ŻALE. POLECENIA. WYBORY ..................................................................................................395
Rozdział III BRACIA. ZNÓW RAZEM ........................................................................................................ 403
Rozdział IV OJCIEC I CÓRKA .................................................................................................................... 413
Rozdział V POWRÓT DO PALANTHAS. SKLEP Z MAGICZNYMI TOWARAMI. PODEJRZENIA SZAREGO RYCERZA
.................................................................................................................................................................427
Rozdział VI WYSŁANNIK JENNY. GĘŚ I GĄSIOR. DOSKONAŁE PIWO IMBIROWE.........................................436
Rozdział VII BÓJKA. UCIECZKA. ZŁODZIEJSKA DROGA.............................................................................444
Rozdział VIII PRZERAŻĄJĄCE SPOTKANIE. RATUNEK. PRZYJACIELE USHY...............................................454
Rozdział IX WIELKA BIBLIOTEKA. BERTREM JEST WSTRZĄŚNIĘTY. ASTINUS Z PALANTHAS ......................458
Rozdział X WYBÓR ..................................................................................................................................466
Rozdział XI EGZEKUCJA ..........................................................................................................................469
Rozdział XII STARZY PRZYJACIELE. PROPOZYCJA SPOTKANIA ..................................................................476
Rozdział XIII NOTATKA. PLAN USHY. ZAMIESZANIE W BIBLIOTECE......................................................... 480
Rozdział XIV PANI NOCY OSKARŻA. PALIN ODPOWIADA. ZŁOWIESZCZY ZNAK.......................................... 488
Rozdział XV NIEPOKÓJ. ŚCIEŻKI SIĘ PRZECINAJĄ. ŻARNICA ....................................................................497
Rozdział XVI PUŁAPKA NA SMOKI............................................................................................................504
Rozdział XVII PUŁAPKA SIĘ ZATRZASKUJE ..............................................................................................510
Rozdział XVIII WSZYSCY MUSZĄ ZJEDNOCZYĆ SIŁY ................................................................................. 518
Rozdział XIX POGŁOSKI. GROMY I PŁOMIENIE. STATEK PODNOSI ŻAGLE..................................................525
Rozdział XX POPIÓŁ I PROCH .................................................................................................................. 531
Rozdział XXI DOUGAN REDHAMMER. SZARY KLEJNOT. SŁUDZY CHAOSU ................................................536
Rozdział XXII TASSLEHOFF W OPAŁACH PLAN DOUGANA. ZŁODZIEJKA...................................................542
Rozdział XXIII NIE JESTEM NICZYM! ......................................................................................................549
Rozdział XXIV WOJOWNICZKA MROKU. SPISEK. CHARAKTER NIEPRZYJACIELA.......................................556
Rozdział XXV ROZKAZY. UKRYCI ............................................................................................................563
Rozdział XXVI OBJAWIENIE ...................................................................................................................569
Rozdział XXVII PRZYGOTOWANIA...........................................................................................................579
Rozdział XXVIII PODARUNEK. POLECENIA .............................................................................................582
Rozdział XXIX W OTCHŁANI. KSIĘGA, LASKA, MIECZ..............................................................................588
Rozdział XXX CHAOS. OJCIEC. WSZYSTKO I NIC...................................................................................... 591
Rozdział XXXI Światło. Cierń. Nóż zwany zabójcą królików...............................................................596
Rozdział I
ZWIAD.
PROROCTWO.
NIESPODZIEWANE SPOTKANIE
Tego poranka było gorąco, piekielnie gorąco. Stanowczo za gorąco jak na późną
wiosnę na Ansalonie. Niemal tak gorąco, jak w środku lata. Dwaj nieszczęśni rycerze
siedzący przy sterze łodzi w ciężkich, stalowych zbrojach oblewali się potem i
spoglądali z zawiścią na półnagich mężczyzn przy wiosłach.
Czarne rycerskie zbroje ozdobione czaszkami i lilią śmierci zostały
pobłogosławione przez arcykapłankę i miały chronić od wiatru, deszczu, upału i
mrozu. Błogosławieństwo Królowej Ciemności jednak, jak widać, nie skutkowało w tej
nietypowej fali upałów. Kiedy łódź zbliżyła się do brzegu, rycerze pierwsi skoczyli do
płytkiej wody i obmyli poczerwieniałe twarze i poparzone od słońca karki. Woda
jednak nie była zbyt orzeźwiająca.
- Zupełnie jakbym brodził w zupie - narzekał jeden z nich, brnąc ku brzegowi.
Mówiąc to, przyglądał się uważnie zaroślom, drzewom i wydmom, wypatrując śladów
życia.
- Bardziej przypomina krew - rzekł jego towarzysz. - Wyobraź sobie, że brodzisz
we krwi wrogów i nieprzyjaciół naszej królowej. Widzisz coś?
- Nie - odparł ten pierwszy. Nie oglądając się za siebie, machnął ręką, a wtedy
usłyszał plusk spowodowany przez mężczyzn wskakujących do wody, rechot i
rozmowy w barbarzyńskim, gardłowym języku.
Jeden z rycerzy odwrócił się. - Wciągnijcie łódź na brzeg - rozkazał,
niepotrzebnie jednak, mężczyźni bowiem już unieśli ciężką szalupę i biegli z nią po
płytkiej wodzie. Rzucili ją na piaszczystą plażę i czekali na dalsze polecenia rycerza.
Rycerz zaś, zdumiony ich siłą, wytarł czoło i nie po raz pierwszy podziękował
Królowej Takhisis za to, że ci barbarzyńcy - dzikusy, jak ich zwano - są po ich stronie.
Dzikusy to nie była prawdziwa nazwa tego plemienia, tej bowiem, którą sami sobie
nadali, nie sposób było wymówić. Tak więc rycerze nimi dowodzący zaczęli ich
nazywać po prostu dzikusami.
Miano to dobrze do nich pasowało. Barbarzyńcy pochodzili ze wschodu, z
kontynentu, o którego istnieniu mało kto wiedział na Ansalonie. Wszyscy mężczyźni
mieli dobrze ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, a niektórzy nawet przekraczali dwa
metry. Mimo że rośli i muskularni, poruszali się z elfim wdziękiem i zwinnością. Uszy
mieli szpiczaste jak elfy, ale gęsty zarost upodabniał ich do ludzi albo krasnoludów.
Siłą równali się z krasnoludami i tak samo jak oni kochali walkę. Zaciekli w boju i
wierni dowódcom, stanowili idealną piechotę, lecz obraz ten mąciły ich niektóre
obyczaje, jak choćby obcinanie części ciała zabitego wroga i robienie z nich trofeów.
- Daj znać kapitanowi, że dotarliśmy na miejsce bezpiecznie i nie natrafiliśmy
na opór - powiedział rycerz do swego towarzysza. - Zostawimy kilku ludzi przy łodzi i
udamy się w głąb wyspy.
Drugi rycerz skinął głową. Wyciągnął zza pasa chustę z czerwonego jedwabiu,
rozwinął ją, uniósł nad głowę i trzy razy powoli pomachał. W odpowiedzi na pokładzie
zakotwiczonego w oddali olbrzymiego, czarnego okrętu ze smokiem na dziobie
załopotała czerwona flaga. Miała to być misja zwiadowcza, nie inwazja. Rozkazy w tej
kwestii były zupełnie jasne.
Rycerze rozesłali patrole, niektórym nakazując przeczesać plażę, a innym pójść
dalej w głąb lądu, gdzie wyłaniające się spośród drzew wysokie wzgórza, kredowobiałe
i nagie, rozszarpywały niebo niczym kocie pazury. Szczeliny w tych skałach wiodły do
wnętrza lądu. Okręt już wcześniej opłynął wyspę, więc wiedziano, że nie jest rozległa.
Patrole miały niebawem wrócić.
Później obaj rycerze z ulgą przenieśli się w skąpy cień rzucany przez karłowate i
kalekie drzewo, a dwaj dzicy stanęli na straży, Rycerze byli czujni i ostrożni, nawet
podczas odpoczynku. Usiedli i napili się świeżej wody, którą przynieśli ze sobą. Jeden
z nich skrzywił się.
- To paskudztwo jest gorące.
- Zostawiłeś manierkę na słońcu. Jasne, że woda jest gorąca.
- A gdzie, do diabła, miałem ją położyć? Na tej przeklętej łodzi nie było cienia.
Wydaje mi się, że na całym przeklętym świecie nie została odrobina cienia. Wcale mi
się tu nie podoba. Ta wyspa robi jakieś dziwne wrażenie, jakby była zaczarowana, czy
co.
- Masz rację - przyznał posępnie jego towarzysz. Cały czas zerkał przez ramię na
drzewa i rozglądał się po plaży. Widział jedynie dzikusów, a tych nie dręczyły żadne
złowieszcze przeczucia. W końcu to jednak tylko barbarzyńcy. - Ostrzegano nas,
żebyśmy tu nie płynęli. Słyszałeś o tym?
- Tak? - Drugi rycerz był zdumiony. - Nie wiedziałem. Kto ci o tym powiedział?
- Brightblade. Usłyszał to od samego lorda Ariakana.
- Brightblade wie, co mówi. Należy do sztabu Ariakana, choć słyszałem, że
poprosił o przeniesienie do szponu bojowego. Poza tym Ariakan jest jego
poręczycielem. - Rycerz zaniepokoił się nagle i spytał cicho: - Takie informacje nie są
chyba tajne?
Jego towarzysz miał rozbawioną minę. - Nie znasz dobrze Steela Brightblade,
jeśli sądzisz, że złamałby przysięgę i zdradził coś, co kazano mu zatrzymać dla siebie.
Prędzej dałby sobie wyrwać język rozżarzonymi obcęgami. Nie, przed podjęciem
decyzji Ariakan otwarcie rozmawiał o tym z wszystkimi dowódcami.
Rycerz wzruszył ramionami. Podniósł garść kamyków i zaczął wrzucać je od
niechcenia do wody. - Wszystko zaczęli Szarzy Rycerze. Dowiedzieli się o położeniu tej
wyspy z jakiejś wróżby, która mówiła też, że mieszka tu liczny lud.
- Więc kto nas ostrzegał, żebyśmy tu nie przybywali?
- Szarzy Rycerze. Ta sama wróżba, z której pochodzą informacje o wyspie,
ostrzegała ich przed zbliżaniem się do niej, więc próbowali przekonać Ariakana, żeby
ją omijał z daleka. Mówili, że miejsce to może być niebezpieczne.
Drugi rycerz zmarszczył brwi i rozejrzał się z rosnącym niepokojem. - W takim
razie, po co nas tu wysłano?
- Z powodu zbliżającej się inwazji na Ansalon. Lord Ariakan uważa, że to
konieczne, aby nieprzyjaciel nie zaszedł nas z flanki. Szarzy Rycerze nie potrafili
powiedzieć dokładnie, dlaczego ta wyspa jest dla nas taka groźna. Nie potrafili też
stwierdzić jednoznacznie, czy nasze lądowanie na niej może być powodem jakiejś
katastrofy. Lord Ariakan twierdzi, że nieszczęście może się wydarzyć nawet wtedy,
gdy niczego nie zrobimy. Postanowił zatem postąpić zgodnie ze starym powiedzeniem
krasnoludów: „Lepiej poszukać smoka niż czekać, aż smok poszuka ciebie".
- Racja - zgodził się jego towarzysz. - Jeśli rzeczywiście na wyspie jest armia
rycerzy solamnijskich, lepiej rozprawić się z nimi tutaj. Nic jednak na to nie wskazuje.
Wyciągnął rękę ku rozległym połaciom piaszczystej plaży, wydmom pokrytym
szarozielonkawą trawą i położonemu w głębi lądu lasowi brzydkich, pokręconych
drzew, który rozciągał się u podnóża stromych wzgórz. - Nie mogę pojąć, czego
mieliby tu szukać Solamnijczycy. Nie mogę pojąć, czego ktokolwiek miałby tu szukać.
Elfowie nie mieszkaliby w tak odstręczającej okolicy. Nie ma jaskiń, więc nie
spodobałoby się tu krasnoludom. Minotaurzy dawno by już nas zaatakowali.
Kenderzy zwędziliby nam szalupę i zbroje, a gnomowie powitaliby nas jakąś piekielną
maszyną do połowu ryb. Tylko ludzie są na tyle głupi, by żyć na tak nędznej wyspie -
dokończył wesoło rycerz i podniósł kolejną garść kamyków.
- Może jest tutaj osamotniona banda smokowców albo hobgoblinów, a może
nawet banda ogrów, która uciekła dwadzieścia kilka lat temu po Wojnie Lancy i
zbiegła na północ za morze, by nie dać się pojmać rycerzom solamnijskim.
- Ci byliby po naszej stronie - odparł jego towarzysz. - A nasi rycerze-
czarodzieje nie trzęśliby tak ze strachu szarymi szatami. Spójrz, wracają już
zwiadowcy z meldunkiem. Zaraz się wszystkiego dowiemy.
Rycerze wstali. Dzikusy wysłani do wnętrza wyspy wracali biegiem do swych
dowódców. Barbarzyńcy uśmiechali się od ucha do ucha, a ich prawie nagie,
pomalowane ciała błyszczały od potu. Niebieska farba, która miała podobno magiczną
moc - na przykład powodowała odbijanie się strzał - spływała strużkami po ich
muskularnych torsach. Długie, zdobione barwnymi piórami, związane w kity włosy
podskakiwały na wygolonych głowach mężczyzn, którzy biegli lekko po piaszczystych
wydmach.
Dwaj rycerze z ulgą wymienili spojrzenia.
- Co znaleźliście? - Spytał jeden z nich wodza, górującego wzrostem nad
obydwoma rycerzami rudowłosego olbrzyma, który prawdopodobnie mógłby obu
mężczyzn podnieść i utrzymać nad głową, a jednak darzył ich niezmierną czcią i
szacunkiem.
- Ludzie - odparł dzikus. Barbarzyńcy szybko się uczyli i bez trudu przyjęli
język, którym mówiła większość rozmaitych ras Krynnu. Niestety, dzikusy wszystkich
nie należących do ich rasy nazywali „ludźmi".
Dzikus zniżył dłoń ku ziemi, by pokazać, że ludzie byli mali, co mogło oznaczać
krasnoludów lub, co bardziej prawdopodobne, dzieci. Podniósł dłoń na wysokość
pasa, co zapewne oznaczało kobiety. Barbarzyńca potwierdził to, kręcąc biodrami i
przykładając do klatki piersiowej złożone dłonie. Jego koledzy parsknęli śmiechem i
trącili się łokciami.
- Mężczyźni, kobiety i dzieci - powtórzył rycerz. Wielu mężczyzn? Dużo ludzi?
Wysokie domy? Mury? Miasta?
Dzicy najwyraźniej uważali, że to śmieszne, bo wszyscy wybuchnęli chrapliwym
śmiechem.
- Co znaleźliście? - Z groźną miną powtórzył ostro rycerz. - Dość tych żartów.
Dzicy szybko spoważnieli.
- Dużo mężczyzn - oznajmił wódz - ale żadnych murów. Domy. - Skrzywił się i
wzruszył ramionami, potem potrząsnął głową i dodał coś we własnym języku.
- Co to znaczy? - Spytał rycerz towarzysza.
- Coś na temat psów - powiedział ten drugi, który już wcześniej dowodził
dzikusami i trochę rozumiał ich język. - Moim zdaniem chciał powiedzieć, że ci ludzie
żyją w budach dobrych tylko dla psów.
Kilku dzikusów zgarbiło się i zaczęło się przechadzać, wymachując rękoma na
wysokości kolan i pochrząkując. Potem wszyscy wyprostowali się, wymienili
spojrzenia i znów gruchnęli śmiechem.
- W imię Jej Mrocznego Majestatu, co oni robią? - Spytał rycerz.
- Nie mam pojęcia - odparł jego towarzysz. - Sądzę, że powinniśmy sami się
rozejrzeć. - Zaczął wysuwać miecz z czarnej, skórzanej pochwy. - Niebezpieczeństwo?
- Spytał dzikusa. - Potrzebna nam stal?
Barbarzyńca znów się zaśmiał. Wydobył krótki miecz (dzikusy walczyli dwoma -
długim i krótkim, a także strzelali z łuków), wbił go w drzewo i stanął do niego
plecami.
Uspokojony rycerz schował miecz do pochwy. We dwóch ruszyli za swym
przewodnikiem. Zostawili za sobą plażę i zagłębili się w lesie pokręconych drzew.
Przeszli jakieś pół mili ścieżką wydeptaną przez zwierzęta, a potem dotarli do wioski.
Pomimo żartów dzikich, rycerze byli zupełnie nie przygotowani na widok, jaki
ukazał się ich oczom. Wydało im się, że napotkali lud porzucony na płyciźnie przez
wielką rzekę Czasu, która płynęła obok, zostawiając ich w stanie nietkniętym.
- Na Hiddukela - rzekł ściszonym głosem jeden z rycerzy do drugiego - „ludzie",
to za mocne określenie. To są ludzie? A może to zwierzęta?
- To ludzie - powiedział drugi, rozglądając się ze zdumieniem. - Tacy stąpali
podobno po powierzchni Krynnu w Erze Półmroku. Spójrz! Ich narzędzia są
wykonane z drewna. Mają drewniane dzidy. I to w dodatku prymitywne.
- Z grotami drewnianymi, nie kamiennymi - oświadczył jego towarzysz. -
Lepianki zamiast domów. Gliniane naczynia do gotowania. Ani kawałka stali czy
żelaza w zasięgu wzroku. Co za żałosna banda! Nie sądzę, żeby mogli nam zaszkodzić,
chyba że swoim brudem. Sądząc po zapachu, nie myli się też od Ery Półmroku.
- Jacy brzydcy. To bardziej małpy niż ludzie. Nie śmiej się. Zrób minę surową i
groźną.
Kilku mężczyzn - jeśli były to istoty ludzkie, co trudno było ustalić z powodu
zwierzęcych skór, w jakie byli odziani - podkradło się do rycerzy. „Zwierzoludzie" szli
zgarbieni, wymachując rękoma i prawie wlokąc po ziemi dłonie. Ich głowy porastały
długie, kudłate włosy, a zmierzwione brody zasłaniały prawie całe twarze. Kołysali się,
przestępowali z nogi na nogę i gapili na rycerzy z otwartymi ustami. Jeden z nich
podszedł nawet dość blisko i wyciągnął brudną rękę, by dotknąć czarnej i lśniącej
zbroi.
Dzikus stanął przed rycerzem i zasłonił go swym masywnym ciałem.
Rycerz nakazał mu gestem, aby się odsunął, i wyciągnął miecz. Klinga błysnęła
w słońcu. Mężczyzna odwrócił się ku jednemu z niskich drzew, które swymi
pokręconymi konarami i sękatymi pniami przypominały żyjący w ich cieniu lud.
Wzniósł miecz i ściął gałąź jednym szybkim cięciem.
Zwierzolud padł na kolana i zaczął bić głową w ziemię, wydając żałosne i
płaczliwe dźwięki.
- Zaraz chyba zwymiotuję - powiedział rycerz do swego towarzysza. - Nawet
krasnoludowie żlebowi nie chcieliby się z nimi zadawać.
- Masz rację. - Rycerz nadal się rozglądał. - Sami moglibyśmy wyciąć w pień
całe to plemię.
- Owszem, ale potem nigdy nie doczyścilibyśmy mieczy - stwierdził drugi.
- Więc co zrobimy? Zabijemy ich czy nie?
- To dla nas żaden honor. Przecież widać, że ci nędznicy nie mogą nam zagrozić.
Mieliśmy rozkaz dowiedzieć się, kto lub co zamieszkuje tę wyspę, a następnie wrócić i
złożyć meldunek. Skąd możemy wiedzieć, czy ci ludzie nie są ulubieńcami jakiegoś
boga, którego możemy rozgniewać, gdy wyrządzimy im krzywdę. Może, mówiąc o
katastrofie, Szarzy Rycerze właśnie to mieli na myśli.
- Wątpię - stwierdził drugi rycerz. - Trudno sobie wyobrazić, aby ci ludzie byli
ulubieńcami jakiegoś boga.
- Może Morgiona? - Rzekł tamten z wymuszonym uśmiechem.
Jego kompan burknął pod nosem:
- Samym patrzeniem z pewnością nie uczyniliśmy im krzywdy. Szarzy Rycerze nie
mogą mieć do nas żadnych pretensji. Wyślij dzikusów, aby przeszukali resztę wyspy.
Wracajmy na brzeg. Muszę odetchnąć świeżym powietrzem.
Dwaj rycerze wrócili spacerem na plażę. Siedli w cieniu drzewa i w oczekiwaniu
na powrót zwiadowców rozmawiali o inwazji nadchodzącej na Ansalon i o olbrzymiej
flocie czarnych smoczych statków z załogami minotaurów, która mknęła po falach
oceanu Courrain, niosąc kolejne tysiące barbarzyńskich wojowników. Wszystko było
prawie gotowe do natarcia na kontynent, które miało nastąpić z dwóch stron w
przeddzień lata.
Rycerze Takhisis nie wiedzieli dokładnie, gdzie nastąpi atak; takie informacje
utrzymywano w tajemnicy. Jednakże nie wątpili w zwycięstwo. Tym razem Królowa
Ciemności wygra. Tym razem jej wojska zatriumfują. Tym razem bogini znała
tajemnicę zwycięstwa.
Dzicy wrócili po kilku godzinach i złożyli meldunki. Wyspa nie była duża, miała
może pięć mil długości i tyle samo szerokości. Barbarzyńcy nie znaleźli innych ludzi.
Całe plemię zwierzoludzi zniknęło, zapewne ukryło się w swych norach do czasu, gdy
dziwne istoty oddalą się.
Rycerze wrócili do łodzi na brzegu. Dzicy zepchnęli ją na wodę, wskoczyli do
środka i chwycili za wiosła. Łódź lekko sunęła po powierzchni wody w stronę czarnego
okrętu, nad którym powiewała flaga rycerzy Takhisis: lilia śmierci, czaszka i cierń.
Rycerze zostawili za sobą pustą plażę.
Jednakże ktoś zauważył ich odejście, podobnie jak przedtem przybycie.
Rozdział II
MAGICZNA WYSPA.
WAŻNE SPOTKANIE.
DECYDUJĄCY
Kiedy czarny statek ze smokiem na dziobie zniknął za horyzontem,
obserwatorzy zeszli z drzew.
- Czy oni wrócą? - Spytał jeden ze zwierzoludzi drugiego, samicę.
- Słyszałeś ich. Odeszli zameldować, że jesteśmy „niegroźni", nie stanowimy dla
nich niebezpieczeństwa. A to oznacza - dodała samica po chwili namysłu - że wrócą.
Nie teraz. Nie w najbliższym czasie. Ale wrócą.
- Co możemy zrobić?
- Nie wiem. Zebraliśmy się na tej wyspie, by chronić naszą tajemnicę. Może to
był błąd. Może lepiej byłoby, gdybyśmy rozproszyli się po całym świecie. Tu grozi nam
odkrycie i napaść. Tam przynajmniej mogliśmy się skryć wśród innych ras. Nie wiem -
powtórzyła bezradnie. - Nie potrafię powiedzieć. Wszystko będzie zależało od
Decydującego.
- Tak. - Samiec najwyraźniej odczuł ulgę. - To prawda. Na pewno niecierpliwie
czeka na nasz powrót. Powinniśmy szybko pójść do niego.
- Ale nie tak - ostrzegła go towarzyszka.
- Oczywiście. - Samiec smutno popatrzył na morze spod zmierzwionych i
gęstych kudłów. - Wszystko to takie straszne, takie przerażające. Nawet teraz nie
czuję się bezpieczny. Wciąż widzę ten okręt majaczący na horyzoncie. Widzę czarnych
rycerzy. Słyszę ich głosy, słyszalne i te niesłyszalne. Rozmowy o podboju, bitwach i
zagładzie. Powinniśmy... - Zawahał się. - Powinniśmy chyba ostrzec... Kogoś na
Ansalonie. Może rycerzy solamnijskich?
- To nie nasza sprawa - odparła ostro kobieta. - Musimy dbać o siebie samych,
jak to czynimy od wieków. Możesz być pewien - dodała z goryczą - że w podobnych
okolicznościach oni nie zatroszczyliby się o nas. Wróć do swej prawdziwej postaci i
chodźmy stąd.
Oboje wyszeptali magiczne słowa - słowa, których żaden czarodziej na
Ansalonie nie zrozumiałby, ani tym bardziej nie powtórzyłby, słowa, za które jednak
każdy ansaloński mag oddałby duszę. Żaden jednakże ich nigdy nie pozna, gdyż z
takimi zdolnościami trzeba się urodzić, nie można się ich nauczyć.
Niezgrabna, plugawa powłoka zwierzoluda rozpadła się, tak jak rozwiera się
brzydka skorupa poczwarki, odsłaniając uwięzioną wewnątrz przepiękną wróżkę
zmierzchu. Dwie nieziemskiej urody istoty zrzuciły przebrania.
Trudno opisać ich piękno. Były wysokie, smukłe, miały delikatny kościec i
ogromne, błyszczące oczy. Na świecie jest jednak wiele podobnych istot, wiele
stworzeń uznanych za piękne. Ale to, co dla jednego jest urodziwe, drugiemu takie
wcale się nie wydaje. W oczach mężczyzny krasnoluda bokobrody krasnoludek są
bardzo pociągające; jego zdaniem gładkie oblicza ludzkich niewiast są nagie i mdłe. A
mimo to, nawet krasnolud byłby świadom krasy tych istot, choć nie ucieleśniały jego
ideału urody. Były piękne jak zachód słońca nad górami, jak poświata księżyca na
morzu, jak mgła wstająca o świcie z dolin.
Jedno słowo zmieniło niewyprawione zwierzęce skóry, jakimi były okryte, w
cienko utkany i lśniący jedwab. Następne słowo odmieniło drzewo, na którym chowali
się oboje; wyprostowały się pokręcone konary i wygładził sękaty pień. Wysokie
drzewo wznosiło się teraz proste, a ciemnozielone liście szeleściły w wietrze wiejącym
od oceanu. Kwiaty roztaczały słodką woń. Na dźwięk kolejnego słowa pozostałe
drzewa przeszły tę samą transformację.
Dwie istoty opuściły plażę i udały się w głąb wyspy tą samą drogą, którą rycerze
doszli do osady lepianek. Nic nie mówiły; czuły się dobrze ze swym milczeniem. Przed
chwilą prawdopodobnie zamieniły ze sobą więcej słów niż ktokolwiek z ich rasy w
przeciągu lat. Irdowie kochają odosobnienie i samotność. Nie lubią nawet, gdy ktoś
dłuższy czas przebywa w ich pobliżu. Trzeba było zagrożenia, żeby tych dwoje
obserwatorów wszczęło rozmowę.
Dlatego też scena, którą zastali po powrocie, wstrząsnęła nimi prawie w
równym stopniu, jak widok lepianek z błota i glinianych naczyń rycerzami. Dwoje
Irdów ujrzało całe swe plemię - ponad kilka setek osób - zgromadzone pod ogromną
wierzbą, co było wydarzeniem niemal niespotykanym w ich historii.
Brzydkie, zniekształcone drzewa zastąpił gęsty, bujny las dębów i sosen.
Niewielkie, lecz starannie obmyślane domostwa stały pośród drzew lub wokół nich.
Każdy dom miał inny charakter i wygląd. Przeważnie miały po cztery izby: kuchnię,
pokój do medytacji, pomieszczenie do pracy i sypialnię. Domy pięciopokojowe
należały do rodzin posiadających potomstwo. Dziecko mieszkało z rodzicem
(zazwyczaj matką, jeśli okoliczności nie nakazywały inaczej), póki nie osiągnęło wieku
osobności. Wtedy wyprowadzało się i zakładało własny dom.
Gospodarstwa Irdów były samowystarczalne. Każdy Irda uprawiał swoje
poletko, przynosił wodę i zgłębiał tajniki nauk. Nie zakazywano kontaktów
towarzyskich - coś takiego po prostu nie istniało. Irdom by to nawet na myśl nie
przyszło - a nawet gdyby - zostałoby uznane za cechę typową dla innych,
pomniejszych ras, jak ludzie, elfowie, krasnoludowie, kenderzy i gnomowie; ras
ciemności, jak minotaurzy, gobliny i smokowcy; albo jedynej rasy, o której nigdy nie
wspominano wśród Irdów: ogrów.
Irdowie wiążą się z innymi Irdami tylko raz w życiu i to jedynie w celu
spłodzenia potomstwa. Jest to wstrząsające przeżycie zarówno dla kobiety, jak i
mężczyzny, Irdowie bowiem nie łączą się w pary z miłości. Do zbliżenia zmusza ich
magiczny obrzęd zwany Valin, który został stworzony przez starszyznę w celu
przedłużenia istnienia gatunku. Valin powoduje, że dusza jednego Irda bierze w
posiadanie duszę drugiego. Nie ma przed tym ucieczki, żadnej obrony, żadnego
wyboru czy selekcji. Kiedy Valin zaistnieje pomiędzy dwojgiem Irdów, musi dojść
między nimi do zbliżenia, bo inaczej Valin będzie zadawał im katusze, które mogą
doprowadzić nawet do śmierci. Kiedy kobieta staje się brzemienna, Valin zostaje
zdjęty i para rozstaje się, wpierw podjąwszy decyzję, które weźmie na siebie ciężar
wychowania dziecka. Tak straszliwe jest to przeżycie dla dwojga Irdów, że rzadko
zdarza się więcej niż raz. Dlatego Irdom rodzi się niewiele dzieci i dlatego ich plemię
jest nieliczne.
Irdowie żyli na Ansalonie od chwili swego stworzenia wieki temu, lecz niewielu
przedstawicieli innych, płodniejszych ras wiedziało o ich istnieniu. Tak cudowne istoty
należały do świata legend i baśni ludowych. Każde dziecko jeszcze na kolanach matki
poznawało historię ogrów, którzy niegdyś byli najpiękniejszymi istotami, jakie zostały
stworzone, lecz które później - z powodu grzechu pychy - zostały przeklęte przez
bogów i zmienione w brzydkie, straszne potwory. Były to zawsze opowiastki z
morałem.
„Rolandzie, jeśli jeszcze raz pociągniesz siostrę za włosy, zmienisz się w ogra".
„Marigold, jeśli nie przestaniesz podziwiać swej ślicznej buzi, któregoś dnia
zajrzysz do lusterka i zobaczysz, że jesteś brzydka jak ogr".
Irdowie, jak utrzymywała legenda, byli ogrami, których nie dosięgnął gniew
bogów, tak więc nadal byli piękni i zachowywali wszystkie swe cnoty oraz magiczne
moce. Irdowie byli tak potężni, urodziwi i błogosławieni, że nie zadawali się z resztą
świata. Szybko zniknęli innym z oczu. Dzieci wchodzące do ciemnego i posępnego
lasu zawsze szukały Irdów, bo - jak głosiła legenda - kto złapał Irdę, mógł go zmusić,
aby spełnił jego życzenie.
Było w tym tyle prawdy, co w większości bajek, lecz dobrze obrazowało główną
troskę Irdów: jeśli ktoś z innej rasy odkryje któregoś z nich, będzie starał się posłużyć
jego potężnymi czarami dla własnych celów. Obawa przed takim wykorzystaniem
zmusiła ich do życia w samotności i w ukryciu. Irdowie więc żyli pod przybranymi
postaciami, unikając wszelkich kontaktów z innymi rasami.
Minęło wiele lat od czasów, gdy Irdowie żyli na Ansalonie - w ciemnym i
mrocznym lesie, czy gdzieś indziej. Po Wojnie Lancy Irdowie spodziewali się, że na
długo zapanuje pokój. Czekało ich jednak rozczarowanie. Rozmaite ludy Ansalonu i
ich odłamy nie mogły dojść do porozumienia w kwestii traktatu pokojowego. Co
gorsza, walczyły teraz między sobą. A później nadeszły pogłoski o wielkiej ciemności
gromadzącej się na północy.
W obawie, by kolejna niszczycielska wojna nie zaskoczyła jego narodu,
Decydujący rozesłał wieść do wszystkich Irdów, nakazując im opuścić Ansalon i
popłynąć na tę nieznaną nikomu, odległą wyspę. Przybyli więc i żyli tu przez wiele lat
w spokoju i samotności. W spokoju i samotności, które właśnie zakłócono w tak
dramatyczny sposób.
Irdowie zgromadzili się pod wierzbą, by naradzić się w obliczu zagrożenia.
Zebrali się, by radzić o rycerzach i barbarzyńcach, lecz każdy stał osobno, jeden z dala
od drugiego. Wymieniali tylko spojrzenia i zerkali z ukosa na drzewo, niespokojni,
wytrąceni z równowagi i nieszczęśliwi. Gałąź, którą rycerz odrąbał klingą z zimnej
stali, leżała na ziemi. Z żywego drzewa sączył się sok. Duch drzewa zawodził boleśnie,
a Irdowie nie mogli go pocieszyć. Doskonalona przez lata pokojowa egzystencja
dobiegła kresu.
- Zerwano naszą magiczną zasłonę. - Decydujący zwracał się do grupy jako do
całości. - Rycerze ciemności wiedzą o naszym istnieniu. Wrócą tu.
- Nie zgadzam się, Decydujący - sprzeciwił się z szacunkiem inny Irda. -
Rycerze nie wrócą. Zmyliły ich pozory. Sądzą, że jesteśmy dzikusami podobnymi do
zwierząt. Po co mieliby wracać? Czego mogliby od nas chcieć?
- Wiesz, jacy są ludzie - odparł Decydujący głosem, w którym słychać było
smutek stuleci. - Rycerze ciemności może teraz nie chcą od nas niczego, ale nadejdzie
pora, gdy ich wodzowie będą potrzebować ludzi do zasilenia szeregów swoich wojsk
albo uznają tę wyspę za odpowiednie miejsce do budowy okrętów, albo zechcą
umieścić tu garnizon. Człowiek nie zniesie myśli o zostawieniu czegoś w spokoju. Musi
coś zrobić z każdym przedmiotem, który znajdzie - poszukać dla niego jakiegoś
zastosowania, rozebrać go na części, by zobaczyć, jak działa, przypisać mu jakiś sens
albo znaczenie. Tak samo będzie z nami. Oni wrócą.
Żyjący zawsze w samotności i izolacji Irdowie nie potrzebowali żadnego rządu.
Zdawali sobie jednak sprawę z konieczności istnienia kogoś, kto będzie podejmował
decyzje za całe plemię. Tak więc z dawien dawna wybierali spośród swego grona
osobę, czasem kobietę, a czasem mężczyznę, której to osobie nadawano miano
Decydującego. Decydujący nie był ani najstarszym, ani najmłodszym z Irdów, ani
najmądrzejszym, ani najsprytniejszym, nie był też najpotężniejszym z magów ani
najsłabszym. Decydujący był przeciętny i dzięki swej przeciętności nie podejmował
drastycznych kroków, zajmując zawsze umiarkowane stanowisko.
Obecny Decydujący okazał się dużo silniejszy i znacznie agresywniejszy niż
wszyscy poprzedni. Twierdził, że musi być taki, ponieważ nadchodzą złe czasy.
Wszystkie jego decyzje były mądre, tak przynajmniej twierdziła większość Irdów. Ci,
którzy byli innego zdania, nie chcieli zakłócać spokoju, więc jak dotąd milczeli.
- W każdym razie nie wrócą w najbliższej przyszłości, Decydujący - powiedziała
kobieta będąca jednym z dwojga obserwatorów na brzegu. - Widzieliśmy, jak ich okręt
zniknął za horyzontem. Zauważyliśmy też, że powiewała na nim flaga Ariakana, syna
nieżyjącego Ariakusa, smoczego władcy. Ariakan, jak jego ojciec, jest wyznawcą
bogini mroku, Królowej Takhisis.
- Gdyby nie był wyznawcą Takhisis, czciłby Paladine'a. Jeśli nie Paladine'a, to
innego boga czy boginię. To niczego nie zmienia. - Decydujący założył ręce na piersi i
potrząsnął głową. - Powtarzam, oni wrócą. Choćby tylko dla chwały swej królowej.
- Mówili o wojnie, Decydujący, o inwazji na Ansalon - odezwał się obserwator. -
To z pewnością przykuje ich uwagę na wiele lat.
- No i widzicie? - Decydujący powiódł triumfującym wzrokiem po zebranych. -
Wojna. Znów wojna. Wiecznie wojna. Powód, dla którego opuściliśmy Ansalon.
Łudziłem się, że przynajmniej tu nam ona nie grozi. - Westchnął głęboko. -
Najwyraźniej tak nie jest.
- Co powinniśmy zrobić?
Irdowie stojący z dala jeden od drugiego wymieniali pytające spojrzenia.
- Moglibyśmy zostawić tę wyspę i popłynąć gdzie indziej, gdzie nic by nam nie
groziło - zaproponował jeden.
- Opuściliśmy Ansalon, by tu zamieszkać - rzekł Decydujący. - Nie jesteśmy
bezpieczni tutaj i nigdzie nie będziemy.
- Jeśli wrócą, będziemy z nimi walczyć, przepędzimy ich - powiedziała bardzo
młoda kobieta, która dopiero co osiągnęła wiek osobności. - Wiem, że w całej naszej
historii nie zdarzyło się, abyśmy przelali krew innej rasy. Ukrywaliśmy się i
unikaliśmy zabijania. Mamy jednak prawo do obrony. Każdy na tym świecie ma takie
prawo.
Inni, dojrzalsi Irdowie spoglądali na młodą kobietę z niezmiernie cierpliwymi
minami, jakie przybierają dorośli wszelkich ras, gdy młodzi wygłaszają poglądy
zawstydzające starszych.
Toteż poważnie się zdumieli, gdy Decydujący powiedział: - Tak, Avril, masz
rację. Mamy prawo się bronić. Mamy prawo żyć w spokoju wedle własnego uznania.
Uważam też, że powinniśmy bronić tego prawa. Kilku Irdów, wstrząśniętych, odezwało
się jednocześnie. - Decydujący, nie uważasz chyba, że powinniśmy walczyć z ludźmi?!
- Nie - odparł. - Skądże znowu. Oczywiście, że nie. Niemniej nie proponuję też,
abyśmy spakowali swój dobytek i opuścili domy. Czy tego chcielibyście?
Przemówił jeden z protestujących, mężczyzna zwany Opiekunem, który czasami
nie zgadzał się z Decydującym i niekiedy okazywał swe niezadowolenie. Skutkiem tego
nie zaliczał się do jego ulubieńców. Decydujący, słuchając jego słów, przybrał niechętną
minę.
- Ze wszystkich miejsc, w jakich mieszkaliśmy, to najlepiej odpowiada naszej
naturze i jest najpiękniejsze. Tu jesteśmy razem, a jednak osobno. Tu możemy
pomagać sobie w chwili potrzeby, a jednak pozostawać w samotności. Trudno będzie
porzucić tę wyspę, lecz... Teraz już nie jest taka sama. Moim zdaniem powinniśmy się
przenieść.
Opiekun wskazał na schludne, zaciszne domostwa otoczone żywopłotami i czule
pielęgnowanymi ogrodami kwiatowymi. Inni Irdowie zrozumieli go. Domy były te
same, nie działała magia, która przedtem wywołała złudny obraz glinianych lepianek.
K R O N I K I TOM IV Margaret Weis, Tracy Hickman SMOKI LETNIEGO PŁOMIENIA Przełożyła Dorota Żywno Zysk i S-ka Wydawnictwo
DRAGONLANCE ™ CHRONICLES Volume Four DRAGONS OF SUMMER FLAME Copyright © 1995, 1997 TSR, Inc. All rights reserved. TSR, Inc. is a subsidiary of Wizards of the Coast, Inc. First published in Poland by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.c., Poznań 1997 Polish language rights with Zysk i S-ka Wydawnictwo s.c., Poznań Wiersze Michael Williams Ilustracja na okładce i w tekście Larry Elmore All DRAGONLANCE characters and the distinctive likenesses thereof are trademarks of TSR, Inc. DRAGONLANCE and the TSR logo are trademarks owned by TSR, Inc Wszystkie postaci w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do prawdziwych osób, żyjących czy zmarłych, jest zupełnie przypadkowe. U.S., CANADA. ASIA, PACIFIC & LATIN AMERICA Wizards of the Coast, Inc. P.O. Box 707 Renton, WA 98057-0707 +1-206-624-0933 EUROPEAN HEADQUARTERS Wizards of the Coast, Belgium P.B. 34 2300 Turnhout Belgium +32-14-44-30-44 Visit our website at http://www.tsrinc.com Wydanie I ISBN 83-7150-284-2 Zysk i S-ka Wydawnictwo s.c. ul. Wielka 10, 61-774 Poznań fax 852-63-26 Dział handlowy tel./fax 853-27-51 Redakcja tel. 853-27-67
PODRÓŻUJĄCYM PO KRYNNIE Oby twój Miecz nigdy się nie złamał. Oby twa Zbroja nigdy nie zardzewiała. Oby Trzy Księżyce były przewodnikami twej Magii. Oby twe Modlitwy zostały wysłuchane. Oby twoja Broda była długa. Oby twój Życiowy Cel nigdy nie wybuchł ci w twarz. Oby twój Hoopak śpiewał. Oby twa Ojczyzna kwitła. Oby Smoki wiecznie latały w twych Snach. Margaret Weis i Tracy Hickman
NABOŻEŃSTWO NA LODOWEJ ŚCIANIE W najdalej wysuniętej na południe krainie, gdzie w bladym, corocznym słońcu, wznosi się Lodowa Ściana, gdzie legendy krzepną w rosę wspomnień i krople rozlanej rtęci, szykują już długie kadzie, jak każe pradawny obyczaj, nalewając złota, nalewając bursztynu, starych destylatów, zboża, krwi bardów, lodu i wspomnień. W tej topieli bard się zanurza, w złocie, w bursztynie, cały czas wsłuchując się w mroczną topiel nurtu i pamięci, które go otaczają, aż jego płuca i serce przegrają z topielą, aż napełni się nasłuchiwaniem i świat wpłynie w niego głębiej niż myśl, a wtedy utonie albo straci rozum, albo zostanie bardem. Na północy czynią to inaczej:
mądrze, w świetle księżyca, gdy fazy przychodzą na świat, pojawiając się z ciemności w blasku monet i luster w rozległej, swobodnej przestrzeni. Słyszałem, że byliście obcy tej skrzywdzonej krainie, gdzie bardowie zanurzają się w wodach, gdzie wiara przemienia się w wizje, w eliksirze nocy, w ostatnim oddechu tonącego poświęconym wspomnieniu, gdzie przychodzi samotnie poezja. Słyszałem, że byliście obcymi na litościwej północy, że Hylo, Solamnia i tuziny nie nazwanych prowincji oczyściły was z zazdrości, z samotności. Więc woda rzekła mi prawdę: jak bardzo pamiętacie swą śmierć, gdzie połowy królestwa jednoczą się na zaginionym obszarze, jak odchodzicie niczym księżyce, czerwony i srebrny kierując się ku niebiańskiemu zachodowi, w sojuszu litości i światła. Od samego początku niebiosa miały to na myśli, to przejście
przez ciemność i podejrzaną krainę, drogę niknącą w oddali w słońcu, w przestworzach, na horyzoncie ziemi nie śmierć w topieli, ani utopienie harfy. Wy nigdy nie zapomnieliście kąpieli bardów, krainy snu, czasu poprzedzającego narodziny światów, gdzie każdy z nas czekał w czułej ciemności, w śmierci, jaką przepowiada karta, lecz jedziecie, razem i w samotności, ku umieraniu, umieraniu i opowieści, która oznacza, że zaczynamy od nowa.
Spis treści Księga pierwsza .............................................................................................................................................11 Rozdział I ZWIAD. PROROCTWO. NIESPODZIEWANE SPOTKANIE ................................................................ 13 Rozdział II MAGICZNA WYSPA. WAŻNE SPOTKANIE. DECYDUJĄCY..............................................................20 Rozdział III ROZSTANIE. POŻEGNALNY DAR OPIEKUNA..............................................................................32 Rozdział IV LIST DO DALAMARA................................................................................................................ 41 Rozdział V OŁTARZ I SZARY KLEJNOT. KRASNOLUD PRZYBYWA ZA PÓŹNO. STRZASKANIE KAMIENIA ...........56 Księga druga.................................................................................................................................................65 Rozdział I CZCIGODNI ZMARLI. JEDYNY JENIEC. NIEUCHRONNE SPOTKANIE ..............................................66 Rozdział II KUZYNI. DŁUG HONOROWY. WYROK ŚMIERCI. PORĘCZENIE ....................................................76 Rozdział III PALANTHAS. NUŻĄCE POSZUKIWANIA, NIE CAŁKIEM BEZOWOCNE ..........................................85 Rozdział IV NAPAŚĆ. ARESZTOWANA. TASSLEHOFF SIĘ DZIWI ...................................................................93 Rozdział V CZARODZIEJKA. PANI JENNA JEST ZASKOCZONA .......................................................................99 Rozdział VI WIEŻA NAJWYŻSZEJ MAGII. PRZYJĘCIE. DALAMAR JEST NIEMILE ZASKOCZONY.....................106 Rozdział VII GOSPODA „OSTATNI DOM”. DYSKUSJA STARYCH PRZYJACIÓŁ ................................................115 Rozdział VIII SMOCZY LOT. SMOCZA RADA. STRAŻNIK I JENIEC ............................................................... 125 Rozdział IX OSTRZEŻENIE. ELFOWIE SIĘGAJĄ PO BROŃ. TIKA SIĘGA PO PATELNIĘ ................................... 134 Rozdział X DOSKONAŁE MIEJSCE NA ZASADZKĘ........................................................................................141 Rozdział XI OKUP. POKÓJ RAISTLINA. PLAN PALINA ................................................................................ 149 Rozdział XII ROSZCZENIA USHY. DALAMAR NIE JEST PRZEKONANY. ZASKAKUJĄCE ODKRYCIE ................ 163 Rozdział XIII OBLĘŻENIE KALAMANU..................................................................................................... 172 Rozdział XIV KOŁO SIĘ OBRACA. KOŁO SIĘ ZATRZYMUJE. KOŁO ZNÓW RUSZA.......................................... 179 Rozdział XV STEEL POPRZYSIĘGA ZEMSTĘ. PALIN SŁYSZY ZNAJOMY GŁOS. PODRÓŻ DO PALANTHAS......... 185 Rozdział XVI WIEŻA NAJWYŻSZEGO KLERYSTA. NIEMILE WIDZIANY POSŁANIEC..................................... 192 Rozdział XVII UCIECZKA PRZED PATROLEM. OSOBLIWA HANDLARKA RYBAMI. JEDNOOKA I ŻÓŁTOOKI... 200 Rozdział XVIII ŚWIĄTYNIA ŻYCIA. ZAGAJNIK ŚMIERCI............................................................................. 216 Rozdział XIX TAS SIĘ NUDZI. ROZMOWA Z WIDMEM. POTĘŻNA MAGIA KENDERÓW .................................228 Rozdział XX BIAŁE SZATY. CZARNA ZBROJA............................................................................................ 240 Rozdział XXI BRAMA OTWIERA SIĘ. OGRÓD NUITARI. DROGA STOI OTWOREM.........................................246 Rozdział XXII PODEJRZENIA. ZAMYŚLENIE. PRACOWNIA RAISTLINA ......................................................255 Rozdział XXIII DALAMAR POWRACA. WIADOMOŚĆ. MAGIA USHY...........................................................264 Rozdział XXIV KOMNATA WIDZENIA....................................................................................................... 271 Rozdział XXV WYTWORNY KRASNOLUD. PODWÓJNA STAWKA ALBO NIC..................................................278 Rozdział XXVI LABORATORIUM. TASSLEHOFF PRZEJMUJE INICJATYWĘ (MIĘDZY INNYMI) ......................284 Rozdział XXVII CECH ZŁODZIEI. NOWA UCZENNICA ...............................................................................289 Księga trzecia..............................................................................................................................................298 Rozdział I OSTRZEŻENIE. SPOTKANIE TROJGA. TANIS MUSI DOKONAĆ WYBORU .......................................299 Rozdział II POWRÓT. SĄD. WYROK ZOSTAJE WYDANY.............................................................................. 315 Rozdział III BITEWNY PLAN ARIAKANA. BITWA STEELA...........................................................................325
Rozdział IV DYSKUSJA STARYCH PRZYJACIÓŁ. STURM BRIGHTBLADE PROSI O PRZYSŁUGĘ .......................330 Rozdział V OBIETNICA ZŁOŻONA. OBIETNICA DOTRZYMANA.....................................................................336 Rozdział VI SMOKI MILKNĄ. OTWIERAJĄ SIĘ DRZWI. KTOŚ CZEKA PO DRUGIEJ STRONIE ..........................343 Rozdział VII OTCHŁAŃ. POSZUKIWANIA. NARADA NIEŚMIERTELNYCH.....................................................348 Rozdział VIII ROZCZAROWANIE. ZWYCIĘSTWO JEST NASZE. KAPITULACJA ..............................................357 Rozdział IX PORTAL. POWRÓT STARYCH PRZYJACIÓŁ. WYZNANIE TASSLEHOFFA.....................................362 Rozdział X WIĘZIEŃ. CHŁOSTA................................................................................................................ 371 Rozdział XI ZEMSTA KRÓLOWEJ. WYBÓR RAISTLINA............................................................................... 377 Księga czwarta............................................................................................................................................386 Rozdział I ZMIENIAJĄCY SIĘ ŚWIAT. GOSPODA. NIESPODZIEWANY GOŚĆ ..................................................387 Rozdział II ŻALE. POLECENIA. WYBORY ..................................................................................................395 Rozdział III BRACIA. ZNÓW RAZEM ........................................................................................................ 403 Rozdział IV OJCIEC I CÓRKA .................................................................................................................... 413 Rozdział V POWRÓT DO PALANTHAS. SKLEP Z MAGICZNYMI TOWARAMI. PODEJRZENIA SZAREGO RYCERZA .................................................................................................................................................................427 Rozdział VI WYSŁANNIK JENNY. GĘŚ I GĄSIOR. DOSKONAŁE PIWO IMBIROWE.........................................436 Rozdział VII BÓJKA. UCIECZKA. ZŁODZIEJSKA DROGA.............................................................................444 Rozdział VIII PRZERAŻĄJĄCE SPOTKANIE. RATUNEK. PRZYJACIELE USHY...............................................454 Rozdział IX WIELKA BIBLIOTEKA. BERTREM JEST WSTRZĄŚNIĘTY. ASTINUS Z PALANTHAS ......................458 Rozdział X WYBÓR ..................................................................................................................................466 Rozdział XI EGZEKUCJA ..........................................................................................................................469 Rozdział XII STARZY PRZYJACIELE. PROPOZYCJA SPOTKANIA ..................................................................476 Rozdział XIII NOTATKA. PLAN USHY. ZAMIESZANIE W BIBLIOTECE......................................................... 480 Rozdział XIV PANI NOCY OSKARŻA. PALIN ODPOWIADA. ZŁOWIESZCZY ZNAK.......................................... 488 Rozdział XV NIEPOKÓJ. ŚCIEŻKI SIĘ PRZECINAJĄ. ŻARNICA ....................................................................497 Rozdział XVI PUŁAPKA NA SMOKI............................................................................................................504 Rozdział XVII PUŁAPKA SIĘ ZATRZASKUJE ..............................................................................................510 Rozdział XVIII WSZYSCY MUSZĄ ZJEDNOCZYĆ SIŁY ................................................................................. 518 Rozdział XIX POGŁOSKI. GROMY I PŁOMIENIE. STATEK PODNOSI ŻAGLE..................................................525 Rozdział XX POPIÓŁ I PROCH .................................................................................................................. 531 Rozdział XXI DOUGAN REDHAMMER. SZARY KLEJNOT. SŁUDZY CHAOSU ................................................536 Rozdział XXII TASSLEHOFF W OPAŁACH PLAN DOUGANA. ZŁODZIEJKA...................................................542 Rozdział XXIII NIE JESTEM NICZYM! ......................................................................................................549 Rozdział XXIV WOJOWNICZKA MROKU. SPISEK. CHARAKTER NIEPRZYJACIELA.......................................556 Rozdział XXV ROZKAZY. UKRYCI ............................................................................................................563 Rozdział XXVI OBJAWIENIE ...................................................................................................................569 Rozdział XXVII PRZYGOTOWANIA...........................................................................................................579 Rozdział XXVIII PODARUNEK. POLECENIA .............................................................................................582 Rozdział XXIX W OTCHŁANI. KSIĘGA, LASKA, MIECZ..............................................................................588 Rozdział XXX CHAOS. OJCIEC. WSZYSTKO I NIC...................................................................................... 591 Rozdział XXXI Światło. Cierń. Nóż zwany zabójcą królików...............................................................596
Rozdział XXXII DESZCZ. JESIEŃ. POŻEGNANIE.......................................................................................605 Epilog ...................................................................................................................................................... 613
Księga pierwsza
Rozdział I ZWIAD. PROROCTWO. NIESPODZIEWANE SPOTKANIE Tego poranka było gorąco, piekielnie gorąco. Stanowczo za gorąco jak na późną wiosnę na Ansalonie. Niemal tak gorąco, jak w środku lata. Dwaj nieszczęśni rycerze siedzący przy sterze łodzi w ciężkich, stalowych zbrojach oblewali się potem i spoglądali z zawiścią na półnagich mężczyzn przy wiosłach. Czarne rycerskie zbroje ozdobione czaszkami i lilią śmierci zostały pobłogosławione przez arcykapłankę i miały chronić od wiatru, deszczu, upału i mrozu. Błogosławieństwo Królowej Ciemności jednak, jak widać, nie skutkowało w tej nietypowej fali upałów. Kiedy łódź zbliżyła się do brzegu, rycerze pierwsi skoczyli do płytkiej wody i obmyli poczerwieniałe twarze i poparzone od słońca karki. Woda jednak nie była zbyt orzeźwiająca. - Zupełnie jakbym brodził w zupie - narzekał jeden z nich, brnąc ku brzegowi. Mówiąc to, przyglądał się uważnie zaroślom, drzewom i wydmom, wypatrując śladów życia. - Bardziej przypomina krew - rzekł jego towarzysz. - Wyobraź sobie, że brodzisz we krwi wrogów i nieprzyjaciół naszej królowej. Widzisz coś? - Nie - odparł ten pierwszy. Nie oglądając się za siebie, machnął ręką, a wtedy usłyszał plusk spowodowany przez mężczyzn wskakujących do wody, rechot i rozmowy w barbarzyńskim, gardłowym języku. Jeden z rycerzy odwrócił się. - Wciągnijcie łódź na brzeg - rozkazał, niepotrzebnie jednak, mężczyźni bowiem już unieśli ciężką szalupę i biegli z nią po płytkiej wodzie. Rzucili ją na piaszczystą plażę i czekali na dalsze polecenia rycerza. Rycerz zaś, zdumiony ich siłą, wytarł czoło i nie po raz pierwszy podziękował Królowej Takhisis za to, że ci barbarzyńcy - dzikusy, jak ich zwano - są po ich stronie.
Dzikusy to nie była prawdziwa nazwa tego plemienia, tej bowiem, którą sami sobie nadali, nie sposób było wymówić. Tak więc rycerze nimi dowodzący zaczęli ich nazywać po prostu dzikusami. Miano to dobrze do nich pasowało. Barbarzyńcy pochodzili ze wschodu, z kontynentu, o którego istnieniu mało kto wiedział na Ansalonie. Wszyscy mężczyźni mieli dobrze ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, a niektórzy nawet przekraczali dwa metry. Mimo że rośli i muskularni, poruszali się z elfim wdziękiem i zwinnością. Uszy mieli szpiczaste jak elfy, ale gęsty zarost upodabniał ich do ludzi albo krasnoludów. Siłą równali się z krasnoludami i tak samo jak oni kochali walkę. Zaciekli w boju i wierni dowódcom, stanowili idealną piechotę, lecz obraz ten mąciły ich niektóre obyczaje, jak choćby obcinanie części ciała zabitego wroga i robienie z nich trofeów. - Daj znać kapitanowi, że dotarliśmy na miejsce bezpiecznie i nie natrafiliśmy na opór - powiedział rycerz do swego towarzysza. - Zostawimy kilku ludzi przy łodzi i udamy się w głąb wyspy. Drugi rycerz skinął głową. Wyciągnął zza pasa chustę z czerwonego jedwabiu, rozwinął ją, uniósł nad głowę i trzy razy powoli pomachał. W odpowiedzi na pokładzie zakotwiczonego w oddali olbrzymiego, czarnego okrętu ze smokiem na dziobie załopotała czerwona flaga. Miała to być misja zwiadowcza, nie inwazja. Rozkazy w tej kwestii były zupełnie jasne. Rycerze rozesłali patrole, niektórym nakazując przeczesać plażę, a innym pójść dalej w głąb lądu, gdzie wyłaniające się spośród drzew wysokie wzgórza, kredowobiałe i nagie, rozszarpywały niebo niczym kocie pazury. Szczeliny w tych skałach wiodły do wnętrza lądu. Okręt już wcześniej opłynął wyspę, więc wiedziano, że nie jest rozległa. Patrole miały niebawem wrócić. Później obaj rycerze z ulgą przenieśli się w skąpy cień rzucany przez karłowate i kalekie drzewo, a dwaj dzicy stanęli na straży, Rycerze byli czujni i ostrożni, nawet podczas odpoczynku. Usiedli i napili się świeżej wody, którą przynieśli ze sobą. Jeden z nich skrzywił się. - To paskudztwo jest gorące. - Zostawiłeś manierkę na słońcu. Jasne, że woda jest gorąca. - A gdzie, do diabła, miałem ją położyć? Na tej przeklętej łodzi nie było cienia. Wydaje mi się, że na całym przeklętym świecie nie została odrobina cienia. Wcale mi się tu nie podoba. Ta wyspa robi jakieś dziwne wrażenie, jakby była zaczarowana, czy co.
- Masz rację - przyznał posępnie jego towarzysz. Cały czas zerkał przez ramię na drzewa i rozglądał się po plaży. Widział jedynie dzikusów, a tych nie dręczyły żadne złowieszcze przeczucia. W końcu to jednak tylko barbarzyńcy. - Ostrzegano nas, żebyśmy tu nie płynęli. Słyszałeś o tym? - Tak? - Drugi rycerz był zdumiony. - Nie wiedziałem. Kto ci o tym powiedział? - Brightblade. Usłyszał to od samego lorda Ariakana. - Brightblade wie, co mówi. Należy do sztabu Ariakana, choć słyszałem, że poprosił o przeniesienie do szponu bojowego. Poza tym Ariakan jest jego poręczycielem. - Rycerz zaniepokoił się nagle i spytał cicho: - Takie informacje nie są chyba tajne? Jego towarzysz miał rozbawioną minę. - Nie znasz dobrze Steela Brightblade, jeśli sądzisz, że złamałby przysięgę i zdradził coś, co kazano mu zatrzymać dla siebie. Prędzej dałby sobie wyrwać język rozżarzonymi obcęgami. Nie, przed podjęciem decyzji Ariakan otwarcie rozmawiał o tym z wszystkimi dowódcami. Rycerz wzruszył ramionami. Podniósł garść kamyków i zaczął wrzucać je od niechcenia do wody. - Wszystko zaczęli Szarzy Rycerze. Dowiedzieli się o położeniu tej wyspy z jakiejś wróżby, która mówiła też, że mieszka tu liczny lud. - Więc kto nas ostrzegał, żebyśmy tu nie przybywali? - Szarzy Rycerze. Ta sama wróżba, z której pochodzą informacje o wyspie, ostrzegała ich przed zbliżaniem się do niej, więc próbowali przekonać Ariakana, żeby ją omijał z daleka. Mówili, że miejsce to może być niebezpieczne. Drugi rycerz zmarszczył brwi i rozejrzał się z rosnącym niepokojem. - W takim razie, po co nas tu wysłano? - Z powodu zbliżającej się inwazji na Ansalon. Lord Ariakan uważa, że to konieczne, aby nieprzyjaciel nie zaszedł nas z flanki. Szarzy Rycerze nie potrafili powiedzieć dokładnie, dlaczego ta wyspa jest dla nas taka groźna. Nie potrafili też stwierdzić jednoznacznie, czy nasze lądowanie na niej może być powodem jakiejś katastrofy. Lord Ariakan twierdzi, że nieszczęście może się wydarzyć nawet wtedy, gdy niczego nie zrobimy. Postanowił zatem postąpić zgodnie ze starym powiedzeniem krasnoludów: „Lepiej poszukać smoka niż czekać, aż smok poszuka ciebie". - Racja - zgodził się jego towarzysz. - Jeśli rzeczywiście na wyspie jest armia rycerzy solamnijskich, lepiej rozprawić się z nimi tutaj. Nic jednak na to nie wskazuje. Wyciągnął rękę ku rozległym połaciom piaszczystej plaży, wydmom pokrytym szarozielonkawą trawą i położonemu w głębi lądu lasowi brzydkich, pokręconych
drzew, który rozciągał się u podnóża stromych wzgórz. - Nie mogę pojąć, czego mieliby tu szukać Solamnijczycy. Nie mogę pojąć, czego ktokolwiek miałby tu szukać. Elfowie nie mieszkaliby w tak odstręczającej okolicy. Nie ma jaskiń, więc nie spodobałoby się tu krasnoludom. Minotaurzy dawno by już nas zaatakowali. Kenderzy zwędziliby nam szalupę i zbroje, a gnomowie powitaliby nas jakąś piekielną maszyną do połowu ryb. Tylko ludzie są na tyle głupi, by żyć na tak nędznej wyspie - dokończył wesoło rycerz i podniósł kolejną garść kamyków. - Może jest tutaj osamotniona banda smokowców albo hobgoblinów, a może nawet banda ogrów, która uciekła dwadzieścia kilka lat temu po Wojnie Lancy i zbiegła na północ za morze, by nie dać się pojmać rycerzom solamnijskim. - Ci byliby po naszej stronie - odparł jego towarzysz. - A nasi rycerze- czarodzieje nie trzęśliby tak ze strachu szarymi szatami. Spójrz, wracają już zwiadowcy z meldunkiem. Zaraz się wszystkiego dowiemy. Rycerze wstali. Dzikusy wysłani do wnętrza wyspy wracali biegiem do swych dowódców. Barbarzyńcy uśmiechali się od ucha do ucha, a ich prawie nagie, pomalowane ciała błyszczały od potu. Niebieska farba, która miała podobno magiczną moc - na przykład powodowała odbijanie się strzał - spływała strużkami po ich muskularnych torsach. Długie, zdobione barwnymi piórami, związane w kity włosy podskakiwały na wygolonych głowach mężczyzn, którzy biegli lekko po piaszczystych wydmach. Dwaj rycerze z ulgą wymienili spojrzenia. - Co znaleźliście? - Spytał jeden z nich wodza, górującego wzrostem nad obydwoma rycerzami rudowłosego olbrzyma, który prawdopodobnie mógłby obu mężczyzn podnieść i utrzymać nad głową, a jednak darzył ich niezmierną czcią i szacunkiem. - Ludzie - odparł dzikus. Barbarzyńcy szybko się uczyli i bez trudu przyjęli język, którym mówiła większość rozmaitych ras Krynnu. Niestety, dzikusy wszystkich nie należących do ich rasy nazywali „ludźmi". Dzikus zniżył dłoń ku ziemi, by pokazać, że ludzie byli mali, co mogło oznaczać krasnoludów lub, co bardziej prawdopodobne, dzieci. Podniósł dłoń na wysokość pasa, co zapewne oznaczało kobiety. Barbarzyńca potwierdził to, kręcąc biodrami i przykładając do klatki piersiowej złożone dłonie. Jego koledzy parsknęli śmiechem i trącili się łokciami. - Mężczyźni, kobiety i dzieci - powtórzył rycerz. Wielu mężczyzn? Dużo ludzi?
Wysokie domy? Mury? Miasta? Dzicy najwyraźniej uważali, że to śmieszne, bo wszyscy wybuchnęli chrapliwym śmiechem. - Co znaleźliście? - Z groźną miną powtórzył ostro rycerz. - Dość tych żartów. Dzicy szybko spoważnieli. - Dużo mężczyzn - oznajmił wódz - ale żadnych murów. Domy. - Skrzywił się i wzruszył ramionami, potem potrząsnął głową i dodał coś we własnym języku. - Co to znaczy? - Spytał rycerz towarzysza. - Coś na temat psów - powiedział ten drugi, który już wcześniej dowodził dzikusami i trochę rozumiał ich język. - Moim zdaniem chciał powiedzieć, że ci ludzie żyją w budach dobrych tylko dla psów. Kilku dzikusów zgarbiło się i zaczęło się przechadzać, wymachując rękoma na wysokości kolan i pochrząkując. Potem wszyscy wyprostowali się, wymienili spojrzenia i znów gruchnęli śmiechem. - W imię Jej Mrocznego Majestatu, co oni robią? - Spytał rycerz. - Nie mam pojęcia - odparł jego towarzysz. - Sądzę, że powinniśmy sami się rozejrzeć. - Zaczął wysuwać miecz z czarnej, skórzanej pochwy. - Niebezpieczeństwo? - Spytał dzikusa. - Potrzebna nam stal? Barbarzyńca znów się zaśmiał. Wydobył krótki miecz (dzikusy walczyli dwoma - długim i krótkim, a także strzelali z łuków), wbił go w drzewo i stanął do niego plecami. Uspokojony rycerz schował miecz do pochwy. We dwóch ruszyli za swym przewodnikiem. Zostawili za sobą plażę i zagłębili się w lesie pokręconych drzew. Przeszli jakieś pół mili ścieżką wydeptaną przez zwierzęta, a potem dotarli do wioski. Pomimo żartów dzikich, rycerze byli zupełnie nie przygotowani na widok, jaki ukazał się ich oczom. Wydało im się, że napotkali lud porzucony na płyciźnie przez wielką rzekę Czasu, która płynęła obok, zostawiając ich w stanie nietkniętym. - Na Hiddukela - rzekł ściszonym głosem jeden z rycerzy do drugiego - „ludzie", to za mocne określenie. To są ludzie? A może to zwierzęta? - To ludzie - powiedział drugi, rozglądając się ze zdumieniem. - Tacy stąpali podobno po powierzchni Krynnu w Erze Półmroku. Spójrz! Ich narzędzia są wykonane z drewna. Mają drewniane dzidy. I to w dodatku prymitywne. - Z grotami drewnianymi, nie kamiennymi - oświadczył jego towarzysz. - Lepianki zamiast domów. Gliniane naczynia do gotowania. Ani kawałka stali czy
żelaza w zasięgu wzroku. Co za żałosna banda! Nie sądzę, żeby mogli nam zaszkodzić, chyba że swoim brudem. Sądząc po zapachu, nie myli się też od Ery Półmroku. - Jacy brzydcy. To bardziej małpy niż ludzie. Nie śmiej się. Zrób minę surową i groźną. Kilku mężczyzn - jeśli były to istoty ludzkie, co trudno było ustalić z powodu zwierzęcych skór, w jakie byli odziani - podkradło się do rycerzy. „Zwierzoludzie" szli zgarbieni, wymachując rękoma i prawie wlokąc po ziemi dłonie. Ich głowy porastały długie, kudłate włosy, a zmierzwione brody zasłaniały prawie całe twarze. Kołysali się, przestępowali z nogi na nogę i gapili na rycerzy z otwartymi ustami. Jeden z nich podszedł nawet dość blisko i wyciągnął brudną rękę, by dotknąć czarnej i lśniącej zbroi. Dzikus stanął przed rycerzem i zasłonił go swym masywnym ciałem. Rycerz nakazał mu gestem, aby się odsunął, i wyciągnął miecz. Klinga błysnęła w słońcu. Mężczyzna odwrócił się ku jednemu z niskich drzew, które swymi pokręconymi konarami i sękatymi pniami przypominały żyjący w ich cieniu lud. Wzniósł miecz i ściął gałąź jednym szybkim cięciem. Zwierzolud padł na kolana i zaczął bić głową w ziemię, wydając żałosne i płaczliwe dźwięki. - Zaraz chyba zwymiotuję - powiedział rycerz do swego towarzysza. - Nawet krasnoludowie żlebowi nie chcieliby się z nimi zadawać. - Masz rację. - Rycerz nadal się rozglądał. - Sami moglibyśmy wyciąć w pień całe to plemię. - Owszem, ale potem nigdy nie doczyścilibyśmy mieczy - stwierdził drugi. - Więc co zrobimy? Zabijemy ich czy nie? - To dla nas żaden honor. Przecież widać, że ci nędznicy nie mogą nam zagrozić. Mieliśmy rozkaz dowiedzieć się, kto lub co zamieszkuje tę wyspę, a następnie wrócić i złożyć meldunek. Skąd możemy wiedzieć, czy ci ludzie nie są ulubieńcami jakiegoś boga, którego możemy rozgniewać, gdy wyrządzimy im krzywdę. Może, mówiąc o katastrofie, Szarzy Rycerze właśnie to mieli na myśli. - Wątpię - stwierdził drugi rycerz. - Trudno sobie wyobrazić, aby ci ludzie byli ulubieńcami jakiegoś boga. - Może Morgiona? - Rzekł tamten z wymuszonym uśmiechem. Jego kompan burknął pod nosem: - Samym patrzeniem z pewnością nie uczyniliśmy im krzywdy. Szarzy Rycerze nie
mogą mieć do nas żadnych pretensji. Wyślij dzikusów, aby przeszukali resztę wyspy. Wracajmy na brzeg. Muszę odetchnąć świeżym powietrzem. Dwaj rycerze wrócili spacerem na plażę. Siedli w cieniu drzewa i w oczekiwaniu na powrót zwiadowców rozmawiali o inwazji nadchodzącej na Ansalon i o olbrzymiej flocie czarnych smoczych statków z załogami minotaurów, która mknęła po falach oceanu Courrain, niosąc kolejne tysiące barbarzyńskich wojowników. Wszystko było prawie gotowe do natarcia na kontynent, które miało nastąpić z dwóch stron w przeddzień lata. Rycerze Takhisis nie wiedzieli dokładnie, gdzie nastąpi atak; takie informacje utrzymywano w tajemnicy. Jednakże nie wątpili w zwycięstwo. Tym razem Królowa Ciemności wygra. Tym razem jej wojska zatriumfują. Tym razem bogini znała tajemnicę zwycięstwa. Dzicy wrócili po kilku godzinach i złożyli meldunki. Wyspa nie była duża, miała może pięć mil długości i tyle samo szerokości. Barbarzyńcy nie znaleźli innych ludzi. Całe plemię zwierzoludzi zniknęło, zapewne ukryło się w swych norach do czasu, gdy dziwne istoty oddalą się. Rycerze wrócili do łodzi na brzegu. Dzicy zepchnęli ją na wodę, wskoczyli do środka i chwycili za wiosła. Łódź lekko sunęła po powierzchni wody w stronę czarnego okrętu, nad którym powiewała flaga rycerzy Takhisis: lilia śmierci, czaszka i cierń. Rycerze zostawili za sobą pustą plażę. Jednakże ktoś zauważył ich odejście, podobnie jak przedtem przybycie.
Rozdział II MAGICZNA WYSPA. WAŻNE SPOTKANIE. DECYDUJĄCY Kiedy czarny statek ze smokiem na dziobie zniknął za horyzontem, obserwatorzy zeszli z drzew. - Czy oni wrócą? - Spytał jeden ze zwierzoludzi drugiego, samicę. - Słyszałeś ich. Odeszli zameldować, że jesteśmy „niegroźni", nie stanowimy dla nich niebezpieczeństwa. A to oznacza - dodała samica po chwili namysłu - że wrócą. Nie teraz. Nie w najbliższym czasie. Ale wrócą. - Co możemy zrobić? - Nie wiem. Zebraliśmy się na tej wyspie, by chronić naszą tajemnicę. Może to był błąd. Może lepiej byłoby, gdybyśmy rozproszyli się po całym świecie. Tu grozi nam odkrycie i napaść. Tam przynajmniej mogliśmy się skryć wśród innych ras. Nie wiem - powtórzyła bezradnie. - Nie potrafię powiedzieć. Wszystko będzie zależało od Decydującego. - Tak. - Samiec najwyraźniej odczuł ulgę. - To prawda. Na pewno niecierpliwie czeka na nasz powrót. Powinniśmy szybko pójść do niego. - Ale nie tak - ostrzegła go towarzyszka. - Oczywiście. - Samiec smutno popatrzył na morze spod zmierzwionych i gęstych kudłów. - Wszystko to takie straszne, takie przerażające. Nawet teraz nie czuję się bezpieczny. Wciąż widzę ten okręt majaczący na horyzoncie. Widzę czarnych rycerzy. Słyszę ich głosy, słyszalne i te niesłyszalne. Rozmowy o podboju, bitwach i zagładzie. Powinniśmy... - Zawahał się. - Powinniśmy chyba ostrzec... Kogoś na Ansalonie. Może rycerzy solamnijskich? - To nie nasza sprawa - odparła ostro kobieta. - Musimy dbać o siebie samych, jak to czynimy od wieków. Możesz być pewien - dodała z goryczą - że w podobnych
okolicznościach oni nie zatroszczyliby się o nas. Wróć do swej prawdziwej postaci i chodźmy stąd. Oboje wyszeptali magiczne słowa - słowa, których żaden czarodziej na Ansalonie nie zrozumiałby, ani tym bardziej nie powtórzyłby, słowa, za które jednak każdy ansaloński mag oddałby duszę. Żaden jednakże ich nigdy nie pozna, gdyż z takimi zdolnościami trzeba się urodzić, nie można się ich nauczyć. Niezgrabna, plugawa powłoka zwierzoluda rozpadła się, tak jak rozwiera się brzydka skorupa poczwarki, odsłaniając uwięzioną wewnątrz przepiękną wróżkę zmierzchu. Dwie nieziemskiej urody istoty zrzuciły przebrania. Trudno opisać ich piękno. Były wysokie, smukłe, miały delikatny kościec i ogromne, błyszczące oczy. Na świecie jest jednak wiele podobnych istot, wiele stworzeń uznanych za piękne. Ale to, co dla jednego jest urodziwe, drugiemu takie wcale się nie wydaje. W oczach mężczyzny krasnoluda bokobrody krasnoludek są bardzo pociągające; jego zdaniem gładkie oblicza ludzkich niewiast są nagie i mdłe. A mimo to, nawet krasnolud byłby świadom krasy tych istot, choć nie ucieleśniały jego ideału urody. Były piękne jak zachód słońca nad górami, jak poświata księżyca na morzu, jak mgła wstająca o świcie z dolin. Jedno słowo zmieniło niewyprawione zwierzęce skóry, jakimi były okryte, w cienko utkany i lśniący jedwab. Następne słowo odmieniło drzewo, na którym chowali się oboje; wyprostowały się pokręcone konary i wygładził sękaty pień. Wysokie drzewo wznosiło się teraz proste, a ciemnozielone liście szeleściły w wietrze wiejącym od oceanu. Kwiaty roztaczały słodką woń. Na dźwięk kolejnego słowa pozostałe drzewa przeszły tę samą transformację. Dwie istoty opuściły plażę i udały się w głąb wyspy tą samą drogą, którą rycerze doszli do osady lepianek. Nic nie mówiły; czuły się dobrze ze swym milczeniem. Przed chwilą prawdopodobnie zamieniły ze sobą więcej słów niż ktokolwiek z ich rasy w przeciągu lat. Irdowie kochają odosobnienie i samotność. Nie lubią nawet, gdy ktoś dłuższy czas przebywa w ich pobliżu. Trzeba było zagrożenia, żeby tych dwoje obserwatorów wszczęło rozmowę. Dlatego też scena, którą zastali po powrocie, wstrząsnęła nimi prawie w równym stopniu, jak widok lepianek z błota i glinianych naczyń rycerzami. Dwoje Irdów ujrzało całe swe plemię - ponad kilka setek osób - zgromadzone pod ogromną wierzbą, co było wydarzeniem niemal niespotykanym w ich historii. Brzydkie, zniekształcone drzewa zastąpił gęsty, bujny las dębów i sosen.
Niewielkie, lecz starannie obmyślane domostwa stały pośród drzew lub wokół nich. Każdy dom miał inny charakter i wygląd. Przeważnie miały po cztery izby: kuchnię, pokój do medytacji, pomieszczenie do pracy i sypialnię. Domy pięciopokojowe należały do rodzin posiadających potomstwo. Dziecko mieszkało z rodzicem (zazwyczaj matką, jeśli okoliczności nie nakazywały inaczej), póki nie osiągnęło wieku osobności. Wtedy wyprowadzało się i zakładało własny dom. Gospodarstwa Irdów były samowystarczalne. Każdy Irda uprawiał swoje poletko, przynosił wodę i zgłębiał tajniki nauk. Nie zakazywano kontaktów towarzyskich - coś takiego po prostu nie istniało. Irdom by to nawet na myśl nie przyszło - a nawet gdyby - zostałoby uznane za cechę typową dla innych, pomniejszych ras, jak ludzie, elfowie, krasnoludowie, kenderzy i gnomowie; ras ciemności, jak minotaurzy, gobliny i smokowcy; albo jedynej rasy, o której nigdy nie wspominano wśród Irdów: ogrów. Irdowie wiążą się z innymi Irdami tylko raz w życiu i to jedynie w celu spłodzenia potomstwa. Jest to wstrząsające przeżycie zarówno dla kobiety, jak i mężczyzny, Irdowie bowiem nie łączą się w pary z miłości. Do zbliżenia zmusza ich magiczny obrzęd zwany Valin, który został stworzony przez starszyznę w celu przedłużenia istnienia gatunku. Valin powoduje, że dusza jednego Irda bierze w posiadanie duszę drugiego. Nie ma przed tym ucieczki, żadnej obrony, żadnego wyboru czy selekcji. Kiedy Valin zaistnieje pomiędzy dwojgiem Irdów, musi dojść między nimi do zbliżenia, bo inaczej Valin będzie zadawał im katusze, które mogą doprowadzić nawet do śmierci. Kiedy kobieta staje się brzemienna, Valin zostaje zdjęty i para rozstaje się, wpierw podjąwszy decyzję, które weźmie na siebie ciężar wychowania dziecka. Tak straszliwe jest to przeżycie dla dwojga Irdów, że rzadko zdarza się więcej niż raz. Dlatego Irdom rodzi się niewiele dzieci i dlatego ich plemię jest nieliczne. Irdowie żyli na Ansalonie od chwili swego stworzenia wieki temu, lecz niewielu przedstawicieli innych, płodniejszych ras wiedziało o ich istnieniu. Tak cudowne istoty należały do świata legend i baśni ludowych. Każde dziecko jeszcze na kolanach matki poznawało historię ogrów, którzy niegdyś byli najpiękniejszymi istotami, jakie zostały stworzone, lecz które później - z powodu grzechu pychy - zostały przeklęte przez bogów i zmienione w brzydkie, straszne potwory. Były to zawsze opowiastki z morałem. „Rolandzie, jeśli jeszcze raz pociągniesz siostrę za włosy, zmienisz się w ogra".
„Marigold, jeśli nie przestaniesz podziwiać swej ślicznej buzi, któregoś dnia zajrzysz do lusterka i zobaczysz, że jesteś brzydka jak ogr". Irdowie, jak utrzymywała legenda, byli ogrami, których nie dosięgnął gniew bogów, tak więc nadal byli piękni i zachowywali wszystkie swe cnoty oraz magiczne moce. Irdowie byli tak potężni, urodziwi i błogosławieni, że nie zadawali się z resztą świata. Szybko zniknęli innym z oczu. Dzieci wchodzące do ciemnego i posępnego lasu zawsze szukały Irdów, bo - jak głosiła legenda - kto złapał Irdę, mógł go zmusić, aby spełnił jego życzenie. Było w tym tyle prawdy, co w większości bajek, lecz dobrze obrazowało główną troskę Irdów: jeśli ktoś z innej rasy odkryje któregoś z nich, będzie starał się posłużyć jego potężnymi czarami dla własnych celów. Obawa przed takim wykorzystaniem zmusiła ich do życia w samotności i w ukryciu. Irdowie więc żyli pod przybranymi postaciami, unikając wszelkich kontaktów z innymi rasami. Minęło wiele lat od czasów, gdy Irdowie żyli na Ansalonie - w ciemnym i mrocznym lesie, czy gdzieś indziej. Po Wojnie Lancy Irdowie spodziewali się, że na długo zapanuje pokój. Czekało ich jednak rozczarowanie. Rozmaite ludy Ansalonu i ich odłamy nie mogły dojść do porozumienia w kwestii traktatu pokojowego. Co gorsza, walczyły teraz między sobą. A później nadeszły pogłoski o wielkiej ciemności gromadzącej się na północy. W obawie, by kolejna niszczycielska wojna nie zaskoczyła jego narodu, Decydujący rozesłał wieść do wszystkich Irdów, nakazując im opuścić Ansalon i popłynąć na tę nieznaną nikomu, odległą wyspę. Przybyli więc i żyli tu przez wiele lat w spokoju i samotności. W spokoju i samotności, które właśnie zakłócono w tak dramatyczny sposób. Irdowie zgromadzili się pod wierzbą, by naradzić się w obliczu zagrożenia. Zebrali się, by radzić o rycerzach i barbarzyńcach, lecz każdy stał osobno, jeden z dala od drugiego. Wymieniali tylko spojrzenia i zerkali z ukosa na drzewo, niespokojni, wytrąceni z równowagi i nieszczęśliwi. Gałąź, którą rycerz odrąbał klingą z zimnej stali, leżała na ziemi. Z żywego drzewa sączył się sok. Duch drzewa zawodził boleśnie, a Irdowie nie mogli go pocieszyć. Doskonalona przez lata pokojowa egzystencja dobiegła kresu. - Zerwano naszą magiczną zasłonę. - Decydujący zwracał się do grupy jako do całości. - Rycerze ciemności wiedzą o naszym istnieniu. Wrócą tu. - Nie zgadzam się, Decydujący - sprzeciwił się z szacunkiem inny Irda. -
Rycerze nie wrócą. Zmyliły ich pozory. Sądzą, że jesteśmy dzikusami podobnymi do zwierząt. Po co mieliby wracać? Czego mogliby od nas chcieć? - Wiesz, jacy są ludzie - odparł Decydujący głosem, w którym słychać było smutek stuleci. - Rycerze ciemności może teraz nie chcą od nas niczego, ale nadejdzie pora, gdy ich wodzowie będą potrzebować ludzi do zasilenia szeregów swoich wojsk albo uznają tę wyspę za odpowiednie miejsce do budowy okrętów, albo zechcą umieścić tu garnizon. Człowiek nie zniesie myśli o zostawieniu czegoś w spokoju. Musi coś zrobić z każdym przedmiotem, który znajdzie - poszukać dla niego jakiegoś zastosowania, rozebrać go na części, by zobaczyć, jak działa, przypisać mu jakiś sens albo znaczenie. Tak samo będzie z nami. Oni wrócą. Żyjący zawsze w samotności i izolacji Irdowie nie potrzebowali żadnego rządu. Zdawali sobie jednak sprawę z konieczności istnienia kogoś, kto będzie podejmował decyzje za całe plemię. Tak więc z dawien dawna wybierali spośród swego grona osobę, czasem kobietę, a czasem mężczyznę, której to osobie nadawano miano Decydującego. Decydujący nie był ani najstarszym, ani najmłodszym z Irdów, ani najmądrzejszym, ani najsprytniejszym, nie był też najpotężniejszym z magów ani najsłabszym. Decydujący był przeciętny i dzięki swej przeciętności nie podejmował drastycznych kroków, zajmując zawsze umiarkowane stanowisko. Obecny Decydujący okazał się dużo silniejszy i znacznie agresywniejszy niż wszyscy poprzedni. Twierdził, że musi być taki, ponieważ nadchodzą złe czasy. Wszystkie jego decyzje były mądre, tak przynajmniej twierdziła większość Irdów. Ci, którzy byli innego zdania, nie chcieli zakłócać spokoju, więc jak dotąd milczeli. - W każdym razie nie wrócą w najbliższej przyszłości, Decydujący - powiedziała kobieta będąca jednym z dwojga obserwatorów na brzegu. - Widzieliśmy, jak ich okręt zniknął za horyzontem. Zauważyliśmy też, że powiewała na nim flaga Ariakana, syna nieżyjącego Ariakusa, smoczego władcy. Ariakan, jak jego ojciec, jest wyznawcą bogini mroku, Królowej Takhisis. - Gdyby nie był wyznawcą Takhisis, czciłby Paladine'a. Jeśli nie Paladine'a, to innego boga czy boginię. To niczego nie zmienia. - Decydujący założył ręce na piersi i potrząsnął głową. - Powtarzam, oni wrócą. Choćby tylko dla chwały swej królowej. - Mówili o wojnie, Decydujący, o inwazji na Ansalon - odezwał się obserwator. - To z pewnością przykuje ich uwagę na wiele lat. - No i widzicie? - Decydujący powiódł triumfującym wzrokiem po zebranych. - Wojna. Znów wojna. Wiecznie wojna. Powód, dla którego opuściliśmy Ansalon.
Łudziłem się, że przynajmniej tu nam ona nie grozi. - Westchnął głęboko. - Najwyraźniej tak nie jest. - Co powinniśmy zrobić? Irdowie stojący z dala jeden od drugiego wymieniali pytające spojrzenia. - Moglibyśmy zostawić tę wyspę i popłynąć gdzie indziej, gdzie nic by nam nie groziło - zaproponował jeden. - Opuściliśmy Ansalon, by tu zamieszkać - rzekł Decydujący. - Nie jesteśmy bezpieczni tutaj i nigdzie nie będziemy. - Jeśli wrócą, będziemy z nimi walczyć, przepędzimy ich - powiedziała bardzo młoda kobieta, która dopiero co osiągnęła wiek osobności. - Wiem, że w całej naszej historii nie zdarzyło się, abyśmy przelali krew innej rasy. Ukrywaliśmy się i unikaliśmy zabijania. Mamy jednak prawo do obrony. Każdy na tym świecie ma takie prawo. Inni, dojrzalsi Irdowie spoglądali na młodą kobietę z niezmiernie cierpliwymi minami, jakie przybierają dorośli wszelkich ras, gdy młodzi wygłaszają poglądy zawstydzające starszych. Toteż poważnie się zdumieli, gdy Decydujący powiedział: - Tak, Avril, masz rację. Mamy prawo się bronić. Mamy prawo żyć w spokoju wedle własnego uznania. Uważam też, że powinniśmy bronić tego prawa. Kilku Irdów, wstrząśniętych, odezwało się jednocześnie. - Decydujący, nie uważasz chyba, że powinniśmy walczyć z ludźmi?! - Nie - odparł. - Skądże znowu. Oczywiście, że nie. Niemniej nie proponuję też, abyśmy spakowali swój dobytek i opuścili domy. Czy tego chcielibyście? Przemówił jeden z protestujących, mężczyzna zwany Opiekunem, który czasami nie zgadzał się z Decydującym i niekiedy okazywał swe niezadowolenie. Skutkiem tego nie zaliczał się do jego ulubieńców. Decydujący, słuchając jego słów, przybrał niechętną minę. - Ze wszystkich miejsc, w jakich mieszkaliśmy, to najlepiej odpowiada naszej naturze i jest najpiękniejsze. Tu jesteśmy razem, a jednak osobno. Tu możemy pomagać sobie w chwili potrzeby, a jednak pozostawać w samotności. Trudno będzie porzucić tę wyspę, lecz... Teraz już nie jest taka sama. Moim zdaniem powinniśmy się przenieść. Opiekun wskazał na schludne, zaciszne domostwa otoczone żywopłotami i czule pielęgnowanymi ogrodami kwiatowymi. Inni Irdowie zrozumieli go. Domy były te same, nie działała magia, która przedtem wywołała złudny obraz glinianych lepianek.