PIERS ANTHONY
W POSZUKIWANIU
ODPOWIEDZI
Cykl Xanth
Tom XIV
TYTUŁ ORYGINAŁU QUESTION QUEST
PRZEŁOŻYŁ PRZEMYSŁAW BANDEL
1. LACUNA
Lacuna próbowała przebić się przez ogarniający ją paniczny strach. Coś przyczepiło się do niej,
zmieniając ją, zdecydowanie przedwcześnie, w osobę w średnim wieku. To coś okazało się nie
mieć dobrego gustu także w kwestii ubrania. Zmarszczki na twarzy zaczęły właśnie myśleć o
ujawnieniu się. Włosy były matowe i miały kolor pomyj. Po prostu całe jej życie przesiąknęło
czymś, co zamieniło ją w trzydziestoczterolatkę.
Lacuna była kiedyś młoda, co do tego miała pewność. Ona i Hiatus, jej brat bliźniak, jako dzieci
stanowili parę doskonałych figlarzy. Z rozrzewnieniem wspominała, jak mając trzy lata zepsuli
przyjęcie weselne Dobrego Maga Humfreya i Gorgony. Wtedy ich rodzice, Mistrz Zombi i
duszyca Millie, zamieszkiwali w Zamku Dobrego Maga, który liczył już osiemset lat, a pochodził z
czasów, gdy rodzice Lacuny żyli swym pierwszym życiem. Nie było więc nic dziwnego w tym, że
rezolutne biźnięta poniosą tren sukni panny młodej. Jednak oni zrobili znacznie więcej. Hiatus,
wykorzystując swój talent, spowodował, że z ubrań wyrastały oczy, uszy i nosy, a Lacuna zmieniła
tekst w księdze w taki sposób, że zamiast mówić „aż nas śmierć nie rozłączy” powiedziano „na
kilka nędznych lat, zanim wykitujesz”. Nie wiadomo dlaczego matka Lacuny nie uznała tego za
zbyt zabawne. Tak, teraz Lacuna była starsza i mogła zrozumieć punkt widzenia matki. To
przypomniało jej, że sama nie wyszła za mąż. Gotowa byłaby uczestniczyć w najgorszych
zaślubinach, byleby tylko wyjść dobrze za mąż. Albo chociaż nie najgorzej. Lepsze bowiem jest
przeciętne małżeństwo od przeciętnego staropanieństwa.
Później przenieśli się do ładnego Nowego Zamku Zombi w południowym Xanth. Dzieci
otrzymały oddzielne pokoje, dzięki czemu mogły bezlitośnie dokuczać biednym zombi.
Wyglądało na to, że najlepsza część życia Lacuny minęła wraz z dzieciństwem. Oto pewnego razu
urosła i dołączyła do Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych. Jej życie stało się czasem nudy,
po którym następował okres monotonii, zastąpiony wiekiem przeciętności przeradzającym się w
lata zwyczajnego, w prawdziwym tego słowa znaczeniu, wszechogarniającego marazmu. Koniec
końców ogarnął ją strach tak silny, że miała go powyżej uszu. Postanowiła coś z tym zrobić.
Zdecydowała się udać do Dobrego Maga z Pytaniem.
Gdy dotarła w okolice Zamku Dobrego Maga, zauważyła, jak wiele się tutaj zmieniło od
czasów jej dzieciństwa. Rozumiała to doskonale i nie dała się zwieść pozorom. Wiedziała, że
będzie musiała stawić czoło trzem wyzwaniom, zanim zdoła wejść do zamku i zobaczyć się z
Dobrym Magiem. Miała nadzieję, że próby te okażą się co najmniej interesujące.
Niska dżungla otaczała zamek. Magiczna ścieżka, na której się znalazła, prowadziła prosto do
celu, lecz nagle ginęła w gąszczu dłoni i stóp. Lacuna znała ten rodzaj zarośli: palmy karłowate.
Korony osadzone były na pniach, palce u rąk rozczapierzały się, podczas gdy palce stóp wiły,
pokrywając ziemię.
Generalnie rzecz biorąc, ten rodzaj roślinności był nieszkodliwy. Palmy mogły się ożywić, gdy
przedzierała się między nimi jakaś hoża dziewczyna, lecz Lacunę prawdopodobnie
zignorowałyby. Najlepiej było znaleźć jakąś ścieżkę prowadzącą przez zarośla, ponieważ w
gąszczy mogły się ukrywać potwory atakujące stopy beztrosko zmierzającego przed siebie
wędrowca. Lacuna, posuwając się ostrożnie, szukała przejścia między roślinami.
Nagle droga ponownie została zablokowana przez gęsto rosnące palmy. Górnymi palcami
złapały Lacunę za jej niewyszukaną spódniczkę, dolnymi zaś oplotły nędznie obute stopy.
Umknęła zagrożeniu, zmieniając kierunek marszu. Jednak teraz zamiast zbliżać się do celu,
oddalała się od niego.
Zawróciła więc i zaczęła badać ścieżki z innej strony lasu. Na pozór obiecująco wyglądająca
aleja okazała się kolejną pułapką, nie pozwalając zbliżyć się ani o krok do zamku. Ależ to dziwne!
Jakże magiczna ścieżka może być do tego stopnia zarośnięta? Wszystko wydawało się
zaczarowane…
Nagle Lacuna uświadomiła sobie, że stoi przed pierwszym zadaniem. Musiała znaleźć drogę
przez gęstwinę rąk i stóp, nie popadając w kłopoty. Mogło być gorzej. Nie zniosłaby przechadzki
po kartoflisku ze świadomością, że oczy ziemniaków zaglądają jej pod spódniczkę i aż się mrużą
na widok ohydnego koloru jej majtek. Mężczyźni nigdy do końca nie zdawali sobie sprawy,
dlaczego kobiety przede wszystkim wycinają ziemniakom oczy. A może zdawali, bo gdy tylko
brali ziemniaki w swoje ręce, natychmiast sadzili wspomniane oczy do ziemi, by mogły wyrosnąć
w rośliny dające więcej ziemniaków, ale i więcej oczu.
Dość tego. Zawsze istniało jakieś rozwiązanie, jeśli tylko miało się wystarczająco dużo oleju w
głowie, by je znaleźć. To samo rozwiązanie istniało w czasach Maga Humfreya i to samo
obowiązywało w dniach Maga Greya Murphy’ego. Murphy próbował początkowo uciec z zamku
bez podjęcia walki, ale gdy został zasypany przez ludzi Pytaniami, przyjął taktykę Humfreya.
Żądał teraz za swoje Odpowiedzi zapłaty w postaci różnorakich posług, włącznie z całorocznym
zmywaniem podłóg w zamku. Miało to zniechęcić do zadawania nieprzyzwoitych Pytań.
No cóż, Lacuna była przygotowana na sprzątanie. Ale prawdę powiedziawszy, wątpiła, czy
będzie musiała chwytać za szczotkę. Miała bowiem coś, czego Grey Murphy bardzo pragnął. Był
to sposób na uwolnienie Murphy’ego od Kom–Plutera. Kom–Pluter usiłował kierować Xanth. Był
diabelską maszyną zrobioną ze stopu cyny i ołowiu, szkła, porcelany, sznurków i wielu innych
rzeczy. Miał dwie i pół cennej możliwości. Po pierwsze, mógł zmieniać rzeczywistość w swoim
najbliższym otoczeniu przez zwykłe wydrukowanie pożądanej sytuacji na ekranie. Po drugie, Grey
Murphy był zobowiązany służyć Kom–Pluterowi od momentu, gdy przestanie usługiwać Dobremu
Magowi Humfreyowi, chwilowo nieobecnemu. Po drugie i pół, Kom–Pluter miał niewyczerpaną
cierpliwość. Mógł więc czekać całe życie, jeśli byłoby to konieczne. Ponadto po powrocie
Humfreya Pluter miałby na usługach pełnowartościowego Maga, co pozwoliłoby mu energiczniej
zabrać się za rządzenie Xanth. Lacuna mogła coś z tym zrobić i pomyślała, że Grey Mag przejawi
odrobinę zainteresowania. Niezawodnie zainteresowanie okaże jego narzeczona, księżniczka Ivy.
Nie miała bowiem śmiałości poślubić Greya do czasu, aż ta drobna sprawa nie zostanie
rozwiązana. Jeśli nie, cóż — trzeba będzie sprzątać.
Jeżeli w ogóle dostanie się do zamku! Im bardziej próbowała się do niego zbliżyć, tym bardziej
się oddalała. Palmy, choć wydawały się nieruchome, zawsze w jakiś tajemniczy sposób wyrastały
na jej drodze. Gdzie znajdowała się ścieżka wiodąca do celu?
Jak się uwolnić od tych zarośli? Może wyrąbać dróżkę przez las? Lecz nie miała odpowiedniego
noża, a jej talent do drukowania nie nadałby się do tego za bardzo. Musiał być jakiś inny sposób.
Przystanęła i zastanowiła się. Była całkiem dobrze wykształcona, gdyż nie miałoby sensu uczyć
kogoś zmiany napisów, gdyby jednocześnie ten ktoś nie wiedział, co one znaczą. Powinna więc
być w stanie pomyśleć samodzielnie.
Nagle otrząsnęła się. Stała zagubiona na kolejnej ślepej ścieżce wśród palm.
— Sądzę, że wydostanę się poza to głupie poletko rąk i stóp — powiedziała głośno. — Mam już
dosyć wskazujących palców nad głową, paluchów wijących się pod nogami, nie kończących się
bezdroży.
Bez dalszego zastanawiania Lacuna odwróciła się na pięcie i pomaszerowała dziarsko w stronę,
z której przyszła. Niemal natychmiast gęstniejące palmy zastąpiły jej drogę. Zmieniła kierunek,
starając się przedzierać prosto przed siebie, mając zamek za plecami. Bez rezultatu. Prychnęła ze
zniecierpliwieniem. Zaczęła krążyć, szukając jakiejś drożyny prowadzącej na zewnątrz.
— Wiem, że ona gdzieś tu jest. Ostatecznie jakoś tu wlazłam. Droga jednak cały czas igrała z
nią. Lacuna próbowała poruszać się szybciej, by palmy nie nadążyły zastawić sobą kolejnego
przejścia. To także nie pomagało. Zorientowała się, że gęstwina wciąga ją coraz głębiej. Im
bardziej się wysilała, tym mniej ścieżki chciały z nią współpracować.
W końcu stanęła przed zwartym kołem palm oddzielających ją od dróżki wiodącej z zamku
Dobrego Maga. A więc przeszła przez gąszcz, tyle że niewłaściwą drogą.
— W porządku, jeśli to jest droga, której szukałam — powiedziała do siebie z irytacją, ale i z
radością. Zwróciła się teraz twarzą do zamku. Pierwszą próbę miała za sobą. Palmy za Lacuną
zaszumiały, a palce ich stóp taplały się z hałasem w błocie. Sprawiały wrażenie zasmuconych.
Zostały przecież przechytrzone. Ciężko pracowały, by uniemożliwić znalezienie właściwej drogi,
nie były jednak dość sprytne, aby przewidzieć wszystkie sztuczki wędrowca. Czy mogło być
inaczej, skoro miały tylko tyle rozumu, ile przypada na palce u rąk i nóg? Taka była jednak natura
zadań: należało znaleźć ich słabą stronę, a następnie wykorzystać ją, zwycięsko przechodząc
próbę.
Lacuna stała teraz przed fosą. Pływał w niej mniej więcej dziesięcioletni chłopiec. Wyglądał
zwyczajnie, może z wyjątkiem włosów, które byłe niebieskie. Zachowanie chłopca wskazywało na
to, że w fosie nie ma potworów czy innych groźnych niespodzianek. Most zwodzony był
opuszczony. Jeśli to wszystko nie było zwykłą iluzją albo jakąś sztuczką, mogła przejść bez
kolejnej próby. To byłoby wspaniale! O moczeniu się wolała teraz nie myśleć.
Ostrożnie postawiła stopę na końcu mostu. Solidny. Jednakże jakaś jego część mogła być iluzją,
nie można było wykluczyć istnienia zapadni czy czegoś podobnego. Lacuna była ostrożna aż do
bólu. Najgorsze próby to te, których człowiek się nie spodziewa.
Nagle coś przeleciało tuż przed jej nosem. Wyglądało jak kula wody. Wylądowała z pluskiem
na brzegu. To BYŁA woda.
Lacuna spojrzała w stronę, skąd kula przyleciała. Zobaczyła, jak chłopiec zaczerpnął pełną
garść wody i zaczął lepić z niej kolejny wodny pocisk.
— Czy masz zamiar rzucić tym we mnie?
— Jasne. Jeżeli rzeczywiście zamierzasz przekroczyć fosę. Moim zadaniem jest zatrzymać
ciebie. Kapujesz?
— Ach, więc to jest następne zadanie?
— Ehe. To nic osobistego, oczywiście. Wyglądasz na całkiem sympatyczną niewiastę.
Minęło już tyle czasu, odkąd ktokolwiek powiedział równie miły komplement pod jej adresem,
że omal nie spłonęła rumieńcem. Czuła jednak, że to nie było bezinteresowne.
— Mała kulka wody nie zdoła mnie zatrzymać.
— A co powiesz o dużej?
Chłopak nabrał podwójną ilość wody i zrobił z niej pocisk wielki jak piłka plażowa.
— Nie zdołasz tym rzucić.
W odpowiedzi przerzucił kulę nad mostem. Nie wyglądało, by kosztowało go to wiele wysiłku.
Taka bryła rzeczywiście mogła zwalić ją z mostu.
— W porządku. Przejdę w takim razie w bród albo przepłynę. Chłopiec przesunął ręce nad
powierzchnią wody. Nagle pojawiły się fale. Burząc spokojną wodę fosy, rozbijały się o brzeg.
Kolejny ruch ręką sprawił, że fale gwałtownie urosły. To wystarczyło, aby Lacuna zaczęła się
wahać.
— Widzę, że twoją specjalnością są sztuki magiczne z wodą. Muszę przyznać, że robisz na
mnie wrażenie. Jak się nazywasz?
— Ryver. — Chłopiec zaczął przebierać palcami stóp. Wydawał się nieśmiały, więc
postanowiła z nim porozmawiać.
— A więc odbywasz roczną posługę za Odpowiedź.
— Tak.
— Jeśli mogę spytać, po co przybyłeś do Dobrego Maga?
— Ach, oczywiście, możesz spytać! Zapytałem go, jak mam znaleźć prawdziwą rodzinę, która
zechciałaby mnie adoptować, gdyż chcę być prawdziwym chłopcem, a do tego potrzebna jest
prawdziwa rodzina.
— To ty nie jesteś prawdziwy? — zapytała zdumiona Lacuna.
— Niestety nie. To znaczy nie z krwi i kości. Jestem z wody.
— Z wody? — Teraz dopiero była naprawdę zaciekawiona. — To, że potrafisz wyczyniać te
wszystkie sztuczki z wodą, nie znaczy, że nie jesteś człowiekiem.
— Potrafię bawić się wodą, gdyż jestem wodą. Spójrz. — W jednej chwili rozpłynął się,
odpłynęły jego stopy, jego nogi i reszta ciała aż do głowy. — Wyglądam jak chłopiec, ale to woda.
Chciałbym być chłopcem, który posiada jedynie umiejętność panowania nad wodą. I kiedyś tak
będzie. Gdy znajdzie się rodzina, która mnie zechce. Tak mówi Dobry Mag.
Skinęła ze zrozumieniem głową.
— Po zakończeniu służby wyruszysz na poszukiwania dobrej rodziny, która zechce chłopca w
twoim wieku?
— Właśnie. Jak sądzisz, znajdę to, czego szukam?
Był bardzo ożywiony pragnieniem i nadzieją, nie chciała więc gasić jego entuzjazmu. Jednak z
drugiej strony wątpiła w szczęśliwe zakończenie. Rodziny przeważnie wolą wychowywać
własnych dziesięcioletnich chłopców.
— Czy Dobry Mag powiedział, że mógłbyś znaleźć taką rodzinę?
— Jego Księga Odpowiedzi powiedziała że tak, jeśli wykonam swoją pracę sumiennie i będę
uprzejmy dla starszych. Tak też postępuję.
Rzeczywiście tak postępował. Skutecznie powstrzymał Lacunę od przekroczenia fosy, ale był
przy tym pełen kurtuazji. Raczej ostrzegał ją pociskami z wody, a nie próbował trafić. I grzecznie
odpowiadał na pytania. Był naprawdę miłym chłopcem.
— Myślę, że to prawda. Ale, ale, wiesz, że muszę znaleźć sposób na przejście pomimo twoich
wysiłków?
— Oczywiście. Życzę ci dużo szczęścia, lecz muszę uczynić wszystko, co w mojej mocy, by cię
zatrzymać. Jeśli w czasie przeprawy zaczniesz tonąć pod moimi falami, uratuję cię. Nie chciałbym
kogoś skrzywdzić.
— Doceniam to. — W jej głosie nie było ani odrobiny ironii. Rzecz jasna nie był to pojedynek
na śmierć i życie, lecz zwykłe zadanie, a Ryver robił to, co do niego należało.
Zaczęła się zastanawiać, potem trochę podumała, w końcu przez chwilę pomyślała, a chłopiec w
tym czasie najpierw rozpuścił głowę, by po chwili ponownie przyjąć postać chłopca, i do tego w
ubraniu. Wyglądał bardzo realnie i Lacuna była pewna, że jest prawdziwy, choć nie miał ciała.
Gdyby adopcja mogła dać mu ciało, byłoby wspaniale. Wiedziała, że zwykli ludzie i tak składają
się przede wszystkim z wody, Ryver miał jej w sobie jedynie trochę więcej.
Błysnęła jej pewna myśl.
— Ryver, czy ty umiesz czytać?
— No pewnie. Czarodziejka Ivy nauczyła mnie czytać. Pokazała, jak zacząć, a następnie tak
wzmocniła tę umiejętność, że zrobiła ze mnie fachowca. Wiesz, jej talent polega właśnie na
wzmacnianiu. Ale w zamku mają, przepraszam za określenie, książki do kitu, niezbyt zabawne,
jeśli nie jest się specjalnie wtajemniczonym.
Lacuna to właśnie spodziewała się usłyszeć.
— Moją specjalnością jest zmiana napisów. Mogę również zapisać te miejsca, które dotychczas
nie były zapisane, i potrafię panować nad treścią. Pozwól, że dam ci coś interesującego do
przeczytania.
— O nie! — wykrzyknął chłopiec. — Nie zawrzemy żadnej umowy, która pozwoli ci przejść.
To nie jest w porządku.
— Mój drogi, nie próbuję cię przekupić. Chcę jedynie zrobić sztuczkę, sądzę, że dość uczciwą.
Zamierzam pokazać ci pewien tekst, jeśli nie będzie ciekawy, po prostu go nie przeczytasz.
— To nie zadziała — odpowiedział.
Spojrzała na gładką powierzchnię wody. Nagle zaczęły się na niej pojawiać słowa, ślizgały się
od prawej do lewej, tworząc płynące zdania. Znikały, gdy dopływały do lewego marginesu, tak że
tylko część fosy była pokryta tekstem.
DAWNO, DAWNO TEMU ŻYŁ CHŁOPIEC IMIENIEM RYVER, STWORZONY Z WODY.
PRAGNĄŁ OTRZYMAĆ PRAWDZIWE CIAŁO — mówiły płynące słowa.
— Ależ to o mnie! — zawołał Ryver.
— Właściwie to jest standardowa opowieść. Użyłam twego imienia, by uczynić ją nieco
ciekawszą.
— W porządku. — Czytał dalej, by nie uronić żadnego słowa. Tak jak się spodziewała, był
zafascynowany faktem, że może czytać o sobie. Wielu ludzi zachowuje się tak samo, szczególnie
gdy wzmianki są pochlebne. To działało jeszcze lepiej, gdy aluzje były obraźliwe, lecz Lacuna nie
miała dość oleju w głowie, by wypisywać kalumnie.
Opowieść popłynęła dalej.
PEWNEGO DNIA RYVER SIEDZIAŁ NA BRZEGU FOSY i OBSERWOWAŁ RYBY, GDY
NAGLE OBOK PRZESZŁA JAKAŚ DZIWNA POSTAĆ. TO SMOK ROZGLĄDAŁ SIĘ ZA
SMACZNYM KĄSKIEM NADAJĄCYM SIE NA RUSZT. „HA” POWIEDZIAŁ SMOK.
„SĄDZĘ, ŻE JESTEŚ OSOBĄ, KTÓREJ WŁAŚNIE SZUKAM. CHODŹ ZE MNĄ, A
DOSTARCZĘ CI WRAŻEŃ, JAKICH NIKT NIGDY CI NIE DA”.
— Ufff — sapnął pełen życia (a może wody?) Ryver. — Chcesz mnie upiec, zjadliwy potworze.
Opowieść najwyraźniej go wciągnęła. A Lacuna podgrzewała nastrój.
„OCH, CZYŻBY?” SMOK PARSKNĄŁ, A JEGO ODDECH SPIEKŁ ROŚLINY NA
BRZEGU. „BĘDĘ ZIAĆ, BĘDĘ DMUCHAĆ I UPIEKĘ TWOJĄ GŁOWĘ”.
— Taak, pieczony móżdżek? Chciałbym zobaczyć, jak próbujesz! — powiedział coraz bardziej
podniecony Ryver.
I SMOK ZIONĄŁ, I DMUCHNĄŁ, I WYDOBYŁ Z SIEBIE TAKI STRUMIEŃ OGNIA, ŻE
ZIEMIA POCZERNIAŁA, Z KAMIENI POSYPAŁY SIĘ ISKRY, A FOSA ZACZĘŁA
PAROWAĆ. LECZ NIE MÓGŁ UPIEC RYVERA, GDYŻ CHŁOPIEC ZROBIONY BYŁ Z
WODY. W ODPOWIEDZI CHŁOPAK UNIÓSŁ WODNY BICZ I TRZASNĄŁ NIM W PYSK
SMOKA.
— Zgaduję, że to ugasi twoje palenisko, nadęty pyszałku. ROZGNIEWAŁO TO SMOKA
OKRUTNIE. OTWORZYŁ
WIĘC PASZCZĘ I ZASZARŻOWAŁ. SRÓBOWAŁ WBIĆ ZĘBI — SKA W RYVERA, ALE
BEZ SKUTKU. SMOCZE ZĘBY NIE POTRAFIŁY GRYŹĆ WODY. CHŁOPIEC NIE
CZEKAŁ, STRZYKNĄŁ STRUMIENIEM WODY W OCZY I USZY POTWORA.
SMOCZYDŁO NIENAWIDZIŁO TAKICH ZABAW, NO BO KTO LUBI MYĆ USZY?
Tekst płynął, a chłopiec pochłaniał go chciwie. Nawet nie zauważył, gdy Lacuna przeszła po
moście. Wszystko grało. Zostawiła dość tekstu, by zająć Ryvera na co najmniej pół godziny. Nie
była pewna, na jak długo zdoła rozproszyć jego uwagę, dlatego dołożyła więcej tekstu. Poza tym
sprawiało jej prawdziwą przyjemność, że ktoś czytał jej opowiadanie z zainteresowaniem.
Nauczyła się pisać opowiadania dla dzieci, kiedy pełniła funkcję opiekunki, i trzeba przyznać, że
naprawdę to lubiła. Ryver stanowił idealną publiczność.
Przeszła już przez fosę, ale ciągle jeszcze była na zewnątrz murów. Na wprost niej znajdowały
się drzwi. Podeszła i nacisnęła klamkę. Nic. Drzwi były nadal zamknięte, a Lacuna nie miała do
nich klucza. Oto stanęło przed nią trzecie zadanie.
Rozejrzała się dookoła. Między fosą a murami biegła wąska ścieżka okalająca zamek.
Wytyczona była krzewami przypominającymi regały. Ich pnie wyrastały idealnie pionowo, a
gałęzie rosły dokładnie poziomo. Przestrzenie wypełniały liście, tworząc charakterystyczny deseń.
Owoce miały prostokątne kształty i wyglądały zupełnie jak książki na półkach.
Jakiś chłopiec siedział na brzegu, zrywał jagody i ze smakiem zajadał. Bardzo przypominał
Ryvera.
— Kim jesteś? — zapytała, nie bardzo spodziewając się odpowiedzi.
— Nazywam się Torrent i jestem bliźniakiem Ryvera. Czyż można było w to uwierzyć? Może
na razie.
— Cóż to za dziwne rośliny? — spytała.
— To krzewy biblioteczne — odrzekł. — Mają w sobie nieskończoną wiedzę, którą zdobywam,
zjadając owoce.
Zbyt piękne, by było prawdziwe, pomyślała Lacuna i wiedziała, że przeczucie jej nie myli.
Postanowiła sprawdzić chłopca.
— Skoro jest, jak mówisz, wiesz na pewno, gdzie znajduje się klucz do tej bramy.
— Oczywiście. Oto on — odpowiedział, wręczając Lacunie duży drewniany klucz.
Spróbowała włożyć go do zamka, lecz nie pasował. Wróciła do chłopca i poinformowała go o
swoim odkryciu.
— Ten nie pasuje. Gdzie jest właściwy?
— Z drugiej strony zamku.
Wątpiła w prawdziwość tych słów, ale udała się na spacer wokół murów. Na ścieżce znalazła
mały metalowy kluczyk. Podniosła go i zawróciła do drzwi. Ten również nie pasował.
Spojrzała na chłopca, który cały czas jadł jagody. Dwukrotnie już ją oszukał. Stało się
oczywiste, że mówienie prawdy nie jest jego najmocniejszą stroną. Jakim sposobem wyciągnąć od
niego potrzebną informację?
Zdecydowała się na eksperyment.
— Torrent, czy jesteś częścią próby, którą muszę przejść?
— Tak.
— A więc twoim zadaniem jest zmylić mnie tak, bym nie znalazła klucza.
— Nie.
— I wykonujesz swoją pracę, okłamując mnie.
Zawahał się, a ona wiedziała dlaczego. Jeśli skłamie, będzie o tym wiedziała, co uczyni
kłamstwo bezwartościowym, ale jeśli powie prawdę, nie oszuka jej.
— Nie.
Co oznaczało oczywiście „Tak”.
— A więc kłamałeś także o sobie. Nazywasz się Ryver.
— Nie.
— To gdzie w takim razie jest Ryver? Nie ma go tam, przy fosie.
Spojrzał za siebie z grymasem na twarzy. Z powodu nie dokończonej opowieści był bardzo
bliski płaczu. Nic nie powiedział, co Lacunie wystarczyło za odpowiedź.
— I nie oczekuje się od ciebie, że będziesz częścią próby — stwierdziła, pamiętając, że już
przedtem powiedział, iż jest zamieszany w sprawę.
— Jeśli zechcę, mogę być — odparł chytrze.
— Oczywiście mówisz teraz prawdę. Zwiesił głowę.
— Złapałaś mnie. Ale to nie ma znaczenia, gdyż musiałem kłamać z powodu próby, której
zostałaś poddana.
— Dlaczego po prostu nie odmówiłeś udzielenia mi jakichkolwiek informacji?
— Ponieważ… — zamilkł nagle. — Nie mogę powiedzieć.
— Ponieważ kłamstwo jest drogą do rozwiązania — powiedziała głośno Lacuna, zgadując w
czym rzecz.
— Nie.
— Co znaczy „Tak”. A jagody, czy one także grają w tym przedstawieniu jakąś rolę?
— Nie.
— A więc grają. Właściwie to jakiego rodzaju są te owoce?
— Są trujące.
— Źle. Przecież je jadłeś. Byłeś prawdomównym chłopcem. Potem przestałeś być
prawdomównym chłopcem. Jadłeś jagody. Powiedziałeś, że to zbiory biblioteczne, ale ja myślę, że
to jagody kłamstwa. Uczyniły z ciebie kłamczucha*
.
— Nie.
— Jeśli zjem jedną, także zacznę kłamać.
— Nie.
— Lecz trudno jest kłamać, gdy nie zna się prawdy. Być może jagody zawierają rzeczywiście
wiele informacji, a nawet wiedzą, jak kłamać na ich temat. Osoba, która je zje, pozna więc prawdę,
o której nie poinformuje innych.
— Nie.
Lacuna zerwała jagodę i wepchnęła sobie do ust. Była tak słodka, aż ją zemdliło. Nagle
powiedziała:
— Klucz jest… — Informacja przebiegła przez jej umysł. — O tam! Wskazała miejsce, gdzie
znajdował się kolejny fałszywy klucz. Ale teraz wiedziała także, gdzie jest ten, którego szukała.
Znajdował się pod wodą, przy brzegu fosy, w mule. Poszła tam, zanurzyła rękę i wyłowiła go.
Wykonany został z cienkiego kamienia. Podeszła do drzwi i włożyła klucz do dziurki. Pasował.
Obejrzała się na Ryvera. Spoglądał na nią smutnym wzrokiem. Czuła ciągle, jak w wyniku
zjedzenia jagód jej umysł przesiewa informacje. Teraz wiedziała, dlaczego chłopiec wziął udział w
tej próbie, zamieniając się rolami z gnomem, który miał jeść jagody i kłamać. Ryver był samotny.
Rzeczywiście chciał zostać częścią rodziny, a ona, istota ludzka, pomogła mu zbliżyć się do tej
iluzji. Wykorzystał okazję, by się do niej zbliżyć, wejść z nią w jakiś układ, nawet negatywny.
Poczuła, że jest jej przykro z powodu chłopca.
Nie powiedziała nic, gdyż nie chciała kłamać, a ciągle czuła działanie owoców. Odwróciła się i
otworzyła drzwi. Przeszła przez próby obronną ręką i musiała przyznać, że były interesujące, lecz
nie czuła pełnej radości. Dowiedziała się, iż nie jest jedyną osobą, której życie jest do bani.
*
Nieprzetłumaczalna gra słów o bardzo podobnej wymowie: libraries — książki, seria wydawnicza; lie berries —
jagody kłamstwa (przyp. tłum.).
2. KOSZYK
Tuż za drzwiami czekała na Lacunę Ivy.
— Wiedziałam, że pokonasz trudności! — zawołała, serdecznie ściskając Lacunę. W dawnych
czasach Ivy była jednym z tych dzieci, którymi Lacuna się opiekowała i pamiętała, że zawsze
doskonale się rozumiały. Ivy była teraz atrakcyjną, dwudziestojednoletnią kobietą, bez wątpienia
szczęśliwą w swoim związku z Greyem Murphym.
— Nie mogę powiedzieć, bym się cieszyła z naszego spotkania — odpowiedziała Lacuna i
nagle z zakłopotaniem zasłoniła usta ręką. — Ojej, to te jagody kłamstwa, których nie jadłam.
— Ach, nic nie szkodzi. Efekty miną dość szybko, jeśli tylko nie zjadłaś zbyt wielu.
— Zjadłam ich całą masę.
— Świetnie, to znaczy, że zjadłaś tylko jeden owoc. Gdybyś zjadła ich dużo, twoja odpowiedź
byłaby zupełnie inna. Chodź, myślę, że Grey jest już gotów, by cię przyjąć. Niestety nie wygląda
na zadowolonego. Pytanie, z którym przychodzisz, musi być szczególnie kłopotliwe.
Lacuna wzruszyła ramionami, aby kolejne kłamstwo nie wyszło z jej ust. Idąc za Ivy, doszła do
centralnej sali zamku, gdzie czekał na obie panie Mag.
Grey był teraz przeciętnym, dwudziestodwuletnim mężczyzną. Jego ojcem był Zły Mag
Murphy, który pochodził sprzed ośmiuset, a może nawet dziewięciuset lat, lecz podobnie jak
Mistrz Zombi i duszyca Millie przeniknął do teraźniejszości Xanth. Oczywiście Murphy — ojciec
przestał być zły. Wyrzekł się tego przywileju, by móc pozostać w czasie teraźniejszym. Rzadko
korzystał ze swego talentu sprowadzania nieszczęść, a jeśli już to robił, to, koniec końców, dla
dobrej sprawy. Pozornie brzmi to paradoksalnie, ale tylko pozornie. Jeśli przeklinał kogoś złego,
wtedy ta osoba lub rzecz nie mogła sobie z niczym poradzić i w konsekwencji złośliwe zamiary nie
zostały osiągnięte. Grey nigdy nie był zły, rzecz jasna. Spoczywał na nim jednak obowiązek
służenia Kom–Pluterowi. Zawdzięczał ten stan rzeczy umowie podpisanej wiele lat wcześniej
przez rodziców, którzy nie zdawali sobie wtedy sprawy, że kiedyś trzeba będzie jej warunki
wypełnić. Jego ojciec nie miał dość mocy, by przekląć wprost diabelską maszynę, lecz wystarczyło
mu energii do rzucenia klątwy na cały jej szatański plan. To właśnie uratowało Greya — w każdym
razie aż do powrotu Dobrego Maga Humfreya.
Grey podszedł do Lacuny, aby uścisnąć jej rękę. Był to jeden z ciekawszych obyczajów
mundańskich, które postanowił zachować. Oznaczał, że wita ją przyjaźnie bez wywyższania się i
tego samego oczekuje względem siebie.
— Nie sądzę, iż należałoby długim przemówieniem powstrzymywać cię od zadania Pytania.
— Magu, moje życie straciło sens. Wszystko, czego pragnę, to dowiedzieć się, gdzie w moim
ponurym życiu zeszłam z właściwej drogi.
— Czy jesteś pewna, że o to właśnie ci chodzi? — zapytała Ivy.
— Tak. Może wtedy będę wiedziała, co z tym dalej zrobić. — Ivy zwróciła się do Greya: —
Wydaje się to dość proste.
— Niestety tak nie jest — odpowiedział Mag. Ponownie spojrzał na Lacunę. — Wolałbym,
abyś nigdy nie zadała tego Pytania.
— No cóż, nie chcę znać powodu twej irytacji, lecz sądzę, że mam prawo pytać, skoro
przebrnęłam przez próby i jestem gotowa służyć ci przez rok.
Grey zmarszczył brwi.
— Nie jestem jeszcze dość biegły w magii wiadomości. Dobry Mag Humfrey wiedziałby o
wiele lepiej, jak uchwycić ów problem. Lecz słyszałem grzmoty, które dowodzą, że Odpowiedź na
Pytanie jest bardziej skomplikowana dla nas obojga, niż się wydaje. W rzeczywistości oznaczają,
że jeśli odpowiem, sytuacja w Xanth może się całkowicie zmienić. Nie chcę podejmować ryzyka.
Nie kierując się jakąkolwiek niechęcią do ciebie, muszę odmówić ci prawa do Odpowiedzi.
— Grey! — zawołała przerażona Ivy. — Znam Lacunę od czasu mego dzieciństwa. Ona jest
naprawdę dobrą istotą. Ma tylko jedno proste Pytanie. Jak możesz tak postępować?
— Wiem wystarczająco dużo, by stwierdzić, że to jest najlepsze rozwiązanie — odpowiedział
nieszczęśliwy. — Lecz jeśli pragnie zadać inne pytanie…
— Nie. Interesuje mnie jedynie to, które zadałam — rzekła twardo Lacuna.
— W takim razie bardzo przepraszam, ale…
Lacuna utkwiła w nim spojrzenie Dorosłego. Zbyt niedawno był dzieckiem, aby zdążyć się na
nie uodpornić. Zmieszany przebierał w miejscu nogami.
— Nie przyszłam tu po krótkie „nie” zamiast Odpowiedzi. — Może wyglądała na przeciętną i
nudną, ale na pewno znała swoje prawa. — Upieram się. Gdzie popełniłam błąd?
Grey czuł normalne w takiej sytuacji przygnębienie, lecz ciągle próbował trwać przy swoim.
— Nie mogę…
W takim razie nadszedł czas na marchewkę. Doskonale wiedziała, jak posługiwać się kijem i
marchewką. Każda opiekunka do dzieci musiała opanować tę sztukę.
— Myślałam o bardzo szczególnych usługach, by wynagrodzić twój trud.
— Pewien jestem, że gdybym miał skorzystać z twych usług, mogłabyś wprawić w
zakłopotanie innych kandydatów bałamutnymi tekstami wypisywanymi na murach zamku, lecz…
— Magu, mogę uwolnić cię od zobowiązań wobec tej diabelskiej maszyny. Oczywiście nawet
po powrocie Maga Humfreya.
Grey i Ivy aż podskoczyli na propozycję Lacuny.
— Możesz to zrobić? — szepnęła Ivy z nieśmiałą nadzieją w głosie.
— Mogę pójść do Kom–Plutera i zapisać na jego ekranie informację o tym, że zobowiązanie
Maga Greya wobec maszyny dłużej nie obowiązuje. A że rzeczywistość dostosowuje się do
zmieniających się na ekranie zapisów, moja informacja także stanie się rzeczywistością. Nie
będzie żadnego zobowiązania.
Ivy zwróciła się w stronę Greya. Oczy mu lśniły.
— Czy ona może to zrobić?
Mag sięgnął po wielką księgę leżącą na stole. Wertował szybko strony, wpatrując się w ich
zbutwiałą, tajemniczą otchłań. Nagle zatrzymał się na jednej z nich. Znalazł to, czego szukał.
— Jest. Może to zrobić. Jeśli tylko zapisze właściwe słowa na Pluterze. Pod warunkiem, że ma
wystarczająco silne nerwy, by wystawić tę diabelską machinę do wiatru w jej własnej, równie
diabelskiej norze. Musi jednak pamiętać o słowie, które trzeba zapisać na końcu informacji. W
przeciwnym wypadku cały wysiłek diabli wezmą.
— Podaj to słowo — poprosiła Lacuna.
— „Kompilować”.
— To znaczy zebrać coś?
— Kompilować. To słowo ma specjalne znaczenie dla Kom–Plutera. Ono zamyka i zatwierdza
każdą informację wydrukowaną na tym jego strasznym ekranie. Sam Kom–Pluter potrafi zmienić
wszystko z wyjątkiem siebie, słowo — klucz zaś umie zmienić Kom–Pluter. Znam się na tym
dzięki moim kontaktom z podobnymi maszynami w Mundanii.
— A więc… — niecierpliwiła się Ivy. Grey podniósł ręce w geście poddania.
— Usługi, którą proponujesz, nie mogę odrzucić. Muszę więc odpowiedzieć na twoje Pytanie.
Lacuna uśmiechnęła się z ogromną ulgą. Prawda była taka, że uwolniłaby Greya tak czy owak.
Wiedziała, jak wielką radość sprawi to Ivy. Lepiej jednak się stało, że za swoją usługę mogła
otrzymać zapłatę.
— Dobrze — odparł Mag ze srogim wyrazem twarzy, odwracając stronice Księgi Odpowiedzi.
— Muszę odpowiedzieć i mam nadzieję, że konsekwencje nie będą tak straszne, jak być mogą. —
Odnalazł potrzebny fragment, przeczytał go i spojrzał na nią z zakłopotaniem. — Sądzę, że to nie
będzie miało dla ciebie żadnego praktycznego znaczenia. Czy naprawdę jesteś pewna, że…?
— Jestem zdecydowana.
— Księga mówi, że powinnaś była mu się oświadczyć.
— Ależ to żadna odpowiedź — zaprotestowała Ivy. — Komu i kiedy? Oczywiście nie ma
niczego złego w tym, że dziewczyna się oświadcza. Ja także oświadczyłam się Greyowi i zgodził
się. Ale…
— To wystarczy — zapewniła ją Lacuna. — Wiem, co ta informacja oznacza. Gdybym tylko o
tym pomyślała!
— Kto…?
— Zdarzyło to się dwanaście lat temu, gdy byłam w wieku Greya. Chodzi o Vernona, który
potrafi zawrócić innym w głowie; na tym polega jego talent. Oczywiście ze mną zrobił to samo.
Rozkochał mnie w sobie. Był przystojnym i skromnym mężczyzną. Chciałam go poślubić, lecz
niestety nigdy nie poprosił o moją rękę. Sądzę, że był zbyt nieśmiały. Myślę, że wtedy nie byłam
tak przeciętna jak teraz. Później poślubił skąpą kobietę, która powiedziała mu, że powinien
wiedzieć, co jest dla niego lepsze. Nie można jednak powiedzieć, żeby to właśnie ona była tym
„lepszym”. Uczyniła jego życie nędznym. Chyba na tym polegała jej zdolność. Bocian nigdy nie
przyniósł im dzieci, prawdopodobnie z powodu owej nędzy panującej w ich domu. — Lacuna ze
smutkiem pokiwała głową. — Teraz, gdy znam Odpowiedź, wszystko jest dla mnie jasne.
Rzeczywiście postąpiłam wtedy nierozmyślnie. W swej skromności nie dostrzegał wartości
talentu, który posiadał. Wiem, że gdybym mu się tylko oświadczyła, na pewno przyjąłby mnie z
radością. Ale nie zrobiłam tego.
— Czy ta wiadomość zdoła ci jakoś pomóc, skoro jest dwanaście lat za późno? — zapytała Ivy.
— Chyba nie. Mam jedynie satysfakcję, znając Odpowiedź. Następnym razem, gdy spotkam
mężczyznę, którego powinnam poślubić, oświadczę mu się. Oczywiście odrzuci mą rękę,
ponieważ jestem teraz kobietą w średnim wieku niewartą niczyjej uwagi. Lecz może w końcu…
Ivy czuła się zakłopotana.
— Grey, wiem, że odpowiedziałeś na jej pytanie, lecz zważywszy na wartość usługi, jaką ma
dla nas wykonać, odpowiedź nie jest wystarczająca. Lacuna uwolni cię od zmory twego życia. Czy
nie ma sposobu, by uwolnić ją od niej samej? Może należałoby ją wysłać do przeszłości? Wiem, że
nie popełni drugi raz tego samego błędu.
— Naprawdę, nie sądzę — odpowiedział Mag.
— Spójrz do Księgi — nalegała tym charakterystycznym tonem, którym potrafiły przemawiać
tylko członkinie Żeńskiej Konspiracji.
Mag wzruszył ramionami i przewrócił kilka stronic. Znalazł w końcu właściwy akapit i
dokładnie go przeczytał.
— To wydaje się możliwe. Ale…
— Możliwe?! — wykrzyknęła Lacuna. — Zmienić tę okropną decyzję?
— Tak. Lecz nie rozumiem niestety szczegółów technicznych. Księga daje Odpowiedź w
języku programowania i jej zrozumienie choćby w części zabrałoby mi lata. Jedynie Humfrey,
który wiek cały stracił na studiowanie niuansów, jest w stanie zgłębić znaczenie Odpowiedzi.
— Muszę więc pójść zapytać Humfreya! Zaraz potem wykonam swoje zobowiązanie wobec
ciebie.
— Ale Humfrey przebywa obecnie pod niemożliwym do określenia adresem w Świecie
Hipnotykwy — zaprotestował Grey. — Nie chce, by mu przeszkadzano, gdyż musi zrobić coś
szczególnie ważnego.
— Porozmawia ze mną. Byłam na jego ślubie — odrzekła poufale Lacuna.
— Przebywa obecnie w przedsionku Piekła, najstraszniejszym obszarze Królestwa Snów. Nie
odważysz się tam pójść.
— Ależ odważę! Jeśli jest sposób naprawienia błędu, dlaczego nie miałabym zrobić dla siebie
tego, co zrobię dla ciebie. Magu, powiedz, jak odnaleźć Humfreya.
— Nie uważam… — nie skończył, gdyż Ivy obrzuciła go swym spojrzeniem, kolejną sztuczką
żeńskiej magii.
— Nie potrzebujesz mówić — powiedziała Lacuna. — Zrobię to. Jeśli muszę spełnić kolejną
usługę za Odpowiedź, z radością będę służyć. Pozwól mi pójść do Kom–Plutera i zająć się nim,
potem wrócę i wtedy…
— Nie. Skoro tak bardzo tego pragniesz, pomogę ci znaleźć drogę do Humfreya bez dalszych
wykrętów. Zrobię to teraz. Twoja usługa dla mnie może poczekać.
— No cóż, jeżeli jesteś pewien…
— Nie jestem pewien. Ale sprawa została już zdecydowana.
— Nieuchronnie — szepnęła Ivy.
— Czuję się tak źle jak… jakże jej na imię? — zawahał się Mag.
— Metria — podpowiedziała Ivy.
— Tak, demonica Metria — przytaknął. — Gdy mówi niewłaściwe słowo. — Spojrzał na
Lacunę. — Niemniej wyślę cię na spotkanie z Humfreyem. Wiedz jednak, że to nie jest przyjemna
podróż.
— Całe moje życie nie jest przyjemną podróżą! Dreszcz emocji bardzo mi się przyda.
— W takim razie możesz iść do Piekła. Zaskoczona Lacuna zapomniała języka w gębie.
— Ale…
— W koszyku — powiedział. — Oto gdzie przebywa teraz Humfrey, a sposób, który ci
polecam, to jedyny dostępny dla obcych.
— Och. — Przez moment wydawało się, że zupełnie nie rozumiała propozycji Maga.
Mundańczycy znani byli z nie najlepszych manier.
— Ale możesz to zrobić jutro — stwierdziła Ivy. — Dzisiaj zapewne zechcesz odpocząć.
— Nie będę traciła czasu na odpoczynek. Pójdę prosto po drugą Odpowiedź do Maga
Humfreya.
— Jak sobie życzysz — odpowiedział Grey. Podszedł do kredensu, otworzył go i wyjął
zamknięty słoik. Odkręcił pokrywkę i z wnętrza wyciągnął malusieńki jak naparstek, wypleciony
koszyczek z nitką do zawieszenia. Podrzucił nitkę w stronę sufitu i koszyk zawisł, utrzymując się
w powietrzu.
— Oto koszyk — powiedziała Ivy. — To jedno z magicznych urządzeń, których sporo
znaleźliśmy w zbiorach Humfreya. Najwidoczniej użył tego i przysłał z powrotem. W nim udasz
się do Piekła.
— Ależ w żaden sposób nie zmieszczę się do tego maleństwa — zaprotestowała Lacuna.
Grey uśmiechnął się.
— Twoje ciało będzie odpoczywać w trumnie tak jak ciało Humfreya. Jedynie dusza wyruszy w
podróż. Nie musisz się obawiać, twoje ciało będzie całkiem bezpieczne aż do powrotu.
Ivy podeszła do niskiej, solidnej ławy. Podniosła siedzisko, które okazało się wiekiem
wyściełanej trumny.
— Połóż się w niej — poleciła Lacunie.
Lacuna poczuła się nieswojo. Spać w trumnie? Jednak jeśli to jest jedyna droga do celu, trudno,
musi się zdecydować.
Weszła do trumny i położyła się na wznak. Ogarnęło ją dziwne uczucie, że jest starsza i jeszcze
bardziej przeciętna, niż była w rzeczywistości. Grey zakołysał koszyczkiem i polecił Lacunie, by
do niego weszła. Chciała zaprotestować, gdy nagle poczuła, że płynie w stronę magicznego
pojazdu, który gwałtownie zwiększył swą objętość. Złapała za krawędź i wdrapała się do środka.
Nie był dokładnie jej rozmiarów, mogła jednak stanąć w nim wyprostowana i wyglądając przez
krawędź, patrzeć w dół. Zobaczyła swe olbrzymie ciało leżące w trumnie. W każdym calu
wyglądało tak nędznie, jak się tego spodziewała. Odwróciła twarz w inną stronę. Gdy tylko
wykonała ten ruch, koszyk ruszył. Zakołysał się na końcu liny przywiązanej do mocnego uchwytu.
Pokój, a właściwie cały Zamek Dobrego Maga, wydawał się znikać. Wyruszyła w swoją podróż.
Koszyk przechylił się i ruszył w dół. Lacuna dwoma rękoma uchwyciła się jego krawędzi.
Mijała strefę cieni i chmur. Za chmurami pojawiły się niewyraźne błyski, jakby kontury jakiegoś
świetlnego widowiska. Niektóre z chmur przypominały monstra o wstrętnych twarzach, jak na
przykład Cumulo Fracto Nimbus, największy sknera wśród chmur, który przybrał pozę jak do
portretu.
Jedna z chmur otworzyła swe wielkie usta i koszyk wpadł prosto w nie. Sceneria uległa zmianie.
Wszystko pływało, od maleńkich żołędzi aż po olbrzymie dęby. Lacuna znalazła się w Królestwie
Snów, do którego normalna droga wiodła jedynie przez hipnotykwę. Okazało się, że jest inny
sposób na zwiedzanie krainy marzeń sennych. Do Piekła w koszyku! Któż mógł się tego
spodziewać! W końcu to było dość interesujące.
Były tam jednak i sceny bardziej niż ciekawe, nawet groteskowe. Byli więc strapieni
przedstawiciele gatunku ludzkiego, zagubione zwierzęta, przedziwnie dobrane przedmioty, które
wyglądały na zniszczone. Tworzywo koszmarów sennych, zapasowe rekwizyty, które być może,
wisząc w otchłani zapomnienia czekały na swoją rolę w naprawdę nieprzyjemnej historii dla tego,
kto sobie na nią rzeczywiście zasłużył. Lacuna rzadko cierpiała z powodu złych snów, to także
było częścią jej nudnego życia. Jakże osoba, która nigdy nie zrobiła niczego szczególnie
nagannego, może oceniać złe sny?
Nagle dostrzegła niewyraźną twarz, ani interesującą, ani przeciętną. Z jej ust wydobywały się,
bez logicznego porządku, szeregi liczb. Liczby rosły, zamieniając się w końcu w obrazy. Były
rzeczywiście dziwne. Jeden przedstawiał spacerującego mężczyznę z dwiema lewymi nogami, co
czyniło go szczególnie niezgrabnym. Inny był błękitną lub różową klaczą, która nie mogła
powiedzieć, jakiego jest koloru, gdyż nieustannie zmieniała barwy, które jednak nigdy się ze sobą
nie mieszały. Trzeci pokazywał mężczyznę, którego głowa była kupą zwierzęcego łajna.
Nagle Lacuna pojęła.
— Językowe figury! — wykrzyknęła. — W Królestwie Snów odczytuje się je dosłownie!
Człowiek z dwiema lewymi stopami, klacz innego koloru, głowa z gnoju! Wszystkie te postacie
były w znacznie gorszym niż Lacuna położeniu. Czuła się z tego powodu trochę zadowolona i
trochę winna. Jak to dobrze nie być zbyt dosłowną*
.
Wtedy niespodziewanie koszyk wpadł do małego pokoju. Upadł na podłogę i prawie się
wywrócił. Lacuna wygramoliła się na zewnątrz. Była na miejscu.
Gdy tylko złapała równowagę, ujrzała, że koszyk zakołysał się i zniknął.
— Och! — krzyknęła, próbując go złapać, ale się spóźniła. Transport w stronę powrotną
przepadł. Ale przecież Grey i Ivy wiedzieli, gdzie jej szukać. Bez wątpienia wyślą koszyk z
powrotem, gdy zauważą, że jest pusty. Musiała w to wierzyć. Rozejrzała się dookoła… i
zauważyła Dobrego Maga siedzącego na drewnianym krześle! Rozpoznała go błyskawicznie. Nie
*
Lacuna (ang.) — luka, pustka (przyp. tłum.).
mogło być żadnej pomyłki! Był to mały staruszek o posturze gnoma. Chyba drzemał.
To było wszystko. Oprócz jeszcze jednego krzesła pokój był pusty. Usiadła na nim. Prawdę
powiedziawszy, poza tym niewiele mogła zrobić. Wygładzając obskurną sukienkę zauważyła, że
ma na sobie to samo ubranie co zwykle, pomimo że teraz jest jedynie swoją duszą. To dobrze; nie
chciałaby poruszać się po tej diabelskiej strefie nago, choć prawdopodobnie w tym miejscu trudno
utrzymać cokolwiek w sekrecie. Pomieszczenie, w którym się znajdowała, nie mogło być Piekłem,
gdyż nigdzie nie paliły się piekielne ognie. To musiała być piekielna poczekalnia.
Dlaczego Humfrey ciągle czekał? Co on tutaj w ogóle robił? Gdzie znajdowała się jego rodzina?
Minęło już dziesięć lat, odkąd zniknął ze swego zamku wraz z żoną i synem, opuszczając Xanth w
krytycznym położeniu. Centaurzyca Chex odkryła jego nieobecność razem ze swymi przyjaciółmi
ogrem Eskiem i kopaczem Polneyem. Kiedy byli bliscy rozwiązania swych zadań, mieszkańcy
zamku nagle zniknęli. Fakt ten stał się największą zagadką Xanth: Co się właściwie wydarzyło?
Zapewne to nie był jej interes, lecz chciała wiedzieć. Sama miała jedno Pytanie, które było
związane z Magiem. Będzie musiała opanować swą ciekawość co do reszty jego życia.
Nie chciała wyrywać Maga z drzemki. Nie wiedziała jednak, jak długo może bezpiecznie
pozostawać w przedsionku Piekła. Jeśli to rzeczywiście jest poczekalnia, w każdej chwili drzwi
może otworzyć jakiś szatan, wołając „Następny!” tym swoim mrożącym krew w żyłach głosem.
Wtedy albo Humfrey mógłby zostać wzięty, albo ona we własnej osobie. W obu przypadkach
szansa na uzyskanie Odpowiedzi przeminęłaby bezpowrotnie.
— Yhmm! — westchnęła łagodnie.
Jedna z powiek Humfreya zamrugała. Później obie. W końcu jego oczy rozwarły się i
skierowały na nią.
— Lacuna! Co ty tutaj robisz?
— Poznajesz mnie? — zapytała zaskoczona.
— Oczywiście, że cię poznaję! Byłaś moją opiekunką, gdy zostałem odmłodzony po kąpieli w
wodzie ze Źródła Młodości. Byłaś wtedy słodziutką szesnastolatką, zupełnie niepodobną do tego,
co widzę dzisiaj.
Zupełnie zapomniała, w jak bezpośredni i ostry sposób potrafił przemawiać. No cóż, był
Magiem Wiadomości. Nawet kiedy był młody, błyskawicznie rozpoznawał rzeczy. Po ponad
osiemnastu latach niewidzenia również potrafił ją rozpoznać z przerażającą łatwością.
— Przybyłam, aby zadać ci Pytanie — oznajmiła Lacuna.
— Nie odpowiadam teraz na Pytania. Wróć do zamku. Syn Murphy’ego otrzymał zadanie
odpowiadania na Pytania.
— To on przysłał mnie tutaj. Według niego jedynie ty możesz dać mi moją Odpowiedź.
— Dlaczego? Czy nie ma Księgi Odpowiedzi?
— Ma, lecz nie potrafi odczytać części poświęconej szczegółom technicznym, a tam właśnie
jest zawarta Odpowiedź dla mnie. Mag pokiwał ze zrozumieniem głową.
— Poznanie języka programowania zabiera większą część stulecia. Mam szczęście go znać.
Opanowałem go szybciej dzięki specjalnemu treningowi. Ale i on pozna go we właściwym czasie.
— Nie mogę czekać cały wiek! — zaprotestowała. — Już przeszłam od słodkich lat szesnastu
do pozbawionych nadziei trzydziestu czterech. Utonę w ponurej anonimowości, zanim minie
następna dekada.
Przyglądał jej się taksującym wzrokiem.
— Więcej niż sześć lat.
— Sześć lat?
— Człowiekowi wolno popełnić jedynie trzy błędy. Twoim pierwszym było niepoślubienie
młodego mężczyzny. Drugim przejście przez trzydzieste urodziny. Trzecim błędem będą
czterdzieste urodziny, po których przestaniesz być dla kogokolwiek wartą zachodu istotą rodzaju
żeńskiego.
Doskonale rozumiał jej sytuację.
— Mag Grey Murphy powiedział mi tylko o pierwszym błędzie. Jeśli będę mogła to zmienić,
pozostanę już tylko z dwoma przeszkodami do pokonania i, być może, moje życie zmieni się na
lepsze. Zamężną kobietę prawo traktuje lepiej. Oto powód, dla którego przyszłam po pomoc.
Humfrey zastanowił się.
— Myślę, że mógłbym coś dla ciebie zrobić, nawet siedząc tutaj. Dam ci kod, który pokażesz
Greyowi Murphy’emu. Dzięki niemu dowie się, jak odczytać Odpowiedź z Księgi.
— To byłoby wspaniale — ucieszyła się Lacuna.
— A jakiej usługi za Odpowiedź mogę oczekiwać od ciebie po powrocie?
— Czego potrzebujesz?
— Pragnę, by Demon X(A/N)th mnie zauważył! Czekam w tej poczekalni od ponad dziesięciu
lat na to, by wreszcie dostrzegł mnie i zapytał, po co przyszedłem.
— Czy to znaczy, że nie idziesz do Piekła?
— Dokładnie tak. Czekam, by zabrać kogoś stamtąd. Potem wrócę z nią do Xanth.
— Z nią? Kim ona jest?
— Moją żoną.
— Gorgona jest w Piekle?
— Nie. Gorgona czeka, aż załatwię wszystkie swoje sprawy tutaj. Przyszedłem po Różę.
— Róża jest twoją żoną? A co z Gorgoną?
— A co ma być?
— Jak możesz mieć żonę w Piekle, skoro twoją żoną jest Gorgona?
— Poślubiłem przedtem Różę.
— Ale wtedy…
— To długa historia — uciął krótko Humfrey.
Lacuna zrozumiała, że Mag przez ostatnie sto lat robił coś więcej niż kręcenie młynka kciukami
i że żył swoim życiem jeszcze przed poznaniem Gorgony. Róża widocznie wcześniej umarła.
— Ale bez względu na czas, który upłynął, jeśli przyprowadzisz Różę z powrotem, będziesz
miał dwie żony, a to jest zabronione w Xanth.
— Kto tak powiedział?
— Królowa Iren. Kiedy książę Dolph zaręczył się z dwiema dziewczynami, powiedziała, że
poślubić może tylko jedną z nich.
Humfrey zamyślił się.
— To rzeczywiście komplikuje sprawę. Słowo królowej jest prawem w kwestiach etykiety, bez
względu na to, jak uciążliwe może być. Jej syn musiał być bardzo niepocieszony.
— Rzeczywiście był — przytaknęła. — W końcu jednak przezwyciężył to.
— On był młody. Ja jestem zbyt stary, by dostosować się do tego nonsensu. Co mam uczynić?
Nie mogę pozostawić Róży w Piekle.
— Pytasz mnie? Przecież to ty jesteś Magiem Wiadomości.
— Prawda. Będę musiał o tym pomyśleć. Muszę spojrzeć na swoje życie z perspektywy czasu i
dać sobie szansę na podjęcie właściwej decyzji. Oto i okazja do wykonania usługi za Odpowiedź:
wydrukuj mój życiorys.
— Nie mam na czym — zaprotestowała zaskoczona.
— Napisz na ścianie.
— Tak, mogłabym to zrobić — zgodziła się. — Ale po co? Dlaczego nie przemyślisz swego
życia w głowie?
— Bo mam za małą głowę — warknął. — Poza tym chcę zwrócić uwagę Demona X(A/N)th i
chyba pomoże mi w tym historia wydrukowana na ścianie.
— Dlaczego chcesz widzieć się z Demonem X(A/N)th? Sądziłam, że jesteś tu, aby ratować swą
byłą żonę.
— W rzeczy samej tak jest. Ale tylko Demon może usankcjonować me działania.
Lacuna skinęła głową. Wszystko zaczęło się wyjaśniać.
— I czekasz tu aż do znudzenia, ignorowany przez Demona? Dlaczego nie zainteresujesz go
swoją sprawą?
— Demon nie chce wchodzić ze mną w żadne układy.
— W takim razie może nigdy nie zwrócić na ciebie uwagi.
— Nie masz racji. W Wielkiej Księdze Zasad Uniwersalnych napisano, że Demon musi spotkać
się ze swoim klientem, zanim zrobi cokolwiek innego. Będę więc czekał na niego, aż w końcu się
pojawi.
— Ale przecież tracisz czas. Demon najprawdopodobniej śpi i nie będzie żadnej różnicy, jeśli
zrobisz sobie przerwę.
Humfrey przeszył ją stalowym spojrzeniem.
— Nie rozumiesz psychiki Demona X(A/N)th. Pojawi się tutaj natychmiast po tym, jak stąd
wyjdę. Zasady mówią bowiem, że jeśli Demon pojawi się w poczekalni i nie zastanie w niej
nikogo, będzie mógł robić, co zechce. Oczywiście nie musi w takiej sytuacji również widzieć się ze
mną.
Lacuna przeraziła się.
— Chcesz powiedzieć, że Demon wie o tobie i świadomie cię ignoruje, licząc na pozbycie się
niewygodnego petenta? I może to trwać przez całą dekadę?
— Dokładnie, dlatego nie odważę się stąd odejść. Byłem szczęśliwy, że Demon nie zorientował
się, kiedy Ivy i Grey Murphy próbowali obudzić mnie w trumnie cztery lata temu. Wiem, że drugi
raz nie zdołam wykaraskać się z takich opresji. Demon mógł być nieuważny raz, ale na pewno nie
popełni dwa razy tego samego błędu.
Teraz już wiedziała, dlaczego Dobry Mag zniknął bez słowa. Nie mógł informować o swych
planach, nie narażając wyprawy na niepowodzenie. Tkwił więc w tym strasznie nudnym miejscu,
nic nie robiąc. Czekał na Demona.
— Ostatnie lata twego życia wydają się znacznie gorsze od moich! — wykrzyknęła, jakby
doznała objawienia.
— Czy to coś nowego? — zapytał szorstko.
— Powiedzmy, że w tym momencie ukaże się Demon i zgodzi się, aby Róża opuściła Piekło i
powróciła do Xanth. Co się stanie z Gorgoną? — zastanawiała się głośno Lacuna. Bardzo lubiła
Gorgonę, która jedynie z wyglądu wydawała się groźna, naprawdę naturę miała łagodną.
— Zupełnie wystarczy mi zmartwień, gdy pomyślę o Greyu Murphym i jego losie po moim
powrocie — zrzędliwym głosem odezwał się Mag. — To nie będzie w porządku wysłać go do
Mundanii, by służył Kom–Pluterowi.
— Ach, to żaden problem — odpowiedziała szybko. — Uwolnię Greya przez zmianę informacji
wydrukowanej na ekranie tej diabelskiej machiny.
Humfrey z niedowierzaniem wpatrywał się w Lacunę.
— Nic dziwnego, że przegapiłem tę Odpowiedź. Oczywiście, masz rację. Nic prostszego.
Trzeba tylko przepisać polecenie Pluterowi, używając koniecznie komendy „zachowaj i
skompiluj”. Mogłem dać mu Odpowiedź wcześniej.
Lacuna wzruszyła ramionami, nie chcąc dłużej sprawiać Magowi przykrości.
— Jeśli jesteś tak dobra w dostrzeganiu rzeczy oczywistych, jak rozwiążesz problem dwóch
żon?
Rozłożyła ręce.
— Może będą żonami na zmianę?
— To śmieszne! — wybuchnął. — Wszystko będzie w porządku, jeśli tylko królowa nie
wmiesza się do sprawy.
— Może rzeczywiście królowa Iren nie będzie miała żadnych zastrzeżeń, skoro jedna żona,
technicznie rzecz biorąc, jest martwa, podczas gdy jedynie druga ciągle żyje.
Westchnął ciężko.
— Być może nigdy do tego nie dojdzie. Demon X(A/N)th nie zamierza, jak widać, wysłuchać
mej prośby.
— Jeśli tak, to po co…
— Bo to nie do pomyślenia, by nic nie robić. Nigdy nie spotkało mnie podobne doświadczenie i
nie sądziłem, że będę musiał podjąć równie wielki wysiłek, ale teraz muszę zrobić, co do mnie
należy.
Lacuna8 zastanawiała się, jakiego rodzaju kobietą musiała być Róża, skoro równie wojowniczy
mężczyzna jak Humfrey zdobył się na tak ogromne poświęcenie. Czekać przez dziesięć lat lub
dłużej w przedsionku Piekła, spodziewając się niekorzystnego rozwiązania!
Nie mogła spierać się dłużej.
— Dlaczego Demon nie wysłucha twej prośby?
— Z tego samego powodu, dla którego nie chce mnie nawet widzieć. Wie, że wejście w tę
sprawę jest dla niego bardziej kłopotliwe niż zignorowanie mnie. Zupełnie nie dba o moje dobre
samopoczucie. Liczy się dla niego jedynie jego własny komfort.
— Czy nie byłoby dla niego prościej wysłuchać cię, odmówić i mieć kłopot z głowy?
— Nie wolno mu tego zrobić. Zasady nakazują Demonowi postępować fair. Jeśli chce być
uczciwy, będzie musiał uznać me racje. Tak więc unika mnie, licząc na to, że się poddam i odejdę
bez posłuchania.
Zrozumiała, że była to walka na siłę woli obu graczy. Humfrey chciał czegoś, czego nie chciał
mu dać Demon X(A/N)th, więc zamknęli się obaj w świecie cierpliwości. To było smutne. Z
drugiej jednak strony, sam Humfrey często tak właśnie traktował swoich petentów
przychodzących po Odpowiedź do zamku. Służył sam, gdy inni służyli jemu. Prawdopodobnie nie
przyjąłby tego punktu widzenia i dlatego powstrzymała się od dalszych uwag, by nie zostać
zmuszona do jakichś usług.
— Jakże może odmówić tobie posłuchania skoro musi być fair?
— Oszuka.
— Ale…
— Uczciwe jest wszystko to, co Demon nazywa uczciwym. Da mi szansę osiągnięcia celu, gdy
położę swoją duszę na szali. Wygram, zabiorę Różę, przegram, zostanę uwięziony z nią w Piekle.
Wtedy będzie górą.
— Ale jak on może…
— Bardzo prosto. Zada mi Pytanie, na które jako Mag Wiadomości powinienem umieć
odpowiedzieć. Na pewno będzie dotyczyć przyszłych wypadków. Wtedy, jakakolwiek będzie
moja odpowiedź, stwierdzi, że w przyszłości stanie się zupełnie inaczej. W taki oto sposób
przegram.
— Wobec tego nie ma dla ciebie żadnej nadziei — powiedziała załamana.
— Nadzieję mam. Nie mam jedynie szansy.
— Zrezygnowałeś ze swego życia, nie otrzymując nic w zamian! A nawet gdy zwyciężysz,
będziesz miał problem z dwiema żonami. Nie będziesz mógł być z nimi na zmianę, jeśli obie mają
żyć w Xanth.
— Powiedz coś, co nie jest równie oczywiste.
Potrząsnęła głową.
— To nie ma sensu.
— Tak to może wyglądać — odpowiedział.
Zrozumiała, że Humfrey ma jakiś plan. Nie była w stanie wyobrazić sobie, na czym miał
polegać, ale wyczuła w jego głosie nadzieję. Może ma pomysł na pełne szachrajstw zawody z
Demonem — gdyby tylko mógł zwrócić jego uwagę. Jasne, że nie powinien zwierzać się jej ze
swoich planów. Demon mógł podsłuchiwać i skutecznie je zniweczyć. Zamierzała zadać Magowi
jeszcze jedno pytanie:
— Dlaczego wydrukowanie twego życiorysu miałoby zmienić sytuację, skoro Demon
X(A/N)th wie, że czekasz na niego, a i tak cię ignoruje? Czy twego życiorysu także nie zignoruje?
— Tylko do pewnego stopnia. Moja historia jest prawdziwa, choć niewielu poza Demonem ją
zna. Musi być prawdziwa. Nie ośmielę się przeinaczyć ani cząstki mego życia. Chociaż będzie mi
trudno opowiedzieć wszystko w szczegółach. Całkowita szczerość jest zawsze bolesna i rzadko
dowodzi rozsądku. Historia wskakuje w teraźniejszość i biegnie w przyszłość, która pozostaje
mglista. Opowiem ci ją tak, jak mam nadzieję, że się potoczy.
— Ale wtedy możesz powiedzieć, że masz zamiar osobiście uratować Różę z Piekła i wrócić do
Xanth.
— Właśnie! Będę w stanie określić moją własną przyszłość. Wtedy Demon będzie musiał
spotkać się ze mną i zawrzeć porozumienie w mojej sprawie, żeby nie przegrać przez sam fakt
nieobecności.
Był to najbardziej wyrafinowany plan. Stało się jasne, że Dobry Mag był o wiele sprytniejszy od
Lacuny. Ona zaś miała ciągle jeszcze jakieś drobne wątpliwości.
— Dlaczego nie opowiedziałeś swej historii wcześniej, zamiast tracić tu tyle czasu?
— Słowa pisane mają więcej autorytetu niż mówione. Do twego przybycia nie byłem w stanie
napisać autobiografii.
— A dlaczego, w takim razie, Demon nie zatrzymał mnie?
— Sądzę, że byłaś dla niego za mało znaczącym szczegółem, by miał tracić czas na śledzenie
ciebie. Gdybyś była tak piękna, sprytna lub utalentowana jak moje żony, na pewno dostrzegłby
twoje przybycie. Teraz jest już za późno: jesteś tutaj.
— Jakie to szczęście, że nie zwracam na siebie uwagi — powiedziała Lacuna z mieszanymi
uczuciami.
— Nie zwracasz uwagi? Nie, moja droga. Ty jesteś komletnie przeciętna. Nie możesz nikogo
sobą zainteresować. Jak to możliwe, że stałaś się bohaterką tego opowiadania? To jest pytanie, na
które nawet ja nie potrafię odpowiedzieć.
Święta prawda. Ale to był właśnie powód, dla którego przybyła tutaj.
— W takim razie zabierzmy się lepiej do pracy — powiedziała z wyraźną” rezygnacją w głosie.
Zaczarowała przeciwległą ścianę, na której natychmiast pokazał się ekran.
Opowiadanie o historii życia Dobrego Maga Humfreya, zwanego także Magiem Wiadomości.
Rozdział pierwszy.
— Och, ten styl jest za ciężki — zaprotestował Humfrey. — Zatytułuj po prostu W
poszukiwaniu Odpowiedzi. I zacznij od rozdziału trzeciego; dwa poprzednie rozdziały
zmarnowałaś przez tę twoją sprawę, niech ci wybaczy Muza Historii.
— Ależ tak, oczywiście — zgodziła się, skarcona. — Jaki ma być tytuł trzeciego rozdziału?
— Jakikolwiek — odpowiedział niecierpliwie i zaczął dyktować.
3. JAKIKOLWIEK
Urodziłem się ze zdrowych rodziców w roku 933. Kalendarz ten pochodzi z czasów Pierwszej
Fali ludzkiej kolonizacji w królestwie Xanth. Niewielu ludzi osiedliło się wcześniej w Xanth. Być
może zaczęli przybywać około — 2200 roku, gdy Xanth stało się wyspą. Populacja była tak
nieliczna, że pierwsi osadnicy zniknęli przed rokiem — 1900. Jak to mówią: „baba z wozu, koniom
lżej”. Głównym świadectwem ich obecności są mieszańcy, których stworzyli: harpie, wilkołaki,
syreny i im podobni. Później, gdy wyspa odzyskała połączenie ze stałym lądem, przybyli nowi
ludzie, przyczyniając się do powstania centaurów. Ale dopiero od czasu Pierwszej Fali historia
ludzi toczyła się nieprzerwanie. Dlatego fala ta stała się Rokiem Zero.
Kolejne fale ludzkiej kolonizacji z Mundanii przyniosły do Xanth hańbę. Zmieniło się to
dopiero po Czwartej Fali, w roku 228, kiedy Mag Roogna objął władzę, wybudował Zamek
Roogna i wprowadził królestwo w Złoty Wiek. Zamek Roogna opustoszał po śmierci króla
Gromdena w roku 677. Obowiązki jego przejął wtedy na siebie król Yang. Wpływy ludzi na
półwyspie powoli zanikały; zanim ktokolwiek zdołał się zorientować i zapobiec temu, rozpoczął
się tzw. Czarny Wiek Xanth.
Jednak takie opisywanie dziejów wydaje się nudne. Dla tych wszystkich, którzy są chorobliwie
zainteresowani bezpowrotnie minioną przeszłością, tablice chronologiczne podające szczegóły
historii Xanth zostaną dołączone w postaci aneksu. Jednakże jedna dobra rzecz stała się ostatnio:
rok przed moim urodzeniem Mag król Ebnez przemienił Skałę Śmierci w Tarczę, chroniąc w ten
sposób Xanth przed kolejnymi falami. Mag Roogna posiadał siłę wykorzystywania magii
ożywionej do swoich celów, podczas gdy Mag Ebnez potrafił wyzyskać magię nieożywioną; obaj
uzyskali znaczący wpływ na ludzkie losy. Miało to wprowadzić okres dziejowego spokoju.
Dwunasta Fala znana jest również jako Ostatnia Fala, gdyż nie było kolejnych fal aż do 1042 roku,
kiedy król Mundanii Trent wraz ze swoją armią usadowił się w Xanth, nie wywołując zresztą
wojny.
Tak więc miałem wielkie szczęście żyć w najspokojniejszym okresie Czarnego Wieku Xanth.
Prawdę powiedziawszy, było strasznie nudno. Dlatego życzenie: „Obyśmy żyli w nieciekawych
czasach” przerobiłbym, życząc sobie czasów interesujących.
Byłem najmłodszym z trojga dzieci. Mój starszy brat odziedziczył farmę, a starsza siostra była
nieuleczalnie apodyktyczna. W takiej sytuacji za najbardziej stosowne uważałem wyruszyć w
daleką podróż w poszukiwaniu przygód. Niestety, jedyną umiejętnością, jaką zdołałem wynieść z
domu, było uprawianie tików. Uprawialiśmy tiki, które ustawicznie doznawały skurczów. Kiedy
dojrzały, zbieraliśmy je z pola, wiązaliśmy w pęczki i wysyłaliśmy innym ludom, które używały
ich do produkcji zegarków. Dojrzały tik zawsze właściwie odmierzał czas. Bez nich zegary
posiadały jedynie taki i tym samym były bezużyteczne, a dopiero gdy miały jedne i drugie, mogły
miarowym tik — tak prawidłowo odmierzać czas. W Xanth mieliśmy niewiele zegarów, gdyż
niewielu ludzi tu mieszkało. Nasza farma w pełni zaspokajała popyt na tiki. Nie było więc sensu
zakładać kolejnej hodowli tików, a w innym królestwie moje doświadczenie stawało się całkiem
bezużyteczne.
Zawsze cierpiałem na pewną przypadłość: na chorobliwą ciekawość. To wszystko. Nie
posiadałem żadnych zdolności magicznych, o których bym wiedział. Wtedy nie istniały formalne
wymagania dotyczące zdolności magicznych. Dopiero później Król Burz wprowadził idiotyczny
przepis mówiący, że każdy mieszkaniec Xanth musi posiadać magiczne zdolności, choćby
najmniejsze. Jedyną rzeczywiście obowiązującą zasadą tamtego okresu był wymóg dopuszczenia
na tron wyłącznie Maga. Obowiązywało to od Czwartej Fali i generalnie rzecz biorąc, sprawdzało
się, gdyż jedynie Mag posiadał moc, która pozwalała mu kontrolować realizację jego edyktów. Tak
więc jako pozbawiony talentów młodzieniec, raczej wątłej budowy i niezbyt przystojny, stałem się
jednym z zer zamieszkujących Xanth. Inni ani o mnie wiedzieli, ani się mną przejmowali, no chyba
że zaczynałem im z jakiegoś powodu wiercić dziurę w brzuchu.
Wędrowałem od wioski do wioski, odkrywając i obserwując wszystko dookoła, ucząc się
wszystkiego o wszystkim, tak jednak, by nie ściągać na siebie uwagi innych. Gdy wioski
znajdowały się daleko jedna od drugiej, więcej czasu poświęciłem na poznawanie dróg je
łączących. A były one zaniedbane i często niebezpieczne. Działo się to bowiem w czasach, kiedy
drogi były zaczarowane, często z jakichś tajemniczych powodów porośnięte wikłaczami itp. Złoty
Wiek obfitował w ścieżki i tak zostało do dnia dzisiejszego; na tym właśnie polega przewaga silnej
władzy monarszej.
Gdy miałem piętnaście lat, wyglądałem na dwanaście. Zdarzało się, że ludzie brali mnie za
gnoma. Tak często się mylono, że w końcu przyzwyczaiłem się do bycia gnomem. Prawdę
powiedziawszy, w tamtych czasach bycie gnomem miało swoje zalety. Gnomów nie uważano za
ludzi i rozmawiano w ich obecności tak swobodnie jak w towarzystwie zwierząt. Nadstawiałem
uszu, zamykałem usta i poznawałem ich sekrety. Oczywiście nie wszystko warte było poznania:
kto umawiał się na schadzki z czyją żoną, kto kogo okradł, czy też kto z miejscowych ostatnio
został zjedzony przez lokalnego smoka. Ale dzięki mej nienasyconej żądzy poznania wszystkiego,
co jest poznawalne, pamiętam ich imiona, twarze i sekrety.
Miałem, jak się okazało, wyborną pamięć, którą wspierałem notatkami robionymi w notesie —
jedynym posiadanym przeze mnie przedmiocie mającym prawdziwą wartość. Zapisywałem na
przykład „Kelvin — uśmiercił złotego smoka” albo „Stile — Niebieski Adept” lub „Zane —
Śmierć” czy też „Darius — Cyng z Hlahtaru”. Dzięki tym notkom mogłem opowiadać ciekawe
historie o każdym z wymienionych bohaterów. Oczywiście było całe mnóstwo nic nie znaczących
postaci nigdy nie wspominanych w Xanth i zapomnianych przez wszystkich. Dla mnie byli jednak
ciekawymi osobnikami. Któż bowiem mógł wiedzieć, jakie przygody mogliby mieć i jakie sukcesy
osiągnąć, gdyby tylko zostali postawieni w sytuacjach bardziej dla nich korzystnych? Patrząc na to
z takiej strony, zadam pytanie: „Cóż ja sam mógłbym osiągnąć, gdybym żył w kulturze, dla której
ciekawość jest wartością?”
Tak oto znalazłem się na drodze prowadzącej z Wioski przy Rozpadlinie, w której tak długo
mieszkałem, do krainy smoków, o których nic wtedy nie wiedziałem. Wędrowałem ścieżką
pozbawioną przeszkód. Wkrótce przekonałem się, że głupotą było chodzić drogą pozbawioną
przeszkód, gdyż w końcu zawsze prowadziła albo do wikłaczy, albo w jakieś równie
niesympatyczne miejsce.
Usłyszałem hałas nad głową. Brzmiało to tak, jakby smok następował na pięty swej zdobyczy:
jakieś krzyki, syczenie, po których następowały stłumione stęknięcia. Uskoczyłem ze ścieżki w
gąszcz. Wiedziałem, że lepiej przyglądać się z boku, niż tkwić na scenie, gdy smok organizuje
sobie wyżerkę. Ale wtedy ujrzałem cień i dziwny kształt ponad drzewami. Spostrzegłem latającego
smoka ociekającego świeżą krwią. Gdzieś w pobliżu rozegrała się tragedia.
Przemyślałem dalszą marszrutę. Najlepszym wyjściem było iść w stronę przeciwną niż smok.
To zresztą była droga, którą i tak szedłem. Zatoczyłem łuk, przechodząc przez polanę.
Spostrzegłem dwa ciała leżące na ziemi. Jedno należało do było jednorożca, który wił się i
uderzał rogiem z powodu bólu wywołanego straszną raną. Obok niego leżała dziewczyna.
Nie wiedziałem, co z nimi zrobić. Jednorożce, tak jak wszystkie koniowate z wyjątkiem
centaurów, były bardzo rzadkie w Xanth. Widziałem kiedyś przelotnie dwa razy jednorożca.
Dziewczyny nie były tak rzadkimi stworzeniami, ale miałem z nimi do czynienia niewiele,
wyłączając rodzinne związki. I szczerze mówiąc, moje doświadczenia z siostrą zniechęcały do
dalszych kontaktów z nimi. Podróżowanie w samotności nie było idealne, ale lepsze od ciągłego
wysłuchiwania pouczeń.
Gdy mnie dostrzegła, krzyknęła wskazując na zwierzę: — Ratuj Horntensję! Pierwsze słowa i
już mną dyrygowała.
Piętnaście lat szkoły, jaką dostawałem w domu, spowodowało, że nie miałem wyboru.
Podszedłem do jednorożca. To była klacz. Jej przednia noga była złamana, a na rogu pojawiła się
krew. Zawahałem się, gdyż ranne zwierzę potrafi być równie niebezpieczne jak zdrowe.
Zorientowałem się jednak, że jej zachowanie wynikało z bólu i nie było pogróżką pod moim
adresem. Miała chyba nadzieję, że będę mógł jej pomóc.
Tak się składało, że mogłem. Zauważyłem, że po obu stronach drogi rosły kościołącze, które
wykorzystywano przy leczeniu złamań.
— Zaraz wracam! — zawołałem i popędziłem po lekarstwo.
Przystanąłem, rozglądając się dookoła, aż wreszcie znalazłem zioła. W tobołku miałem
zapasową torbę, którą teraz wyciągnąłem. Gdy znalazłem odpowiednią roślinę, okopałem ją
ostrożnie laską i wyjąłem z korzeniami oraz ziemią. Tak samo uważnie postępowałbym z
rosnącymi na rodzinnej farmie tikami. Wreszcie moje rolnicze doświadczenia okazały się
przydatne. Ostrożnie włożyłem zioła do worka.
Droga powrotna trwała dłużej. Nie mogłem biec, aby nie wstrząsać tobołkiem. Innym roślinom
to by nie zaszkodziło, ale nie kościołączom, które były bardzo delikatne.
Gdy wszedłem na polanę, jednorożec leżał spokojnie. Dziewczyna podczołgała się i tuliła
głowę zwierzęcia. Zobaczyła mnie.
— Obawiałam się, że sobie poszedłeś.
— Szukałem roślin — wyjaśniłem nieprzekonująco. Prawdę mówiąc, oboje wyglądali gorzej
niż przedtem. Jednorożec miał złamaną nogę, a dziewczyna skręconą kostkę, która właśnie zaczęła
puchnąć.
— Znasz się na leczeniu? — zapytała.
— Nie bardzo. Myślę jednak, że kościołącz pomoże. — Właściwie byłem tego absolutnie
pewien, ale w tej dziwnej parze było coś takiego, co uczyniło mnie mniej pewnym siebie.
— Głupawe rośliny? — fuknęła. — Horntensji starczyłyby na dwa kąski!
— Nie jedz tego! — zaprotestowałem gwałtownie. — To kościołącz.
— A cóż to takiego?
— Magiczne zioło wykorzystywane do łączenia złamanych kości. Pozwól mi zasadzić je w tym
miejscu, a na pewno zadziała. — Poczułem się raźniej, widząc, że wiem coś, czego nie wie ona.
Laską wykopałem dziurę obok złamanej nogi zwierzęcia. Wcisnąłem w nią korzenie rośliny i
dokładnie ubiłem ziemię.
— Gdybym mógł dotknąć nogi — powiedziałem, sięgając po złamaną kończynę jednorożca.
Klacz nie wykonała najmniejszego ruchu, ująłem więc w dłonie jej nogę i delikatnie
przyciągnąłem do rośliny. Położyłem dokładnie na kościołączu, tak aby dotykał rany. Nagle liście
rośliny zatrzepotały. Łodyżki wyprostowały się i zaraz potem oplotły złamaną nogę. Pnącza
zacisnęły się na niej. Wtem dał się słyszeć stłumiony trzask. Jednorożec zawył, jakby miał zaraz
skonać, i wierzgnął chorą nogą.
— Co się stało?! — zawołała płaczliwym głosem dziewczyna.
— Kość się zrosła — wyjaśniłem. — Oto ziołowa magia.
Spojrzała na wyleczoną nogę swej ulubienicy.
— To działa — wykrztusiła niedowierzająco. — Z nogą jest znacznie lepiej.
— Nie, jest jedynie zrośnięta. Wyleczenie zajmie jeszcze kilka dni, jeśli znajdę właściwe zioła.
Tym czasem zwierzę nie powinno się nadmiernie forsować.
— Ona nie jest zwierzęciem. Ona jest jednorożcem — gniewnym głosem zauważyła
dziewczyna.
Nie widziałem sensu w sprzeczce, więc odpowiedziałem:
— Jednorożcem.
— Ta roślina… Myślisz, że pomogłaby także mnie?
Wzruszyłem ramionami.
— Powinna, jeśli noga jest złamana.
Przekręciła się na drugi bok i podsunęła mi swoją nogę. Chwyciłem ją i przyłożyłem do rośliny.
Łodyżki pojmały ją, owijając się dookoła stopy i kostki. Spostrzegłem, że choć posiniaczona i
opuchnięta, jej noga była całkiem zgrabna.
— Czy będzie bolało? — zapytała poniewczasie. Twarz i ręce miała tak samo brudne jak nogę.
Była diabelnie umorusana.
— Przez chwilę — odpowiedziałem.
— Przytrzymaj mnie.
Nie miałem żadnego doświadczenia w trzymaniu dziewczyny, byłem więc chyba bardzo
niezgrabny.
Uklęknąłem obok niej i objąłem ją ramieniem. Odwróciła się w moją stronę, usiadła, schowała
głowę w mych ramionach i mocno objęła mnie w talii. W miejscu, gdzie miała klatkę piersiową
wyczułem coś przyjemnie miękkiego.
Roślina zaczęła działać. Nagle usłyszałem trzask.
— Och! — stęknęła, ledwo łapiąc oddech. Jej ramiona zacisnęły się wokół mnie.
— Zrobione — stwierdziłem. — Musiało być jakieś niegroźne złamanie, ale już wszystko w
porządku. Nie powinnaś jednak zbyt dużo chodzić, zanim noga całkiem nie wydobrzeje.
— Czuję się znacznie lepiej — odpowiedziała, unosząc głowę i przyciskając dłonie do oczu, by
powstrzymać łzy. — Muszę pójść i znaleźć coś do jedzenia.
— Ja pójdę — zaofiarowałem się, właściwie nie wiem dlaczego. — Potrafię znaleźć
odpowiednie pożywienie.
— Naprawdę? — W jej głosie wyczuwało się niemal entuzjazm. Poczułem się przyjemnie, choć
tym razem jeszcze bardziej nie wiedziałem dlaczego.
Odszedłem, by rozglądnąć się za czymś jadalnym. Mogłem przyrządzić gulasz ze ślimaków,
których w okolicy było dość i które były niezwykle pożywne, ale nie spodziewałem się aprobaty
dziewczyny. Dopisało mi jednak szczęście. Natrafiłem w pobliżu na drzewo ciastkowca i
mleczaki. Wróciłem z pełną garścią ciastek i strąków mleczaka.
Jednorożec podniósł się i zaczął się paść, doskonale utrzymując równowagę na trzech zdrowych
nogach. Dziewczyna siedziała oparta plecami o drzewo żelazowca i próbowała oczyścić ubranie.
Brązowe włosy miała splecione w mysi ogon. Oczy kolorem pasowały do włosów. W talii była
wysmukła, biodra zaś miała pełne. Pod spódnicą nosiła szorty, ale i tak jej nogi były imponujące.
Prawdopodobnie była tylko nieco starsza ode mnie, choć wyglądała na co najmniej o pięć lat
starszą. Nieważne. Po prostu odnotowałem kilka szczegółów dotyczących wyglądu dziewcząt, ale
wcale nie byłem pewien, czy ta nowa perspektywa jest w stanie zrekompensować ich słynne
szarogęszenie się. Dziewczyny, jak do tej pory, jedynie śmiały się ze mnie, jeśli w ogóle mnie
zauważały. Mogłem im się więc odwdzięczyć takim samym brakiem zainteresowania.
Przyniosłem zdobycz i położyłem przed dziewczyną.
— Oooo, wspaniale! — zawołała zachwycona. — Doskonale się spisałeś.
Głupawo sparaliżowany niespodziewaną pochwałą nic nie odpowiedziałem.
— Siadaj. Musimy to zjeść, zanim się zepsuje — poleciła. Dlaczego tak chętnie wypełniałem jej
polecenia?
Zaczęła. Miała typową dla dziewcząt zdolność jednoczesnego jedzenia i mówienia.
— Nie zostaliśmy sobie przedstawieni — powiedziała, przeżuwając kawał wiśniowego ciasta.
— Nazywam się MareAnn. Mam zdolność przywoływania koni i czynienia ich posłusznymi. Kim
ty jesteś i jaki posiadasz talent?
— Jestem Humfrey. Ja… ja nie mam żadnego nadzwyczajnego talentu.
— Chcesz powiedzieć, że go jeszcze nie odkryłeś?
— Chciałem powiedzieć dokładnie to, co powiedziałem. — Nie każdy musiał mieć magiczny
talent, choć większość taki posiadała. Czułem, że jestem gorszego gatunku.
— Cóż, to się na pewno zmieni. Mam piętnaście lat. A ty?
Zaniemówiłem.
— To ty jesteś taka młoda?
— Jasne. Ile masz lat?
— Piętnaście.
Spojrzała na mnie podejrzliwie.
— To ty jesteś taki stary?
— Taki stary — odpowiedziałem jak słabe echo prosto w niedowierzającą twarz MareAnn.
— Ach, więc jesteś gnomem.
— Nie, człowiekiem, choć wyglądam na gnoma.
— Och, przepraszam.
Nie wyglądała jednak na skruszoną, a raczej na wątpiącą. Nie chciała dalej kwestionować mych
słów, lecz wyglądała na zmieszaną. Doskonale ją rozumiałem. Po chwili rozejrzała się dookoła.
— Czy jest gdzieś w pobliżu woda? Jakaś rzeka lub jezioro, w którym można by się umyć?
Skoro ty masz tyle brudu na sobie, ja muszę przedstawiać sobą szczególnie przykry widok.
— Niedaleko stąd mijałem rzekę. Ale nie powinniśmy myć się w niej razem.
— Oczywiście, że powinniśmy! — odpowiedziała typowo kobiecym, zdecydowanym głosem.
— A może zepsułam ci twój plan dnia?
— Plan dnia?
— Gdzieś idziesz, nieprawdaż? I dotarłbyś już tam, gdyby nie sprawa ze mną i z Horntensją?
— Och, nie. Po prostu odchodzę z Wioski przy Rozpadlinie. Nie mam skonkretyzowanych
planów.
— Z jakiej wioski?
— Rozpadlina. No wiesz, wyrwa.
— Nie, nie wiem! Jaka wyrwa?
No tak. Przypomniałem sobie, że na Rozpadlinie ciążyło Zaklęcie Zapomnienia. Żyłem tam i
byłem uodporniony na zapominanie, ale ona pochodziła z innych stron i nigdy nie słyszała o
Rozpadlinie, a jeśli słyszała, to zapomniała o niej. Taka była natura starożytnej klątwy. Nie było
sensu tłumaczyć tego wszystkiego, ponieważ i tak zaraz by zapomniała, co słyszała.
— Po prostu duża szczelina. Nieważne. Moja wieś także jest już nieważna. Chcę iść w strony
bardziej interesujące.
— Strony, z których ja pochodzę, są równie nieciekawe. Nasza wioska leży nad brzegiem rzeki
Rozsądnych Wycieczek, a jedyną interesującą rzeczą są smoki, nawiasem mówiąc dość
niebezpieczne. Doskonale to wiem. Ten latający omal nas nie złapał. Popełniłam oczywisty błąd,
myśląc, że jesteśmy poza ich terytorium i możemy odpocząć.
— Nigdzie w Xanth nie można być poza ich terytorium — powiedziałem. — Możliwe, że w
okolicy, przez którą szedłem, było jedynie kilka z nich.
— Żartujesz. Ta kraina nazywa się Krajem Wielu Smoków. Byłem zakłopotany.
— Zgaduję, że wybrałem niewłaściwą drogę.
— Zejdź więc ze swojej drogi i chodź ze mną. Ja także nie zmierzam w żadnym określonym
celu. Odeszłam z domu tak jak ty.
— Chcesz podróżować ze mną? — zapytałem z niedowierzaniem.
— Pomogłeś mi i nie wydajesz się niebezpiecznym człowiekiem. Podróżowanie samemu nie
jest ani zabawne, ani bezpieczne. Gdyby Horntensja nie zraniła smoka rogiem, obie leżałybyśmy
martwe. Poza tym wydaje się, że dużo wiesz. Mówię o kościołączu i o ciastkach, i tak w ogóle.
Okazałeś się prawdziwym błogosławieństwem dla dziewczyny w niedoli.
Nic nie mogłem na to poradzić — polubiłem MareAnn. Trudno mi było uwierzyć, że jesteśmy
w tym samym wieku, ale po cóż by miała kłamać? Oczywiście lubiła dowodzić, lecz nie tak jak
dziewczyny, które spotkałem wcześniej. Nie mogłem też powiedzieć, żeby mnie nudziła.
— Jeśli chcesz — zgodziłem się, nadając memu głosowi niechętny ton. Tego niesamowitego
dnia dbałem o to, co inni o mnie pomyślą.
— Przywołam dla ciebie jednorożca — powiedziała radośnie. — Włożyła palce do ust i
przeciągle zagwizdała.
— Ale…
Po dłuższej chwili dał się słyszeć tętent kopyt. Nagle na polanie pojawił się ogier jednorożec.
— Pomóż mi wstać.
Dość niezgrabnie chwyciłem ją za ramiona i próbowałem podnieść, ale niestety, nie udało mi
się. Wyciągnęła więc ręce do góry, a ja chwyciłem za dłonie i pociągnąłem. Powoli wstała.
Skrzywiła się z bólu, gdy nieopatrznie przeniosła ciężar ciała na chorą nogę, i zaraz oparła się na
mnie. Była ode mnie wyższa i lepiej zbudowana w klatce piersiowej i w biodrach, ale chyba nie
była cięższa.
Jednorożec zwolnił kroku, gdy wbiegł na polanę. Podszedł do nas ostrożnie. Patrzyłem na niego
z uwagą. Jeśli róg jednorożca mógł ugodzić smoka, mógł również mnie.
— Ulandzie, oto Humfrey — MareAnn przedstawiła mnie wierzchowcowi. — Humfreyu, oto
jednorożec Uland. Od tej chwili będzie twoim rumakiem.
— Ale nie mam pojęcia, jak dosiadać jednorożca ani czegokolwiek innego — zaprotestowałem.
— Ach, nie musisz tego wiedzieć. Jednorożce są magiczne. Uland nauczy cię wszystkiego.
Wątpiłem.
— Rzeka nie jest daleko. Dlaczego po prostu nie przejdziemy się? — Ledwie to powiedziałem,
zorientowałem się, że nie była to dla chorej najlepsza propozycja. — Albo może ty dosiądziesz
Ulanda, a Horntensja i ja przespacerujemy się.
— Tak, może to dobry pomysł — na szczęście MareAnn się zgodziła. — Pomóż mi go dosiąść.
Jest za wysoki, bym mogła poradzić sobie sama.
Znowu poczułem się zagubiony. Jak mam ją podsadzić? Chwycić za biodra?
— No dalej, głuptasie. — Zgięła nogę w kolanie i zawołała: — Podtrzymaj moją stopę.
Byłem bezsilny. Chwyciłem podstawioną stopę i uważając na zranioną kostkę, dźwignąłem
dziewczynę. Wskoczyła na grzbiet wierzchowca. Nawet nie spostrzegłem, jak tego dokonała.
Patrzyła na mnie z góry i śmiała się.
— Nie masz wielkiego doświadczenia!
— Nigdy tego nie robiłem — odparłem poirytowany.
Natychmiast powiedziała ze skruchą:
— Przepraszam, Humfreyu. Wyglądałeś na tak przestraszonego, że było to aż komiczne.
Proszę, nie gniewaj się, nie chciałam cię urazić. Bardzo mi pomogłeś i bardzo cię lubię.
Tym razem poczułem na twarzy rumieńce. Przeprosiła mnie, obdarzyła mnie komplementem i
do tego stwierdziła, że mnie lubi. To było największe pozytywne doświadczenie z dziewczyną w
całym moim dotychczasowym życiu.
Musiała zdawać sobie sprawę z wrażenia, jakie na mnie wywarła, ale nie skomentowała tego.
Poczułem prawdziwą ulgę. Moja siostra podręczyłaby mnie niemiłosiernie, żeby zawstydzić mnie
jeszcze bardziej i najprawdopodobniej udałoby się jej to.
Wyszedłem na ścieżkę i skierowałem się w dół, w stronę rzeki. Horntensja, kuśtykając, szła
obok mnie.
— Chciałbym wiedzieć, gdzie znajduje się Źródełko Zdrowia. Mogłybyście skorzystać z niego
— powiedziałem.
— Co takiego?
— Źródełko Zdrowia. Starszy naszej wioski ma buteleczkę z Eliksirem Zdrowia, którym
handlował przez lata. Gdy ktoś z nas doznał jakiegoś uszczerbku na zdrowiu, używał kropli
eliksiru. Niestety, ci którzy wiedzą, gdzie szukać źródełka, trzymają to w głębokiej tajemnicy.
— Dlaczego?
— Mogą na handlu robić kokosowe interesy.
— Ohydne! Spojrzałem na nią.
— Tak to już jest. Ale gdybym tylko wiedział, gdzie ono się znajduje, mógłbym zaczerpnąć z
niego i pomóc wam wyzdrowieć.
— Założę się, że jednorożce wiedzą! — wykrzyknęła MareAnn. — Oczywiście nie powiedzą
nam, ale może Uland zabierze cię do źródła.
— Lecz… — zacząłem i w tym samym momencie ogier zaczął prychać.
— Dość tego! Obaj! — władczym głosem zarządziła MareAnn. — Humfreyu, ty nie chcesz
jechać, a Uland nie chce pokazać ci, gdzie jest źródło. Ale, myślę, że możemy sobie z tym
poradzić.
— Czy to znaczy, że on wie gdzie szukać źródła?
— Nie widziałeś, jak Uland strzygł twierdząco uszami, kiedy wspomniałam o tym? Lecz
jednorożce nie chcą dzielić się swymi sekretami z osobami naszego rodzaju i trudno mi winić je za
to.
Naprawdę nie wiedziałem. Będę musiał nauczyć się sygnałów przesyłanych przez
wierzchowce.
— A gdybyśmy dali Ulandowi butelkę, to… — nie dokończyłem, gdyż przyszło mi do głowy,
że jednorożec nie potrafi wziąć jej ze sobą.
— Ulandzie, zrozum — przemówiła do niego MareAnn — to byłaby wielka pomoc dla mnie i
Horntensji, gdybyśmy mogły otrzymać troszeczkę Eliksiru Zdrowia. Czujemy dotkliwy ból, nawet
jeśli nic nie robimy. Humfrey może ci dać słowo, że nie zdradzi nikomu, gdzie źródło się znajduje.
Czy mógłbyś go tam zabrać?
Uland machnął ogonem.
— Chce wiedzieć, czy można ci zaufać — przetłumaczyła dziewczyna.
— No cóż, nie wiem. Myślę, że tak, że potrafię dotrzymać danego słowa. Ale jak on ma się o
tym przekonać?
— Pokaże to. Ale jest to równocześnie niebezpieczne.
— Niebezpieczne?
— Gdy jednorożce sprawdzają kogoś, to ten ktoś albo zdaje egzamin, albo nie. Mówiąc inaczej
albo zdasz, albo umrzesz.
Przeraziłem się.
— Nie chcę umierać! Przypuśćmy, że się pomyli. Co wtedy?
— Jednorożce nie popełniają tego rodzaju pomyłek. Więc jeśli się zgodzisz na test…
Przełknąłem z trudem ślinę.
PIERS ANTHONY W POSZUKIWANIU ODPOWIEDZI Cykl Xanth Tom XIV TYTUŁ ORYGINAŁU QUESTION QUEST PRZEŁOŻYŁ PRZEMYSŁAW BANDEL
1. LACUNA Lacuna próbowała przebić się przez ogarniający ją paniczny strach. Coś przyczepiło się do niej, zmieniając ją, zdecydowanie przedwcześnie, w osobę w średnim wieku. To coś okazało się nie mieć dobrego gustu także w kwestii ubrania. Zmarszczki na twarzy zaczęły właśnie myśleć o ujawnieniu się. Włosy były matowe i miały kolor pomyj. Po prostu całe jej życie przesiąknęło czymś, co zamieniło ją w trzydziestoczterolatkę. Lacuna była kiedyś młoda, co do tego miała pewność. Ona i Hiatus, jej brat bliźniak, jako dzieci stanowili parę doskonałych figlarzy. Z rozrzewnieniem wspominała, jak mając trzy lata zepsuli przyjęcie weselne Dobrego Maga Humfreya i Gorgony. Wtedy ich rodzice, Mistrz Zombi i duszyca Millie, zamieszkiwali w Zamku Dobrego Maga, który liczył już osiemset lat, a pochodził z czasów, gdy rodzice Lacuny żyli swym pierwszym życiem. Nie było więc nic dziwnego w tym, że rezolutne biźnięta poniosą tren sukni panny młodej. Jednak oni zrobili znacznie więcej. Hiatus, wykorzystując swój talent, spowodował, że z ubrań wyrastały oczy, uszy i nosy, a Lacuna zmieniła tekst w księdze w taki sposób, że zamiast mówić „aż nas śmierć nie rozłączy” powiedziano „na kilka nędznych lat, zanim wykitujesz”. Nie wiadomo dlaczego matka Lacuny nie uznała tego za zbyt zabawne. Tak, teraz Lacuna była starsza i mogła zrozumieć punkt widzenia matki. To przypomniało jej, że sama nie wyszła za mąż. Gotowa byłaby uczestniczyć w najgorszych zaślubinach, byleby tylko wyjść dobrze za mąż. Albo chociaż nie najgorzej. Lepsze bowiem jest przeciętne małżeństwo od przeciętnego staropanieństwa. Później przenieśli się do ładnego Nowego Zamku Zombi w południowym Xanth. Dzieci otrzymały oddzielne pokoje, dzięki czemu mogły bezlitośnie dokuczać biednym zombi. Wyglądało na to, że najlepsza część życia Lacuny minęła wraz z dzieciństwem. Oto pewnego razu urosła i dołączyła do Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych. Jej życie stało się czasem nudy, po którym następował okres monotonii, zastąpiony wiekiem przeciętności przeradzającym się w lata zwyczajnego, w prawdziwym tego słowa znaczeniu, wszechogarniającego marazmu. Koniec końców ogarnął ją strach tak silny, że miała go powyżej uszu. Postanowiła coś z tym zrobić. Zdecydowała się udać do Dobrego Maga z Pytaniem. Gdy dotarła w okolice Zamku Dobrego Maga, zauważyła, jak wiele się tutaj zmieniło od czasów jej dzieciństwa. Rozumiała to doskonale i nie dała się zwieść pozorom. Wiedziała, że będzie musiała stawić czoło trzem wyzwaniom, zanim zdoła wejść do zamku i zobaczyć się z Dobrym Magiem. Miała nadzieję, że próby te okażą się co najmniej interesujące. Niska dżungla otaczała zamek. Magiczna ścieżka, na której się znalazła, prowadziła prosto do celu, lecz nagle ginęła w gąszczu dłoni i stóp. Lacuna znała ten rodzaj zarośli: palmy karłowate. Korony osadzone były na pniach, palce u rąk rozczapierzały się, podczas gdy palce stóp wiły, pokrywając ziemię. Generalnie rzecz biorąc, ten rodzaj roślinności był nieszkodliwy. Palmy mogły się ożywić, gdy przedzierała się między nimi jakaś hoża dziewczyna, lecz Lacunę prawdopodobnie zignorowałyby. Najlepiej było znaleźć jakąś ścieżkę prowadzącą przez zarośla, ponieważ w gąszczy mogły się ukrywać potwory atakujące stopy beztrosko zmierzającego przed siebie wędrowca. Lacuna, posuwając się ostrożnie, szukała przejścia między roślinami. Nagle droga ponownie została zablokowana przez gęsto rosnące palmy. Górnymi palcami złapały Lacunę za jej niewyszukaną spódniczkę, dolnymi zaś oplotły nędznie obute stopy. Umknęła zagrożeniu, zmieniając kierunek marszu. Jednak teraz zamiast zbliżać się do celu, oddalała się od niego.
Zawróciła więc i zaczęła badać ścieżki z innej strony lasu. Na pozór obiecująco wyglądająca aleja okazała się kolejną pułapką, nie pozwalając zbliżyć się ani o krok do zamku. Ależ to dziwne! Jakże magiczna ścieżka może być do tego stopnia zarośnięta? Wszystko wydawało się zaczarowane… Nagle Lacuna uświadomiła sobie, że stoi przed pierwszym zadaniem. Musiała znaleźć drogę przez gęstwinę rąk i stóp, nie popadając w kłopoty. Mogło być gorzej. Nie zniosłaby przechadzki po kartoflisku ze świadomością, że oczy ziemniaków zaglądają jej pod spódniczkę i aż się mrużą na widok ohydnego koloru jej majtek. Mężczyźni nigdy do końca nie zdawali sobie sprawy, dlaczego kobiety przede wszystkim wycinają ziemniakom oczy. A może zdawali, bo gdy tylko brali ziemniaki w swoje ręce, natychmiast sadzili wspomniane oczy do ziemi, by mogły wyrosnąć w rośliny dające więcej ziemniaków, ale i więcej oczu. Dość tego. Zawsze istniało jakieś rozwiązanie, jeśli tylko miało się wystarczająco dużo oleju w głowie, by je znaleźć. To samo rozwiązanie istniało w czasach Maga Humfreya i to samo obowiązywało w dniach Maga Greya Murphy’ego. Murphy próbował początkowo uciec z zamku bez podjęcia walki, ale gdy został zasypany przez ludzi Pytaniami, przyjął taktykę Humfreya. Żądał teraz za swoje Odpowiedzi zapłaty w postaci różnorakich posług, włącznie z całorocznym zmywaniem podłóg w zamku. Miało to zniechęcić do zadawania nieprzyzwoitych Pytań. No cóż, Lacuna była przygotowana na sprzątanie. Ale prawdę powiedziawszy, wątpiła, czy będzie musiała chwytać za szczotkę. Miała bowiem coś, czego Grey Murphy bardzo pragnął. Był to sposób na uwolnienie Murphy’ego od Kom–Plutera. Kom–Pluter usiłował kierować Xanth. Był diabelską maszyną zrobioną ze stopu cyny i ołowiu, szkła, porcelany, sznurków i wielu innych rzeczy. Miał dwie i pół cennej możliwości. Po pierwsze, mógł zmieniać rzeczywistość w swoim najbliższym otoczeniu przez zwykłe wydrukowanie pożądanej sytuacji na ekranie. Po drugie, Grey Murphy był zobowiązany służyć Kom–Pluterowi od momentu, gdy przestanie usługiwać Dobremu Magowi Humfreyowi, chwilowo nieobecnemu. Po drugie i pół, Kom–Pluter miał niewyczerpaną cierpliwość. Mógł więc czekać całe życie, jeśli byłoby to konieczne. Ponadto po powrocie Humfreya Pluter miałby na usługach pełnowartościowego Maga, co pozwoliłoby mu energiczniej zabrać się za rządzenie Xanth. Lacuna mogła coś z tym zrobić i pomyślała, że Grey Mag przejawi odrobinę zainteresowania. Niezawodnie zainteresowanie okaże jego narzeczona, księżniczka Ivy. Nie miała bowiem śmiałości poślubić Greya do czasu, aż ta drobna sprawa nie zostanie rozwiązana. Jeśli nie, cóż — trzeba będzie sprzątać. Jeżeli w ogóle dostanie się do zamku! Im bardziej próbowała się do niego zbliżyć, tym bardziej się oddalała. Palmy, choć wydawały się nieruchome, zawsze w jakiś tajemniczy sposób wyrastały na jej drodze. Gdzie znajdowała się ścieżka wiodąca do celu? Jak się uwolnić od tych zarośli? Może wyrąbać dróżkę przez las? Lecz nie miała odpowiedniego noża, a jej talent do drukowania nie nadałby się do tego za bardzo. Musiał być jakiś inny sposób. Przystanęła i zastanowiła się. Była całkiem dobrze wykształcona, gdyż nie miałoby sensu uczyć kogoś zmiany napisów, gdyby jednocześnie ten ktoś nie wiedział, co one znaczą. Powinna więc być w stanie pomyśleć samodzielnie. Nagle otrząsnęła się. Stała zagubiona na kolejnej ślepej ścieżce wśród palm. — Sądzę, że wydostanę się poza to głupie poletko rąk i stóp — powiedziała głośno. — Mam już dosyć wskazujących palców nad głową, paluchów wijących się pod nogami, nie kończących się bezdroży. Bez dalszego zastanawiania Lacuna odwróciła się na pięcie i pomaszerowała dziarsko w stronę, z której przyszła. Niemal natychmiast gęstniejące palmy zastąpiły jej drogę. Zmieniła kierunek, starając się przedzierać prosto przed siebie, mając zamek za plecami. Bez rezultatu. Prychnęła ze zniecierpliwieniem. Zaczęła krążyć, szukając jakiejś drożyny prowadzącej na zewnątrz.
— Wiem, że ona gdzieś tu jest. Ostatecznie jakoś tu wlazłam. Droga jednak cały czas igrała z nią. Lacuna próbowała poruszać się szybciej, by palmy nie nadążyły zastawić sobą kolejnego przejścia. To także nie pomagało. Zorientowała się, że gęstwina wciąga ją coraz głębiej. Im bardziej się wysilała, tym mniej ścieżki chciały z nią współpracować. W końcu stanęła przed zwartym kołem palm oddzielających ją od dróżki wiodącej z zamku Dobrego Maga. A więc przeszła przez gąszcz, tyle że niewłaściwą drogą. — W porządku, jeśli to jest droga, której szukałam — powiedziała do siebie z irytacją, ale i z radością. Zwróciła się teraz twarzą do zamku. Pierwszą próbę miała za sobą. Palmy za Lacuną zaszumiały, a palce ich stóp taplały się z hałasem w błocie. Sprawiały wrażenie zasmuconych. Zostały przecież przechytrzone. Ciężko pracowały, by uniemożliwić znalezienie właściwej drogi, nie były jednak dość sprytne, aby przewidzieć wszystkie sztuczki wędrowca. Czy mogło być inaczej, skoro miały tylko tyle rozumu, ile przypada na palce u rąk i nóg? Taka była jednak natura zadań: należało znaleźć ich słabą stronę, a następnie wykorzystać ją, zwycięsko przechodząc próbę. Lacuna stała teraz przed fosą. Pływał w niej mniej więcej dziesięcioletni chłopiec. Wyglądał zwyczajnie, może z wyjątkiem włosów, które byłe niebieskie. Zachowanie chłopca wskazywało na to, że w fosie nie ma potworów czy innych groźnych niespodzianek. Most zwodzony był opuszczony. Jeśli to wszystko nie było zwykłą iluzją albo jakąś sztuczką, mogła przejść bez kolejnej próby. To byłoby wspaniale! O moczeniu się wolała teraz nie myśleć. Ostrożnie postawiła stopę na końcu mostu. Solidny. Jednakże jakaś jego część mogła być iluzją, nie można było wykluczyć istnienia zapadni czy czegoś podobnego. Lacuna była ostrożna aż do bólu. Najgorsze próby to te, których człowiek się nie spodziewa. Nagle coś przeleciało tuż przed jej nosem. Wyglądało jak kula wody. Wylądowała z pluskiem na brzegu. To BYŁA woda. Lacuna spojrzała w stronę, skąd kula przyleciała. Zobaczyła, jak chłopiec zaczerpnął pełną garść wody i zaczął lepić z niej kolejny wodny pocisk. — Czy masz zamiar rzucić tym we mnie? — Jasne. Jeżeli rzeczywiście zamierzasz przekroczyć fosę. Moim zadaniem jest zatrzymać ciebie. Kapujesz? — Ach, więc to jest następne zadanie? — Ehe. To nic osobistego, oczywiście. Wyglądasz na całkiem sympatyczną niewiastę. Minęło już tyle czasu, odkąd ktokolwiek powiedział równie miły komplement pod jej adresem, że omal nie spłonęła rumieńcem. Czuła jednak, że to nie było bezinteresowne. — Mała kulka wody nie zdoła mnie zatrzymać. — A co powiesz o dużej? Chłopak nabrał podwójną ilość wody i zrobił z niej pocisk wielki jak piłka plażowa. — Nie zdołasz tym rzucić. W odpowiedzi przerzucił kulę nad mostem. Nie wyglądało, by kosztowało go to wiele wysiłku. Taka bryła rzeczywiście mogła zwalić ją z mostu. — W porządku. Przejdę w takim razie w bród albo przepłynę. Chłopiec przesunął ręce nad powierzchnią wody. Nagle pojawiły się fale. Burząc spokojną wodę fosy, rozbijały się o brzeg. Kolejny ruch ręką sprawił, że fale gwałtownie urosły. To wystarczyło, aby Lacuna zaczęła się wahać. — Widzę, że twoją specjalnością są sztuki magiczne z wodą. Muszę przyznać, że robisz na mnie wrażenie. Jak się nazywasz? — Ryver. — Chłopiec zaczął przebierać palcami stóp. Wydawał się nieśmiały, więc postanowiła z nim porozmawiać.
— A więc odbywasz roczną posługę za Odpowiedź. — Tak. — Jeśli mogę spytać, po co przybyłeś do Dobrego Maga? — Ach, oczywiście, możesz spytać! Zapytałem go, jak mam znaleźć prawdziwą rodzinę, która zechciałaby mnie adoptować, gdyż chcę być prawdziwym chłopcem, a do tego potrzebna jest prawdziwa rodzina. — To ty nie jesteś prawdziwy? — zapytała zdumiona Lacuna. — Niestety nie. To znaczy nie z krwi i kości. Jestem z wody. — Z wody? — Teraz dopiero była naprawdę zaciekawiona. — To, że potrafisz wyczyniać te wszystkie sztuczki z wodą, nie znaczy, że nie jesteś człowiekiem. — Potrafię bawić się wodą, gdyż jestem wodą. Spójrz. — W jednej chwili rozpłynął się, odpłynęły jego stopy, jego nogi i reszta ciała aż do głowy. — Wyglądam jak chłopiec, ale to woda. Chciałbym być chłopcem, który posiada jedynie umiejętność panowania nad wodą. I kiedyś tak będzie. Gdy znajdzie się rodzina, która mnie zechce. Tak mówi Dobry Mag. Skinęła ze zrozumieniem głową. — Po zakończeniu służby wyruszysz na poszukiwania dobrej rodziny, która zechce chłopca w twoim wieku? — Właśnie. Jak sądzisz, znajdę to, czego szukam? Był bardzo ożywiony pragnieniem i nadzieją, nie chciała więc gasić jego entuzjazmu. Jednak z drugiej strony wątpiła w szczęśliwe zakończenie. Rodziny przeważnie wolą wychowywać własnych dziesięcioletnich chłopców. — Czy Dobry Mag powiedział, że mógłbyś znaleźć taką rodzinę? — Jego Księga Odpowiedzi powiedziała że tak, jeśli wykonam swoją pracę sumiennie i będę uprzejmy dla starszych. Tak też postępuję. Rzeczywiście tak postępował. Skutecznie powstrzymał Lacunę od przekroczenia fosy, ale był przy tym pełen kurtuazji. Raczej ostrzegał ją pociskami z wody, a nie próbował trafić. I grzecznie odpowiadał na pytania. Był naprawdę miłym chłopcem. — Myślę, że to prawda. Ale, ale, wiesz, że muszę znaleźć sposób na przejście pomimo twoich wysiłków? — Oczywiście. Życzę ci dużo szczęścia, lecz muszę uczynić wszystko, co w mojej mocy, by cię zatrzymać. Jeśli w czasie przeprawy zaczniesz tonąć pod moimi falami, uratuję cię. Nie chciałbym kogoś skrzywdzić. — Doceniam to. — W jej głosie nie było ani odrobiny ironii. Rzecz jasna nie był to pojedynek na śmierć i życie, lecz zwykłe zadanie, a Ryver robił to, co do niego należało. Zaczęła się zastanawiać, potem trochę podumała, w końcu przez chwilę pomyślała, a chłopiec w tym czasie najpierw rozpuścił głowę, by po chwili ponownie przyjąć postać chłopca, i do tego w ubraniu. Wyglądał bardzo realnie i Lacuna była pewna, że jest prawdziwy, choć nie miał ciała. Gdyby adopcja mogła dać mu ciało, byłoby wspaniale. Wiedziała, że zwykli ludzie i tak składają się przede wszystkim z wody, Ryver miał jej w sobie jedynie trochę więcej. Błysnęła jej pewna myśl. — Ryver, czy ty umiesz czytać? — No pewnie. Czarodziejka Ivy nauczyła mnie czytać. Pokazała, jak zacząć, a następnie tak wzmocniła tę umiejętność, że zrobiła ze mnie fachowca. Wiesz, jej talent polega właśnie na wzmacnianiu. Ale w zamku mają, przepraszam za określenie, książki do kitu, niezbyt zabawne, jeśli nie jest się specjalnie wtajemniczonym. Lacuna to właśnie spodziewała się usłyszeć. — Moją specjalnością jest zmiana napisów. Mogę również zapisać te miejsca, które dotychczas
nie były zapisane, i potrafię panować nad treścią. Pozwól, że dam ci coś interesującego do przeczytania. — O nie! — wykrzyknął chłopiec. — Nie zawrzemy żadnej umowy, która pozwoli ci przejść. To nie jest w porządku. — Mój drogi, nie próbuję cię przekupić. Chcę jedynie zrobić sztuczkę, sądzę, że dość uczciwą. Zamierzam pokazać ci pewien tekst, jeśli nie będzie ciekawy, po prostu go nie przeczytasz. — To nie zadziała — odpowiedział. Spojrzała na gładką powierzchnię wody. Nagle zaczęły się na niej pojawiać słowa, ślizgały się od prawej do lewej, tworząc płynące zdania. Znikały, gdy dopływały do lewego marginesu, tak że tylko część fosy była pokryta tekstem. DAWNO, DAWNO TEMU ŻYŁ CHŁOPIEC IMIENIEM RYVER, STWORZONY Z WODY. PRAGNĄŁ OTRZYMAĆ PRAWDZIWE CIAŁO — mówiły płynące słowa. — Ależ to o mnie! — zawołał Ryver. — Właściwie to jest standardowa opowieść. Użyłam twego imienia, by uczynić ją nieco ciekawszą. — W porządku. — Czytał dalej, by nie uronić żadnego słowa. Tak jak się spodziewała, był zafascynowany faktem, że może czytać o sobie. Wielu ludzi zachowuje się tak samo, szczególnie gdy wzmianki są pochlebne. To działało jeszcze lepiej, gdy aluzje były obraźliwe, lecz Lacuna nie miała dość oleju w głowie, by wypisywać kalumnie. Opowieść popłynęła dalej. PEWNEGO DNIA RYVER SIEDZIAŁ NA BRZEGU FOSY i OBSERWOWAŁ RYBY, GDY NAGLE OBOK PRZESZŁA JAKAŚ DZIWNA POSTAĆ. TO SMOK ROZGLĄDAŁ SIĘ ZA SMACZNYM KĄSKIEM NADAJĄCYM SIE NA RUSZT. „HA” POWIEDZIAŁ SMOK. „SĄDZĘ, ŻE JESTEŚ OSOBĄ, KTÓREJ WŁAŚNIE SZUKAM. CHODŹ ZE MNĄ, A DOSTARCZĘ CI WRAŻEŃ, JAKICH NIKT NIGDY CI NIE DA”. — Ufff — sapnął pełen życia (a może wody?) Ryver. — Chcesz mnie upiec, zjadliwy potworze. Opowieść najwyraźniej go wciągnęła. A Lacuna podgrzewała nastrój. „OCH, CZYŻBY?” SMOK PARSKNĄŁ, A JEGO ODDECH SPIEKŁ ROŚLINY NA BRZEGU. „BĘDĘ ZIAĆ, BĘDĘ DMUCHAĆ I UPIEKĘ TWOJĄ GŁOWĘ”. — Taak, pieczony móżdżek? Chciałbym zobaczyć, jak próbujesz! — powiedział coraz bardziej podniecony Ryver. I SMOK ZIONĄŁ, I DMUCHNĄŁ, I WYDOBYŁ Z SIEBIE TAKI STRUMIEŃ OGNIA, ŻE ZIEMIA POCZERNIAŁA, Z KAMIENI POSYPAŁY SIĘ ISKRY, A FOSA ZACZĘŁA PAROWAĆ. LECZ NIE MÓGŁ UPIEC RYVERA, GDYŻ CHŁOPIEC ZROBIONY BYŁ Z WODY. W ODPOWIEDZI CHŁOPAK UNIÓSŁ WODNY BICZ I TRZASNĄŁ NIM W PYSK SMOKA. — Zgaduję, że to ugasi twoje palenisko, nadęty pyszałku. ROZGNIEWAŁO TO SMOKA OKRUTNIE. OTWORZYŁ WIĘC PASZCZĘ I ZASZARŻOWAŁ. SRÓBOWAŁ WBIĆ ZĘBI — SKA W RYVERA, ALE BEZ SKUTKU. SMOCZE ZĘBY NIE POTRAFIŁY GRYŹĆ WODY. CHŁOPIEC NIE CZEKAŁ, STRZYKNĄŁ STRUMIENIEM WODY W OCZY I USZY POTWORA. SMOCZYDŁO NIENAWIDZIŁO TAKICH ZABAW, NO BO KTO LUBI MYĆ USZY? Tekst płynął, a chłopiec pochłaniał go chciwie. Nawet nie zauważył, gdy Lacuna przeszła po moście. Wszystko grało. Zostawiła dość tekstu, by zająć Ryvera na co najmniej pół godziny. Nie była pewna, na jak długo zdoła rozproszyć jego uwagę, dlatego dołożyła więcej tekstu. Poza tym sprawiało jej prawdziwą przyjemność, że ktoś czytał jej opowiadanie z zainteresowaniem. Nauczyła się pisać opowiadania dla dzieci, kiedy pełniła funkcję opiekunki, i trzeba przyznać, że
naprawdę to lubiła. Ryver stanowił idealną publiczność. Przeszła już przez fosę, ale ciągle jeszcze była na zewnątrz murów. Na wprost niej znajdowały się drzwi. Podeszła i nacisnęła klamkę. Nic. Drzwi były nadal zamknięte, a Lacuna nie miała do nich klucza. Oto stanęło przed nią trzecie zadanie. Rozejrzała się dookoła. Między fosą a murami biegła wąska ścieżka okalająca zamek. Wytyczona była krzewami przypominającymi regały. Ich pnie wyrastały idealnie pionowo, a gałęzie rosły dokładnie poziomo. Przestrzenie wypełniały liście, tworząc charakterystyczny deseń. Owoce miały prostokątne kształty i wyglądały zupełnie jak książki na półkach. Jakiś chłopiec siedział na brzegu, zrywał jagody i ze smakiem zajadał. Bardzo przypominał Ryvera. — Kim jesteś? — zapytała, nie bardzo spodziewając się odpowiedzi. — Nazywam się Torrent i jestem bliźniakiem Ryvera. Czyż można było w to uwierzyć? Może na razie. — Cóż to za dziwne rośliny? — spytała. — To krzewy biblioteczne — odrzekł. — Mają w sobie nieskończoną wiedzę, którą zdobywam, zjadając owoce. Zbyt piękne, by było prawdziwe, pomyślała Lacuna i wiedziała, że przeczucie jej nie myli. Postanowiła sprawdzić chłopca. — Skoro jest, jak mówisz, wiesz na pewno, gdzie znajduje się klucz do tej bramy. — Oczywiście. Oto on — odpowiedział, wręczając Lacunie duży drewniany klucz. Spróbowała włożyć go do zamka, lecz nie pasował. Wróciła do chłopca i poinformowała go o swoim odkryciu. — Ten nie pasuje. Gdzie jest właściwy? — Z drugiej strony zamku. Wątpiła w prawdziwość tych słów, ale udała się na spacer wokół murów. Na ścieżce znalazła mały metalowy kluczyk. Podniosła go i zawróciła do drzwi. Ten również nie pasował. Spojrzała na chłopca, który cały czas jadł jagody. Dwukrotnie już ją oszukał. Stało się oczywiste, że mówienie prawdy nie jest jego najmocniejszą stroną. Jakim sposobem wyciągnąć od niego potrzebną informację? Zdecydowała się na eksperyment. — Torrent, czy jesteś częścią próby, którą muszę przejść? — Tak. — A więc twoim zadaniem jest zmylić mnie tak, bym nie znalazła klucza. — Nie. — I wykonujesz swoją pracę, okłamując mnie. Zawahał się, a ona wiedziała dlaczego. Jeśli skłamie, będzie o tym wiedziała, co uczyni kłamstwo bezwartościowym, ale jeśli powie prawdę, nie oszuka jej. — Nie. Co oznaczało oczywiście „Tak”. — A więc kłamałeś także o sobie. Nazywasz się Ryver. — Nie. — To gdzie w takim razie jest Ryver? Nie ma go tam, przy fosie. Spojrzał za siebie z grymasem na twarzy. Z powodu nie dokończonej opowieści był bardzo bliski płaczu. Nic nie powiedział, co Lacunie wystarczyło za odpowiedź. — I nie oczekuje się od ciebie, że będziesz częścią próby — stwierdziła, pamiętając, że już przedtem powiedział, iż jest zamieszany w sprawę. — Jeśli zechcę, mogę być — odparł chytrze.
— Oczywiście mówisz teraz prawdę. Zwiesił głowę. — Złapałaś mnie. Ale to nie ma znaczenia, gdyż musiałem kłamać z powodu próby, której zostałaś poddana. — Dlaczego po prostu nie odmówiłeś udzielenia mi jakichkolwiek informacji? — Ponieważ… — zamilkł nagle. — Nie mogę powiedzieć. — Ponieważ kłamstwo jest drogą do rozwiązania — powiedziała głośno Lacuna, zgadując w czym rzecz. — Nie. — Co znaczy „Tak”. A jagody, czy one także grają w tym przedstawieniu jakąś rolę? — Nie. — A więc grają. Właściwie to jakiego rodzaju są te owoce? — Są trujące. — Źle. Przecież je jadłeś. Byłeś prawdomównym chłopcem. Potem przestałeś być prawdomównym chłopcem. Jadłeś jagody. Powiedziałeś, że to zbiory biblioteczne, ale ja myślę, że to jagody kłamstwa. Uczyniły z ciebie kłamczucha* . — Nie. — Jeśli zjem jedną, także zacznę kłamać. — Nie. — Lecz trudno jest kłamać, gdy nie zna się prawdy. Być może jagody zawierają rzeczywiście wiele informacji, a nawet wiedzą, jak kłamać na ich temat. Osoba, która je zje, pozna więc prawdę, o której nie poinformuje innych. — Nie. Lacuna zerwała jagodę i wepchnęła sobie do ust. Była tak słodka, aż ją zemdliło. Nagle powiedziała: — Klucz jest… — Informacja przebiegła przez jej umysł. — O tam! Wskazała miejsce, gdzie znajdował się kolejny fałszywy klucz. Ale teraz wiedziała także, gdzie jest ten, którego szukała. Znajdował się pod wodą, przy brzegu fosy, w mule. Poszła tam, zanurzyła rękę i wyłowiła go. Wykonany został z cienkiego kamienia. Podeszła do drzwi i włożyła klucz do dziurki. Pasował. Obejrzała się na Ryvera. Spoglądał na nią smutnym wzrokiem. Czuła ciągle, jak w wyniku zjedzenia jagód jej umysł przesiewa informacje. Teraz wiedziała, dlaczego chłopiec wziął udział w tej próbie, zamieniając się rolami z gnomem, który miał jeść jagody i kłamać. Ryver był samotny. Rzeczywiście chciał zostać częścią rodziny, a ona, istota ludzka, pomogła mu zbliżyć się do tej iluzji. Wykorzystał okazję, by się do niej zbliżyć, wejść z nią w jakiś układ, nawet negatywny. Poczuła, że jest jej przykro z powodu chłopca. Nie powiedziała nic, gdyż nie chciała kłamać, a ciągle czuła działanie owoców. Odwróciła się i otworzyła drzwi. Przeszła przez próby obronną ręką i musiała przyznać, że były interesujące, lecz nie czuła pełnej radości. Dowiedziała się, iż nie jest jedyną osobą, której życie jest do bani. * Nieprzetłumaczalna gra słów o bardzo podobnej wymowie: libraries — książki, seria wydawnicza; lie berries — jagody kłamstwa (przyp. tłum.).
2. KOSZYK Tuż za drzwiami czekała na Lacunę Ivy. — Wiedziałam, że pokonasz trudności! — zawołała, serdecznie ściskając Lacunę. W dawnych czasach Ivy była jednym z tych dzieci, którymi Lacuna się opiekowała i pamiętała, że zawsze doskonale się rozumiały. Ivy była teraz atrakcyjną, dwudziestojednoletnią kobietą, bez wątpienia szczęśliwą w swoim związku z Greyem Murphym. — Nie mogę powiedzieć, bym się cieszyła z naszego spotkania — odpowiedziała Lacuna i nagle z zakłopotaniem zasłoniła usta ręką. — Ojej, to te jagody kłamstwa, których nie jadłam. — Ach, nic nie szkodzi. Efekty miną dość szybko, jeśli tylko nie zjadłaś zbyt wielu. — Zjadłam ich całą masę. — Świetnie, to znaczy, że zjadłaś tylko jeden owoc. Gdybyś zjadła ich dużo, twoja odpowiedź byłaby zupełnie inna. Chodź, myślę, że Grey jest już gotów, by cię przyjąć. Niestety nie wygląda na zadowolonego. Pytanie, z którym przychodzisz, musi być szczególnie kłopotliwe. Lacuna wzruszyła ramionami, aby kolejne kłamstwo nie wyszło z jej ust. Idąc za Ivy, doszła do centralnej sali zamku, gdzie czekał na obie panie Mag. Grey był teraz przeciętnym, dwudziestodwuletnim mężczyzną. Jego ojcem był Zły Mag Murphy, który pochodził sprzed ośmiuset, a może nawet dziewięciuset lat, lecz podobnie jak Mistrz Zombi i duszyca Millie przeniknął do teraźniejszości Xanth. Oczywiście Murphy — ojciec przestał być zły. Wyrzekł się tego przywileju, by móc pozostać w czasie teraźniejszym. Rzadko korzystał ze swego talentu sprowadzania nieszczęść, a jeśli już to robił, to, koniec końców, dla dobrej sprawy. Pozornie brzmi to paradoksalnie, ale tylko pozornie. Jeśli przeklinał kogoś złego, wtedy ta osoba lub rzecz nie mogła sobie z niczym poradzić i w konsekwencji złośliwe zamiary nie zostały osiągnięte. Grey nigdy nie był zły, rzecz jasna. Spoczywał na nim jednak obowiązek służenia Kom–Pluterowi. Zawdzięczał ten stan rzeczy umowie podpisanej wiele lat wcześniej przez rodziców, którzy nie zdawali sobie wtedy sprawy, że kiedyś trzeba będzie jej warunki wypełnić. Jego ojciec nie miał dość mocy, by przekląć wprost diabelską maszynę, lecz wystarczyło mu energii do rzucenia klątwy na cały jej szatański plan. To właśnie uratowało Greya — w każdym razie aż do powrotu Dobrego Maga Humfreya. Grey podszedł do Lacuny, aby uścisnąć jej rękę. Był to jeden z ciekawszych obyczajów mundańskich, które postanowił zachować. Oznaczał, że wita ją przyjaźnie bez wywyższania się i tego samego oczekuje względem siebie. — Nie sądzę, iż należałoby długim przemówieniem powstrzymywać cię od zadania Pytania. — Magu, moje życie straciło sens. Wszystko, czego pragnę, to dowiedzieć się, gdzie w moim ponurym życiu zeszłam z właściwej drogi. — Czy jesteś pewna, że o to właśnie ci chodzi? — zapytała Ivy. — Tak. Może wtedy będę wiedziała, co z tym dalej zrobić. — Ivy zwróciła się do Greya: — Wydaje się to dość proste. — Niestety tak nie jest — odpowiedział Mag. Ponownie spojrzał na Lacunę. — Wolałbym, abyś nigdy nie zadała tego Pytania. — No cóż, nie chcę znać powodu twej irytacji, lecz sądzę, że mam prawo pytać, skoro przebrnęłam przez próby i jestem gotowa służyć ci przez rok. Grey zmarszczył brwi. — Nie jestem jeszcze dość biegły w magii wiadomości. Dobry Mag Humfrey wiedziałby o wiele lepiej, jak uchwycić ów problem. Lecz słyszałem grzmoty, które dowodzą, że Odpowiedź na
Pytanie jest bardziej skomplikowana dla nas obojga, niż się wydaje. W rzeczywistości oznaczają, że jeśli odpowiem, sytuacja w Xanth może się całkowicie zmienić. Nie chcę podejmować ryzyka. Nie kierując się jakąkolwiek niechęcią do ciebie, muszę odmówić ci prawa do Odpowiedzi. — Grey! — zawołała przerażona Ivy. — Znam Lacunę od czasu mego dzieciństwa. Ona jest naprawdę dobrą istotą. Ma tylko jedno proste Pytanie. Jak możesz tak postępować? — Wiem wystarczająco dużo, by stwierdzić, że to jest najlepsze rozwiązanie — odpowiedział nieszczęśliwy. — Lecz jeśli pragnie zadać inne pytanie… — Nie. Interesuje mnie jedynie to, które zadałam — rzekła twardo Lacuna. — W takim razie bardzo przepraszam, ale… Lacuna utkwiła w nim spojrzenie Dorosłego. Zbyt niedawno był dzieckiem, aby zdążyć się na nie uodpornić. Zmieszany przebierał w miejscu nogami. — Nie przyszłam tu po krótkie „nie” zamiast Odpowiedzi. — Może wyglądała na przeciętną i nudną, ale na pewno znała swoje prawa. — Upieram się. Gdzie popełniłam błąd? Grey czuł normalne w takiej sytuacji przygnębienie, lecz ciągle próbował trwać przy swoim. — Nie mogę… W takim razie nadszedł czas na marchewkę. Doskonale wiedziała, jak posługiwać się kijem i marchewką. Każda opiekunka do dzieci musiała opanować tę sztukę. — Myślałam o bardzo szczególnych usługach, by wynagrodzić twój trud. — Pewien jestem, że gdybym miał skorzystać z twych usług, mogłabyś wprawić w zakłopotanie innych kandydatów bałamutnymi tekstami wypisywanymi na murach zamku, lecz… — Magu, mogę uwolnić cię od zobowiązań wobec tej diabelskiej maszyny. Oczywiście nawet po powrocie Maga Humfreya. Grey i Ivy aż podskoczyli na propozycję Lacuny. — Możesz to zrobić? — szepnęła Ivy z nieśmiałą nadzieją w głosie. — Mogę pójść do Kom–Plutera i zapisać na jego ekranie informację o tym, że zobowiązanie Maga Greya wobec maszyny dłużej nie obowiązuje. A że rzeczywistość dostosowuje się do zmieniających się na ekranie zapisów, moja informacja także stanie się rzeczywistością. Nie będzie żadnego zobowiązania. Ivy zwróciła się w stronę Greya. Oczy mu lśniły. — Czy ona może to zrobić? Mag sięgnął po wielką księgę leżącą na stole. Wertował szybko strony, wpatrując się w ich zbutwiałą, tajemniczą otchłań. Nagle zatrzymał się na jednej z nich. Znalazł to, czego szukał. — Jest. Może to zrobić. Jeśli tylko zapisze właściwe słowa na Pluterze. Pod warunkiem, że ma wystarczająco silne nerwy, by wystawić tę diabelską machinę do wiatru w jej własnej, równie diabelskiej norze. Musi jednak pamiętać o słowie, które trzeba zapisać na końcu informacji. W przeciwnym wypadku cały wysiłek diabli wezmą. — Podaj to słowo — poprosiła Lacuna. — „Kompilować”. — To znaczy zebrać coś? — Kompilować. To słowo ma specjalne znaczenie dla Kom–Plutera. Ono zamyka i zatwierdza każdą informację wydrukowaną na tym jego strasznym ekranie. Sam Kom–Pluter potrafi zmienić wszystko z wyjątkiem siebie, słowo — klucz zaś umie zmienić Kom–Pluter. Znam się na tym dzięki moim kontaktom z podobnymi maszynami w Mundanii. — A więc… — niecierpliwiła się Ivy. Grey podniósł ręce w geście poddania. — Usługi, którą proponujesz, nie mogę odrzucić. Muszę więc odpowiedzieć na twoje Pytanie. Lacuna uśmiechnęła się z ogromną ulgą. Prawda była taka, że uwolniłaby Greya tak czy owak. Wiedziała, jak wielką radość sprawi to Ivy. Lepiej jednak się stało, że za swoją usługę mogła
otrzymać zapłatę. — Dobrze — odparł Mag ze srogim wyrazem twarzy, odwracając stronice Księgi Odpowiedzi. — Muszę odpowiedzieć i mam nadzieję, że konsekwencje nie będą tak straszne, jak być mogą. — Odnalazł potrzebny fragment, przeczytał go i spojrzał na nią z zakłopotaniem. — Sądzę, że to nie będzie miało dla ciebie żadnego praktycznego znaczenia. Czy naprawdę jesteś pewna, że…? — Jestem zdecydowana. — Księga mówi, że powinnaś była mu się oświadczyć. — Ależ to żadna odpowiedź — zaprotestowała Ivy. — Komu i kiedy? Oczywiście nie ma niczego złego w tym, że dziewczyna się oświadcza. Ja także oświadczyłam się Greyowi i zgodził się. Ale… — To wystarczy — zapewniła ją Lacuna. — Wiem, co ta informacja oznacza. Gdybym tylko o tym pomyślała! — Kto…? — Zdarzyło to się dwanaście lat temu, gdy byłam w wieku Greya. Chodzi o Vernona, który potrafi zawrócić innym w głowie; na tym polega jego talent. Oczywiście ze mną zrobił to samo. Rozkochał mnie w sobie. Był przystojnym i skromnym mężczyzną. Chciałam go poślubić, lecz niestety nigdy nie poprosił o moją rękę. Sądzę, że był zbyt nieśmiały. Myślę, że wtedy nie byłam tak przeciętna jak teraz. Później poślubił skąpą kobietę, która powiedziała mu, że powinien wiedzieć, co jest dla niego lepsze. Nie można jednak powiedzieć, żeby to właśnie ona była tym „lepszym”. Uczyniła jego życie nędznym. Chyba na tym polegała jej zdolność. Bocian nigdy nie przyniósł im dzieci, prawdopodobnie z powodu owej nędzy panującej w ich domu. — Lacuna ze smutkiem pokiwała głową. — Teraz, gdy znam Odpowiedź, wszystko jest dla mnie jasne. Rzeczywiście postąpiłam wtedy nierozmyślnie. W swej skromności nie dostrzegał wartości talentu, który posiadał. Wiem, że gdybym mu się tylko oświadczyła, na pewno przyjąłby mnie z radością. Ale nie zrobiłam tego. — Czy ta wiadomość zdoła ci jakoś pomóc, skoro jest dwanaście lat za późno? — zapytała Ivy. — Chyba nie. Mam jedynie satysfakcję, znając Odpowiedź. Następnym razem, gdy spotkam mężczyznę, którego powinnam poślubić, oświadczę mu się. Oczywiście odrzuci mą rękę, ponieważ jestem teraz kobietą w średnim wieku niewartą niczyjej uwagi. Lecz może w końcu… Ivy czuła się zakłopotana. — Grey, wiem, że odpowiedziałeś na jej pytanie, lecz zważywszy na wartość usługi, jaką ma dla nas wykonać, odpowiedź nie jest wystarczająca. Lacuna uwolni cię od zmory twego życia. Czy nie ma sposobu, by uwolnić ją od niej samej? Może należałoby ją wysłać do przeszłości? Wiem, że nie popełni drugi raz tego samego błędu. — Naprawdę, nie sądzę — odpowiedział Mag. — Spójrz do Księgi — nalegała tym charakterystycznym tonem, którym potrafiły przemawiać tylko członkinie Żeńskiej Konspiracji. Mag wzruszył ramionami i przewrócił kilka stronic. Znalazł w końcu właściwy akapit i dokładnie go przeczytał. — To wydaje się możliwe. Ale… — Możliwe?! — wykrzyknęła Lacuna. — Zmienić tę okropną decyzję? — Tak. Lecz nie rozumiem niestety szczegółów technicznych. Księga daje Odpowiedź w języku programowania i jej zrozumienie choćby w części zabrałoby mi lata. Jedynie Humfrey, który wiek cały stracił na studiowanie niuansów, jest w stanie zgłębić znaczenie Odpowiedzi. — Muszę więc pójść zapytać Humfreya! Zaraz potem wykonam swoje zobowiązanie wobec ciebie. — Ale Humfrey przebywa obecnie pod niemożliwym do określenia adresem w Świecie
Hipnotykwy — zaprotestował Grey. — Nie chce, by mu przeszkadzano, gdyż musi zrobić coś szczególnie ważnego. — Porozmawia ze mną. Byłam na jego ślubie — odrzekła poufale Lacuna. — Przebywa obecnie w przedsionku Piekła, najstraszniejszym obszarze Królestwa Snów. Nie odważysz się tam pójść. — Ależ odważę! Jeśli jest sposób naprawienia błędu, dlaczego nie miałabym zrobić dla siebie tego, co zrobię dla ciebie. Magu, powiedz, jak odnaleźć Humfreya. — Nie uważam… — nie skończył, gdyż Ivy obrzuciła go swym spojrzeniem, kolejną sztuczką żeńskiej magii. — Nie potrzebujesz mówić — powiedziała Lacuna. — Zrobię to. Jeśli muszę spełnić kolejną usługę za Odpowiedź, z radością będę służyć. Pozwól mi pójść do Kom–Plutera i zająć się nim, potem wrócę i wtedy… — Nie. Skoro tak bardzo tego pragniesz, pomogę ci znaleźć drogę do Humfreya bez dalszych wykrętów. Zrobię to teraz. Twoja usługa dla mnie może poczekać. — No cóż, jeżeli jesteś pewien… — Nie jestem pewien. Ale sprawa została już zdecydowana. — Nieuchronnie — szepnęła Ivy. — Czuję się tak źle jak… jakże jej na imię? — zawahał się Mag. — Metria — podpowiedziała Ivy. — Tak, demonica Metria — przytaknął. — Gdy mówi niewłaściwe słowo. — Spojrzał na Lacunę. — Niemniej wyślę cię na spotkanie z Humfreyem. Wiedz jednak, że to nie jest przyjemna podróż. — Całe moje życie nie jest przyjemną podróżą! Dreszcz emocji bardzo mi się przyda. — W takim razie możesz iść do Piekła. Zaskoczona Lacuna zapomniała języka w gębie. — Ale… — W koszyku — powiedział. — Oto gdzie przebywa teraz Humfrey, a sposób, który ci polecam, to jedyny dostępny dla obcych. — Och. — Przez moment wydawało się, że zupełnie nie rozumiała propozycji Maga. Mundańczycy znani byli z nie najlepszych manier. — Ale możesz to zrobić jutro — stwierdziła Ivy. — Dzisiaj zapewne zechcesz odpocząć. — Nie będę traciła czasu na odpoczynek. Pójdę prosto po drugą Odpowiedź do Maga Humfreya. — Jak sobie życzysz — odpowiedział Grey. Podszedł do kredensu, otworzył go i wyjął zamknięty słoik. Odkręcił pokrywkę i z wnętrza wyciągnął malusieńki jak naparstek, wypleciony koszyczek z nitką do zawieszenia. Podrzucił nitkę w stronę sufitu i koszyk zawisł, utrzymując się w powietrzu. — Oto koszyk — powiedziała Ivy. — To jedno z magicznych urządzeń, których sporo znaleźliśmy w zbiorach Humfreya. Najwidoczniej użył tego i przysłał z powrotem. W nim udasz się do Piekła. — Ależ w żaden sposób nie zmieszczę się do tego maleństwa — zaprotestowała Lacuna. Grey uśmiechnął się. — Twoje ciało będzie odpoczywać w trumnie tak jak ciało Humfreya. Jedynie dusza wyruszy w podróż. Nie musisz się obawiać, twoje ciało będzie całkiem bezpieczne aż do powrotu. Ivy podeszła do niskiej, solidnej ławy. Podniosła siedzisko, które okazało się wiekiem wyściełanej trumny. — Połóż się w niej — poleciła Lacunie. Lacuna poczuła się nieswojo. Spać w trumnie? Jednak jeśli to jest jedyna droga do celu, trudno,
musi się zdecydować. Weszła do trumny i położyła się na wznak. Ogarnęło ją dziwne uczucie, że jest starsza i jeszcze bardziej przeciętna, niż była w rzeczywistości. Grey zakołysał koszyczkiem i polecił Lacunie, by do niego weszła. Chciała zaprotestować, gdy nagle poczuła, że płynie w stronę magicznego pojazdu, który gwałtownie zwiększył swą objętość. Złapała za krawędź i wdrapała się do środka. Nie był dokładnie jej rozmiarów, mogła jednak stanąć w nim wyprostowana i wyglądając przez krawędź, patrzeć w dół. Zobaczyła swe olbrzymie ciało leżące w trumnie. W każdym calu wyglądało tak nędznie, jak się tego spodziewała. Odwróciła twarz w inną stronę. Gdy tylko wykonała ten ruch, koszyk ruszył. Zakołysał się na końcu liny przywiązanej do mocnego uchwytu. Pokój, a właściwie cały Zamek Dobrego Maga, wydawał się znikać. Wyruszyła w swoją podróż. Koszyk przechylił się i ruszył w dół. Lacuna dwoma rękoma uchwyciła się jego krawędzi. Mijała strefę cieni i chmur. Za chmurami pojawiły się niewyraźne błyski, jakby kontury jakiegoś świetlnego widowiska. Niektóre z chmur przypominały monstra o wstrętnych twarzach, jak na przykład Cumulo Fracto Nimbus, największy sknera wśród chmur, który przybrał pozę jak do portretu. Jedna z chmur otworzyła swe wielkie usta i koszyk wpadł prosto w nie. Sceneria uległa zmianie. Wszystko pływało, od maleńkich żołędzi aż po olbrzymie dęby. Lacuna znalazła się w Królestwie Snów, do którego normalna droga wiodła jedynie przez hipnotykwę. Okazało się, że jest inny sposób na zwiedzanie krainy marzeń sennych. Do Piekła w koszyku! Któż mógł się tego spodziewać! W końcu to było dość interesujące. Były tam jednak i sceny bardziej niż ciekawe, nawet groteskowe. Byli więc strapieni przedstawiciele gatunku ludzkiego, zagubione zwierzęta, przedziwnie dobrane przedmioty, które wyglądały na zniszczone. Tworzywo koszmarów sennych, zapasowe rekwizyty, które być może, wisząc w otchłani zapomnienia czekały na swoją rolę w naprawdę nieprzyjemnej historii dla tego, kto sobie na nią rzeczywiście zasłużył. Lacuna rzadko cierpiała z powodu złych snów, to także było częścią jej nudnego życia. Jakże osoba, która nigdy nie zrobiła niczego szczególnie nagannego, może oceniać złe sny? Nagle dostrzegła niewyraźną twarz, ani interesującą, ani przeciętną. Z jej ust wydobywały się, bez logicznego porządku, szeregi liczb. Liczby rosły, zamieniając się w końcu w obrazy. Były rzeczywiście dziwne. Jeden przedstawiał spacerującego mężczyznę z dwiema lewymi nogami, co czyniło go szczególnie niezgrabnym. Inny był błękitną lub różową klaczą, która nie mogła powiedzieć, jakiego jest koloru, gdyż nieustannie zmieniała barwy, które jednak nigdy się ze sobą nie mieszały. Trzeci pokazywał mężczyznę, którego głowa była kupą zwierzęcego łajna. Nagle Lacuna pojęła. — Językowe figury! — wykrzyknęła. — W Królestwie Snów odczytuje się je dosłownie! Człowiek z dwiema lewymi stopami, klacz innego koloru, głowa z gnoju! Wszystkie te postacie były w znacznie gorszym niż Lacuna położeniu. Czuła się z tego powodu trochę zadowolona i trochę winna. Jak to dobrze nie być zbyt dosłowną* . Wtedy niespodziewanie koszyk wpadł do małego pokoju. Upadł na podłogę i prawie się wywrócił. Lacuna wygramoliła się na zewnątrz. Była na miejscu. Gdy tylko złapała równowagę, ujrzała, że koszyk zakołysał się i zniknął. — Och! — krzyknęła, próbując go złapać, ale się spóźniła. Transport w stronę powrotną przepadł. Ale przecież Grey i Ivy wiedzieli, gdzie jej szukać. Bez wątpienia wyślą koszyk z powrotem, gdy zauważą, że jest pusty. Musiała w to wierzyć. Rozejrzała się dookoła… i zauważyła Dobrego Maga siedzącego na drewnianym krześle! Rozpoznała go błyskawicznie. Nie * Lacuna (ang.) — luka, pustka (przyp. tłum.).
mogło być żadnej pomyłki! Był to mały staruszek o posturze gnoma. Chyba drzemał. To było wszystko. Oprócz jeszcze jednego krzesła pokój był pusty. Usiadła na nim. Prawdę powiedziawszy, poza tym niewiele mogła zrobić. Wygładzając obskurną sukienkę zauważyła, że ma na sobie to samo ubranie co zwykle, pomimo że teraz jest jedynie swoją duszą. To dobrze; nie chciałaby poruszać się po tej diabelskiej strefie nago, choć prawdopodobnie w tym miejscu trudno utrzymać cokolwiek w sekrecie. Pomieszczenie, w którym się znajdowała, nie mogło być Piekłem, gdyż nigdzie nie paliły się piekielne ognie. To musiała być piekielna poczekalnia. Dlaczego Humfrey ciągle czekał? Co on tutaj w ogóle robił? Gdzie znajdowała się jego rodzina? Minęło już dziesięć lat, odkąd zniknął ze swego zamku wraz z żoną i synem, opuszczając Xanth w krytycznym położeniu. Centaurzyca Chex odkryła jego nieobecność razem ze swymi przyjaciółmi ogrem Eskiem i kopaczem Polneyem. Kiedy byli bliscy rozwiązania swych zadań, mieszkańcy zamku nagle zniknęli. Fakt ten stał się największą zagadką Xanth: Co się właściwie wydarzyło? Zapewne to nie był jej interes, lecz chciała wiedzieć. Sama miała jedno Pytanie, które było związane z Magiem. Będzie musiała opanować swą ciekawość co do reszty jego życia. Nie chciała wyrywać Maga z drzemki. Nie wiedziała jednak, jak długo może bezpiecznie pozostawać w przedsionku Piekła. Jeśli to rzeczywiście jest poczekalnia, w każdej chwili drzwi może otworzyć jakiś szatan, wołając „Następny!” tym swoim mrożącym krew w żyłach głosem. Wtedy albo Humfrey mógłby zostać wzięty, albo ona we własnej osobie. W obu przypadkach szansa na uzyskanie Odpowiedzi przeminęłaby bezpowrotnie. — Yhmm! — westchnęła łagodnie. Jedna z powiek Humfreya zamrugała. Później obie. W końcu jego oczy rozwarły się i skierowały na nią. — Lacuna! Co ty tutaj robisz? — Poznajesz mnie? — zapytała zaskoczona. — Oczywiście, że cię poznaję! Byłaś moją opiekunką, gdy zostałem odmłodzony po kąpieli w wodzie ze Źródła Młodości. Byłaś wtedy słodziutką szesnastolatką, zupełnie niepodobną do tego, co widzę dzisiaj. Zupełnie zapomniała, w jak bezpośredni i ostry sposób potrafił przemawiać. No cóż, był Magiem Wiadomości. Nawet kiedy był młody, błyskawicznie rozpoznawał rzeczy. Po ponad osiemnastu latach niewidzenia również potrafił ją rozpoznać z przerażającą łatwością. — Przybyłam, aby zadać ci Pytanie — oznajmiła Lacuna. — Nie odpowiadam teraz na Pytania. Wróć do zamku. Syn Murphy’ego otrzymał zadanie odpowiadania na Pytania. — To on przysłał mnie tutaj. Według niego jedynie ty możesz dać mi moją Odpowiedź. — Dlaczego? Czy nie ma Księgi Odpowiedzi? — Ma, lecz nie potrafi odczytać części poświęconej szczegółom technicznym, a tam właśnie jest zawarta Odpowiedź dla mnie. Mag pokiwał ze zrozumieniem głową. — Poznanie języka programowania zabiera większą część stulecia. Mam szczęście go znać. Opanowałem go szybciej dzięki specjalnemu treningowi. Ale i on pozna go we właściwym czasie. — Nie mogę czekać cały wiek! — zaprotestowała. — Już przeszłam od słodkich lat szesnastu do pozbawionych nadziei trzydziestu czterech. Utonę w ponurej anonimowości, zanim minie następna dekada. Przyglądał jej się taksującym wzrokiem. — Więcej niż sześć lat. — Sześć lat? — Człowiekowi wolno popełnić jedynie trzy błędy. Twoim pierwszym było niepoślubienie młodego mężczyzny. Drugim przejście przez trzydzieste urodziny. Trzecim błędem będą
czterdzieste urodziny, po których przestaniesz być dla kogokolwiek wartą zachodu istotą rodzaju żeńskiego. Doskonale rozumiał jej sytuację. — Mag Grey Murphy powiedział mi tylko o pierwszym błędzie. Jeśli będę mogła to zmienić, pozostanę już tylko z dwoma przeszkodami do pokonania i, być może, moje życie zmieni się na lepsze. Zamężną kobietę prawo traktuje lepiej. Oto powód, dla którego przyszłam po pomoc. Humfrey zastanowił się. — Myślę, że mógłbym coś dla ciebie zrobić, nawet siedząc tutaj. Dam ci kod, który pokażesz Greyowi Murphy’emu. Dzięki niemu dowie się, jak odczytać Odpowiedź z Księgi. — To byłoby wspaniale — ucieszyła się Lacuna. — A jakiej usługi za Odpowiedź mogę oczekiwać od ciebie po powrocie? — Czego potrzebujesz? — Pragnę, by Demon X(A/N)th mnie zauważył! Czekam w tej poczekalni od ponad dziesięciu lat na to, by wreszcie dostrzegł mnie i zapytał, po co przyszedłem. — Czy to znaczy, że nie idziesz do Piekła? — Dokładnie tak. Czekam, by zabrać kogoś stamtąd. Potem wrócę z nią do Xanth. — Z nią? Kim ona jest? — Moją żoną. — Gorgona jest w Piekle? — Nie. Gorgona czeka, aż załatwię wszystkie swoje sprawy tutaj. Przyszedłem po Różę. — Róża jest twoją żoną? A co z Gorgoną? — A co ma być? — Jak możesz mieć żonę w Piekle, skoro twoją żoną jest Gorgona? — Poślubiłem przedtem Różę. — Ale wtedy… — To długa historia — uciął krótko Humfrey. Lacuna zrozumiała, że Mag przez ostatnie sto lat robił coś więcej niż kręcenie młynka kciukami i że żył swoim życiem jeszcze przed poznaniem Gorgony. Róża widocznie wcześniej umarła. — Ale bez względu na czas, który upłynął, jeśli przyprowadzisz Różę z powrotem, będziesz miał dwie żony, a to jest zabronione w Xanth. — Kto tak powiedział? — Królowa Iren. Kiedy książę Dolph zaręczył się z dwiema dziewczynami, powiedziała, że poślubić może tylko jedną z nich. Humfrey zamyślił się. — To rzeczywiście komplikuje sprawę. Słowo królowej jest prawem w kwestiach etykiety, bez względu na to, jak uciążliwe może być. Jej syn musiał być bardzo niepocieszony. — Rzeczywiście był — przytaknęła. — W końcu jednak przezwyciężył to. — On był młody. Ja jestem zbyt stary, by dostosować się do tego nonsensu. Co mam uczynić? Nie mogę pozostawić Róży w Piekle. — Pytasz mnie? Przecież to ty jesteś Magiem Wiadomości. — Prawda. Będę musiał o tym pomyśleć. Muszę spojrzeć na swoje życie z perspektywy czasu i dać sobie szansę na podjęcie właściwej decyzji. Oto i okazja do wykonania usługi za Odpowiedź: wydrukuj mój życiorys. — Nie mam na czym — zaprotestowała zaskoczona. — Napisz na ścianie. — Tak, mogłabym to zrobić — zgodziła się. — Ale po co? Dlaczego nie przemyślisz swego życia w głowie?
— Bo mam za małą głowę — warknął. — Poza tym chcę zwrócić uwagę Demona X(A/N)th i chyba pomoże mi w tym historia wydrukowana na ścianie. — Dlaczego chcesz widzieć się z Demonem X(A/N)th? Sądziłam, że jesteś tu, aby ratować swą byłą żonę. — W rzeczy samej tak jest. Ale tylko Demon może usankcjonować me działania. Lacuna skinęła głową. Wszystko zaczęło się wyjaśniać. — I czekasz tu aż do znudzenia, ignorowany przez Demona? Dlaczego nie zainteresujesz go swoją sprawą? — Demon nie chce wchodzić ze mną w żadne układy. — W takim razie może nigdy nie zwrócić na ciebie uwagi. — Nie masz racji. W Wielkiej Księdze Zasad Uniwersalnych napisano, że Demon musi spotkać się ze swoim klientem, zanim zrobi cokolwiek innego. Będę więc czekał na niego, aż w końcu się pojawi. — Ale przecież tracisz czas. Demon najprawdopodobniej śpi i nie będzie żadnej różnicy, jeśli zrobisz sobie przerwę. Humfrey przeszył ją stalowym spojrzeniem. — Nie rozumiesz psychiki Demona X(A/N)th. Pojawi się tutaj natychmiast po tym, jak stąd wyjdę. Zasady mówią bowiem, że jeśli Demon pojawi się w poczekalni i nie zastanie w niej nikogo, będzie mógł robić, co zechce. Oczywiście nie musi w takiej sytuacji również widzieć się ze mną. Lacuna przeraziła się. — Chcesz powiedzieć, że Demon wie o tobie i świadomie cię ignoruje, licząc na pozbycie się niewygodnego petenta? I może to trwać przez całą dekadę? — Dokładnie, dlatego nie odważę się stąd odejść. Byłem szczęśliwy, że Demon nie zorientował się, kiedy Ivy i Grey Murphy próbowali obudzić mnie w trumnie cztery lata temu. Wiem, że drugi raz nie zdołam wykaraskać się z takich opresji. Demon mógł być nieuważny raz, ale na pewno nie popełni dwa razy tego samego błędu. Teraz już wiedziała, dlaczego Dobry Mag zniknął bez słowa. Nie mógł informować o swych planach, nie narażając wyprawy na niepowodzenie. Tkwił więc w tym strasznie nudnym miejscu, nic nie robiąc. Czekał na Demona. — Ostatnie lata twego życia wydają się znacznie gorsze od moich! — wykrzyknęła, jakby doznała objawienia. — Czy to coś nowego? — zapytał szorstko. — Powiedzmy, że w tym momencie ukaże się Demon i zgodzi się, aby Róża opuściła Piekło i powróciła do Xanth. Co się stanie z Gorgoną? — zastanawiała się głośno Lacuna. Bardzo lubiła Gorgonę, która jedynie z wyglądu wydawała się groźna, naprawdę naturę miała łagodną. — Zupełnie wystarczy mi zmartwień, gdy pomyślę o Greyu Murphym i jego losie po moim powrocie — zrzędliwym głosem odezwał się Mag. — To nie będzie w porządku wysłać go do Mundanii, by służył Kom–Pluterowi. — Ach, to żaden problem — odpowiedziała szybko. — Uwolnię Greya przez zmianę informacji wydrukowanej na ekranie tej diabelskiej machiny. Humfrey z niedowierzaniem wpatrywał się w Lacunę. — Nic dziwnego, że przegapiłem tę Odpowiedź. Oczywiście, masz rację. Nic prostszego. Trzeba tylko przepisać polecenie Pluterowi, używając koniecznie komendy „zachowaj i skompiluj”. Mogłem dać mu Odpowiedź wcześniej. Lacuna wzruszyła ramionami, nie chcąc dłużej sprawiać Magowi przykrości. — Jeśli jesteś tak dobra w dostrzeganiu rzeczy oczywistych, jak rozwiążesz problem dwóch
żon? Rozłożyła ręce. — Może będą żonami na zmianę? — To śmieszne! — wybuchnął. — Wszystko będzie w porządku, jeśli tylko królowa nie wmiesza się do sprawy. — Może rzeczywiście królowa Iren nie będzie miała żadnych zastrzeżeń, skoro jedna żona, technicznie rzecz biorąc, jest martwa, podczas gdy jedynie druga ciągle żyje. Westchnął ciężko. — Być może nigdy do tego nie dojdzie. Demon X(A/N)th nie zamierza, jak widać, wysłuchać mej prośby. — Jeśli tak, to po co… — Bo to nie do pomyślenia, by nic nie robić. Nigdy nie spotkało mnie podobne doświadczenie i nie sądziłem, że będę musiał podjąć równie wielki wysiłek, ale teraz muszę zrobić, co do mnie należy. Lacuna8 zastanawiała się, jakiego rodzaju kobietą musiała być Róża, skoro równie wojowniczy mężczyzna jak Humfrey zdobył się na tak ogromne poświęcenie. Czekać przez dziesięć lat lub dłużej w przedsionku Piekła, spodziewając się niekorzystnego rozwiązania! Nie mogła spierać się dłużej. — Dlaczego Demon nie wysłucha twej prośby? — Z tego samego powodu, dla którego nie chce mnie nawet widzieć. Wie, że wejście w tę sprawę jest dla niego bardziej kłopotliwe niż zignorowanie mnie. Zupełnie nie dba o moje dobre samopoczucie. Liczy się dla niego jedynie jego własny komfort. — Czy nie byłoby dla niego prościej wysłuchać cię, odmówić i mieć kłopot z głowy? — Nie wolno mu tego zrobić. Zasady nakazują Demonowi postępować fair. Jeśli chce być uczciwy, będzie musiał uznać me racje. Tak więc unika mnie, licząc na to, że się poddam i odejdę bez posłuchania. Zrozumiała, że była to walka na siłę woli obu graczy. Humfrey chciał czegoś, czego nie chciał mu dać Demon X(A/N)th, więc zamknęli się obaj w świecie cierpliwości. To było smutne. Z drugiej jednak strony, sam Humfrey często tak właśnie traktował swoich petentów przychodzących po Odpowiedź do zamku. Służył sam, gdy inni służyli jemu. Prawdopodobnie nie przyjąłby tego punktu widzenia i dlatego powstrzymała się od dalszych uwag, by nie zostać zmuszona do jakichś usług. — Jakże może odmówić tobie posłuchania skoro musi być fair? — Oszuka. — Ale… — Uczciwe jest wszystko to, co Demon nazywa uczciwym. Da mi szansę osiągnięcia celu, gdy położę swoją duszę na szali. Wygram, zabiorę Różę, przegram, zostanę uwięziony z nią w Piekle. Wtedy będzie górą. — Ale jak on może… — Bardzo prosto. Zada mi Pytanie, na które jako Mag Wiadomości powinienem umieć odpowiedzieć. Na pewno będzie dotyczyć przyszłych wypadków. Wtedy, jakakolwiek będzie moja odpowiedź, stwierdzi, że w przyszłości stanie się zupełnie inaczej. W taki oto sposób przegram. — Wobec tego nie ma dla ciebie żadnej nadziei — powiedziała załamana. — Nadzieję mam. Nie mam jedynie szansy. — Zrezygnowałeś ze swego życia, nie otrzymując nic w zamian! A nawet gdy zwyciężysz, będziesz miał problem z dwiema żonami. Nie będziesz mógł być z nimi na zmianę, jeśli obie mają
żyć w Xanth. — Powiedz coś, co nie jest równie oczywiste. Potrząsnęła głową. — To nie ma sensu. — Tak to może wyglądać — odpowiedział. Zrozumiała, że Humfrey ma jakiś plan. Nie była w stanie wyobrazić sobie, na czym miał polegać, ale wyczuła w jego głosie nadzieję. Może ma pomysł na pełne szachrajstw zawody z Demonem — gdyby tylko mógł zwrócić jego uwagę. Jasne, że nie powinien zwierzać się jej ze swoich planów. Demon mógł podsłuchiwać i skutecznie je zniweczyć. Zamierzała zadać Magowi jeszcze jedno pytanie: — Dlaczego wydrukowanie twego życiorysu miałoby zmienić sytuację, skoro Demon X(A/N)th wie, że czekasz na niego, a i tak cię ignoruje? Czy twego życiorysu także nie zignoruje? — Tylko do pewnego stopnia. Moja historia jest prawdziwa, choć niewielu poza Demonem ją zna. Musi być prawdziwa. Nie ośmielę się przeinaczyć ani cząstki mego życia. Chociaż będzie mi trudno opowiedzieć wszystko w szczegółach. Całkowita szczerość jest zawsze bolesna i rzadko dowodzi rozsądku. Historia wskakuje w teraźniejszość i biegnie w przyszłość, która pozostaje mglista. Opowiem ci ją tak, jak mam nadzieję, że się potoczy. — Ale wtedy możesz powiedzieć, że masz zamiar osobiście uratować Różę z Piekła i wrócić do Xanth. — Właśnie! Będę w stanie określić moją własną przyszłość. Wtedy Demon będzie musiał spotkać się ze mną i zawrzeć porozumienie w mojej sprawie, żeby nie przegrać przez sam fakt nieobecności. Był to najbardziej wyrafinowany plan. Stało się jasne, że Dobry Mag był o wiele sprytniejszy od Lacuny. Ona zaś miała ciągle jeszcze jakieś drobne wątpliwości. — Dlaczego nie opowiedziałeś swej historii wcześniej, zamiast tracić tu tyle czasu? — Słowa pisane mają więcej autorytetu niż mówione. Do twego przybycia nie byłem w stanie napisać autobiografii. — A dlaczego, w takim razie, Demon nie zatrzymał mnie? — Sądzę, że byłaś dla niego za mało znaczącym szczegółem, by miał tracić czas na śledzenie ciebie. Gdybyś była tak piękna, sprytna lub utalentowana jak moje żony, na pewno dostrzegłby twoje przybycie. Teraz jest już za późno: jesteś tutaj. — Jakie to szczęście, że nie zwracam na siebie uwagi — powiedziała Lacuna z mieszanymi uczuciami. — Nie zwracasz uwagi? Nie, moja droga. Ty jesteś komletnie przeciętna. Nie możesz nikogo sobą zainteresować. Jak to możliwe, że stałaś się bohaterką tego opowiadania? To jest pytanie, na które nawet ja nie potrafię odpowiedzieć. Święta prawda. Ale to był właśnie powód, dla którego przybyła tutaj. — W takim razie zabierzmy się lepiej do pracy — powiedziała z wyraźną” rezygnacją w głosie. Zaczarowała przeciwległą ścianę, na której natychmiast pokazał się ekran. Opowiadanie o historii życia Dobrego Maga Humfreya, zwanego także Magiem Wiadomości. Rozdział pierwszy. — Och, ten styl jest za ciężki — zaprotestował Humfrey. — Zatytułuj po prostu W poszukiwaniu Odpowiedzi. I zacznij od rozdziału trzeciego; dwa poprzednie rozdziały zmarnowałaś przez tę twoją sprawę, niech ci wybaczy Muza Historii. — Ależ tak, oczywiście — zgodziła się, skarcona. — Jaki ma być tytuł trzeciego rozdziału? — Jakikolwiek — odpowiedział niecierpliwie i zaczął dyktować.
3. JAKIKOLWIEK Urodziłem się ze zdrowych rodziców w roku 933. Kalendarz ten pochodzi z czasów Pierwszej Fali ludzkiej kolonizacji w królestwie Xanth. Niewielu ludzi osiedliło się wcześniej w Xanth. Być może zaczęli przybywać około — 2200 roku, gdy Xanth stało się wyspą. Populacja była tak nieliczna, że pierwsi osadnicy zniknęli przed rokiem — 1900. Jak to mówią: „baba z wozu, koniom lżej”. Głównym świadectwem ich obecności są mieszańcy, których stworzyli: harpie, wilkołaki, syreny i im podobni. Później, gdy wyspa odzyskała połączenie ze stałym lądem, przybyli nowi ludzie, przyczyniając się do powstania centaurów. Ale dopiero od czasu Pierwszej Fali historia ludzi toczyła się nieprzerwanie. Dlatego fala ta stała się Rokiem Zero. Kolejne fale ludzkiej kolonizacji z Mundanii przyniosły do Xanth hańbę. Zmieniło się to dopiero po Czwartej Fali, w roku 228, kiedy Mag Roogna objął władzę, wybudował Zamek Roogna i wprowadził królestwo w Złoty Wiek. Zamek Roogna opustoszał po śmierci króla Gromdena w roku 677. Obowiązki jego przejął wtedy na siebie król Yang. Wpływy ludzi na półwyspie powoli zanikały; zanim ktokolwiek zdołał się zorientować i zapobiec temu, rozpoczął się tzw. Czarny Wiek Xanth. Jednak takie opisywanie dziejów wydaje się nudne. Dla tych wszystkich, którzy są chorobliwie zainteresowani bezpowrotnie minioną przeszłością, tablice chronologiczne podające szczegóły historii Xanth zostaną dołączone w postaci aneksu. Jednakże jedna dobra rzecz stała się ostatnio: rok przed moim urodzeniem Mag król Ebnez przemienił Skałę Śmierci w Tarczę, chroniąc w ten sposób Xanth przed kolejnymi falami. Mag Roogna posiadał siłę wykorzystywania magii ożywionej do swoich celów, podczas gdy Mag Ebnez potrafił wyzyskać magię nieożywioną; obaj uzyskali znaczący wpływ na ludzkie losy. Miało to wprowadzić okres dziejowego spokoju. Dwunasta Fala znana jest również jako Ostatnia Fala, gdyż nie było kolejnych fal aż do 1042 roku, kiedy król Mundanii Trent wraz ze swoją armią usadowił się w Xanth, nie wywołując zresztą wojny. Tak więc miałem wielkie szczęście żyć w najspokojniejszym okresie Czarnego Wieku Xanth. Prawdę powiedziawszy, było strasznie nudno. Dlatego życzenie: „Obyśmy żyli w nieciekawych czasach” przerobiłbym, życząc sobie czasów interesujących. Byłem najmłodszym z trojga dzieci. Mój starszy brat odziedziczył farmę, a starsza siostra była nieuleczalnie apodyktyczna. W takiej sytuacji za najbardziej stosowne uważałem wyruszyć w daleką podróż w poszukiwaniu przygód. Niestety, jedyną umiejętnością, jaką zdołałem wynieść z domu, było uprawianie tików. Uprawialiśmy tiki, które ustawicznie doznawały skurczów. Kiedy dojrzały, zbieraliśmy je z pola, wiązaliśmy w pęczki i wysyłaliśmy innym ludom, które używały ich do produkcji zegarków. Dojrzały tik zawsze właściwie odmierzał czas. Bez nich zegary posiadały jedynie taki i tym samym były bezużyteczne, a dopiero gdy miały jedne i drugie, mogły miarowym tik — tak prawidłowo odmierzać czas. W Xanth mieliśmy niewiele zegarów, gdyż niewielu ludzi tu mieszkało. Nasza farma w pełni zaspokajała popyt na tiki. Nie było więc sensu zakładać kolejnej hodowli tików, a w innym królestwie moje doświadczenie stawało się całkiem bezużyteczne. Zawsze cierpiałem na pewną przypadłość: na chorobliwą ciekawość. To wszystko. Nie posiadałem żadnych zdolności magicznych, o których bym wiedział. Wtedy nie istniały formalne wymagania dotyczące zdolności magicznych. Dopiero później Król Burz wprowadził idiotyczny przepis mówiący, że każdy mieszkaniec Xanth musi posiadać magiczne zdolności, choćby najmniejsze. Jedyną rzeczywiście obowiązującą zasadą tamtego okresu był wymóg dopuszczenia
na tron wyłącznie Maga. Obowiązywało to od Czwartej Fali i generalnie rzecz biorąc, sprawdzało się, gdyż jedynie Mag posiadał moc, która pozwalała mu kontrolować realizację jego edyktów. Tak więc jako pozbawiony talentów młodzieniec, raczej wątłej budowy i niezbyt przystojny, stałem się jednym z zer zamieszkujących Xanth. Inni ani o mnie wiedzieli, ani się mną przejmowali, no chyba że zaczynałem im z jakiegoś powodu wiercić dziurę w brzuchu. Wędrowałem od wioski do wioski, odkrywając i obserwując wszystko dookoła, ucząc się wszystkiego o wszystkim, tak jednak, by nie ściągać na siebie uwagi innych. Gdy wioski znajdowały się daleko jedna od drugiej, więcej czasu poświęciłem na poznawanie dróg je łączących. A były one zaniedbane i często niebezpieczne. Działo się to bowiem w czasach, kiedy drogi były zaczarowane, często z jakichś tajemniczych powodów porośnięte wikłaczami itp. Złoty Wiek obfitował w ścieżki i tak zostało do dnia dzisiejszego; na tym właśnie polega przewaga silnej władzy monarszej. Gdy miałem piętnaście lat, wyglądałem na dwanaście. Zdarzało się, że ludzie brali mnie za gnoma. Tak często się mylono, że w końcu przyzwyczaiłem się do bycia gnomem. Prawdę powiedziawszy, w tamtych czasach bycie gnomem miało swoje zalety. Gnomów nie uważano za ludzi i rozmawiano w ich obecności tak swobodnie jak w towarzystwie zwierząt. Nadstawiałem uszu, zamykałem usta i poznawałem ich sekrety. Oczywiście nie wszystko warte było poznania: kto umawiał się na schadzki z czyją żoną, kto kogo okradł, czy też kto z miejscowych ostatnio został zjedzony przez lokalnego smoka. Ale dzięki mej nienasyconej żądzy poznania wszystkiego, co jest poznawalne, pamiętam ich imiona, twarze i sekrety. Miałem, jak się okazało, wyborną pamięć, którą wspierałem notatkami robionymi w notesie — jedynym posiadanym przeze mnie przedmiocie mającym prawdziwą wartość. Zapisywałem na przykład „Kelvin — uśmiercił złotego smoka” albo „Stile — Niebieski Adept” lub „Zane — Śmierć” czy też „Darius — Cyng z Hlahtaru”. Dzięki tym notkom mogłem opowiadać ciekawe historie o każdym z wymienionych bohaterów. Oczywiście było całe mnóstwo nic nie znaczących postaci nigdy nie wspominanych w Xanth i zapomnianych przez wszystkich. Dla mnie byli jednak ciekawymi osobnikami. Któż bowiem mógł wiedzieć, jakie przygody mogliby mieć i jakie sukcesy osiągnąć, gdyby tylko zostali postawieni w sytuacjach bardziej dla nich korzystnych? Patrząc na to z takiej strony, zadam pytanie: „Cóż ja sam mógłbym osiągnąć, gdybym żył w kulturze, dla której ciekawość jest wartością?” Tak oto znalazłem się na drodze prowadzącej z Wioski przy Rozpadlinie, w której tak długo mieszkałem, do krainy smoków, o których nic wtedy nie wiedziałem. Wędrowałem ścieżką pozbawioną przeszkód. Wkrótce przekonałem się, że głupotą było chodzić drogą pozbawioną przeszkód, gdyż w końcu zawsze prowadziła albo do wikłaczy, albo w jakieś równie niesympatyczne miejsce. Usłyszałem hałas nad głową. Brzmiało to tak, jakby smok następował na pięty swej zdobyczy: jakieś krzyki, syczenie, po których następowały stłumione stęknięcia. Uskoczyłem ze ścieżki w gąszcz. Wiedziałem, że lepiej przyglądać się z boku, niż tkwić na scenie, gdy smok organizuje sobie wyżerkę. Ale wtedy ujrzałem cień i dziwny kształt ponad drzewami. Spostrzegłem latającego smoka ociekającego świeżą krwią. Gdzieś w pobliżu rozegrała się tragedia. Przemyślałem dalszą marszrutę. Najlepszym wyjściem było iść w stronę przeciwną niż smok. To zresztą była droga, którą i tak szedłem. Zatoczyłem łuk, przechodząc przez polanę. Spostrzegłem dwa ciała leżące na ziemi. Jedno należało do było jednorożca, który wił się i uderzał rogiem z powodu bólu wywołanego straszną raną. Obok niego leżała dziewczyna. Nie wiedziałem, co z nimi zrobić. Jednorożce, tak jak wszystkie koniowate z wyjątkiem centaurów, były bardzo rzadkie w Xanth. Widziałem kiedyś przelotnie dwa razy jednorożca. Dziewczyny nie były tak rzadkimi stworzeniami, ale miałem z nimi do czynienia niewiele,
wyłączając rodzinne związki. I szczerze mówiąc, moje doświadczenia z siostrą zniechęcały do dalszych kontaktów z nimi. Podróżowanie w samotności nie było idealne, ale lepsze od ciągłego wysłuchiwania pouczeń. Gdy mnie dostrzegła, krzyknęła wskazując na zwierzę: — Ratuj Horntensję! Pierwsze słowa i już mną dyrygowała. Piętnaście lat szkoły, jaką dostawałem w domu, spowodowało, że nie miałem wyboru. Podszedłem do jednorożca. To była klacz. Jej przednia noga była złamana, a na rogu pojawiła się krew. Zawahałem się, gdyż ranne zwierzę potrafi być równie niebezpieczne jak zdrowe. Zorientowałem się jednak, że jej zachowanie wynikało z bólu i nie było pogróżką pod moim adresem. Miała chyba nadzieję, że będę mógł jej pomóc. Tak się składało, że mogłem. Zauważyłem, że po obu stronach drogi rosły kościołącze, które wykorzystywano przy leczeniu złamań. — Zaraz wracam! — zawołałem i popędziłem po lekarstwo. Przystanąłem, rozglądając się dookoła, aż wreszcie znalazłem zioła. W tobołku miałem zapasową torbę, którą teraz wyciągnąłem. Gdy znalazłem odpowiednią roślinę, okopałem ją ostrożnie laską i wyjąłem z korzeniami oraz ziemią. Tak samo uważnie postępowałbym z rosnącymi na rodzinnej farmie tikami. Wreszcie moje rolnicze doświadczenia okazały się przydatne. Ostrożnie włożyłem zioła do worka. Droga powrotna trwała dłużej. Nie mogłem biec, aby nie wstrząsać tobołkiem. Innym roślinom to by nie zaszkodziło, ale nie kościołączom, które były bardzo delikatne. Gdy wszedłem na polanę, jednorożec leżał spokojnie. Dziewczyna podczołgała się i tuliła głowę zwierzęcia. Zobaczyła mnie. — Obawiałam się, że sobie poszedłeś. — Szukałem roślin — wyjaśniłem nieprzekonująco. Prawdę mówiąc, oboje wyglądali gorzej niż przedtem. Jednorożec miał złamaną nogę, a dziewczyna skręconą kostkę, która właśnie zaczęła puchnąć. — Znasz się na leczeniu? — zapytała. — Nie bardzo. Myślę jednak, że kościołącz pomoże. — Właściwie byłem tego absolutnie pewien, ale w tej dziwnej parze było coś takiego, co uczyniło mnie mniej pewnym siebie. — Głupawe rośliny? — fuknęła. — Horntensji starczyłyby na dwa kąski! — Nie jedz tego! — zaprotestowałem gwałtownie. — To kościołącz. — A cóż to takiego? — Magiczne zioło wykorzystywane do łączenia złamanych kości. Pozwól mi zasadzić je w tym miejscu, a na pewno zadziała. — Poczułem się raźniej, widząc, że wiem coś, czego nie wie ona. Laską wykopałem dziurę obok złamanej nogi zwierzęcia. Wcisnąłem w nią korzenie rośliny i dokładnie ubiłem ziemię. — Gdybym mógł dotknąć nogi — powiedziałem, sięgając po złamaną kończynę jednorożca. Klacz nie wykonała najmniejszego ruchu, ująłem więc w dłonie jej nogę i delikatnie przyciągnąłem do rośliny. Położyłem dokładnie na kościołączu, tak aby dotykał rany. Nagle liście rośliny zatrzepotały. Łodyżki wyprostowały się i zaraz potem oplotły złamaną nogę. Pnącza zacisnęły się na niej. Wtem dał się słyszeć stłumiony trzask. Jednorożec zawył, jakby miał zaraz skonać, i wierzgnął chorą nogą. — Co się stało?! — zawołała płaczliwym głosem dziewczyna. — Kość się zrosła — wyjaśniłem. — Oto ziołowa magia. Spojrzała na wyleczoną nogę swej ulubienicy. — To działa — wykrztusiła niedowierzająco. — Z nogą jest znacznie lepiej. — Nie, jest jedynie zrośnięta. Wyleczenie zajmie jeszcze kilka dni, jeśli znajdę właściwe zioła.
Tym czasem zwierzę nie powinno się nadmiernie forsować. — Ona nie jest zwierzęciem. Ona jest jednorożcem — gniewnym głosem zauważyła dziewczyna. Nie widziałem sensu w sprzeczce, więc odpowiedziałem: — Jednorożcem. — Ta roślina… Myślisz, że pomogłaby także mnie? Wzruszyłem ramionami. — Powinna, jeśli noga jest złamana. Przekręciła się na drugi bok i podsunęła mi swoją nogę. Chwyciłem ją i przyłożyłem do rośliny. Łodyżki pojmały ją, owijając się dookoła stopy i kostki. Spostrzegłem, że choć posiniaczona i opuchnięta, jej noga była całkiem zgrabna. — Czy będzie bolało? — zapytała poniewczasie. Twarz i ręce miała tak samo brudne jak nogę. Była diabelnie umorusana. — Przez chwilę — odpowiedziałem. — Przytrzymaj mnie. Nie miałem żadnego doświadczenia w trzymaniu dziewczyny, byłem więc chyba bardzo niezgrabny. Uklęknąłem obok niej i objąłem ją ramieniem. Odwróciła się w moją stronę, usiadła, schowała głowę w mych ramionach i mocno objęła mnie w talii. W miejscu, gdzie miała klatkę piersiową wyczułem coś przyjemnie miękkiego. Roślina zaczęła działać. Nagle usłyszałem trzask. — Och! — stęknęła, ledwo łapiąc oddech. Jej ramiona zacisnęły się wokół mnie. — Zrobione — stwierdziłem. — Musiało być jakieś niegroźne złamanie, ale już wszystko w porządku. Nie powinnaś jednak zbyt dużo chodzić, zanim noga całkiem nie wydobrzeje. — Czuję się znacznie lepiej — odpowiedziała, unosząc głowę i przyciskając dłonie do oczu, by powstrzymać łzy. — Muszę pójść i znaleźć coś do jedzenia. — Ja pójdę — zaofiarowałem się, właściwie nie wiem dlaczego. — Potrafię znaleźć odpowiednie pożywienie. — Naprawdę? — W jej głosie wyczuwało się niemal entuzjazm. Poczułem się przyjemnie, choć tym razem jeszcze bardziej nie wiedziałem dlaczego. Odszedłem, by rozglądnąć się za czymś jadalnym. Mogłem przyrządzić gulasz ze ślimaków, których w okolicy było dość i które były niezwykle pożywne, ale nie spodziewałem się aprobaty dziewczyny. Dopisało mi jednak szczęście. Natrafiłem w pobliżu na drzewo ciastkowca i mleczaki. Wróciłem z pełną garścią ciastek i strąków mleczaka. Jednorożec podniósł się i zaczął się paść, doskonale utrzymując równowagę na trzech zdrowych nogach. Dziewczyna siedziała oparta plecami o drzewo żelazowca i próbowała oczyścić ubranie. Brązowe włosy miała splecione w mysi ogon. Oczy kolorem pasowały do włosów. W talii była wysmukła, biodra zaś miała pełne. Pod spódnicą nosiła szorty, ale i tak jej nogi były imponujące. Prawdopodobnie była tylko nieco starsza ode mnie, choć wyglądała na co najmniej o pięć lat starszą. Nieważne. Po prostu odnotowałem kilka szczegółów dotyczących wyglądu dziewcząt, ale wcale nie byłem pewien, czy ta nowa perspektywa jest w stanie zrekompensować ich słynne szarogęszenie się. Dziewczyny, jak do tej pory, jedynie śmiały się ze mnie, jeśli w ogóle mnie zauważały. Mogłem im się więc odwdzięczyć takim samym brakiem zainteresowania. Przyniosłem zdobycz i położyłem przed dziewczyną. — Oooo, wspaniale! — zawołała zachwycona. — Doskonale się spisałeś. Głupawo sparaliżowany niespodziewaną pochwałą nic nie odpowiedziałem. — Siadaj. Musimy to zjeść, zanim się zepsuje — poleciła. Dlaczego tak chętnie wypełniałem jej
polecenia? Zaczęła. Miała typową dla dziewcząt zdolność jednoczesnego jedzenia i mówienia. — Nie zostaliśmy sobie przedstawieni — powiedziała, przeżuwając kawał wiśniowego ciasta. — Nazywam się MareAnn. Mam zdolność przywoływania koni i czynienia ich posłusznymi. Kim ty jesteś i jaki posiadasz talent? — Jestem Humfrey. Ja… ja nie mam żadnego nadzwyczajnego talentu. — Chcesz powiedzieć, że go jeszcze nie odkryłeś? — Chciałem powiedzieć dokładnie to, co powiedziałem. — Nie każdy musiał mieć magiczny talent, choć większość taki posiadała. Czułem, że jestem gorszego gatunku. — Cóż, to się na pewno zmieni. Mam piętnaście lat. A ty? Zaniemówiłem. — To ty jesteś taka młoda? — Jasne. Ile masz lat? — Piętnaście. Spojrzała na mnie podejrzliwie. — To ty jesteś taki stary? — Taki stary — odpowiedziałem jak słabe echo prosto w niedowierzającą twarz MareAnn. — Ach, więc jesteś gnomem. — Nie, człowiekiem, choć wyglądam na gnoma. — Och, przepraszam. Nie wyglądała jednak na skruszoną, a raczej na wątpiącą. Nie chciała dalej kwestionować mych słów, lecz wyglądała na zmieszaną. Doskonale ją rozumiałem. Po chwili rozejrzała się dookoła. — Czy jest gdzieś w pobliżu woda? Jakaś rzeka lub jezioro, w którym można by się umyć? Skoro ty masz tyle brudu na sobie, ja muszę przedstawiać sobą szczególnie przykry widok. — Niedaleko stąd mijałem rzekę. Ale nie powinniśmy myć się w niej razem. — Oczywiście, że powinniśmy! — odpowiedziała typowo kobiecym, zdecydowanym głosem. — A może zepsułam ci twój plan dnia? — Plan dnia? — Gdzieś idziesz, nieprawdaż? I dotarłbyś już tam, gdyby nie sprawa ze mną i z Horntensją? — Och, nie. Po prostu odchodzę z Wioski przy Rozpadlinie. Nie mam skonkretyzowanych planów. — Z jakiej wioski? — Rozpadlina. No wiesz, wyrwa. — Nie, nie wiem! Jaka wyrwa? No tak. Przypomniałem sobie, że na Rozpadlinie ciążyło Zaklęcie Zapomnienia. Żyłem tam i byłem uodporniony na zapominanie, ale ona pochodziła z innych stron i nigdy nie słyszała o Rozpadlinie, a jeśli słyszała, to zapomniała o niej. Taka była natura starożytnej klątwy. Nie było sensu tłumaczyć tego wszystkiego, ponieważ i tak zaraz by zapomniała, co słyszała. — Po prostu duża szczelina. Nieważne. Moja wieś także jest już nieważna. Chcę iść w strony bardziej interesujące. — Strony, z których ja pochodzę, są równie nieciekawe. Nasza wioska leży nad brzegiem rzeki Rozsądnych Wycieczek, a jedyną interesującą rzeczą są smoki, nawiasem mówiąc dość niebezpieczne. Doskonale to wiem. Ten latający omal nas nie złapał. Popełniłam oczywisty błąd, myśląc, że jesteśmy poza ich terytorium i możemy odpocząć. — Nigdzie w Xanth nie można być poza ich terytorium — powiedziałem. — Możliwe, że w okolicy, przez którą szedłem, było jedynie kilka z nich. — Żartujesz. Ta kraina nazywa się Krajem Wielu Smoków. Byłem zakłopotany.
— Zgaduję, że wybrałem niewłaściwą drogę. — Zejdź więc ze swojej drogi i chodź ze mną. Ja także nie zmierzam w żadnym określonym celu. Odeszłam z domu tak jak ty. — Chcesz podróżować ze mną? — zapytałem z niedowierzaniem. — Pomogłeś mi i nie wydajesz się niebezpiecznym człowiekiem. Podróżowanie samemu nie jest ani zabawne, ani bezpieczne. Gdyby Horntensja nie zraniła smoka rogiem, obie leżałybyśmy martwe. Poza tym wydaje się, że dużo wiesz. Mówię o kościołączu i o ciastkach, i tak w ogóle. Okazałeś się prawdziwym błogosławieństwem dla dziewczyny w niedoli. Nic nie mogłem na to poradzić — polubiłem MareAnn. Trudno mi było uwierzyć, że jesteśmy w tym samym wieku, ale po cóż by miała kłamać? Oczywiście lubiła dowodzić, lecz nie tak jak dziewczyny, które spotkałem wcześniej. Nie mogłem też powiedzieć, żeby mnie nudziła. — Jeśli chcesz — zgodziłem się, nadając memu głosowi niechętny ton. Tego niesamowitego dnia dbałem o to, co inni o mnie pomyślą. — Przywołam dla ciebie jednorożca — powiedziała radośnie. — Włożyła palce do ust i przeciągle zagwizdała. — Ale… Po dłuższej chwili dał się słyszeć tętent kopyt. Nagle na polanie pojawił się ogier jednorożec. — Pomóż mi wstać. Dość niezgrabnie chwyciłem ją za ramiona i próbowałem podnieść, ale niestety, nie udało mi się. Wyciągnęła więc ręce do góry, a ja chwyciłem za dłonie i pociągnąłem. Powoli wstała. Skrzywiła się z bólu, gdy nieopatrznie przeniosła ciężar ciała na chorą nogę, i zaraz oparła się na mnie. Była ode mnie wyższa i lepiej zbudowana w klatce piersiowej i w biodrach, ale chyba nie była cięższa. Jednorożec zwolnił kroku, gdy wbiegł na polanę. Podszedł do nas ostrożnie. Patrzyłem na niego z uwagą. Jeśli róg jednorożca mógł ugodzić smoka, mógł również mnie. — Ulandzie, oto Humfrey — MareAnn przedstawiła mnie wierzchowcowi. — Humfreyu, oto jednorożec Uland. Od tej chwili będzie twoim rumakiem. — Ale nie mam pojęcia, jak dosiadać jednorożca ani czegokolwiek innego — zaprotestowałem. — Ach, nie musisz tego wiedzieć. Jednorożce są magiczne. Uland nauczy cię wszystkiego. Wątpiłem. — Rzeka nie jest daleko. Dlaczego po prostu nie przejdziemy się? — Ledwie to powiedziałem, zorientowałem się, że nie była to dla chorej najlepsza propozycja. — Albo może ty dosiądziesz Ulanda, a Horntensja i ja przespacerujemy się. — Tak, może to dobry pomysł — na szczęście MareAnn się zgodziła. — Pomóż mi go dosiąść. Jest za wysoki, bym mogła poradzić sobie sama. Znowu poczułem się zagubiony. Jak mam ją podsadzić? Chwycić za biodra? — No dalej, głuptasie. — Zgięła nogę w kolanie i zawołała: — Podtrzymaj moją stopę. Byłem bezsilny. Chwyciłem podstawioną stopę i uważając na zranioną kostkę, dźwignąłem dziewczynę. Wskoczyła na grzbiet wierzchowca. Nawet nie spostrzegłem, jak tego dokonała. Patrzyła na mnie z góry i śmiała się. — Nie masz wielkiego doświadczenia! — Nigdy tego nie robiłem — odparłem poirytowany. Natychmiast powiedziała ze skruchą: — Przepraszam, Humfreyu. Wyglądałeś na tak przestraszonego, że było to aż komiczne. Proszę, nie gniewaj się, nie chciałam cię urazić. Bardzo mi pomogłeś i bardzo cię lubię. Tym razem poczułem na twarzy rumieńce. Przeprosiła mnie, obdarzyła mnie komplementem i do tego stwierdziła, że mnie lubi. To było największe pozytywne doświadczenie z dziewczyną w
całym moim dotychczasowym życiu. Musiała zdawać sobie sprawę z wrażenia, jakie na mnie wywarła, ale nie skomentowała tego. Poczułem prawdziwą ulgę. Moja siostra podręczyłaby mnie niemiłosiernie, żeby zawstydzić mnie jeszcze bardziej i najprawdopodobniej udałoby się jej to. Wyszedłem na ścieżkę i skierowałem się w dół, w stronę rzeki. Horntensja, kuśtykając, szła obok mnie. — Chciałbym wiedzieć, gdzie znajduje się Źródełko Zdrowia. Mogłybyście skorzystać z niego — powiedziałem. — Co takiego? — Źródełko Zdrowia. Starszy naszej wioski ma buteleczkę z Eliksirem Zdrowia, którym handlował przez lata. Gdy ktoś z nas doznał jakiegoś uszczerbku na zdrowiu, używał kropli eliksiru. Niestety, ci którzy wiedzą, gdzie szukać źródełka, trzymają to w głębokiej tajemnicy. — Dlaczego? — Mogą na handlu robić kokosowe interesy. — Ohydne! Spojrzałem na nią. — Tak to już jest. Ale gdybym tylko wiedział, gdzie ono się znajduje, mógłbym zaczerpnąć z niego i pomóc wam wyzdrowieć. — Założę się, że jednorożce wiedzą! — wykrzyknęła MareAnn. — Oczywiście nie powiedzą nam, ale może Uland zabierze cię do źródła. — Lecz… — zacząłem i w tym samym momencie ogier zaczął prychać. — Dość tego! Obaj! — władczym głosem zarządziła MareAnn. — Humfreyu, ty nie chcesz jechać, a Uland nie chce pokazać ci, gdzie jest źródło. Ale, myślę, że możemy sobie z tym poradzić. — Czy to znaczy, że on wie gdzie szukać źródła? — Nie widziałeś, jak Uland strzygł twierdząco uszami, kiedy wspomniałam o tym? Lecz jednorożce nie chcą dzielić się swymi sekretami z osobami naszego rodzaju i trudno mi winić je za to. Naprawdę nie wiedziałem. Będę musiał nauczyć się sygnałów przesyłanych przez wierzchowce. — A gdybyśmy dali Ulandowi butelkę, to… — nie dokończyłem, gdyż przyszło mi do głowy, że jednorożec nie potrafi wziąć jej ze sobą. — Ulandzie, zrozum — przemówiła do niego MareAnn — to byłaby wielka pomoc dla mnie i Horntensji, gdybyśmy mogły otrzymać troszeczkę Eliksiru Zdrowia. Czujemy dotkliwy ból, nawet jeśli nic nie robimy. Humfrey może ci dać słowo, że nie zdradzi nikomu, gdzie źródło się znajduje. Czy mógłbyś go tam zabrać? Uland machnął ogonem. — Chce wiedzieć, czy można ci zaufać — przetłumaczyła dziewczyna. — No cóż, nie wiem. Myślę, że tak, że potrafię dotrzymać danego słowa. Ale jak on ma się o tym przekonać? — Pokaże to. Ale jest to równocześnie niebezpieczne. — Niebezpieczne? — Gdy jednorożce sprawdzają kogoś, to ten ktoś albo zdaje egzamin, albo nie. Mówiąc inaczej albo zdasz, albo umrzesz. Przeraziłem się. — Nie chcę umierać! Przypuśćmy, że się pomyli. Co wtedy? — Jednorożce nie popełniają tego rodzaju pomyłek. Więc jeśli się zgodzisz na test… Przełknąłem z trudem ślinę.