chrisalfa

  • Dokumenty1 125
  • Odsłony228 198
  • Obserwuję128
  • Rozmiar dokumentów1.5 GB
  • Ilość pobrań143 930

Anthony, Piers - 16 - Demony Nie Drzemią

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

chrisalfa
EBooki
01.Wielkie Cykle Fantasy i SF

Anthony, Piers - 16 - Demony Nie Drzemią .pdf

chrisalfa EBooki 01.Wielkie Cykle Fantasy i SF Anthony, Piers - 4 Cykle Anthony, Piers - Cykl Xanth kpl
Użytkownik chrisalfa wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 196 stron)

ANTHONY PIERS DEMONY NIE DRZEMIĄ Cykl Xanth TOM XVI TYTUŁ ORYGINAŁU DEMONS DON’T DREAM ANNA G. DOBROWOLSKA ZDOBYSŁAW E. PARCZYŃSKI

1. TOWARZYSZ — Daj spokój, Ed! — Dug był poirytowany. — Mam gdzieś te głupie komputerowe gry. Wszystkie podobno są takie łatwe i podniecające, a tymczasem za każdym razem trzeba spełnić milion głupich poleceń, by w ogóle zacząć się w to bawić. A gdy już uda ci się tego dokonać, okazuje się, że patrzysz na niezgrabne figurki przemykające wśród barwnych dekoracji i dostajesz kota od ciągłego „Czy mogę?”. — Ciągłego czego? — No wiesz, cokolwiek zrobisz, i tak wyskakuje „błąd” i trzeba zaczynać od nowa. A to tylko dlatego, że nim to zrobiłeś, zapomniałeś zapytać „Czy mogę?” lub powiedzieć coś równie idiotycznego. Komputery z tego słyną. Zakładają, że wiesz wszystko, nim zaczniesz i nim w ogóle je włączysz. A potem każą ci powtarzać to samo w koło Macieju, dopóki w końcu nie domyślisz się, czego chcą. Tymczasem robi ci się na ich widok niedobrze. Szkoda zawracać sobie nimi głowę! .Jednak jego koleżka Ed miał nieprzyjemną wadę. Mianowicie nigdy nie dawał za wygraną. — Założę się, że znajdę taką grę, która ci się naprawdę spodoba. Bez żadnych „Czy mogę?”. Bez durnych dekoracji. Prawdziwą przygodę. Coś, co z miejsca podchwycisz i czego nigdy nie będziesz chciał się pozbyć. — A ja się założę, że nie znajdziesz. Takich gier nie ma, bo nie wymyślają ich prawdziwi ludzie, a naukowcy. Komputerowcy, którzy utracili kontakt z rzeczywistością dziesiątki lat temu! — Przecinaj! — natychmiast krzyknął Ed. — O co się zakładamy? Dug nie wziął tego zbyt serio. — O moją dziewczynę i twój motocykl! — Załatwione! Zawsze lubiłem twoją dziewczynę. Daj mi tydzień, a znajdę ci jakąś grę. Tymczasem możesz ją pocałować na pożegnanie. — Hej! Nie… — zaczął Dug, ale Ed już sobie poszedł. — No cóż! — westchnął, stwierdziwszy, iż chyba wiele nie ryzykuje. — Pora wziąć się do dzieła — mruknął i zadzwonił do Pii. — Cześć! Właśnie założyłem się z Edem. Stawką jesteś ty i motocykl. Roześmiała się. — Lepiej módl się, żebyś przegrał. Ten wehikuł jest w opłakanym stanie. — Wiem. Nie wezmę go. Wcale nie mam ochoty wejść w jego posiadanie. — Ale wtedy on weźmie mnie. Ja mu się podobam. Dug nagle się zdenerwował. — Mówisz, że jeśli… to ty… — wybuchnął. — Zakład to zakład, Dug. Musisz go wygrać. Przecież wiesz — odłożyła słuchawkę. Poruszony do głębi, niemo wpatrywał się we wciąż zamknięte książki. Zdawało się mu, że ani się nie zdziwiła, ani zbytnio tym nie przejęła. Czyżby zostało to wcześniej ukartowane? Nie minął nawet tydzień i w sobotę rano otrzymał grę. — Właduj ją w swój komputer i przekręć do mnie, gdy już będziesz miał jej dosyć. Jeśli nie usłyszę cię za godzinę, dzwonię do Pii i umawiam się z nią na randkę… bo będę wiedział, że wygrałem! — Nie chcesz zostać, by pomóc mi wgrać tę grę? Wiesz, że zajmie mi to trochę czasu… — Nie. Założyliśmy się, że zrobisz to sam, bez pośpiechu i że ci się to spodoba. Tak więc, jeśli mam rację, nie jestem ci do niczego potrzebny. Nie muszę się kręcić w pobliżu. Jeśli zaś się mylę, w ciągu najbliższej godziny zadzwonisz, by mi to zakomunikować. — Najprawdopodobniej nastąpi to dużo wcześniej — mruknął groźnie Dug. — Wszystko jedno. Spróbuj, a dowiemy się. Ed odszedł.

Jest taki pewny siebie, pomyślał Dug. Nigdy żaden program nie przypadł mu do gustu, oprócz takich, w których po pięciu minutach pojawiał się czysty ekran, tak więc poważnie wątpił, czy ten mu się spodoba. Jednak jeśli miało się go szybko wgrywać, powinien uczciwie spróbować to zrobić, a i tak wciąż miałby czas, by od — dzwonić. Poszedł na górę do swego pokoju i zerknął na paczuszkę, na której widniał napis: TOWARZYSZ Z XANTH. Wyglądało to na jakieś głupie fantasy, za którym nie przepadał. Jak w ogóle mogło mu przyjść do głowy, że dam się na to nabrać, nawet jeśli z początku nie będę miał z tym problemów, pomyślał, ponownie spojrzawszy na grę, z której spoglądała nań zgrabna dziewczyna o niezwykle pięknej twarzy, zaopatrzona w coś, co przypominało giętkie ciało węża. — Spotkanie z taką kreaturą! Czyż to nie coś wspaniałego? Pewnie dali ją tu na przynętę. Myśleli, że jakiś głupi facio, taki jak ja, da się na to nabrać i kupi tę zabaweczkę, żywiąc nadzieję, że ją tam zobaczy. A nawet jeśli tam jest, to tylko jako ruchomy, płaski obrazek, technicznie doskonały, ale i tak pozbawiony ducha — mruczał pod nosem. Usadowił się przy komputerze i włączył go. Ekran zamigotał. Gdy machina przeprowadzała rutynowe operacje, przygotowując się do działania, otworzył paczkę. Zawierała jedynie dyskietkę i nic poza tym. Żadnych instrukcji, nawet najmniejszej, zwykle dodawanej do niej notki, zabraniającej komukolwiek ją kopiować; jedynie napis: WŁÓŻ DYSKIETKĘ NAPISZ A:XANTH — WCIŚNIJ ENTER* . Musiał przyznać, iż było to całkiem proste. Włożył dyskietkę, wykonał polecenia. Na ekranie natychmiast coś się poruszyło, a zaraz potem pojawił się mały człowieczek, przypominający postacie z kreskówek. Popatrzył na Duga i przemówił. Jego słowa były wypisane w wiszącej nad jego głową chmurce. — Cześć. Nazywam się Golem Grundy. Pochodzę z Krainy Xanth i mówię twoim językiem. Jestem twym tymczasowym Towarzyszem. Jeśli ci się nie podobam, to w ciągu jednej minuty możesz się mnie pozbyć. Ale najpierw przez chwilę mnie posłuchaj, okay? Jestem tu bowiem po to, by ci pomóc i bezboleśnie przeprowadzić cię przez wstępną fazę. Możesz mnie pytać, o co chcesz, dotknąwszy Q* na klawiaturze. A więc dalej… do roboty! — Czemu nie? — Pacnął w Q. Coś brzdęknęło i Dug zauważył na ekranie wielki palec, który trącił Grundy’ego tak silnie, że ten aż się zatoczył. — Hej, wolnego! Dug musiał się uśmiechnąć. — A więc jednak chcesz o coś zapytać. Posiadasz jedną z tych prymitywnych mundańskich klawiatur, nieprawdaż? Możesz to więc robić na dwa sposoby: napisać pytanie tak, bym je mógł zobaczyć, i stuknąć ENTER, albo wybrać Q. Wtedy dostaniesz listę najczęstszych, na tym etapie, pytań. Można je podświetlić za pomocą klawiszy oznaczonych strzałkami. Potem jednak trzeba znów nacisnąć ENTER lub skrócić tę czynność przez podanie wybranego numeru. Poczekam, dopóki się na coś nie zdecydujesz. Jeśli chcesz, bym nie czekał, a nawijał dalej, wciśnij ESC* . Grundy zrobił krok w tył, kręcąc młynka palcami. Chociaż Dug był nadal nastawiony negatywnie do sprawy, mimo wszystko poczuł zainteresowanie. Stuknął Q. Grundy zszedł niżej i sięgnął po kawałek sznurka leżącego na dnie ekranu. Pociągnął go, rozwinąwszy tym samym drukowany zwój. Wypisano na nim ponumerowane pytania. * Oznaczenia: ENTER — uruchomienie wpisanej instrukcji, zatwierdzenie polecenia, ESC — przerwanie czynności, wyjście z gry, Q — od Question: pytanie, ALT oraz SHIFT — klawisze pomocnicze, wcześniej zdefiniowane, używane w kombinacji z innymi (przypis tłum.). * Oznaczenia: ENTER — uruchomienie wpisanej instrukcji, zatwierdzenie polecenia, ESC — przerwanie czynności, wyjście z gry, Q — od Question: pytanie, ALT oraz SHIFT — klawisze pomocnicze, wcześniej zdefiniowane, używane w kombinacji z innymi (przypis tłum.). * Oznaczenia: ENTER — uruchomienie wpisanej instrukcji, zatwierdzenie polecenia, ESC — przerwanie czynności, wyjście z gry, Q — od Question: pytanie, ALT oraz SHIFT — klawisze pomocnicze, wcześniej zdefiniowane, używane w kombinacji z innymi (przypis tłum.).

1. JAK WYJŚĆ Z TEJ ZWARIOWANEJ GRY? 2. JAK W NAJKRÓTSZY SPOSÓB ZACZĄĆ GRAĆ? 3. KIM JEST TO STWORZENIE NA OKŁADCE? 4. ĆZY ZWRÓCĄ MI PIENIĄDZE, JEŚLI TERAZ PRZESTANĘ GRAĆ? 5. SKĄD WZIĄĆ LEPSZEGO TOWARZYSZA? 6. JAK WPISAĆ W PAMIĘĆ GDZIE JESTEM, GDY BĘDĘ MUSIAŁ PÓJŚĆ ZROBIĆ SIUSIU, I WSKOCZYĆ W TO SAMO MIEJSCE, GDY WRÓCĘ? 7. DLACZEGO UWAŻASZ, ŻE TA GRA JEST TAKA DOBRA? 8. CZY MOŻNA W NIĄ GRAĆ Z KOLEGĄ? 9. CO DOSTANĘ, JEŚLI WYGRAM? 10. ILE JEST TYCH PYTAŃ? CZY MOŻNA DOJŚĆ DO NICH W KAŻDEJ CHWILI? Dug znowu się uśmiechnął. — Ktoś musiał im je podsunąć, pomyślał. Puknął w 0, które wziął za 10 i zorientował się, że nie napisze dziesiątki, bowiem gdy wciśnie 1, komputer od razu odpowie mu na pierwsze pytanie, wcale nie czekając, aż skończy. Tak właśnie zawsze postępowały komputery. Udawały, że nie wiedzą, czego gracz tak naprawdę chce. A jednak w tle pytania rozbłysła ramka. Grundy ożywił się. — W tej edycji „Towarzysza z Xanth” jest sto pytań. W następnych, gdy zgromadzimy więcej opinii, może być więcej. Ich listę możesz przywołać, kiedy tylko chcesz, wciskając równocześnie ALT+ENTER. Wywołując numer dwucyfrowy, trzeba przycisnąć najpierw pierwszą, a potem, nie puszczając klawisza, drugą cyfrę. W ten sposób komputer zarejestruje je obie. Ale chyba będzie łatwiej po prostu mnie o to spytać. Zapewne miał rację, lecz Dug postanowił się jeszcze trochę pobawić. Pytania nie zniknęły, tak więc dotknął 1. Grundy znów się poruszył. — By wyjść z tej gry, należy przycisnąć ALT+ESC i wyłączyć komputer. Mam jednak nadzieję, że jeszcze tego nie zrobisz. To nie byłoby fair. Nie dałbyś nam żadnej szansy. Prawie cię nie znamy. Prawie mnie nie znają, pomyślał Dug. To brzmi tak, jakby oni istnieli naprawdę, zaś ja byłbym pozornym graczem. Zachowują się niezbyt grzecznie. Ale… ale. Zaczyna mnie to interesować. Zobaczmy, jaka jest odpowiedź na numer 2. — By od razu zacząć grać, trzeba wcisnąć SHIFT+ESC. Niemniej jednak usilnie ci to odradzam, albowiem musisz załatwić dużo więcej spraw, na przykład wpisać się na listę. Gdybyś to pominął, zostałbym twoim stałym Towarzyszem. Jak tylko poznasz reguły, możesz natychmiast dać dyla, ale proszę cię, jeszcze tego nie rób! Całkiem uczciwie. Choć jeszcze nie doszedł do właściwej gry, do tej pory szło mu całkiem gładko. Mógł przeskoczyć w przód i sprawdzić, co tam jest grane, wydawało mu się jednak, że powinien się z golemem trochę liczyć. Dotknął 3. — To stworzenie na okładce to Naga Nada. Najsłodsza i najbardziej pożądana księżniczka z Xanth. Ją też można wybrać na swego Towarzysza. — Grundy puścił do Duga oko. — Nie czas zapytać o innych? Jeśli oczywiście już czegoś o nich nie wiesz. Dug posłusznie wystukał: KIM SĄ TOWARZYSZE? — Tak się cieszę, że o nich spytałeś! — wykrzyknął Grundy. — Tak przecież nazywa się nasza gra! Tym zasadniczo różni się od innych. W niej nigdy nie zostaniesz sam, nigdy nie będziesz musiał bezradnie zmagać się z losem, raz po raz odgadując, co trzeba w danej chwili uczynić. W niej masz towarzysza, który cię prowadzi. Możesz go pytać, o co tylko zapragniesz. A jeśli on (czy ona, gdy wybierzesz kobietę) nie będzie znał odpowiedzi, powie ci, co przypuszczalnie należy zrobić. Będzie cię ostrzegał, gdy postąpisz źle. Krótko mówiąc, będzie twym prawdziwym przyjacielem. Możesz mu bezgranicznie ufać we wszystkim, z wyjątkiem jednego. Jeśli chcesz się dowiedzieć, co to takiego, stuknij w ENTER. Duga już, już kusiło, by zamiast tego wcisnąć ESC, lecz połknął haczyk. Nacisnął ENTER.

— Mądry chłopczyk! — zawołał Grundy. — Widzisz, ci Towarzysze to zwykle oddani przyjaciele. Lecz jest jedna szansa na siedem, że spotkasz Towarzysza Fałszywego. Będzie udawał, iż jest twoim przyjacielem, lecz doprowadzi cię do nieszczęścia i zguby. Tak więc, gdy przypadnie ci w udziale ktoś taki, musisz być ostrożny i nie możesz brać sobie do serca jego złych rad. Niestety, nie da się w prosty sposób odróżnić fałszywych od prawdziwych, albowiem wyglądają i zachowują się tak samo — dopóki, w jakimś kluczowym punkcie Gry, Fałszywy cię nie zdradzi. Musisz ich sądzić wedle rad, jakich ci udzielają, i nauczyć się odróżniać dobre od złych. Ale nawet jeśli uda ci się zidentyfikować fałszywego, nie możesz wymienić go na innego. Jesteś z nim bowiem związany do końca Gry. Możesz go poprosić, by sobie poszedł, lecz wtedy zostaniesz pozbawiony przewodnika i prawdopodobnie zje cię smok lub spotka cię jeszcze coś gorszego. Lepiej zatrzymać go przy sobie, a jednocześnie się go wystrzegać. Z fałszywym też można wygrać Grę. Niemniej jednak przychodzi to o wiele trudniej. Golem zamilkł, więc Dug postanowił wypytywać go dalej. — ZAŁÓŻMY, ŻE WYJDĘ Z GRY I WEJDĘ W NIĄ NA NOWO? — wystukał. — Jeśli spróbujesz opuścić Grę i wrócić, tak by otrzymać nowego Towarzysza, zobaczysz, że topografia Gry się zmieniła, tak więc znów nie będziesz wiedział, czy jest on prawdziwy, czy fałszywy. Nie będziesz też pewny, czy na poprzednio bezpiecznych ścieżkach nadal nie grozi ci żadne niebezpieczeństwo. Jeśli ci dobrze idzie, to lepiej Grę kontynuować. Ale oczywiście zależy to wyłącznie od ciebie. — A więc nie zakaz, a ostrzeżenie! — To go zafascynowało. Czyli że Towarzyszom nigdy nie należy ufać tak do końca! To zapowiada coś, czego jeszcze nie było — przyprawia o szczególny dreszcz emocji. — Popatrzył na pytania i wcisnął 9. — Ktoś, kto wygra Grę, co wcale nie jest takie łatwe, otrzymuje magiczny talent, którego może używać we wszelkich następnych grach. Nie wiemy, co to za talent, lecz zapewniam cię, że jest niezły. Przyniesie ci wielką korzyść. — To tak jakbym otrzymał darmową przepustkę do kolejnej gry — Dug wzruszył ramionami. Fantasy nigdy zbytnio go nie pasjonowało, więc nie obiecywano mu wiele. Zaczynało go to już nudzić, stuknął więc w 5. Grundy zmarszczył czoło. — Miałem nadzieję, że zechcesz ze mną pozostać. Znam języki zwierząt i roślin. W ten sposób dowiaduję się tego, czego inni nawet nie są w stanie przewidzieć. — Uśmiechnął się. — Ale wciąż jeszcze możesz mnie wybrać. A oto sześciu innych Towarzyszy. — Wyciągnął inny zwój. Zawierał sześć imion: goblin Goody, zombi–centaur Horacy, dziewczynka–elf Jenny, kościej Marrow, demonica Metria i Naga Nada. Dug rozpoznał ostatnie. Należało do słodkiej istotki z okładki. Nie potrzebował więcej szukać. Podświetlił Naga Nada i na ekranie pojawiła się jej podobizna i dane. NAGA NADA, KSIĘŻNICZKA LUDU NAGA ZAMIESZKUJĄCEGO XANTH, KRZYŻÓWKI WĘŻY I LUDZI, MOGĄCYCH PRZYBIERAĆ KSZTAŁTY ZARÓWNO JEDNYCH JAK I DRUGICH, A TAKŻE PÓŁWĘŻY I PÓŁLUDZI. DWADZIEŚCIA JEDEN LAT, NIEZAMĘŻNA, INTELIGENTNA, MIŁA, ŁADNA. ZALETY: DOJRZAŁOŚĆ, ZDOLNOŚĆ DO WALKI. WADY: OGRANICZENIA, JAKIE NIESIE TYTUŁ KSIĘŻNICZKI. — Być księżniczką to wada! — Dug musiał się roześmiać. Był na to przygotowany! Taka kobieta za Towarzysza! Co za radocha! Bez wahania przycisnął potwierdzenie wyboru: ENTER. Obraz powiększył się. Teraz Naga Nada weszła na scenę. — Dzięki ci, Grundy — powiedziała słodkim głosem. Jej słowa właściwie pojawiły się w chmurce, lecz Dug niemalże je słyszał. — No, zabieraj się stąd.

Grundy westchnął i odszedł, Nada zaś zwróciła się do Duga i cichutko szepnęła: — Przedstaw się, proszę. Po prostu wpisz swoją charakterystykę i dane tak żebym coś o tobie wiedziała. Pospiesznie wystukał: DUG. PŁCI MĘSKIEJ. LAT 16. A więc jest o pięć lat starsza, pomyślał. Wszystko jedno. To przecież tylko gra. — No to cześć, Doug — powiedziała. — Jestem pewna, że się dogadamy. — OJEJ! DUG. PRZEZ U, NIE PRZEZ OU — poprawił ją chłopiec. — TO NIE ZDROBNIENIE. NIE NAZYWAM SIĘ DOUGLAS, A PO PROSTU DUG. Przysłoniła usta zgrabną rączką, zaróżowiwszy się lekko ze wstydu. — Och, tak mi przykro, Dug! Zechciej mi wybaczyć! Właściwie, jeśli chciałaby nazywać go Doug czy Douglas, powinien był jej na to pozwolić. W jej ustach brzmiałoby to bowiem wyjątkowo pięknie. — NIE PRZEPRASZAJ — odpowiedział. — NIGDY NIE ZNAŁEM PRAWDZIWEJ KSIĘŻNICZKI. Gra zaczynała go coraz bardziej wciągać. Warto było w nią pograć. Wcale nie miał zamiaru wyłączać komputera. Teraz, chociaż wiedział, że przegrywa zakład, zależało mu jedynie na tym, by ciągnąć ją dalej. — Na księżniczkach ciąży wiele obowiązków — westchnęła. — Jednak jest mi miło, że to właśnie mnie wybrałeś. Postaram się być dobrym Towarzyszem. — JESTEM PRZEKONANY, ŻE DOSKONALE SPEŁNISZ SWE ZADANIE — napisał, jednocześnie wymówiwszy owe słowa. Rzeczywiście go wciągało. — Dug, czy mogę udzielić ci pewnej rady? — spytała z wdziękiem. — Jeśli tylko sobie tego życzysz — odrzekł, przebiegając palcami klawiaturę, by nadążyć za tym, co mówi. — Byłoby łatwiej, gdybyś wszedł tu do mnie. Wtedy moglibyśmy się szybciej porozumiewać. Umiesz to zrobić? — Uczyniłbym to z największą przyjemnością — przytaknął. — Ale ty jesteś postacią z ekranu, ja zaś z życia. Była zadziwiająco mądra. Przyznał, że zwracając się do niej jak do kogoś żywego być może zbyt się angażuje, ale w ten sposób dobrze się bawił. — Masz rację. Jednak możesz się do mnie przyłączyć. Ja niestety nie mogę tego zrobić. Przestań robić z siebie niedowiarka. Przymruż oczy. — W porządku. — Chciał zapomnieć, że to jedynie gra. Zapragnął tę fantazję przeżyć. Osobiście. Razem z tą piękną kobietą. — Wiesz, ekran wydaje ci się płaski, bo patrzysz nań jak na coś płaskiego. Jednak gdy spróbujesz skupić wzrok na czymś, co jest za nim, tak jakbyś przez okno podglądał inny świat, stwierdzisz, że jest zaokrąglony. Zobaczmy, czy ci się to uda! — Zaokrąglony! — Ona sama w sobie była tak krągła, że właściwie nic po za tym go nie obchodziło. Jednakże posłusznie spróbował skupić wzrok na czymś, co było poza nią. Obraz Nady rozmył się. — Chyba jakoś nie bardzo mi to wychodzi — mruknął. — Widzisz te dwie kropki u góry? — zagadnęła, wskazawszy je dłonią. — Teraz je zauważył. Wisiały tuż nad chmurką, w której widniały jej słowa. — Spróbuj dostrzec trzy. W ten sposób zestroisz się z odpowiednim pasmem. Być może nie przyjdzie ci to łatwo, lecz gdy raz ci się uda, już tego nie zapomnisz. — Okay — Cieszył się, że może napisać odpowiedź, nie odrywając oczu od ekranu. Przymrużył je, starając się dojrzeć owe trzy, a nie dwie kropki. Tak naprawdę nie wierzył, że kiedykolwiek mu się to uda, lecz postanowił zrobić wszystko, by zadośćuczynić jej prośbie. Obraz zamazał się, zaostrzył i znów zamazał. Dwie kropki zamieniły się w cztery, przesunęły nieco i… przekształciły w trzy. A potem, powoli, pojawił się trzeci wymiar. Dug całkowicie zaniemówił z wrażenia, bo mimo iż nie miał na sobie ani kolorowych okularów, ani

żadnego z owych dziwnych urządzeń, w których nachodzące na siebie dwa widoczki stwarzają złudne wrażenie realnego krajobrazu, dojrzał najprawdziwszą głębię. Głębię na ekranie komputera! Jednakże ów ekran istotnie przypominał teraz taflę szkła czy okno, przez które patrzy się na świat. Przed nim, na pierwszym planie stała Naga Nada, za nią rozciągało się porośnięte trawą torfowisko czy bagno, zaś na dalekim horyzoncie szumiała fantastyczna dżungla. Wyglądało to tak realnie, że aż przygryzł wargi. — Teraz lepiej — roześmiała się Nada. — Nabrałeś kształtów. — Nabrałem kształtów!? — Nie wyobrażam sobie kogoś bardziej kształtnego od niej, pomyślał, lecz niczego nie wystukał. Zamiast tego rzucił bezpieczniejszą odpowiedź. — Niesamowite! Jak to się stało? Uroczo zmarszczyła czoło. — Uwierzysz, jeśli ci powiem, że to magia? Potrząsnął przecząco głową. — Nie wierzę w żadną magię. — To niedobrze. Bo czeka cię teraz drugie, trudniejsze zadanie. Jeśli uda ci się je wykonać, wtedy realnie wejdziesz w tę grę. — Posądzasz mnie o brak wiary — westchnął. — Naprawdę bardzo chciałbym w to uwierzyć! Jednak pochodzę z Missouri i dlatego, jak to mówią, jestem urodzonym sceptykiem! — Myślałam, że jesteś z Mundanii — odpaliła z zakłopotaną miną. — Z Mundanii? — Missouri to pewnie jeden z waszych mundańskich krajów. — Wiesz, zwykle zanim ludzie w coś uwierzą, muszą to coś zobaczyć. Tak więc jeśli pokażesz mi magię, to chyba w nią uwierzę. Ale inaczej… Uśmiechnęła się, wygięła, zmarszczyła i nagle zamieniła w węża o ludzkiej twarzy. — Tak wyglądam jako Naga. To moje rzeczywiste kształty. To właśnie dzięki magii przybieram ludzką postać albo staję się prawdziwym wężem. — Przeistoczyła się w poskręcanego pytona, którego gadzie oczka wpatrywały się w Duga. Mimo to nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. Dla niego węże mogły być lub mogło ich nie być. Były pożyteczne, więc wolał zostawić je w spokoju. Ten go wcale nie przeraził. Wiedział, że to Nada z fantastycznej gry. Gdyby przypadkiem jakiś potwór się zmaterializował, co z pewnością miało się przydarzyć, gdyby naprawdę zaczął grać, taki gad mógł się mu bardzo przydać. — Gry fantasy muszą zawierać element magii — przyznał ostrożnie. — Na Mimach rysunkowych takie rzeczy to normalka. Ludzi zmiażdżonych przez parowe walce nadyma się z powrotem jednym podmuchem jak balony i natychmiast wracają do formy. Tak więc w tym wypadku można powiedzieć, że wierzę w magię. Ale w realnym życiu!? Nigdy! Wąż wśliznął się za ekran, wlokąc w pysku damską odzież. Po chwili zza ekranu wyłoniła się Nada ubrana w suknię z dużym dekoltem. — Gdy zawitasz do Xanth, magia zacznie działać. Gdybym zapędziła się do Mundanii, nie mogłabym zmieniać kształtów. Byłabym jedynie bezradnym wężem. — Nachmurzyła się. — Raz mi się to już zdarzyło. Lecz tu postępujemy według naszych zasad. Gdy tylko uda ci się uwierzyć w magię, będziesz mógł jej doświadczać. — Gdy w nią uwierzę, oszaleję — skrzywił się Dug. — Nie. Znajdziesz się jedynie w innym królestwie. Ale aby grać w tę Grę, nie musisz w nią wierzyć. Nie zapominaj tylko, że tu panują inne prawa. — Dobrze — zgodził się Dug. Jej elokwencja wciąż go bardzo dziwiła. Rzeczywiście przypominała prawdziwą osobę, porozumiewającą się z nim poprzez barierę niewiary. — Jak się w to gra? Znów się uśmiechnęła. Gdy to zrobiła, torfowisko pojaśniało i rozbłysło tak, jakby ktoś oświetlił je latarką. Głupi techniczny zabieg. Nie zraziło go to jednak. Była tak piękną kobietą, że całymi dniami mógł podziwiać jej uśmiech. Wprowadzę cię tu. Weź mnie za rękę — poprosiła, wyciągając ku niemu śliczną dłoń.

Dug sięgnął w kierunku ekranu, sam złapał się za głowę i wystukał: — BIORĘ CIĘ ZA RĘKĘ. Scena jakby urosła. Wydało się mu, że teraz i on jest na bagnach, a przy nim stoi o pół głowy niższa od niego Nada. Jej szarobrązowe oczy świetnie współgrały z warkoczami o podobnej barwie. Odwróciła się ku niemu. Piersi leciutko zafalowały. Nagle szarobrązowy stał się ulubionym kolorem Duga. — Dzięki Dug. Miło cię tutaj gościć. — Całkiem tu przyjemnie — odpowiedział, odkrywszy, że coraz łatwiej przychodzi mu dać temu wszystkiemu wiarę, przynajmniej w tym względzie. Zdawał sobie sprawę, że w prawdziwym życiu nigdy nie zbliżyłby się do takiej kobiety, mógł więc przynajmniej tutaj to zrobić. Scena najwyraźniej ożyła. Prawie zbaraniał ze zdumienia. — Teraz to bezpieczna, niebiańska równina — oświadczyła. — Ale jak tylko ją opuścimy, zacznie się prawdziwa gra. Pełna przygód i niebezpieczeństw. Ale ponieważ nie chcę cię dłużej zanudzać… — Nie zanudzasz mnie — szybko przerwał jej Dug. Mogła wystąpić z najnudniejszym na świecie wykładem dotyczącym najnudniejszej z nudnych historycznych sztuk Szekspira (nawiasem mówiąc, określenie to jak ulał pasowało do lekcji angielskiego), a mimo to go urzekać. Wystarczało mu, że jest przy niej i patrzy jak szczebiocze. A to dlatego, iż zdawała się niezmiernie nim interesować. Był pewien, że to jakaś zaprogramowana sztuczka, niemniej jednak szalenie mu się to spodobało. Przypomniał sobie, że przeróżne korporacje stale usiłują zbudować komputer będący w stanie tak rozmawiać z drugą osobą, by ta wcale nie domyślała się, że ma do czynienia z maszyną. Umieszczałoby się go w zamkniętym pomieszczeniu, tak by nie można go było zobaczyć, i trzeba by odgadywać, kto jest za ścianą: naukowiec czy elektroniczne cacko. Do tej pory żadnemu z komputerów nie udało się podszyć pod żywego człowieka, pomyślał. Ale wkrótce to chyba nastąpi. Poruszającej się po ekranie Nadzie prawie udało się tego dokonać. Wygląda zupełnie jak prawdziwa kobieta i to nie tylko z powodu swych pięknych kształtów. Tak jak się tego spodziewał, znowu się uśmiechnęła. — Dzięki ci, Dug. Muszę być pewna, że rozumiesz, o co chodzi. W tej Grze bowiem mam doprowadzić cię tak daleko, jak tylko to możliwe, ale jeśli nie zdobędziesz żadnej nagrody, nie będzie w tym mojej winy. Moje możliwości są ograniczone, a każda decyzja należy do ciebie. Mogę jedynie odpowiadać na twoje pytania lub coś ci doradzić. Sama nie wiem, która z dróg wiedzie do zwycięstwa. Ale znam Xanth i będę w stanie poprowadzić cię tak, byś umknął większości czyhających tu niebezpieczeństw. — Przerwała i zerknęła na niego. — Znasz Xanth? — Nigdy o nim nie słyszałem — odpowiedział wesoło. — Nie czytam fantasy. To dla mnie stek bzdur, pełno tam pięknych księżniczek, wstrętnych goblinów, chodzących szkieletów i dymiących demonów. — Rzucił zestawem zaczerpniętym z listy Towarzyszy. — Przypuszczam, że będę musiał pokonywać góry, rozpadliny i rwące rzeki, walczyć ze smokami ziejącymi ogniem, znajdować magiczne amulety, dzięki którym będę mógł wejść do pełnych skarbów komnat, których strzegą magiczne zabezpieczenia. Sądzę też, że moje szansę są znikome, że zastawiono gęste sieci, że będę musiał zacząć od początku, choć wtedy będę już nieco lepiej wiedział, czego się strzec. Wolałbym zostać tutaj i z tobą porozmawiać. — Spojrzał na jej piersi. Widział je jak przez mgłę, ale oczywiście nie mógł się do tego przyznać. Podobały mu się szalenie, nie chciał jednak, by spostrzegła, że się im przypatruje. Stał tak blisko niej, że z łatwością mógł zaglądnąć głębiej. Odwrócił oczy. Jeszcze narzuciłaby na siebie jakieś wdzianko i wszystko popsuła! — Zdaje się, że dość dobrze przypatrzyłeś się tej Grze — przytaknęła. Wciągnęła powietrze, a on niemalże ugryzł się w język. — Jednak nie wygrasz jej, tkwiąc tutaj. Tak więc niebawem

będziesz musiał przystąpić do działania. Normalnie najrozsądniej najpierw poprosić Dobrego Maga Humfreya o radę. Niestety za jedną Odpowiedź trzeba mu służyć przez rok. Więc jeśli ci to nie odpowiada… — Masz rację. Nie ma co się w to pakować. Chciałbym cię o coś zapytać. Czy kiedykolwiek kochałaś się w Mundańczyku? Migdaliłaś się z jakimś? — Migdaliłam…? Czy jadłam z kimś orzechy? Możemy ich sobie podjeść, gdy tylko trafimy na właściwy ogród. Roześmiał się. — Chciałem wiedzieć, czy kiedykolwiek chodziłaś z Mundańczykiem. — To z tobą mam chodzić po Xanth, pokazać ci najlepszą drogę do… — Nie… No wiesz, czy robiliście razem coś takiego… Oglądaliście film, jedliście obiad, rozmawialiście… i było wam ze sobą dobrze. Prawie złączyła śliczne brwi. — Razem wyruszymy na wyprawę, zobaczymy, co Xanth ma nam do pokazania. Będziemy rozmawiać tyle, ile trzeba. Mam nadzieję, że nie będzie to nieprzyjemne. Nie łapała, ale nie dawał za wygraną. — Czy będziemy tańczyć i się całować? Nada popatrzyła na niego. Jej twarz nabrała szczególnego wyrazu. W końcu zrozumiała, o co chodzi! Obawiam się, że nie — oświadczyła. — Jestem tu, by ci towarzyszyć. Nie mam być twoją dziewczyną, a Towarzyszem. Proszę cię, nawet nie próbuj tego robić! Dug znowu się roześmiał, tym razem jednak tylko po to, by ukryć zakłopotanie. Waliła prosto z mostu. Pewnie gdyby spróbował ją pocałować, zamieniłaby się w węża i pogryzła go na kawałki. — Tak tylko pytam… No więc, co powinienem wiedzieć o tej Grze? — zagadnął, zmieniając temat. Pomyślał bowiem, że warto zagrać chociażby tylko po to, by nie opuszczać Nady. Chwilę później wyśmiał sam siebie. Ta Nada to przecież jedynie jakaś tam postać z ekranu. Przecież nie mógłbym jej nawet dotknąć. A jednak miałem najprawdziwszą nadzieję, że zgodzi się na amory! Ho, ho! Bierze mnie ta Gra! Z drugiej strony, czyż nie byłoby cudownie, gdyby stało się to możliwe, a ona tego chciała? Jest o wiele lepsza od dziewczyny, którą straciłem na rzecz Eda, pomyślał. Ale ze mnie głupiec! Niepotrzebnie w ogóle próbowałem ją o to prosić. Łudziłem się, że dostanę całusa, choć miała to być właściwie jedynie fikcja. Nada przeszła do sedna sprawy. — To prawie niemożliwe, byś od razu zdobył nagrodę, bowiem nie wiemy, gdzie jej szukać. Jednak trzeba będzie udać się do Dobrego Maga, chociaż nie masz na to zbyt wielkiej ochoty. Mam jednak nadzieję, że jakoś się z nim dogadasz w sprawie Odpowiedzi. Zaprowadzę cię do zamku. Znam drogę. Czyha na niej wiele niebezpieczeństw i nie wiadomo, co się może zdarzyć, tak więc należy zachować szczególną ostrożność. W Xanth roi się od zaczarowanych ścieżek, lecz chadzają nimi jedynie jego mieszkańcy. My musimy iść na przełaj. — Zerknęła na niego, uśmiechnęła się i ciągnęła dalej. — A to oznacza, że napotkamy góry, rozpadliny, rzeki i smoki, które tak pięknie opisałeś. I być może wcale nie dojdziemy do zamku Humfreya. — Jeśliby się to nam nie udało i wypadłbym z Gry, czy mógłbym znów, następnym razem, wybrać cię na swego Towarzysza? — Oczywiście, lecz wiele więcej bym ci nie pomogła, albowiem napotkałbyś już inne pułapki i zasadzki. Sądzę, że w takim wypadku lepiej byłoby wziąć sobie jakiegoś innego Towarzysza. Niewykluczone, że spisałby się dużo lepiej. — Czy w kolejnych rozgrywkach będziesz pamiętać, że ja to ja ?

— Tak, choć zapewne nie będzie to takie łatwe i przyjemne. Mogę przecież zobaczyć, jak zostajesz pożarty przez smoka, a potem widzieć cię znów żywego. — Dobrze. Postaram się, żeby nic mnie nie zjadło — uprzejmie odpowiedział Dug. — Czy istnieje jakiś dobry sposób na smoki? — To zależy od smoka. Małego jestem w stanie odstraszyć. Ale gdy napotkamy dużego… lepiej się gdzieś ukryć. — Nie da się ich jakoś odeprzeć? Nie macie jakiejś broni, czegokolwiek? Nie można się jakoś przygotować do tej podróży? — Jeśli jesteś dość mądry, to ją znajdziesz. To jedna z moich kobiecych wad. Nie znam się zbyt dobrze na broni, nie wiem też, jak się nią posłużyć. Jeśli sobie życzysz, możesz mnie zamienić na przykład na centaura Horacego… — Nie, piękne dzięki. Sam spróbuję dać sobie radę. — Dug rozglądnął się dookoła. — Czy jest tu w pobliżu jakieś miasto, w którym moglibyśmy nabyć rynsztunek i inne dobra? To mógłby być nasz pierwszy przystanek. — Jest tu Międzymorski Przysiółek. Mogę cię tam zabrać. Jego mieszkańcy nie są jednak zbyt przyjaźnie nastawieni do obcych. Radzę ci go ominąć. Tu wszędzie są owoce i orzechy oraz drzewa, na których rośnie ciasto i bułeczki. Zdobycie pożywienia to żaden problem. Przypuszczalnie też znajdziesz coś, czym zdołałbyś się bronić… Jakąś maczugę czy kij. Dug był innego zdania. — Nie. Spróbujmy tam wdepnąć. Kto je tak śmiesznie nazwał? Dziewczyna pochyliła się, by na mule pokrywającym sam środek bagien narysować mapę. Dug ukradkiem zerknął na nią i przezornie zamilkł, albowiem zdawało mu się, że oczy wyjdą mu z orbit. Co tu gadać o trójwymiarowości! — To ogólny zarys Xanth — oświadczyła. — Jesteśmy tutaj, w pobliżu Przesmyku. Ów przysiółek leży nieco dalej. Wziął swą nazwę od miejsca położenia. Dug oderwał swe zmęczone oczy od jej nagich piersi i ramion i spojrzał na mapę. — To przecież Floryda! — zawołał zdziwiony. — Nazywaj to, jak chcesz. Tędy przebiega główny trakt do i z Mundanii. Dlatego tu najczęściej spotykamy Mundańczyków. Ale to nie twój mundański kraj. To Xanth. O tym musisz pamiętać. Tu wszystko jest całkiem inne niż w Mundanii. — Dobrze! Ruszajmy w drogę! Wyprostowała się i pokiwała głową. Poszła w kierunku brzegu torfowiska, on zaś widział, jak idzie za nią, albowiem z każdym ruchem otaczający ich krajobraz nieco się zmieniał. To może być ciekawe już przez to, iż wydaje się tak realne, pomyślał. Nie zależało mu na nagrodzie, a jedynie na tym, by nie wypaść z akcji.

2. MOCZARY Dziewczynka–elf Jenny siedziała w komnacie przeznaczonej dla ewentualnych Towarzyszy nerwowo wymachując nogami i czekając, co będzie dalej. Na jej kolanach, spokojnie pomrukując, leżał kot Sammy. Jenny miała służyć przez rok u Dobrego Maga, ponieważ zadała mu Pytanie i otrzymała Odpowiedź. Humfrey odesłał ją do demona, profesora Grossclouta Gałgana i tu musiała brać udział w owej dziwacznej grze przeznaczonej dla Mundańczyków. Demon raczy wiedzieć, dlaczego demony prowadziły tę grę, ona jednak była zobowiązana odegrać w niej swoją rolę. Nada została właśnie wybrana przez jakiegoś gracza z Mundanii więc opuściła komnatę, pozostawiwszy w niej demonicę Metrię, kościeja Marrowa, zombi–centaura Horacego, grzeczną goblinkę Goody i ją. Po chwili Nadę zastąpiła następna osoba, kobieta, prawie tak samo piękna jak tamta, o włosach zielonych jak letnie listowie, odziana w brązowe niczym kora szaty. — Cześć — powiedziała. — Czy to pomieszczenie dla Towarzyszy? Popatrzyli na siebie, lecz nikt nie odezwał się ani słowem. Jenny stwierdziła, że teraz przypada jej kolej, więc odpowiedziała: — Tak. Chodź, przyłącz się do nas. Jestem dziewczynka–elf Jenny. Odpracowuję tu swoją służbę u Humfreya. Kobieta weszła do środka. — Zwą mnie Vida Vila. Jestem boginką. Muszę spłacić pewien dług profesorowi — wyjaśniła i usiadła. — Vida Vila! — zawołał szkielet. — Przecież już kiedyś się poznaliśmy. Jestem kościej Marrow. Parę lat temu przeprowadzałem przez twe terytorium księcia Dolpha. Vida pokiwała głową. — Od razu pomyślałam, że cię skądś znam, ale niezbyt dobrze rozróżniam szkielety. Dla mnie wszystkie wyglądają tak samo. Ten książę musi już być duży!? — Ożenił się z Elektrą. Mają bliźniaki. — Ojej! — zmartwiła się Vida. Była najwyraźniej zawiedziona, gdyż natychmiast zamieniła się w groźnego niedźwiedzia. Jednak szybko powróciła do swych pierwotnych kształtów. — Miałam nadzieję, że to ja go poślubię, gdy dorośnie. Wiesz, książęta nie rosną na drzewach. Trzeba ich sobie samemu wyhodować! — A TERAZ SŁUCHAJCIE — zagrzmiał jakiś bezcielesny głos — PORA NA FAŁSZYWEGO TOWARZYSZA. — Przecież już go wybraliśmy — zaprotestowała Jenny. Poczuła wtedy ogromną ulgę, gdy jej nie wybrano. Nie chciała nikogo oszukać. — NIE RÓBCIE MI WODY Z MÓZGU — stanowczo odrzekł głos Należał do profesora Grossclouta, demona odpowiedzialnego za wszystko — ZANIM KAŻDY Z GRACZY WYBIERZE SWOICH TOWARZYSZY, TRZEBA WYBRAĆ Z WAS NOWEGO FAŁSZYWEGO TOWARZYSZA. W TEN SPOSÓB ZACHOWAMY RÓWNOWAGĘ. PAMIĘTAJCIE, POWIEM O TYM JEDYNIE WYBRANEMU. NIKT INNY NIE MOŻE SIĘ O TYM DOWIEDZIEĆ. NIE WOLNO TEGO NIKOMU ZDRADZIĆ, DOPÓKI NIE ZMIENIMY BIEGU GRY. — Daj spokój, Clout — burknęła Metria. — CZYŻBYM SŁYSZAŁ JAKIEŚ SKARGI? — groźnie zapytał głos. Metria zamknęła buzię na kłódkę, która przeszyła jej wargi na wylot. Była demonicą, więc dobrze wiedziała, z kim nie powinna zadzierać. Mówiono, że profesor przybył z samego Piekła, czy czegoś w tym rodzaju. — TYM RAZEM… SZKIELET.

Jenny zamarła. Nie dotarło do niej żadne polecenie. Przebrnęła przez kolejne wybory. Co za szczęście! Po chwili zerknęła na innych i spostrzegła, że oni też rozglądają się wokoło. Każdy próbował odgadnąć, kogo tym razem upatrzył sobie demon, choć żadne z nich nie mogło tego zrobić. Ryzykowali wszyscy siedmioro, albowiem golem Grundy także był potencjalnym Towarzyszem. Może tym razem padło na niego?! — Patrzcie! Nadchodzi następny Gracz! — zawołała Metria, wyglądając przez okno. Natychmiast znieruchomieli. Musieli być gotowi, na wypadek gdyby trzeba się było przedstawić. Dopóki Gracz o nich nie zapytał, widzieli go przez jednokierunkowe okno. On? Ona. Okazało się, że jest nim dziewczyna. Wyglądała podobnie jak wszystkie dziewczyny z Mundanii. Jej ręce krążyły nad klawiatury — w taki to niezdarny sposób Mundańczycy obchodzili się z magia — zaś jej oczy wlepione były w szklaną taflę ekranu. Mistrz ceremonii, Grundy, doskonale spełniał swe zadanie. — Cześć! Jestem golem Grundy! Pochodzę z Krainy… — Cześć Grundy! — przerwała mu dziewczyna. — Tak się cieszę, że cię widzę. Jak się miewa Rapunzel? To zbiło z tropu nawet golema. Doskonale. Siedzi w domu, albowiem spodziewa się… — zamilkł. — Czy możesz powiedzieć mi, ile masz lat? Szesnaście — śmiało odpowiedziała dziewczyna. — Doskonale znam tajniki Konspiracyjego Stowarzyszenia Dorosłych. Chodzę do postępowej szkoły. — Ach tak! — mruknął wciąż zakłopotany Grundy. — Przyszłaś, by zagrać w naszą Grę… w Towarzyszy z Xanth… panienko… — Kim. Wygrałam zawody dla ludzi posiadających talent i otrzymałam nagrodę, pierwszą dyskietkę z nową grą Xanth. Kocham Xanth! Więc oto jestem! — Hmm, może ktoś się pomylił? Właściwie powinnaś dostać drugą. — Drugą! A niech to! A kto dostał pierwszą? — Jakiś chłopiec. Dał ją swojemu kumplowi, Dugowi. Nie wiedzieliśmy, że pierwszą obiecano tobie. — Właściwie niczego mi nie obiecywano, ale ponieważ gra jeszcze nie jest oficjalnie zarejestrowana, więc pomyślałam… mniejsza z tym. Jestem do tego przyzwyczajona. I tak przeważnie jestem druga. — Posmutniała. Jenny coraz bardziej podobała się ta dziewczyna. Może dlatego, że wyglądała tak zwyczajnie, a była nader niepospolita. Dug był przystojny, lecz jakby pusty. — Dobrze, że nie wybrał mnie na swego Towarzysza — cieszyła się w duchu. — Wywołał Nadę. To jasne! Niejeden mężczyzna rodzaju ludzkiego by tak postąpił! Ale ona… ta Kim, jest inna… w każdym calu. — A więc wiele wiesz o Xanth… — zaczął Grundy, próbując się pozbierać po tym, jak brutalnie przerwała jego zwykłą przemowę. — Ale czy wiesz coś o naszej Grze? — Pewnie. Wszystko, co trzeba. Muszę wybrać Towarzyszkę. Ona mi resztę dopowie. — Niekoniecznie ona. To może być też on. Jeśli chcesz — dodał Grundy. — Tak się składa, że ja też jestem dostępny. — O rany, Grundy! Doprawdy jesteś cudowny! Znasz język zwierząt i roślin… potrafisz z nimi rozmawiać… ale wolałabym zobaczyć też tych innych… tak na wszelki wypadek. Okno zaczęło działać w obydwie strony. Kim ujrzała sześciu pozostałych Towarzyszy. — O jest tu dziewczynka–elf Jenny! — zawołała ucieszona. — I kot Sammy! Pisałam do ciębie! — Jenny zrobiło się miło, że ją ktoś rozpoznał. — Ale nie dostałam odpowiedzi. — dokończyła. Jenny poruszyła się. Poczuła się nieswojo. — Nie martw się, dobrze wiem, jak to jest. Masz wiele innych, lepszych rzeczy do roboty. Mówię oczywiście o mundańskiej Jenny. Przedeż nie mogłabym dostać listu z Xanth. — Zamilkła na moment, odwróciła się do

Grundy’ego i powiedziała: — Przykro mi, Grundy. Lubię cię. Naprawdę cię lubię. Ale Sammy potrafi znaleźć wszystko z wyjątkiem drogi do domu, a Jenny to moja ukochana postać. Muszę ją wybrać! Grundemu nie pozostało nic innego, jak się pożegnać. — W porządku — rzucił szarmancko i opuścił porośnięte mchem mokradło. Jenny wstała, przekroczyła próg okna i niosąc Sammy ego, weszła na scenę. Niezmiernie się cieszyła, że to właśnie ona miała być Towarzyszem Kim. Dziewczyna wyglądała na miłą i zaznajomioną z Xanth osóbkę. Oznaczało to także, że nie zostanie Fałszywym Towarzyszem, na czym też jej bardzo zależało. Nie obchodziło jej na kogo padło tym razem, albowiem Gracz wytypował ją i teraz powinna tylko nim się zajmować. — Cześć, Kim — powiedziała. — Dziękuję, że mnie wybrałaś. Postaram się dobrze spisywać. — Dobrze wiem, że tak będzie — entuzjastycznie zawołała Kim. Chciałabym, żeby to się działo naprawdę… Szkoda, że to tylko poczicwa gra. Ale chyba możesz mi zdradzić pewną tajemnicę… podszepnąć, co zrobić, by trafić do Xanth… — Nooo, nnieezupełnie — pokornie odpowiedziała Jenny. — Powiem ci jednak, jak się do niego zbliżyć. Najpierw trzeba przestroić oczy. Widzisz te dwie kropki? — Tak. Po chwili, zastosowawszy się do poleceń Jenny, dziewczyna zdołała zobaczyć trzeci wymiar. Ekran przypominał teraz okno, a ona nie była już płaskim obrazkiem, zaokrągloną osóbką. Wyglądało to prawie tak, jakby stała na mokradle razem z Jenny. — Wspaniale! — wykrzyknęła. — Drugie zadanie jest nieco trudniejsze. Teraz należy wyzbyć się sceptycyzmu. Jeśli ci się uda tego dokonać, znajdziesz się w Xanth, albowiem w niego uwierzysz. — Ojej! O niczym innym nie marzę! Dałabym wszystko, by się w nim znaleźć! Ale gdzieś, w głębi serca, zawsze pozostaje ta przeklęta świadomość, że to nie rzeczywistość, a jedynie gra. Usłyszawszy to, Jenny posmutniała. — Jak mam ją przekonać, że jest odwrotnie, że to właśnie Mundania nie jest tak do końca prawdziwa? — westchnęła. Z tego właśnie powodu Towarzysze mieli przed sobą trudne zadanie. Ludzie po prostu nie potrafili nagle uwierzyć w coś, w co dotąd nie wierzyli. — Cóż, i tak możemy sobie zagrać — powiedziała Jenny. — Dobrze, że chociaż wizualna magia działa. Nie wiem jednak, co jest nagrodą i gdzie jej szukać. Chyba będziesz musiała udać się do Dobrego Maga i go o to zapytać. Oczywiście, jeśli nie masz nic przeciwko temu. — Przeciwko? Z przyjemnością zobaczę się z Humfreyem. Czy też musiała sama pokonać drogę do zamku? — Obawiam się że tak. — Cudownie! To takie podniecające! Nie mogę się już doczekać! Kiedy zaczynamy? Jej entuzjazm jakoś dziwnie udzielił się Jenny. Ona także miała pewne problemy z zaadaptowaniem się w tej krainie, tak bardzo różnej od Świata Dwóch Księżyców, w którym przedtem mieszkała. Kim jednak była Mundanką, tak więc sama obecność w Xanth musiała dostarczać jej wielu emocji. — Jeśli chcesz, możemy zacząć od razu. Sammy pomoże nam znaleźć ścieżkę, którą bezpiecznie ominiemy Moczary. Aby sobie wzajemnie nie przeszkadzać, poszczególni Gracze rozpoczynają Grę w różnych miejscach Xanth. Za każdym razem demony umieszczają ich gdzie indziej. Dug na przykład wystartował z położonego dalej na wschód Przesmyku. — Ojej! Jesteśmy w pobliżu Moczarów Bagiennych Ogrów? Czyje zobaczymy? — zawołała Kim.

— Nie chcemy zobaczyć żadnego ogra — zaprotestowała Jenny. — Ogry są niebezpieczne. Jeśli się do nich zbliżymy, a będą akurat w niedobrym nastroju, prawdopodobnie przerobią nas na miazgę, a potem wrzucą do kotła lub zrobią coś jeszcze gorszego. Kim wyglądała na rozczarowaną. — A czy nie moglibyśmy się podkraść gdzieś, gdzie by nas nie zauważono… Tak bardzo chciałabym choć przez minutkę przyjrzeć im się z bliska. Niezmiernie mi na tym zależy. — Masz ci los! — mruknęła do siebie Jenny i oświadczyła: — Słuchaj Kim, chyba naczytałaś się książek o Xanth i przyzwyczaiłaś się, że ich bohaterom nigdy nic się nie dzieje. Co prawda czasem się boją, ale w końcu zawsze wszystko dobrze się kończy. Ty jednak jesteś postacią z innej krainy. Jesteś Graczem. Jeśli ogr cię złapie, wyrządzi ci krzywdę. Na przykład rąbnie cię w głowę i wypadniesz z Gry. Co więcej, jeśli zagrałabyś w nią ponownie, musiałabyś zacząć od pokonania przeróżnych pułapek, a ogr by b tobie pamiętał. Następnym razem dużo szybciej by się z tobą rozprawił. O wiele trudniej jest grać po raz drugi. Lepiej niech zależy ci na tym, by nie napatoczyć się na ogry. One cię pogrążą, nawet jeśli tak naprawdę nie umrzesz, gdy rozerwą cię na strzępy i zrobią sobie wykałaczki z twych kośd. Jestem pewna, że Sammy znajdzie odpowiednią ścieżkę wiodącą przez Moczary, na której żadnego z nich nie spotkamy. Oto, co powinnyśmy uczynić. — Nie mam zamiaru dać się im złapać — odpaliła Kim. — Po prostu chcę je tylko zobaczyć, tak abym po powrocie do domu mogła wszem i wobec oświadczyć: widziałam prawdziwego, żywego grającego w Grze ogra. Jeśli nie moglibyśmy robić tego, co chcemy, ta Gra nie miałaby sensu! — Cóż, pomyślałam, że może zechciałabyś ją wygrać i otrzymać nagrodę. — No, mowa! Ale bawi mnie też samo granie. Chcę poznać każdy zakątek Xanth i mieć jak największą radochę. Cieszy mnie już to, że patrzę na drzewa i rozmawiam z tobą jak z kimś żywym. — jest gorzej, niż się spodziewałam — westchnęła Jenny. Kim wiele wiedziała o Xanth, jednak tak naprawdę wcale nie wierzyła w istnienie owej krainy. Dręczył ją problem podejścia, co z pewnością mogło doprowadzić do jej zguby. Była jednak Graczem i jedynie ona podejmowała decyzje. Jenny mogła tylko jej pomagać i radzić. — Cóż, jeśli dalej nalegasz, to pójdziemy zobaczyć tego ogra — ustąpiła Jenny. — Poproszę Sammy’ego, by znalazł taką ścieżkę, z której dałoby się podglądnąć ogra tak, by on nas nie dostrzegł. Wciąż jednak twierdzę, że to głupi pomysł. — Straszny! — przytaknęła jej Kim. — Ale jednocześnie cudowny. Przygody urozmaicają żyde. Idziemy! Jenny postawiła Sammy’ego na podłodze. — Znajdź dróżkę, która prowadzi do miejsca, z którego można zobaczyć ogry, ale tak, by żaden z nich nas nie zauważył — powiedziała. — Nie wybiegaj daleko naprzód. Pokaż mi jedynie, gdzie się zaczyna. Nauczyła się tak obchodzić z kotem, by nie musiała nieustannie go ścigać, gdy czegoś szukał. Pewnego razu Sammy puścił się pędem za piórkiem, ona zaś, by go nie zgubić, pobiegła za nim. W ten sposób sama się zgubiła. Tak znalazła się w Xanth, którego nie potrafiła opuścić. Jednak, mimo że tęskniła za swoją rodziną w Świecie Dwóch Księżyców, dość szybko polubiła nowe miejsce. Byłaby zrozpaczona, gdyby Sammy zapędził się do jakiejś innej krainy, z której nie można by już było powrócić do Xanth. Sammy ruszył do przodu. Jenny chwyciła koniec niewidzialnej linki, którą podarowały jej demony. Dzięki niej mogła zawsze wiedzieć, gdzie znajduje się kot, czuła bowiem, jak ją raz po raz szarpie. Sammy zaś nawet nie wiedział o jej istnieniu. Smycz wyciągała się na dowolną niewidzialną długość, po czym, gdy złapało się kota, kurczyła i stawała niewidzialnie krótka. Tak więc nie trzeba było już gonić za kotem na oślep, by nie stracić go z oczu. Zawsze miało się go w ręku.

Jednak wcale nie ułatwiało to sprawy, bowiem kot w trakcie swych poszukiwań wybierał najkrótszą drogę. Dobrze, jeśli biegła wzdłuż ścieżki, czasem jednak wiodła przez kolczaste krzaki, gałęzie drzew czy rzeki, albo tuż przed nosem drzemiącego smoka. Sammy zmykał nim smok zdążył się obudzić, zaś poruszającą się wolniej, większą i pachnącą elfem Jenny, potwór z miejsca wyczuwał. Tak więc wciąż musiała mieć się na baczności. Tym razem przedzierali się przez gęste, splątane pole kukurydzy. Ziarenka strzelały jak szalone. — O! Małe race! — zawołała oczarowana Kim. — Nie, to tylko pop–corn — wyjaśniła Jenny. — Mam nadzieję, że ten hałas nie zaniepokoi ogrów! Wtem poczuła, że coś się do niej przykleja. Obejrzała się za siebie. Były to lepkie ziarenka słodkiej kukurydzy. Nabrzmiałe i przejrzałe. Oblepiły ją od stóp do głów. Spróbowała oderwać je od sukienki, lecz topiły się i nie puszczały. — Gdy ganiam za Sammym, zawsze musi mi się przydarzyć coś okropnego! Wkrótce dogoniły kota. Siedział na końcu ścieżki, zlizując z sierści smaczny kukurydziany syrop. Jenny spojrzała na Kim, której tak naprawdę tam nie było. Zamiast niej rozciągało się przed nią kwadratowe, wychodzące na Mundanię okno, za którym, przy klawiaturze, siedziała grająca dziewczyna. Okno zawsze było w zasięgu wzroku, tak by Gracz mógł widzieć, co się dzieje w Xanth. Posuwało się razem z Jenny. Tak więc łatwo można było zapomnieć, że faktycznie, fizycznie jest się samym. Kim nie mogła wstąpić na scenę, nie osiągnąwszy drugiego stopnia wtajemniczenia, to znaczy nie uwierzywszy w magię. Miało to jednak nastąpić w miarę rozwoju wydarzeń, bowiem w niektóre rzeczy wierzy się dopiero po jakimś czasie. Jenny podniosła kota. Ruszyły ścieżką wiodącą ku przerażającym Moczarom. Nie mogła się doczekać, kiedy opuszczą to przeklęte miejsce. Było tak okropne, że mogło się spodobać jedynie ogrom. Porastały je powyginane na wszystkie strony drzewa, ofiary ogrzych wybryków. Jedne zawiązane na supeł, drugie splątane niczym precle, jeszcze inne porwane na strzępy. Niemi świadkowie złego humoru mieszkańców tych stron. Ziemia nie wyglądała o wiele lepiej. Mokradło zazdrośnie walczyło z trzęsawiskiem o każdą piędź gruntu, zamieniając się albo w grzęzawisko, albo w błota. Wkrótce Kim i Jenny miały dojść do prawdziwych bagien. Na szczęście ich ścieżka była sucha. Ogry lubowały się w gorszych i tej nie używały. Sammy znalazł bezpieczne przejście. A raczej najmniej niebezpieczne, albowiem tu nigdzie nie było naprawdę bezpiecznie. Minęły parę zwisających z góry lian zalegających drogę. Jenny otarła się łokciem o jedną z nich. Głośno brzdęknęła. Natychmiast zawtórowały jej inne. Niebawem grały jak z nut, przypominając orkiestrę czy chóry. — Co to? — spytała zdziwiona Kim. — To struny głosowe — wyjaśniła Jenny. — Mam nadzieję, że ogry nie zwrócą na nie uwagi. Jednak, gdy ruszyły dalej, Jenny otarła się o następną lianę. Rozległy się kolejne akordy. Przeszedł ją dreszcz. Ogry musiały słyszeć tę muzykę! — Mamy szczęście — po chwili szepnęła Jenny. — Żaden nie przyszedł. — Odetchnęła z ulgą, choć dobrze wiedziała, że to jeszcze nie koniec. Powinny opuścić tę okolicę. Po jakimś czasie doszły do olbrzymiego, rozłożystego drzewa, którego pień wyglądał tak, jakby zrobiono go z gumy, zaś gałęzie tak, jakby rosły na nich gumowe pierścienie. Ich koniuszki dotykały cienkich drutów, zwisających z koron innych drzew. Druty cichutko mruczały, zaś tu i tam, raz po raz rozlegały się jakieś trzaski. — Co to za zabawne drzewo ? — spytała Kim.

Jenny przyjrzała mu się uważnie. Ukończyła kurs i wkuła całą roślinność Xanth na pamięć. Inaczej nie mogłaby być dobrym Towarzyszem, albowiem nie potrafiłaby rozpoznać niczego niebezpiecznego czy pomocnego. — To elektryk — odpowiedziała. — Posiada wielką moc. — Nie wątpię — roześmiała się Kim. — Może z niego czerpiemy prąd? Druty dokądś biegną. Lepiej stąd chodźmy. Pole elektryczne może być niebezpieczne. Jenny zerknęła na nią spod oka. Korzenie drzewa rzeczywiście wdzierały się w głąb, tworząc błyszczące pole. Nieco niżej rozciągało się rozlewisko i rosła gęsta druciana trawa. Na kursie o tym nie wspomniano, choć niewykluczone, że przespała ten właśnie wykład. — Pole elektryczne może być niebezpieczne? — powtórzyła zaciekawiona. — Cóż, nikt tego nie jest całkiem pewien. Ludzie jednak nie lubią mieszkać w pobliżu linii wysokiego napięcia. Tak na wszelki wypadek. Nagle rozległ się przeraźliwy grzmot. Ziemia zaczęła drżeć. — Ogry! — krzyknęła przerażona Jenny. — Pewnie w końcu usłyszały pieśń strun głosowych. Lepiej się schowajmy… w tym drzewie. Wdrapała się na górę. Przed nią podskakiwał Sammy. Obraz łączący ich z Kim wydłużył się. Zaraz potem wyłonił się pierwszy potwór. Był okropny. Nie było w tym nic dziwnego, gdyż w pobliżu ogra trudno znaleźć coś przyjemnego. Chyba że natrafi się na jakiś szybki sposób zniknięcia mu z oczu. — Ooo! Ogr! — zawołała Kim. — Szszsz! — syknęła Jenny, trzęsąc się ze strachu. Ogry miały świetny słuch. Dzięki niemu potrafiły zlokalizować wszystko, co chciały rozdeptać, zetrzeć z powierzchni ziemi czy rozszarpać na strzępy. — Co one robią? — spytała Kim, zniżając głos. Jenny popatrzyła w dal i zobaczyła całe stado ogrów obydwu płci. Wydawało się, że czegoś szukają. Nagle zauważyły to coś — błyszczącą, uwięzioną w gałęziach piłkę. Jeden z nich wybiegł do przodu, chwycił piłkę i … poparzył się. Natychmiast wypuścił ją z łap i niegroźnie zaklął. Rosnące w pobliżu trawy spłonęły. Może jednak nie na skutek złorzeczeń, a zetknięcia z ogniem? — Chyba zbierają kuliste pioruny. Chcą pewnie nimi podgrzać kocioł — szepnęła Jenny. — Ogry są za głupie, by własnoręcznie wskrzesić ogień. Przenoszą go stamtąd, gdzie go znajdą. — Kulisty piorun! — wykrzyknęła Kim. — Jak super! — Nie tak głośno — upomniała ją Jenny i zamarła. Jednak już było za późno. Ogr nastawił ucha. — Na ogrze męki! Słychać jakieś dźwięki! — zawył i spojrzał w ich stronę. — Niech moja skona! Jakaś ona! — dokończył. — Niedobrze! Musimy spływać! — mruknęła Jenny. Mogły jednak uciekać jedynie tą drogą, którą tu przyszły, a tuż obok niej stały ogry. Za blisko. Wielki samiec właśnie ciężko kroczył w kierunku elektryka. Wpadły w pułapkę. Ogr podszedł bliżej i potężną pięścią uderzył w gałąź, na której siedziała Jenny z Sammym. Gałąź niebezpiecznie zadrżała. Wraz z nią zatrzęsło się całe drzewo. Jenny straciła równowagę. Krzyknęła i spadła na ziemię. Niestety ogr nie dał za wygraną. Wysunął wstrętną, owłosioną łapę i chwycił ją za kark. — Spryt wykazałem! Drzewołaza złapałem! — triumfował, wymachując tak, by inne mogły zobaczyć. — Zostaw ją! — wrzasnęła Kim. — Ona jest ze mną! Usłyszawszy jej głos, ogr rozejrzał się dookoła. Zobaczył Kim. Siedziała po drugiej strome szklanego ekranu. — Co to za szczenię? W pudle pyskuje uczenie! — ryknął i chwycił za ekran. Obrócił go do góry nogami i uniósł na wysokość nosa. Obraz mignął i podskoczył. Scena stanęła na głowie.

— Iiii! — pisnęła Kim, ujrzawszy, że włosy zwisają jej w dół. Ogr ponownie odwrócił ekran. Kosmyki Kim z powrotem opadły na ramiona. — Odwal się od tego ekranu — krzyknęła wzburzona dziewczyna. — Wiem, że ta Gra wymaga dużej dozy wyobraźni, ale to jest po prostu bez sensu! Ogr roześmiał się w głos. — To wrazi do mazi — powiedział, wpychając ekran w lepkie bagienne błoto. — Ojej! — jęknęła Kim, gdy znów ujrzała swój obraz. Z włosów spływała jej woda. — A niech to! Przestań! — Co gruchasz? Ja być kucharz! — zawołał, taszcząc ekran i Jenny w kierunku wielkiego kotła, który ustawiła jakaś ogrzyca. Ogry zdążyły już podłożyć pod niego kulisty piorun. Mętna bagienna woda zaczynała bulgotać. Jenny próbowała coś wymyślać, ale jakoś jej to nie wychodziło. Od razu wpadły w najgorsze tarapaty! Były jeńcami ogrów! Próbowała ostrzec Kim, prosiła ją, by zachowywała się cicho i spokojnie, lecz dziewczyna niezbyt sobie to wzięła do serca. Teraz chyba chciała naprawić swój błąd. — Do licha! Nie możecie tego zrobić — oświadczyła, pieniąc się ze złości. Zdziwiony ogr przystanął. Najwyraźniej miał zamiar zapytać dlaczego, ale nie potrafił znaleźć odpowiedniego rymu. Zrobił więc głupią minę i czekał. Ogrom zwykle nieźle to wychodziło. Po chwili jednak mruknął: — Co złorzeczy? Gotowaniu przeczy? Jenny nadal nie potrafiła nic z siebie wydusić. Jako Towarzysz zawaliła na całej linii. Powinna była jakoś odwieść Kim od tego zamiaru, pomimo iż ta nalegała, by tu przyjść. Ale Kim broniła się sama. — Nie możesz nas tak po prostu ugotować. Jesteśmy Graczami. Musicie nas wygrać w zawodach — powiedziała. Ogry, zmieszane, popatrzyły na siebie. Nigdy o czymś takim nie słyszały. A to znaczyło, że nie mogły być całkiem pewne, czy właśnie tak nie należało postąpić. Jenny także była zaskoczona. — Co to za zawody? — pomyślała. — Ogry wygrają każde zapasy. Są silniejsze. Nieustannie chełpią się swoją brzydotą i siłą. — Taak! Jaak?! — przerwał jej ogr. — To musi być jakaś głupia zabawa — odpowiedziała Kim. — Zobaczmy, kto jest najgłupszy. Ogrom bardzo się to spodobało. Schlebiało im to, że mówiono iż są najgłupsze. Były pewne, że wygrają. — Ustalić reguły, wy safanduły! — zawołał przywódca stada posłużywszy się, jakby określił to ktoś nieco mądrzejszy, pozbawionym logiki, tanim rymem. — To przypomina grę — zaczęła Kim. — Ty będziesz Dry, a ja będę Pia. To nasze imiona. Teraz musimy znaleźć ich drugą część. Jak to zrobimy będzie wiadomo, kto jest mądrzejszy, a więc kto przegrywa. Ogry zbaraniały. Nie było w tym nic dziwnego. — Cóż ona wyprawia? — jęknęła zdumiona Jenny. — Przecież nie jest głupsza od ogra! Nawet jemu nie trudno byłoby to udowodnić! — Ja Dry! — powtórzył ogr. — Ona Pia! — Zdębiał tak, że przestał rymować. — Ale najpierw nas postaw na ziemi — rozkazała Kim. — Nie można grać, gdy się ma coś w ręku. Ogr postawił ekran tuż przy parującym kotle, a Jenny ustawił za nim. Jego współplemieńcy przysiedli na zadach i w milczeniu patrzyli, co się wydarzy. Kim przeczesała schnące włosy.

— Teraz, na zmianę będziemy się przezywali, dopóki nie znajdziemy czegoś, co pasuje jak ulał. — Jak wiedzieć, co by powiedzieć? — spytał ogr, nie mogąc wyrazić swych myśli za pomocą lepszego rymu. — To ustalą inne ogry — sprytnie odrzekła Kim. — Niech krzyczą, gdy usłyszą jakieś sensowne wyzwisko. Ogry spojrzały po sobie z powątpiewaniem. Ich koleżka wziął to za dobrą monetę. Nie były dość bystre, by dostrzec w czymkolwiek sens, nawet jeśli zrozumiałyby reguły gry, a tym razem tak się nie stało. — Ja zaczynam. Blas. Czy jesteś w stanie przypasować to jakoś do naszych imion? Ogr zamyślił się. Zrobiło mu się gorąco. Przegrzane pchły zaczęły mu zeskakiwać ze łba. Na próżno! Dalej nie wiedział, co należy zrobić. — Musisz to połączyć. Na przykład ty jesteś Dry–Blas, ja Pia–Blas. — podpowiedziała mu Kim. — Może być? Ogr nadal milczał. Czacha dymiła. Wyglądało to tak, jakby myśli próbowały pokonać jakiś straszny opór. Nie potrafił wyciągnąć żadnych wniosków. Pozostałe ogry także nie były w stanie udzielić odpowiedzi. Jenny spostrzegła, że imię ogra układa się w słowo. Dryblas. Można by przyjąć, iż jest to przezwisko. Nie było niemądre. — Pewnie dlatego ogry nie mogą go rozpoznać — pomyślała. — Do czego to wszystko ma prowadzić? — Cóż — odezwała się Kim. — Pewnie są do niczego. Teraz twoja kolej. Ogr zadumał się. — Ojej, zaraz spłoną mu włosy! — zawołała Jenny. Lecz gdy tylko pojawiła się pierwsza smużka ognia, krzyknął: — Stop! Bop! — Świetnie! — przytaknęła mu Kim. — Wyzwałeś mnie na pojedynek. Zobaczmy, co się da z tego zrobić. Ty będziesz Dry–Bob, a ja Pia–Bob. Czy to ci coś mówi? Ogry milczały nadal. Nie wiedziały, co odpowiedzieć, podobnie zresztą jak Jenny. Przezwiska nic nie oznaczały. — Chyba nie da się tego sensownie połączyć — podsumowała Kim, robiąc smutną minkę. — Teraz ja ci coś podpowiem. Nda. Potrafisz coś z tego sklecić? Ogr wreszcie załapał, o co chodzi. — Ja Dry–nda — bąknął. Ona Pia–nda. Wśród ogrów zawrzało. — Drynda! — powtórzyła ogrzyca. — Drynda! Pasuje! — Ojej! — wtrąciła się Kim. Wyglądała na niezbyt szczęśliwą. — Ułożyłeś dobre słowo! Na dodatek ta dry–nda powinna pewnie być rozklekotana i śmierdząca. Uradowane ogry odpowiedziały jej oklaskami. W końcu pojęły reguły i zaczęły grać. Ale nie Jenny. — Nadal nic z tego nie rozumiem. Dlaczego dzięki tej zabawie ekran nie wyląduje w kotle…? — mruczała, wiedząc, że jeśli wyobrażenie Kim zostanie ugotowane, będzie to oznaczać, że zginęła w ogrzej zupie i wypadła z Gry. Kim zmarszczyła czoło. — Ale czy naprawdę da się kogoś tym obrazić? — zapytała. A widząc zakłopotane gęby ogrów, dodała: — Nie. Ogry przedyskutowały sprawę i po jakimś czasie przyznały jej rację. Ponownie zaczynał ogr. — Gra Pla — rzucił.

— Niech no pomyślę — westchnęła Kim, udając, iż próbuje się skoncentrować. — Tyyy… będziesz Pla–Dry, a ja Pla–Pia. Dobrze? Okazało się że nie. Znowu przegrała. Lecz teraz była jej kolej. Powiedziała: — Głu. Ogr zastanowił się. — Głu–Dry ja… Głu–Pia ona. Zaległa cisza, a potem rozległy się wrzaski. — Głu–pia! — krzyknęła ogrzyca. Po chwili przyłączyły się do niej inne ogry. — Głu–pia! Głu–pia! — skandowały. Jenny pisnęła. W jej główce zamigotał promyk nadziei. — Chyba ci się udało — westchnęła Kim. — Świetnie to skojarzyłeś. Jestem Głupia! — Ogry natychmiast twierdząco skinęły głowami. — Wciąż jednak nie mamy nic dla ciebie. Czy zechciałbyś jeszcze raz zawalczyć? Ogry nie potrafiły tak szybko skakać z tematu na temat, więc tym razem nie zdołały już nic wymyślić. — Spróbujmy z Mon — zaproponowała Kim. — Co ty na to? . Ogrowi udało się sklecić słowo. — Mondry ja, Monpia ona. Ogry zaczęły powoli klaskać. Rozpoznały to słowo! — Mondry, Mondry. On Mondry — wołały. — Tak. Dlatego tak się nazywa. Mondry to jego imię. — Mondry! Mondry! Mondry! — powtórzyły ogry zgodnym chórem. Kim ściągnęła brwi. — No to mamy to już z głowy! On jest mądry, ja głupia. No i który z nas jest głupi? — Ona głupia! — odrzekł ogr, zwieszając głowę. — On jest mądry, a ja głupia — powtórzyła Kim. — Jestem więc znacznie bardziej głupia od niego. Głośno jej przytaknęły. Jenny nagle zrozumiała, o co chodzi. — Kim wygrała! Wygrała, bo jest najbardziej głupia! — krzyknęła. Ogry popatrzyły po sobie. — Jak to możliwe? — spytały. — Wygrała głupie zawody. Musimy ją wypuścić. Lecz gdy tylko Jenny zrobiła pierwszy krok, ogr ją zatrzymał. — Druga rżnie głupa! Z elfa zupa! — wrzasnął, chwyciwszy Jenny za kark. Pomachał nią i skierował się w stronę gorącego kotła. Siedzący jej na ramieniu kot Sammy wydawał się gotowy do skoku. No i masz ci los! Kim odzyskała wolność, ale nie Jenny. A bez swojego Towarzysza w tej Grze nie zaszłaby za daleko! Co prawda i tak nie zginęłaby w kotle, demony przekazałyby ją bowiem do magazynu postaci, jednak wypadłaby z kolejki. — No to trzeba o nią zagrać — wtrąciła się Kim. — Musimy podać nowe imiona. — Zamyśliła się na moment. — Niech no tylko pomyślę… — mruczała. — Ty jesteś rodzaju męskiego, więc będziesz nazywał się Gent, a ona… Jatka. Można zaczynać? Ogr się zadumał. Nic nie przychodziło mu do głowy, więc Kim ciągnęła dalej: — Ko. — Ko–Gent i Ko–Jatka. W kotle być gratka! — Kogent? — po cichu zapytała Jenny. — Sądziłam, że ułożyła to tak, byśmy znowu wygrały. Ale tym razem jakoś nic z tego nie wyszło. — Kipi gar, gotowy War — warknął ogr, próbując przechytrzyć Kim.

— Hmmm — mruknęła Kim. — No to ty jesteś…War–Gent… — wydusiła niepewnie — a Jenny War–Jatka… Tak jak poprzednio, nowe słowa z wolna docierały do ogrzej świadomości. W końcu załapały. — Wariatka! Wariatka! — krzyknęły. Kim otworzyła usta, udając rozczarowanie. — Ojej! Udało ci się! Masz rację! To wariatka! Najprawdziwsza na świecie! Jenny na szczęście była na tyle mądra, by trzymać język za zębami. Ogry skinęły głowami, ale gra jeszcze się nie skończyła. Wciąż trzeba było nazwać ich współplemieńca. — Inteli — zaproponowała Kim. Ku zdziwieniu wszystkich i to słówko dało się połączyć w jedną całość. Ale nie z Jatka, a z Gent. Inteligent! Po chwili wahania, musiały przyznać, że znowu przegrały. Nie pozostało im nic innego, jak wypuścić Jenny. Zwyciężczynie spiesznie opuściły bagnisko. — No! Na dzisiaj dosyć! Chyba zobaczyłam więcej, niż chciałam… — wydusiła Kim. Jenny jednak musiała przyznać, że dziewczyna obmyślając sposób ucieczki, spisała się doskonale. — Niewykluczone, że zostanie dobrym Graczem — powiedziała do siebie. — Jednak przed nami długa droga… Nie wszystkie stworzenia, z którymi przyjdzie się zmierzyć, są głupie!!!

3. PRZESMYK Nada nie spodziewała się, że od razu, na początku Gry, znajdzie się w opałach. Wybrał ją bowiem jakiś mundański nastolatek, który od razu poczynił pewne aluzje. A ponieważ nienawidziła męskich przytyków, stwierdziła, iż dostał się jej najgorszy ze wszystkich możliwych scenariuszy. Mimo to była dobrej myśli. Na domiar złego ów chłopiec nie miał zielonego pojęcia o Xanth i nie wierzył w magię. — Zanosi się na niezły kierat! — westchnęła. Gdy demon, profesor Grossclout po raz pierwszy poruszył ów temat, przedstawił go o wiele romantyczniej. Powiedział, że Klio, Muza Historii zamierza opracować jeszcze jeden tom swych obfitujących w dziwaczne wydarzenia dziejów Xanth, zaś one — demony — mają tę opowieść niejako stworzyć. Ponieważ chciały odwalić kawał dobrej roboty postanowiły umieścić w niej jak najwięcej głównych postaci. „Pod warunkiem, że mają głowę na karku” — jak się wyraził. Nada nie paliła się do tej zabawy. Prawie w ogóle nie interesowały jej Muzy, a co dopiero demony. Nie miała najmniejszego zamiaru podjąć się grania jakiejkolwiek z głównych ról w jakimś tam tomie opowieści. — Ostatnio, będąc Głównym Bohaterem o mało co nie musiałam poślubić małolata — tłumaczyła. Miała nadzieję, że na jakiś czas dadzą jej spokój i obarczą innych tym niewdzięcznym zadaniem. — Ach tak… Przypominam sobie — odpowiedział wtedy profesor. — Miałaś wyjść za mąż za księcia, mając jedynie do wyboru młodocianego Dolpha i swego brata Naldo. Ale… ale obaj się już pożenili, a ty nadal jesteś najbardziej pożądaną księżniczką w Xanth. — Zerknął na nią znad wielkich okularów. — Nie uważasz, że dzięki tej roli ktoś znowu ci się oświadczy? Ożyła. Powoli zaczynało ją to interesować. — Oświadczy? — powtórzyła. — Może w tej książce spotkasz jakiegoś nowego, nadającego się na męża arystokratę w odpowiednim wieku? Myślałem, że szukasz takich okazji? Demon wziął ją pod włos. Już prawie dała się na to nabrać. Czas uciekał, najlepsze do zamążpójścia lata mijały. — Szkoda byłoby przepuścić taką okazję tylko dlatego, że nie zwracam uwagi na to, co się wokół mnie dzieje — pomyślała i spytała. — Nie rozumiem, czemu zajmują się tym demony… Przecież nigdy nie powierza się im takich zadań. Nie obchodzi ich, co się dzieje u ludzi… Chyba że chcą im stanąć na drodze. — Czy przysięgniesz na swoją książęcość, że dochowasz tajemnicy? — zapytał profesor. — Odpowiedź nie jest bowiem przeznaczona dla zwykłych śmiertelników — wyjaśnił. — Jestem nim jedynie w połowie — odburknęła Nada. — Nikt nigdy nie uważał mnie za „zwykłą”. — Odetchnęła głęboko. Zazwyczaj robiło to swoiste wrażenie na każdym z towarzyszących jej mężczyzn rodzaju ludzkiego. Spoglądali nań wtedy z większą uwagą, a już szczególnie, gdy się przy tym nieco pochyliła. — Jest dokładnie tak, jak mówisz — przytaknął jej Grossclout, ziewając. Bez obciachu demonstrował swą niechęć i obojętność do tego rodzaju magii. Tego tylko było trzeba! Nada zawrzała. Od razu dała o sobie znać jej kobieca ciekawość. — Niewykluczone, że coś w tym jest. Może to coś ważnego? — mruknęła i oświadczyła. — No dobrze. Przysięgam. — To zadanie doskonale nadaje się dla demonów — wyznał profesor. — Demon Z(I/E)mi usiłuje zawładnąć krainą Xanth. Oczywiście Demon X(A/N)th się temu sprzeciwia. Tak więc

obaj ze sobą walczą. Na swój demoni sposób. Urządzają sobie zawody, konkursy niewinności… we śnie. — Przecież demony nie śnią — zaprotestowała Nada. — Bo nie śpią — wyjaśnił Grossclout. — Z wyjątkiem takich bałamutnych dziwaków jak Metria. One po prostu popadają w letarg, drzemią i rozmyślają. Jednak zwykli śmiertelnicy śnią, na czym zresztą królestwo hipnotykw robi niezły interes. Ale potrafią też śnić na jawie. W ten sposób niejako śnią za demony. Gra w Towarzyszy Xanth została opracowana po to, by wykrzesać z nich właśnie taki sen… sen, w którym zachowywaliby się tak, jakby to wszystko się działo naprawdę. Jeden otrzyma nagrodę, drugi przegra. Ten tom dziejów Xanth ma być poświęcony tylko temu. Dlatego też mniejsze demony wszystko przygotowują, zaś śmiertelnicy grają. Nie wiemy, co Demon X(A/N)th uważa za zwycięstwo, lecz jesteśmy przeświadczeni, iż to nas także w niemałym stopniu dotyczy. — Czy jeśli Demon X(A/N)th przegra, to Xanth zostanie pozbawiony magii? — spytała przerażona Nada. — To także. Tak więc powinniśmy ze sobą współpracować i wierzyć, że nasze zmagania pomogą mu odnieść sukces. — A co będzie, jeśli niechcący przyczynimy się do tego, że przegra? Profesor skrzywił się. Robił to doskonale, gdyż od lat straszył całe pokolenia — nieszczęsnych studentów Demoniego Uniwersytetu Magii. — To spotka nas wielkie nieszczęście — przyznał takim tonem, że Nada nagle poczuła się jak uczniak. Nie odważyła się zadawać dalszych pytań. Zgodziła się natomiast wystąpić w owej książce. Pilnie uczęszczała na próby, albowiem profesor zapewnił ją, że jakiś mundański Gracz wybierze ją na swego Towarzysza. — Mundańczyk! — krzyknęła przestraszona. — Nie chcę mieć do czynienia z żadnym Mundańczykiem! Profesor jednak, gdy chciał, potrafił być zadziwiająco przekonywający. — Grey Murphy też jest Mundańczykiem — napomknął jakby od niechcenia. Grey był asystentem Humfreya i Magiem, a Nada nie znalazłszy swojego księcia, mogłaby poślubić Maga. Mieli bowiem podobny status. Księżniczka Ivy oczywiście już omotała Greya, ale to nie miało nic do rzeczy. Grossclout posłużył się takim przykładem, by stwierdzić, że czasem i Mundańczyk jest czegoś wart. — A gdyby tak Demon X(A/N)th przegrał — dodał, jakby czytając w jej myślach. W tym też miał lata praktyki, wciąż bowiem studiował twarze mających coś na sumieniu studentów. — Wtedy Mundańczycy będą o wiele więcej warci — ciągnął. — Postąpisz mądrze, wiążąc się z jednym z nich. Nada jakoś to przełknęła, jednak stanowczo oświadczyła: — Nie pozwolę mu się dotknąć w żaden typowy dla Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych sposób. Demon zlustrował jej biust. Posiadała jedne z najjędrniejszych piersi w Xanth. — Oczywiście — przytaknął. — Prawdopodobnie i tak będzie na to za młody. — Nieletni! — zatrzęsła się ze złości. Dobrze pamiętała horror dwóch podobnych doświadczeń. — Już to przerabiałam! — To tylko dlatego, że grami fantasy przeważnie bawią się młodzi chłopcy — uspokajał ją demon. — Mają naście lat i buntują się przeciw światu. Piszą o tym w Wielkiej Księdze Reguł. Nieco się uspokoiła. — Skąd wiesz, że wybierze mnie na Towarzysza? Nie ma innej możliwości? — Pewnie że ma. Będzie was sześciu czy siedmiu. Lecz załóżmy, że jednym z nich byłby twój brat Naldo, a mundański Gracz byłby dziewczyną. Kogo by wybrał? Bez względu na wszystko?

— Naldo — odpowiedziała bez wahania. — Jest naprzystojniejszym i najdoskonalszym księciem w Xanth, do niedawna najbardziej pożądanym kawalerem w tej krainie. — A jeśli Mundańczyk byłby mężczyzną? Nada otworzyła usta, po czym je zamknęła. Zrozumiała, o co mu chodzi, choć tłumaczył to w zawiły, iście naukowo–demoniczny sposób. Tak więc podczas prób demony odgrywały role niesfornych mundańskich nastolatków, nie umiejących trzymać łap przy sobie. Nada nauczyła się odpierać owe ataki, nie ukręcając im głowy, co bez trudu mogła zrobić zamieniwszy się w węża. Profesor ze swojej strony wyraźnie zastrzegł, że to zabronione. Towarzysze nie mogli wyrządzić Graczom najmniejszej krzywdy. Mieli zadbać o to, by nic im się nie stało, szczęśliwie przeprowadzić ich przez Grę i pomóc w zdobyciu nagrody. — A co będzie, jeśli okaże się, że on jest nie do zniesienia? — ciągnęła Nada. — Czy wtedy będzie mi wolno go posiekać na kawałki? — Nie. Wtedy musisz w jakiś bardziej niewinny sposób powstrzymać jego niecne zapędy. — Nieustanne zakusy mundańskich mężczyzn są znane wszem i wobec. Skromne sprzeciwy na nic się tu nie przydadzą — oponowała. — Zgadzam się. Wymyśl więc coś innego. — Nic takiego nie zrobię! Nie będę brać udziału w tej głupiej Grze! Profesor zrobił zbolałą minę. — Proszę cię, nie zmuszaj mnie do użycia innych środków perswazji. — Przestań! Nie jestem jedną z twych demonich studentek! Jestem księżniczką! Opuszczam to towarzystwo na zawsze! — Nie mogę się na to zgodzić. — A co mnie to obchodzi? Nie możesz mi rozkazywać! — Niestety mogę! — Tak? A to z jakiego powodu? Chciałabym to usłyszeć! Powiedz mi, dlaczego mam tu zostać wbrew własnej woli? Demon westchnął, wypuściwszy przy tym smużkę dymu. — Pamiętasz, jak razem z Elektrą zwiedzałaś królestwo hipnotykwy? Skosztowałaś wtedy troszkę czerwonego wina. — Skosztowałam! — przyznała się Nada. — No i co z tego? Chciałam zobaczyć, co to jest. — Każde stworzenie, które popróbuje jedzenia ze Świata Hipnotykwy zostaje niejako z nim związane. Już o tym zapomniałaś? Chcąc ukryć swe prawdziwie nieksiążęce przerażenie, Nada zasłoniła twarz. — Ojej! Zapomniałam — szepnęła. — Tak więc jesteś temu królestwu coś winna. Demonom pozwolono z tego skorzystać. Musisz wziąć udział w tym przedsięwzięciu. Tym samym pozbędziesz się swego długu. Nada stwierdziła, że się nie wywinie. Profesor nigdy nie dawał nikomu żadnej szansy. Posłusznie wróciła na próbę. Po jakimś czasie nawet jej się to spodobało. Nie nudziła się już tak jak dawniej. Uczyła się bowiem, jak z kobiecym wdziękiem odpierać owe męskie zaloty, nie tracąc przy tym nic z książęcej godności. Umiała sobie z tym poradzić, co oczywiście nie dodawało całej sprawie uroku, ale teraz przynajmniej jakoś była w stanie wszystko to znosić. Dug okazał się właśnie takim typem, z jakimi walczyła. Był wysoki, przystojny, dość mądry i głupio uprzedzony do magii. Ponadto miał wielką ochotę ją dotknąć. Gdy już wypatrzył ją w szeregu Towarzyszy, od razu zmrużył oczy z podziwu, cmoknąwszy w duchu! Ależ mi się dostało, myślała. Ale jeśli się już z tym uporam, nie będę miała żadnych zobowiązań wobec królestwa hipnotykw. Może ta gra jest warta świeczki?

Przybyli do Międzymorskiego Przysiółka. Tego bowiem chciał Dug, posiadający prawo podejmowania decyzji. Pochodzi z Mundanii, dumała. A tam najwidoczniej żywność i broń nie rosną na drzewach. Chciał coś kupić na drogę. Jednakże jak ma zamiar użyć tej swojej broni, pozostając po drugiej stronie ekranu? Dopóki nie uwierzy w magię, nie będzie potrzebował ani broni, ani pożywienia. Tak długo, jak długo będzie sądził, że to jedynie gra, nie będzie się mógł tu przedostać… a to przynajmniej daje mi pewną przewagę. Może jedynie sobie tam coś gadać… i nagabywać mnie… Hmmm… będzie musiała jednak poradzić sobie z tutejszymi mieszkańcami, gdy ci zauważą szwendający się po okolicy ekran. Nie upłynęło wiele czasu. Podszedł do nich gburowaty wódz i zapytał: — Co piękna księżniczka Nada i magiczny ekran robią w tej zapadłej dziurze? — Chcielibyśmy otrzymać trochę pożywienia i jakąś broń — przymilnie odpowiedziała Nada. — Idziemy do Dobrego Maga i obawiamy się, że nas ktoś napadnie. — Czemu po prostu nie pójdziecie jakąś magiczną ścieżką? — Nie możemy. Ich magia nas nie ochroni. Postawiono przed nami pewne zadanie… To ma być pewnego rodzaju wyzwanie… — Cóż, nikt wam tu nie pomoże. Jesteśmy złym ludem, nie lubimy przybyszy. Gdybyś nie była taka piękna, już dawno by się wam dostało. — Słuchaj no, bracie… Nie wolno ci się do niej tak odnosić! — rzucił Dug z drugiej strony ekranu, niechybnie pakując ich w tarapaty. — W porządku, Dug — mruknęła Nada. — Oni nic nam nie zrobią. — Niech no tylko spróbują — pieklił się Dug. Gbur wykrzywił twarz. — Możemy cię do tego zmusić, ty zjawo! Wyłaź z tego wędrującego ekranu. Z przyjemnością damy ci porządnego kopa! — Ojej! Marzę, aby to przeżyć ty… stary capie! Nada robiła, co mogła. Podeszła bliżej, by zakryć ekran swoim ciałem i odciąć uwagę Duga od sceny. — Natychmiast idziemy dalej — powiedziała. — Nie! — wrzasnął Dug, gdy ekran zaokrąglił się, a obraz wioski zniknął. — Podoba mi się twój tyłeczek. Chętnie bym… — Przy ostatnim słowie coś zaszumiało. Zamiast niego wypowiedział głośne buuu. Najwidoczniej magiczny tłumacz ma jakieś kłopoty z tłumaczeniem. Czyżbym nie dość jasno się wyraził, pomyślał Dug. — Gdyby był w stanie sięgać ręką przez szklaną ściankę i zrobił coś takiego, to zmuszona bym była palnąć go w tę jego niewyparzoną mordkę! — mruknęła. — Coś takiego! Ty podły łajdaku — odpowiedział Gbur, wokół którego zgromadził się już tłum kmiotków, jeden pewniejszy od drugiego. — Myślisz, że jak ukrywasz się w cieniu tej ślicznotki, to możesz mnie wyzywać?? — Nie! Nie! — wtrąciła się zrozpaczona Nada. — On wcale nie chce cię drażnić. On po prostu nic z tego nie rozumie. — Ponownie spróbowała zakryć ekran, uważając przy tym, by nie oprzeć się o niego tyłem. Na nieszczęście zrobiła coś o wiele gorszego. Teraz bowiem Dug zerkał jej w dekolt, zaś zebrani podglądali ją z drugiej strony. — Jasny gwint — zaklęła. — Nie rozumiem tego buuu! — wrzasnął zdenerwowany Dug. Gdy wymawiał ostatnie słowo, znowu coś zaszumiało. Widać KSD zagłuszyła wypowiedziany wyraz. — Niesamowite — zdziwiła się Nada. — Jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziałam. Przecież tu nie ma dzieci… Dug ma szesnaście lat. Właściwie mógłby już zostać członkiem KSD. Powinno się wszystko tłumaczyć. — Ale frajda… Okropnie lubię z bliska podglądać twoje buuu! — dokończył chłopiec.

Nada była na siebie wściekła. Odsunęła się od ekranu i skrzyżowała ręce na piersiach. Stwierdziła, że nic tu po niej, i pozwoliła prowadzić im ten zwariowany dialog. — Skoro tego chcą — mruknęła pod nosem. — Wynoście się stąd! — krzyknął przywódca. — Nikt was tu nie prosił. Nawet bez was mamy dosyć kłopotów! — Nie ruszymy się stąd, dopóki nie otrzymamy broni i pożywienia — stanowczo odpalił Dug. Gbur zrobił sprytną minę. — Czym nam zapłacicie? — zapytał. Dug zamilkł. Nie miał niczego, co można by było przesunąć przez szklaną taflę. Po chwili jednak odrzekł: — Informacją, barani łbie! Co chcielibyście usłyszeć? Jak tu okropnie? Albo jaki masz numer buta? — Nic nam po tym. Musimy jakoś przepędzić stąd niedostatek. Czy możesz coś na to poradzić? — Niedostatek! — zawołał Dug. — Śmiesz twierdzić, że i u was coś takiego istnieje? — Oczywiście! Na dodatek ma coraz większą moc. W końcu nas zupełnie przytłamsi… Średnio sfrustrowanych zamieni w całkowicie nieszczęśliwych. A to coś nowego, pomyślała Nada. Lecz może dzięki temu wyjdziemy na swoje. — Co to takiego? — spytała. — To taki mąciwoda. Niedostatek wolności. Codziennie zawija do naszej przystani, mąci wodę, kadzi i przydusza nas swym dymem, oczywiście doprowadza nas do rozpaczy. Przy nim w ogóle się nie da rozmawiać! Dlatego cały czas jesteśmy tacy źli. O ile się nie mylę, to w Mundanii taki statek określa się brakiem cenzury* … — Ach! To jakaś krypa — roześmiał się Dug. — Sądziłem, że to coś znacznie gorszego. — Nie ma w tym nic śmiesznego — odpowiedział wódz. — Naprawdę chcemy się go pozbyć! — Rozbawiło mnie to, bo u nas niedostatek czy brak swobody to coś znacznie poważniejszego. Taaak… Rzeczywiście ma też pewien związek z cenzurą. Usuwa książki z bibliotek czy zataja prawdę o poczynaniach rządu. W niektórych państwach posiada naprawdę potężną władzę. — Właśnie! Z początku wydawało nam się, że jest nieszkodliwy, a nawet, że przynosi nam jakąś korzyść. W pewnym sensie chronił nasze dzieci. Ale zaczął też się wtrącać w sprawy dorosłych… Najpierw zaopiekował się paroma osobami, potem całą rzeszą ludzi, wreszcie zainteresowały go i inne rzeczy. Prawie całkiem nas zniewolił. Jesteśmy jednak za słabi, by się go pozbyć. Dug zamyślił się. — Okey! To chyba istotnie poważny problem. Nie lubię cenzury. Chcę sam decydować o tym, czego słucham czy co czytam. Domyślam się, że wy także… — Oto i cała prawda! — gorzko przytaknął Gbur. Nada dalej nie rozumiała, o co chodzi. — Czemu po prostu nie poprosicie go, by odpłynął? — spytała. — Powinniśmy to byli od razu zrobić — wyjaśnił. — Lecz daliśmy się nabrać. Przystaliśmy na jego propozycję. Twierdził, że dużo skorzystamy, że zapanujemy nad całym światem. Głupstwa! Przekonaliśmy się o tym na własnej skórze. Jest tu wiele niedo–statków. Niektóre, * Piers bawi nas, jak zwykle mistrzowsko żartując i żonglując kalamburami oraz związanymi z nimi skojarzeniami słownymi. Stąd czasami pozornie bezsensowne „dialogi na cztery nogi”. Stąd dywagacje na temat cenzora przypływającego statkiem — bo w j. ang. censorship = cenzura, składa się z dwóch słów cenzor (censor) i statek (ship). I dalej: wrzeszczące lodowe oko = eye scream brzmi jak lody = ice cream, criticks = krytycy — końcówka — tics brzmi jak ticks = kleszcze (owady). Ponieważ są to homonimy, owych kalamburów nie da się właściwie przetłumaczyć na język polski. Opisy wszystkich gier słów zajęłyby parę stron (przyp. tłum.).