chrisalfa

  • Dokumenty1 125
  • Odsłony226 274
  • Obserwuję128
  • Rozmiar dokumentów1.5 GB
  • Ilość pobrań142 307

Anthony, Piers - 18 - Obowiązkowy Gargulec

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

chrisalfa
EBooki
01.Wielkie Cykle Fantasy i SF

Anthony, Piers - 18 - Obowiązkowy Gargulec .pdf

chrisalfa EBooki 01.Wielkie Cykle Fantasy i SF Anthony, Piers - 4 Cykle Anthony, Piers - Cykl Xanth kpl
Użytkownik chrisalfa wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 274 stron)

Piers Anthony Obowiązkowy Gargulec Cykl Xanth Tom XVIII Przełożył Przemysław Bandel

Rozdział 1 Gary Gar Demonica zmieniła się w chmurę, a następnie w podstępnie uroczą (jeśli lubicie ten typ) postać ludzkiej kobiety. Twarz miała nieskazitelną, włosy spływały niczym miód, pierś była tak pełna i znakomicie wymodelowana, że grzechem zdawało się nawet samo na nią spoglądanie, reszta była równie oszałamiająca. Ale w jej ubraniu było coś dziwnego. Spoglądała na stworzenie siedzące w wyschniętym korycie rzeki. Wyglądało jak jej całkowite zaprzeczenie, i to tak bardzo, jak to tylko możliwe. - O rety, cóż z ciebie za obrzydliwość - zauważyła. - Dziękuję - odburknęło Coś. - Ty mówisz! - zdziwiła się. - Tylko kiedy się postaram. Obeszła Coś dookoła. Delikatnymi stopami niemal nie dotykała ziemi, ale to dobrze, bo dookoła pełno było kamieni i błota. Wpatrywała się w każdy szczegół. - Twarz masz jak skrzyżowanie lwa z małpą, z zachowaniem najgorszych cech obu, a do tego usta jak wieczne „O”. Masz śmiesznie krępy tułów z idiotycznym ogonem i czterema wielkimi, niezgrabnymi nogami. A do tego parę naprawdę obrzydliwych, grubych i opierzonych skrzydeł. Reasumując, trudno mi wyobrazić sobie brzydsze stworzenie. - Dziękuję. Ty przeciwnie, jesteś niewypowiedzianie estetyczna. - Jaka? - zapytała, marszcząc groźnie brwi. - Obrzydliwie ładna. - Och. Dziękuję ci. - Nie powiedziałem ci komplementu. - Cóż, ja tobie również nie! Mam do ciebie, potworze, trzy pytania. - A potem pójdziesz sobie? Podniosła palec wskazujący. - Odpowiedz na moje pytanie, a ja odpowiem na twoje, uciekinierze z domu strachów. Kim jesteś? - Jestem gargulcem. - Kim? - Nazywam się Gary Gar. - Co robisz, Gary Gargulcu?

- Postępuję jak nakazuje geisa*. [* Geis - w mitologii irlandzkiej zakaz lub system zakazów nakładany na poszczególne jednostki przez druidów, nie podlegający boskiej czy ludzkiej interwencji. Złamanie geisa pociągało za sobą hańbę, wykluczenie ze społeczności, a często śmierć (przyp. tłum.).] - A co to takiego ta geisza? - Dość, demonico! Obiecałaś odpowiedzieć na moje pytanie, jeśli ja odpowiem na twoje. Skrzywiła się z wdziękiem. - No dobrze, Gary Garbie. Zadawaj to swoje głupie pytanie. W jej dłoni pojawiła się spora porcja błota. - A może zechciałbyś się najpierw napić z Ein Stein? - A co t... - zaczął, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Chciała go sprowokować do zadania głupiego pytania. - Nie, nie wiem, co to jest, więc nie zaryzykuję. - To niedobrze - odparła. - Jeden łyk mógłby uczynić z ciebie najmądrzejszą postać w Xanth, mógłbyś zapewne nawet wymyślić, że Eeee jest równe Emceee kwadrat. - Błoto zniknęło. - Mogę żyć bez tej wiedzy - odpowiedział. - Kim jesteś? Zdenerwowała się, tracąc ostrość, nie tylko wypowiedzi. - To trudno wyjaśnić. - Wysil się, chmurzasta. Jej kształty nabrały jeszcze bardziej uroczej formy. - Jestem De Mentia, ale to jedynie pół prawdy. - A jaka jest jej druga połowa? - Jestem alter ego demonicy Metrii. Zrobiła coś oburzającego, więc pożeglowałam poza samą siebie. - Co zrobiła? - Wyszła za mąż, zyskała połowę duszy i zakochała się, w tej kolejności. Teraz jest tak piękna, że nie potrafię tego znieść. - Demony się żenią? - Stop, gargulcu. Już odpowiedziałam na trzy pytania. Teraz moja kolej. Co to takiego ta geisza? - Błędnie wypowiedziane słowo „geisa”. - Jak mogę błędnie wymawiać, skoro je wymawiam? - Ja od dawna znam to pojęcie. Ty wymawiasz je tak, jak słyszysz. Skrzywiła się. - No więc co to jest?

- Nakaz honoru. - A cóż, u licha, kreatura tak okropna jak ty może wiedzieć o pojęciu tak delikatnym jak honor? - To twoje czwarte pytanie. Moje pierwsze w tej rundzie: dlaczego spódniczkę włożyłaś na górę, a bluzkę na dół? De Mentia spojrzała po sobie. Jej ubranie niemal znikło, tak że ciało było ledwie osłonięte, co normalnego mężczyznę, który by na nią popatrzył, mogło przyprawić o chwilowy obłęd. - To trudno wyjaśnić. - Wysil się raz jeszcze. - Gary ze znudzeniem spoglądał prosto w jej twarz, choć ona akurat była najbardziej zasłoniętą częścią ciała demonicy. - Cóż, lepsza część mojej natury, czyli Metria, ma pewne kłopoty ze słowami. Na przykład nie powiedziałaby, że wyglądasz na awiatora, lecz powiedziałaby... - Na kogo? - A powiedziałaby raczej lotnego, pierzastego, skrzydłowego, podniebnego, unoszącego... - Zdolnego do latania? - Powiedziałaby cokolwiek, przelotnie. - Czy to właśnie oznacza awiator? - Och, Garfieldzie. Dałam już trzy odpowiedzi. Co z tym honorem? Gary westchnął. Kosztowało go to sporo wysiłku, gdyż jego kamienne ciało było niemal całe wydrążone. - Od niepamiętnych czasów moja gargulcowa rodzina opiekowała się Rzeką Łabędziego Kolana, która, jak widzisz, płynie z Mundanii do Xanth. - Wykonał gest skrzydłem. Oczywiście wskazał na północ, gdzie puste koryto wiło się nieszczęśliwie przez wysychający obszar. Miejsce, w którym rozpoczynała się magia Xanth, wyznaczała bujna roślinność, sandałowce, figowce i dęby. Ich odpowiedniki po mundańskiej stronie były niepokojąco liche. - Normalnie woda płynęła na południe, a naszym obowiązkiem było zadbać o jej czystość, aby Xanth nie kalały mundańskie zanieczyszczenia. Woda była zwykle na tyle czysta, że nie stanowiło to żadnego problemu. W ostatnich dziesięcioleciach została jednak tak zabrudzona, że w końcu zamieniła się w szlam. Czyszczenie tego było obrzydliwym zajęciem! No a teraz wyschła, wody nie ma w ogóle, co czyni zadanie jeszcze gorszym. Mam nadzieję, że kiedy wrócą deszcze i woda popłynie, będzie czystsza i nie będzie mi zostawiać tego nieprzyjemnego smaku w ustach. Ale tak czy siak będę to robił, bo sprawą mojego honoru jest zapewnić odpowiednią jakość wody. Ani jeden łabędź nie wyjdzie z niej z brudnymi kolanami.

- Interesujące. - Mentia wyglądała na znudzoną. - Ale dlaczego w takim razie tracisz czas, nie wykonujesz swojej roboty, kiedy nie masz tej płynącej brei? Gargulec wydał się poruszony. - Co masz na myśli, mówiąc, że tracę czas? Przecież to właśnie moja praca, demonico. - No właśnie, twoja praca. To czemu nie wykonujesz jej w prostszy sposób? - Bo potrafię to robić tylko w jeden sposób. - Zamilkł na chwilę. - Odpowiedziałem na trzy pytania. Moja kolej. Jaki jest prostszy sposób? - A skąd mam wiedzieć, rozdziawiony? - Nie wiesz? - No właśnie, garnirowany. Gary zamilkł, zdając sobie sprawę, że zgodnie z jej wariackimi zasadami zadał już dwa pytania. Już przegapił okazję i nie dowiedział się, dlaczego z jej ubraniem stało się to, co się stało, i nie chciał teraz stracić szansy na poznanie prostszego sposobu. Pytanie zadał więc bardzo ostrożnie. - Co cię skłoniło do stwierdzenia, że jest prostszy sposób na wykonanie mojej pracy? Mentia wzruszyła ramionami, wywołując przy tym falowanie ramion i przedniej części ciała. - Musi istnieć taki sposób, ponieważ jeśli poszedłbyś do Dobrego Maga i zapytał go o to, on dałby ci Odpowiedź. Dobry Mag! Nigdy wcześniej o tym nie pomyślał. Ale uświadomił sobie, że to nie jest dla niego dobry pomysł. - Nie mogę pójść go spytać, bo jeśli spadnie deszcz i woda popłynie, muszę tu być i oczyścić ją. Poza tym to prawdziwy zrzęda. A na dodatek nie znam drogi. - No to dlaczego nie zbudujesz tamy, która zatrzyma wodę do twojego powrotu? Poza tym co znaczy kilka chwil zrzędzenia, jeśli mogłoby cię to wybawić od przekleństwa na całe życie? No i w końcu dlaczego nie zapytasz mnie o drogę? Kolejne trzy pytania. Gary zastanowił się i po chwili odpowiedział. - Mógłbym zbudować taką zaporę. Zrzędzenie wydaje się dobrą ceną, jeśli się podejdzie do tego jak do interesu. A ciebie nie zapytam o drogę, bo jesteś demonicą, która bez wątpienia ma pomieszane w głowie. Przyjęła odpowiedzi. - Teraz twoja kolej na pytania. Dlaczego nie zapytasz mnie, czy mam zamiar wprowadzić cię w błąd? Zainteresowało go to.

- Masz zamiar? - Nie. - Dlaczego nie? - Ponieważ mam lekki defekt demoniczności: Jestem trochę szalona. To dlatego pomieszało mi się ubranie. - Jej bluzka i spódnica znowu się pojawiły, ale tym razem na właściwych miejscach. - Mam to wspólnie z moją lepszą połową: lubię być rozrywkowa, a ty obiecaj, że też będziesz rozrywkowy. Oczywiście nie jestem zainteresowana tobą osobiście, po prostu nie lubię się nudzić. Odpowiedź zdawała się uczciwa. Gary zaryzykował więc i zadał oczekiwane pytanie: - Zaprowadzisz mnie bezpiecznie do zamku Dobrego Maga? - Tak. - Doskonale. Zbuduję więc tamę. Zabrał się do pracy. Niedaleko rosła retama właściwa, której kilka roślin udało mu się przesadzić do koryta rzeki. Ale nadal pozostawał pewien problem do rozwiązania: retama do zakwitnięcia potrzebowała wody, a on nie miał ani trochę. - Dobrze, znajdźmy lilie wodne albo wodnichę, albo wodnikowca. - Mentia była już lekko zniecierpliwiona. Zaczęła się od niego oddalać, ale nie miało to znaczenia, bo jej głowa zajęła teraz miejsce na końcu, a nie początku ciała. Był to wynik jej zmieszania. - Nie widzę ich w pobliżu - odparł. - Znam tylko rośliny rosnące w pobliżu rzeki, bo od mniej więcej stulecia jestem do niej przywiązany. - A niech to! - zawołała. - Znajdę je dla ciebie. Dolna część jej ciała rozpłynęła się, aby natychmiast zmienić się w rodzaj pojazdu z kołami. - A to co? - zapytał zaskoczony Gary. - Nigdy nie widziałeś, jak się ktoś spieszy? Nagle z czegoś, co przypominało ogon zmieniony w rurę wydechową, wyrwał się warkot, koła zabuksowały i demonica w magiczny sposób nabrała szybkości, po czym zniknęła. Równie szybko wróciła i zatrzymała się tuż pod jego nosem. - Spieszy! Ciesz się, że nie speszy - rzuciła demonica i znowu zniknęła. Gary ucieszył się niewyraźnie. Nie miał zbyt wielu doświadczeń z demonami, ale ten wydał się do stolerowania, mimo że jak na jego gust był zbyt ładny. Wkrótce zjawiła się, niosąc coś jakby pudło. - Nie wygląda to jak wodne rośliny - zauważył Gary z powątpiewaniem w głosie. - Naturalnie, że nie - zgodziła się z nim i postawiła przedmiot za skałą na dnie koryta. - To klozet. - A co nam po klozecie? Potrzebujemy wody.

- Ale ten jest ze spłuczką - wyjaśniła. Nacisnęła małą dźwignię i z klozetu popłynęła niebieska woda. - Zanieczyszczona! - krzyknął Gary. Skoczył tak, żeby znaleźć się na drodze strumienia. Wciągnął potężny haust i... zaraz wypluł. Och, to tylko kolor wody. - Nieważne - rzuciła. - Będzie działać, prawda? Zastanawiał się, patrząc, jak woda zmienia barwę na czerwoną, a potem na zieloną. Trochę już wsiąkło w grunt wokół posadzonej retamy, która zaczęła rosnąć. - Tak, dopóki stąd nie odpłynie. - No to zbuduj jeszcze jedną małą damę. - Po co? - Żeby zmienić bieg. Natychmiast zabrał się do pracy. Tama do zmiany biegu strumienia. Mentia mogła być swoją gorszą połową, ale zdawało się, że nadal cierpiała niedostatki swojej lepszej połowy, przynajmniej w kwestii języka. Zebrał w pośpiechu nieco mułu i kamieni i usypał na drodze strumienia wał, tak że powstało bajoro. Dzięki niemu woda nie mogła płynąć i zaczęła wsiąkać pod rośliny. Tama zbudowana przez tak nawodnioną retamę przybierała rozmaite kolory, a to fragment muru zrobił się niebieski, a to czerwony, gdzieniegdzie zielony, w zalezności, jaka woda wsiąkała w glebę. Ale koryto zostało przegrodzone. Praca była wykonana. - Ruszajmy - zakomenderowała demonica, unosząc się. Odzyskała całkowicie ludzką postać w uporządkowanym ubraniu. Gary jednak się wahał. - No, nie wiem, czy to właściwe. Przeleciała nad nim; lekko oburzona wyglądała jeszcze piękniej. - Dlaczego nie, garnku. - Ponieważ moja zdolność latania jest ograniczona. Jestem lity, więc trochę ważę. - Jaki jesteś? - Wykonany w całości z kamienia, więc mogę tylko zlatywać po stromiźnie albo kiedy zdrowo powieje. Będę więc musiał iść po ziemi. - No, a czemu nie miałbyś iść, gardzielu? To nie znaczy przecież, że i ja będę musiała. - Znaczy. - Dlaczego, garstko? - Bo tu z dołu widzę twoje majtki. Wybuchnęła chmurą wirującego dymu. Wokół zawirowań pojawiły się języki ognia. Jej głos zabarwił się sadzą.

- Nikt ci nie pozwolił patrzeć, garbusie. - Nie patrzę. Jedynie podejrzewam, że gdybym spojrzał... - Ach. - Chmura opadła na ziemię i znowu przybrała cudownie cielesną postać, tym razem w czerwonych dżinsach. - No dobra, garnitur. Pójdę, jeśli i ty pójdziesz. Dzięki za niespoglądanie. - Dziękuję, że tak starannie wymawiasz moje imię. Zamyśliła się na chwilę, zakurzyła, ale szybko znowu powróciła do poprzedniej postaci. - Punkt dla ciebie, Gary Gar. - Popatrzyła na niego z rozwagą. Przekonałam się, że nie jesteś taki głupi, na jakiego wyglądasz. - Nie wyglądam głupio, tylko groteskowo. Przekonałem się, że nie jesteś tak roztrzepana, na jaką wyglądasz. - Wiesz, gdybyś nie był tak obrzydliwy, to prawie bym się skusiła, żeby pomyśleć, czy aby nie zacząć ciebie troszkę lubić. - Gdybyś była nieco mniej urodziwa, może przestałbym cię nielubić. Znowu się zmieszała. - Gustujesz w brzydulach! - zawołała. - Jakże to do ciebie pasuje. - Jestem gargulcem. Jesteśmy najbrzydszymi stworzeniami w Xanth i słusznie jesteśmy z tego dumni. - W takim razie co z ogrami? Gary zastanowił się przez chwilę. - Myślę, że jeśli nie lubisz tego typu, też możesz nazwać ich obrzydliwymi - skonkludował. - Może w drodze spotkamy któregoś, wtedy ocenimy. - Nagle pomyślała o czymś innym. - Nie jesteś istotą ludzką tak samo jak ja, dlaczego dbasz o majtki? - Ja nie dbam, ale ty z pewnością tak. - No cóż, kiedy przybieram ludzką postać, muszę przestrzegać pewnych zasad albo przemianę trzeba będzie uznać za niedoskonałą. Ale to ważna dla mnie uwaga. - Zadymiła się i przemieniła w żeńskiego gargulca, okropnie obrzydliwego. - A jak ci się to podoba, Gary? Przyjrzał jej się dokładnie. - Szkoda, że nie jesteś prawdziwa. Byłbym szczęśliwy, tryskając wodą razem z tobą. - Ha, a więc w takiej postaci jestem dla ciebie kusząca i nieskończenie frustrująca? Przynajmniej to daje nadzieję na odrobinę zabawy. - Ruszajmy - odparł krótko. - W dół koryta - wskazała. - Zajdziemy tak aż do zatoki na południu. - Ale ja nie umiem pływać - zaprotestował. - Od razu pójdę na dno.

- No to nie wejdziemy do wody. Pójdziemy brzegiem. Z wyjątkiem... - przerwała, najwyraźniej oczekując, że okaże zainteresowanie. - Z wyjątkiem czego? - spełnił oczekiwanie. - Z wyjątkiem Rozpadliny. Miałbyś kłopot, żeby ją przejść. Pojaśniała. - Ale może udałoby mi się obliczyć drogę. Naprzód! - Naprzód - przytaknął. Ruszyli w dół korytem rzeki, podskok za podskokiem, wykorzystując swoje małe skrzydła do sterowania w krótkim locie i trzymania się koryta. Tak wędrowały gargulce. Nie uszli daleko, kiedy brzegi rzeki zmieniły kolor na żółty. Gary zatrzymał się. - Co się dzieje z gruntem? Mentia spojrzała. - Nic. Robi swoje. - Ale cały jest chorobliwie żółty! - Ależ skąd. - Podrapała pazurem ziemię. W szparę potoczyły się zaśniedziałe miedziaki. - Tu się pierze brudne pieniądze. - Wskazała na rosnące na brzegu rośliny o charakterystycznych zielonkawych liściach. - Sałata. To miejsce, z którego bierze się pieniądze. - Pieniądze? A jaki z nich pożytek? - Pożytek żaden, o ile wiem. Ale słyszałam, że uwielbiają je w Mundanii. - Uwielbiają? - Mówią, że uwielbienie dla pieniędzy jest podłożem wszelkiego zła. - Popatrzyła na podłoże, z którego wyrastała sałata. Rzeczywiście wyglądało źle. - No, ale czy w związku z tym nie sądzą, że pieniądze są złe? - Nie, Mundania to tak okropne miejsce, że muszą uwielbiać zło. Gary skinął. - Omamiło ich. - Tak właśnie to nazywają, mamoną. Skoczyli dalej. I stanęli po chwili przed tablicą z ostrzeżeniem: GDY PRZECHODZISZ PRZEZ BAGNISKA BĄDŹ OSTROŻNY TU SĄ PSISKA - Nie widzę żadnego bagna - powiedział Gary. - A ja nie widzę żadnych psów. Ale może to nieważne, może to tylko rymowanka jakiegoś gryzipiórka. Wzdłuż brzegu pojawiły się nowe gatunki roślin. Dobiegł ich odgłos ujadania.

- Tu rosną psianki - wyjaśniła Mentia. - Nie są groźne, dopóki nie zacznie się ich objadać, co zresztą jest groźniejsze niż ich ujadanie. Nagle pokazały się prawdziwe psy. - Myślałem, że w Xanth nie ma psów - wyznał Gary. - Granica jest blisko, jakaś paczka mogła się przedostać i jeszcze nie zdążyły nabrać czaru. To się czasami zdarza. Psy podbiegły. - Nie wydają się przyjaźnie nastawione - zauważył Gary. - A kogo to obchodzi? Nic nam nie zrobią. Ja jestem demonicą, a ty jesteś mitowy. - Litowy, a właściwie lity. - Nieważne. Skakali dalej, ignorując psy. Ale one uparcie szły za nimi. W końcu stanęli przed długą linią obnażonych kłów. Nie sposób było nad nią przeskoczyć. Stanęli przed wielką suką. - Kim jesteś i czego chcesz? - zapytał Gary, nie spodziewając się wcale odpowiedzi. - Jestem Dogma - odpowiedziała. - Chcemy waszych identyfikatorów. - Niczego takiego nie mamy. - No to będziemy musiały was zjeść. - Tylko dlatego, że nie mamy czegoś, co wy chcecie mieć? - zapytał z niedowierzaniem. - Jestem prawdziwą suką - przypomniała mu. - No to będziemy musieli z wami powalczyć - stwierdził Gary z żalem, jako że należał do istot pokojowych. - Byłaś kiedy ugryziona kamiennym zębem? Dogma zmitygowała się. - Nie jestem dogmatyczką. A jakiego właściwie rodzaju potworem jesteś? - zapytała. - Jestem gargulcem. Oczyszczam wodę w tej rzece, ale teraz staram się znaleźć jakiś lepszy sposób wykonywania tej pracy. - Psiakrew - zasmuciła się. - Dlaczego od razu nie mówiłeś? Myśleliśmy, że chcesz być psem. - A dlaczego ktoś miałby chcieć być psem? - zapytała Mentia. Dogma odwróciła się do pozostałych. - Pozwólmy im przejść, psie mordy - warknęła. - Nie mamy kłopotów z gargulcami i nie chcemy, żeby nasza woda się zepsuła. Łabędzie mogłyby odejść. Psy popatrzyły z obrzydzeniem, ale ustąpiły i dwójka wędrowców ruszyła w dół rzeki. Ledwie jednak opuścili pieski świat, natrafili na coś jeszcze gorszego. - Następne psy? - zapytał Gary, widząc zbliżające się stworzenia.

- Nie. Wilki. - A jaka to różnica? Wilki to przecież dzikie psy, prawda? - Nie w Xanth. Zatrzymali się, gdy wilki podeszły bliżej. - Czego chcecie, stwory? - zapytał Gary. Zaczął się już niecierpliwić z powodu tych wszystkich opóźnień; bał się, że w takiej sytuacji trudno mu będzie przed zapadnięciem nocy dotrzeć do Dobrego Maga, załatwić sprawę i wrócić. - Jesteśmy sforą złaknionych wilków - oświadczyła wiodąca wilczyca, przybierając ludzką postać. - Nazywam się Virginia Wolf. - Wilkołaki! - wykrzyknął zaskoczony Gary. - Zawsze byliśmy wilkami i zawsze nimi będziemy. - Chodziło mi o to, że zmieniłaś postać. - Tak? Gdzie? - Rozejrzała się wkoło. - Tu. - Tu, tam, wszędzie; a co za różnica, gdzie są wilki? - Kolejne zwierzęta przybrały ludzką postać. - Jesteście magiczne. Nie jesteście prawdziwymi wilkami. Virginia potrząsnęła głową. - Nigdy nie krzycz na wilki - ostrzegła go. - Ona ci dokucza - stwierdziła Mentia. - Jestem gargulcem, który oczyszcza wody Rzeki Łabędziego Kolana. Chcę znaleźć u Dobrego Maga lepszy sposób na wywiązywanie się z mojego obowiązku. - Tak sądziliśmy - powiedziała. - Inaczej zgraja psów nie przepuściłaby was. Ale zdajesz sobie sprawę, jak długą masz drogę przed sobą? - Tak? Jak długą? - Kilka dni plus Rozpadlina. - Plus co? - Nie wiesz nic o Rozpadlinie? - Nigdy nie byłem na południe od granicy - wyznał poirytowany. Co z tą Rozpadliną? - To wielka szczelina ciągnąca się przez Xanth - wyjaśniła. Ciąży na niej Zaklęcie Zapomnienia, więc nikt jej nie pamięta, ale prawie każdy o niej wie. Wydajesz się za ciężki, żeby tak daleko dolecieć, więc może ci się nie udać tam dotrzeć. Gary odwrócił się do Mentii. - Nic mi o tym nie powiedziałaś! - powiedział oskarżycielskim tonem.

- To by nie było zabawne. - A co z tymi wieloma dniami? - Nie pytałeś. - Nie uda mi się tam dotrzeć przed porą deszczową! - Dlatego właśnie zbudowałeś tamę. Przyłapała go. - Poza tym, jeśli nie zdołam przejść przez Rozpadlinę... - Mam pomysł, jak to zrobić. Gary czuł się sfrustrowany, ale zdecydował iść dalej. Może jednak się uda. Myśl o tym, że miałby wrócić do suchego koryta, aby czekać na mundańskie ścieki, jawiła mu się jako gorsza, z pewnych powodów. - To co, przepuścicie nas? - zapytał Virginię. - Możemy. My też nie chcemy tu brudnej wody. Mogłaby zniszczyć nasze szaty. - Wasze szaty? - zapytał zdezorientowany. - Pod bielizną jesteśmy wilkami - wyjaśniła. - Ćwiczymy wywoływanie potworów spod dziecięcych łóżek i wiedziemy wygodnickie życie. Poniewczasie uświadomił sobie, że to, co wziął za ludzki strój, było bielizną. Virginia miała na sobie majtki. Dobrze, że nie był człowiekiem, bo pomieszałoby mu się w głowie, tak bowiem działała magia bielizny. Podjęli wyprawę. Dobrze im szło, ale że droga była długa, noc ich złapała. - Czy gargulce sypiają? - zapytała Mentia. - Tylko znudzone. - Jesteś znudzony? - Nie. Sfrustrowany, ale nie znudzony. - To idźmy dalej. Znam drogę. Gary się ucieszył. Ruszyli przez ciemność. Bez wątpienia istnieli nocni złoczyńcy, ale najwyraźniej demonicę i gargulca postanowili pozostawić w spokoju. W rezultacie rano znaleźli się przed czymś, co wyglądało na stajnię przerobioną na dom. - A cóż to? - zainteresował się Gary. - Stajnia przerobiona na dom. - I co my tu robimy? - Przybyliśmy. Demonica była czasami irytująca. - To nam pomoże przejść przez Rozpadlinę?

- Nie. - No to po co...? - Mieszkańcy mogą pomóc - wyjaśniła. - Domy nie bardzo troszczą się o rozpadliny, ale centaury owszem. Otworzyły się drzwi. Wyjrzała przez nie dziewięcioletnia skrzydlata źrebica centaura. - Łeee. Co za niewiarygodnie brzydkie stworzenia! - Och, cicho, Cynthia - warknęła demonica. - To tylko ja, Mentia, gorsza strona Metrii. - Ale przecież Metria wyszła szczęśliwie za mąż i nie figluje poza granicą - zaprotestowała źrebica. - Wiem. To obrzydliwe. Dlatego jestem poza granicą. - Mentia przybrała ludzką postać. - Za demoniczną granicą. Powiedz Chex, że mam prośbę. Po chwili z domu wyszła dorosła skrzydlata centaurzyca. Zapewne przeszkodzono jej podczas mycia grzywy, bo zaplatała ją jeszcze wilgotną. - Metria ma rozdwojoną osobowość? - zapytała. - Spustoszenie uczuciowe może do czegoś takiego doprowadzić powiedziała Mentia. - Nie potrafiłam znieść jej uduchowionej miłosnej postawy, więc się odczepiłam. Teraz sama kieruję swoimi figlami. Ale zostałam oszołomiona przez tego obrzydliwego brutala, więc prowadzę go do zamku Dobrego Maga. No, ale po drodze jest Rozpadlina, a on jest taki ciężki, że nie przeleci, więc... Chex popatrzyła na Gary’ego. - Ty jesteś gargulcem, prawda? Rzadko tu was widujemy. - Bo większość z nas oczyszcza wody płynące z Mundanii, zgodnie z naszym przeznaczeniem. Ale teraz chcę znaleźć jakiś sposób... - Oczywiście - zgodziła się natychmiast. Centaury, o czym wiedział, były bardzo inteligentne. - i chcecie przelecieć nad Rozpadliną. Mogę wam w tym pomóc. - Możesz? - zapytał zadziwiony. - Jednak moja waga... Odwróciła się i machnęła po nim swoim ogonem. Nagle poczuł się jak lekkomyślny lekkoduch o lekkich obyczajach. Machnął skrzydłami na próbę i uniósł się w powietrze. Uczyniła go tak lekkim, że mógł fruwać! - Dziękuję - powiedziała Mentia. - Kiedyś zapomnę cię oszukać, jeśli będę miała okazję. Chex uśmiechnęła się. - To brzmi uczciwie. Potrzebujemy czystej wody. A poza tym my, istoty skrzydlate, powinniśmy sobie pomagać. Mentia uniosła się także.

- Wiedziałam - stwierdziła, a zaraz potem rzuciła w stronę Gary’ego: - Ruszaj się, potworze. Lepiej, żebyś się nie znalazł nad Rozpadliną, kiedy czar przestanie działać. - Jak wielka jest ta szczelina? - zapytał. - Zobaczysz. Pofrunęli na południe, kiedy słońce uwiło gniazdo z kolorów na wschodzie i wyszło ponad chmury. Nagle pod nimi rozwarła się Rozpadlina. Była tak szeroka i głęboka, że kilka różowych porannych obłoczków wygodnie się w niej umościło. Gary nie potrafił dostrzec jej dna, które nadal chowało się w mrokach nocy. Ale gdy poczuł, że robi się nieco cięższy, opanowała go przemożna chęć jak najszybszego pokonania przestrzeni nad nią. Wylądowali poza Rozpadliną na magicznej ścieżce, jak powiedziała demonica. Tylko istoty z ważnymi sprawami mogły jej używać, a dopóki się na niej znajdowały, nie groziło im żadne niebezpieczeństwo ze strony różnych monstrów. - Ale ja jestem monstrum! - zaprotestował. - Od tej chwili musisz być miłym monstrum. Dasz radę? - Nigdy nie byłem nieprzyjemnym monstrum. Jedynie obrzydliwym. - W takim razie nie będziemy mieli problemów. Wkrótce dotrzemy do zamku. - Dobrze będzie mieć to już za sobą. Popatrzyła na niego z ukosa. - Jest jeszcze jeden czy dwa drobiazgi, o których nie wspomniałam. - Ostatnie dwa dotyczyły odległości i Rozpadliny. Mam nadzieję, że te nie są aż tak straszne. - Nie. Aż tak straszne nie - powiedziała ze śmiechem. - Są gorsze. - Gorsze! Dlaczego wcześniej nie powiedziałaś, ty szalona istoto? - Dziękuję. Uznałam, że tak będzie ciekawiej. Widzisz, do zamku Dobrego Maga nie możesz wejść ot, tak sobie. Musisz się zmierzyć z trzema wyzwaniami. On po prostu nie lubi, jak mu się przeszkadza, i chce mieć pewność, że jak ktoś przychodzi, to na poważnie. - Gdybym to wiedział... - Z pewnością - powiedziała to z taką słodyczą, że na jej ustach pojawiły się kryształki cukru. Próbował nie okazać tego, co czuje. - A ten drugi szczegół? - Opłata dla Dobrego Maga. - Opłata? - Za każde pytanie, na które odpowie, rok pracy dla niego.

- Rok! - zawołał z oburzeniem. - To śmieszne! - Z pewnością - przytaknęła z jeszcze większą słodyczą. Na ciele zamiast kropel potu pojawiły się krople syropu klonowego. - Ścieżka prowadzi prosto do celu, więc na pewno nie zabłądzisz. Ja muszę już iść, aby się połączyć z moją lepszą połową. Cześć. - Jeszcze chwileczkę! - zawołał. Ale ona już zdążyła się rozpłynąć.

Rozdział 2 Dobry Mag Gary popatrzył na zamek. Wyglądał zwyczajnie, właściwie tak go sobie wyobrażał. Miał mury, wieże, proporce i całą resztę. Lecz w jednym szczególe różnił się od innych zamków: fosa była sucha. Susza musiała więc objąć także ten region. To smutne. Żaden zamek nie był wiele wart bez wody. De Mentia wspomniała coś o trzech zadaniach. Była trochę szalona, ale kiedy nie wchodziła w szczegóły, wydawała się prawdomówna. Był więc przygotowany. Z boku dojrzał coś jakby most zwodzony. Skoczył w jego stronę, ponieważ znacznie lepiej było tak zrobić, niż wpaść w ciastowatą maź na dnie fosy. Rośliny otoczone były grubym pasem jeżyn. Jeżyny nie mogły skaleczyć kamiennej powłoki Gary’ego, podobnie jak nie mogły jej przegryźć kły psów, ale nie chciał jej zarysować, więc poszedł ścieżką. Odchodziła od zamku, aby zawrócić w stronę zwodzonego mostu. Doprowadziła go do małej kępy różnokolorowych trzcin. Widok przypadł mu do gustu. Potem dotarł do polany. Jakiś wojownik pracował na niej przy zbiorze trzciny. Wyglądał na nieco zmęczonego i spoconego. Być może był to ktoś pracujący dla Dobrego Maga. Może on mógłby powiedzieć coś więcej o sytuacji. Gary zatrzymał się. - Witam, panie wojowniku - odezwał się uprzejmie. Wyobrażał sobie, że ludzie lubią, jak zwraca się do nich per „pan”, a skoro jego nic nie kosztowało schlebianie ich słabostkom, robił tak. Postać przerwała pracę i odwróciła się w jego stronę. - Nie „panuj” mi! - warknął. - Nie jestem panem. Gary poczuł się jakoś nieswojo. - Przepraszam. Wziąłem cię za ludzkiego wojownika. - Jestem człowiekiem - powiedziała postać, przyjąwszy wojowniczą postawę. Gary dojrzał teraz, że metaliczna zbroja jest wymodelowana z przodu na kształt przypominający dekolt Mentii, kiedy demonica zmieniała się w człowieka. To sugerowało, że postać przed nim jest kobietą. - Jestem Hannah Barbaria, a jeśli będziesz uszczypliwy, odetnę trzy z twoich nóg tak łatwo jak pędy. - Pędy? - Używa się ich do pędzenia - odparła ze złością. - Ale mogą i ciebie popędzić. Wiem, że potrafią być użyteczne, ale trudno na nie stawiać. - Rzeczywiście jeden z dopiero co ściętych

pędów wyrywał się z jej uścisku, a stojący obok związany snopek podskakiwał, jakby się dokądś spieszył. - Może mógłbym ci pomóc wypełnić zadanie - powiedział Gary. Ale to jakby jeszcze bardziej ją rozgniewało. - Nie potrzebuję męskiej pomocy! A teraz zmiataj stąd, zanim się zapomnę i wypraktykuję na tobie coś feministycznego. - Pęd w jej ręce aż rwał się do roboty. Gary pospiesznie odskoczył. Słyszał, że ludzkie kobiety potrafią być słodkie i delikatne, ale najwyraźniej wprowadzono go w błąd. Możliwe, że to był kolejny szczegół, o którym nie wspomniała demonica. Ścieżka okrążała polanę i dochodziła do zwodzonego mostu. Przed nim stało dwóch mężczyzn. Gary znowu musiał się zatrzymać. - Witam was - powitał nieznajomych, starannie unikając słowa „pan”. - Jesteś wyjątkowo obrzydliwą kreaturą - odparł jeden z nich. - Dziękuję - odparł Gary. Wiedział już, że ludzie lubią komplementy, więc odpłacił pięknym za nadobne: - Wy także nie jesteście zbyt przystojni. - Zdawał sobie sprawę, że daleko im do ohydy gargulców, ale etykieta nakazywała odwzajemniać uprzejmości. Drugi mężczyzna skrzywił się. - Może powinniśmy się przedstawić. Ja jestem Frank. A to Curt. - Gary - przedstawił się Gary. - No, nie jest to najbardziej oryginalne imię - Frank wyraził swoją opinię wprost. - To zwierzę - brutalnie zauważył Curt. - To wszystko prawda - zgodził się Gary niewinnie. - A teraz, gdybyście zechcieli odsunąć się o krok, mógłbym przejść przez most. - Nic z tego - odpowiedział Curt bez ogródek. - Muszę cię poinformować, że stoimy tu po to, aby uniemożliwić ci przejście - otwarcie dodał Frank. - Ale muszę się zobaczyć z Dobrym Magiem - Gary z pewnym zakłopotaniem upierał się przy swoim. - Uparty - rzucił Curt. - Może nie rozumiesz - dodał Frank. - To jest wyzwanie. - Jesteś ignorantem - rzucił Curt. - Bez wątpienia - zgodził się otumaniony Gary. Domyślił się, że tych dwóch ma do wykonania pracę, a jego zadaniem było sprowadzić ich z drogi. Mógł ich po prostu zepchnąć z

drogi, wrzucając do cuchnącej fosy, ale o ile ciało miał z kamienia, o tyle serce miał miękkie i nie potrafiłby się zdobyć na taki krok. Zaczął więc szukać w myślach innego rozwiązania. - Co za gbur - zauważył niegrzecznie Curt. - Nie przysyłają najlepszych zawodników - dodał lekko Frank. Gary poszedł dookoła fosy. Po kilku krokach ścieżka się skończyła, najwyraźniej zmęczona perspektywą okrążania całego zamku. Gary musiał się zatrzymać, aby nie nadepnąć na rośliny w kształcie litery H; z każdej łodygi wyrastały podobne do batów witki, oblepione małymi, okrągłymi owocami. Podniósł z ziemi jeden z takich opadłych owoców i włożył do ust. Natychmiast zamienił się w płyn. To była herbata! To były herbatniki. Ale to odkrycie niewiele mu pomogło w przejściu przez fosę. Nadal nie miał ochoty grzęznąć w mule, odwrócił się więc tyłem do herbaciarni i zawrócił w stronę mostu. - Na pewno nie zechcecie mnie przepuścić przez most bez użycia siły? - zapytał otwarcie. - Bezwzględnie - odpowiedział Curt. - Nasze zadanie nie przewiduje takiego rozwiązania - dodał Frank. Gary jednak nadal nie miał ochoty na rozwiązania siłowe, ruszył więc z powrotem w stronę łąki porośniętej pędami. Tymczasem zerwał się wiatr, który w porywach był całkiem silny. Pędy chwiały się, zupełnie jakby wyrywały się dokądś w wielkim pośpiechu. Hannah wyglądała gorzej niż przedtem. Jej wojowniczo nastroszone włosy wiatr rozwiał na wszystkie strony, spod spódniczki amazońskiego stroju widać było zdrętwiałe kolana. Nie wyglądała nęcąco. - Cześć - powiedział Gary z wahaniem. Spojrzała na niego kątem oka, obiema rękami walcząc z wyrywającymi się pędami. - Znowu ty? Czego chcesz? - Niczego - odparł ostrożnie. - Po prostu odkryłem herbaciarnię. Może gdybyś wypiła trochę herbaty, poczułabyś się lepiej. Hannah przerwała w połowie rwania. - Może i masz rację, potworze. Jestem ogromnie spragniona przez tę porywającą robotę. Gdzie jest ta herbaciarnia? - Tam, w dół do mostu i na prawo. Nie można zabłądzić. Popatrzyła na niego. - A dokąd ty idziesz? Gary wzruszył ramionami. - Zdaje się, że do Dobrego Maga nie uda mi się dostać, więc wrócę do domu, jeśli znajdę drogę. Ale jeżeli mógłbym się przydać, jestem gotów pomóc ci w zbieraniu pędów.

- Nie jesteś typowym mężczyzną - oceniła. - Nie mam zbyt wielkiego doświadczenia - wyznał. - Przez całe życie pracowałem samotnie. Hannah przez połowę mgnienia oka wydawała się nawet niezbyt wojownicza, ale pewnie wynikało to z błędnej oceny jej nastroju. - Znam to uczucie. Chodź ze mną, gargulcu. Może po herbacie przyjmę twoją pomoc. - Ruszyła ścieżką w stronę mostu. Gary wzruszył ramionami i podążył za nią. Miał nadzieję, że wymyśli jakiś sposób, żeby przedostać się przez fosę, bo nie lubił się poddawać, a poza tym nie uśmiechało mu się przebywać drogi przez Rozpadlinę bez kogoś, kto przyglądałby się temu wyczynowi, tak na wszelki wypadek. Hannah dotarła do mostu. Frank i Curt nadal przy nim stali. - Patrz! Latawica! - rzucił Curt. - Jedynie zaniedbana dziewczyna - stwierdził Frank uprzejmie. Ma na sobie dziwaczną zbroję, w ręku jakiś kij, a jej włosy przypominają miotłę. - Oto para typowych facetów! - zawołała Hannah. - Jak dobrze, że już wcześniej się wściekłam. - Ruszyła do przodu, wymachując pędem. - Nigdy dotąd nie zachowywałam się jak bohaterka kreskówek. - Jak leci, kotku? - zagadnął Curt zalotnie. - Intrygujesz nas, skarbie - odezwał się Frank. - Ciekawe, czy pod tą stalową spódniczką masz parę... W tym momencie Hannah dopadła ich. Rozległy się dwa głuche uderzenia i płask, jakby worek kamieni wpadł w błoto. W mgnieniu oka było po wszystkim, a kiedy Gary zdążył mrugnąć, Hannah Barbaria szła już w stronę herbaciarni, a droga przez most była wolna. Uświadomił sobie, że niechcący sam sobie pomógł. Hannah, która nie miała sentymentu dla przebrzydłych mężczyzn, wykonała robotę, przed którą on się wzdragał. Skoro więc pojawiła się okazja przekroczenia mostu, powinien z niej skorzystać. Ale kiedy na niego wskoczył, pojawiła się następna postać. Wyglądała jak człowiek, ale świeciła mdłym światłem. No i zagrodziła mu drogę. - Jesteś następnym wyzwaniem? - zapytał Gary, stając przed nią. - Jestem! Jestem Fajera. Potrafię kontrolować ogień. - Uniosła dłonie, w których trzymała kulę ognia. - Jeśli spróbujesz przejść, spalę cię. - Ogień. - Gargulec był pod wrażeniem. - Nigdy nie spotkałem nikogo, kto potrafiłby tego dokonać.

- Mój brat Fajer jest równie gorący jak ja, a razem jesteśmy jeszcze bardziej gorący - oświadczyła z dumą. - Jesteśmy najgorętszą parą w Xanth. Gary’emu ogień nie mógł zaszkodzić bardziej niż kolce jeżyn czy zęby psa, ale nie chciał mieszać z błotem tak miłej kobiety jak Fajera, więc się wycofał. Tym razem udało mu się odkryć drogę okrążającą zamek od drugiej strony. Po chwili znalazł się w kręgu szklanych skał. W samym jego środku leżało duże pióro. Było ładne, więc aby go nie nadepnąć, schylił się po nie. Nie wiedział, co z nim zrobić, ponieważ gdyby je zostawił, wiatr znowu mógł je zanieść na ścieżkę, gdzie mógł na nie nadepnąć ktoś inny. Dla bezpieczeństwa wetknął je więc w swoje kamienne kędziory między rogami. Kiedy znajdzie kogoś, kto doceni urodę pióra, podaruje mu je. Nagle ujrzał, że jedna ze szklanych skał upadła, zapewne oderwana przez podmuch wiatru. Spróbował włożyć ją na swoje miejsce, ale ochlapał się czymś. Zaskoczony odskoczył w tył, a skała przechyliła się i jakiś płyn zaczął z niej kapać na ziemię. Okazało się, że to pojemnik na wodę! Nie mógł pozwolić, aby wszystko się wylało. W końcu panowała susza i woda była cenna. Wrócił więc i starał się jakoś przywrócić skale jej dawny kształt, jednak dalej przeciekała. Ściany pojemnika wygięły się, a w górnej części pojawił się otwór, w efekcie kiedy stawiało się go - przekrzywiał się, a kiedy się przekrzywiał - wyciekała woda. Zapewne stało się to z jego winy: niechcący potrącił skałę i teraz już nie pasowała. Co robić? Przyłożył usta do krawędzi i złapał w zęby ścianę pojemnika. Starał się ścisnąć na tyle mocno, aby zamknąć pęknięcie w skale. Woda przestała wyciekać. Ale kiedy tylko spróbował puścić, znowu pojawił się wyciek. Nie mógł odejść, bo cały zapas wody zostałby stracony. Może Fajera wiedziałaby, co zrobić. W jakimś sensie była częścią tej sytuacji. Wbił więc ostrożnie zęby w skałę i wolno zdjął ją i postawił na ścieżce, uważając, aby nie wylać więcej wody. - Co ty robisz z tymi galotami? - zapytała Fajera, kiedy dotarł do mostu. - Galotami? - zapytał obojętnie. Ale kiedy otworzył usta, żeby zapytać, puścił skałę i ze szczeliny popłynęła woda. Szybko więc znowu złapał skałę, ale nie udało mu się zrobić tego w odpowiedni sposób. - No tak, masz galoty wody - ostrzegła. - To gorzej, niżbyś miał kwarca. - Galony i kwartę chyba? W każdym razie woda wycieka i miałem nadzieję, że wiesz, jak to zatrzymać - powiedział i zaraz potem spróbował złapać za rozchylone krawędzie, ale znowu chybił. Pióro spadło mu z głowy i wpadło do wody. Stało się coś dziwnego. Pióro obróciło się dudką ku górze i trysnęło strumieniem wody. - EEEEEEEJ! - wrzasnęła Fajera. - Wodotrysk! To pióro wiecznie tak robi!! - Była tak zdetonowana nagłą kąpielą, że z roztargnienia użyła dwóch wykrzykników. Z wrażenia usiadła na

drewnianym moście, wzniecając ogień. Z pióra jednak dalej lała się woda. Próbując uciec, zerwała się i śmignęła obok Gary’ego niczym kula ognista. - Przepraszam! - zawołał Gary i ruszył za nią. Ale ona zniknęła mu już z oczu, a pióro ciągle tryskało wodą. Musiał zawrócić i wyciągnął je, polewając przy tym wszystko dookoła. Strumień ustał, dopiero kiedy całkiem wytarł pióro. Rozejrzał się. Deski mostu ciągle dymiły w miejscu, gdzie wylądowała Fajera. Najwidoczniej na chwilę straciła kontrolę nad swoim ogniem. Mógł ugasić zarzewie do końca, ale musiałby zużyć resztę wody, a tego nie chciał robić. Zabrał więc do połowy pełną skałę do kamiennego kręgu. Teraz mógł już usadowić ją we właściwym miejscu bez rozlewania. Miał nadzieję, że z czasem się zabliźni. Kiedy wrócił nad most, zobaczył, że ogień sam wygasł. Ale deski były zwęglone i bał się, że mogą nie wytrzymać jego ciężaru. Zdał sobie sprawę, że gdyby użył wody, przeszedłby przez most, pokonując wyzwanie. Ale on był istotą z kamienia i do skał miał szczególną atencję, nie mógł więc tak niecnie postąpić z wodonośna skałą. Bez wątpienia nie należał do istot, które Dobry Mag życzyłby sobie oglądać. Z drugiej strony niewiele by osiągnął, odchodząc. Równie dobrze mógł brnąć dalej. Nawet jeśli Dobry Mag nie miał zamiaru go wpuszczać. Ponownie przyjrzał się fosie. Teraz w błocie zalegającym na jej dnie zauważył ryby. Było ich dużo. Musiały osiąść na mieliźnie z powodu suszy. Nie wyglądało to dobrze. Nie chciał ich rozgnieść stopami, ale nie chciał też, aby dłużej cierpiały. Potrzebowały wody, mnóstwa wody. Być może do tego właśnie służyły wodonośne skały - do napełniania fosy, kiedy wysychała. Ale nie wystarczyłoby jej. Musiał znaleźć jakiś inny sposób. Położył się i spuścił głowę nad krawędzią fosy. - Chcę wam pomóc, ale najpierw wy musicie pomóc mnie. Wiecie, ryby, gdzie znajdę dość wody do napełnienia fosy? Jedna gruba ryba z trudem poruszyła się w mule. - Ość - sapnęła. - A cóż twoje ości mają wspólnego z wodą? - zapytał skołowany Gary. - Para - sapnęła drugi raz. - Para? - Niewiele mu to wyjaśniło. Ale ryba wydała ostatnie tchnienie. Nie miała więcej siły na rozmowy. Bez wątpienia ryby bez wody nie czuły się komfortowo, a mówienie było dla nich zupełnie nieznośne. Jednak ryba zasugerowała, że gdzieś powinna być woda. Musiał ją jedynie znaleźć. W końcu mógł pomóc rybom, zanim ruszy w drogę powrotną.

Ruszył ścieżką. Na polanie z pędami odkrył nową dróżkę. Nadal wiał silny wiatr, ale on był za ciężki, aby mu to mogło przeszkodzić. Dróżka prowadziła do małej góry. Na jej szczycie niepewnie balansował wielki kamień. Ciekawe, że wiatr go nie strącił. Gdyby spadł, skruszyłby wszystko po drodze. Para. Przecież tego słowa użyła ryba. To musiało coś oznaczać. Ale co? Rozejrzał się - i dostrzegł następny szczyt z następnym głazem. Ten również balansował. Para skał! Jednak Gary ciągle nie miał pojęcia, jak mogłoby to pomóc. Skakał między dwoma szczytami, szukając jakiejś podpowiedzi. Było gorąco. Widział, jak promienie słoneczne przeczesują teren, mocując się z cieniami gór i skał, tworząc szachownicę. W połowie odległości między dwoma górami promienie słońca i cienie wyznaczyły mały kwadrat. Nie miał pojęcia, jak to się stało, ponieważ cienie zazwyczaj nie pozostają w jednym miejscu. No, ale znajdował się przecież w magicznej krainie, a z magią niemal wszystko było możliwe. Musi tam istnieć jakiś ślad. Szachownica między parą skał. Para i skały? Skały i ość? Nagle zauważył na jednym z pól szachownicy połyskującą w słońcu rybią ość. Napisane na niej było PARNOŚĆ. Nagle przestał się zastanawiać nad parami, ośćmi czy balansowaniem. Wszystko związane było z parnością - przy parnej pogodzie jest duża wilgotność, a z tego bierze się deszcz. Może był to amulet albo jakiś inny magiczny przedmiot do przywoływania deszczu. Podniósł ość ustami i zabrał ze sobą. Wiatr powiał mocniej niż dotąd, ale Gary’emu to nie przeszkadzało. Dotarł do mostu i wrzucił ość do fosy. - Deszcz! - zawołał. Nagle wiatr zmienił się w wichurę. Nad fosą pojawiła się mgiełka nasycona wilgocią. Zza horyzontu nadciągnęła chmura przygnana wiatrem. Gary patrzył na to. Wiedział, że to chmura. To był Fracto Cumulo Nimbus, który uwielbiał przelatywać i powstrzymywać deszcz w krytycznym momencie. To był zresztą jeden z powodów suszy. Fracto jednak był związany swoją powinnością, musiał honorować zasady rządzące opadami. Parność - wilgotność - deszcz. Wałęsał się po okolicy, ale kiedy dostrzegał zjawisko, rozpoznawał je niechybnie. Teraz Fracto znalazł się nad zamkiem i fosą; aż w nim wrzało. Od spodu nadął się i z chmury chlusnęła woda. Fosa zaczęła się napełniać. Gruba ryba plusnęła. - Dziękuję - powiedziała, nie sapiąc już. - Uratowałeś nas! - Bardzo proszę - odpowiedział Gary. - Nie znoszę, kiedy inni cierpią. Aż dziwne, że w tak niewielkiej ilości wody jest was aż tyle.

- Nie zawsze panuje tu taki tłok - wyznała ryba. - Mamy tu zawody. - Zawody? - Niewiele wie się o nich na lądzie - przyznała ryba. - Ale my tu, pod wodą, uwielbiamy baseball. Bez przerwy w to gramy. Mamy dwadzieścia tysięcy lig podmorskich. Zebrałyśmy się tu, by rozegrać mistrzostwa Xanth, no i złapała nas susza. Mamy wyjątkowe szczęście, że udało ci się sprowadzić deszcz. - Tak, teraz możecie wrócić do morza - dodał Gary. - W żadnym razie. Teraz możemy dokończyć rozgrywki. Przeżywałyśmy tu prawdziwe tortury, nie mogąc dokończyć rozgrywek. Och, fosa jest już dość wypełniona, czas spływać i rozpocząć zawody. Dziękuję i do widzenia. Wyślę Naje. - Ryba zanurzyła się i zniknęła. Gary nie bardzo miał czas, aby się zastanowić, co dalej robić, a już wynurzyła się kolejna istota: syrena. - Witam, skrzydlaty potworze. Jestem Naja, nimfa, a na tę okazję włożyłam ogon. - Zawirowała, pokazując mu kawałeczek ogona. Gruba ryba kazała mi przeprowadzić cię przez fosę, abyś mógł pójść na umówione spotkanie z Dobrym Magiem. - Umówione spotkanie? - Każdy, kto sprosta wyzwaniom, spotyka się z nim. Nie wiedziałeś? - Ale ja nie wykonałem zadań! - zaprotestował. Wzruszyła ramionami. - Musiałeś. Chodźmy, bohaterze. Zaskoczony wszedł do wody, która teraz wypełniała fosę niemal po brzeg. Opadł na dno, bo był o wiele cięższy od wody. Woda była zamulona, ale syrena płynęła dostatecznie blisko, aby mógł iść za jej ogonem. Prawdę powiedziawszy, kiedy zerkała za siebie, by sprawdzić, czy podąża za nią, widział nieco więcej niż tylko ogon, ale dopóki nie był człowiekiem, nie zaprzątało to zbytnio jego uwagi. W każdym razie doszedł do wniosku, że takie stworzenia muszą być bardzo dobre w karmieniu swoich dzieci. Naja poprowadziła go do drugiego brzegu. Pod wodą nie potrafił dobrze skakać, ale posuwał się w miarę sprawnie, pomagając sobie uderzeniami skrzydeł. Wspiął się na brzeg, otrząsnął ciało i skrzydła z wody i odwrócił się, aby jej podziękować, ale już jej nie było. Woda na powierzchni burzyła się - trwały właśnie rybie zawody. Na końcu mostu Gary przeszedł przez bramę zamku. Otworzyła się, kiedy się zbliżył, i wpuściła go do środka. Stała tam mniej więcej dwudziestoletnia dziewczyna. - Witam - powiedziała, gdy przechodził. - Witam. Jestem gargulec Gary. Nie jestem pewny...

- Och tak, oczekujemy cię. Jestem Wira, synowa Dobrego Maga. Proszę, wejdź. - Jak widzisz, jestem trochę mokry i... - Nie widzę, ale wiem, jak wyglądają gargulce. Jestem pewna, że kilka kropelek wody nie zaszkodzi. Moja matka Gorgona chce z tobą porozmawiać. - Ruszyła do wewnętrznego holu, a on ostrożnie podążył za nią. Zaskoczenie stało się dla niego stanem niemal chronicznym. - Kto? Twoja matka? - Właściwie matka mojego męża Hugona. Jest piękna, ale jej spojrzenie zamienia ludzi w kamień, a właściwie zamieniało, dopóki Humfrey nie uczynił jej oblicza niewidzialnym i zastąpił je jedynie iluzją twarzy. Mawia, że czuje sentyment do kamiennych postaci, więc skorzystała z okazji i zjawiła się tu. Wobec tego, że sprawa niewidocznej a iluzorycznej twarzy nie dotyczyła go, skupił się na jednym. - Ja jestem z kamienia. Weszli do ładnej komnaty z kamiennymi ścianami i kamiennymi meblami. Poczuł się dość komfortowo. W komnacie stała starsza kobieta. - Jak miło cię spotkać, Gary - przywitała go. - Jestem Gorgona. Musimy porozmawiać. - Jak sobie życzysz - zgodził się. - Ale nie jestem pewny, czy powinienem tu być. Nie pokonałem... - Wykonałeś zadania z typowym dla ciebie współczuciem. Jesteś dobrym stworzeniem, godnym Odpowiedzi Dobrego Maga. Ale czy zdajesz sobie sprawę, że za to będziesz musiał zapłacić służbą? - Dowiedziałem się o tym w drodze - przyznał ze smutkiem. Obawiam się, że nie mam czasu. Widzisz, kiedy spadną deszcze w Mundanii i popłyną wody Rzeki Łabędziego Kolana, tama zostanie szybko zalana, a ja będę musiał tam być, aby wypełnić moją powinność. - O tym między innymi chciałam z tobą porozmawiać. Rok służby to nie dla ciebie, ty jesteś potrzebny gdzie indziej. Zamiast tego Mag zada ci jedno konkretne zadanie, ale krótsze, jeśli ci to odpowiada. Gary zaczął mieć nadzieje, że jego misja może jednak zostać zrealizowana. - Jeśli zdołam wrócić do siebie na czas, to zgoda. - Ale to nie jest zwykłe zadanie i być może wcale nie będziesz chciał go wypełniać. Dlatego właśnie najpierw ja z tobą rozmawiam. Odpowiedź Maga to jedna sprawa, ale warunki służby dla niego to zupełnie inna. Jeśli ich nie zaakceptujesz, spotkanie z Magiem będzie bezcelowe. - Zechcę, jeśli tylko nie zajmie dużo czasu. Co to ma być? - Uczenie pewnego drogocennego dziecka ludzi.

- Ale ja nic nie wiem o ludziach, a jeszcze mniej o ich dzieciach zaprotestował. - Właśnie. A to dziecko nie jest zwyczajne. Niezwykle trudno wziąć je w garść. - Ja jestem skrzydlatym potworem! Pomyśli, że chcę je zjeść. Na pewno jest stu lepszych nauczycieli dla niego. - W rzeczywistości jest tylko jeden, który może to zrobić jak należy. Wyznam, że polecenia mojego męża nie zawsze mają dla mnie sens, ale to on zawsze ma rację. To ciebie potrzebujemy do wykonania zadania. Gary wysilił się, ale nie potrafił znaleźć odpowiedniego kontrargumentu. Jego miękkie serce znowu go zdradziło. - Jeśli ono naprawdę potrzebuje mojej pomocy... - Naprawdę potrzebuje. Ale jest coś jeszcze. Zawsze było coś jeszcze. - Co takiego? - zapytał z niepokojem. - Na czas zadania musisz przybrać ludzką postać. - Ludzką postać! - krzyknął przerażony. - Zdaję sobie sprawę, że dla ciebie jest to szczególne poświęcenie, ale to tylko na jakiś czas. Mag Trent przemieni cię, a po wykonaniu zadania przywróci ci dawną postać. - Myślę, że jeśli to będzie tylko chwilowe, to jakoś to zniosę zgodził się niechętnie. Ale w duchu zastanawiał się, czy w ogóle powinien był słuchać De Mentii, która go w to wszystko wplątała. - Jest jeszcze coś - dodała Gorgona tym charakterystycznym tonem. - Chcesz mnie do tego zniechęcić? - Ależ skąd. Mam wielką nadzieję, że przyjmiesz zadanie. Ale uczciwość wymaga, aby cię uprzedzić. W ludzkiej postaci nie będziesz miał takich właściwości, a twoje ciało nie będzie z kamienia. Twoje zwykłe przekonania mogą cię wprowadzić w błąd, na przykład że kolce cię nie zranią albo że zęby smoka nie uczynią ci krzywdy. Dopóki nie wrócisz do normalnej postaci, będziesz potrzebował ochrony dobrego maga. - Ale jeśli macie do tego maga, to dlaczego on nie nauczy dziecka? - Nie on. Ona. Całkowicie odmówiła samodzielnego zajmowania się dzieckiem. Może ma jakiś powód; ma już dziewięćdziesiąt trzy lata. - Ależ dla człowieka to schyłek życia! Ciało starzeje się znacznie szybciej niż kamień. - Zostanie odmłodzona do skutecznego w takich sytuacjach wieku dwudziestu trzech lat. Dla kobiety ma to kapitalne znaczenie. Gary wzruszył ramionami.