chrisalfa

  • Dokumenty1 125
  • Odsłony213 466
  • Obserwuję121
  • Rozmiar dokumentów1.5 GB
  • Ilość pobrań134 539

Delaney Joseph - Kroniki Wardstone Tom 10 - Krew stracharza

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Delaney Joseph - Kroniki Wardstone Tom 10 - Krew stracharza.pdf

chrisalfa EBooki 01.Wielkie Cykle Fantasy i SF Delaney Joseph - Kroniki Wardstone t.1-13
Użytkownik chrisalfa wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 128 osób, 118 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 94 stron)

Joseph Delaney Krew stracharza Cykl: Kroniki Wardstone Tom 10 Tytuł oryginalny: Spook’s Blood Przełożyła: Paulina Braiter Rok pierwszego wydania: 2012 Rok pierwszego wydania polskiego: 2013 Spis treści: Rozdział 1. Czas odbudowy...............................................................................................................................................................2 Rozdział 2. Święte przedmioty...........................................................................................................................................................5 Rozdział 3. Mnóstwo krwi...................................................................................................................................................................8 Rozdział 4. Ta, którą kochasz najbardziej.......................................................................................................................................10 Rozdział 5. Dziewczyna jeszcze nam się przyda............................................................................................................................14 Rozdział 6. Pół historii......................................................................................................................................................................17 Rozdział 7. Przeprawa jest niebezpieczna......................................................................................................................................20 Rozdział 8. Rozprawa na temat moroii............................................................................................................................................24 Rozdział 9. Siódmi synowie.............................................................................................................................................................29 Rozdział 10. Tchórzliwa panika........................................................................................................................................................33 Rozdział 11. Klątwa czarownic z Pendle.........................................................................................................................................36 Rozdział 12. Gorszy od śmierci........................................................................................................................................................38 Rozdział 13. Nie ujrzę świtu.............................................................................................................................................................40 Rozdział 14. Ruszam na Zachód.....................................................................................................................................................44 Rozdział 15. Wampirzy bóg.............................................................................................................................................................47 Rozdział 16. Wątpiodół....................................................................................................................................................................50 Rozdział 17. Pakt.............................................................................................................................................................................54 Rozdział 18. Najniebezpieczniejsze miejsce...................................................................................................................................59 Rozdział 19. Warunki umowy...........................................................................................................................................................63 Rozdział 20. Jak za dawnych czasów..............................................................................................................................................67 Rozdział 21. Puste oczodoły............................................................................................................................................................71 Rozdział 22. Od północy do świtu....................................................................................................................................................79 Rozdział 23. Tchórz.........................................................................................................................................................................81 Rozdział 24. Północ.........................................................................................................................................................................84 Rozdział 25. Krew stracharza..........................................................................................................................................................88 * * * Dla Marie - 1 -

NAJWYŻSZY PUNKT HRABSTWA KRYJE W SOBIE TAJEMNICĘ. POWIADAJĄ, ŻE ZGINĄŁ TAM CZŁOWIEK, GDY PODCZAS SROGIEJ BURZY PRÓBOWAŁ UJARZMIĆ ZŁO, ZAGRAŻAJĄCE CAŁEMU ŚWIATU. POTEM POWRÓCIŁY LODY, A KIEDY SIĘ COFNĘŁY, NAWET KSZTAŁT WZGÓRZ I NAZWY MIAST W DOLINACH ULEGŁY ZMIANIE. DZIŚ W OWYM MIEJSCU NA NAJWYŻSZYM ZE WZGÓRZ NIE POZOSTAŁ ŻADEN ŚLAD PO TYM, CO ZASZŁO DAWNO, DAWNO TEMU. LECZ JEGO NAZWA PRZETRWAŁA. NAZYWAJĄ JE... KAMIENIEM STRAŻNICZYM Rozdział 1. Czas odbudowy. Stracharz przysiadł na zwalonym pniu w swym ogrodzie w Chipenden. Przez gałęzie drzew przeświecały roztańczone promienie słońca, powietrze wibrowało od ptasich śpiewów. Był ciepły wiosenny poranek pod koniec maja - najpiękniejszy okres w Hrabstwie. Wyglądało na to, że sytuacja się poprawia. Ja siedziałem na trawie, łapczywie pochłaniając śniadanie, a tymczasem mój mistrz, dla odmiany wyraźnie zadowolony, uśmiechał się do siebie, patrząc w stronę domu. Dochodziły stamtąd odgłosy piłowania; czułem zapach trocin. Robotnicy odbudowywali dom, poczynając od dachu. Budynek spalili żołnierze wroga, teraz jednak wojna w Hrabstwie dobiegła końca i nastał czas odbudowy, mogliśmy wrócić do swego życia stracharza i jego ucznia, walczących z najróżniejszymi stworami z Mroku - boginami, duchami, widmami i czarownicami. - Nie pojmuję, czemu Alice odeszła ot tak, bez słowa - poskarżyłem się. - To do niej niepodobne. Zwłaszcza że wie, iż wkrótce ruszymy na wschód i nie będzie nas co najmniej parę dni. Moja przyjaciółka Alice zniknęła trzy dni wcześniej. Rozmawiałem z nią w ogrodzie, na moment odszedłem, by powtórzyć coś stracharzowi, uprzedzając, że wrócę za kilka chwil. Kiedy się zjawiłem, jej już nie było. Z początku się nie martwiłem, potem jednak nie przyszła na kolację i od tej pory jej nie widziałem. Stracharz westchnął. - 2 -

- Wiem, że niełatwo ci się z tym pogodzić, chłopcze, ale możliwe, że odeszła na dobre. Ostatecznie przez dłuższy czas pozostawaliście razem, związani koniecznością użycia słoja krwi. Teraz Alice może wędrować swobodnie. A po tym, jak została zaciągnięta w Mrok i tam uwięziona, bardzo się zmieniła. Słowa mistrza zabrzmiały surowo. Mimo faktu, że Alice od lat nam pomagała, nadal jej nie ufał. Urodziła się w Pendle i przez dwa lata pobierała nauki u wiedźmy; John Gregory byłby zadowolony, gdyby już więcej jej nie spotkał. Podczas wyprawy do Grecji Alice sporządziła słój krwi, by nie dopuścić do nas Złego; w przeciwnym razie porwałby nas oboje w Mrok. Teraz już go nie potrzebowaliśmy. Uwięziliśmy Złego i odcięliśmy mu głowę - obecnie pozostającą pod pieczą Grimalkin, wiedźmy zabójczyni. Grimalkin uciekała przed sługami Złego. Gdyby udało im się połączyć głowę swego pana z jego ciałem, znów mógłby swobodnie krążyć po ziemi i z pewnością zemściłby się straszliwie. Skutki tego byłyby potworne nie tylko dla Hrabstwa lecz i dla całego świata: zaczęłaby się nowa era Ciemności. Ale na razie zyskaliśmy nieco czasu, by znaleźć sposób, który zniszczyłby Złego raz na zawsze. Ostatnie słowa mistrza zabolały mnie najbardziej. Zły zaciągnął Alice w Mrok; po powrocie uległa dramatycznej przemianie. Jej włosy zbielały, lecz prócz zmiany fizycznej obawiałem się też, że ucierpiała jej dusza - że bardziej zbliżyła się do Mroku. Alice lękała się tego samego. Może naprawdę już nie wróci? Może nie potrafi już przebywać w pobliżu ucznia stracharza? Po czterech latach wspólnego stawiania czoła niebezpieczeństwom bardzo się zaprzyjaźniliśmy i myśl o tym, że nasze drogi zaczynają się rozchodzić, bardzo mnie zasmuciła. Przypomniałem sobie coś, co powiedział mi kiedyś ojciec - choć był tylko zwyczajnym farmerem, nie brakło mu mądrości i gdy dorastałem, przekazał mi wiele prawd o życiu. - Posłuchaj, Tomie - rzekł pewnego razu. - Musisz pogodzić się z faktem, że na tym świecie wszystko podlega nieustannym zmianom. Nic nie pozostaje wiecznie takie samo. Musimy nauczyć się z tym żyć. Miał rację: byłem szczęśliwy, mieszkając w domu z rodziną. Teraz mama i tato umarli i nie zdołałbym już powrócić do swego dawnego życia. Miałem jednak nadzieję, że moja przyjaźń z Alice jeszcze nie dobiega końca. - Co to za miejsce: Todmorden? - spytałem, zmieniając temat. Dyskusje z mistrzem na temat Alice nie miały sensu. - Cóż, chłopcze, obowiązki nigdy nie zawiodły mnie do tego miasta, ale wiem o nim co nieco. Todmorden leży dokładnie na wschodniej granicy Hrabstwa, wyznaczonej przez rzekę Calder. Połowa miasta należy do Hrabstwa, połowa pozostaje poza nim. Bez wątpienia ludzie zza rzeki mają inne zwyczaje i tradycje. Przez ostatnie dwa lata sporo podróżowaliśmy - najpierw do Grecji, potem na wyspę Monę i w końcu do Irlandii. Każda z tych krain oznaczała nowe problemy i trudności do pokonania. Fakt, iż tym razem nasz cel nie jest aż tak odległy od domu, nie oznacza, że możemy pozwolić sobie na brak czujności. Pożar, prócz domu, strawił też bibliotekę mistrza - dziedzictwo wielu pokoleń stracharzy, pełne wiedzy o tym, jak walczyć z Mrokiem. Teraz zaś otrzymaliśmy wiadomość, że w Todmorden można znaleźć zbiór ksiąg na temat Mroku. Tydzień wcześniej tajemniczy gość uderzył późnym wieczorem w dzwon na wierzbowych rozstajach i pozostawił nam liścik. Choć krótki, okazał się nader treściwy: Szanowny panie Gregory, z wielkim smutkiem dowiedziałam się o zniszczeniu pańskiej biblioteki w Chipenden. Proszę przyjąć wyrazy współczucia. Jednakże mam nadzieję, że zdołam jakoś panu pomóc, dysponuję bowiem bogatym zbiorem ksiąg na temat Mroku. Może niektóre przydałyby się panu? Jestem gotowa sprzedać je za rozsądną cenę. Gdyby był pan zainteresowany, proszę odwiedzić mnie wkrótce w Todmorden. Mieszkam w domu na końcu ulicy Krzywej. Jejmość Fresque Z całej biblioteki mojego mistrza pozostała tylko jedna księga - Bestiariusz, który własnoręcznie napisał i zilustrował. Było to jednak coś więcej niż książka - żywy, stale uzupełniany dokument, spisywany przez jego uczniów, w tym także moją ręką. Stanowił zapis jego pracy i tego, co odkrył z - 3 -

pomocą innych. Teraz mistrz miał nadzieję uzupełnić bibliotekę. Odmówił jednak zabrania książek z niewielkiego zbioru we młynie na północ od Caster, w którym niegdyś mieszkał Bill Arkwright, jego dawny uczeń. Mistrz miał nadzieję, że pewnego dnia znów osiądzie tam jakiś stracharz; wówczas nowy mieszkaniec także potrzebowałby owych ksiąg. John Gregory spodziewał się, iż wizyta w Todmorden stanie się pierwszym krokiem wiodącym do odnowy biblioteki. Początkowo mistrz zamierzał wyruszyć natychmiast, lecz przede wszystkim zależało mu na odbudowie domu, toteż godzinami ślęczał nad planami i rozpiskami robót z majstrem. Miał wykaz najważniejszych spraw do załatwienia i ukończenie nowej biblioteki było jedną z nich. Zachęcałem go, bo chciałem opóźnić wymarsz, by dać Alice szansę powrotu. - Jaki sens ma kupowanie nowych książek, skoro brak nam biblioteki, by je tam umieścić? - spytałem. Stracharz zgodził się, dzięki czemu zyskałem więcej czasu. W końcu jednak nadeszła chwila, gdy mieliśmy wyruszyć na spotkanie z jejmość Fresque. Po południu, godzinę przed ruszeniem w drogę, ja też napisałem liścik. Zaadresowałem go do nieobecnej Alice. Kochana Alice, dlaczego odeszłaś tak bez słowa? Martwię się o ciebie. Jeszcze dziś wyruszamy z mistrzem do Todmorden, by sprawdzić kolekcję książek, o której usłyszeliśmy. Powinniśmy wrócić za parę dni. Uważaj na siebie. Tęsknię za tobą. Tom Gdy przypiąłem list do tylnych drzwi, poczułem chłód - pojawiające się czasami ostrzeżenie, że w pobliżu kręci się stworzenie z Mroku. Usłyszałem, jak ktoś się zbliża. Laskę odstawiłem wcześniej pod ścianę, toteż chwyciłem ją i obróciłem się twarzą do niebezpieczeństwa, unosząc broń w obronnej pozycji na ukos. Ku swemu zdumieniu ujrzałem przed sobą Alice. Uśmiechała się, sprawiała jednak wrażenie zmęczonej i wymizerowanej, jakby odbyła właśnie długą męczącą podróż. Chłód szybko znikał. Alice nie była wrogiem, lecz to krótkie ostrzeżenie mnie zaniepokoiło. Zastanawiałem się, w jakim stopniu została skażona Mrokiem. - Alice! Bardzo się o ciebie martwiłem. Dlaczego odeszłaś bez uprzedzenia? Postąpiła krok naprzód i bez słowa uścisnęła mnie mocno. Po paru chwilach odsunąłem ją. - Wyglądasz na porządnie zmęczoną, ale bardzo się cieszę, że cię widzę - oznajmiłem. - Twoje włosy odzyskują dawną barwę. Wkrótce staną się takie jak przedtem. Przytaknęła, lecz uśmiech zniknął z jej twarzy. Wyglądała teraz na bardzo poważną. - Mam ci coś bardzo ważnego do powiedzenia, Tomie. Najlepiej, żeby stary Gregory też tego wysłuchał. Wolałbym jeszcze chwilę porozmawiać z nią sam na sam, Alice jednak uparła się, że musimy natychmiast zobaczyć się ze stracharzem. Poszedłem po niego. Popołudnie było słoneczne, więc mój mistrz skierował się w stronę ławki w zachodnim ogrodzie. Obaj usiedliśmy, Alice natomiast stała. Z trudem powstrzymałem śmiech, bo przypomniało mi się, jak wiele razy stracharz stał tam, udzielając mi nauk, podczas gdy ja notowałem. Teraz wraz z mistrzem zamieniliśmy się w dwóch uczniaków. Lecz to, co miała nam do powiedzenia Alice, wkrótce przegnało uśmiech z mojej twarzy. - Uciekając z głową Złego, Grimalkin schroniła się w Wieży Malkinów - oznajmiła. - To długa historia, bez wątpienia sama opowie wam dokładnie, co ją spotkało... - Czy głowa Złego wciąż pozostaje przy niej, bezpieczna? - wtrącił stracharz. - Było ciężko, lecz Grimalkin jak dotąd zdołała ją ochronić. Łatwo jej jednak nie będzie. Mam złe wieści. Wyznawcy Złego zabili Agnes Sowerbutts. - Biedna Agnes - ze smutkiem pokręciłem głową. - Bardzo mi przykro. Agnes była ciotką Alice i w przeszłości kilka razy nam pomogła. - 4 -

- Jedna z sióstr lamii także zginęła, pozostała jedynie druga, Slake. Tylko ona broni wieży. Oblegają ją i nie zdoła opierać się wiecznie. Z tego, co mówi Grimalkin, musisz się tam udać jak najszybciej. To bardzo ważne, Tomie. Lamie przestudiowały księgi twojej mamy i dowiedziały się, że to ona spętała Złego. Slake uważa, że analizując uważnie proces spętania, może zdołasz wymyślić, jak wykończyć go na dobre. Pęta w pewien sposób ograniczały moc Złego. Gdyby jednak udało mu się mnie zabić, rządziłby naszym światem przez sto lat, a potem musiałby powrócić w Mrok. Oczywiście dla istoty nieśmiertelnej to bardzo krótki czas. A gdyby udało mu się namówić do tego jedno ze swych dzieci, syna bądź córkę czarownicy, wówczas Zły mógłby przez wieczność władać światem. Istniał jeszcze trzeci sposób, który na to pozwalał: musiałby jedynie przeciągnąć mnie na stronę Mroku. - Zawsze podejrzewałem, iż to mama mogła go spętać - mruknąłem. Ostatecznie byłem jej siódmym synem spłodzonym z tatą, także siódmym synem i tym samym byłem wybrańcem - bronią w walce ze Złym. Pęta dotyczyły właśnie mnie, a jaki inny wróg Złego był dość potężny, by tego dokonać? Stracharz pokiwał potakująco głową, lecz nie sprawiał wrażenia zachwyconego. Każde użycie magii budziło w nim niepokój. W chwili obecnej sojusz z Mrokiem stanowił konieczność, ale mistrzowi się to nie podobało. - Też tak myślałam - przyznała Alice. - Ale jest jeszcze coś, Tomie. Niezależnie od tego, czego trzeba i niezależnie od innych wymagań, musisz to zrobić w wigilię Wszystkich Świętych. Wchodzi tu w grę siedemnastoletni cykl. To musi się stać w następne Halloween - trzydziestą czwartą rocznicę pęt narzuconych przez twoją mamę. To zaś oznacza, że zostało nam niewiele ponad pięć miesięcy... - Cóż, chłopcze - rzekł stracharz - lepiej udaj się jak najszybciej do Wieży Malkinów. To znacznie ważniejsze niż książki do nowej biblioteki. Z wizytą w Todmorden możemy zaczekać do twojego powrotu. - A pan nie idzie? - spytałem. Mistrz pokręcił głową. - Nie, chłopcze, nie tym razem. W moim wieku wilgoć Hrabstwa zaczyna niszczyć stawy i stare kolana bolą mnie bardziej niż kiedykolwiek. Tylko bym cię spowolnił. Z pomocą dziewczyny zdołasz dotrzeć niepostrzeżenie do wieży. Poza tym masz już za sobą lata nauki; czas, byś zaczął myśleć i zachowywać się jak stracharz, którym wkrótce zostaniesz. Wierzę w ciebie, chłopcze. Nie wysłałbym cię samego, gdybym sądził, że sobie nie poradzisz. Rozdział 2. Święte przedmioty. Po tej rozmowie spędziłem godzinę z psami. Szpon i jej dwa dorosłe szczeniaki, Krew i Kość, to wilczarze, szkolone do polowań na wodne wiedźmy. Należały do Billa Arkwrighta, stracharza, który zniknął, walcząc u naszego boku z Mrokiem w Grecji. Teraz uważałem je za własne - choć mój mistrz wciąż nie zgodził się dać im stałego domu. Obiecał, że zwróci uwagę na psy podczas naszej nieobecności, wiedziałem jednak, że jest zajęty planowaniem remontu domu; co więcej, dolegały mu kolana, toteż bez wątpienia przez większość czasu pozostawi je na łańcuchach. Zabrałem je na długi spacer, pozwalając, by się wyhasały. Po godzinie od powrotu ruszyliśmy w drogę. Maszerowaliśmy szybko. Dźwigając torbę i laskę, podążałem w ślad za Alice na wschód, w stronę Pendle. Zamierzaliśmy dotrzeć tam tuż przed - 5 -

zachodem słońca, przekroczyć granicę pod osłoną ciemności, po czym skierować się wprost do Wieży Malkinów. Pod ubraniem, w pochwie wykutej dla mnie przez Grimalkin, dźwigałem Klingę Przeznaczenia, broń, którą podarował mi jeden z największych bohaterów Irlandii, Cuchulain. Wiedźma zabójczyni nauczyła mnie, jak się nią posługiwać, teraz miecz stanowił cenną dodatkową broń. Z parogodzinnym zapasem przeprawiliśmy się przez rzekę Ribble i zmierzając na północ, od zachodniej strony okrążyliśmy wielkie złowieszcze wzgórze, czując otaczający je chłód. Pendle to miejsce szczególnie zdatne do uprawiania magii Mroku. To dlatego mieszka tam tak wiele czarownic. My jednakże znajdowaliśmy się w bezpieczniejszej części Pendle: wioski trzech głównych wiedźmich klanów leżały na południowym wschodzie, za wzgórzem. Wiedzieliśmy, że klany są podzielone: część z nich popierała Złego, część się mu sprzeciwiała. Sytuacja była wielce skomplikowana, lecz jedno pozostawało pewne - uczeń stracharza nie byłby mile widziany w tym okręgu. Okrążyliśmy Downham, a potem północną stronę wzgórza i znów skręciliśmy na południe. Teraz z każdym krokiem zbliżaliśmy się do niebezpieczeństwa, toteż postanowiliśmy ukryć się w niewielkim zagajniku i zaczekać, aż zapadnie zmrok. Alice obróciła się do mnie, jej blada twarz jaśniała w półmroku. - Mam ci więcej do powiedzenia, Tomie - oznajmiła. - Równie dobrze mogę zrobić to teraz. - Zachowujesz się okropnie tajemniczo. Czy to coś złego? - spytałem. - Pierwsza część nie - choć druga może cię zmartwić, więc zacznę od łatwiejszej. Kiedy twoja mama spętała Złego, użyła dwóch świętych przedmiotów. Jeden z nich leży w skrzyni w Wieży Malkinów. Drugi może być wszędzie, musimy go odnaleźć. - Zatem jeden już mamy, to jakiś początek. Co to? - Grimalkin nie wie. Slake jej go nie pokazała. - Czemu nie? Dlaczego lamia miałaby o tym decydować? Jest strażniczką skrzyni, nie jej właścicielką. Alice zawahała się przez chwilę. - To nie był pomysł Slake, tylko twojej mamy. Nakazała, by nikt prócz ciebie nie wiedział co to ani tego nie oglądał. - Slake znalazła to w zapiskach mamy w skrzyni? - Nie, Tomie. - Alice ze smutkiem pokręciła głową. - Twoja mama objawiła się lamii i jej to powiedziała. Ze zdumieniem spojrzałem na Alice. Od śmierci mamy raz jeden miałem z nią kontakt, na statku w drodze powrotnej z Grecji - ale jej nie widziałem, poczułem jedynie ciepło. W owym czasie byłem pewien, że zjawiła się, by pożegnać się z synem. Lecz w miarę upływu czasu coraz bardziej wątpiłem, czy faktycznie takie zdarzenie miało miejsce. Teraz cale spotkanie wydawało mi się raczej snem niż jawą. Ale czy naprawdę mogła rozmawiać ze Slake? Po co miałaby mówić coś Slake? Czemu nie mnie bezpośrednio? Muszę to wiedzieć - jestem jej synem! Nagle poczułem gniew, usiłowałem nad nim zapanować, lecz oczy zapiekły mnie od napływających łez. Okropnie tęskniłem za mamą. Dlaczego nie skontaktowała się ze mną? - Wiedziałam, że to cię zmartwi, Tomie, ale proszę, postaraj się nie myśleć w taki sposób. Być może łatwiej jej przyszło nawiązać kontakt ze Slake. Ostatecznie obie są lamiami. I powinnam powiedzieć ci coś jeszcze. Grimalkin wspomniała, że siostry lamie mówiły o niej, jakby wciąż żyła. I że oddawały jej cześć. Nazywały ją Zenobią. Odetchnąłem głęboko, by się uspokoić. To miało sens. Mama była pierwszą z lamii - potężną i złą służką Mroku. Zmieniła się jednak: po ślubie z tatą w końcu odwróciła się od swojego dawnego życia i została nieprzyjaciółką Złego. - Może pomówi ze mną, kiedy dotrzemy do wieży? - rozważałem. - Niedobrze jest rozbudzać w sobie płonne nadzieje, Tomie. Ale owszem, to możliwe. Chciałabym cię prosić o coś jeszcze. To dla mnie ważne, ale zrozumiem, jeśli odmówisz. - Jeżeli to dla ciebie ważne, Alice, nie odmówię. Znasz mnie przecież. - Po prostu... W drodze do wieży będziemy przechodzić obok Wiedźmiego Jaru. Grimalkin mówiła, że jego część spłonęła od ognia podłożonego przez popleczników Złego, którzy ją ścigali, ale Agnes Sowerbutts mogła przetrwać. Była nie tylko moją ciotką, ale też przyjaciółką, Tomie. Bardzo mi pomogła. Jeśli wciąż tam jest, chciałabym porozmawiać z nią po raz ostatni. - 6 -

- Sądziłem, że lepiej jest trzymać się z dala od martwych czarownic; im dłużej zostają w jarze, tym bardziej się zmieniają, zapominają o dawnym życiu, rodzinie i przyjaciołach. - W większości to prawda, Tomie - ich charakter zmienia się na gorsze, co oznacza, że żywe i martwe wiedźmy rzadko zadają się ze sobą. Ale Agnes umarła całkiem niedawno i jestem pewna, że wciąż mnie pamięta. - A co, jeśli jednak przeżyła? Nie możemy tak po prostu zapuścić się w dolinkę pełną martwych czarownic. Niektóre są naprawdę silne i niebezpieczne. - Grimalkin mówiła, że w tej chwili najpewniej pozostała tylko jedna. Ale miałyśmy z Agnes sygnał, używałam go, gdy chciałam się z nią spotkać. Sama mnie go nauczyła. To krzyk ptaka trupiarza. On ją sprowadzi. Słońce zaszło, w zagajniku zapadł mrok. Noc była pogodna, księżyc miał wzejść dopiero za kilka godzin, lecz niebo iskrzyło się od gwiazd. Trzymając się osłony żywopłotów, rozpoczęliśmy powolny marsz na południe, w stronę wieży i w końcu dotarliśmy do wschodniej granicy Wiedźmiego Jaru. Widzieliśmy stąd zniszczenia poczynione przez ogień - szerokie pasmo spalonych drzew przecinało jar na pół. Pożar musiał strawićmnóstwo martwych wiedźm, wiele sprzymierzonych ze Złym. Pojąłem, iż jego wyznawcy uczynią wszystko, byle tylko odzyskać głowę. Zatrzymaliśmy się pięćdziesiąt jardów od południowego krańca dolinki. Dostrzegłem tu ślady straszliwej bitwy stoczonej przez Grimalkin z czarownicami wroga. Wiedźma zabójczyni była niezwykle groźna, zastanowiły mnie jednak rozmiary ścigającej ją grupy - a także rola, jaką odegrała w tych wydarzeniach Alice. Moja towarzyszka uniosła dłonie do ust i posłała w ciemność upiorny krzyk. Trupiarz - albo kozodój - lata nocą, a jego okrzyk sprawił, że po plecach przebiegł mi dreszcz. Potężna wodna wiedźma Morwena używała jednego z tych ptaków jako swego pobratymca i pozostały mi po niej przerażające wspomnienia. Przypomniałem sobie, jak wyłoniła się z moczarów, zahaczyła mnie szponem i próbowała wciągnąć pod wodę, by wysączyć ze mnie krew. Nie potrafiłem odróżnić krzyku Alice od prawdziwego głosu ptaka, wyjaśniła jednak, iż lekko go zmodulowała, by Agnes poznała, że to ona. Co pięć minut powtarzała krzyk. Za każdym razem drżałem, słysząc jego upiorne echo wśród drzew. Za każdym razem, gdy rozpływał się w ciemności, serce biło mi mocniej: złe wspomnienia powracały falą. Szpon odgryzła palec wiedźmy i ocaliła mi życie. W przeciwnym razie czarownica zawlokłaby mnie w głąb bagna i zanim zdążyłbym utonąć, wyssałaby mi krew. Odepchnąłem od siebie te myśli i próbowałem zachować spokój, spowalniając oddech, tak jak nauczył mnie mistrz. Alice już miała się poddać, gdy po ósmej próbie poczułem nagły chłód. Było to ostrzeżenie, że zbliża się coś z Mroku. Wokół zapadła nienaturalna cisza. Potem zaszeleściła trawa, coś cicho mlaskało. Jakiś stwór przesuwał się ku nam po błotnistej ziemi. Wkrótce usłyszałem szuranie i sapanie. Po chwili ujrzeliśmy pełznącą ku nam martwą wiedźmę. To mogła być każda z nich, łaknąca krwi, biorąca nas za łatwą zdobycz, toteż zacisnąłem mocniej dłoń wokół laski. Alice szybko powęszyła dwukrotnie, szukając zagrożenia. - To Agnes - wyszeptała. Słyszałem, jak wiedźma obwąchuje ziemię, odnajdując drogę ku nam. A potem ją zobaczyłem: żałosne stworzenie, na widok którego żal ścisnął mi gardło. Zawsze była z niej czysta i porządna kobieta, dumna gospodyni; teraz miała na sobie poszarpaną suknię pokrytą błockiem, w tłustych włosach wiły się robaki. Cuchnęła zgniłymi liśćmi. Nie musiałem się martwić, że zapomniała; gdy tylko dotarła bliżej, zaczęła płakać, łzy ściekały jej po policzkach i skapywały w trawę. W końcu usiadła i ukryła twarz w dłoniach. - Wybacz, że tak się wlokłam, Alice! - zawołała, ocierając łzy grzbietem dłoni. - Kiedy zmarł mój mąż, sądziłam, że gorzej być nie może - tak bardzo za nim tęskniłam wiele długich lat - ale teraz widzę, że się myliłam. Nie mogę przywyknąć do takiego trwania. Żałuję, że ogień mnie nie strawił. Nigdy już nie wrócę do swojego domu, by wieść dawne wygodne życie. Nigdy już nie będę szczęśliwa. Gdybym choć zachowała siły. Mogłabym wówczas nocą wędrować i polować z dala od tego paskudnego jaru. Ale jestem za słaba, by schwytać cokolwiek większego. Mogę liczyć jedynie na chrząszcze, krety i myszy! Alice długą chwilę milczała. Mnie też nie przyszła do głowy żadna odpowiedź. Jak mógłbym pocieszyć nieszczęsną Agnes? Nic dziwnego, że większość żywych czarownic trzymała się z dala od martwych krewniaczek. Widok kogoś w tak opłakanym stanie mógł sprawić wyłącznie ból. Żadne słowa nie zdołałyby jej pomóc. - 7 -

- Posłuchaj, Tomie, chciałabym zamienić parę słów tylko z Agnes. Nie wadzi ci to? - spytała w końcu Alice. - Oczywiście, że nie. - Wstałem szybko. - Zaczekam tam. Oddaliłem się, dając Alice kilka chwil na osobności z ciotką. Po prawdzie chętnie stamtąd odszedłem. Bliskość Agnes budziła we mnie smutek i niepokój. Po pięciu minutach Alice zbliżyła się ku mnie, jej oczy lśniły w blasku gwiazd. - A co, gdyby Agnes była naprawdę silna, Tomie... Zastanów się, co by to oznaczało? Nie tylko trwałoby jej się lepiej, na co zasłużyła, ale też byłaby bardzo użyteczną sojuszniczką. - O czym ty mówisz, Alice? - spytałem nerwowo, wiedząc, że moja przyjaciółka nie jest skłonna do próżnych rozważań. - A gdybym uczyniła ją silną? - Z pomocą magii Mroku? - Tak. Mogłabym to zrobić... Pytanie brzmi, czy powinnam. Jak sądzisz? Rozdział 3. Mnóstwo krwi. - Sądziłem, że po śmierci czarownicę opuszcza cała magia, pozostawiając jedynie żądzę krwi. Jak więc mogą jej pomóc twoje czary? - spytałem Alice. - To prawda, martwa wiedźma nie ma już magii w kościach. Ale mogę posłużyć się moją i na jakiś czas dodać jej sił - odparła. - Z czasem nowa moc osłabnie, lecz przez wiele lat ulżę jej trwaniu w jarze. Kiedy siły znów ją opuszczą, umysł i tak zacznie słabnąć, toteż nie będzie tęskniła za dawnym życiem. Nie ma w tym niczego złego. Alice nie przekonała mnie jednak do końca. - Ale co z jej ofiarami? Co z tymi, których zabije, pragnąc krwi? Teraz przynajmniej karmi się owadami i małymi zwierzątkami - nie ludźmi! - Będzie piła wyłącznie krew sług Złego: starczy jej na długo! A każdy zabity zmniejszy grożące nam niebezpieczeństwo i zwiększy prawdopodobieństwo, że uda nam się zniszczyć Złego po kres czasów. - Możesz być pewna, że ograniczy się tylko do nich? - Znam Agnes. Dotrzyma złożonej obietnicy - każę jej to przyrzec, nim cokolwiek uczynię. - Ale co z tobą, Alice? Co z tobą? - zaprotestowałem, lekko podnosząc głos. - Za każdym razem, gdy korzystasz ze swych magicznych mocy, przybliżasz się do Mroku. Dokładnie ten sam argument przywalałby mój mistrz. Byłem przyjacielem Alice i martwiłem się o nią; musiałem to rzec. - Korzystam z moich mocy, abyśmy przeżyli, żebyśmy mogli wygrać. Ocaliłam cię przecież przed czarownicą Scarabek i koźlimi magami z Irlandii, prawda? To magią powstrzymałam wiedźmy uciekające z głową Złego, przekazałam jej część Grimalkin, by mogła zabić naszych nieprzyjaciół. Gdybym tak nie zrobiła, ona by zginęła, ja także, a głowa Złego połączyłaby się z ciałem. To było konieczne, Tomie. Zrobiłam to, co niezbędne. Ta sprawa jest równie ważna. - Równie ważna? Na pewno nie chcesz pomóc Agnes, bo ci jej żal? - 8 -

- A jeśli nawet, to co? - odparowała gniewnie Alice, jej oczy zalśniły. - Czemu nie miałabym pomagać przyjaciołom tak jak tobie, Tomie? Ale uwierz mi, to coś więcej, znacznie więcej. Coś się wydarzy, jestem tego pewna. Wyczuwam, jak coś zbliża się ku nam z przyszłości - coś mrocznego i strasznego. Być może Agnes zdoła nam pomóc. Żeby przeżyć, będziemy potrzebowali silnej Agnes. Zaufaj mi, Tomie, tak będzie najlepiej. Umilkłem, przepełniony straszliwym niepokojem. Alice coraz swobodniej posługiwała się magią Mroku. Przelała moc w Grimalkin, teraz chciała dodać sił martwej wiedźmie. Czym to się skończy? Wiedziałem, że cokolwiek powiem i tak nie posłucha. Nasza przyjaźń zmieniała się na gorsze. Alice nie ceniła już sobie moich rad. Przez chwilę patrzyliśmy po sobie gniewnie, lecz po kilku sekundach moja towarzyszka obróciła się na pięcie i wróciła do Agnes. Przykucnęła, położyła lewą dłoń na głowie martwej czarownicy i przemówiła do niej cicho. Nie słyszałem, co mówi, ale odpowiedź Agnes zabrzmiała głośno jak dzwon. Składały się na nią zaledwie dwa słowa: - Tak, przyrzekam. Alice zaczęła mówić śpiewnym głosem. Wypowiadała mroczne zaklęcie. Nuciła coraz głośniej i głośniej, szybciej i szybciej - aż w końcu rozejrzałem się nerwowo, pewien, że wszystkie martwe wiedźmy z jaru usłyszą ją i przyjdą po nas. Przebywaliśmy teraz na ich terenie: zaledwie parę mil na południe leżały trzy wioski tworzące Diabelski Trójkąt. W pobliżu mogli kręcić się szpiedzy, hałas z pewnością zdradzi im naszą obecność. Nagle Agnes wydała z siebie mrożący krew w żyłach wrzask i szarpnęła się do tylu, odrywając od Alice. Padła na trawę, jęcząc i skomląc, młóciła dokoła rękami i nogami, jej ciałem wstrząsały spazmy. Zaniepokojony, podszedłem do Alice. Czyżby zaklęcie poszło nie tak? - Za parę chwil się uspokoi - oznajmiła pocieszająco Alice. - Bardzo boli, bo to potężna magia, ale uprzedziłam ją, nim zaczęłyśmy. Pogodziła się z tym, o tak. Agnes jest bardzo dzielna. Zawsze była. Po paru chwilach Agnes przestała się zwijać i podniosła na czworaki. Kilka minut kasłała i krztusiła się, po czym wstała z ziemi i uśmiechnęła się do nas po kolei. W jej twarzy dostrzegłem ślad dawnej Agnes. Mimo brudnej skóry i obszarpanych, poplamionych krwią łachmanów wydawała się spokojna i pewna siebie. Lecz w jej oczach płonął głód, którego nigdy nie widziałem u żywej Agnes. - Chce mi się pić! - Rozglądała się dokoła zachłannym, skupionym wzrokiem; wyglądało to bardzo przerażająco. - Potrzebuję krwi! Potrzebuję mnóstwa, mnóstwa krwi! Ruszyliśmy na południe. Alice szła przodem, tuż za nią dreptała Agnes, ja zamykałem pochód. Co i rusz rozglądałem się dokoła i zerkałem za siebie. W każdej chwili spodziewałem się ataku. Nasi wrogowie - czarownice służące Złemu - mogli podążać za nami albo też przyczaić się na naszej drodze; mimo swego stanu, Zły nadal mógł się z nimi porozumiewać. Wykorzysta każdą sposobność, byle nas dopaść. A Pendle nawet w najlepszych czasach pozostawało miejscem bardzo niebezpiecznym. Maszerowaliśmy w całkiem niezłym tempie, a Agnes, która wcześniej jedynie mozolnie pełzała, teraz z łatwością dotrzymywała kroku Alice. Księżyc miał wkrótce wzejść - wiedziałem, że musimy dotrzeć do tunelu pod wieżą, nim jego światło ukaże naszą obecność wszystkim w okolicy. Zastanawiałem się, jak się miewa Slake, jedyna pozostała przy życiu lamia. W jakim stopniu przekształciła się w swoją skrzydlatą postać? Możliwe, że nie potrafi już mówić - co oznacza, że nie będę mógł porządnie jej wypytać. Musiałem dowiedzieć się jak najwięcej o owych świętych przedmiotach. Liczyłem też, że w jakiś sposób zdołam nawiązać kontakt z mamą. Wkrótce nasza trójka maszerowała już skrajem Wroniego Lasu. Nasz cel byl blisko: gęsty zagajnik, który wyrósł na starym opuszczonym cmentarzu. Wejście do tunelu mieściło się mniej więcej pośrodku. Docierało się do niego przez ossuarium, zbudowane dla nieboszczyków wywodzących się z majętnej rodziny. Choć większość kości usunięto, gdy cmentarz został zdesakralizowany, ich szczątki pozostały. Alice zatrzymała się nagle i ostrzegawczo uniosła rękę. Widziałem jedynie kilka nagrobków pośród chaszczy, usłyszałem jednak, jak węszy szybko trzy razy, szukając zagrożenia. - Przed sobą mamy czarownice, czekają na nas, to zasadzka. Musiały zauważyć nasze przybycie. - Jak wiele? - spytałem, ściskając mocniej laskę. - Są trzy, Tomie. Ale wkrótce wywęszą naszą obecność i dadzą znać pozostałym. - W takim razie muszą umrzeć szybko! - oznajmiła Agnes. - Są moje! Nim zdążyliśmy zareagować, pomknęła naprzód, przedzierając się przez gąszcz ku niewielkiej polanie otaczającej ossuarium. Czarownice w różnym stopniu radzą sobie z węszeniem - 9 -

niebezpieczeństwa; o ile Alice jest w tym bardzo dobra, niektórym idzie to całkiem kiepsko. Co więcej, atak zaimprowizowany i natychmiastowy może kompletnie zaskoczyć wroga. Wkrótce na polanie rozległy się krzyki, piskliwe, rozdzierające, przepełnione grozą i bólem. Gdy doścignęliśmy Agnes, dwie czarownice już nie żyły, a ona pochylała się nad trzecią: ręce i nogi kobiety szarpały się spazmatycznie, a tymczasem ciotka Alice wysysała z jej szyi krew wielkimi haustami. Wstrząsnęła mną szybkość, z jaką Agnes się zmieniła: nie przypominała już wcale łagodnej, życzliwej kobiety, która tak często pomagała nam w przeszłości. Patrzyłem ze zgrozą, Alice jednak na widok mojego niesmaku wzruszyła tylko ramionami. - Zgłodniała, Tomie. Kimże jesteśmy, by ją osądzać? Na jej miejscu zachowalibyśmy się tak samo. Po paru chwilach Agnes uniosła głowę i uśmiechnęła się szeroko wargami splamionymi krwią. - Zostanę tu i dokończę - oświadczyła. - Wy ukryjcie się bezpiecznie w tunelu. - Wkrótce zjawi się więcej nieprzyjaciół, Agnes - przypomniała Alice. - Nie zostawaj zbyt długo. - Nie obawiaj się, dziecko, wkrótce was dogonię. A jeśli po nich przyjdą następne, tym lepiej! Z wielką niechęcią zostawiliśmy ją przy posiłku i ruszyliśmy w stronę ossuarium. Budynek wyglądał niemal tak, jak go zapamiętałem z ostatniej wizyty, niecałe dwa lata wcześniej, tyle że młodziutki jawor, który przebił jego dach, był teraz wyższy i szerszy, a liściasta kopuła okrywająca dom umarłych jeszcze grubsza, tak że wewnątrz zalegał gęsty mrok. Alice wyciągnęła z kieszeni spódnicy ogarek i gdy razem weszliśmy w mrok ossuarium, na końcu knota zamigotał płomyk, ukazując pokryte pajęczynami płaskie nagrobki, a także ciemną dziurę w ziemi prowadzącą do tunelu. Przyjaciółka ruszyła przodem, zaczęliśmy się czołgać. Po jakimś czasie tunel rozszerzył się i mogliśmy wstać, przyspieszając kroku. Dwakroć przystawaliśmy, by Alice mogła powęszyć, wkrótce jednak minęliśmy niewielkie jeziorko, niegdyś strzeżone przez zabójczego utopca - bezokiego trupa utopionego marynarza, zaklętego magią Mroku. Zniszczyła go jedna z lamii i nie pozostał po nim żaden ślad - rozczłonkowane ciało już dawno zatonęło w mule na dnie. Jedynie słaba nieprzyjemna woń przypominała, że kiedyś było to bardzo niebezpieczne miejsce. Wkrótce dotarliśmy do podziemnych wrót starożytnej wieży. Szybkim krokiem mijaliśmy ciemne, wilgotne lochy, w niektórych z nich wciąż pozostały szkielety ofiar torturowanych przez klan Malkinów. Teraz nie było tu już żadnych dusz: podczas poprzedniej wizyty mój mistrz dołożył wszelkich starań, by odesłać je wszystkie do światła. Niedługo znaleźliśmy się w olbrzymiej cylindrycznej podziemnej sali i ujrzeliśmy filar obwieszony łańcuchami: w sumie było ich trzynaście, do każdego uczepiono małe martwe zwierzę: szczury, króliki, kota, psa i dwa borsuki. Pamiętałem ich krew skapującą do zardzewiałego wiadra, teraz jednak stało obok puste, a martwe stworzenia skurczyły się i zaschły. - Grimalkin twierdziła, że lamie zbudowały ten szafot podczas rytuału - głos Alice zabrzmiał niewiele głośniej od szeptu. - To ofiara dla twojej mamy. Skinąłem głową. Podczas naszych poprzednich odwiedzin zastanawialiśmy się ze stracharzem, do czego miał służyć ów szafot. Teraz już wiedziałem. Miałem do czynienia z czymś, co zupełnie nie przypominało ciepłej, troskliwej osoby, którą zapamiętałem. Mama żyła znacznie dłużej niż zwykły człowiek i czas spędzony na farmie w roli kochającej żony i matki siedmiu chłopców był dla niej względnie krótki. Wcześniej była pierwszą z lamii; robiła rzeczy, o których wolałem nie myśleć. Dlatego właśnie nigdy nie zdradziłem mistrzowi jej prawdziwej tożsamości. Nie mógłbym znieść świadomości, iż wie o tym, czego dokonała, i że źle o niej myśli. - 10 -

Rozdział 4. Ta, którą kochasz najbardziej. Nie dostrzegliśmy ani śladu lamii, toteż rozpoczęliśmy wspinaczkę po spiralnych schodach wznoszących się wzdłuż ściany. Wysoko nad nami, na suficie, lamie powiększyły wylot klapy, zamieniając go w nieregularną dziurę, by móc łatwiej się przez nią przedostać. Wdrapaliśmy się wyżej i znów ruszyliśmy w górę po stopniach, w których szpiczaste trzewiki wielu pokoleń czarownic Malkinów wyżłobiły wyraźne zagłębienia. Echo naszych kroków odbijało się od murów. Wciąż przebywaliśmy pod ziemią, z ciemności w górze kapała woda. Powietrze było wilgotne, płomyk świecy Alice migotał w chłodnych przeciągach. Zaczęliśmy mijać cele, w których czarownice więziły niegdyś swoich nieprzyjaciół. Podczas ostatnich odwiedzin w wieży spędziliśmy w jednej z nich nieco czasu, wówczas lękaliśmy się o własne życie. Lecz kiedy dwie wiedźmy Malkinów przyszły nas zabić, Alice i Mab Mouldheel zepchnęły je ze schodów na spotkanie śmierci. Z wnętrza dobiegł jakiś dźwięk, zobaczyłem, jak Alice zerka na drzwi naszego dawnego więzienia. Uniosła świeczkę i skierowała się ku wejściu. Podążyłem za nią, dzierżąc w gotowości laskę, lecz to był jedynie szczur - śmignął koło nas i zbiegł po stopniach, wlokąc za sobą długi żmijowaty ogon. Gdy znów podjęliśmy wspinaczkę, Alice obejrzała się w miejsce, gdzie zginęła jej przeciwniczka. Zadrżała na to wspomnienie. O dziwo, owa naturalna reakcja uradowała mnie. Może i Alice, czerpiąc ze swych magicznych mocy, zbliżyła się do Mroku, nadal jednak odczuwała emocje i nie zhardziała tak bardzo, by zagubić samą siebie i w końcu porzucić swe wewnętrzne dobro. - Paskudne to były czasy - pokręciła głową. - Nie lubię wspominać tego, co tu uczyniłam. Mój brat, Jack, jego żona Ellie i ich maleńka córeczka Mary także tkwili uwięzieni w tej celi. Otwierając drzwi, czarownica wypowiedziała słowa, które zmroziły mnie do szpiku kości. „Małą zostaw mnie. Jest moja...” W tym momencie Alice i Mab zaatakowały. - Zrobiłaś, co musiałaś, Alice - pocieszyłem ją. - One albo my. I nie zapominaj, że przyszły zabić dziecko! Na szczycie schodów mieścił się magazyn. Za nim znajdowały się pokoje mieszkalne, niegdyś siedziba kręgu Malkinów i ich służby. Tam właśnie czekała skrzynia mamy - ta z notatnikami i przedmiotami. Była otwarta, obok niej stała lamia - Slake. Czarownice Malkinów wykradły skrzynie z naszej farmy i sprowadziły tutaj. W pozostałych dwóch ukrywały się dwie siostry mamy, lamie. Uwolniłem je, a one przepędziły wiedźmy z wieży. Od tego czasu najbezpieczniej było zostawić skrzynie pod ich strażą. Twarz Slake wyglądała teraz zwierzęco, jej ciało porastały zielonożółte łuski. Skrzydła miała niemal w pełni uformowane i złożone na ramionach. Czy nadal mogła mówić? W tym momencie, jak gdyby odczytując moje myśli, przemówiła chrapliwym gardłowym tonem. - Witaj, Thomasie Wardzie. Dobrze znów cię widzieć. Kiedy spotkaliśmy się ostatnio, nie mówiłam; wkrótce znów stracę tę zdolność. Mam ci wiele do powiedzenia, a zostało mało czasu. Nim udzieliłem odpowiedzi, ukłoniłem się. - Dziękuję bardzo za to, że strzegłaś skrzyni i jej zawartości, chroniąc je dla mnie. Ze smutkiem przyjąłem wiadomość o śmierci Wynde, twojej siostry. Teraz musisz się czuć okropnie samotna. - Wynde zginęła dzielnie - wychrypiała lamia. - To prawda, zostałam sama po tak wielu szczęśliwych latach w towarzystwie siostry. Jestem gotowa opuścić wieżę i poszukać innej - 11 -

krewniaczki, lecz twoja matka poleciła mi, bym została, póki nie dowiesz się wszystkiego, czego możesz. Dopiero kiedy zniszczysz Złego, będę mogła swobodnie odlecieć. - Mówiono mi, że w skrzyni coś jest - święty przedmiot, który mógłby wspomóc mnie w mojej misji. Czy mógłbym go zobaczyć? - Przeznaczony jest wyłącznie dla twoich oczu. Nim ci go pokażę, dziewczyna musi wyjść. Już miałem zaprotestować, gdy odezwała się Alice: - W porządku, Tomie. Pójdę na spotkanie Agnes - oznajmiła z uśmiechem. - Jest z wami ktoś jeszcze? - Slake rozcapierzyła szpony. - Pamiętasz czarownicę zabitą u podnóża wieży? Nazywała się Agnes Sowerbutts, twoja siostra zaniosła jej ciało do Wiedźmiego Jaru - wyjaśniła Alice. - Wciąż pozostaje nieprzyjaciółką Złego. Jako potężna martwa czarownica będzie silną i użyteczną sojuszniczką. - W takim razie przyprowadź ją do nas - rozkazała lamia. Alice wyszła z pokoju, usłyszałem tupot szpiczastych trzewików na kamiennych stopniach. Sam na sam z lamią poczułem nagły niepokój, wytężyłem zmysły. Slake była niebezpieczna i złowroga, trudno odprężyć się w obecności podobnego stworu. - W sumie istnieją trzy święte przedmioty, których trzeba użyć, by zniszczyć Złego - wysyczała lamia. - Pierwszy już masz: Klingę Przeznaczenia, podarowaną ci przez Cuchulaina. To wielkie szczęście, że wpadła w twoje ręce, w przeciwnym razie musiałbyś znów wyruszyć do Irlandii, by ją odnaleźć. Slake posłużyła się słowem „szczęście", sugerującym, iż miecz trafił do mnie czystym przypadkiem. Ale sama jego nazwa świadczyła o czymś przeciwnym. To przeznaczenie złączyło mnie z nim. Mieliśmy być razem, razem mieliśmy doprowadzić do ostatecznego zniszczenia Złego. Albo też zginąć, próbując tego dokonać. - Oto drugi przedmiot - podjęła, sięgając do skrzyni. Jej szponiasta dłoń wyłoniła się, ściskając sztylet. Jedno spojrzenie wystarczyło, bym stwierdził, że jego smukłą klingę wykuto ze stopu srebra, metalu wyjątkowo skutecznego w walce z mieszkańcami Mroku. Lamia podała go mi rękojeścią naprzód i w chwili, gdy moje palce dotknęły broni, pojąłem instynktownie, że urodziłem się także po to, by ją nosić. Choć znacznie mniejszy, z wyglądu sztylet przypominał bliźniaka Klingi Przeznaczenia: jego rękojeść wykuto na kształt głowy skelta, ostrze zajmowało miejsce kościanej rurki, za pomocą której stwór wysysał krew ofiar. Skelt był śmiertelnie groźnym potworem mieszkającym w wąskich szczelinach w pobliżu wody. Gdy ktoś przechodził obok, wyskakiwał z nich i wbijał mu w szyję długą kościaną ssawkę. Kiedy odbywałem praktyki u stracharza Billa Arkwrighta, podobny stwór mnie zaatakował i Bill uratował mi życie, miażdżąc mu łeb kamieniem. Gdy tylko chwyciłem rękojeść sztyletu, z bliźniaczych rubinowych oczu poczęła kapać krew. - Czy jego także wykuł Hefajstos? - spytałem. Hefajstos był jednym ze Starych Bogów, tworzącym broń dla swych pobratymców - największym kowalem, jaki kiedykolwiek istniał. Slake pokiwała upiorną głową. - Tak, spod jego ręki wyszły wszystkie trzy święte przedmioty. Znane są pod nazwą „Mieczy bohaterów", choć po prawdzie dwa z nich to zaledwie sztylety. Niektórzy mówią, iż niegdyś służyły za miecze Segantiim, małemu ludowi, który zamieszkiwał północną część Hrabstwa. Przypomniałem sobie małe kamienne groby wyciosane w skałach i kryjące w sobie ciała Segantiich. W ich dłoniach sztylety w istocie zdawałyby się wielkie jak miecze. - Czy potrzebuję wszystkich trzech? - spytałem. - Wszystkich trzech trzeba użyć razem. Wiem, gdzie można znaleźć ostatni - choć spoczywa w miejscu niedostępnym śmiertelnikom. Został ukryty w Mroku i może go wynieść tylko ktoś dzielny, potężny i pomysłowy. - Nie jestem aż tak dzielny - mruknąłem - i wątpię, by starczyło mi mocy, lecz jeśli ktoś ma się zapuścić w Mrok, to muszę być ja. Powiedział mi to stary bóg Pan. Każdy potężny stwór w Mroku ma w nim własną siedzibę. Mrok to olbrzymie miejsce z wieloma królestwami, najpotężniejsze i najniebezpieczniejsze należy do Złego. - Twoja matka, Zenobia, wie dokładnie, gdzie można znaleźć ów przedmiot. Powie ci to sama i wyjaśni, co musisz uczynić. - 12 -

- Co takiego? Mama ze mną porozmawia? Kiedy? - dopytywałem się, podniecony. - Kiedy to nastąpi? - Pojawi się dziś w nocy w tej komnacie, lecz tylko ty ją ujrzysz. Jej słowa są przeznaczone wyłącznie dla twoich uszu. * * * Tej nocy czekałem niespokojnie, siedząc obok skrzyni mamy. Pojedynczy płomyk świecy tańczył na pobliskim stole, rzucając na ściany trzepoczące cienie. Wcześniej rozmawiałem z Alice i wyjaśniłem jej sytuację. Nie wydawała się urażona. - To naturalne, Tomie, że po tak długiej rozłące twoja mama zechce rozmawiać tylko z tobą - rzekła. - W końcu to sprawa rodzinna, prawda? Posiedzę sobie tu z Agnes. Rano opowiesz mi o wszystkim. I tak Alice, Agnes i Slake ukryły się gdzieś w dolnej części wieży, pozostawiając mnie na samotnym, niecierpliwym i nerwowym czuwaniu. Zastanawiałem się, jaką postać przybierze mama. Czy ujrzę potężną lamię o śnieżnobiałych skrzydłach, jak u mitycznych aniołów, czy też ciepłą, wyrozumiałą kobietę, która opiekowała się mną w dzieciństwie? Wcześniej czekała mnie jeszcze jedna niespodzianka. Byłem gotów natychmiast przeglądać materiały ukryte w skrzyni w nadziei, że dowiem się czegoś więcej na temat rytuału, który muszę odprawić - jak można wykorzystać spętanie Złego do zniszczenia go na zawsze. Lecz Slake oznajmiła, że to już nie będzie konieczne. Najwyraźniej kierując się wskazówkami mamy, odszyfrowała, co trzeba, i zapisała instrukcje, które miała mi wręczyć po rozmowie z mamą. Z początku podniecenie i tęsknota nie pozwalały mi zasnąć. Stopniowo jednak zaczynałem odczuwać zmęczenie, głowa opadała mi coraz częściej. Co chwilę budziłem się gwałtownie, otwierając z trudem oczy, w końcu jednak musiałem głęboko zasnąć. A potem, niespodziewanie, ocknąłem się z sercem walącym w piersi. Świeca zgasła, ale w pokoju obok mnie płonęło inne światło - jasna kolumna. Przede mną stała mama - w postaci, jaką przyjęła w Grecji tuż przed ostatnią bitwą z jej straszliwą nieprzyjaciółką Ordyną. Znad wydatnych, ostro zarysowanych kości policzkowych spoglądały okrutne oczy drapieżcy. Poczułem nagły żal i z ust wyrwał mi się cichy krzyk, gdy serce jeszcze przyspieszyło biegu - nie podobała mi się w tej postaci. Zupełnie nie przypominała kobiety będącej matką mnie i moim braciom. Jej ciało pokrywały łuski podobne do tych Slake, z palców u rąk i nóg wyrastały ostre szpony, lecz złożone skrzydła wyglądały dokładnie tak, jak je zapamiętałem - białe i pierzaste. A potem, ku mojej uldze, zaczęła się zmieniać. Skrzydła skurczyły się gwałtownie, znikając w głębi ramion, łuski rozpłynęły się, zastąpione przez długą ciemną spódnicę i bluzkę oraz zielony szal. Największa zmiana zaszła w oczach: złagodniały, zniknęło z nich okrucieństwo, pojawiło się ciepło. W końcu uśmiechnęła się, promieniejąc miłością. To była mama, taka jak na farmie: kobieta, która kochała mego ojca, wychowała siedmiu synów i służyła miejscowym jako akuszerka i uzdrowicielka. Zdawało mi się też, że jest czymś więcej niż zjawą: wydawała się równie cielesna jak wtedy, w kuchni naszego domu. Po policzkach ściekały mi łzy, wystąpiłem naprzód, by ją objąć. Uśmiech zniknął z jej twarzy; mama cofnęła się i uniosła rękę, jakby chciała mnie powstrzymać. Patrzyłem na nią oszołomiony, łzy radości zniknęły, zastąpione łzami odrzucenia i bólu. Mama znów się uśmiechnęła. - Otrzyj oczy, synu - rzekła miękko. - Najbardziej na tym świecie pragnęłabym cię uścisnąć, ale to po prostu niemożliwe. Twoją duszę nadal spowija ludzkie ciało, moja ma już inną powłokę. Gdybyśmy się dotknęli, twoje życie dobiegłoby końca. A jesteś potrzebny na tym świecie. Wciąż masz przed sobą wiele pracy. Może nawet więcej, niż sądzisz. Otarłem oczy grzbietem dłoni i postarałem się uśmiechnąć. - Przepraszam, mamo, już rozumiem. Jak dobrze znów cię widzieć. - I ciebie także, synu. Teraz jednak musimy przejść do ważniejszych spraw. Nie mogę tu pozostać dłużej niż kilka minut. - Dobrze, mamo. Po prostu powiedz mi, co muszę zrobić. - Masz teraz sztylet, a także dzięki własnym staraniom miecz. Trzeci przedmiot znajdziesz w Mroku. Leży ukryty w samym sercu kryjówki Złego - pod tronem w jego cytadeli. Slake pokaże ci, jak odprawić rytuał. Mając owe trzy święte przedmioty, będziesz mógł zniszczyć Złego po wsze czasy. Ja dysponowałam tylko dwoma, lecz i tak zdołałam go spętać. Ty dokończysz to, co zaczęłam. - 13 -

- Dołożę wszelkich starań - obiecałem. - Chcę, żebyś była ze mnie dumna. - Cokolwiek się stanie, Tomie, zawsze będę cię kochać i będę z ciebie dumna - ale teraz czas na najtrudniejsze... Nawet gdybym miała wszystkie trzy przedmioty, poniosłabym klęskę - bo najistotniejszą częścią rytuału jest ofiara z człowieka, którego kochasz najmocniej na tym świecie. Wstrząśnięty, otworzyłem usta, lecz nie wydostał się z nich żaden dźwięk. W końcu zdołałem przemówić. - Ciebie, mamo? Muszę złożyć w ofierze ciebie? - Nie, Tomie - odparła. - To musi być ktoś żyjący, a choć wiem, że wciąż mnie kochasz, jest ktoś żywy na tym świecie, kogo kochasz jeszcze bardziej. - Nie, mamo! - krzyknąłem. - To nieprawda! - Wejrzyj w swoje serce, synu, przekonasz się, że to prawda. Każda matka musi stawić czoło chwili, gdy jej syn pokocha mocniej inną kobietę. Mówiła coś, co w głębi ducha już wiedziałem. W końcu dotarło do mnie prawdziwe znaczenie jej słów. - Nie! Nie możesz tego żądać! - zaprotestowałem. - Tak, synu, mówię to ze smutkiem, ale nie ma innego sposobu. Aby zniszczyć Złego, musisz poświęcić Alice. Rozdział 5. Dziewczyna jeszcze nam się przyda. - Mam odebrać Alice życie?! - zawołałem. - Czy nie ma innego sposobu? - To jedyne wyjście, Tomie. Cena, którą trzeba zapłacić. Dziewczyna musi sama, z własnej woli poświęcić życie. Pozostawiam zatem twojemu osądowi, kiedy powiesz jej, co trzeba uczynić. Ja miałam przed sobą podobny wybór, lecz nie zdołałam go dokonać - ciągnęła mama. - Siostry próbowały mnie przekonać, żebym zabiła twojego ojca albo oddała im go na pożarcie. Później błagały, bym złożyła go w ofierze, aby wzmocnić magię. Bez wszystkich trzech świętych przedmiotów nie zdołałabym zniszczyć Złego, ale zwiększyłabym narzucone mu ograniczenia. Zdecydowałam inaczej, bo między mną a twoim ojcem rozkwitła już iskra miłości i ujrzałam przyszłość: to, że urodzę ciebie, siódmego syna siódmego syna, i uczynię z ciebie broń do zniszczenia Złego. Słowa mamy wstrząsnęły mną. Opisywała mnie jak przedmiot, coś do użycia w walce z wrogiem, nie umiłowanego syna. - Sądzę jednak, że ty okażesz się bardziej zdyscyplinowany - masz w sobie mocne poczucie obowiązku, jego nasienie zasadził twój ojciec, a pielęgnował John Gregory. I nie tylko: moja potężna krew płynie w twoich żyłach wraz z mymi darami. Użyj wszystkiego, co ci przekazałam. Musisz zniszczyć Złego niezależnie od ceny, inaczej skutki będą opłakane. Wyobraź sobie świat całkowicie podległy Mrokowi! Zapanują na nim głód, choroby, bezprawie. Rodziny podzielą się: brat będzie zabijał brata. Slugi Złego będą wędrować swobodnie, dręcząc mężczyzn, kobiety i dzieci, pożerając ich ciała i wysysając krew. A gdzie ty się znajdziesz, synu? Będziesz wiedział, że doszło do tego wszystkiego, bo zawiodłeś, i jeszcze gorzej - przestaniesz się tym przejmować, bo zatracisz samego siebie, oddasz swą duszę Złemu. Wszystko to się stanie, jeśli nie zaczniesz działać. Mieszkańcy Hrabstwa i całego wielkiego świata potrzebują cię, musisz dokonać tego dla nich. Jestem pewna, że - 14 -

ich nie zawiedziesz - mimo osobistej ceny, jaką przyjdzie ci zapłacić. Przykro mi, synu, ale nie mogę zostać dłużej. Zniszcz Złego - to jest najważniejsze. To twoje przeznaczenie! Do tego się urodziłeś! Postać mamy zaczęła blednąć. - Proszę, mamo! - zawołałem z rozpaczą. - Jeszcze nie odchodź! Porozmawiajmy jeszcze. Musi istnieć inny sposób. Tak nie może być! Nie wierzę, że tego ode mnie żądasz! - Rozpływając się, mama zmieniła się z powrotem w złowrogą lamię o pierzastych skrzydłach. Ostatnią rzeczą, jaką ujrzałem, były jej okrutne oczy. A potem zniknęła. W komnacie natychmiast zapanowała ciemność, toteż drżącymi rękami wysunąłem z kieszeni hubkę oraz krzesiwo i zapaliłem świeczkę. Następnie usiadłem na podłodze obok skrzyni, oglądając hubkę, obracając ją raz po raz w palcach. Był to ostatni przedmiot, jaki podarował mi ojciec, gdy odchodziłem z domu, by wstąpić do terminu u Johna Gregory'ego. Ujrzałem teraz ojca oczyma duszy i wspomniałem dokładnie jego słowa: „Chcę, żebyś to wziął, synu. Może przyda ci się w nowej pracy. I wróć do nas niedługo. Owszem, opuszczasz dom, ale nie znaczy to, że nie możesz złożyć nam wizyty.” Hubka z całą pewnością okazała się przydatna w mojej pracy, wiele razy mi służyła. Biedny tato! Tak ciężko pracował na farmie, lecz nie mógł cieszyć się odpoczynkiem na starość. Przypomniałem sobie historię o tym, jak spotkał mamę w Grecji. Był wówczas marynarzem, znalazł ją przywiązaną do skały srebrnym łańcuchem. Mama zawsze była wrażliwa na słońce, nieprzyjaciele zostawili ją tam, by zginęła na górskim zboczu. Ale tato ją ocalił, osłonił przed blaskiem. Przed powrotem do Hrabstwa i rozpoczęciem nowego życia na farmie, tato mieszkał w jej domu, w Grecji. Nagle zrozumiałem coś, o czym wspomniał, opowiadając mi o tamtych czasach. Czasami po zmroku odwiedzały ich dwie siostry mamy, we trzy tańczyły wokół ogniska w osłoniętym murem ogrodzie; słyszał, jak się spierają, i przypuszczał, że siostry są mu przeciwne: patrzyły na niego ze złością przez okno, bardzo rozgniewane, a mama odprawiała go gestem dłoni. Owymi siostrami były lamie, Wynde i Slake, które mama przewiozła do Hrabstwa w swoich skrzyniach. Ciągle spierały się z nią i teraz pojąłem dlaczego. Próbowały ją przekonać, by wzmocniła pęta nałożone Złemu, składając w ofierze tatę Z zamyślenia wyrwały mnie czyjeś kroki, dźwięczące na schodach. Zorientowałem się, że to Slake, która nie chodziła już i nie poruszała się jak istota ludzka. Jej widok w migotliwym blasku świecy zmroził mnie do kości. Skrzydła miała złożone, lecz szpony rozcapierzone, jakby gotowe do ataku. Zamiast tego uśmiechnęła się, a ja wstałem z podłogi. - Czy Zenobia rozmawiała z tobą? - spytała głosem bardziej ochrypłym niż przedtem. Musiałem mocno się skupić, by zrozumieć, co mówi. - Tak, ale nie podoba mi się to, czego ode mnie żąda! - Ach! Masz na myśli ofiarę. Wspominała, że będzie to dla ciebie ciężkie, ale że jesteś posłusznym synem i nie braknie ci sił, by uczynić to, co konieczne. - Siła, obowiązek - to tylko słowa! - rzuciłem z goryczą. - Mama nie potrafiła tego dokonać. Czemu ja miałbym być lepszy? Patrzyłem na Slake, próbując opanować gniew. Gdyby mama uczyniła to, czego żądały lamia i jej siostra, tato zginąłby w Grecji, a moi bracia i ja nigdy byśmy się nie narodzili. - Uspokój się - rzekła. - Potrzebujesz czasu do namysłu: czasu, by rozważyć to, co trzeba uczynić. Zresztą nie możesz rozprawić się ze Złym, dopóki nie zdobędziesz trzeciego świętego przedmiotu. Jego odnalezienie to teraz najważniejsza sprawa. - Ów przedmiot spoczywa w Mroku; co więcej, pod samym tronem Złego - odparłem z wściekłością. - Jak niby mam go dostać w swoje ręce? - To nie ty musisz to zrobić. Dziewczyna jeszcze nam się przyda. Alice już spędziła jakiś czas w Mroku. Nie tylko względnie łatwo będzie jej tam powrócić, ale też poznała królestwo Złego. A dopóki jego głowa pozostaje rozłączona z ciałem, niebezpieczeństwo nie jest aż tak wielkie. - Nie! - krzyknąłem. - Nie mogę jej o to prosić. Po pierwszej wizycie w Mroku o mało nie postradała zmysłów. - Druga będzie łatwiejsza - nalegała Slake. - Dziewczyna stopniowo uodporni się na jego zły wpływ. - Ale jakim kosztem? - odpaliłem. - Coraz bardziej zbliżając się do Mroku, aż w końcu całkiem się mu odda? Lamia nie odpowiedziała. Zamiast tego sięgnęła do skrzyni i wyciągnęła kartkę papieru. - 15 -

- Najpierw to przeczytaj - rzekła. - Choć napisane moją ręką, zostało podyktowane przez twą matkę. Przyjąłem kartkę i unosząc ją w drżących dłoniach, zacząłem czytać. Mroczny Pan pragnął, bym powróciła na jego łono i ponownie się przed nim ukorzyła. Długi czas stawiałam opór, jednocześnie zasięgając regularnie rady przyjaciół i zwolenników. Niektórzy doradzali, bym urodziła mu dziecko - w ten właśnie sposób zazwyczaj czarownice pozbywają się go na zawsze. Lecz myśl ta wzbudziła we mnie odrazę. W owym czasie dręczyła mnie świadomość, że muszę wkrótce podjąć decyzję. Pewnego dnia nieprzyjaciele zaskoczyli mnie i schwytali... Następnie mama ponownie opisała to, co już wiedziałem - jak przywiązali ją do skały srebrnym łańcuchem i jak uratował ją marynarz. Tym marynarzem był oczywiście tato - on sam opowiedział mi tę historię niedługo przed śmiercią. Resztę także znałem - to jak schronił się w jej domu. Lecz następne słowa zmroziły mnie do szpiku kości. ...Wkrótce zorientowałam się, iż mój zbawca darzy mnie miłością. Czułam wdzięczność za to, co uczynił, lecz był zwykłym człowiekiem i zupełnie mnie nie pociągał. Na te słowa poczułem ból w sercu. Sądziłem, że mama i tato kochali się od początku. W każdym razie w ustach taty tak to brzmiało. On sam w to wierzył. Musiałem się zmusić, by czytać dalej. Jednakże odkrywszy, że to siódmy syn siódmego syna, zaczęłam tworzyć w głowie plan. Gdybym zrodziła mu synów, siódmy dysponowałby szczególną mocą w walce z Mrokiem. I nie tylko: dziecko odziedziczyłoby także część moich atrybutów, darów, które jeszcze by je wzmocniły. Dzięki temu dziecko to mogłoby zniszczyć Złego. Niełatwo było podjąć decyzję. Gdybym urodziła mu siódme dziecko, może w końcu zdołałabym zniszczyć wroga. Ale przecież John Ward był tylko biednym marynarzem. Pochodził z rodu rolników, lecz nawet gdybym kupiła mu własną farmę, wciąż musiałabym żyć tam z nim, na zawsze czuć w nozdrzach smród obejścia. Pomyślałem o biednym tacie i zdusiłem szloch. Mama ani słowem nie wspomniała o miłości. Obchodziło ją tylko zniszczenie Złego. Tato stanowił jedynie środek wiodący do owego celu. Może ja także? Siostry doradzały, żebym go zabiła albo oddała im. Odmówiłam, bo zawdzięczałam mu życie. Musiałam wybrać: czy wypędzić go z mojego domu, by znalazł statek i powrócił w swoje strony, czy też odpłynąć wraz z nim. - 16 -

Uniosłem wzrok znad kartki papieru i posłałem gniewne spojrzenie Slake, która w odpowiedzi rozcapierzyła z wściekłością szpony. To przecież jedna z dwóch lamii, które nalegały, by mama zabiła ojca! Lecz aby drugie wyjście stało się możliwe, najpierw musiałam spętać mego wroga, Złego. Dokonałam tego podstępem. Umówiłam spotkanie w Święto Plonów - tylko Zły i ja. Starannie wybrawszy miejsce, rozpaliłam wielki ogień i o północy odprawiłam niezbędną inwokację, by sprowadzić go czasowo do naszego świata. Pojawił się w sercu płomieni, a ja pokłoniłam się przed nim i z pozoru ukorzyłam - pod nosem jednak mamrotałam już słowa potężnego zaklęcia, a w dłoni trzymałam dwa święte przedmioty. Mimo iż próbował mnie powstrzymać, z powodzeniem dokończyłam czaru, otwierając drogę do następnej części planu - która rozpoczęła się od podróży do Hrabstwa i zakupu farmy. I tak zostałam żoną farmera i urodziłam mu sześciu synów, a potem w końcu siódmego, którego nazwaliśmy Thomas Jason Ward; pierwsze imię wybrał ojciec, drugie ja, na pamiątkę Jazona, bohatera z mojej ojczyzny, którego niegdyś bardzo lubiłam. My, lamie, przywykłyśmy do odmiany postaci, lecz nie potrafimy przewidzieć zmian, jakie odciśnie na nas czas. W miarę upływu lat pogodziłam się ze swym losem i pokochałam mojego męża. Coraz bardziej zbliżałam się do Światła i w końcu stalami się uzdrowicielką i położną, zawsze gotową do pomocy sąsiadom. I tak ów człowiek, John Ward, mężczyzna, który ocalił mi życie, poprowadził mnie ścieżką, której nie przewidziałam. Końcówka listu sprawiła, że poczułem się nieco lepiej. Przynajmniej mama pisała, że kochała tatę. Stopniowo się zmieniła i stała niemal człowiekiem. Nagle zadrżałem, pojmując, że teraz dzieje się coś odwrotnego: pozostawiała za sobą człowieczeństwo, zmieniając się w coś zupełnie innego od matki, którą pamiętałem. To, czego ode mnie wymagała, było nie do pomyślenia. - Mama mówiła, że trzymała w dłoniach dwa święte przedmioty - rzekłem do Slake. - Dlaczego drugi znalazł się teraz w Mroku? - Sądzisz, że łatwo było spętać Złego? - syknęła lamia, ponownie rozcapierzając szpony. Bardzo szeroko otworzyła usta, szczerząc zęby, z jej szczęk zaczęła kapać ślina. Przez moment sądziłem, że zamierza zaatakować, potem jednak powoli wypuściła powietrze i znów przemówiła: - Mimo magii Zenobii doszło do ciężkiej walki. Zły, ciśnięty w Mrok, wyrwał jej jeden z przedmiotów. Oto instrukcje Zenobii dotyczące rytuału... Przeczytaj je teraz! - poleciła, wręczając mi drugą kartkę. Zabrałem ją, złożyłem i schowałem do kieszeni. - Przeczytam jutro - oznajmiłem. - Już i tak dowiedziałem się zbyt wielu rzeczy, które nie przypadły mi do gustu. Slake warknęła nisko w głębi gardła, ja jednak odwróciłem się do niej plecami i wspiąłem po schodach na blanki. Nie chciałem jeszcze rozmawiać z Alice. Najpierw musiałem się zastanowić. - 17 -

Rozdział 6. Pół historii. Krążyłem po blankach Wieży Malkinów, tam i z powrotem, tam i z powrotem, niczym obłąkany. I gdy tak chodziłem, moje myśli miotały się tu i tam, uwięzione w labiryncie: nieważne, którą drogę ucieczki badały, zawsze powracały do dręczących mnie pytań. Czy powinienem powiedzieć Alice, że będzie musiała wrócić w Mrok? A potem, czy będę gotów do podobnej ofiary? Czy naprawdę mógłbym pozbawić Alice życia? Noc upływała powoli, a ja rozmyślałem, co muszę zrobić. W końcu oparłem się o mur, patrząc na zachód ponad drzewami Wroniego Lasu. Niebo stopniowo zaczęło jaśnieć, aż w końcu ujrzałem masyw Wzgórza Pendle. I wtedy w słabym świetle brzasku zacząłem czytać list opisujący rytuał, dzięki któremu być może w końcu zniszczymy Złego. Zniszczenie Złego można osiągnąć w następujący sposób: po pierwsze, trzeba mieć przy sobie trzy święte przedmioty. To miecze bohaterów, wykute przez Hefajstosa. Najpotężniejszym z nich jest Klinga Przeznaczenia, drugim - sztylet zwany Rębaczem Kości, który oddała ci Slake. Trzeci to sztylet Posępny, czasem zwany Brzeszczotem Smutków, który musisz odzyskać z Mroku. Miejsce także jest ważne: musi szczególnie wzmacniać użycie magii. Co oznacza, iż rytuał należy odprawić na wysokim wzgórzu na wschód od Caster, znanym jako Wardstone, Kamień Strażniczy. Doprawdy, dziwny zbieg okoliczności. Miałem spróbować zniszczyć Złego na wzgórzu nazywającym się tak jak ja! Zadrżałem, jakby ktoś przeszedł po moim grobie, i podjąłem przerwaną lekturę. Najpierw należy złożyć ofiarę krwi, dokładnie w następujący sposób: trzeba rozpalić ogień, zdolny do dania potężnego ciepła. W tym celu należy zbudować kuźnię. Podczas rytuału wybrana ofiara musi wykazać się ogromną odwagą. Jeśli choć raz krzyknie bądź okaże ból, wszystko na nic - rytuał się nie powiedzie. Z pomocą Rębacza Kości należy odciąć kciuk z prawej dłoni ofiary i cisnąć w ogień. Tylko jeśli nie krzyknie, możesz dokonać drugiego cięcia i usunąć kości z lewej dłoni. Je także wrzucasz do ognia. Następnie z pomocą Posępnego trzeba wyciąć ofierze serce i wciąż bijące rzucić w płomienie. Nagle pojąłem pełne znaczenie tego, czego ode mnie żądała. Alice miała odzyskać z Mroku Brzeszczot Smutków, który następnie posłużyłby w ohydnej ceremonii do wycięcia jej serca. Miała - 18 -

zapuścić się w Mrok, aby zdobyć broń, która pozbawi ją życia! To obrzydliwe! Zadrżałem na myśl o czymś takim. I wtedy usłyszałem, jak ktoś wspina się ku mnie po stopniach. Rozpoznałem stukot szpiczastych trzewików Alice i pospiesznie ukryłem list w kieszeni portek. W parę sekund później znalazła się na blankach obok mnie. - Widziałeś się z mamą? - spytała, kładąc mi dłoń na ramieniu. - Jak poszło? Sprawiasz wrażenie zmartwionego. Czuję, jak drżysz. - Jestem zmartwiony - przyznałem. - Strasznie się zmieniła. Zupełnie nie przypomina już mojej mamy. - Och, Tomie! - krzyknęła Alice. - Każdy się zmienia. Gdybyś miał nagle znaleźć się w głowie samego siebie z przyszłości, bez wątpienia wstrząsnęłoby tobą to, jak bardzo różnisz się od siebie sprzed lat, w jakim stopniu czas odmienił twoje myśli i uczucia. Nieustannie się zmieniamy, lecz na tyle stopniowo, że sami tego nie dostrzegamy. U lamii zmiana przebiega po prostu znacznie szybciej i wyraźniej. Twoja mama nic na to nie poradzi, Tomie. Taką ma naturę - ale nadal cię kocha. - Naprawdę? - obróciłem się ku niej. Wbiła we mnie wzrok. - O co chodzi, Tomie? Coś jest nie tak, prawda? Coś, o czym mi nie wspomniałeś. Patrząc w oczy Alice, podjąłem decyzję. Opowiem jej część tego, co wiem - to, że chcą, aby znów zapuściła się w Mrok. Ale nie ma mowy, abym zdradził, że do całkowitego zniszczenia Złego musiałbym złożyć ją w ofierze. To niemożliwe. Rytuał był koszmarem i wiedziałem, że nie zdołałbym potraktować tak nawet najgorszego wroga, a co dopiero najlepszą przyjaciółkę. Zatem tam, na blankach, w szarym świetle brzasku, pośród ochrypłych krzyków wron, powtórzyłem jej pół historii. - Jest coś, co muszę ci powiedzieć, Alice - zacząłem. - To straszne, ale musisz wiedzieć. Istnieją trzy święte przedmioty niezbędne do uwięzienia Złego po wsze czasy. Mam już pierwsze dwa - mój miecz i sztylet, Rębacza Kości. Lecz trzeci z mieczy bohaterów, także sztylet, ukryty jest w Mroku pod tronem Złego. Chcą, żebyś to ty wyprawiła się w Mrok i go zdobyła, Alice - ale zapowiedziałem, że ci nie pozwolę. Przez moment moja towarzyszka milczała, cały czas patrząc mi głęboko w oczy. - Co ci wiadomo o samym rytuale, Tomie? Czego wymaga? - Dowiem się później, kiedy zdobędziemy już trzy przedmioty - skłamałem. Potem długi czas milczeliśmy oboje. Patrzyłem w niebo, obserwując obłoczki pędzące na wschód, ich krawędzie zabarwiały się różem i czerwienią od wschodzącego słońca. I nagle Alice wpadła mi w ramiona i uścisnęliśmy się mocno. W tym momencie zrozumiałem, że nigdy jej nie poświęcę. Musiał istnieć inny sposób. Kiedy w końcu się rozłączyliśmy, spojrzała na mnie. - Jeśli nie da się inaczej, pójdę w Mrok i zdobędę to, czego potrzebujemy - oznajmiła. - Nawet o tym nie myśl! Musi być inne wyjście. - A co, jeśli nie ma, Tomie? Grimalkin nie zdoła po wsze czasy chronić głowy Złego przed naszymi wrogami. Oni nigdy się nie poddadzą. Wszędzie, gdzie się udamy, będzie niebezpiecznie, bo zawsze będą nas tropić. Czekali przecież na nas i tutaj, prawda? W końcu Zły powróci w pełni mocy. Wówczas porwie nas w Mrok na wiekuiste tortury. Teraz przynajmniej tylko jedno z nas musi tam pójść. Muszę udać się w Mrok, niezależnie od ceny, jaką przyjdzie mi zapłacić. I powrócę. Nie zostanę tam przecież na zawsze, prawda? - Nie, nie możesz odejść w Mrok - upierałem się. - Nie puszczę cię. - To moja decyzja, Tomie, nie twoja. Do Święta Zmarłych pozostało jeszcze ponad pięć miesięcy, lecz im wcześniej zdobędę sztylet, tym lepiej. - Nie możesz tam wrócić, Alice! - zawołałem. - Pamiętaj, jak to na ciebie wpłynęło poprzednio. - Wtedy było inaczej, Tomie. Wówczas porwał mnie Zły. Teraz go tam nie ma i dzięki temu Mrok osłabł. A ja dysponuję własną mocą. Dam sobie radę, nie martw się o mnie. Nie odpowiedziałem. Nawet gdyby Alice się udało, jedynie zbliżyłaby się do chwili, w której miała zginąć. Drugi list mamy tkwił w mojej kieszeni i wiedziałem, że tam pozostanie. * * * - 19 -

Przez resztę dnia pozostaliśmy w wieży, planując wyruszyć w drogę po zmroku, kiedy łatwiej będzie przemknąć się niepostrzeżenie. Gdy Alice zeszła do tuneli, by znów odwiedzić Agnes, odbyłem krótką rozmowę ze Slake. W jej obecności przeczytałem resztę listu mamy i zdołałem wypytać ją o wszystkie niejasne punkty. Im więcej się dowiadywałem, tym gorzej to wyglądało. Pod koniec dyskusji byłem bliski rozpaczy. W końcu nadeszła chwila rozstania. Alice czekała na mnie w pobliżu, a ja odwróciłem się do lamii. - Być może nigdy już tu nie wrócę - oznajmiłem. - Możesz odejść wolno. - Nie twoją rzeczą jest mnie odprawiać - syknęła Slake. - Zostanę tu aż do Święta Zmarłych. Wówczas, gdy rozprawisz się już ze Złym, spalę skrzynię i odejdę poszukać swoich sióstr. - A jeśli się z nim nie rozprawię? - To by oznaczało nieszczęście dla nas wszystkich. Jeśli zawiedziesz, lepiej nie myśleć o skutkach. Musisz uczynić to, co konieczne. - Nie tobie mówić mi, co mam robić! - odpaliłem. - Sam podejmuję decyzje. Jednakże masz moją wdzięczność. Gdybyś kiedykolwiek potrzebowała pomocy, wezwij mnie, a stanę u twego boku. Pożegnaliśmy się z lamią, Alice patrzyła na mnie ze zdumieniem, wiedziałem dlaczego: te ostatnie słowa wyrwały się z mych ust bez namysłu, pojąłem jednak, iż mówiłem szczerze. Owej nocy na Wzgórzu Pendle, gdy kręgi przywołały Złego, Slake i jej siostra walczyły, by nas ocalić. Gdyby nie ich interwencja, zginęlibyśmy. Potem Wynde oddała życie, strzegąc wieży. A choć trudno przyszło mi się z tym pogodzić, Slake była też mą krewną - toteż byłem jej winien podobne przyrzeczenie. - Wiesz, co sobie pomyślałam, Tomie? - spytała Alice, gdy ruszyliśmy w dół schodów. - Mówiłeś o tym, jak bardzo zmieniła się twoja mama, ale ty też się zmieniłeś. Złożyłeś Slake obietnicę, nie myśląc nawet o tym, co mógłby rzec stary Gregory. Jesteś teraz bardziej stracharzem niż on sam. Nie odpowiedziałem. Myśl o słabnącym mistrzu smuciła mnie, lecz wiedziałem, że Alice ma rację. Jak sam powiedział mi zeszłego dnia, musiałem zachowywać się i myśleć jak stracharz, którym się stanę. Zmierzaliśmy w niepewną przyszłość, lecz zbliżała się chwila przesilenia. Wkrótce wszystko się zakończy - na dobre albo złe. Agnes czekała na nas przy wylocie tunelu. Wokół jej głowy brzęczały muchy, usta okalały smugi zaschniętej krwi. Pachniała ziemią i stworami, które wiją się pod nią. - Wracamy do Chipenden - poinformowała martwą wiedźmę Alice. - Gdy tylko będę mogła, wrócę zobaczyć się z tobą. - Agnes skinęła głową, z włosów wypadła jej wijąca się szara larwa. - Jeśli będziesz w potrzebie, przyjdź do mnie do jaru. Ty także, Thomasie Wardzie. Ty też masz przyjaciółkę wśród martwych. Alice czule poklepała ją po ramieniu i ostrożnie ruszyliśmy w głąb tunelu, przechodząc przez ossuarium do zagajnika porastającego cmentarz. Alice powęszyła trzy razy. - Jest tu pół tuzina czarownic, ale wszystkie martwe. Agnes nie próżnowała! Pospieszyliśmy zatem na północ, a potem na zachód, okrążając Pendle i kierując się wprost do Chipenden. Agnes była naszą sojuszniczką i przyjaciółką, zauważyłem jednak, iż Alice nie wspomniała jej o planowanej wyprawie w Mrok. Martwe czarownice się zmieniały, pozostawiając za sobą troski ludzkiego życia, i Agnes nie była już kimś, komu Alice mogłaby się zwierzyć. - 20 -

Rozdział 7. Przeprawa jest niebezpieczna. Kiedy przechodziliśmy przez ogród stracharza, psy pomknęły ku nam, szczekając z podnieceniem, i musiałem poświęcić parę minut, głaszcząc je i dając się lizać. Sądziłem, że hałas zwabi mojego mistrza, ale nie dostrzegłem po nim ani śladu. Czyżby coś się stało? Może wyruszył gdzieś w sprawach stracharskich? Potem jednak ujrzałem dym wznoszący się z kuchennego komina i widok ten dodał mi otuchy. Kiedy wszedłem do środka, ujrzałem siedzącego przy ogniu nieznajomego, rozmawiał z Johnem Gregorym. Obaj mężczyźni wstali i obrócili się ku mnie. - To jest Tom Ward, mój uczeń - oznajmił stracharz. - A to dziewczyna, Alice, o której ci opowiadałem. Chłopcze, poznaj Judda Brinscalla, jednego z moich dawnych uczniów. Przybył tu aż z Todmorden, by nas tam odprowadzić. - Jejmość Fresque to moja przyjaciółka, Tomie - wyjaśnił z uśmiechem Judd. - Pochodzi z Rumunii, lecz teraz mieszka w Todmorden i przysłała mnie, bym się dowiedział, co opóźniło wizytę twego mistrza w jej bibliotece. Judd Brinscall był niższy od mistrza i drobniejszej budowy. Wyglądał na mężczyznę po czterdziestce, twarz miał jednak ogorzałą i pomarszczoną, co sugerowało, że większą część życia spędził na dworze. Jasne włosy zaczynały mu rzednąć, brwi jednak miał czarne, dziwnie kontrastujące z nimi. Nosił kaptur i płaszcz stracharza, lecz w odróżnieniu od naszych, jego był zielony z pasmami brązu i żółci. Pamiętałem jego imię i nazwisko - były jednymi z większych wydrapanych na ścianie mojego pokoju tu, w Chipenden - pokoju, który służył wszystkim chłopcom odbywającym termin u mistrza. - Patrzysz na mój strój - rzekł ze słabym uśmiechem Judd. - Kiedyś nosiłem niemal identyczny jak wasze, Tomie. Ale istnieje po temu powód. Kiedy zakończyłem naukę u pana Gregory'ego, zaproponował mi, bym popracował z nim jeszcze kilka miesięcy, szlifując umiejętności stracharza. Byłoby to niewątpliwie rozsądne, lecz wytrzymałem pięć długich lat nauki fachu w Hrabstwie i ogarnęła mnie gorączka podróży. Musiałem odwiedzić nowe miejsca, gdy wciąż byłem młody - zwłaszcza Rumunię, skąd pochodziła rodzina mojej matki. Podróżowałem daleko, przeprawiłem się przez morze i w końcu tam dotarłem. Dwa lata spędziłem, studiując u miejscowych stracharzy w prowincji Transylwania. Wówczas to zastąpiłem tą szatą moją własną. Zapewnia mi niezbędne maskowanie podczas wędrówek po lesie. - No dobrze, chłopcze - przerwał stracharz, odwracając się ku mnie z twarzą pełną troski. - Jak wam poszło w Wieży Malkinów? Usiądź i opowiedz mi o wszystkim. Toteż, podczas gdy Alice wciąż stała, zająłem miejsce przy stole i rozpocząłem opowieść. Z początku się wahałem, niepewny, czy mogę ujawniać tak wiele w obecności nieznajomego. Mistrz musiał dostrzec moje wahanie. - Wyrzuć to z siebie, chłopcze! Nie musisz niczego ukrywać w obecności Judda. Łączy nas długa historia. Opowiedziałem zatem mistrzowi część tego, czego się dowiedziałem - choć nie wspomniałem słowem o samym rytuale, na który z pewnością by się nie zgodził. powtórzyłem to samo kłamstwo, którym zwiodłem Alice - udawałem, że dowiem się, jak dalej postąpić, dopiero gdy w moich rękach znajdą się wszystkie trzy miecze bohaterów. I oczywiście nie ujawniłem najgorszego - że aby osiągnąć swój cel, musiałbym złożyć Alice w ofierze. Konieczność podobnego kłamstwa zasmuciła mnie, ale może nie tak bardzo jak kiedyś. Stawałem się twardszy i wiedziałem, że postępuję słusznie. Na moich barkach spoczywało wielkie brzemię odpowiedzialności, musiałem nauczyć się dźwigać je sam. - 21 -

Kiedy skończyłem, obaj stracharze wbili wzrok w Alice. - I co, dziewczyno? - spytał mój mistrz. - Wiem, że prosimy o wiele, ale czy jesteś gotowa podjąć niezbędną próbę? Czy wrócisz w Mrok? - Musi istnieć inny sposób! - rzuciłem gniewnie. - Nie możemy żądać tego od Alice. Żaden z nich nie odpowiedział, obaj spuścili wzrok, wpatrując się w blat stołu. Ich milczenie mówiło wszystko. Ogarnęła mnie gorycz. Alice nic dla nich nie znaczyła, Judd Brinscall zaledwie ją poznał, a mój mistrz nigdy w pełni jej nie zaufał, mimo wszystkiego, co z nami przeszła, mimo tego, jak wiele razy ratowała nam życie. - Zrobię, co będzie trzeba - odparła cicho Alice. - Ale chcę mieć pewność, że to jedyna droga. Potrzebuję czasu do namysłu. I muszę pomówić z Grimalkin. Nie jest zbyt daleko, toteż pójdę jej poszukać. Powinnam wrócić za kilka dni. * * * Następnego ranka Alice ruszyła na północ, by odnaleźć wiedźmę zabójczynię. Na skraju ogrodu pożegnałem ją uściskiem. - Cokolwiek zdecydujesz, Alice, nie odchodź w Mrok, póki się nie spotkamy. Przyrzekasz? - Przyrzekam, Tomie. Nie poszłabym przecież bez pożegnania, prawda? Patrzyłem, jak odchodzi w dal, gardło ścisnęło mi się od emocji. Po godzinie, zostawiwszy trzy psy pod opieką wioskowego kowala, wraz z mistrzem i Juddem Brinscallem także ruszyłem w drogę. Choć stracharz zrezygnował z wędrówki do Pendle, teraz, w drodze do Todmorden, sprawiał wrażenie radosnego. Kolana już mu nie dolegały i stąpał ze swą dawną energią. Podczas marszu rozmawialiśmy. - Wie pan, czego najbardziej mi brak ze starego domu? - spytał Judd. - Mnie dachu i biblioteki - zażartował stracharz. - I cieszy moje serce świadomość, że wkrótce mogę odzyskać jedno i drugie. - A mnie brak bogina! - wykrzyknął Judd. - Może i od czasu do czasu przypalał bekon, ale zawsze zmywał i chronił ogród przed intruzami. Z początku mnie przeraził, ale potem całkiem go polubiłem. - Mnie też przestraszył - dodałem. - Kiedy pierwszego dnia za wcześnie zszedłem na śniadanie, trzepnął mnie w ucho. Ale poza tym mam głównie miłe wspomnienia. - O tak - zgodził się mój mistrz. - Bogin ostrzegał nas przed zagrożeniem i kilka razy ocalił nam życie. Będę za nim tęsknił. Zatrzymaliśmy się na popas w wiosce Oswaldtwistle. Stracharz poprowadził nas wprost do jedynej gospody, „Pod szarym człowiekiem". - Chwilowo nie opływam w dostatki, lecz moje stare kości domagają się noclegu w ciepłym łóżku - oznajmił. - Mogę za was zapłacić - wtrącił Judd. - Wiem, że ostatnio nie najlepiej się wam powodziło. - Nie, Judd, schowaj pieniądze, nie chcę nawet słyszeć. Nasze finanse były dość ograniczone, bo mistrz potrzebował większości zgromadzonych pieniędzy, by opłacić remont domu. Kiedy dostawał zlecenie, często sam musiał czekać na zapłatę, czasami aż do następnych żniw. Fakt, iż był teraz gotów zapłacić za nocleg, świadczył o tym, jak wielkie musiał czuć zmęczenie. Przez ostatnich parę lat walka z Mrokiem wiele go kosztowała. Był też jednak człowiekiem dumnym i nie pozwoliłby, by dawny uczeń płacił za jego utrzymanie. Paru miejscowych siedziało w kącie, plotkując przy wielkim palenisku i sącząc piwo z wysokich kufli, ale tylko my zamówiliśmy obiad. Łapczywie rzuciliśmy się na wielkie talerze wołowiny i pieczonych kartofli pływających w pysznym sosie. Spojrzałem na stracharza. - Mówił pan, że pańska praca nigdy nie zawiodła go do Todmorden... Zastanawiam się zatem, skąd jejmość Fresque wiedziała o tym, co spotkało pańską bibliotekę. Ty jej o tym powiedziałeś, Judd? - Owszem, ja. Zaledwie od paru tygodni jestem w Hrabstwie. Chciałem wrócić wiele miesięcy temu, lecz wciąż było okupowane przez wojska wroga. Gdy tylko się zjawiłem, sprawdziłem, co słychać u Cosminy Fresque, starej przyjaciółki z Rumunii, która była tak miła, by dać mi dach nad głową, dopóki nie stanę na nogi. Wspomniała, że ma do sprzedania trochę książek - toteż rzecz jasna - 22 -

opowiedziałem jej o panu. Natychmiast wyruszyła do Chipenden i po drodze dowiedziała się, co spotkało pańską bibliotekę. - Powinna była nas odwiedzić, zamiast tylko zostawiać liścik - mruknął stracharz. - Nie chciała panu przeszkadzać w czasie odbudowy - wyjaśnił Judd. - Byłaby mile widziana - nalegał mój mistrz. - I ty także, Judd. Czemu nie przyprowadziłeś jej do domu? - Choć z radością bym was odwiedził, nie mogę sobie pozwolić na odrzucenie płatnych zleceń. Tuż za granicą Hrabstwa pojawił się bogin. Wezwał mnie obowiązek. - Todmorden to dziwna nazwa - zauważyłem. - Zastanawiam się, skąd się wzięła. Czy cokolwiek znaczy? - Wszystkie nazwy coś znaczą - odparł stracharz. - Po prostu niektóre są tak stare, że ich pochodzenie już dawno zostało zapomniane. Są tacy, którzy twierdzą, iż imię to wywodzi się z dwóch słów w dawnej mowie: tod - oznaczającego śmierć, i mor - także oznaczającego śmierć. - Ale inni temu przeczą - dodał Judd. - Twierdzą, iż ta nazwa znaczy: wioska bagiennego lisa. Stracharz uśmiechnął się. - Pamięć ludzka jest zawodna, prawda czasami ginie na zawsze, chłopcze. - Czy twój ojciec pochodził z Hrabstwa, Judd? - spytałem. - Istotnie, Tomie, ale umarł podczas pierwszego roku mojego terminu. A potem matka wróciła do Rumunii, by zamieszkać z rodziną. Przytaknąłem ze zrozumieniem. Mój własny tato także zmarł podczas pierwszego roku mojego terminu, a mama wróciła do Grecji. Przeżyliśmy podobną stratę i dobrze wiedziałem, jakie to uczucie. Wcześniej poznałem trzech dawnych uczniów mojego mistrza. Teraz wszyscy już nie żyli. Najpierw Morgan, który służył Mrokowi i został zabity przez Golgotha, jednego ze Starych Bogów. Potem ojciec Stocks, zamordowany przez wiedźmę Wurmalde. I wreszcie w Grecji Bill Arkwright, który zginął bohatersko, osłaniając nasz odwrót. Nienawidziłem Morgana, który prześladował innych, polubiłem jednak ojca Stocksa - a nawet Billa, choć z początku nie było mi łatwo. Teraz czułem to samo wobec Judda. Sprawiał wrażenie miłego człowieka. Życie stracharza bywa bardzo samotne. Miałem nadzieję, że zyskam nowego przyjaciela. * * * Następnego dnia maszerowaliśmy na wschód przez wrzosowiska, aż do późnego popołudnia. Wreszcie, po tym jak minęliśmy kolejną niewielką wieś, w dole pod sobą ujrzeliśmy trzy doliny o stromych zboczach. W środkowej leżało miasteczko Todmorden. Przekonałem się, iż otacza je gęsty las, ciągnący się w górę zboczy. Stracharz poinformował, iż płynie tędy rzeka: jej drugi brzeg leżał poza granicą Hrabstwa. Sam układ miasta miał w sobie jednak coś dziwnego. Dzieliła je nie tylko rzeka, ale też pasmo drzew po obu stronach, jakby nikt nie chciał budować domu zbyt blisko wody. - Przykro mi, ale tu się rozstaniemy - oznajmił Judd. - Skoro przebyliśmy razem całą drogę, sądziłem, że poprowadzisz nas do drzwi jejmości Fresque i przedstawisz - odparł wyraźnie zaskoczony stracharz. - Niestety muszę odmówić. Widzi pan, mam niedokończoną sprawę na południe stąd. To bogin, o którym wspominałem. Przepędziłem go z jednej farmy, a on natychmiast zadomowił się na drugiej. Ale bez trudu znajdziecie dom pani Fresque. Spytajcie kogokolwiek o ulicę Krzywą. Jejmość was oczekuje. - Jaka ona jest, ta jejmość Fresque? - spytał stracharz. - Skąd ją znasz? - To miła kobieta, ale ma głowę do interesów i spraw praktycznych - odparł Judd. - Z pewnością się dogadacie. Poznałem ją podczas podróży. Ona pierwsza dała mi zakosztować rumuńskiej gościnności. - No cóż, obowiązki stracharza przede wszystkim - oznajmił mój mistrz. - Mamy jednak nadzieję, że zobaczymy się jeszcze przed wyjazdem. Spodziewam się, że spędzimy tu co najmniej jedną noc. - Oczywiście, spotkamy się jutro. Pozdrówcie ode mnie jejmość Fresque! Judd pożegnał nas skinieniem głowy i pomaszerował na południe. Bez dalszych ceregieli stracharz poprowadził mnie stromą dróżką w stronę miasta. - 23 -

Na wąskich brukowanych uliczkach roiło się od śpieszących gdzieś ludzi. Widziałem uliczne kramy i handlarzy sprzedających jadło i błyskotki z tac. Todmorden wyglądało zupełnie jak każde inne miasteczko w Hrabstwie, lecz z jedną różnicą: wszyscy jego mieszkańcy mieli ponure, nieprzyjazne miny. Pierwszy człowiek, którego mistrz spytał o drogę, zignorował go całkowicie i minął bez słowa, unosząc kołnierz kurtki dla ochrony przed wiatrem. Druga próba zakończyła się nieco lepiej. Mistrz podszedł do starszego dżentelmena o rumianej twarzy, wspierającego się na lasce. Wyglądał jak farmer, miał szeroki pas i ciężkie wielkie buciory. - Mógłby nam pan wskazać drogę do ulicy Krzywej? - spytał mistrz. - Mógłbym, lecz nie jestem pewien, czy powinienem - odparł tamten. - Widzi pan, leży ona za mostem, na drugim brzegu rzeki. Tamtejsi ludzie to cudzoziemcy, lepiej trzymać się od nich z daleka! - To rzekłszy, skinął głową i odszedł. Stracharz z niedowierzaniem pokręcił głową. - Trudno to pojąć, chłopcze - rzekł. - Zaledwie parę kroków przez rzekę i stajesz się „cudzoziemcem"! To przecież tylko ludzie, tacy sami jak my, pochodzący z innego hrabstwa! Dotarliśmy aż do wąskiego drewnianego mostu, stanowiącego jedyną widoczną przeprawę przez rzekę. Most wyraźnie się sypał - paru desek brakowało, inne częściowo spróchniały; był dość szeroki, by pomieścić konia i wóz, lecz tylko głupiec zaryzykowałby przejazd nim. Uznałem za dziwne, że nikt nie zechciał go na, prawić. Z tego miejsca część miasta za rzeką wyglądała zupełnie tak samo, jak ta w Hrabstwie. Za drzewami ujrzałem te same małe kamienne domy i brukowane uliczki, choć sprawiały wrażenie opuszczonych. Pomyślałem, że teraz się przeprawimy, ale stracharz wskazał gospodę po stronie Hrabstwa. - Oszczędźmy sobie kłopotu, chłopcze i poszukajmy kogoś, kto może nam udzielić dokładniejszych wskazówek. Jeśli przy okazji zapewnimy sobie nocleg, upieczemy dwie pieczenie przy jednym ogniu. Weszliśmy do niewielkiej gospody, na której szyldzie widniała nazwa „Rudy lis". Sala była pusta, lecz na kominku płonął ogień, a za barem łysiejący, skrzywiony mężczyzna w skórzanym fartuchu myl cynowe kufle. - Szukamy domu jejmości Fresque - oznajmił strracharz. - Mieszka na końcu ulicy Krzywej gdzieś za rzeką. Zechciałby nam pan łaskawie wskazać drogę? - To istotnie po drugiej stronie rzeki - odparł mężczyzna, nie odpowiadając na pytanie. - A przeprawa przez rzekę jest niebezpieczna. Niewielu z tej strony to robi. Będziecie pierwsi w tym roku. - Most z pewnością wymaga pilnych napraw - przyznał stracharz - ale nie wygląda, jakby miał zwalić się do rzeki. Czy pan jest karczmarzem? Mężczyzna odstawił wycierany kufel i kilka chwil wpatrywał się w stracharza ciężkim wzrokiem. Mój mistrz odpowiedział spokojnym spojrzeniem. - Tak, jestem karczmarzem. Potrzebujecie strawy i napoju, albo może łóżek na noc? - Może nawet wszystkiego naraz - odparł stracharz. - Wiele zależy od tego, jak się ułoży nasz interes. - Przejdźcie przez most - rzekł w końcu mężczyzna. - Potem skręćcie w trzecią ulicę po lewej. Prowadzi na Krzywą. Dom jejmości Fresque to ten duży na samym końcu, pod lasem. Osłaniają go drzewa, więc nie zobaczycie go, póki się nie zbliżycie. I trzymajcie się ścieżki. W okolicy żyją niedźwiedzie. - Dziękuję za wskazówki - stracharz obrócił się do wyjścia. - Możliwe, że zobaczymy się później. - Gdybyście potrzebowali pokojów, pamiętajcie, by wrócić przed zachodem słońca! - zawołał za nami gospodarz. - Wówczas zamykam i rygluję drzwi i jeszcze przed zmierzchem leżę bezpiecznie w łóżku. Jeśli macie dość rozumu, postąpicie tak samo. - 24 -

Rozdział 8. Rozprawa na temat moroii. - Jaka gospoda zamyka drzwi tak wcześnie? - spytałem mistrza w czasie marszu do mostu. - Najwyraźniej taka, która niechętnie wita obcych przybyszów, chłopcze. Dał nam to do zrozumienia. - Nie sądziłem, że w Hrabstwie zostały jeszcze jakieś niedźwiedzie - mruknąłem. - Są rzadkie. Ostatnio widziałem jakiegoś dwadzieścia lat temu. Najwyraźniej większość przeszła przez granicę i zamieszkała tutaj! - Stracharz uśmiechnął się. - W takim razie czego się boi karczmarz? - spytałem. - Dlaczego musi kłaść się do lóżka przed zachodem słońca i tak bardzo podkreślał, że zamyka wszystkie drzwi? - Wiem tyle, co i ty. Ale to miasteczko nie wydaje się zbyt przyjazne. Może po zmroku kręcą się tu rabusie? Może mieszkańcy nie dogadują się z ludźmi zza rzeki? Czasami rodziny dzielą spory i kłótnie. Niewiele trzeba, by mieszkańcy dwóch różnych hrabstw wyimaginowali sobie najróżniejsze punkty zapalne. Skręciliśmy w ulicę Krzywą i grunt pod naszymi stopami wkrótce zaczął podnosić się stromo. Nieliczne domy bez wyjątku stały puste, okna miały zabite deskami dla ochrony przed żywiołami. Wkrótce po obu stronach pojawiły się drzewa i im dalej szliśmy, tym bardziej się zagęszczały, w końcu utworzyły klaustrofobiczny liściany łuk nad naszymi głowami, przesłaniający słońce i rzucający mroczny cień na ziemię. - Zastanawiam się, czemu nazywają to miejsce ulicą Krzywą - mruknąłem. - Nie jest ani trochę przekrzywiona. Stracharz przytaknął. - Wydajesz się bardzo dziś zainteresowany słowami i ich znaczeniem, chłopcze. - Owszem, ciekawią mnie nazwy różnych miejsc - przyznałem. - Zwłaszcza te w Hrabstwie i sposób, w jaki ich znaczenie zmienia się z czasem. Czy to nie zabawne, że kiedyś słowo „pendle" oznaczało wzgórze, a w dzisiejszych czasach łączymy je ze sobą i mówimy o „Wzgórzu Pendle"? Jeszcze jedna nazwa miejsca skryła mi się w głowie, odkąd pierwszy raz przeczytałem o nim w instrukcjach mamy - Kamień Strażniczy, Wardstone, wzgórze leżące na wschód od Caster, o którego istnieniu wcześniej nie wiedziałem. Dlaczego nosiło moje miano? Czy to tylko zbieg okoliczności, że rytuał zniszczenia Złego musiał odbyć się właśnie tam? Moje myśli natychmiast powędrowały ku Alice i wszystkim strasznym rzeczom, jakie miałem jej zrobić. Drżąc, odepchnąłem od siebie tę myśl i zmusiłem się do skupienia na słowach stracharza. - Istotnie, to prawda. I masz rację, czasami miejsca noszą bardzo dawne nazwy, wywodzące się z ery, kiedy słowa te miały zupełnie inne znaczenie. Ich pochodzenie niknie pośród mgieł czasu. Nagle pojąłem, że wokół panuje głęboka, nienaturalna cisza. Już miałem wspomnieć o tym mistrzowi, nim jednak zdołałem się odezwać, przystanął i wskazał przed siebie - na budynek będący bez wątpienia siedzibą jejmości Fresque. - No cóż, chłopcze, nigdy odtąd niczego takiego nie widziałem. Nie jestem architektem, ale wiem, co cieszy oko, a ten dom to jakaś dziwaczna mieszanina stylów. Budynek był wielki, jego środkowa część miała kształt litery E, jak w przypadku wielu innych dworów z Hrabstwa. Kolejne fragmenty dodawano jednak w sposób wielce chaotyczny, jakby każdy nowy właściciel czul przymus budowania dalej, nie zważając na już istniejące różnorakie rodzaje kamieni i cegieł, a także na to, by wieże i wieżyczki miały w sobie choć odrobinę symetrii - budynkowi brakowało jakiegokolwiek wyczucia harmonii i równowagi. Lecz coś jeszcze pogłębiło mój niepokój. - 25 -